Category: Informacje

  • Matka Boża i Święci Pańscy – kwiecień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    _____________________________________________________________________________________________________________

    30 kwietnia

    Święty Pius V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Benedykt Cottolengo, prezbiter
      •  Święta Maria od Wcielenia Guyard-Martin, zakonnica
      •  Święty Gualfard
      •  Święty Aldobrand, biskup
    ***
    Święty Pius V

    Antonio Ghislieri (znany także jako Aleksandrinus) urodził się 17 stycznia 1504 r. w Bosco Marengo, w Piemoncie (Włochy). Drogowskazem jego całego życia była najdoskonalsza pobożność chrześcijańska. Rodziców nie było stać na kształcenie syna. Dlatego Antonio zajmował się wypasem owiec. W wieku 14 lat dzięki pomocy jednego z sąsiadów dostał się na studia do konwentu dominikanów. Mając zaledwie piętnaście lat, w 1520 r., przywdział habit dominikański. Otrzymał zakonne imię Michał. W 1521 r. złożył śluby. W zakonie stał się wzorem doskonałości religijnej. Studia teologiczne odbywał kolejno w Bolonii i w Genui. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1528 roku, gdy miał 24 lata. Po uzyskaniu tytułu lektora teologii wykładał w klasztorach w Vigevano, w Soncino i w Alba. Praca ta zajęła mu szesnaście lat; prócz tego pełnił w zakonie inne ważne funkcje. Wielokrotnie wybierano go na przeora, ponieważ wyróżniał się szlachetnymi obyczajami i prowadził surowe życie.
    Dla zażegnania szerzących się herezji papież Paweł III w roku 1542 wyznaczył w każdej diecezji inkwizytorów rzymskich. Ojciec Michał musiał wyróżniać się niezwykłą gorliwością, skoro został wyznaczony na wikariusza inkwizytora papieskiego na Padwę. Niedługo potem został mianowany inkwizytorem Pawii, a w roku 1546 – na diecezję Como i Bergamo. Wreszcie na propozycję kardynała Piotra Carafy papież mianował o. Michała inkwizytorem na okręg rzymski (1551). W roku 1555 na tron papieski wstąpił kard. Piotr Carafa pod imieniem Pawła IV. Jako zwolennik generalnych reform w Kościele w roku 1556 zaprosił o. Michała do Rzymu dla przeprowadzenia reform w kurii rzymskiej. W tymże roku Paweł IV mianował o. Michała biskupem Nepi i Sutri. W roku zaś 1557 wyniósł go do godności kardynała. Wreszcie w roku 1558 powierzył mu urząd naczelnego inkwizytora na cały Kościół powszechny.
    Pomimo tylu tak zaszczytnych godności kardynał Michał Ghislieri wyróżniał się nadal niezwykłą prostotą i stylem życia. Po pewnym czasie jednak naraził się papieżowi. Paweł IV był bowiem zwolennikiem rządów twardych i na punkcie prawowierności był nieubłagany. Polecił inkwizytorom, by wobec podejrzanych o sprzyjanie nowinkom byli bezwzględni. Nie można się temu dziwić, gdyż głoszone błędy znajdowały wielu zwolenników także wśród hierarchii kościelnej. Kardynał Ghislieri był natomiast zwolennikiem taktyki przekonywania, upominania i jak najłagodniejszych kar. Dzięki temu uwolnił od podejrzenia o herezję kardynała Morone i uwolnił z więzienia arcybiskupa Toledo, Bartłomieja Carranza, podejrzanego również o sprzyjanie herezji. Na wiadomość o tym surowy papież wypominał kard. Ghislieri, że przez swą zbytnią łagodność rozzuchwala błędnowierców. Doszło do tego, że wyrzucał mu wprost, że jest niegodnym kardynalskiej purpury, groził mu nawet uwięzieniem w Zamku Anioła (1559).
    Następca Pawła IV, Pius IV zwolnił kard. Ghislieri z urzędu naczelnego inkwizytora i przeniósł go z Rzymu na biskupstwo Mondovi w Piemoncie (1560). Okazało się, że także do jego diecezji dotarły “nowinki” heretyckie. Gorliwy biskup starał się wszelkimi sposobami pozyskać odpadłych od Kościoła. Unikał przy tym środków represyjnych.
    9 grudnia 1565 roku zmarł papież Pius IV. Kardynałowie, na wniosek św. Karola Boromeusza, 7 stycznia 1566 roku wybrali jego następcą kardynała Ghislieri. Nowy papież przybrał sobie imię Piusa V. Koronacja odbyła się 17 stycznia, w sam dzień urodzin papieża. Miał on wtedy 62 lata.
    Pius V od razu przystąpił do wprowadzania w życie uchwał zakończonego 3 lata wcześniej Soboru Trydenckiego. Zwracał baczną uwagę, by do urzędów kościelnych dopuszczać tylko najgodniejszych. Odrzucał stanowczo względy rodzinne, dyplomatyczne czy też polityczne. Przeprowadził do końca reformę w kurii rzymskiej: w Datarii, Sygnaturze, w Kamerze i w Kancelarii Papieskiej. Zaprowadził także ład w poszczególnych kongregacjach rzymskich i wprowadził kongregacje nowe, jak na przykład kongregację interpretacji uchwał Soboru Trydenckiego i kongregację indeksu. Wprowadził zakaz opuszczania na dłuższy czas przez biskupów diecezji i parafii przez proboszczów. Nakazał biskupom odbywanie regularnych wizytacji parafii. Dla podniesienia studiów i poziomu moralnego kleru państwa watykańskiego nakazał, by klerycy odbywali studia w Kolegium Rzymskim, które zostało powierzone jezuitom. Nalegał niemniej stanowczo, by każda diecezja miała seminarium dla swoich kleryków. Wyznaczył wizytatorów apostolskich, którzy mieli dopilnować, aby uchwały Soboru były przeprowadzone we wszystkich krajach. Jednym z pierwszych posunięć nowego papieża było uzupełnienie kolegium kardynalskiego o ludzi prawych i całkowicie oddanych sprawie Kościoła.
    W swoich wysiłkach dla przeprowadzenia reformy nie pominął papież także zakonów. Kiedy humiliaci nie chcieli poddać się zarządzeniom papieskim, zostali zniesieni dekretem w 1571 roku.
    Dla pozyskania prawosławnych Greków Pius V wyniósł do godności doktorów Kościoła czterech przedstawicieli Kościoła wschodniego: św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanu, św. Grzegorza z Nyssy i św. Jana Złotoustego. Wprowadził też ich imiona do liturgii łacińskiej na wzór czterech wielkich doktorów w Kościele zachodnim, którymi byli: św. Ambroży, św. Hieronim, św. Augustyn i św. Grzegorz I Wielki. Do grona doktorów, czyli nauczycieli Kościoła, dołączył w 1567 r. także swojego współbrata zakonnego, św. Tomasza z Akwinu (z tytułem Doktora Anielskiego) i zarządził wydanie drukiem jego dzieł, a także wprowadził je do programów seminaryjnych.
    Katechezie katolickiej przysłużył się przez zainicjowanie i ogłoszenie Katechizmu Rzymskiego (1566), który miał być dla proboszczów podstawą do wykładu wiary. Zasługą Piusa V była także reforma brewiarza (1568) i mszału (1570). Dla ujednolicenia liturgii łacińskiej papież zniósł zbyt daleko idące na tym polu przywileje liturgii partykularnych kościołów czy też zakonów. Inkwizytorom nakazał stosować wielką roztropność i umiar. Wystąpił stanowczo przeciwko inkwizycji hiszpańskiej, która nie miała nic wspólnego z obroną wiary, a służyła wyłącznie celom politycznym króla Filipa II.
    Tak wszechstronnie zaplanowana i konsekwentnie przeprowadzona reforma Kościoła zaczęła bardzo szybko wydawać błogosławione owoce religijnego odrodzenia.

    Święty Pius V

    Papież starał się zaprowadzić ład także w państwie kościelnym. Raz w miesiącu osobiście przyjmował zażalenia na wyroki sądów i urzędników papieskich i rozstrzygał je na korzyść poszkodowanych. Dwa razy w tygodniu przyjmował skargi ubogich. W owym czasie rozwinął się bardzo w państwie kościelnym bandytyzm. Pius V ścigał przestępców z całą surowością, aż zaprowadził wreszcie upragniony spokój. Wystawił wiele szkół, szpitali i przytułków. Uzdrowił administrację w państwie kościelnym i rozkładał sprawiedliwie podatki. Cenił bardzo modlitwę różańcową i propagował ją wśród duchowieństwa i ludu. W 1569 r. specjalnym dokumentem nadał różańcowi formę, która przetrwała aż do naszych czasów.
    Za jego pontyfikatu książę Juan de Austria, nieślubny syn cesarza Karola V, wystąpił przeciwko Turkom podczas jednej z najkrwawszych bitew morskich pod Lepanto. Zjednoczona flota chrześcijańska odniosła 7 października 1571 roku wspaniałe zwycięstwo. Z 250 galer tureckich 60 zostało zatopionych lub dostało się do niewoli. Z armii tureckiej, liczącej 75 tys. doborowego żołnierza 27 tys. zatonęło, a 5 tys. dostało się do niewoli. Straty chrześcijańskie wyniosły: 12 zatopionych galer i 8 tys. zabitych. Na wieść o zbliżającej się wojnie papież, dominikanin i wielki czciciel Matki Bożej, rozpoczął żarliwe odmawianie modlitwy różańcowej w intencji powstrzymania islamizacji Starego Kontynentu. Po zwycięstwie przypisał je wstawiennictwu Najświętszej Marii Panny Różańcowej i ustanowił w tym dniu jej święto (początkowo obchodzone tylko w kościołach, przy których były Bractwa Różańcowe).
    W rok po tym zwycięstwie ciężko zachorował na nerki. Zaopatrzony ostatnimi sakramentami świętymi, ubrany w habit dominikański modlił się: “Panie, powiększaj moje cierpienia, ale z nimi powiększaj cierpliwość”. Zmarł 1 maja 1572 roku w wieku 68 lat. Zaraz po śmierci otoczyła go cześć ludu. Na ołtarze wyniósł go w chwale błogosławionych dopiero papież Klemens X w roku 1672. Kanonizował go zaś papież Klemens XI 22 maja 1712 r. Jego ciało spoczywa w Rzymie, w bazylice Santa Maria Maggiore. Jest patronem Kongregacji Nauki Wiary. Pontyfikat Piusa V to początek białej sutanny papieży. Zaczerpnięty z dominikańskiego habitu kolor sutanny do dziś używany jest przez biskupów Rzymu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Święty Józef Marello, biskup

    Święty Józef Marello

    Józef Marello przyszedł na świat w dniu 26 grudnia 1844 roku w Turynie. Tego samego dnia został ochrzczony. Jego rodzina pochodziła z San Martino Alfieri, wioski astyjskiej, położonej na wzgórzu, nad rzeką Tanaro. Po śmierci matki (1848 r.) Józef tam właśnie spędził swe dzieciństwo wraz ze swoim młodszym o 3 lata bratem. Tam też narodziło się jego powołanie. “Już w dzieciństwie, jeszcze zanim poznaliśmy tajemnicę Eucharystii, uczono nas nabożeństwa do Matki Bożej. Jestem szczęśliwy, że zostaliśmy tak wychowani” – wspominał później. Maryja razem ze św. Józefem stali się dla niego najważniejszymi po Bogu osobami w życiu.
    Był posłusznym, rozważnym chłopcem, który lubił grać w piłkę i bawić się z innymi dziećmi. Był odpowiedzialny i nad wiek dojrzały, dlatego miejscowy proboszcz powierzył mu prowadzenie katechezy dla jego rówieśników. W wieku dwunastu lat ojciec zabrał go na wycieczkę do Savony, do sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia. Przed wizerunkiem Maryi Józef gorąco się modlił, a zaraz po powrocie do domu poszedł do ojca i powiedział mu, że chce iść do seminarium.
    Młody seminarzysta od początku wyróżniał się pracowitością i pobożnością. Był przy tym przez wszystkich lubiany. Często był stawiany za wzór do naśladowania. Jednak sielanka seminarium nie trwała długo. Józef wszedł w stan duszy, określany mianem kryzysu czy też próby powołania.
    Tymczasem wiosną 1859 roku wybuchła wojna między Piemontem i Austrią. Seminaria zostały zamknięte, a ich budynki zamieniono na szpitale i koszary wojskowe. Klerycy zostali wysłani do domów rodzinnych albo zamieszkiwali na stancjach. Marello zatrzymał się u jednej ze znajomych rodzin w Asti. Dalej uczęszczał na wykłady, które odbywały się w miejscowej kurii. Dynamiczne zmiany, polityka, niekończące się dyskusje, przy tym ojciec marzący o tym, by syn przejął po nim przedsiębiorstwo handlowe – to wszystko spowodowało, że Józef opuścił seminarium.
    Zaczął studia handlowe, później techniczne, by móc zostać geometrą. Jednocześnie dał się porwać prądom rewolucyjnym, mającym pomóc, jak mu się wydawało, ludziom najuboższym. Bardzo szybko jednak przejrzał i – jak sam później wyznał – zobaczył, że “w tym świecie, który go zafascynował, w tych wszystkich projektach mających uzdrowić ludzkość, nie było miejsca dla Boga”. Nastąpił zwrot w jego życiu. Ciężko zachorował na tyfus. Był już bliski śmierci, gdy we śnie ujrzał Maryję, która powiedziała mu, że wyzdrowieje, jeśli wróci na drogę kapłaństwa. Marello postanowił, że jeśli wróci do zdrowia, to wróci także do seminarium. Tak też się stało.
    We wrześniu 1868 roku przyjął święcenia kapłańskie. Potem został sekretarzem biskupa Asti Carlo Savio, a jednocześnie jego spowiednikiem. Wraz z biskupem uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego I. Przeżywał wtedy fascynację Kościołem, który objawił swą jedność z papieżem. Tam poznał przyszłego papieża Leona XIII.

    Święty Józef Marello

    Według Józefa kapłan powinien być jak Chrystus. Nie może być inny. Już jako kleryk w swej regule życia napisał: “Biada klerykowi, który przypuszcza, że dostąpi stanu kapłańskiego bez ducha Jezusa Chrystusa”. Później to wielokrotnie powtarzał. Prawdziwym sensem życia dla kleryka, słuszną pedagogią i podstawą ascezy powinien być “duch Chrystusowy. A kapłan ukształtowany w duchu Chrystusa powinien być czysty, doskonały i wykształcony”. Dlatego powinien poświęcić się przede wszystkim modlitwie, nabrać dystansu do spraw przyziemnych, być gorliwym w głoszeniu chwały Boga, działać dla odkupienia dusz, poświęcać się w duchu pokory i pokuty, i zawsze być gotowym na wezwanie pasterza.
    Ksiądz Józef nigdy nie pracował w parafii jako wikariusz czy proboszcz. To był jego krzyż. W pewnym momencie życia zapragnął wstąpić do trapistów, by całkowicie oddać się modlitwie. Od tego zamiaru odwiódł go biskup Savio, mówiąc mu, że Bóg żąda od niego czegoś innego. Ksiądz Marello zorientował się, że może Bóg od niego chce, by ożywił życie zakonne w Piemoncie, tak bardzo niszczone przez nowe prądy. W 1878 roku dał początek nowemu zgromadzeniu – Oblatom św. Józefa. Postawił przed nimi cel – po prostu być zakonnikami. Później wyznaczył im zadanie ewangelizacji i nauczania. W 1889 r. został biskupem sąsiedniej diecezji Aqui. Podczas pasterzowania diecezją przez 6 lat zwizytował każdą parafię.
    Eucharystia dla biskupa Marello była centrum życia. Każda Msza święta była dla niego autentycznym zmartwychwstaniem Chrystusa. W parafiach diecezji Aqui pozostało na długo w pamięci wspomnienie, jak ich biskup celebrował Mszę świętą. To zawsze był najważniejszy element wizyty duszpasterskiej. Była to dla kapłanów prawdziwa lekcja liturgii i skromności. Tak silnie biskup Marello utożsamiał się z ofiarą eucharystyczną.
    Zaproszono go do Savony na uroczystości 300-lecia śmierci św. Filipa Neri. Od pewnego czasu czuł się bardzo źle. Wszyscy doradzali mu, by nie jechał. Zmarł 30 maja 1895 roku w Savonie, w tych samych apartamentach, w których więziony był papież Pius VII. Do grona błogosławionych wprowadził go w dniu 26 września 1993 roku papież św. Jan Paweł II. On też ogłosił go świętym w dniu 25 listopada 2001 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 kwietnia

    Święta Katarzyna ze Sieny,
    dziewica i doktor Kościoła
    patronka Europy

    Święta Katarzyna ze Sieny

    Katarzyna Benincasa urodziła się 25 marca 1347 r. w Sienie (Włochy). Była przedostatnim z dwudziestu pięciu dzieci mieszczańskiej rodziny Jakuba Benincasy i Lapy Piangenti – córki poety Nuccio Piangenti. Przyszła na świat jako bliźniaczka, ale jej siostra, Janina, zaraz po urodzeniu zmarła. Rodzina nie cierpiała biedy, skoro stać ją było na to, by przyjąć do swego grona sierotę po starszym bracie, Tomasza Fonte, który, po wstąpieniu do dominikanów, był pierwszym spowiednikiem Katarzyny.
    Katarzyna już jako kilkuletnia dziewczynka była przeniknięta duchem pobożności. Wspierana Bożą łaską w wieku 7 lat (w 1354 r.) złożyła Bogu w ofierze swoje dziewictwo. Kiedy miała 12 lat, doszło po raz pierwszy do konfrontacji z matką, która chciała, by Katarzyna wiodła życie jak wszystkie jej koleżanki, by korzystała z przyjemności, jakich dostarcza młodość. Katarzyna jednak już od wczesnej młodości marzyła o całkowitym oddaniu się Panu Bogu. Dlatego wbrew woli rodziców obcięła sobie włosy i zaczęła prowadzić życie pokutne. Zamierzała najpierw we własnym domu uczynić sobie pustelnię. Kiedy jednak okazało się to niemożliwe, własne serce zamieniła na zakonną celę. Tu była jej Betania, w której spotykała się na słodkiej rozmowie z Boskim Oblubieńcem. Z miłości dla Chrystusa pracowała nad swoim charakterem, okazując się dla wszystkich życzliwą i łagodną, skłonną do usług. W woli rodziców zaczęła upatrywać wolę ukochanego Zbawcy.
    Pomimo wielu trudności ze strony rodziny, w 1363 roku wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika (tercjarek dominikańskich) w Sienie i prowadziła tam surowe życie. Modlitwa, pokuta i posługiwanie trędowatym wypełniały jej dni. Jadła skąpo, spała bardzo mało, gdyż żal jej było godzin nie spędzonych na modlitwie. Często biczowała się do krwi. W wieku 20 lat była już osobą w pełni ukształtowaną, wielką mistyczką. Pan Jezus często ją nawiedzał sam lub ze swoją Matką. Pod koniec karnawału 1367 roku, gdy Katarzyna spędzała czas na nocnej modlitwie, Chrystus Pan dokonał z nią mistycznych zaślubin, zostawiając jej jako trwały znak obrączkę. Odtąd Katarzyna stała się posłanką Chrystusa. Przemawiała odtąd i pisała listy w imieniu Chrystusa do najznakomitszych osób ówczesnej Europy, tak duchownych, jak i świeckich. Skupiła ponadto przy sobie spore grono uczniów – elitę Sieny – dla których była duchową mistrzynią i przewodniczką. Wspierana nadzwyczajnymi darami Ducha Świętego i posłuszna Jego natchnieniom, łączyła w swoim życiu głęboką kontemplację tajemnic Bożych w “celi swojego serca” z różnorodną działalnością apostolską. Z jej przemyśleń i duchowych przeżyć zrodziło się zaangażowanie w sprawy Kościoła i świata.
    Katarzyna miała wielu wrogów. Uważano za rzecz niespotykaną, by kobieta mogła tak odważnie przemawiać do kapłanów, biskupów, a nawet do papieży w imieniu Chrystusa, ogłaszać się publicznie Jego posłanką. Pod naciskiem opinii wezwano więc przed trybunał inkwizycji do Florencji. Kościelny przewód sądowy odbył się w klasztorze dominikanów przy kościele S. Maria Novella. Było to w samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 21 maja 1374 roku. Katarzyna miała jednak przy sobie nie tylko oskarżycieli, ale również obrońców. Sąd inkwizycyjny nie dopatrzył się żadnej herezji ani błędu, tak w jej wypowiedziach, jak też w jej pismach.
    Zaledwie Katarzyna wróciła do Sieny, miasto nawiedziła dżuma. Katarzyna oddała się posłudze zarażonym z heroicznym oddaniem. W nagrodę za to 1 kwietnia 1375 roku otrzymała od Chrystusa stygmaty (jednak nie w postaci ran, lecz krwawych promieni).
    Podczas licznych konfliktów na terenie Italii i w samym Kościele była orędowniczką pokoju i mediatorem. Domagała się od kolejnych papieży (najpierw od bł. Urbana V, a potem od Grzegorza XI) powrotu z Awinionu do Rzymu. Wobec nieskuteczności wysyłanych listów udała się do Awinionu, by skłonić Grzegorza XI do zamieszkania w Wiecznym Mieście. Kiedy papież zdecydował się powrócić, jej pośrednictwu przypisywano to ważne wydarzenie. Po śmierci papieża Grzegorza XI kardynałowie wybrali arcybiskupa z Bari, który przyjął imię Urbana VI (1378-1389). Ten jednak swoją surowością zraził sobie kardynałów, dlatego część z nich zbuntowała się i wybrała antypapieża w osobie Klemensa VII (1378-1394). Kościół został podzielony. Kilka lat później, w 1409 r., miał pojawić się jeszcze drugi antypapież, co wywołało prawdziwy chaos. Rozłam trwał 39 lat. Kiedy wysiłki Katarzyny nie dały rezultatu, gdyż antypapież nie chciał ustąpić, Katarzyna robiła wszystko, by jak najwięcej zwolenników skupić koło osoby prawowitego papieża. Nawoływała do modlitw w jego intencji. Popierała też usilnie reformy, jakie Urban VI wprowadził. Na jego życzenie udała się do Rzymu, by tam pracować dla dobra Kościoła. Wielu mężczyznom i kobietom, pochodzącym z różnych warstw społecznych, pomogła wejść na drogę cnoty lub osiągnąć pokój.
    Umarła z wyczerpania 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie w wieku 33 lat. Pozostawiła po sobie trzy dzieła, które zawierają jej naukę: “Dialog o Bożej Opatrzności”, “Listy” oraz “Modlitwy”. Jej kult rozpoczął się zaraz po jej śmierci. Nikt już nie wątpił, że była wybranką Bożą i niewiastą opatrznościową dla Kościoła. Pan Bóg wsławił też jej grób wielu cudami. Już w roku 1383 bł. Rajmund z Kapui, ówczesny generał dominikanów, za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej przeniósł jej ciało do kaplicy kościoła dominikanów S. Maria della Minerva w Rzymie i wybudował dla niej okazały grobowiec. Jemu zawdzięczamy obszerny “Żywot świętej Katarzyny ze Sieny”, wydany również po polsku. Bł. Rajmund napisał go na podstawie osobistych kontaktów ze św. Katarzyną (był jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym) oraz korzystając ze świadectwa innych bliskich jej osób, z którymi przeprowadził wiele rozmów. Pius II 26 czerwca 1461 roku w bazylice św. Piotra dokonał uroczystej kanonizacji sługi Bożej. W nagrodę za poniesione trudy w obronie Kościoła Pius IX w roku 1866 ogłosił św. Katarzynę drugą, po św. Piotrze, patronką Rzymu. W roku 1939 papież Pius XII proklamował św. Katarzynę ze Sieny drugą, obok św. Franciszka z Asyżu, patronką Italii, a Paweł VI w 1970 roku ogłosił ją doktorem Kościoła. Papież św. Jan Paweł II ogłosił ją w 1999 roku współpatronką Europy. Jest także patronką Sieny oraz pielęgniarek, strażników, strażaków.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w habicie dominikanki, w koronie cierniowej, z krzyżem w dłoniach, z różańcem. Niekiedy trzyma tiarę. Ukazywana jest także z Dzieciątkiem Jezus, które podaje jej pierścień – znak mistycznych zaślubin, których dostąpiła. Jej atrybutami są także: czaszka, diabeł u stóp, krucyfiks, lilia, serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    Benedykt XVI – Audiencja Generalna – 24.11.2010 r.

    Drodzy bracia i siostry!
    Dziś chcę mówić o kobiecie, która odegrała wybitną rolę w dziejach Kościoła. Jest nią św. Katarzyna ze Sieny. XIV w., w którym żyła, był burzliwym okresem w życiu Kościoła i wszystkich warstw społecznych we Włoszech i Europie. Jednakże nawet w najtrudniejszych chwilach Pan nieustannie błogosławi swój lud, dając mu świętych i święte, którzy budzą umysły i serca i skłaniają do nawrócenia i odnowy. Do nich należy Katarzyna, która jeszcze dzisiaj przemawia do nas i zachęca, byśmy z odwagą dążyli do świętości i coraz pełniej stawali się uczniami Pana.
    Urodziła się w 1347 r. w bardzo licznej rodzinie, zmarła w Rzymie w 1380 r. Gdy miała 16 lat, ukazał się jej św. Dominik i pod wpływem tej wizji wstąpiła do trzeciego zakonu dominikańskiego, jego gałęzi żeńskiej, czyli tzw. mantellate. Mieszkała z rodziną, ale potwierdziła ślub dziewictwa, który złożyła prywatnie, gdy była jeszcze dorastającą dziewczynką i oddawała się modlitwie, pokucie i dziełom miłosierdzia, zwłaszcza opiece nad chorymi.

    Gdy jej sława świętości się rozpowszechniła, rozpoczęła intensywną działalność, udzielając porad duchowych osobom wszystkich kategorii: szlachcie i politykom, artystom i prostemu ludowi, osobom konsekrowanym i duchownym, łącznie z papieżem
    Grzegorzem XI, którego siedzibą był w tym czasie Awinion i którego Katarzyna przekonująco energicznie i skutecznie wzywała do powrotu do Rzymu. Odbyła liczne podróże, podczas których nawoływała do wewnętrznej reformy Kościoła i pokoju między państwami: również z tego powodu czcigodny sługa Boży Jan Paweł II ogłosił ją współpatronką Europy – aby Stary Kontynent nie zapominał nigdy o chrześcijańskich korzeniach, z których wywodzi się jego rozwój, i nadal czerpał z Ewangelii fundamentalne wartości, zapewniające sprawiedliwość i zgodę.

    Podobnie jak wielu świętych, Katarzyna wiele wycierpiała. Niektórzy doszli nawet do wniosku, że nie można jej ufać, toteż w 1374 r., sześć lat przed jej śmiercią, kapituła generalna dominikanów wezwała ją do Florencji na przesłuchanie. Przydzielili jej uczonego i pokornego zakonnika, Rajmunda z Kapui, przyszłego magistra generalnego zakonu. Został jej spowiednikiem, a także “synem duchowym”, napisał również pierwszą pełną biografię świętej. Została kanonizowana w 1461 r.
    Katarzyna z trudem nauczyła się czytać, a pisać — już jako dorosła. Jej nauka zawarta jest w Dialogu o Opatrzności Bożej, czyli Księdze o Bożej Nauce, arcydziele literatury duchowej, w jej Listach oraz w zbiorze Modlitw. Jej nauka jest tak bogata, że sługa Boży Paweł VI ogłosił ją w 1970 r. doktorem Kościoła; nosi też tytuł współpatronki Rzymu, przyznany jej przez bł. Piusa IX, i patronki Włoch, na mocy decyzji czcigodnego sługi Bożego Piusa XII.

    W jednej z wizji, która zapisała się na zawsze w sercu i umyśle Katarzyny, Matka Boża przedstawiła ją Jezusowi, który ofiarował jej wspaniały pierścień, mówiąc: «Ja, twój Stwórca i Zbawiciel, poślubiam cię w wierze, którą zachowasz w czystości aż do chwili, gdy będziesz świętować ze mną w niebie twoje zaślubiny wieczne» (Raimondo da Capua, S. Caterina da Siena, Legenda Maior, n. 115, Siena 1998). Pierścień ten był widzialny tylko dla niej. Ten nadzwyczajny epizod pozwala nam dostrzec najistotniejszy element religijności Katarzyny i wszelkiej autentycznej duchowości: chrystocentryzm. Chrystus jest dla niej jak oblubieniec, a więź z Nim oparta jest na zażyłości, wspólnocie i wierności; jest dobrem miłowanym ponad wszelkie inne dobro.
    To głębokie zjednoczenie z Panem ukazuje inny epizod z życia tej wybitnej mistyczki: wymiana serca. Według Rajmunda z Kapui, który przekazuje wyznania Katarzyny, Pan ukazał się jej z ręką z ludzkim czerwonym jaśniejącym sercem, otworzył jej pierś, włożył je i powiedział: «Najdroższa córko, tak jak poprzedniego dnia wziąłem serce, które mi ofiarowałaś, teraz daję ci moje, i odtąd będzie ono zajmowało miejsce twojego» (tamże). Katarzyna naprawdę żyła słowami św. Pawła: «Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20).

    Podobnie jak święta sieneńska, każdy wierzący odczuwa potrzebę kształtowania swoich uczuć na wzór Serca Chrystusa, by miłować Boga i bliźniego tak, jak miłuje Chrystus. Serca nas wszystkich mogą się przemienić, a my możemy się nauczyć miłować jak Chrystus, w zażyłości z Nim, karmionej modlitwą, rozważaniem Słowa Bożego i sakramentami, przyjmując zwłaszcza często i pobożnie komunię św. Również Katarzyna należy do tego zastępu świętych eucharystycznych, których wymieniłem na zakończenie mojej adhortacji apostolskiej Sacramentum caritatis (por. n. 94). Drodzy bracia i siostry, Eucharystia jest nadzwyczajnym darem miłości, który Bóg nieustannie nam ofiarowuje, by umacniać nas na drodze wiary, ożywiać naszą nadzieję i rozpalać naszą miłość, byśmy byli coraz bardziej podobni do Niego.

    Wokół tak silnej i autentycznej osobowości powstała prawdziwa rodzina duchowa. Tworzyły ją osoby zafascynowane przez autorytet moralny tej młodej kobiety, która prowadziła bardzo wzniosłe życie, niekiedy pozostawały one także pod wrażeniem zjawisk mistycznych, których były świadkami, takich jak częste ekstazy. Wielu poświęciło się jej służbie, a przede wszystkim uważali za przywilej to, że Katarzyna była ich duchową przewodniczką. Nazywali ją «mamą», ponieważ jako dzieci duchowe od niej otrzymywali pokarm duchowy.
    Również dzisiaj jest dla Kościoła wielkim dobrodziejstwem macierzyństwo duchowe tylu kobiet, konsekrowanych i świeckich, które podtrzymują w duszach myśl o Bogu, umacniają wiarę ludzi i ukazują coraz wyższe szczyty życia chrześcijańskiego. «Mówię wam i nazywam synem — pisze Katarzyna, zwracając się do jednego ze swych synów duchowych, kartuza Jana Sabatiniego — ponieważ rodzę was przez nieustanne modlitwy i pragnienie przed obliczem Boga, tak jak matka rodzi syna» (Listy, List n. 141: Do don Jana de’ Sabbatini). Do zakonnika dominikańskiego Bartłomieja de Dominici zwracała się w następujących słowach: «Umiłowany i drogi bracie i synu w Chrystusie słodkim Jezusie».

    Inny rys duchowości Katarzyny wiąże się z darem łez. Mówią one o subtelnej i głębokiej wrażliwości, zdolności do wzruszeń i czułości. Wielu świętych miało dar łez, przypominający o wzruszeniu Jezusa, który nie powstrzymywał i nie ukrywał płaczu, gdy stanął przed grobem przyjaciela Łazarza i widział ból Marii i Marty, a także gdy patrzył na Jerozolimę w swoich ostatnich dniach na ziemi. Według Katarzyny, łzy świętych mieszają się z krwią Chrystusa, o której mówiła ona ze wzruszeniem i za pomocą sugestywnych obrazów symbolicznych: «Pamiętajcie o ukrzyżowanym Chrystusie, Bogu i człowieku (…). Stawajcie naprzeciw ukrzyżowanego Chrystusa, ukryjcie się w ranach ukrzyżowanego Chrystusa, zanurzcie się w krwi ukrzyżowanego Chrystusa» (Listy, List n. 16: do tego, kogo nie wymienia się z imienia).

    Możemy w tym momencie zrozumieć, dlaczego Katarzyna, choć była świadoma ludzkich niedociągnięć kapłanów, zawsze żywiła do nich wielki szacunek: oni to są szafarzami zbawczej mocy krwi Chrystusowej przez sakramenty i Słowo. Święta ze Sieny zachęcała zawsze świętych szafarzy, również papieża, którego nazywała «słodkim Chrystusem na ziemi», do wierności zobowiązaniom, kierując się zawsze i jedynie swoją głęboką i niezmienną miłością do Kościoła. Przed śmiercią powiedziała: «Opuszczając ciało, strawiłam zaprawdę i dałam życie w Kościele i za Kościół święty, co jest dla mnie szczególną łaską» (Raimondo da Capua, S. Caterina da Siena, Legenda Maior, n. 363).

    Tak więc od św. Katarzyny uczymy się najwznioślejszej wiedzy: poznawania Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła i miłości do nich. Posługując się w Dialogu szczególnym obrazem, przedstawia ona Chrystusa jako most przerzucony między niebem i ziemią. Tworzą go trzy schody, którymi są stopy, bok i usta Jezusa. Dusza idąc tymi schodami pokonuje trzy etapy wszelkiej drogi uświęcenia: oderwanie się od grzechu, praktykowanie cnoty i miłości oraz słodkie i serdeczne zjednoczenie z Bogiem.
    Drodzy bracia i siostry, uczmy się od św. Katarzyny kochać odważnie, głęboko i szczerze Chrystusa i Kościół. Powtórzmy jak własne słowa św. Katarzyny, które czytamy w Dialogu na zakończenie rozdziału mówiącego o Chrystusie-moście: «Przez miłosierdzie obmyłeś nas w krwi, przez miłosierdzie chciałeś rozmawiać ze stworzeniami. O Szalony z miłości! Nie wystarczyło Ci się wcielić, ale chciałeś także umrzeć! (…) O miłosierdzie! Moje serce pogrąża się w myśleniu o Tobie: gdziekolwiek myśl moją kieruję, znajduję jedynie miłosierdzie» (rozdz. 30, ss. 79-80). Dziękuję.

    Benedykt XVI

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna ze Sieny

    René Lejeune

    KATARZYNA ZE SIENY – GŁOS ROZBRZMIEWAJĄCY PRZEZ WIEKI

    W wiosenny poranek 25 marca 1347 roku, Jakub Benincasa jest szczęśliwym człowiekiem: po raz kolejny został ojcem. Jego małżonka Mona urodziła właśnie bliźniaczki. Jedna dziewczynka umiera, druga – przeżyła. Dziecko przyjmuje rodzina tryskająca życiem. Jest to 23 dziecko zrodzone z tej samej mamy. Po niej urodzi się jeszcze dwoje. Mona jest w najwyższym stopniu kobietą, o której mówi Psalm 128: «Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu».
    Ani ojciec, ani matka nie przypuszczali, że ich córkę czeka los nadzwyczajny, że stanie się jedną z wyjątkowych kobiet, która naznaczy swój czas szczególnym znamieniem, do tego stopnia, że w 6 wieków później papież ogłosi ją «Doktorem Kościoła». Życie i prorockie dzieła tej duszy w najwyższym stopniu świętej są tym bardziej wstrząsające, że zapisały się jak kometa na średniowiecznym niebie: Katarzyna umiera bowiem w 33 roku życia. Tak jak Pan.

    PERŁA GOTYCKA
    Bajeczna Siena jest właśnie u szczytu swego rozwoju. Od XIII wieku arcydzieła architektury gotyckiej wyrosły z jej ziemi, tworząc z niej materialny ogród Eden. Wokół Duomo – absolutnej wspaniałości – wianuszek monumentalnych kościołów w stylu gotyckim, pozbawionych ozdób świata, który przemija jak cień obłoku. Katarzyna stąpała po ich nawach, po nadzwyczajnych brukach. Szczęśliwość jej rodzinnego miasta wydaje się jednak zatrzymywać na progu jej życia. Ma zaledwie rok, kiedy Sienę pustoszy czarna zaraza, zabierając ze sobą dwie trzecie mieszkańców. Bogata i okazała Siena – jak cała Europa pogrążona w egzystencjalnym kryzysie w tym burzliwym XIV wieku – zadaje sobie pytanie o sens życia i śmierci. Katarzyna stanie się rzeczniczką Ducha Bożego w odpowiedzi na to dramatyczne pytanie.
    Życie jej jest nadzwyczajne, a jednocześnie cechuje je już u samych podstaw ewangeliczna prostota. W wieku dorastania musiała stawić czoła rodzicom, którzy – mając dobre zamiary zapewnienia jej odpowiedniej pozycji – planowali, że Katarzyna wyjdzie za mąż. Szukali więc dla niej odpowiedniego męża. Piękna dziewczyna zdecydowanie sprzeciwiła się temu planowi. Poświęciła się Panu i uczyniła w tajemnicy ślub dozgonnego dziewictwa, o którym nie ośmieliła się powiedzieć rodzicom. Obcięła bujne włosy. Odtąd głęboki konflikt poróżnił ją z rodziną, szczególnie z matką. Stosunki pod rodzinnym dachem stały się bolesne do tego stopnia, że Katarzyna zamyka się na 3 lata w celi. Czas ten odmierza modlitwa, pokuta, doświadczenia mistyczne. Korzysta z bezpośredniego kierownictwa Pana i Najświętszej Matki dla ukształtowania swojej duszy i przygotowania się do przyszłej misji. To w samotności dorastania ujawniają się pierwsze oznaki jej cudownej bliskości z Sercem Pana: kontemplacja, ale także obserwacja. Uważne studium Serca Jezusowego, aby nauczyć się żyć w coraz większej zgodzie z Bożym zamysłem. To wtedy, w pełni XIV wieku, formują się podziemne wody, które wytrysną w ogrodach Kościoła 2 wieki później, aby osiągnąć swój punkt kulminacyjny w objawieniach danych św. Małgorzacie Marii w Paray-le-Monial.
    W tej domowej celi mają początek wizje, ekstazy i nadprzyrodzone zjawiska, które nie ustaną aż do śmierci Katarzyny. Nie brak jej prób w tym odosobnieniu, które nie jest całkowite. Spada na nią wszystko: drwiny, upokorzenia, wyrzuty. Wyznacza się jej najcięższe prace. Dzielnie i z pomocą łaski realizując rady ewangeliczne, przyjmuje każde doświadczenie jako narzędzie doskonalenia, kolejny stopień na drodze ku świętości. Jej zachowanie – pełne dobrej woli, humoru i pokory – zwycięża wreszcie zawzięte serca bliskich. W końcu odkrywa przed nimi swój sekret: jako dziecko złożyła ślub, że będzie należeć zawsze wyłącznie do Jezusa. Jej ojciec zrozumie ją bez trudu, matce zabierze więcej czasu przyjęcie tego, czego i tak nie można odwrócić. Wreszcie i ona stanie się żarliwą uczennicą własnej córki.
    Pod koniec ciężkiego okresu w celi dochodzi do cudownego wydarzenia, które koronuje jej młode życie niepohamowanym porywem ku Chrystusowi: zostaje przez Niego «poślubiona w wierze». I tak – stanęła na szczycie, z którego już nigdy nie zejdzie. «Córko Moja, myśl o Mnie. Uczyń to, a Ja nigdy nie przestanę myśleć o tobie.» – mówi do Katarzyny Pan.
    Odtąd dręczy ją tylko jedyna troska: zjednoczyć się w myśli z Umiłowanym, działać zgodnie z Jego pragnieniami, podobać Mu się coraz bardziej, stać się «Nim w miłosnym zjednoczeniu». W ten sposób żyje w wielkiej zażyłości z Jezusem.
    «Z trudnością znaleźlibyśmy dwie istoty ludzkie, które łączyła wzajemna więź tak ciągła jak ta, która łączyła Katarzynę ze Zbawicielem ludzi» – napisał jej pierwszy biograf Raymond de Capoue. «Pan Jezus mówi do mnie tak, jak ja mówię do pana» – zwierzyła mu się. Odtąd żyje w innej celi, której już nie opuści: «celi duchowej». Żyje w niej w stałym towarzystwie Umiłowanego, dostrzega Chrystusa w każdej istocie, z którą się spotyka. Czyż każdego człowieka nie odkupiła krew przelana na Krzyżu?
    Katarzyna nieustannie powraca do absolutnej konieczności, jaka stoi przed każdą duszą: w najgłębszej tajemnicy zbudować wnętrze tej miłosnej «celi», która jest miejscem spotykania się z Bogiem. To w tej wewnętrznej celi uczymy się coraz bardziej poznawać Pana wszechświata i w niej odkrywamy powoli siebie w Bogu. To w tej wewnętrznej celi «wyrywany jest z duszy korzeń miłości własnej». To tam istota ludzka odzyskuje swe siły po działaniu. Tam również to, co niewidzialne, odkrywa się stopniowo przed zachwyconym spojrzeniem i odnajduje się spokój, nawet jeśli życie pogrążone jest we wzburzeniu świata.
    «Tę celę serca – mówi Katarzyna osobie, która stała się jej najbliższa i będzie jej przyszłym biografem – pan również powinien zawsze nosić ze sobą. Trzeba wiedzieć, że dopóki w niej pozostajemy, dopóty nieprzyjaciel nie potrafi nam szkodzić.»

    OSOBA ŚWIECKA, A POŚWIĘCONA BOGU
    Jej życie, prowadzone przez Pana, przemierza szczególną drogę. Zgodnie ze sposobem myślenia wielu ludzi Katarzyna powinna była wstąpić do klasztoru. Jednak pozostaje w świecie. To tam – jak rozumuje – będzie mogła wyrwać więcej dusz z ciemności, aby ofiarować je Panu. To tam również będzie mogła lepiej służyć Kościołowi, ku któremu odczuwa palącą miłość, prawdziwą pasję. Wstępuje więc do Trzeciego Zakonu Dominikańskiego, zarezerwowanego zgodnie ze zwyczajem dla wdów oraz dojrzałych kobiet. Tymczasem ona ma zaledwie 18 lat, kiedy przyjmuje pokutny habit dominikanek.
    Wkrótce opuszcza dzielnicę Fontebranda, w której mieści się dom i farbiarnia rodziców. Na podobieństwo normalnej rodziny powoli powstaje wokół niej żarliwa wspólnota osób. Ta młoda niewiasta – promienna i obdarzona łaskami – przyciąga w sposób nie do odparcia. Katarzyna staje się dla nich całkiem naturalnie «mamą». Wypełnia zadanie duchowego macierzyństwa w tej nowej rodzinie, która podąża za nią wszędzie: tak w Sienie, jak i w podróżach Katarzyny. W grupie tej są mężczyźni i kobiety. Mężczyźni zajmują się relacjami ze światem zewnętrznym, zapisywaniem jej słów, oraz materialnymi wymogami życia wspólnotowego. Kobiety – troszczą się o Katarzynę, osłabioną surowymi pokutami i narażoną na fizyczne niebezpieczeństwa w czasie licznych ekstaz. Krąg otaczających ją osób utworzył się niemalże z konieczności. Katarzyna spalała się żyjąc intensywnie i wyłącznie w bliskości z Chrystusem. Tymczasem plan Boży w stosunku do niej był inny. Dusza kontemplacyjna miała być także duszą apostolską.
    Ta – która poznała «tajemnicę Serca Jezusowego» przez ranę w boku – pragnie odtąd kochać tak jak sam Jezus. Staje się Jego obrazem i zajmuje się gorliwie i całkowicie sprawą, która porusza Pana: «Moje pragnienie rodzaju ludzkiego – zwierzył się jej Chrystus – było nieskończone, tymczasem cierpienia i udręki, jakie znosiłem miały kres». Zwracając się za jej pośrednictwem do grupy uczniów powiedział: «Ukazując wam mój otwarty bok chciałem, abyście ujrzeli tajemnicę mojego Serca, abyście pojęli, że kocham was o wiele bardziej niż mogło to uwidocznić moje skończone cierpienie. Sprawiając, że wytrysnęła krew i woda, ukazałem wam, że otrzymaliście święty chrzest: wodą, lecz przez zasługę krwi. To dlatego z rany wypłynęła woda i krew.» «Przyjmując waszą naturę – powiedział jeszcze Jezus umiłowanej Katarzynie – upodobniłem się do was. To dlatego już nie ustaję w pracy nad upodobnieniem was do Mnie tak bardzo, jak tylko jesteście do tego zdolni. Usiłuję odnowić w waszych duszach, w drodze ku Niebu, wszystko, co dokonało się w Moim Ciele.»
    Katarzyna chętnie posługuje się obrazem szczepienia roślin dla opisania stałego działania Pana w nas. Chodzi o prawdziwe szczepienie Bożej natury na ludzkim dzikim pędzie, jakim jesteśmy. Kiedy ono się «przyjmuje», owoce są wspaniałe, pełne wdzięku i coraz bardziej obfite.
    U Katarzyny, ukształtowanej w szkole Pana, te owoce są z pewnością wyjątkowe. Całe jej zachowanie odbijało Bożą pieczęć, jaką Chrystus w niej pozostawił. Oto jeden z charakterystycznych przykładów.
    Pokora jest kamieniem probierczym świętości, jest królową chrześcijańskich cnót. W Sienie żyła Palmerina, kobieta znana ze swej złośliwości. Kiedy się zestarzała, zapałała nienawiścią do Katarzyny Benincasa, o której tyle mówiono. Przeklinała córkę farbiarza i obrzucała ją oszczerstwami. Katarzyna poszła ją odwiedzić. Została potraktowana obelżywie i pogardliwie. Na próżno ponawiała swoje wizyty. Kiedy staruszka poważnie zachorowała, Katarzyna pobiegła, by się nią zaopiekować. Palmerina nie miała nikogo obok siebie, a jej stan ciągle się pogarszał. Nadal jednak obrzuca swą młodą dobrodziejkę obelgami. Zaczyna się agonia. Katarzynę przeraża nienawiść, która pochwyciła tę duszę na łożu śmierci jak dziki zwierz swoją zdobycz. Wtedy Święta podejmuje z przeciwnikiem walkę bez ustępstw. Grzesznica już z ledwością oddycha. Katarzyna prosi Chrystusa o łaskę dla tej potępiającej się duszy. Wydało się, że miłosierdzie Boże się ukrywa. Święta podwaja żarliwość swojej prośby, zaczyna błagać ze łzami i rzuca się do stóp Pana. Straszna walka trwa trzy dni i trzy noce. Wreszcie zwyciężony zwierz porzuca swoją zdobycz. O, cudzie! Umierająca zaczyna się uśmiechać i mówić Katarzynie o swej serdecznej wdzięczności. Potem spokojnie oddaje swą nawróconą duszę Bogu.
    Wycieńczonej tą walką Katarzynie Pan ukazuje duszę Palmeriny. Choć nie była jeszcze w chwale Nieba, promieniała blaskiem, jaki Stwórca dał stworzeniu uczynionemu na Swój obraz, powiększonemu o promienny blask chrztu. Katarzyna widzi Pana, który mówi: «Najsłodsza córko, oto dzięki tobie odnalazłem tę duszę, już zgubioną… Któż nie wziąłby na siebie wszelkiego trudu dla zdobycia tak wspaniałego stworzenia. Jeśli Mnie, który jestem królewską pięknością, Mnie, od którego pochodzi wszelkie piękno, pochłonęła miłość do piękna dusz do tego stopnia, że zstąpiłem na ziemię i przelałem moją własną krew dla ich odkupienia, o ileż więcej wy powinniście działać wzajemnie dla siebie, aby nie pozwolić się zatracić tym pięknym stworzeniom! Jeśli ukazałem ci tę duszę, to uczyniłem tak dlatego, abyś stała się bardziej gorliwa dla zapewniania zbawienia wszystkim i abyś również innych wciągnęła do tego dzieła, zgodnie z łaską, jaka zostanie ci udzielona.»
    Bez pokory Katarzyny, która przyjęła obelgi, zniewagi i obrazy, Palmerina – skostniała w nienawiści i złości – byłaby stracona. Im bardziej dusza pogrążona jest w złu, tym dłuższa i boleśniejsza walka jest potrzebna, aby ją z niego wyrwać.

    KATARZYNA SIENEŃSKA – PROROKINI
    Wypełniając swoją misję Katarzyna karmiła się Ciałem Chrystusa i piła jego Boską Krew. Czyniła to tak często, jak było to możliwe. Był to bezpośredni kontakt z Oblubieńcem, umiłowanym i nieustannie upragnionym. Eucharystia to święta przestrzeń, w której Bóg spotyka człowieka, w niej daje się swemu stworzeniu. Katarzyna czerpie z niej pełnię szczęścia. Jezus odwzajemnia tę jej szaloną miłość. Zdarza się, że hostia frunie z rąk kapłana do ust Świętej. Katarzyna widzi Jezusa, żyjącego w hostii.
    Chrystus przynagla ją do oderwania się od kontemplacji, aby zbliżyć się do wielkich wód Kościoła i wysłać orędzia do pasterzy dusz, kapłanów, biskupów, a nawet do samego papieża. Katarzyna nie potrafi ani czytać, ani pisać. Dyktuje więc płomienne listy sekretarzom, którzy zakładają wokół niej prawdziwą kancelarię. Listy te, naznaczone gorliwością ducha tej wyjątkowej kobiety, stają się arcydziełem włoskiej literatury.
    Styl tej korespondencji, najwyższego lotu, raz przenośny, raz konkretny, osiąga bez trudu cele. Do pewnego kardynała zdjętego lękiem wobec potrzeb Kościoła pisze: «Ach, jakże ten lęk jest niebezpieczny! Podcina bowiem ramiona świętego pragnienia, zaślepia człowieka sprawiając, że nie zna on ani nie widzi prawdy. Lęk ten poprzedza zaślepienie miłością własną.»
    «Proszę zdjąć z siebie przywiązanie do wszelkiego stworzenia, do mnie jako pierwszej – pisze do Piotra Maconi – a przyoblec się w miłość Bożą!» Piotr Maconi stanie się generałem Kartuzów. Zostanie ogłoszony błogosławionym.

    KATARZYNA I PAPIEŻ
    Wobec papieża Grzegorza XI Katarzyna ze Sieny zareagowała z mocą i skutecznie. Kościół był w poważnym kryzysie, zraniony przeniesieniem Stolicy Piotrowej do Awinionu od 1305 roku. W roku tym Bertrand de Got, arcybiskup Bordeaux, został wybrany papieżem. Przyjął imię Klemensa V. Wybrał się w drogę do Rzymu i zatrzymał się nad brzegiem Rodanu, w hrabiostwie Venaissin, które od 1229 stanowiło część ziem papieskich. Klemens V zadomawia się w Awinionie, żywo popierany przez Filipa Pięknego, króla Francji. We Włoszech ziemie Kościoła rzymskiego dewastuje wojna. Następuje po sobie 7 papieży w Awinionie. Nadchodzi rok 1375. Grzegorz XI zasiada w Awinionie na Tronie Piotra. To wtedy interweniuje Katarzyna, prosta tercjarka Zakonu Dominikańskiego ze Sieny. Jej wizje i ekstazy, cuda, do jakich doszło w ślad za nimi, powodują, iż jest uznawana za wyrazicielkę woli Boga. Tymczasem Grzegorz XI usiłuje znaleźć światło dla poznania prawdziwej woli Bożej. Katarzyna błaga w listach kierowanych do niego o oczyszczenie skalanego Kościoła: «Niestety! Trzeba najpierw wyrwać z ogrodu Świętego Kościoła rośliny, które szerzą zarazę nieczystości, chciwości, pychy, to znaczy złych pasterzy i władców, którzy zatruwają i niszczą ten ogród. Wasza Świątobliwość jest naszym Nauczycielem, proszę więc użyć posiadanej władzy, aby wyrwać te rośliny… a zasadzić w tym ogrodzie kwiaty pachnące: pasterzy i zarządców, którzy będą prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa i ojcami dla ubogich.»
    Zepsucie panowało pośród zarządców papieskich ziem, a także w łonie duchowieństwa. Katarzyna wyraża cierpienie, jakie sprawiało to Chrystusowi, szczególnie wojna pomiędzy Florencją a Papieżem. «Wypowiedzcie wojnę wojnie i nienawiści – błaga Papieża – Pokojem pokonacie wojnę i nienawiść, jaka dzieli ludzkie serca. Zjednoczcie je.»
    Święta prosi wiele razy Grzegorza XI, aby nie zwracał uwagi na zniewagi dotykające jego osoby i nienawistne oszczerstwa, jakimi jest obsypywany, lecz aby widział jedynie perspektywę zbawienia dusz i chwały Bożej. Wreszcie Katarzyna decyduje się na podróż do Awinionu, aby błagać Papieża o powrót do Rzymu. Udaje się w drogę i przybywa tam w czerwcu 1376. Pozostaje w Awinionie 3 miesiące. «Niech wasza Świątobliwość idzie, niech idzie bez opierania się już woli Boga, który wzywa. Zagłodzone owieczki czekają, że zajmiecie i zachowacie miejsce waszego poprzednika – świętego Apostoła Piotra… Niczego się nie lękajcie. Bóg będzie z wami.» – napisała do Papieża.
    Po powrocie Papieża spodziewała się przede wszystkim reformy w Kościele, jaką Grzegorz XI miał rozpocząć, a także zahamowania wrogości wobec Florencji oraz wzięcia w ręce ziem papieskich zarządzanych przez zepsutych administratorów. Grzegorz XI, niezdecydowany i przytłoczony, daje się zwyciężyć młodej misjonarce pełnej zapału i ognia. Udaje się do Marsylii, zdecydowany poczynić kroki, o których mówiła mu Katarzyna. Na początku postanawia otoczyć się grupą osób bez zarzutu: świętych, ascetów, mistyków, którzy mogą go wesprzeć swymi modlitwami oraz radami. Przybywa do Rzymu 15 stycznia 1377. W 2 tygodnie później podpisuje bullę tworzącą tę grupę… Niestety! Surowość zimowej podróży nadwerężyła jego zdrowie. Grzegorz XI umiera w rok po swoim powrocie.
    Jego następca, Urban VI, zostaje wybrany w okolicznościach dramatycznych i nieprawdopodobnych. Nowy papież jest uczciwy, lecz gwałtowny. Wywołuje zamieszanie, ma niewłaściwe pomysły. Po pięciu miesiącach grupa kardynałów-odstępców ogłasza, że wybór Urbana VI jest nieważny. Wybierają więc Roberta z Genewy, który przyjmuje imię Klemensa VII. I tak Kościół ma 2 papieży. Obydwaj usiłują narzucić się siłą, manipulowani przez władców chrześcijańskiego świata. Katarzyna pisze do kardynałów, którzy wybrali Klemensa VII: «Daliście nam prawdę i oto sami rozkoszujecie się kłamstwem… Potwierdziliście prawomocność wyboru Urbana VI przez uroczystość koronacji, szacunek, jaki mu okazywaliście… Jesteście kłamcami i bałwochwalcami!» Katarzyna nie ustanie w walce po stronie Urbana VI. W związku z nim Święta miała wizję Kościoła wspartego mocno na Ewangelii.
    Jednak w niedalekiej przyszłości będzie 3 papieży. Wielka schizma Zachodu otwiera głęboką ranę w Ciele Chrystusa. Zagoi się ona dopiero w 1417 roku wraz z Soborem w Konstancji, który wybiera na Papieża kardynała Colonna, zwykłego subdiakona. W ciągu 3 dni został on wyświęcony na diakona, kapłana i biskupa. 21 listopada 1417 zostaje ukoronowany tiarą jako Innocenty VII. W ten sposób kończy się 39 lat schizmy, u progu nowego wieku następującego po jednym z najbardziej burzliwych okresów w historii Kościoła. Inne rany czekają go już po upływie wieku…

    CZY MISJA KATARZYNY NIE POWIODŁA SIĘ?
    Już od dawna zamilkł głos prorokini ze Sieny. Po powrocie do rodzinnego miasta w 1378 prowadzi inne walki «na chwałę Bożą i dla zbawienia dusz». Potem dyktuje swój sławny «Dialog» zapisany jako rozmowa, którą prowadzi z Bogiem. Dzieło to staje się syntezą zawierającą całą myśl teologiczną i doświadczenie mistyczne Świętej. Ma to dla niej wielkie znaczenie. Umierając radzi swoim uczniom, by czytali i rozmyślali nad jej Księgą Bożej doktryny, która jeszcze dziś pozostała skarbnicą duchową i przewodnikiem dla dusz owładniętych Absolutem. Umiera 29 kwietnia 1380, szepcząc: «Próżna chwała – nie! Prawdziwa chwała w ukrzyżowanym Chrystusie.» Potem jej piękna dusza umyka, wznosząc się ku Umiłowanemu.
    Czy jej misja zakończyła się z niepowodzeniem? W świętej historii głos proroków rzadko prowadzi do zwycięstwa. Ich rola nie sprowadza się do bycia wodzem, lecz wartownikiem o świcie. Przestrzega on przed tragicznymi konsekwencjami poczynań ludzi, którzy zeszli z drogi upragnionej przez Pana. Przypomina wolę Bożą. To właśnie czyniła Katarzyna Sieneńska – dusza oczyszczona jak złoto w tyglu dobrowolnie przyjętego cierpienia. Głos proroków nie dotyczy jedynie epoki, w której żyją. Rozbrzmiewa on poprzez wieki, błagając całe narody i pojedynczych grzeszników o porzucenie krętych dróg. Tak samo ma się sprawa z błaganiami i radami świętej Katarzyny. Dotyczą nas one w takim samym stopniu jak ludzi czasu, w którym żyła. Jakie są na to dowody? Otóż 4 października 1970 roku Paweł VI uroczyście ogłosił ją «Doktorem Kościoła».
    Dziewica poświęcona Panu, Święta ze Sieny, nie ustaje w dawaniu życia i karmieniu ludzi. Potrafiła w sposób doskonały wykonywać «dzieło Marty w duchu Marii». Doskonale uległa na prośby Jezusa Chrystusa, który powiedział jej pewnego dnia: «O, córko Moja! Pocznij i wydawaj na świat dzieci! Daj życie rasie ludzi, którzy nienawidzą grzechu i kochają Mnie prawdziwie».
    René Lejeune

    Stella Maris – szwajcarski miesięcznik religijny nr 4/95, str. 1-4; przekład z franc. E.B. w: „Vox Domini” nr 8/95, str. 5-7

    ___________________________________________________________________________


    ‘Kobieta czysta’, doktor Kościoła – św. Katarzyna ze Sieny

    'Kobieta czysta', doktor Kościoła – św. Katarzyna ze Sieny

    Św. Katarzyna ze Sieny otrzymuje stygmaty – Sailko,

    CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    „Żadne Państwo nie może osiągnąć doskonałości w prawie cywilnym bez zanurzenia w świętej sprawiedliwości” – to powiedzenie, które rozsławiło św. Katarzynę ze Sieny, patronkę Europy. Nie chodziła do szkoły, nie miała nauczycieli. Gdy miała 12 lat, rodzice zaczęli rozmowy o małżeństwie. A Katarzyna konsekwentnie mówiła ‘nie’. I stawiała na swoim.

    Poprosiła jedynie o mały pokoik, który byłby jej ‘celą’ jako tercjarki dominikańskiej. Mały pokoik stał się wieczernikiem artystów i uczonych, ludzi Kościoła, a wszystkich lepiej wykształconych od niej. Nazywano ich od imienia świętej ‘Caterinati’. Ponoć nauczyła się czytać i pisać, ale większość tekstów dyktowała. Tak przemawiała do papieży i królów, do gospodyń domowych i królowych, a nawet do więźniów. Była zwolenniczką powrotu papieży do Rzymu z tzw. niewoli Awiniońskiej. Zachorowała i zmarła w Rzymie, mając zaledwie 33 lata.

    Katarzyna to z greckiego ‘kobieta czysta’. Była dwudziestym czwartym z dwudziestu pięciu dzieci Jacopo Benincasa, farbiarza i Lapy di Puccio de’ Piacenti. Przyszła na świat w Sienie 25 marca 1347 r.

    Pierwszą wizję Chrystusa, ubranego majestatycznie jako Najwyższy Kapłan (papież), miała w wieku sześciu lat. Mając ich siedem złożyła ślub dziewictwa. Modlitwa, pokuta i post były u niej na porządku dziennym, nie było miejsca na zabawę. Od najmłodszych lat – jak opisują jej biografowie – wchodziła na drogę chrześcijańskiej doskonałości: ograniczała jedzenie i sen, zrezygnowała z mięsa, jadła surowe zioła i niektóre owoce, nosiła włosienicę…

    Trzy rzeczy w życiu św. Katarzyny wysuwają się na plan pierwszy: całkowite oddanie się Chrystusowi, niezwykła mądrość i odwaga. W ikonografii towarzyszą jej dwa symbole, księga i lilia, symbolizujące odpowiednio doktrynę i czystość. Katarzyna została ogłoszona doktorem Kościoła 4 października 1970 r. na polecenie św. Pawła VI. 1 października 1999 r. św. Jan Paweł II ogłosił ją patronką Europy, wraz z kilkoma innymi świętymi.

    Toskania za czasów św. Katarzyny to kraina o niezwykłym bogactwie duchowym i kulturowym. W jej czasach działali tak wielcy artyści jak Giotto (1267-1337) czy Dante Alighieri (1265-1321). Był to jednak także czas waśni i bratobójczych walk pomiędzy możnymi rodami.

    Katarzyna pragnęła zdobyć wiele dusz dla Chrystusa. Zanim jednak mogła to zrealizować, musiała walczyć z silną niechęcią rodziców, którzy chcieli ją wydać za mąż. W geście protestu, gdy miała zaledwie 12 lat, obcięła włosy, zakryła głowę welonem i zamknęła się w domu. Decydujące znaczenie miało to, co pewnego dnia zobaczył jej ojciec: zdziwił się, gdy zobaczył, że w czasie modlitwy nad jego córką unosi się gołębica.

    W 1363 roku przywdziała habit trzeciego zakonu dominikańskiego dla świeckich. Był to niezwykły wybór dla Katarzyny, bo do tamtej pory ‘mantellate’, czyli ‘odziane płaszczem’ (czarny płaszcz nakładany na biały habit dominikanów) to głównie kobiety dojrzałe lub wdowy, które nadal żyły w świecie, ale składały śluby posłuszeństwa, ubóstwa i czystości.

    ***

    Św. Katarzyna ze Sieny - Sailko, CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsŚw. Katarzyna ze Sieny – Sailko, CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Pod koniec karnawału w 1367 r. miały miejsce mistyczne zaślubiny: od Jezusa otrzymała pierścień ozdobiony rubinami. Między Chrystusem, umiłowanym ponad wszelkie inne dobra, a Katarzyną nawiązała się bardzo szczególna relacja bliskości i intensywnej komunii, aż do fizycznego zjednoczenia serc.

    Rozpoczęła intensywną działalność charytatywną na rzecz ubogich, chorych i uwięzionych, a w międzyczasie przeżywała niewypowiedzianie cierpienia za świat, który był w rozpadzie i grzechu. Europę ogarnęły zarazy, głód i wojny.

    Listy

    Listy, które św. Katarzyna pisze do papieża w imieniu Boga, są prawdziwymi strumieniami lawy, dokumentami rzeczywistości, która ogarnia niebo i ziemię. Jej listy są mieszaniną prozy i poezji, w której apele do władz, zarówno duchownych, jak i cywilnych, są stanowcze i nieprzejednane, ale przepojone ciepłem i matczynym uczuciem. Używa piorunujących wyrażeń, zachęcając do męskości wyborów i działań, ale jest również delikatna, co potrafi przejawiać tylko duch kobiecy.

    Dla sprawy Chrystusa

    Katarzyna usilnie i nieustannie zachęca, wspiera, zaprasza do sprawy Chrystusa, a nawet wywiera nacisk – jako mediator – na ważne rody. Wokół niej żyje liczna ‘rodzina duchowa’, złożona ze współsióstr i współbraci, spowiedników i sekretarzy.

    Zmagała się z diabłem, miała lewitacje, ekstazy, bilokacje. Rozmawiała z Chrystusem.

    Tematy, na których skupiła się Katarzyna, to: pokój we Włoszech, konieczność krucjaty, powrót papiestwa do Rzymu i reforma Kościoła. Troskliwie opiekowała się chorymi w czasie zarazy w Sienie. 1 kwietnia 1375 r. w kościele Santa Cristina otrzymała bezkrwawe stygmaty.

    Benedykt XVI powiedział o niej w trakcie audiencji generalnej, że „Wiek, w którym żyła – XIV – był czasem trudnym dla Kościoła i całych społeczeństw we Włoszech i w Europie. Jednak nawet w najtrudniejszych czasach Pan nie przestaje błogosławić swojego ludu, wzbudzając świętych, którzy wstrząsają umysłami i sercami, prowokując do nawrócenia i odnowy”.

    Św. Katarzyna kochała kapłanów, ponieważ przez sakramenty i Słowo przekazywali moc zbawienia. Pisała z żarliwością: „Ja, Katarzyna, sługa i niewolnica sług Jezusa Chrystusa, piszę do was w Jego drogocennej krwi”.

    Zmarła 29 kwietnia 1380 r., mając 33 lata, w ‘wieku Chrystusowym’, w którym się zatraciła, aby na nowo odkryć swoją najprawdziwszą istotę.

    www.santiebeati.it/Cristina Siccardi/pzk/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Nigdy nie nauczyła się biegle pisać, więc listy w imieniu Chrystusa dyktowała

    Nigdy nie nauczyła się biegle pisać, więc listy w imieniu Chrystusa dyktowała

    Św. Katarzyna ze Sieny (fot. Domena Publiczna)

    ***

    Święta Katarzyna ze Sieny – doktor Kościoła i patronka Europy, która nigdy nie nauczyła się biegle pisać, więc listy w imieniu Chrystusa dyktowała.

    Urodziła się w marcu 1347 roku. Była jednym z 25 dzieci w rodzinie farbiarza ze Sieny. Jej życie miało być zwyczajne. Kiedy przyszła pora, jej matka uznała, że jako przysłowiowa „panna na wydaniu” dziewczyna powinna nie tylko zadbać o siebie, ale i cieszyć młodością.  A wtedy ona ogoliła głowę, co dla kobiety w tamtych czasach było znakiem hańby i upadku. Za karę pozbawiono ją własnego pokoju i nakazano ciężko pracować.

    Ale dla Katarzyny Benincasa, przyszłej świętej, taka dolegliwość była tylko umocnieniem powołania. Ona już wcześniej wybrała swą drogę.

    Jako niespełna siedmiolatka ślubowała Bogu dziewictwo. Jej pragnienia oddania się na służbę Bożą sprawiły, że ceniła sobie samotność, modlitwę, wspieranie bliźnich i pokutę. Chciała trafić za bramy klasztoru. Jednakże, aby to się stało, musiała czekać. Musiała pokonać opór matki, chorobę i obawy zakonnic. Ostatecznie, w 1363 roku wstąpiła do Sióstr od Pokuty św. Dominika w Sienie – została tercjarką dominikańską.

    „Ojcze Święty, naprzód, odważnie! Mówię ci, nie trzeba się bać. Natomiast jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś, będziesz się musiał bać” – tak zwracała się Katarzyna do głowy Kościoła.

    Początkowo jej życie w zgromadzeniu toczyło się nieco inaczej niż pozostałych. Naznaczone ascezą – radykalnymi postami, biczowaniem do krwi, godzinami modlitwy – dokonywało się w zaciszu celi, w odosobnieniu. Dopiero po miesiącach Katarzyna wyszła do świata. Była w tym posłuszna woli Jezusa, którego obecności, jak i Matki Bożej oraz świętych, dane jej było po wielokroć w życiu doświadczać. Poszła do potrzebujących. Zajmowała się chorymi, między innymi trędowatymi, towarzyszyła umierającym. Była z tymi, którzy zostali odrzuceni – z grzesznikami.

    Mistyczka, która realizowała się przez działanie

    To pójście do potrzebujących nie było przeciwne jej „naturze” – mistyczka i mistrzyni kontemplacji spełniała się będąc wśród ludzi. Mistyczne zaślubiny z Chrystusem, które dokonały się 1367 r., dar stygmatów (nie w postaci ran, ale krwawych promieni) otrzymany w 1375 r., czy też wiele doświadczeń ekstatycznych, nie wyłączyły jej z aktywności. Przekazywała innym to, co dokonywało się w „celi serca”, zgodnie z dewizą zakonu św. Dominika „Contemplata allis tradere”, czyli dawaniem innym tego, co jest wynikiem osobistej modlitwy i kontemplacji. Taki sposób postępowania był charakterystyczny dla przyszłej świętej.

    Katarzyna prowadziła ożywioną i rozległą działalność apostolską. Ta, która nie umiała pisać, dyktowała listy w imieniu Chrystusa. W Jego imieniu również przemawiała do ludzi Kościoła – od kapłanów przez biskupów do kardynałów i papieży. Słowa pouczenia kierowała też do władców Europy. A język wypowiedzi był niejednokrotnie bardzo bezpośredni, czasami ostry.

    Niespotykana aktywność mniszki stała się nawet powodem postawienia jej przed trybunałem inkwizycji we Florencji. Ten jednak nie znalazł ani herezji, ani błędów w nauczaniu tercjarki. Została nie tylko uwolniona od wszelkich podejrzeń, co więcej, przesłuchujący ją sam doznał nawrócenia i rozdał majątek ubogim.

    Katarzyna pisze do papieża: “jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś, będziesz się musiał bać”. 

    Skuteczność jej modlitw, uzdrowień za jej wstawiennictwem czy też nawróceń sprawiły, że skromna zakonnica była darzona wielkim szacunkiem i uznaniem. Jej dar jednania i umiejętność łagodzenia waśni stały się bardzo przydatne w sytuacji konfliktów rozgrywających się nie tylko na terenie Italii, ale przede wszystkim w łonie samego Kościoła. Był to bowiem okres szczególnie trudny dla katolików – czas niewoli awiniońskiej papiestwa (1309-1377) i schizmy zachodniej.  

    Katarzyna, prosta mniszka, dla której kiedyś opuszczenie klasztornej celi było męką, znalazła się w samym centrum najważniejszych wówczas wydarzeń.

    Ostatnie miesiące pełnego wyrzeczeń życia, wypełniły jej modlitwa i cierpienie. W wieku zaledwie 33 lat odeszła skromna mniszka, której działania miały ogromne znaczenie dla jedności, naprawy i oczyszczenia Kościoła.

    „Ojcze Święty, naprzód, odważnie! Mówię ci, nie trzeba się bać. Natomiast jeśli nie zrobisz tego, co powinieneś, będziesz się musiał bać” – tak zwracała się Katarzyna do głowy Kościoła.

    Potrafiła dotrzeć nawet do papieża Grzegorza XI i wpłynąć na jego powrót z Awinionu do Rzymu. Nie był to jednak koniec kryzysu, więc i ona nie mogła zrezygnować z walki o naprawę sytuacji. Przebywając w Rzymie, wspierała kolejnego prawowitego następcę św. Piotra, czyli Urbana VI.

    Katarzyna umarła z wyczerpania 29 kwietnia 1380 roku. Ostatnie miesiące pełnego wyrzeczeń życia, wypełniły jej modlitwa i cierpienie. W wieku zaledwie 33 lat odeszła skromna mniszka, której działania miały ogromne znaczenie dla jedności, naprawy i oczyszczenia Kościoła. Pozostały po niej również trzy dzieła: „Dialog o Bożej Opatrzności”, „Listy” oraz „Modlitwy”.

    Została kanonizowana w 1461 roku przez papieża Piusa II. Jest patronką Włoch i Rzymu. Od 1970 roku Katarzyna ze Sieny, jako druga kobieta, jest doktorem Kościoła. Natomiast od 1999 roku (obok św. Brygidy i św. Benedykty od Krzyża/Edyty Stein) jest również patronką Europy.  Jan Paweł II pisał o niej: „Katarzyna dowodziła, że w społeczeństwie kierującym się wartościami chrześcijańskimi żaden przedmiot sporu nie jest na tyle poważny, aby wolno było stawiać prawo siły ponad racjami rozumu”.

    Joanna Pawełczak/Deon.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Katarzyna Sieneńska – Geniusz kobiety

    Św. Katarzyna Sieneńska - Geniusz kobiety

    fot. Lawrence OP / Source / CC BY-NC-ND

    ***

    Katarzyna nie umiała dobrze czytać ani pisać, dlatego swoje przeżycia duchowe i mistyczne oraz listy dyktowała bł. Rajmundowi z Kapui, który był jej kierownikiem mianowanym przez kapitułę dominikanów we Florencji. To między innymi dzięki jej intensywnej modlitwie i zdecydowanemu charakterowi, papież  Grzegorz XI powrócił z Awinionu do Rzymu. Podobnie jak Maryja, która bezgranicznie zaufała Bożemu działaniu, również Katarzyna rozwinęła w sobie “geniusz kobiety” (Jan Paweł II). Uparcie i z determinacją napominała kolejnych papieży, przynaglając następców Piotra, by powrócili do Rzymu, gdzie jest ich miejsce, by być skałą Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa.

    Katarzyna urodziła się w Sienie 25 marca 1347 r. w wielodzietnej rodzinie mieszczańskiej głęboko zakorzenionej w wierze Kościoła. Mając siedem lat doznała pierwszej mistycznej łaski ofiarując się całkowicie Bogu. W wieku trzynastu lat została tercjarką dominikańską w rodzinnym mieście. Dzięki temu zetknęła się z najwybitniejszymi kierownikami duchowymi XIV w. Katarzyna z wielkim zaangażowaniem poznawała tajniki życia duchowego, by zrozumieć swoje doznania mistyczne. Interesowała się też życiem politycznym, była wielką zwolenniczką organizowania nowej wyprawy krzyżowej. Odwiedzała różne miasta włoskie, głosząc potrzebę nowej krucjaty, by mógł na nowo zapanować pokój. Podczas swego pobytu w Pizie otrzymała stygmaty (zewnętrzne znaki męki Pańskiej), które do końca życia ukrywała.

    Katarzyna bardzo ubolewała nad niewolą Kościoła i smutną sytuacją Ojca Świętego, który został zmuszony przez ziemskie potęgi do opuszczenia swojej rzymskiej siedziby i musiał udać się do Awinionu. Przez całe życie zabiegała – a była znakomitym politykiem – o taki splot wydarzeń, by skłócone ze sobą włoskie księstwa mogły odzyskać pokój, tak aby powrót papieża z niewoli awiniońskiej do Wiecznego Miasta był możliwy. To ona łagodziła spory pomiędzy papiestwem i Florencją, dlatego w tej sprawie udała się do Awinionu, by spotkać się z papieżem, Grzegorzem XI. Bardzo cieszyła się, gdy na skutek wielu sprzyjających okoliczności papież powrócił do Rzymu. Także ona zamieszkała w Rzymie w 1378 r. Bóg obdarzył ją nadzwyczajnymi darami mistycznymi i przenikliwością umysłu. Z wielką troską dostrzegała choroby Kościoła: pogoń za zaszczytami i bogactwem, szukanie ziemskich przyjemności zamiast słodyczy Jezusowego krzyża. Nic nie mogło jej powstrzymać od napominania kapłanów, hierarchów, a nawet papieży, by przestrzegali Bożych przykazań i byli wiarygodnymi pasterzami dla ludu powierzonego ich duchowej opiece. W jej Dialogu o Bożej Opatrzności, który podyktowała pod koniec życia, można znaleźć przejmujące napomnienia skierowane do kapłanów:

    “Gdyby zastanowili się nad stanem swoim, nie popadliby w takie nieszczęścia; byliby tym, czym winni być i czym nie są. Przez nich cały świat jest zepsuty, gdyż postępują gorzej, niż sami ludzie świata. Nieczystością swą kalają oblicze swej duszy, zatruwają swych podwładnych, ssą krew Oblubienicy mojej, świętego Kościoła. Pobladła i omdlała od grzechów ich. Miłość i uczucie, które winni mieć dla niej, przenieśli na siebie samych; gorliwi są tylko w łupieniu jej. Mieli dbać o dusze, a ubiegają się tylko o wysokie urzędy i wielkie dochody. Z powodu swego złego życia wywołują u ludzi świeckich pogardę i nieposłuszeństwo względem Kościoła, choć pogarda ta i to nieposłuszeństwo jest rzeczą godną potępienia i grzech kapłanów nie usprawiedliwia błędu ludzi świeckich”.

    Katarzyna, rozwijając treści z XII rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian, pogłębiła nauczanie św. Pawła o Kościele, Mistycznym Ciele Jezusa Chrystusa. Bardzo kochała Kościół, Oblubienicę Pana, w którym jesteśmy obdarzani Bożym życiem.  

    Katarzyna przypomniała też całej ludzkości, że Jezus Chrystus jest jedynym naszym Zbawicielem. On jest jedynym MOSTEM, przez który trzeba przejść by dotrzeć do Ojca. Pan Jezus jest naszym Mostem wówczas, gdy z wielką prostotą naśladujemy pokorę Pana, który stał się Sługą nas wszystkich.

    Czytając, a raczej rozważając jej wchodzimy niejako w Boży świat, otwarty dla każdego człowieka, który potrzebuje nawrócenia. Dramat człowieka, zagubionego na skutek grzechów i niepohamowanej zmysłowości, został z wielkim realizmem opisany przez św. Katarzynę, która ukazała przy tym bezmiar Bożego Miłosierdzia.

    Zmarła 29 kwietnia 1380 r. wyczerpana tak bardzo aktywnym życiem i umartwieniami. Została kanonizowana przez Piusa II w 1461 r., zaś papież Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła w 1970 r.

    Dzisiaj, gdy mass-media zalewane są brudem pornografii, słowa Patronki Włoch brzmią proroczo i są bardzo aktualne. Jej obserwacje, demaskujące choroby społeczeństwa XIV wieku, nic nie straciły ze swej aktualności. Obyśmy mieli dość odwagi i zdecydowania, by zobaczyć ogrom niesprawiedliwości i niewdzięczności ludzi wobec Zbawiciela, który przecież już zniszczył grzech i zwyciężył Nieprzyjaciela człowieka. A jednak walka duchowa wciąż trwa. Państwo Boże doznaje wielu cierpień z powodu działania także Księcia tego świata, który niestety zwodzi pozornym szczęściem tak wielu z nas.

    Święta ze Sieny uczyła też okazywania szacunku kapłanom, choćby ich życie było mało przykładne, bo to oni przekazują nam łaskę w sakramentach świętych:

    “Winniście ich szanować, jakiekolwiek były ich błędy, przez miłość do Mnie, Boga wiecznego, który wam je zsyłam i przez miłość życia łaski, którą znajdujecie w tym skarbie [w Eucharystii], zawiera on bowiem całego Boga-człowieka, Ciało i Krew Syna mojego, zjednoczonego z moja naturą boską. Winniście ubolewać nad ich grzechami, darząc je nienawiścią i starać się, przez miłość i świętą modlitwę, przyodziać ich często i zmyć łzami waszymi ich brud; i ofiarować w moim obliczu za nich wasze łzy i wielkie pragnienie, abym ich przyodział, przez dobroć moją, szatą miłości”.

    Święta Katarzyno, mężna kobieto, wyproś nam łaskę odnalezienia drogi, która prowadzi nas ponad wody grzechu, rozpaczy, zniechęcenia i beznadziei, do Mostu, którym jest Pan Jezus, Odkupiciel człowieka. Mężna św. Katarzyno, wypraszaj nam łaskę duchowego rozeznawania dróg życia i dróg śmierci. Obyśmy podjęli codzienny trud nawrócenia. Ty jesteś przykładem umiłowania Jezusa Chrystusa w Kościele Katolickim, który zachowuje cały depozyt wiary przekazany nam przez Apostołów. Prośmy Boga, byśmy z pokorą, jak św. Katarzyna, dostrzegając grzechy ludzi Kościoła, duchownych i świeckich, z tym większą gorliwością modlili się o ich świętość.

    z książki: Święci z charakterem/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 kwietnia

    Święta Joanna Beretta Molla

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chanel, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławieni Luchezjusz i Buonadonna z Poggibonsi
    ***
    Święta Joanna Beretta Molla z dwójką swoich dzieci

    Joanna Beretta Molla była przedostatnim, dwunastym dzieckiem Alberta i Marii. Urodziła się w Magencie, niedaleko Mediolanu, w 1922 r. Dom, w którym rosła, pełen był miłości i wiary. Dzieci razem z matką codziennie modliły się i chodziły na Mszę św.
    W 1942 r. Joanna rozpoczęła studia medyczne. Niestety również w tym roku, jedno po drugim, w odstępie zaledwie czterech miesięcy umarli jej rodzice. Żywa wiara i zaufanie Bogu nie pozwoliły na pogrążenie się w rozpaczy osieroconemu rodzeństwu. Studiując, Joanna podjęła intensywną pracę w szeregach Akcji Katolickiej i Stowarzyszeniu św. Wincentego a Paulo. Głosiła katechezy dla dziewcząt. Z zachowanych do dziś jej notatek z tego okresu przebija ogromna dojrzałość wiary i odpowiedzialność za każde słowo. Jej siostra i dwóch braci wybrało drogę zakonnego powołania. Joanna też miała taki zamiar, ale stan zdrowia jej na to nie pozwalał. Chciała zostać misjonarką.
    Po uzyskaniu dyplomu z medycyny i chirurgii w 1949 r. na Uniwersytecie w Pawii, otworzyła klinikę medyczną w Mesero (koło Magenty). W kolejnym roku zrobiła specjalizację z pediatrii na uniwersytecie w Mediolanie, gdzie później prowadziła swoją praktykę lekarską.
    W 1951 r. po raz pierwszy przypadkowo spotkała inżyniera Piotra Mollę. Kolejne spotkanie nastąpiło trzy lata później. Od tego czasu byli już nierozłączni. Kochali się bardzo, byli sobą zauroczeni. Wiedzieli, że chcą być ze sobą na zawsze. Snuli plany założenia rodziny otwartej na Boga i Jemu uległej. Na dziesięć dni przed ślubem Joanna pisała do Piotra: “Chciałabym, aby nasza nowa rodzina mogła się stać jakby wieczernikiem zjednoczonym wokół Jezusa”.
    24 września 1955 r. Joanna i Piotr wzięli ślub. Byli ludźmi pracowitymi, ale pogodnymi i szczęśliwymi. Cechowała ich rzetelność i uczciwość. Starali się spędzać razem jak najwięcej czasu. Chodzili po górach, jeździli na nartach, lubili koncerty i przedstawienia teatralne. Joanna interesowała się modą, przeglądała nowe żurnale. Była elegancką i zadbaną kobietą. Umiała prowadzić samochód, co w tamtych czasach nie było częste wśród kobiet.

    Święta Joanna Beretta Molla z rodziną

    Państwo Molla chcieli mieć dużo dzieci. Rok po ślubie, w 1956 r., urodził się Pierluigi. W 1957 r. przyszła na świat Maria Zita, a dwa lata później – Laura. W 1962 r. miało urodzić się kolejne dziecko. We wrześniu 1961 r., pod koniec drugiego miesiąca ciąży, okazało się, że w macicy Joanny rozwinął się włókniak, który zagrażał rozwijającemu się płodowi i życiu matki. Mimo wskazań medycznych do przerwania ciąży, Joanna zdecydowała się donosić ją do końca. Wiedziała, zwłaszcza jako lekarz, że stan jest poważny. Zdawała sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa. Od początku stanowczo domagała się ratowania życia dziecka za wszelką cenę. Operacja usunięcia włókniaka udała się, dziecko mogło rosnąć bez przeszkód, ale stan zdrowia matki pogorszył się. Był to trudny czas dla całej rodziny. Mimo gorących modlitw o ocalenie matki i dziecka, Bóg zdecydował inaczej. 20 kwietnia 1962 r., w Wielki Piątek, Joanna przyjechała do szpitala. Nazajutrz rano urodziła zdrową, piękną córeczkę, ale sama znalazła się w agonii. Tydzień później – 28 kwietnia 1962 r. zmarła. Oddała swoje życie za dziecko, by mogło się bezpiecznie urodzić. Miała niecałe 40 lat. Przez siedem lat była mężatką. Pozostawiła męża i czworo małych dzieci. Mąż, rodzina, przyjaciele, ale też pacjenci, którym służyła, zapamiętali ją jako dobrą i delikatną kobietę.
    Mąż po jej śmierci powiedział: “Aby zrozumieć jej decyzję, trzeba pamiętać o jej głębokim przeświadczeniu – jako matki i jako lekarza – że dziecko, które w sobie nosiła, było istotą, która miała takie same prawa, jak pozostałe dzieci, chociaż od jego poczęcia upłynęły zaledwie dwa miesiące”.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował Joannę podczas Światowego Roku Rodziny 24 kwietnia 1994 r., a kanonizował ją dziesięć lat później – 16 maja 2004 r. Na uroczystej Mszy św. byli obecni m.in. mąż Joanny i najmłodsza córka – Joanna Emanuela. Relikwie św. Joanny Molla znajdują się w wielu kościołach na całym świecie. W Polsce są też w wielu parafiach, bo święta ta cieszy się u nas dużym kultem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Joanna Beretta-Molla (1922-1962)

    René Lejeune

    ŚW. JOANNA BERETTA-MOLLA (1922-1962)

    30 lat po śmierci Joanna Beretta-Molla została beatyfikowana w Rzymie przez Jana Pawła II. Wzywana jest szczególnie przez zrozpaczone matki. Joanna jest świętą dla naszych czasów, czasów heroizmu codziennego matek, ale również czasów masakrowania w ich łonach niewinnych dzieci.
    Śmierć Joanny w cudowny sposób ilustruje słowa Chrystusa: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Całe jej istnienie to hymn na cześć prawdziwych wartości życia przeżytego zgodnie z Ewangelią.

    HEROIZM CHRZEŚCIJAŃSKIEJ MATKI
    Joanna ma 39 lat. Jest matką trojga dzieci. Oczekuje czwartego i oto nagle zostaje powalona nieszczęściem. Lekarz odkrywa złośliwy guz macicy. Usunąć nowotwór? Pojawi się więc z pewnością na nowo przed zakończeniem ciąży. Jest jedno rozwiązanie: usunięcie całej macicy. To łączyłoby się z poświęceniem dziecka, które w niej żyje i wzrasta. Operację połączono by więc z przerwaniem ciąży. Matka nie waha się nawet przez chwilę. Z siłą i autorytetem wzywa lekarza: «Jeśli chodzi o dokonanie wyboru między mną a dzieckiem, proszę się w ogóle nie wahać. Proszę wybrać – żądam tego – dziecko. Ratujcie je!»
    Joanna waży słowa. Wie, o czym mówi. Jest lekarzem chirurgiem i pediatrą. Zgadza się, by usunięto guz dopiero wtedy, gdy nie będzie niebezpieczeństwa dla dziecka. To ułatwi ciążę. Ale niestety źródło zła nie zostanie opanowane, jest tego prawie pewna. To, czego pragnie całą swą istotą, to zachować dziecko przy życiu aż do jego urodzenia. Jest w 2 miesiącu ciąży. Włókniak został usunięty, jednak zło pozostaje w niej. Wchodzi w okres niekończących się 7 miesięcy, które zakończą się w kwietniu 1962. Prognozy medyczne są raczej mroczne: zaledwie jedna szansa na dziesięć, że matka uniknie śmierci. Ma 39 lat. Czy jest smutna? Tak, oczywiście, na myśl, że zostanie odebrana dzieciom, mężowi, pozostawiając ich samych, rozbitych, przygniecionych. Choć jej ból jest stały, czasem dotkliwy, nie daje tego po sobie poznać. Poświęca się, jak ma w zwyczaju, licznym obowiązkom matki. Zajmuje się jak zawsze z uwagą i czułością mężem. I – znak jej najwyższej delikatności – prosi go o wybaczenie troski, jaką zadaje mu swym stanem. Ani jednego słowa o powadze stanu. Unika powiększania bólu istot, które są jej tak drogie. Nadal wykonuje zawód lekarza. Chorzy kochają ją za jej łagodność, uprzejmość, wspaniałomyślność, jej bezinteresowność. Przy niej chory znajduje pociechę. Można by powiedzieć, że sama jej obecność uruchamia i przyśpiesza proces powrotu do zdrowia.
    Dokładnie porządkuje swe rzeczy, jak gdyby miała się udać w bardzo daleką podróż. Zachowuje uśmiech. Savina, młoda służąca, zaświadczy: «Zawsze widziałam ją zadowoloną, nawet w ostatnich miesiącach jej życia. Nigdy się nie uskarżała.» Za nic na świecie nie opuściłaby codziennej Mszy św. Krótko mówiąc, świętość w codziennym życiu.

    CHRZEŚCIJAŃSKA RODZINA
    Joanna Beretta-Molla miała z kogo brać przykład. Urodziła się 4 października 1922 w Magenta, w Lombardii. Była 10 dzieckiem małżeństwa żyjącego w pełni i żarliwie swą wiarą. Rodzice są tercjarzami św. Franciszka. Albert, ojciec, jest kasjerem w spółce bawełnianej. Wstaje codziennie o piątej rano, aby przed pracą pójść na Mszę św. Dzieci idą także, choć w żaden sposób nie zobowiązuje się ich do tego. Jednak mama ma taki nieskończenie łagodny i radosny sposób budzenia swych dzieci przed wyjściem do kościoła, że one również chcą iść z nią. Robią to już choćby dla zobaczenia jak okazuje swą radość z posiadania dzieci blisko siebie w czasie tego porannego spotkania z umiłowanym Panem. Jeśli kogoś brakuje, to znaczy, że jest jakiś poważny powód. Żadnego przymusu, a nawet zaproszenia, aby tam poszły. Rodzice i dzieci są tak złączeni miłością, że dla dzieci staje się radością móc wypełnić skrywane pragnienie rodziców.
    Pomiędzy ośmiorgiem, którzy przeżyli, jest dwóch kapłanów, czterech lekarzy chirurgów, jedna zakonnica i jedna farmaceutka. Wszyscy ukończyli studia doktoratami nawet dwaj kapłani, z których jeden jest chirurgiem, a drugi – inżynierem.
    Wieczorem dzieci gromadzą się przed figurą Dziewicy. Starsi stoją blisko ojca, mniejsi siedzą obok mamy. To czas czułej maryjnej melodii, śpiew duszy, który się wznosi żarliwie ku Matce Jezusa. Przesuwa się w rodzinie różaniec tak, jakby liczyło się cenne perły. Różaniec zamyka dni, nie zapomina się o nim nigdy, jak nie zapomina się o kolacji.
    Mama nosi imię Dziewicy. Kobieta nadzwyczajna! Na stoliku, przy którym pracuje, zawsze są kawałki materiału. Szyje dziecięce ubranka. Czuwa nad ich zadaniami domowymi do tego stopnia, że nauczyła się z radością łaciny i greki, by pomóc swym małym uczniom w lekcjach.
    Niedziela w całości poświęcona jest Panu: Eucharystia i nieszpory to wydarzenia, które wyznaczają główne punkty dnia. Starsi towarzyszą ojcu w odwiedzinach starszych, samotnych, chorych i biednych. Wszystko, co rodzina zdoła zaoszczędzić, jest przeznaczone, aby dostarczyć odrobinę radości biednym i opuszczonym. W domu Berettów nie znajduje się też nic zbytecznego. Jeśli dziecko pragnie czegoś, ojciec pyta, czy to naprawdę niezbędne. Tak więc dziecko uczy się od najmłodszych lat wyrzeczenia. Jest to wyższa szkoła kształcenia charakteru. Dzieci widzą, że wszystko, co zbyteczne, a nawet część tego, co uważa za niezbędne, jest dawane biednym i posyłane na misje. Nigdy na próżno nie puka się do drzwi Berettów. Mama kupuje zazwyczaj 4-5 kg chleba dodatkowo, aby móc nasycić głodnych. Oto rodzina, która stała się szkołą świętości! Rodzina przekształcona w «kościół domowy», jak się będzie mówić później.

    OD PRZEDSZKOLA DO UNIWERSYTETU
    Kiedy Joanna ma 3 lata rodzina opuszcza Mediolan i jedzie do Bergame. Kruche zdrowie najstarszej doprowadziło rodziców do opuszczenia skażonego powietrza przemysłowego miasta. Ojciec będzie dojeżdżał do pracy. Joanna pozostanie do wieku 11 lat w ładnym mieście u stóp Alp.
    W wieku 5 lat miało miejsce pierwsze spotkanie z Panem w Eucharystii. Ogromna radość dla tego dziecka zawsze uśmiechniętego, o spojrzeniu dziwnie przenikliwym. Przedszkole u sióstr, potem 1 rok nauki w szkole publicznej i powrót do sióstr, u których kończy szkołę podstawową. W międzyczasie, w wieku 8 lat – bierzmowanie w katedrze w Bergame. Joanna nie jest szczególnie uzdolniona do nauki. Jednakże jest pilna w pracy szkolnej, nic więcej. Woli wałęsać się na łonie natury i sycić swą duszę pięknościami, które ta ofiarowuje jej w obfitości.
    Kiedy faszyzm osiąga szczyt, niebezpieczeństwo czyha na rodzinę Berettów. Ideologia dobiera się do dzieci od najmłodszych lat, aby uczynić z nich poddane sługi totalitarnego państwa. Berettowie są uczuleni na zdobycze zwolenników Mussoliniego. Nie umyka to uwadze. Pewnego dnia odkrywają z przerażeniem napis smołą na murze ogrodu: «Jest się z nami albo przeciwko nam».
    W 1933 Joanna rozpoczyna naukę w liceum w Bergame. Codzienna Msza św. bardziej ją pociąga niż łacińskie odmiany. Jej gorliwość ma wpływ nawet na niektórych kolegów z jej klasy. «Przypominam ją sobie dobrze: łagodny charakter, twarz zawsze uśmiechnięta, głębokie spojrzenie ujawniające zrównoważonego ducha. Miała czystą duszę, wspaniałomyślne serce, przyjmujące i otwarte na wszystko, co dobre… Nie pozwalała na osądzanie lub krytykowanie profesorów ani na mówienie źle o innych. Jeśli ktoś zaczynał, dawała znak, by przestał» – powie jedna z koleżanek Joanny. Sprawiać przyjemność innym wokół siebie, to jej stała troska. Aby to uczynić, chętnie się poświęca. Wszystkie świadectwa są zgodne dając obraz nastolatki wyjątkowo ujmującej, wspaniałomyślnej i promiennej.
    Od 1934 Joanna znajduje idealne miejsce, aby rozbudzić gorliwość apostolską, której przykład daje rodzina. Przystępuje z zapałem do katolickiej akcji młodzieżowej. Młodzi prowadzeni przez zasadę: «Działanie-modlitwa-ofiara», stawiają sobie za cel przesycenie społeczeństwa wartościami duchowymi i moralnymi Ewangelii i uczynienie ponownie z rodziny narzędzia odnowy społecznej.
    W 1937 Amalia, najstarsza o wątłym zdrowiu, umiera w wieku 37 lat. Joanna jest bardzo boleśnie dotknięta. Nowa przeprowadzka rodziny na brzeg morza, blisko Gęnes, w pobliżu Uniwersytetu, do którego uczęszczają starsi. Joanna kontynuuje naukę w liceum u sióstr św. Doroty. Jest szczęśliwa. Piękna oprawa liturgiczna w parafii zachwyca jej duszę. Ma 16 lat i oto jest jej dane wstąpić na szczyt duchowy, który pozostawi na niej ślad. Przez 3 dni uczestniczy w rekolekcjach św. Ignacego, prowadzonych przez jezuitę. Odkrywa w nich wspaniały obraz życia ludzkiego przeżytego według Serca Bożego: naśladowanie Chrystusa możliwe do spełnienia dzięki łasce i podtrzymywane przez modlitwę; apostolstwo widziane jako jedna z najwyższych form miłości; żarliwe wstępowanie duszy do Boga ciągle zagrożonej przez grzech. Jedenaście postanowień wyznacza jej zdecydowanie przyśpieszenia postępowania drogą świętości. Postanawia m. in.: «Wolę raczej umrzeć, niż popełnić grzech ciężki.» «Postanawiam wszystko zrobić dla Pana. Ofiarowuję Mu wszystko, co czynię, każdą napotkaną trudność.» «Każdego dnia odmówię „Zdrowaś Maryjo”, aby Pan dał mi dobrą śmierć.» «Aby służyć Bogu nie pójdę już do kina, zanim nie upewnię się, że film jest odpowiedni, że nie jest gorszący lub niemoralny».
    Te 3 dni marca 1938 są dla Joanny niesłychanie owocne. Odkrywa szerokie i wielkie horyzonty chrześcijańskiej wiary. Uczy się adoracji, przebywania twarzą w twarz z Panem Jezusem, do którego zwraca się już nie słowami ułożonych modlitw, lecz tryskającymi spontanicznie z głębi duszy. Jakże kocha to trwanie sercem przy Sercu Jezusa, Miłości Wcielonej! Będzie się odtąd zagłębiać coraz bardziej w nieskończone mistyczne przestrzenie, gdzie dusza rośnie bez przerwy wznosząc się w Bożym świetle.
    W 1941 rodzina Berettów, uciekając przed bombardowaniem Gęnes, powraca do Bergame. 29 kwietnia 1942 dotyka ją najbardziej okrutne z doświadczeń: mama umiera nagle w wieku 53 lat. W 4 miesiące później nowe doświadczenie równie rozdzierające: anemia złośliwa odbiera im ojca. Czworo starszych zastępuje go.
    Joanna czuje w sobie niewyraźnie powołanie misyjne. W międzyczasie podejmuje studia medyczne: 3 lata w Mediolanie, reszta w Pawii. Dni zajmują jej studia i modlitwa, oczywiście po porannej Mszy św. Natura pociąga ją do tego stopnia, że spędza na jej łonie długie godziny, przeglądając notatki z wykładów.
    Wojna rozszerza się straszliwie, ale bez większej szkody dla braci i sióstr. Franciszek, zatrzymany przez nazistów, powraca po 3 tygodniach. Dwaj bracia – lekarze oficerowie – chronią się w Szwajcarii. Joanna koncentruje się na chwili obecnej, którą usiłuje przeżyć w sposób święty. «Przeszłość trzeba powierzyć miłosierdziu Bożemu, przyszłość Bożej Opatrzności.» Jej nowa zasada to: «Żyć w każdej chwili radośnie wolą Bożą».
    16 czerwca 1946 wydarzenie wyjątkowe: brat Józef (inżynier) wyświęcony na kapłana w Bergame. 13 marca 1948 Henryk (lekarz) wyświęcony w Mediolanie. Wyjeżdża jako misjonarz do Brazylii. Joanna kontynuuje studia z dobrymi wynikami. W 1949, w wieku 27 lat, broni z powodzeniem doktoratu z medycyny.

    DZIAŁACZKA AKCJI KATOLICKIEJ
    Przez wszystkie lata studiów surowych i trudnych, Joanna nie osłabiła wysiłków jako działaczka akcji katolickiej. Jest z początku animatorką grupy. Młodzi poszliby za nią aż na koniec świata. To, czego poszukuje przede wszystkim, to dzielić się wewnętrznymi bogactwami. Ile otrzymała, tyle jest winna innym. Począwszy od 1944 pnie się w górę po drabinie odpowiedzialności w akcji katolickiej, nie z powodu ambicji, lecz z nakazu przełożonych, którzy odkrywają w niej wyjątkową duszę. Od 1949 jest przewodniczącą ruchu młodzieży żeńskiej. Mnożą się konferencje i kontakty osobiste. Jest przekonywująca, ponieważ czuje się, że żyje tym, co mówi. Idzie się do niej, by prosić o radę. Udziela jej chętnie, kończąc zawsze zachętą: «A przede wszystkim módl się!» Gromadzi wokół siebie najbardziej żarliwe dziewczęta i formuje z nimi «wieczernik», rodzaj szkoły modlitwy i formacji apostolskiej. «Pragnę, byście się stały solą, kwasem dla kandydatek… Bądźcie prawdziwymi apostołami, zdobywającymi dusze koleżanek», mówi im. Nie zadowala jej formacja, przechodzi do działania na rzecz biednych, na czele grupy 40 dziewcząt Konferencji św. Wincentego ŕ Paulo, korzystając z dobrej tradycji przekazanej przez jej rodziców w Bergame.
    Życie Joanny jest życiem apostoła, który zatrzymuje się tylko, aby – z nieruchomego bieguna modlitwy – zaczerpnąć siłę do kroczenia naprzód i dawania. Jej życie jest samą ofiarą dla innych.
    W 1952 zdaje egzaminy specjalizacyjne w dziedzinie pediatrii z najwyższą liczbą punktów. Osiedla się w Mesero. Mieszkańcy wkrótce rozpoznają w niej bardzo cenną perłę. Wzywa się ją dniem i nocą. Nigdy nie odmawia, bez względu na zmęczenie. Ona pielęgnuje, a Pan leczy. Modlitwa poprzedza i zawsze towarzyszy czynnościom lekarskim. Przede wszystkim lubi leczyć dzieci i mamy. To powód, dla którego wybrała pediatrię. Troska o dusze może towarzyszyć trosce o ciała mam i ich pociech. Choroba jest uprzywilejowanym momentem apostolatu. Marzy, by móc wyjechać daleko jak jej siostra Wirginia, lekarka-misjonarka, do Indii i Albert, również lekarz-misjonarz, ale w Brazylii, gdzie zbudował szpital. W 1949 już jest prawie spakowana, by jechać do Brazylii. Droga zaprowadzi ją gdzie indziej. Tego właśnie roku Joanna spotyka Piotra Molla z Mesero, o 10 lat starszego od siebie.
    Syn szewca, Piotr, inżynier, kieruje ważną fabryką produktów z drewna, która zatrudnia 3500 robotników. Jest pobożny i działa – on również – w akcji katolickiej. Rzuca pytające spojrzenie na tę młodą, promienną kobietę. Spojrzenie napełnia się powoli czułością. Zadaje pytanie sobie, potem pyta Joannę. Jest niezdecydowana, modli się, prosi o modlitwę, aby poznać wolę Bożą. Jedzie do Lourdes, «aby poprosić Dziewicę o wskazanie, co powinna uczynić: wyjechać na misje czy wyjść za mąż» Spowiednik mówi jej: «Załóż rodzinę. Tak bardzo potrzeba dobrych matek!» Okres wzajemnego poznawania siebie jest jednak długi. Dopiero w niedzielę 20 lutego 1955 Piotr pyta Joannę, czy chce zostać jego żoną. Nazajutrz po nocy modlitwy posyła mu list, który poruszy Piotra: «Naprawdę chciałabym cię uczynić szczęśliwym i być tą, której pragniesz: dobrą, wyrozumiałą, gotową do poświęceń, których życie od nas zażąda. Jeszcze ci nie powiedziałam, że jestem stworzeniem spragnionym uczucia i bardzo wrażliwym. Kiedy żyli moi rodzice, ich miłość mi wystarczała… Teraz, kiedy jesteś ty, już cię kocham i chcę oddać się tobie, aby założyć rodzinę prawdziwie chrześcijańską.» Zaręczyny odbywają się 11 kwietnia. Wymieniają listy promieniejące wiarą i radością.
    Piotr: «Dziękuję Panie za to, że dałeś mi Joannę, jako bardzo łagodną towarzyszkę mego życia. Spraw, byśmy się kochali zawsze miłością najmocniejszą, najłagodniejszą i czystą. Spraw, abym był jej godzien i by nasza rodzina była święta i błogosławiona w Niebie»
    Joanna, w chwili zbliżania się ślubu: «Jeszcze tylko kilka dni. Jestem wzruszona zbliżając się do sakramentu miłości. Staniemy się współpracownikami Boga w stwarzaniu; możemy Mu dać dzieci, które Go będą kochać i służyć Mu.»

    MAŁŻONKA I MATKA
    24 września 1955 ks. Józef Beretta asystuje przy ślubie Piotra i Joanny w kościele w Magnenta, gdzie została ochrzczona. Daje swej siostrze przykład ich matki, «zawsze uśmiechniętej, uległej, cierpliwej, aktywnej, zawsze zjednoczonej z Bogiem, zarówno w radości jak i w cierpieniu.» Taka właśnie będzie droga Joanny. Czeka ją 7 lat szczęścia, 7 krótkich lat, które doprowadzą ją na Kalwarię.
    Małżeństwo osiedla się w Pontenuovo między Magnenta a Mediolanem, w służbowym domu. «Czynić jedynie to, co jest zgodne z wolą Bożą i z moralnością autentycznie chrześcijańską». Oto teologia małżeńska Joanny, zgodnie z określeniem jej małżonka. Nadal wykonuje zawód lekarza w Mesero. Od czasu do czasu towarzyszy Piotrowi w podróżach za granicę. Jadą na koncert i do teatru do Mediolanu, jeżdżą na nartach w Alpach. Normalne życie wykształconego małżeństwa. Dni kończą się różańcem.
    19 listopada 1956 Joanna rodzi swego pierworodnego. Jej radość matki jest pełna i doskonała. Dziecko jest poświęcone Najświętszej Dziewicy. Rok po Piotrze-Ludwiku rodzi się Maria-Zyta. Ciąża była dotkliwa. To wspomnienie szybko się zaciera: «Powinniśmy naprawdę podziękować Panu za to, że dał nam dwa wielkie skarby tak piękne, zdrowe i mocne.» W chwilach nieobecności ojca pisze do niego listy pełne uczucia o życiu swoim i dzieci. Jest zadowoloną małżonką i matką. W 1960 rodzi się Laura, która jest poświęcona Matce Bożej Dobrej Rady. Ciążę i poród przeżyła w cierpieniu. Jednak nigdy nie słychać najmniejszej skargi tej mamy w oczekiwaniu na dziecko. Joanna wychowuje swe pociechy pokojowo, bez podnoszenia głosu, prowadzi je bardzo wcześnie na Mszę św. Każdego wieczoru robi z nimi rachunek sumienia z dnia. Ma duszę pedagoga.
    Nowa ciąża – w sierpniu 1961, potem od 2 miesiąca tragiczne odkrycie. Kapłanowi, który przyszedł ją wyspowiadać i przyniósł Komunię, mówi: «Mam ufność w Bogu, tak. Teraz mam wypełnić mój obowiązek matki. Ponawiam przed Panem ofiarę z mojego życia. Jestem gotowa na wszystko, byle tylko ocalono moje dziecko.»
    Zdecydowanie Joanny czyni operację bardzo delikatną. Szew na macicy po usunięciu włókniaka grozi rozerwaniem w 4 i 5 miesiącu i śmiercią matki. Joanna wie to wszystko. Modli się i prosi o modlitwę, nie o swoje ocalenie, lecz aby nie stracić dziecka. Uaktywnia się w służbie dla rodziny, a nawet udziela konsultacji. Jednakże wie, co ją czeka: «Najtrudniejsze ma dopiero nadejść», mówi do swego brata, kapłana. Nadchodzi czas rozwiązania. «Idę do szpitala i nie jestem pewna, czy wrócę do domu», mówi do przyjaciółki. «Módl się za mnie, ponieważ się boję. Módl się, aby udało mi się dobrze spełnić wolę Bożą» zwierza się innej. Usiłuje się ją przekonać, że nie powinna się poświęcać: ma 3 dzieci. Odpowiada zawsze: «Chcę, aby moje dziecko żyło».
    W Wielki Piątek 20 kwietnia 1962 idzie na oddział położniczy w Monza: «Jestem gotowa na wszystko, czego Bóg będzie chciał», powtarza. Poród jest długi i niewypowiedzianie bolesny. Joanna-Emmanuela przychodzi na świat w Wielką Sobotę rano. Wspaniały noworodek: 4,5 kg. Stan matki pogarsza się nagle. Straszliwie cierpi, ma między zębami chusteczkę, aby lepiej zapanować nad silnym bólem i uniknąć jęków. «Gdybyś wiedziała, jak się cierpi, kiedy musi się umierać pozostawiając małe dzieci», mówi do swej siostry Wirginii, która powróciła pośpiesznie z Indii. Ma jeszcze siłę, by powierzyć dzieci swej siostrze i dać wskazania im i mężowi. Pozostaje troska, że jest oskarżona o porzucenie męża i dzieci. Piotr rozwiewa tę obawę mimo cierpienia.
    W środę po Wielkanocy zaczyna konać, całuje krzyż misyjny Wirginii powtarzając: «Jezu, kocham Cię.» Chwila wytchnienia. Mówi do męża: «Byłam już w tamtym świecie. Gdybyś wiedział, co widziałam!» 28 kwietnia 1962 o 8 rano w obecności męża i czworga braci i sióstr Joanna oddaje swą piękną duszę Bogu.

    EPILOG
    Pietro Molla zmarł 3 kwietnia 2010 r. Pod koniec życia opiekowała się nim córka, która urodziła się dzięki temu, że Joanna odmówiła dokonania aborcji, zalecanej ze względów zdrowotnych przez jej lekarzy. Jednym z ostatnich momentów, w których pan Molla pojawił się publicznie, była kanonizacja żony w 2004 r., miał wówczas 92 lata. W wywiadach często powtarzał: „Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że żyję ze świętą”. Joanna-Emmanuela, dziecko poniesionej ofiary, jest lekarzem w Mediolanie. Piotr-Ludwik jest szczęśliwym ojcem rodziny, doktorem nauk ekonomicznych. Mieszka w Mediolanie. Laura, doktor ekonomii politycznej, pracuje z bratem. Maria-Zyta urodzona w 1957 zmarła w wieku 6 lat, rok po swej matce. Spoczywają razem w kaplicy cmentarza w Mesero.

    René Lejeune
    Stella Maris nr 292 (4/94) Tłum. z franc. E. B. w: „Vox Domini” nr 2/94, str. 5-8

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Miłość (nie) z tego świata

    Święta Joanna Beretta Molla z mężem Piotrem na placu św. Piotra w Rzymie

    Święta Joanna Beretta Molla z mężem Piotrem na placu św. Piotra w Rzymie
    MTROJNAR.RZESZOW.OPOKA.ORG.PL

    ***

    „Jaka mam być i co robić, byś Ty był szczęśliwy?” – pisała do swojego narzeczonego św. Joanna Beretta Molla. Miała przepis na małżeństwo tak wyborny, że gdyby przestrzegać jego reguł, rozwody przeszłyby do lamusa. Ale przepis niełatwy…

    Historia św. Joanny Beretty Molli wydaje się dobrze znana: matka, która heroicznie oddała życie za swoje dziecko. Ale świętość Włoszki wychodzi poza horyzont obrony życia. Beretta Molla była świętą żoną. – Moja mama postawiła wysoko poprzeczkę – mówi mi Pierluigi Molla, syn świętej. – Miała mocny charakter, wiedziała, czego chce: małżeństwa, rodziny, opartej wyłącznie na Bogu i Jego prawie. W jednym z listów do taty napisała: „Pietro, chcę być dla Ciebie silną kobietą z Ewangelii”. Nie z feministycznych, nawołujących mężatki do pseudoniezależności i wolności tabloidów, ale z Ewangelii! Przejmujące jest to stwierdzenie. Choć w małżeństwie Mollów nie brakowało trudnych chwil, a Gianna nieraz musiała zagryzać zęby, z listów, które pisała do męża, wyłania się pomysł, jaki Bóg ma na trwałe małżeństwo i rodzinę. 

    Jak Wieczernik

    Rok 1950. Gianna Beretta pracuje na oddziale szpitala w Magenta, pod Mediolanem. Młody inżynier Pietro Molla spędza całe dni w pobliskiej fabryce. Zjawia się w szpitalu ze swoją umierającą siostrą Teresą. Gianna bada ją. Przyszli małżonkowie widzą się po raz pierwszy. „Wtedy nie zamieniliśmy ani słowa. Potem były jeszcze dwa spotkania w laboratorium w Mesero i w kościele na Mszy” – opowiada Pietro Molla w rozmowie rzece z Elio Guerriero. – „W pamiętniku zapisałem: »Dziękuję Bogu za to dobre spotkanie«”. – A potem wszystko potoczyło się tak, jak zaplanowała jedna z moich ciotek. Zaprosiła ich oboje na Boże Narodzenie 1954 r. na spektakl do La Scali – mówi mi Pierluigi Molla. Pietro Molla: „Zakochałem się po uszy. Jej piękne oczy, fizyczna atrakcyjność, dobroć zafascynowały mnie. Nie wiedziałem jednak, jak jej to powiedzieć. Na szczęście Gianna była bardziej przebojowa ode mnie i wystartowała pierwsza. Ona była otwarta i pogodna, ja byłem zamknięty i nieco przygaszony”. Po kilku miesiącach byli już małżeństwem.

    Pietro miał 43 lata, a Gianna 33. Gianna myślała wtedy o wyjeździe do Brazylii, gdzie chciała pracować jako lekarka-misjonarka w amazońskiej puszczy z bratem. Nie myślała o założeniu rodziny. „Dowiedziałem się o tym już po ślubie. Przypadkiem. Gdybym wiedział wcześniej, że mam przed sobą dziewczynę, która chce być osobą konsekrowaną, nie zdecydowałbym się na małżeństwo” – wspomina Pietro Molla. – „Ale Gianna wyznała mi, że odkryła dzięki mnie powołanie do małżeństwa”.

    Rok 1955, kwiecień. Gianna i Pietro zaręczają się. „Zacznijmy nasze oficjalne zaręczyny Mszą św. i przyjmijmy Komunię” – proponuje Gianna. Byli przeszczęśliwi. Pojechali razem na narty do Bormio. Na zdjęciach z tego wyjazdu widać, jak Gianna promienieje. Data ślubu została wyznaczona na 24 września 1955 r. „»Jeszcze tylko 20 dni i będę Gianną Mollą«, mówiła mi Giannina. Zaproponowała, byśmy przygotowali się, poszcząc przez trzy dni i modląc się razem. Do głowy by mi to nie przyszło. Ale skoro chciała, tak było” – wspomina Pietro. 10 dni przed ślubem Gianna napisała: „Chcę, by nasza nowa rodzina była wieczernikiem zgromadzonym wokół Jezusa”.

    Co mogę zrobić, by uczynić Cię szczęśliwym 

    „Najdroższy Piotrze, jak mam dziękować Ci za ten przepiękny pierścionek zaręczynowy? W zamian oddaję Ci moje serce (…). Wiesz, jak bardzo pragnę widzieć Cię szczęśliwym. Powiedz proszę, jaka mam być i co mogę zrobić, byś to Ty był szczęśliwy? Ufam tak bardzo Bogu i jestem pewna, że Pan pomoże mi być godną ciebie żoną” – napisała przyszła święta 9 kwietnia 1955 r. Nie zdarzyło mi się jeszcze doczytać tego listu do końca. Wzruszenie, a często zakłopotanie biorą górę. Bo czy w małżeństwie nie staję dziś bardziej w roli prokuratora, walczę o swoje racje, a nie o szczęście męża? – To zupełnie inna perspektywa miłości, niż ta serwowana dzisiaj. Najpierw „ty”, a „ja” na końcu. Miłość pełna, czysta, jak u św. Pawła, bezinteresowna. Uczę się tego od mamy do dziś, jako mąż i ojciec – mówi Pierluigi. „Powiedz, co mogę zrobić, by uczynić Cię szczęśliwym” – to zdanie powraca jak mantra w listach Gianny do Pietra. „Odpowiedź, jedyna, jakiej można udzielić na taką miłość, brzmi: skoro Ty pragniesz mojego szczęścia, ja będę walczył o Twoje – podkreśla Pietro Molla. – I tak odpisywałem Giannie, tak żyliśmy, walcząc o szczęście dla drugiego.

    Ta walka pomogła mi być mniejszym introwertykiem. Gianna nauczyła mnie tak zrzucać maskę w relacjach z innymi”. Św. Joanna pisze zawsze czule, używa subtelnych zwrotów. W intymnej niemal korespondencji udało jej się jednak nakreślić przepis na małżeństwo, rodzinę. Poruszające jest to, że mówiąc o relacji z mężem, używa zawsze określenia „sakrament miłości”. „Przyjmując Sakrament Miłości staniemy się Piotrze współpracownikami Boga w dziele stworzenia. Możemy już teraz oddać Mu nasze przyszłe dzieci, by Go kochały i Mu służyły” – napisała w jednym z listów. Gianna ma pełną świadomość zadania, jakim jest małżeństwo, roli, jaką odgrywa w nim kobieta. Pisze do Pietra: „Lubię medytować nad tekstem z Księgi Przysłów: ››Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły. Serce małżonka jej ufa, na zyskach mu nie zbywa; nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia‹‹ (Prz 31,10). Piotrze, mogłabym być dla Ciebie silną kobietą z Pisma Świętego!!! Czuję się jednak słaba. Oprę się o Twoje silne ramię. Czuję się przy Tobie tak bezpieczna. Mam do Ciebie prośbę. Od dzisiaj, Piotrze, jeśli zrobię coś nie tak, powiedz mi o tym od razu, popraw, skoryguj, rozumiesz? Będę Ci za to wdzięczna”. 

    Niejedno bym zmienił

    – Tata powtarzał zawsze, że mama dużo od siebie wymagała. To ona ustaliła reguły, tyle że one znane były od tysięcy lat! – śmieje się Pierluigi. Bo św. Joanna wiedziała, że jedyny przepis na małżeństwo i rodzinę skomponował Bóg. Długo, zanim poznała Pietra, przekonywała w czasie odczytów: „Jeśli ktoś nie potrafi kochać, nie może iść drogą małżeństwa. Kochać znaczy pragnąć udoskonalać się, przezwyciężać swój egoizm, dać się w całości. Miłość musi być bezwarunkowa, pełna, poddana jedynie Bożemu prawu, na wieki”. Beretta Molla stosuje tę zasadę rygorystycznie. I w relacji z mężem i teściową, która z początku nie akceptuje małżeństwa syna, i wobec dzieci. „Ustaliliśmy, że dzieci będziemy wychowywać inaczej niż inni – popularne wtedy kary cielesne nie wchodziły w grę. Chcieliśmy stosować Bożą pedagogikę miłości” – wspomina Pietro.

    Z mężem modlą się o każde dziecko. Wieczorem Różaniec, rano Gianna jest na Mszy św., „bo dziękuję Bogu za łaski i proszę, by nauczył mnie być dobrą żoną i mamą”. Każdy chrzest poprzedza akt oddania dziecka pod opiekę Matki Bożej. Ale w małżeństwie Mollów nie zawszy wszystko dobrze się układa. Pietro sporo pracuje, często nie ma go w domu. Jest rok 1959. Gianna jest w zaawansowanej ciąży z Laurą, Pierluigi ma niecałe trzy lata, a Mariolina dwa. Mąż świętej od 40 dni jest w podróży służbowej w Ameryce. „Zaczął się 9. miesiąc – pisze Gianna w liście – łatwo się męczę. Jestem całkowicie sama i nic tylko czytam ciągle Twój list. Przyznam, że psychicznie już nie wytrzymuję. (…) Wracaj tak szybko, jak możesz”.

    Z korespondencji Mollów wynika, że okresy dłuższej nieobecności inżyniera przypadają za każdym razem, kiedy Gianna jest w ciąży. Święta zaciska zęby, toczy wewnętrzną walkę. „Dziś wieje lodowaty wiatr i Pierluigi nie może wyjść… Wczoraj, jak już Ci napisałam, bez przerwy wymiotował. U Marioliny wyrzynają się ząbki. Nie śpię już trzecią noc z rzędu. Drogi Piotrze, nigdy nie myślałam, że bycie mamą jest tak trudne! Chciałabym, by były zdrowe, uśmiechnięte, tymczasem codziennie coś nowego się wydarza. Na szczęście Ty jesteś optymistą i dodajesz mi tak odwagi; przeciwnie ciągle miałabym doła” – napisała w jednym z listów. 

    Kiedy Pietro wyjeżdża do sanatorium do San Remo, by podbudować siły, Gianna jest już w ostatniej ciąży. Podobnie jak poprzednie ciężko ją znosi. „Nie narzekała, nie mówiła nigdy, że cierpi. Nie chciała mnie martwić” – wspominał Pietro. Po przebytej w ciąży operacji dopada ją przygnębienie. W samotności przeżywa najtrudniejszy wybór, jakiego musi dokonać w życiu. Boli ją świadomość, że zostawi męża i trójkę małych dzieci oraz noworodka. „Przed zemdleniem na pogrzebie uchronił mnie pięcioletni syn. Zapytał, czy mama nas widzi i słyszy. I czy może nadal z nią rozmawiać. Odparłem, że tak. I to mnie trzymało. I trzyma do dziś” – opowiadał po latach Pietro.

    – Moi rodzice żyli ze sobą tylko siedem lat. W tym czasie napisali do siebie wiele listów, dziś może byłyby to esemesy. Mama pisała tacie nawet o moich kaprysach, choć wiem, że sporo mu zaoszczędziła. Bije z nich miłość, ta Pawłowa, która nie szuka swego i myśli tylko o szczęściu drugiej osoby… – mówi Pierluigi. „Listy to jedna z najbardziej poruszających relikwii, jakie zostały mi po żonie” – mówił zawsze Pietro. – „Wiele inaczej widzę i nie jedno bym zmienił. W sobie…”.

    Joanna Bątkiewicz-Brożek/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________

    28 kwietnia

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Hanna Chrzanowska urodziła się 7 października 1902 r. w Warszawie. Jej dziadkowie po stronie matki to znani warszawscy przemysłowcy, zaś dziadkowie po stronie ojca to podlascy ziemianie. Obie rodziny znane były z działalności charytatywnej, przy czym dziadkowie po stronie matki byli wyznania ewangelickiego, dziadkowie zaś po stronie ojca byli katolikami. To było jedną z przyczyn, że w domu rodzinnym Hanny nie było większego zaangażowania religijnego. Podstawowe wykształcenie Hanna otrzymała w swoim domu rodzinnym, szkołę średnią ukończyła u urszulanek w Krakowie. Po zdaniu matury wraz z koleżanką zaangażowała się w niesienie pomocy żołnierzom w czasie wojny bolszewickiej.
    W 1922 r. podjęła studia w nowo otwartej Szkole Pielęgniarstwa w Warszawie, które ukończyła z wysoką oceną. Skorzystała z przyznanego jej rocznego stypendium i wyjechała do Francji, aby tam przypatrzyć się bliżej organizowaniu pomocy chorym. W latach 1926-1929 pracowała jako instruktorka w Uniwersyteckiej Szkole Pielęgniarek i Higienistek w Krakowie. W latach 1929-1939 redagowała miesięcznik “Pielęgniarka Polska”. W tym okresie widać u niej coraz większe zbliżenie się do Boga. Odzwierciedlają to jej publikacje z tego okresu i udział w pracach przy organizowaniu katolickiego Związku Pielęgniarek Polskich w roku 1937.
    Po wybuchu wojny w 1939 r. przyjechała do Krakowa. Jej ojciec zostaje aresztowany przez Niemców i wywieziony wraz z innymi profesorami UJ do obozu, gdzie zmarł. Brat Hanny, Bogdan, zmobilizowany w 1939 r., został zamordowany w Kozielsku. Hanna nie załamała się. Zaangażowała się w działalność charytatywną w Obywatelskim Komitecie Pomocy, któremu przewodniczył ks. abp Adam Stefan Sapieha. Z chwilą powołania Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) Hanna podjęła pracę w dziale Opieki nad Uchodźcami i Wysiedlonymi. Organizowała dla nich kwatery, posiłki, szukała miejsc do pracy. Szczególną troską otaczała dzieci, w tym także dzieci żydowskie. Organizowała dla nich kolonie, starała się umieścić sieroty w moralnie dobrze ustawionych rodzinach. Pod koniec wojny śpieszyła z pomocą wysiedlonym z Warszawy. W tym czasie jej życie religijne coraz bardziej się pogłębiało. Nie afiszowała się z tym, ale widać było, że przeżycia, które przeszła, bardzo wpłynęły na jej stan duchowy. Widać też, że jej życie wewnętrzne koncentrowało się przede wszystkim w Eucharystii i niesieniu pomocy bliźniemu w duchu ewangelicznym.
    Po zakończeniu wojny i otwarciu Uniwersyteckiej Szkoły Pielęgniarsko-Położniczej w Krakowie zaczęła pracę jako kierownik działu pielęgniarstwa społecznego i domowego, kładąc na wykładach duży nacisk na solidne przygotowanie uczennic do pielęgnowania chorych w warunkach domowych. Wspólnie z uczennicami odwiedzała obłożnie chorych, służąc im radą i pomocą podczas odbywanych praktyk.

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Przez krótki czas pełniła funkcję dyrektorki szkoły pielęgniarstwa psychiatrycznego w Kobierzynie. Po niespodziewanej likwidacji tej szkoły przez komunistyczne władze Hanna, której postawa religijna była dla nich przeszkodą, była zmuszona przejść na wcześniejszą emeryturę. Będąc w pełni sił, znając sytuację chorych pozostających w domach, podjęła się zorganizowania opieki nad obłożnie chorymi i opuszczonymi na terenach parafii krakowskich, przy pełnej aprobacie władz kościelnych. Potrafiła zdobyć pomoc materialną dla tej pracy, jak również zwerbować osoby chętne do współpracy: pielęgniarki, znajomych, studentów czy siostry zakonne. Przyuczała rodziny i sąsiadów do prostych posług przy obłożnie chorych. Jako pierwsza w Polsce zaczęła organizować rekolekcje dla chorych. Dzięki ogromnej kulturze i wytrwałości w działaniu zyskiwała coraz więcej zwolenników i powszechne uznanie.
    Roztropnie troszczyła się o sprawy duchowe chorych, nie przejmowała roli duchownych, ale umiała wyczuć moment, kiedy zaistniała potrzeba np. wezwania księdza do chorej, a gdy istniała możliwość odprawienia Mszy Świętej w mieszkaniu chorego, chętnie śpieszyła z pomocą.
    Od 1966 r. cierpiała z powodu choroby nowotworowej. Poddała się operacji. Choroba jednak drążyła jej organizm i doprowadziła do śmierci, która nastąpiła 29 kwietnia 1973 r.
    Kondukt pogrzebowy prowadził kard. Karol Wojtyła. W tym celu specjalnie przyjechał do Krakowa, brał bowiem w tym czasie udział w posiedzeniu Konferencji Episkopatu Polski. Pogrzeb był wielką manifestacją ludzi wszelkiego stanu. Wzruszenie budziła wielka liczba chorych na wózkach, którzy chcieli, pełni wdzięczności, odprowadzić swoją opiekunkę na cmentarz. W kazaniu kard. Wojtyła powiedział: “Dziękujemy ci, pani Hanno, że byłaś wśród nas, że byłaś taką, jaką byłaś, z tą twoją wielką prostotą, z tym wewnętrznym żarem, że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych błogosławieństw z kazania na górze, zwłaszcza tego, które mówi: Błogosławieni miłosierni. Dziękujemy Panu Bogu za to życie, które miało taką wymowę, które pozostawiło nam świadectwo tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne. Niech twoją nagrodą będzie sam Pan, niech promieniowanie twojej posługi trwa wśród nas i wszystkich nas nieustannie uczy, jak służyć Chrystusowi w bliźnich”.

    Błogosławiona Hanna Chrzanowska

    Z inicjatywy członkiń Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych w 1993 r. powstała propozycja wyniesienia Hanny Chrzanowskiej na ołtarze. 3 listopada 1998 r. otwarto jej proces beatyfikacyjny w Krakowie. 30 września 2015 za zgodą papieża Franciszka promulgowano dekret o heroiczności jej życia i cnót. Cudem wymaganym do beatyfikacji okazało się uleczenie z rozległego udaru mózgu Zofii Szlendak-Cholewińskiej, jednej z pomysłodawczyń rozpoczęcia procesu. 7 lipca 2017 r. za zgodą papieża Franciszka Stolica Apostolska, po zbadaniu okoliczności tego uzdrowienia, uznała je za nadzwyczajne.
    Beatyfikacja nastąpiła 28 kwietnia 2018 r. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach podczas Mszy świętej, którą sprawował kard. Angelo Amato przy licznym udziale duchowieństwa oraz pielęgniarek, lekarzy, chorych z ich opiekunami, a także wolontariuszy oraz krewnych Hanny wraz z jej chrześniakiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    28 kwietnia

    Święty
    Ludwik Maria Grignon de Montfort, prezbiter

    Święty Ludwik Grignon de Montfort

    Ludwik pochodził ze starego francuskiego rodu. Urodził się 31 stycznia 1673 r. w Montfort-la-Cane (obecnie Montfort-sur-Meu w Bretanii, Francja) jako drugi z osiemnaściorga dzieci adwokata Jana Chrzciciela Grignon i Joanny Robert, córki urzędnika miejskiego. Rodzina była bardzo pobożna. Jego dwóch braci zostało kapłanami, jeden dominikaninem, a dwie siostry wstąpiły do klasztoru. Po ukończeniu miejscowej szkoły Ludwik pobierał naukę w kolegium jezuitów w Rennes (1685-1693). Potem udał się do Paryża, gdzie u sulpicjanów studiował teologię (1693-1700). W liście do swojego przełożonego nakreślił taki program swojego działania: “Odczuwam wielkie pragnienie umiłowania Pana naszego i Jego świętej Matki. Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć biednych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich (5 czerwca 1700 r.) pracował jako kapelan szpitala w Poitiers (1701-1703). W listopadzie 1700 r. wstąpił do tercjarzy dominikańskich, prosząc o zgodę nie tylko na naukę odmawiania różańca, ale i na zakładanie bractw różańcowych. Założył z Marią Ludwiką Trichet zgromadzenie żeńskie pod wezwaniem Bożej Mądrości dla pielęgnowania chorych. Następnie z woli przełożonych został misjonarzem. Wędrował od wioski do wioski, od miasteczka do miasteczka i głosił Boże słowo. Natrafił jednak niespodziewanie na opór miejscowych duszpasterzy, którzy widzieli w misjonarzu intruza, który wchodzi w ich kompetencje. Udał się więc do Rzymu i u papieża Klemensa XI wyprosił sobie przywilej głoszenia kazań w całej Francji. Zwalczał szczególnie szerzący się jansenizm, w którym widział głównego wroga pobożności chrześcijańskiej (przedstawiciele tego ruchu zaprzeczali wolnej woli uważając, że bez specjalnej łaski Bożej człowiek nie jest w stanie zachować przykazań; ograniczali też możliwość przystępowania do Komunii św.). W czasie swoich wędrówek Ludwik wygłosił około 200 rekolekcji i misji. Każda misja trwała do 5 tygodni: uczył religijnych śpiewów, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół krzyża. Aby swojemu słowu nadać skuteczność, podejmował w intencji nawrócenia grzeszników wiele pokut, co tym więcej wzruszało i kruszyło serca.
    Ludwik miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Oddał się Jej w “niewolę miłości” i na wyłączną własność. W Jej ręce złożył nawet wszystkie swoje zasługi, modlitwy, posty, uczynki pokutne, prace apostolskie, całą swoją osobę. Napisał Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Matki Najświętszej, w którym szeroko rozwinął i uzasadnił korzyści, jakie daje to całkowite oddanie się Maryi. Zostawił także regulaminy wspomnianych wcześniej bractw, które zakładał, oraz teksty pobożnych pieśni, które ułożył. Zostawił wreszcie kilka traktatów teologicznych i ascetycznych, z których najciekawszy to traktat Miłość Jezusa – odwieczna Mądrość.
    Zbyt intensywna apostolska praca wyczerpała siły Świętego. Pożegnał ziemię dla nieba 28 kwietnia 1716 roku, mając zaledwie 43 lata. Pozostawił po sobie dwa zakony: “Towarzystwo Maryi” i “Zgromadzenie Córek Mądrości (Bożej)”. Jako cel wyznaczył swoim synom i córkom duchowym nauczanie ubogiej młodzieży, nawiedzanie i doglądanie chorych w szpitalach, przytułkach i domach prywatnych, oraz służenie pomocą wszystkim, którzy się do nich o nią zwrócą. Akt oddania siebie Maryi podejmowali później papieże, teologowie, m.in. św. Pius X, Benedykt XV i Pius XI, Stefan kardynał Wyszyński oraz św. Jan Paweł II, który w swoim herbie umieścił zawierzenie Bogurodzicy: “Totus Tuus” – “Cały Twój”. On też w uroczystym akcie powierzył NMP Kościół i świat.
    Ludwika beatyfikował w roku 1888 papież Leon XIII, a kanonizował w roku 1947 papież Pius XII. Relikwie św. Ludwika znajdują się w kościele w St. Lament-sur-Serve, gdzie zmarł.
    Dzieła św. Ludwika Marii Grignon de Montfort zostały początkowo zapomniane, ale odkryte na nowo w XIX w. – do dziś są wydawane.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 kwietnia

    Święty Józef Moscati

    Zobacz także:
      •  Święta Zyta, dziewica
      •  Błogosławiony Aszard, biskup
    ***
    Święty Józef Moscati

    Józef urodził się w Benevento (Włochy) 25 lipca 1880 roku. Jego ojciec, Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka, Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chrzest otrzymał 31 lipca w kościele parafialnym św. Marka. Przyjął wówczas imiona Józef, Maria, Karol, Alfons. Kiedy chłopiec miał zaledwie rok, ojciec został przeniesiony do Ankony. Tam więc Józef spędził swoje dzieciństwo (1881-1888). Następnie ojciec przeniósł się do Neapolu. Tu jego syn, Józef, przyjął pierwszą Komunię świętą w kaplicy Służebnic Świętego Serca.
    Młodzieniec okazywał niezwykłe zdolności i rzetelność w studiowaniu. Wszystkie stopnie szkół przeszedł celująco. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie, cieszący się światową sławą, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej.
    Studia uniwersyteckie Józef ukończył celująco w roku 1903 i przyjął posadę w jednym ze szpitali miasta. Od roku 1904 przeniósł się do szpitala S. Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
    Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących – do powrotu do Boga. Kiedy sławny profesor L. Bianchi doznał nagle w czasie wykładu ataku serca, Moscati zbliżył się do umierającego i pomógł mu wzbudzić żal doskonały za grzechy, zanim przybył kapłan.
    Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: “Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”.
    Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
    Dla wiedzy medycznej przysłużył się redagowaniem pisma Riforma medica, w którym publikował najnowsze osiągnięcia z dziedziny medycyny. Zostawił także osobisty dziennik duchowy, który pozwala wejść w jego życie wewnętrzne. Oto kilka jego refleksji: “Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Zapewne dla tej idei: całkowitego poświęcenia się służbie bliźnim, profesor nie założył własnej rodziny, żył sam.
    Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie. Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości. Został pochowany na cmentarzu Poggio Reale, ale trzy lata później jego szczątki zostały ekshumowane i spoczęły w kościele Gesù Nuovo.
    W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 r. papież Paweł VI powiedział: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. Jego kanonizacji dokonał 25 października 1987 r. papież św. Jan Paweł II. Do gabinetu “świętego lekarza” i do jego grobu w kościele dominikanów udają się nieustannie pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej czynić to może przed tronem Boga po śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 kwietnia

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Dobrej Rady

    Zobacz także:
      •  Święty Klet, papież
      •  Święty Piotr Betancur, zakonnik
      •  Błogosławeni Bonifacy i Emeryk, biskupi
      •  Święty Marcelin, papież i męczennik
    ***
    Maryja, Matka Dobrej Rady
    Kiedy Jezus został ukrzyżowany, mimo niepokoju, jaki zapanował w przyrodzie, w sercach tych, którzy ufali Jezusowi, zapanował pokój. Wielki wewnętrzny pokój, napełniający Maryję, udzielał się Jej najbliższemu otoczeniu. Ona wiedziała, że ta Ofiara była potrzebna. Maryja z pełną ufnością poddała się woli Ojca i Syna.
    Kult Matki Bożej Dobrej Rady związany jest nierozerwalnie z obrazem Maryi pod tym samym tytułem, który znajduje się w kościele augustianów w Genazzano w Umbrii we Włoszech. Pochodzi on z pierwszej połowy XV wieku. Związana jest z nim pewna opowieść. Kiedy w Genazzano kończono budowę kościoła dla Matki Bożej, na jednej z jego ścian pojawił się wizerunek Maryi z Dzieciątkiem. Wiadomość o tym szybko się rozeszła. Gdy któregoś dnia przyszli do Genazzano dwaj pielgrzymi z Albanii, rozpoznali w obrazie wizerunek Matki Bożej Dobrej Rady ze Szkodry, miejscowości leżącej w ich ojczyźnie.
    Już w XV i XVI wieku obraz zasłynął wieloma łaskami, dlatego w 1682 r. za zgodą papieża Innocentego XI został ukoronowany.
    Do rozszerzenia kultu Matki Bożej Dobrej Rady przyczynił się augustianin o. Andrzej Bacci. Podczas ciężkiej choroby złożył on ślub, że jeżeli Maryja uzdrowi go, zajmie się rozpowszechnianiem kopii tego obrazu. Wypełnił swój ślub, dzięki czemu prawie 70 000 kopii tego obrazu zostało rozwiezionych po całym świecie. W XVIII w. kapituła generalna Zakonu Augustianów podjęła uchwałę, aby kult Matki Bożej Dobrej Rady jeszcze bardziej rozszerzać.
    Matkę Dobrej Rady można prosić o orędownictwo, zwłaszcza wtedy, gdy stajemy na rozstaju dróg, gdy musimy podjąć ważne życiowe decyzje. Czcząc Maryję pod tym wezwaniem uznajemy, że może Ona wyprosić nam dar dobrej rady u Ducha Świętego. W chwilach zagubienia i w chwilach ważnych decyzji może nam pomóc. “W wątpliwościach myśl o Maryi, wzywaj Maryi! Jeżeli bowiem o niej myślisz, nigdy nie zejdziesz na manowce” – powtarzał św. Bernard z Clairvaux (XII w.). Do Maryi można odnieść słowa proroka Izajasza: “I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej” (Iz 11, 2). To samo powiedział do Maryi Archanioł Gabriel: “Duch Święty zstąpi na Ciebie” (Łk 1, 35).
    W innych miejscach Biblia wspomina: “Moja jest rada i stałość, moja – rozwaga” (Prz 8, 14); “Rada jej rozlewać się będzie jak żywe źródło” (Syr 21, 13); “Słuchaj, synu, przyjmij me zasady, a rady mojej nie odrzucaj” (Syr 6, 23).
    Wśród wielu tytułów, jakimi Kościół obdarza Matkę Bożą, ten jest szczególny. Dlatego doczekał się osobnego wspomnienia, a w zakonach augustiańskich nawet święta.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 kwietnia

    Święty Marek, Ewangelista

    Święty Marek Ewangelista

    Marek w księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan. Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”. Pochodził z Palestyny. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne w czasach publicznej działalności Pana Jezusa jego matka, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru. Jest bardzo prawdopodobne, że była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. “Człowiek niosący dzban wody” (Mk 14, 13) – to prawdopodobnie Marek. Jest również bardzo możliwe, że matka Marka była właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina: że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem, wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło (Mk 14, 51).
    Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił Markowi chrztu, dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).
    Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb Małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Perge zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).
    Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł narodów nie zgodził się na to. Wtedy Barnaba opuścił Pawła. Razem z Markiem udali się wówczas razem na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a może także i Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61, widzimy ponownie Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia.
    W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, jest mu bowiem “przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).
    Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o jego dalszych losach. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia to, że o męczeńskiej śmierci Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, według której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Marek napisał ją przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia według św. Łukasza. Tekst Markowy mógł więc powstać w latach 50-60. Autor zaczyna swoją relację od chrztu Pana Jezusa i powołania Piotra na Apostoła. Podaje on jako charakterystyczny szczegół pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).
    Święty Marek znał doskonale język aramejski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramejskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako pośrednich świadków męki Pańskiej.
    Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.

    Święty Marek

    W ikonografii św. Marek ukazywany jest w stroju arcybiskupa, w paliuszu albo jako biskup wschodniego rytu. Trzyma w dłoni zamkniętą lub otwartą księgę. Symbolizuje go m.in. lew ze skrzydłami – jedno z ewangelicznych zwierząt, lew u stóp, drzewo figowe, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Święty Marek, Ewangelista

    Św. Marek ewangelista - Joachim Wtewael, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Marek ewangelista – Joachim Wtewael, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W księgach Nowego Testamentu występuje pod imieniem Jan, Dzieje Apostolskie (Dz 12, 12) wspominają go jako “Jana zwanego Markiem”, syna Marii, która prawdopodobnie była właścicielką domu, w którym odbyła się Ostatnia Wieczerza. Był Palestyńczykiem. Imienia jego ojca nie znamy. Zapewne, w czasach publicznej działalności Pana Jezusa matka jego, Maria, była wdową; pochodziła z Cypru.

    Jest bardzo prawdopodobne, że matka jego była właścicielką Wieczernika, gdzie Chrystus spożył z Apostołami ostatnią wieczerzę. Jest bardzo również możliwe, że matka św. Marka była również właścicielką ogrodu Getsemani na Górze Oliwnej. Św. Marek bowiem w swojej Ewangelii podaje ciekawy szczegół, o którym żaden z Ewangelistów nie wspomina, że w czasie modlitwy Pana Jezusa w Ogrójcu znalazł się w nim (zapewne w budce czy też w małym domku, jaki się tam znajdował) pewien młodzieniec. Kiedy usłyszał krzyki zgrai żydowskiej, obudził się i owinięty jedynie prześcieradłem wybiegł na zewnątrz. Kiedy zobaczył, że Pana Jezusa zabierają oprawcy, zaczął krzyczeć. Wtedy ktoś ze służby świątyni podbiegł do niego, aby go pochwycić, ale on uciekł, zostawiając prześcieradło w rękach pachołka (Mk 14, 15).

    Marek był uczniem św. Piotra. Prawdopodobnie zaraz po zesłaniu Ducha Świętego św. Piotr udzielił św. Markowi Chrztu świętego. Dlatego nazywa go swoim synem (1 P 5, 13). Wieczernik służył Apostołom za dom schronienia po śmierci Chrystusa Pana. Tam właśnie udał się książę Apostołów zaraz po swoim cudownym uwolnieniu przez anioła z więzienia (Dz 12, 11-17).

    Kiedy w roku 44 św. Paweł i św. Barnaba przybyli do św. Piotra z jałmużną dla Kościoła w Jerozolimie, znaleźli św. Piotra i św. Jakuba w Wieczerniku. Barnaba był krewnym św. Marka. Marek towarzyszył Barnabie i Pawłowi w podróży do Antiochii, a potem w pierwszej podróży na Cypr. Kiedy zaś Paweł chciał iść w głąb małej Azji przez wysokie góry Tauru, Marek się sprzeciwił, co bardzo rozgniewało Apostoła Narodów. Marek nie czuł się zdolny ponosić trudów tak uciążliwej pieszej wyprawy i dlatego w roku 49 w Pergo zawrócił (Dz 12, 25; 13, 13).

    Kiedy Paweł wybierał się z Barnabą w swą drugą podróż apostolską, Barnaba chciał zabrać ze sobą Marka, ale Apostoł Narodów się nie zgodził. Wtedy Barnaba opuścił Pawła, tak że ten odtąd sam w towarzystwie św. Łukasza Ewangelisty i innych odbywał swoje apostolskie podróże. Razem wówczas Barnaba i Marek udali się na Cypr. Była to wyspa rodzinna Barnaby, a być może, że również św. Marka (Dz 15, 35-40). W kilkanaście lat potem, w roku 61 widzimy ponownie św. Marka przy Pawle w Rzymie. Pisze o tym sam Apostoł w Liście do Kolosan i do Filemona (Kol 4, 10; Flm 24). Możliwe, że Marek wybierał się wtedy, wysłany przez św. Pawła, do wspomnianych adresatów, gdyż Apostoł Narodów żąda dla niego gościnnego przyjęcia. W Liście do Tymoteusza, który pisze z więzienia, Paweł prosi, aby przybył do niego także Marek, “jest mi bowiem przydatny do posługiwania” (2 Tm 4, 1).

    Na tym urywają się wszelkie historyczne wiadomości o św. Marku. Nie wiemy nic pewnego o dalszych losach jego życia. Według tradycji miał być założycielem gminy chrześcijańskiej w Aleksandrii i jej pierwszym biskupem. Tam również miał ponieść śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona. Inni przesuwają słusznie datę jego śmierci do czasów cesarza Trajana (98-117). Odnośnie męczeństwa św. Marka nie mamy żadnych danych. Zastanawia, że o śmierci męczeńskiej św. Marka nic nie wie św. Hieronim. Tym większe zastrzeżenie budzi legenda, wg której Marek miał głosić Ewangelię w Akwilei, a nawet w Lorch (Austria).

    Największą zasługą św. Marka jest to, że zostawił nam napisany zwięzły opis życia i nauki Pana Jezusa. Jego Ewangelia miała być wiernym echem katechezy św. Piotra. Napisał ją św. Marek przed rokiem 62, w którym ukazała się Ewangelia św. Łukasza. Mogła więc powstać w latach 50-60. Zaczyna on swoją Ewangelię od Chrztu Pana Jezusa i od powołania św. Piotra na Apostoła. Podaje on jako szczegół charakterystyczny: pobyt Pana Jezusa w domu św. Piotra i uzdrowienie jego teściowej (Mk 1, 29-31).

    Święty Marek znał doskonale język aramajski i grecki. Ewangelię swoją pisał nie dla Żydów, gdyż często tłumaczy słowa aramajskie na język grecki (Mk 5, 4; 14, 36; 15, 22). Tłumaczy również zwyczaje żydowskie (Mk 7, 1-23; 14, 12). Ewangelię swoją pisał zapewne w Rzymie, gdyż przypomina znanych w Rzymie gminie chrześcijańskiej: Aleksandra i Rufusa (Mk 15, 21) jako świadków pośrednich męki Pańskiej.

    Święty Marek jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, koszykarzy i szklarzy oraz miast: Bergamo, Wenecji, a także Albanii. Przyzywany podczas siewów wiosennych oraz w sprawach pogody.
    Księga jest atrybutem każdego z czterech Ewangelistów, również św. Marka. Często przedstawia się go piszącego.


    Atrybuty św. Marka

    Francisco de Zurbaran: Święty Marek, olej na płótnie, 1638


    Księga jest atrybutem każdego z czterech Ewangelistów, również św. Marka. Często przedstawia się go piszącego.
     

    Iluminowany inicjał z francuskiego rękopisu, XIV w.


    Każdy Ewangelista ma swój symbol, nawiązujący do początku jego Ewangelii. U św. Marka jest to lew. Zaczyna on bowiem od św. Jana Chrzciciela na pustyni, a lew najbardziej kojarzył się wówczas z pustynią.

    Vittore Carpaccio: Lew Świętego Marka

    Ciało św. Marka zostało w 828 r. sprowadzone do Wenecji, jest on obecnie patronem tego miasta. Wizerunek lwa św. Marka można w Wenecji spotkać w wielu miejscach. Zwykle trzyma on otwartą księgę ze słowami: “Pax tibi Marce, evangelista meus” (Pokój z tobą Marku, mój ewangelisto).


    Paolo Veneziano: Scena z życia Świętego Marka, 1345

    Według tradycji św. Marek przepływał kiedyś w okolicach Wenecji i podczas sztormu udzielił pomocy miejscowym żeglarzom. Dlatego Wenecjanie obrali go za swojego patrona, sprowadzili ciało Ewangelisty do miasta i wybudowali na jego cześć wspaniałą bazylikę. W sztuce weneckiej często św. Marek jest ukazywany z żeglarzami.

    wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    Śladami świętego Marka

    25 kwietnia Kościół wspomina św. Marka Ewangelistę. Marek jest nam znany przede wszystkim ze swojej Ewangelii, którą ułożyć miał na podstawie świadectw św. Piotra Apostoła, z którym przebywał w Rzymie.

    Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

    ***

    Ewangelia wg św. Marka to najwcześniej spisana Ewangelia – pochodzi z ok. 70 r. n.e. Powstała w Rzymie i przeznaczona była dla nawróconych na chrześcijaństwo Greków i Rzymian. Szczególnie dużo jest w niej scen z udziałem Piotra Apostoła; zwłaszcza scen niekorzystnych. Dlaczego?Egzegeci uważają, że Piotrowa skromność oddziaływała na stworzenie tej Ewangelii, a on sam świadomie pomijał swoje zasługi. Ale też w tej Ewangelii dużo jest opisów, które mówią o nastrojach Jezusa – to przykład, że przekazywał to człowiek szczególnie blisko związany z osobą Zbawiciela; kimś takim mógł być jedynie Piotr Apostoł. Biskup Lyonu św. Ireneusz, który spotkał biskupa Polikarpa ze Smyrny (ob. Izmir w Turcji), który z kolei słuchał nauk św. Jana Apostoła, również przekazuje nam, że to św. Marek był sekretarzem św. Piotra, a po jego śmierci przekazał nam „Piotrowe świadectwo”.

    Być może to Marek był obecny podczas pojmania Jezusa, uciekając potem w obawie przed schwytaniem. Matka Marka była właścicielką domu, w którym odbyła się doskonale znana wszystkim chrześcijanom Ostatnia Wieczerza. Z czasem Marek został zwierzchnikiem gminy w Aleksandrii (Egipt), tam też zginął śmiercią męczeńską ok. 67 r.: napadnięto go przy ołtarzu, wokół szyi zaciągnięto powróz i wleczono końmi, aż do utraty życia.

    Św. Marek jest orędownikiem w cierpieniach, w czasie śmierci, sprzyja dobrej pogodzie, dobrym żniwom, chroni także przed burzą. Jest patronem notariuszy, pisarzy, robotników budowlanych, murarzy, szklarzy. W średniowieczu w dzień św. Marka obchodzono w procesjach pola, by wyprosić pomyślność dla rolników. Symbolem św. Marka w ikonografii chrześcijańskiej jest lew: zaczyna on bowiem swoją wersję Ewangelii od św. Jana Chrzciciela na pustyni, a lew kojarzył się w dawnych czasach z pustynią. Lew symbolizuje także boską moc i królewskość Chrystusa oraz Jego zwycięstwo nad śmiercią. Podobiznę św. Marka znajdziemy np. w kościele w Tyczynie. Obraz namalował szkocki malarz Augustyn Mirys. Od 1750 r. pracował na dworze Jana Klemensa Branickiego – jednego z najbogatszych magnatów polskich, kandydata do korony polskiej. Na dworze Branickiego powstały obrazy przeznaczone dla kościoła w Tyczynie, w tym portrety czterech ewangelistów. Mirys pieczętował się herbem, który przywiózł ze sobą ze Szkocji (trzy snopy zboża, a nad nimi trzy gwiazdy). W 1770 r. nobilitowano go w Polsce, a nawet nadano tytuł barona. Mówiono, że Augustyn był wiecznym malkontentem i wszystko postrzegał w czarnych barwach.

    Na portrecie w kościele w Tyczynie św. Marek opiera się na głowie lwa, zaś w drugiej ręce trzyma otwartą księgę – fragment Ewangelii swojego autorstwa. Artysta przedstawił go zamyślonego nad słowami Ewangelii, którą właśnie ukończył…

    Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 kwietnia

    Święty Jerzy, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fidelis z Sigmaringen, prezbiter i męczennik
      •  Święta Franka, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Maria od Krzyża (Manetti), dziewica
    ***
    Święty Jerzy

    Jerzy pochodził z Liddy (Azja Mniejsza). Zachowały się o nim nikłe dane biograficzne, jednak są bardzo liczne i wczesne dowody kultu Świętego. Jego ojcem miał być Pers – Geroncjusz. Syn miał być uproszony przez rodziców w późnej ich starości długą modlitwą. Jerzy jako ochotnik wstąpił do legionów rzymskich. Doszedł do rangi wyższego oficera (trybuna?). Podczas prześladowań za czasów Dioklecjana jako chrześcijanin odmówił złożenia ofiary bóstwom rzymskim (305?). Rozdał wcześniej całą swą majętność ubogim. Poddano go okrutnym i długim męczarniom – według niektórych tekstów trwały one aż 7 lat. Przybijano go do krzyża, torturowano na katowskim kole. Umęczono go w Diospolis na terenie Palestyny.
    Okrucieństwo zastosowane wobec św. Jerzego musiało być wyjątkowe, skoro wśród tak ogromnej liczby męczenników, którzy wówczas zginęli za wiarę, jemu nadano tytuł Wielkiego Męczennika. Jego kult na Wschodzie był tak popularny, że zajmował pierwsze miejsce po Najświętszej Pannie Maryi i św. Michale. W samym Egipcie i na Cyprze wzniesiono ku jego czci 60 kościołów, a nie było ani jednej świątyni bez jego wizerunku. W Jerozolimie już w wieku IV istniał kościół, a od wieku VI również klasztor ku jego czci. Podobny kościół i klasztor powstały w wieku VI w Jerychu. W Etiopii (Abisynii) do dzisiaj jego kult jest bardzo żywy. Na Kaukazie cała prowincja otrzymała jego nazwę (Georgia – Gruzja). Do kultu i legendy o Świętym przyczyniły się wyprawy krzyżowe, z których jedna stacjonowała pod Liddą. Za swego patrona uznają go: Anglia, Holandia, Niemcy, Szwecja i Litwa; archidiecezja białostocka i wileńska oraz diecezja pińska; miasta – między innymi Ferrara i Neapol. Pod wezwaniem św. Jerzego powstało wiele bractw rycerskich oraz zgromadzeń zakonnych. Stał się patronem rycerzy, żołnierzy, ludzi mających związek z bronią i walką – rusznikarzy, zbrojmistrzów, puszkarzy, kawalerzystów, wojsk pancernych, a także rolników, skautów i harcerzy. Jest orędownikiem podczas epidemii, zwłaszcza trądu, oraz w chorobach skóry.

    Święty Jerzy

    W ikonografii Święty ukazywany jest w krótkiej tunice jako rycerz na koniu zabijający smoka. Jego atrybutami są: anioł z wieńcem laurowym lub z koroną, baranek, biała chorągiew lub lanca z czerwonym krzyżem, koń, palma męczeństwa oraz m.in. przedmioty jego męki – gwoździe, kamień młyński i koło, miecz, smok u stóp, smok zabity.
    Smok na obrazach (symbolizujący szatana) pochodzi z podań o św. Jerzym, prawdopodobnie średniowiecznych. Historię opisał m.in. Jakub de Voragine OP około roku 1260 w “Złotej legendzie”. Na źródle, którego woda zaopatrywała miasto Silene (prawdopodobnie późniejsza Cyrena w Libii), smok zrobił swoje gniazdo. Na czas nabierania wody mieszkańcy musieli wypędzać smoka. Aby potwór ruszył się, musiał dostać każdego dnia owcę. Kiedy owiec zabrakło, mieszkańcy musieli oddawać codziennie jedną z dziewcząt. Ofiara była wybierana przez losowanie. Pewnego razu losowanie wskazało księżniczkę. Monarcha żebrał o jej życie, jednak bez skutku. Miała już zostać ofiarowana smokowi, gdy na jego drodze pojawił się święty Jerzy. Stanął twarzą w twarz ze smokiem, przeżegnał się znakiem krzyża, pokonał smoka i uratował księżniczkę. Wdzięczne miasto porzuciło pogaństwo i przeszło na chrześcijaństwo.
    Broń, którą św. Jerzy pokonał smoka, nazwano Ascalon. Na miejscu, gdzie padł smok, król zbudował kościół pod wezwaniem NMP i św. Jerzego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________


    Legenda św. Jerzego

     

    Święty Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba zdobiąca Dwór Bractwa św. Jerzego w Gdańsku

     święty Jerzy walczący ze smokiem. Rzeźba zdobiąca Dwór Bractwa św. Jerzego w Gdańsku/wikipedia.org

    ***

    Św. Jerzy – choć historyczność jego istnienia była niedawnymi czasy kwestionowana – jest ważną postacią w historii wiary, w historii w ogóle, a przede wszystkim w legendzie.

    Św. Jerzy, oficer rzymski, umęczony był za cesarza Dioklecjana w 303 r. Zwany św. Jerzym z Liddy, pochodził z Kapadocji. Umęczony został na kole w palestyńskiej Diospolis. Wiele informacji o nim podaje Martyrologium Romanum. Jest jednym z czternastu świętych wspomożycieli. W Polsce imię to znane było w średniowieczu. Św. Jerzy został patronem diecezji wileńskiej i pińskiej. Był także patronem Litwy, a przede wszystkim Anglii, gdzie jego kult szczególnie odcisnął się na historii. Św. Jerzy należy do bardzo popularnych świętych w prawosławiu, jest wyobrażany na bardzo wielu ikonach.

    Z reguły przedstawiano go jako rycerza w zbroi, siedzącego na wspiętym koniu, z przypisaną mu jako jeden z atrybutów białą chorągwią, przekreśloną czerwonym krzyżem, gdy kopią zabija smoka. Zofia Kossak-Szczucka w książce Szaleńcy Boży pisze o jego czystej miłości do młodej dziewczyny, którą uratował przed zagrażającym jej smokiem. Na wszystkich właściwie wizerunkach trzyma w ręku kopię. Wyobrażany bywa zwykle ze swoimi atrybutami – smokiem lub kołem.

    Stał się patronem rycerzy i w ogóle wojska. W takim charakterze dwukrotnie przedstawiał go wielki malarz i grafik niemiecki Albrecht Dürer. Raz w rycinie z 1508 r., gdzie pokonany smok leży u nóg jego konia, drugi raz – w malarstwie na skrzydle tzw. ołtarza Paumgärtnerów z 1504 r. Tu św. Jerzy jest bez konia, kroczy tylko ze swą chorągwią i w lewej ręce trzyma za szyję zabitego smoka.

    Św. Jerzy był patronem i wspomożycielem w różnych potrzebach i zawodach, a także w przypadkach różnych chorób, co jest jednym ze świadectw jego wielowiekowej popularności.
    Pozycja życiowa św. Jerzego jako wysokiej rangi oficera i znakomitego wojskowego była powodem jego legendy w świecie wojskowych. Np. w Rosji w XVIII wieku ustanowiono Order św. Jerzego, w 1913 r. nazwany Krzyżem św. Jerzego.
    O popularności tego odznaczenia wśród wojskowych rosyjskich świadczy fakt, że nawet muzułmanie służący w armii rosyjskiej ubiegali się o nie, nie bacząc na to, iż jest to krzyż.

    Wspominając imię Jerzego, musimy zawsze pamiętać, iż nosił je tak popularny w Polsce męczennik za wiarę i kandydat na ołtarze – ks. Jerzy Popiełuszko. I on był rycerzem świętej sprawy, choć walczył bez użycia przemocy. Tak więc, obok św. Jerzego z Liddy, przybędzie nam niezawodnie drugi św. Jerzy – Popiełuszko.

    Jerzy Skrodzki/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________

    24 kwietnia

    Nawrócenie św. Augustyna,
    biskupa i doktora Kościoła

    Nawrócenie św. Augustyna
    Augustyn z Hippony, dorastając, wybrał hedonistyczny styl życia. Związał się z sektą manicheistyczną i zaczął wierzyć w naukę przez nią głoszoną. Jego matka, św. Monika, nie zrażając się trudnościami, modliła się o nawrócenie syna. Obawiając się o niego, jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Pewien biskup prorokował: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”.
    W wyzwoleniu z wiary w astrologię pomogła Augustynowi rozmowa w 386 r. z Firminusem, jednym z jego przyjaciół. Ponieważ czytał dużo dzieł filozoficznych platońskich i neoplatońskich, przełożonych z greki na łacinę przez Gajusza Mariusza Wiktoryna, sławnego retora i filozofa, który nawrócił się w 355 r., Augustyn zaczął studiować Pismo Święte, przede wszystkim listy św. Pawła. Pod koniec sierpnia 386 r. odwiedził go Pontycjan, wysoki urzędnik cesarski z Afryki – głęboko wierzący katolik. Opowiedział mu o swoich dwóch współtowarzyszach, którzy w Trewirze wstąpili do zakonu założonego przez św. Antoniego Wielkiego. Augustyna opanowało silne pragnienie, by uczynić na wzór owych nieuczonych ludzi: “To, co oni mogą, czyż nie powinieneś móc także i ty?” Augustyn na dobre postanowił porzucić dotychczasowe zajęcie, wypełnił ostatnie obowiązki profesora retoryki i wyjechał na podalpejską wieś, aby nabrać sił i przygotować się do przyjęcia chrztu.
    Na wsi zaczął pisać Soliloquia i inne dialogi o duszy. Ostatecznym powodem do całkowitej przemiany było pewne wydarzenie. Pewnego dnia, płacząc pod wpływem wewnętrznego wzburzenia, wybiegł do ogrodu, by w odległym kącie położyć się pod drzewem i się modlić. Wtedy usłyszał z sąsiedniego ogrodu śpiew dziecka, które powtarzało słowa: “Tolle, lege! – Weź, czytaj!” Augustyn odniósł te słowa do siebie, odczytując je jako znak Opatrzności Bożej. Powrócił do domu, sięgnął do Listu do Rzymian. Jego oczy trafiły na przypadkowe słowa: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości, ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14). Doznał przy tym wyzwolenia z przywiązania do seksu, a w jego sercu zrodziła się chęć zachowania celibatu. Przeżycie to na trwałe zmieniło jego życie. Wkrótce powiedział o tym swojej matce, która tak długo modliła się o jego nawrócenie. Na początku marca 387 r. wrócił do Mediolanu, gdzie w Wigilię Wielkanocy przyjął chrzest z rąk biskupa Ambrożego wraz z synem Adeodatem i przyjacielem Alipiuszem. Rodzina i przyjaciele postanowili wrócić do ojczystej Afryki. Jednakże po przybyciu do portowej Ostii św. Monika ciężko zachorowała na febrę i zmarła.
    Augustyn zawsze uważał swoje nawrócenie za niezasłużony dar Boży. W “Wyznaniach” ustosunkował się do błędów swej młodości i opisał doświadczenia, które były powodem całkowitej odmiany jego życia. Zamierzeniem tego dzieła było uwielbienie Boga i podziękowanie Mu za prowadzenie go przez życie. Święto nawrócenia św. Augustyna powinno być dniem radości i dziękczynienia za to, że Bóg potrafi dla każdego w mrokach ciemności niewiary i zagubienia zapalić jasne światło wiary, nadziei i miłości.
    Więcej informacji o św. Augustynie – pod datą 28 sierpnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn (354-430)

    René Lejeune

    ŚWIĘTY AUGUSTYN (354-430) – GWIAZDA NA NIEBIE OJCÓW KOŚCIOŁA

    Spis treści:

    • Głos Boga
    • Kochać i być kochanym
    • Wytrwałość matki
    • «Augustyn – kapłanem!»
    • Biskup
    • Barbarzyńskie rozruchy
    • Monumentalne dzieło
    • Z Księgi X „Wyznań”

    GŁOS BOGA

    «W bezmiernej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!” …Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył księgę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię.» (Wyznania, VIII.12)

    Scena rozgrywa się w Mediolanie, w ciepły sierpniowy dzień 386 roku. Retor Augustyn z Tagasty w Numidii ma 31 lat. Znany jest z wymowy i filozoficznego stylu. To jego wybrano do wygłoszenia mowy pogrzebowej cesarza i konsula.
    W czasie swych studiów w Kartaginie, rozpoczętych w 17 roku życia, z dala od swej matki, Moniki, pobożnej chrześcijanki, zanurzył się w złudnych przyjemnościach pogaństwa. Zamieszkał z młodą, prostą dziewczyną. Miał z nią syna, którego nazwał Adeodat (dar Boga). Szybko zmęczony powierzchownym życiem usiłował nasycić swe pragnienie nieskończoności manicheizmem. Teraz zaś jest w Mediolanie słysząc dziwny głos. Bierze księgę z pismami św. Pawła, otwiera przypadkowo i czyta znamienity fragment z Listu do Rzymian: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13,12-14).
    Młodego i znanego retora uderza jak grom łaska Boga. Cała jego istota zostaje wstrząśnięta niezwykłym i nie do odparcia wylaniem Ducha Świętego. Jego nawrócenie się na katolicyzm będzie błyskawiczne i pozostanie niewzruszone.
    Umiera w nim człowiek zmysłowy, a w jednej chwili rodzi się człowiek duchowy. Ginie ostatni geniusz zrodzony przez świat starożytny. Rodzi się duch natchniony, prekursor czasów współczesnych. Po rozstaniu się z nielegalną żoną i zgromadzeniu małej wspólnoty w Mediolanie Augustyn zagłębia się w lekturze Pisma Świętego i w kontemplowaniu Boga w Trójcy, modli się i studiuje. Pisze wyznania i oddaje je biskupowi Ambrożemu. Dotyczą jego błędów, postępowania pogańskiego i manichejskiego, całości jego grzechów oraz nawrócenia.
    W Wielkanoc, 25 kwietnia 387 r., świętując Uroczystość Zmartwychwstania Jezusa Augustyn także zmartwychwstaje do życia poprzez chrzest. Jego syn, 14-letni Adeodat, także przyjmuje chrzest z rąk biskupa Ambrożego. Przygotowując się do tego dnia Augustyn narzucił sobie surowe umartwienia.

    «KOCHAĆ I BYĆ KOCHANYM»

    Augustyn do dnia swego nawrócenia i chrztu przebył w swym życiu długą drogę. Urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście (dziś: Souk-Ahras w Algierii). Jego ojcem był poganin, matką – chrześcijanka. W Tagaście i w Kartagninie, gdzie się kształcił, jego umysł przeniknęła kultura rzymska. Matka bardzo wcześnie chciała go włączyć w grono katechumenów. Augustyn opierał się. Monika wyżaliła się więc przed starym biskupem Tagasty, który pocieszył ją, choć w twardych słowach: „Zostaw mnie, idź w pokoju. Nie może się to stać, żeby syn takich łez miał zginąć” (Ks. III.12). Monika płakała jeszcze 20 lat. Czas Boga nie jest naszym czasem.
    Tak więc po ukończeniu szkoły w Tagaście, Augustyn rozpoczął studia w Kartaginie. Młodego studenta pochłania retoryka. W wieku wzburzonego rozwoju biologicznego i emocjonalnego, odkrywa rozkosze miłości: „Przybyłem do Kartaginy i od razu znalazłem się we wrzącym kotle erotyki. Jeszcze się nie zakochałem, a już kochałem samą myśl o zakochaniu… Szukałem przedmiotu miłości. Samo bowiem kochanie kochałem, a gardziłem bezpieczeństwem, drogami bez wilczych dołów… To było moim marzeniem: kochać i być kochanym wzajemnie, i radować się ciałem owej istoty kochającej… Pogrążyłem się też wreszcie w takim romansie, jakiego szukałem… Byłem wtedy kochany wzajemnie i w ukryciu dałem się spętać łańcuchami wypełnienia…” (Ks. III.1)
    Augustyn zapisał to mając 45 lat. 25 lat wcześniej rozkoszował się jeszcze życiem zmysłowym, nie umiejąc go porzucić. Matka wiele razy usiłowała go z tego wyciągnąć. Konkubina Augustyna pochodziła z prostego ludu. Prawo zaś rzymskie zakazywało podobnych mezaliansów. Przez to więc już sama obiecująca kariera Augustyna była zagrożona. Inny to był czas i inne zwyczaje.
    Augustyn oddawał się też studiom – swej drugiej pasji. Pochłonął „Hortensjusza” Cicerona, dzieło mądrości pogańskiej, ograniczone, które go rozczarowuje. Zaciekawiony zwraca się ku Biblii: „Postanowiłem więc zbadać księgi Pisma Świętego, sam się przekonać, co w nich się kryje.” (Ks. III,5). Te pierwsze nasiona rozkwitną dopiero w Mediolanie. Wznoszenie się bowiem ku temu co Boskie następuje etapami. Retora Augustyna, wrażliwego na zachowywanie klasycznych kryteriów formy i treści, początkowo rozczarowuje Biblia. Odkrywa więc w Kartaginie manicheizm. Na 10 lat wpada w pułapkę wewnętrznego świata okrutnie skłóconego i nie do pogodzenia.
    Po studiach podejmuje pracę nauczyciela: uczy retoryki w Tagaście, potem w Kartaginie. Również teorie Manesa zaczynają go rozczarowywać. Spotkanie z „biskupem” manichejczyków, Faustusem pozbawia go ostatecznie złudzeń: widzi rozbieżność pomiędzy głoszoną nauką a życiem. Pragnie zmienić atmosferę i horyzonty. Wtedy cały jego wewnętrzny świat doznaje wstrząsu między jesienią 384 roku a Wielkanocą 385. Jako narzędzie Pana Augustyn stanie się jednym z geniuszów ducha z pierwszych wieków chrześcijaństwa.
    Na razie udaje się do Rzymu, a potem do Mediolanu. Jego pobyt w Italii potrwa 5 lat. Tu wywrze na niego niezwykły wpływ biskup Ambroży. On także jest także wyposażony w niezwykły, rozpalający dar wymowy. W dodatku jest mistrzem egzegezy biblijnej. Augustyna pociąga ten wzniosły umysł, który jest mu bliski i tak łatwo zaspokaja jego pragnienie nieskończoności.
    Ewangelia – oto odpowiedź ostateczna i całkowicie zadowalająca tak dla ducha jak i dla rozumu szukającego pewników. To dzięki niej, w Mediolanie, Augustyn doszedł do kresu nocy duszy.

    WYTRWAŁOŚĆ MATKI

    Monika marzyła o tym, by ujrzeć syna żyjącego w dobrym chrześcijańskim małżeństwie. Augustyn zaś wszedł na drogę radykalną. Przyoblekł się w Jezusa Chrystusa i zdecydował się na zostanie mnichem, idąc śladami św. Antoniego Pustelnika.
    Monika spotkała się z Augustynem w Mediolanie. Postanowili powrócić do rodzinnej ziemi. To tam Augustyn miał nadzieję znaleźć dusze spragnione nieskończoności i pragnące dzielić radykalizm jego wyboru: wspólnotowego życia zakonnego.
    Wyjechał z matką z Mediolanu, po swoim chrzcie, w sierpniu 387 roku. Przybyli do Ostii. To w tym porcie, czekając na statek, Augustyn i Monika przeżyli ekstazę. Na moment dotknęli niewysłowionej pełni Nieba, pogrążając się w Bogu. „Synu – wyszeptała potem Monika – mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu jeszcze robię?”
    Po 5 dniach Monika rozchorowała się w wilgotnym i ciepłym powietrzu Ostii. Wkrótce zmarła. Miała 56 lat. Pan zabrał ją dawszy jej poznać smak wysłuchania nieustannej modlitwy całego jej życia. Augustyn pochował ją w Ostii z dala od rodzinnych stron. Jeszcze przez rok pozostał w Rzymie, a potem z synem Adeodatem wyjechał do Numidii.
    Odkąd Augustyn odpowiedział na wezwanie Chrystusa życie jego toczy się w radości. Tymczasem przed 5 laty, przybywając do Italii, żył w niepokoju bliskim wewnętrznej rozpaczy.
    Oto jest w Tagaście. Rozdziela biednym swój majątek, w posłuszeństwie Ewangelii. Zakłada ubogi klasztor i chroni się w nim wraz z przyjaciółmi i Adeodatem. Mała wspólnota oddaje się modlitwie, postowi, rozmyślaniu nad Słowem Bożym. W nim zaś odżywa jeszcze duch dawnego retora: w rzadkich chwilach wolnych pisze traktat o muzyce.
    Trzy lata słodkiego szczęścia przerywa brutalnie najokrutniejsze z doświadczeń: Adeodat ledwie osiągnął wiek dojrzały, syn, którego tak bardzo ukochał i tak się nim szczycił dzięki wczesnym oznakom genialnego umysłu i pobożności, nagle odchodzi. Augustyn pisze: „Przedwcześnie, Panie, odebrałeś mu życie, lecz myślę o nim jako o duchu ogarniętym pokojem.”

    «AUGUSTYN – KAPŁANEM!»

    Po odnalezieniu pokoju mała wspólnota oddaje się życiu poświęconemu uwielbianiu Boga. Wtedy zaczynają się podnosić głosy wśród chrześcijan z Tagasty, domagające się, by Augustyn został wyświęcony na kapłana. On zaś marzy jedynie o samotności. „Beata solitudo, sola beatitudo!” Okazuje się, że zamysł Augustyna nie jest zamysłem Pana.
    Chcąc umknąć przed coraz bardziej natarczywymi głosami Kościoła w Tagaście, wzywającymi go do kapłaństwa, Augustyn podejmuje decyzję oddalenia się ze swymi mnichami, bezimiennie do Hippony. Ledwie tam przybył, w niedzielę słucha w kościele biskupa Waleriusza. Głosi on kazanie o dramatycznym braku kapłanów w diecezji. Z pochodzenia Grek, biskup Waleriusz bardzo źle mówi po łacinie, a wcale – w lokalnym dialekcie. W obliczu mnożących się ognisk arianizmu – jest bezbronny. Wierni nie są zadowoleni. Nagle w czasie homilii biskupa rozlega się wołanie tłumu: „Augustyn – kapłanem!” Cóż, sława nawróconego retora rozeszła się wbrew niemu! Wierni szczycą się nawróceniem znanego pisarza.
    Mnich zostaje więc wyświęcony na kapłana i oto jest nim już na wieki. „Zadano mi gwałt – jęczy święty – z pewnością po to, by mnie za me grzechy ukarać. Z jakiegoż innego powodu powierzono by mi drugie miejsce u steru, gdy tymczasem nie potrafiłem nawet wiosła utrzymać”?
    Rzeczywiście, zaledwie Augustyn przyzwyczaja się do swej funkcji, a już biskup – uznając jego duchowe walory i uzdolnienia – powierza mu zadanie wygłaszania kazań w bazylice oraz przemawiania do katechumenów, przygotowujących się do chrztu. To są dwa ważne zadania, zastrzeżone dla biskupa. Jednak Waleriuszowi z trudem przychodzi wypełnianie ich z powodu ubóstwa jego łaciny. Augustyn staje się więc rzeczywistym asystentem swego biskupa. Ten zaś oddaje mu swój wielki ogród na wybudowanie w nim klasztoru: przyszłej szkółki kapłanów i biskupów. Augustyn dzieli teraz czas pomiędzy życie wspólnotowe i troskę o dusze u boku biskupa.

    BISKUP

    Cztery lata po święceniach kapłańskich, biskup Waleriusz wyświęca Augustyna na biskupa. Śpieszył się, gdyż sława Augustyna szerzy się w Numidii, więc starego biskupa ogarnia lęk, że odbiorą mu Augustyna, by uczynić go biskupem gdzie indziej. W dwa lata później sam oddaje ducha Panu.
    Odtąd Augustyn niesie na sobie brzemię diecezji w Hipponie. Będzie je niósł przez 34 lata. Będzie to czas niezwykły nie tylko dla Kościoła w Hipponie, lecz także dla Kościołów w Afryce, a nawet dla całego chrześcijańskiego świata po dziś dzień.
    W biskupim domu, gdzie chroni się ze swą wspólnotą, oddaje się lekturze i pisarstwu. W tej wspólnocie – utworzonej przez wyświęconych mnichów, a nie, jak u początków, świeckich – może zaspokoić pragnienie modlitwy i kontemplacji.
    Jego działalność nie ma granic. W soboty i niedziele – głosi kazania. Dar wymowy przyciąga tłumy, które są jego słowami wstrząśnięte. Formuje kapłanów z dobrocią i surowością. Zakłada klasztory męskie i żeńskie. Odwiedza chorych. Zarządza dobrami kościelnymi, zasiada jako sędzia pod portykiem przylegającym do bazyliki. W obronie wiernych interweniuje u władz świeckich.
    Jego działalność nie ogranicza się do diecezji. Często podróżuje: albo żeby uczestniczyć w licznych afrykańskich synodach, albo żeby odpowiedzieć na wezwania, jakie otrzymuje zewsząd, a zwłaszcza z diecezji osaczonych przez heretyków. Wkrótce ujawnia się jako wielki obrońca wiary katolickiej. W istocie bez wytchnienia walczy przeciw tym, którzy schodzą z drogi wiary określonej przez wielkie Sobory. Manichejczycy, donatyści, pelagianie, arianie i poganie to cel, jakiego bez wytchnienia dosięga potężny głos biskupa Hippony.
    W decydującej fazie rozwoju Kościół jest w stanie oblężenia. Pan wzbudza więc obrońcę na miarę zagrożenia. „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów” (Dz 9,15). Słowo Pana wypowiedziane o Szawle, przyszłym apostole Pawle, zachowuje aktualność w czasie całej dramatycznej historii Kościoła.

    BARBARZYŃSKIE ROZRUCHY

    Pod koniec roku 410 dochodzi do Hippony niewiarygodna nowina o zniszczeniu Rzymu przez barbarzyńskie hordy. Wykształcony Augustyn, dawny retor, błyszczący rzymską kulturą jest tym straszliwie dotknięty. Od dawna, agonia Imperium sprawiała, że przewidywał to, co najgorsze. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd jest przekonany, iż jedynym rozwiązaniem problemu moralnej nędzy świata, ogarniętej gorączką rozluźnienia obyczajów jest Ewangelia. Plądrowanie Rzymu to jedynie powtórzenie zniszczenia Jerozolimy, z tych samych powodów, jakie zaistniały w przeszłości. Te same przyczyny, te same skutki: „Jeśli Rzym został ukarany, to dlatego że pozostał w większości pogański. Niechże się nawróci, niech powróci do cnót swych przodków, a na nowo stanie się nauczycielką narodów” – stwierdza Augustyn.
    Niestety w 20 lat później przyjdzie kolej na Numidię. Stary biskup Hippony stanie się jej ofiarą tej napaści. Wobec potężnych ciosów barbarzyńskich hord, władza rzymska, niedawno tak potężna, upada. Alanowie, Swewowie, Burgonowie i Wandalowie osiedlają się w Galii. Wandalowie zalewają swą niszczycielską siłą Hiszpanię i Portugalię. Pokonują morze i oto są już w Numidii, na północy Afryki, zwycięscy i nie do pokonania.
    W 430 r. oblegają Hipponę. Augustyn usiłuje pojąć sens tej barbarzyńskiej inwazji, jej znaczenie w Bożym planie. Pióro Orosa, uciekiniera z Portugalii, ujawnia myśl biskupa – wizjonera: „Któż wie, może barbarzyńcy mogli przeniknąć do cesarstwa rzymskiego, aby na Wschodzie, jak i na Zachodzie, Kościoły Chrystusa otwarły się szeroko przed Hunami, Wandalami, Swebami i innymi niezliczonymi ludami przyszłych wierzących? Czy w takim wypadku nie należałoby czcić Miłosierdzia Bożego? Dzięki bowiem naszemu zniszczeniu tak wiele ludów dowiedziało się o prawdzie, z którą inaczej nie mieliby styczności” („Historia przeciw Poganom”).
    Jeśli władza rzymska upada, to jednak powstają inni obrońcy ludzi: biskupi. Są zarządcami i sędziami, organizują obronę miasta, zapewniają bezpieczeństwo. To właśnie czyni Augustyn.

    MONUMENTALNE DZIEŁO

    Od zniszczenia Rzymu do oblężenia Hippony minęło 20 lat. Pobudzany upływem czasu Augustyn publikuje swe dzieła. Napisał 50 książek, w tym dzieło największe: „De Civitate Dei”. Wspaniała broń wojenna przeciw pogaństwu, z jego obrządkami, krwawymi ofiarami, świętami, którym towarzyszą orgie, hulanki, pijaństwo i lubieżne rozpasanie. Dzieło „O państwie Bożym” ukazuje – w przeszywającym kontraście z państwem tego świata skazanym na upadek – promienne Państwo całkowicie zdane na Opatrzność Bożą, budujące swą harmonię społeczną na mocy jaśniejącej broni: duchowej. Wychodząc od tej początkowej wizji Augustyn ukazuje historię jako dramat w pięciu aktach: Stworzenie, Upadek, Zapowiedź Zbawiciela, Wcielenie, Kościół. Wiara i rozum powinny razem współdziałać dla rozwiązania wielkich problemów historii, wywołanych walką dobra ze złem, mając na uwadze zwycięstwo dobra w perspektywie wiecznego przeznaczenia człowieka.
    To dzieło „gigantyczne, długie i trudne” – jak mówił o nim Augustyn – nad którym pracował 15 lat, wywrze niezwykły wpływ na nadchodzące wieki, a szczególnie na średniowiecze. Przez całe drugie tysiąclecie, użyźnione Ewangelią dzieło Augustyna „De Civitatis Dei”, będzie silnie uczestniczyć w szerzeniu na świecie, począwszy od Europy, myśli zachodniej, przenikniętej wiarą chrześcijańską. Dzieło to nie traci swej aktualności, gdyż zajmuje się fundamentalnymi problemami moralnymi, społecznymi oraz politycznymi człowieka. Rzuca na historię ostatnich czasów Światło Chrystusa.
    Poza tym arcydziełem są dwie księgi autobiograficzne „Wyznania” (jego najbardziej poczytna książka do dnia dzisiejszego) oraz rozprawy. Jest to seria dzieł filozoficznych dotyczących takich problemów jak: wolność człowieka, istnienie Boga, obrona wiary chrześcijańskiej w obliczu pogaństwa, dzieła dogmatyczne, moralne, duszpasterskie, liczne księgi egzegetyczne o Nowym i Starym Testamencie, traktaty biblijne, takie jak komentarz do pism św. Jana oraz psalmów, będący jedynym pełnym wykładem o psalmach w całej literaturze patrystycznej. Zachowało się też 300 listów, bezcennych dla poznania przeróżnych aspektów ciekawej osobowości Augustyna. W końcu jest też skarbiec jego homilii. Pozostało ich 400 z trzech może czterech tysięcy, jakie mieściła biblioteka w Hipponie. To wzorce przemów prostych, jasnych i głębokich, bliskich ludowi wiernych. „Wolę być krytykowany przez gramatyków niż niezrozumiany przez prosty lud” – mawiał wzorowy pasterz.
    Analiza myśli augustiańskiej jest niewyczerpana. Takim bowiem jest także jego geniusz. Do niego „możemy porównać zaledwie nieliczne jednostki zrodzone na ziemi od początku świata do dziś” – powiedział o Augustynie Pius XI w 1930 roku. I to wciąż jest prawdą, choć od jego śmierci minęło już blisko szesnaście wieków, a my stoimy u progu trzeciego tysiąclecia.
    W 429 r. rozpętuje się wielki barbarzyński zalew. Ogarnięta jest nim Numidia, zrozpaczona ludność rzuca się do ucieczki. W Hipponie Augustyn powstaje jak gigant: zbiera siły, apeluje do władz politycznych i wojskowych. Daremnie! W 430 roku Hippona jest w oblężeniu. Stary biskup, mający 75 lat, nadal napełnia odwagą chwiejące się dusze.
    W trzecim miesiącu oblężenia Augustyn pada zwalony chorobą. Z pewnością stał się ofiarą jakiejś epidemii. Szerzą się one w powietrzu ciepłym i wilgotnym, w którym szybko rozkładają się zwłoki. Do Augustyna przyprowadzają chorych, choć i on sam leży już w łóżku. Przez jego wstawiennictwo liczni odzyskują zdrowie. Stan samego Augustyna pogarsza się. 5 sierpnia 430 roku jest już w agonii, otoczony kapłanami i michami. Święty biskup szepcze: „Moja dusza pragnie Boga, Boga żywego. kiedyż więc ujrzę Jego oblicze?” (Ps 42,3).
    Kołysany liturgicznym śpiewem zalanych łzami towarzyszy, biskup zamyka oczy, jego twarz łagodnieje, a wargi przestają szeptać… Umarł na ziemi Augustyn z Tagasty, lecz zrodził się dla Nieba jeden z największych świętych w historii ludzkości.
    Stella Maris, listopad 1998, str. 10-12. Przekład z franc.: E. B.

    Z Księgi X „Wyznań” – w przekładzie Z. Kubiaka

    1. Pragnąłbym Cię poznać, o Panie, który mnie znasz. Pragnąłbym Cię poznać tak, jak i ja jestem poznany: Mocy duszy mej! – wejdź w nią i przystosuj ją do siebie, abyś ją objął w posiadanie nieskalaną i bez zmazy. Ufam, że tak się stanie. Dlatego ośmielam się tak mówić. I tą nadzieją się weselę, ilekroć się weselę zbawiennie. A inne tego życia sprawy? Tym mniej zasługują na łzy, im częściej się nad nimi płacze. Tym bardziej się powinno nad nimi płakać, im mniej się nad nimi łez leje. Ty prawdę umiłowałeś. Kto ją wypełnia, dąży do światła. W moich wyznaniach pragnę ją w sercu wypełniać wobec Ciebie, a w tej książce – wobec wielu świadków.

    2. Dla Ciebie jednak, Panie, przed którego oczyma cała otchłań ludzkiego sumienia jest obnażona, cóż mogłoby we mnie być zakryte, choćbym nawet nie chciał się spowiadać? Tylko Ciebie przed sobą bym ukrył, a nie siebie przed Tobą. Kiedy wydzierający się z mej piersi jęk daje świadectwo, jak bardzo się sobie nie podobam, Ty mi rozbłyskasz na nowo, raduję się Tobą, kocham Cię, tęsknię za Tobą; wstydząc się siebie, odrzucając siebie precz. Ciebie tylko wybieram. I nie tylko Tobie, lecz i sobie samemu mogę się podobać tylko w Tobie. Wyraźnie widzisz, Panie, to wszystko, czym jestem. A jak jest dla mnie pożyteczne spowiadanie się Tobie, już powiedziałem. Składam wyznanie nie tylko słowami wypowiadanymi językiem, lecz głosem duszy, wołającą do Ciebie myślą. Dobrze słyszysz takie wołanie. Kiedy jestem zły, już samo to, że się sobie nie podobam, jest wyznaniem złożonym wobec Ciebie. Kiedy jestem dobry, wyznaniem wobec Ciebie jest to, że nie przypisuję sobie zasługi. Ty, Panie, błogosławisz sprawiedliwemu; ale przecież to Ty przedtem z grzesznika uczyniłeś sprawiedliwego. Dzieje się tak, Boże mój, że moja spowiedź wobec Ciebie dokonuje się w wielkiej ciszy, a zarazem rozgłośnie: choćby język milknął, serce woła. Cokolwiek słusznego mówię ludziom, Ty to wszystko już przedtem w sercu mym usłyszałeś; jak też niczego takiego nie usłyszysz ode mnie, czego byś mi wcześniej nie powiedział.

    3. Czemu więc zależy mi na tym, by ludzie usłyszeli moje wyznania? Czyż to oni zdołają mnie podźwignąć ze wszystkich moich słabości? Jakże skwapliwie ludzie badają cudze życie, a jak się opieszale zabierają do naprawienia swojego. Czemu chcą się ode mnie dowiedzieć, jakim jestem człowiekiem, skoro nie pragną usłyszeć od Ciebie, jacy oni sami są? Kiedy się o mnie dowiadują ode mnie samego, skąd wiedzą, że mówię prawdę? Przecież nikt z ludzi nie wie, co się dzieje w człowieku, prócz ducha człowieczego, który w nim jest. Gdyby zaś od Ciebie usłyszeli coś o sobie samych, nie mogliby powiedzieć: „Zwodzi nas Pan”. Czyż usłyszenie od Ciebie, jakim się jest, nie jest równoznaczne z poznaniem siebie? A skoro ktoś rozpoznaje siebie, czyż bez kłamstwa może powiedzieć: „To nieprawda”? Ale dlatego, że miłość wszystkiemu wierzy – oczywiście pośród tych, których złączyła w jedną wspólnotę – także ja, Panie, spowiadam się Tobie w taki sposób, aby to słyszeli ludzie; chociaż nie mogę im udowodnić, że mówię prawdę. Wierzą mi jednak ci, których uszy otwarła dla mnie miłość. Lekarzu mojej duszy, pomóż mi dokładnie zrozumieć, jak bardzo to jest owocne. Dawne moje winy odpuściłeś mi i okryłeś je zasłoną, aby mnie uszczęśliwić w Tobie, przemieniając duszę moją poprzez Twoją wiarę i sakrament. Kiedy zaś o tych minionych winach czytają albo słyszą inni, ich serca już nie zapadają w sen rozpaczy z tym ciężkim westchnieniem: „Nie zdołam!” Budzą się, pokrzepione Twoją miłującą dobrocią i słodyczą Twojej łaski, umacniającej każdego słabego, który sobie dzięki niej słabość swoją uświadomił. Dla dobrych jest radością słuchanie o dawnych występkach ludzi, którzy już się od tych występków uwolnili; nie dlatego radością, że są występkami, lecz dlatego, że były, a już ich nie ma. Ale, o Panie, Boże mój, któremu codziennie się spowiada moje sumienie, bezpieczniej ufając Twemu miłosierdziu niżeli własnej niewinności – jaki może być z tego pożytek, jeśli spowiadam się w tej książce już nie z tego; czym byłem, ale z tego, czym jestem? Wiem, dzięki czemu pożyteczne jest wyznawanie, jaka była przeszłość; już o tym powiedziałem. Lecz jaki jestem teraz, w tym momencie, gdy składam te wyznania? Sporo ludzi chciałoby to wiedzieć i takich, którzy mnie znają, i takich, którzy mnie nie znają, lecz coś tam o mnie albo ode mnie słyszeli. Nie mogą ucha przyłożyć do mego serca, a tylko w nim jestem taki; jaki naprawdę jestem. Chcą więc przynajmniej słuchać, jak wyznaję, czym jestem wewnątrz siebie, tu, dokąd ani okiem, ani uchem, ani myślą nie mogą sięgnąć. Chcą słuchać i gotowi są wierzyć. Ale czy zdołają mnie poznać? Miłość, dzięki której są dobrzy, mówi im; że ja o sobie nie kłamię w tych wyznaniach. I ta sama w nich miłość mi wierzy.

    4. A jakiej oni z tego spodziewają się korzyści? Czy chcą się radować razem ze mną, gdy się dowiedzą, jak bardzo się do Ciebie zbliżyłem dzięki Twojej łasce, i modlić się w mojej intencji, gdy im powiem, jak bardzo moje brzemię opóźnia tę wędrówkę? Jeśli o to im chodzi, odkryję im siebie. Nie będzie to mały pożytek; Boże mój, jeśli wielu podziękuje Ci za mnie i wielu się za mnie pomodli. Niechaj bratni duch kocha we mnie to, co według Twojej nauki, zasługuje na miłość, i niech się smuci tym wszystkim we mnie, co według Twojej nauki jest godne pożałowania. Tego oczekuję od ducha bratniego. Bo nie zwracam się tu do obcych, do owych synów obcych, których usta głoszą marność, a prawica ich jest prawicą nieprawości. Mówię o duchu bratnim, który wtedy, gdy może mnie pochwalić, cieszy się mną. Kiedy zaś musi mnie ganić, nade mną boleje. Bo czy pochwala mnie, czy gani, zawsze mnie miłuje. Takim ludziom ukażę siebie. Niech się moimi dobrymi uczynkami uradują, niech westchną nad moimi grzechami. To, co dobre, Ty czynisz we mnie; z Twojej to pochodzi łaski. Co złe, jest moim grzechem i karą przez Ciebie wymierzoną. Niech odetchną tym, co dobre, westchną nad tym, co złe. I pieśń dziękczynna, i płacz niech się ku Tobie wzniosą z bratnich serc, tych kadzielnic gorejących dla Ciebie. Ty zaś, Panie, uradowany tą wonią bijącą ze świętego przybytku Twego, przez wzgląd na Twoje imię, zmiłuj się nade mną według wielkiego miłosierdzia Twego. Co rozpocząłeś, tego nie zaniechaj i dopełnij to, czego mi jeszcze nie dostaje….

    w: Vox Domini, nr 44, str. 8-11.

    __________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn – nawrócony łzami i modlitwą

    Św. Augustyn - nawrócony łzami i modlitwą

    (fot. Renata Sedmakova / Shutterstock.com)

    ***

    Życie i teologia św. Augustyna na trwale wpisała się w żywą tradycję Kościoła. Były w Augustynie wielka pasja i umiłowanie życia, filozoficzny głód prawdy, dobra i piękna, ale jego serce pozostawało niespokojne.

    W rozterkach i duchowym zagubieniu towarzyszyła świętemu jego matka – św. Monika. Przez wiele lat zanosiła wytrwałą modlitwę do Boga o nawrócenie syna. Pewnego dnia św. Ambroży, biskup Mediolanu, pocieszył ją słowami: matka tylu łez nie może być nie wysłuchana przez Boga. Wreszcie niewypowiedziana tęsknota za Bogiem oraz nieustanne poszukiwania intelektualne i religijne Augustyna zaowocowały jego spotkaniem z Jezusem Chrystusem.

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście, w rodzinie ojca poganina i wiernej Chrystusowi matki, Moniki, która przez heroiczną ufność wyprosiła u Boga łaskę przyjęcia chrztu przez męża, który przez długi czas obojętnie traktował chrześcijańską wiarę. Augustyna pociągał świat i chęć robienia kariery retora. Zdobył wykształcenie w rodzinnym mieście, a następnie w Madurze i Kartaginie. Po dziesięciu latach uczenia retoryki udał się do Rzymu.

    Jego metafizyczny i religijny niepokój zaprowadził go do sekty manichejczyków, która wydawała mu się bardziej racjonalna od nauki proponowanej przez Kościół Katolicki. Wykształcony w literaturze pięknej Augustyn z pewnym zażenowaniem czytał zbyt proste zdania Ewangelii. Nie odkrył jeszcze piękna Słowa Bożego. Nadal szukał sensu i szczęścia w poszukiwaniach filozoficznych i w czysto ludzkiej miłości. Od 371 roku przez 15 lat żył w wolnym związku z kobietą, która urodziła mu syna, Adeodata.

    Niezadowolony ze swojej pracy wykładowcy retoryki w Rzymie postanowił udać się do Mediolanu, bardzo ważnego w tym czasie ośrodka intelektualnego. Jego więzi z manichejczykami uległy osłabieniu. Dość szybko zorientował się, że nie odpowiadają oni na najważniejsze pytania, jakie zadaje sobie człowiek. Nie przypuszczał, że Pan Bóg przygotował dla niego wielką niespodziankę i dar w osobie wielkiego Ojca Kościoła, św. Ambrożego, którego wkrótce miał zostać pilnym uczniem.

    Zachwycił go sposób przemawiania Ambrożego, doskonale wykształconego nie tylko w mowie, ale też i w rzeczach duchowych. Spotkał świętego, który promieniał światłem Chrystusa. Reszty dokonał Duch Święty. W roku 386 przeżył gruntowne nawrócenie, które przemieniło jego dotychczasowe życie – przyjął chrzest razem ze swoim synem, stając się człowiekiem modlitwy, zakochanym w Chrystusie. Przestał mu smakować dotychczasowy tryb życia, odczuł jego pustkę i gorycz.

    Ta wewnętrzna przemiana była też czasem duchowej walki, którą dokładnie opisał w swoim najbardziej znanym dziele “Wyznania”. Napisał je, by oddać chwałę Bogu, oraz by jak najwięcej młodych ludzi pociągnąć do Jezusa i Jego Kościoła. Mimo iż od napisania “Wyznań” upłynęło prawie 1600 lat, nie przestają one fascynować, poruszając do głębi ludzkie umysły i serca. Augustyn ubolewa, że zbyt wiele czasu zmarnował i zbyt wielu goryczy doświadczył, zanim odkrył Chrystusa:

    Późno Cię ukochałem,

    Piękności dawna i zawsze nowa!

    Późno Cię ukochałem!

    We mnie byłaś, ja zaś byłem na zewnątrz

    i na zewnątrz Cię poszukiwałem.

    Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś.

    Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą.

    Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia,

    które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie.

    Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę.

    Zajaśniałeś, Twoje światło usunęło moją ślepotę.

    Zapachniałeś wokoło, poczułem i chłonę Ciebie.

    Raz zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę;

    dotknąłeś, a oto płonę pragnieniem Twojego pokoju.

    Niedługo po nawróceniu syna zmarła jego matka, Monika. Na kilku stronicach Augustyn opisuje ostatnią z nią rozmowę. Są to przejmujące karty pełne chrześcijańskiej nadziei na życie wieczne.

    W 396 roku Augustyn został wybrany biskupem Hippony. Był niestrudzony w trosce o swoją owczarnię, którą karmił komentarzami do Pisma Świętego i katechezami o sakramentach świętych. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę teologiczną, z której najważniejszy jest “Traktat o Trójcy Świętej”, pisany prawie 20 lat, w którym zebrał najcenniejszy dorobek teologów ze Wschodu i Zachodu, dotyczący centralnej chrześcijańskiej tajemnicy. Ważnym dziełem Augustyna,  pisanym już pod koniec życia, jest książka “O państwie  Bożym”, w której opisał walkę duchową, jaka toczy się w każdej ludzkiej społeczności. “Wyznania” są świadectwem indywidualnej walki duchowej, zaś dzieło “O państwie Bożym” zawiera wskazówki, jak budować cywilizację miłości w wymiarze społecznym, odrzucając cywilizację śmierci zdominowaną przez ludzki egoizm. Augustyn zmarł w oblężonej przez Wandalów Hipponie 28 sierpnia 430 roku.  

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nawrócenie – radykalizm czy zawierzenie?

    Naszym Gościem jest o. Jacek Salij, kapłan Zakonu Kaznodziejskiego, wykładowca teologii dogmatycznej, duszpasterz, rekolekcjonista, autor wielu publikacji. Uważnie wczytajmy się w jego wypowiedź…

    Jak Ojciec rozumie pojęcie nawrócenia?

    Czymś bardziej interesującym będzie zwrócić się z tym pytaniem do Pisma Świętego. Otóż nawrócenie przedstawiane jest tam za pomocą dwóch uzupełniających się terminów: epistrofe i metanoia. Wyraz pierwszy można oddać: “zmiana kierunku”. Chodzi tu o sytuację mniej więcej taką: idę z Warszawy do Krakowa, i oto zorientowałem się, że idę w kierunku Gdańska. Kiedy droga prowadzi nie tam, gdzie trzeba, nie wystarczy zwolnić, muszę po prostu zawrócić. Natomiast termin metanoia znaczy: przemiana umysłu, przemiana duszy. Zazwyczaj jest to długi proces. Mimo nagłe nawrócenia czasem się zdarzają. W ten sposób nawrócił się np. Apostoł Paweł. Pan Bóg może mieć swoje szczególne powody, żeby jakiegoś człowieka przemienić głęboko w jednej chwili.

    Dla wielu osób nawrócenie jest procesem trudnym i niechcianym. Dlaczego tak się dzieje?

    Owszem, tak często bywa: ktoś wie, że jego życie jest złe, a mimo to się nie nawraca. Dlaczego człowiek nie chce się nawracać? Przypomina mi się tu obraz Czesława Miłosza z Metafizycznej pauzy. W błocie taplają się kaczki, a 200 m dalej jest piękny staw. “Dlaczego nie pójdą one do stawu?” – pyta Miłosz. “Ba, żeby one wiedziały, że staw jest tak blisko!” – słyszy odpowiedź. Człowiek czasem podobny jest do tych kaczek. Boi się otworzyć na łaskę wiary, bo nawet nie wie, jak to wspaniale być blisko Boga. Do starego życia się przyzwyczaił, a nowego nawet nie umie sobie wyobrazić. Dlatego ono go nie pociąga.

    Jest jeszcze jeden powód, dlaczego nawet ktoś bardzo zagubiony nie myśli o nawróceniu. Często ludzie, którzy wracają do wiary, mówią mi tak: “Wy, księża, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak trudno jest człowiekowi niewierzącemu przyjść do Kościoła. Kiedy byłem niewierzący, bałem się nawet wejść do budynku kościelnego – Kościół wydawał mi się czymś przestarzałym, czułem się w nim obco, ożywały we mnie różne przesądy antykościelne”. Otóż żeby zobaczyć i docenić wspaniałość wiary oraz to, jak wielkim darem Bożym dla nas jest Kościół, trzeba po prostu wejść do środka. Dobrze oddaje to metafora witraża. Z zewnątrz witraż wydaje się bezsensowną plątaniną szkła, ołowiu i kurzu. Dopiero kiedy jesteśmy w kościele i z tej perspektywy patrzymy na witraż, możemy zachwycić się jego pięknem. Podobnie jest z wiarą i tym wszystkim, co wiara daje – żeby to docenić, trzeba zacząć tym żyć, widzieć to od wewnątrz.

    Tym, którzy nie wierzą, trudno jest powrócić czy odnaleźć wiarę. Jednak wielu jest takich, którym się to udaje. Co takiego dzieje się w ich życiu, co przeżywają, że odnajdują sens wiary?

    Często jest tak: Człowiek szuka Boga, trudzi się, pokonuje różne przeszkody w drodze do wiary, a kiedy Boga znalazł, wówczas widzi z całą oczywistością, że nie tyle on szukał Boga, ale raczej Bóg szukał jego. Przypomina mi się tu nawrócenie św. Augustyna. Szukał prawdy. Gdzieś w samym środku czuł, że życie ludzkie nie może być bezsensowne, a sumienie mu podpowiadało, że zarówno jego bałagan seksualny, jak pogoń za karierą to czysty bezsens. Początkowo myślał, że te problemy rozwiąże sobie u manichejczyków, którzy głosili, że nie ponosimy odpowiedzialności za zło, jakie w nas jest. Ludzki grzech wyjaśniali inwazją ciemności, które bez naszej winy ogarniają to, co w nas dobre. “Z tą doktryną było mi wygodnie – z żalem mówi Augustyn o tamtym okresie swojego życia – bo nie musiałem oskarżać się o swoje grzechy”. Zmysł prawdy nie pozwolił jednak Augustynowi się oszukiwać. Porzucił manichejczyków, zaczął prawdy szukać w Kościele katolickim.

    Chciałbym zwrócić uwagę na pewien niezwykły moment w poszukiwaniach Augustyna. Mianowicie w końcu doszedł on do całkowitej pewności, że wiara katolicka jest prawdziwa, a zarazem widział z całą jasnością, że nie jest jeszcze człowiekiem wierzącym. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że wyznawał już katolicki światopogląd, ale jeszcze nie było w nim wiary, nie umiał jeszcze rzucić się Bogu w ramiona. Ówczesną swoją sytuację oddał Augustyn w następującym obrazie: “Byłem jak człowiek śpiący, któremu nad ranem słońce zaświeciło w oczy, on wie, że pora już wstawać, a jemu się nie chce”. W tym właśnie momencie Pan Bóg dobrotliwie wkroczył w życie Augustyna i obdarzył go łaską wiary. Opisane to jest w słynnej scenie z VIII księgi Wyznań: Tolle, lege – “bierz i czytaj”. Wzrok jego padł na słowa Apostoła Pawła: “nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa”. Augustyna ogarnęła wtedy jakaś potężna Boża energia, ponadziemskie światło, słodka pewność, że on należy już do Chrystusa i że na pewno będzie chodził drogami Bożych przykazań.

    Często człowiek doświadcza sytuacji trudnych, sytuacji podważających dotychczasową stabilizację wiary. Dlaczego dzieje się tak, iż jedni wychodzą umocnieni, z wiarą bardziej żywą, inni natomiast wycofują się, może nawet tracą wiarę. Jakie czynniki, według Ojca, decydują o tym, że człowiek może odwrócić się od Boga? A jakie czynniki decydują o powrocie do wiary?

    Sytuacje trudne są jakby sądem Bożym nad człowiekiem. Jeżeli ktoś jest zasadniczo zwrócony ku Bogu (nawet jeśli o tym nie wie i wydaje mu się, że jest człowiekiem niewierzącym), podczas takiej próby dokonuje się w nim przyśpieszenie rozwoju duchowego i nieraz człowiek ten okazuje się kimś nie tylko wierzącym, ale od razu głęboko wierzącym. Ale zdarza się i odwrotnie: ktoś uważał się za wierzącego, ale obiektywnie był daleko od Boga. Wtedy pod wpływem trudnej sytuacji jego wiara rozpada się jak domek z kart.

    Są trzy podstawowe znaki, po których poznać, że z moją wiarą dzieje się coś złego. Po pierwsze, dla kogoś przestało być czymś oczywistym, że Boże przykazania, wszystkie Boże przykazania, są po to, żeby je zachowywać. Po wtóre: tak dziwnie się składa, że człowiek taki zazwyczaj mało dba o życie modlitwy, na niedzielną Mszę świętą zaczyna chodzić tylko raz w miesiącu, modlitwę ogranicza tylko do znaku krzyża przed zaśnięciem, a przez cały dzień o Panu Bogu nawet nie pomyśli. Trzecim znakiem odchodzenia od wiary jest coraz mniejsze zainteresowanie dla pytań religijnych. Do tego stopnia, że rodzice potrafią nie słyszeć religijnych pytań, jakie zadają im ich własne dzieci. “Zapytaj o to katechetę”, albo: “Jeszcze tego nie zrozumiesz” – zbywają takie pytania. Nie rozumieją, że w ten sposób tracą niebywałą szansę ożywienia własnej wiary, a swoim dzieciom przekazują groźny komunikat, że wiara to nic ważnego.

    Pyta Pani, co powoduje, że ludzie niewierzący odnajdują wiarę. To wielki temat. Teraz zwrócę uwagę tylko na jeden szczegół. Dzisiaj jest taka moda, również wśród katolików, żeby krytykować Kościół, szyderczo “wydąć wargi” na samo wspomnienie katolickich zasad etyki seksualnej, powtarzać różne nieżyczliwe Kościołowi slogany. Otóż bywają ludzie niewierzący, którzy mają w sobie wystarczająco dużo wewnętrznej wolności, żeby tym stereotypom nie ulegać. Rzecz znamienna, że stosunkowo często właśnie wśród tych ludzi zdarzają się nawrócenia. Pan Bóg łaską wiary jakby wynagradza im ich autentyczność.

    Czy nawrócenie wiąże się z radykalizmem?

    Jednak nie powinno się mówić o radykalizmie ewangelicznym, jeśli od razu się nie doda, że nie ma on w sobie nic z zaciskania zębów, że w gruncie rzeczy jest on czymś lekkim i słodkim. Pan Jezus mówił o tym wyraźnie: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy […], weźcie moje jarzmo na siebie […] Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a brzemię lekkie” (Mt 11,28-29). Powiem szczerze, że ja staram się unikać słowa “radykalizm”, wolę mówić o zawierzeniu samego siebie – i na ile to tylko możliwe, całego siebie – Panu Jezusowi. Spróbuję to może przełożyć to na “zwykły” język: Nie da się “porządnie” ożenić, nie da się “porządnie” wyjść za mąż, jeżeli chłopak nie zawierzy się cały swojej dziewczynie i jeżeli ona nie zawierzy się cała swojemu chłopcu. Czy to jest radykalizm? Może tak, ale ja tego słowa nie potrzebuję do opisania tej postawy. Kiedy ktoś mówi o radykalizmie ewangelicznym, żeby podkreślić to, że w Pana Jezusa najzwyczajniej w świecie trzeba wierzyć na serio, to ja się całkowicie z nim zgadzam. Ale wolę patrzeć na wiarę w perspektywie małżeństwa, takiego całoosobowego, pełnego radości otwarcia się na Pana Jezusa. Chociaż nieraz ta radość, podobnie jak w dobrym małżeństwie, bywa trudna.

    Idąc za myślą świętego Pawła człowiek nawrócony, to człowiek, który żyje według ducha. Jak Ojciec przybliżyłby tę rzeczywistość?

    Nowy Testament rozróżnia tu dwa poziomy. Jest życie według Ducha Świętego, czyli życie w łasce uświęcającej i w Bożej obecności, życie odnawiane i pogłębiane przy nadprzyrodzonych źródłach. Wiadomo, co to za źródła: jest to wsłuchiwanie się w słowo Boże, przynajmniej coniedzielna Msza Święta, podtrzymywanie jakichś nadprzyrodzonych więzi z innymi, korzystanie z sakramentu pokuty. Po czym poznać, że ja sam siebie nie oszukuję i naprawdę żyję “według Ducha”? Po owocach. Apostoł Paweł wyjaśnia, że owocami tymi są: “miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22).

    Drugi poziom, też ogromnie ważny, to życie według ducha z małej litery. Polega ono na tym, że staramy się przekraczać zarówno utylitarne, jak hedonistyczne podejście do życia, że staramy się realizować w naszym życiu to, co specyficznie ludzkie. Gabriel Marcel mówił o tym za pomocą rozróżnienia wartości typu “być” i typu “mieć”. Rzecz jasna, wartości typu “mieć” też są ogromnie ważne, a jakieś ich minimum jest nawet niezbędne do życia: musimy przecież coś jeść, w co się ubrać, gdzieś mieszkać. Nie wolno nam jednak dopuścić do tego, że wartości typu “mieć” nas sobie podporządkują. Bo wtedy zaczyna się życie “według ciała” i człowiek staje się duchowym trupem. Rozmawiamy na temat nawrócenia. Otóż dopóki człowiek żyje “według ciała”, możliwe są co najwyżej początki nawrócenia. Nie jest jeszcze nawrócony człowiek, choćby się uważał za człowieka wierzącego, kto nie stara się, żeby ostatecznym wymiarem jego życia było prawo miłości.

    A jeśli to pragnienie ze strony człowieka, by żyć pełnią wiary nie znajduje “odpowiedzi” ze strony Boga? Sytuacje, że człowiek chce wierzyć, a jednak po prostu nie może, wcale nie są takie rzadkie…

    Przychodził kiedyś do mnie, wiele razy, pewien człowiek niewierzący. Bardzo chciał uwierzyć w Chrystusa. Chciałoby się powiedzieć, że jak łania wody, tak on był spragniony wiary. A jednak Pan Bóg mu łaski wiary nie udzielał. Czułem, że musi być jakaś tego przyczyna. Bo przecież Pan Jezus zawsze daje się znaleźć temu, kto Go naprawdę szuka. Kiedyś wyznał mi, że nie mogąc patrzeć, jak jego umierający ojciec się męczy, postarał się o to, żeby skrócić mu życie. Z góry zastrzegł się, żebym nie próbował go przekonywać, że nie miał racji, bo on wie, że wtedy postąpił na pewno słusznie. Ja mu na to: “No, to jesteśmy w domu, teraz wiem, dlaczego jest pan ciągle niewierzący. To Bóg w swoim miłosierdziu nie chce udzielać panu wiary, dopóki nie oczyści pan swojego wnętrza. Zabijanie – również to z litości, również w ostatnich godzinach życia – jest wielką niegodziwością”. Ten człowiek się na mnie obraził.

    Wkrótce przeniósł się do innego miasta. Akurat miałem w tym mieście rekolekcje, zobaczyłem go, że przystępuje do Komunii Świętej. Zaprosił mnie do siebie. Okazało się, że był już głęboko wierzący. Przedtem uznał, że jego “miłosierny” postępek był ciężkim grzechem, i w ten sposób wielka przeszkoda do uwierzenia została usunięta. Zrozumiał, że on nie jest Bogiem i nie do niego należy ustalanie prawa moralnego. Kiedy ta przeszkoda została usunięta, Pan Jezus natychmiast zrealizował jego pragnienie wiary.
    Wydaje mi się, że zwłaszcza młodym ludziom trzeba o tym przypominać, że wierzyć w Chrystusa to coś więcej, niż wyznawać chrześcijański światopogląd. Próbowałem na to zwrócić uwagę, kiedy mówiłem o nawróceniu św. Augustyna. Chodzi o tamten moment, kiedy miał on już całkowitą pewność co do prawdy wiary katolickiej, a ciągle pozostawał niewierzący. Wyznawał już chrześcijański światopogląd, a nie było w nim jeszcze wiary. Wiara zaczyna się dopiero wtedy, gdy zaczyna się moja sprawa z Bogiem żywym, kiedy zaczynam Go kochać, tęsknić za Nim, szukać Jego łaski, wsłuchiwać w Jego głos, pragnąć wypełniać Jego wolę.

    Nawrócenie jest procesem indywidualnym. Czy znajduje ono odzwierciedlenie w wymiarze społecznym?

    Mam wielu znajomych, którzy żyli w rodzinach niewierzących albo obojętnych religijnie, a jednak znaleźli Pana Jezusa. Nie zawsze, ale całkiem często pociągnęło to za sobą religijne ożywienie całej rodziny. Takie rodziny pozostałyby poza Kościołem, ale dzięki nawróceniu jednego ze swoich członków ożywiają się religijnie – niezależnie od tego, czy początkiem było nawrócenie męża, żony czy dziecka. “Jak mogliście mnie pozbawić takich skarbów!” – mówi 17-letnia córka, kiedy postanowiła przyjąć chrzest. I wtedy nieraz jej rodzice przypominają sobie, że oni przecież są ochrzczeni, tylko o tym zapomnieli.
    Podobnie bywa w różnych miejscach społecznych. Mam znajomą, która od lat pracuje w tym samym Instytucie razem z ludźmi, o których przedtem nie wiedziała czy są wierzący, czy nie. Tacy uczciwi, sympatyczni znajomi z pracy. Kiedy moja znajoma zaczęła doświadczać nawrócenia, było dla niej rzeczą naturalną, żeby nie ukrywać tego przed koleżankami i kolegami z pracy. Rychło okazało się, że większość tych ludzi to katolicy, nieraz bardzo porządni w swojej wierze, tylko wyhamowani z jej ujawnianiem na zewnątrz. Wystarczyła jedna osoba – i to żadne jej celowe działanie, żadne programowe apostolstwo – wystarczyło, że najzwyczajniej w świecie dzieliła się swoimi fascynacjami, żeby religijność przestała być wśród tych ludzi sprawą tak prywatną, że aż wstydliwą.

    O tych, których widzimy blisko Pana Boga, często myślimy, że nie potrzebują jakiegoś szczególnego nawrócenia. Z czego powinien nawracać się na przykład zakonnik?

    Całe nasze życie ma być nawróceniem, zwłaszcza w sensie metanoia, bo nawet człowiek jednoznacznie ukierunkowany ku Panu Bogu, jednak nie jest całkowicie przemieniony. Każdy z nas, dopóki jest na tej ziemi, musi się modlić: “Panie Boże, racz wyjąć z mojej piersi serce kamienne i włóż we mnie serce czujące, serce z ciała”. Nawracanie się polega na ciągłym badaniu samego siebie, czy ja naprawdę chcę kochać Pana Boga z całej duszy i ze wszystkich sił. To również coraz głębsze uczenie się wrażliwości na drugiego człowieka, w przypadku zakonnika także na tego bliźniego, który mieszka pod tym samym dachem i chodzi w takim samym habicie. Zakonnik bowiem jest nie tylko kimś przeznaczonym do posługi w Kościele, ale także osobą żyjącą we wspólnocie, gdzie wszyscy jesteśmy ułomni, a niektórzy z nas są chorzy, słabi, albo przeżywają może jakiś kryzys.

    Jeśli można poprosić o wątek autobiograficzny – czy w historii życia Ojca miała miejsce jakakolwiek forma nawrócenia?

    We wczesnej młodości miałem bardzo trudne doświadczenie religijne. Ogarnęły mnie wtedy straszliwe ciemności w wierze, do tego stopnia, że nie wiedziałem już nawet tego, czy Pan Bóg istnieje, czy w ogóle życie ma sens. Pamiętam, że było to coś dotkliwie bolesnego, coś nie dającego się opowiedzieć. Miałem szczęście, że natrafiłem na mądrego księdza, który powiedział mi dwie rzeczy. Pierwsza wydawała mi się słuszna, ale z drugą, choć też była to rada bardzo mądra, nie mogłem się zgodzić. Powiedział mi tak: “Nie próbuj na konto swoich ciemności odchodzić od Bożych przykazań, a nawet tym bardziej się ich trzymaj, bo inaczej zginiesz”. A drugą radę dał mi taką: “Pilnuj modlitwy, Mszy Świętej, nie zaniedbuj spowiedzi ani Komunii Świętej”. Przeciwko temu buntowałem się. “Przecież to nieuczciwe modlić się, a zwłaszcza przystępować do sakramentów, jeśli ja nie mam pewności nawet co do tego, czy Pan Bóg istnieje” – powiedziałem temu księdzu. On jednak dobrze wyczuł prawdę mojej sytuacji wobec Pana Boga, że to nie jest moje odejście od Pana Boga, tylko szansa, abym się w mojej wierze oczyścił i pogłębił. I potrafił mnie o tym przekonać.

    Kierując się wezwaniem Jezusa “nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, każdy człowiek winien wejść na drogę przemiany. Jaki jest cel tej przemiany?

    Celem jest życie wieczne, celem jest, żeby obecnego życia nie zmarnować i dojść do życia wiecznego.

    Czy jest coś, co szczególnie Ojciec chciałby przekazać dziś młodym ludziom?

    Chciałbym coś powiedzieć zwłaszcza tym młodym ludziom, którzy widzą, że wielu ich kolegów i koleżanek odchodzi od Pana Jezusa. Dokładnie taka sytuacja jest opisana pod koniec szóstego rozdziału Ewangelii Jana. Wielu się wtedy do Niego zniechęciło i porzuciło Go. Pan Jezus nie próbował ich przy sobie zatrzymać. Wręcz przeciwnie, do tych, którzy przy Nim zostali, powiedział: “Może wy też chcecie odejść?” Wtedy Piotr Mu odpowiedział: “Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!”
    Otóż warto sobie tę scenę zapamiętać szczególnie. Bo tylko martwe drewno płynie zawsze z prądem rzeki. Ryby, zdrowe ryby, potrafią płynąć zarówno z prądem jak pod prąd. Człowiek prawdziwie wierzący nie odejdzie od Chrystusa ani wtedy, kiedy widzi, że prawie wszyscy w Niego wierzą, ani wtedy, kiedy ludzie całymi masami Go porzucają. I w jednej i drugiej sytuacji mówią Mu: “Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!”

    rozmawiała z o. Jackiem Salijem OP Małgorzata Wszołek

    Po co ci nawrócenie?

    Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 31)

    Mały jesteś w obliczu swoich smutków,
    które wydają się ciebie przerastać.
    Kruchy jesteś w obliczu swoich lęków,
    których nie potrafisz określić.
    Bezradny jesteś w obliczu wielu problemów,
    których nie potrafisz rozwiązać
    Zagubiony jesteś w obliczu niejasności,
    których nie jesteś w stanie rozsądzić i rozeznać.
    Słaby jesteś w obliczu swoich postanowień,
    których nie jesteś w stanie zawsze dotrzymać.
    Nieświadomy jesteś w obliczu różnych krzywd,
    które wyrządzasz i nie umiesz dojrzeć.
    Pewny jesteś w swoim sercu,
    które nie widzi złego i słusznie myśli.
    zdziwiony jesteś w obliczu zarzutów,
    które są ci stawiane, bo nie starasz się im przyjrzeć.
    Ogłupiały jesteś w obliczu tego,
    czego od ciebie wymagają i tego, co nazywają dobrem i złem.
    Niedowiarkiem jesteś w obliczu Wcielonej Miłości,
    której istnienia nie jesteś w stanie pomieścić w swojej głowie.

    Daleko jesteś… od spokoju i harmonii.
    Zniewolony jesteś…, bo podlegasz tym wszystkim zjawiskom.

    Po co Ci nawrócenie?
    Byś wyszedł z potrzasku.
    Byś czuł się wolny.
    Byś się cieszył.
    Byś się nie bał.
    Byś rozeznał, co jest prawdą.
    Byś stawał się silnym.
    Byś był świadomy siebie.
    Byś poznał dobro i zło.
    Byś odzyskał spokój.
    Byś nie czuł się bez sensu i byś wiedział kim jesteś.
    Byś poznał Miłość, która cię przyciąga.
    Byś poznał szczęście, które cię czeka.
    Byś poznał swego Boga, który cię wyzwala.
    Byś uwierzył, że dzięki Bogu pragniesz kochać.

    Justyna Kostecka/katolik.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 kwietnia

    Święty Wojciech, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Święty Wojciech

    Wojciech urodził się ok. 956 roku w możnej rodzinie Sławnikowiców w Lubicach (Czechy). Jego ojciec, Sławnik, był głową możnego rodu, spokrewnionego z dynastią saską, panującą wówczas w Niemczech. Matka Wojciecha, Strzeżysława, również pochodziła ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy rządzili wówczas państwem czeskim. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów Sławnika. W najstarszym rękopisie jego imię brzmi Wojetech. Wedle pierwotnych planów ojca Wojciech miał zostać rycerzem. Ostatecznie o jego przeznaczeniu do stanu duchownego według biografów zdecydowała choroba. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Nie można tego wykluczyć. Wydaje się jednak, że przyczyna była inna: taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, że gdy można rodzina miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów.
    W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem tego miasta został św. Adalbert (+ 981), który poprzednio był opatem benedyktyńskim w Weissenburgu (Alzacja). Pod jego opiekę Wojciech został wysłany jako 16-letni młodzieniec w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej, pod czujnym okiem znanego uczonego, Otryka. Tu także przygotowywał się przez prawie 10 lat (972-981) do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich późniejszych dokumentach. Pod tym imieniem jest znany i czczony w Europie.

    Święty Wojciech

    Biografie wspominają, że do Wojciecha dołączył się również później jego młodszy, przyrodni brat, Radzim. Mieli do dyspozycji własną służbę. Ojciec hojnie zaradzał wszystkim potrzebom synów.
    Po śmierci metropolity Adalberta 25-letni Wojciech wrócił do Pragi. Zastał tam pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Wojciech był już wtedy subdiakonem. W Pradze przyjął pozostałe święcenia (981).
    W styczniu 982 r. biskup Dytmar zmarł. Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był pobożny i gorliwy. Zjazd w Lewym Hradcu pod przewodnictwem księcia Bolesława wytypował na następcę Dytmara Wojciecha. Nominację jednak musiał zatwierdzić cesarz. Otton II był zajęty właśnie wyprawą wojenną na południe Italii. Dopiero w roku 983 zwołał sejm Rzeszy do Werony i tam zatwierdził Wojciecha. W tym samym roku dnia 29 czerwca odbyła się także konsekracja Wojciecha na biskupa, której dokonał metropolita Moguncji, św. Willigis (+ 1011). Tak więc Wojciech był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.
    Wojciech wszedł do swojej biskupiej stolicy, Pragi, boso. Miał wtedy zaledwie 27 lat. Jego hagiografowie są zgodni, że jego dobra biskupie nie były zbyt wielkie. Przeznaczał je na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i potrzeb, odwiedzał więzienia, a przede wszystkim targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: “Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia jeden z obrazów drzwi gnieźnieńskich, które powstały ok. 1127 r.

    Święty Wojciech

    Sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Nie mniejsze kłopoty miał Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród duchowieństwa katedralnego. Św. Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że “duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się ze świętami, łamano posty. Kiedy Wojciech zobaczył, że jego napomnienia są daremne, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów (983-988) postanowił opuścić swą stolicę. Najpierw udał się do Moguncji, po poradę do metropolity Willigisa. Następnie skierował swoje kroki, za jego zgodą, do Rzymu, aby u papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola Wojciech otrzymał znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa mieć środki na swoje utrzymanie. Wojciech rozdał jednak srebro między ubogich, a orszak biskupi odprawił do Czech.
    Papież Jan XV przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na pewien czas oddalić się od nich. Wojciech postanowił więc udać się pieszo z bratem Radzimem do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy po drodze znalazł się na Monte Cassino, tamtejsi mnisi chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Wojciech jednak nie zgodził się na to. Udał się dalej na południe do Gaety. W pobliżu miasta zatrzymał się i spotkał się ze słynnym mnichem bazyliańskim, św. Nilem. Ten poradził mu, aby wstąpił do benedyktynów w Rzymie. Tak też św. Wojciech uczynił. Przyjął go w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego na Awentynie jego przełożony, Leon. Wraz ze swoim bratem, bł. Radzimem, w Wielką Sobotę w roku 990 Wojciech złożył profesję zakonną. Jego żywoty podają, że z wielką pokorą wypełniał wszystkie obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. W tym czasie w rządach diecezją praską zastępował go biskup Miśni, Falkold. W charakterze mnicha Wojciech przebywał w Rzymie w latach 989-992 (w wieku 33-36 lat).

    Święty Wojciech

    W 992 r. zmarł Falkold. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do papieża. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał Wojciechowi wracać do Pragi. Po trzech i pół roku Wojciech opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Potem zabrał się do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Dotąd bowiem kościoły były w zasadzie jedynie przy grodach możnych panów. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Wojciech wysłał misjonarzy na Węgry. Sam też tam się udał. Stąd powstała opowieść, że udzielił chrztu (według innych źródeł – bierzmowania) św. Stefanowi, przyszłemu władcy Węgier.
    Te obiecujące poczynania zakończyły się jednak niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek: na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do Wojciecha. Biskup udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele św. Jerzego. Wpadli tam siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali ją na miejscu. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na rodzinny gród Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano także czterech braci Wojciecha wraz z ich żonami i dziećmi. Działo się to 28 września 995 roku. Ocalał tylko najstarszy brat Wojciecha, Sobiebór, który w tym czasie był poza granicami Czech. Sytuacja była tak gorąca, że Wojciech nie był pewny nawet swojego życia. Złamany tymi wydarzeniami, po zaledwie niecałych trzech latach udał się potajemnie ponownie do Rzymu. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości.
    Niestety, w 996 r. Jan XV umarł. W maju 996 r. odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji, św. Willigis, oskarżył Wojciecha, że ten bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod nakazał Wojciechowi pod groźbą klątwy powrót. Wojciech udał się więc do Moguncji, czekając na decyzję cesarza, gdyż tylko on mógł siłą wprowadzić Wojciecha do Pragi, zbuntowanej przeciwko swojemu pasterzowi. Ponieważ cesarz zwlekał jednak z wyprawą orężną, czekając, aż Czesi sami uznają swoją winę, Wojciech skorzystał z okazji i odwiedził Francję, a w niej – jako pielgrzym – nawiedził grób św. Marcina w Tours, św. Benedykta we Fleury i św. Dionizego w Saint-Denis pod Paryżem. Kiedy zaś nadal powrót św. Wojciecha był niemożliwy, biskup udał się do Polski z postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Otton III wyraził na to zgodę, gdy Czesi przysłali Wojciechowi ostateczną odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.

    Święty Wojciech

    Bolesław Chrobry bardzo ucieszył się na wiadomość, że do Polski ma przybyć biskup Wojciech. Słyszał o nim wiele od jego rodzonego brata, Sobiebora, któremu wcześniej udzielił schronienia. Król chciał zatrzymać Wojciecha u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Wojciech stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, powstała myśl nawrócenia Wieletów na zachodzie. Z powodu jednak trwającej tam wówczas wojny ostatecznie urządzono wyprawę misyjną do Prus. Bolesław Chrobry dał Wojciechowi do osłony 30 wojów. Biskupowi towarzyszył tylko jego brat, bł. Radzim, i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język pruski i mógł służyć za tłumacza. Działo się to wczesną wiosną 997 roku. Wojciechowi przypisuje się ufundowanie pierwszych klasztorów benedyktyńskich na ziemiach polskich. Za swojego fundatora uważają Wojciecha opactwa w Międzyrzeczu, Trzemesznie i w Łęczycy (Tum).
    Wisłą udał się Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się w dalszą drogę. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wyprawy wojennej, Wojciech oddalił żołnierzy. Niedługo potem dziki tłum otoczył misjonarzy i zaczął im złorzeczyć. Jeden z pogan uderzył biskupa wiosłem w plecy, aż mu brewiarz wypadł z rąk. Kiedy Wojciech zorientował się, że Prusy nie chcą nawrócenia, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusowie poszli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować. Mogło to być w okolicy Elbląga lub Tękit (Tenkitten). 23 kwietnia 997 roku w piątek o świcie zbrojny tłum Prusów otoczył trzech misjonarzy: św. Wojciecha, bł. Radzima i subdiakona Benedykta Boguszę. Ledwie skończyła się odprawiana przez biskupa Wojciecha Msza św., rzucono się na nich i związano ich. Zaczęto bić Wojciecha, ubranego jeszcze w szaty liturgiczne, i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam pogański kapłan zadał mu pierwszy śmiertelny cios. Potem 6 włóczni przebiło mu ciało. Odcięto mu głowę i wbito ją na żerdź. Przy martwym ciele pozostawiono straż. W chwili zgonu Wojciech miał 41 lat.

    Wykupienie ciała św. Wojciecha

    Po pewnym czasie wypuszczono na wolność bł. Radzima i kapłana Benedykta ze skierowaną do króla Polski propozycją oddania ciała św. Wojciecha za odpowiednim okupem. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela natychmiast zawiadomił o niej papieża z prośbą o kanonizację. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Na żądanie papieża sporządzono najpierw żywot Wojciecha na podstawie zeznań naocznych świadków: bł. Radzima i Benedykta. W oparciu o ten żywot papież Sylwester II jeszcze przed rokiem 999 dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym. Dzień święta wyznaczył papież zgodnie ze zwyczajem na dzień jego śmierci, czyli na 23 kwietnia. Wtedy także zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony św. Wojciech.
    W marcu roku 1000 Otto III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Wtedy – podczas spotkania z Bolesławem Chrobrym – została uroczyście proklamowana metropolia gnieźnieńska z podległymi jej diecezjami w Krakowie, Kołobrzegu i Wrocławiu. Otto III opuścił Polskę obdarowany relikwią ramienia św. Wojciecha. Jej część umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, w obu miejscach fundując kościoły pod wezwaniem św. Wojciecha.

    Grób św. Wojciecha w katedrze w Gnieźnie

    Św. Wojciech stał się patronem Kościoła w Polsce. Jego kult szybko ogarnął Węgry, Czechy oraz kolejne kraje Europy. Wojciech jest jednym z trzech głównych patronów Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Stanisława ze Szczepanowa, biskupa i męczennika). Jest też patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej, warmińskiej i diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej oraz miast, m.in. Gniezna, Trzemeszna, Serocka. Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie, są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Św. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, również benedyktyn, biskup i przyszły męczennik, napisał około 1004 r. zachowany do dzisiaj “Żywot św. Wojciecha”.W ikonografii Święty występuje w stroju biskupim, w paliuszu, z pastorałem. Jego atrybuty to także orzeł, wiosło oraz włócznie, od których zginął.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Męczennik w Prusach, patron Polski – św. Wojciech

    Męczennik w Prusach, patron Polski – św. Wojciech

    św. Wojciech – Zbigniew Kotyłło, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commos

    ***

    Pochodził ze sławnego czeskiego rodu Sławnikowiców, spokrewnionego z panującą wtedy w Niemczech dynastią saską. Miał zostać rycerzem, ale ostatecznie został przeznaczony do stanu duchownego. W młodym wieku został biskupem w Pradze. Chciał zrezygnować z urzędu, ale nie zgodził się na to papież. Wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego. Powrócił na tron biskupi, ale w konsekwencji konfliktu rodowego, wyjechał z kraju. Ostatecznie dotarł do Polski i postanowił poświęcić się pracy misyjnej wśród pogańskich Prusów. Zginął jako męczennik. 23 kwietnia Kościół wspomina św. Wojciecha, jednego z głównych patronów Polski.

    Urodził się około roku 956 w czeskich Libicach nad Cidlinou. Był szóstym z siedmiu synów Sławnika i Strzeżysławy. Najstarszy rękopis nazywa go Wojetech. Został przeznaczony na służbę Bogu.

    Szesnastoletni Wojciech został wysłany do Magdeburga, gdzie było biskupstwo misyjne dla zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem metropolii był św. Adalbert. W Magdeburgu działała wtedy słynna szkoła katedralna, w której Wojciech spędził 9 lat, przygotowując się do przyszłych obowiązków. Z wdzięczności dla biskupa, przyjął imię Adalbert, pod którym jest znany i czczony w Kościele powszechnym.
    Wrócił do Pragi jako subdiakon w 981 roku. Wtedy przyjął święcenia kapłańskie. Po śmierci biskupa Dytmara w 982 roku, na biskupa wskazano Wojciecha. W następnym roku został zatwierdzony przez cesarza Ottona II i konsekrowany. Był pierwszym biskupem Pragi narodowości czeskiej.

    Miał 27 lat. Historycy przekazują, że do swojej stolicy biskupiej wszedł boso. Dbał o Kościoły, duchowieństwo i o ubogich. Odwiedzał więzienia i targi niewolników. Hagiografowie opowiadają, że pewnej nocy Wojciech miał sen. Widział Chrystusa skarżącego się: „Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?” Był to poważny problem społeczny, z którym młody biskup musiał się zmierzyć.
    Innym wyzwaniem były problemy miejscowego kleru z celibatem, a także problemy małżeńskie w społeczeństwie czeskim. Wojciech musiał często występować przeciwko wielożeństwu, zdradom i związkom małżeńskim pomiędzy bliskimi krewnymi.

    Św. Wojciech - János Vaszary, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Wojciech – János Vaszary, P.d., via Wikimedia Commons

    ***

    Widząc nieskuteczność swoich zabiegów, Wojciech postanowił zrezygnować z urzędu. Udał się po poradę do biskupa Moguncji, a następnie do Rzymu. Jan XV nie zwolnił go z obowiązków, ale pozwolił mu na czasowy pobyt poza siedzibą biskupią.
    W roku 989, Wojciech wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Rzymie. Przebywał tam ponad trzy lata. W tym czasie zmarł biskup Falkold, który zastępował Wojciecha jako biskupa Pragi. Papież nakazał mu wrócić do diecezji.
    Na skutek waśni rodowych w Czechach wymordowano większość rodziny Wojciecha. On sam też obawiał się o swoje życie. Załamany tym, co zaszło, po niespełna trzech latach, ponownie udał się do Rzymu. Przyjęto go serdecznie, ale papież Jan XV umarł w marcu 996 roku. Majowy synod w Rzymie nakazał Wojciechowi powrót do Pragi, ale sprzeciwiali się temu możni Czech.

    Przez Moguncję, Francję, ostatecznie późną jesienią 996 roku trafił do Polski, na dwór Bolesława Chrobrego. Król chciał go zatrzymać jako pośrednika w misjach dyplomatycznych, ale on odmówił i postanowił pracować wśród pogan.
    23 kwietnia 997 roku, uzbrojeni Prusowie otoczyli misjonarzy. Wojciech odprawił Mszę św. i zaraz potem poganie rzucili się na niego. Zawlekli go na pagórek. Tam kapłan pogański zadał mu pierwszy cios. Potem został przeszyty sześcioma włóczniami. Oprawcy odcięli mu głowę i wbili ją na żerdź.

    Król Polski wykupił ciało męczennika. Świętym ogłosił go papież Sylwester II w roku 999. W ikonografii św. Wojciech ukazywany jest w stroju biskupim. Jego atrybuty to orzeł, wiosło i włócznie.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Święty trzech narodów

    Św. Wojciech

    św. Wojciech/autor zdjęcia nieznany (PD)
    Ilustracja Stanisława Samostrzelnika, „Zywoty arcybiskupów gnieźnieńskich” Jana Długosza

    ***

    Do św. Wojciecha przyznają się trzy kraje i narody: Polska, Czechy i Węgry. W Czechach urodził się i był biskupem Pragi, stolicy państwa; w Polsce poniósł śmierć męczeńską i tu spoczęły jego śmiertelne szczątki; Węgry kilka razy nawiedzał i miał udzielić sakramentu bierzmowania św. Stefanowi.

    Początki narodu polskiego przekazał pamięci bł. Wincenty Kadłubek. Mitologiczne postacie: Wandy, Krakusa, Popielą i Piasta muszą zawierać część prawdy. Nauka jednak nie zdołała dotąd odsłonić ich bliższych realiów.

    O jakimś wpływie chrześcijaństwa przed rokiem 966 zdają się świadczyć: opowieść o tajemniczych postaciach, obecnych przy postrzyżynach syna Piasta, czy list św. Metodego do księcia Wiślan, zawierający nawet groźby, gdyby książę przyjęciu nowej wiary się opierał. Na sto lat przed przyjęciem Chrztu przez naród polski wydaje się rzeczą prawie pewną, że Kraków, który wówczas był w obrębie państwa morawskiego, był już chrześcijański, i nie jest wykluczone, że miał nawet własnego w obrządku słowiańskim biskupa.

    Wypadało wspomnieć o tych pradziejach naszych. Wojciech bowiem biskup jest pierwszym świętym, który wkracza w historyczne dzieje Polski.

    Lata dziecięce, lata chłopięce

    Urodził się ok. 956 roku w Libicach, w Czechach, u ujścia Cydliny do Łaby. Ojciec jego, Sławnik, był głową możnego rodu, spokrewnionego nawet z dynastią saską, panującą wówczas w Niemczech. Matka bowiem Sławnika a babka św. Wojciecha miała być rodzoną siostrą króla Niemiec, Henryka I (f 936). Matka św. Wojciecha, Strzeżysława, pochodziła również ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy wówczas rządzili państwem czeskim. Św. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów księcia Sławnika. W najstarszym rękopisie imię jego brzmi: Wojetech.

    Posiadamy aż trzy żywoty św. Wojciecha, sięgające jego czasów. W hagiografii starożytnej jest to rzecz nader rzadka. Są nimi: „Żywot”, napisany ok. 999 roku w związku z kanonizacją prawdopodobnie przez Jana Kanapariusza, mnicha opactwa benedyktyńskiego na Awentynie w Rzymie na podstawie ustnych relacji świadków – Radzima i Benedykta. „Żywot” drugi wyszedł z rąk św. Brunona z Kwerfurtu ok. 1002-1004 roku w dwóch wersjach – dłuższej i krótszej. Wreszcie „Pasio”, czyli opis śmierci, napisany zapewne w Polsce w wieku XI, a znaleziony w bibliotece klasztoru w Tegensee. Nadto posiadamy wzmianki: w „Kronice” Thietmara, w „Rocznikach” kwedlinburskich, hildesheimskich itp. Ok. 1127 roku powstały słynne „drzwi gnieźnieńskie”, żywot naszego świętego wykonany w spiżu w 18 scenach. Wreszcie w latach 1260-1295 zostały spisane „Cuda św. Adalberta”. Jak samo imię świadczy – „pociecha wojów” – w planach pierwotnych ojca miał być Wojciech rycerzem.

    O przeznaczeniu św. Wojciecha do stanu duchownego według biografów zdecydowała choroba dziecka. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Wykluczyć tego nie można. Wszakże wydaje się, że przyczyna była inna. Taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, że gdy rodzina można miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów. Uważano, że stanowiska świeckie i kościelne należą się potomkom możnych rodów. „Kroniki” chwalą matkę za wielką jej pobożność, a ojca za szczodrobliwość. Tymi zaletami będzie wyróżniał się także ich syn.

    W latach 1969-1971 odkryto w Libicach ślady drewnianej budowli zamkowej, połączonej galerią z kościołem. Świadczyłoby to, że dwór miał również swojego kapelana. Zamek był zawsze rojny, gdyż zwyczajem średniowiecznym na dworach zatrzymywały się wszelkiego rodzaju poselstwa. Tu decydowały się losy państwa. Osobnych gmachów na parlamenty czy ministerstwa nie znano wówczas.

    W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania Słowian zachodnich. Pierwszym arcybiskupem tegoż miasta został św. Adalbert (+ 981), który poprzednio był opatem benedyktyńskim w Weissenburgu (Alzacja). Pod jego to opiekę został wysłany św. Wojciech jako 16-letni młodzieniec w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej, pod czujnym okiem znanego uczonego, Otryka. Tu się też przygotowywał przez długich 10 lat (972-981) do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Tam też otrzymał sakrament bierzmowania. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich dotąd dokumentach. Pod tym również imieniem znany jest na Zachodzie.

    Św. Adalbert był już przedtem znany rodzinie Sławnika. Kiedy bowiem był jeszcze opatem w Weissenburgu, Otton I wysłał go w poselstwie na Ruś. Wtedy to w drodze zatrzymał się na dworze Sławnika, ojca św. Wojciecha, gościnnie podejmowany (961).

    Biografie wspominają, że do św. Wojciecha dołączył się również później jako młodszy, przyrodni brat, Radzim. Mieli do dyspozycji własną służbę. Ojciec hojnie zaopatrywał wszystkie potrzeby synów. Nauczycielem w szkole katedralnej był Otryk, sławny z uczoności i wymowy. On też szkołę postawił na wysokim poziomie. Jednak najwięcej w pamięci św. Wojciecha wyrył się sam arcybiskup, który prowadząc życie pełne blasku dworskiego, będąc pierwszą osobą po cesarzu, czuł się jednak zawsze mnichem i osobiście wiódł ascetyczny tryb życia.

    Do Pragi wrócił św. Wojciech po 10 latach pobytu w Magdeburgu. (972-981) po śmierci metropolity św. Adalberta. Zastał w Pradze pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Krajem rządził wówczas Bolesław II Pobożny. Siostra jego Mlada była opatką w klasztorze Św. Jerzego, brat zaś księcia Bolesława był zakonnikiem, benedyktynem, w Ratysbonie. Kiedy Wojciech wrócił do Czech, miał już 25 lat. Był subdiakonem. W Pradze przyjął resztę święceń (981).

    Drugi z kolei biskup Pragi

    W styczniu roku 982 umiera biskup Dytmar. Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był biskupem pobożnym i gorliwym. Zjazd w Lewym Hradcu pod przewodnictwem księcia Bolesława wytypował na następcę Dytmara, św. Wojciecha. Jednak nominację musiał zatwierdzić cesarz. Otton II był zajęty właśnie wyprawą wojenną na południe Italii. Dopiero w roku 983 zwołał sejm Rzeszy do Werony i tam zatwierdził Wojciecha. W tym samym roku dnia 29 czerwca odbyła się także konsekracja św. Wojciecha na biskupa, której dokonał metropolita Moguncji, św. Willigis (+ 1011). Tak więc św. Wojciech był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.

    Św. Wojciech wszedł do swojej biskupiej stolicy, Pragi, boso. Już tym samym wykazywał jasno, jaki będzie jego styl i program pasterski. Miał wtedy zaledwie 26 lat. Hagiografowie świętego są zgodni, że jego dobra biskupie nie były zbyt wielkie. Dzielił je: na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i potrzeb, odwiedzał więzienia a przede wszystkim targi niewolnikami. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że św. Wojciech miał mieć sen pewnej nocy, w którym usłyszał skargę Chrystusa: „Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia również jeden z obrazów drzwi gnieźnieńskich.

    Sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Stosunek ich był jak łaskawego patrona, opiekuna, do dziecka. Nie mniejsze kłopoty miał św. Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród katedralnego duchowieństwa. Św. Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że „duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie św. Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się ze świętami, łamano posty. Coraz bardziej nękało serce biskupa, co powiedział przed śmiercią biskup Dytmar: „Niczego innego nie znają, ani nie czynią, jeno to, co palec szatański napisał w ich sercach”.

    Kiedy spostrzegł się Święty, że jego napomnienia są daremne, że żadnej nie ma poprawy, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów (983-988) postanowił opuścić niewdzięczną stolicę, by przynajmniej nie mieć odpowiedzialności za winy swojego narodu. Najpierw udał się Święty do Moguncji, do metropolity św. Willigisa po poradę. Arcybiskup pełnił wtedy równocześnie funkcję kanclerza państwa. Następnie skierował swoje kroki, za jego zgodą, do Rzymu, aby u papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola, Teofano, otrzymał znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa miał na swoje utrzymanie. Święty rozdał srebro między ubogich a orszak biskupi odprawił do Czech. Kiedy w drodze w Rawennie ktoś go zapytał, dlaczego nie niesie ze sobą insygni biskupich, odparł: „Łatwiej jest nieść pastorał, ale trudniej zdać liczbę z włodarzenia”.

    Mnich benedyktyński

    Papież Jan XV, przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na czas pewien od nich się oddalić. Postanawia zatem św. Wojciech udać się pieszo z bratem Radzimem do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy był w drodze na Monte Cassino tamtejsi mnisi chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Święty na to jednak się nie zgodził. Udał się więc dalej na południe do Gaety. W pobliżu miasta zatrzymał się, gdzie spotkał się ze słynnym mnichem bazyliańskim, św. Nilem. Ten poradził mu, aby wstąpił do benedyktynów w Rzymie. Tak też św. Wojciech uczynił. Przyjął go w opactwie św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie przełożony, Leon. Wraz ze swoim bratem, bł. Radzimem, w Wielką Sobotę w roku 990 złożył św. Wojciech profesję zakonną. Żywoty wszystkie podkreślają, że z wielką pokorą wypełniał wszystkie obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. Działo się to w latach 33-36 jego życia. W rządach diecezją praską zastępował tymczasem św. Wojciecha biskup Miśni, Falkold. W charakterze mnicha przebywał św. Wojciech w Rzymie w latach 989-992.

    Powrót do Pragi

    A jednak św. Wojciechowi nie było danym zażywać błogiego spokoju. Zmarł właśnie jego sufragan i zastępca, Falkold (+ 992). Państwo czeskie uległo pomniejszeniu przez przyłączenie przez Bolesława Chrobrego ziemi krakowskiej. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić św. Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do papieża. _Był to rok 992. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał św. Wojciechowi wracać do Pragi. Św. Wojciech po trzech i pół roku opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Biskup zabrał się najpierw do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Był bowiem zwyczaj, że kościoły były w zasadzie przy grodach możnych panów, którzy nad nimi mieli pieczę. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Dotąd bowiem były one uzależnione od kaprysów możnych. Święty wysłał misjonarzy na Węgry i sam był tam również. Stąd powstała opowieść, że udzielił Chrztu świętego św. Stefanowi, przyszłemu władcy Węgier.

    Te jednak obiecujące poczynania zakończyły się niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek. Na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do św. Wojciecha. Ten udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele Św. Jerzego. Tam jednak wpadli siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali na miejscu. Św. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na Libice, rodzinny gród św. Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano czterech braci św. Wojciecha wraz z ich rodzinami – to jest żonami i dziećmi. Działo się to 28 września 995 roku. Ocalał tylko najstarszy brat św. Wojciecha, Sobiebór, który w tym czasie był poza granicami Czech. Sytuacja była tak gorąca, że Święty nie był pewny nawet swojego życia. Złamany tym wszystkim po niecałych zaledwie trzech latach, św. Wojciech udaje się potajemnie ponownie do Rzymu, gdyż jawnie by mu nie pozwolono. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości. Był rok 995.

    Biskup misyjny w Polsce

    Spokój jednak nie był mu dany. W kwietniu 996 roku umiera na wygnaniu Jan XV. W początkach maja przyjeżdża do Rzymu Otto III. Wprowadza na tron papieski swojego krewnego, który przyjął imię Grzegorza V. Dnia 21 maja tegoż roku tenże papież Grzegorz koronuje Ottona na cesarza rzymskiego. Dnia 25 maja odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji św. Willigis, oskarżył św. Wojciecha, że bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod odbyty w Rzymie pod przewodnictwem papieża nakazał Świętemu pod grozą klątwy powrót. Tak więc św. Wojciech udaje się do Moguncji, czekając na decyzję cesarza, który tylko siłą mógł wprowadzić św. Wojciecha do Pragi, zbuntowanej przeciwko swojemu pasterzowi. Z tej okazji spotkali się mężowie i powstała między nimi wielka przyjaźń. Ponieważ cesarz zwlekał jednak z wyprawą orężną, czekał, że Czesi sami uznają swoją winę, skorzystał św. Wojciech z okazji i odwiedził Francję a w niej jako pielgrzym nawiedził grób: św. Marcina w Tours, św. Benedykta we Fleury i św. Dionizego w Saint-Denis pod Paryżem. Kiedy zaś nadal powrót św. Wojciecha był niemożliwy, udał się do Polski z silnym postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Cesarz Otto III wyraził zgodę, kiedy Czesi przysłali św. Wojciechowi odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.

    Król polski, Bolesław Chrobry, bardzo się ucieszył na wiadomość, że do Polski ma przybyć św. Wojciech. Słyszał o nim wiele od jego rodzonego brata, Sobiebora, któremu udzielił schronienia. Chciał go zatrzymać u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Święty stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, wtedy powstała myśl nawrócenia Wieletów na zachodzie. Trwała jednak w tym czasie wojna. Wobec tego powstała myśl urządzenia wyprawy misyjnej do Prus. Bolesław Chrobry dał św. Wojciechowi do osłony 30 wojów. Towarzyszył biskupowi tylko jego brat, bł. Radzim, i subdiakon Benedykt Bogusza, który znał język pruski i mógł Świętemu służyć za tłumacza. Było to wczesną wiosną 997 roku. Św. Wojciechowi przypisuje się, że założył pierwszy klasztor benedyktyński na ziemiach polskich. Który był to klasztor, jednak nie wiemy. Za fundatora swojego uważają bowiem św. Wojciecha następujące opactwa w: Międzyrzeczu, Trzemesznie i w Łęczycy (Tum).

    Śmierć męczeńska

    Wisłą udał się św. Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się św. biskup w dalszą drogę. Ponieważ były wiosenne roztopy, dlatego jadąc morzem, znaleźli się zapewne przy ujściu Pregoły. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wojennej wyprawy, Święty oddalił żołnierzy. To okazało się zgubnym. Niedługo bowiem potem tłum dziki otoczył ich i zaczął im złorzeczyć. Ktoś nawet uderzył wiosłem w plecy biskupa, aż mu brewiarz wypadł z rąk. Kiedy św. Wojciech spostrzegł się, że Prusy ani myślą o nawróceniu się, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusowie szli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować. Mogło to być w okolicy Elbląga lub Tękit (Tenkitten) jak sądzą inni. Dnia 23 kwietnia 997 roku w piątek o świcie uzbrojony tłum Prusaków otoczył trzech misjonarzy: św. Wojciecha, bł. Radzima i subdiakona Benedykta Boguszę. Rzucono się na trzech misjonarzy i związano ich. Zaczęto bić św. Wojciecha i zawleczono go na pobliski pagórek. Tam kapłan pogański zadał mu pierwszy cios śmiertelny. Potem 6 włóczni przebiło mu ciało. Odcięto głowę Męczennika i wbito ją na żerdź. Przy zwłokach pozostawiono straż. W chwili zgonu miał św. Wojciech 41 lat.

    Kult

    Po pewnym czasie wypuszczono na wolność bł. Radzima i kapłana Benedykta z propozycją dla króla Polski oddania ciała św. Wojciecha za dobrym okupem. Tak się też stało. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela, podobnie natychmiast zawiadomił o niej papieża z prośbą o kanonizację, jak to uczynił papież Sylwester II odnośnie św. Ulryka, biskupa, w roku 993. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Na żądanie papieża sporządzono najpierw spisanie żywota świętego Wojciecha na podstawie zeznań naocznych świadków: bł. Radzima i Benedykta. Na jego podstawie papież jeszcze przed rokiem 999 dokonał uroczystego ogłoszenia Wojciecha świętym. Dzień święta wyznaczył papież zgodnie ze zwyczajem na dzień jego śmierci, czyli na 23 kwietnia. Wtedy także zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony św. Wojciech.

    W marcu roku 1000 Otto III odbył pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. Historycy opisują dokładnie jej przebieg. Bolesław podejmował cesarza z niezwykłą wspaniałością. Z tej okazji ogłoszono ustanowienie w Gnieźnie metropolii oraz trzech zależnych od niej biskupstw: w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu. Otto III opuścił Polskę obdarowany relikwią ramienia Świętego. Część jej umieścił w Akwizgranie, a część na wysepce Tybru w Rzymie, w obu miejscach fundując kościoły pod wezwaniem Św. Wojciecha. Na prośbę prymasa kardynała Augusta Hlonda papież Pius XI podarował miastu Gnieznu relikwię ramienia (1928), która obecnie jest w skarbcu tamtejszej katedry, w bogatym relikwiarzu. W Trzemesznie w skarbcu znajduje się artystyczny relikwiarz ręki św. Wojciecha w formie urny.

    Utworzona w roku 1010 metropolia w Ostrzychomiu na Węgrzech, otrzymała za patronów: Najświętszą Maryję Pannę i św. Wojciecha. W roku 1038 najeżdża Polskę książę czeski Brzetysław, korzystając z chaosu, jaki wówczas panował. Według kronikarza czeskiego, Kośmy, żyjącego przeszło 60 lat po tych wydarzeniach, miał Brzetysław dotrzeć do Gniezna i zabrać ze sobą relikwie: św. Wojciecha, bł. Radzima i św. 5 Braci Kamedułów. W uroczystej procesji złożono je w katedrze św. Wita, gdzie są do dnia dzisiejszego po prawej stronie głównego ołtarza.

    „Roczniki Polskie” w roku 1127 zapisują fakt znalezienia w Gnieźnie relikwii głowy Świętego. Umieszczono ją w bogatym relikwiarzu. W roku 1923 została skradziona i zaginęła. Praga świadczy, że w roku 1143 znalazła także głowę Świętego. Według podania zostały relikwie św. Wojciecha ukryte przed napastnikami. Brzetysław miał zabrać z katedry tylko ich część, która była w ołtarzu. Są czczone we wspaniałym grobowcu w katedrze gnieźnieńskiej. Jak więc jest faktycznie? Sprawy dotąd definitywnie nie wyjaśniono, gdzie są autentyczne relikwie św. Wojciecha: w Gnieźnie, czy w Pradze.

    Św. Wojciech jest głównym patronem Polski. Dlatego w Polsce jego święto obchodzi się jako uroczystość. Jest to więc święto stopnia najwyższego, jakie zna ostatnia reforma świąt i roku liturgicznego. Nadto św. Wojciech jest głównym patronem diecezji: gnieźnieńskiej, gdańskiej, koszalińsko-kołobrzeskiej i warmińskiej.

    • W 1600 roku hetman Jan Zamoyski odniósł nad Włochami świetne zwycięstwo. Było to w dniu „Przeniesienia relikwii św. Wojciecha” (20 X). Na podziękowanie Panu Bogu za to zwycięstwo, jak przypuszczał odniesione za wstawiennictwem św. Wojciecha, a w bazylice gnieźnieńskiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny zawiesił 95 zdobytych chorągwi.
    • W Akwizgranie w kościele Św. Wojciecha, wystawionym przez cesarza Ottona III, jest srebrna herma Męczennika z częścią jego relikwii.
    • W 1113 roku Bolesław Krzywousty urządził pielgrzymkę pokutną do Gniezna, aby wynagrodzić Panu Bogu za okrutne morderstwo, jakiego dopuścił się na własnym bracie, Zbigniewie. Z tej okazji sprawił dla relikwii Biskupa złotą trumienkę, wykładaną drogimi kamieniami i perłami.
    • W 1285 roku arcybiskup Jakub Świnka na synodzie w Łęczycy wydał zarządzenie, aby żywot św. Wojciecha był czytany przynajmniej raz w roku we wszystkich kościołach katedralnych i konwentualnych.
    • Ku czci św. Wojciecha św. Otton z Bambergu wystawił kościoły w: Szczecinie i Woliniew latach 1124-1125.
    • Ku czci św. Wojciecha zostały zrobione słynne drzwi gnieźnieńskie, na których w 18 obrazach-płaskorzeźbach, wykonanych w brązie są przedstawione sceny z życia św. Wojciecha. Drzwi gnieźnieńskie pochodzą z wieku XII.
    • W 1851 roku powstał wśród katolików warmińskich Związek Św. Wojciecha, który miał za cel: troskę o wychowanie i nauczanie katolickie, uciśnione przez protestancki rząd niemiecki.
    • Wizerunek św. Wojciecha widnieje w herbie miat: Trzemeszna i Radzionkowa.

    Sanktuaria św. Wojciecha

    Praga. Są tam relikwie św. Wojciecha, zagrabione przez Brzetysława w 1038 roku. Znajdują się one w relikwiarzu, który jest na ołtarzu w katedrze Św. Wita, tuż przy grobowcu św. Jana Nepomucena. Dzisiaj św. Wojciech nie odbiera w Pradze czci szczególnej. Rzadko można napotkać kogoś, kto by przed relikwiami wielkiego biskupa i męczennika się modlił.

    Gniezno. Jak widzieliśmy Polska otaczała i otacza nadal św. Wojciecha szczególną miłością jako tego, który pierwszy zrosił jej ziemię swoją męczeńską krwią. Co roku w uroczystość św. Wojciecha ściągają liczne rzesze pątników, aby pod przewodnictwem całego Episkopatu Polski modlić się za Ojczyznę.

    Kult rozwija się w dzielnicy Gdańska „Święty Wojciech”. Według podania Święty w drodze do Gdańska tu się zatrzymał kilka dni, tu nauczał Pomorzan i tu chrzcił. Stąd również miano przenieść jego ciało do Trzemeszna a potem do Gniezna.

    Powiedzieli, napisali

    Jan Kanapariusz: „Lecz koń, którego dosiadał, ani nie biegł rączo, jak zwykle parskające konie, ani nie miał uzdy błyszczącej złotem i srebrem, lecz na sposób chłopski okiełznany sznurem konopnym, szedł według woli jeźdźca. Przybyli do świętego miasta Pragi, gdzie niegdyś sławny książę Wacław rządził i służąc Bogu chwalebny żywot pędził, potem jednak od miecza bezbożnego brata chlubnie poniósł śmierć męczeńską… Tam nowy święty biskup zdejmie obuwie i boso wchodzi do miasta, następnie odmówiwszy z pokornym i skruszonym sercem obowiązkowe modlitwy, ku wielkiej radości mieszkańców wziął w posiadanie tron biskupi”.

    Piotr Skarga: „Sława i światłość wielkich narodów, czeskiego, polskiego i węgierskiego, przenajchwalebniejszy mąż, kapłan i męczennik Chrystusów – Wojciech, to jest wojsko cieszący, z narodu onego od sławy nazwanego, słowiańskiego, z Czechów idący – zacnych i z krwią złączonych miał rodziców… Będąc niemowlęciem, gdy zachorował, żałość niemałą rodzicom uczynił, kiedy ci, pragnąc zdrowia jego, pociechy swej doczesnej w nim odstąpili a Panu Bogu go na służbę poślubili, woląc go raczej żywym między sługami kościelnymi widzieć, niż na smutną śmierć jego patrzeć. Gdy zanieśli go na pół umarłego do ołtarza przeczystej Matki Bożej Maryi, prosząc, by Ona na służbę Synowi swemu nowego a maluczkiego sługę zaleciła, wnet dzieciątko ozdrowiało. Znać, iż Anielska i nasza Królowa święta przyczyną swoją i cudem onym, obrała go za sługę wielkiego Panu Bogu” (Żywoty Świętych).

    Stanisław Mielczarski: „Dobiega końca wiek X. Wschód europejski wkracza w nową erę. Słowianie i Węgrzy porzucają tłumnie bałwochwalcze kulty i gusła, oblegają kościelne chrzcielnice. Od Odry aż poza Dniepr ustala się chrystiaństwo. W Polsce Bolesław Chrobry krzewi silną ręką chrześcijanizację plemion, wszczętą w pamiętnym roku chrztu Mieszkowego. W Czechach wygasa ostatni opór pogaństwa i utwierdza się charakter życia. Na Węgrzech św. Stefan buduje katedry i murowane kościoły, obok których osiedla chrzczące się madziarskie koczowiska. Potężny św. Włodzimierz umacnia ośrodek cerkiewny w Kijowie i z naciskiem przeprowadza na wiarę Chrystusową wschodni świat słowiański. Na tle tego przewrotu religijnego występuje św. Wojciech jako jeden z wielkich apostołów objawionej prawdy”

    Stefan Żeromski: Wiatr od morza (fragmenty)
    „Przywdziawszy strój swój biskupi apostoł i dwaj towarzysze – Radzym, Bogusza – podeszli do mieszkań człowieczych. Lecz skoro zakołatali we wrota osiedla, mieszkańcy tłumem wielkim wybiegli i wśród krzyku dzikiego precz ich odpędzili od progu. Jeden z nich, pogański ofiarnik, uderzył biskupa w plecy wiosłem i powalił na ziemie. Odszedłszy tedy z tej niegościnnej osady, przeprawili się na drugi brzeg rzeki i weszli na targowisko, zwane Cholin. Tam jeden z mieszkańców zaprosił ich i do domu swego wprowadził. Na wieść o tym zebrała się wielka liczba ludu pruskiego, natarczywie pytając: – Kim byli? Skąd przybyli? Dlaczego wylądowali w tej stronie? Apostoł przemawiał a Bogusza tłumaczył na mowę temeczną, iż są Słowianami, z ziemi Polan pochodzą, którą Bolesław dla Chrystusa pozyskał. Biskup jest sługą tego, który niebo i ziemię utworzył. Przychodzi zaś, żeby ich wyrwać z rak szatana.

    Na te słowa tłum podniósł wielki krzyk, pełen zniewag i bluźnierstw. Wywijano maczugami nad głową przychodniów, tupano nogami, bito pałkami w ziemię grożąc śmiercią, jeśli natychmiast tam, skąd przyszli, nie wrócą. Kunigas Cholina przez usta Boguszy oświadczył: «My i cały nasz kraj mamy swoje prawo i jednym obyczajem żyjemy. Jeśli z pośpiechem nie opuścicie tej ziemi, zginiecie jutro, bo wy według innego prawa żyjecie.

    Przynagleni rozkazem wodza i groźbami tłuszczy weszli do łodzi i wrócili na brzeg świeżej Mierzei. W ciągu pięciu dni przebywali w pewnej okolicy a na szósty dzień wczesnym rankiem odeszli stamtąd ku Gdańskowi, w stronę południowo-zachodnią. Około południa wybrnęli z gęstego lasu i na polanie stanęli…

    Nie wiedzieli wysłannicy Kościoła, iż miejsce to, na którym Mszę odprawili, było uroczyskiem, poświęconym bogom tego kraju. Na wzgórzu to pod cieniem dębów świętych nie wolno było nikomu a zwłaszcza cudzoziemcowi nogi postawić.

    Po skończonym nabożeństwie znużeni wielce posilali się bulwiastymi korzeniami roślin niektórych, przez wiosnę zbudzonych do życia, i smolnym pąkowiem drzew rozkwitających. Potem w strudzeniu swym do snu się kładli…

    Z upadku krzyk ludzki apostoła ocucił. Zaiste — radosne obudził w piersi echo. Nadbiegł wielki tłum niosąc oszczepy, koły i kamienie. Otoczyli ze snu zbudzonych wielkim koliskiem. Kapłan pogański, którego brata zabili byli na wojnie Polacy, nadbiegł pierwszy i stanął na czele pościgu. Na jego skinienie tłum związał apostola i jego towarzyszów. Poprowadzono ich na przyległe wzgórze…

    Kapłan pogański pierwszy zaciosanym oszczepem uderzył. Za ofiarnikiem inni cisnęli ciężkie włócznie, żerdzie przywleczone z daleka. Siedem ran straszliwych poniósłszy, apostoł śmiertelny sen przyjął pod ciosami. Tłum porąbał na części jego ciało. Części rzucił do wody. Głowę odrąbaną na żerdzi zatknięto…”

    Zważony święty

    ks. Artur Stopka

    Ile waży święty Wojciech? Pytanie wcale nie jest głupie. Dla króla Bolesława Chrobrego miało znaczenie. Kupił ciało świętego męczennika na wagę.

    Właściwie żywot św. Wojciecha to pasmo porażek. Zaczęło się już w dzieciństwie. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, przeznaczono go do stanu duchownego. Ale gdy rodzice zobaczyli, że rośnie im bardzo przystojny chłopak, nagle zmienili zdanie. Postanowili go ożenić. Zamysł jednak się nie powiódł. Książę Wojciech nagle się rozchorował i… zbrzydł. Wrócili więc do pierwotnej koncepcji. Wojciech wyzdrowiał i znów był przystojny.

    Posłali go do szkoły do Magdeburga. Tam się nauczył, na czym polega prawdziwe chrześcijaństwo. Zafascynował się też życiem zakonnym. Gdy wrócił, okazało się, że czeka na niego biskupstwo w Pradze. A wówczas, pod koniec dziesiątego wieku, bycie biskupem oznaczało również uwikłanie w politykę.

    „Bardzo to rzecz łatwa i przyjemna nosić infułę na głowie i podpierać się pastorałem, ale straszliwa rzecz pomyśleć o tym, że będzie trzeba zdawać rachunek Najwyższemu Sędziemu za każdą owieczkę” – powiedział biskup Wojciech. Nie chciał być taki jak jego poprzednik, Dytmar. Chciał, żeby Praga przestała być pogańska. I chociaż objęcie przez niego urzędu lud przyjął z entuzjazmem, wkrótce okazało się, że chrześcijański radykalizm młodego biskupa nie wszystkim się podoba.

    Uciekł do Rzymu, a gdy skłaniano go do powrotu do Pragi prosił papieża: „Jeśli owce moje słuchać będą wołania głosu mego, chcę żyć i umierać z nimi (…) jeśli nie, abym z twoim przyzwoleniem mógł pójść kazać obcym i dzikim ludom, które nie znają imienia Boga”.

    Łatwo się domyślić, co było dalej, skoro Wojciech znalazł się na misjach. Znów padł ofiarą politycznych układów. Był dobrze przygotowany, aby ewangelizować Lutyków (Słowianie mieszkający wówczas między Łabą a Odrą). Jednak Bolesławowi Chrobremu zależało, aby udał się do Prus. Uważał, że chrystianizacja tych terenów, to dobry sposób umocnienia swej pozycji nad Bałtykiem.

    Prusowie potraktowali go jak zagrożenie swej tożsamości. Nie czekali, aż rozwinie działalność misjonarską. Ledwie wkroczył na ich ziemie, napadli go i zabili. Jeden z Prusów odciął mu głowę i umieścił na palu zwróconą w stronę Polski. Jako ostrzeżenie.

    Młody Bolesław Chrobry się nie przestraszył. Postąpił genialnie. Wykupił ciało męczennika. Zapłacił tyle złota, ile Wojciech ważył. W Gnieźnie, gdzie je z wielką czcią umieścił, powstało centrum pielgrzymkowe, do którego przybył nawet niemiecki cesarz Otton III. A Chrobry ze wszystkich sił popierał starania o kanonizację biskupa i męczennika. Uznał go fundament, na którym można budować mocne europejskie chrześcijańskie państwo i się nie pomylił.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 kwietnia

    Błogosławiony Idzi z Asyżu, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Agapit I, papież
      •  Święty Kajus, papież
    ***
    Błogosławiony Idzi z Asyżu

    Idzi (Egidiusz) urodził się w Asyżu. O jego młodych latach nie wiadomo niczego pewnego. 23 kwietnia 1208 r., poruszony przykładem pierwszych towarzyszy św. Franciszka z Asyżu, poprosił go o przyjęcie do grona jego uczniów. Wkrótce potem wyruszył z Franciszkiem na głoszenie Ewangelii. Razem z nim udał się także do Rzymu, gdzie papież Innocenty III ustnie zatwierdził pierwszą Regułę Franciszka. Prawdopodobnie też wtedy Idzi otrzymał tonsurę. Około 1212 r. udał się z pielgrzymką do Santiago de Compostella. Po powrocie do Asyżu wyruszył do Ziemi Świętej. Odwiedził po drodze sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Gargano i św. Mikołaja w Bari. Zatrzymał się także w Tunezji, by nawracać tamtejszych Saracenów. Podczas pielgrzymek zawsze zarabiał na swoje wyżywienie i nocleg własną pracą, np. pomagając w noszeniu wody i grzebaniu zmarłych, zbieraniu orzechów, rąbaniu drwa.
    Jako uważny obserwator, zdobył wiele cennych doświadczeń i informacji, które umiał potem skutecznie wykorzystać. Nie przegapił żadnej okazji do głoszenia Ewangelii. Jego kazania zawsze były krótkie, ale pełne serdecznej mądrości. Był analfabetą, ale zyskał przydomek “nieuczonego teologa”. Niektóre jego wypowiedzi zostały spisane i zebrane jako tzw. Dicta aura, stanowiąc cenne świadectwo wczesnej mistyki franciszkańskiej. Po kilku latach Idzi został skierowany przez Franciszka do pustelni w Fabriano, gdzie oddał się kontemplacji. Doświadczał też ekstaz.
    Zmarł w Perugii w 1262 r., po 52 latach życia franciszkańskiego. Jego niewątpliwy kult jako świętego potwierdził Pius VI w roku 1777, wyznaczając na dzień liturgicznego obchodu ku jego czci 23 kwietnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 kwietnia

    Święty Anzelm z Canterbury,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Konrad z Parzham, zakonnik
    ***
    Święty Anzelm
    Anzelm urodził się w możnej rodzinie w miasteczku Aosta (Piemont) w 1033 r. Zatroskana o duszę dziecka głęboko religijna matka oddała Anzelma do klasztoru benedyktynów w tym samym mieście. Kiedy chłopiec miał 15 lat, tak dalece zasmakował w życiu mnichów, że postanowił z nimi pozostać do końca życia. Opat jednak chłopca nie przyjął, by nie narazić się ojcu, który miał wobec syna zupełnie inne zamiary. Po śmierci matki Anzelm poszedł śladami ojca. Miał przecież dopiero 20 lat i życie mu się uśmiechało. Opuścił więc dom rodzinny i przez trzy lata wędrował po świecie, żądny przygód.
    Odczuł całą gorycz, jak też zwodniczość przyjemności tego świata. Tęsknota za życiem zakonnym zaczęła brać stopniowo górę nad chęcią użycia. Kiedy więc miał już 27 lat, w roku 1060 wstąpił do benedyktynów w Le Bec, w północnej Francji, gdzie opatem był słynny uczony, bł. Lanfrank. Kiedy w roku 1063 Lanfrank został opatem w Caen, jego następca, Herluin, mianował Anzelma przeorem w Le Bec. Młody przełożony rychło pozyskał sobie serca współbraci troską o ich potrzeby materialne i duchowe, a także przykładem zakonnego życia. Nie wynosił się nad współbraci, chciał być raczej ich sługą. Szczególny entuzjazm wzbudził wykładami wśród młodzieży zakonnej oraz niezwykłą wiedzą, erudycją, nowoczesnym ujmowaniem problemów, traktowaniem uczniów. Toteż po śmierci Herluina (1078) wszyscy na jego następcę wybrali Anzelma. Ten zgodził się, ale sprawy administracyjne oddał komuś innemu, by mieć wolny czas dla współbraci i na studia. Tak więc rządził szczęśliwie klasztorem przez 14 lat jako przeor, a przez lat 15 jako opat. W tym czasie w Le Bec powstały jego dzieła: Monolog, Wprowadzenie, O dziewictwie, O wolnej woli, O gramatyce i O przypadku diabła. Jako opat nawiązał kontakty z najwybitniejszymi osobistościami – świeckimi i duchownymi: składał wizyty, udzielał rad, brał żywy udział w zjazdach i synodach. To zjednywało mu powszechny szacunek.
    Dlatego po śmierci arcybiskupa Canterbury, kiedy Lanfrank w 1070 r. został prymasem Anglii, zaprosił Anzelma na Wyspy. Przedstawił mu sytuację Anglii po niedawnych najazdach pogańskich Normanów. W 1093 r. bł. Lanfrank umarł. Przed śmiercią na swego następcę zaproponował właśnie Anzelma. Król Anglii, Wilhelm II, wyraził na to zgodę. Opór stawiali mnisi opactwa w Le Bec. W końcu jednak musieli ustąpić. Anzelm opuścił gościnną Francję i udał się do Anglii.
    Królowie angielscy, Wilhelm I Zdobywca (+ 1087) i Wilhelm II Rudy (+ 1100), byli przyzwyczajeni do sprawowania wyłącznej opieki nad Kościołem w Anglii. Jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz, nawet z Rzymu, traktowali zazdrośnie, uważając, że godzi w ich suwerenność. Lanfrank miał tak ogromny autorytet, że trudno było z nim walczyć, ale po jego śmierci król chciał utracone wpływy nad Kościołem na nowo odzyskać. Dlatego usiłował uzależnić Anzelma od siebie. Prymas musiał wyjechać na kontynent. Prosił Urbana II, aby zwolnił go z urzędu arcybiskupa, ale bezskutecznie. Przez pewien czas wiódł życie tułacze.
    Kiedy po śmierci Wilhelma II na tron wstąpił Henryk I, na jego zaproszenie prymas Anzelm powrócił do Anglii. Realizując wytyczne papieskie dotyczące inwestytury, wszedł w ponowny konflikt z władcą. Został skazany na wygnanie. Porozumienie między Rzymem i królem, który zrzekł się władzy mianowania biskupów i obsadzania urzędów kościelnych, umożliwiło Anzelmowi powrót do Canterbury. Witany radośnie przez kler i lud, powrócił na swoją stolicę. W ostatnich latach rządów musiał zwalczać pretensje metropolity Yorku do tytułu prymasa Anglii. Nawiązał serdeczne stosunki z hierarchią Szkocji i Irlandii. Zajął się także reformą klasztorów i popierał ich rozwój. Powstały wtedy jego dzieła teologiczne i filozoficzne, m.in. List o wcieleniu Słowa, O pochodzeniu Ducha Świętego, Dlaczego Bóg stał się człowiekiem, O dziewiczym poczęciu, O grzechu pierworodnym. Dzieła te utorowały drogę do syntezy scholastycznej – stąd nazywany jest “ojcem scholastyki”. Stworzył podstawę do rozważań wzajemnego stosunku wiary i rozumu, które nie wykluczają się, ale uzupełniają. Według biskupa Anzelma wiara uprzedza rozum, a ten wyjaśnia jej tajemnice. Anzelm daje pierwszeństwo wierze. Głośne stało się jego zdanie: “Nie pragnę wiedzieć, aby móc wierzyć, ale wierzę, aby móc rozumieć”.
    Zmarł w roku 1109 i został pochowany w katedrze w Canterbury. O jego kanonizację zabiegał jeden z kolejnych prymasów Anglii, św. Tomasz Becket (+ 1170), ale dopiero papież Aleksander VI w roku 1492 zezwolił na jego kult, a papież Aleksander VIII w roku 1690 wpisał go uroczyście do katalogu świętych. W roku 1720 Klemens XI ogłosił go doktorem Kościoła. Relikwie św. Anzelma do dziś spoczywają w katedrze w Canterbury, mimo że jest ona obecnie w ręku prymasów anglikańskich.
    W ikonografii św. Anzelma przedstawia się w szatach biskupich z piórem lub z księgą w dłoni. Jego atrybutem jest także zając – znak tułaczego życia podczas dwukrotnego zesłania na wygnanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 kwietnia

    Święta Agnieszka z Montepulciano,
    dziewica i zakonnica

    Święta Agnieszka z Montepulciano
    Agnieszka urodziła się w 1268 r. w toskańskim Gracciano Vecchio, leżącym w pobliżu Montepulciano. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny Lorenza i Marii Segni. Legenda głosi, że jej narodziny poprzedziła niezwykła światłość. Miała być bardzo pobożnym dzieckiem; od najwcześniejszych lat pragnęła wstąpić do klasztoru, czemu rodzice byli przeciwni. Dopiero niezwykłe wydarzenie skłoniło ich do oddania 9-letniej córki do szkoły klasztornej. Tym wydarzeniem był atak kruków, które nadleciały do dziewczynki znad domu schadzek w Montepulciano. Agnieszka miała wtedy zapowiedzieć, że w tym miejscu powstanie kiedyś klasztor. Szkołę klasztorną, do której oddano Agnieszkę, prowadziły franciszkanki zwane del Sacco – od workowatych habitów. Jako czternastoletnia dziewczyna Agnieszka postanowiła zostać zakonnicą.
    Za zezwoleniem Stolicy Świętej w wieku lat 15 stanęła na czele grupy zakonnic i założyła z nimi nowy klasztor w Procero (Viterbo). Wybrana wbrew własnej woli na przełożoną tego klasztoru, wsławiła go swoją mądrością, pobożnością i darami nadprzyrodzonymi. Pod kierownictwo duchowe przeoryszy, młodej wiekiem, ale dojrzałej doskonałością chrześcijańską, zaczęły zgłaszać się licznie nowe kandydatki.
    Na wiadomość o tym mieszkańcy Montepulciano zaprosili ją do siebie. Powróciła więc i stała się matką nowej gałęzi dominikańskiej. Magistrat miasta z wdzięczności ofiarował siostrom w 1306 r. nowy lokal i uposażenie. Nowy klasztor Santa Maria Novella stanął w tym samym miejscu, gdzie niegdyś istniał dom schadzek. Matka Agnieszka nadała mu regułę św. Augustyna, a później przyłączyła klasztor do rodziny dominikańskiej. Pan Bóg obdarzył ksienię darem wizji, proroctw i ekstaz. Św. Katarzyna ze Sieny będzie widziała w niej dla siebie wzór do naśladowania. Kiedy w roku 1377 przybyła do jej relikwii z pielgrzymką, zawołała: “Matko nasza, Agnieszko, chwalebna!” Wielkim uczuciem miłości Agnieszka otaczała Dzieciątko Jezus oraz Dziewicę Maryję. Umocniona darami Ducha Świętego, stała się jasną lampą modlitwy i miłości, a dzięki swojemu męstwu oraz autorytetowi podtrzymywała ducha obywateli w dążeniu do jedności i pokoju.
    Zmarła w rodzinnym mieście 20 kwietnia 1317 r., otoczona współsiostrami. Papież Klemens VII wyniósł ją do chwały błogosławionych w roku 1532, a papież Benedykt XIII 10 grudnia 1726 r. zaliczył ją uroczyście w poczet świętych. Jej nienaruszone ciało w 1435 r. zostało sprowadzone do kościoła dominikańskiego w Orvieto, gdzie przechowywane jest do dnia dzisiejszego. Przez ponad 300 lat pozostawało ono nienaruszone. Później umieszczono jej doczesne szczątki w woskowej figurze, pozostawiając na widoku tylko jej ręce i stopy, z których wypływał pachnący olejek.
    Pierwszą i najwcześniejszą biografię św. Agnieszki (Legenda s. Agnetis) napisał po pięćdziesięciu latach od jej śmierci bł. Rajmund z Kapui, generał dominikanów, kierownik duchowy św. Katarzyny ze Sieny, a wcześniej spowiednik sióstr w Montepulciano.
    Ikonografia przedstawia św. Agnieszkę najczęściej z lilią w ręku prawym, a w lewej ręce trzymającą założony przez siebie klasztor. Bywa także przedstawiana w towarzystwie św. Katarzyny ze Sieny i św. Róży z Limy – dwóch innych wielkich dominikanek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 kwietnia

    Święty Ekspedyt, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Leon IX, papież
    ***
    Święty Ekspedyt

    Ekspedyt był legionistą, dowódcą wojska i chrześcijaninem. Jego chrześcijański legion w 274 r. swoimi modłami dokonał cudu. Gdy cesarz Marek Aureliusz prowadził wojnę z Markomanami (dzisiejsze Czechy), wśród najstraszliwszej posuchy utrudniającej walkę Ekspedyt wyprosił u Boga obfity deszcz i grad, a błyskawice tak oślepiły nieprzyjaciela, że poniósł klęskę. Cud ten uwidoczniono na kolumnie Antoryńskiej w Rzymie. Żołnierze Ekspedyta nie złożyli wraz z cesarzem i resztą wojska ofiary bogom pogańskim. Marek Aureliusz wydał wtedy edykt na pochwałę chrześcijan, a bohaterski legion obdarzył tytułem “Legii Piorunującej”. Ekspedyt stał się symbolem zwycięstwa i moralności żołnierskiej, a przykładem swojego życia pociągał innych do Boga.
    Religia chrześcijańska niedługo cieszyła się pozorną wolnością, gdyż w 285 r. na rzymskim tronie zasiadł cesarz Dioklecjan. Zaczęły się nowe prześladowania; cesarz za namową swego zięcia Galeriusza rozkazał, by wszyscy żołnierze składali ofiary pogańskim bogom. Wydał też edykt nakazujący zniszczenie wszystkich chrześcijańskich kościołów i spalenie świętych ksiąg. Wydawało się, że nikt nie będzie miał odwagi sprzeciwić się temu, a jednak Ekspedyt – nieustraszony wyznawca Chrystusa – zerwał rozkaz cesarski z muru i publicznie go zniszczył. Został za to umęczony wraz z pięcioma towarzyszami w 303 r. Święci Ekspedyt, Ermogen, Kajus, Aristonikus, Rufus i Galatus jednego dnia otrzymali koronę męczeńską.Św. Ekspedyt przedstawiany jest jako legionista w zbroi. W lewej ręce trzyma palmę męczeństwa, a w prawej krzyż z łacińskim napisem “hodie” – dziś. Stopą depcze kruka, który w dziobie ma szarfę z napisem: “cras” – jutro. W ten sposób ikonografia przypomina, aby nie odkładać do jutra tego, co może prowadzić do zbawienia. Zgodnie z legendą, w dniu, w którym Ekspedyt postanowił przyjąć chrzest, diabeł przybrawszy postać wrony (lub kruka) namawiał go do wstrzymania się z decyzją do następnego dnia (cras). Ekspedyt zmiażdżył go jednak stopą, mówiąc, że dzisiaj (hodie) chce zostać chrześcijaninem.
    W Polsce Ekspedyt znany jest także pod imieniem Wierzyna. Nie jest pewne, czy Ekspedyt jest jego prawdziwym imieniem. Mogło ono brzmieć Elpidiusz, a błąd kopisty spowodował, że jest czczony pod imieniem Ekspedyta. Istnieją też przypuszczenia, że może tu chodzić o św. Menasa, którego Ormianie nazwali arakahas, co odpowiadałoby właśnie łacińskiemu expeditus. Jego kult rozwinął się w średniowiecznym Turynie, a później we Francji. Wzmianki o nim można znaleźć w pismach z V w. Potem całkowicie przygasł, aż do ponownego ożywienia w XVII w., głównie w Niemczech i na Sycylii. Obecnie jego kult jest bardzo żywy szczególnie w Rzymie, ale także w Brazylii, Argentynie, Chile, na Filipinach, w Reunion i w Polsce.
    Jest patronem żeglarzy, handlowców, studentów i egzaminatorów. Wzywany jest też w ciężkich i trudnych sprawach, np. w procesach, przy poszukiwaniu zgub, w rozlicznych cierpieniach, burzach, zarazach, pożarach, powodziach itp. Znana też jest jego pomoc w nawracaniu grzeszników, jednaniu zwaśnionych i łagodzeniu sporów. Jego wstawiennictwo jest bardzo skuteczne w wypadkach beznadziejnych, tak, że nazwano go “Świętym XI godziny”, tj. w sensie biblijnym – ostatniej godziny, bo wysłuchuje także i tych, którzy w ostatniej chwili do niego w potrzebie się uciekają.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 kwietnia

    Błogosławiona
    Maria od Wcielenia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard Pampuri, zakonnik
      •  Święty Galdin, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria od Wcielenia

    Barbara Aurillot urodziła się 1 lutego 1566 r. w rodzinie wyższej burżuazji w Paryżu. Oddano ją na wychowanie do klarysek, u których odkryła swoje powołanie do życia zakonnego; powołania tego nie zmieniło całe jej późniejsze życie.
    Z posłuszeństwa wyszła za mąż za Piotra Acarie, zamożnego i wysoko postawionego człowieka, a przy tym płomiennego chrześcijanina. Urodziła mu sześcioro dzieci. Jej trzy córki wstąpiły do klasztoru karmelitanek, a syn został księdzem. Była wzorową żoną i matką. Wykonując zwyczajne prace domowe i znosząc cierpliwie różne przeciwności, osiągnęła szczyty życia mistycznego.
    Piotr Acarie był jednym z najbardziej lojalnych członków Ligi Katolickiej, która po śmierci Henryka III sprzeciwiała się próbom objęcia francuskiego tronu przez hugenockiego księcia Henryka z Nawarry. Razem z piętnastoma innymi osobami Piotr zorganizował akcję oporu w Paryżu. Bezlitosny głód, który towarzyszył oblężeniu miasta, dał madame Acarie okazję do pokazania swojej hojności. Po rozwiązaniu Ligi Piotr musiał opuścić Paryż. Barbara pozostała jednak w mieście, aby móc zatroszczyć się o fortunę ich dzieci, zabezpieczoną wcześniej przez męża. W dodatku była doświadczana fizycznym cierpieniem po upadku z konia; bardzo wymagająca rehabilitacja upośledziła ją do końca życia.
    U progu siedemnastego wieku madame Acarie słynęła ze swej prawości, nadprzyrodzonych darów i ogromnej hojności wobec ubogich i chorych w szpitalach. Do jej posiadłości przybywały największe postaci ówczesnego Paryża, m.in. św. Wincenty a Paulo i św. Franciszek Salezy, który był jej kierownikiem duchowym przez pół roku.
    Pod wpływem pism św. Teresy Wielkiej, a potem jej wizji, madame Acarie odkryła wezwanie do ufundowania karmelitańskich klasztorów we Francji. W 1602 r. powołała do życia – wraz z innymi zamożnymi damami – pierwszy klasztor w Paryżu, na Rue St. Jacques. W lipcu 1602 r. podjęła decyzję o założeniu zreformowanego Karmelu we Francji. Dzięki poparciu biskupa Genewy, w 1603 r. otrzymała na to zgodę papieża Klemensa VIII. Do pierwszego klasztoru sprowadzono karmelitów z Hiszpanii. Dzieło bardzo szybko rozszerzało się; w ciągu kolejnych 15 lat powstało jeszcze 13 innych fundacji.
    Po śmierci męża w 1613 r., wstąpiła do klasztoru w Amiens, stając się w nim zwykłą siostrą i przyjmując imię Marii od Wcielenia. Jedna z jej córek była podprzeoryszą tego klasztoru. W 1615 r. złożyła profesję. Rok później decyzją przełożonych została wysłana do klasztoru w Pontoise, gdzie zmarła w kwietniu 1618 r. Beatyfikowana została 24 kwietnia 1791 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 kwietnia

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Baptysta Spagnoli, prezbiter
    ***
    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Katarzyna Tekakwitha, zwana także “Genowefą Nowej Francji”, urodziła się na początku kwietnia 1656 r. w osadzie wiejskiej Osserneon (obecnie Auresville w stanie Nowy Jork), należącej do jednego z najbardziej wojowniczych plemion irokeskich. Tekakwitha jest imieniem, które Katarzyna otrzymała od swojego ludu, gdy się urodziła. W języków Mohawków oznacza ono: “ona porządkuje sprawy” albo “ta, która wszystko czyni w należytym ładzie”. Ojciec Katarzyny był naczelnikiem osady, poganinem. Matka pochodziła z plemienia Algonkinów znad Zatoki św. Wawrzyńca i była chrześcijanką. Została porwana przez Irokezów i uratowana od losu branki przez ojca Tekakwithy, któremu później również urodziła syna. Swe praktyki religijne spełniała potajemnie, ale dzieciom opowiadała o Bogu.
    Gdy Katarzyna miała cztery lata, jej rodzice i brat zachorowali na ospę i zmarli. Po mamie został jej różaniec. Ona co prawda przeżyła tę chorobę, ale pozostały jej blizny na twarzy i poważnie uszkodzony wzrok. Sierotę adoptowała ciotka Karitha i jej mąż Jowanero, który został wodzem Żółwi. W 1666 r. pięć plemion irokeskich zawarło pokój z Francuzami. Mohawkowie do układów nie przystąpili, dlatego dowódca wojsk kolonialnych, hrabia de Tracy, zorganizował przeciw nim ekspedycję karną. Plemię ukryło się w puszczy.
    W roku 1667 misjonarze z zakonu jezuitów – Bruyas, Fremin i Pierron – dotarli do plemienia z misją pokojową. To właśnie dzięki nim Katarzyna zetknęła się po raz pierwszy z chrześcijaństwem i przyjęła jego prawdy z wielkim entuzjazmem. Usiłowano ją wydać za mąż. Dzielnie opierała się tym próbom, a w końcu wyznała, że pragnie przyjąć chrzest.
    Kiedy ukończyła 18 lat, poprosiła o to o. Jacquesa de Lamberville, chociaż żyła wśród ludzi wrogo nastawionych do wiary chrześcijańskiej. Mimo protestów opiekunów, przyjęła chrzest w dniu 5 kwietnia 1667 r., biorąc za patronkę Katarzynę ze Sieny. Odtąd nazywano ją Kateri. Indiańska dziewczyna stała się nieustraszoną chrześcijanką, chociaż była obiektem narastającej pogardy i kpin niechrześcijańskiej ludności ze swojej wioski. Szydzono z jej nawrócenia, odmowy pracy w niedziele i niechęci do zawarcia małżeństwa. Ale to nie osłabiło jej wiary. Pewnego dnia młody wojownik postanowił przestraszyć Katarzynę i nakłonić ją do porzucenia nowej wiary. Ozdobiony barwami wojennymi, podniósł maczugę i zamachnął się, tak jakby chciał ją zabić. Dziewczyna myślała, że wkrótce umrze, ale zamknęła oczy i nie poruszyła się z miejsca. Jej odwaga spowodowała, że młody wojownik opuścił maczugę i odszedł.
    Katarzyna mieszkała w zajeździe swojego wuja tak długo, jak było to bezpieczne. W październiku 1677 r. została zmuszona do ucieczki do Kahnawake (dziś La-Prairie-de-la-Madelaine) nad rzeką św. Wawrzyńca na południe od Montrealu. Mieszkała tam z Anastazją Tegonhatsihonga, chrześcijanką pochodzenia indiańskiego. W 1677 w Boże Narodzenie przyjęła pierwszą Komunię Świętą, a w uroczystość Zwiastowania Pańskiego w 1679 r. złożyła ślub czystości.

    Święta Katarzyna Tekakwitha

    Lubiła strugać drewniane krzyżyki, których wystrugała tysiące, by w ten sposób Jezus stał się bardziej znany wśród Indian. Rozdawała je potem ludziom, wieszała na drzewach, zostawiała przy jeziorach i na polach. Podczas zimowego sezonu łowieckiego, gdy wraz z mieszkańcami wioski znalazła się z dala od niej, zrobiła na drzewie małą, drewnianą kapliczkę z wyrzeźbionym krzyżem i tam spędzała czas na modlitwie, klęcząc na śniegu. Katarzyna kochała różaniec i zawsze nosiła go na szyi. Nazywana była lilią plemienia Mohawków.
    Indianie, Francuzi i misjonarze podziwiali jej wyjątkową pobożność. Zajmowała się uczeniem dzieci modlitwy i religii, opieką nad chorymi i starcami, aż do momentu, gdy sama śmiertelnie zachorowała.
    Zmarła mając zaledwie 24 lata w Kahnawake, 17 kwietnia 1680 r. Była to Wielka Środa. “Jesos konoronkwa”, czyli “Kocham Cię, Jezu” – to były jej ostatnie słowa. Piętnaście minut po jej śmierci – na oczach dwóch jezuitów i tubylców, zgromadzonych w jej pokoju – blizny z jej twarzy zniknęły bez śladu.
    Zaczęto modlić się za jej wstawiennictwem tuż po jej śmierci. W 1884 r. w Kahnawake wybudowano pomnik dla uczczenia jej pamięci. 3 stycznia 1943 roku papież Pius XII ogłosił, że córkę wodza Mohawków można nazywać sługą Bożą. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 22 czerwca 1980 roku. Papież Benedykt XVI kanonizował Katarzynę na początku Roku Wiary dnia 21 października 2012 r. w Rzymie.
    Do dziś wielu pielgrzymów odwiedza jej grób w kościele pod wezwaniem św. Franciszka Ksawerego w Kahnawake (w pobliżu Montrealu w Kanadzie) i oddaje cześć jej relikwiom. Patronuje ekologom, działaczom ochrony środowiska, wygnańcom, ludziom, którzy utracili rodziców, ludziom mieszkającym na obczyźnie i ludziom wyśmiewanym z powodu pobożności. W 2002 r. patronowała także Światowym Dniom Młodzieży odbywającym się w Toronto w Kanadzie.
    W ikonografii jest przedstawiana z lilią w ręku – symbolem czystości, z krzyżem jako wyrazem jej miłości do Chrystusa, i żółwiem, symbolem jej klanu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 kwietnia

    Święta Maria Bernadetta Soubirous,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Benedykt Józef Labre, wyznawca
    ***

    SAINT BERNADETTE
    Phot Viron/Aleteia.pl

    ***

    Maria Bernadetta urodziła się 7 stycznia 1844 r. w Lourdes jako najstarsza z rodzeństwa. Była córką ubogiego młynarza. W dwa dni po urodzeniu otrzymała chrzest. Kiedy miała 11 lat, przyjęła ją do siebie krewna, u której pasała owce. Po trzech latach wróciła do rodzinnego Lourdes, aby przygotować się do I Komunii Świętej. I wtedy – 11 lutego 1858 r. – po raz pierwszy Bernadecie objawiła się Matka Boża nad rzeką Gave, w pobliżu groty Massabielle. Wezwała ją do modlitwy różańcowej oraz do czynów pokutnych w intencji nawrócenia grzeszników. W ciągu pół roku Matka Boża objawiła się Świętej 18 razy. Wizje te dały początek słynnemu sanktuarium w Lourdes. W roku 1862 biskup diecezji Tarbes, Laurence, do której należało Lourdes, ogłosił dekret o prawdziwości objawień.
    W tym samym roku Bernadetta zapadła na obustronne zapalenie płuc. Wyzdrowiała, ale postanowiła wstąpić do zakonu. Chciała się po prostu ukryć, by ujść oczu ciekawych. Dzięki pośrednictwu biskupa z Nevers, Forcade, wstąpiła tamże do sióstr “od miłości i nauczania chrześcijańskiego”. Pożegnała się więc z rodziną i z ukochaną grotą massabielską. Schorowanej, powierzono funkcję infirmerki i zakrystianki. Dopiero 22 września 1878 roku złożyła śluby wieczyste. Zmarła 16 kwietnia 1879 r., mając 35 lat.
    Kościół nie wyniósł Bernadetty na ołtarze ze względu na głośne objawienia Maryi, ale ze względu na osobistą świętość Bernadetty. Wiele cierpiała z powodu astmy. Doświadczały ją bardzo siostry, gdyż znacznie różniła się od nich wykształceniem i prostymi obyczajami. Sławna w świecie – w klasztorze chciała być ostatnia i cieszyła się z wszelkich upokorzeń. Zwykła powtarzać: “O Jezu, daj mi swój krzyż… Skoro nie mogę przelać swojej krwi za grzeszników, chciałabym cierpieć dla ich zbawienia”. Na najwyższą pochwałę zasługuje to, że podczas gdy Lourdes i jej imię było na ustach całego świata, kiedy tysięczne tłumy codziennie nawiedzały to święte miejsce, sama Bernadetta żyła w ukryciu, nie dawała żadnych wywiadów, uważając po prostu, że jej misja się skończyła, a rozpoczęła swoją misję Matka Boża.
    W czasie procesu kanonizacyjnego (1919) stwierdzono, że ciało Bernadetty mimo upływu czasu pozostało nienaruszone. W 1925 roku (rok święty) papież Pius XI ogłosił Marię Bernadettę błogosławioną w obecności ostatniego z jej braci, a w roku 1933 zaliczył ją uroczyście w poczet świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Święta Bernadetta Soubirous

     Święci stanowią pewien rodzaj wspólnoty, nawet gdy się nie znają (porozumiewają się bezpośrednio poprzez tego samego Jezusa, którego kochają całym sercem), zważywszy, że niekiedy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wyrażają swoje myśli w podobny sposób.Gdy w 1858 roku Bernadetta miała czternaście lat i zaznała łaski wielokrotnego widzenia Świętej Dziewicy w Lourdes, święty proboszcz z Ars (Jan Maria Vianney) dobiegał ostatniego roku życia. Jednak pomiędzy staruszkiem i dziewczynką było pewne osobliwe pokrewieństwo duchowe.Myślę — powiadał — iż Pan zechciał wybrać największego ignoranta spomiędzy wszystkich proboszczów… Gdyby znalazł gorszego ode mnie, wybrałby jego na moje miejsce, ażeby w ten sposób okazać swoje wielkie miłosierdzie.Jeżeli Święta Dziewica wybrała mnie — tłumaczyła Bernadetta — to dlatego, że byłam najbardziej niewykształconą. Gdyby znalazła gorszą ode mnie, wybrałaby ją.Stary proboszcz był zaniepokojony, widząc na dróżkach swojej parafii, która stała się celem nieustających pielgrzymek, w sprzedaży swój portret. Pocieszał się jednak: za niewiele wieków nie będę więcej wart.
    W podobny sposób zareagowała Bernadetta, gdy w klasztorze, do którego wstąpiła, zorientowała się, że w Lourdes sprzedawano za dziesięć centymów jej fotografię; skomentowała to: dziesięć centymów, to wszystko, co jestem warta!To pokorne współbrzmienie przypomina nam głęboką prawdę o wspólnocie świętych i głęboko wzrusza świadomość, że gdy umiera wiekowy już, świątobliwy kapłan, który połowie Francji ukazał drogi prowadzące z ziemi do nieba, jego dziedzictwo przejmuje dziewczynka, która wskaże całemu światu jak Niebo pochyla się miłosiernie nad ziemią.Madonna mnie wybrała — w tak prosty sposób tłumaczyła swoją nadzwyczajną przygodę. Kiedy my używamy tego określenia (“być wybranym!”), nieuchronnie wkładamy w nie spore zadowolenie. Dla widzącej z Lourdes było to natomiast określenie całkowicie czyste, dostosowane do opisania pewnego wydarzenia, które samo z siebie tłumaczy się niepojętym Bożym miłosierdziem, zważywszy, że w niej, Bernadecie, nie było nic co mogłoby motywować to, co jej się przytrafiło.W wieku czternastu lat nie umiała czytać ani pisać. Nie umiała mówić po francusku, nie znała katechizmu. W języku francuskim potrafiła jedynie mówić różaniec, chociaż nie rozumiała go. Brakowało jej pożywienia i nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Nękały ją częste ataki astmatyczne. Tak więc w ludzkich oczach nie była warta nic.Święta Dziewica mnie wybrała — odpowiadała — gdy w klasztorze, dokąd schroniła się po objawieniach, niektórzy myśleli, że powinno się jej okazywać szczególne względy. Bernadetta mówiła: Nie mam żadnego prawa do tej łaski. Święta Dziewica wzięła mnie tak, jak bierze się kamień leżący na drodze… A chcąc wytłumaczyć swoje znikome zasługi, mówiła: Jestem jak kamień. Czyżbyście chcieli darzyć względami jakiś kamień?Pewnej siostrze z nowicjatu, która pytała ją o objawienia, tłumaczy: co robi się z miotłą, gdy kończy się sprzątać, gdzie się ją stawia? A gdy ta nic nie rozumiejąc, zakłopotana odpowiada: Stawia się ją w kącie za drzwiami, Bernadetta podsumowuje: A więc ja jestem potrzebna Świętej Dziewicy jak miotła. Gdy mnie już nie potrzebuje, stawia za drzwiami. Tam jestem i pozostanę.Aby podkreślić, że nie ma w tych słowach ani trochę resentymentu, a co więcej, jest w nich pewna zupełna, prawie naturalna, determinacja rozumienia i życia Ewangelią, która drażni wszystkich pyszałków; kiedy uczynicie wszystko, co wam kazano, mówcie: jesteśmy sługami nieużytecznymi.Również biskup z Lourdes, gdy pierwszy raz uznał prawdziwość objawień, użył wyrażenie świętego Pawła: Bóg wybrał to, co dla świata jest słabe… (1Kor 1,27).W jednej z modlitw do Maryi, którą ułożyła Bernadetta, czytamy słowa, będące echem Magnifikat: Tak, czuła Matko, zniżyłaś się aż do ziemi, aby objawić się słabej dziewczynce… Ty, Królowo Nieba i Ziemi, zechciałaś posłużyć się tym, co jest najmniej warte w oczach świata.Jest to tajemnica świętości Bernadetty, a trzeba koniecznie dodać, że nie została ona ogłoszona świętą dlatego, że widziała Madonnę, ale pomimo tego, że miała wizje, pomimo niespodziewanej chwały jaka została na nią zlana. Stało się tak z powodu pełnej pokory i zawierzenia, w jakim pozostała “pamiętając o tym, co się stało” oraz z powodu ofiarowania siebie dla urzeczywistnienia tego posłannictwa, które zostało jej powierzone: Módlcie się i czyńcie pokutę za grzeszników.
    Urodziła się w roku 1844 w miejscu, gdzie stało pięć młynów oddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów. Przedostatni wynajmował Franciszek Soubirous i jego rodzina.Państwo Soubirous zdawali się być nękani przez nieszczęścia, które stopniowo prowadziły do nędzy. Czasy były złe, marne zbiory, złe interesy, narastające długi. Gdy Bernadetta miała dziesięć lat, ojciec nie był w stanie płacić dzierżawy za młyn i z gospodarza stał się robotnikiem najemnym. W rok później rozszalała się cholera, która dotknęła także dziewczynkę, a następnego roku nastał głód. Soubirous skończyli w ciemnym i cuchnącym parterowym budynku, który kiedyś był więzieniem. Była to wilgotna i niezdrowa dziura.W wieku 12 lat Bernadetta została wysłana na służbę jedynie za posiłek. Gospodarze, u których służyła, karmili ją dzień po dniu, pokarmem z kukurydzy, którego mała nie była w stanie nawet strawić.Nie brakowało również złego traktowania, które znosiła bez uskarżania się, gdyż — jak powiadała — gdy pomyśli się, że Dobry Bóg na to pozwala, nie należy się skarżyć. O katechizmie nie było nawet mowy. A tak mówiąc prawdę, gospodyni zezwoliła jej na uczenie się, lecz szybko z tego zrezygnowała: Jesteś zbyt głupia. Nigdy nie będziesz mogła przystąpić do Pierwszej Komunii.Tymczasem w domu, bieda goni biedę. Ojciec często pozostaje bez pracy, a gdy w miejscowości ukradziono dwa worki mąki, na niego skierowano podejrzenia, ponieważ był najbiedniejszy. Franciszek trafił do więzienia. Jednak na krótko, gdyż szybko został uniewinniony, ale mimo to zła sława i smutek w sercu pozostał.Bernadetta wróciła do domu. Myśl o Pierwszej Komunii nie opuszczała jej, a proboszcz przyrzekł nauczyć przynajmniej najbardziej podstawowych pojęć (powie potem ów kapłan z oburzeniem: Nie wie nawet, że istnieje tajemnica Trójcy Świętej!).Oto wizerunek nędzy, fragment dziejów upokorzenia i smutku świata, do którego zwróciła się Dziewica, gdy postanowiła zstąpić na ziemię. I nie ma wiele przesady w smutnym obrazie, jaki wydaje się wyłaniać, gdy dodamy, że tego samego roku ciało Bernadetty zaczęła toczyć gruźlica.W tej sytuacji racjonaliści mają ułatwione zadanie. Wystarczy powiedzieć, że wielka bieda spowodowała wizje nieba otwierającego się nad ziemią, wielka frustracja została skompensowana złudzeniem własnej świętości, którym to zabawia się biedna dziecina, podobnie jak ubogie dzieci bawią się w księżniczki. Skoro tylko rozeszła się ta wiadomość, tak właśnie mówiono, czy to w miejscowej gospodzie, czy w paryskiej kawiarni. Zapomniano jednak o sprawie istotnej, że można na to spojrzeć z drugiej strony, dokładnie tak jak na to patrzyła Święta Dziewica, gdy dokonała wyboru, podobnie jak to uczyniłaby matka, wybierając spośród dzieci to najbardziej cierpiące.W konfrontacji z moralnym monumentem, pełnym godności, zrównoważenia, niewiarogodnej siły i wytrwałości ze strony owej dziewczynki, która nie nigdy przyjmowała ani pochwał ani pieniędzy, wątpliwości “oświeconych” i ich wulgarne aluzje padały zawsze jak na skałę. Za każdym razem, gdy ofiarowywano jej pieniądze, zdecydowanie je odrzucała, a jeśli ktoś niespodziewanie wkładał w ręce kilka złotych monet, rzucała je na ziemię z krzykiem: “palą mnie!” Kiedy jakieś osobistości albo biskupi nalegali żeby się z nią zobaczyć, kazała powiedzieć, że zrobiliby lepiej pozostając w swoich diecezjach, natomiast kiedy ktoś usiłował przynajmniej jej się dotknąć albo odciąć jako relikwie jakiś kawałek ubrania, mówiła z prostą chłopską szczerością: Jakże jesteście głupi!
    Powróćmy jednak do tych pierwszych miesięcy roku 1858, kiedy Bernadetta miała zaledwie czternaście lat.Był poranek 11 lutego, mżyło. A mimo tego, rozumiejąc, że też powinna iść, poprosiła o pozwolenie na towarzyszenie siostrze i pewnej przyjaciółce, które to szły w kierunku skalnego zagłębienia Massabielle, aby nazbierać trochę drzewa na opał oraz kości na sprzedaż dla szmaciarza.Doszły tam, gdzie kanał z młyna łączy się z potokiem Gave. Trzeba było go przekroczyć, stąd Bernadetta, zaniepokojona tym, że woda była lodowata, opóźniała się. W czasie, gdy usiłowała zdjąć buty aby ich nie zamoczyć, usłyszała jakiś szum, jakby uderzenie wiatru. Obróciła się w kierunku drzew na łące, lecz wszystkie były nieruchome, następnie w kierunku groty, gdzie rosła dzika róża. Zdawało się, że jest ona poruszana podmuchem wiatru. Zagłębienie rozświetliło się jakimś światłem “słodkim i ożywczym” — powie później, kiedy zobowiązano ją do dokładnego wytłumaczenia — pośród którego coś przeświecało, jakby ubrana na biało dziewczyna.Bernadetta przerażona i jednocześnie zaciekawiona, wykonuje jedyny gest, jaki podpowiada jej wiara, wyjmuje z kieszeni swój ubogi różaniec i usiłuje go odmawiać. Nie jest jednak w stanie uczynić nawet znaku krzyża do czasu, aż nie uczyniła go owa “pani”, przed którą stała, a był to znak szeroki, uroczysty i bardzo piękny.Dziewczynka odmawia różaniec, pani z wizji przesuwa paciorki swojego, lecz w ciszy.Gdy różaniec skończył się, Bernadetta została zaproszona, aby podejść bliżej, lecz nie miała odwagi. Wizja znikła.Bernadetta była tak daleka od wymyślenia tego, że nie wiedziała nawet jak wytłumaczyć to, co się stało. Myślała, że obie przyjaciółki także spotkało podobne wydarzenie, lecz kiedy im o tym wspomniała, zrozumiała, że nic nie widziały. Chciała to przemilczeć, ale było już za późno i wiadomość rozeszła się z niespotykaną prędkością.Ktoś opowiadał, że to, co się ukazało jest urojeniem. Inni twierdzili, że to wizja postaci dobrej dziewczynki, która niedawno zmarła, jeszcze inni, że jest to Święta Dziewica.Bernadetta nie wypowiadała się w tej sprawie. Co więcej, w swojej dziecięcej prostocie, osoby niewykształconej, używa zdumiewającego wyrażenia: To coś dziwnego, białego, co przypomina panienkę.Uparcie ją tak nazywa do czasu, gdy Dziewica nie objawiła jej swojego imienia.Wbrew wszystkiemu co możemy pomyśleć, wiadomość o wizji nikogo nie uradowała.Nie ucieszyła rodziny, która myślała, że będzie musiała teraz znosić nowe cierpienia obok ubóstwa i pogardy, a przy tym śmiech i upokorzenie z powodu obecności w domu wizjonerki (Bernadetta w końcu dostała nawet lanie).Nie ucieszyło to przełożonej domu, który przyjął Bernadettę do klasy, do której uczęszczały dzieci biedne. Zapytała z docinkiem: Czy skończyłaś ze swoimi błazeństwami? Nie ucieszył się proboszcz — człowiek o złotym sercu, lecz drażliwy i dużego wzrostu — przed którym Bernadetta drżała jak listek.Tym bardziej nie ucieszyło to uczonych i możnych w okolicy, którzy po trochu z tego szydzili, a po trochu byli poirytowani, aż w końcu zaczęli interweniować z całą nietolerancją, do jakiej są zdolni tak zwani wolnomyśliciele.Pierwszy artykuł jaki ukazał się w lokalnym dzienniku mówił o “pewnej dziewczynce, która jest podejrzana o to, że choruje na katalepsję i niepokoi swoimi dziwactwami ludzi w Lourdes”.Wydawano zakazy chodzenia do groty, lecz na szczęście zostały uchylone, gdy udały się w podróż niektóre wpływowe osoby, które pragnęły to zjawisko zobaczyć.
    Pomiędzy 11 lutym a 16 lipcem 1858 roku miało miejsce osiemnaście objawień Świętej Dziewicy, podczas których Bernadetta wpadała w ekstazę i nie reagowała na to, co działo się wokoło, nawet wtedy gdy płomień jednej ze świec palił jej ręce. Wszyscy zorientowali się, że dziewczynka rozmawia ze swoją wizją. Na jej obliczu malowała się radość ze słodkim uśmiechem oraz stan ogromnego smutku, prawie do płaczu, z powodu tego, co słyszała.Wszyscy odnosili wrażenie, że oblicze jej jest jak lustro, w którym odbija się to, co widzi i słyszy. Posłannictwo będące wynikiem tego nadzwyczajnego dialogu było proste i poruszające. Na osiemnaście objawień, jedenaście razy Święta Dziewica nie mówiła nic. Ograniczała się do uśmiechu, przede wszystkim kiedy Bernadetta czyniła to, co dorośli radzili jej zrobić albo mówiła to, o co kazali się zapytać.Uśmiechnęła się, gdy Bernadetta zaczęła pokrapiać grotę wodą święconą, wypowiadając egzorcyzm jakiego ją nauczono: “Jeśli przychodzisz od Boga — pozostań, a jeśli nie — odejdź stąd”.Uśmiechała się, gdy posłuszna sugestiom pewnej wpływowej pani z miasta, Bernadetta przedłożyła Jej kartkę papieru oraz pióro i poprosiła: Czy zechciałaby Pani uczynić mi grzeczność i napisać swoje imię.Ale tym razem wizja przybliżyła się i odpowiedziała jej w dialekcie: N`ey pas necessari, nie jest to konieczne.”Nie było to konieczne”, aby do swojego objawienia wybrać dziewczynkę dobrze wykształconą, która umiałaby przynajmniej czytać i pisać, tym mniej było konieczne posłużenie się nią dla przechowania dokumentów, w interpretacji których inni będą się prześcigać. Mimo tego czyniono to. W tym względzie Bernadetta okazywała zawsze ogromną stałość.Pewnego dnia jeden z posłów z Niziny Pirenejskiej zapytał wyniośle, czy Dziewica mówiła po francusku, czy po łacinie. Mówi w dialekcie — odpowiedziała Bernadetta. — W Niebie nie mówią dialektem — podsumował z niewiarygodną pewnością pan Rességnier.Lecz Bernadetta odpowiedziała: Jeśli Bóg nie zna naszego dialektu, jak my możemy go zrozumieć?Poseł ze zdziwienia zaniemówił.Innym razem pewien teolog uważał się za wystarczająco kompetentnego, aby zagwarantować, iż nie może tu chodzić o Madonnę, ponieważ ta powinna mówić po hebrajsku, a przynajmniej po łacinie (!), lecz Bernadetta zapytała go: Czy Bóg nie jest w stanie nauczyć Świętej Dziewicy mojego dialektu?Zatem “nie jest konieczne” mieszać w to “uczonych tego świata”, którzy usilnie chcą wierzyć doświadczeniu i dokumentom.Przychodzi na myśl jeszcze jeden dialog, jaki rozwinął się pomiędzy małą widzącą, a dziekanem z Vic, kiedy od kilku miesięcy zakończyły się widzenia:
    — Czy to prawda, że widziałaś Świętą Dziewicę?
    — Tak, wielebny.
    — Ale ja nie wierzę, że Ją widziałaś!
    (Milczenie Bernadetty)
    — Nic nie mówisz?
    — Co chcecie, aby wam powiedziała?
    — Powinnaś mnie przekonać, że naprawdę widziałaś Świętą Dziewicę!
    — Ależ Ona nie kazała mi w siebie wierzyć.Jest pewne zdanie, które Bernadetta często wypowiadała do najbardziej agresywnych, przesłuchujących osób, które chciały wciągnąć ją do dyskusji: “Jestem zobowiązana wam to powiedzieć, a nie zmusić do uwierzenia”.Owego trzeciego dnia Dziewica uśmiechnęła się i nie zechciała “podpisać się”, ale potem, gdy Bernadetta zwróciła się bardzo grzecznie: Czy zechciałaby Pani być tak dobra i napisać…, wizja odpowiedziała jej: Czy zachciałabyś uczynić mi łaskę (zawsze w dialekcie: aué la gracia) i przychodzić tu przez piętnaście dni?Uczyniła obietnicę i odtąd rozpocznie się walka pomiędzy nią, która czuje się zobowiązana przyrzeczeniem, pociągnięta w sposób, że nie można się temu oprzeć, a “wielkimi” i “możnymi”, którzy na wszelkie sposoby usiłują w spotkaniach przeszkodzić.Zaczęły się publiczne przesłuchania. Komisarz policji Jcomet, sędzia śledczy Rives, prokurator rządowy Dutour, wszyscy traktowali ją jako małego drania. Straszono uwięzieniem, przesłuchiwano przez wiele godzin, usiłując zmusić do przyznania się do kłamstwa. Przedstawiano fałszywe świadectwa, które Bernadetta prostowała punkt po punkcie, bez gubienia się w zeznaniach. Pewnego dnia została wezwana razem z matką. Prokurator trzymał ją na stojąco przez ponad dwie godziny, a kiedy wreszcie żona urzędnika przechodząc rzekła miłosiernie: Tam jest krzesło, usiądźcie!, Bernadetta zareagowała ostro: Nie — możemy je zabrudzić! i usiadła na ziemi. Byli także możni, którzy wychodzili pokonani.Był tak wściekły, że nie był w stanie odnaleźć kałamarza — opowiadała ze śmiechem Bernadetta o swoim spotkaniu z prokuratorem, który stale pisał i wykreślał kłamstwa, które sam napisał. W końcu usiłowano ją na siłę umieścić w szpitalu dla umysłowo chorych.Jednak najpiękniejszymi były dialogi, które miały miejsce w grocie. W ciągu piętnastu objawień, Dziewica przekazała Bernadecie trzy tajemnice, które dotyczyły jedynie jej, a których nie ujawniła, mimo usilnych pytań, nawet osób duchownych takich jak biskupi i spowiednicy.W pierwszym przesłaniu powiedziała: “Pokuta, pokuta, pokuta. Módlcie się do Boga za grzeszników” i dziewczynka wykonuje nakazane w objawieniu gesty, które niepokoją obecnych (chodziło o prawie 500 osób). Wszyscy widzieli ją jak przemierzała na klęczkach kamienistą drogę prowadzącą do groty, całując na całej długości ziemię.Znajdowało się tam niewielkie zagłębienie, w którym było trochę błota. Widziano ją jak rękoma kopała w tym miejscu, aż pojawiło się trochę zamulonej wody, którą wzięła do ust.Tymczasem źródło, tak niespodziewanie wytryskające, powiększyło się, woda przejaśniła i popłynęła obficie. Rozpoczęły się zjawiska uzdrowień, które uczyniły Lourdes sławnym na cały świat.Innego dnia Dziewica każe jej jeść gorzkie zioła. Bernadetta nawet nie rozumie dlaczego o to wszystko prosi! Powtarza jedynie to, co Ona powiedziała: są to gesty pokutne i pełne pokory, ofiarowywane “za nawrócenie grzeszników”.Tłum chciał gestów wielkich, gdy tymczasem otrzymuje do uważnego przemyślenia proste znaki, poważne, pokorne i wymagające trudu, których sens zostanie ujawniony, gdy na koniec Dziewica objawi swoje Niepokalane imię.Na początku marca Bernadetta otrzymała najtrudniejsze posłannictwo: Idź powiedzieć kapłanom, żeby przyszli tutaj w procesji i zbudowali kaplicę.Chodzi tu o spotkanie z gderliwym księdzem Peyramale. Był tym bardziej wściekły i nieustępliwy im bardziej w sercu czuł się zmuszony do uległości, tym bardziej, że jako proboszcz, weryfikował w konfesjonale nawrócenia jakie zdarzały się w grocie. Bernadetta poszła na spotkanie z nim mała i drżąca. Pozwoliła się wypytywać, lecz miała tak mało do powiedzenia!
    — Powiadasz, że widzisz Dziewicę?
    — Ja nie mówię, że to jest Dziewica.
    Bernadetta ucieka się do swojego określenia: Widziałam coś, co wydaje się być panią!
    — Coś! — Proboszcz usiłuje być zły.
    — Nieszczęściem jest mieć takich ludzi jak wy, którzy wprowadzają nieporządek w parafii.Bernadetta stała się “mała jak ziarno prosa”, jednak trwała w wypełnianiu swojego posłannictwa, prosząc w imieniu Pani o zorganizowanie procesji.Następnie ucieka. Jednak zaledwie złapała oddech, zorientowała się, że zapomniała przekazać drugą część posłannictwa — sprawę zbudowania kaplicy.Powróciła wieczorem i znalazła wszystkich księży na zebraniu. Z pokorą powiedziała, że Pani chce kaplicy i dodała pierwszy raz coś od siebie: kaplicy… nawet bardzo małej!Peyramale postawił swoje warunki: Pani powinna dać jakiś znak, powinien w grocie zakwitnąć znajdujący się tam krzak róż oraz powinna wyjawić swoje imię.Dziewczynka wyszła uradowana, z uczuciem lekkości z powodu wypełnienia swojej misji. W końcu nadszedł ostatni z piętnastu dni, o które prosiła Dziewica. Wszyscy oczekiwali wielkiego objawienia i wielkiego cudu. Nic takiego nie stało się.Na zapytania przekazane przez Bernadettę, otoczoną przez ponad dziesięć tysięcy osób oraz dokładnie obserwowaną przez komisarza Jcomet, Dziewica nie odpowiedziała zupełnie nic.Mistyczny dialog i cisza w grocie trwały trzy czwarte godziny.Powróciła, aby przekazać wszystko proboszczowi.
    — Poprosiłam o wyjawienie swojego imienia a ona uśmiechała się. Poprosiłam, aby spowodowała zakwitnięcie róż, a ona znowu się uśmiechała. Jednak ciągle chce kaplicy.
    Na to Peyramale:
    — Masz pieniądze?
    — Nie.
    — Ani ja ich nie mam. Powiedz Pani, aby dała ich trochę.Replika dobrze oddaje całe to rozczarowanie.Dzienniki jednoczyły się w zjadliwych komentarzach (pisano: “cudem jest nadzwyczajna łatwowierność tego tłumu!” i sugerowano aby tą “piętnastolatkę, która chce być świętą oddać do szpitala”!).Nadszedł dzień 25 marca. Jest to dzień Zwiastowania. Jeszcze nie nastał świt, kiedy Bernadetta wstała z łóżka, czując w sobie nieodparty impuls, aby pójść do groty.Objawienie już ją “oczekiwało” i Bernadetta grzecznie poprosiła: Pani, czy zechcesz mi okazać swoją łaskę i powiedzieć mi swoje imię, bardzo o to proszę…“To coś” uśmiechnęło się. Bernadetta nalega czterokrotnie.Za czwartym razem “zjawa” już się nie uśmiechała. Rozłożyła złożone ręce, kierując je ku ziemi, oczy zwróciła do nieba i powiedziała w dialekcie: Que soy era Immaculada Concepciou — Jestem Niepokalanym Poczęciem.Bernadetta szybko wstała, pobiegła w kierunku plebani i zaledwie zobaczyła proboszcza powtórzyła gesty i słowa Pani.Zupełnie zakłopotany proboszcz odpowiedział:
    — Pani nie może mieć takiego imienia. Wiesz co ono oznacza?
    — Nie — odpowiedziała Bernadetta.
    — A więc jak możesz to mówić, skoro nie rozumiesz.
    — Powtarzałam to sobie przez całą drogę.
    Ja jestem Niepokalanym Poczęciem! Minęły cztery lata od czasu, gdy Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi, lecz jest to pewna prawda, fakt. Nie jest to imię. Gdyby powiedziała: “Ja jestem Dziewicą!” albo: “Ja jestem niepokalaną Dziewicą!” Ale to określenie jest dziwne, tak dziwne, że niewykształcona dziewczynka nie mogła go wymyślić.A jednak, pewne ostre światło wdziera się w nasz umysł i serce. My, ludzie, gdy chcemy powiedzieć o czymś, co wydaje się jedyne na świecie, tak właśnie czynimy: bierzemy jakieś abstrakcyjne określenie i nadajemy go jakiejś osobie.Papieża nazywamy “świątobliwością” a kardynałów “eminencją”.Ty jesteś miłością! Ty jesteś moją radością! Ty jesteś uosobieniem dobroci!Maryja powiedziała o sobie, że jest tak czysta, iż jest samą czystością. Przyszła na świat w sposób tak niepokalany, że cała jest Niepokalanym Poczęciem.Dwa ostatnie objawienia miały wymiar pożegnalny. Siódmego kwietnia, wtorek po Wielkanocy, Dziewica jeszcze raz poprosiła, aby zbudować mały kościół, a 16 lipca, w święto Matki Bożej z Góry Karmel, miało miejsce ostatnie ciche objawienie. Grotę otoczono palisadą i postawiono straże, widząca nawet nie mogła się zbliżyć do groty, lecz wszystko stało się jak zwykle, jak gdyby bariery postawione przez ludzi wcale nie istniały.Od tego czasu rozpoczęła się i zaczęła rozwijać historia Lourdes, które stało się największym światowym centrum pielgrzymkowym oraz miejscem cudów, gdy tymczasem dzieje Bernadetty poszły inną drogą, która już nigdy nie prowadziła do groty.Zanim podążymy za Bernadettą w drugą fazę jej życia, musimy powrócić do tego, co wydarzyło się podczas pierwszych objawień. Już od pierwszego przesłania, Dziewica powiedziała jej coś, co dotyczyło jej osobiście: Nie przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwa na tym świecie, lecz na tamtym.Są to słowa, jakimi tłumaczy Niebieska Matka swojej dziewczynce błogosławieństwa ewangeliczne.Nigdy, ani przez chwilę, Bernadetta nie uważała, że jako “widząca” zasługuje na jakieś przywileje albo zadowolenie lub względy w życiu doczesnym.Przeciwnie — głosząc całej ludzkości konieczność czynienia pokuty dla nawrócenia grzeszników — Bernadetta wiedziała, iż jest przeznaczona do pewnej tajemnicy zadośćuczynienia.Pierwszy okres po objawieniach jest wypełniony chaosem. Lata młodzieńcze i pierwsze lata dorosłego życia upływają pośród pielgrzymów, turystów, księży, biskupów, dziennikarzy, fotografów, naukowców, wszystkich ustawicznie badających ostatnie “szczególne, nieujawnione przesłanie”.Po tym jak objawienia zostały oficjalnie rozpoznane przez Kościół, już w roku 1862, usiłuje się ją chronić, umieszczając przy domu sióstr w macierzystej parafii. Ale ochrona nie mogła być zbyt efektywna i Bernadetta musiała często ukrywać się sama przed wieloma wścibskimi, a często przed tymi, którzy chcieli “zorganizować jej życie”, obiecując sukcesy i pieniądze.Ucieczka od nadmiernego trzymania się na baczności, a którego stała się symbolem, było jej pierwszym obowiązkiem. Normalnym rozwiązaniem wydawał się zakon, ale nie miała ku temu ani wykształcenia, ani zdrowia, ani szczególnych zdolności.Biskupowi, który pytał ją o zamiary, pokornie odpowiada: Nie potrafię nic robić… Nie jestem w niczym dobra.Nie jest to ważne — odpowie jej — postaramy się do czegoś ciebie wykorzystać.Tak oto, w wieku 22 lat, wstąpiła do nowicjatu sióstr z Nevers (były to siostry z tego samego zgromadzenia, które pracowały w jej małej parafii). W końcu łatwiej będzie ukryć się pomiędzy 44 nowicjuszkami, jak to jej obiecano. Dzwonek wielkiego zakonu dzwonił jednak ustawicznie. Często chodziło o osoby, którym nie można było odmówić. Często byli to oficjalni historycy, którzy przychodzili wypytywać ją i kazali w kółko wiele razy wszystko powtarzać.
    W roku 1867 Bernadetta złożyła swoje pierwsze śluby zakonne, na zakończenie, których wydarza się epizod, który jest jednocześnie bolesny z powodu motywów, które do niego doprowadziły jak i dramatyczny z powodu pewnego rodzaju nieświadomego proroctwa i osądu Bożego jaki kładzie się na małych ludzkich sprawach.Chodziło o rzecz następującą: po ślubach młode siostry “muszą być posłuszne” i zostaje im wskazany klasztor oraz obowiązek, do którego są przypisane. Żadna nie pozostaje w domu macierzystym (gdzie znajduje się także nowicjat), który jest klasztorem o największym prestiżu, a gdzie przychodzi się po latach “zasług”.Bernadetta musiała zostać, gdyż w przeciwnym wypadku w małych wspólnotach nie można by było skutecznie jej ochraniać. Powinna pozostać, lecz ani ona ani inne siostry nie powinny pomyśleć, że dla niej zarezerwowano jakieś przywileje.I stało się tak, że siostry wymyśliły pewien skomplikowany scenariusz. Profeski, jedna po drugiej podchodziły do biskupa i odbierały swój przydział.Uczyniono mistyfikację, że zapomniano o Bernadecie, a następnie w ostatniej chwili, kiedy ceremonia prawie się zakończyła, pokazano, że nagle przypomniano sobie o niej, zawołano ją i między przełożoną a biskupem rozwinął się taki oto mądrze przygotowany dialog:
    — Co uczynimy z siostrą Marią Bernadettą?
    — Monsignore, nie jest w niczym dobra. Możemy jednak litościwie zatrzymać ją w domu generalnym i wykorzystać do drobnych prac w izbie chorych. Jest prawie zawsze chora. Będzie to jej obowiązek.Od tego miejsca dialog popłynął sam, jakby Duch Święty wziął w swoje ręce reżyserię tej sceny. Biskup spojrzał na Bernadettę z łagodnością. Czy prawdą jest, że siostra nie umie nic robić? — powiedział. Jest to prawda, jak to już wcześniej mówiłam, lecz ksiądz biskup upewnił mnie, że nie jest to ważne. Wtedy biskup rzekł uroczyście: Przydzielam siostrze obowiązek modlitwy.I tak się stanie. Życie Bernadetty rozwinie się całkowicie w coraz głębszym doświadczeniu modlitwy i cierpienia.Jest to ustawiczny pokorny dialog z Niebem, nawet jeśli od ostatniego objawienia wydaje się ono dla niej zamknięte tak, jak dla każdego innego śmiertelnika w czasie ziemskiej wędrówki.Dla Bernadetty, objawienie staje się coraz bardziej odległe i zaciemnione. Wszystko zmierza ku rozpłynięciu się w niepamięci, a ona nic nie czyni, aby utrzymywać i kultywować pamięć obrazów i słów.Stale obsesyjnie nalegano na uściślenie dat i szczegółów (był to czas, w którym historycy polemizowali już ze sobą), niepokojono ją, gdyż nie była w stanie być precyzyjną.Trafia do izby chorych, najpierw dla leczenia innych, z niewiarogodną łagodnością okazując dokładność, zdolność i w końcu “kulturę” pielęgniarską tym dziwniejszą, że nie miała nigdy możności niczego się nauczyć.Ale sama również znosi coraz liczniejsze choroby, pewną postać gruźlicy, która nie opuściła jej od czternastego roku życia i coraz bardziej rozwija się w ogromny guz kolana, w coraz większym stopniu utrudniający chodzenie.Ze swoimi współsiostrami żyje spokojnie, chociaż czasami zdarzają się okresy dramatyczne i skomplikowane, które znieść mogą jedynie ludzie “wielkiego ducha”, którzy całkowicie pozwolą przeniknąć się łaską Boga.Jedna z przełożonych Bernadetty miała względem niej mieszane uczucia, czci i niechęci. Czci, gdyż Bernadetta “była dziewczyną umiłowaną przez Dziewicę i jej oczy widziały Madonnę”; niechęci, gdyż nie była w stanie do głębi jej uwierzyć.Kiedy mówiło się o Lourdes (zawsze pod nieobecność Bernadetty), przełożona zawsze kończyła, podkreślając, że znak o jaki prosił proboszcz nie spełnił się: Jednak kwiat róży nie zakwitł!A przede wszystkim Matka Vauzou — kobieta surowa, pochodząca ze szlacheckiej rodziny, zakonnica bardzo skrupulatna — nie była w stanie nie zrobić przytyku, jak tak szczególna łaska widzenia Dziewicy mogła dosięgnąć swym przeznaczeniem jakąś biedną i nic nie znaczącą kreaturę jaką jest Bernadetta.Była mizerną chłopką — powie pewnego dnia. Jeśli Święta Dziewica chciała objawić się w jakimś miejscu na ziemi, nie powinna wybrać prostej i niepiśmiennej dziewczyny zamiast cnotliwej i wykształconej zakonnicy!Nie trzeba mówić, że prześladowała Bernadettę i jedynie względem niej stosowała Regułę aż do głębi, nie darując jej niczego.Powinna to czynić w taki sam sposób względem innych — według surowego zwyczaju jaki obowiązywał w zakonach — lecz względem niej robiła to szczególnie, czasem bezwolnie, z odrazą. Bernadetta, bardzo wrażliwa, pragnąca uważać ją za swoją prawdziwą matkę, stale była raniona.Powiadało się, że była jedną ze świętoszkowatych sióstr, ale tak patrząc dokładnie, była czymś więcej.Z jednej strony była to osobowość o wysokim poziomie duchowym, hartowanym przez surową ascezę, która jednak nie została jeszcze porwana przez cud wcielenia (Boga, który stał się małym jak stworzenie), a z drugiej była Bernadetta, żywy świadek i przedłużenie tego cudu.Owa surowa zakonnica — prawie “heroiczna”, lecz jeszcze nie “chrześcijanka” — przeżyła Bernadettę, a kiedy mówiło się o jej możliwej kanonizacji, powiadała: Poczekajcie, aż umrę. Ale kiedy także ona doczekała się śmiertelnego łoża, jej ostatnie słowa były: Nasza Pani z Lourdes, osłaniaj mnie przy śmierci.Tak oto Bernadetta nigdy nie była naprawdę kochana przez osoby, które w największym stopniu powinny względem niej reprezentować na ziemi Świętą Dziewicę, Matkę.Nawet na łożu boleści, gdy jej kości ulegały destrukcji, nie mogła liczyć na traktowanie uprzywilejowane. Często, jedyne co jej pozostawało, to mały srebrny krzyż, który przysłał jej papież “Niepokalanej”, a który stale ściskała w dłoniach.Gdy już nie była w stanie go utrzymać, poprosiła, aby umocowano go do łóżka.Jakaś współsiostra, wspominając przywilej jej dzieciństwa, powiedziała: Poproś naszą Matkę Niepokalaną, aby dała tobie pociechę. Nie — odpowiedziała — żadnej pociechy, jedynie siły i cierpliwość.Cierpiała także z powodu postępującej głuchoty, która izolowała ją jeszcze bardziej.Kiedy zaczęła się agonia krzyknęła: Mój Boże, a wydawało się, że nie ma już więcej sił. Potem jeszcze: Pragnę! Odnosiło się wrażenie, że na ziemi ponownie rozgrywa się scena z Kalwarii.Zawołano siostry, które otoczywszy łóżko, zaczęły odmawiać ostatni różaniec. Gdy nagle głos umierającej się podniósł i akcentując każde słowo rzekła: Mój Boże ja Ciebie kocham… Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za mnie biedną grzesznicę, biedną grzesznicę!I wydała ostatnie tchnienie, złożywszy swoją duszę w rękach owej Dziewicy, która uśmiechała się do niej w młodzieńczych latach.W ostatnich dniach życia — przywołując z głębi świadomości pamięć pewnej sceny tysiące razy widzianej w młynie w okresie dzieciństwa — powiedziała: Jestem zmielona jak ziarno… a moje cierpienie będzie trwało aż do końca.Była na pewien sposób pokorna, by powiedzieć, że staje się jakby chlebem dla sprawowania Eucharystii.Kiedy złożono jej biedne ciało na łożu śmierci, była tak wyniszczona chorobą. Stała się jedną raną i wydawało się, iż szybko ulegnie rozkładowi.Ona natomiast wydawała się odmłodnieć.Ciało nie uległo zepsuciu. Jej doczesne szczątki były trzy razy w obecnym stuleciu ekshumowane i za każdym razem znajdowano je nietknięte. Wydaje się, że Dziewica zechciała pozostawić pewien znak danego przyrzeczenia: Nie obiecuję tobie, że uczynię ciebie szczęśliwą na tym świecie, lecz na tamtym.Spełniła to szybko, bo zaledwie opuściła ten brzeg, Maryja zechciała pozostawić na ciele Bernadetty znak swojej bliskości; jakby było to ciało niepokalane, nietknięte.


    o. Antonio Sicari/tłumaczenie – Jerzy Kąkol

    ______________________________________________________________________________

    Losy Bernadetty

    Losy Bernadetty

    św. Bernadeta Soubirous / fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    “Widziałam Ją… Jakże była piękna!… Spieszno mi, by Ją znowu zobaczyć.” Uczyniła jeszcze raz swój piękny znak krzyża i oddała Bogu ducha. Miała 35 lat.

    Bernadetta Soubirous chętnie opowiadała o objawieniach, ale kiedy ktoś nie chciał jej wierzyć, dodawała: “Nie otrzymałam polecenia sprawić, abyście uwierzyli, ale aby wam to przekazać.” O sobie mówiła: “Maryja wybrała mnie, bo jestem najbiedniejsza.” Jej rodzina żyła istotnie w nędzy z powodu licznych nieszczęść, chorób, utraty majątku. A jednak ofiarującym jej pomoc mała wizjonerka odmawiała stanowczo, mówiąc: “Wolę pozostać biedną”. Była za to bogata bogactwem nadprzyrodzonym. Świadkowie twierdzili, że sam sposób robienia przez Bernadettę znaku krzyża “tak samo jak Pani”, nawracał grzeszników. Często chorowała. “Być może Maryja pragnie, abym cierpiała? Może potrzeba cierpienia?” – oto jej odpowiedź w obliczu licznych dotykających ją chorób. Była cicha i pokorna.

    Często uczestniczyła w uroczystościach przy grocie, wmieszana w tłum, aby nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy stanął przed nią problem wyboru drogi życiowej oświadczyła: “Maryja powiedziała, że mam zostać zakonnicą, ale nie powiedziała, w jakim zgromadzeniu”. Broniła się przed naciskami, chcąc ponad wszystko spełnić wolę Bożą. Tymczasem biskup bardzo pragnął wysłać ją do klasztoru w odległym Nevers, aby nie skupiała na sobie ciekawości pielgrzymów. Bernadetta długo rozmyślała nad tą propozycją. Wiedziała, że z Nevers nigdy już nie powróci. Wreszcie ze łzami żegnała się z grotą: “Grota – to było moje niebo. Już jej więcej nie zobaczę”. Po przybyciu do Nevers powiedziała: “Przybyłam tu się ukryć.”

    Losy Bernadetty

    fot. Henryk Przodziono/Gość Niedzielny

    ***

    Klasztor Saint Gildard w Nevers, gdzie Bernadetta spędziła 13 lat. Służyła Bogu i bliźnim jako wspaniała pielęgniarka. Jednak w 1875 roku zaczęła bardzo poważnie chorować. Zmarła 16 kwietnia 1879. Jej ostatnie słowa skierowane były ku Bogu i ku Pięknej Pani, którą na zawsze zapamiętała ze spotkań w Massabielle: “Mój Boże! Mój Boże! Święta Matko, Matko Boga, módl się za mnie, biedną grzesznicę!” Patrzyła na krzyż i na figurę Matki Bożej z Lourdes: “Widziałam Ją… Jakże była piękna!… Spieszno mi, by Ją znowu zobaczyć.” Uczyniła jeszcze raz swój piękny znak krzyża i oddała Bogu ducha. Miała 35 lat. Nietknięta przez czas spoczywa w kościele w Nevers, oczekując na zmartwychwstanie. Wszystkie pamiątki po niej są tam starannie przechowywane. Została kanonizowana w 1933 r. przez papieża Piusa XI.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    „Głupia prostaczka”, której objawiła się Maryja. Poruszająca historia Bernadety Soubirous

    ŚWIĘTA BERNADETTA SOUBIROUS

    Redakcja/Aleteia.pl

    Bernadeta wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania z dziękczynieniem cierpienia i upokorzeń.

    Od pierwszego objawienia w Lourdes w lutym 1858 roku ludzie traktowali małą wizjonerkę jak dzikie zwierzątko. Zresztą, po pewnym czasie Bernadeta sama czuła się zaszczuta. Ciągle ktoś chciał z nią rozmawiać, dyskutować albo przynajmniej na nią popatrzeć.

    Bernadeta Soubirous schowała się w… klasztorze

    Nie chciała sobą przesłaniać treści samych objawień – była świadoma, że teraz przyszedł czas działania Maryi. Rozwiązanie wkrótce przyszło samo: niewiele po ostatniej wizji zachorowała na zapalenie płuc. Leczyła się w szpitaliku Sióstr Miłosierdzia z Nevers i musiało to być dobre doświadczenie, bo postanowiła wstąpić do tego zgromadzenia i tak uciec przed ciekawskimi.

    Nie miała wykształcenia i była prosta w obejściu, więc nadawała się tylko do tzw. drugiego chóru, czyli sióstr pracujących fizycznie. Jednak równocześnie była chora na astmę i ogólnie słabego zdrowia, co wykluczało ciężkie prace. Przyjęto ją dzięki protekcji biskupa miejsca. Próg klasztoru przekroczyła 7 lipca 1866 roku wraz z dwiema innymi aspirantkami, mając 22 lata.

    Na drugi dzień przełożone zebrały całą wspólnotę (trzysta sióstr) w głównej sali i Bernadeta po raz pierwszy i ostatni opowiedziała im historię objawień. Od tego momentu miała być jedną z sióstr, a do tematu wizji nie wolno było wracać. Przynajmniej w gronie sióstr, bo do furty wciąż pukali dziennikarze (ci byli odsyłani) i osoby duchowne, w tym historycy, którzy „przesłuchiwali” s. Marię Bernardę. Cierpliwie odpowiadała na wciąż te same pytania i opowiadała wciąż i wciąż swoją historię.

    Dlaczego Maryja nie objawiła się komuś wykształconemu?

    Jednocześnie była w formacji. Jej bezpośrednią przełożoną była siostra ze szlacheckiej rodziny. Nie potrafiła zrozumieć, czemu Maryja objawiła się właśnie takiej „głupiej prostaczce”, a nie komuś z wysokiego rodu lub przynajmniej dobrze wykształconemu. Prawie do końca życia odrzucała prawdziwość tych wizji, a samą wizjonerkę uważała za małą spryciarkę, która chciała zwrócić na siebie uwagę i coś zyskać na twierdzeniu, że widziała Matkę Boga.

    Dlatego wyłapywała jej najmniejsze potknięcia, nie dawała zwolnień od obowiązków i do granic nerwicy natręctw pilnowała, czy Bernadeta wypełnia regułę. Wizjonerka przyjmowała to w pokorze, nawet fakt, że wciąż odkładano jej śluby wieczyste. Złożyła je prawie cudem – ponieważ przy kolejnym ataku choroby obawiano się, że umrze, dano jej zezwolenie na nie. Bernadeta tym razem jeszcze nie zmarła, ale śluby były już ważne.

    Praca św. Bernadety w szpitalu

    Wcześniej jednak było kilkanaście lat pracy w szpitalu, najpierw jako pomoc pielęgniarki, a potem jako siostra odpowiedzialna za szpital. Sama schorowana – do astmy wkrótce dołączył nowotwór kolana i gruźlica – doskonale rozumiała słabość innych. Chorzy byli zachwyceni jej delikatnością i wyczuciem. Miała w sobie wiele naturalnej radości i przyjazny sposób bycia. Siostry do niej lgnęły, szczególnie aspirantki i postulantki.

    Uważała się za ograniczoną i mało zdolną intelektualnie. Nie szukała wielkości. Świadczy o tym choćby następująca historia: ktoś przyniósł do klasztoru w Nevers informację, że w Lourdes można kupić zdjęcia Bernadety. Opłata za ich nabycie była śmiesznie mała. Wizjonerka skwitowała to słowami: „Widocznie tyle jestem warta”.

    Modlitwa – najważniejsze zadanie Bernadety

    Jednocześnie wciąż trwała przy danej jej przez Maryję słodko-gorzkiej obietnicy: „Obiecuję ci szczęście, ale nie na tej ziemi” i to pewnie z niej czerpała siły do przyjmowania w pokoju i z dziękczynieniem cierpienia fizycznego i upokorzeń.

    Jednym z ostatnich była chwila przydzielania nowym profeskom wieczystym ich miejsca w zgromadzeniu. Była wtedy wśród nich i s. Soubirous, jednak przełożone jakby o niej zapomniały. Dopiero biskup zwrócił uwagę, że jej nie dano żadnego miejsca. Zapytał więc, co umie. Odparła, że nic, tylko się modlić. Więc ordynariusz wyznaczył jej jako zadanie w zakonie modlitwę.

    Zmarła 16 kwietnia 1879 roku w wieku zaledwie 33 lat. Został po niej malutki notatnik duchowy, a w nim piękny duchowy „testament” – spisany niewiele przed śmiercią hymn dziękczynienia. Za wszystko.

    Testament Bernadety Soubirous*

    Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie… dziękuje Ci, Jezu.

    Za dni, w który przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu… dziękuje Ci, Matko.

    Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to, że pamięci nigdy nie miałam, za moją ignorancję i za moją głupotę, dziękuję Ci.

    Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała…

    Za to, że moja mama umarła daleko, za ból, który odczuwałam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę, nazwał mnie “siostro Mario Bernardo” … dziękuję Ci, Jezu. Dziękuję Ci za to serce, które mi dałeś, tak delikatne i wrażliwe, a które przepełniłeś goryczą…

    Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do niczego, dziękuję…, za sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię i za chleb upokorzenia… dziękuję.

    Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu mi wad, tak że inne siostry mówiły: “Jak to dobrze, że nie jestem Bernadetą”.

    Dziękuję, za to, że byłam Bernadetą, której grożono więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko… tą Bernadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili sobie: “To ta ma być Bernadeta, którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę?”.

    Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące…, za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym, za moje spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe ostre bóle… dziękuję Ci, mój Boże.

    I za tę duszę, którą mi dałeś, za pustynię wewnętrznej oschłości, za Twoje noce i Twoje błyskawice, za Twoje milczenie i Twe pioruny, za wszystko. Za Ciebie – i gdy byłeś obecny, i gdy Cię brakowało… dziękuje Ci, Jezu.

    Elżbieta Wiater/Aleteia.pl/*źródło: “Fonti Vive”, Caravate, wrzesień 1960

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 kwietnia

    Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary Bus, prezbiter
    ***
    Śmierć świętych Anastazji i Bazylissy
    Anastazja i Bazylissa są wspominane w “Martyrologium rzymskim” jako uczennice apostolskie, matrony rzymskie nawrócone na chrześcijaństwo przez nauczanie świętych Apostołów Piotra i Pawła. Po ich męczeńskiej śmierci, odnalazły ich ciała i pochowały potajemnie pod osłoną nocy. Za to skazano je na tortury (obcięto im języki i kończyny) i ścięcie. Poniosły śmierć za czasów Nerona w roku 67 (lub 68). Są patronkami cenzorów, wzywane w bólach głowy.W ikonografii atrybutem świętych Anastazji i Bazylissy są nożyce, palma. Często są przedstawiane bez głowy, rąk i nóg.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święte Anastazja i Bazylisa

    Święte męczenniczki (zm. ok. 68r.)

    Dwie szlachetne matrony rzymskie, które nawróciły się dzięki nauczaniu św. Piotra
    i św. Pawła. Gdy Apostołowie zginęli śmiercią męczeńską, odnalazły ich ciała
    i pochowały pod osłoną nocy.

    Niestety władze odkryły, kto pochował św. Piotra i św. Pawła, Anastazja i Bazylisa zostały przyprowadzone przed cesarza Nerona i wtrącone do więzienia, a po tym jak odmówiły wyparcia się wiary katolickiej skazane na śmierć. Przed wykonaniem wyroku zostały brutalnie okaleczone, wyrwano im języki i odcięto kończyny, po czym ścięto głowy.

    Kościół p.w. Matki Bożej Królowej Pokoju w Rzymie

    ***

    Ich relikwie znajdują się w kościele p.w. Matki Bożej Królowej Pokoju w Rzymie
    (Santa Maria della Pace), nieopodal Placu Navona (Piazza Navona).

    Patronki:
    Cenzorów, wzywane w bólach głowy.

    Ikonografia:
    Przedstawiane najczęściej razem, w długich szatach, czasami niosące ciała św. Piotra
    i św. Pawła. Ich atrybutami są: palma, nożyce.

    Święci Pańscy

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 kwietnia

    Święta Ludwina, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Walerian, męczennik
    ***
    Święta Ludwina

    Ludwina (Ludmiła) urodziła się w Holandii w miasteczku Schiedam koło Rotterdamu 18 marca 1380 roku. Jej rodzice, Piotr i Petronela, pochodzili ze zubożałej szlachty. Ludwina była dziewiątym dzieckiem. Należała do najurodziwszych dziewcząt miasta. O jej rękę ubiegało się wielu. Chrystus chciał ją jednak mieć wyłącznie dla siebie. Kiedy dziecko miało zaledwie 7 lat, złożyło ślub dozgonnej czystości. Kiedy miała 15 lat, w czasie zabawy na lodzie, upadła tak nieszczęśliwie, że uszkodziła sobie kość pacierzową. To był początek jej Golgoty, trwającej długich 38 lat. Przez tak długi czas Ludwina nie opuszczała łóżka, a życie jej było jednym, powolnym konaniem. Od leżenia powstały bolesne odleżyny. Ciało pokryło się jedną raną. Gnijąca i cuchnąca flegma, wydobywająca się z ran, odstraszyła od chorej nawet najodważniejszych. Lekarze nie mogli rozeznać się w chorobie. Stosowali eksperymentalne zabiegi, które nie tylko nie pomagały i nie przynosiły żadnej ulgi, ale wręcz przeciwnie – zaostrzały sytuację.
    Początkowo nieszczęśliwa Ludwina usiłowała jeszcze chodzić, czołgając się na rękach i kolanach po ziemi. Potem i na to zabrakło sił. Paraliż tak ją obezwładnił, że poruszała tylko głową i lewą ręką. Zgangrenowane wnętrzności wydawały ustami, uszami i nosem cuchnącą ropę z krwią. W ranach zalęgło się robactwo. Na domiar złego nie było komu koło chorej chodzić, a przecież potrzebowała stałej opieki. Najęto wreszcie do posługi kobietę, która nie tylko nie była pomocą dla Ludwiny, ale często lżyła ją, pluła na jej twarz, a nawet posuwała się do rękoczynów.
    To morze cierpienia fizycznego i duchowego początkowo doprowadzało Ludwinę do rozpaczy. Buntowała się, narzekała na swój los, pragnęła śmierci jako wybawienia. Dopiero gdy pewnego dnia odwiedził ją spowiednik i przypomniał mękę i śmierć Pana Jezusa, otworzył jej oczy na wartość i sens cierpienia. Odtąd cicho i bohatersko zaczęła znosić swój los. W swoim cierpieniu jednoczyła się z męką Pana Jezusa tak, że powoli nawet pokochała swoje cierpienia. Uznała w nich szczególny rodzaj swojego apostolstwa. Już nie błagała ani o zdrowie, ani o śmierć, ale by cierpieniem mogła nawrócić jak najwięcej grzeszników, przynieść ulgę duszom w czyśćcu cierpiącym, być ofiarną żertwą dla umęczonego Oblubieńca.
    W tej długiej agonii Bóg nawiedzał ją duchowymi pociechami, wizjami, a nawet ekstazą. W ostatnich latach żyła podobnie jak św. Mikołaj z Flüe – wyłącznie Komunią świętą. Rychło też sława jej świętości obiegła okolicę. Przychodzono do niej tłumnie, polecano się jej modlitwie, proszono o rady. Dary, jakie jej składano, oddawała ubogim. Tomasz a Kempis pisze w jej żywocie, że na wiadomość o pewnej ubogiej wdowie posłała jej przez znajomą osobę 8 franków. Okazało się jednak, że te franki mimo robionych wydatków zawsze pozostawały nieuszczuplone. Dzięki temu wdowa mogła zaopatrzyć swój dom i spłacić wszystkie długi. Na pamiątkę przechowywano ten woreczek, zwany “sakiewką Bożą”. Ludwina miała także dar przepowiadania. Tuż przed śmiercią zjawił się jej Pan Jezus z piękną koroną, w której jednak brakowało kilka klejnotów. Rzekł do niej: “Córko, potrzeba je jeszcze dopełnić”. W kilka dni potem na Ludwinę napadli bandyci, ograbili ją doszczętnie i pobili.
    14 kwietnia 1433 roku, po 53 latach życia, Ludwina przeniosła się do szczęśliwej wieczności. Gdy ubierano ją do trumny, zauważono na jej ciele zamiast koszuli ostrą włosiennicę. Papież Leon XIII w roku 1890 zatwierdził jej kult.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 kwietnia

    Święty Hermenegild, królewicz i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Marcin I, papież i męczennik
    ***
    Święty Hermenegild

    Po śmierci króla Wizygotów, Atanagilda (+ 567), ich królem został obrany Liuwa, który niebawem podzielił się ogromnym królestwem ze swoim bratem, Leowigildem: sobie zostawił Galię, a jemu oddał rządy nad Hiszpanią. Po śmierci Liuwy panem całego państwa Wizygotów zachodnich został Leowigild (573). Jego pierwszą małżonką była Teodozja, córka Seweriana z Kartaginy, który był ojcem świętego rodzeństwa: Leandra, Izydora z Sewilli, Fulgencjusza i Florentyny. Z tego to małżeństwa Leowigild miał dwóch synów: św. Hermenegilda i Rekareda. Po śmierci Teodozji Leowigild pojął za żonę Goswinatę, która namówiła króla do przyjęcia arianizmu.
    Dla sprawniejszych rządów Leowigild oddał Hermenegildowi w zarząd Hiszpanię, a sam pozostał w Galii. Królewicz w tym czasie ożenił się i miał syna. Zamieszkał w Sewilli. Oboje z żoną nie tylko nie przeszli na arianizm, ale ze wszystkich sił popierali Kościół katolicki. To stało się przyczyną konfliktu z ojcem. Leowigild wydał dekret, nakazujący wszystkim poddanym przejście na arianizm (580). Co więcej, zebrał synod i zmusił biskupów, by potwierdzili jego uchwałę. Zaczęło się formalne prześladowanie opornych: skazywano ich na więzienie i banicję. Jednak katolicka Sewilla i jej okolice stawiły zbrojny opór.
    Doszło do wojny domowej, która dla Hermenegilda skończyła się klęską. Cesarz wschodnio-rzymski, który przez wygnanego z kraju św. Leandra przyrzekł pomoc, skuszony okupem zaofiarowanym przez Leowigilda, zostawił katolików samych swemu losowi. Po dwóch latach wojny Hermenegild usiłował ratować się ucieczką do Kordoby. Ojciec zdobył miasto i skazał syna na wygnanie do Walencji. Hermenegild nie czuł się tam jednak bezpieczny i usiłował uciec. Został wszakże pochwycony i uwięziony w Tarragonie. Tu ojciec usiłował wszelkimi sposobami nakłonić syna do odstępstwa od wiary: obietnicami, groźbami, a nawet męką. W roku 586 posłał król do syna, do więzienia, ariańskiego biskupa z Komunią wielkanocną. Jej przyjęcie Leowigild traktował jako znak pogodzenia się z losem i przyjęcia arianizmu. Kiedy zaś Hermenegild stanowczo odmówił, w sam dzień Wielkanocy został zamordowany.
    Krew bohatera nie poszła jednak na marne. Brat św. Hermenegilda, Rekared, po śmierci Leowigilda, która nastąpiła rychło po męczeństwie Hermenegilda, przywrócił katolicyzm w całym państwie.
    O Hermenegildzie pisali opat z Biclaro i św. Izydor z Sewilli (+ 636). Św. Grzegorz I Wielki (+ 604) poświęcił mu osobny rozdział w swoich Dialogach.
    Kult królewicza nie powstał samorzutnie zaraz po śmierci, jak to się zwykle dzieje – na większą skalę rozpoczął się bowiem dopiero w wieku XII. Król Filip II wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o kanonizację. Dokonał jej papież Sykstus V w 1586 roku – a więc dopiero w 1000 lat po śmierci Świętego. Papież wyznaczył również dzień 13 kwietnia na doroczną pamiątkę i wspomnienie św. Hermenegilda. Papież Urban VIII rozciągnął to wspomnienie na cały Kościół (1636). Także Grecy obchodzą dzień męczeństwa Hermenegilda 30 października, a Ormianie – 29 marca. To piękny i wymowny ślad dawnej jedności Kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 kwietnia

    Święty Zenon z Werony, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Juliusz I, papież
    ***

    Święty Zenon z Werony. Walczył o pozyskanie pogan dla Chrystusa
    ***

    Zenon urodził się ok. 300 r. w Cezarei Mauretańskiej (teren dzisiejszej Algierii). Jako młodzieniec był świadkiem męczeństwa św. Arkadiusza – widział, jak odrąbywano mu ręce i nogi, by go zmusić do wyparcia się wiary. W jednym ze swoich pism Zenon podaje, że krew płynęła z ran Arkadiusza, tryskając jakby cztery fontanny. Wreszcie męczennikowi odcięto głowę.
    Zenon studiował w znanych ówcześnie ośrodkach kultury i nauki Afryki Północnej: w Syrcie i Madaurze. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się w Weronie, gdzie w 350 r. wyświęcono go na kapłana. Dwanaście lat później został biskupem tego miasta. “Trzodę swoją ochraniał przed niebezpieczeństwami arianizmu i panującego wokół pogaństwa” – głosi Martyrologium rzymskie. Pozostawił po sobie 93 tzw. traktaty, będące cennym świadectwem ówczesnej mentalności, metod duszpasterskich i wskazań liturgicznych. W swoich pismach zostawił szczegółowy opis ówczesnej praktyki udzielania chrztu świętego i Eucharystii.
    Jego diecezja miała jeszcze sporo pogan. Zenon zabiegał więc, by pozyskać ich dla Chrystusa. Względem katechumenów zachowywał wielką ostrożność i roztropność w dopuszczaniu do chrztu świętego, by nie byli tylko powierzchownymi katolikami, a w życiu nadal poganami. Nauczanie wiary traktował jako swój pierwszy i zasadniczy pasterski obowiązek. Bardziej jednak uczył swoich wiernych życia chrześcijańskiego własnym przykładem niż słowem.
    Zmarł w roku 375 (w innych źródłach podawany jest rok 371 lub 380). Jest patronem Werony oraz łaziebnych, żebraków i wędkarzy (do dziś w Weronie pokazywany jest kamień, na którym siadał łowiąc ryby). Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Werona wystawiła ku jego czci aż 8 kościołów, a w diecezji – 40 jako swojemu głównemu patronowi. Pochwały o nim głosili: św. Ambroży (IV w.), św. Petroniusz (V w.) i św. Grzegorz I Wielki (VI/VII w.). Do wieku XVI św. Zenon z Werony był czczony jako męczennik. Tak również go wspomina Martyrologium Rzymskie. Nie jest to wykluczone, gdyż wtedy właśnie szalał arianizm, popierany przez cesarzy, którzy nie cofali się nawet przed wydawaniem wyroków śmierci na praworządnych biskupów.
    W ikonografii Święty jest przedstawiany w stroju biskupim z wędką lub rybą w ręce, z dwiema rybami na książce (symbol gorliwego pasterza) lub w saku (sieci na ryby w kształcie worka) – może dla przypomnienia faktu, który opisuje św. Grzegorz, iż w czasie wylewu Adygi – dopływu Padu, dzięki modlitwie św. Zenona rozszalałe wody, które zalały miasto, oszczędziły jego katedrę. Atrybutami świętego są pastorał, ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 kwietnia

    Święta Gemma Galgani, dziewica

    Święta Gemma Galgani

    Gemma przyszła na świat 12 marca 1878 roku w Lucce (Włochy) jako piąte z ośmiorga dzieci aptekarza Henryka Galgani i Aurelii z domu Landi. Chrzest otrzymała następnego dnia po urodzeniu wraz z imionami: Gemma Humberta Pia. Jeszcze jako dziecko została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną tej szkoły była bł. Helena Guerra (+ 1914), założycielka tego zgromadzenia. W ósmym roku życia dziewczynka została dopuszczona do I Komunii świętej i do sakramentu Bierzmowania. W wigilię przyjęcia Pana Jezusa napisała w swoim dzienniczku: “Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona”.
    Bóg nie oszczędzał jej cierpień. Mając 8 lat straciła matkę. Potem na gruźlicę zachorował jej ukochany brat. Gemma opuściła szkołę i internat sióstr, by oddać się pielęgnacji brata-kleryka, Eugeniusza, czuwając przy nim dzień i noc. Wyczerpana, zupełnie tak osłabła, że odchorowała to przez trzy miesiące. Do pełnego zdrowia nigdy już nie mogła powrócić. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji, nader bolesnej, ściskała w rękach krzyż. To był dopiero początek doświadczeń. Wkrótce nadeszła śmierć ojca, zupełny krach majątkowy, gruźlica kręgosłupa, zapalenie nerek. Cały rok Gemma przeleżała w łóżku, unieruchomiona gipsowym gorsetem. Wreszcie musiała opuścić własny dom, gdyż było w nim zbyt ciasno. Na prośbę spowiednika przyjęła ją do siebie pewna pobożna niewiasta z rodziny Gianninich. Był moment, że jej stan był już beznadziejny. Poddała się ponownie operacji. Wpatrzona w wizerunek Chrystusa Pana na krzyżu, zniosła ją bez słowa skargi i jęku.
    8 czerwca 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia ran Pana Jezusa. Sama tak o tym napisała: “Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: «Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?» Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy regularnie, co tydzień. Rany krwawiły od wieczoru w czwartek, kiedy przeżywała mękę Zbawiciela, aż do godz. 15 w piątek. Wtedy przestawały krwawić i natychmiast zasklepiały się. Dwa lata później Gemma została naznaczona kolejnymi stygmatami: korony cierniowej i śladów biczowania.
    W roku 1902, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała śmiertelnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia miała jednak trwać jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę koło południa, mając zaledwie 25 lat, zmarła. Na kilka lat przed śmiercią Gemma zapoznała się z zakonem pasjonistów, któremu założyciel, św. Paweł od Krzyża, wyznaczył jako pierwszy cel słodkie rozważanie męki Pana Jezusa i rozpowszechnianie tego nabożeństwa wśród wiernych Kościoła. Spowiednikami i kierownikami duchowymi św. Gemmy byli pasjoniści. Na ręce jednego z nich złożyła także cztery śluby, właściwe zakonowi.
    Papież Pius XI zaliczył Gemmę do chwały błogosławionych w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji. Powodem uznania jej świętości stało się świadome, milczące przyjęcie cierpienia. Atrybutem świętej jest lilia. Jest patronką studentów i aptekarzy. W Lucca, w klasztorze pasjonistów, można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę, fotografie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI – CZYLI SZALEŃSTWO KRZYŻA

    DZIECIŃSTWO ŚWIĘTEJ GEMMY

    Urodziła się 12 marca 1878 w okolicach Lukki, w Borgonuovo, jako piąte z ośmiorga dzieci, w rodzinie Henryka i Aurelii Galganich. Nazajutrz została ochrzczona. Imię Gemma oznacza po włosku klejnot. Matka martwiła się, iż imienia tego nie nosiła żadna ze świętych, ale zaprzyjaźniony z nią ksiądz pocieszał ją, iż może to oznaczać, że dziecko stanie się pewnego dnia rajskim klejnotem.

    Zaledwie w miesiąc po jej narodzinach cała rodzina przeniosła się do miasta, na ulicę Borghi. Pod czułą opieką matki i Carlotty Landucci, która uczyła ją pisać i czytać, w wieku pięciu lat odmawiała już oficjum ku czci Najświętszej Maryi Panny, a także za zmarłych, z łatwością dorosłej osoby. Matka przed swą przedwczesną śmiercią zaszczepiła w niej pragnienie nieba i nauczyła wiele o Bogu.

    Pewnego dnia zastano Gemmę w pokoju, klęczącą przed obrazem Najświętszego Serca Maryi. Modliła się w skupieniu, ze złożonymi rękoma. Wujek, który ujrzał tę scenę był nią uderzony i zapytał ją cicho: „Co ty tu robisz?” Dziewczynka odpowiedziała: „Odmawiam Zdrowaś Maryjo. Pozwól mi się modlić.”

    Był jakiś dziwny wdzięk w tej dziewczynce już oddanej oczyszczającemu i oświecającemu działaniu Ducha Świętego. Zachowała ten wdzięk, który przemieniał jej oblicze aż do śmierci, 11 kwietnia 1903 r. Miała zaledwie 25 lat: życie krótkie, lecz wypełnione zjawiskami mistycznymi o wielkiej różnorodności.

    PIERWSZE DOŚWIADCZENIA BOGA

    Pierwsze nadprzyrodzone doznanie miało miejsce najprawdopodobniej około 26 maja 1885 r. Gemma tak to opisała: „Uczestniczyłam najlepiej jak potrafiłam we Mszy św. i modliłam się za mamę, kiedy nagle jakiś głos powiedział mi w sercu: „Czy zechcesz mi dać twoją mamę?” „Tak, odpowiedziałam, pod warunkiem, że mnie też weźmiesz, razem z nią” „Nie – mówił dalej głos – ty na razie musisz zostać z tatą. Ja ją zaprowadzę do Nieba. Oddaj mi chętnie twoją mamę.” Musiałam przytaknąć… Kiedy po mszy św. wróciła do domu rozpłakała się na widok mamy.

    Mama odeszła z tego świata w wieku 39 lat, dotknięta gruźlicą bardzo rozpowszechnioną w tamtej epoce, we wszystkich regionach. Po śmierci matki Gemma została powierzona na jakiś czas cioci, Helenie Landi. Był to okres duchowego osamotnienia młodej sieroty, pomimo uprzejmości tej oddanej osoby, która podziwiała głęboko siostrzenicę.

    Gemma kontynuowała naukę. Od początku 1887 roku rozpoczęła ją w pensjonacie Instytutu Oblatek Ducha Świętego, nazywanym zwyczajowo w Lukka Instytutem św. Zyty.

    Gemma korzystała tu z atmosfery głęboko religijnej i zrównoważonej. Jej dusza znalazła klimat sprzyjający, który pozwolił łasce przynieść owoce.

    PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA

    19 czerwca 1887 r. Gemma przystąpiła po raz pierwszy do Komunii św. W przeddzień wieczorem napisała do swego ojca: „Mój drogi ojcze, jesteśmy w przededniu mojej pierwszej Komunii Świętej, dla mnie dnia nieskończonego szczęścia. Proszę cię o przebaczenie za troski, jakich ci przysporzyłam i proszę cię dziś wieczór, abyś o wszystkim zechciał zapomnieć…”

    Dla Gemmy to spotkanie z Jezusem Eucharystycznym było jednym z najważniejszych wydarzeń jej krótkiego życia. W swoim dzienniku napisała: „Postaram się każdą spowiedź odprawiać i Komunię św. przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona…”

    Po latach zaś napisała: „Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną a Jezusem. Sprawił, że bardzo silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznym”.

    SZKOŁA

    Po tym wielkim wydarzeniu Gemma odnalazła na nowo rytm życia Instytutu świętej Zyty.

    „Wyróżniała się od innych inteligencją – oświadczyła siostra Julia Sestini. Szczególnie łatwo uczyła się francuskiego i miała zdolności matematyczne.” Gemma zaś w tym okresie zanotowała: „Czuję, jak rodzi się w mojej duszy wielkie pragnienie poznania w szczegółach całego życia i Męki Jezusa.”

    To pragnienie poznania Męki Jezusa rozwinęło się najpierw na terenie szkoły. W wieku 13 lat Gemma była już duszą spragnioną Boga. Także rekolekcje, w jakich uczestniczyła w 1891 r., były dla niej okazją do autentycznego wzrostu duchowego.

    „Pojęłam, że Jezus zsyłał mi okazję do dobrego poznania samej siebie i do większego oczyszczenia mnie, abym Mu się bardziej podobała.”

    Gemma poszukiwała samotności, skupienia, gdyż potrafiła w nim znaleźć „samego Jezusa”. Obecność Boga tak ją pochłaniała, że coraz bardziej wspólnotowe życie stawało się dla niej przykre. Siostra Julia troskliwie czuwała, aby młoda uczennica zachowała doskonałą równowagę.

    Gemma była bardzo lubiana, tak przez nauczycieli, jak i przez koleżanki. Mimo iż cicha i pełna rezerwy, zawsze gotowa była obdarzyć każdego przyjaznym uśmiechem. Będąc z natury dzieckiem bystrym i żywym, już jako uczennica, przejawiała ogromną samodyscyplinę, panując nad swymi emocjami. Przełożona sióstr poprosiła kiedyś nauczycielkę Gemmy i całą klasę o modlitwę za konającego, który odmawiał przyjęcia Sakramentów. Kiedy modlitwa dobiegła końca, Gemma wstała, podeszła do nauczycielki i szepnęła jej na ucho: „Zostałyśmy wysłuchane”. Tego samego dnia, wieczorem, dotarła do nich wiadomość, że człowiek rzeczywiście nawrócił się i przed śmiercią odnalazł pociechę w wierze.

    Mimo iż uczyła się dobrze, chroniczna choroba zmusiła ją do przedwczesnego opuszczenia szkoły. Do końca swych dni miała kłopoty ze zdrowiem.

    WRAŻLIWOŚĆ NA NĘDZĘ

    Gemma była wrażliwa na ludzką nędzę. Opowiada: „Za każdym razem, kiedy wychodziłam z domu prosiłam mojego ojca o pieniądze, a gdy odmawiał prosiłam, aby mi pozwolił zabrać chleb, mąkę albo inne rzeczy. Zawsze na swojej drodze spotykałam biedaków. Tym, którzy przychodzili do domu dawałam ubrania i wszystko, co miałam pod ręką, lecz szybko mój spowiednik mi tego zakazał… Kiedy wychodziłam z domu spotykałam samych biedaków i oni wszyscy biegli za mną. Nie miałam im co dać. Płakałam z tego powodu stale ze smutku.”

    UMIŁOWANIE KRZYŻA

    Od najmłodszych lat matka często pokazywała jej krzyż. W ten sposób Gemma żyła w bliskości Męki Jezusa. Z roku na rok pragnienie tej bliskości w niej rosło.

    Całe życie Gemmy pełne było doświadczeń mistycznych i specjalnych dowodów łaski. Częstokroć spotykały się one z niezrozumieniem, a nawet z drwinami. Znosiła to jako jedną z form pokuty, pamiętając, że Pana naszego również nie wszyscy rozumieli, a niejeden z Niego drwił.

    POCZĄTEK TRUDNOŚCI

    Rok 1897 był dla niej i dla całej rodziny „bolesny”. Henryk Galgani – dobrze prosperujący farmaceuta – ciężko zachorował. Wcześniej każdy korzystał z jego wspaniałomyślności: jedni pożyczali od niego pieniądze, nie troszcząc się o zwrot, inni nie płacili za dzierżawę fermy. Powoli rodzina została całkowicie zrujnowana i wpadła w największą nędzę.

    Gemma zaczęła poznawać mękę Jezusa, nie tylko z opowiadań, nad którymi lubiła rozmyślać, lecz przede wszystkim poprzez wydarzenia, jakie wnikały w nią jak płomienie.

    DZIAŁANIE ANIOŁA

    Gemma często widywała swego Anioła Stróża, utrzymywała z nim bardzo bliski kontakt. Czasem Anioł chronił ją i pocieszał, niekiedy udzielał rad, a nawet ganił surowo za jej wady, mówiąc: „Wstyd mi za ciebie”. Czasem słyszano, jak się z Nim spierała, tak że nawet jej duchowy opiekun, o. Germano, przypominał jej, iż rozmawia z błogosławionym duchem, któremu winna jest szacunek.

    Pierwsze widzialne działanie Anioła Stróża zanotowano we wrześniu 1895 r. Gemma otrzymała złoty zegarek i cieszyła się, że wyjdzie przyozdobiona tą „biżuterią”. Po jej powrocie do domu ukazał się jej Anioł, mówiąc: „Pamiętaj, że kosztownymi przedmiotami, które służą do przyozdobienia się oblubienicy dla ukrzyżowanego Króla, mogą być wyłącznie ciernie i krzyż.”

    Ogarnięte bojaźnią serce Gemmy przeczuło teraz, czym się miała stać: oblubienicą ukrzyżowanego Króla. Napisała: „Chcę iść za Tobą, Jezu, za cenę wszelkiego bólu, chcę iść za Tobą z gorliwością.”

    Wzmianki o Aniele Stróżu znajdują się na niemal każdej stronie dziennika Gemmy. Opisała kiedyś, że diabeł bił ją w ramię przez prawie pół godziny. „Potem przyszedł mój Anioł Stróż i zapytał, co się dzieje; błagałam go, by spędził ze mną tę noc, on jednak odpowiedział: Muszę iść spać. „Nie – powiedziałam. – Aniołowie Jezusa nie sypiają!” „A jednak – stwierdził uśmiechając się – powinienem odpocząć. Gdzie mnie położysz?” Prosiłam, by pozostał blisko mnie. Poszłam do łóżka; potem miałam wrażenie, że rozpostarł skrzydła i uniósł się nad moją głową. Rano jeszcze był”.

    Jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy jest fakt, iż Gemma często wysyłała swego Anioła Stróża, zazwyczaj do Rzymu. Prosiła go, by doręczył ojcu Germano list lub jakieś ustne przesłanie. Odpowiedzi nierzadko doręczał Anioł Stróż owego kapłana. Uświadamiając sobie, jakie to niezwykłe, ojciec Germano prosił Niebo o znak, iż jest to zgodne z wolą Bożą.

    Po śmierci Gemmy napisał: „Iluż próbom nie poddawałem tego fenomenu, by się upewnić, że mam do czynienia z nadnaturalną interwencją! A jednak żadna z moich prób nie dała wyniku negatywnego; coraz bardziej nabierałem przekonania, że to, jak i wiele innych nadzwyczajnych zjawisk związanych z jej życiem, dowodziło, iż niebu sprawia radość zabawa z tą niewinną i wspaniałą panną”.

    ŚMIERĆ PANA GALGANI

    Dla Gemmy i jej rodziny sytuacja stała się niepokojąca nazajutrz po śmierci pana Galgani. Napisała ona wtedy: „Po śmierci mojego ojca zostaliśmy bez niczego. Nie mieliśmy już za co żyć.”

    Od początku r. 1898 rodzina Galgani zamieszkała pod numerem 13 na ulicy Viscione w dzielnicy ludowej. A dziewiętnastoletnia Gemma zastąpiła siedmiu siostrom i braciom matkę. Kiedy starsi dorośli na tyle, by dzielić z nią obowiązki, ona przez krótki czas mieszkała z ciotką. Chociaż płaciła dobrem za każdy przejaw miłości ze strony ciotki i wujka, nie najlepiej znosiła ich bogate życie towarzyskie. Często bywali w mieście, zachęcając Gemmę, by wraz z nimi korzystała z życia, na które mogli sobie pozwolić.

    Oświadczyło się jej też dwóch młodzieńców. Ale Gemma pragnęła ciszy i spokoju, ponad wszystko przedkładając modlitwę i rozmowę z Bogiem. Po powrocie do domu Gemma niemal od razu zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Traciła stopniowo słuch i włosy. Ręce i nogi miała całkowicie sparaliżowane. Żaden z dostępnych wówczas leków nie był w stanie jej pomóc, pozostawała więc przykuta do łóżka przez prawie rok. Ale martwiło ją jedynie to, że sprawia kłopot opiekującym się nią krewnym.

    Wieści o heroicznej cierpliwości dziewczyny rozniosły się po mieście i wielu ludzi przychodziło ją pocieszyć. Dla każdego potrafiła znaleźć uśmiech i serdeczne słowo, jednak choroba postępowała…

    „Pewnego wieczoru – opowiada – bardziej zaniepokojona niż zwykle skarżyłam się Jezusowi, że skończę nie mogąc się wcale modlić, jeśli mnie nie uzdrowi. Pytałam, dlaczego pozostawiał mnie tak chorą. Wtedy Anioł mi odpowiedział: ‘Jeśli Jezus umartwia twoje ciało, to czyni tak, aby lepiej oczyścić twoją duszę.’

    Rano 3 marca 1899 r. Gemmę odwiedził jej spowiednik, prałat Volpi. Napisała: „Wyspowiadałam się i rano, wciąż przykuta do łóżka przyjęłam Komunię świętą. O, słodkie chwile, jakie spędziłam z Jezusem… odnowiłam moje przyrzeczenia Jezusowi, który mnie zapytał: ‘Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?’ Łaska została mi udzielona. Wyzdrowiałam.”

    PO UZDROWIENIU GEMMY

    Teraz życie powróciło do normalnego biegu. Gemma zbyt osłabiona z powodu choroby musiała na siebie uważać, lecz jej nadprzyrodzona gorliwość niosła ją pod tabernakulum. Każdego ranka śpieszyła przyjąć Jezusa, który napełniał ją tyloma łaskami.

    Pisała: „W drugi piątek marca 1899 r. wyszłam po raz pierwszy przyjąć Komunię św. I od tej chwili nigdy jej nie opuściłam…”

    Jezus obecny w Eucharystii stawał się dla Gemmy biegunem całego życia duchowego.

    Znajdując się przed wizerunkiem Serca Jezusa Gemma powiedziała Mu kiedyś: „O, mój Jezu, chciałabym tak bardzo Cię kochać, nie wiem jednak, jak to uczynić!” Usłyszałam głos – zapisała – który mi mówił: „Czy chcesz zawsze kochać Jezusa? Zatem nie przestawaj ani na chwilę cierpieć dla Niego. Krzyż jest tronem prawdziwie kochających Jezusa. Krzyż jest dziedzictwem wybranych w tym życiu.”

    GODZINA STYGMATÓW

    Życie wypełnione modlitwą i poszukiwaniem swego powołania, oczyszczeniem przez chorobę i codziennymi umartwieniami zostało ukoronowane największą łaską, która zaważyła na całym jej dalszym życiu.

    W oktawie Bożego Ciała, wieczorem 8 czerwca 1899, po powrocie do biednego domu przy ulicy Biscione, Gemma przyjęła łaskę najsłodszą i najstraszliwszą: ujrzała jak na jej ciele odciskają się święte znaki Męki, żywe odbicia ran Chrystusa. Była to również wigilia Uroczystości Najświętszego Serca Jezusa.

    „Poczułam wewnętrzny ból z powodu moich grzechów. Nigdy nie odczuwałam tego tak silnie jak wtedy. Ten ból niemal mnie przygniatał, jakbym miała umrzeć. Czułam jakby w tym uczestniczyły wszystkie władze duszy: rozum nie wiedział, że moje grzechy obrażały Boga; pamięć wszystkie je przede mną stawiała i sprawiała, że widziałam wszystkie udręki, jakie Jezus przeszedł, aby mnie zbawić; wola nakłaniała mnie, aby je wszystkie znienawidzić i obiecać, że wycierpię wszystko, żeby je wynagrodzić. Mnóstwo myśli przelatywało mi przez głowę. To były myśli bolesne, kochające, bojaźliwe, pełne nadziei i ufności. Kiedy się uspokoiłam, weszłam w stan ekstazy i ujrzałam Niebieską Mamę, która miała po swej prawicy mojego Anioła Stróża, który nakazał mi odmówienie aktu żalu. Kiedy to uczyniłam, Mama Niebieska skierowała do mnie te słowa: „Córko, w imię Jezusa, są ci odpuszczone wszystkie grzechy.” Potem dodała: „Jezus, mój Syn tak bardzo cię kocha, że chce cię obdarzyć łaską. Czy potrafisz być jej godna?”

    W mojej nędzy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ona zaś dodała: „Ja będę ci Matką, a czy ty będziesz umiała być mi prawdziwą córką?” Ujęła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej samej chwili ukazał się Jezus, który miał otwarte wszystkie rany. Z jego ran jednak nie płynęła już krew, lecz strumienie ognia, które dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Odczułam, że umieram. Upadłam na ziemię, lecz Mama mnie podniosła i znowu okryła mnie swoim płaszczem. Na kilka godzin pozostałam w takiej pozycji. Potem Mama pocałowała mi czoło i wszystko znikło. Odczuwałam jednak nadal silny ból w stopach, dłoniach i sercu. Wstałam, aby się położyć i zauważyłam, że z miejsc, które mnie tak bolały płynie krew. Owinęłam te miejsca i potem, wspomagana przez Anioła Stróża położyłam się. Ból i udręki, jakie mi wcześniej dokuczały, zastąpił doskonały pokój. Rankiem ledwo trzymałam się na nogach, aby iść przyjąć Komunię św. Włożyłam rękawiczki, aby zakryć dłonie. Ledwie powłóczyłam nogami. Sądziłam, że lada chwila umrę. Jakiż ból towarzyszył mi w ten piątek, w Uroczystość Najśw. Serca Jezusa.”

    Potem pokazała stygmaty jednej z ciotek, mówiąc: „Popatrz tylko, co zrobił mi Jezus!”

    W każdy czwartkowy wieczór Gemma wchodziła w stan ekstazy i wtedy znów pojawiały się te ślady. Stygmaty utrzymywały się do piątkowego wieczoru lub sobotniego ranka. Potem krwawienie ustawało, rany zasklepiały się, a miejsce głębokich ran zajmowały białe blizny. W późniejszym okresie jeden z opiekunów duchowych Gemmy zwrócił się do przedstawicieli nauki, prosząc o zbadanie jej stygmatów. Zgodnie z przewidywaniami Gemmy, lekarz uznał je za swoisty objaw choroby: urojenie zbyt pobożnej duszy.

    Stygmaty Gemmy przestały się pojawiać po roku. Opiekun duchowy zabronił jej przyjmowania tej łaski, wymodliła więc to, że znamiona Męki Jezusa ustąpiły, chociaż białe ślady widoczne były aż do dnia jej zgonu.

    Dzięki pomocy spowiednika Gemma zamieszkała z rodziną o nazwisku Giannini w Lukka, gdzie mogła więcej czasu poświęcać życiu duchowemu.

    Prałat Volpi polecił Cecylii Giannini, aby jak najbliżej siebie trzymała Gemmę – gdyż było dla niej konieczne, żeby była otoczona troską, a równocześnie ukryta przed światem. Rodzina, która liczyła wtedy jedenaścioro dzieci, przyjęła Gemmę jako dwunaste dziecko.

    W ich domu w Lukka do dziś czuje się niewidzialną obecność Gemmy. Ona sama odczuwała wielką wdzięczność wobec tej przybranej rodziny i niejeden raz słyszano, jak trwając w ekstazie, modliła się za jej członków. Radośnie wypełniała obowiązki domowe i pomagała w nauce dzieciom swych gospodarzy. To, co Gemma mówiła w ekstazie, jest dość dobrze udokumentowane. W tym stanie uniesienia dusza tak bardzo zespala się z Bogiem, że normalna aktywność zmysłów ulega zawieszeniu. Spowiednik oraz krewna przybranej rodziny, Cecylia, często słuchali słów Gemmy i zapisywali jej rozmowy z Niebem.

    Ojciec Germano słyszał kiedyś, jak się spierała z Najwyższym Sędzią o kwestię zbawienia pewnej duszy. Mówiła: „Szukam nie Twej sprawiedliwości, ale Twej łaski. Wiem, że przez niego roniłeś łzy, ale….nie możesz myśleć o jego grzechach. Musisz myśleć o Krwi, którą przelałeś. Odpowiedz mi teraz, Jezu; powiedz, że zbawiłeś mojego grzesznika”.

    Gemma podała nazwisko człowieka, o którego się modliła. Tuż potem zawołała radośnie: „Został zbawiony! Zwyciężyłeś; Jezu zawsze tak triumfuj”.

    Potem stan uniesienia ustąpił. Ledwie o. Germano opuścił pokój, usłyszał pukanie. Jakiś obcy chciał z nim rozmawiać. Kiedy człowiek znalazł się przed kapłanem, upadł na kolana zalewając się łzami: „Ojcze, chcę się wyspowiadać”. Kapłan ze zdumieniem stwierdził, że ma do czynienia z „grzesznikiem Gemmy”.

    Podczas badania jej apostolstwa wszyscy świadkowie zeznawali, iż w sposobie jej bycia nie było sztuczności. Kiedy kończył się stan ekstazy, powracała do normalnego życia, cicho i radośnie, zajmując się sprawami domu. Większość tych, którzy ją znali, nie miała pojęcia o wielu surowych pokutach, jakie sobie zadawała, i ofiarach, jakie podejmowała. Nieliczni mieli ten przywilej, iż uświadamiali sobie, jak bardzo została wyróżniona. Pomimo wszystkiego, co się jej przytrafiło, Gemma umiała znaleźć w tej trudnej drodze życia prawdziwą radość. Powiedziała kiedyś: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”.

    «Nikt nie umierał tak jak Gemma…»

    W styczniu 1903 r. wykryto u niej gruźlicę. Ażeby uchronić jej przybraną rodzinę, Gemmę odizolowano w niewielkim mieszkaniu niedaleko domu Gianninich. Przez cztery miesiące bez słowa skargi znosiła chorobę. Zmarła cicho, w obecności księdza z miejscowej parafii, 11 kwietnia. Ksiądz ten powiedział podczas przesłuchania: „Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje”.

    Za życia łączyły ją ścisłe powiązania z zakonem Męki Pańskiej, nie tylko z racji jej duchowości pasyjnej, ale i dlatego, że za życia pozostawała pod duchowym kierownictwem świątobliwego pasjonisty o. Germana Ruoppoli. Po śmierci jej ciało spoczęło w kościele Sióstr Pasjonistek w Lukka i to pasjoniści prowadzili jej proces kanonizacyjny, gdy władze Kościoła zaczęły badać życie Gemmy od r. 1917. Beatyfikował ją Pius XI w 1933 r. Dekret zatwierdzający wymagane do kanonizacji cuda został odczytany 26 marca 1939 r.– w Niedzielę Wielkanocną. Gemmę Galgani kanonizował Pius XII 2 maja 1940 roku, w trzydzieści siedem lat po jej śmierci.

    W marcu 1901 r. Gemma napisała do prałata Volpi o tym, co Jezus powiedział jej tego samego dnia: „Bądź pewna, że to ja, Jezus, mówię do ciebie, a za kilka lat, przez moje działanie, będziesz świętą, dokonasz cudów i dostąpisz chwały ołtarzy.” Wspomnienie tej młodej świętej Kościół obchodzi 16 maja.

    Na podst. artykułu „La folie de la Croix” André Castella. Stella Maris, nr 390, str. 9-10 oraz informacji internetowych oficjalnych stron włoskich poświęconych św. Gemmie.

    Vox Domini/Katolickie Wydawnictwo Ewangelizacyjne

    ____________________________________________________________________________________


    Żywa ikona Ukrzyżowanego. Św. Gemma Galgani

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Włoska mistyczka z toskańskiej Lukki, uznawana za najbardziej urodziwą spośród świętych, przemknęła przez ten świat jak meteor. Odeszła do Pana, mając zaledwie 25 lat. Otrzymała od Boga dar stygmatów oraz prorokowania, miewała mistyczne ekstazy, co tydzień – doświadczając ogromnych cierpień – przeżywała Mękę Pańską, rozmawiała z Aniołem Stróżem i ze świętymi, bardzo często była dręczona przez szatana. Nazywano ją najpiękniejszą reprodukcją Ecce Homo, córką Bożej boleści, kwiatem Męki Pańskiej i żywą ikoną Ukrzyżowanego.

    Gemma, czyli klejnot, była piątym z ośmiorga dzieci Henryka Galganiego, aptekarza z Borgonuovo, oraz jego żony Aurelii. Matka i pierwsze nauczycielki – oblatki Ducha Świętego – wszczepiły w serce dziewczynki żarliwą pobożność, głęboką miłość do Jezusa i Maryi, umiłowanie krzyża, pragnienie dogłębnego poznania Męki Pańskiej oraz nieba.

    Kiedy Gemma miała siedem lat, podczas mszy świętej przemówił do niej Pan Jezus prosząc,  by oddała Mu swoją chorą mamę. Wkrótce po tej wizji 39-letnia, chora na gruźlicę Aurelia, zmarła. Potem nastąpiła cała seria dramatów: choroba i śmierć ojca, utrata przez rodzinę całego majątku, śmierć ukochanego brata, a także tułaczka po domach – na szczęście bardzo życzliwie  do niej usposobionych – krewnych i obcych ludzi.

    Od dzieciństwa Gemma często chorowała. Przeszła m.in. zapalenie opon mózgowych, paraliż rąk i nóg, gruźlicę, miała skrzywienie kręgosłupa, doznała całkowitej głuchoty. Z czasem stała się prawdziwą mistrzynią cierpienia. Ofiarowywała je Bogu jako zadośćuczynienie za wyrządzane mu przykrości, za grzeszników (wielu dzięki niej się nawróciło) i dusze czyśćcowe.

    Od młodości czuła powołanie zakonne. Odrzucając dwie propozycje matrymonialne, próbowała wstąpić do różnych zakonów, ale nigdzie jej nie przyjęto z uwagi na słabe zdrowie. Postanowiła wtedy żyć jak zakonnica w świecie, składając prywatne śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Bóg obdarował ją licznymi mistycznymi darami: doznawała licznych ekstaz, podczas których widziała i rozmawiała z Panem Jezusem i Matką Bożą, miała dar przepowiadania, objawiali się jej święci oraz Anioł Stróż, który stał się jej najlepszym przyjacielem, listonoszem i posłańcem. Często dręczył ją szatan.

    Na przełomie lat 1898 i 1899 zapadła na zapalenie kręgów odcinka lędźwiowego kręgosłupa oraz ropień w pachwinach (dzisiaj rozpoznano by pewnie gruźlicę kostno-stawową, czyli chorobę Potta). W wymodleniu powrotu do zdrowia dopomógł jej wówczas objawiający się jej święty – a wtedy jeszcze Sługa Boży, pasjonista Gabriel od Matki Bożej Bolesnej (Francesco Possenti) (więcej o tym uzdrowieniu w tekście poświęconym Świętemu Gabrielowi).

    8 czerwca 1899 roku, w wieku 21 lat, doznała ekstazy, a na jej ciele pojawiły się stygmaty.  Od tej pory – przez rok – stygmaty (także korony cierniowej, rany po biczowaniu) powracały w każdy czwartkowy wieczór, kiedy wchodziła w stan ekstazy, by przeżywać Mękę Pańską. Po wielkich cierpieniach Gemma odeszła do Pana w Wielką Sobotę 1903 roku.

    Chore nogi

    Za przyczyną zmarłej w opinii świętości Gemmy wyproszono u Boga bardzo wiele mniejszych lub większych łask.

    Maria Menicucci z Vitorchiano (prowincja Viterbo) od wielu lat cierpiała z powodu silnego bólu prawego kolana. Robiła sobie okłady, smarowała kolano różnymi maściami,  jeździła do włoskich uzdrowisk, by moczyć je w leczniczych wodach. Na próżno. Lekarze stwierdzili, że przyczyną bólu jest reumatyczne lub artretyczne zapalenie błony maziowej. Długotrwałe zapalenie może pociągać  za sobą zwyrodnienie całego stawu. I tak było najprawdopodobniej w tym przypadku. Maria borykała się bowiem z tym problemem przez 19 lat, aż lekarze orzekli, że zapalnie nie jest reumatyczne, ale pourazowe (a może powodem był – jak pisał postulator ojciec Germano Ruoppolo – wysięk gruźliczy). Tak czy inaczej orzekli, że schorzenie było w zasadzie nieuleczalne, a jeśli już udałoby się je uleczyć, to po bardzo długiej kuracji. Lekarz z Pistoi  – gdzie w 1907 roku Maria przebywała u krewnych – radził poddać się operacji.

    Chora zwróciła się wtedy o pomoc do Służebnicy Bożej Gemmy Galgani. „Czy ta nowa służebnica Boża nie mogłaby wyjednać mi cudu?” – pytała samą siebie. Prośbę o zdrowie zawarła w odmawianej do niej nowennie. Wystarała się też o relikwię, którą przykładała do chorego miejsca. Dziewiątego dnia kobieta poczuła, że z kolanem jest już dobrze, a ona bez problemu może wchodzić po schodach i z nich schodzić. Wymodlone, niezwykłe i natychmiastowe wyleczenie, które wydarzyło się w 1909 roku, potwierdziło dwóch lekarzy osobiście zajmujących się leczeniem chorej, jak również trzech innych, którzy badali ten przypadek z ramienia Świętej Kongregacji.

    Problemy z nogami – ale innej natury – miał także 75-letni ksiądz Ufyxes (Ulises) Fabrizi. Kapłan miał problemy z żylakami. Doszło do tego, że w chorych miejscach schodziła mu skóra, powstały owrzodzenia, które były oporne na podejmowane leczenie. Z czasem było coraz gorzej, rana zaczęła się zaogniać, bardzo boleć i zaczęto mieć obawy, że schorzenie – spore owrzodzenie żylaków o wymiarach dwanaście na siedem centymetrów, umiejscowione na prawej piszczeli – może zagrozić życiu kapłana. Skierowano go do Rzymu, gdzie miały zostać  podjąć bardziej radykalne środki. Ksiądz był tym zaniepokojony. Po południu 26 listopada  1919 roku rana nadal wyglądała bardzo źle, coraz gorsze były także rokowania co do możliwości jej wyleczenia. „Moja Gemmo, ulecz tę ranę; przed śmiercią chciałbym zobaczyć cię na ołtarzach, a potem umrę szczęśliwy” – wyszeptał zatrwożony kapłan. Noc minęła mu spokojnie, jak nigdy dotąd, a rano następnego dnia zauważono, że rana zniknęła. Miejsce, w którym się wcześniej znajdowała, pokryte było nieuszkodzoną cienką skórą, a jedynym po niej śladem było lekkie zaczerwienienie. Ksiądz Fabrizi był pewien, że stało się tak za sprawą Gemmy, odmówił dziękczynne Te Deum i poszedł odprawić mszę świętą, Medyczni eksperci jednogłośnie  orzekli później, że to był cud.

    Dzięki uznaniu tych dwóch uzdrowień za cuda, jeszcze w tym samym roku Gemma Galgani została uznana za błogosławioną. Na wpisanie w poczet świętych nie czekała zbyt długo.

    Uzdrowiona z wilka

    Dwa konieczne do kanonizacji cuda zatwierdzone zostały w 1939 roku. Wydarzyły się one w tej samej miejscowości – w kalabryjskim Lappano (diecezja Cosenza), a dostąpiły ich  dwie osoby o tym samym nazwisku. Co ciekawe, ludzie ci nie byli ze sobą spokrewnieni.

    Wilk – tak właśnie tłumaczy się łaciński  termin lupus vulgaris – chorobę, na którą  we wrześniu 1932 roku zapadła Elisa Scarpelli. Schorzenie to – znane już od średniowiecza – wiązano z gruźlicą i określano również mianem gruźlicy skóry lub gruźlicy toczniowej skóry  (dziś lupusem, a konkretnie systemic lupus erythematosus, SLE, określa się najczęściej nie mający podłoża gruźliczego i atakujący nie tylko skórę toczeń rumieniowaty układowy). Cierpiący na wilka chorzy mieli ciężkie, niegojące się, wrzodziejące zmiany skórne. Takie zmiany – guzy, owrzodzenia i przetoki – dziesięcioletnia Elisa miała na twarzy i szyi. Od lewego policzka rozciągały się one aż do szyi, obejmując jej górną część. Liczni lekarze dwoili się i troili, żeby pomóc zeszpeconej przez chorobę dziewczynce, ale nic nie wskórali. Na nic się zdało stosowanie łagodząco-ściągających okładów, maści;  nie powiodła się także chirurgiczna próba zlikwidowania wrzodów.

    Wszystko to – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zmieniło się  14 maja 1933 roku – w dniu, kiedy Gemma została błogosławioną. Rano zmiany wciąż były obecne, ale około godziny 11.00 Elisa zdjęła bandaże i przyłożyła do twarzy wizerunek Gemmy. „Gemmo, spójrz na mnie i ulituj się nade mną. Wylecz mnie, proszę” – powiedziała zdesperowana, ale równocześnie pełna wiary i nadziei. Mówią, że wiara góry przenosi. W tym przypadku stało się coś równie spektakularnego – w jednej chwili rany się zagoiły, guzy i owrzodzenia zniknęły. Elisa dotknęła twarzy, spojrzała do lustra i aż krzyknęła z wrażenia. Zaniepokojona jej krzykiem, przybiegła matka. Oniemiała! To było coś niewiarygodnego! A jednak to była prawda. Cudowne, natychmiastowe uzdrowienie z choroby, z którą nie poradzili sobie lekarze, przypisano samemu Bogu, który dokonał tego za wstawiennictwem nowej błogosławionej.

    Wyleczy także ciebie!

    Uzdrowienie, jakiego doznała Eliza, wywarło wielkie wrażenie na mieszkańcach Lappano i okolic. „Ojcze, poprośmy o pomoc bł. Gemmę. Wyleczyła naszą sąsiadkę Elisę, dlaczego miałaby nie wyleczyć także ciebie?” – tymi właśnie słowami – dwa lata później – do swojego ojca Natale Scarpellego zwróciła się jego pobożna jedyna córka Maria. Obydwie rodziny Scarpellich, choć nosiły to samo nazwisko, nie były ze sobą spokrewnione.

    Natale Scarpelli był rolnikiem i już od 1918 roku miał problemy zdrowotne. Podobnie jak cudownie uzdrowionemu księdzu Fabriziemu, doskwierały mu żylaki w nogach. W końcu zoperowano je z sukcesem i rolnikowi nie sprawiały już większych problemów. Sytuacja uległa zmianie 3 kwietnia 1935 roku, kiedy w wypadku zranił się w lewą nogę. Noga pokryła się sinymi, bolesnymi, ropiejącymi ranami i wrzodami. Nie mogąc wytrzymać z powodu bólu, który z dnia na dzień narastał, 18 maja  1935 roku rolnik udał się do lekarza. Lekarz zaordynował przyjmowanie lekarstw,  które – niestety – nie pomogły. Mało tego,  rana i owrzodzenie zaczęły się rozprzestrzeniać (w efekcie zajęły powierzchnię około  9 centymetrów kwadratowych).

    Rodzina znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, bo Natale – jedyny ich żywiciel – nie mogąc chodzić i pracować, zaległ w łóżku. To właśnie wtedy Maria Scarpelli uznała, że najwyższy czas poprosić o pomoc bł. Gemmę. Scarpelli postarali się o jej relikwię i zaczęli modlić się za jej wstawiennictwem o uzdrowienie chorego. W trakcie tych modłów Maria 30 maja wzięła relikwię do ręki i uczyniła nią znak krzyża nad zabandażowanymi owrzodzeniami. Jej ojciec poczuł wtedy zmęczenie i zapadł w sen. Następnego dnia rano okazało się, że noga mężczyzny jest już zdrowa. Ból ustał, a po zdjęciu suchych – niepokrytych ropą ani krwią – bandaży, na miejscu rozległych owrzodzeń była nowa, różowawa skóra. Co ciekawe – nogi mężczyzny nadal pokrywała sieć żylaków, ale nie przysparzały mu już one dotkliwszych cierpień. Jak się można było spodziewać, rozradowany rolnik natychmiast wstał z łóżka. Od tej pory mógł już normalnie chodzić i wrócić do pracy.

    Kanonizacji Gemmy dokonał Pius XII 2 maja 1940 roku.

    Nawrócił się  i oddał Bogu duszę

    Wśród cudów i łask, jakie doznawane są za przyczyną Świętej Gemmy, znajdujemy także przemiany duchowe. Święta jest bowiem niezwykle skuteczną specjalistką w doprowadzaniu do Boga zatwardziałych grzeszników. Choć często są to cuda większe niż uzdrowienia, jako naukowo niemierzalne nie są brane pod uwagę podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych.

    Oto jeden ze szczególnych przypadków nawrócenia, który wywarł wielkie wrażenie na samym papieżu – Świętym Piusie X. Opisała go w wydanej jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w książce Św. Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej siostra Gesualda. Oto jej opis: „W roku 1907, w szpitalu w Lucca, znajdował się chory, który nie tylko był wielkim grzesznikiem, lecz człowiekiem zupełnie pozbawionym wiary i usposobionym wrogo do religii.

    Siostry szpitalne i ojcowie kapucyni próbowali wszelkich sposobów, aby poruszyć jego serce,  ale na próżno; wreszcie, aby uniknąć zgorszenia, zaprzestali dalszych usiłowań. Nie mogli jednak pogodzić się z myślą, że ta dusza miałaby być zgubioną. Jednemu z nich przyszło na myśl wezwać proboszcza do chorego. Był to bardzo zacny kapłan, ksiądz Benassini. Świadkowie  brutalnego zachowania się chorego wobec sióstr i kapucynów radzili kapłanowi,  by się nie narażał; on jednak nie cofnął się  i śmiało przemówił. To jeszcze bardziej rozjątrzyło chorego.

    – Ja tam nigdy nie wierzyłem w te bajdy i pogróżki – rzekł ze złością – a o tym waszym Chrystusie nie wiem, kto to taki! Co za gadanie o jakiejś tam duszy, o niebie, o piekle! Proszę mi dać spokój i niech mnie tu nikt więcej nie nudzi tymi śmiesznymi gadaniami!

    To mówiąc, chciał plunąć w twarz kapłanowi, który usunął się zasmucony. Gdy powrócił do domu, wzrok jego padł na Żywot Gemmy, którego czytanie niedawno rozpoczął. Ten widok ożywił na nowo jego nadzieję; ukląkł i ze łzami w oczach wzywał pomocy Służebnicy Bożej.

    Potem wezwał swego kapelana i polecił mu udać się do szpitala z pewną kobietą, znajomą chorego. Działo się to około godziny 23.00 wieczorem; (o tej porze dostanie się do szpitala jest bardzo utrudnione; uzyskali jednak pozwolenie).Kobieta weszła, ksiądz zaś został przed szpitalem. Ksiądz Benassini zaś w swoim domu modlił się gorąco przez cały czas.

    To, co teraz nastąpiło, było dziełem jednej chwili. Gdy tylko grzesznik ujrzał swoją znajomą, począł prosić, aby mu przyprowadziła księdza. Wyspowiadał się z najgłębszą skruchą; z oczu kapłana płynęły łzy wzruszenia, gdy podniósł rękę, by skruszonego rozgrzeszyć i oddać Jezusowi. Następnie pospieszył po wiatyk i oleje święte. Gdy chory przyjął te dwa sakramenty, rozpoczęła się agonia i około 4.00 nad ranem nawrócony grzesznik oddał Bogu swą duszę”. (s. Gesualda, Święta Gemma Galgani. Kwiat Męki Pańskiej, Wyd. Zgromadzenie Świętego Pawła; Rzym – Częstochowa – Paryż 1938, s. 181–182).

    Warto nadmienić, że wielu chorych nawróciło się po tym, jak pod ich poduszką umieszczono wizerunek Święty Gemmy.

    PCh24.pl/tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    _______________________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani. 5 rzeczy, których nauczył się od niej ojciec Pio

    GEMMA GALGANI, OJCIEC PIO

    Domena publiczna

    ***

    Ojciec Pio codziennie modlił się o wstawiennictwo niezwykłej świętej Gemmy Galgani. Jej życie głęboko go poruszało, a na wielu etapach swojej drogi duchowej odkrywał w jej biografii bezcenną naukę.

    Włoska święta Gemma Galgani jest jedną z najbardziej niezwykłych postaci Kościoła. Obrazki z jej wizerunkiem miało na biurkach wielu herosów duchowych, jak ojciec Pio czy Dolindo Ruotolo. O jej wstawiennictwo modlił się także Maksymilian M. Kolbe. Jednak największą czcią otaczał ją właśnie święty z Pietrelciny. Czego się od niej uczył?

    1. Pokora

    Gemma nigdy nie była zmuszana do życia w pokorze. Wręcz przeciwnie – jej ojciec Enrico był stosunkowo zamożnym człowiekiem i nie w pełni akceptował fascynacje duchowe ukochanej córki. Nie podobało mu się, że Gemma każdego dnia udaje się do kościoła, wiele godzin poświęcając na modlitwę. Uważał, że powinna korzystać z życia. I choć sam był wierzącym człowiekiem, autentycznie martwił się o córkę. Dziewczyna tymczasem sama wybrała drogę absolutnego poświęcenia Bogu. Złożyła śluby czystości i starała się wstąpić na drogę zakonną.

    Ojciec Pio niewątpliwie nauczył się od Gemmy odrzucania licznych pokus materialnych. Gemma marzyła o życiu zakonnym i podporządkowała mu bardzo wiele. Z kolei święty z Pietrelciny został zakonnikiem, jednak przez lata wystawiany był na ciężką próbę. Badany przez Święte Oficjum, wielokrotnie był karany. Musiał wówczas bardzo cierpieć, jednak pokora wobec decyzji Kościoła okazała się ostatecznie nie do przełamania.

    2. Walka o zbawienie człowieka.

    Święta Gemma, mimo kruchego zdrowia i młodego wieku, była prawdziwą wojowniczką. Liczne cierpienia przyjmowała w pokorze, ofiarowując je za zbawienie dusz i nawrócenie trwających w grzechu.

    Słynęła przy tym z niezwykle zawziętego temperamentu. Niejednokrotnie wręcz targowała się z Panem Jezusem! Pewnego razu postanowiła ofiarować wyjątkowo bolesne cierpienie fizyczne w intencji nawrócenia jednej ze znanych jej osób. Żarliwie modliła się, błagając Boga o cud. Doświadczyła wówczas lokucji wewnętrznej, podczas której Jezus wyznał ze smutkiem, iż niemal nie dostrzega nadziei dla tego człowieka. Ten bowiem lekceważył dotąd wiele znaków oraz napomnień.

    Usłyszawszy te słowa od samego Jezusa, Gemma jeszcze mocniej się zawzięła. Zaczęła żarliwiej modlić się o wstawiennictwo Matki Bożej, wiedząc, iż Jezus nie odmówi prośbom swojej Matki. W pewnej chwili do drzwi jej izby zapukał ów grzesznik. Otworzyła mu, zaś on ze łzami w oczach zawołał: „Muszę się wyspowiadać. Pomóż mi”.

    Święty Ojciec Pio toczył równie zawzięte boje o każdego grzesznika. Nie tylko tego zatwardziałego, ale o każdą duszę, która zdawała się być daleko od Boga. Słynne są historie o świętym z Pietrelciny ciskającym gromy na penitentów w konfesjonale, napominającym, by nie zatajali grzechów.

    Uchodził na niezwykle surowego spowiednika, ale nie zmieniało to faktu, że do jego konfesjonału zawsze ustawiały się tłumy ludzi. On zaś spędzał w nim długie godziny. Zapytany kiedyś przez jednego ze współbraci, dlaczego jest taki surowy dla spowiadających się, odparł z rozbrajającą szczerością: „Wiem, że lepiej być zganionym przez człowieka, tu, na ziemi, niż przez Pana Boga po śmierci”.

    3. Modlitwa

    Włoska święta od dziecka uchodziła za bardzo pobożną dziewczynę. Pragnęła zgłębiać teologię, Pismo Święte, niezwykle rezolutnie potrafiła odpowiadać na wiele trudnych pytań dotyczących wiary. Uwielbiała się modlić. Każdego dnia odczuwała głęboki głód Boga. Głód – dodajmy – fizyczny.

    Dlatego przystępowała regularnie do Komunii Świętej. Odmawiała często różaniec. Jej relacja z Panem Jezusem była głęboka do tego stopnia, że wielokrotnie prowadziła dialogi z Panem Jezusem, Matką Bożą czy Aniołem Stróżem.

    Święty ojciec Pio również uchodził za niezwykle rozmodlonego kapłana. Po mszy świętej potrafił przez wiele godzin leżeć krzyżem i modlić się. Jeden z nowych współbraci świętego zakonnika zobaczywszy tę scenę, pobiegł do przełożonego ile sił w nogach, wołając o pomoc dla Pio, który – jego zdaniem – zasłabł, ponieważ leżał nieruchomo przed ołtarzem. Starszy zakonnik wysłuchał młodego ze stoickim spokojem, po czym wyciągnął pęk kluczy i wręczając mu je powiedział: „Bracie, zostaw klucze w zakrystii. Gdy Ojciec Pio skończy się modlić, zamknie kościół”.

    4. Sens cierpienia

    To chyba najtrudniejsze zagadnienie, które dręczy wielu, w tym wierzących. Gemma przez większość swojego niedługiego życia zgłębiała sens cierpienia. Rozważała pasję Chrystusa, przeżywając ją niezwykle intensywnie. Gdy po raz pierwszy, jako dziecko, usłyszała o cierpieniu Jezusa, zobaczyła tamte wydarzenia na własne oczy, po czym zemdlała.

    Modliła się przed Ukrzyżowanym Chrystusem, by Ten dopuścił ją do udziału w Jego cierpieniu jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Nosiła stygmaty, głęboko przeżywała – także fizycznie – Triduum Paschalne. Umierając, wyznała, że wszystko, co miała oddała Bogu. Całe życie Gemmy stanowiło usilną próbę zrozumienia istoty cierpienia człowieka.

    Ojciec Pio również cierpiał – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Bolała go zatwardziałość penitentów, którzy zatajali grzechy, doświadczał także bólu związanego z krwawiącymi stygmatami. Obrazek Gemmy przypominał mu o oddaniu się Bogu tej pięknej i młodej dziewczyny, pragnącej mieć swój udział w Chrystusowej pasji.

    5. Gra Miłości

    Jest to jedna z największych tajemnic relacji człowieka z Bogiem. Poczucie opuszczenia przez Boga. Nie chodzi o tzw. ciemną noc, gdy wierzącym targają wątpliwości, obawa przed duchową pustką. To znacznie bardziej zaawansowane duchowo doświadczenie, gdy w bliskiej relacji z Jezusem człowiek odczuwa w pewnym momencie brak Boga.

    W Ewangelii Chrystus doświadczył tego na krzyżu, gdy toczyła się ostateczna rozgrywka między dobrem a złem. Gemma, która przeszła z Chrystusem w fizycznym cierpieniu niemal całą drogę krzyżową, poczucie braku obecności Boga określiła, jako najstraszniejsze cierpienie.

    A trzeba pamiętać, że przez wiele miesięcy była unieruchomiona przez chorobę, operowana bez znieczulenia, przeżyła także śmierć wyjątkowo bliskiej jej matki. Gdy ponownie odczuła obecność Boga – nie posiadała się ze szczęścia.

    Ojciec Pio stan uczucia braku Boga nazywał właśnie „grą Miłości”. Niewątpliwie doświadczenie Gemmy wzmacniało go w takich sytuacjach. Zdawał sobie sprawę, iż jest to rodzaj duchowego treningu, mającego pomóc człowiekowi silniej związać się z Bogiem. „Usuwam się po to jedynie, aby następnie silniej cię objąć” – mówił Jezus do Gemmy w trakcie wewnętrznych lokucji, gdy po długich chwilach pustki poczuła jego obecność.

    *tekst powstał w oparciu o książkę ks. Bernarda Galizzi “Gemma Galgani. Święta, do której modlił się ojciec Pio”, Esprit, Kraków 2017

    Krzysztof Gędłek/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________


    Gemma Galgani.

    Młoda święta stygmatyczka, do której modlił się o. Pio

    Relikwiarz św. Gemmy Galgani w kościele na wrocławskich
Partynicach

    Relikwiarz św. Gemmy Galgani w kościele na wrocławskich Partynicach/fot. Agata Pieszko

    ***

    Pierwszą świętą, która zmarła i została kanonizowana w XX wieku, była Gemma Galgani. Święty Ojciec Pio wyznał kiedyś, że codziennie modlił się za jej wstawiennictwem, ucząc się od niej pokory i umiejętności przyjmowania cierpienia. I nie był to jedyny święty, który zafascynował się ufnym podejściem do życia i cierpienia tej młodziutkiej włoskiej dziewczyny. Święty papież Paweł VI powiedział o niej: „Córka męki i zmartwychwstania, umiłowana córka Kościoła, który sama czule miłowała.

    Jej życie było przykładem i inspiracją również dla polskich świętych. Wspomnę tu tylko Świętego Maksymiliana Kolbego, który obrał ją sobie (obok świętej Teresy z Lisieux) za nauczycielkę życia wewnętrznego, i to zanim jeszcze została wyniesiona na ołtarze. W jego krakowskiej celi znajdowała się figura Niepokalanej oraz obrazki Gemmy Galgani i Teresy od Dzieciątka Jezus. Napisał też w liście do matki, iż lektura Głębi duszy (duchowego pamiętnika Gemmy) przyniosła mu więcej pożytku niż seria ćwiczeń duchowych.

    Z kolei Święty Jan Paweł II wskazał ją zakonnicom jako przykład do naśladowania, mówiąc: „Święta Gemma Galgani przeżyła ze szczególną intensywnością, w małości i ukryciu, to dzieło pojednania człowieka z Bogiem poprzez uczestnictwo w męce Chrystusa: nie przyczyniła się do tego, poświęcając się wyjątkowym działaniom zewnętrznym, lecz poprzez całkowitą ofiarę z samej siebie. I Wam wszystkim, drogie siostry tutaj obecne, nie tylko zakonnicom pasjonistkom, ja dzisiaj chcę ponownie zaproponować jej przykład. Niech ona w Was wzbudzi z nieba coraz bardziej intensywną potrzebę ofiary z Was samych dla zbawienia ludzkości”.

    Czym zatem zasłużyła sobie ta młoda Włoszka na taką uwagę? Przyjrzyjmy się jej krótkiemu, ale jakże owocnemu życiu, naznaczonemu zarówno cierpieniem, jak i radością.

    Gemma urodziła się 12 marca 1878 roku w Borgonuovo di Camigliano, mieście leżącym we włoskiej Toskanii. Miała siedmioro rodzeństwa. Jej matka pochodziła ze znanego florenckiego rodu i zajmowała się domem, a ojciec był aptekarzem.

    Po śmierci chorej na gruźlicę matki została oddana do szkoły Sióstr Oblatek Ducha Świętego, gdzie przyjęła Pierwszą Komunię Świętą. Opuściła internat i szkołę, by pielęgnować swego brata Eugeniusza, który poważnie zachorował. Osłabiona ciągłym czuwaniem przy chorym sama osłabła i zachorowała. Nie powróciła już nigdy do pełnego zdrowia. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg, co wymagało interwencji chirurga.

    Przedwcześnie (w 1897 roku) zmarł jej ojciec, pozostawiając Gemmę i resztę dzieci bez środków do życia. Gemma miała wówczas 19 lat i zajęła się wychowaniem rodzeństwa. W tym czasie miała dwie propozycje małżeństwa, jednak je odrzuciła, stawiając na rozwój swego życia duchowego.

    Kiedyś po przyjęciu Komunii Świętej usłyszała, jak Jezus mówi do niej: „Odwagi, Gemmo, czekam na ciebie na Kalwarii”. Tą jej ziemską kalwarią były niespodziewane choroby, na które zaczęła zapadać. Zachorowała m.in. na nieuleczalne, bolesne gruźlicze zapalenie kręgosłupa i przez rok była przykuta do łóżka. Mimo to potrafiła zachować silną wiarę i pogodę ducha. Mówiła: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”. Miała też wtedy wizję swojego anioła stróża, który jej powiedział: „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”. I była. Do choroby kręgosłupa doszedł jeszcze guz mózgu. Kiedy jednak Gemma zakończyła odmawianie nowenny do błogosławionej Małgorzaty Marii Alacoque, doznała niespodziewanego uzdrowienia – guz zniknął.

    Kiedyś podczas modlitwy, gdy Gemma prosiła Boga, by nauczył ją kochać, ukazał się jej Jezus, pokazując jej pięć otwartych ran. Powiedział wówczas: „Widzisz ten krzyż, te ciernie, te gwoździe, te sińce, te zadrapania, te rany, tę krew? Wszystkie są dziełem miłości, i to miłości nieskończonej. Widzisz, do jakiego stopnia Cię umiłowałem? Chcesz mnie kochać naprawdę? Naucz się najpierw cierpieć. Cierpienie bowiem uczy miłości”.

    8 czerwca 1899 roku, w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała stygmaty. Pisała o tym: „Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności jego Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: »Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?« Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”.

    Gemma uczestniczyła odtąd we wszystkich cierpieniach Chrystusa. Obserwowano u niej krwawy pot, który pojawiał się zawsze, gdy rozważała mękę Pańską. Miała na ciele liczne, głębokie rany szarpane będące śladami biczowania, ranę z boku, długą na sześć centymetrów i ranę lewego ramienia (powstała u Jezusa w wyniku dźwigania ciężkiego krzyża). Na jej czole widoczne były także krwawe ślady po koronie cierniowej.

    Co czwartek wieczorem dziewczyna popadała w ekstazę, podczas której pojawiały się owe stygmaty i utrzymywały się do piątkowego wieczoru. Cierpienia nasilały się w piątek. Czuła wtedy wbijające się w głowę ciernie. Pisała o tym: „Ciernie wbijają się w mózg, a kropelki krwi spływają na czoło”. Potem krwawienie ustawało i wszystkie jej rany się zasklepiały, a na ich miejscu pojawiały się jasne blizny. Po pierwszej stygmatyzacji Gemma ukryła swe rany w rękawiczkach i jak co dzień poszła na Mszę Świętą. Pokazała później stygmaty jednej ze swoich ciotek, a ta spojrzała na nie z niedowierzaniem…

    Po pewnym czasie jeden z opiekunów Gemmy poprosił lekarza o zbadanie tych stygmatów. Ten zaś uznał je tylko za objaw choroby i urojenia tej nadmiernie pobożnej dziewczyny. Stygmaty jednak wciąż się pojawiały. Z nakazu spowiednika Gemma prosiła więc Boga, żeby stygmaty ustąpiły i tak się stało. Zniknęły trzy lata przed jej śmiercią, choć jasne ślady po nich widoczne były aż do końca jej życia.

    Nie tylko wspomniany lekarz, lecz także rodzina oraz niektórzy znajomi Gemmy uważali, że ona symuluje. Doświadczała odrzucenia ze strony najbliższych i dlatego musiała wyprowadzić się z domu. Jej rodzeństwo uważało, że to, czego doświadcza, nie jest normalne. Spowiednik pomógł jej znaleźć nowe mieszkanie i Gemma przeprowadziła się do zaprzyjaźnionej rodziny Gianninich, gdzie spędziła ostatnie lata swego życia. Chętnie pomagała dzieciom gospodarzy w nauce i żyła bardzo ascetycznie. Swoje cierpienia ofiarowała za dusze cierpiące w czyśćcu.

    Gemma doświadczała duchowych wizji Jezusa, Maryi i anioła stróża. Z tym ostatnim miała nawet bliskie osobiste relacje. To zaś, co mówiła w ekstazie, zostało w miarę dobrze udokumentowane, bo były osoby, które to słyszały i wszystko skrzętnie spisywały. Wśród świadków była rodzina Gianninich oraz dwaj ojcowie pasjoniści – prałat Volpi i ojciec Germano.

    Gemma (podobnie jak Ojciec Pio) doznawała też fizycznych ataków ze strony złego ducha. Ojciec Germano Ruoppolo, jej przewodnik duchowy i zarazem egzorcysta, pisał w swej książce: „Jak tylko Gemma brała pióro, aby pisać do mnie, wyrywał je z jej rąk i darł papier na drobne kawałki. Czasem, chwytając ją za włosy, odrywał ją od biurka z taką wściekłością, że całe pasma włosów zostawały w jego szponach”.

    Widocznym dowodem tych demonicznych napaści były wyrwane włosy, liczne siniaki czy odczuwalne przez nią silne bóle. Czasem świadkowie tych ataków słyszeli dochodzące z jej pokoju uderzenia. Widzieli nawet, jak jej łóżko poruszało się, podnosząc się w górę i gwałtownie spadając. Te demoniczne napaści trwały kilka godzin, a bywało, że i całą noc. Sama Gemma pisała o tych atakach w swoich listach, które zachowały się do dnia dzisiejszego.

    Mimo doznawanych cierpień i agresji demona Gemma nie była sparaliżowana strachem. Uważała się raczej za osobę szczęśliwą. Znający ją ojciec Ruoppolo przekonuje, że była szczęśliwa, bo w ten sposób stawała się coraz bardziej podobna do cierpiącego Chrystusa. Mogła wznosić się coraz wyżej w czyste sfery Bożej miłości i pokutować za grzechy świata. Z pewnością nie to było celem ataków diabła.

    O pomoc przed atakującym ją demonem modliła się do zmarłego rówieśnika, ojca Gabriela Possentiego z zakonu pasjonistów. Ów młody pasjonista pojawiał się w jej snach, obiecując opiekę. Nazywał ją siostrą i dzięki jego wstawiennictwu Gemma została uzdrowiona. Później Gemma starała się o przyjęcie do zakonu sióstr pasjonistek, jednak ze względu na słabe zdrowie prośba jej została odrzucona.

    Jako że spowiednikami i kierownikami duchowymi Gemmy byli ojcowie pasjoniści, na ręce jednego z nich złożyła prywatnie cztery śluby właściwe zakonowi. To rozwiązanie miał jej polecić w jednym z duchowych widzeń Gabriel Possenti. (…)

    fragment książki „Tajemnice stygmatyków”, Grzegorz Fels/Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________________

    Święta Gemma Galgani

    Święta Gemma Galgani

    ***

    Dzisiaj w rodzinie zakonnej pasjonistów obchodzimy wspomnienie obowiązkowe Świętej Gemmy.

    Kim była Św. Gemma Galgani?

    Mówiąc krótko , to święta dziewica i mistyczka (1878-1903). Znana również jako: Dziewica Lukkańska, Córka Męki Jezusowej, męczeński kwiat z Lukki.

    ***

    Maria Gemma Umberta Pia przyszła na świat 12 marca 1878 w toskańskim miasteczku Cappanori. Była piątym z ośmiorga dzieci zamożnego aptekarza Henryka Galgani (pochodził z rodziny św. Jana Leonardiego) i jego pobożnej żony Aurelii. Henryk był głęboko oddany papieżowi Piusowi IX i królowi Humbertowi I (Umbertowi), dlatego też nadał ich imiona nowo narodzonej córeczce, której Chrzest św. odbył się następnego dnia po narodzinach. Wkrótce potem rodzina przeniosła się do Lukki. Powoli kończył się okres szczęścia i spokoju dla Galganich, ponieważ Aurelia zachorowała na suchoty i jej stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Choroba przykuła ją do łóżka, a w końcu 1885 roku zmarła. Ojciec, człowiek dobry i łatwowierny, chętnie pomagający innym i udzielający szczodrze kredytów, załamany chorobą i śmiercią ukochanej żony, popadł w kłopoty finansowe.

    Dopóki lekarze nie zabronili kontaktowania się dzieci z chorą matką, Gemma nie odstępowała jej na krok. To przy jej łóżku przygotowywała się do sakramentu Bierzmowania, który przyjęła 26 maja 1885 roku w kościele pw. św. Michała (San Michele in Foro). Wkrótce potem dzieci musiały opuścić dom rodzinny i zamieszkać u wujostwa nieopodal Lukki. Tam też zastała je wiadomość o śmierci matki. Do ojca powróciły na Boże Narodzenie tego samego roku.

    W ramach przygotowań do I Komunii ojciec oddał Gemmę na naukę katechizmu do Instytutu Sióstr Oblatek Ducha Świętego w Lukce. Początki temu zgromadzeniu dała szkoła dla dziewcząt założona w 1882 roku przez bł. Helenę Guerra, nazwana przez nią Instytutem św. Zyty. Piętnaście lat później papież zatwierdził je jako nowe zgromadzenie zakonne. W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, 17 czerwca 1887 roku, Gemma przyjęła I Komunię w kaplicy sióstr oblatek. Przez kolejne siedem lat, z niewielkimi przerwami, dziewczynka pobierała nauki u sióstr, a matka Helena wprowadziła ją w podstawy doktryny katolickiej i wpoiła nabożeństwo do Męki Pańskiej, któremu Gemma pozostała wierna aż do śmierci.

    Nieszczęścia nie opuszczały rodziny Galganich – w 1894 roku w lukkańskim seminarium zmarł na gruźlicę ukochany brat Gemmy, Gino. Sama, dwa lata później, przeszła bolesną operację nóg. Jej najgorętszym pragnieniem było wstąpienie do klasztoru, ale niestety ze względu na zły stan zdrowia nie było to możliwe. Dlatego jeszcze w tym samym, 1896 roku, w dzień Bożego Narodzenia dziewczyna złożyła, za zgodą swego kierownika duchowego pasjonisty o. Germana Ruoppolo, śluby czystości. W listopadzie 1897 umiera jej ojciec, Henryk Galgani, pozostawiając rodzinę w ogromnych tarapatach finansowych. Gemma, z pomocą ciotki, musiała zająć się młodszym rodzeństwem. Dlatego też najęła się do pracy w domu rodziny Giannich, którzy w krótkim czasie pokochali pobożną i cichą dziewczynę.

    W 1898 roku Gemma zachorowała na ciężkie zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych z licznymi powikłaniami (niektóre źródła podają, że była to gruźlica kręgosłupa) i lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie. Jednak dzięki modlitwom za wstawiennictwem św. Marii Małgorzaty Alacoque i św. Gabriela Possentiego (nazywanego również św. Gabrielem od Matki Bożej Bolesnej) została w cudowny sposób uzdrowiona.

    ***

    W wigilię święta Najświętszego Serca Pana Jezusa, 8 czerwca 1899 roku, Gemma otrzymała święte stygmaty, odpowiedniki pięciu ran Chrystusa: „nagle poczułam głęboki, wewnętrzny żal za swoje grzechy – tak intensywny, jakiego nigdy przedtem nie odczuwałam. (…) Z całej siły zaczęłam brzydzić się nimi wszystkimi i solennie zapewniać o woli odpokutowania za nie”. Od tej chwili stygmaty pojawiały się w każdy czwartek około godziny 2000 i znikały w piątek o 1500, zasklepiając się. Jej spowiednik i kierownik duchowy o. German tak opisywał ten moment: „nagle na jej rękach pojawiały się czerwone plamy, a pośrodku tych plam, pod skórą, stopniowo kształtowały się postrzępione rany. Rany po zewnętrznej stronie miały podłużny kształt, mierzyły trzy czwarte cala długości i jedną ósmą szerokości, natomiast na dłoni były okrągłe, choć nieregularne, i miały prawie pół cala średnicy. Natomiast rany na stopach były dłuższe i szersze; na brzegach zsiniałe. Odwrotnie niż na rękach, rany na nogach były większe od spodu, a mniejsze po zewnętrznej stronie. Po upływie pięciu minut, kształtujące się stygmaty zaczynały krwawić, najpierw pod skórą, a później przez otwartą ranę.” Zdarzały się jednak dni, gdy przebiegało to znacznie gwałtowniej, a jej ciało wstrząsał ból rozrywanego gwałtownie ciała. Najbardziej zdumiewający był fakt, że już w sobotę wieczorem po stygmatach nie było żadnego, nawet najmniejszego śladu.

    Trzy lata później, w 1902 roku, stan zdrowia Gemmy znacznie się pogorszył, a lekarze stwierdzili u niej gruźlicę. Wielki Piątek 1903 roku przyniósł jej olbrzymie cierpienie, a przeczuwając zbliżającą się śmierć poprosiła o ostatnie sakramenty. Zmarła dzień później ok. 13.30, w Wielką Sobotę, 11 kwietnia 1903 roku, w wieku 25 lat. Pochowano ją na publicznym cmentarzu w Lukce, a kilka lat później, gdy w mieście powstał klasztor pasjonistek, przeniesiono do tamtejszej kaplicy jej doczesne szczątki. Tak spełniły się słowa Gemmy, że choć pasjonistki nie mogły jej przyjąć za życia, zrobią to po jej śmierci.

    W 1917 roku rozpoczyna się proces kanoniczny o uznanie świętości Gemmy Galgani. Papież Pius XI 29 września 1931 roku promulgował dekret o heroiczności cnót Gemmy. Beatyfikacja miała miejsce 14 maja 1933.

    ***

    Pół roku później relikwie nowej błogosławionej przeniesiono do katedry św. Marcina w Lukce. Jesienią 1935 roku wmurowano kamień węgielny pod nowy klasztor, który docelowo miał stać się sanktuarium św. Gemmy.

    ***

    Kanonizacja odbyła się 2 maja 1940 roku, z zachowaniem obligatoryjnych pięciu lat przerwy przed procesem kanonizacyjnym. Jej wspomnienie przypada 11 kwietnia, a w zakonie pasjonistów – 16 maja.

    ***

    Uznawana jest jako Patronka:  Pasjonistek, sierot, chorych na gruźlicę, studentów, uczniów, aptekarzy. Wzywana w obronie przed pokusami (wiele lat spędziła na walce z szatańskim nękaniem).

    ***

    Parafia i Kościół Św. Pawła od Krzyża/43-460 Wisła Nowa Osada,ul. Zielona 4

    __________________________________________________________________________________________

    Niezwykła przyjaźń i rozmowy świętej kobiety z jej aniołem stróżem

    SAINT GEMMA GALGANI

    Public Domain

    ***

    Św. Gemma Galgani. Była piękną Włoszką, mistyczką i stygmatyczką, doskonale znała smak cierpienia. Miała tak bliską relację z Jezusem, że nie bała się nawet z Nim kłócić. O co? O… ratunek dla grzeszników. Zmarła na gruźlicę w wieku 25 lat.

    „Do zobaczenia, drogi aniele. Przekaż Jezusowi moje pozdrowienie”. Św. Gemma Galgani miała dar widzenia swojego anioła stróża i rozmawiała z nim tak, jak rozmawia się z najbliższymi przyjaciółmi.

    Każdy z nas ma swego anioła stróża. Nie wszyscy jednak mają łaskę osobistej z nim przyjaźni. Św. Gemma Galgani należała do tych niewielu uprzywilejowanych dusz, które nie tylko mogły widzieć swego anioła stróża, ale i regularnie z nim rozmawiać.

    Gemma Galgani: rozmowy z aniołem stróżem

    W biografii świętej autorstwa jej przewodnika duchowego, czcigodnego sługi Bożego o. Germano Ruoppolo, możemy przeczytać o niezwykłej więzi świętej Gemmy z jej aniołem stróżem. Jak wyjaśnia ojciec Ruoppolo: „Widoczna obecność anioła stróża, wyjątkowa łaska udzielona Gemmie przez Boga, była dla świętej czymś zupełnie naturalnym. Rozmawiała z nim tak, jak rozmawia się z najbliższymi przyjaciółmi”.

    Autor biografii świętej (wydanej po polsku pod tytułem „Głębie Duszy, czyli św. Gemma Galgani”) opisuje nie tylko „zwykłe” spotkania Gemmy z aniołem stróżem w ciągu dnia, ale i szczególną relację na początku i końcu dnia:

    W nocy, kiedy Gemma udała się na spoczynek, błagała usilnie anioła stróża, aby pobłogosławił jej czoło i czuwał przy jej wezgłowiu. Dopiero otrzymawszy takie zapewnienie, odwracała się na drugi bok, by zasnąć. To prawdziwie błogosławiony odpoczynek dziewicy, przy której obecni są widoczni aniołowie!
    Rankiem, obudziwszy się i ujrzawszy swojego wiernego stróża na posterunku, Gemma nie zwracała na niego szczególnej uwagi. Zależało jej tylko na tym, aby jak najszybciej znaleźć się w kościele i przyjąć Komunię Świętą, o czym myślała przez całą noc, gdyż mało spała. Jak mawiała: „Coś o wiele wspanialszego wypełnia mi myśli. Idę do Jezusa”, po czym natychmiast wychodziła. Kiedy anioł od niej odchodził, żegnała się z nim ciepło: „Do zobaczenia, drogi aniele. Przekaż Jezusowi moje pozdrowienie”.

    Anioł stróż: przewodnik i opiekun

    Pewnego razu anioł stróż powiedział Gemmie: „Będę twoim przewodnikiem i nieodłącznym towarzyszem. Wiesz, kto powierzył mi pieczę nad tobą? Miłosierny Jezus”.

    Ta niezwykła przyjaźń św. Gemmy z własnym aniołem stróżem przypomina nam, jak powinniśmy postrzegać własnych aniołów stróżów. Bóg powołuje anioła, który nam towarzyszy, chroni nas i prowadzi do nieba. Katechizm Kościoła katolickiego opisuje anioła stróża jako „pasterza”, podkreślając jego rolę osobistego przewodnika, mającego za zadanie opiekę nad nami i prowadzenie nas do życia w niebie.

    Św. Gemma miała świadomość, że jej anioł stróż podtrzymuje ją w ćwiczeniu się w cnocie i karci za zejście z drogi prawości. Jak sama mówiła: „Mój anioł jest dla mnie surowy, a ja cieszę się z tego. Ostatnio sprowadzał mnie na właściwą drogę co najmniej trzy-cztery razy dziennie”.

    W odróżnieniu od św. Gemmy Galgani, my sami nie możemy naocznie stwierdzić działania naszych aniołów stróżów. I choć pozostają oni niewidzialni, są w naszym życiu żywo obecni. Dopiero w niebie przekonamy się, jak mocne wsparcie otrzymywaliśmy od naszego anioła stróża i jak bardzo chronił on nas przez całe nasze życie.

    Philip Kosloski /Aleteia.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Pamiętniki św. Gemmy Galgani. Mistyczka opisuje spotkania z Jezusem, Maryją i „nieprzyjacielem”

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI

    EAST NEWS

    ***

    Zapiski włoskiej stygmatyczki zawarte w „Autobiografii” i „Dzienniku” to pasjonująca lektura duchowa. Święta opisuje tam na przykład, jak przeżywała tzw. „mistyczne porwanie serca”.

    „Autobiografia” i „Dziennik” św. Gemmy Galgani to opisy jej życia i zachęta do przeżywania codzienności w komunii z Bogiem. Działanie zgodne z nauką Jezusa jest trudne i wymaga wyrzeczeń. Nie jest jednak niemożliwe. Jak czytamy w przedmowie do jej dzieła: „Tylko przez krzyż można dojść do światła”.

    Spisane świadectwo św. Gemmy Galgani

    Św. Gemma Galgani budzi współcześnie coraz większe zainteresowanie. Wiele napisano już o jej życiu. Świętą poznajemy z szerszej perspektywy jej zapisków. Pokazują one, jak silna więź łączyła ją z Jezusem i w jak piękny sposób ją wyrażała.

    Książkę rozpoczyna „Autobiografia”. Spisana jest w formie listu, spowiedzi generalnej. Zainspirowała ją do tego rozmowa z jej kierownikiem duchowym – ojcem Germano Ruopollo z Rzymu. „Autobiografia” powstała później niż „Dziennik” (inicjatywa bp. Volpiego, biskupa pomocniczego Lukki, u którego Gemma odbyła pierwszą spowiedź).

    Dzięki tym tekstom możemy ją bliżej poznać i zobaczyć jej postawę wobec Jezusa, Maryi, ale i drugiego człowieka. Widać w nich niezwykłą pokorę i ufność. Gemma wspomina m.in. swoją mamę, przyjęcie Pierwszej Komunii Świętej, sakramentu bierzmowania, poszukiwanie swojego powołania i rozpoczęcie nowego życia, które powierzyła Jezusowi i Jego świętej woli.

    W oryginale pewne części zapisków miały być podobno okopcone i nadpalone przez demona.

    Łaska stygmatów

    Z woli Jezusa Ukrzyżowanego Gemma Galgani 8 czerwca 1899 roku otrzymała stygmaty. Każde cierpienie przyjmowała z wdzięcznością i dziękowała za nie: ból nogi, operacje itp. Trzymała wówczas w ręku krzyż.

    Gdy w czerwcu 1899 roku uczestniczyła w misjach odbywających się w katedrze lukkijskiej, ukazywał się jej sługa Boży Gabriel od Matki Bożej Bolesnej. Był odziany w strój zakonny: czarny habit, skórzany pas, na którym wisiał różaniec oraz symbol pasjonistów – serce, z którego wychodzi krzyż, a w sercu napis: Jesu Christi Passio (Męka Jezusa Chrystusa).

    Spotkania z Jezusem i cierpienie Gemmy

    Święta miała dar widzenia Jezusa Ukrzyżowanego, mogła ujrzeć Jego oblicze pokryte krwią. Wówczas pragnęła więcej cierpieć, by zadośćuczynić męce Zbawiciela.

    Jezus był dla niej powiernikiem, mistrzem. Utwierdzał ją w jej postawie: „Naucz się najpierw cierpieć. Cierpienie uczy kochać” – uspokajał ją.

    Cierpienia jej nie opuszczały: śmierć mamy, śmierć ojca, choroby, utrata dóbr materialnych. W 1901 roku otrzymała kolejne stygmaty: korony cierniowej i biczowania. Na jej ciele widać było pręgi identyczne jak u Jezusa. Świadkowie potwierdzali, że nie były to złudzenia.

    Cierpienia nasilały się w piątek, wówczas czuła w głowie ciernie. Pisze: „Ciernie wbijają się w mózg, a kropelki krwi spływają na czoło”. Na każdy czwartek, gdy rozpoczynały się stygmaty męki, Gemma starannie się przygotowywała. Były to spotkania z Oblubieńcem. W „Dzienniku”liczącym 104 stronyczęsto pojawia się graficzny znak krzyża, zazwyczaj na początku zapisków lub na ich końcu.

    Ataki szatana

    Podczas modlitwy wielokrotnie nawiedzał ją „nieprzyjaciel”. W taki sposób określany jest diabeł. Przyjmował postaci karła, potwora, czarnego psa, a nawet anioła stróża. Św. Gemma opisuje, że zadawał jej dotkliwe ciosy w plecy i bił.

    Wtedy też Gemma wzywała pomocy swojego anioła stróża. Diabeł powalał ją na ziemię: „Bardzo mnie poturbował. Tak mocno wykręcił mi ramię, że runęłam na ziemię z wielkiego bólu, wyrwał mi wtedy kość ze stawu, ale zaraz wróciła na swoje miejsce, bo Jezus dotknął jej i wszystko naprawił” („Dziennik”, 22.07.1900 r.).

    Szatan próbował ją wpędzić w stan rozpaczy i opuszczenia przez Boga.

    Spotkania z Maryją i duszami czyścowymi

    Soboty to był czas na spotkania z Matką Bożą Bolesną. Gemma nazywa ją ciepło i serdecznie „mamą”. Święta znosiła także cierpienia za dusze w czyśćcu. Namawiał ją do tego także jej anioł stróż: „Każde, nawet najmniejsze cierpienie jest dla nich pociechą”.

    Opisuje, że przeżywała także tzw. „mistyczne porwanie serca”. Jezus je wyjmował z piersi, po czym po spowiedzi powracało na swoje miejsce.

    Papież Benedykt XIV określił tę wymianę serca największą próbą miłości. I taką, pełną miłości młodą kobietą była św. Gemma Galgani. Rozważając Mękę Jezusa, robiła to z radością w sercu. Czułość i Boża obecność w jej życiu są namacalne, szczególnie zaś widać to po lekturze „Autobiografii” i „Dziennika”.

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl

    św. Gemma Galgani, „Autobiografia. Dziennik”. Warszawa 2017.

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Gemma Galgani

    Św. Gemma Galgani (1878-1903) dziewica, stygmatyczka

    Gemma Galgani

    Gemma Galgani urodziła się 12 marca 1878 roku w Lucca (Włochy). Była piątym dzieckiem z ośmiorga Aurelii i Henryka. Matka pochodziła ze znanego rodu florenckiego, a ojciec był aptekarzem. Na drugi dzień po narodzeniu otrzymała chrzest święty na którym nadano jej imiona Gemma Humberta Pia. Do tamtego czasu, żadna święta nie nosiła tego imienia, co bardzo martwiło jej matkę, ale zaprzyjaźniony ksiądz pocieszał rodzinę, że może to oznaczać, iż dziewczynka wyrośnie na „rajski klejnot”,. Imię Gemma znaczy właśnie „klejnot”.

    W dzieciństwie zamiast bawić się lalkami, wolała słuchać jak matka opowiada jej o Jezusie. Po śmierci matki, która była chora na gruźlicę, została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną w tej szkole była późniejsza błogosławiona Helena Guerra, założycielka tego zgromadzenia. Tam została dopuszczona do I Komunii Świętej. W przeddzień pierwszego pełnego uczestnictwa w Mszy Świętej zapisała w swoim dzienniczku: Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym. Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona.

    Po przyjęciu I Komunii Świętej zwierzyła się swojemu kierownikowi duchownemu: Wczoraj przeżyłam dzień w raju, byłam ciągle przy Jezusie, mówiłam tylko o Jezusie, byłam szczęśliwa z Jezusem i nawet płakałam przed Jezusem, a w dzienniczku zanotowała: Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną, a Jezusem. Sprawił, że tak silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznotrwałym.

    Gemma była bardzo lubiana w szkole zarówno przez nauczycieli, jak i przez koleżanki. Pomimo swej cichości i rezerwy zawsze chętnie obdarowywała każdego przyjaznym uśmiechem. Z natury była dzieckiem bardzo żywym, jednak jako uczennica, przejawiała ogromną samodyscyplinę i panowanie nad swoimi emocjami.

    Przełożona sióstr poprosiła pewnego dnia nauczycielkę Gemmy i całą jej klasę o modlitwę w intencji konającego, który uporczywie odmawiał przyjęcia sakramentów świętych. Po zakończonej modlitwie Gemma wstała, podeszła do nauczycielki i szepnęła jej do ucha: Zostałyśmy wysłuchane. W tym samym dniu wieczorem dotarła do nich wiadomość, iż ów człowiek rzeczywiście się nawrócił i przed swą śmiercią odnalazł ukojenie w wierze.

    W jej życiu potwierdzała się przedziwna prawda, iż Bóg doświadcza tego, kto Go kocha bezgranicznie – Gdy zachorował poważnie jej brat, Eugeniusz Gemma opuściła internat i szkołę, by go pielęgnować. Czuwała przy nim dzień i noc, aż w końcu sama osłabła i zachorowała na trzy miesiące. Do pełnego zdrowia już nigdy nie powróciła. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji cały czas ściskała w rękach krzyż.

    Nie był to koniec przykrych doświadczeń. Zmarł przedwcześnie jej ojciec, na dodatek do ruiny doprowadził cały rodzinny majątek. Było to wynikiem jego hojności i częstego kredytowania ludziom, znajdującym się w ciężkiej sytuacji materialnej (jego apteka dosyć nieźle prosperowała). Pozostawił Gemmę i resztę dzieci kompletnie bez grosza. Po jego śmierci to Gemma w wieku dziewiętnastu lat zajęła się wychowaniem rodzeństwa. W miarę ich dorastania – na krótko zamieszkała ze swoją ciotką i wujkiem. I chociaż w ich wspólnym mieszkaniu było dużo miłości i przejawów dobroci, to jednak trudno znosiła ich barwne życie towarzyskie. Ich częste wizyty w mieście i zachęcanie do tego również Gemmy, sprawiało jej wiele trudności i smutku zarazem. W tym czasie miała dwie propozycje małżeństwa. Gemma jednak ceniła ciszę i spokój, a nade wszystko pragnęła modlitwy i obecności Boga – małżeństwo według niej uniemożliwiało to – więc odrzuciła obie propozycje.

    Gemma ogromnie kochała ubogich – wielu prosiło ją o pomoc. Dopóki mogła, dawała im swój dobytek. Później, kiedy już sama stała się biedna, obdarowywała ich swoja przyjaźnią. Płakała nad ich nieszczęściem, całkowicie ignorując swoje problemy.

    Pewnego dnia po przyjęciu Komunii św. Gemma usłyszała głos Pana Jezusa: Odwagi, Gemmo, czekam na ciebie na Kalwarii. Następnie ukazał się jej Anioł Stróż, który trzymał w ręku dwie korony – jedną z cierni, drugą z białych lilii. Spytał się Gemma, którą wybiera. Ta wybrała koronę cierniową Jezusa.

    Gemma nie mogła sobie wyobrazić, jak można wierzyć w Jezusa i nie kochać Go całym sercem. W swoich notatkach pisała: Jezus jest kochanym Oblubieńcem, któremu oprzeć się nie można. Miłosierdzie Jezusowe całą mnie porywa w tej chwili. Jak można nie kochać Jezusa z całej duszy, ze wszystkiego serca?

    Przyplątały się do niej również inne choroby (m.in. nieuleczalna gruźlica kręgosłupa), które spowodowały, że Gemma przez rok leżała przykuta do łóżka. Pomimo tego wszystkiego Gemma potrafiła zdobyć się na słowa: Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku.

    8 czerwca 1899 roku Gemma miała przeczucie, iż dostąpi jakiejś niezwykłej łaski. Opowiedziała o tym swemu spowiednikowi. W wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, Napisała o tym tak: Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: „Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?” Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu.

    Na następny dzień osłoniła swe dłonie rękawiczkami i jak zwykle poszła do kościoła na Mszę świętą. Później pokazała stygmaty jednej ze swoich ciotek, mówiąc: Popatrz tylko, co zrobił mi Jezus! W każdy czwartek wieczorem Gemma popadała w ekstazę i wówczas znów pojawiały się stygmaty. Utrzymywały się one do piątkowego wieczoru lub sobotniego poranka, a potem krwawienie ustawało, rany się zasklepiały, a miejscu głębokich ran pojawiały się białe blizny.

    W późniejszym czasie jeden z opiekunów Gemmy zwrócił się o opinię do pewnego lekarza. Poprosił go o zbadanie stygmatów. I tak jak przewidziała Gemma – lekarz uznał je tylko za objaw choroby (dziwny, bo dziwny, ale jednak choroby) i urojenie nadmiernie pobożnej osoby.

    Pomimo takiego werdyktu ze świata lekarskiego stygmaty wciąż się pojawiały. Przestały dopiero na trzy lata przed jej śmiercią. W tym czasie opiekun Gemmy zabronił jej akceptować ten fenomen, prosiła więc Boga, żeby stygmaty ustąpiły. I rzeczywiście to wymodliła, choć białe ślady widoczne były aż do dnia jej śmierci.

    Stygmaty były znakiem spotkania Jezusa na Kalwarii. Gemm doświadczała również wizji Maryi.

    Jej spowiednik pomógł Gemmie znaleźć nowe mieszkanie, w którym miała okazję więcej czasu poświęcać swojemu życiu duchowemu. Zamieszkała z rodziną Gianninich, Żywiła wielką wdzięczność wobec tej rodziny i niejednokrotnie słyszano, jak trwając na modlitwie, czy ekstazie, modliła się za poszczególnych jej członków. Z radością wypełniała obowiązki w domu i chętnie pomagała dzieciom swoich gospodarzy w nauce.

    To, co Gemma mówiła w ekstazie, jest w miarę dobrze udokumentowane. I choć w takim stanie – gdzie dusza tak bardzo jednoczy się z Bogiem, iż zmysły mogą ulec zawieszeniu – kilka osób miało możliwość słyszenia wyraźnie jej słów. Spowiednik i ciotka z „przybranej” rodziny – Cecilia, często słuchali Gemmy i spisywali jej rozmowy.

    Słyszano kiedyś, jak spierała z Jezusem o sprawę zbawienia pewnej duszy. Tak mówiła: Szukam nie Twojej sprawiedliwości, ale Twojej łaski. Wiem, że on sprawił, iż roniłeś łzy, ale….nie możesz myśleć o jego grzechach. Musisz myśleć o Krwi, którą przelałeś. Odpowiedz mi teraz, Jezu; powiedz, że zbawiłeś mojego grzesznika. I tu podała nazwisko człowieka, za którego się modliła. Za chwile zawołała radośnie: Został zbawiony! Zwyciężyłeś; Jezu zawsze tak triumfuj! Po czym stan uniesienia ustąpił.

    Gdy ledwo opuścił pokój ojciec, który się temu przysłuchiwał, rozległo się pukanie do drzwi. Okazało się, iż jakiś obcy chce koniecznie z nim rozmawiać. Gdy znalazł się przed kapłanem, padł na kolana i zaczął zalewać się łzami – powiedział: „Ojcze, chcę się wyspowiadać”. Kapłan ze zdziwieniem stwierdził, iż klęczy przed nim grzesznikiem Gemmy.

    Gemma czuła również, że kusi ją diabeł. Że ją dręczy, i to często w postaci widzialnej – o pomoc więc modliła się do Gabriela Possenti (który później został kanonizowany. Ów pasjonista pojawiał się w jej snach i obiecywał opiekę, nazywając ją „siostrą”. Dzięki jego wstawiennictwu Gemma została uzdrowiona. W czasie jednego z tych objawień Gabriel naznaczył ją znakiem pasjonistów (zgromadzenia założonego przez Possentiego). Wyznała wtedy , że pragnie wstąpić do klasztoru, na to ten powiedział jej, aby złożyła ślub religijności, ale nic więcej nie robiła. Wyjaśnił jej, że choć będzie wieść życie zakonnicy, to jednak nigdy nie będzie w żadnym zakonie. Później Gemma starała się o przyjęcie do klasztoru, jednak ze względu na słabe zdrowie prośba jej została odrzucona. Rozczarowanie z tym związane ofiarowała Bogu. Spowiednikami i kierownikami duchowymi Gemmy byli ojcowie pasjoniści. I to na ręce jednego z nich złożyła cztery śluby, właściwe zakonowi.

    Ponieważ została obdarzona również darem proroctwa, przepowiedziała, iż siostry ze zgromadzenia Gabriela Possentiego – pasjonistki utworzą klasztor w Lucca. I rzeczywiście – w dwa lata po jej śmierci utworzono taki klasztor. Gdy ostatecznie zrozumiała, iż nie nadejdzie nigdy chwila, gdy przekroczy próg klasztoru pasjonistek, powiedziała: Pasjonistki nie chciały mnie przyjąć, ale mimo to, jako że pragnę przebywać z nimi, dostąpię tego po śmierci. Dziś jej grób znajduje się w klasztorze pasjonistek w Lucca.

    W roku 1902, w dniu uroczystości Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała bardzo poważnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia trwała jednak jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę odeszła z tego świata.

    Zmarła cicho, w obecności księdza z miejscowej parafii. Tenże ksiądz powiedział: Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje. Zmarła w wieku 25 lat.

    Dziś w Lucca, w klasztorze pasjonistek można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę i fotografie.

    Ale to nie koniec historii.

    Po swojej śmierci stała się wzorem dla innych ludzi jak żyć. Między innymi dla świętego Maksymiliana Kolbego. Obrał ją sobie obok świętej Teresy z Lisieux jako nauczycielkę życia wewnętrznego. I to na długo zanim została ona oficjalnie przyjęta przez Kościół do chwały ołtarzy (jej beatyfikacja odbyła się w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji). Ojciec Kolbe zainteresował się jej osobą jeszcze zanim został kapłanem. Usiłował wykryć tajemnicę serc tych świętych, która związała ich z Matką Bożą – pisał o nim jeden z jego franciszkańskich współbraci. W krakowskiej celi ojca Kolbego – obok figury Niepokalanej – Znajdowały się obrazki Gemmy Galgani i Teresy od Dzieciątka Jezus.

    Ojca Kolbe zachwyciła jej prostolinijność – jej nieskomplikowana droga do świętości. Rozczytywał się w „Głębiach duszy” – duchowym „pamiętniku” Gemmy. Studiował tę książkę wielokrotnie. Czytał ją w czasach seminaryjnych i po powrocie z Rzymu, podczas leczniczego pobytu w Zakopanem w 1921r. Głębie duszy już po raz trzeci ją czytam i bardzo mi się podoba. Więcej mi dobrego zrobiła niż rekolekcje – zwierzał się w liście do matki. Często cytował dewizę Świętej – że Boga należy „kochać bez granic”. Uczył się od niej doskonałego posłuszeństwa woli Bożej, podziwiał jej pełne cierpienia, poddane woli Bożej, życie. Poprzez rozpamiętywanie jej życia zrozumiał co znaczy „kochać cierpienie”, pojął również, że heroiczne i konsekwentne posłuszeństwo woli Bożej jest najkrótszą i najprostszą drogą do Nieba. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie po to jest światło, by pod korcem stało, dzielił się zatem swoją fascynacją z innymi. Kiedy w 1921r. przebywał na kuracji w Nieszawie, podsunął swoją ulubioną książkę miejscowemu pastorowi.

    Ojciec Maksymilian Kolbe uważał Gemmę Galgani i Teresę z Lisieux za doskonałe realizatorki ideałów, które przyświecały Rycerstwu Niepokalanej. Podziwiał obie i stawiał je pierwszym członkom Rycerstwa za wzór wytężonej pracy na chwałę Bożą, połączonej z żarliwą troską o przyprowadzenie jak największej liczby dusz do Boga.

    Sanktuarium M. B. Niepokalanej Przewodniczki w Przasnyszu

    ______________________________________________________________________________________

    Święta Gemma Galgani – dziewczyna, która nie próżnuje

    Św. Gemma Galgani zmarła w 1903 r. w wieku 25 lat.

    św. Gemma Galgani zmarła w 1903 r. w wieku 25 lat/Reddit.com
    ***

    Ta młoda Włoszka zadziwia dziś tak samo jak za ziemskiego życia. A właściwie jeszcze bardziej.

    To było parę lat temu. Ojciec Symplicjusz Sobczyk pracował w ogrodzie obok klasztoru w czeskim Jabłonkowie, na Zaolziu, gdy przed południem ktoś przyszedł z wezwaniem do chorej. „Starka umierajóm, a nie umióm umrzić” – powiedział parafianin w gwarze cieszyńskiej. Ponieważ, jak stwierdził, babcia nie jest w stanie przyjąć Komunii, franciszkanin wziął ze sobą relikwie św. Gemmy Galgani. Miał je od pewnego czasu, bo za sprawą parafian zakochanych w tej włoskiej mistyczce zaczął się do niej coraz bardziej przekonywać.

    – W samochodzie mówię do niej: „Wiesz co, Gemmo, tak chciałaś być na każdym miejscu na świecie, żeby wprowadzać grzeszników do Serca Jezusowego, to teraz pokaż, dziewczyno, co potrafisz” – opowiada zakonnik. W domu było bardzo dużo osób z rodziny umierającej. Ona sama rzucała się na łóżku, z jękiem unosząc się i opadając. „Jo wom tu, starko, przywiózł takom pieknóm dziołszkę, ona bydzie z nami, a pomoże wom przyńś do nieba” – powiedział o. Symplicjusz. „Jak mnie słyszom, to niech mnie ścisnom za rękę” – poprosił. Umierająca uścisnęła dłoń kapłana, ale dalej była niespokojna.

    – Kiedy dałem jej te relikwie, babcia natychmiast się uspokoiła, przytuliła relikwiarzyk do serca i tak leżała, swobodnie oddychając – wspomina duchowny. Pomodlili się, zakonnik krótko przybliżył zebranym postać św. Gemmy, po czym udzielił babci sakramentów. Odchodząc, chciał zabrać relikwie, ale chora nie pozwoliła. Nie pomogły prośby rodziny, „starka” trzymała je kurczowo. „Skoro tak, to znaczy, że Gemma chce tu z wami być” – domyślił się zakonnik. Po południu przyjechała pani z relikwiarzykiem i informacją, że babcia zmarła zaraz po modlitwie „Anioł Pański”. I dopiero wtedy wypuściła relikwie z dłoni.

    Ta historia rozeszła się po okolicy. Kiedy przyszła druga fala pandemii, na prośbę rodzin zakonnicy przekazali relikwie św. Gemmy do szpitali covidowych. Tam, gdzie na sali były relikwie, wszyscy ludzie wrócili zdrowi, nawet gdy byli podłączeni do respiratorów. Parafianie zaczęli przychodzić do klasztoru, prosząc o relikwie tej świętej, „co pómogo umrzić”. – Na dzisiaj wiem od sióstr, że znają już 200 przypadków, w których Gemma towarzyszyła umierającym. Były nawrócenia w ostatniej chwili. To są sploty sytuacji, których by człowiek nie wymyślił – przekonuje franciszkanin. – A ja od tego czasu zacząłem z Gemmą już naprawdę współpracować i modlić się przez jej wstawiennictwo – zapewnia.

    Tęskniłeś za nią

    Ojciec Symplicjusz nie wiedział, że wkrótce jego relacja ze zmarłą w wieku 25 lat świętą jeszcze się zacieśni. Ponad rok temu został przeniesiony do klasztoru w Zabrzu. Wtedy pojawiły się u niego dziwne objawy. Był zmęczony, nieswój, tracił orientację. Zdiagnozowano nowotwór mózgu – guz był ogromny, miał 7 x 6 cm. Zakonnik trafił do szpitala. – Świat mi się wtedy zawalił, od Niedzieli Palmowej miałem ogromny kryzys. Nie pogodziłem się z tym, że umrę, nie byłem na to gotowy. Miałem wiele rzeczy niezałatwionych jako kapłan – wyznaje.

    I wtedy zaczęli się ludzie modlić. W Wielki Czwartek w Goleszowie, rodzinnej parafii franciszkanina, 270 osób rozpoczęło w jego intencji Nowennę Pompejańską. W Jabłonkowie ponad tysiąc osób zaczęło się gromadzić na nowennę do św. Gemmy. Ktoś zadzwonił do pasjonistów w Rawie Mazowieckiej, gdzie jest polskie centrum duchowości św. Gemmy. Tam odprawiono za chorego Mszę.

    – A ja każdego dnia przeżywałem Wielki Czwartek. Ciągle Ogród Oliwny, niepogodzenie się, płacz, niezdolność do rozmowy, niechęć do odwiedzin. Kapelan nie chodził tam z Komunią, więc błagałem współbraci, żeby mi przywieźli Pana Jezusa – opowiada zakonnik. Zaczął mu też doskwierać brak relikwii św. Gemmy. „Do tylu ludzi je woziłem, a ja sam ich teraz nie mam” – skarżył się sam sobie. W swojej torbie znalazł obrazek św. Gemmy i przy nim się modlił, na ile był w stanie.

    W niedzielę wielkanocną przyjechał o. Cyriak, przyjaciel, z którym Symplicjusz był na parafii w Jabłonkowie. Przywiózł relikwie św. Gemmy. „Masz ją, przecież za nią tęskniłeś” – powiedział, stawiając relikwiarzyk na stole. – A ja nikomu o tym nie mówiłem – zapewnia kapłan. – Zaraz się poryczałem. A on mówi: „Ty wiesz, kiedy masz operację?”. Odpowiadam: „We wtorek”. Na to Cyriak: „A wiesz, że to jest wspomnienie św. Gemmy? 120. rocznica jej śmierci”. Mnie wbiło w łóżko. Już wiedziałem, że coś się musi wydarzyć. Wszyscy mówili, że św. Gemma będzie przy operacji, że mnie poprowadzi, więc nabrałem odwagi, choć Wielki Czwartek dla mnie trwał. Gdy przywieźli mnie na salę operacyjną, było tam dużo ludzi, ale zapamiętałem stojącą na wprost stołu operacyjnego pielęgniarkę, bardzo ładną dziewczynę z ciemnymi włosami upiętymi do tyłu. Cały czas na mnie patrzyła i uśmiechała się – wspomina duchowny. Szybko zasnął. Gdy się obudził, dowiedział się, że operacja trwała 11 godzin.

    – I wtedy zaczął się dla mnie czyściec. Trzy dni ogromnych cierpień wewnętrznych. To sprawa między mną a Bogiem, powiem tylko, że to było tak, jakby Pan Bóg wziął ryżową szczotkę i jeździł nią po wszystkich zranieniach z całego życia. Do tego doszły ogromne ataki szatańskie. Czwartego dnia po operacji cierpienia ustały. Zacząłem przychodzić do siebie. W poniedziałek po Niedzieli Miłosierdzia wypisali mnie do domu. Czułem wielki pokój duchowy i bardzo szybko wracałem do zdrowia. Byłem szczęśliwy, bo uświadomiłem sobie, że nastąpiły we mnie konkretne uzdrowienia duchowe, o które modliłem się około 40 lat – wyznaje franciszkanin.

    Porządkując swoje rzeczy, o. Symplicjusz natknął się na obrazki św. Gemmy. – Znalazłem tam nieznane mi zdjęcie świętej. Zamurowało mnie: była podobna do pielęgniarki z sali operacyjnej. Przypomniałem sobie, że przecież ona nie miała maseczki! Czy to były zwidy, czy nie – nie wiem. Nie wiem też, czy to był cud, ale na pewno był to czas ogromnych łask, które zostały mi dane za wstawiennictwem św. Gemmy – zapewnia zakonnik.

    W lutym tego roku o. Symplicjusz usłyszał od pani onkolog w Gliwicach: „Gratuluję, jest pan całkowicie zdrowy”.

    Chcę utrwalić związek

    Popularność Gemmy Galgani wzrasta. Jednym z jej czcicieli był św. Ojciec Pio, który każdego dnia modlił się za jej wstawiennictwem.

    Urodziła się 12 marca 1878 roku w Lucca we Włoszech jako piąte z ośmiorga rodzeństwa. Miała osiem lat, gdy zmarła jej matka. W roku 1887 przyjęła Pierwszą Komunię św. W przeddzień uroczystości postanowiła odprawiać każdą spowiedź i przyjmować Komunię św. tak, jakby to był ostatni dzień w jej życiu. Chciała też często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym. Sakramencie. Następnego dnia po przyjęciu Ciała Pańskiego zapisała w dzienniczku: „Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną a Jezusem. Sprawił, że tak silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznotrwałym”.

    Życie Gemmy obfitowało w trudne doświadczenia: choroba nóg, śmierć ojca i zapaść finansowa, jaka przyszła na pozostałych domowników. Potem Gemma zachorowała na gruźlicę kręgosłupa i zapalenie nerek i przez rok musiała leżeć w gipsowym gorsecie. Niewielka przestrzeń domu zmusiła ją do opuszczenia rodzinnego gniazda. Schorowana dziewczyna znalazła schronienie u rodziny Gianninich.

    W 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała stygmaty. „Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam” – notowała później. Uświadomiła sobie wtedy wszystkie cierpienia Jezusa, jakie poniósł dla jej zbawienia. Krwawiące znaki męki Chrystusa pojawiały się na ciele Gemmy co tydzień, od czwartkowego wieczoru aż do godz. 15 w piątek. W tym czasie Gemma przeżywała mękę Chrystusa.

    Przez kilka ostatnich lat swego krótkiego życia utrzymywała kontakty ze zgromadzeniem pasjonistów, w którego charyzmacie rozważania męki Chrystusa chciała uczestniczyć. Pasjoniści byli kierownikami duchowymi Gemmy, a jeden z nich przyjął jej śluby, takie, jakie składają członkowie ich zgromadzenia.

    W połowie 1902 roku święta śmiertelnie zachorowała. Jej umieranie trwało kilka miesięcy – do 11 kwietnia 1903 roku. Odeszła do nieba w Wielką Sobotę w wieku zaledwie 25 lat.

    Kościół uznał jej heroiczne przyjmowanie cierpienia w łączności z cierpiącym Zbawicielem. Pius XI beatyfikował Gemmę w 1933 roku, a Pius XII kanonizował ją w roku 1940.

    Jedna z cennych myśli, które po sobie pozostawiła, wyjaśnia paradoks Chrystusowego słodkiego jarzma i lekkiego brzemienia: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 kwietnia

    Święty Fulbert z Chartres, biskup






    Fulbert urodził się w 960 r. w ubogiej rodzinie. Przypuszcza się, że pochodził z Poitiers. Uczył się w szkole katedralnej w Reims. Jego mistrzem był Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Około 990 r. Fulbert przybył do Chartres, by podjąć pracę nauczyciela w szkole katedralnej, którą wkrótce uczynił ośrodkiem kulturalnym Francji. Został mianowany kanonikiem i kanclerzem tamtejszej kurii biskupiej. Po śmierci biskupa Raula wybrano Fulberta jego następcą (1006).
    Był aktywny w wielu dziedzinach życia publicznego, kulturalnego i kościelnego. Swoją wiedzą, gorliwością, a przede wszystkim umiejętnością obcowania z ludźmi rychło pozyskał sobie serca wiernych i duchowieństwa. Król francuski, Robert II Pobożny, nieraz zasięgał jego rady. Fulbert dbał o administrację kościelną i wyróżniał się jako doskonały gospodarz diecezji. Był wnikliwym teologiem, łączył mądrość ze świętością. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że dzisiaj należy do podziwianych arcydzieł budownictwa sakralnego.
    Dbał także o podniesienie poziomu szkolnictwa, z którego na pierwszym miejscu korzystali przyszli kandydaci do stanu duchownego. Odnowił w tym celu szkołę katedralną i postawił ją na tak wysokim poziomie, że przewyższała sławą nawet szkołę w Reims. Zwalczał symonię (handel godnościami kościelnymi i dobrami duchowymi) oraz inne nadużycia, jakie od lat występowały w Kościele. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często w różnych sporach brano go za rozjemcę. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, która przywróciła mu zdrowie w ciężkiej chorobie.
    Fulbert zostawił po sobie także szereg cennych pism. Wśród nich wyróżniają się kazania i traktaty teologiczne. Był również uzdolnionym poetą łacińskim, autorem pięknych hymnów. Najcenniejsze jednak są listy, które pozwalają poznać głębiej jego osobowość, ideały i działanie. Równocześnie dają nam wgląd w ówczesną, ciekawą epokę.
    Fulbert zmarł 10 kwietnia 1028 r. w wieku ok. 68 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 kwietnia

    Święta Maria, żona Kleofasa

    Zobacz także:
      •  Święty Gaucheriusz, prezbiter
    ***
    Święta Maria Kleofasowa

    Maria należała do rodziny Maryi. Być może była rodzoną siostrą św. Józefa. Św. Hegezyp (+ ok. 180), który żył w początkach chrześcijaństwa i któremu była dobrze znana tradycja apostolska, nazywa Kleofasa (Klopasa, zwanego także Alfeuszem) – bratem św. Józefa, Oblubieńca Maryi. Synami Marii Kleofasowej byli: św. Jakub Młodszy, Józef i Juda Tadeusz (Mt 27, 55-56; Łk 24, 10; Mk 15, 40-41), których Ewangelie nazywają “braćmi”, czyli krewnymi Jezusa.
    Maria należała do najbliższego grona Pana Jezusa. Towarzyszyła Mu podczas wędrówek apostolskich i razem z innymi pobożnymi niewiastami troszczyła się o doczesne potrzeby Pana Jezusa, takie jak pożywienie, pranie, a nawet dach nad głową. Trwała przy Nim aż do śmierci. “Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra matki Jego, Maria, żona Kleofasa” – potwierdza w swojej Ewangelii bezpośredni świadek, św. Jan Apostoł (J 19, 25). Kiedy udała się razem z Marią Magdaleną i Joanną w poranek wielkanocny do grobu Pana Jezusa, aby namaścić Jego ciało olejkami, pierwsza ujrzała anioła – świadka zmartwychwstania – i rozmawiała z nim (Mt 28, 1-8; Mk 16, 1-8). Jej też pojawił się w powrotnej drodze Pan Jezus Zmartwychwstały (Mt 28, 9-10). O dalszych losach św. Marii Kleofasowej nic nie wiemy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Mario – żono Kleofasa! Czemu jesteś taka tajemnicza?

     “Trzy Marie u grobu” Mikołaj Haberschrack//pl.wikipedia.org

    ***

    Sądzę, że każda kobieta ma w sobie coś, co sprawia, że jest tajemnicza. Być może w moim przypadku owa tajemniczość bardziej rzuca się w oczy. Pewnie jest tak dlatego, że przez długi czas żyłam niejako w cieniu odwiecznej Tajemnicy, czyli Jezusa z Nazaretu.
    Według tradycji kościelnej, sięgającej II wieku, mój mąż Kleofas był bratem św. Józefa. Dlatego też od samego początku byłam bardzo blisko Świętej Rodziny, z którą się przyjaźniłam. Urodziłam trzech synów (Jakuba, Józefa i Judę Tadeusza – por. Mt 27,56; Mk 15,40; 16,1; Jud 1).
    Jestem jedną z licznych uczennic Jezusa. Wraz z innymi kobietami zajmowałam się różnymi sprawami mojego Mistrza (np. przygotowywaniem posiłków czy też praniem). Osobiście nie znoszę bylejakości i tzw. prowizorki. Zawsze potrafiłam się wznieść ponad to, co zwykłe i pospolite. Stąd też lubię, kiedy znaczenie mojego imienia wywodzą z języka hebrajskiego. W przenośni oznacza ono „być pięknym”, „doskonałym”, „umiłowanym przez Boga”. Nie chciałabym się przechwalać, ale cechuje mnie spokój, rozsądek, prostolinijność, subtelność i sprawiedliwość. Zawsze dotrzymuję danego słowa. Bardzo serio traktuję rodzinę i wszystkie sprawy, które są z nią związane.
    Wytrwałam przy Panu aż do Jego zgonu na drzewie krzyża (por. J 19, 25).
    Wiedziałam jednak, że Jego życie nie może się tak zakończyć! Byłam tego wręcz pewna! I nie myliłam się, gdyż za parę dni m.in. właśnie mnie ukazał się Zmartwychwstały – Władca życia i śmierci! Wpatrywałam się w Jego oblicze i wsłuchiwałam w Jego słowa (por. Mt 28,1-10; Mk 16,1-8). Poczułam wtedy radość nie do opisania. Chciałam całemu światu wykrzyczeć, że Jezus żyje!
    Czyż nadal jestem tajemnicza? Jestem raczej świadkiem tajemniczych wydarzeń związanych z życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. One całkowicie zmieniły moje życie. Głęboko wierzę, że mogą one również zmienić i Twoje życie. Wystarczy tylko – tak jak ja – otworzyć się na dar łaski Pana i z Nim być.

    Z wyrazami szacunku – św. Maria Kleofasowa

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 kwietnia

    Święty Dionizy, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Walter z S. Martino di Pontoise, opat
    ***
    Święty Dionizy

    Dionizy był w II w. biskupem w Koryncie. Informacje o nim czerpiemy z pism św. Hieronima i Euzebiusza z Cezarei. Ten ostatni wychwala wielką gorliwość pasterską św. Dionizego. Według niego Dionizy miał zostawić 8 cennych listów do różnych biskupów. W Liście do Rzymian wysławia papieża, św. Sotera: “Rzymianie utrzymują zwyczaje ojców: wasz błogosławiony biskup Soter je nie tylko utrzymał, ale i poszerzył, dzieląc się z braćmi [ze wszystkich stron] dostatkiem, którym sam był obdarzony, i błogosławiąc słowem tych, którzy się do niego zwracają, jak ojciec do dzieci…”. W pozostałych listach zwraca się m.in. do Lacedemończyków, Ateńczyków, Nikomedyjczyków, Rzymian, mieszkańców Krety. Są one źródłem wiedzy o zasadach wiary i moralności wczesnego chrześcijaństwa.
    Na Wschodzie Dionizy odbiera cześć jako męczennik. Krzyżowcy za czasów Innocentego IV (+ 1254) przewieźli ciało św. Dionizego do Rzymu i oddali pod opiekę klasztoru pod wezwaniem Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 kwietnia

    Święty Jan Chrzciciel de la Salle, prezbiter

    Święty Jan de la Salle

    Jan urodził się w Reims 30 kwietnia 1651 r. w podupadłej rodzinie książęcej jako najstarszy z jedenaściorga rodzeństwa. Straciwszy rodziców, przerwał studia na paryskim uniwersytecie i w seminarium, aby zająć się najbliższą rodziną. Po pewnym czasie kontynuował naukę. W wieku 27 lat przyjął święcenia kapłańskie. W trzy lata potem na uniwersytecie w Reims zdobył doktorat z teologii (1680). Zaraz po święceniach otrzymał probostwo. Powierzono mu także kierownictwo duchowe nad szkołą i sierocińcem, prowadzonym przez Siostry od Dzieciątka Jezus (terezjanki). Jan postarał się w Rzymie o zatwierdzenie zgromadzenia zakonnego tych sióstr. Bardzo bolał na widok setek sierot, pozbawionych zupełnie pomocy materialnej i duchowej. Gromadził ich na swej plebanii, której część zamienił na internat. Następnie na użytek biednych dzieci oddał swój rodzinny pałac.
    Ponieważ sam był zajęty duszpasterstwem, dlatego musiał szukać ochotników, by mu w tej pracy dopomogli. Oni to, pod kierunkiem Jana, zajmowali się wychowaniem i kształceniem dziatwy. Pobożne panie zajmowały się ich żywieniem. Kiedy ani plebania, ani dom rodzinny nie mogły pomieścić przygarniętych, ks. Jan za pieniądze parafialne i otrzymane od pewnej zamożnej kobiety zakupił osobny obszerny dom. Napisał też regulamin, by praca mogła iść sprawnie.
    Z tych ofiarnych pomocników wyłoniło się z czasem zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich (braci szkolnych). Za jego początek przyjmuje się dzień 24 czerwca 1684 roku. Jan miał wówczas zaledwie 31 lat. Stworzył wiele typów szkół – podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, seminaria nauczycielskie. Nauka w nich była bezpłatna. Na polu pedagogiki Jan zajmuje więc poczesne miejsce. W swoich szkołach wprowadził na pierwszym miejscu język ojczysty, podczas gdy dotychczas powszechnie uczono w języku łacińskim. Zniósł kary fizyczne, tak często stosowane w szkołach w tamtych czasach, a kary moralne ograniczył do minimum. Pierwszeństwo dał wychowaniu religijnemu, które oparł na chrześcijańskiej miłości i poszanowaniu godności człowieka, także dziecka.
    W roku 1681 powstała pierwsza szkoła założona przez Jana w Reims (1681), kolejna powstała w Paryżu (1688), potem także m.in. w Lyonie i w Rouen. W sto lat potem cała Francja była pokryta szkołami lasaleńskimi. Do rewolucji francuskiej (1789) w samej Francji zgromadzenie posiadało 126 szkół i ponad 1000 członków. Dzisiaj Bracia Szkolni mają swe szkoły w prawie 90 krajach.
    Jan de la Salle zostawił po sobie bezcenne pisma. Najwybitniejsze z nich to Zasady dobrego wychowania, które doczekało się ponad 200 wydań; nadto Rozmyślania, Wskazania, jak prowadzić szkoły i Obowiązki chrześcijanina. Bezcenne dla poznania ducha lasaleńskiego są także jego listy.
    Jan zmarł po krótkiej chorobie 7 kwietnia 1719 r. Pozostawił po sobie pisma, które przez długi okres należały do kanonu dydaktyki. Beatyfikował go Leon XIII w 1888 roku. On też wyniósł go uroczyście do chwały świętych w roku 1900. Pius XII ogłosił św. Jana de La Salle patronem nauczycieli katolickich (1950). Ciało św. Jana, zbezczeszczone w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793, dla bezpieczeństwa przeniesiono do Belgii, a w roku 1937 złożono przy domu generalnym zakonu w Rzymie. Można tu również zobaczyć katedrę, z której wykładał Święty, jego strój, paramenty liturgiczne, przedmioty pokutnicze i rzeczy codziennego użytku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 kwietnia

    Błogosławiona Pierina Morosini,
    dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Paryża, opat
      •  Święty Prudencjusz, biskup
    ***
    Błogosławiona Pierina Morosini

    Pierina przyszła na świat w dniu 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio koło Albino, w Lombardii. Nazajutrz po urodzeniu rodzice zanieśli ją do chrztu. Jej ojciec, Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk, a matka, Sara Noris, zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była pierworodną córką. Rodzina była pełna modlitwy, której dzieci nauczyły się od bardzo religijnych rodziców. Często modliły się o łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana Boga.
    Pierina, gdy ukończyła 6 lat, codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Wstawała codziennie rano, około godz. 5.00, i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, około pół godziny szła do kościółka parafialnego, by uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas celebrowano ją o 6.00 rano. Wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od 9.00 brać udział w zajęciach szkolnych.
    W miarę jak dzieci podrosły, mama zabierała wszystkie dzieci rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie. Pierina, podobnie jak św. Maria Goretti, na której przez większość życia będzie się wzorować, stała się dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, pomagała w kuchni, szyła lub robiła na drutach ubranka dla rodzeństwa. Jej mama opowiadała później, że nie pamięta, by Pierina była kiedykolwiek nieposłuszna lub żeby krytykowała otrzymane polecenie. Mawiała o niej: “Mieć taką córkę – to łaska od Pana!”
    Pierina była także najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz we wszystkich innych przedmiotach. Miała wyjątkowe uzdolnienia. Bardzo chciała się uczyć, będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu ubóstwa zrezygnowała z tego marzenia. To poświęcenie wiele ją kosztowało. Kiedy miała 11 lat, mama wysłała ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Bardzo szybko nauczyła się tego fachu.
    W wieku 15 lat Pierina zaczęła zarabiać na życie. Pomagała rodzicom utrzymać rodzinę. Wkrótce ojciec, z powodu słabego zdrowia, musiał zrezygnować z pracy. Pierina podjęła pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracowała na dwie zmiany – jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga do domu zajmowała jej około godziny pieszo. Wstawała około 4.00, żeby uczestniczyć choćby w części Mszy świętej, bo tylko gdy rozpoczynała pracę o 14.00, mogła uczestniczyć w całej Eucharystii. Gdy ktoś jej radził, by zrezygnowała z takiego trybu życia, odpowiadała, że “nie może żyć bez Mszy świętej”.
    Nieliczne wolne chwile poświęcała na czytanie pobożnych lektur i żywotów świętych. Najczęściej czytała o życiu Marii Goretti. Jej dzieje znała na pamięć. W parafii była podporą miejscowej Akcji Katolickiej. Udzielała lekcji katechizmu, zajmowała się dziełem powołań i zbierała ofiary na seminarium duchowne. W niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej, popołudniowych Nieszporach i wykładach z religii. Znajdowała jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu, składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
    Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu w 1947 roku, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina miała wtedy 16 lat. Po usłyszeniu słów papieża Piusa XII powiedziała do swoich przyjaciółek: “Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!”
    Potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu, cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie skarżyła się. Innym razem zraniła rękę, przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski. Mimo zmęczenia Pierina zaraz wyszła, by zrobić zakupy.
    Nadszedł dzień 4 kwietnia 1957 roku. Pierina pracowała wtedy od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię świętą i uczestniczyła w części Mszy świętej. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła do domu między 15.00 a 15.10. Kiedy minęła godzina 15.30, a jej jeszcze nie było w domu, jej brat Santo zaczął się niepokoić. Poszedł w stronę wioski. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Znalazł siostrę leżącą na środku ścieżki.
    Nie było świadków tego zdarzenia. Zbrodnię odtworzono stopniowo. Niektóre szczegóły podał zabójca, zatrzymany 20 dni później. Był nim dwudziestoletni chłopak. Przyznał, że od roku obserwował Pierinę. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego zamiarów, dziewczyna podniosła kamień, by się bronić. On odebrał jej kamień i uderzył ją w głowę. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ziemię. W tym stanie znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina była przytomna, udzielił jej sakramentów. Potem zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Rany głowy były tak poważne, że nie udało się jej uratować. Młoda męczennica odeszła na spotkanie ze swą świętą przyjaciółką, Marią Goretti, w dniu 6 kwietnia 1957 roku.
    Trzy dni później pochowano ją w obecności wielu okolicznych mieszkańców. Już wtedy uważano ją za świętą. Jeden z duchownych powiedział wtedy: “Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny”. W dniu 9 kwietnia 1983 roku przeniesiono ciało Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. W dniu 4 października 1987 roku, w 30 lat po dniu narodzin na nieba, papież św. Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 kwietnia

    Święty Wincenty Ferreriusz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Krescencja Höss, dziewica
      •  Święta Katarzyna Thomas, dziewica
      •  Błogosławiona Julianna z Mont Cornillon, pustelnica
    ***
    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora. Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.
    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415).

    Święty Wincenty Ferreriusz

    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.
    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.
    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.
    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Święty Wincenty Ferreriusz, największy kaznodzieja u schyłku Średniowiecza

    Święty Wincenty Ferreriusz, największy kaznodzieja u schyłku Średniowiecza

    św. Wincenty Ferreriusz/PD

    ***

    Obdarzony był wieloma charyzmatami, m.in. darem uzdrawiania chorych i przepowiadania przyszłości. W historii zapisał się jednak jako niezrównany kaznodzieja: największy u schyłku Średniowiecza – pisze ks. Arkadiusz Nocoń. Dziś przypada wspomnienie św. Wincentego Ferreriusza (1350 – 1419).

    Św. Wincenty Ferreriusz urodził się w zamożnej i bogobojnej rodzinie w hiszpańskiej Walencji. W wieku 18 lat wstąpił do zakonu dominikanów. Wyświęcony na kapłana współpracował z kardynałem Piotrem de Luna, który po wyborze na papieża (Benedykt XIII), mianował Wincentego swoim kapelanem i spowiednikiem. Posługę na dworze papieskim w Awinionie, gdzie wówczas przebywał papież, Ferreriusz sprawował z niezwykłą pokorą, przestrzegając wszystkich narzuconych sobie wcześniej umartwień.

    W roku 1398 bardzo poważnie zachorował. Będąc bliskim śmierci miał widzenie Jezusa, który w otoczeniu św. Dominika i św. Franciszka, powołał go do wędrownego apostolstwa. Cudownie uzdrowiony poświęcił się całkowicie temu zadaniu, głosząc Słowo Boże niemal w całej zachodniej Europie, zwłaszcza tam, gdzie najbardziej szerzyły się herezje. Aktywnie uczestniczył również w zażegnaniu tzw. Wielkiej Schizmy Zachodu, wywołanej pojawieniem się dwóch antypapieży. Dla przywrócenia jedności w Kościele namawiał gorąco do abdykacji Benedykta XIII, któremu wcześniej wiernie służył, gdy okazało się, że prawowitym następcą św. Piotra jest papież Marcin V. Mimo choroby i wyczerpania udał się też do Anglii, próbując powstrzymać trwającą tam wojnę stuletnią. Zmarł w drodze powrotnej.

    Z traktatu „O życiu duchowym” św. Wincentego Ferreriusza: „W kazaniach posługuj się językiem prostym i zwykłą mową. Jeżeli to możliwe, posługuj się także przykładami, aby każdy poczuł się wstrząśnięty, jakbyś tylko do niego mówił. Niech będzie widoczne, że twoje słowa nie pochodzą z duszy pysznej czy oburzonej, ale z życzliwego serca i ojcowskiej dobroci, która współczuje grzesznym synom, pogrążonym w swojej niemocy i stara się ich wydobyć jakby z ogromnej przepaści, uwolnić i ustrzec jak matka, ciesząc się każdym ich powodzeniem i spodziewaną w niebie nagrodą. Taki sposób postępowania okazywał się zawsze owocny dla słuchających. Ogólne natomiast mówienie o cnotach i wadach, nie robi na słuchaczach większego wrażenia”. (n. 13)

    Św. Wincenty Ferreriusz obdarzony był wieloma charyzmatami, m. in. darem uzdrawiania chorych i przepowiadania przyszłości. W historii zapisał się jednak jako niezrównany kaznodzieja: największy u schyłku Średniowiecza. Przemawiał tak porywająco, że gromadziły się wokół niego wielotysięczne tłumy, które nie mogąc pomieścić się w kościołach, słuchały go na miejskich placach. Na podstawie zachowanych świadectw wiemy, że cechą misji przeprowadzanych przez Ferreriusza były nie tylko liczne, bo sięgające tysięcy nawrócenia, ale także ich doskonała organizacja. Charyzmatycznemu kaznodziei towarzyszyło bowiem wielu kapłanów sprawujących msze święte i słuchających spowiedzi, organiści i chór, dbający o właściwą oprawę nabożeństw, a także kilku notariuszy, sporządzających akty zgody między zwaśnionymi osobami, które pod wpływem jego kazań podawały sobie ręce.

    Poza apostolatem słowa, Wincenty Ferreriusz był także pisarzem. Jego traktat „O życiu duchowym” był jednym z najbardziej rozpowszechnionych w Średniowieczu, a jego „Mowy”, zawierające wygłoszone kazania, wykorzystywane były przez kapłanów aż do końca XVII wieku. Najpiękniejszym kazaniem było jednak jego życie.

    Każdego roku, w rocznicę swego chrztu, w kaplicy w Walencji, gdzie stała chrzcielnica, przy której stał się dzieckiem Bożym, zamawiał dziękczynną mszę świętą.

    Każdy chrześcijanin przez chrzest wszczepiony został w życie Trójcy Świętej i od tamtej chwili ma udział w potrójnej władzy Chrystusa: kapłańskiej, królewskiej i prorockiej. Stawiając wymagania współczesnym kaznodziejom, winniśmy pamiętać, że my również mamy być głosicielami Słowa Bożego. Odpowiedzialność ogromna, ale zaszczyt jeszcze większy, bo „w cywilizacji takiej jak nasza kapłaństwo i nauczanie, służba Bogu i służba myśli, to ostatnie szlachetne zajęcie człowieka”. (André Malraux).Beatyfikacji Wincentego Ferreriusza dokonał Papież Kalikst III w 1455 r., a kanonizował go Pius II w 1458 r. Jego relikwie znajdują się w katedrze w Vannes we Francji. Jest patronem chorych na epilepsję, budowniczych, murarzy.

    ks. Arkadiusz Nocoń/vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 kwietnia

    Święty Izydor z Sewilli,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Izydor z Sewilli

    Izydor urodził się około 560 r. w Nowej Kartaginie, w prowincji Murcji. Pochodził z rodziny, która dała Kościołowi dzieci wyniesione do chwały ołtarzy – św. Leonarda i św. Fulgencjusza, braci św. Izydora, oraz św. Florentynę – ich siostrę. Legenda głosi, że przy jego narodzinach rój pszczół osiadł mu na ustach i zostawił na nich słodki miód. Miała to być zapowiedź daru niezwykłej wymowy, jaką szczycił się Izydor. Po rychłej śmierci rodziców wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat, św. Leonard, który był wówczas arcybiskupem w Sewilli. Przy boku brata Izydor miał okazję przypatrzeć się z bliska burzliwym wydarzeniom, jakie przeżywała wtedy Hiszpania. Po jego śmierci Izydor objął biskupstwo i podjął wysiłek odnowy Kościoła.
    Zwołał i kierował synodami w Sewilli (619) i w Toledo (633), które m.in. ułożyły symbol wiary odmawiany w Hiszpanii, oraz ujednolicił liturgię. Fundator kościołów, klasztorów, szkół i bibliotek. Zabiegał o podniesienie poziomu intelektualnego i duchowego kleru. Zapamiętano go jako człowieka wyjątkowego miłosierdzia. Był znakomitym pisarzem. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Św. Braulion, jego uczeń i sekretarz, wymienia ponad 20 zostawionych przez Izydora dzieł. Zwalczał w nich arianizm, zostawił wykład prawd wiary i moralności, pisał o dziejach Gotów i Wandali, którzy opanowali jego kraj. Święty zadziwia rozległością tematyki i podejmowanych problemów. Jego największym dziełem jest dwudziestotomowy Codex etimologiarum – pierwsza próba naukowej encyklopedii, syntezy wiedzy, jaką posiadano za jego czasów.
    Wyjątkowa była jego śmierć. Kazał zanieść się do katedry i w obecności biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął swoje szaty biskupie, a wdział pokutny wór, głowę posypał popiołem i zalany łzami odbył spowiedź publiczną. Błagał, by mu odpuszczono jego przewiny i zaniedbania, i by się za niego modlono. Potem przyjął Komunię świętą pod dwoma postaciami i pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej ubogiej izby po 4 dniach oddał Bogu ducha 4 kwietnia 636 roku, gdy miał 82 lata. Pochowano go obok św. Leonarda i św. Florentyny. W roku 1063 jego śmiertelne szczątki przeniesiono do Lyonu, gdzie spoczywają dotąd. Formalna kanonizacja Izydora odbyła się dopiero w 1598 roku. Papież Innocenty XIII ogłosił św. Izydora doktorem Kościoła (1722). Jest patronem Hiszpanii i Sewilli.
    W ikonografii św. Izydor przedstawiany jest w stroju biskupim. Ma paliusz. Czasami ukazywany jako jeździec na koniu. Jego atrybutem jest miecz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Patron Dnia: Święty Izydor, autor pierwszej encyklopedii

    fot. domena publiczna

    ***

    Patron Dnia: Święty Izydor, autor pierwszej encyklopedii

    Najwybitniejszy nauczyciel wiary w Hiszpanii, autor pierwszej encyklopedii – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 4 kwietnia wspominamy św. Izydora (ok. 560 – 636), biskupa i doktora Kościoła. Kanonizował go Papież Klemens VIII w 1598 r. Doktorem Kościoła został na mocy decyzji Innocentego XIII. Jego relikwie znajdują się w hiszpańskim Leon. Jest patronem Hiszpanii, internautów, informatyków, programistów.

    Św. Izydor urodził się w bardzo religijnej rodzinie w Kartagenie (Hiszpania). Dwóch jego braci zostało biskupami, a siostra przełożoną klasztoru (wszyscy z czasem zostaną ogłoszeni świętymi). Wcześnie osierocony, Izydor wychował się u swego brata Leandra, biskupa Sewilli. Pod jego okiem, korzystając z bogatej biblioteki kościelnej, zdobył staranne wykształcenie.

    Po śmierci brata, objął po nim biskupstwo i dał się poznać jako gorliwy pasterz: nawracał Wizygotów, organizował synody, zakładał domy zakonne i przytułki dla biednych, zyskując z czasem miano najwybitniejszego nauczyciela wiary w Hiszpanii. Świadom znaczenia wiedzy i wykształcenia, starał się, aby w każdej hiszpańskiej diecezji powstała biblioteka i szkoła katedralna, w której oprócz teologii, uczono by także prawa, medycyny i literatury. Sam był wielkim miłośnikiem książki. Widział w niej narzędzie do poznania Boga i stworzonego przez Niego świata. Nieustannie zachęcał więc swoich wiernych do czytania.

    Z ksiąg „Sentencji” św. Izydora: „Kto chce być zawsze z Bogiem, powinien często modlić się i czytać. Albowiem, kiedy modlimy się, rozmawiamy z samym Bogiem, kiedy natomiast czytamy, Bóg mówi z nami. Wszelki postęp ma swój początek w czytaniu i w rozważaniu. To, czego nie wiemy, poznajemy z lektury, to zaś, czego nauczyliśmy się, utrwalamy w pamięci przez rozważanie. Czytanie świętych ksiąg przynosi podwójną korzyść: wyrabia zdolność umysłu do pojmowania, oraz odwraca człowieka od marności światowych i prowadzi do umiłowania Boga”. (3, 8-10).

    Legenda głosi, że w dzieciństwie Izydor miał kłopoty z nauką. Któregoś dnia, zrozpaczony tym, że nie może opanować zadanego materiału, wybiegł za miasto, usiadł przy studni i gorzko płakał. W pewnej chwili podeszła tam kobieta po wodę i ciągnąc wiadro narzekała na powstałe na walcu bruzdy i dziurawe od spadających kropel kamienie. „Jeśli sznur może wyżłobić twarde drewno, a miękka woda skruszyć kamień, to dlaczego ja, z pomocą Bożą, nie miałbym zdobyć wiedzy” – pomyślał Izydor. Zdobył ją szybko i to jaką! Mówiono, że polotem dorównywał Platonowi, wiedzą – Arystotelesowi, wymową – Cyceronowi, a nauką – św. Augustynowi. Rzeczywiście, był jednym z najbardziej uczonych mężów swego czasu, a jego główne dzieło 20-tomową „Etymologię”, uznaje się za pierwszą w świecie encyklopedię, zawiera bowiem syntezę całej ówczesnej wiedzy. Z tego powodu, jako twórca pierwszej w historii bazy danych wybrany został przez hiszpańskich internautów za patrona Internetu.

    Był też Izydor gorącym patriotą. Z miłości do swojej ojczyzny napisał pierwszą historię Hiszpanii. Ktoś powiedział, że Opatrzność powołała go, aby po okresie najazdów barbarzyńskich przywrócił Hiszpanii utracony blask, i aby po tylu klęskach, jakich doznała, jej dzieci nie zgubiło nieuctwo i zacofanie.

    Trawiony nasilającą się chorobą, Izydor spędził ostatnie miesiące swego życia na modlitwie. Przeczuwając zbliżającą się śmierć, kazał zanieść się do katedry, gdzie w obecności kapłanów i ludu zdjął swoje biskupie szaty, wdział wór pokutny, posypał głowę popiołem i ze łzami odbył publiczną spowiedź. Błagał, aby odpuszczono mu winy i modlono się za niego. Po przyjęciu Wiatyku pożegnał się z wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej celi, zmarł trzy dni później, 4 kwietnia 636 roku. Do dnia dzisiejszego uchodzi za najwybitniejszego z biskupów, jakich wydała Hiszpania.

    ks. Arkadiusz Nocoń/vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 kwietnia

    Święty Ryszard de Wyche, biskup

    Święty Ryszard de Wyche

    Ryszard urodził się w 1197 r. w Wych (obecnie Droitwich w pobliżu Worcester w Anglii). Jako młodzieniec musiał zająć się administracją majątku rodzinnego. Odrzucił propozycje małżeńskie i po uporządkowaniu stanu majątkowego rodziny udał się na studia uniwersyteckie do Oxfordu. Po ukończeniu studiów swoją wiedzę pogłębiał na uniwersytetach w Paryżu i Bolonii. Miał 38 lat, kiedy wybrano go rektorem uniwersytetu w Oksfordzie. Wkrótce potem, w 1237 r., został mianowany kanclerzem prymasa Anglii, św. Edmunda.
    Na stanowisku rektora Ryszard zasłużył się pracą nad podniesieniem poziomu uniwersytetu w Oxfordzie tak, że wśród wszystkich uniwersytetów Europy zajmował on odtąd czołowe miejsce. Jako prawa ręka prymasa Anglii przyczynił się natomiast do przeprowadzenia koniecznych reform. Bronił także odważnie praw Kościoła wobec króla, Henryka III. Towarzyszył swemu ukochanemu pasterzowi w podróży do Pontigny, we Francji, gdzie też św. Edmund na jego rękach umarł. Przed śmiercią nakłonił jednak Ryszarda do przyjęcia święceń kapłańskich. Podarował mu także na pamiątkę drogocenny kielich. Po powrocie do Anglii Ryszard porzucił dotychczasowe stanowiska i objął skromne probostwo w Charing, a potem w Deal. Jednakże nowy prymas Anglii, Bonifacy, powołał Ryszarda ponownie na swojego kanclerza.
    W 1244 r. został wybrany biskupem Chichester. Król Henryk III, znając nieustępliwość biskupa w obronie praw Kościoła, na wybór Ryszarda nie zgodził się. Mimo tego prymas potwierdził wybór. Wtedy Henryk III zajął dobra biskupie. Ryszard był zmuszony udać się do Rzymu, by papież rozstrzygnął sprawę. Papież Innocenty IV potwierdził w Lyonie wybór Ryszarda, a nawet osobiście udzielił mu sakry biskupiej. Na wiadomość o tym król z zemsty zagarnął biskupowi wszystkie dobra, nawet jego własne mieszkanie. Biskup zamieszkał więc po powrocie u jednego z proboszczów, w Tarring. By jednak nie być gospodarzowi ciężarem, w wolnej chwili pomagał mu przy uprawie roli. Trwało to dwa pełne lata, aż król, zagrożony klątwą papieską, oddał biskupowi dom i dobra biskupie.
    Zarządzenia, jakie pozostawił Ryszard, świadczą o jego gorliwości pasterskiej. Nakazał udzielać sakramentów bezpłatnie. Kapłanów zobowiązał do zachowania celibatu i do przebywania na miejscu, aby byli zawsze do dyspozycji swoich wiernych. Wymagał także, aby nosili strój kościelny. Wiernych zobowiązywał do uczęszczania na Mszę świętą w niedziele i w święta. Szczególnie troskliwą opieką otaczał św. Ryszard kapłanów steranych wiekiem i chorobą. Starał się zapewnić im możliwie najlepszą pomoc.
    Umarł niespodziewanie podczas wizytacji pasterskiej budującego się kościoła pw. św. Edmunda w Dover 3 kwietnia 1253 r. Kanonizacji dokonał papież Urban IV w 1262 roku. 16 czerwca 1276 roku w obecności króla Anglii, Edwarda I, wielu biskupów i dygnitarzy państwa, odbyło się uroczyste przeniesienie śmiertelnych szczątków Ryszarda do katedry w Chichester. Umieszczono je w bogatym sarkofagu pod głównym ołtarzem. W średniowieczu grób św. Ryszarda należał do najliczniej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych w Anglii. Niestety, Henryk VIII nakazał zniszczyć grobowiec św. Ryszarda jako bojownika o niezależność Kościoła od władzy świeckiej.
    Ikonografia przedstawia Świętego w stroju biskupim. Trzyma w dłoni kielich – przypominający pewne wydarzenie z jego życia. Według starej opowieści, kiedy św. Ryszard odprawiał Mszę świętą, wypadł mu z ręki kielich, ale cudownie Krew Chrystusa nie wylała się z niego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 kwietnia

    Święty Franciszek z Paoli, pustelnik

    Święty Franciszek z Paoli

    Franciszek urodził się 27 marca 1416 r. w Paoli (Kalabria we Włoszech). Pochodził z ubogiej, ale głęboko religijnej rodziny. Rodzice wyprosili sobie syna żarliwą modlitwą do św. Franciszka z Asyżu. W podzięce dali więc synowi imię Franciszek. Spełniając uczyniony ślub, oddali go do klasztoru franciszkanów, kiedy Franciszek miał zaledwie 12 lat.
    Nie wiadomo, dlaczego Franciszek już po roku opuścił klasztor w S. Marco Argentano i wrócił do domu. Gdy miał 13 lat, odbył ze swymi rodzicami pielgrzymkę po najsławniejszych wówczas sanktuariach Włoch: Asyżu, Monte Cassino, Loreto, Monte Luco koło Spoleto i Rzymie. W Wiecznym Mieście pełen smutku patrzył na przepych duchowieństwa. Kiedy pewnego dnia ujrzał przejeżdżającego we wspaniałej karocy w otoczeniu licznej służby kard. Juliana Cezarini, zawołał na głos oburzony, że nie ma w tym ani śladu ewangelicznego ubóstwa. Wtedy kardynał zatrzymał się i odpowiedział chłopcu, że nie czyni tego z pychy, ale że taki jest powszechny zwyczaj, iż dygnitarze świeccy i kościelni jadą w odpowiedniej dla ich godności oprawie.
    Po powrocie do Paoli Franciszek założył w pobliżu miasta pustelnię i oddał się w niej bardzo surowemu życiu. Powoli zaczęli do niego dołączać uczniowie i tak powstała nowa rodzina zakonna braci “najmniejszych” – “minimitów” (Ordo Fratrum Minimorum – OM). Do trzech ślubów zakonnych dołączył Franciszek ślub czwarty: zachowania przez całe życie postu od mięsa i nabiału. Obecnie do rodziny zakonnej eremitów św. Franciszka należą minimici, minimitki oraz tercjarze minimiccy.
    Pan Bóg obdarzył Franciszka darem czynienia cudów. Miał m.in. wskrzesić Mikołaja, syna swojej siostry Brygidy. Podanie głosi, że kiedy statek nie chciał zabrać go na Sycylię, gdzie miał założyć nowy klasztor, przepłynął z Italii na tę wyspę na swoim płaszczu. W ikonografii, związanej z Franciszkiem, legenda ta ma silne odbicie. Dzięki sławie świętości życia i cudów mnożyły się także fundacje nowych klasztorów w Europie. O wielkim mężu dowiedział się także król francuski, Ludwik XI, kiedy był ciężko chory, i zaprosił go do siebie w nadziei, że Franciszek go uzdrowi. Na żądanie papieża Sykstusa IV Franciszek udał się do Paryża. Nie uzdrowił wprawdzie króla, ale przysposobił go do chrześcijańskiej śmierci, tak że na jego ręku spokojnie oddał ducha Bogu (1483). Z tej okazji skorzystał Franciszek i także na ziemi francuskiej założył kilka klasztorów swojego zakonu. Regułę, którą ułożył, w roku 1493 zatwierdził papież Aleksander VI. Franciszek został doradcą Karola VIII. Jako asceta wzorował się na doświadczeniach ojców pustyni.
    Zmarł 2 kwietnia 1507 r. w Plessis-les-Tours we Francji. Tam też został pochowany. Jego beatyfikacji dokonał w roku 1513 papież Leon X. Ten sam papież w sześć lat później wyniósł go również do chwały świętych (1519). Wiele miast ogłosiło św. Franciszka z Paoli za swojego patrona i orędownika, między innymi Tours, Frejus, Turyn, Genua i Neapol. Królestwo Neapolu, Sycylii i Kalabrii ogłosiło go jako swojego głównego patrona. W 1943 roku papież Pius XII proklamował św. Franciszka z Paoli patronem marynarzy włoskich. Uważany jest także za patrona grzeszników powracających do Pana Boga, skazanych na śmierć i umierających. Dzień jego dorocznej pamiątki bywa bardzo uroczyście obchodzony w południowej Italii. Na pamiątkę tego, że na płaszczu miał przedostać się z Włoch na Sycylię, urządza się nad morzem barwną procesję z figurą Świętego.
    W ikonografii św. Franciszek z Paoli przedstawiany jest w mniszych szatach; częstym motywem jest legenda o przebyciu morza na płaszczu. Przedstawiany jest na obrazach wielu słynnych malarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 kwietnia

    Święta Maria Egipcjanka, pustelnica

    Zobacz także:
      •  Święty Noniusz Alwarez Pereira, zakonnik
      •  Święty Hugo, biskup
    ***
    Święta Maria Egipcjanka

    Imię Marii Egipcjanki było niegdyś głośne na Wschodzie. Pisali o niej św. Cyryl Aleksandryjski (+ 444), św. Zozym (w. VI) i św. Sofroniusz (+ 638). Niestety, opisując jej życie pokutne, nie podali bliższych danych biograficznych.
    Kiedy miała zaledwie 12 lat, uciekła z domu rodzinnego i udała się do Aleksandrii, aby tam wieść życie rozpustne. Przez 17 lat uwodziła mężczyzn, nie dla zarobku, ale dla zaspokojenia swojej żądzy. Pewnego dnia udała się wraz z pielgrzymami egipskimi do Jerozolimy. Kiedy statek przywiózł pątników do Ziemi Świętej, Maria i tam kontynuowała swoje grzeszne życie. Przyszła jednak godzina opamiętania. W uroczystość Znalezienia Krzyża Świętego udała się do Jerozolimy, by przypatrzeć się obrzędom kościelnym. Kiedy zamierzała wejść do bazyliki Grobu Pańskiego, została jakąś niewytłumaczalną siłą odepchnięta. Miało się to powtórzyć kilka razy. Przerażona, ujrzała nad wejściem do bazyliki wizerunek Matki Bożej. Wtedy zawołała: “Matko miłosierdzia! Skoro odrzuca mnie Twój Syn, Ty mnie nie odrzucaj! Pozwól mi ujrzeć drzewo, na którym dokonało się także moje zbawienie”.
    Usłyszała wtedy wewnętrzny nakaz, by iść na pustynię, nad rzekę Jordan i tam spędzić na pokucie resztę swojego życia. Przyrzekła to uczynić – i odtąd bez żadnej przeszkody mogła wejść do bazyliki, by uczestniczyć w nabożeństwie.
    Żywoty Świętej nie podają, ile lat Maria Egipcjanka spędziła na pokucie nad Jordanem. Miał ją przypadkowo odnaleźć kapłan, św. Zozym, który przyniósł jej po odbytej spowiedzi Komunię świętą. Zawołała wówczas słowami starca Symeona: “Teraz, o Władco, pozwól odejść służebnicy Twojej w pokoju według słowa Twego, bo oczy moje ujrzały Twoje zbawienie” (por. Łk 2, 29-30). Kiedy Zozym przyszedł do niej na drugi rok, by pokrzepić ją Ciałem Pańskim, Maria już nie żyła. Legenda głosi, że podobnie jak ciało św. Pawła Pustelnika pochowały w ziemi lwy, tak i Marii miały tę przysługę wyświadczyć.
    Ikonografia upodobała sobie naszą Świętą. Jej wizerunki utrwalili na płótnie artyści tej klasy, co: Tintoretto, Ribera, Hans Memling i inni. Św. Maria Egipcjanka jest patronką nawróconych jawnogrzesznic i rozpustnic.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – marzec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    _____________________________________________________________________________________________________________


    31 marca

    Święta Balbina, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Beniamin, diakon i męczennik
    ***
    Święta Balbina

    Posiadamy dwa dokumenty, które opisują życie i męczeństwo Balbiny. Niestety, pochodzą one z wieku VI i zawierają wiele legend, w których tak bardzo rozmiłowało się średniowiecze. Jeden z tych dokumentów to opis męczeńskiej śmierci papieża, św. Aleksandra, a drugi to opis męczeńskiej śmierci św. Balbiny i św. Hermeta.
    Balbina miała być córką św. Kwiryna, który na dworze cesarza Hadriana (117-138) piastował wysoki urząd trybuna wojskowego. Sam cesarz nie był początkowo nastawiony wrogo do chrześcijan, jak przed nim Neron i Domicjan. Pod wpływem apologii, jaką skierowali do niego w obronie chrześcijaństwa św. Arystydes i św. Kwadratus, zakazał on samosądów na chrześcijanach. Niestety, wydał dekret zezwalający na skazywanie na śmierć tych chrześcijan, którzy zostaną oskarżeni o wyznawanie wiary w Chrystusa i w sądzie nie wyrzekną się jej. Tak więc właśnie za panowania cesarza Hadriana ponieśli śmierć męczeńską papieże: św. Sykstus I (+ 125) i św. Telesfor (+ 136). Być może w tym czasie zginęli także św. Kwiryn, ojciec Balbiny, wraz z córką i wielu innych. Nie jest jednak pewne, czy św. Kwiryn i jego córka ponieśli śmierć męczeńską za cesarza Hadriana, czy też później, za panowania cesarza Marka Aureliusza (161-180), jak przypuszczają niektórzy hagiografowie. Jeżeli tak, dane o ich męczeństwie trzeba by przenieść na czas nieco późniejszy.
    Balbina miała przyjąć chrzest wraz ze swoim ojcem i z całą rodziną z rąk św. Aleksandra I, papieża (+ ok. 115). Przyczyną nawrócenia się całej rodziny miało być nagłe, cudowne uzdrowienie Balbiny, którą umierającą zaniesiono przed św. Aleksandra. Według podanych źródeł wielu młodzieńców z najszlachetniejszych rodzin rzymskich ubiegało się o rękę Balbiny. Jej ojciec zajmował wszak wysokie stanowisko i posiadał spory majątek. Balbina odrzuciła kategorycznie wszystkie oferty. To właśnie miało stać się przyczyną jej śmierci, gdyż zawiedzeni pogańscy konkurenci o jej rękę oskarżyli ją przed cesarzem, że jest chrześcijanką. Wraz z ojcem wtrącono ją do więzienia. Kiedy zaś nie załamała się na widok tortur, zadawanych jej ojcu, została ścięta mieczem.
    O kulcie św. Balbiny świadczy wystawiony w Rzymie w wieku VI kościół ku jej czci. W ołtarzu głównym znajduje się duży sarkofag, widoczny pod mensą, zawierający jej relikwie. Istniał także w Wiecznym Mieście cmentarz św. Balbiny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 marca

    Święty Leonard Murialdo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki, książę
    ***
    Święty Leonard Murialdo

    Leonard urodził się w Turynie i tam też dokonał swojego żywota. Pochodził z rodziny szlacheckiej, która kiedyś założyła osadę pod Turynem, Murialdo. Do dziś zachowały się ruiny zamku w Murialdo, siedziba pierwotnych właścicieli okolicy. Leonard przyszedł na świat 26 października 1828 roku. W następnym dniu został ochrzczony w kościele parafialnym S. Dalmazzo i otrzymał imiona Leonard Jan Chrzciciel Donat i Maria. Miał jednego brata i siedem sióstr.
    Kiedy miał 8 lat, rodzice oddali go do prywatnej szkoły, prowadzonej przez pijarów w Savonie. Po powrocie do Turynu studiował filozofię w kolegium św. Franciszka z Pauli, akredytowanym do tamtejszego uniwersytetu. Rozpoczął studia teologiczne, wieńcząc je doktoratem (1850). W rok potem otrzymał święcenia kapłańskie. Za zezwoleniem biskupa oddał się pracy duszpasterskiej na peryferiach Turynu, bardzo wówczas religijnie i materialnie zaniedbanych. Głosił słowo Boże, spowiadał, nawiedzał domy ubogich, szpitale, domy poprawcze i więzienia. W pracy tej zetknął się bezpośrednio ze św. Józefem Cafasso i ze św. Janem Bosko. Zakładał komitety do budowy nowych kościołów, których brak dawał się dotkliwie wtedy odczuwać w mieście. Popierał także konferencje św. Wincentego a Paulo, których celem było niesienie pomocy ubogim i opuszczonym. W latach 1857-1865 objął kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założył św. Jan Bosko. Prowadził tam równocześnie szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej; zorganizował także chór i orkiestrę. W roku 1858 miał szczęście towarzyszyć św. Janowi Bosko i bł. Michałowi Rua w pielgrzymce do Rzymu i brać udział w ich prywatnej audiencji u papieża Piusa IX. Należał bowiem do ich najbliższych współpracowników.
    W roku 1861 dołączył do szeroko wówczas zakrojonej wśród katolików akcji “uświęconej niedzieli”. W tym samym roku zorganizował akcję “świętopietrza”, by przyjść papieżowi z pomocą materialną, gdyż ten był w trudnej sytuacji. Wojska Garibaldiego zajmowały coraz to nowe obszary Państwa Kościelnego dla nowo rodzącego się państwa włoskiego. W tym czasie powstał w Europie wielki ruch, usiłujący skupić w swoich szeregach robotników katolickich i wywalczyć dla nich należne prawa. Na czele tego ruchu stanęli najwybitniejsi społecznicy katoliccy Niemiec, Francji i Anglii. Leonard udał się do tych krajów, by zetknąć się u samych źródeł z tym ruchem i przeszczepić go na ziemię włoską. Po dwóch latach (1865-1866) wrócił do Turynu i objął prowadzenie “Kolegium Rzemiosł”, które ufundował ks. Jan Cocchi. Przy tym kolegium pozostał już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez 34 lata.

    Święty Leonard Murialdo

    Dla utrwalenia rozpoczętych dzieł założył nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa (józefitów). Był to rok 1867. Swoich synów duchowych zobowiązywał osobnym ślubem do obrony nieomylności papieża aż do gotowości przelania za tę prawdę krwi. Prawda o papieskiej nieomylności została zdefiniowana jako dogmat na Soborze Watykańskim I w 1869 roku. W roku 1870 założył “Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa” o nastawieniu wybitnie apostolskim, a w roku następnym (1871) “Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie”. Za nimi poszły inne inicjatywy: “Związek Promotorów Katolickiego Laikatu”, “Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich”, “Unia Robotników Katolickich” itp. Jak bardzo na czasie było jego zgromadzenie, dowodzi tego fakt, że po zaledwie 3 latach liczyło ono już w Italii ok. 30 placówek.
    W roku 1872 Leonard wybrał się ponownie w podróż do Francji, gdzie uczestniczył w Kongresie Robotników Katolickich. Dnia 19 marca 1873 r. doszło do ostatecznego powstania józefitów. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie w latach 1890 i 1897. Tak wielkim autorytetem cieszył się Leonard wśród rzeszy robotniczej, że został zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie oraz jako członek Komisji od Spraw Kongresów i Zjazdów Katolickich.
    Umęczony tak różnorodną apostolską pracą, zmarł w wieku 72 lat na rękach współbraci i wychowanków w dniu 30 marca 1900 roku. Jego beatyfikacji w 1963 r. dokonał Paweł VI; on też ogłosił go świętym w 1970 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 marca

    Święty Stefan IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm Temperiusz, biskup
      •  Święty Bertold, prezbiter
    ***
    Święty Stefan IX
    Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła.
    Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu.
    Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 marca

    Błogosławiona Joanna Maria de Maille, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święty Guntram, król
    ***
    Błogosławiona Joanna Maria de Maille

    Joanna urodziła się w 1331 r. w szlacheckiej rodzinie na zamku La Roche, niedaleko Tours, we Francji. W młodym wieku wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu. W 1347 r. poślubiła młodego barona Roberta de Silly. Wkrótce po zawarciu małżeństwa oboje złożyli dozgonny ślub czystości. Małżonkowie pełnili dzieła miłosierdzia – wspierali ubogich, opiekowali się chorymi w czasie epidemii dżumy. W czasie wojny francusko-angielskiej baron de Silly dostał się do niewoli. Po wykupieniu wrócił do żony, ale wkrótce zmarł z trudów i wyczerpania.
    Joanna została zmuszona do opuszczenia posiadłości rodziny zmarłego małżonka i osiadła w Tours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Przed biskupem ponowiła ślub czystości. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas przebywała w pustelni w Planche de Vaux, oddając się kontemplacji. Umartwiając się, włożyła na głowę koronę cierniową. Wróciła później do Tours i pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Przypisuje się jej dar czynienia cudów.
    Umarła mając 82 lata w dniu 28 marca 1414 r. Została pochowana w habicie klarysek. Papież Pius IX (franciszkański tercjarz) beatyfikował ją w 1871 r. Jest patronką wdów, wygnańców, emigrantów, ludzi, którzy stracili rodziców, ofiar przemocy, ludzi wyśmiewanych dla ich pobożności i osób mających problemy rodzinne.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 marca

    Święty Rupert, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Ernest, opat i męczennik
    ***
    Święty Rupert

    Rupert był pierwszym biskupem Salzburga. Należał do możnej rodziny franko-niemieckiej Robertynów, spokrewnionej z Karolingami. O pierwszych latach jego życia wiemy niewiele. Kształcił się w Niemczech, w klasztorze irlandzkim. Od roku 700 jako biskup misyjny przechodził obszary Bawarii, po Regensburg (Ratysbonę) i Lorch. Cieszył się sympatią księcia Bawarii, który udzielał mu pomocy koniecznej do jego pracy apostolskiej. Na ruinach rzymskiego miasta Juvanum (Salzburg) założył opactwo benedyktyńskie i wystawił pierwszy w Austrii kościół pod wezwaniem św. Piotra. Jako opat i biskup rządził nowo powstałą diecezją salzburską. Dla swojej krewnej, Erentrudy, Rupert wystawił benedyktyńskie opactwo żeńskie w Nonenberg, gdzie wkrótce Erentruda została opatką. Te dwa opactwa stały się prawdziwym błogosławieństwem dla Austrii.
    Rupert głosił niezmordowanie słowo Boże, gromadził koło siebie kapłanów i obsadzał nimi ważniejsze miejsca dla głoszenia Ewangelii i dla potrzeb duszpasterstwa. Słusznie też zasłużył sobie na tytuł apostoła Bawarii i Austrii.
    Data jego śmierci nie jest pewna. Przyjmuje się 27 marca ok. 720 roku. Został pochowany w założonym przez siebie opactwie w Salzburgu, w kościele św. Piotra. Św. Wigiliusz, jeden z uczniów Ruperta, przeniósł ciało Świętego do katedry (774). Równało się to z pozwoleniem na oddawanie czci publicznej. Zanim bowiem papieże nie zarezerwowali dla siebie prawa kanonizacji, czynił to miejscowy metropolita z biskupami, duchowieństwem i ludem. Św. Wigiliusz został także biskupem Salzburga, podniesionego niebawem do godności metropolii. O popularności Ruperta w Europie środkowej świadczy to, że ku jego czci wystawiono aż 125 kościołów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 marca

    Święty Dobry Łotr

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Tomasz z Costacciaro
      •  Święty Ludger, biskup
      •  Święty Braulion, biskup
    ***
    Święty Dobry Łotr

    Święty Dyzmas (w prawosławiu Rach) to jeden z dwóch łotrów, powieszonych na krzyżu obok Jezusa. Informację o nim przekazuje św. Łukasz w swojej Ewangelii. Kiedy drugi z ukrzyżowanych z Jezusem łotrów urągał Mu, Dyzmas skarcił go mówiąc, że oni umierają słusznie, za swe zbrodnie, ale Jezus nic złego nie uczynił. Zwrócił się do Jezusa, prosząc, żeby wspomniał na niego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. A Jezus obiecał Dobremu Łotrowi – bo tak go od tego czasu nazywamy – że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. Był to pierwszy swoisty akt kanonizacji, którego jeszcze na Krzyżu dokonał Chrystus.O Dobrym Łotrze pisało wielu Ojców Kościoła i świętych. Jego imię – Dyzmas – pochodzi z pism apokryficznych. Kościół wschodni czci go nawet jako męczennika. W Bolonii, w kościele św. Witalisa i w bazylice św. Stefana, oddawano cześć częściom krzyża, na którym Dobry Łotr miał ponieść śmierć. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej, chętnie nawiedzali miejscowość Latrum w pobliżu Emaus, która im przypominała postać Dobrego Łotra.Dobry Łotr jest symbolem Bożego Miłosierdzia; pokazuje, że nawet w ostatniej chwili życia można jeszcze powrócić do Boga. Św. Dyzmas jest patronem Gallipoli (Apulii), skruszonych złodziejów, więźniów, umierających, skazanych na śmierć i dobrej śmierci oraz kapelanów więziennych, pokutujących i nawróconych grzeszników. Stanowi wzór doskonałego żalu za grzechy.
    W ikonografii przedstawiany jest jako młodzieniec, również w wieku dojrzałym, a nieraz też jako starzec. Jego strojem jest opaska na biodrach lub krótka tunika. Atrybutami św. Dyzmy są krzyż, łańcuch, maczuga, miecz lub nóż.Warto wiedzieć, że dolna (trzecia) ukośna belka prawosławnego krzyża symbolizuje skazańców ukrzyżowanych z Chrystusem. Jej prawy kraniec, uniesiony do góry, wskazuje niebo, do którego poszedł Dobry Łotr. Lewy kraniec wskazuje piekło, do którego trafił ten, który nie wyraził skruchy.Episkopat Polski zdecydował w 2009 r, że dzień wspomnienia św. Dobrego Łotra obchodzony jest w Polsce jako Dzień Modlitw za Więźniów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Zawsze w rękach Boga

    (Ioannisa Moschosa, Domena publiczna, via Wikimedia Commons)

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 15.02.2012

    Drodzy bracia i siostry!

    W naszej szkole modlitwy w zeszłą środę mówiłem o modlitwie Jezusa na krzyżu, zaczerpniętej z Psalmu 22: «Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?» Teraz pragnę kontynuować medytację o modlitwie Jezusa na krzyżu chwilę przed śmiercią i omówić dziś relację o tym, którą znajdujemy w Ewangelii św. Łukasza. Ewangelista przekazał nam słowa, które Jezus wypowiedział na krzyżu. Były to trzy wypowiedzenia, z których dwa — pierwsze i trzecie — są modlitwami wyraźnie skierowanymi do Ojca. Drugie natomiast to obietnica złożona tzw. dobremu łotrowi, który był z Nim ukrzyżowany; odpowiadając bowiem na prośbę złoczyńcy, Jezus zapewnia go: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (Łk 23, 43). W opowiadaniu Łukasza splatają się więc sugestywnie dwie modlitwy, które umierający Jezus kieruje do Ojca, i odpowiedź na błagalną prośbę, z jaką zwraca się do Niego skruszony grzesznik. Jezus wzywa Ojca, a jednocześnie wysłuchuje prośby tego człowieka, który często nazywany jest latro poenitens, «skruszonym łotrem».

    Przyjrzyjmy się tym trzem modlitwom Jezusa. Pierwszą wypowiada zaraz po przybiciu Go do krzyża, podczas gdy żołnierze dzielą między siebie Jego szaty jako gorzką zapłatę za służbę. W pewnym sensie gest ten kończy procedurę ukrzyżowania. Pisze św. Łukasz: «Gdy przyszli na miejsce zwane ‘Czaszką’, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Jezus zaś mówił: ‘Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią’. A oni rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy» (23, 33-34). Pierwsza modlitwa, którą Jezus kieruje do Ojca, jest modlitwą wstawienniczą: prosi o przebaczenie dla swoich oprawców. Czyniąc to, Jezus jako pierwszy postępuje zgodnie z tym, czego nauczał w Kazaniu na Górze, gdzie powiedział: «Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą» (Łk 6, 27), a także obiecał tym, którzy potrafią przebaczać: «A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego» (w. 35). Teraz z krzyża nie tylko przebacza On swoim oprawcom, ale zwraca się bezpośrednio do Ojca, wstawiając się za nimi.

    Naśladowanie tej postawy Jezusa odnajdujemy we wzruszającym opowiadaniu o ukamienowaniu św. Szczepana, pierwszego męczennika. Gdy Szczepan, bliski już śmierci, «osunął się na kolana, zawołał głośno: ‘Panie, nie licz im tego grzechu!’ Po tych słowach skonał»: takie były jego ostatnie słowa. Zestawienie modlitw o przebaczenie Jezusa i pierwszego męczennika jest znaczące. Św. Szczepan zwraca się do zmartwychwstałego Pana i prosi o to, by za jego zabicie — czyn jasno zdefiniowany przez wyrażenie «ten grzech» — jego oprawcy nie zostali obciążeni winą. Jezus na krzyżu zwraca się do Ojca i nie tylko prosi Go, by przebaczył tym, którzy Go ukrzyżowali, ale pomaga zinterpretować to, co się dzieje. Bowiem zgodnie z Jego słowami ludzie, którzy Go krzyżują, «nie wiedzą, co czynią» (Łk 23, 34). Znaczy to, że ignorancja, niewiedza są powodem, dla którego prosi Ojca o przebaczenie im, ponieważ ta ignorancja pozostawia otwartą drogę do nawrócenia, co zresztą następuje w słowach setnika po śmierci Jezusa: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy» (w. 47), był Synem Boga. «Dla wszystkich czasów i wszystkich ludzi pociechę stanowi fakt, że Pan — zarówno w przypadku rzeczywiście niewiedzących, jakimi byli oprawcy, jak też wobec tych, którzy wiedzieli, a mimo to skazali Go — niewiedzę ich uznaje za podstawę prośby o przebaczenie. Uważa ją za bramę, która może nas otworzyć na nawrócenie się» (Jezus z Nazaretu, II, s. 223).

    Drugie wypowiedzenie Jezusa na krzyżu, przytoczone przez św. Łukasza, jest słowem nadziei, jest odpowiedzią na prośbę jednego z dwóch mężczyzn ukrzyżowanych razem z Nim. Kiedy dobry łotr znalazł się w obliczu Jezusa, oprzytomniał i poczuł skruchę, zdał sobie sprawę, że ma przed sobą Syna Bożego, który uwidacznia Oblicze samego Boga, i prosi Go: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa» (w. 42). W odpowiedzi na tę prośbę Pan posuwa się o wiele dalej, bo mówi: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (w. 43). Jezus jest świadomy, że wchodzi bezpośrednio w komunię z Ojcem i otwiera człowiekowi drogę do raju Boga. Poprzez tę odpowiedź daje niezłomną nadzieję, że dobroć Boga może nas dosięgnąć również w ostatnim momencie życia i szczera modlitwa, nawet po życiu pełnym błędów, znajduje otwarte ramiona dobrego Ojca, który czeka na powrót syna.

    Zatrzymajmy się jednak na ostatnich słowach konającego Jezusa. Ewangelista opowiada: «Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: ‘Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego’. Po tych słowach wyzionął ducha» (ww. 44-46). Pewne aspekty tego opowiadania różnią się od tego, co przekazali Marek i Mateusz. Trzy godziny ciemności u św. Marka pozbawione są opisu, podczas gdy u św. Mateusza łączy się z nimi seria apokaliptycznych wydarzeń, takich jak trzęsienie ziemi, otwieranie się grobów, powstające ciała umarłych (por. Mt 27, 51-53). U św. Łukasza przyczyną kilkugodzinnych ciemności jest zaćmienie słońca, ale w tym samym momencie rozdziera się również zasłona przybytku. Niebo traci swoje światło, ziemia zapada się, podczas gdy w świątyni, miejscu obecności Boga, rozdziera się zasłona chroniąca sanktuarium. Śmierć Jezusa opisana jest wyraźnie jako wydarzenie kosmiczne i liturgiczne; w szczególności stanowi ona początek nowego kultu, w świątyni, której nie zbudowali ludzie, bo jest nią Ciało Jezusa umarłego i zmartwychwstałego, który gromadzi ludzi i ich jednoczy w sakramencie swojego Ciała i swojej Krwi.

    Modlitwa Jezusa w tym momencie cierpienia — «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego» — to donośne, ostateczne i całkowite zawierzenie się Bogu. Modlitwa ta wyraża pełną świadomość, że nie jest opuszczony. Początkowe wezwanie — «Ojcze» — przypomina Jego pierwszą wypowiedź, kiedy był dwunastoletnim chłopcem. Został wtedy trzy dni w świątyni jerozolimskiej, której zasłona teraz się rozdarła. A kiedy rodzice powiedzieli Mu, że się martwili, odparł: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» (Łk 2, 49). Od początku do końca tym, co całkowicie determinuje odczucia Jezusa, Jego słowa, Jego czyny, jest wyjątkowa więź z Ojcem. Na krzyżu przeżywa On w pełni, w miłości, tę swoją synowską więź z Ojcem, która ożywia Jego modlitwę.

    Słowa wypowiedziane przez Jezusa po wezwaniu «Ojcze» to wyrażenie z Psalmu 31: «W ręce Twoje powierzam ducha mojego» (31, 6). Słowa te nie są jednak zwykłym cytatem, ale raczej wyrażają nieodwołalną decyzję: Jezus «wydaje się» w ręce Ojca, całkowicie zdając się na Niego. Słowa te stanowią modlitwę «zawierzenia», pełną ufności w miłość Boga. Modlitwa Jezusa w obliczu śmierci jest dramatyczna, jak dla każdego człowieka, ale jednocześnie wypełnia ją głęboki spokój, który rodzi się z zaufania do Ojca i z chęci całkowitego zdania się na Niego. W Getsemani, kiedy rozpoczęła się ostatnia walka i najżarliwsza modlitwa i miał być «wydany w ręce ludzi» (por. Łk 9, 44), Jego pot był «jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię» (Łk 22, 44). Jego serce było jednak w pełni posłuszne woli Ojca i dlatego «anioł z nieba» przybył Go pokrzepić (por. Łk 22, 42-43). Teraz, w ostatnich chwilach, Jezus zwraca się do Ojca, mówiąc, w czyje ręce naprawdę wydaje swoją egzystencję. Przed wyruszeniem w drogę do Jerozolimy Jezus rzekł z naciskiem do uczniów: «Weźcie wy sobie dobrze do serca te słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi» (Łk 9, 44). Teraz, kiedy życie Go opuszcza, potwierdza On w modlitwie swoją ostateczną decyzję: pozwolił, by Go «wydano w ręce ludzi», ale swego ducha powierza w ręce Ojca; i tak — jak mówi Jan Ewangelista — wszystko się wypełniło, najwyższy akt miłości osiągnął swój szczyt, sięgnął granicy i ją przekroczył.

    Drodzy bracia i siostry, słowa Jezusa na krzyżu w ostatnich chwilach Jego ziemskiego życia zawierają istotne wskazówki odnośnie do naszej modlitwy, ale tchną w nią również pogodną ufność i niezawodną nadzieję. Jezus, który prosi Ojca, by przebaczył ludziom, którzy Go krzyżują, zachęca nas do podejmowania trudu modlitwy również za tych, którzy wyrządzili nam zło, skrzywdzili nas, do tego, byśmy zawsze umieli przebaczać, ażeby światło Boże mogło oświecić ich serce; zachęca nas, byśmy modlili się zawsze w duchu takiego miłosierdzia i miłości, jakimi otacza nas Bóg: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom», mówimy codziennie w Ojcze nasz. Jezus, który w momencie ostatecznym, jakim jest śmierć, zawierza się całkowicie w ręce Boga Ojca, jednocześnie przekazuje nam pewność, że niezależnie od tego, jak ciężkie będą próby, jak trudne problemy, dręczące cierpienie, nigdy nie wypadniemy z rąk Boga, rąk, które nas stworzyły, podtrzymują nas i nam towarzyszą na drodze życia, bo powoduje nimi nieskończona i wierna miłość. Dziękuję.

    po polsku:

    Witam polskich pielgrzymów. Słowa konającego Jezusa są dla nas lekcją modlitwy inspirowanej duchem przebaczenia. Powtarzając codziennie: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom», pamiętajmy, że darowanie krzywd jest aktem miłości, która jednoczy nas z miłosiernym i przebaczającym Bogiem, wyzwala z nienawiści i goi wszelkie rany. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 4/2012/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Jezus przyjmuje z “tronu” krzyża każdego człowieka

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 21.10.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Przed chwilą zakończyła się w Bazylice Watykańskiej liturgia uroczystości Pana Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, koncelebrowana również przez 24 nowych kardynałów, ustanowionych na wczorajszym konsystorzu. Uroczystość Chrystusa Króla wprowadził papież Pius XI w 1925 r., a później, po Soborze Watykańskim ii, umiejscowiono ją na końcu roku liturgicznego. Ewangelia św.Łukasza ukazuje, jak na wielkim obrazie, królewskość Jezusa w chwili ukrzyżowania. Przywódcy ludu i żołnierze wyśmiewają «Pierworodnego wobec każdego stworzenia» (por. Kol 1, 15) i wystawiają Go na próbę, chcąc zobaczyć, czy ma On moc wybawienia siebie od śmierci (por. Łk 23, 35-37). A jednak właśnie «na Krzyżu Jezus jest na ‘wysokości’ Boga, który jest miłością. Tam można Go ‘rozpoznać’ (…) Jezus daje nam ‘życie’, dlatego że daje nam Boga. Może Go dawać, ponieważ sam stanowi jedno z Bogiem» (Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, Kraków 2007, ss. 288. 291). W istocie, podczas gdy Pan wydaje się nie odróżniać od dwóch złoczyńców, jeden z nich, świadomy własnych grzechów, otwiera się na prawdę, dochodzi do wiary i prosi Króla żydowskiego: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa» (Łk 23, 42). Od Tego, który «jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie» (Kol 1, 17), tak zwany «dobry łotr» otrzymuje natychmiast przebaczenie i radość wejścia do królestwa niebieskiego. «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju» (Łk 23, 43). Tymi słowami Jezus przyjmuje z «tronu» krzyża każdego człowieka z nieskończonym miłosierdziem. Św. Ambroży komentuje, że «jest to piękny przykład nawrócenia, do którego trzeba dążyć: bardzo szybko łotrowi zostaje udzielone przebaczenie, a łaska jest obfitsza od oczekiwania, Pan bowiem — mówi Ambroży — udziela zawsze więcej, niż o to się prosi (…). Życie to bycie z Chrystusem, gdyż tam, gdzie jest Chrystus, tam jest królestwo» (Expositio Ev. sec. Lucam X, 121; CCL 14, 379).

    Drodzy przyjaciele, drogę miłości, którą Pan nam objawia, zachęcając, byśmy nią postępowali, możemy podziwiać także w chrześcijańskiej sztuce. Już w starożytności bowiem «wznosząc budowle sakralne (…) stało się zwyczajem, że na wschodniej stronie przedstawiano Pana, który powraca jako król — wyobrażenie nadziei — zaś na zachodniej Sąd Ostateczny — jako wyobrażenie odpowiedzialności za nasze życie» (Spe salvi, 41): chodzi o nadzieję na nieskończoną miłość Boga i dążenie do kształtowania naszego życia według miłości Bożej. Gdy oglądamy przedstawienia Jezusa inspirowane Nowym Testamentem — jak mówi jeden ze starożytnych soborów — jesteśmy prowadzeni do «zrozumienia (…) subtelności pokory Słowa Bożego i (…) do wspominania Jego życia w ciele, Jego zbawczej męki i śmierci oraz odkupienia, które one przyniosły światu» (Sobór w Trullo [r. 691 lub 692], kan. 82). «Tak, potrzebujemy tego, właśnie (…) po to, by móc uznać w przebitym sercu Ukrzyżowanego tajemnicę Boga» (J. Ratzinger, Teologia della liturgia. La fondazione sacramentale dell’esistenza cristiana, LEV 2010, 69). …

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 12/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    W tym roku Uroczystość Zwiastowania Pańskiego przeniesiona jest na dzień 8 kwietnia


    25 marca

    Zwiastowanie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Święty Prokop, prezbiter
      •  Błogosławiona Jozafata Michalina Hordaszewska, dziewica
    ***
    Zwiastowanie - Albani

    Dzisiejsza uroczystość przypomina nam o tym wielkim zdarzeniu, od którego rozpoczęła się nowa era w dziejach ludzkości. Archanioł Gabriel przyszedł do Maryi, niewiasty z Nazaretu, by zwiastować Jej, że to na Niej spełnią się obietnice proroków, a Jej Syn, którego pocznie w cudowny i dziewiczy sposób za sprawą Ducha Świętego, będzie Synem samego Boga. Fakt, że uroczystość ta przypada często w trakcie Wielkiego Postu uzmysławia nam, że tajemnica Wcielenia jest nierozerwalnie związana z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.Początki tej uroczystości są nadal przedmiotem dociekań. Najprawdopodobniej nie została ona wprowadzona jakimś formalnym dekretem władzy kościelnej, ale wyrosła z refleksji nad wydarzeniem tak szczegółowo przedstawionym na kartach Ewangelii.
    Uroczystość Zwiastowania zaczął najpierw wprowadzać Kościół Wschodni już od wieku V. Na Zachodzie przyjęło się to święto od czasów papieża św. Grzegorza Wielkiego (+ 604). Najstarszym świadectwem tego święta na Wschodzie jest homilia Abrahama z Efezu, wygłoszona najprawdopodobniej w Konstantynopolu między 530 a 550 r. Święto w Konstantynopolu potwierdzone jest w VI w., w Antiochii pod koniec VI w., w Jerozolimie w I połowie VII w. Na Zachodzie natomiast potwierdzenie znajdujemy w VII w. (Rzym i Hiszpania). W swoich początkach uroczystość ta miała wysoką rangę, gdyż była uważana za święto Pańskie. Akcentowano nie tyle moment zwiastowania, co wcielenia się Chrystusa Pana, czyli pierwszy akt Jego przyjścia na ziemię i rozpoczęcia dzieła naszego zbawienia. Tak jest i dotąd. Z czasem lud nadał temu świętu charakter maryjny, pierwszą osobą czyniąc Maryję jako “błogosławioną między niewiastami”, wybraną w planach Boga na Matkę Zbawiciela rodzaju ludzkiego. Liber Pontificalis papieża św. Sergiusza I (687-701) poleca, aby w święto Zwiastowania, podobnie jak w święto Ofiarowania Pana Jezusa, Narodzenia i Zaśnięcia Maryi wychodziła procesja z litanią z kościoła św. Hadriana do bazyliki Matki Bożej Większej. O święcie Zwiastowania wspominają synody w Toledo (656) i w Trullo (692). We Francji na ten dzień była przeznaczona osobna, bardzo piękna procesja.
    Wiadomo także, że już w IV wieku w Nazarecie powstała bazylika Zwiastowania. Wystawił ją bogacz żydowski, Józef z Tyberiady, który przeszedł na chrześcijaństwo. Wybudował on kościół na miejscu, gdzie według podania miał stać domek Świętej Rodziny. W roku 570 nawiedza tę bazylikę i opisuje pielgrzym, Antoni z Piacenzy. Przetrwała ona do wieku XI. Krzyżowcy na jej miejscu wystawili o wiele większą i bardziej okazałą. Ta z kolei przetrwała aż do roku 1955, kiedy to franciszkanie wystawili nową, obecnie istniejącą świątynię. W odległości ok. 200 metrów od niej znajduje się kościół św. Józefa. W wieku VI stał na tym miejscu kościół Matki Bożej Karmiącej. W pobliżu niego znajduje się także synagoga, zbudowana na miejscu tej, w której Chrystus często przebywał i nauczał. Pamiątką najpewniejszą z czasów Maryi jest jej studnia, jedyna zresztą w Nazarecie. Na tym miejscu stał kiedyś kościół poświęcony świętemu archaniołowi Gabrielowi.

    Zwiastowanie - Fra Angelico

    Nie mamy także pewności, dlaczego na obchód tajemnicy Zwiastowania wybrano właśnie dzisiejszy dzień. Najczęściej podaje się wyjaśnienie wiążące 25 marca z dniem, w którym celebrujemy Narodzenie Pańskie – 25 grudnia, a zatem datami, które dzieli dokładnie 9 miesięcy. Współcześni badacze genezy święta Zwiastowania wykluczają jednak ten element. Chrześcijanie pierwszych wieków przywiązywali wielką wagę do ostatnich dni marca i początku kwietnia. Związane to było z datą 14 Nizan w Starym Testamencie – ze świętem Paschy. Prawdopodobnie dlatego właśnie w ostatnich dniach marca wspominano moment Zwiastowania – początku Życia, które przez mękę, śmierć i z martwych powstanie odnowiło wszechświat.
    Powszechnie posługujemy się dwiema modlitwami, które upamiętniają moment Zwiastowania. Są to “Zdrowaś Maryjo” i “Anioł Pański”.Pozdrowienie Anielskie. Modlitwa ta składa się z pozdrowienia archanioła, z radosnego okrzyku św. Elżbiety i z modlitwy Kościoła. Na słowach pozdrowienia Gabriela – “łaski pełna” – Kościół oparł wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi. Skoro bowiem Maryja była pełna łaski, to nie mogła jej nigdy być pozbawiona. Słowa św. Elżbiety: “Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego” zawierają część pozdrowienia anioła (Błogosławionaś Ty między niewiastami). W ten sposób św. Elżbieta jakby chciała podkreślić, że znana jest jej tajemnica Zwiastowania, że w imieniu wszystkich niewiast świata winszuje Maryi tak wielkiej godności.
    Do wieku XVI odmawiano w Kościele tylko słowa anioła i Elżbiety. Papież św. Pius V oficjalnie wprowadził resztę słów, które do dnia dzisiejszego odmawiamy. Modlitwę Pozdrowienia Anielskiego odmawiały miliony wiernych i wielu świętych wielekroć na dzień. Do jej rozpowszechnienia przyczyniło się również “nabożeństwo trzech Zdrowaś”. Propagowało je wielu świętych, jak np. św. Leonard z Porto Maurizio (+ 1751), św. Alfons Liguori (+ 1787) i św. Jan Bosko (+ 1888). Jedni rozpowszechniali to nabożeństwo dla uproszenia sobie trzech cnót: wiary, nadziei i miłości; inni dla zachowania potrójnej czystości – niewinności, czystości, celibatu; inni wreszcie dla uproszenia sobie łaski dobrej śmierci i zbawienia duszy.
    Do liturgii Pozdrowienie Anielskie zostało wprowadzone w formie antyfony do Mszy świętej w IV Niedzielę Adwentu w wieku XII. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia Zdrowaś Maryjo przyczyniła się praktyka odmawiania różańca świętego, gdzie tę modlitwę powtarza się obecnie aż 200 razy.Anioł Pański. Historia tej modlitwy sięga wieków średnich, kiedy to biciem dzwonów wyznaczano trzy pory dnia: rano, południe i wieczór. Z powodu braku zegarów był to zwyczaj bardzo praktyczny. Przez pobożne odmawianie tej modlitwy przypominamy sobie scenę Zwiastowania i to, co się w niej dokonało.
    Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus tak zachęca do odmawiania tej modlitwy: “Gdy chodzi o modlitwę Anioł Pański, to chcemy jedynie powtórzyć naszą zachętę, prostą, lecz gorącą, aby zwyczajowe odmawianie tej modlitwy zostało zachowane. Mimo bowiem upływu wieków zachowuje ono swoją siłę i blask. Jest to modlitwa prosta, zaczerpnięta z Pisma świętego”. Papież sam tę modlitwę codziennie odmawia, często spotykając się przy tej okazji z wiernymi gromadzącymi się na placu św. Piotra, którym po modlitwie udziela błogosławieństwa.Scena Zwiastowania to jeden z ulubionych tematów malarstwa religijnego. Najdawniejszy wizerunek Maryi – z II w. – zachował się w katakumbach świętej Pryscylli. Maryja siedzi na krześle, przed Nią zaś stoi anioł w postaci młodzieńca, bez skrzydeł, za to w tunice i w paliuszu, który gestem ręki wyraża rozmowę. Podobne malowidło spotykamy z wieku III w katakumbach św. Piotra i Marcelina. Od wieku IV spotykamy Gabriela ze skrzydłami. Ma on w ręku laskę podróżną albo lilię. Na łuku tęczowym w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie wśród dziewięciu obrazów – barwnych mozaik – jest również scena Zwiastowania (z wieku IV). Maryja jest ubrana w bogate szaty i siedzi na tronie w świątyni jerozolimskiej w chwili, kiedy haftuje purpurową zasłonę dla świątyni. Na głowie ma królewski diadem. Nad Maryją unosi się Duch Święty w postaci gołębicy. W pobliżu jest archanioł Gabriel. Podobne ujęcie Zwiastowania w mozaice spotykamy w Parenze (w. IV).
    W jednym z kościołów Rawenny spotykamy mozaikę z wieku VI, na której Maryja jest przedstawiona, jak siedzi przed swoim domem i w ręku trzyma wrzeciono. Anioł stoi przed Nią z berłem. Podobną mozaikę spotkamy w bazylice świętych Nereusza i Achillesa w Rzymie (w. IX). Na Ewangeliarzu cesarza Ottona I (w. X) i w Sakramentarzu św. Grzegorza (w. X) spotykamy pięknie namalowane barwne sceny Zwiastowania. Podobnie piękne sceny Zwiastowania spotykamy w wieku XII w Ewangeliarzu z Gegenbach, z Hardhausen, św. Hildegardy i w rzeźbie w katedrze w Chartres. Tam również widzimy tę scenę na witrażu. Z wieku XIII pochodzi wspaniała mozaika w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie. Scenę Zwiastowania unieśmiertelnili ponadto m.in.: Giotto, Szymon Marcin ze Sieny, Fra Angelico, Simone Martini, Taddeo Bartoli, Masaccio.
    Pierwsze wizerunki przedstawiają Maryję na tronie (do w. XII). Sztuka romańska (od w. XII) wprowadza ruch i usiłuje nawet oddać uczucia Maryi. Od wieku XIV Maryja otrzymuje często gałązkę oliwną. Anioł zaś trzyma prawie zawsze laskę podróżną, lilię, berło lub gałązkę oliwną. Maryja bywa przedstawiana w czasie modlitwy (klęcznik), z przędziwem, w domu lub koło domu, rzadko przy studni czy świątyni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 marca


    Święta Katarzyna Szwedzka, zakonnica

    Zobacz także:
    • Święty Oskar Romero, biskup i męczennik

    Święta Katarzyna Szwedzka
    Katarzyna urodziła się w 1330 r. jako druga córka św. Brygidy i księcia Ulfa Gudmarssona. W dzieciństwie oddano ją do internatu cysterek w Riseberg, gdzie otrzymała pełne wykształcenie i religijne wychowanie. Po powrocie z klasztoru została wydana za szlachetnego rycerza, Edgarda z Kyren. Oboje złożyli ślub dozgonnej czystości.
    W roku 1350 św. Katarzyna udała się wraz z matką, św. Brygidą Szwedzką (współpatronką Europy), do Rzymu z okazji roku jubileuszowego dla zyskania odpustu zupełnego. Podczas pielgrzymowania otrzymała wiadomość o śmierci męża. Pozostała więc z matką w Rzymie, oddana dziełom pobożnym i miłosiernym. Przez 25 lat pomagała także św. Brygidzie w założeniu i utrwaleniu nowej rodziny zakonnej, brygidek. Z matką odbywała równocześnie pielgrzymki do różnych miejsc świętych. W roku 1373 na rękach Katarzyny Brygida pożegnała życie doczesne, wyczerpana bardzo nużącą pielgrzymką do Ziemi Świętej. Kiedy Katarzyna wiozła relikwie matki do Szwecji, przejeżdżała także przez polskie Pomorze.
    W 1375 roku Katarzyna wstąpiła do klasztoru brygidek w Vadstena, gdzie złożyła relikwie św. Brygidy. Dla niewiadomych przyczyn niebawem opuściła jednak ten klasztor i powróciła do Rzymu. Zamieszkała w tym samym domu, w którym przedtem mieszkała z matką. Równocześnie podjęła starania o jej kanonizację. Nie dożyła jej wprawdzie, ale nastąpiła ona niedługo po jej śmierci, bo w roku 1391. Niemniej żarliwie zabiegała Katarzyna o zatwierdzenie zakonu brygidek. Doczekała się tego, gdy papież Urban VI wydał w tej sprawie dekret w 1378 roku.
    Tymczasem klasztor w Vadstena, pozbawiony energicznego kierownictwa, zaczął się chylić ku upadkowi. Katarzyna powróciła więc do Szwecji, by ponownie stanąć na jego czele. Niestety, wkrótce po jej przybyciu, 24 marca 1380 r. zabrała ją z ziemi nagła śmierć.
    Według podania Katarzyna miała ocalić swoimi modłami Rzym w czasie gwałtownego wylewu rzeki Tybr. Legenda ta jest przedstawiona plastycznie na ścianie kaplicy-domu, który Katarzyna przez szereg lat zamieszkiwała z matką, a później sama. Podobnie jak jej matka, Katarzyna doznawała objawień.
    Liczne łaski, jakie wierni otrzymali przy grobie św. Katarzyny w Vadstena, skłoniły naród szwedzki do starania się o jej kanonizację. Przejście Szwecji na protestantyzm przerwało te starania. Kult ostatecznie zatwierdził papież Innocenty VIII, kiedy zezwolił na uroczyste przeniesienie relikwii Katarzyny 1 sierpnia 1489 roku. Kiedy pojawił się protestantyzm, zaczęto niszczyć ślady katolicyzmu i wówczas zaginęły bezpowrotnie relikwie św. Katarzyny. Obecnie (od roku 1895) dom św. Brygidy i św. Katarzyny w Rzymie jest w posiadaniu karmelitanek. Katarzyna jest patronką Szwecji, a także ludzi dotkniętych niepowodzeniami.

    W ikonografii Święta ukazywana jest z kielichem w dłoni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________________________

    23 marca

    Święta Rafka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Turybiusz z Mongrovejo, biskup
      •  Święty Józef Oriol, prezbiter
      •  Błogosławiony Metody Dominik Trćka, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Rafka

    Pietra Choboq Ar-Rayes przyszła na świat w dniu 29 czerwca 1832 roku w Himlaya, w libańskim regionie Metn. Wychowała się w rodzinie katolickiej. Na chrzcie otrzymała imię Boutroussyeh (Pietra). Jej rodzina po śmierci matki w 1839 roku znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Dlatego w 1843 roku jej ojciec wysłał córkę do pracy, jako służącą w domu zamożnego Libańczyka w Damaszku. Kiedy po czterech latach wróciła do domu, okazało się, że ojciec ożenił się po raz drugi. Zarówno macocha, jak jedna z ciotek chciały wydać ją za mąż, ale Boutroussyeh postanowiła swe życie poświęcić Bogu.
    Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Rodzice próbowali przekonać ją do zmiany zdania, ale ona pozostała niewzruszona w swym postanowieniu. Po zakończeniu nowicjatu, w dniu 10 lutego 1856 roku, złożyła śluby zakonne. Dwa lata później skierowano ją do pracy w seminarium w Ghazir, które prowadzili jezuici. Pracowała w kuchni, uczyła się ortografii i arytmetyki, a w wolnym czasie pogłębiała znajomość języka arabskiego.
    Od 1860 roku była nauczycielką katechizmu i wychowawczynią w szkołach swojego zgromadzenia. Cztery lata później przeniesiono ją do Maad, gdzie razem z inną zakonnicą założyła szkołę dla dziewcząt. W tym okresie jej macierzyste zgromadzenie przechodziło poważny wewnętrzny kryzys. Siostra Boutroussyeh modliła się żarliwie, prosząc Boga o pomoc w podjęciu decyzji zgodnej z Jego wolą. Pewnego dnia w śnie ukazali się jej św. Jerzy, św. Szymon Słupnik i św. Antoni Pustelnik, który powiedział do niej: “Wstąp do Zakonu Libańskich Mniszek Maronickich”. Tak też uczyniła.
    Jeden z dobroczyńców Zgromadzenia Córek Maryi pomógł jej dostać się do klasztoru św. Szymona al-Qarn w Ad’tou. Rozpoczęła w nim nowicjat w dniu 12 lipca 1871 roku, a już w dniu 25 sierpnia następnego roku złożyła uroczyste śluby zakonne i przyjęła imię Rafka, na pamiątkę swojej matki. Przeżyła w tym klasztorze 26 lat, dając przykład posłuszeństwa, gorliwości w modlitwie, ascezy, poświęcenia i pracowitości.
    W październiku 1885 roku podczas modlitwy prosiła Boga, by dał jej udział w zbawczej męce Chrystusa. Kierowana łaską Bożą, cierpiała z powodu wielu dolegliwości, znosząc je z cierpliwością i pokorą. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Z każdym rokiem Chrystus otaczał ją swym cierpieniem. W 1899 roku Rafka całkowicie straciła wzrok, a wkrótce także została sparaliżowana. Nieustannie dziękowała Bogu za wszystko, szczególnie za dar cierpienia. Zmarła w dniu 23 marca 1914 roku.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w dniu 17 listopada 1985 roku, a w dniu 10 czerwca 2001 roku włączył ją do grona świętych. Był to dzień uroczystości Trójcy Przenajświętszej. Do Watykanu przybyło kilkadziesiąt tysięcy rzymian i pielgrzymów z Włoch oraz z innych krajów i kontynentów, wśród nich m.in. 12 tysięcy Libańczyków. Papież powiedział wówczas: “Na Bliskim Wschodzie, tak ciężko doświadczonym przez liczne krwawe konflikty i tyle niezawinionych cierpień, świadectwo tej libańskiej zakonnicy pozostaje źródłem ufności dla wszystkich skrzywdzonych. Żyła ona zawsze w ścisłej więzi z Chrystusem i tak jak On nigdy nie zwątpiła w człowieka. Dlatego właśnie jej przykład jest wiarygodnym znakiem, ukazującym, że tajemnica paschalna Chrystusa wciąż przemienia świat, aby zakiełkowała w nim nadzieja nowego życia, ofiarowana wszystkim ludziom dobrej woli”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Pomoc duchowa

    Cuda świętych maronitów

    Jestem o. Charbel, przyszedłem, aby cię zoperować. W pewnym momencie Nouhad Al-Chami  poczuła na swej szyi ręce zakonnika i wielki ból,  ale nie mogła ani krzyczeć, ani się opierać.  Święci Charbel i Maron nie mieli narzędzi chirurgicznych. Kiedy zakończyli tę niezwykłą operację, Charbel powiedział: – Jesteś już zdrowa, możesz jeść i pić, chodzić i pracować. Potem obaj zakonnicy zniknęli w jasnym świetle…

    Pan Bóg często wybiera pewnych ludzi, by stali się szczególnymi świadkami miłości oraz nieskończonego miłosierdzia płynącego od Jezusa Chrystusa. Taką postacią jest św. Charbel Makhlouf, jeden z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi on zachwyt przede wszystkim z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, jakie czyni.

    Urodził się 8 maja 1828 r., jako piąte dziecko ubogich rolników, w miejscowości Bqaakafra, 140 km od Bejrutu. Nadano mu imię Józef. Mały Józef był ministrantem; prosił często księdza o odrobinę kadzidła, które zanosił do groty mieszczącej się blisko jego domu. Tam, przed małym obrazkiem Matki Bożej, modlił się i zapalał kadzidło. Inne dzieci szły się bawić, a Józef biegał do groty, więc przezywały go świętym, a o „jego” grocie mówiły: „grota świętego”.

    Tak jak polski święty Stanisław Kostka, który poczuł powołanie do życia zakonnego, mając 14 lat, tak i Józef Makhlouf w tym wieku poczuł wezwanie do kapłaństwa i życia zakonnego. Wstąpił do zakonu maronitów i pierwsze śluby złożył 1 listopada 1853 r.,
    przyjmując imię zakonne Charbel. W roku 1859 otrzymał święcenia kapłańskie. Niespełna rok po nich był świadkiem wielkiej masakry, dokonanej na chrześcijanach. Z rąk muzułmanów i druzów poniosło wówczas śmierć męczeńską 20 tys. ludzi. Mordowano całe rodziny, plądrowano kościoły. Ojciec Charbel, który przebywał w klasztorze w Annaya, pomagał uciekinierom, całym sercem modlił się, pościł w ich intencji.

    Na pustelni

    W pewnym momencie odkrył w sobie powołanie do życia pustelniczego, ale przez wiele lat nie otrzymał od swych przełożonych zgody na taką formę życia. Uzyskał ją dopiero po 17 latach. Stało się to po niezwykłym wydarzeniu, jakie miało miejsce w klasztorze. Dwaj współbracia dla żartu zamiast oliwy wlali mu do lampy wodę i poprosili go, by zapalił lampę. Ku ich ogromnemu zdziwieniu, woda w lampie… zapłonęła. Zakonnicy poinformowali o sprawie przełożonego. Po tym zdarzeniu Charbel uzyskał zgodę na zamieszkanie w eremie położonym 1350 m n.p.m.

    Ojciec Charbel wiedział, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie przez zjednoczenie z Bogiem.
    W eremie przebywał przez 23 lata; mieszkał w pomieszczeniu mającym 6 m kwadratowych. Pod habitem nosił zawsze włosiennicę, spał tylko 5 godzin, nieustannie pościł, nie jadł mięsa ani owoców, żywił się resztkami, pił tylko wodę. Długo modlił się przed rozpoczęciem Eucharystii, a także długo trwał w dziękczynieniu po jej zakończeniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu. Do o. Charbela przychodziło wielu ludzi z prośbami i wielu łaski otrzymywało. Pewnego razu przyprowadzono do niego osobę opętaną. Ojciec Charbel położył tylko rękę na jej głowie i natychmiast została uwolniona.

    Światło i olej

    Umarł, mając 70 lat, po ośmiu dniach agonii, w Wigilię Bożego Narodzenia 1898. Zakonnicy znaleźli jego ciało na posadzce w kaplicy. Kiedy tam weszli, zobaczyli przedziwne jasne światło, wydobywające się z Tabernakulum i otaczające ciało zmarłego mnicha. Gdy go pochowano przy klasztorze, od pierwszego dnia grób oświetlało jasne światło niewiadomego pochodzenia. Wiele osób, widząc to, zaczęło przychodzić do grobu. Światło nie gasło przez 45 kolejnych nocy. Ze względu na bezpieczeństwo, patriarcha kazał przenieść ciało o. Charbela do klasztoru. Kiedy w obecności lekarza i urzędowych świadków otwarto trumnę zakonnika, stwierdzono, że jego ciało nie nosi cech rozkładu, jest elastyczne, jakby zmarły spał. W trumnie znajdowała się też siedmiocentymetrowa warstwa oleju, który wydobył się z ciała. Ojcowie zaczęli go rozdawać, a wierni przykładać w chore miejsca. Tak rozpoczęła się fala uzdrowień. Do kanonizacji, której dokonał Ojciec Święty Paweł VI
    w roku 1977, otwierano trumnę kilkakrotnie i za każdym razem zbierano wydobywający się olej. Święty Charbel umarł, ważąc zaledwie 52 kg, a oleju z jego ciała wydobyło się ponad 100 litrów.

    Uzdrowienie Nouhad

    Do dzisiaj udokumentowanych jest ponad 23 tys. cudów, które dokonały się za wstawiennictwem Świętego. Do jego grobu przybywa każdego roku ponad 4 mln pielgrzymów, by prosić o łaski i za nie dziękować. Jednym z najbardziej znanych cudów jest uzdrowienie Nouhad Al-Chami, 59-letniej Libanki, matki 12 dzieci. Po wylewie dostała lewostronnego paraliżu ciała. Dodatkową komplikacją była niedrożność arterii szyjnej – nie mogła mówić ani jeść. Dzieci i mąż jedyną nadzieję pokładali w Bogu. Najstarszy syn Saad wybrał się do grobu św. Charbela, aby tam modlić się o uzdrowienie matki. Było to 22 stycznia 1993 roku. Po powrocie do domu namaścił olejem z grobu o. Charbela szyję chorej. Późnym wieczorem w trakcie modlitwy kobieta zasnęła. Śniła, że przy jej łóżku zjawił się św. Charbel wraz z innym zakonnikiem. Powiedział: Jestem o. Charbel, przyszedłem, aby cię zoperować. Osobiście miałem możność rozmawiać z tą kobietą; mówiła, że bardzo się bała – zakonnicy nie mieli ani narzędzi chirurgicznych, ani środków znieczulających, nic też nie wiedziała o potrzebie operacji. W pewnym momencie poczuła na swej szyi ręce zakonnika i wielki ból, ale nie mogła ani krzyczeć, ani się opierać. Kiedy zakończyli tę niezwykłą operację, posadzili ją na łóżku. Święty Charbel powiedział: Jesteś już  zdrowa, możesz jeść i pić, chodzić i pracować. Potem obaj zniknęli w jasnym świetle.

    Kiedy Nouhad się obudziła, zobaczyła, że jest w takiej pozycji, jak we śnie. Mogła wstać z łóżka i chodzić po pokoju. Mąż patrzył na to i pytał: – Co ty robisz? – Zostałam uzdrowiona dzięki św. o. Charbelowi… W lustrze zobaczyła, że po obu stronach szyi, która była cała we krwi, ma zszyte rany długości 14 centymetrów. Kiedy później zbadano tę krew, okazało się, że nie ma ona żadnej grupy. Kolejnej nocy ukazał się Libance św. Charbel, mówiąc: Zoperowałem cię, aby ludzie się  nawracali widząc, ˝e zostaaÊ cudownie uzdrowiona. Prosz´ ci´, abyÊ uczestniczya w Mszy Êw. w Annaya 22 ka˝dego miesiàca. Twoje rany b´dà krwawiç.

    Wiele jest udokumentowanych uzdrowień. W 2004 r. 54-letnia Francuzka Bernadette Marie Hélène Vernarrat, mieszkająca w Orange, wybrała się z pielgrzymką do grobu św. Charbela. Chorowała na raka piersi i żołądka. Po spowiedzi i Komunii św. w Annaya modliła się przy grobie świętego zakonnika, odmawiając różaniec. Gdy tylko wróciła do Francji, zrobiła badania, które wykazały jej całkowite uzdrowienie. Niedawno podczas mojej modlitwy w Padwie nad opętaną kobietą, kiedy wzywałem wstawiennictwa św. o. Charbela, Szatan przez tę kobietę zaczął krzyczeć: – Charbel, opiekun rodzin – nieee!!!

    W Roku Wiary pielgrzymuję po Europie i Polsce, w wielu parafiach przedstawiam sylwetkę św. o. Charbela, modląc się o uzdrowienia i uwolnienia za jego wstawiennictwem. Już dzisiaj mogę powiedzieć, że wiele tysięcy osób rozpoczęło modlitwę za jego wstawiennictwem, obrało go za patrona swojego życia. Jest też wiele nawróceń.

    Zakonnica dźwigająca krzyż

    Rafka urodziła się 29 czerwca 1832. Od młodości miała zamiar zostać zakonnicą. Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Od lata 1858 r. pracowała w prowadzonym przez jezuitów seminarium w Ghazir, m.in. pomagając w kuchni i ucząc się. Po dwóch latach została nauczycielką katechizmu. W 1864 r. w Maad była współzałożycielką szkoły dla dziewcząt. Gdy jej zgromadzenie przeżywało kryzys, kiedyś we śnie ukazali się jej święci: Jerzy, Szymon Słupnik i Antoni Pustelnik, mówiąc: Wstàp do Zakonu Libaƒskich Mniszek Maronickich. Dzięki wsparciu życzliwych osób, w 1871 r.przyjęto ją do klasztoru św. Szymona al-
    -Qarn w Aďtou, gdzie pozostawała do 1897 roku.

    Rafka była piękną, zdrową dziewczyną. Bardzo chciała nieść krzyż wspólnie z Jezusem i uczestniczyć w Jego męce. Pewnej niedzieli w 1885 r., w święto Różańca Świętego, zapytała Jezusa: Dlaczego mnie nie odwiedzasz przez choroby? Została szybko wysłuchana i jeszcze tego wieczoru cierpienie przyszło. Poczuła ogromny ból nad oczami, rozsadzający czaszkę. W jednym momencie straciła wzrok. Zdrowie traciła stopniowo.

    W 1897 r. została z kilkoma siostrami przeniesiona do nowo wybudowanego klasztoru św. Józefa w Jrabta. 

    Gdy była już całkiem niesprawna i nie mogła chodzić, czołgała się ze swej celi do klasztornego kościoła, by uczestniczyć we Mszy świętej. Od roku 1906 miała sprawne jedynie ręce i słuch, zachowała też melodyjny głos. W takim stanie pozostawała przez 5 lat. Cierpienie i ból znosiła, poddając się woli Bożej. Prosiła Jezusa, aby przed śmiercią mogła choć raz zobaczyć współtowarzyszki i klasztor, w którym spędziła wiele lat. Jezus wysłuchał jej prośby – na godzinę odzyskała wzrok.

    Częstym nabożeństwem Rafki była modlitwa do sześciu Ran Jezusa. Powtarzała siostrom, aby nie zapominać o tej szóstej ranie, jaka powstała od dźwigania krzyża. O tej modlitwie siostry z klasztoru św. Józefa nie zapomniały do dziś.

    Boisz si´ Êmierci? – zapytała przełożona. Nie boj´ si´ Êmierci, bardzo dugo na nià czekaam. Kiedy umr´, Bóg da mi prawdziwe ˝ycie… – odpowiedziała Rafka.

    Zmarła nad ranem 23 marca 1914. Po trzech dniach na jej grób nocą zaczęło promieniować dziwne światło. Rozpoczęły się cuda.

    Gdy przełożona klasztoru zachorowała, Rafka przyszła do niej we śnie i poleciła, by wzięła trochę ziemi z jej grobu, wsypała do szklanki z wodą i wypiła. Część tej ziemi miała przyłożyć do chorych miejsc. Zakonnica uczyniła, jak została pouczona. Uzdrowienie nastąpiło. Odtąd ziemia z grobu św. Rafki stała się źródłem łask, zwłaszcza uzdrowienia z chorób. Chorzy postępowali podobnie: zabierali ziemię z jej grobu, pili ją rozpuszczoną w wodzie lub dotykali chorych miejsc na ciele. Modlili się za jej wstawiennictwem i spożywali odrobinę tej ziemi. Udokumentowano już wiele uzdrowień.

    Rafka została kanonizowana przez Jana Pawła II w roku 2001. Jej wstawiennictwo obejmuje szczególnie ludzi cierpiących.

    Do dziś siostry z klasztoru św. Józefa w Jrabta rozdają w małych torebeczkach ziemię z miejsca, gdzie znajduje się jej grób. Przed klasztorem stoi piękna, biała figura – postać św. Rafki, zakonnicy dźwigającej na prawym ramieniu krzyż. ν ν

    Podczas spotkań z wiernymi prezentuję  również film dokumentalny przedstawiający życie libańskich świętych, przede wszystkim św. o. Charbela, trwający ponad godzinę. Zrealizowałem go w minione wakacje,  w pięciu wersjach językowych.  Powstał on na prośbę zakonu maronitów  w Libanie i stał się darem dla Ojca Świętego Benedykta XVI z okazji Jego pielgrzymki  do tego kraju we wrześniu 2012 roku. Dwa dni  przed odwiedzeniem Libanu Papież mógł zobaczyć ten film w Castel Gandolfo. Otrzymali go też  wszyscy uczestnicy pielgrzymki i dziennikarze przebywający w tym czasie w Libanie.

    ks. Jarosław Cielecki/dyrektor agencji informacyjnej/Vatican Service 

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 marca

    Święty Zachariasz, papież

    Święty Zachariasz

    Zachariasz był synem Polychroniusza z Kalabrii. Był Grekiem, ale urodzonym we Włoszech. Nie znamy szczegółów z jego lat młodzieńczych. Możliwe, że współpracował ze św. Grzegorzem III i był diakonem, którego podpis figuruje na synodzie rzymskim w roku 732.
    3 grudnia 741 roku został wybrany na stolicę Piotrową. Wybór Zachariasza na papieża nie wymagał już cesarskiego zatwierdzenia, niemniej jednak Zachariasz natychmiast po wyborze wysłał legatów do cesarza Konstantyna V Kopronyma (719-775), zawiadamiając go o wstąpieniu na tron św. Piotra i prosząc o przywrócenie kultu obrazów. Zachariasz był ostatnim z papieży tzw. wschodnich, który zwrócił się do cesarza o zatwierdzenie swojego wyboru.
    Łagodnością i życzliwością zjednał sobie lud Italii, cesarza i sąsiadów. Utrzymywał dobre stosunki z Konstantynopolem. Zawarł pokój z Longobardami, odzyskując część ziem i jeńców. Kiedy zaprzyjaźniony król Ratchis utracił tron, przyjął go do siebie. Zawarł sojusz z Frankami oraz udzielił poparcia Pepinowi Małemu. Zachariasz odrestaurował i upiększył wiele kościołów. Przeniósł swoją siedzibę z Palatynu do Lateranu i powiększył tamtejszy pałac.
    Zmarł w Rzymie po 11 latach pontyfikatu 15 marca 752 roku. Został pochowany w bazylice św. Piotra. Wszedł do literatury chrześcijańskiej jako tłumacz na język grecki łacińskich Dialogów św. Grzegorza Wielkiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 marca


    Święty Mikołaj z Flüe, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święta Benedykta od Bożej Opatrzności Cambiagio Frassinello
    ***
    Święty Mikołaj z Flüe

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.
    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.
    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.
    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Święty Mikołaj z Flüe

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.
    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.
    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________


    Św. Mikołaj z Flüe

    Święty pustelnik i mistyk (1417-1487).

    Znany również pod imieniem: brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche.

    Kaplica grobowa w Sachseln

    ***

    Urodził się 21 marca 1417 roku w rodzinie zamożnego chłopstwa – Henryka z Flüe
    i Emmy Ruobert, w kantonie Unterwalden. Jego rodzice byli bardzo pobożnymi ludźmi, którzy starali się dać swemu synowi jak najlepsze wykształcenie, jednocześnie pilnie dbając o naukę wiary. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg, ale nie zdecydował się zostać mnichem i powrócił do rodzinnej miejscowości. W wieku trzydziestu lat Mikołaj ożenił się z Dorotą Wyss, spełniając wolę rodziców, mimo swoich skłonności do życia kontemplacyjnego i pełnego umartwień. Mieli dziesięcioro dzieci: pięciu synów i pięć córek. Był sędzią grodzkim i radcą. Miał zwyczaj budzić się każdej nocy i czytać Psałterz Najświętszej Maryi Panny.

    Dom we Flueli-Ranft w którym mieszkał św. Mikołaj

    ***

    Gdy miał pięćdziesiąt lat, św. Mikołaj miał wizję konia pożerającego lilię i zrozumiał, że była to alegoria zakłócania jego modlitw przez ziemskie troski. Długo rozważał to co usłyszał, aż w końcu za zgodą żony, zabezpieczywszy rodzinę, opuścił swój dom w habicie uszytym przez żonę, zabierając ze sobą jedynie różaniec i kij. Udał się do doliny Ranft, tam wybudował małą chatę i kapliczkę, gdzie żył modlitwą, postami i umartwieniami, sypiał na podłodze, nie miał nawet stołu.

    Kaplica i cela św. Mikołaja w Ranft

    ***

    Pewnej nocy niezwykłe światło przeniknęło celę św. Mikołaja, od tego momentu nie czuł głodu ani zimna, a przez następne dziewiętnaście lat przyjmował Komunię Świętą, która była jego jedynym pokarmem. Lokalne władze chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście św. Mikołaj nie je ani nie pije, przez miesiąc blokowali możliwość kontaktowania się z pustelnikiem. Swego lekarza wysłał arcyksiążę Zygmunt, w pustelni zjawili się również wysłannicy cesarza Fryderyka III. Wszyscy stwierdzili, że Święty rzeczywiście przestrzega postu i odeszli pod wielkim wrażeniem jego pobożności i skromności. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka.

    Ludzie pielgrzymowali do niego z odległych stron, aby prosić go o modlitwę i radę.  Św. Mikołaj korzystał z każdej okazji, aby mówić o Panu Bogu i konieczności zbawienia swojej duszy. Wielu nawróciło się dzięki niemu.

    Proboszcz Heimo prosi św. Mikołaja o radę

    “Kroniki luzerneńskie”, Diebold Schilling, 1513r.

    Uznawany za ojca duchowego Szwajcarii i starej konstytucji (obowiązującej aż do rewolucji francuskiej). Gdy w 1481 roku Szwajcarii zagroziła wojna domowa między kantonami, proboszcz Stans, Heimo am Grund, udał się do św. Mikołaja i poprosił o radę. Ten przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw, pozwoliło to na podpisanie umowy ze Stans i utworzenie Związku Szwajcarskiego.

    Zmarł 21 marca 1487 roku, po bolesnej chorobie, która go zaatakowała krótko przed śmiercią. Został pochowany w Sachseln, niedaleko miejscowości gdzie się urodził.

    Do lat siedemdziesiątych XX wieku bogato zdobiony relikwiarz znajdował się w ołtarzu głównym, został zastąpiony prostym sarkofagiem umieszczonym pod stołem ołtarzowym.

    Płyta nagrobna św. Mikołaja w Sachseln

    Dnia 1 lutego 1648 roku papież Innocenty X zatwierdził kult św. Mikołaja,
    8 marca 1669 roku został beatyfikowany przez papieża Klemensa IX, a 15 maja 1947 roku został kanonizowany przez papieża Piusa XII i ogłoszony głównym patronem Szwajcarii.

    Patron:
    Szwajcarii, papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.

    Ikonografia:
    Przedstawiany jako bosy pustelnik z Jezusem Chrystusem, lub aniołem podającym mu Komunię, czasami z diabłem. Jego atrybutami są: krzak cierniowy, laska, kij, różaniec.


    Najmłodszy syn Doroty i św. Mikołaja został księdzem i doktorem teologii, wśród ich potomków było ponad trzydziestu kapłanów, a wnuk Świętego – Konrad Scheuber – został pustelnikiem, tak jak on.

    Święci Pańscy

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 marca

    Święta Aleksandra, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Maurycy Csak, zakonnik
      •  Święty Herbert, pustelnik
      •  Święty Wolfram, biskup
    ***
    Święta Aleksandra

    Aleksandra pochodziła z Ancyry w Galacji (dzisiejsza Ankara). Miała odmówić udziału w procesji z posążkami Artemidy i Ateny. Podczas wyznania wiary w Chrystusa została skazana na śmierć. Utopiono ją w bagnach, w pobliżu rodzinnego miasta, ok. 300 lub 310 r. wraz z sześcioma innymi kobietami, które wcześniej ślubowały dziewictwo i żyły poszcząc i pełniąc dobre uczynki. Były to: Klaudia, Eufrazja, Matrona, Julianna, Eutymia oraz najstarsza z nich, Teodozja. Przed utopieniem miały być wydane młodym mężczyznom na pohańbienie. Jednak ci uciekli, kiedy Teodozja pokazała im swoje siwe włosy. Wtedy wszystkie zostały w okrutny sposób torturowane: obnażono je, bito pałkami, obcinano piersi, ich ciała strugano ostrymi narzędziami aż do kości. Żadna z nich nie wyparła się Chrystusa.
    Ciała męczennic miał wydobyć z grzęzawisk, by je po chrześcijańsku pochować, Teodat (Teodot), siostrzeniec Teodozji (Tekusy), który od dawna pomagał chrześcijanom: odwiedzał ich w więzieniach, podnosił na duchu, ofiarował swój hotel na miejsce sprawowania liturgii. Po pochowaniu ciotki z Towarzyszkami został zdradzony przez sąsiadów i poniósł karę śmierci przez ścięcie. Jego ciało wraz z wydobytymi z grobu ciałami 7 męczennic spalono.
    Według innych hagiografów Aleksandra z Towarzyszkami po mękach została spalona żywcem w rozpalonym piecu.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest zawsze w towarzystwie innych męczennic, z którymi poniosła śmierć. Między sobą różnią się praktycznie tylko kolorem szat. Aleksandra ma czerwony płaszcz i białą chustę na głowie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Dziś również wspomnienie

    Bł. arcybiskupa Józefa Bilczewskiego

    JÓZEF BILCZEWSKI

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Bł. Józef Bilczewski – urodził się 26 kwietnia 1860 roku w Wilamowicach koło Kęt, na terenie obecnej diecezji Bielsko-Żywieckiej, dawnej Krakowskiej. Po ukończeniu szkoły powszechnej w Wilamowicach i w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie uzyskał dyplom maturalny wroku 1880. Dnia 6 lipca 1884 roku został wyświęcony na kapłana w Krakowie przez kardynała Albina Dunajewskiego. W 1886 roku uzyskał doktorat z teologii na uniwersytecie wiedeńskim.

    Po ukończonych studiach w Rzymie i w Paryżu habilitował się w roku 1890 na Uniwersytecie Jagellońskim w Krakowie. Rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, piastując przez pewien okres funkcję dziekana Wydziału teologicznego a także Rektora Uniwersytetu. Jako profesor był bardzo ceniony przez studentów oraz cieszył się szacunkiem i przyjaźnią swoich kolegów — pracowników naukowych uniwersytetu. Dużo pracował naukowo zyskując sobie, pomimo stosunkowo młodego wieku, sławę cenionego naukowca.

    Jego niepospolite zalety umysłu i serca nie uszły uwagi ówczesnego cesarza Austrii Franciszka Józefa, który przedstawił go Ojcu Świętemu, na wakującą stolicę metropolitarną we Lwowie. Papież Leon XIII ustosunkował się pozytywnie do propozycji cesarskiej mianując dnia 17 grudnia 1900 roku 40-letniego księdza prałata Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego.

    Złożona sytuacja społeczna, gospodarcza, narodowościowa i religijna sprawiała, że kierowanie tak dużą archidiecezją nie było łatwe i wymagało od jej pasterza niezwykłego hartu ducha i mocnej wiary zakorzenionej w osobistym kontakcie z Bogiem. Księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego wyróżniała ogromna dobroć serca, wyrozumiałość, pokora, pobożność, pracowitość i gorliwość duszpasterska, które płynęły z wielkiej miłości Boga i bliźniego.

    Obejmując archidiecezję lwowską przedstawił bardzo jasny program duszpasterski, który zamknął w słowach: «Oddanie się całopalne za sprawę Kościoła świętego ». Wskazywał, między innymi, na potrzebę rozwijania nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i częstego przystępowania do Komunii świętej.

    Szczególną formą posługi księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego były listy pasterskie i odezwy kierowane do kapłanów i wiernych archidiecezji lwowskiej. Podejmował w nich aktualne problemy wiary i moralności oraz bieżące sprawy społeczne. Wyjaśniał sprawy kultu Najświętszego Sakramentu i Serca Jezusowego, praktyki spowiedzi świętej, wychowania religijno-moralnego dzieci i młodzieży w rodzinie oraz w szkole. Uczył miłości do Kościoła katolickiego i Ojca Świętego.

    Zależało mu przede wszystkim na licznych i świętych powołaniach kapłańskich. Według niego kapłan powinien być przede wszystkim nauczycielem wiary i narzędziem Chrystusa, stając się ojcem, zarówno dla bogatych jak też i dla biednych. Zastępując Chrystusa na ziemi ma być szafarzem sakramentów, dlatego całe swoje serce powinien poświęcić sprawowaniu Eucharystii, by karmić Lud Boży Ciałem Chrystusa. Zachęcał kapłanów do adoracji Najświętszego Sakramentu.

    W liście pasterskim poświęconym kultowi Eucharystii zapraszał kapłanów do udziału w stowarzyszeniach kapłańskich, których celem było ożywienie gorliwości: Stowarzyszenie Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu i Stowarzyszenie Pomocy Biednym Kościołom Katolickim.

    Równocześnie wiele troski poświęcił przygotowaniu dzieci do pełnego uczestnictwa we Mszy św. i chciał, by każda katecheza prowadziła dzieci i młodzież do Eucharystii.

    Arcybiskup Bilczewski fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo bądź materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w Archidiecezji Lwowskiej. Jego świątobliwe życie wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem wśród wszystkich wyznań, obrządków i narodowości. W czasie jego pasterzowania nie doszło do poważniejszych konfliktów narodowościowych czy religijnych. Był orędownikiem jedności, zgody i pokoju.

    W sprawach społecznych opowiadał się zawsze po stronie ludu i ubogich. Nauczał, że fundamentem życia społecznego powinna być sprawiedliwość dopełniona przez miłość chrześcijańską. W czasach I wojny światowej, kiedy ludzkimi duszami zawładnęła nienawiść i pogarda, ukazywał ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Przypomniał o konieczności zachowania Bożych przykazań i wzajemnej miłości. Wrażliwy na sprawy społeczne, rodziny i młodzieży odważnie proponował rozwiązywanie trudności w oparciu o przykazania miłości Boga i bliźniego.

    W ciągu 23 lat duszpasterzowania przemienił oblicze archidiecezji lwowskiej. Jego rozległa działalność apostolska została przerwana przez śmierć, która nastąpiła dnia 20 marca 1923 roku. Był na nią przygotowany i przyjął ją spokojnie, jako wolę Bożą, którą uważał dla siebie zawsze za świętą. Odszedł z tego świata w powszechnej opinii świętości. Stosownie do swego życzenia został pochowany na cmentarzu Janowskim we Lwowie, na którym grzebano biednych, pragnąc spoczywać wśród ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.

    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona dnia 18 grudnia 1997 roku ogłoszeniem przez Ojca Św. Jana Pawła II heroiczności cnót. W czerwcu 2001 roku został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jako cudowny fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu, uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Arcybiskupa Bilczewskiego — co otwarło drogę do jego beatyfikacji. Dokonał jej Ojciec Święty Jan Paweł II dnia 26 czerwca 2001 roku we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę.

    Aleteia.pl/Biogram zaczerpnięty – za zgodą właściciela – z serwisu Ewangelia na co dzień

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 marca

    Święty Józef
    Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Marceli Callo, męczennik
    ***
    Święty Józef zaślubia Maryję

    W sprawie szczegółów życia św. Józefa musimy polegać na tym, co przekazały o nim Ewangelie. Poświęcają mu one łącznie 26 wierszy, a jego imię wymieniają 14 razy. Osobą św. Józefa zajmują się wprawdzie bardzo żywo także apokryfy: Protoewangelia Jakuba (z w. II), Ewangelia Pseudo-Mateusza (w. VI), Ewangelia Narodzenia Maryi (w. IX), Ewangelia Tomasza (w. II) i Historia Józefa Cieśli (w. IV), opowiadając o rodzinie Józefa, jego małżeństwie, pracy i śmierci; zbyt wiele w nich jednak legend, by można je było traktować poważnie. Niewiele mówią one także o latach dzieciństwa i wczesnej młodości Józefa.
    Józef pochodził z rodu króla Dawida. Wykazuje to św. Mateusz w genealogii przodków św. Józefa. Genealogię przytacza również św. Łukasz. Ta jednak różni się zasadniczo od tej, którą nam przekazuje św. Mateusz. Już Julian Afrykański (w. III) wyraża zdanie, że jest to genealogia Najświętszej Maryi Panny. Św. Łukasz, który podał nam tak wiele szczegółów z Jej życia, mógł nam przekazać i Jej rodowód. Na mocy prawa lewiratu św. Józef mógł być synem Jakuba, a równocześnie adoptowanym synem Helego, noszącego także w tradycji chrześcijańskiej imię Joachima, który był ojcem Najświętszej Panny. Tak więc genealogia przytoczona przez św. Łukasza wyliczałaby przodków Maryi rzeczywistych, a odnośnie do Józefa – jego przodków zalegalizowanych. Taka jest dzisiaj opinia przyjęta przez wielu biblistów.
    Mimo wysokiego pochodzenia Józef nie posiadał żadnego majątku. Na życie zarabiał stolarstwem i pracą jako cieśla. Zdaniem św. Justyna (ok. 100 – ok. 166), który żył bardzo blisko czasów Apostołów, Józef wykonywał sochy drewniane i jarzma na woły. Przygotowywał więc narzędzia gospodarcze i rolnicze. Autor Pseudoewangelii Filipa (w. III) nazywa Józefa stolarzem.
    Zaręczony z Maryją, Józef stanął przed tajemnicą cudownego poczęcia. Nie był według ciała ojcem Chrystusa. Był nim jednak według prawa żydowskiego jako prawomocny małżonek Maryi. Chociaż więc Maryja porodziła Pana Jezusa dziewiczo, to jednak wobec prawa żydowskiego i otoczenia Józef był uważany za ojca Pana Jezusa. Tak go też nazywają Ewangelie. W takiej sytuacji trzeba było wykazać, że Józef pochodził w prostej linii od króla Dawida, jak to zapowiadali prorocy.

    Święty Józef, oblubieniec Maryi

    Kiedy Józef dowiedział się, że Maryja oczekuje dziecka, wiedząc, że nie jest to jego potomek, postanowił dyskretnie usunąć się z życia Maryi, by nie narazić Jej na zhańbienie i obmowy. Wprowadzony jednak przez anioła w tajemnicę, wziął Maryję do siebie, do domu (Mt 1-2; 13, 55; Łk 1-2). Podporządkowując się dekretowi o spisie ludności, udał się z Nią do Betlejem, gdzie urodził się Jezus. Po nadaniu Dziecku imienia i przedstawieniu Go w świątyni, w obliczu prześladowania, ucieka z Matką i Dzieckiem do Egiptu. Po śmierci Heroda udaje się do Nazaretu. Po raz ostatni Józef pojawia się na kartach Pisma Świętego podczas pielgrzymki z dwunastoletnim Jezusem do Jerozolimy. Przy wystąpieniu Jezusa w roli Nauczyciela nie ma już żadnej wzmianki o Józefie. Prawdopodobnie wtedy już nie żył. Miał najpiękniejszą śmierć i pogrzeb, jaki sobie można na ziemi wyobrazić, gdyż byli przy św. Józefie w ostatnich chwilach jego życia: Jezus i Maryja. Oni też urządzili mu pogrzeb. Może dlatego tradycja nazwała go patronem dobrej śmierci.
    Ikonografia zwykła przedstawiać Józefa jako starca. W rzeczywistości był on młodzieńcem w pełni męskiej urody i sił. Sztuka chrześcijańska zostawiła wiele tysięcy wizerunków Józefa w rzeźbie i w malarstwie.Ojcowie i pisarze Kościoła podkreślają, że do tak bliskiego życia z Jezusem i Maryją Opatrzność wybrała męża o niezwykłej cnocie. Dlatego Kościół słusznie stawia św. Józefa na czele wszystkich świętych i daje mu tak wyróżnione miejsce w hagiografii. O św. Józefie pierwszy pisał Orygenes, chwaląc go jako “męża sprawiedliwego”. Św. Jan Złotousty wspomina jego łzy i radości; św. Augustyn pisze o legalności jego małżeństwa z Maryją i o jego prawach ojcowskich; św. Grzegorz z Nazjanzu wynosi godność Józefa ponad wszystkich świętych; św. Hieronim wychwala jego dziewictwo. Z pisarzy późniejszych, piszących o Józefie, wypada wymienić: św. Damiana, św. Alberta Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św. Bonawenturę, bł. Jana Dunsa Szkota i innych. Pierwszy specjalny Traktat o 12 wyróżnieniach św. Józefa zostawił słynny kanclerz Sorbony paryskiej, Jan Gerson (1416). Izydor z Isolani napisał o św. Józefie pierwszą Summę (ok. 1528). Godność św. Józefa wysławiali w kazaniach św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), bł. Bernardyn z Faltre (+ 1494), bł. Bernardyn z Busto (+ 1500). Św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) wprost wyrażał przekonanie, że Józef osobnym przywilejem Bożym, jak Matka Najświętsza, został wskrzeszony i z ciałem wzięty do nieba oraz że w łonie matki został oczyszczony z grzechu pierworodnego. Podobną opinię wyraża św. Franciszek Salezy. O dozgonnej dziewiczości św. Józefa piszą: św. Hieronim, Teodoret, św. Augustyn, św. Beda, św. Rupert, św. Piotr Damiani, Piotr Lombard, św. Albert Wielki, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych. Największą jednak czcią do św. Józefa wyróżniała się św. Teresa z Avila, wielka reformatorka Karmelu (+ 1582). Twierdziła ona wprost, że o cokolwiek prosiła Pana Boga za jego przyczyną, zawsze otrzymała i nie była nigdy zawiedziona. Wszystkie swoje klasztory fundowała pod jego imieniem. Jego też obrała za głównego patrona swoich dzieł. Doroczną uroczystość św. Józefa obchodziła bardzo bogato, zapraszając najwybitniejszych kaznodziejów, orkiestrę i chóry, dekorując świątynię, wystawiając najbogatsze paramenty liturgiczne. Podobnie św. Wincenty a Paulo ustanowił św. Józefa patronem swojej kongregacji misyjnej, przed nim zaś uczynił to św. Franciszek Salezy.
    Do szczególnych czcicieli św. Józefa zaliczał się również św. Jan Bosko. Stawiał on Józefa za wzór swojej młodzieży rzemieślniczej. W roku 1859 do modlitewnika, który ułożył dla swoich synów duchowych i chłopców, dodał nabożeństwo do 7 boleści i do 7 radości św. Józefa; dodał również modlitwę do św. Józefa o łaskę cnoty czystości i dobrej śmierci; wreszcie dołączył pieśń do św. Józefa. Propagował nabożeństwo 7 niedzieli do uroczystości św. Józefa. W tym samym roku Jan Bosko założył wśród swojej młodzieży Stowarzyszenie pod wezwaniem św. Józefa. W roku 1868 wydał drukiem czytanki o św. Józefie. Miesiąc marzec co roku obchodził jako miesiąc św. Józefa, czcząc Go osobnym, codziennym nabożeństwem i specjalnymi czytankami. Św. Leonard Murialdo, przyjaciel św. Jana Bosko, założył zgromadzenie zakonne pod wezwaniem św. Józefa (józefici).
    Jan XXIII (Józef Roncalli) wpisał imię św. Józefa do Kanonu Rzymskiego (Pierwsza Modlitwa Eucharystyczna). Wydał także osobny list apostolski o odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona (1961). Św. Józefa uczynił patronem II Soboru Watykańskiego (1962-1965). Decyzją Benedykta XVI, ogłoszoną już za pontyfikatu papieża Franciszka, w 2013 r. imię św. Józefa włączono także do pozostałych modlitw eucharystycznych.Na Wschodzie po raz pierwszy spotykamy się ze wspomnieniem liturgicznym św. Józefa już w IV wieku w klasztorze św. Saby pod Jerozolimą. Na Zachodzie spotykamy się ze świętem znacznie później, bo dopiero w wieku VIII. W pewnym manuskrypcie z VIII wieku, znalezionym w Centralnej Bibliotece Zurichu, znajduje się wzmianka o pamiątce św. Józefa obchodzonej 20 marca. W martyrologiach z wieku X: z Fuldy, Ratisbony, Stavelot, Werden nad Ruhrą, w Raichenau i w Weronie jest wzmianka o święcie św. Józefa dnia 19 marca. Pierwsze pełne oficjum kanoniczne spotykamy w wieku XIII w klasztorze benedyktyńskim: w Liege i w Austrii w klasztorze św. Floriana (w. XIII). Z tego samego wieku również pochodzi pełny tekst Mszy świętej. Serwici na kapitule generalnej ustanowili w 1324 roku, że co roku będą obchodzić pamiątkę św. Józefa. Podobnie uchwalili franciszkanie (1399) i karmelici (koniec w. XIV). O święcie tym wspomina Jan Gerson w 1416 roku na soborze w Konstancji. Do brewiarza i mszału rzymskiego wprowadził to święto papież Sykstus IV w 1479 roku. Papież Grzegorz XV w 1621 roku rozszerzył je na cały Kościół. Potwierdził je papież Urban VIII w 1642 roku. W wieku XIX przełożeni generalni 43 zakonów wystosowali prośbę do papieża i ojców soboru o ogłoszenie św. Józefa patronem Kościoła. Papież Pius IX przychylił się do prośby i dekretem Quaemadmodum Deus z dnia 10 września 1847 roku wprowadził odrębne święto liturgiczne Opieki świętego Józefa. Wysłał też list do biskupów świata z wyjaśnieniem i uzasadnieniem, jakie pobudki skłoniły go do ustanowienia tego święta.

    Święty Józef, Opiekun Zbawiciela

    Papież wyznaczył to nowe święto na III Niedzielę Wielkanocy. To święto obchodzili już przedtem karmelici (od roku 1680), augustianie (od 1700), a potem dominikanie z oktawą (1721). Papież Pius X przeniósł to święto na drugą środę po Wielkanocy i podniósł ją do rangi pierwszej klasy. Zmienił jednocześnie nazwę święta na: świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, Wyznawcy, Patrona Kościoła Powszechnego. Na dzień uroczystości wyznaczył tenże papież środę po drugiej niedzieli Wielkanocy. Papież Pius XII zniósł to święto, ale w jego miejsce w roku 1956 wprowadził nowe święto tej samej klasy: św. Józefa Pracownika (1 maja). Tak pozostało dotąd, z tym jednak, że ranga tego drugiego święta została obniżona do wspomnienia (1969). Tytuł zaś Patrona Kościoła Świętego Pius XII dołączył do święta 19 marca.
    Papież Benedykt XIII w roku 1726 włączył imię św. Józefa do litanii do Wszystkich Świętych. Benedykt XV włączył również wezwanie o św. Józefie do modlitw zaczynających się od słów: “Niech będzie Bóg uwielbiony” oraz włączył do Mszału osobną prefację o św. Józefie (1919). Papież Leon XIII wydał pierwszą w dziejach Kościoła encyklikę o św. Józefie: Quamquam pluries. Papież św. Pius X zatwierdził litanię do św. Józefa do publicznego odmawiania i dodał do niej wezwanie: “Święty Józefie, Opiekunie Kościoła Świętego”. Papież Leon XIII wprowadził do modlitw po Mszy świętej osobną modlitwę do św. Józefa (1884). Do dziś lokalnie bywa także obchodzone (w niektórych zakonach i miejscach) święto Zaślubin Maryi ze św. Józefem (23 stycznia).
    Apokryfy i pisma Ojców Kościoła wysławiają jego cnoty i niewysłowione powołanie – oblubieńca Maryi, żywiciela i wychowawcy Jezusa. Jest patronem Kościoła powszechnego, licznych zakonów, krajów, m.in. Austrii, Czech, Filipin, Hiszpanii, Kanady, Portugalii, Peru, wielu diecezji i miast oraz patronem małżonków i rodzin chrześcijańskich, ojców, sierot, a także cieśli, drwali, rękodzielników, robotników, rzemieślników, wszystkich pracujących i uciekinierów. Wzywany jest także jako patron dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Józef przedstawiany jest z Dziecięciem Jezus na ręku, z lilią w dłoni. Jego atrybutami są m. in. narzędzia ciesielskie: piła, siekiera, warsztat stolarski; bukłak na wodę, kij wędrowca, kwitnąca różdżka (Jessego), miska z kaszą, lampa, winorośl.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 marca

    Święty Cyryl Jerozolimski,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Edward, męczennik
    ***
    Święty Cyryl Jerozolimski

    Cyryl urodził się około 315 roku w Jerozolimie. Pochodził z rodziny chrześcijańskiej, bardzo przywiązanej do wiary. Zwyczajem pobożnych rodzin od młodości zaprawiał się w ascezie chrześcijańskiej w jednym z klasztorów Palestyny. Z rąk biskupa Jerozolimy, św. Makarego, przyjął święcenia diakonatu (334), a z rąk jego następcy, św. Maksyma, otrzymał święcenia kapłańskie (344).
    Po śmierci Maksyma na stolicę jerozolimską został wybrany właśnie Cyryl. Ze względu na rangę pierwszej w świecie stolicy biskupiej wybór musiał zatwierdzić synod w Konstantynopolu, cesarz i papież. Cyryl z takim zapałem zabrał się do pasterzowania, że współczesny mu św. Bazyli Wielki (+ 379) nie szczędził mu najwyższych pochwał.
    Trzykrotnie był zsyłany na wygnanie z powodu zdecydowanej postawy wobec arian. Najpierw wystąpił przeciwko niemu ariański metropolita Cezarei Palestyńskiej, Akacjusz. Skłonił on ariańskiego cesarza Konstancjusza, żeby ten skazał Cyryla jako “heretyka” na wygnanie (351). Święty został zesłany do Tarsu, rodzinnego miasta św. Pawła Apostoła. Tamtejszy biskup przyjął go z wielką czcią. Synod w Seleucji potępił arianizm, Akacjusza skazał na wygnanie, a Cyryla odwołał z banicji. Po 9 latach Cyryl mógł wreszcie powrócić do swojej owczarni.
    Akacjusz jednak nie myślał bynajmniej ustąpić. Korzystając z ponownej życzliwości cesarza wymógł na nim, by na synodzie w Konstantynopolu Cyryl został ponownie potępiony i skazany na wygnanie. Tym razem tułaczka biskupa nie trwała długo, bo w kilka miesięcy potem kolejny cesarz, Julian Apostata, pozwolił mu powrócić.
    Żył spokojnie przez 19 lat. W tym czasie rozwinął pełną działalność, aby przywrócić jedność Kościołowi w Jerozolimie. Wtedy powstała większość jego katechez, czyli mów, w których wyjaśnił całokształt prawd wiary Chrystusowej.
    Po rychłej śmierci Juliana Apostaty panowanie objął znowu cesarz ariański, Walens (364-378). Cyryl musiał po raz trzeci opuścić swoją owczarnię. Pozostał na banicji przez 8 lat, aż do swojej śmierci, bowiem następca cesarza Walensa, Walentynian, także arianin, nie pozwolił mu wrócić.
    Cyryl pożegnał ziemię dla nieba daleko od diecezji 18 marca 386 roku, gdy miał ok. 71 lat życia, w tym 38 lat pasterzowania za sobą.
    Brał udział w Soborze Konstantynopolitańskim I w roku 381, który biskupom Konstantynopola przyznał pierwsze miejsce po Rzymie. W swojej spuściźnie literackiej zostawił dwie serie katechez: dla katechumenów i dla ochrzczonych. Jest to bodajże pierwszy systematyczny wykład nauki katolickiej i jeden z pierwszych traktatów o Najświętszym Sakramencie. Dzieje Chrystusa Pana św. Cyryl przedstawia jako dzieje zbawienia rodzaju ludzkiego. Tak też pojmuje historię biblijną. Od nawróconych żąda odmiany życia. Do najcenniejszych katechez zalicza się pięć katechez mistagogicznych, w których wykłada naukę Kościoła o chrzcie świętym, bierzmowaniu i Eucharystii. W katechezie o Najświętszym Sakramencie Cyryl wyraża głęboką wiarę w realną obecność Pana Jezusa, a Komunię świętą nazywa “wcieleniem z Chrystusem”.
    Leon XIII ogłosił w 1882 r. św. Cyryla Jerozolimskiego doktorem Kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Św. Cyryl Jerozolimski

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 27.06.2007

    WIKIMEDIA COMMONS, , LICENCJA: 0

    ***

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Poświęcimy dziś naszą uwagę św. Cyrylowi Jerozolimskiemu. Jego życie charakteryzują dwa splatające się nurty działania: z jednej strony praca duszpasterska, a z drugiej udział — wbrew woli — w ostrych sporach, które toczyły się wówczas w Kościele na Wschodzie. Urodzony ok. 315 r. w Jerozolimie lub w jej pobliżu, Cyryl otrzymał bardzo dobre przygotowanie literackie. Było ono podstawą jego znajomości nauk kościelnych, opartej na studium Pisma Świętego. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk biskupa Maksyma, a po jego śmierci lub złożeniu z urzędu w 348 r., został wyświęcony na biskupa przez Akacjusza, wpływowego metropolitę Cezarei Palestyńskiej, zwolennika arian, przekonanego, że jest on jego sprzymierzeńcem. Z tego powodu podejrzewano, że otrzymał nominację na biskupa za cenę ustępstw wobec arianizmu.

    W rzeczywistości bardzo szybko Cyryl wszedł w konflikt z Akacjuszem nie tylko w kwestiach doktrynalnych, ale również na płaszczyźnie jurysdykcji, ponieważ domagał się on niezależności dla swojej diecezji od stolicy metropolitalnej w Cezarei. Na przestrzeni dwudziestu lat Cyryl trzy razy przeżył wygnanie: po raz pierwszy w 357 r., po zdjęciu z urzędu przez Synod Jerozolimski. W 360 r. został wygnany przez Akacjusza. I wreszcie do trzeciego najdłuższego — wygnania trwającego jedenaście lat — doszło w 367 r. za sprawą sprzyjającego arianom cesarza Walensa. Dopiero w 378 r., po śmierci cesarza, Cyryl mógł ostatecznie objąć urząd w swojej diecezji, przywracając jedność i pokój wśród wiernych.

    Za jego prawowiernością, podważaną przez niektóre współczesne mu źródła, przemawiają inne, z tej samej epoki. Pośród nich najbardziej wiarygodny jest list synodalny z 382 r., napisany po Powszechnym Soborze Konstantynopolitańskim II (381 r.), w którym Cyryl uczestniczył i odegrał istotną rolę. W liście tym, przesłanym do biskupa Rzymu, biskupi wschodni uznają oficjalnie absolutną prawowierność Cyryla, ważność jego święceń biskupich oraz zasługi w posłudze duszpasterskiej, której kres położyła śmierć w 387 r.

    Zachowały się jego dwadzieścia cztery sławne Katechezy, które wygłosił jako biskup ok. 350 r. Poprzedza je Protokatecheza, czyli nauka wstępną. Pierwszych osiemnaście skierowanych jest do katechumenów lub «oświecanych» (photizomenoi). Zostały one wygłoszone w bazylice Grobu Świętego. Pierwsze (1-5) dotyczą kolejno stanu duchowego przed przyjęciem chrztu, nawrócenia z obyczajów pogańskich, sakramentu chrztu i dziesięciu prawd dogmatycznych zawartych w Credo lub w Symbolu wiary. Następne (6-18) stanowią «cykl katechez» na temat Symbolu Jerozolimskiego w ujęciu antyariańskim. Z pięciu ostatnich (19-23), zwanych «mistagogicznymi», pierwsze dwie stanowią komentarz do obrzędów chrztu, natomiast ostatnie trzy poświęcone są bierzmowaniu, Ciału i Krwi Chrystusa oraz Liturgii eucharystycznej. Zawarte jest w nich również objaśnienie «Ojcze nasz» (Oratio dominica): na nim opiera się wprowadzenie do modlitwy, paralelne do procesu przygotowania trzech sakramentów: chrztu, bierzmowania i Eucharystii.

    W swej istocie nauki o wierze chrześcijańskiej były również polemiką z poganami, judeochrześcijanami i manichejczykami. Podstawą argumentacji, wyrażonej językiem bogatym w obrazy, było spełnienie się obietnic Starego Testamentu. Katecheza, włączona w szeroki kontekst całego życia, zwłaszcza liturgicznego, była ważnym momentem dla wspólnoty chrześcijańskiej, w której macierzyńskim łonie dojrzewał przyszły wierny, wspierany przez modlitwę i świadectwo braci. Homilie Cyryla jako całość stanowią systematyczną katechezę na temat powtórnych narodzin chrześcijanina przez chrzest. Mówi on do katechumena: «Wpadłeś w sieci Kościoła (por. Mt 13, 47). Pozwól więc, by cię wziął żywcem; nie uciekaj, bo to Jezus chwyta cię na haczyk, by nie śmierć, lecz zmartwychwstanie dać ci po śmierci. Musisz bowiem umrzeć i zmartwychwstać (por. Rz 6, 11. 14). (…) Umrzyj dla grzechu i już od dziś żyj dla sprawiedliwości» (Protokatecheza, 5).

    Jeśli chodzi o nauczanie doktrynalne Cyryla, to komentuje on Symbol Jerozolimski posługując się typologią Pisma Świętego, w której dwa Testamenty łączy relacja «symfoniczna», i dochodzi do Chrystusa, centrum wszechświata. Typologię tę opisze zwięźle Augustyn z Hippony: «W Starym Testamencie kryje się Nowy, a w Nowym Testamencie objawia się Stary» (De catechizandis rudibus, 4, 8). Jeżeli chodzi o katechezę moralną, jest ona głęboko osadzona w katechezie doktrynalnej i tworzy z nią jedną całość: dogmat stopniowo przenika do dusz, pobudzając je do przemiany pogańskich zachowań, mocą nowego życia w Chrystusie, otrzymanego w chrzcie. W końcu katecheza «mistagogiczna» stanowi szczyt nauczania, które Cyryl przekazywał już nie katechumenom, lecz nowo ochrzczonym lub neofitom w tygodniu wielkanocnym. Pomagała im ona odkryć w obrzędach chrzcielnych Wigilii Paschalnej zawarte w nich, lecz jeszcze nie odsłonięte tajemnice. Dzięki temu, że uczestniczyli w obrzędach i zostali oświeceni przez chrzest światłem głębszej wiary, neofici mogli wreszcie lepiej owe tajemnice pojąć.

    W szczególności, gdy zwracał się do neofitów pochodzenia greckiego, Cyryl odwoływał się do znamionującej ich bogatej wyobraźni. Przejście od obrzędu do tajemnicy pozwalało wykorzystać psychologiczny efekt zaskoczenia oraz przeżycia nocy paschalnej. Oto objaśnienie tajemnicy chrztu: «Trzy razy zostaliście zanurzeni w wodzie i trzy razy się wynurzyliście, co symbolizowało trzy dni, w czasie których Chrystus spoczywał w grobie. W tym obrzędzie naśladowaliście zatem naszego Zbawiciela, który spędził trzy dni i trzy noce w łonie ziemi (por. Mt 12, 40). Pierwsze wynurzenie z wody było na pamiątkę pierwszego dnia spędzonego przez Chrystusa w grobie, a pierwsze zanurzenie odnosiło się do pierwszej nocy spędzonej w grobie; w nocy człowiek nie widzi, w dzień cieszy się światłem, podobnie jak wy. Wcześniej byliście zanurzeni w nocy i nic nie widzieliście, wynurzając się, znaleźliście dzień. Jako tajemnica śmierci i narodzin, ta zbawcza woda była dla was grobem i matką. (…) Dla was (…) czas umierania zbiegł się z czasem narodzin: w tym samym czasie wydarzyło się jedno i drugie» (Druga Katecheza Mistagogiczna, 4).

    Tajemnicą do uchwycenia jest zamysł Boży, urzeczywistniający się dzięki zbawczym działaniom Chrystusa w Kościele. Z wymiarem mistagogicznym łączy się wymiar symboli wyrażających przeżycia duchowe, które dzięki nim dochodzą wyraźnie do głosu. I tak katecheza Cyryla, oparta na omówionych trzech elementach — doktrynalnym, moralnym i mistagogicznym — jest całościową katechezą w Duchu. Wymiar mistagogiczny syntetyzuje dwa pierwsze, wiążąc je z celebracją sakramentów, w której urzeczywistnia się zbawienie całego człowieka.

    Jest to zatem katecheza integralna, która — obejmując ciało, duszę i ducha — stanowi wzór również dla formacji katechetycznej dzisiejszych chrześcijan.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Pozdrawiam pielgrzymów z Polski. Zbliża się uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła. W sposób szczególny wspominamy ich w Rzymie, gdzie nauczali, dawali świadectwo i ponieśli męczeństwo w imię Chrystusa. Nawiedzenie ich grobów niech będzie dla wszystkich okazją do umocnienia w wierze, nadziei i miłości. Niech Bóg wam błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 marca

    Święty Patryk, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Gertruda, ksieni
    ***



     Katedra pod wezwaniem Światłość Chrystusa w Oakland, Kalifornia
    ***

    Patryk urodził się w Brytanii w 385 roku, w rodzinie chrześcijańskiej. Nosił celtyckie imię Sucat. Kiedy miał 16 lat, korsarze porwali go do Irlandii. Przez 6 lat był tam pasterzem owiec. W tym czasie nauczył się języka irlandzkiego. Na przypadkowym statku udało mu się zbiec do północnej Francji. Tam kształcił się w dwóch najgłośniejszych wówczas szkołach misyjnych: w Erinsi i w Auxerre. Podjął studium przygotowujące go do pracy na misjach. Był uczniem św. Germana z Auxerre. Przez jakiś czas przebywał w Italii i w koloniach mniszych na wyspach Morza Tyrreńskiego.
    W tym czasie zmarł w Irlandii, wysłany tam na misje przez papieża św. Celestyna I, biskup św. Palladiusz. Postanowiono na jego miejsce wysłać Patryka. Na biskupa wyświęcił go papież w roku 432 i wysłał go do Irlandii. Patryk zastał tam małe grupy chrześcijan, ale stanowiły one wyspy w morzu pogaństwa. Krajem rządzili naczelnicy szczepów i znakomitych rodzin. Kapłani pogańscy zażywali wielkiej powagi. Patryk swoim umiarem i podarkami zdołał większość z nich pozyskać dla wiary. Obchodził poszczególne rejony Zielonej Wyspy, wstępując najpierw do ich władców i prosząc o zezwolenie na głoszenie Ewangelii. W Armagh założył swoją stolicę, skąd czynił wypady na cały kraj.
    Nie jeden raz przeszkadzano mu w jego misji; zdarzały się zamachy na jego życie. Na ogół jednak praca jego miała ton spokojny. Spotykał się z życzliwością tak poszczególnych władców, jak i miejscowej ludności. Aby sobie nie zrażać władców niektórych grup etnicznych, dla poszczególnych szczepów ustanawiał biskupów. Kapłanów, których zadaniem było niesienie im pomocy, podobnie jak to uczynił św. Augustyn i św. German, zobowiązał do życia wspólnego na wzór klasztorów. Do liturgii wprowadził obrządek, jaki wówczas był powszechnie przyjęty w Galii (we Francji).
    Do nawrócenia całej wyspy św. Patryk potrzebował wielu ludzi. Misjonarze na jego apele zgłaszali się tłumnie. Największą wszakże pomocą byli dla niego mnisi. Z nich to tworzył ośrodki duszpasterskie. Tak więc w Irlandii powstał jedyny w swoim rodzaju zwyczaj, że opaci byli biskupami, a mnisi w klasztorach – ich wikariuszami. W tej pracy okazał się dla Patryka mężem opatrznościowym św. Kieran. Według podania Patryk miał wręczyć Kieranowi dzwon, którym tenże zwoływał mnichów i wiernych na wspólne pacierze liturgiczne. To było także osobliwością Irlandii. Zwyczaj dzwonienia rozpowszechnili mnisi irlandzcy po całej Europie. Patryk upowszechnił także zwyczaj usznej spowiedzi.
    Ostatnie dni swojego życia spędził Patryk w zaciszu klasztornym, oddany modlitwie i ascezie. Utrudzony pracą apostolską, oddał duszę Panu 17 marca 461 w Armagh (dziś Ulster, Północna Irlandia), które to miasto stało się odtąd stolicą prymasów irlandzkich. Patryk przeżył ok. 76 lat, w tym ok. 40 lat w Irlandii, która czci go jako swojego apostoła, ojca i patrona. Jest on również patronem Nigerii (nawróconej przez irlandzkich misjonarzy) oraz Montserrat, archidiecezji nowojorskiej, bostońskiej, Ottawy, Armagh, Cape Town, Adelajdy i Melbourne, a także inżynierów, fryzjerów, kowali, górników, upadłych na duchu oraz dusz w czyśćcu cierpiących. Czczony także jako opiekun wiosennych siewów i zwierząt domowych. Zwracają się do niego lękający się węży i ukąszeni przez nie.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w biskupim stroju. Jego atrybutem jest liść koniczyny – dla podkreślenia, że Patryk rozpoczynał ewangelizowanie od wykładania prawdy o Trójcy Przenajświętszej, a także wąż. Inne atrybuty to mitra, pastorał, krzyż, księga, chrzcielnica, węże, harfa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Stróż Zielonej Wyspy, Patryk

    Fragment książki “Współtwórcy Europy”o. Mirewicz Jerzy SJ

    Copyright © Wydawnictwo WAM 2003

    AUTOR/ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA COMMONS, SICARR, LICENCJA: 0

    ***

    ur. ok. 389, zm. 461

    Święty Patryk nie urodził się w Irlandii. Przywieźli go tam i sprzedali jako niewolnika Irowie po jednym z pirackich napadów na Brytanię. Miał wówczas lat szesnaście. Było to jego jedyne bogactwo. Chociaż bowiem pochodził z chrześcijańskiej, rzymsko-brytyjskiej rodziny, klerykalnej nawet, ponieważ jego ojciec był diakonem a dziadek kapłanem, to jednak jego uświadomienie religijne obejmowało zaledwie niejasne pojęcie Boga prawdziwego, a wykształcenie ogólne ograniczało się do początków języka łacińskiego. Zdobywał — zwłaszcza to pierwsze — własnym trudem myśli i serca przez sześć długich i samotnych lat, gdy na zielonych pastwiskach przymusowej ojczyzny pasł bydło swego pana. Pasterska służba, samotność i absolutna zależność od drugiego człowieka wiele go nauczyły. Wprawdzie sam będzie się później oskarżał o „wiejskość” swojej teologii oraz metody katechetycznej, a inni zarzucą mu wprost niedouczenie w tych dziedzinach, ale to właśnie on potrafił schrystianizować Irlandię, dla której mieszkańców był najpierw tylko niewolnikiem.

    W tym niewolniku jednak rosło pragnienie apostolstwa i wizja królestwa Bożego o tak szerokich horyzontach, że widział się w nim dalej sługą, ale już dobra duchowego swych panów. By zrealizować tę wizję, ucieka z Irlandii do Galii. Jak był ciekawy wszelkich informacji z zakresu życia duchowego w obcym kraju i jak je umiał zbierać, świadczy fakt, że trafia do świeżo założonej wspólnoty zakonnej w Lérins (Południowa Francja), a później do Auxerre, gdzie przyjął kapłaństwo i przez prawie dziesięć lat odbywał studia. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, w jak odmiennym świecie dotąd się wychowywał i dojrzewał psychicznie — w świecie odciętym od krystalizującej się cywilizacji europejskiej. Irlandia, podobnie jak Szkocja, nie zaznała okupacji rzymskiej z jej ujemnymi i dodatnimi skutkami. Zamknięta w swojej kulturze celtyckiej, oddzielona wodami oceanu od innych ośrodków myśli i działania, broniąca się przed obcymi wpływami oryginalnym kultem religijnym, w którym druidzi odgrywali ważną rolę, pozostawała na uboczu, podczas gdy przez dawne posiadłości Rzymu przeciągało nowe życie z całym bogactwem spraw i problemów. Żeby w Irlandii zaszczepić chrześcijaństwo, należało uwzględnić podstawowe cechy jej kultury oraz zapoznać się z duchem religii jej mieszkańców, nazywanych wówczas także Szkotami. Do nich to wysyła papież Celestyn I biskupa Palladiusza w 431 roku, by zorganizował tam rozproszonych chrześcijan w prawną jednostkę kościelną. Podając ten fakt, Prosper z Akwitanii używa określenia: ad Scottos in Christum credentes. Musiał więc ktoś przed 431 rokiem głosić w Hibernii naukę chrześcijańską, przyjmowaną jednak z wielkimi oporami, co może nam wytłumaczyć i niepowodzenie misji Palladiusza. Irlandia czekała jeszcze na prawdziwego apostoła.

    Honor ten i trud przypadły Patrykowi, który — jak sam wyznaje — we śnie usłyszał wzywający go głos Irów. Władze kościelne bez entuzjazmu potraktowały ofiarowanie się Patryka na pójście za tym głosem. Główną przeszkodą były braki w jego wykształceniu. Dobrze to świadczy o ludziach, od których zależał Patryk, że tak dbali, by misjonarze prawdziwej wiary byli wszechstronnie przygotowani do spełnienia swego obowiązku. W wypadku byłego niewolnika odgrywało rolę jeszcze i to, że posiadał bardzo nikłą znajomość języka łacińskiego — oficjalnego wówczas języka Kościoła. Do końca życia władał nim nieporadnie. Bano się więc, że nawet jego ceniona już wtedy gorliwość nie wystarczy, by przeważyć wpływ druidów na zwartą społeczność celtycką. Pisał o niej ówczesny kronikarz, że jest loricata — opancerzona przeciwko prawdzie i nie kruchym słowem, lecz taranem rozbijać ją trzeba.

    W bardzo kruche słowo uzbrojony, wybrał się jednak z otrzymanym od władz pozwoleniem i błogosławieństwem Patryk jako biskup do ziemi swojej niewoli. Może nie zdawali sobie sprawy jego zwierzchnicy z tego, z jaką mocą miał na tej ziemi stanąć i podbić ją Chrystusowi. A było nią zbierane doświadczeniem osobistym rozpoznanie charakteru ludu irlandzkiego połączone z wielką ku niemu miłością. Prawda zawsze jest najlepiej przekazywana w otoczce miłości. Tę tajemnicę odkrył „niedouczony” biskup i posłużył się nią jak kluczem. Nie był mu potrzebny taran.

    Był to prawdopodobnie rok 432, gdy Patryk rozpoczął pracę apostolską w Irlandii, przede wszystkim na jej zachodnich i północnych krańcach. Zdobył sobie uznanie i przyjaźń króla Loegaira, który wraz z innymi potentatami otoczył opieką jego duszpasterskie wysiłki. Najtrudniejsze — jak można się było spodziewać — miał przeprawy z druidami, nosicielami tradycji religijnej i kulturalnej Celtów. Korzystali ze swojego wpływu na jednolite pod względem kultu i wiary masy, by nawet władcom podsuwać rozwiązania w dziedzinie polityki. „Człowiek ze złotym sierpem” był symbolem siły ponadziemskiej, hierarchicznie zorganizowanej i nieubłaganie łamiącej wszelkie przeszkody. Przeciwstawił jej Patryk krzyż i słowo prawdy.

    Nie posiadamy szczegółowej i pewnej kroniki jego działalności. Pozostawił nam wprawdzie coś w rodzaju autobiografii Confessio (Wyznanie), ale ona nie daje pełnego obrazu przekształcania Irlandii z wyspy pogańskiej w wyspę świętych i uczonych. Tak bowiem (Insula sanctorumInsula doctorum) mówiono o niej w średniowieczu. Dla Patryka była ona najpierw wyspą trudu i niebezpieczeństw. A może trochę i rozczarowań, gdy jego styl apostołowania spotkał się z krytyką.

    Wprowadził bowiem w Irlandii odmienną od kontynentalnej, a nawet brytyjskiej, strukturę administracji kościelnej. Nie mógł jej oprzeć, jak w reszcie Europy, na ośrodkach miejskich, w których rezydowałby biskup, Pater et defensor civitatis. Miast w znaczeniu grecko-rzymskim tam nie było. Korzystając więc z tego, że wielu neofitów z najprzedniejszych również rodów pragnęło całkowicie poświęcić się doskonałości chrześcijańskiej, zakładał klasztory, naokoło których powstawały osiedla, zalążki przyszłych miast. Przełożony klasztoru, obdarzony zwykle sakrą i władzą biskupią, był odpowiedzialny nie tylko za swoją społeczność zakonną, ale i za wszystkich mieszkających w zasięgu jego misjonarskiej działalności. Mnisi irlandzcy odznaczali się od początku wielkim dynamizmem apostolskim i jednocześnie doskonałą taktyką zdobywania zwolenników dla nowej wiary. Przedstawiali bowiem chrystianizm jako naukę i system życia przyjęty przez wszystkie ówczesne cywilizowane narody, do których grona warto należeć, nie tracąc jednak nic z własnej kultury. Chrześcijanie Zielonej Wyspy, przyjmując w administracji kościelnej, studiach i liturgii język łaciński, wiedzieli, że łączą się nim z całością Kościoła jak mostem, a nie jak w krajach podległych kiedyś władzy rzymskiej — kajdanami. Ta ich postawa pewnej niezależności sprawiała, że potrafili walczyć o niektóre formy zewnętrzne rodzimego pochodzenia w praktykach religijnych (specjalny kształt tonsury kleryckiej, odmienny system obliczania daty Świąt Wielkanocnych itp.). Chrześcijaństwo zostało tutaj wszczepione w dobre drzewo celtyckiej kultury.

    Irlandczycy uważają to za dzieło Patryka. Dzieło tym cenniejsze, że dokonane przez „obcego człowieka”, człowieka z kręgu kultury Brytów, przybysza ze Wschodu, który mógł słusznie kierować się osobistymi pretensjami do narodu swoich krzywdzicieli. A tymczasem właśnie on występuje w ich obronie i to przeciwko swym pobratymcom z Brytanii, którzy pod wodzą plemiennych władców najeżdżali Irlandię, grabiąc, mordując i uprowadzając ludność w niewolę. Takim władcą był Korotyk, chrześcijanin, „niegodny tego imienia”, źródło cierpień wielu niewinnych Irów. Zaklinał go Patryk i błagał o pozostawienie w spokoju ludzi, którzy niedawno przyjęli wiarę w Chrystusa, a oto teraz prześladowani są przez Jego wyznawców. Gdy to nie pomogło, pisze list otwarty do żołnierzy Korotyka (Epistula ad Milites Corotici), przeważnie chrześcijan, ostro ich napominając, by nie brali udziału w grzesznych czynach tyrana. Chyba nie łatwo mu było zwracać się do nich w ten sposób: „Ułożyłem i własnoręcznie napisałem te słowa do przekazania i rozszerzenia wśród żołnierzy Korotyka, już nie moich współobywateli ani współobywateli świętych Rzymu, lecz obywateli miejsca zatracenia”. Ponad związki krwi, kultury i języka cenił on sobie bardziej wspólnotę wiary — jak przystało na prawdziwego apostoła — ale to nie pozbawiało go świadomości, że Irlandia nie jest jego domem rodzinnym, a jej mieszkańcy powołują się na inne drzewo genealogiczne. Przypomina nawet w tym liście krzywdy wyrządzone jemu oraz jego rodzinie przez Irów, którym on teraz, ze względu na Chrystusa, służy i służyć pragnie do końca swego życia. W takim bolesnym konkrecie stosunków międzynarodowych krystalizowało się pojęcie „rzeczpospolitej chrześcijaństwa”. Imponowało to prawdopodobnie podopiecznym Patryka. A pociągnięci przezeń i wychowani mnisi naśladowali jego szlachetny gest nakładania na wszelkie granice prawdy Chrystusowej.

    Stał się ten gest cechą charakterystyczną mnichów celtyckich. Peregrinari pro Christo, peregrinari pro amore Dei (pielgrzymować dla sprawy Chrystusowej i Bożej) było motywem wielkiej wędrówki irlandzkich zakonników, którzy uważali za jedną z zasad ascetycznych oderwanie się od najbliższych, od własnego kraju, by w środowisku obcym, często nieprzyjaznym głosić Ewangelię. Powoływali się na przykład Abrahama, o którym czytali w Księdze Rodzaju: „Jahwe rzekł do Abrahama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę… Abraham udał się w drogę, jak mu Jahwe rozkazał”. Ta mistyka dalekich dróg i odległych krajów wychowywała ludzi o szerokim spojrzeniu na sprawy całego świata, ludzi ofiarnych, ludzi rozkochanych w wielkich przygodach duchowych własnych i cudzych. Szukając tej przygody po mało wówczas znanych ziemiach Europy, scalali je przez wierność Kościołowi w jeden organizm. Tutaj więc również działał duch świętego Patryka. Ożywiony nim Kolumban (540—615) opuszcza Irlandię, udaje się do Francji, gdzie w Wogezach zakłada klasztor Luxeuil, stamtąd wyrusza do Nadrenii, by wreszcie po bardzo urozmaiconym życiu misjonarskim osiąść w Bobbio (północne Włochy), ostatnim etapie swojej wędrówki. Europa — jak każde ważne dzieło w historii — rosła ofiarami jednostek, które formującemu się jej organizmowi nadają duchową treść.

    Jednym z elementów tej treści jest świadomość własnych win i konieczności ich odpokutowania. Patryk wspominając swoją młodość, nazywa się peccator rusticissimus (grzeszny nieuk lub nieokrzesany grzesznik), by tym usprawiedliwić podejmowane przez siebie praktyki pokutne. Podpatrzyli dobrze tę postawę mnisi irlandzcy. Można powiedzieć, że w znacznej mierze oni nauczyli Europejczyków spowiadać się i zdobywać się na jasno określony gest zadośćuczynienia. Służyły do tego „katalogi grzechów z odpowiednimi za nie pokutami”, układane przez surowych, ale sprawiedliwych zakonników, odgrywających wówczas rolę sumienia społeczności wiernych. Kultura jednostkowa i zbiorowa otwarta na pojęcia winy, odpowiedzialności, kary i wyrównania rachunków jest kulturą zdrową. Wychowuje bowiem człowieka, który mówiąc o sobie: jestem grzesznikiem i szukam zmiłowania Pańskiego — zdaje sobie równocześnie sprawę z tego, że do źródła miłosierdzia prowadzi trudna droga naznaczona zawsze jakąś ofiarą i przypomnieniem o cenie ładu. Bohaterem średniowiecza był człowiek „o sercu skruszonym”. Istnieli oczywiście wówczas publiczni grzesznicy, wielcy zbrodniarze, którzy jednak, tknięci łaską i przyjmujący ją, przekształcali się w publicznych również pokutników. Biegła więc poprzez wszystkie klasy społeczne wyraźna linia podziału postaw i czynów ludzkich na złe i dobre. Przy tej granicy czuwali mnisi, którzy — jak ich wzór: Patryk — swoje sądy etyczne formowali przy najważniejszej i świętej relacji: stworzenie i Stwórca. Stosunek do Boga na pierwszym miejscu decydował o wartości moralnej czynów jednostki, wszystkie inne stosunki musiały mu być podporządkowane. Zakonnik miał obowiązek całą duszą przylgnąć do prawd Bożych przede wszystkim i światłem z nich czerpanym posługiwać się w rozwiązywaniu własnych i cudzych problemów. Z tych właśnie czasów pochodzi powiedzenie: Monachus canem agit in fide custodiens bona Domini (mnich w sprawach wiary czuwa jak pies przy dobrach Pana). Potrzebni byli tacy ludzie dbający o to, by w różnych miejscach i odmiennych kulturach chrześcijaństwo wrastało prawidłowo w każdą rzeczywistość, przekształcaną w dobrą naturalną pożywkę dla nadprzyrodzonych cnót. Nic dziwnego, że w tych czasach serca przepełnione radością i nadzieją przypadały do słów Psalmu 23: „Pan jest moim pasterzem; nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, orzeźwia mą duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.

    Dla świętego Patryka „zielonym pastwiskiem” stała się cała Irlandia. Sam Bóg oprowadzał go po niej, każąc mu głosić prawdę jej mieszkańcom, by z nich znowu wielu wyruszyło na rozległe pastwiska Europy w poszukiwaniu zagubionych w pogaństwie lub herezji dusz. Obraz ten używany bardzo często w ówczesnym słownictwie ascetycznym i duszpasterskim doskonale charakteryzuje epokę nabrzmiałą dynamizmem apostolskim. Pięknie odwdzięczyła się Zielona Wyspa swemu Pasterzowi, rozgłaszając jego chwałę, a jeszcze bardziej sprawdzając trafność jego metody polegającej na indywidualnym działaniu wędrownych mnichów iroszkockich. Ilu ich było, trudno dociec. Pamięć o nich, nie związana z żadnym stałym miejscem pobytu, szybko wygasła. Zapisani w kronice macierzystego klasztoru jako pielgrzymi sprawy Chrystusowej, więcej już na jej karty nie wracali, chyba tylko jakąś legendą lub wyolbrzymioną przekazywaniem z ust do ust pogłoską o ich sukcesach apostolskich w krajach bez nazw, bez historii i bez określonego rzekami czy górami miejsca. Niektórzy badacze początków chrześcijaństwa w Polsce chcą ją widzieć w rzędzie tych krajów objętych działalnością pionierską misjonarzy irlandzkich na długo przed chrztem Mieszka. Hipotezy te odrzuca Aleksander Brückner w Dziejach kultury polskiej dwoma zdaniami: „Mnichom iryjskim przypisywano walny udział w tej mniemanej misji. Że jeden i drugi mnich iryjski między r. 966 a 1066 i do Polski trafił, nie myślimy przeczyć; są po nekrologach najdawniejszych klasztorów dwa, trzy najwyżej nazwiska iryjskie, ależ nic nas nie upoważnia odnachodzić tych misjonarzy i przed r. 966”. Nie tutaj miejsce na rozstrzyganie sporu między historykami. Wolno nam jednak przypuszczać, że gorliwa praca tych bezimiennych misjonarzy docierała przynajmniej pośrednio falami rozszerzającego się chrześcijaństwa do brzegów naszej prehistorii. Działało tutaj również prawo osmozy. Zasięg wpływów chociażby anonimowego apostoła prawdy Chrystusowej jest zawsze szerszy i trwalszy od tych, które się łączy z wielkimi imionami wodzów, filozofów, uczonych i artystów. Dlatego też i Polskę można w pewnej mierze uważać za dłużniczkę świętego Patryka. Przypominają to nam nawet dzwony, które zwołują z wież polskich kościołów na służbę Bożą wierzących, a niewierzącym i walczącym z Bogiem głoszą Jego miłosierną i sprawiedliwą obecność. Patryk bowiem rozpowszechnił zwyczaj posługiwania się dzwonami wzywającymi do uczczenia tajemnic zbawienia, miłosierdzia i sprawiedliwości.

    Takim również dzwonem — oczywiście w przenośni — była jego autobiografia zatytułowana Confessio (Wyznanie). Przerasta ona nawet intencje autora, który prawdopodobnie zamierzał objawić wobec Boga i ludzi swoją postawę wewnętrzną — źródło i wytłumaczenie misjonarskiego gestu. Ale dla uważnego czytelnika będzie zawsze głosem prawdy o człowieku wszystkich czasów, ponieważ mówi o zasadniczych relacjach stworzenia do Stwórcy — jest w niej bowiem wyznanie winy, wyznanie wiary i wyznanie chwały. Cały człowiek w sakralnej perspektywie. Pisał ją Patryk pod koniec życia, spiesząc się, by zdążyć opowiedzieć siebie Bogu i ludziom przed śmiercią. Et haec est confessio mea anteguam moriar — oto moje wyznanie zanim umrę.

    Nie ma w tym wyznaniu głębokiej filozofii ani subtelnych dociekań teologicznych. Treść jego nie została skojarzona z elegancją stylu. Autor używał łaciny ubogiej, od której Cycero, Hieronim i Augustyn odwróciliby się z zażenowaniem i z żalem, że z wykwintnych cesarskich pałaców klasyczny język przeprowadzono do stajenki. Widzieliby w tym upokorzenie pięknej mowy powstałej z natchnienia poetów, trudu prawników i sztuki retorów. Patryk nie zamierzał niczego i nikogo upokarzać poza sobą. Miał świadomość swojej nieporadności w posługiwaniu się łaciną, ale nie to było jego głównym zmartwieniem. Dopiero gdy zestawił grzechy swojej młodości z dobrocią i miłosierdziem Bożym, poczuł lęk a jednocześnie wdzięczność, że oto on, „prostak”, wciągnięty w wielkie sprawy królestwa Chrystusowego, ma swój udział w dziele zbawienia świata. Mógł więc śmiało nazwać się „kamieniem, który tkwił głęboko w błotnistej drodze, aż przyszedł potężny Pan i w miłosierdziu swoim podniósł go i umieścił na szczycie ściany domu swego”. W tym zdaniu jest cały Patryk, pokorny, ale zarazem rozradowany, że ma swoje miejsce w szeregu sług Bożych, tak jak on myślących o uczciwym spełnianiu obowiązku wobec Stwórcy i ludzkości.

    Przewidywał, jak bardzo będzie potrzebna cnota pokory nadchodzącej epoce. Oto bowiem chrześcijaństwu zaczęli się kłaniać królowie. Według świętego Augustyna tkwi w tym niebezpieczeństwo dla jego wyznawców. Zbyt łatwo przywyknąć by mogli do przypisywania sobie owoców łaski i mocy Bożej oraz cierpień i pracy tych męczenników i wyznawców, których dziedzictwo przejęli. Triumfalizm jest zwykle dzieckiem łatwizny. Patryk przyjmował wszystko na kolanach, z wdzięcznością i zdumiewaniem się, że aż tak wiele od Chrystusa, Kościoła i ludzi otrzymał. Zwraca się więc do swoich czytelników ze słowami: „Bądźcie przekonani i wierzcie niezachwianie, że to wszystko było darem Bożym”.

    Średniowiecze dało się przekonać Patrykowi i tym, którzy podobnie określali stosunek Stwórcy do stworzeń. Rozpoczynało swoje dzieje na kolanach, upatrując we wszystkim dar Boży. Była to mądra epoka. Sprawiedliwie oceniała człowieka z jego cnotami i wadami, ponieważ stawiała go zawsze przed trybunałem jedynego Sędziego i powoływała się stale na prawo najwyższe. Była to też epoka uczulona na obecność Boga jako Pana wszechrzeczy, od którego wszystko pochodzi i do którego wszystko wrócić musi. Tylko takiemu Panu służyć całą myślą i każdym czynem warto i trzeba, żeby w sobie ukształtować prawdziwą godność stworzenia rozumnego i wolnego.

    A gdy zbliżał się już zmierzch średniowiecza, człowiek, który łączył w sobie wszystkie jego dobre cechy — Joanna d’Arc — żegnał je, żegnając równocześnie swoje życie, wyznaniem: „Pan Bóg musi być pierwszy obsłużony”. Bóg pierwszy obsłużony to obsłużony też pięknie człowiek i kosmos. Z takiego bowiem gestu służby wyrosła sztuka, filozofia, literatura religijna i świecka średniowiecza. Wszystkie objawy życia zawierały w sobie dostojność i powagę liturgiczną, a liturgia znowu wypełniona była po brzegi żywą oraz głośno wyznawaną prawdą o wierzącym człowieku — o człowieku zachowującym jedność wewnętrzną dzięki zapatrzeniu się w blask królestwa Chrystusowego. Użyte wyżej określenia miały wówczas pełną wartość. Nie zamykano ich tylko w dziełkach ascetycznych i komentarzach Ewangelii. Zrośnięte nawet z szarą codziennością, potrafiły ją tak rozjaśniać, jak złoto-błękitne i purpurowe iluminacje ozdabiające karty ówczesnych manuskryptów opromieniały monotonne szeregi słów i zdań tekstu.

    Używając porównania dziejów chrześcijaństwa w Irlandii do sporządzonego pracowicie manuskryptu, możemy śmiało nazywać Patryka wspaniałym inicjałem, który te dzieje rozpoczyna. Inicjałem bogatym w treść wewnętrzną, w świętość, przy równoczesnej prostocie i nawet ubóstwie opowieści o zewnętrznych losach apostoła Irlandii. Wszystko, co o nim wiemy, znajduje się w jego autobiografii, bardzo oszczędnej, jeśli chodzi o zapis przygód życiowych. Może dlatego zbiegły się do jego postaci legendy, by dodać jej koloru i tak ją wprowadzić w wyobraźnię rodzącej się Europy chrześcijańskiej na równi z innymi bohaterami wiary, myśli i czynu. Widzimy więc w tych legendach Patryka wyrzucającego węże z Zielonej Wyspy albo trzymającego delikatnie w palcach trójlistną koniczynkę jako symbol tajemnicy Trójcy Świętej, albo jeszcze chroniącego przed burzą miejsce wspólnych modlitw. Legendy dorzucane do życia świętych są zwykle znakiem wdzięczności za ich ofiarowanie się na przewodników po trudnych drogach doskonałości chrześcijańskiej. Prawda jednak o nich będzie zawsze piękniejsza od najpiękniejszej legendy.

    Prawda o świętości Patryka da się streścić jego własnymi słowami, że „wszystko jest darem Bożym”. A więc i on jest darem, który czyni historię ludzkości milszą w oczach naszych, bardziej zrozumiałą i bliższą Chrystusa.

    Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 marca

    Święty Gabriel Lalemant,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Renat Goupil, prezbiter i męczennik
    ***
    Gabriel Lalemant był jednym z francuskich misjonarzy jezuickich, pracujących w latach 1642-1649 wśród Indian Huronów i Irokezów w Ameryce Północnej, przede wszystkim w Kanadzie. Pracował i zginął razem z Janem de Brebeuf, który razem z Towarzyszami jest wspominany 19 października.

    Święty Gabriel Lalemant

    Gabriel urodził się w 1610 roku w Paryżu. Był synem adwokata. Mając 20 lat wstąpił do jezuitów. Studiował teologię w Bourges. Przyjąwszy świecenia kapłańskie w 1638 r., uczył w La Feche, Moulins i Bourges. W 1646 roku przybył do Quebecu, gdzie prowadził działalność ewangelizacyjną. W 1648 roku razem z Janem de Brebeuf podjął pracę misyjną wśród Indian w Kanadzie.
    Wielkie zasługi jako misjonarze w Kanadzie położyli jezuici, sulpicjanie i urszulanki (tzw. czarne). Największą przeszkodę dla ich pracy stanowiły odległości – olbrzymie, puste przestrzenie oraz dzikie szczepy Indian. Traktowali oni misjonarzy jako białych kolonizatorów, którzy przybyli tu jedynie w tym celu, by wydrzeć im ojczystą ziemię. Okrucieństwa, jakich dopuszczali się Europejczycy na Indianach, jeszcze bardziej zwiększały ich wrogość.
    Jednak praca misyjna powoli przynosiła owoce. W 1649 r. było już 7 tys. ochrzczonych Indian. Niestety, dzieło misjonarzy zostało zniszczone przez dzikich Irokezów. 16 marca 1649 r. napadli oni na wioski Huronów i wymordowali większość mieszkańców. Ze szczególną zawziętością dręczyli misjonarzy. Zachował się opis okrutnego męczeństwa o. Jana de Brebeuf. Prawdopodobnie w taki sam sposób zginął także o. Gabriel Lalemant. Razem z innymi jezuickimi męczennikami został beatyfikowany przez Piusa XI w 1925 roku, a kanonizowany w 1930 r.
    Następcy męczenników kontynuowali dzieło ewangelizacyjne. W 1674 r. udało się założyć pierwszą diecezję kanadyjską w Quebecu. Biskup Laval założył w tym mieście pierwsze seminarium duchowne, które dało początek francuskojęzycznemu uniwersytetowi, istniejącemu do dzisiaj pod nazwą Uniwersytet Laval.
    Od 1926 r. w Midland (w prowincji Ontario), w miejscu, gdzie odkryto grób Jana de Brebeuf i Gabriela Lalementa, istnieje sanktuarium Jezuickich Męczenników Kanadyjskich. Modlą się tam miejscowi Indianie oraz liczni przedstawiciele kanadyjskich imigrantów. Do tego miejsca od ponad 50 lat na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej pielgrzymuje kanadyjska Polonia (od ok. 30 lat również w pieszej pielgrzymce, której towarzyszą co roku polscy biskupi).
    Sanktuarium to nawiedził w 1984 r. papież św. Jan Paweł II, który powiedział wówczas: “Przywołajmy na chwilę tych heroicznych świętych, których w tym miejscu czcimy, a którzy zostawili nam tak wspaniałe dziedzictwo”, a później dodał: “To sanktuarium męczenników jest miejscem pielgrzymek i modlitw, monumentem Bożego błogosławieństwa dla przeszłości, inspiracją dla nas, spoglądających w przyszłość”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 marca

    Święty Klemens Maria Hofbauer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Ludwika de Marillac, zakonnica
      •  Błogosławiony Artemides Zatti, zakonnik
    ***
    Święty Klemens Maria Hofbauer

    Klemens urodził się 26 grudnia 1751 roku na Morawach w Tasovicach w licznej czeskiej, choć zniemczonej rodzinie rzeźnika. Na chrzcie otrzymał imię św. Jana Apostoła. Gdy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Matka potrafiła nie tylko zapewnić dwunastce dzieci utrzymanie, ale przede wszystkim głębokie wychowanie religijne. Jego ojciec nazywał się Dvorak, ale gdy z Budziejowic Czeskich przeniósł się do miejscowości, gdzie istniała silna kolonia niemiecka, zaczął używać niemieckiego odpowiednika Hofbauer. Ponieważ ubóstwo matki nie pozwoliło Janowi się kształcić, podjął pracę jako piekarz. Nie miał wszakże spokoju: nurtowało go bowiem pragnienie poświęcenia się na służbę Bożą. Dlatego za oszczędzony grosz wraz ze swoim przyjacielem, Piotrem Kunzmannem, udał się do Rzymu, a potem do Tivoli, gdzie wstąpił do eremitów. Nie czuł się tam jednak dobrze. Gnał go żar pracy apostolskiej. Dlatego wystąpił z eremu i wrócił do kraju. W klasztorze norbertanów w Klosterbruck chodził do gimnazjum, a równocześnie służył w klasztorze, by w ten sposób opłacić swoją naukę i utrzymanie. Na nowo podjął też pracę piekarza. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i pobożnie do niej służył. To zwróciło uwagę na niego pewnych pań, które pomogły mu poświęcić się studiom wyższym na uniwersytecie wiedeńskim.
    W Rzymie zetknął się z niedawno założonym przez św. Alfonsa Marię Liguoriego zakonem redemptorystów, do którego wstąpił. Przyjął wówczas imiona Klemens Maria. Ponieważ miał już ukończone studia teologiczne, zaraz po złożeniu ślubów zakonnych otrzymał święcenia kapłańskie (1785). Miał już wtedy 34 lata. Jako neoprezbiter został wysłany do Wiednia, a następnie na Pomorze. Zatrzymał się na jakiś czas w Warszawie. Chwilowy postój przemienił się w pobyt trwający 21 lat (1787-1808).
    Klemens przybył do Warszawy z dwoma przyjaciółmi: z o. Hublem i bratem Kunzmannem. Ze względu na złe drogi i panującą jeszcze zimę nuncjusz papieski polecił gościom pozostanie w stolicy przez pewien czas. Biskup poznański, do którego należała wówczas Warszawa, powierzył im opiekę nad kościołem św. Benona w Warszawie. Był on przeznaczony dla katolików niemieckich. Polecono również Klemensowi czasową opiekę nad kościołem pojezuickim przy katedrze, gdyż po kasacie tego zakonu (1773) kościół niszczał. Redemptorystom oddano równocześnie pod opiekę dom sierot i szkołę rodzin rzemieślniczych. Na audiencji u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Klemens otrzymał zapewnienie pomocy materialnej. Podobną pomoc zadeklarowała Komisja Edukacji Narodowej, a także sejm w Grodnie. Skoro zaś dzieło zostało rozpoczęte, trzeba je było dalej prowadzić. W taki to sposób Klemens pozostał już w Warszawie.Utrzymanie kościołów, sierocińca, internatu i szkoły wymagało znacznych środków. Czasami Klemens musiał żebrać, aby zdobyć niezbędne środki. Zachowała się historia o tym, jak pewnego dnia zaszedł po prośbie do karczmy. Kiedy zwrócił się o datek do grających w karty, jeden z graczy uderzył go w twarz, na co Święty odpowiedział: «To dla mnie, a co dla moich sierot?» Skruszeni kompani oddali całą wygraną. Prowadził działalność charytatywną, opiekował się służącymi – których było wtedy w stolicy około 11 tysięcy. Uruchomił drukarnię i wydawnictwo książek religijnych oraz stowarzyszenie dla pogłębiania wiedzy religijnej. W ten sposób powstała pierwsza placówka jego zakonu w Polsce. Był wybitnym kaznodzieją.
    Dla zapewnienia trwałości rozpoczętego dzieła Klemens rekrutował z chłopców przyszłych redemptorystów. Oddawał ich do szkół gimnazjalnych, a potem sam uczył ich filozofii i teologii aż do święceń kapłańskich. Po 8 latach miał 7 kapłanów. Założył także nowicjat. W roku 1803 miał już 18 kapłanów, a w roku 1808 łączna liczba redemptorystów wyniosła 36. Władze zakonu, widząc błogosławione owoce jego pracy, mianowały Klemensa wikariuszem generalnym na tereny na północ od Alp, zezwalając mu na dużą swobodę w działaniu.
    Gdy po III rozbiorze Polski Warszawa znalazła się pod okupacją Prus, zaczęły się prześladowania. Daremnie Klemens słał memoriały do króla Fryderyka II, wykazując, że do szkoły elementarnej chodzi 256 chłopców i 187 dziewcząt; że jest to jedyna w Warszawie szkoła dla dziewcząt; że dzieci są ubogie i korzystają z nauki bezpłatnie; że wiele wśród nich jest bezdomnych sierot, które także z internatu korzystają bezpłatnie. Nic nie pomogło. Nadszedł dekret likwidacji szkoły.
    Napoleon na wniosek marszałka Davouta podpisał wyrok, skazujący redemptorystów, zwanych także benonitami (od kościoła św. Benona), na wywiezienie ich do twierdzy w Kostrzyniu nad Odrą. Działo się to 20 czerwca 1808 roku. Tam po miesiącu uwolniono redemptorystów, ale nie pozwolono im wracać do Polski. W tej sytuacji Klemens udał się do Wiednia. Osiadł przy kościele sióstr urszulanek. Był niezmordowany w konfesjonale i na ambonie. Otoczył opieką młodzież, zwłaszcza uczęszczającą na uniwersytet, chętnie ją wspomagał duchowo i materialnie. Zdołał skupić koło siebie grupę inteligencji wiedeńskiej i przez nią rozwinąć zbawczy wpływ na innych. Oni to przyczynili się do odrodzenia religijnego w Austrii.
    Zmarł w opinii świętości 15 marca 1820 roku. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją w Wiedniu. W roku 1848 rewolucja skasowała redemptorystów w Austrii. Uległo wówczas zniszczeniu archiwum prowincji zakonu z bezcennymi dokumentami, dotyczącymi działalności Klemensa. W roku 1862 odbyła się ekshumacja i przeniesienie jego śmiertelnych szczątków z cmentarza komunalnego do kościoła redemptorystów. W roku 1888 papież Leon XIII wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a w roku 1904 papież św. Pius X wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Ze względu na to, że św. Klemens spędził 21 najpiękniejszych swoich lat w Warszawie, Episkopat Polski włączył go do katalogu świętych polskich. Jest jednym z patronów Warszawy, a także kelnerów i piekarzy.
    W ikonografii św. Klemens przedstawiany jest w habicie. Jego atrybutem jest krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________-

    Apostoł Warszawy – św. Klemens Maria Hofbauer

    Apostoł Warszawy - św. Klemens Maria Hofbauer

    św. Klemens Maria Hofbauer/P.Rinn (PD)

    ***

    Do Warszawy trafił przejazdem. Pozostał w niej 21 lat. Tu przeżywał chwile dla Polski wielkie, ale także czasy wypełnione hańbą. Z wielkim poświęceniem organizował w naszej stolicy szkoły i prowadził dzieła charytatywne. Nazywał się Klemens Maria Hofbauer (Dworzak). Czczony jest jako apostoł Warszawy.

    Urodził się na Morawach w roku 1751. Pochodził z ubogiej rodziny. Dzięki swej pracowitości i ludzkiej życzliwości ukończył studia w Wiedniu i wstąpił do Redemptorystów w Rzymie. Święcenia kapłańskie przyjął w wieku 34 lat.

    Przełożeni polecili mu w roku 1787, by udał się nawracać protestantow na Pomorzu. Po szczegółowe instrukcje przyjechał do Warszawy. Była zima, drogi w fatalnym stanie, więc nuncjusz papieski kazał św. Klemensowi Marii i jego dwom towarzyszom poczekać w naszej stolicy do wiosny. Powierzono ich opiece kościół pod wezwaniem św. Benona, przeznaczony dla duszpasterstwa Niemców przebywających w Warszawie, a także sierociniec i szkołę rodzin rzemieślniczych. Podjąwszy prowadzenie tych dzieł Klemens Maria pozostał w polskiej stolicy. Stworzył tu pierwszą w Polsce placówkę Redemptorystów.

    Doznawał licznych prześladowań. Na jego działalność bardzo niechętnie patrzyli zaborcy. Szczególnie wiele uwagi poświęcał dzieciom i młodzieży. Dbał o to, aby dać im jak najlepsze wykształcenie. Organizowaną przez siebie pomocą charytatywną obejmował coraz większe grono dzieci osieroconych, opuszczonych. Równocześnie nie zaniedbywał pracy duszpasterskiej z dorosłymi. Był wybitnym kaznodzieją. Uruchomił drukarnię, utworzył wydawnictwo, publikował książki religijne i podręczniki.

    W roku 1808 Napoleon polecił Redemptorystom opuścić Warszawę. Święty Klemens Maria Hofbauer pojechał do Wiednia. Tu podjął działalność podobną do tej, którą prowadził w Warszawie, a także zajął się młodą inteligencją.

    Zmarł w Wiedniu w roku 1820.

    Znana jest opowieść o tym, jak to w trosce o utrzymanie sierocińca prowadzonego w stolicy Polski musiał żebrać. Ktoś poproszony przez św. Klemensa Marię o datek, tak się zirytował, że uderzył go w twarz. Apostoł Warszawy przyjął policzek z godnością i powiedział: “To dla mnie, a co dla moich sierot?”.

    Dziś taka postawa wielu ludziom wydaje się niezrozumiała. Jeśli nawet podejmują jakieś działania dobroczynne, dbają o to, aby zostały jak najlepiej rozreklamowane. Tymczasem świadczenie dobra często nie tylko nie przynosi pochwał, ale związane jest z upokorzeniami. Nie brak i dzisiaj ludzi, którzy – na przykład prowadząc ochronki przy parafiach – czasami muszą znieść wiele drwin i cierpkich słów od tych, do których zwracają się o wsparcie. Przyjmują je pokornie, zatroskani o los potrzebujących.

     wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 marca

    Święta Matylda



    Święta Matylda, patronka fałszywie oskarżonych
    fot. G. Freihalter via Wikipedia, CC BY-SA 3.0
    ***

    Matylda von Ringelheim (Matylda Westfalska) urodziła się w 895 r. w Westfalii. Była córką księcia saskiego Teodoryka (Dietricha) i Reinhildy – pochodzącej z duńskiego rodu królewskiego. Matylda kształciła się i młode lata spędziła w klasztorze benedyktynek w Herford pod okiem babki ze strony ojca, także Matyldy – ksieni klasztoru. Lata tu spędzone będzie zawsze zaliczać do najpiękniejszych w życiu. Tu także zasmakowała w modlitwie i w służbie Bożej.
    Mając 14 lat, w 909 r., poślubiła Henryka Ptasznika, który w trzy lata potem został księciem Saksonii, a w roku 919 królem Niemiec. Znany jest w historii pod imieniem Henryka I (919-936). Życie królowej upływało w spokoju. Mąż dał jej zupełnie wolną rękę w czynieniu dobra. Dla Bożej chwały i dla dobra ubogich nie żałowała pieniędzy. Św. Matylda dała Henrykowi I pięcioro dzieci: Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego, matkę Hugona Kapeta; następcę tronu Ottona, późniejszego cesarza Niemiec (Otton I Wielki, 962-973); Gerbergę, która wyszła za księcia Lotaryngii, a potem za króla Francji, Ludwika IV; Henryka I, późniejszego księcia Bawarii oraz św. Brunona I, od roku 953 arcybiskupa Kolonii.
    Z mężem swoim Matylda przeżyła jako wzorowa małżonka 25 lat. Po śmierci męża (2 lipca 936 r.) musiała patrzeć na wojnę domową, jaka wybuchła o tron królewski pomiędzy jej synami: Ottonem i Henrykiem. Zwycięzcą został Otton, a Henryk jako rekompensatę otrzymał księstwo bawarskie. Nowy władca wiele przykrości wyrządził matce, oskarżając ją o to, że jest zbyt rozrzutna na cele religijne. Sam jednak szafował państwowym majątkiem bez miary, gdyż prowadził stale wojny: najpierw ze swoim bratem, Henrykiem, potem z papieżem, z królem Czech i ze Słowianami na Wschodzie.
    Matylda cierpiała nad tym wszystkim. Popierała jednak syna w założeniu metropolii w Magdeburgu w roku 960 i zależnych od niej biskupstw: w Braniborze (Brandenburg), w Hobolinie (Hawelbergu) i w Oldenburgu, które były położone między Łabą a Odrą na terenach słowiańskich. Cesarzowi przyświecała myśl polityczna, by po prostu biskupstwa te były ośrodkami germanizacji. Królowej natomiast przyświecała myśl pozyskania Słowian dla wiary.
    W 955 r. królowa Matylda przeżyła śmierć swojego najstarszego syna, Henryka, a dziesięć lat później – najmłodszego, św. Brunona, arcybiskupa. Pod koniec życia dotknęło ją jeszcze jedno bolesne przeżycie – śmierć wnuka, biskupa Wilhelma z Moguncji, którą sama przewidziała.
    W ostatnich latach życia Matylda oddała się wyłącznie modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Codziennie przy swoim stole gościła ubogich, widząc w nich samego Pana Jezusa. Hojnie wspomagała kościoły i klasztory ze swoich osobistych majętności. Wystawiła dwa duże opactwa: benedyktynów w Northausen i benedyktynek w Kwedlinburgu. Dlatego ikonografia często przedstawia Świętą z kościołem i klasztorem w ręce. W opactwie w Kwedlinburgu spędziła końcowe lata życia. Tam też przeszła do wieczności 14 marca 968 roku w wieku 73 lat. Pochowano ją obok męża w Kwedlinburgu w kaplicy zamkowej. Od roku 1539 kościół ten jest w ręku protestantów. W roku 1858 katolicy wystawili ku czci św. Matyldy nowy kościół. Pierwszy życiorys królowej ukazał się już w wieku X – a więc tuż po śmierci Świętej. Drugi życiorys polecił napisać św. Henryk II, cesarz niemiecki. Jest patronką fałszywie oskarżonych, wdów, dużych rodzin, rodziców, którym zmarły dzieci.
    W ikonografii przedstawiana w stroju królowej. Jej atrybutami są: korona, budynek klasztoru, jałmużniczka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    fot. SANTO DEL DIA/YouTube

    ***

    Św. Matylda

    Matka ludzi strapionych i zasmuconych

    Nie szczędziła królewskich skarbów i zapasów na pomoc biednym, a za jej rozrzutność zaczęli ją prześladować… synowie. Św. Matylda patronuje rodzinom wielodzietnym oraz osobom niesłusznie oskarżonym. Wstawiennictwa mogą u niej szukać również rodzice, którym zmarły dzieci. Wspominamy ją 14 marca.

    Posiadłość królewska jak… klasztor

    Matylda urodziła się w 895 r. w Westfalii, jej matka, Reinhilda, pochodziła z rodu królewskiego. W młodości Matylda pobierała nauki u samej ksieni benedyktyńskiej, a zarazem swojej babki. W klasztorze zdobywała nie tylko wiedzę, ale również uczyła się prac domowych. Wspominając później ten czas jako „najlepsze lata życia” sama fundowała powstawanie klasztorów.

    Mając czternaście lat wyszła za mąż za Henryka Ptasznika – późniejszego króla Niemiec. W sposób zaskakujący Matylda przeobraziła królewską posiadłość niemal w klasztor, zachęcając wszystkich do regularnych praktyk religijnych i będąc przykładem żywej wiary – przez większość nocy modliła się, a każdy dzień zaczynała od Mszy Świętej. Jej spokój ducha i łagodność miały dobry wpływ na króla Henryka. Kiedykolwiek się na nią pogniewał, Matylda cierpliwie czekała, aż się uspokoi i dopiero potem wracała do rozmowy – nie chciała kłótniami narzucać mężowi swoich decyzji. Często razem odprawiali nabożeństwa, a gdy Matylda chciała modlić się sama – mąż jej w tym nie przeszkadzał.

    Królowa potrzebujących

    Jako Królowa nie szczędziła pomocy potrzebującym – wierzyła, że w każdym z nich jest Chrystus i dzięki nim jest bliżej Niego. Uważała się za matkę ludzi strapionych i zasmuconych. Odwiedzała więźniów, niektórym wypraszając ułaskawienie. Podania mówią, że co sobotę kąpała bezdomnych i pielgrzymów i nawet dwa razy dziennie rozdawała biednym zapasy z królewskiego spichlerza. Co więcej – dopóki cała przeznaczona na pomoc żywność nie została rozdana, królowa również sama nic nie jadła.

    Mąż, Henryk, dał żonie zupełną swobodę w czynieniu dobra. Matylda nie żałowała więc pieniędzy dla tych, którzy potrzebowali wsparcia. Wykorzystywała to również jako okazję do dawania świadectwa – wielu biedaków, uzyskawszy pomoc od królowej, nawracało się i zaczynało nowe, pobożne życie. Matylda nie zapominała również o pomocy zwierzętom. W swojej pobożności bardzo upodobała sobie… koguty, które „swoim pianiem budzą wierzących do służby Chrystusowi”. Dokarmiała również ptaki, aby „chwaliły imię Stwórcy”.

    Żona dobra i kochająca

    Matylda urodziła Henrykowi pięcioro dzieci – Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego i matkę Hugona Kapeta; Ottona, przyszłego cesarza Niemiec; Gerbergę, późniejszą żonę francuskiego króla Ludwika IV; Henryka I, księcia Bawarii oraz św. Brunona I arcybiskupa Kolonii. Małżeństwo przeżyło wspólnie 25 szczęśliwych lat, niestety król Henryk Ptasznik śmiertelnie zachorował.

    Umierając powiedział o swojej żonie piękne słowa, pełne wdzięczności za jej dobroć i miłość: „Nigdy nikt nie miał żony, której wierność byłaby bardziej niewzruszona, gorliwość do czynienia wszelkiego dobra nie byłaby bardziej sprawdzona. Przyjmij podziękowanie za to, że łagodziłaś mój gniew, że we wszystkich sprawach dawałaś mi zbawienne rady i prowadziłaś mnie często do sprawiedliwości i łagodności, napominając abym się litował nad ciemiężonymi. Polecam Ciebie i nasze dzieci wszechmogącemu Bogu i wstawiennictwu jego wybrańców. Jemu także polecam moją duszę”.

    Oskarżona przez synów

    Po śmierci męża Matylda była świadkiem wojny domowej, jaka wybuchła między Ottonem i Henrykiem, pretendentami do objęcia tronu. Otto został wyznaczony na następcę przez swojego ojca, wygrał również wojnę z bratem. Konflikt ten miał wpływ również na królową. Synowie oskarżali ją, że zbyt rozrzutnie pomaga biednym i kazali matce zamieszkać w klasztorze. Tam Matylda znosiła ubóstwo, traktując je pokornie jako plan Boży. Wstawiła się za nią jej synowa, żona Ottona i synowie cofnęli karę.

    Mając 60 lat straciła syna, Henryka. Jego śmierć odebrała Matyldzie zupełnie przywiązanie do rzeczy ziemskich. Całkowicie oddała się modlitwie, czytaniu pobożnych książek i żywotów świętych. Wciąż nie przestawała jednak pomagać ubogim, posyłając im owoce i najlepsze potrawy – zdarzało się, że wysyłane posiłki przynosiły chorym uzdrowienie.

    Im większe zaszczyty, tym większe wezwanie do pomocy słabszym

    Pan Bóg objawił Matyldzie dokładny czas jej śmierci, dzięki czemu królowa mogła przygotować się na własne odejście. Zmarła mając 73 lata, opatrzona sakramentami i o tej samej porze dnia, w której zwykła rozdawać potrzebującym pieniądze i żywność.

    Święta Matylda uczy nas, że niezależnie od tego kim jesteśmy, powinniśmy dawać świadectwo swojej wiary. Jej historia pokazuje też, że im większe zaszczyty nas spotykają, tym bardziej jesteśmy wezwani do pomocy tym, którzy są o wiele bardziej potrzebujący. Wśród świętych są ludzie o przeróżnych zawodach i statusach społecznych, ludzie różnych ras i żyjących w każdym czasie. To znak, że świętość jest możliwa dla każdego.


    Modlitwa za wstawiennictwem św. Matyldy

    Boże, któryś serce świętej Matyldy cesarzowej, od zamiłowania marności tego świata odwracając, udarować raczył miłością Twoją i wielką nad biednymi litością; spraw miłościwie za jej pośrednictwem, prosimy, abyśmy serca nasze od znikomych dóbr ziemskich odwracając, a wedle możności naszej wspierając cierpiących bliźnich, dostąpili przyobiecanych przez Ciebie owoców najobfitszego miłosierdzia Twego. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    Litania do św. Matyldy

    Kyrie elejson, Chryste elejson, Kyrie elejson.
    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu, Odkupicielu świata, Boże,
    Duchu Święty, Boże,
    Święta Trójco, Jedyny Boże,
    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta królowo Matyldo,
    Święta Matyldo, Wierna służebnico Boga, 
    Święta Matyldo, Z Bogiem na modlitwie złączona, 
    Święta Matyldo, Wzorze modlitwy, skupienia i kontemplacji, 
    Święta Matyldo, Ciesząca się łaską świętej wiary, 
    Święta Matyldo, Z wiarą łącząca dobre czyny, 
    Święta Matyldo, Pełna mocnej nadziei, 
    Święta Matyldo, Miłująca Chrystusa i Jego Ewangelię, 
    Święta Matyldo, Wzorze miłości Boga i bliźniego, 
    Święta Matyldo, Przeniknięta duchem miłosierdzia, 
    Święta Matyldo, Pocieszycielko strapionych, 
    Święta Matyldo, Opiekunko ubogich, 
    Święta Matyldo, Wzorze gościnności, 
    Święta Matyldo, Goszcząca Chrystusa w ubogich, 
    Święta Matyldo, Przykładdzie życia chrześcijańskiego, 
    Święta Matyldo, Wzorowa małżonko królewska, 
    Święta Matyldo, Wzorze życia cnotliwego, 
    Święta Matyldo, Mężnie znosząca przykrości, 
    Święta Matyldo, Fundatorko kościołów i klasztorów, 
    Święta Matyldo, Ozdobo chrześcijańskich kobiet, 
    Święta Matyldo, Ciesząca się chwałą nieba, 
    Święta Matyldo, Nasza orędowniczko u Boga.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie!
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie!
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami!

    K.: Do Ciebie Panie lgnie moja dusza,
    W.: Prawica Twoja mnie wspiera.

    Módlmy się:  Ześlij nam, Boże, ducha mądrości i miłości, którym napełniłeś swoją służebnicę, świętą Matyldę, abyśmy wiernie Ci służąc, za jej wzorem podobali się Tobie przez wiarę i uczynki.  Amen.

    Otylia Sałek/Stacja7.pl


    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 marca

    Święta Krystyna, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Patrycja z Nikomedii, męczennica
      •  Święty Nicefor, biskup
    ***
    Święta Krystyna

    Krystyna urodziła się w Persji. Kiedy pogański król perski, Chozroes I, rozpoczął krwawe prześladowanie, św. Krystyna miała należeć do pierwszych osób, które padły jego ofiarą. Jej męczeńska śmierć miała nastąpić 13 marca 559 roku. Z dekretem prześladowczym Chozroesa łączył się pogrom, jaki poganie urządzili ludności chrześcijańskiej w Persji. Św. Krystyna musiała należeć do znakomitszych wśród nich, skoro tak prędko padła ofiarą prześladowania. Perskie imię Świętej miało brzmieć Jazdin. Święta ma nadto jeszcze imiona: Sira i Sirin.W ikonografii św. Krystyna przedstawiana jest w szacie matrony z palmą męczeńską w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 marca

    Święty Alojzy Orione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Maksymilian, męczennik
    ***
    Święty Alojzy Orione

    Alojzy urodził się 23 czerwca 1872 r. jako syn kamieniarza w Pontecurone, w pobliżu Tortony (Włochy). Był najmłodszym z czterech braci. Imię Alojzy otrzymał na chrzcie dla upamiętnienia przedwcześnie zmarłego brata. Matka chciała chłopcu dać w św. Alojzym najpiękniejszy wzór do naśladowania. Orione otrzymał jeszcze jedno imię, Jan, gdyż właśnie 24 czerwca odbył się jego chrzest. W wieku 6 lat Alojzy rozpoczął naukę w szkole prywatnej w stopniu podstawowym. W wolnych godzinach pomagał w domu. W trzynastym roku życia zgłosił się do franciszkanów. Pozostał tam jednak niecały rok – musiał wracać do domu, gdyż rozchorował się na zapalenie płuc. Po powrocie do zdrowia pomagał ojcu w brukowaniu ulic i dróg.
    Miejscowy proboszcz poznał się na niezwykłych zaletach chłopca – zarówno moralnych, jak i duchowych. Dlatego umieścił go w internacie, który założył i prowadził św. Jan Bosko w Turynie (wrzesień 1886 r.). Orione miał wówczas 14 lat. Ponieważ należał do najlepszych uczniów, przełożeni mieli nadzieję, że młodzieniec zgłosi się do nowicjatu, by w szeregach salezjanów pracować dalej. Orione jednak po wewnętrznej walce uznał, że jego droga jest gdzie indziej. Wstąpił do diecezjalnego seminarium duchownego w Tortonie (październik 1889 roku). Miał wówczas 17 lat. Ponieważ rodziców nie było stać na opłacanie kosztów nauki w seminarium, mieszkał wraz z klerykami-kolegami w małej przybudówce, należącej do katedry, i usługiwał do Mszy świętej kanonikom. Równocześnie był stróżem katedry. 13 kwietnia 1895 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 23 lata.
    Jako kleryk seminarium biskupiego Alojzy zbierał w swojej izdebce ubogich chłopców i uczył ich prawd wiary. Wspierał ich także materialnie, o ile tylko pozwalały na to jego skromne możliwości. Biskup, widząc wcześniej u Alojzego jako kleryka tę pracę apostolską, przeznaczył go już jako neoprezbitera do konwentu św. Klary, powierzając mu duchowe kierownictwo wobec tamtejszej młodzieży. Równocześnie młody kapłan udzielał się chętnie z kazaniami i rekolekcjami w okolicznych parafiach. Nawiedzał szpitale, więzienia, domy ubogich, by nieść pomoc duchową.
    Alojzy zdawał sobie wszakże sprawę z tego, że zadanie jest ponad siły i że należy zapewnić trwałość rozwiniętemu dziełu. Dlatego, podobnie jak św. Jan Bosko, zaczął sobie dobierać wśród wychowanków przyszłych kapłanów i wychowawców. Tak powstała w roku 1903 nowa rodzina zakonna pod nazwą Synów Bożej Opatrzności, zwana popularnie orionistami. Z czasem powstała także gałąź żeńska. Następnie Alojzy założył zakon kontemplacyjny, który miał stanowić duchowe i modlitewne zaplecze dla podejmowanej działalności.
    Alojzy zakładał szkoły, uczył w nich rzemiosła, przygotowywał do pracy na roli, tworzył internaty. Pełen troskliwości o zbawienie dusz nie zapomniał Don Orione także o misjach zagranicznych, zakładając placówki m.in. w Argentynie, Brazylii, Chile i Urugwaju, by nieść pomoc włoskim emigrantom.Don Orione łączył aktywność z kontemplacją. Przeprowadził akcje ratunkowe po trzęsieniu ziemi w okolicach Mesyny oraz Reggio di Calabria w 1908 r. Na własnych rękach wynosił rannych, dostarczał żywność głodnym, starał się o dach nad głową dla bezdomnych, przygarniał do swoich domów sieroty. W rejonie klęski pozostał trzy lata, mobilizując wszelkie dostępne sobie środki do niesienia pomocy. Podobną pomoc niósł w mieście Marsica (Marsi) w Abruzzach, nawiedzonych trzęsieniem ziemi w roku 1915.
    Szczególnie ciepły stosunek żywił Alojzy do Polski. Mimo że nigdy w niej nie był, ukochał ją za jej szczególną wierność Bogu, za jej umiłowanie wolności i za szczególne nabożeństwo polskiego narodu do Najświętszej Maryi Panny. Zwykł był mawiać, że gdyby nie był Włochem, chciałby być Polakiem. Gdy 1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, kazał odprawić w intencji naszej Ojczyzny nabożeństwo błagalne o ratunek dla niej. Przy ołtarzu kazał umieścić biało-czerwoną flagę. Orioniści rozpoczęli pracę w Polsce jeszcze za życia Założyciela, w 1923 r.
    Alojzy Orione zmarł na zawał serca 12 marca 1940 r. w San Remo, powtarzając szeptem: “Jezu! Jezu! Idę!”. Jego ciało spoczywa w Tortonie, w założonym przez niego w 1931 r. sanktuarium Madonna della Guardia (Matki Bożej Czuwającej), najważniejszym kościele orionistów. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 1980 r. Jego kanonizacji dokonał 16 maja 2004 r. w Rzymie.
    Dziś Małe Dzieło Opatrzności Bożej to duża rodzina zakonna, do której należą księża i bracia – Synowie Bożej Opatrzności, Pustelnicy Bożej Opatrzności (zajmujący się ewangelizacją wsi), czynne Małe Siostry Misjonarki Miłosierdzia, siostry Sakramentki Niewidome, Siostry Kontemplatywne od Jezusa Ukrzyżowanego, Orioński Instytut Świecki oraz Ruch Świecki. Ich szczególnym charyzmatem jest praca wychowawcza wśród dzieci, młodzieży i dorosłych, ubogich i odtrąconych przez społeczeństwo. Pracę tę prowadzą orioniści na 4 kontynentach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 marca

    Święty Konstantyn, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Sofroniusz, biskup
    ***
    Święty Konstantyn

    Konstantyn był królem Szkocji (inne źródła podają, że Kornwalii). Urodzony około 520 r., wstąpił na tron w 537 r., prawdopodobnie po śmierci swojego ojca. Prowadził życie występne. Jednak opamiętał się i rozpoczął żarliwą pokutę. W roku 587 abdykował. Wstąpił do klasztoru irlandzkiego w Offaly. Po otrzymaniu święceń kapłańskich udał się do rodzinnego kraju, aby nieść Ewangelię. Poniósł śmierć męczeńską w 598 r.
    Święty Konstantyn jest czczony w dniu 9 marca w Walii i Kornwalii, 11 marca w Szkocji i 18 marca w Irlandii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 marca

    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Zobacz także:
      •  Święty Symplicjusz I, papież
      •  Święty Makary, biskup
    ***
    Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty

    Do najsilniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego w dawnej Armenii należała Sebasta. Dlatego też po wybuchu prześladowania Dioklecjana (+ 313) miasto to musiało złożyć szczególnie krwawe ofiary. Sam Dioklecjan był synem niewolnika w Dalmacji. Jednak dzięki wybitnym zdolnościom uzyskał wolność, w karierze wojskowej pokonywał kolejne stopnie aż został komendantem gwardii cesarskiej, a wreszcie cesarzem rzymskim. W roku 286 przybrał sobie do pomocy i do współrządów jako współcesarza Maksymiliana Herkulesa, a potem jeszcze dwóch innych – Galeriusza (305-311) i Konstancjusza Chlora. Maksymian i Galeriusz wykazywali szczególne okrucieństwo w stosunku do wyznawców Chrystusa. Ten sam kurs kontynuował na Wschodzie następca, cesarz Licyniusz (306-323).
    Właśnie za jego czasów poniosło śmierć męczeńską 40 Męczenników z Sebasty. Legion rzymski, do którego należeli, nosił zaszczytny przydomek Fulminatus, czyli Błyskawica. Namiestnik cesarza nakazał legionistom tego garnizonu złożyć ofiarę kadzidła na ołtarzu rzymskiego bożka. Żołnierze chrześcijańscy w liczbie 40 stanowczo odmówili. Jeden z nich, Cyrion, tak się odezwał do namiestnika, Agrykolanusa, gdy wychwalał męstwo tego legionu i jego zasługi: “Jeśli tak mężnie, jak mówisz, walczyliśmy za cesarza ziemskiego, jakże możesz przypuszczać, że postąpimy inaczej wobec naszego najwyższego Pana, jakim jest Bóg?” Aresztowano wszystkich, zaprowadzono do Sebasty, tam w więzieniu bito ich tak, aż powybijano im zęby, a w końcu skazano ich na zamrożenie.
    Bohaterscy żołnierze uczynili wówczas wspólny testament, w którym pożegnali się ze swoimi rodzinami i prosili, aby byli pochowani wszyscy razem. Tradycja chrześcijańska zachowała imiona owych 40 żołnierzy. Dnia 4 maja 320 roku zaprowadzono ich do Sebasty (dzisiaj Siwas), kazano im się rozebrać i tak nagich wystawiono na całą noc na trzaskający mróz. Zima wtedy była długa i mroźna. Męczennicy błagali Pana Boga tylko o jedno: aby wszyscy, tak jak czterdziestu ich rozpoczęło mękę, tak zdołali ją razem szczęśliwie zakończyć. Oprawcy mieli dla siebie przygotowane ciepłe miejsce. Równocześnie zachęcali skazanych, by ratowali swoje życie przez poddanie się woli cesarza. Podanie głosi, że jeden z legionistów faktycznie się załamał i złożył nakazaną ofiarę. Ale w jego miejsce poniósł męczeństwo jeden ze strażników, zachęcony koronami chwały, jakie ujrzał nad głowami męczenników. Tak więc wszyscy 40 ponieśli śmierć dla Chrystusa.
    Późniejsza wersja głosi, że męczennicy ponieśli śmierć przez zanurzenie każdego w przerębli jeziora. Kiedy wynoszono martwe już ciała, matka jednego z nich, Melitona, zauważyła, że on jeszcze żyje. Wówczas żołnierze odsunęli go na bok. Jednak bohaterska matka w obawie, by nie załamał się, sama wzięła syna na ręce i rzuciła na wóz, gdzie były ciała męczenników.
    Życzenie bohaterskich żołnierzy spełniono tylko częściowo. Pochowano bowiem ich ciała razem, ale niebawem rozdzielono ich relikwie i rozdano po wielu kościołach tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Męczeństwo legionistów wychwalali: św. Bazyli (+ 379), św. Grzegorz z Nyssy (+ 394), św. Efrem (+ 373), św. Gaudencjusz z Brescii (+ 410), św. Grzegorz z Tours (+ 594) i wielu innych. Miejsce ich wspólnego grobu nosi dzisiaj jeszcze turecką nazwę Kyrklar, co oznacza “Czterdzieści”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 marca

    Święta Franciszka Rzymianka

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik Savio, zakonnik
    ***
    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Franciszka urodziła się w patrycjuszowskiej rodzinie w Perrione koło Rzymu w 1384 r. W bardzo młodym wieku wydano ją za Wawrzyńca di Ponziani. Z domu rodzicielskiego przeniosła się więc Franciszka do domu męża, na Zatybrze, w pobliże bazyliki św. Cecylii. Pan Bóg dał małżonkom troje dzieci, których wychowaniem zajęła się Franciszka osobiście, nie wyręczając się kobietami obcymi, jak to było wówczas zwyczajem w rodzinach magnackich. Dbała o dom i o służbę, zabiegając nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale także wieczne. Troskliwa i zapobiegliwa żona i matka miała jeszcze czas, aby pomyśleć o ubogich w mieście. Zasłynęła z dobroczynności. Zaopatrywała także sąsiednie kościoły w szaty i naczynia liturgiczne. Zadziwiała również dobrocią, życzliwością i pomocą sąsiedzką. Zagoniona w ciągu całego dnia, umiała niejedną godzinę nocy poświęcić na słodką rozmowę z Bogiem.
    Z trojga dzieci Franciszki syn, Ewangelista, odszedł z tej ziemi w siódmym roku życia; jej jedyna córka, Agnieszka, zmarła w szóstym roku życia. Podczas wojny króla Neapolu z papieżem pałac Franciszki zrabowano, ponieważ wspomagała papieża, przez co straciła środki do życia i pozostała sama – męża i syna skazano na wygnanie. W czasie epidemii, jaka nawiedziła Rzym w latach 1413-1414, z narażeniem własnego życia usługiwała zarażonym. Po powrocie męża i syna z wygnania zachęciła Wawrzyńca do złożenia ślubu czystości. Odtąd Franciszka oddała się jeszcze gorliwiej modlitwie i posłudze ubogim. Rychło znalazły się szlachetne panie, które zapragnęły wieść podobny tryb życia. W taki sposób powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej, które wzięło sobie za cel uświęcenie członkiń przez modlitwę, uczynki pokutne i miłosierdzie. Franciszka osiadła z nimi przy kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum i Colosseum.

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż

    Po śmierci ostatniego syna, a następnie męża, Franciszka przyjęła habit i zamieszkała przy tym kościele. W nim ją pochowano; zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie Pan Bóg nawiedził Franciszkę wizjami i darem ekstaz, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Największym jednak przywilejem, jakim miała się cieszyć Franciszka, w hagiografii nader rzadkim, to częste oglądanie przy sobie Anioła Stróża. Do katalogu świętych wpisał ją uroczyście Paweł V w 1609 roku.
    W ikonografii św. Franciszka przedstawiana jest w czarnej sukni i białym welonie, towarzyszy jej anioł. Na niektórych obrazach jej atrybutem jest osioł – symbol pracowitości, wytrwałości, cierpliwości, zdrowego rozsądku – oraz otwarta księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Odnówmy naszą paschalną radość

    Homilia św. Jana Pawła II podczas Mszy św. w Bazylice Matki Bożej na Zatybrzu, 27.04.1980

    Wizja dusz czyśćcowych/Nicolas Poussin, 1645-50, Luwr /święci Pańscy

    ***

    W niedzielę 27 kwietnia Ojciec św. odwiedził kolejną rzymską parafię; położoną w samym sercu starożytnej części Wiecznego Miasta bazylikę Matki Bożej na Zatybrzu. Jest to najstarsza rzymska świątynia poświęcona Matce Bożej, szczególnie droga Polakom. W niej bowiem znajduje się grobowiec wielkiego biskupa warmińskiego kara. Hozjusza, ona także od wielu lat stanowi kościół tytularny Prymasa Polski.

    Wizyta Biskupa Rzymu rozpoczęła się o godzinie 16, a zakończyła wieczorem, już o zmierzchu. Uczestniczyły w niej tysiące mieszkańców Zatybrza, którzy wypełnili bazylikę, znajdujący się przed nią plac i pobliskie uliczki. Przed wejściem do bazyliki Ojca św. powitali: wikariusz Rzymu kard. Ugo Poletti oraz ks. prałat Teokles Bianchi, od ponad 30 lat proboszcz tej parafii. Następnie – zgodnie z dotychczasową tradycją niedzielnych wizytacji – Jan Paweł II spotkał się z dziećmi, które witając Go podziękowały i za to, że jest “takim prawdziwym rzymianinem”… Po powitaniu przez najmłodszych parafian Ojciec św. przewodniczył Mszy św., wygłaszając homilię, której tekst zamieszczamy poniżej. Później odbyło się spotkanie z organizacjami parafialnymi, z księżmi i zakonnicami. Jeszcze później Papież przemówił do zebranej na placu młodzieży z ruchu Communione e Liberazione, która przy tej świątyni prowadzi ożywioną działalność. Na zakończenie spotkał się z młodymi ze wspólnoty św. Egidiusza, których troską są najbiedniejsi.

    Podczas papieskich odwiedzin na Zatybrzu szczególną uwagę zwracał bardzo liczny udział w nich młodzieży.

    1. “Wykrzykujcie na cześć Pana wszystkie ziemie / służcie Panu z weselem! / Stawajcie przed obliczem Pana / z okrzykami radości” (Ps 100 [99] 2).

    Te słowa dzisiejszej liturgii – czwartej niedzieli okresu wielkanocnego – cisną się na moje usta, gdy znalazłem się w czcigodnych murach tej Bazyliki, która stanowi centrum waszej parafii i nadaje jej tytuł. Bazylika Matki Bożej na Zatybrzu – to kościół dobrze mi znany. Kościół, w którym dane mi było przebywać i modlić się wielokrotnie. Jest to bowiem świątynia mocno związana z dziejami Kościoła w Polsce, mojej Ojczyźnie. Tutaj w r. 1579 spoczęły wielkiego kardynała Stanisława Hozjusza, biskupa warmińskiego, który był jednym z legatów papieskich na Soborze Trydenckim, wnosząc swój niepośledni wkład w umocnienie wiary i Kościoła. Na pomniku nagrobnym możemy odczytać te podniosłe słowa: Catholicus non est qui a Romana Ecclesia in fidei doctrina discordat (nie jest katolikiem ten, kto w doktrynie wiary pozostaje w niezgodzie z Kościołem Rzymskim). Pośród starożytnych malowideł atrium można podziwiać Madonnę z Dzieciątkiem i św. Wacławem Czeskim. Od przeszło ćwierćwiecza Bazylika Matki Bożej na Zatybrzu pozostaje kościołem tytularnym kardynała Stefana Wyszyńskiego, arcybiskupa Gniezna i Warszawy, wielkiego Prymasa Kościoła w Polsce naszych czasów. Z tych powodów dane mi było już szereg razy odwiedzać tę czcigodną świątynię, modlić się w niej, sprawować Najświętszą Ofiarę lub w niej uczestniczyć, zwłaszcza w okresie Soboru II Watykańskiego, a z kolei w okresie posoborowym. Było mi dane również zapoznać się z otoczeniem Bazyliki – a więc i ze środowiskiem waszej parafii. Często przechodziłem tymi ulicami, spiesząc na różne posiedzenia do pobliskiego Palazzo S. Calisto, zwłaszcza kiedy uczestniczyłem w pracach Consilium de Laicis.

    2. I dlatego też dzisiaj tym serdeczniej witam waszą wspólnotę: parafię, która szczyci się imieniem Pani Zatybrza – i która tutaj, wokół Jej świątyni, tętni i pulsuje wielorakim życiem ludzi, mieszkańców, przybyszów, obywateli tego miasta i jego gości. Wiadomo, jaki udział miało Zatybrze w życiu starożytnego już Rzymu, a potem średniowiecznego. O wieku tej dzielnicy świadczą także budowle oraz charakterystyczne wąskie ulice. Idąc tymi ulicami, natrafimy na dom, w którym po zawarciu małżeństwa mieszkała św. Franciszka Rzymianka, zanim założyła Zgromadzenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej. Urodzona w 1384, zmarła w 1440 roku. Dom swój na Zatybrzu zamieniła na hospicjum dla potrzebujących i szpital dla chorych. Ulicami Zatybrza wędrowała od domu do domu, żebrząc o wsparcie dla ubogich, chociaż sama należała do szlachetnej rodziny Ponziani. Parafia Matki Bożej na Zatybrzu szczyci się tym, że może ją zaliczyć do swej historycznej wspólnoty. Cieszy się, że może nazywać tę święte “swoją parafianką”.

    Ta wizyta pasterska wyznaczona była na 9 marca, liturgiczny dzień tej świętej. Niestety, jak wiecie, nie mogłem tu przybyć, za co raz jeszcze was przepraszam. Ale w końcu teraz jestem z wami.

    Pragnę skierować moje gorące, braterskie pozdrowienie do wszystkich zatybrzan, do wszystkich rzemieślników obrabiających miedź, skórę, szkło, drzewo, do malarzy, do ludzi wszelkich zawodów, do tych wszystkich, którzy tworzą różnorodną i sympatyczną rodzinę Zatybrza; do sześciu tysięcy parafian, do ich tysiąca siedmiuset rodzin! Pozdrowienie braterskie kieruję do gorliwego proboszcza tej parafii, księdza prałata Teocle Bianchi, który od trzydziestu lat daje z siebie wszystko, by służyć dobru waszych dusz, pozdrowienie dla wikariusza, księdza Carlo Monacchi, dla członków kapituły Bazyliki, kapłanów, którzy w duchu prawdziwej służby dają swój wkład w rozmaite inicjatywy parafialne. Pozdrowienie przekazuję męskim wspólnotom zakonnym, żyjącym na terenie tej parafii: braciom mniejszym św. Franciszka, ojcom barnabitom, sługom Maryi, ojcom maronitom i klaretynom. Podobnie wszystkim licznym wspólnotom żeńskim parafii przekazuję pozdrowienie, siostrom od Niepokalanego Poczęcia, tercjarkom-franciszkankom, siostrom Matki Bożej z Syjonu, angielskim siostrom od Dzieciątka Jezus, siostrom adoracji Najświętszego Serca, siostrom Opatrzności Bożej. Pozdrawiam liczne i zasłużone bractwa i arcybractwa. Serdeczne pozdrowienie kieruję do ojców i matek rodzin, którzy starają się po chrześcijańsku przeżywać każdy dzień z jego troskami. Pozdrawiam osoby starsze, chorych, ubogich, tych wszystkich, którzy potrzebują naszego braterskiego współczucia i czynnej miłości. Specjalne pozdrowienie kieruję do młodych i do dzieci, nadziei parafii. Pragnę was zachęcić, byście umiały patrzeć w przyszłość i radośnie przygotowywać się do tego, by stać się wzorowymi chrześcijanami i obywatelami.

    Mówiąc na tych miejscach, które od początków chrześcijaństwa przyjmowały pierwszych apostołów a potem tylu odwiedzających je pielgrzymów, chcę wspomnieć jeden aspekt, który szczególnie porusza serce Biskupa Rzymu, Pasterza Kościoła Powszechnego. Chodzi o funkcję międzynarodową Kościoła, tu właśnie, w Rzymie, wykonywaną przez wiele osób, członków różnych instytucji Kurii, przez odpowiedzialnych za liczne katolickie organizacje międzynarodowe, które tu mają swą siedzibę lub siedzibę swych sekretariatów: księży, świeckich, zakonników i zakonnice. Tym wszystkim osobom, obecnym w samym sercu apostolskiej posługi Kościoła w jego wymiarze uniwersalnym, przekazuję pełne wdzięczności pozdrowienie.

    3. Liturgia dzisiejszej niedzieli jest pełna radości paschalnej, której źródłem jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Radujemy się my wszyscy, “którzy jesteśmy ludem Pana i Jego owczarnią”. Radujemy się i rozgłaszamy “wielkie dzieła Boże” (Dz 2, 11): “Wiedzcie, że Pan jest Bogiem, / On sam nas stworzył. / Jesteśmy Jego własnością, / Jego ludem, owcami Jego pastwiska” (Ps 100 [99] 3).

    Kościół cały raduje się dzisiaj z tego, że Chrystus Zmartwychwstały jest jego Pasterzem: Dobrym Pasterzem. W radości tej uczestniczy każda część wielkiej owczarni Zmartwychwstałego, każdy zastęp ludu Bożego na całej ziemi. Również wasza rzymska parafia na Zatybrzu, którą dzisiaj mam szczęście nawiedzać jako jej Biskup, może powtarzać te słowa psalmu, jakim rozbrzmiewa liturgia czwartej niedzieli okresu wielkanocnego: “W Jego bramy wstępujcie z dziękczynieniem, / z hymnami w Jego przedsionki. / Albowiem Pan jest dobry, / Jego łaska trwa na wieki” (Ps 100 [99] 4 – 5).

    4. Jesteśmy Jego własnością. Kościół wywołuje przed oczyma naszej duszy prawdę o Dobrym Pasterzu wielokrotnie. W dniu dzisiejszym słyszymy również te słowa, jakie Chrystus powiedział o sobie: “Ja jestem dobrym Pasterzem… znam owce moje i one mnie znają”. W szczególny sposób Chrystus Ukrzyżowany i Zmartwychwstały poznał każdego z nas – i każdego zna. Nie jest to tylko owa wiedza “zewnętrzna”, choćby nawet bardzo dokładna, która pozwala opisać i zidentyfikować dany przedmiot. Chrystus Dobry Pasterz zna każdego z nas inaczej. Mówi w dzisiejszej ewangelii słowa niezwykłe na ten temat (krótki jest ten tekst, możemy go powtórzyć w całości): “Moje owce słuchają mego głosu, a Ja je znam. Idą one za Mną i Ja im daję życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z ręki mojej. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 27 – 30).

    Patrzymy w stronę Kalwarii, na której stanął krzyż. Na tym krzyżu umarł Chrystus – i został złożony w grobie. Patrzymy w stronę krzyża, na którym dopełniła się tajemnica Boskiego “zapisu” i Boskiego “dziedzictwa”. Bóg, który stworzył człowieka, po jego grzechu oddał tego człowieka: każdego i wszystkich w sposób szczególny swemu Synowi. Kiedy ten Syn wstąpił na krzyż, gdy na tym krzyżu składał swą ofiarę – przyjmował zarazem człowieka, którego zawierzył Mu Bóg: Stwórca i Ojciec. Przyjmował i ogarniał swą ofiarą i swoją miłością człowieka: każdego i wszystkich. W jedności Bóstwa – w jedności ze swym Ojcem – ten Syn, stawszy się sam człowiekiem, a teraz oto na krzyżu, stawszy się “naszą Paschą” (1 Kor 6, 7), przywracał Ojcu każdego i wszystkich nas jako Temu, który nas stworzył na swój obraz i podobieństwo, i który na obraz i podobieństwo tego właśnie Przedwiecznego Syna przeznaczył nas, abyśmy byli synami Bożego przybrania przez łaskę (Ef 1, 5).

    O to przybranie przez łaskę, o to dziedzictwo życia Bożego, o ten zadatek życia wiecznego, Chrystus, “nasza Pascha”, zmagał się w tajemnicy swej Męki, Ofiary i Śmierci aż do końca. Zmartwychwstanie stało się potwierdzeniem Jego zwycięstwa: zwycięstwa miłości Dobrego Pasterza, który mówi: “Idą one za Mną; i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt ich nie wyrwie z mojej i ręki”.

    5. Jesteśmy Jego własnością.

    Kościół chce, abyśmy przez cały ten czas wielkanocny patrzyli w stronę Krzyża i Zmartwychwstania – i mierzyli nasze ludzkie życie miarą tej tajemnicy, jaka w tym Krzyżu i Zmartwychwstaniu się dokonała.Chrystus jest Dobrym Pasterzem, ponieważ zna człowieka: każdego i wszystkich. Tym jedynym, paschalnym poznaniem Odkupienia. Zna nas, ponieważ nas odkupił. Zna nas, ponieważ “zapłacił za nas”: jesteśmy kupieni zapłatą wielka. Zna nas poznaniem i wiedzą najbardziej “wewnętrzną” – tym poznaniem, jakim On-Syn zna Ojca i ogarnia Ojca: ogarnij w Ojcu nieskończoną Prawdę i Miłość. A przez uczestnictwo tej Prawdy i Miłości czyni nas na nowo w sobie synami Przedwiecznego swego Ojca, wyjednywa raz na zawsze zbawienie człowieka: każdego i wszystkich – tych, których nikt nie wyrwie z Jego ręki… bo któż może wyrwać? Kto może zniweczyć dzieło Boga samego, którego dokonał Syn w zjednoczeniu z Ojcem? Kto może zmienić fakt, że jesteśmy odkupieni? Fakt tak potężny i tak podstawowy jak samo stworzenie?

    Przy całej chwiejności losu ludzkiego przy słabości ludzkiej woli i ludzkiego serca – Kościół każe nam dzisiaj patrzeć na potęgę, na nieodwracalną moc Odkupienia, żyjącą w sercu i w rękach i w stopach Dobrego Pasterza.

    Tego, który nas zna…

    Staliśmy się na nowo własnością Ojca za sprawą tej Miłości, która nie cofnę się przed hańbą krzyża, aby móc pewnie wszystkich ludzi: “nikt was wyrwie z mojej ręki” (J 10, 28).

    Kościół głosi nam dzisiaj paschalną pewność Odkupienia. Pewność zbawienia. I każdy chrześcijanin wezwany jest do uczestnictwa w tej pewności: jestem prawdziwie kupiony zapłatą wielką! Jestem prawdziwie ogarniony Miłością, która jest potężniejsza niż śmierć – i potężniejsza niż grzech. Znam mego Odkupiciela. Znam Dobrego Pasterza mego losu i mego pielgrzymowania.

    6. Z taką to pewnością wiary, pewnością Odkupienia objawionego w Zmartwychwstaniu Chrystusa, wyruszali Apostołowie – jak o tym świadczy choćby dzisiejsze pierwsze czytanie z Dziejów Apostolskich: Paweł i Barnaba na szlaku swej pierwszej wędrówki po Małej Azji. Zwracają się do wyznawców Starego Przymierza, a gdy nie zostają przyjęci skierowują się do pogan, zwracają się do nowych ludzi i nowych ludów.

    Wśród takich doświadczeń i trudności zaczyna owocować Ewangelia. Zaczyna rosnąć Lud Boży Nowego Przymierza. Przez ileż to krajów, lądów i kontynentów przeszły te apostolskie szlaki aż po dzień dzisiejszy? Iluż ludzi odpowiedziało z radością na paschalne orędzie. Iluż ludzi przyjęło paschalną pewność odkupienia! Do iluż ludzi i ludów dotarł i wciąż dociera Dobry Pasterz?

    U kresu tej olbrzymiej Misji zarysowuję się to, co widzi Apostoł Jan w swej Apokalipsie: “Ja, Jan… ujrzałem wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy… A jeden ze Starców odezwał się do mnie tymi słowami: … To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty i w krwi Baranka je wybielili” (Ap 7, 9 – 14).

    Tak więc i my tu dzisiaj zgromadzeni wraz z Biskupem Rzymu, następcą Pietra w tej rzymskiej parafii na Zatybrzu, wyznajmy Chrystusowe Zmartwychwstanie, odnówmy paschalną pewność Odkupienia, odnówmy paschalną radość, która płynie stąd, że jesteśmy “Ludem Pana i owcami Jego pastwiska” (Ps 100 [99] 3). Że zawsze mamy Dobrego Pasterza! Trwajmy przy Nim! A Matce Jego, która jest Panią Zatybrza, śpiewajmy: Regina coeli, lćtare!

    opoka.pl/źródło: L`Osservatore Romano – n. 4 (3)/ 1980

    _______________________________________________________________________________

    Papieski hołd dla św. Franciszki Rzymianki

    papież Benedykt XVI odwiedził historyczny klasztor św. Franciszki Rzymianki.

    Bazylika p.w. św. Franciszki w Rzymie/święci Pańscy

    ***

    Ta pochodząca z patrycjuszowskiej rodziny „najbardziej rzymska” ze świętych, kanonizowana 400 lat temu, zasłynęła z dobroczynności. Założyła stowarzyszenie rzymskich matron, które afiliowały się, jako oblatki, do benedyktyńskiej kongregacji oliwetanów. Ze względu na pierwszą siedzibę nazywa się je oblatkami z Tor de’ Specchi.

    Odwiedzony przez Papieża klasztor położony jest w sercu miasta. Nawiązując do tego, Benedykt XVI wskazał, że wspólnoty życia kontemplacyjnego stanowią niejako „duchowe płuco” społeczeństwa, dostarczające duchowego oddechu, czyli odniesienia do Boga i Jego planu zbawienia. Są to miejsca, gdzie dokłada się starań, aby ziemia zawsze była otwarta na niebo – zauważył Papież. Podziękował też za modlitwę w intencji swej posługi. Od początków zgromadzenia – jak zapewniła obecna przełożona klasztoru s. Kamilla Rea – ilekroć Papież opuszcza Watykan, siostry wystawiają w kaplicy relikwię św. Franciszki Rzymianki i modlą się za Następcę Piotra aż do jego powrotu.

    radio watykańskie/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Święta Franciszka Rzymianka

    Krótka biografia świętej

    św. Franciszka i diabeł/Fresk z klasztoru przy Tor de Specchi w Rzymie/święci Pańscy

    ***

    Przyszła na świat na początku roku 1384 w Parione k. Rzymu w patrycjuszowskiej rodzinie Bussa de Leoni. W dzieciństwie pragnęła wstąpić do zakonu, lecz w 15 roku życia wydano ją za mąż za Lorenza Ponziani. Po ślubie Franciszka zamieszkała w Rzymie, w pałacu swego męża przy bazylice św. Cecylii na Zatybrzu. Urodziła troje dzieci, dwóch synów i córkę. Inaczej niż to było w innych rodzinach magnackich, Franciszka sama poświęciła się wychowaniu dzieci, dbała o dom i służbę, troszcząc się nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale też i religijne. Od początku swego życia odznaczała się wrażliwością wobec bliźnich, szczególnie tych najbiedniejszych. Dlatego też spieszyła z pomocą materialną i duchową najbiedniejszym miasta Rzymu. Wspomagała także rzymskie kościoły, zaopatrując je w szaty i naczynia liturgiczne.

    Franciszka doświadczyła w swoim życiu, co znaczą słowa Chrystusa: „Jeśli kto chce pójść za mną (…) niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje” (Mk 8,34). Otóż w siódmym roku życia umarł jej syn Ewangelista, a w szóstym – córka Agnieszka. W roku 1409 król Neapolu Władysław napadł na Rzym, jego żołnierze zajęli miedzy innymi pałac Franciszki i jej męża, który też zrabowali. Ponieważ mąż Franciszki stanął w obronie papieża, musiał w roku 1413 wraz z synem uciekać z Rzymu. Przez pewien czas Franciszka pozostawała bez środków do życia, jednakże nie zaprzestała swoich dzieł dobroczynnych. W czasie epidemii dżumy (1413-1414) zamieniła swój pałac na szpital, w którym usługiwała chorym. Wspomagała też pobliskie szpitale św. Cecylii i Santo Spirito in Saxia, na ulicach Rzymu rozdawał potrzebującym odzież i żywność. Współczesna jej siostra zakonna Maria Magdalena Anguillaria tak opisała posługę chorym i biednym spełnianą przez Franciszkę: „(…) Franciszka nie poprzestawała na pielęgnowaniu tych, których mogła przyjąć w swoim domu, ale także udawała się do poszczególnych domów i przytułków. Tam dawała spragnionym pić, prześcielała posłanie, opatrywała rany. Im bardziej były dla niej nieznośne i przykre, tym pilniej je opatrywała. Udając się do przytułku na Campo Santo zabierała ze sobą żywność, a nawet wykwintne potrawy, aby je rozdzielić między potrzebujących. Powracając do domu zabierała zużyte łachmany i zabrudzoną odzież biedaków. Po oczyszczeniu i dokładnym naprawieniu, składała starannie skrapiając wonnościami, jak gdyby miały służyć samemu Panu. Przez prawie trzydzieści lat Franciszka posługiwała w ten sposób chorym i przebywającym w przytułkach (…)” (Liturgia Godzin, t. II s. 1283). Za przykładem Franciszki poszły inne rzymskie kobiety oddając się działalności charytatywnej. Wraz z Franciszką założyły one w roku 1425 stowarzyszenie i przystąpiły jako oblatki (tzw. II zakon) do benedyktyńskiej kongregacji z Góry Oliwnej. Stowarzyszenie zostało zatwierdzone przez papieża Marcina V w roku 1433. Członkinie stowarzyszenia nie żyły za klauzurą, jednakże zgodnie ze swoim charyzmatem rozwijały działalność charytatywną, łącząc ją z głębokim życiem modlitwy i pokuty. Po śmierci drugiego syna, a także po odejściu do wieczności męża (1436) Franciszka mogła teraz całkowicie poświęcić się w służbie Bogu i dziełom miłosierdzia. Starała się także wpływać uspokajająco na konflikty rozdzierające ówczesny Kościół. Dane jej było przeżywać stany mistyczne, ekstazy, wizje, uzdrawiać chorych. Często przy sobie widziała swojego Anioła Stróża. Odeszła do Pana pełna zasług, w opinii świętości 9 III 1440 w Rzymie. Relikwie św. Franciszki złożono w Kościele S. Maria Nuova przy Forum Romanum i Colosseum (obecnie ta świątynia nosi imię naszej Patronki).

    Franciszka została kanonizowana przez papieża Pawła V w roku 1609. Św. Franciszka Rzymianka jest patronką Rzymu, kobiet, a od roku 1925 także i kierowców (obok św. Krzysztofa). W ikonografii przedstawia się św. Franciszkę jako zakonnicę w czarnym benedyktyńskim habicie, z paskiem i w białym welonie (strój oblatek) z towarzyszącym jej Aniołem Stróżem. Atrybutem Świętej jest także księga otwarta na tekście Psalmu (73,23): „Lecz ja zawsze będę z Tobą, Tyś ujął moją prawicę”. Pokazuje się też św. Franciszkę z koszem chleba lub wiązką drewna dla ubogich. Ze względu na wielką cześć św. Franciszki wobec Najświętszego Sakramentu można zobaczyć na obrazach Świętą klęczącą przed monstrancją, a promienie z Hostii dotykają jej serca (H. Fros, W. Zalewski, H. Wegner).

    Liturgiczny obchód ku czci św. Franciszki Rzymianki przypada na dzień 9 marca i ma rangę wspomnienia dowolnego, ze względu na okres Wielkiego Postu jest to tylko wspomnienie dodatkowe, tzw. odprawia się Mszę Świętą z formularza wielkopostnego, natomiast kolektę bierze się o Świętej, także wspomina się ją w Liturgii Godzin.

    Wydaje się, że możemy brać przykład od św. Franciszki, mianowicie naśladować jej wielką wrażliwość i niesienie pomocy ludziom chorym i ubogim.

    Stanisław Hołodok /Czas Miłosierdzia 03/2004/Opoka.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Święta Franciszka Rzymianka:

    Kawa z Aniołem Stróżem

    Święta Franciszka Rzymianka: Kawa z Aniołem Stróżem

    św. Franciszka Rzymianka/Orazio Gentileschi (PD)/święci Pańscy

    ***

    Ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych.

    U ludzi to niemożliwe, u Boga na wszystko jest czas, zaświaty przyszły na świat i kręcą się wokół nas. I piją z nami herbatę, i sadzą cynie po wsiach – z głośników sączy się piosenka Budzyńskiego. Hmm.

    Jak uwierzyć, że zaświaty są na wyciągnięcie ręki? Jak zaprzyjaźnić się ze swoim aniołem? Wyjść poza dziecinną rymowankę: „Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój” i rozmawiać z nim jak z konkretną, pełną ognia istotą? Franciszka Rzymianka miała ten niezwykły dar. Często rozmawiała ze swoim Aniołem Stróżem. W jej życiu było wiele cudowności, ale ona, jak to zazwyczaj bywa, wcale ich nie szukała. Modliła się, a znaki i cuda były tylko potwierdzeniem trafności wyboru jej drogi.

    Urodziła się w 1384 roku w arystokratycznej rodzinie. Młodo wydano ją za mąż za Wawrzyńca di Ponziani. Miała z nim troje dzieci. I choć sąsiedzkie patrycjuszowskie rodziny zatrudniały do wychowania obce kobiety, Franciszka sama wychowywała swe pociechy. Mimo że od rana do wieczora miała ręce pełne roboty, jej dom na rzymskim Zatybrzu słynął z dobroczynności. Zaopatrywała kościoły w szaty i naczynia liturgiczne, karmiła i ubierała biedaków. Modliła się nocami, gdy jej dzieci już słodko spały. Dwoje z nich, siedmioletni synek Ewangelista i sześcioletnia córka Agnieszka, wcześnie zmarło.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac Franciszki obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Została sama, bez środków do życia. Większość na jej miejscu rozpaczałaby, ona była jednak pełna ufności. Gdy w Wiecznym Mieście wybuchła epidemia, na rzymskich placach często widziano ją, jak z narażeniem życia usługiwała zarażonym. Zamieniła swój pałac w szpital. „Zabierała zużyte łachmany i zabrudzoną odzież biedaków. Po oczyszczeniu i dokładnym naprawieniu, składała starannie, skrapiając wonnościami, jak gdyby miały służyć samemu Panu” – pisali świadkowie.

    Gdy mąż wrócił z wygnania, zachęciła go do złożenia ślubu czystości. Pełna życia Franciszka zarażała ufnością wszystkich dookoła. Nic dziwnego, że niebawem znalazły się kobiety, które zapragnęły żyć jak ona. Powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej. Siostry osiadły przy kościele tuż przy Koloseum. Po śmierci syna i męża Franciszka ubrała habit. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat.

    Jeszcze za jej życia ludzie z wypiekami na twarzy opowiadali o jej niezwykłych wizjach, ekstazach i proroctwach. Wielu zawdzięczało jej uzdrowienie. Kroniki wspominają również o wskrzeszonych zmarłych. Największym jednak przywilejem było częste widzenie Anioła Stróża. Jego obecność była dla niej tak naturalna jak rozmowa z najbliższymi. Teraz, gdy piszę te słowa, stoi przy mnie anioł. Panie, wierzę, ale proszę, zaradź memu niedowiarstwu. Franciszko z Rzymu, módl się za nami.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ***

    Żona, matka, zakonnica

    Rzeźba na dziedzińcu klasztoru przy Tor de Specchi w Rzymie/ Fortunato Galli,1850 r./święci Pańscy

    ***

    Żona, matka i zakonnica. Połączenie tych powołań wydaje się niemożliwe. A jednak św. Franciszce Rzymskiej to się udało. Przez czterdzieści lat łączyła życie małżeńskie z życiem ascezy, modlitwy i służby ubogim. Najoryginalniejszym z licznych mistycznych darów, było widzenie z własnym Aniołem Stróżem.

    Franciszka urodziła się w 1384 r. Jako 11-letnia dziewczynka postanowiła wstąpić do zakonu. Jednak posłuszna swoim zamożnym rodzicom wyszła z mąż za rzymskiego patrycjusza Wawrzyńca di Ponziani.

    Żyła w zgodnym związku, ponoć nigdy nie pokłóciła się z mężem. Wydała na świat trójkę dzieci, z których dwoje zmarło w dzieciństwie. Zajęta prowadzeniem domu znajdowała czas na modlitwę i pomaganie nędzarzom i chorym. Kiedy tylko ktoś z domowników potrzebował jej pomocy, przerywała modlitwę. Mówiła: „Mężatka musi, jeśli wzywają ją rodzinne obowiązki, zostawić Boga przed ołtarzem i znaleźć Go w domowej krzątaninie”. Legenda mówi, że kiedyś cztery razy przerywano jej modlitwę przy tym samym wersie psalmu, który odmawiała. Kiedy za piątym razem powróciła do modlitwy, znalazła ten wers zapisany złotymi literami. Mieszkała w pałacu na Zatybrzu.

    Gdy wybuchła wojna króla Neapolu z papieżem, pałac obrabowano, a jej męża i syna skazano na wygnanie. Franciszka została bez środków do życia, ale nie straciła ufności i doczekała się ich powrotu. Kiedy miasto ogarnęła epidemia dżumy, na ulicach rozdawała żywność i ubrania. Wokół niej gromadziły się kobiety, które tak jak ona chciały podjąć życie ascetyczne i działalność charytatywną. W 1425 roku Franciszka utworzyła kongregację oblatek benedyktyńskich. Sama przyjęła habit i zamieszkała w klasztorze dopiero po śmierci syna i męża. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi: wizjami, ekstazami, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Pochowano ją w kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum. Świętą ogłosił ją Paweł V w 1609 roku.

    Św. Franciszka chciała być zakonnicą, a prawie całe życie była żoną i matką, zakonnicą jedynie „półetatową”. Jej życie pokazuje, że nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga. Cała rzecz w tym, aby umieć to mądrze rozróżniać. Pomocą może być dobra rozmowa, a aniołem stróżem może okazać się mąż, żona, brat, siostra, przyjaciel czy spowiednik.

    Myśl: Nie każde pobożne pragnienie musi być koniecznie wolą Boga.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 marca

    Święty Jan Boży, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan z Obazine, opat
      •  Święta Beata, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Jan Boży

    Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495. Ojciec Jana, Andrzej Ciudad, miał swój dom i mały warsztat rzemieślniczy. W pracy pomagała mu małżonka, Teresa Duarte. Gdy Jan miał 8 lat, zjawił się w jego domu jakiś pielgrzym wędrujący do Hiszpanii, prosząc o nocleg. Przy wieczerzy gość opowiadał o krajach, które zwiedził. Kiedy następnego dnia opuścił dom, zauważył przy sobie chłopca, który postanowił towarzyszyć kapłanowi w drodze. Uczynił to potajemnie przed rodzicami. Ci, pełni smutku, daremnie poszukiwali go po całej okolicy. Matka niebawem zmarła ze smutku, a ojciec wstąpił do franciszkanów. Nie wiemy, dlaczego kapłan nie odesłał chłopca do domu. Może myślał, że jest mu w domu bardzo źle, a może chłopiec nie chciał wrócić. Po 20 dniach forsownej drogi chłopiec nie mógł już iść dalej. Kapłan więc zostawił chłopca w mieście Oropesa u niejakiego Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni pewnego hrabiego. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał małego chłopca “Janem otrzymanym od Boga – a Deo“.
    Chłopiec przeżył w domu opiekuna kilkanaście lat. Przybrani rodzice tak pokochali młodzieńca, że chcieli go uczynić spadkobiercą swojego majątku i zamierzali mu oddać za żonę swoją jedyną córkę. Mając dwadzieścia kilka lat Jan opuścił dom opiekunów. Zaciągnął się do wojska. Zaczęło się typowe życie najemnego żołnierza: włóczęga, zawadiactwo, kieliszek, dziewczęta. Jan był zbyt uczciwy i religijny, by pozwalać sobie na wszystkie wybryki. Niemniej życie jego było w tym okresie bardzo dalekie od doskonałości chrześcijańskiej.
    Pewnego dnia Jan został posłany przez oficera z misją zaopatrzenia oddziału w konieczne wiktuały. Pobliski dwór zajmowali jednak Francuzi. Jan postanowił zaskoczyć ich brawurową szarżą. Koń zrzucił go jednak z siodła, tak iż cudem tylko uszedł niechybnej śmierci. Był to pierwszy głos napomnienia z nieba. Innym razem dowódca powierzył Janowi kasę oddziału. Niestety, w nocy Jana ktoś okradł. Podejrzenie padło na Jana. Został skazany na rozstrzelanie. Już zabierano się do egzekucji, kiedy nadjechał dowódca pułku i po zapoznaniu się z całą sprawą nakazał Jana uwolnić, ale wydalił go z wojska. Do końca życia Jan nie mógł sobie wytłumaczyć, jak się to stało, że tak cudownie został uwolniony, dosłownie w ostatnim momencie. W planach Opatrzności miał jeszcze żyć.

    Święty Jan Boży

    Jan powrócił do Oropesy. Opiekun przyjął go serdecznie, ale i teraz Jan nie zagrzał tu długo miejsca. Wybuchła wojna na wschodzie Europy. Jan ponownie zgłosił się do wojska. Po zawarciu pokoju przez obie strony Jan powrócił, jednak już nie do swojego opiekuna, ale w rodzinne strony. Tu dowiedział się o losie swoich rodziców. Uczyniło to na nim ogromne wrażenie. Z wielką skruchą odbył spowiedź z całego życia i udał się z pielgrzymką do Compostelli, do grobu św. Jakuba Apostoła. Pchany żarliwością o zbawienie duszy i chęcią poniesienia męczeńskiej śmierci udał się do Afryki, gdzie naprzeciw Gibraltaru była portugalska twierdza Ceuta. Przez kilka lat pracował tu ciężko przy fortyfikacji Ceuty, wspierając równocześnie pewnego szlachcica, skazanego przez króla na banicję w te strony wraz z rodziną (1533-1535). Okazji jednak do męczeństwa nie było. Arabowie nie byli też skłonni do przyjęcia wiary Chrystusa. Jan wrócił więc do Hiszpanii i przez krótki czas pracował w Gibraltarze. Za zaoszczędzone pieniądze kupił pobożne książki i założył małą księgarnię, by w ten sposób propagować dobrą prasę (1535-1536). Stąd udał się do Grenady. Założył tu księgarnię książek i obrazów religijnych (1538).
    20 stycznia 1538 r. odbywał się w Grenadzie odpust ku czci św. Sebastiana. Przybyło mnóstwo ludzi. Kazanie głosił słynny kaznodzieja, św. Jan z Avili. Kazanie wywarło na Janie wrażenie piorunujące. Ogarnął go ból za stracone dla wieczności lata. Wydał głośny jęk, rzucił się na ziemię, zaczął targać włosy i ubranie na sobie. Drapał sobie twarz, wołając: “Boże! Miłosierdzia!”. W takim też stanie wybiegł na ulicę. Otoczenie myślało, że postradał zmysły. Kilkunastu ludzi pobiegło za nim i rzuciło się na niego jako na szaleńca; związano go, wychłostano dotkliwie i zamknięto w domu dla obłąkanych. Dla Jana zaczęły się dni straszliwej katorgi fizycznej i duchowej. Metoda ówczesnego leczenia tego rodzaju zaburzeń psychicznych polegała bowiem na zamknięciu pacjenta w wilgotnym i zimnym lochu. Przykutego do ściany łańcuchem, bito do utraty przytomności i sił. Tak obchodzono się z Janem przez 40 dni. Jednak ku zdumieniu oprawców Jan nie tylko się nie bronił, ale zachęcał ich jeszcze: “Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!” Stawał jednocześnie bardzo stanowczo w obronie swoich towarzyszy. Kiedy więc wypuszczono go na wolność, zaczął usługiwać nieszczęśliwym, by chociaż w części złagodzić ich dolę.Szybko Jan przekonał się, że sam niewiele zdziała. Za użebrane pieniądze zakupił własny dom, w którym mógł postawić 47 łóżek. W miarę napływu ofiar powiększał szpital i lepiej go zaopatrywał, by chorzy mieli jak największe wygody. Szczególną troską otaczał psychicznie chorych, których traktował z wielką łagodnością i dla których przeznaczył wydzieloną część szpitala. Sam każdego dnia odwiedzał swoich podopiecznych, chorych i ubogich, przewiązywał ich rany, pocieszał, leczył. Nie mniejszą troskliwość okazywał o potrzeby duchowe swoich podopiecznych, zapraszając kapłanów w każdą niedzielę ze Mszą świętą i kazaniem, a nawet z codzienną Komunią świętą. W ciągu dnia przewidział czas na wspólne modlitwy – poranne i wieczorne. Dla uniknięcia zarazy podzielił swój szpital na sektory. Za poradą św. Jana z Avili w szpitalu leczyli się wyłącznie mężczyźni. Na parterze były miejsca przeznaczone dla bezdomnych i ubogich wędrowców.
    Troska o leki, bieliznę, bandaże, łóżka, opłata służby i wyżywienie całej załogi wymagało od Świętego heroicznego poświęcenia. Codziennie udawał się na miasto i na umówionym placu zbierał żywność i ofiary pieniężne. Najczęściej one nie wystarczały. Wtedy udawał się do domów możnych, błagając o pomoc tymi znamiennymi słowy: “Pomóżcie sobie, wspomagając ubogich i chorych, bowiem błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Kiedy wyczerpał już wszystkie środki i zadłużył się, udał się do miasta Valladolid, gdzie był wtedy dwór królewski. Nie zawiódł się, dostał szczodry zasiłek od najprzedniejszych pań i panów dworu.
    W swojej żarliwości apostolskiej nie zapomniał o kobietach. Zajął się losem kobiet upadłych. Nawiedzał je osobiście i błagał o zmianę życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu, by nie musiały utrzymywać się z nierządu. Staruszki i samotne wdowy polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Niemniej czuły był na los sierot, których wówczas nie brakowało, powierzając je rodzinom, które zapewniały im bezpieczny los. Wszyscy, którzy pomagali Janowi, zarówno kapłani, jak i świeccy (także lekarze), za swoją posługę nie żądali zapłaty.
    Jan wiedział jednak, że ciężaru, który na siebie nałożył, sam nie udźwignie. Nadto trapiła go troska o przyszłość dzieła. Zebrał więc koło siebie gromadkę podobnych szaleńców Bożych i tak założył nową rodzinę zakonną dla obsługi chorych i opuszczonych. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, zwany u nas bonifratrami. Założycielowi zaś nadał miejscowy arcybiskup przydomek “Jana Bożego” i takim go znamy.

    Święty Jan Boży

    Zmarł na klęczkach 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. W poczet błogosławionych zaliczył Jana papież Urban VIII w 1630 roku, a papież Aleksander VIII wpisał jego imię do katalogu świętych (1690). Papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego wraz ze św. Kamilem de Lellis patronem szpitali i chorych (1886). Papież Pius XI wyznaczył go na patrona pielęgniarzy i służby zdrowia. Relikwie Świętego znajdują się w kościele zakonu w Grenadzie. Jest ponadto patronem Grenady i księgarzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Jan Boży… Boży szaleniec

    Św. Jan Boży... Boży szaleniec

    św. Jan Boży PD

    ***

    „Bóg przed i ponad wszystkimi rzeczami na świecie” – mawiał ten, który wśród wielu charyzmatów rozpoznał jeden szczególny: szpitalnictwa.

    Hasło: Jan Boży. Odzew? Szpitale!

    „Jan Boży był w swoich czasach najświatlejszym umysłem Europy” – mawiał Jan XXIII.

    Ta historia przypomina filmowy scenariusz. Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495 w rodzinie rzemieślnika. Żądny przygód ośmiolatek tak zachłysnął się opowieściami goszczącego u nich, zmierzającego do Hiszpanii pielgrzyma, że wymknął się z domu i… ruszył za nim. Zrozpaczona matka zmarła ze zgryzoty, a ojciec miał po czasie wstąpić do franciszkanów. Po dwudziestu dniach wędrówki zmęczony drogą chłopak osiadł w mieście Oropesa u Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał go „otrzymanym od Boga” (a Deo). Przydomek przylgnął do chłopaka na całe życie. Choć przybrani rodzice chcieli uczynić Jana spadkobiercą majątku, ten po kilkunastu latach opuścił ich dom i zaciągnął się do wojska. Gdy ruszył z brawurową szarżą na francuskich żołnierzy, spadł z konia. Cudem uszedł z życiem. Gdy zaginęła kasa oddziałowa, a ktoś oskarżył Jana o kradzież, skazany na rozstrzelanie, w ostatniej chwili przed egzekucją został uniewinniony. Zbyt wiele było tych znaków…

    Po spowiedzi generalnej młodzieniec ruszył do Composteli, do grobu św. Jakuba Apostoła, a później pracował przy fortyfikacji twierdzy Ceuta położonej na cyplu na kontynencie afrykańskim. Ostatecznie osiadł w Grenadzie. Tu 20 stycznia 1538 r. usłyszał kazanie św. Jana z Ávili, zwanego apostołem Andaluzji, które dla 43-latka było prawdziwym duchowym trzęsieniem ziemi. Padł na ziemię, krzycząc: „Boże! Miłosierdzia!”. Postradał zmysły – krzyknęli świadkowie i związanego zamknęli w zimnym lochu domu dla psychicznie chorych. To był trwający 40 dni czas ogromnego upokorzenia i oczyszczenia. Kiedy odzyskał wolność, zaczął usługiwać tym, którzy zostali wyrzuceni na margines. Za użebrane pieniądze zakupił dom, w którym postawił 47 szpitalnych łóżek. Szczególną troską otaczał osoby chore psychicznie. Na parterze przyjmował bezdomnych i ubogich. Środki zbierał u możnych miasta. Opiekował się sierotami, ludźmi starymi, bezdomnymi, ubogimi i wędrowcami. Dołączyli do niego „dobrzy bracia” (bonifratrzy).

    „Kolejne porażki, jakich doświadczył, wprowadziły jego duszę w stan wewnętrznej pustki, która otworzyła go na pełnię Boga. Jan zrozumiał coś, co całkowicie przemieniło jego życie. Zdał sobie sprawę, że Bóg kocha go bezwarunkową miłością. Stał się współczującym i miłującym obliczem Boga dla Jego dzieci, szczególnie dla tych najbardziej zaniedbanych i marginalizowanych. Nie tylko przyjmował wszystkich, ale wychodził także do tych, którzy nie mogli sami przyjść do niego. Był całkowicie pochłonięty misją niesienia ulgi w cierpieniu chorym, ubogim, samotnym i potrzebującym” – opowiadał o założycielu bonifratrów brat Donatus Forkan OH, generał Zakonu Szpitalnego św. Jana Bożego.

    Jan zmarł podczas modlitwy 8 marca 1550 r. W ręce trzymał krzyż.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 marca

    Święte męczennice Perpetua i Felicyta

    Święte Perpetua i Felicyta

    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.
    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Święte Perpetua i Felicyta

    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.
    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.
    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Perpetua i Felicyta. Dwie matki, dwie męczennice za wiarę

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Perpetua i Felicyta.

    Dwie matki, dwie męczennice za wiarę

    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.

    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.

    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.

    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 marca

    Święta Róża z Viterbo,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Olegariusz, biskup
    ***
    Święta Róża z Viterbo

    Róża urodziła się w 1233 r. Jej rodzice zajmowali się rolnictwem. Legenda głosi, że dlatego nadano dziecku takie imię, gdyż było tak piękne, iż miało twarz podobną do róży. Mając 12 lat Róża wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Już wtedy musiała być bardzo dojrzała w wierze.
    Datą przełomową w jej życiu był rok 1250. Zachorowała wtedy śmiertelnie. Spokojna o swoje losy, modliła się żarliwie o powodzenie wyprawy krzyżowej w obronie Ziemi Świętej, na której czele stał św. Ludwik IX, król francuski (również tercjarz franciszkański). Kiedy cudownie wyzdrowiała, postanowiła całkowicie poświęcić się nawracaniu dusz do Boga. Przywdziała habit zakonny, zaczęła oddawać się surowym praktykom pokutnym w intencji nawrócenia grzeszników, a potem z krzyżem w ręku przebiegała ulice miasta, nawołując do pokuty. Swymi wystąpieniami wzbudziła gniew mieszkających w Viterbo patarynów i katarów (ruchy religijne, których idee w znacznej części zostały uznane za heretyckie), którzy zmusili ją i jej rodzinę do opuszczenia miasta. Już po opuszczeniu Viterbo, przebywając w Soriano, Róża otrzymała dar wizji, z której dowiedziała się o rychłym zakończeniu prześladowań Kościoła, wraz ze śmiercią cesarza Fryderyka II. Po jego śmierci, kiedy miasto zajęły wojska papieskie, Róża rzeczywiście mogła powrócić do rodzinnego domu, który przetrwał do dziś.
    Pod koniec życia Święta prosiła, by przyjęto ją do klasztoru klarysek w Viterbo. Odmówiono jej ze względu na stan zdrowia. Za radą spowiednika zamieniła swoje mieszkanie na osobisty “klasztor”, gdzie wraz z kilkorgiem przyjaciół poświęcała się modlitwie o uświęcenie ludzkich dusz. Wyczerpana pokutą i apostolstwem, zmarła w wieku niespełna 20 lat, 6 marca 1252 roku. Jej śmierć napełniła bólem mieszkańców całego miasta.
    Pan Bóg wsławił Różę za życia i po śmierci tak licznymi cudami, że jej grób stał się miejscem masowych pielgrzymek. Już w roku 1257 w obecności papieża Aleksandra IV odbyło się uroczyste przeniesienie relikwii Świętej do kościoła klarysek, gdzie do dzisiaj przechowywane są w szklanej trumnie. Mimo upływu czasu pozostały one w nienaruszonym stanie. Na wiadomość o cudownym uzdrowieniu jednego z kardynałów papież Kalikst III (+ 1458) przysłał na grób Świętej złotą różę. Równocześnie wyznaczył kanoniczną komisję dla zbadania jej życia i cudów. On też wpisał św. Różę do katalogu świętych (1458). Do dziś zachował się zwyczaj, że co roku w nocy z 3 na 4 września, w rocznicę przeniesienia jej szczątków (zachowanych w stanie nienaruszonym) z cmentarza do kościoła, przychodzi do jej grobu całe miasto i turyści, by wziąć udział w procesji z relikwiami, niesionymi w wysokiej wieży-relikwiarzu (tzw. macchina di Santa Rosa, niesiona przez 100 mężczyzn nazywanych facchini di Santa Rosa). Kiedyś starano się, by “wieża św. Róży” była jak najwyższa i jak najpiękniejsza. Dziś można oglądać wystawę tych wież-relikwiarzy. Benedykt XV ogłosił św. Różę patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Patronuje ona także Viterbo, andaluzyjskiej Alcolei, kolumbijskiemu Santa Rosa de Viterbo, tercjarkom i emigrantom.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w sukni tercjarskiej, opasanej sznurem, najczęściej z krzyżem w dłoni lub z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutem są róże, korona z róż, dyscyplina.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Przemijają epoki, ale nie zmienia się powołanie do życia Ewangelią w solidarności z rodziną ludzką

    Piękna jak róża

    “Maryja z Dzieciątkiem i święta Róża z Viterbo”
    Bartolomé Esteban Murillo, Public domain, via Wiki. Comm.

    ***

    Homilia podczas Mszy św. papież Benedykta XVI w dolinie Faul w Viterbo 6.09.2009 – w Viterbo i Bagnoregio


    W niedzielę 6 września Benedykt XVI udał się z wizytą do Viterbo, miasta położonego 100 km na północ od Rzymu, nazywanego Miastem Papieży, ponieważ w drugiej połowie XIII w. było siedzibą biskupów Wiecznego Miasta. Jednodniowe odwiedziny rozpoczął od zwiedzenia sali w Pałacu Papieży, w której wybrano pięciu następców św. Piotra. Następnie Ojciec Święty odprawił Mszę św. koncelebrowaną w dolinie Faul. W homilii wskazał na pilną potrzebę wychowania do wiary i dawania jej świadectwa współczesnym ludziom. Przypomniał, że w XIX w. Mario Fani założył w Viterbo «Circolo Santa Rosa» — Koło św. Róży, które stało się zalążkiem obecnej Akcji Katolickiej. Po Mszy św. w rozważaniu przed modlitwą «Anioł Pański» Benedykt XVI przypomniał pokrótce historię miasta. Po modlitwie maryjnej Ojciec Święty skierował przesłanie do uczestników Międzynarodowego Kongresu dla Pokoju («Ludzie i religie»), zorganizowanego w tym roku w Krakowie. Następnie Papież udał się do sanktuarium św. Róży, patronki Viterbo, gdzie nawiedził jej grób, a potem obejrzał tzw. «Macchina di Santa Rosa» — statuę św. Róży ustawioną na postumencie wysokości 30 m. Odbył również wizytę w znajdującym się nie opodal sanktuarium «Madonny della Quercia», czyli «Matki Bożej z Dębu». Ojciec Święty spotkał się tam z zakonnicami okolicznych klasztorów klauzurowych. W przemówieniu poprosił je o szczególną modlitwę za kapłanów, kleryków i osoby powołane do życia konsekrowanego. Na zakończenie odmówił wraz z siostrami specjalnie przygotowaną na tę okazję modlitwę do «Madonny della Quercia». Z sanktuarium Papież udał się do Bagnoregio, gdzie w tamtejszej konkatedrze najpierw oddał cześć relikwiom św. Bonawentury, spotkał się z mieszkańcami miasta na placu św. Augustyna, po czym powrócił do Castel Gandolfo. Poniżej zamieszczamy papieską homilię, rozważanie przed modlitwą «Anioł Pański», przesłanie do uczestników kongresu w Krakowie, modlitwę w sanktuarium «Madonny della Quercia» oraz przemówienie do mieszkańców Bagnoregio.

    Drodzy bracia i siostry!

    Sceneria, w której odprawiamy Mszę św., jest doprawdy niezwykła i wymowna: znajdujemy się w dolinie, z której widać starożytną bramę faul, której czteroliterowa nazwa nawiązuje do czterech wzgórz starożytnego Viterbium, a mianowicie Fanum-Arbanum-Vetulonia-Longula. Po jednej stronie wznosi się okazały pałac, niegdyś rezydencja papieży, w którym — jak przypomniał wasz biskup — w xiii w. odbyło się aż 5 konklawe; otaczają nas budowle i miejsca, będące w przeszłości świadkami rozmaitych wydarzeń historycznych, a obecnie toczy się w nich życie waszego miasta i prowincji. W tym otoczeniu, które przywołuje na pamięć setki lat historii świeckiej i kościelnej, zebrała się symbolicznie, wraz z Następcą Piotra, cała wasza diecezjalna wspólnota, aby on ją umocnił w wierności Chrystusowi i Jego Ewangelii.

    Wam wszystkim, drodzy bracia i siostry, serdecznie dziękuję za ciepłe przyjęcie. Pozdrawiam w pierwszej kolejności waszego umiłowanego pasterza, bpa Lorenza Chiarinellego, któremu dziękuję za słowa powitania. Pozdrawiam pozostałych biskupów, zwłaszcza z regionu Lacjum, wraz z kardynałem wikariuszem Rzymu, drogich kapłanów diecezjalnych, diakonów, seminarzystów, zakonników i zakonnice, młodzież i dzieci, obejmuję myślą także wszystkie części składowe diecezji, w której w niedawnej przeszłości połączyły się z Viterbo — wraz z opactwem San Martino z Monte Cimino — diecezje Acquapendente, Bagnoregio, Montefiascone i Tuscania. Ta nowa struktura została ręką artysty wyrzeźbiona na «spiżowych wrotach» kościoła katedralnego, które poświęciłem i mogłem podziwiać, rozpoczynając tę wizytę od placu św. Wawrzyńca. Z szacunkiem witam władze cywilne i wojskowe, przedstawicieli parlamentu, rządu, regionu i prowincji, a w sposób szczególny burmistrza, który wyraził życzliwe uczucia społeczności Viterbo. Dziękuję siłom porządkowym i pozdrawiam stacjonujących w mieście licznych wojskowych oraz żołnierzy uczestniczących w misjach pokojowych na świecie.

    Pozdrawiam wolontariuszy oraz tych wszystkich, którzy wnieśli wkład w organizację mojej wizyty, i im dziękuję. Szczególne pozdrowienia kieruję do osób starszych i samotnych, do chorych, więźniów oraz tych, którzy nie mogli uczestniczyć w naszym przyjacielskim spotkaniu modlitewnym.

    Drodzy bracia i siostry, w każdym zgromadzeniu liturgicznym jest obecny Bóg. Zgromadzeni na Świętej Eucharystii, uczniowie Pana głoszą, że On zmartwychwstał, żyje i jest dawcą życia, oraz dają świadectwo, że Jego obecność jest łaską, jest zadaniem, jest radością. Otwórzmy serca na Jego Słowo i przyjmijmy dar Jego obecności! W pierwszym czytaniu z dzisiejszej niedzieli prorok Izajasz (35, 4-7) dodaje otuchy ludziom o «zagubionych sercach» i głosi wspaniałą nowinę, którą życie potwierdza: gdy Pan jest obecny, przeglądają oczy niewidomych, uszy głuchych się otwierają, chromy «skacze» jak jeleń. Wszystko się odradza i wszystko odżywa, bo zbawienne wody spływają na pustynię. W jego symbolicznym języku «pustynia» może oznaczać dramatyczne wydarzenia, trudne sytuacje i samotność, której wiele jest w życiu; najgłębszą pustynią jest ludzkie serce, kiedy traci zdolność słuchania, rozmawiania, porozumiewania się z Bogiem i z innymi ludźmi. Stajemy się wtedy niewidomi, bo niezdolni do widzenia rzeczywistości; zamykają się uszy, by nie słyszeć krzyku wołających o pomoc; w obojętności i egoizmie twardnieje serce. Teraz jednak — głosi Prorok — wszystko się zmieni; tę «spieczoną ziemię» zamkniętego serca nawodnią nowe Boże soki. A kiedy Pan przychodzi, do wszystkich «zagubionych serc» w każdej epoce mówi z mocą: «Odwagi, nie lękajcie się»! (w. 4).

    Łączy się z tym doskonale ewangeliczny epizod opowiedziany przez św. Marka (w. 7, 31-37): na pogańskiej ziemi Jezus uzdrawia głuchoniemego. Najpierw pozwala mu podejść i czyni gesty, które mówią więcej niż słowa. Następnie wypowiada po aramejsku słowo: «Effatha», czyli «otwórz się», przywracając temu człowiekowi słuch i mowę. Zdumiony tłum mówi: «Dobrze wszystko uczynił!» (w. 37). Możemy widzieć w tym «znaku» gorące pragnienie Jezusa pokonania w człowieku samotności oraz jego niemożności porozumienia z innymi, spowodowanych przez egoizm; początku «nowej ludzkości», ludzkości, której fundamentem jest słuchanie i słowo, dialog, porozumienie, komunia z Bogiem. Ludzkości «dobrej», jak dobre jest wszelkie Boże stworzenie; ludzkości, w której nie ma dyskryminacji i nikt nie zostaje odrzucony — jak przestrzega apostoł Jakub w swoim liście (2, 1-5) — aby świat był autentycznie i dla wszystkich «miejscem prawdziwego braterstwa» (Gaudium et spes, 37), otwartym na miłość do wspólnego Ojca, który nas stworzył i uczynił swoimi synami i córkami.

    Drogi Kościele w Viterbo, niech Chrystus, który w Ewangelii otwiera uszy i rozwiązuje język głuchoniememu, otworzy twoje serce i sprawi, byś zawsze z radością słuchał Jego Słowa, z odwagą głosił Jego Ewangelię, potrafił rozmawiać z Bogiem, a tym samym rozmawiał także z braćmi i siostrami, a na koniec z odwagą odkrywał Oblicze Boga i Jego piękno! Żeby to jednak mogło nastąpić — przypomina św. Bonawentura z Bagnoregio, dokąd udam się dziś po południu — rozum musi «wznieść się ponad wszystko poprzez kontemplację, i to wznieść się nie tylko ponad świat zmysłowy, lecz także ponad samego siebie» (Itinerarium mentis in Deum VII, 1). Taka jest droga zbawienia, łącząca wszystkich chrześcijan, na której światłem jest Słowo Boże, a pokarmem sakramenty.

    Chciałbym omówić pewne aspekty duchowe i duszpasterskie tej drogi, do której przejścia także i ty jesteś powołany, umiłowany Kościele żyjący na tej ziemi. Bardzo ważnym dla waszego Biskupa priorytetem jest wychowanie do wiary, jako poszukiwanie, jako chrześcijańska inicjacja, jako życie w Chrystusie. «Stawanie się chrześcijaninem» polega na «uczeniu się Chrystusa», co św. Paweł wyraża w sformułowaniu: «Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20). W tym doświadczeniu uczestniczą parafie, rodziny i różnego typu stowarzyszenia. Zaangażować się w nie powinni katecheci i wszyscy wychowawcy; własny wkład powinna wnieść szkoła, od podstawowej po Uniwersytet Etrurii, coraz większy i coraz bardziej prestiżowy, a w sposób szczególny szkoła katolicka i Instytut Filozoficzno-Teologiczny św. Piotra. Istnieją wciąż aktualne wzorce, prawdziwi pionierzy wychowania do wiary, których można naśladować. Pragnę wymienić, między innymi, św. Różę Venerini (1656-1728) — którą z radością kanonizowałem trzy lata temu — prawdziwą prekursorkę szkół żeńskich we Włoszech w epoce Oświecenia; św. Łucję Filippini (1672-1732), która z pomocą czcigodnego kard. Marca Antonia Barbariga (1640-1706) założyła zasłużony instytut Maestrie Pie. Z tych duchowych źródeł można nadal obficie czerpać, by stawić czoło świadomie i konsekwentnie kryzysowi wychowawczemu, który jest problemem aktualnym, priorytetowym, wymaga rozwiązania i stanowi wielkie wyzwanie dla każdej wspólnoty chrześcijańskiej i dla całego społeczeństwa, jako właśnie proces «Effatha», rozwiązywania języków, otwierania uszu, a także i oczu.

    Wraz z wychowaniem — świadectwo wiary. «Wiara — pisze św. Paweł — działa przez miłość» (Ga 5, 6). Właśnie w takim ujęciu staje się widoczny sens charytatywnej działalności Kościoła: jego przedsięwzięcia, jego dzieła są znakiem wiary i miłości Boga, który jest Miłością — jak wielokrotnie przypominałem w Encyklikach Deus caritas est i Caritas in veritate. Stąd bierze się i tu powinien się rozwijać wolontariat, zarówno indywidualny, jak i w formie stowarzyszeń, który jest inspirowany przez Caritas, dbający również o aspekt wychowawczy. Młodziutka św. Róża (1233-1251), współpatronka diecezji, której święto przypada właśnie w tych dniach, jest olśniewającym przykładem wiary i wielkoduszności wobec ubogich. Jak nie przypomnieć też, że św. Hiacynta Marescotti (1585-1640) żyjąc w swym klasztorze zapoczątkowała w mieście adorację eucharystyczną, założyła dzieła i podjęła inicjatywy, by pomóc więźniom i ludziom wyrzuconym na margines? Nie możemy pominąć franciszkańskiego świadectwa św. Kryspina, kapucyna (1668-1759), który do dziś inspiruje działalność zasłużonych organizacji pomocy. Wymowną rzeczą jest, że w tym klimacie ewangelicznego zapału powstało wiele domów, w których prowadzono życie konsekrowane, męskich i żeńskich, a zwłaszcza klasztorów kontemplacyjnych, które wyraźnie uwydatniają prymat Boga w naszym życiu i przypominają nam, że pierwszą formą miłości jest właśnie modlitwa. Znaczący jest w tej kwestii przykład bł. Gabrieli Sagheddu (1914-1939), trapistki: w klasztorze w Vitorchiano, gdzie jest pochowana, wciąż żyje duchowy ekumenizm, ożywiany nieustanną modlitwą, do którego gorąco zachęcał Sobór Watykański ii (por. Unitatis redintegratio, 8). Wspomnę również o urodzonym w Viterbo bł. Dominiku Bàrberim (1792-1849), pasjoniście, który w 1845 r. otworzył drzwi Kościoła katolickiego Johnowi Henry’emu Newmanowi, późniejszemu kardynałowi, wybitnemu intelektualiście o bogatej duchowości.

    Na koniec chcę wspomnieć o trzecim aspekcie waszego programu duszpasterskiego: uwrażliwiania na Boże znaki. Tak jak Jezus głuchoniememu, i nam Bóg objawia swój plan poprzez «zdarzenia i słowa». Słuchanie Jego Słowa i rozeznawanie Jego znaków powinno więc być zadaniem każdego chrześcijanina i każdej wspólnoty. Najbardziej widocznym znakiem Boga jest oczywiście uwrażliwianie na stosunek do bliźniego, zgodnie ze słowami Jezusa: «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» (Mt 25, 40). Ponadto, jak głosi Sobór Watykański ii, chrześcijanin powinien być «wobec świata świadkiem zmartwychwstania i życia Pana Jezusa i znakiem Boga żywego» (Lumen gentium, 38). Przede wszystkim odnosi się to do kapłana, którego Bóg wybrał tylko dla siebie. W Roku Kapłańskim módlcie się szczególnie żarliwie w intencji kapłanów, seminarzystów, by dochowali wierności swojemu powołaniu i w intencji powołań! Znakiem Boga żywego ma być również każda osoba konsekrowana i każdy ochrzczony.

    Wierni świeccy, młodzieży i rodziny, nie lękajcie się żyć wiarą i dawać jej świadectwa w różnych środowiskach, w rozlicznych sytuacjach ludzkiego życia! Viterbo wydało wybitne postaci również na tym polu. Przy okazji radosnym obowiązkiem jest upamiętnienie młodego Maria Faniego z Viterbo, założyciela «Koła św. Róży», który wraz z Giovannim Acquadernim z Bolonii zapalił pierwszy płomyk, który później przerodził się w historyczne doświadczenie laikatu we Włoszech, jakim jest Akcja Katolicka.

    Przemijają epoki historyczne, zmienia się kontekst społeczny, ale nie zmienia się ani nie mija moda na chrześcijańskie powołanie do życia Ewangelią w solidarności z rodziną ludzką, zgodnie z duchem czasów. Takie jest właśnie zadanie społeczne, specyficzna misja polityki, pełny rozwój człowieka.

    Drodzy bracia i siostry! Kiedy serce błądzi na pustyni życia, nie lękajcie się, zawierzcie się Chrystusowi, pierworodnemu nowej ludzkości, jaką jest rodzina braci, budowana w wolności i sprawiedliwości, w prawdzie i miłości dzieci Bożych. Do tej ogromnej rodziny należą drodzy wam święci: Wawrzyniec, Walenty, Hilary, Róża, Łucja, Bonawentura i wielu innych. Naszą wspólną Matką jest Maryja, którą czcicie jako Madonnę della Quercia («Matka Boża z Dębu»), patronka całej diecezji w jej nowej strukturze. Niech oni czuwają nad wami, abyście zawsze stanowili jedno, i niech w każdym umacniają pragnienie, by głosić — słowami i uczynkami — obecność i miłość Chrystusa! Amen.

    L’Osservatore Romano 11-12/2009/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________________

    Uważacie mnie za wariatkę, ale zapragniecie mnie umarłą – św. Róża z Viterbo

    Uważacie mnie za wariatkę, ale zapragniecie mnie umarłą – św. Róża z Viterbo

    św. Róża z Viterbo dokonuje cudu wskrzeszenia – Sailko, CC BY 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Modliła się i pokutowała. Żyła w samotności i ubóstwie. Dane jej było doświadczyć cierpień, jakie znosił Chrystus. Z zapałem misjonarza wzywała współmieszkańców do nawrócenia. Nic sobie nie robiła z tego, że niektórzy uważali ją za obłąkaną. Umarła młodo, nie dożywszy lat 20. Szóstego marca wspominamy św. Różę z Viterbo.

    Urodziła się około 1233-1234 roku w Viterbo, 100 kilometrów na północ od Rzymu. Rodzice, Jan i Katarzyna, byli ubogimi rolnikami. Podanie głosi, że dano jej na imię Róża, ponieważ jako niemowlę miała piękne oblicze, podobne do róży właśnie. Mając 12 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Rodzice byli ponoć bardzo pobożni, a i Róża musiała być już wtedy dojrzała w wierze.

    Mając 16-17 lat bardzo poważnie zachorowała. Lekarze nie dawali jej już szans na wyzdrowienie. Ona spokojnie ofiarowała swoje cierpienia w intencji wyprawy krzyżowej do Ziemi Świętej, pod wodzą Ludwika IX. Był on także tercjarzem franciszkańskim.
    Kiedy cudownie wyzdrowiała, poświęciła się całkowicie nawracaniu dusz. Przywdziała strój pokutny i z krzyżem w ręku przemierzała ulice miasta, nawołując do nawrócenia. Wypominała mieszkańcom, że wystąpili przeciwko papieżowi, a sprzyjali cesarzowi Fryderykowi II. Pewnego razu, przemawiała do ludzi stojąc na kamiennym podeście. W trakcie przemowy zaczęła się unosić wraz z kamiennym cokołem. Te wystąpienia wzburzyły zwolenników cesarza i zamieszkujących Viterbo katarów (heretyków). Zmusili oni Różę i całą jej rodzinę do opuszczenia miasta. Udali się do Soriano.

    Tam Róża miała także widzenia i przepowiedziała na początku grudnia 1250 roku, że rychło ustaną prześladowania i umrze cesarz. Stało się to w połowie miesiąca. Po śmierci cesarza, kiedy Viterbo zostało zajęte przez wojsko papieskie, Róża wraz z rodziną mogli wrócić do swego miasta.

    Róża chciała wtedy wstąpić do klasztoru klarysek w Viterbo. Siostry odmówiły jej jednak, tłumacząc to złym stanem jej zdrowia i ubóstwem rodziny. Gdy siostry jej oświadczyły, że nie mają dla niej miejsca, ona podobno im odpowiedziała: “Nie powiedziałyście właściwej przyczyny. Oto gardzicie mną, ponieważ w oczach świata uchodzę za wariatkę. Nie chcecie mnie żywej, tym więcej zapragniecie mieć mnie umarłą!” Róża zapowiedziała to, co rzeczywiście się stało.
    Róża umarła 6 marca 1252 roku i została pochowana w ziemi, bez trumny. Jej grób stał się miejscem pielgrzymek i zasłynął cudami. Po kilku latach jej ciało (cudownie zachowane od zepsucia) zostało przeniesione do kościoła klarysek. Siostry prosiły papieża Aleksandra IV, aby relikwie świętej znalazły się w ich kościele. Spełniły zatem przepowiednię Róży.

    Aż po dzień dzisiejszy, każdego roku w nocy z 3 na 4 września, na pamiątkę przeniesienia ciała świętej z cmentarza do kościoła, odbywa się tradycyjna procesja z relikwiami, które są niesione w wielkiej wieży-relikwiarzu, tzw. macchina di Santa Rosa.

    La Macchina di Santa Rosa - Riccardo Spinella at Italian Wikipedia, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    La Macchina di Santa Rosa – Riccardo Spinella at Italian Wikipedia, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wiki. Comm.

    ***

    W 1357 roku kaplica, w której znajdowało się ciało Róży cudownie zachowane od zepsucia doszczętnie spłonęła. Spłonął też sarkofag, ale ciało jedynie zmieniło kolor i nadal pozostało nienaruszone.

    Różę wpisał do katalogu świętych papież Kalikst III w 1457 roku. Benedykt XV ogłosił ją patronką żeńskiej Akcji Katolickiej.
    W ikonografii święta przedstawiana jest w stroju tercjarki franciszkańskiej, najczęściej z krzyżem w dłoni albo z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutami są róże albo korona z róż, dyscyplina.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deom.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Procesja z 28 metrową wieżą Świętej Róży

    Procesja z 28 metrową wieżą Świętej Róży

    ***

    O 500 metrów wydłużono 1200-metrową, dotychczas, trasę, jaką pokonuje co roku wieża zawierająca relikwie Świętej Róży z Viterbo. Stało się tak, by uczcić fakt wpisania jej na listę światowych zabytków UNESCO. Ta tradycyjna procesja odbywa się każdego roku 4 września od ponad 750 lat.

    Konstrukcja, zwana Macchina di Santa Rosa, ma 28 metrów wysokości i waży 5 ton. Niesie ją na ramionach 113 mężczyzn z tzw. Sodalicji Tragarzy, do której należą również kobiety pełniące rolę służb medycznych.

    Tegoroczna uroczystość była ostatnią okazją do zobaczenia “Kwiatu Nieba” – tak mieszkańcy Viterbo nazywają mający 350 lat obelisk. Władze regionu Lazio ogłosiły międzynarodowy konkurs na projekt nowej wieży, która ma być zaprezentowana już w przyszłym roku.

    Św. Róża z Viterbo OFS (1233-53) była tercjarką franciszkańską. Całe swe, krótkie życie spędziła w Viterbo w regionie Lacjum, na północ od Rzymu. Pochodziła z ubogiej, bardzo pobożnej rodziny rolniczej. Bardzo wcześnie sama stała się osobą bardzo wierzącą i mając 12 lat została tercjarką franciszkańską. Dużo się modliła i pokutowała w intencji nawrócenia grzeszników, a chodząc po rodzinnym mieście wzywała również jego mieszkańców do pokuty.

    W owym czasie Viterbo było dużym ośrodkiem sekty katarów, którzy poczuli się urażeni jej apelami i wypędzili ją wraz z rodziną z miasta. Mogła tam powrócić dopiero po zajęciu Viterbo przez wojska papieskie po śmierci cesarza Fryderyka II. Pod koniec życia chciała wstąpić do miejscowego klasztoru klarysek, ale ze względu na jej słabe zdrowie nie przyjęto jej.

    Jest patronką Viterbo, a Benedykt XV ogłosił ją patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Kościół katolicki wspomina ją 6 marca, ale procesja ulicami miasta z jej relikwiami odbywa się co roku 4 września. W ikonografii przedstawiana jest z krzyżem.

    Na wieść o uzdrowieniu za jej przyczyną jednego z kardynałów papież Kalikst III (1455-58) przysłał na grób Róży złotą różę i wyznaczył komisję do zbadania jej życia, a w 1457 zaliczył młodą tercjarkę do grona świętych.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 marca

    Święty Wirgiliusz z Arles, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Józef od Krzyża, zakonnik
    ***
    Święty Wirgiliusz

    Wirgiliusz urodził się około roku 550. Jego rodzina należała do arystokracji Akwitanii (południowa Francja). Nie myślał jednak o karierze kościelnej czy świeckiej, ale zamknął się w słynnym klasztorze w Lerins, na wyspie w pobliżu Nicei. Ze szczególną pilnością oddawał się studiom patrystycznym pierwszych wieków chrześcijaństwa. Duchem ofiary i łagodnością charakteru pozyskał sobie tak dalece współbraci, że wybrali go na swojego opata.
    Nie wiemy, dlaczego opuścił jednak opactwo w Lerins i udał się do Francji. Wstąpił do klasztoru w Autun. Mnisi również i tutaj wybrali go na swojego opata. Tu właśnie odwiedził go św. Augustyn, kiedy udawał się ze swymi towarzyszami do Anglii, by podjąć misję pozyskania tego kraju dla Chrystusa.
    Niebawem zawakowało biskupstwo w Arles. Zebrani okoliczni biskupi, kapłani i wierni wybrali arcybiskupem tego miasta Wirgiliusza. Wybór ten okazał się opatrznościowy. Wirgiliusz wystawił szereg kościołów i klasztorów. Był w przyjaźni z papieżem św. Grzegorzem I Wielkim, który powołał go na swego wikariusza na całą Galię. Zachowały się listy Grzegorza do Wirgiliusza, w których papież zaleca biskupowi w stosunku do innowierców kierować się raczej duchem miłości niż surowości. W innym liście papież daje instrukcje, dotyczące kształcenia i wychowania kleru. Wreszcie w jeszcze innym liście poleca św. Grzegorz, by powracającemu z Anglii do Rzymu św. Augustynowi udzielił sakry biskupiej. To świadczy niezbicie, jak wielkiej powagi zażywał Wirgiliusz u papieża.
    Nie mniejszą powagą cieszył się Wirgiliusz w episkopacie galijskim. Kiedy zaistniał spór między biskupem Narbony a jego sąsiadami, na rozjemcę zaproszono Wirgiliusza.
    Biskup miał szczególne nabożeństwo do św. Trofima, swojego poprzednika na stolicy w Arles (wiek III). Szerzył też gorliwie jego kult. Prowadząc życie niezmiernie czynne, nie zapomniał także o własnej duszy. Wolny czas poświęcał na modlitwę i uczynki miłosierdzia. Przy pogrzebie znaleziono na jego ciele włosiennicę. Wszystkie życiorysy podkreślają, że Pan Bóg obdarzył go darem cudów. Za jego przyczyną – tak za życia, jak i po śmierci – wielu chorych miało odzyskać zdrowie.
    Wirgiliusz pożegnał ziemię dla nieba w 618 roku po 30 latach szczęśliwych rządów (588-618).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 marca

    Święty Kazimierz, królewicz

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Antoni Farina, biskup
    ***
    Święty Kazimierz

    Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. “Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.
    W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko tamtejszemu królowi Marcinowi Korwinowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.
    Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy. Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, “opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli […], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot. Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.
    Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.
    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.
    Św. Kazimierz jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Jest także głównym patronem Litwy. W diecezji wileńskiej do dziś zachował się zwyczaj, że w dniu św. Kazimierza sprzedaje się obwarzanki, pierniki i palmy; niegdyś sprzedawano także lecznicze zioła (odpustowy jarmark zwany Kaziukami). W 1948 r. w Rzymie powstało Kolegium Litewskie pod wezwaniem św. Kazimierza. W tym samym roku Pius XII ogłosił św. Kazimierza głównym patronem młodzieży litewskiej. W 1960 r. Kawalerowie Maltańscy obrali św. Kazimierza za swojego głównego patrona; otrzymali wówczas część relikwii Świętego.
    W ikonografii atrybutem Świętego jest mitra książęca. Przedstawiany także ze zwojem w dłoni, na którym są słowa łacińskiego hymnu Omni die dic Mariæ – ku czci Matki Bożej, do której św. Kazimierz miał wielkie nabożeństwo. Często przedstawia się go w stroju książęcym z lilią w ręku lub klęczącego nocą przed drzwiami katedry – dla podkreślenia jego gorącego nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Kazimierz

    4 marca obchodzimy święto naszego rodaka św. Kazimierza, królewicza, drugiego z kolei syna króla Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety. Żył w latach 1458-84, a kanonizowany został w roku 1521. Jak wyjaśnia ks. Piotr Skarga w swych „Żywotach Świętych Starego y Nowego Zakonu”: „Imię to zmieniło się w vżywaniu iedną literą i. postaremu z Słowieńska mianowało się Każemir: to jest roskazuie pokoy: Nie Kaźimir iakoby psował pokoy. Mir, to iest, co pokoy y przymierze zowiem”.

    ***

    Atmosfera rodzinnego domu

    „Wychowany z inną braćią w pilnym y ostrożnym ćwiczeniu do pobożnośći y Boiaźni Bożey, y świętych a Pańskich obyczaiow, y do nauk rozum ostrzących, w ktorych też niemały miał postępek, pod sławnym mistrzem y nauczyćielem Długoszem onym, Kanonikiem Krakowskim, pisarzem dźieiow Polskich, Nominatem na Arcybiskupstwo Lwowskie. Z którego iako źrzodła czystego y hoynego napoiony, we wszytkie cnoty rosł, y iako dobra a buyna źiemia rodzay dawał, nie tylo trzydźiesty, ale y setny. Bo w młodych leciech czytaiąc y słuchaiąc Syna Bożego mowiącego: (Co pomocno człowiekowi by wszytek świat miał, a duszęby swoię zgubił:) zamiłował dusze swoiey zbawienie, a wzgardę świata odmiennego y krotkiego do serca brał.”
    Już sama atmosfera domu rodzinnego bardzo była pomocna do wykształcenia w sobie umiłowania cnót chrześcijańskich. Rodzice Kazimierza byli ludźmi bardzo pobożnymi, czemu dawali wyraz w licznych fundacjach kościołów i klasztorów, a także w pielgrzymkach do miejsc świętych. Od dziewiątego roku życia miał też Królewicz za wychowawcę samego Jana Długosza, jak zaznacza powyższy fragment z Żywotów… ks. Piotra Skargi, co z pewnością nie pozostało bez wpływu na jego duchowość.

    Duch modlitwy

    Od najmłodszych lat Kazimierz wyróżniał się spośród rodzeństwa nie tylko zdolnościami i pracowitością, ale i umiłowaniem spraw Bożych i modlitwy.
    Ks. Piotr Skarga pisze: „Co iż z daru Bożego płynie, a prośić y kołatać y szukać kazano: w modlitwę się gęstą y pilną dźienną y nocną wprawił, więcey na niey czasu trawił, niżli na innych zabawach, a wydźierać iey sobie dworskiemu nachodzeniami, ile mogł, nie dopuśćił. Częśćiey go w kośćiele naydowano niżli na pałacu, y widano go w modlitwie myślą zachwyconego, iakoby o sobie niewiedźiał. W nocy się do kośćiołow porywał i wychodźił. A gdy zamknione nalazł, v drzwi się Panu Bogu korzył. y często go straż leżącego na twarz w nocy v kośćioła naydowała”.
    Tak też jest nasz święty częstokroć przedstawiany w ikonografii, klęczący w nocy przed drzwiami katedry. Prócz tego na obrazach i w figurach spotkamy go w stroju książęcym z lilią lub lilią i krzyżem w ręku.
    Do jego umiłowania modlitwy, zwłaszcza przed Najświętszym Sakramentem, dodać należy gorące nabożeństwo do Matki Bożej, ćwiczenie się w umartwieniu, ślub czystości, który złożył, wielką pokorę i wielość uczynków miłosierdzia.

    Patron Litwy

    Ojciec przygotowywał Kazimierza do objęcia Korony i już w latach 1481-83, gdy król przebywał na Litwie, młody Królewicz objął administrację i namiestnictwo w Królestwie Polskim. Niestety, męczyła go gruźlica. W 1483 r. Kazimierz na wezwanie ojca przybył do Wilna, m.in. by podleczyć swoje zdrowie, jednak w niedługim czasie stan jego uległ nagłemu pogorszeniu. Lekarze proponowali choremu, by zrezygnował ze ślubu czystości na rzecz małżeństwa, co miało w ich mniemaniu przyczynić się do jego wyzdrowienia. „On nie tylo panieńskie ono y dziewicze serce, ale y męczeńskie pokazał, gromiąc lekarze a mowiąc: Tego nigdy nie vczynię: abych dla docześnego zdrowia, P. Boga gniewać, y iego roskazanie przestępować, y łaskę iego traćić miał”.
    Zmarł w Grodnie, a jego doczesne szczątki zostały pochowane w katedrze wileńskiej. W ten oto sposób św. Kazimierz został głównym patronem Litwy. Ks. Piotr Skarga pisze: „Rychło Pan Bog vwielbić cudami ś. Kazimierza, y iego obiawić wysługi y chwałę ktorey w niebie zażywa, raczył. Bo v grobu iego panienka iedna vmarła, za przeważną modlitwą iego, ktorey się rodźicy iey z wielką wiarą poruczyli, ożyła. y roku P. 1518 swoim Polakom y Litwie sławne zwyćięstwo pod Połockiem nad Moskwą ziednał: małą liczbą barzo pogromieni są. y był widźiany ś. Kazimierz, gdy przeprawę przez Dźwinę rzekę y brod woysku vkazował”. Te i inne cuda sprawiły, że kult jego bardzo się rozpowszechnił. Jak za dawnych lat po dzisiaj na Litwie obchodzone są na jego cześć Kaziuki.

    Św. Kazimierz w Chełmsku

    Na terenie naszej diecezji św. Kazimierz jest czczony w Chełmsku, w parafii Rokitno, gdzie znajduje się kościół pod jego wezwaniem. Co ciekawe, nadanie kościołowi w Chełmsku za patrona św. Kazimierza jest ściśle związane z Rokitnem i Matką Bożą Rokitniańską. Kościółek ten został zbudowany w 1669 r. Kiedy 4 marca 1670 r. biskup poznański M. Kurski przybył, aby go konsekrować, nadał mu tytuł nawiązujący do daty uroczystego ogłoszenia obrazu Matki Bożej Rokitniańskiej za cudowny przez Komisję Teologiczną powołaną w diecezji poznańskiej, do której ten teren w XVII w. należał. Ogłoszenie to nastąpiło 4 marca, a patronem tego dnia jest nie kto inny, jak właśnie św. Kazimierz. W prezbiterium kościoła w Chełmsku znajdują się relikwie św. Kazimierza i figura przedstawiająca świętego w stroju książęcym z lilią i krzyżem w rękach.

    ks. Dariusz Gronowski/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________


    Kazimierz – sprawiedliwy i święty królewicz

    ***

    – Władca roztropny nie podejmuje pochopnych decyzji, nie działa ze szkodą dla poddanych, a stara się wyważać racje i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Sprawiedliwość królewicza Kazimierza była widoczna, gdy sam rozstrzygał spory, czy gdy w jego obecności sprawowano sądy. To miało ogromne znaczenie w budowaniu tego poczucia, że monarcha jest sprawiedliwy i stara się o to, by każdemu oddać to co jest mu należne. Zarówno co do postępków, jak i co do zasług – mówi w rozmowie z pch24.pl prof. Krzysztof Ożóg, historyk UJ, wybitny mediewista. [WYWIAD OPUBLIKOWANO W 2016 R.]

    Niełatwo być dobrym władcą, a jeszcze trudniej świętym. W czym tkwiła wielkość św. Kazimierza Jagiellończyka?

    Warto zauważyć, że jeśli chodzi o władców wyniesionych do chwały ołtarzy, to przeważają tu monarchowie, którzy przyjęli chrzest w wieku dojrzałym, podejmując decyzje o przyjęciu wiary chrześcijańskiej osobiście i dla swojego państwa. Mamy tu przykład św. Oswalda, króla Northumbrii, św. Olafa II Haraldssona, króla Norwegii, czy św. Stefana, króla węgierskiego, który wraz ze swym ojcem księciem Gejzą przyjął chrzest, a potem budował i wzmacniał Kościół. W Kościele Prawosławnym mamy św. Włodzimierza Wielkiego, władcę Rusi Kijowskiej. To są typowe przykłady ukazujące pewien mechanizm. Niemniej są też święci monarchowie z okresu późniejszego, jak chociażby św. Ludwik, król Francji (1226-1270), który przeniknięty duchem franciszkańskim starał się zarówno swoje panowanie, życie osobiste, duchowość kształtować wedle wzorca św. Franciszka z Asyżu, którym był wyraźnie zafascynowany. Trzeba tu pamiętać, że Ludwik w XIII wieku władał najpotężniejszym królestwem świata chrześcijańskiego, podejmującym tak poważne wyzwania, jak odzyskanie Ziemi Świętej. Wiemy, że król Ludwik zorganizował dwie nieudane wyprawy. Podejmował je nie szczędząc kosztów i zdrowia. Z tego powodu przecież znalazł się w niewoli w czasie pierwszej z tych wypraw (1249), a podczas drugiej zmarł (25 sierpnia 1270). To jest postać, która wzbudziła ogromne uznanie, ale i cieszyła się szerokim kultem najpierw we Francji, a potem także w całym wielkim świecie chrześcijańskim.

    W przypadku świętego królewicza Kazimierza Jagiellończyka mamy do czynienia niewątpliwie z postacią wybitną. Jego rodzice – Kazimierz Jagiellończyk i Elżbieta Rakuszanka – bardzo rzetelnie podchodzili do swoich obowiązków i jako rodzina królewska dokładali starań, by dobrze wychować swoich potomków, następców tronu. Dbali, by dobrze ukształtować ich nie tylko intelektualnie, ale i duchowo. Stąd też na głównego nauczyciela swoich synów wybrali Jana Długosza. Z jednej strony był on człowiekiem o szerokich horyzontach intelektualnych: stworzył przecież największą historię Polski, czyli „Roczniki”, w których opisał całe dzieje Polski, a także w wielu wypadkach dzieje krajów sąsiednich, począwszy od samego początku, aż po rok 1480, czyli rok swojej śmierci. Z drugiej strony był to człowiek o bardzo głębokiej, choć tradycyjnej wierze. Znane nam są świadectwa mówiące o tym w jaki sposób Jan Długosz starał się kształtować charaktery i pobożność synów Kazimierza Jagiellończyka.

    Królewicz, mimo odebrania takiego samego wychowania jak jego rodzeństwo, miał wyróżniać się zachowaniem. Przekazy historyczne to potwierdzają?

    Mimo swojego krótkiego życia królewicz Kazimierz rzeczywiście zdążyć być postacią wyjątkową. Trzeba pamiętać, że los przynosił mu bardzo trudne chwile, zarówno na płaszczyźnie osobistej, jak i politycznej. Mam na myśli to w jaki sposób Kazimierz – ojciec, myślał o przyszłości.

    Wracając do źródeł dotyczących duchowego wzrastania królewicza Kazimierza, to wiemy, że anonimowy autor zadedykował mu traktat pióra Eneasza Sylwiusza Piccolominiego, dotyczący wychowania władców. Autor tego traktatu, późniejszy papież Pius II napisał go w 1443 roku dla Zygmunta, księcia austriackiego. Był to rozbudowany list, w którym Eneasz Sylwiusz Piccolomini pokazywał etapy kształcenia intelektualnego, jak i wprowadzania w życie moralne oraz duchowe. Skrót tego traktatu powstał najpewniej w Krakowie w roku 1467 i został zadedykowany królewiczowi Kazimierzowi.

    Traktat pokazywał monarchę, którego działanie, osobowość oparta jest o cztery cnoty kardynalne. Pierwszą z nich była roztropność – z tym się wiązała mądrość. W zdobywanie tej cnoty wkładano również wykształcenie intelektualne. Następnie mamy sprawiedliwość, męstwo i wreszcie umiarkowanie. W postępowaniu Kazimierza widać zakorzenienie w tych fundamentach.

    Jest wiele świadectw mówiących o tym, że królewicz był człowiekiem o bardzo głębokim poczuciu sprawiedliwości. Kiedy miał możliwość czynienia sprawiedliwości, czy wpływania na to jak ta sprawiedliwość funkcjonuje w państwie, podejmował działania, szczególnie gdy przez dwa lata (1481-83) rządził Koroną w zastępstwie ojca. Król był wtedy na Litwie i borykał się z wieloma trudnymi problemami – buntem, spiskiem na jego życie. W tym okresie widać wyraźnie jak u królewicza ta cnota sprawiedliwości, roztropności oraz umiarkowania znajduje zastosowanie w codziennym działaniu monarszym.

    To dlatego królewicz Kazimierz był szanowany przez lud?

    Decydującymi były jego roztropność i sprawiedliwość. Bo władca roztropny nie podejmuje pochopnych decyzji, nie działa ze szkodą dla poddanych, a stara się wyważać racje i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Jego sprawiedliwość była widoczna, gdy sam rozstrzygał spory, czy gdy w jego obecności sprawowano sądy. To miało ogromne znaczenie w budowaniu tego poczucia, że monarcha jest sprawiedliwy i stara się o to, by każdemu oddać to co jest mu należne. Zarówno co do postępków, jak i co do zasług.

    Wśród cnót kardynalnych mamy też męstwo. Tu trzeba podkreślić, że Kazimierz musiał się zmierzyć z trudnymi problemami, w tym klęską polityki swego ojca. Po matce, Elżbiecie Habsburżance (Rakuskiej), jej synowie mieli prawa do tronu czeskiego i węgierskiego. Tron czeski objął w 1471 roku pierwszy z synów króla Kazimierza – Władysław. W tym samym roku rozpoczęła się wojna z Maciejem Korwinem, królem węgierskim, który przez Jagiellonów był uznawany za uzurpatora tronu. Właśnie królewicz Kazimierz, z woli ojca, stanął na czele wyprawy na Węgry, by odsunąć Macieja Korwina i przejąć tron. Z różnych powodów wojna się przedłużała i nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. W efekcie Kazimierz zimą 1472 roku musiał się wycofać. Zatem on, jako ten, który był przeznaczony na tron węgierski zmierzył się z tą poważną klęską jagiellońskiej polityki. To była też jego porażka, bo droga do węgierskiego tronu pozostała zamknięta. To miało wpływ na dalsze losy Kazimierza. Królewicz ten trudny moment przeżył starając się zawierzyć swoją osobę Bogu. Wiemy, że pielgrzymował do Częstochowy. Badacze sądzą, że to w tym czasie książę powierzył się Matce Bożej i złożył ślub dozgonnej czystości. Stąd też, później gdy przyszły propozycje małżeństwa – ojciec chciał go ożenić z córką Fryderyka III Habsburga, wówczas cesarza – Kazimierz omawiał. To dość niezwykłe w tamtym czasie, bo wola ojca była w tym wypadku zazwyczaj niepodważalna. Królewicz Kazimierz miał najwyraźniej w sobie na tyle siły wewnętrznej, że odrzucił ten projekt, a ojciec wraz z matką Elżbietą, która przecież była kobietą wielkiego formatu, zdaje się dobrze rozumieli syna.

    W roku 1483 królewicz został wezwany przez ojca na Litwę, gdzie pomagał mu w rządach i podobnie jak podczas swych rządów w Koronie, zyskiwał sympatię poddanych. Swoją postawą zdobywał zaufanie i stawał się wzorem pobożności. Jego zachowanie było postrzegane jako coś ponad to, czego oczekiwano od monarchy, jako władcy chrześcijańskiego.

    To są główne ślady związane z życiem wewnętrznym św. Kazimierza. On sam nie pozostawił dla nas żadnych osobistych świadectw. Oczywiście są dokumenty, mowy, jakie wygłaszał jako młodzieniec. Jako badacze odczytujemy osobowość Kazimierza z różnego rodzaju źródeł, w tym relacji Jana Długosza, który jako wychowawca znał go dość dobrze i zostawił o nim jak najlepsze świadectwo.

    Bycie dobrym władcą, nawet bardzo pobożnym wystarczało, by zasłużyć na miano świętości?

    Rzeczywiście było wielu monarchów, którzy starali się sprostać stawianemu im ideałowi – chcieli dobrze sprawować swe rządy, byli dobrymi, chrześcijańskimi władcami – ale nie zostali wyniesieni do chwały ołtarzy. Tu występuje jeszcze ten jeden, ważny element. Królewicz Kazimierz zaraz po swojej śmierci (4 marca 1484 roku) w Wilnie, gdzie został pochowany, został otoczony kultem. Mamy zatem do czynienia z sytuacją, gdy młody królewicz umiera w powszechnej opinii świętości, wierni zaczynają modlić się za jego wstawiennictwem i otrzymują łaski. Bardzo szybko, bo już w 1518 roku zaczął się proces kanonizacyjny. Wiemy, że z powodu różnych problemów – zagubienie w 1522 roku bulli kanonizacyjnej wystawionej przez Leona X w 1521 r. – z powodu śmierci wiozącego ją posła Erazma Ciołka, złupienie Rzymu w 1527 roku czy okres reformacji, nie służyło sprawie. Dopiero w 1602 roku Zygmunt III Waza poprosił papieża Klemensa VIII o ponowne wydanie bulli kanonizacyjnej (na podstawie poprzedniej bulli Leona X) i dwa lata później we Wilnie odbyły się uroczystości kanonizacyjne. Przyjmuje się, że kult św. Kazimierza, jako kult patronalny dla Litwy, Wilna został ustabilizowany w roku 1600.

    Fakt, że królewicz Kazimierz zmarł na Litwie, która jako młoda społeczność chrześcijańska oczekiwała na „swojego” świętego mógł mieć tu jakieś znaczenie?

    Nie jest to wykluczone. Trzeba  pamiętać, że Jagiellonowie byli Litwinami. Kazimierz Jagiellończyk (ojciec) bardzo mocno podkreślał swoją litewskość i to, że jest synem Władysława Jagiełły, który był dziedzicznym wielkim księciem litewskim. Był to władca sprawiedliwy, odważny, pobożny. To on doprowadził do chrystianizacji Litwy, pielgrzymował do miejsc świętych, ufundował wiele kościołów i po jego śmierci, w mowach pogrzebowych widać było takie pragnienie, by powstał kult króla Władysława. Jednak mimo tej znakomitej opinii, długiego panowania, wielu fundacji klasztornych, taki kult się nie zawiązał. W przypadku jego wnuka – królewicza Kazimierza – z pomocą Bożej Opatrzności, stało się inaczej. Niewątpliwie elity litewskie oczekiwały świętego dynasty, który pochodziłby z rodu litewskiego, z rodu Gedymina. Dla Wielkiego Księstwa Litewskiego, takie poczucie, że ma swojego świętego miało z pewnością duże znaczenie. Oczywiście kult św. Kazimierza rozwijał się też w Koronie, niemniej z uwagi na miejsce pochowania, pochodzenie dynastii, najmocniej  zakorzenił się on na Litwie. Święty królewicz stał się patronem Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

    Dziękuję za rozmowę.

    Marcin Austyn/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________________


    Przybył na pole bitwy po śmierci.

    Cuda św. Kazimierza

    (źródło: Wikimedia Commons)

    ***

    Weterani bitwy pod Połockiem stoczonej 29 lipca 1518 roku utrzymywali, że szalę zwycięstwa na stronę polsko-litewską przechylił Kazimierz, starszy brat króla Zygmunta I Starego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od 34 lat królewicza Kazimierza nie było wśród żywych.

    Wschodni labirynt

    W roku 1492 zmarł król polski i wielki książę litewski Kazimierz Jagiellończyk. Po koronę polską sięgnął jego syn Jan I Olbracht, podczas gdy młodszy Aleksander zasiadł na tronie wielkoksiążęcym w Wilnie.

    Oznaczało to faktyczne zerwanie polsko-litewskiej unii personalnej, wprawdzie nie na długo, bo do roku 1501, kiedy po zgonie bezdzietnego Jana Olbrachta królem Polski obwołany został Aleksander. Ponowne zacieśnienie związku między obydwoma państwami przypieczętowała unia mielnicka. Związek Polski i Litwy, datujący się od chrztu Jagiełły przetrwał więc próbę czasu. Entuzjaści unii wskazywali na potęgę i perspektywy sojuszu. Ujemnym następstwem tego procesu było wciągnięcie Polski w konflikty, w jakie zaangażowane było Wielkie Księstwo Litewskie.

    Na przełomie XV i XVI wieku rywalizacja Litwy oraz Wielkiego Księstwa Moskiewskiego o panowanie nad ziemiami ruskimi doprowadziła do serii wojen. Stosunek samych Rusinów do tych zmagań był zróżnicowany. Niektórzy kniaziowie poczuwali się do wspólnoty z „hospodarem wszystkiej Rusi” panującym na Kremlu i przy pierwszej okazji przechodzili na jego stronę. Inni, jak hetman wielki litewski Konstanty Iwanowicz Ostrogski – choć wyznawca prawosławia, wysławiający się w języku staroruskim – dochowali wierności Litwie. Po ponownym zbliżeniu Krakowa i Wilna zaistniała obawa, że w imię obrony litewskich interesów również Polska zapadnie się w wojennym grzęzawisku.

    Konflikty na Wschodzie zawsze były istnym labiryntem, w którym przybyszom z zewnątrz trudno było się połapać. Na Litwie dobrym tego przykładem była postać kniazia Michała Glińskiego, marszałka nadwornego. To właśnie on usilnie zabiegał o pomoc wojskową Polski przeciw Moskwie. Wszelako potem Gliński padł ofiarą oszczerstw ze strony zawistnych rodaków, oskarżających go o próbę zagarnięcia wielkoksiążęcego tronu. W końcu, aby ratować głowę, Gliński uszedł do… Moskwy, której odtąd służył wojskowo przeciw własnej ojczyźnie oraz jej polskim sojusznikom.

    Jakby ów galimatias nie był wystarczająco skomplikowany, wypada przypomnieć, że małżonką Aleksandra Jagiellończyka, wielką księżną litewską oraz niekoronowaną (z uwagi na prawosławne wyznanie) królową Polski była Helena Moskiewska, córka samego wielkiego księcia Iwana III Srogiego, a siostra jego następcy Wasyla III. Królowa Helena, postać wyjątkowo szlachetna a przy tym tragiczna, była rozdarta między lojalnością wobec męża a własną ojczyzną. Na Litwie posądzana przez zawistnych intrygantów o konszachty z Moskwicinami, w rzeczywistości darzyła swego małżonka szczerym uczuciem i pełnym oddaniem. Starała się wykorzystać swą pozycję do łagodzenia sporów litewsko-moskiewskich. Pisała listy do swego ojca, a potem brata, błagając ich o wstrzymanie najazdów na Litwę. Po śmierci męża (1506) chciała powrócić do ojczyzny, na co nie wyraził zgody nowy król Polski, Zygmunt I Stary. Wtedy podjęła próbę ucieczki, którą udaremniono. Po kilkuletniej udręce Helena zmarła w styczniu 1513 roku w Wilnie, w wieku niespełna 37 lat. Jako przyczynę zgonu podawano „wielki smutek”, choć wielu szeptało o truciźnie.

    Pierwsze polskie wojny z Moskwą

    Zgon Heleny poprzedziły doniosłe wydarzenia na arenie międzynarodowej. Król Zygmunt Stary zaangażował Koronę Królestwa Polskiego w spór litewsko-moskiewski.

    Podczas wojny w latach 1507-1508 Litwinów wsparły liczne zastępy polskich zaciężnych, dokonując głębokich zagonów w głąb ziem moskiewskich. W październiku 1508 roku Litwa i Moskwa zawarły pokój wieczysty.

    Kilka lat później król Zygmunt postanowił wejść w sojusz z chanem Tatarów krymskich, Menglim I Girejem. Pomysł wydawał się osobliwy, jako że Tatarzy z upodobaniem pustoszyli nasze ziemie. Na wiosnę 1512 roku srogą klęskę bisurmanom zadali pod Wiśniowcem hetmani: koronny Mikołaj Kamieniecki oraz litewski Konstanty Ostrogski. Polski monarcha chciał wykorzystać osłabienie chana i zaoferował mu sojusz skierowany przeciw Moskwie.

    Chan ochoczo przystał na propozycję. Jeszcze w tym samym roku Tatarzy uderzyli na terytoria moskiewskie, docierając aż pod Riazań. Co działo się na trasie przemarszu ordy, łatwo możemy sobie wyobrazić, mając w pamięci własne doświadczenia z wizyt krymskich wyznawców Mahometa. Wracające z wyprawy czambuły lojalnie oddały Polakom trzecią część zagrabionych łupów. Panujący wówczas na Kremlu wielki książę Wasyl III potraktował owe wypadki jako akt agresji ze strony zasiadającego na polskim i litewskim tronie Jagiellona. Przy okazji postanowił wyrównać rachunki za krzywdy siostry, Heleny.

    W listopadzie 1512 roku wojska moskiewskie wdarły się na ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Litwinów wsparła Polska, tym razem oficjalnie wysyłając swe oddziały. Walki toczyły się ze zmiennym szczęściem. Polskie przymierze z krymskimi muzułmanami okazało się kiepskim pomysłem, jako że Tatarzy kierowali się wyłącznie własnym interesem, nie zamierzając honorować umów, które stawały się dla nich nieopłacalne. Polacy doświadczyli tego boleśnie, kiedy ordyńcy nieoczekiwanie zmienili front, występując u boku Moskali, m.in. druzgocąc wojska polsko-litewskie w bitwie pod Sokalem (1519).

    Odsiecz Połocka

    Wojna trwała 10 długich lat. Dopiero 14 września 1522 roku podpisano rozejm. Nim do tego doszło polało się wiele krwi. Najsłynniejszą batalią tamtego okresu pozostaje bój pod Orszą, stoczony  8 września 1514 roku, kiedy to wojska litewsko-polskie dowodzone przez hetmana Ostrogskiego odniosły świetne zwycięstwo nad górującymi liczebnie zastępami moskiewskimi. W cieniu tamtej batalii pozostaje dziś inna operacja wojskowa, która przecież wzbudziła wówczas ogromne wrażenie.

    Latem 1518 roku Moskwicini oblegli Połock. Z odsieczą miastu szli Litwini i Polacy pod wodzą Olbrachta Gasztołda, Jerzego „Herkulesa” Radziwiłła i Jana Boratyńskiego. Niewiele brakowało, by pomoc zawróciła, jako że rycerstwo napotkało wezbrane fale Dźwiny. W tym jednak momencie pojawił się nikomu nieznany młodzieniec odziany w „świetną” zbroję i dosiadający białego rumaka. Rzucił się on w wodę, wskazując Litwinom bezpieczne przejście.

    Był 29 lipca 1518 roku. Po sforsowaniu rzeki Polacy i Litwini starli się z oddziałem moskiewskim strzegącymi brodu. Znamy niewiele szczegółów tamtego boju, wiadomo jednak, że wrogie zgrupowanie poniosło klęskę, a wśród poległych znaleźli się jego dowódcy, kniaziowie Rostowski i Oboleński. Na wieść o pogromie główne siły nieprzyjaciela oblegające Połock zwinęły oblężenie i spiesznie wycofały się na wschód.

    Młody rycerz-przewodnik, dzięki któremu odsiecz Połocka zakończyła się sukcesem, nie został odnaleziony. Świadkowie utrzymywali, że rozpoznali w nim królewicza Kazimierza, starszego brata Zygmunta Starego. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że od 34 lat Kazimierza nie było wśród żywych.

    Szlachetność i rozum

    Kazimierz, syn Kazimierza IV Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, późniejszy święty Kościoła katolickiego oraz patron Polski i Litwy, przyszedł na świat 3 października 1458 roku.

    Wychowawcą królewicza był kanonik krakowski Jan Długosz. Wielki kronikarz tak wspominał swego podopiecznego: „Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu”.

    Kazimierz żył w cieniu legendy swego stryja, Władysława Warneńczyka, poległego w boju z pohańcem w 1444 roku. Marzył o wzięciu udziału w krucjacie i walce za Wiarę. Zamiast tego w 13-ym roku życia uczestniczył w niefortunnej wyprawie wojennej, mającej wesprzeć powstańców węgierskich występujących przeciw rządom Macieja Korwina.

    Dorastający królewicz coraz mocniej angażował się w sprawy publiczne, zachwycając otoczenie inteligencją i prawością. Powszechnie mówiono o nim jako o „bardzo mądrym i obyczajnym”. Biskup przemyski Jan z Targowiska wystawił młodzieńcowi następujące świadectwo: „Książę zdumiewającej cnoty i mądrości, tudzież nauki nadzwyczajnej i tymi przymiotami pociągnął ku sobie serca wielu narodów do miłości”.

    Kazimierz wyznaczony na następcę tronu doskonale radził sobie w sztuce rządzenia. Przez prawie dwa lata jako namiestnik samodzielnie władał Koroną Królestwa Polskiego (zastępując ojca przebywającego wówczas na Litwie). W tym czasie poprawił stan bezpieczeństwa wewnętrznego tępiąc rozboje, usprawnił sądownictwo, uregulował relacje ze stanami pruskimi, zaś dzięki ofiarnemu wspieraniu potrzebujących zdobył miano „obrońcy ubogich”. Zasiadłszy na polskim tronie z pewnością mógłby dokonać wielkich dzieł.

    Okrutny los zniweczył świetnie rokującą karierę. Królewicz zaczął podupadać na zdrowiu. Stwierdzono u niego „chorobę piersiową” (gruźlicę). Mężnie znosił dolegliwości. Gdy zdał sobie sprawę, że śmierć jest blisko, oczekiwał na nią w spokoju ducha. Zmarł w Grodnie 4 marca 1484 roku, w obecności ojca. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny. Niemal natychmiast miejsce spoczynku królewicza stało się celem pielgrzymek. Powszechne było przekonanie o świętości zmarłego.

    Święci z mieczami

    Wieść o nadnaturalnym zjawisku pod Połockiem wywołała zrozumiałe poruszenie. Wszelako dla ówczesnych chrześcijan owo zdarzenie nie byłoby aż tak wyjątkowe na tle epoki, szczególnie że dotyczyć miało młodzieńca wychowanego w duchu krucjatowym. Przed wiekami interwencje świętych na polach bitew uznawano za dość częste. Podczas Pierwszej Wyprawy Krzyżowej zastępy niebiańskie miały wesprzeć krzyżowców w bitwie pod Doryleum (1097). Niedługo potem pod Keborgą szalę zwycięstwa przechyliła ponoć szarża przybyłych z Nieba rycerzy na białych rumakach, na czele których stali święci Jerzy i Demetriusz.

    W trakcie iberyjskiej rekonkwisty wojska chrześcijan wielokrotnie miał wspierać Biały Jeździec, identyfikowany ze św. Jakubem Apostołem. Gdy po raz pierwszy uderzył na Maurów pod Clavijo (844), nadano mu przydomek Santiago Matamoros (Święty Jakub Maurobójca). Jak zaświadczają kronikarze, na przestrzeni wieków Biały Jeździec pojawił się w co najmniej 40 bitwach, między innymi pod Simancas (939), Ourique (1139), Navas de Tolosa (1212), Alcácer do Sal (1217)… Bywało, że do walki włączać się mieli inni święci, jak św. Jerzy, św. Izydor, św. Emilian z Cogolli, sami bądź na czele zastępów rycerzy odzianych w biel.

    Dzisiejsi dziejopisowie dopatrują się w tych i podobnych relacjach poetyckich metafor właściwych rycerskiej epoce, czy wręcz elementów wojny propagandowej. Jednak wojownicy chrześcijańscy, nacierający na muzułmanów z okrzykiem „Santiago!” na ustach szczerze wierzyli, że w walce towarzyszą im święci.

    Opiekun

    Zygmunt Stary podjął starania o wyniesienie brata na ołtarze. W 1521 roku papież Leon X wydał bullę kanonizacyjną. Niestety, biskup płocki Erazm Ciołek, któremu powierzono cenny dokument zmarł w wyniku zarazy, a wszelkie papiery jakie posiadał zaginęły. Dopiero w roku 1602 król Zygmunt III Waza uzyskał nową bullę od papieża Klemensa VIII, ogłoszoną na podstawie odnalezionej kopii bulli Leona X. Dwa lata później odbyły się oficjalne uroczystości kanonizacyjne. Kiedy otwarto grób Kazimierza, okazało się, że jego ciało jest nienaruszone. U wezgłowia królewicza spoczywał tekst hymnu Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję), napisanego w XII wieku przez cysterskiego mnicha Bernarda z Morlas.

    Niestety, w kolejnych stuleciach bywało, że postać świętego królewicza propagowano jako wiecznie rozmodlonego, nieco oderwanego od życia „świątobliwego młodzianka”, zapominając o tym, że Kazimierz był człowiekiem czynu, wojownikiem i władcą. Pisał o tym przed wojną profesor Feliks Koneczny:

    „Opromieniają świętych cudowne legendy, lecz temu świętemu legenda wyrządziła krzywdę.  Kto go zna tylko z legendy, mniema o tym, że umiał tylko odmawiać modlitwy, chodząc od kościoła do kościoła, nawet w nocy. […] A tymczasem królewicz ten należy do świętych politycznych, do tych, którzy pragnęli przystępować do polityki religijnie, według wskazań moralności katolickiej. […] Są tacy święci, którzy w największym wirze świata, na najwybitniejszych stanowiskach i wśród nawały różnorodnych spraw świeckich starali się zaprowadzić sprawiedliwość chrześcijańską w praktyce i dbali o moralność w polityce”.

    Ten właśnie wymiar działalności królewicza, stanowiącej wzorzec dla rządzących i rządzonych, przypomniał w 2002 roku Ojciec Święty Jan Paweł II:

    „Kolejne pokolenia rozpoznawały w Kazimierzu sprawiedliwego władcę, odznaczającego się takimi cnotami jak sprawiedliwość, umiłowanie Ojczyzny i poddanego ludu, mądrość, długomyślność i duch służby. Dlatego chętnie stawiały go za wzór dla piastujących rządy w państwie, a ci brali go sobie za patrona. Właśnie przez wzgląd na tę miłość do swego narodu dostrzegały w nim również wielkiego opiekuna, także tych, którzy podlegają władzy. Dziś, na początku dwudziestego pierwszego wieku, mimo iż tak bardzo zmieniły się realia społeczne, ten wzór i ten patronat nie tracą swej aktualności. Dałby Bóg, aby sprawujący władzę byli wpatrzeni na wzór św. Kazimierza, a wierni szukali w nim oparcia!”

    ***

    Współczesnych Kazimierzowi nie zdziwiły relacje, że pod Połockiem miał on wystąpić w rycerskiej zbroi. Przy tym cud, jakiego doświadczyli uczestnicy odsieczy, wcale nie ograniczał się do wskazania im brodów przez tajemniczego rycerza. Fenomenem był sam fakt zorganizowania wyprawy, na czele której stanęli reprezentanci skłóconych litewskich rodów.

    Olbracht Gasztołd, najmajętniejszy magnat na Litwie, uwikłany był w zażarty spór z potężnym rodem Radziwiłłów. Tych szczerze nienawidzących się możnowładców dzieliło niemal wszystko, w tym stosunek do unii z Polską. Ich konflikt przybrał postać wojny domowej, podczas której staczano bitwy, pustoszono włości rywali i palono ich zamki. Mimo to pod Połockiem przedstawiciele obu familii przynajmniej na chwilę odłożyli animozje, by zgodnie współpracować dla dobra zagrożonej ojczyzny.

    Andrzej Solak/PCh24.pl

     _____________________________________________________________________________________________________________________________

    3 marca

    Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Kunegunda, zakonnica
    ***
    Święta Maria Katarzyna Drexel

    Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością.
    Ojciec był bankierem, współwłaścicielem międzynarodowego imperium bankowego, ale i filantropem. Rodzice uczyli córki, na czym polega prawdziwa wartość bogactwa, i wpajali im przekonanie, że należy je dzielić z innymi ludźmi. Nad jej wykształceniem czuwali najlepsi nauczyciele. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła w Mszy świętej. Gdy Katarzyna ukończyła 11 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Za namową mamy poprowadziła wraz siostrą niedzielną szkółkę dla dzieci osób zatrudnionych na farmie. Wielkim wydarzeniem w jej życiu była choroba i śmierć ukochanej macochy w 1882 roku. Katarzyna uświadomiła sobie wówczas, że nawet cały rodzinny majątek nie mógł ulżyć mamie, ani tym bardziej uchronić jej przed śmiercią. Coraz częściej zaczęła się zastanawiać nad sensem życia. Wahała się jeszcze co do swojej przyszłości. Każdego roku składała ślub czystości i wciąż modliła się o dar odczytania swego powołania.
    Tymczasem minęły dwa lata od śmierci matki, gdy Pan Bóg wezwał do siebie ojca Katarzyny. W testamencie jedną dziesiątą swego majątku przeznaczył on na natychmiastowe rozdanie ubogim, a resztę podzielił między swoje trzy córki. Gdyby one zmarły nie pozostawiwszy potomstwa, reszta majątku miała być przekazana na cele charytatywne.
    Po kilku latach, w 1886 roku, ze względu na chorobę i za radą lekarzy, Katarzyna udała się do Europy. Po odzyskaniu sił z całego serca werbowała, wraz siostrami, europejskich kapłanów i zakonnice do pracy wśród Indian. Udała się także do Rzymu i podczas audiencji poprosiła papieża Leona XIII o przysłanie misjonarzy do jednej z placówek, którą wspierała materialnie. W odpowiedzi papież zasugerował jej, by sama została misjonarką. Po rozważeniu tej rady razem ze swoim kierownikiem duchowym, biskupem Jamesem O’Connorem, postanowiła poświęcić się służbie Bogu i założyć zgromadzenie zakonne. Pod koniec 1887 roku siostra Drexel, na zaproszenie misjonarza ojca Stephena, udała się w podróż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Zetknęła się wtedy po raz pierwszy z Indianami. Ogromne wrażenie wywarło na niej ich ubóstwo oraz uwłaczające ludzkiej godności warunki, w jakich zmuszeni byli żyć. Zapragnęła wówczas zrobić coś więcej, by zmienić ich sytuację. Od tej chwili poświęcała wszystkie swoje siły i majątek na wspieranie misji i misjonarzy w ojczyźnie.
    W ciągu trzynastu lat wybudowała szkoły misyjne w obu Dakotach, Montanie, Wyoming, Kalifornii, Oregonie i Nowym Meksyku. W 1889 roku ostatecznie postanowiła oddać się na służbę Bogu. Rozpoczęła nowicjat u szarytek w Pittsburgu. Gazety amerykańskie zareagowały w przewidywany sposób, nagłówki donosiły: “Panna Drexel wstępuje do klasztoru katolickiego odrzucając siedem milionów!” Dwa lata później, dnia 12 lutego 1891 roku, złożyła śluby zakonne jako pierwsza siostra Zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu od Indian i Ludności Kolorowej, które poświęciło się głoszeniu Ewangelii Indianom i Afroamerykanom. Potem ufundowała pierwszy klasztor w Cornwells Heights koło Filadelfii. Następnie założyła szkołę dla ubogich dzieci. Kolejnym dziełem była szkoła dla Indian pod wezwaniem św. Katarzyny w Santa Fe (Nowy Meksyk). Jej dwie siostry, które wyszły za mąż, pomagały Katarzynie w tych działaniach. Otwierała szkoły i internaty dla dzieci. Gdy spotykała na swej drodze ludzi uprzedzonych rasowo, potrafiła pokornie znosić wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwe osądy. Jej dzieło rozwijało się coraz bardziej. W 1907 roku papież św. Pius X wstępnie zatwierdził regułę nowego zgromadzenia.
    Katarzyna była kobietą modlitwy. Z niej i z Eucharystii czerpała inspirację do działania na rzecz ubogich i pokrzywdzonych. Walczyła z uprzedzeniami społecznymi i rozpowszechnioną wówczas w Ameryce dyskryminacją rasową. Troszczyła się także o formację nauczycieli. Jej wielkim osiągnięciem było powstanie w 1925 roku Xavier University w Luizjanie, pierwszej w Stanach Zjednoczonych wyższej uczelni przeznaczonej głównie dla katolików należących do mniejszości rasowych.
    Ciężka choroba tyfusu, jakiego się nabawiła podczas wizytacji misji w Nowym Meksyku, spowodowała, że przez ostatnie 18 lat swego życia pozostała przykuta do łóżka (w 1937 roku z powodu choroby zrezygnowała z urzędu przełożonej generalnej). Lata te poświęciła modlitwie i kontemplacji. Odeszła do Domu Ojca w dniu 3 marca 1955 roku w Cornwells Heights.
    Ukoronowaniem jej ofiarnego życia było włączenie jej do grona błogosławionych przez papieża św. Jana Pawła II, w dniu 20 listopada 1988 roku, a następnie ogłoszenie jej świętą w dniu 1 października 2000 roku na placu św. Piotra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 marca

    Święta Agnieszka z Pragi, ksieni

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Karol, męczennik
    ***
    Święta Agnieszka z Pragi

    Agnieszka urodziła się w 1205 r. w Pradze jako córka króla Czech, Przemysława Ottokara I. Przez matkę Konstancję spokrewniona była z rodem Arpadów (z którego wywodziło się wielu świętych). Gdy miała trzy lata, postanowiono wydać ją za mąż za jednego z synów Henryka Brodatego, dlatego w 1216 r. wyjechała razem ze starszą siostrą Anną na dwór polski. Przebywała głównie w Trzebnicy, gdzie najprawdopodobniej powierzona była opiece św. Jadwigi, której zawdzięczała solidne podstawy życia religijnego. Kiedy dwóch synów króla umarło bardzo młodo, a trzeci poślubił jej siostrę – Annę, Agnieszka powróciła do ojczyzny. Jednak wkrótce znów została wyprawiona z domu, gdyż obiecano jej rękę synowi cesarza Fryderyka II. To małżeństwo również nie doszło do skutku. Agnieszka stanowczo postanowiła być wierną złożonemu przez siebie ślubowi czystości. Po interwencji u papieża Grzegorza IX uzyskała swobodę decyzji. Wówczas całkowicie poświęciła się działalności charytatywnej i pobożnym praktykom.
    Zatroszczyła się o dokończenie fundacji swego brata Wacława I dla franciszkanów. Kiedy dowiedziała się od przybyłych do Pragi braci mniejszych o duchowych przeżyciach Klary z Asyżu, zapragnęła gorąco iść za jej przykładem, praktykując franciszkańskie ubóstwo.
    Około 1233 roku ufundowała w Pradze szpital oraz klasztor klarysek, zwany czeskim Asyżem, do którego rok później wstąpiła. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 1234 roku złożyła śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jej decyzja była głośna w ówczesnej Europie. Klasztor przez nią ufundowany stał się ośrodkiem odnowy religijnej, promieniującym na całą Europę Środkową. Utrzymywała stały kontakt listowny ze św. Klarą z Asyżu i z ówczesnym papieżem. Święta Klara nie szczędziła jej słów zachęty do wytrwania na raz wybranej drodze. Tak zrodziła się ich duchowa przyjaźń trwająca przez blisko dwadzieścia lat – chociaż obie święte nigdy nie spotkały się osobiście. Agnieszka Czeska angażowała się w różne akcje mediacyjne. Przypisywano jej także dar proroctwa i umiejętność czytania w ludzkich sercach.
    W swoim dosyć długim życiu, naznaczonym chorobami i cierpieniami, Agnieszka z miłości do Boga i z ogromnym poświęceniem wypełniała posługi miłosierne wobec wszystkich potrzebujących – bez względu na ich przekonania, pochodzenie i sposób myślenia. Jednocześnie służyła duchową pomocą młodym ludziom, którzy pragnęli poświęcić się Bogu poprzez życie zakonne. Prowadziła życie pełne wyrzeczenia i dzieł miłosierdzia.
    Zmarła w opinii świętości jako ksieni klarysek 2 lub 6 marca 1282 r. Św. Jan Paweł II kanonizował ją razem z Albertem Chmielowskim 12 listopada 1989 roku w Rzymie.
    W ikonografii św. Agnieszka z Pragi (zwana też Agnieszką Przemyślidką) przedstawiana jest w habicie franciszkańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 marca

    Święty Feliks III, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Albin, biskup
    ***
    Święty Feliks III

    Feliks był synem kapłana Feliksa. Wcześnie wszedł w związek małżeński z Petronią, która dała mu syna Gordiana i córkę Paulę. Prawdopodobnie wnukiem Pauli był św. Grzegorz I Wielki, papież. Kiedy św. Feliks był diakonem, umarła mu żona. Musiał wyróżniać się wyjątkową doskonałością, mądrością i darem rządzenia, skoro po śmierci papieża, św. Symplicjusza, w 483 r. właśnie jego powołano na stolicę św. Piotra w Rzymie. Przyjął imię Feliks III.
    Sytuacja polityczna papieża była bardzo skomplikowana i trudna. Włochy opanował wódz Gotów, Odoaker. Jeszcze większe przykrości spotkały papieża ze strony Kościoła wschodniego. Kiedy bowiem wybuchła herezja monofizytów, głosząca, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę – Boską, która wchłonęła w siebie naturę ludzką, patriarcha Konstantynopola, Akacjusz, wypracował “formułę zgody”, tzw. Henotikon. Według niego nie należy mówić w ogóle o naturach w Jezusie Chrystusie. Formuła ta nie zadowoliła ani monofizytów, gdyż nie potwierdzała ich nauki, ani katolików, gdyż zakazywała głosić naukę o dwóch naturach w Jezusie Chrystusie – Boskiej i ludzkiej. Papież musiał potępić Akacjusza. Poparł go za to cesarz Zenon. Rozzuchwalony patriarcha Konstantynopola, mając poparcie władcy, zerwał z papieżem i nakazał wykreślić jego imię z Mszy świętej. Tak powstała schizma akacjańska, pierwsze oderwanie się Kościoła wschodniego od zachodniego, trwające przez ponad 30 lat, aż do czasów cesarza Justyna I (517-527), który ponownie nawiązał stosunki ze Stolicą Apostolską (519). Po rychłej śmierci Akacjusza (489) papież polecił biskupom i kapłanom Kościoła wschodniego wykreślić ze Mszy świętej wspomnienie Akacjusza.
    Dotkliwy cios spotkał także Kościół w Afryce Północnej, na terenach dzisiejszego Maroka, Algierii i Tunisu, które zajęli wtedy ariańscy Wandalowie. Ich król, Huneryk, pod groźbą śmierci nakazał wszystkim katolikom przyjąć ponownie chrzest z rąk ariańskich kapłanów. Wielu załamało się i uległo, przechodząc w ten sposób automatycznie na arianizm. Feliks polecił udzielać im rozgrzeszenia dopiero w niebezpieczeństwie śmierci.
    Po 9 latach trudnej posługi pasterskiej Feliks III zmarł 1 marca 492 roku. Pochowano go w bazylice św. Pawła za Murami w grobowcu rodzinnym.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – luty 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    _____________________________________________________________________________________________________________

    29 lutego

    Święty Oswald, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Roman Jurajski, opat
      •  Błogosławiona Antonia z Florencji
    ***
    Święty Oswald

    Oswald urodził się w Anglii, pochodził z rodziny duńskiej. Jego dziadkiem był św. Oddorn, a jego wujem – św. Odon, arcybiskup i prymas Anglii z Canterbury. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, gdy Oswald był młodzieńcem i nie miał jeszcze żadnych święceń, został kanonikiem, a potem dziekanem kapituły katedralnej w Wichester. Chodziło bowiem o to, by młodzieńca skierować do stanu duchownego i zapewnić mu utrzymanie. Oswald porzucił jednak świetnie zapowiadającą się karierę i wstąpił do benedyktynów, którzy mieli swoje głośne opactwo we Fleury, nad Loarą, we Francji.
    Nie było mu dane cieszyć się długo szczęściem zacisza klasztornego, z dala od trosk publicznych. Po napadach Duńczyków i Norwegów Anglia potrzebowała kapłanów, którzy odrestaurowaliby zburzone przez pogańskich najeźdźców świątynie i mogli zająć się duszpasterstwem. Dlatego to umierający wuj, prymas Anglii, wezwał Oswalda do powrotu. Oswald udał się do ojczyzny, ale po śmierci wuja ponownie zatęsknił do życia oddanego wyłącznie Panu Bogu; niebawem wrócił więc do klasztoru we Fleury. I tym razem nie było mu dane długo pozostawać w opactwie. Wskutek natarczywych nalegań musiał powrócić do Anglii. Zatrzymał się u metropolity Yorku, który udzielił mu święceń kapłańskich (959). Pomagał arcybiskupowi w zarządzie diecezji i w przeprowadzaniu koniecznych reform.
    Po śmierci biskupa Worcester został powołany na tę stolicę (961). Był już zaprawiony do rządów. Zabrał się z całą sobie właściwą gorliwością do przeprowadzenia u siebie koniecznych reform: tak w klasztorach, jak i wśród swojego kleru. Księży żonatych zastąpił kapłanami zakonnymi. Wraz ze swoją kapitułą katedralną prowadził życie wspólne, na wzór zakonnego. Idealnym wzorem był dla niego św. Etelvold (+ 984), który w tym czasie rządził diecezją Winchester, a także św. Dunstan, który po śmierci św. Odona, wuja Oswalda, objął stolicę prymasów Anglii w Canterbury. Dunstan widząc, jak Oswald gorliwie pracuje dla swojej diecezji, mianował go po śmierci metropolity Yorku pasterzem tego arcybiskupstwa. Król chętnie wyraził na to zgodę (962).
    Jako biskup pierwszej po Canterbury stolicy biskupiej w Anglii Oswald otrzymał z rąk papieża Jana XII w Rzymie paliusz metropolity i do śmierci zarządzał dwoma diecezjami. Były to rządy nader dla tych okręgów kościelnych pomyślne. Oswald nie ograniczał swojej gorliwości jedynie do powierzonych sobie diecezji, ale chętnie brał udział w życiu całego Kościoła w Anglii, popierając każdą inicjatywę, która zmierzała do jego dobra i przyczyniała się do zbawienia dusz.
    Okres spokojnej i błogosławionej działalności przerwało na krótki czas prześladowanie Kościoła, jakie wybuchło za panowania króla Elhera. Zginął wtedy męczeńską śmiercią król św. Edward (+ 979), zamordowany podstępnie przez swoją macochę Elfrydę, która w ten sposób chciała utorować drogę do władzy swemu synowi, Etelredowi. Zamkniętych zostało wiele klasztorów, a zakonnicy zostali rozpędzeni. Pogaństwo, które ponownie podniosło głowę, narzuciło Kościołowi więzy niewoli. Na szczęście trwało to krótko i Oswald mógł na nowo zabrać się do pracy apostolskiej i zabliźniania ran.
    Śmierć zastała Oswalda w momencie, kiedy zasiadał do stołu wraz z ubogimi, którym umył nogi. Miał bowiem piękny zwyczaj w Wielkim Poście czynić to codziennie. Zmarł 29 lutego 992 roku ze słowami: “Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”. Jego śmiertelne szczątki umieszczono w katedrze w Worcester. Do nowego grobowca przeniósł je w sto lat potem św. Wulfstan (1062-1095).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 lutego

    Święty Hilary I, papież



    Święty Hilary I. Papież, teolog, ojciec Kościoła
    fot. via Wikipedia, CC 0
    ***

    Hilary pochodził z Sardynii. Był w Rzymie archidiakonem za czasów papieża Leona Wielkiego. Jako legat papieski uczestniczył w synodzie w Efezie (449). W aktach synodalnych zapisano, że zaprotestował przeciwko usunięciu patriarchy Konstantynopola, Flawiana, sprzeciwiającego się herezji monofizytów. Patriarcha bowiem został w okrutny sposób pobity i wtrącony do więzienia, w którym zmarł; synod ten nazywano później “zbójeckim”.
    Po śmierci Leona Wielkiego Hilary został wybrany na stolicę Piotrową 19 listopada 461 roku. Próbował uporządkować Kościół od strony administracyjnej, zwłaszcza na terenie Galii. W Rzymie wybudował m.in. klasztor i bazylikę św. Wawrzyńca za Murami, w której został pochowany. Był wielkim czcicielem św. Jana Ewangelisty, którego uczcił budując kaplicę przy baptysterium na Lateranie. Zbudował także kaplicę św. Jana Chrzciciela. Zmarł 29 lutego 468 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 lutego

    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Leander, biskup
    ***

    Bawidamek na ołtarzach - św. Gabriel Possenti
    św. Gabriel Possenti/N.Diotallevi,fot. Philippe Plet(PD)
    ***

    Franciszek Possenti urodził się w Asyżu 1 marca 1838 r. Gdy miał 4 lata, zmarła jego matka. Jego ojciec piastował urząd gubernatora tego miasta i okolic z ramienia Stolicy Apostolskiej, gdyż obszar ten należał wówczas do Państwa Kościelnego.
    Pierwsze lata swojego życia Franciszek spędził w różnych miejscach, a to dlatego, że jego ojciec nie zdecydował się jeszcze, gdzie obrać sobie stałą rezydencję. W roku 1856 osiadł na stałe w Spoleto.
    Franciszek odbywał studia najpierw u Braci Szkół Chrześcijańskich, którzy pogłębili w nim zasady religijne, wyniesione już z domu. Od roku 1850 uczęszczał do kolegium jezuitów. Należał do najlepszych uczniów. Miał wówczas 12 lat. Sakrament bierzmowania przyjął z rąk arcybiskupa Jana Sabbioni. Dbał aż do przesady o swój wygląd zewnętrzny, lubił grę w karty, tańce, imprezy artystyczne, wieczorki towarzyskie, polowania.
    Po krótkim okresie zbyt swobodnej młodości 22 sierpnia 1856 r. wstąpił do klasztoru pasjonistów w Morovalle, gdzie przyjął imię zakonne Gabriel. Ojciec, który myślał o ożenieniu go z pewną panienką z dobrej rodziny, był stanowczo przeciwny, by jego syn szedł do zakonu – i to jednego z wówczas najsurowszych. Franciszek zdołał jednak przełamać opór ojca; jako 18-letni młodzieniec pożegnał bliskich i zapukał do bram nowicjatu. Obrał sobie zakon, którego celem było pogłębianie w sobie i szerzenie wśród otoczenia nabożeństwa do męki Pańskiej i do Matki Bożej Bolesnej. Te dwa nabożeństwa szczególnie przypadły mu bowiem do serca. One też uświęciły go tak dalece, że po niewielu latach wzniósł się aż na stopień heroiczny doskonałości chrześcijańskiej. Zachował się jego notatnik, w którym zapisywał postanowienia podejmowania coraz to nowych ofiar w duchu pokuty. Był gotów przyjąć wszystkie, choćby największe męki, byle tylko pocieszyć Serce Boże i Jego Matki.
    Zmarł na gruźlicę 27 lutego 1862 r., mając 24 lata, nie doczekawszy święceń kapłańskich. Włosi nazywają św. Gabriela Santo del sorriso – “Świętym uśmiechu”. Jest patronem kleryków i młodych zakonników. Papież św. Pius X ogłosił Gabriela błogosławionym (1908), a papież Benedykt XV wpisał go do katalogu świętych (1920). Papież Pius XI obrał św. Gabriela za patrona młodzieży włoskiej Akcji Katolickiej (1926). W roku 1953 papież Pius XII wyznaczył św. Gabriela na patrona diecezji Teramo i Atri na równi ze św. Bernardynem i św. Reparatą. Jego relikwie znajdują się w Sanktuarium św. Gabriela w Isola del Gran Sasso. Jest patronem studentów, działaczy Akcji Katolickiej oraz księży.
    Ksiądz Jan Twardowski napisał o nim krótki wiersz:
    O Gabrielu bledziutki,
    z bolesnym w ręku obrazkiem;
    jesteś mi cały – gdy kocham –
    Szczęśliwym wynalazkiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 lutego

    Święta Paula Montal, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander, biskup
    ***
    Święta Paula Montal

    Paula Montal Fornés urodziła się 11 października 1799 r. niedaleko Barcelony w Hiszpanii. Otrzymała staranne i głębokie wychowanie religijne. W wieku 10 lat straciła ojca. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła pracować jako hafciarka. Pomagała w swojej parafii w katechizacji dzieci i młodzieży. Przez to doświadczenie zobaczyła, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie intelektualne i zawodowe młodych kobiet.
    W 1829 r., pokonując rozliczne trudności, udała się do Figueras i założyła tam pierwszą szkołę dla dziewcząt. Dbała w niej o formację chrześcijańską i ogólnoludzką. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne szkoły. W 1847 r. założyła Zgromadzenie Córek Maryi Sióstr Szkół Pobożnych (pijarki). Od 1859 r. aż do śmierci przebywała w Olesa de Montserrat. Poprzez trud wychowawczy, a także przez ufną modlitwę uczestniczyła w przeżywaniu losów nowego zgromadzenia. W chwili jej śmierci liczyło ono 19 domów, w których mieszkało ponad 300 sióstr.
    Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego zmarła 26 lutego 1889 r. w Olesa de Montserrat. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w kwietniu 1983 r.; w listopadzie 2001 r. włączył ją do grona świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lutego

    Święci męczennicy
    Alojzy Versiglia, biskup, i Kalikst Caravario, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary z Nazjanzu, pustelnik
      •  Błogosławiony Dominik Lentini, prezbiter
      •  Święty Tarazjusz, patriarcha
    ***
    Święty Alojzy Versiglia

    Alojzy Versiglia urodził się 5 czerwca 1873 r. w Olivia Gessi koło Turynu. Wzrastał w pobożnej atmosferze domu rodzinnego. W wieku 12 lat rozpoczął naukę w turyńskim oratorium salezjańskim. Z czasem uległ wpływowi ks. Bosko i klimatowi niezwykłej pobożności oratorium. Wstąpił więc do bardzo młodego jeszcze zgromadzenia w roku śmierci jego Założyciela. Ukończył nowicjat w Foglizzo, a 11 października 1889 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Widząc jego wielką gorliwość, wyznaczano mu coraz trudniejsze zadania. Po ukończeniu filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, zaczął uczyć kleryków w Foglizzo.
    Święcenia kapłańskie przyjął 21 grudnia 1895 r. Przez kolejnych 9 lat był dyrektorem nowo utworzonego nowicjatu w Genzano, niedaleko Rzymu. Ze swoich obowiązków wywiązywał się doskonale, wyróżniał się pracowitością i dobrocią. Żywił głębokie nabożeństwo do Maryi.
    W roku 1906 powierzono mu misje w Makao. Salezjanie mieli tam objąć portugalski sierociniec. Alojzy był kierownikiem pierwszej wyprawy do Chin, aby zapoczątkować tam dzieło ks. Bosko. Obowiązki przełożonego wspólnoty chrześcijańskiej wypełniał z wrodzoną gorliwością i zapałem. Prace budowlane, sprawy organizacyjne, niezliczone podróże apostolskie do misji porozrzucanych na wielkim obszarze – to wszystko kosztowało go wiele wysiłku, osłabiając siły już uszczuplone latami ascezy.
    W 1920 r. został mianowany wikariuszem apostolskim okręgu Schiu Chow, a rok później – biskupem tytularnym Cariste. Jego dzieło misyjne rozwijało się mimo politycznych zamieszek i nienawiści do obcokrajowców. Podczas podróży wizytacyjnej do Lin Chow, którą odbywał wraz z młodszym współbratem, ks. Kalikstem Caravario, który pracował na tutejszej placówce, zostali obydwaj napadnięci przez uzbrojonych żołdaków. Sprzeciwili się uprowadzeniu dziewcząt chińskich, które wraz z nimi podróżowały wynajętą barką do Lin Chow. To rozwścieczyło napastników, którzy żywili wielką nienawiść do wyznawców obcej im wiary.
    Biskup Versiglia był duchowo przygotowany do męczeństwa; uważał nawet, że jest ono potrzebne dla owocnego rozwoju misji. Przed śmiercią prosił tylko napastników, aby darowali życie młodemu ks. Caravario, którego sam niegdyś zachęcił do wyjazdu na misje. Jego prośba nie została wysłuchana: obaj salezjanie zostali zamordowani bestialsko 25 lutego 1930 r. Szczątki ciała biskupa Alojzego umieszczono w krypcie prokatedry w Schiu Chow.

    Święty Kalikst Caravario

    Kalikst Jakub Caravario urodził się w Courgne koło Turynu 8 czerwca 1903 r. Gdy miał pięć lat, jego rodzice przenieśli się do Turynu, gdzie zaczął uczęszczać do salezjańskiego oratorium św. Józefa. Kontynuował naukę w kolegium św. Jana. Wyróżniał się posłuszeństwem, pobożnością i działaniami apostolskimi podejmowanymi wśród kolegów. Mając 15 lat, postanowił wstąpić do salezjanów.
    19 września 1919 r. złożył śluby zakonne w Foglizzo i wyraził chęć podjęcia pracy misyjnej. Trzy lata później spotkał się z biskupem Alojzym Versiglia, który przyjechał, by wziąć udział w obradach kapituły generalnej. Zachęcony jego opowiadaniami o misjach, Kalikst poprosił przełożonych o zgodę na wyjazd do Chin.
    W kilka tygodni po złożeniu ślubów wieczystych (24 września 1924 r.) opuścił Włochy i ruszył na Daleki Wschód. Jego pierwszą placówką stał się sierociniec w Szanghaju: opiekował się tu chłopcami, ucząc się jednocześnie języka i studiując teologię. Gdy w 1927 r. miasto zostało zdobyte przez wojska Chang Kai Sheka, wyjechał najpierw do Makao, a potem przez dwa lata przebywał na wyspie Timor u brzegów Australii, gdzie wypędzeni z Chin salezjanie otrzymali parafię.
    Po powrocie do Chin znalazł się w Schiu Chow. Tutaj 18 maja 1929 r. przyjął z rąk biskupa Alojzego święcenia kapłańskie. Mimo młodego wieku był już wówczas skutecznym misjonarzem. Doskonale znał język, wykazywał się odwagą i zapałem w działaniach i pracy. W 1930 r., objeżdżając stacje misyjne, gorliwie przygotowywał wiernych do zapowiedzianej wizytacji biskupa. W drodze na miejsce zginął męczeńsko razem z biskupem Alojzym Versiglia w dniu 25 lutego 1930 r., stając w obronie niewinnych dziewcząt.

    Święci Alojzy i Kalikst

    Pogrzeb męczenników przekształcił się w wielką manifestację religijną. Powszechna cześć dla nich sprawiła, że już 6 lat po pogrzebie rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji obu salezjańskich męczenników w dniu 15 maja 1983 r. na placu św. Piotra w Rzymie. 1 października 2000 r. kanonizował 120 męczenników chińskich, a wśród nich biskupa Versiglia i ks. Caravario. Tym samym dzieło salezjańskie w Chinach zyskało patronów i orędowników w niebie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 lutego

    Święty Etelbert, król

    Zobacz także:
      •  Święty Marek Marconi, zakonnik
    ***

    Król-misjonarz
    ***
    Etelbert I rozpoczął panowanie w Anglii jako ośmioletnie dziecko po śmierci ojca (560). W rządach wyręczała go początkowo przyboczna rada królewska. Długoletnie, bo trwające przez 50 lat rządy Etelberta, były dla Anglii wprost opatrznościowe. Nie tylko bowiem roztropnie rządził własnym małym królestwem, ale przyczynił się do zjednoczenia prawie wszystkich królestw Anglii, dotąd ze sobą skłóconych i będących w stanie nieustannej wojny. Udało mu się utworzyć coś w rodzaju konfederacji, unii królów angielskich.
    Był poganinem przez pierwszych 36 lat życia. Około 588 udał się do Paryża, gdzie za małżonkę pojął Bertę – córkę króla Merowingów frankońskich, Chariberta. Postawiono wszak warunek, że Etelbert zostawi całkowitą swobodę Bercie i jej kapelanowi, Letardowi, biskupowi z Senlis. Pobożna królowa tak wpłynęła na męża, że zgodził się nawiązać kontakt z Rzymem. Co więcej, nakłonił papieża św. Grzegorza I Wielkiego, aby ten przysłał misjonarzy do jego królestwa w Anglii. Na czele wyprawy stanął św. Augustyn z Canterbury. Przywiódł on ze sobą 40 mnichów-kapłanów benedyktyńskich. Przybyli oni do Kentu w samą Wielkanoc 597 roku. Król wyszedł św. Augustynowi i jego misjonarzom na spotkanie i zezwolił im swobodnie głosić nową wiarę.
    Sam też po kilku latach przyjął chrzest. Zachował się list św. Grzegorza do Etelberta i jego małżonki, w którym papież czyni wyrzut, że król tak późno zdecydował się na przyjęcie wiary. Etelbert jednak wolał tak ważny krok uczynić po poważnym namyśle i dokładnym zapoznaniu się z całokształtem wiary i moralności chrześcijańskiej. Był zresztą pierwszym władcą Anglii, który się na to zdobył. Z czasem i inni królowie poszli w jego ślady. Wśród nich niedługo wprowadził do siebie katolickich misjonarzy siostrzeniec Etelberta, Sebert, król Sussexu, który też przyjął chrzest. Córka Etelberta, św. Etelburda, wydana za króla Northumbrii (środkowowschodnia część Anglii), pozyskała go również dla Kościoła katolickiego.
    Etelbert ze wszystkich sił dopomagał misjonarzom w szerzeniu wiary. Dzięki jego pomocy i hojności wystawiono świątynie, zamienione niebawem na katedry: w Canterbury, Londynie i Rochester. Kiedy zaś utworzona została metropolia w Canterbury, przydzielono do niej biskupstwa w Rochester, w Londynie i w innych miastach, które król szczodrze uposażył.
    Etelbert nie tylko poszerzył granice swojego królestwa i zabezpieczył je od napaści wrogów, ale wyróżniał się jako doskonały administrator i prawodawca. Do naszych czasów zachował się szczęśliwie zbiór praw, które wydał. Zdradzają one pokrewieństwo z prawem salickim, skodyfikowanym przez króla Francji, Chlodwika. Świadczy to o żywym kontakcie między Galią a Anglią.
    Po około 64 latach życia i 56 latach rządów Etelbert zmarł 24 lutego 616 roku. Jego śmiertelne szczątki złożono w kościele świętych Piotra i Pawła w Canterbury przy jego małżonce, Bercie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Etelbert, król Kentu

    W 601 roku przybyła do Stolicy Apostolskiej grupa mnichów-misjonarzy z Wysp Brytyjskich, ogłaszając radosną wiadomość. Oto władca jednego z walczących ze sobą państewek pod wpływem swej świątobliwej małżonki i kapłana Augustyna pochylił głowę pod zbawienny strumień wody chrztu świętego i stał się członkiem Chrystusowego Kościoła. Nie od razu wszakże król Etelbert sprawił tę radość Namiestnikowi Chrystusa – miał za sobą prawie pięćdziesiąt lat rządów, zanim skosztował ze Zdroju Życia.

    Ówczesne tereny angielskie były podzielone na mnóstwo różnych władztw, które walczyły ze sobą o hegemonię, a ich liczba zmieniała się w zależności od wyników tych walk. Na południowym wschodzie znajdowało się państwo (obecnie hrabstwo) Kentu, którym rządził Etelbert. Pierwszym historycznym faktem jego biografii, jakiego jesteśmy pewni, jest ślub z córką króla Franków Childeberta – Bertą. Miało to miejsce około roku 588.

    Był to pierwszy wyraźny ruch, jaki Opatrzność Boża wykonała w ramach chrystianizacji królestwa – Childebert bowiem postawił warunek: wyda córkę za Etelberta, ale ona przyjedzie na jego dwór wraz ze swoim kapelanem. Tak pierwszy głosiciel Królestwa Bożego znalazł się w królestwie Kentu.

    Następnym krokiem było przysłanie przez papieża św. Grzegorza Wielkiego misjonarza św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury). Przykład jego na wskroś chrześcijańskiego życia uwieńczył dzieło, które rozpoczęła pobożna Berta. Władca przyjął chrzest i szczerze przejął się misją rozszerzenia chrześcijaństwa na podległych mu ziemiach. Wkrótce za jego przykładem poszli inni władcy brytyjscy i tak prawdziwa religia ponownie zapuściła korzenie na terenach późniejszej zjednoczonej Anglii.

    Etelbert prowadził odtąd działalność fundacyjną, budując świątynie w Canterbury, Londynie i Rochester, które zostały wkrótce podniesione do godności katedralnej. Już w 598 roku praca misjonarzy przynosiła duże, odnotowane w korespondencji ze Stolicą Świętą owoce, wszelako po nawróceniu władcy stała się niezmiernie skuteczniejsza. Mądry monarcha, który sam poznał dogłębnie świętą wiarę, zanim przyjął chrzest, był świadom, że powinno być to aktem wolnej woli. Dlatego nakłaniał, a nie zmuszał poddanych, a mimo to liczbę nawróconych można liczyć w dziesiątkach tysięcy.

    Ojciec Święty Grzegorz I, wielki animator działalności misyjnej i niezłomny sternik łodzi Piotrowej, zachęcał władcę do zachowania i krzewienia wiary: „Chwalebny Synu, pilnie strzeż łaski, jaką otrzymałeś od Boga; staraj się w poddanych ci narodach szerzyć wiarę chrześcijańską” i zwracał się słowami świadczącymi o prawdziwym uznaniu dla króla Kentu: „Ten bowiem, którego czci szukacie i w narodach ją zachowujecie, rozsławi również imię Waszej Chwalebności nawet u przyszłych pokoleń. Bo tak niegdyś najpobożniejszy cesarz Konstantyn, odwodząc rzeczpospolitą rzymską od przewrotnych kultów bałwochwalczych, poddał ją i siebie Bogu wszechmocnemu, Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, i sam z podległymi narodami całą duszą nawrócił się do niego. Skutek tego był taki, że mąż ów przyćmił swą chwałą imię władców starożytnych i tak w opinii, jak i dobrym działaniu przewyższył swych poprzedników. Niechże więc i teraz Wasza Chwalebność stara się wpoić królom i narodom jej poddanym znajomość jednego Boga Ojca i Syna, i Ducha Świętego.”

    Św. Beda Czcigodny odnotował, iż Etelbert sprawował rządy przez pięćdziesiąt sześć lat. Po tak długich rządach, odznaczywszy się nie tylko gorliwością religijną, ale także działalnością administracyjną i prawodawczą (jest autorem pierwszego zachowanego anglo-saskiego kodeksu prawnego), po wielu latach szczęśliwego pożycia z królową Bertą, oddał ducha Panu Bogu i został pochowany u boku ukochanej małżonki w kościele św. Marcina w Canterbury.

    Kościół wspomina św. Etelberta króla Kentu 24 lutego.

    PCh24.pl

    __________________________________________________________________________________

    Wprowadził chrześcijaństwo do Anglii – św. Etelbert

    Wprowadził chrześcijaństwo do Anglii – św. Etelbert

    św. Etelbert – Jules & Jenny from Lincoln, UK, CC BY 2.0 www.creativecommons.org

    ***

    24 lutego Kościół wspomina św. Etelberta. Imię prawdopodobnie niewielu z nas mówi cokolwiek, ale jest to święty król angielski, który miał wielkie znaczenie dla rozwoju chrześcijaństwa na terenach dzisiejszej Wielkiej Brytanii.

    Anglia VI wieku podzielona była na małe i często ze sobą skłócone królestwa. Etelbert był synem Eormenryka. Jego pradziadkiem był legendarny Hengist – pierwszy król Kentu. Etelbert został królem po śmierci ojca w 560 roku. Miał wtedy osiem lat i w rządach wspomagała go przyboczna rada królewska.

    Prowadził zręcznie politykę i zdobywał zaufanie sąsiadów. Dzięki temu doprowadził do swego rodzaju unii królów angielskich.
    W poszukiwaniu żony udał się do Paryża. Około roku 588 ożenił się z księżniczką Bertą. Była to pobożna i bogobojna wnuczka Chlodwiga I i św. Klotyldy, a córka Childeberta I, króla Merowingów frankońskich. To powiązanie z Merowingami znacznie wzmocniło jego pozycję polityczną. Etelbert stał się w ten sposób jednym z najważniejszych władców Anglii.

    Biorąc Bertę za żonę, Etelbert zgodził się na to, że wraz z nią przybędzie jej kapelan, biskup Liudhard z Senlis i że nie będzie przeszkadzał w praktykowaniu wiary katolickiej. Król wywiązał się z tych warunków i oddał biskupowi do dyspozycji stary, zbudowany jeszcze w czasach rzymskich, kościół św. Marcina.
    Berta wywarła wielki wpływ na męża do tego stopnia, że nie tylko pozwolił na praktykowanie wiary, ale sam nawiązał kontakt z Rzymem i poprosił papieża Grzegorza I Wielkiego o przysłanie misjonarzy. Papież wysłał grupę misjonarzy, na czele której stanął św. Augustyn z Canterbury wraz ze św. Wawrzyńcem. Razem z grupą 40 mnichów benedyktyńskich dotarli do Kentu na Wielkanoc 597 roku. Król przyjął ich bardzo życzliwie. Oddał do ich dyspozycji kilka kościołów i pozwolił na wzniesienie nowych.

    Św. Etelbert, król Kentu - NN, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Św. Etelbert, król Kentu – NN, Public domain, via Wikimedia CommonsRok później Grzegorz I pisał do Eulogiusza, patriarchy Aleksandrii, o powodzeniu wyprawy św. Augustyna. Pisał o ochrzczeniu ponad 10 tysięcy pogan. Zasługi, pobożność i zapał apostolski Berty papież porównuje do cnót św. Heleny.
    Etelbert przyjął chrzest dopiero na Zielone Świątki w 601 roku. Miał już prawie 50 lat. Ochrzcił go św. Augustyn. Papież napisał list do Etelberta i Berty radując się przyjęciem przez niego chrztu, ale też czyniąc lekki wyrzut, że stało się to tak późno. Mimo to Etelbert był pierwszym władcą Anglii, który przyjął chrzest. Z czasem inni poszli w jego ślady. Można zatem powiedzieć, że Etelbert wprowadził chrześcijaństwo do Anglii.

    Król Etelbert wspomagał wysiłki misjonarzy. Po przyjęciu chrztu sam pragnął doskonałego zjednoczenia z Chrystusem. Modlił się, pościł i umartwiał. Nie narzucał swoim poddanym religii. Był przekonany, że sami nawrócą się, jeśli poznają naukę Chrystusa.
    Król ufundował wiele kościołów i klasztorów. Katedry w Canterbury, Londynie i Rochester i wiele innych świątyń i klasztorów hojnie uposażył.
    Czasy panowania Etelberta były okresem rozwoju królestwa. Władca Kentu nie tylko poszerzył granice, obronił przed wrogimi najazdami, ale też sprawnie nim zarządzał i stanowił dobre prawo. Do naszych czasów zachował się zbiór praw, w którym widać powiązania z prawem króla Francji Chlodwiga I, co pokazuje żywy kontakt pomiędzy Anglią i Galią.

    Etelbert zmarł w 616 roku, mając 64 lata i po 56 latach rządów. Został pochowany obok swojej małżonki Berty. Oboje zostali uznani w kościele katolickim za świętych. Etelbert w ikonografii przedstawiany jest w stroju królewskim. Czasami w ręku trzyma katedrę. Jego atrybutami są korona i księga.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 lutego

    Błogosławiony
    Stefan Wincenty Frelichowski,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Polikarp, biskup i męczennik
      •  Błogosławiona Izabela Francuska, dziewica
    ***
    Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski

    Wincenty przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia.
    W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: “Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”.
    Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. “Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”. Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
    Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora “Wiadomości Kościelnych”. Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
    Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał: “Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości – wprawdzie w sposób katakumbowy – odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował”.
    W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem – zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
    Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 lutego

    Katedry świętego Piotra, Apostoła


    Katedra św. Piotra, czyli...
    Bazylika Watykańska. Tron świętego Piotra/fot. Henryk Przondziono/GN
    ***

    Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową: Katedry św. Piotra w Rzymie (18 I) i Katedry św. Piotra w Antiochii (22 II). Po reformie liturgii oba te święta zostały połączone w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.
    Od IV w. chrześcijanie rzymscy znali i obchodzili święto Katedry świętego Piotra, wspominając, że Apostoł był biskupem tego miasta. W ten sposób składali hołd św. Piotrowi za to, że właśnie w Rzymie założył gminę chrześcijańską i miasto to obrał za stolicę chrześcijaństwa. Ponieważ jednak święto wypadało dawniej często podczas postu, dlatego w wielu stronach, np. w Galii, zaczęto je obchodzić 18 stycznia. Z biegiem lat ustaliły się zwyczajowo dwa święta: 18 stycznia Katedry św. Piotra w Rzymie, a 22 lutego Katedry św. Piotra w Antiochii. Według bowiem bardzo dawnej tradycji św. Piotr miał najpierw założyć swoją stolicę prymasa Kościoła Chrystusowego w Antiochii, gdzie przebywał kilka lat, zanim udał się ok. 42 roku do Rzymu i tam poniósł śmierć męczeńską. W 1558 roku papież Paweł IV ustalił ostatecznie 18 stycznia jako pamiątkę wstąpienia na tron rzymski św. Piotra, a 22 lutego na obchód święta objęcia stolicy w Antiochii. Oba święta obchodzone początkowo w Rzymie Paweł IV rozszerzył obowiązkowo na cały Kościół łaciński.
    W bazylice św. Piotra w Rzymie za głównym ołtarzem, w absydzie, jest tron (katedra), na którym miał zasiadać św. Piotr. Do V w. znajdował się on w baptysterium bazyliki św. Piotra. Drogocenna relikwia składa się jedynie z wielu kawałków drewna, spojonych od dawna bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Słynny budowniczy bazyliki św. Piotra, Jan Wawrzyniec Bernini (+ 1680), zamknął ów tron w potężnej, marmurowej budowli. Ta właśnie katedra stała się symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak w osobie świętego Piotra, jak również jego następców. Święto to jest więc z jednej strony aktem wdzięczności Rzymian za to, że św. Piotr tak bardzo wyróżnił ich miasto, z drugiej zaś strony – jest okazją dla wiernych Kościoła okazania następcom św. Piotra wyrazu czci. Tron, na którym zasiadał św. Piotr, obecny stale w kościele, gdzie papież odprawia nabożeństwa i sprawuje liturgię dnia, jest nieustannym świadectwem, że biskupi rzymscy mają tę samą władzę nad Kościołem Chrystusa, jaką miał Piotr; że następcami Piotra mogą być tylko biskupi rzymscy.Teksty ewangeliczne podają nam wiele przykładów, że Chrystus Pan spomiędzy wszystkich Apostołów wyróżniał w sposób szczególniejszy św. Piotra. Warto przypomnieć w tym miejscu dwa: obietnicę prymatu i jej wypełnienie:”[…] I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).Wspomniany tekst znajduje się we wszystkich starożytnych kodeksach i przekładach. W jego autentyczność nie można więc naukowo wątpić. Słowa obietnicy są skierowane jasno i wyraźnie tylko do św. Piotra. Skierował zaś je Pan Jezus publicznie, wobec wszystkich Apostołów. Obrazy: opoka, klucze, władza związywania i rozwiązywania – to wszystko są znane powszechnie symbole władzy.
    Pan Jezus faktycznie oddał św. Piotrowi najwyższą władzę w swoim Kościele:”Gdy spożywali śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy Mnie miłujesz więcej aniżeli ci?» Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?» Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?» I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje».” (J 21, 15-17)Chrystus w przekazaniu władzy posłużył się znanym powszechnie symbolem owczarni i pasterza. W słowach jednoznacznych, wobec świadków – Apostołów, uczynił Piotra pasterzem swojej owczarni. Ojcowie Kościoła przez termin “baranki” rozumieją wiernych, a przez wyraz “owce” – matki tychże baranków, czyli biskupów i kapłanów Kościoła.
    Piotr faktycznie sprawował najwyższą władzę w Kościele po wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Mamy na to wiele dowodów, które nam przekazał św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. To Piotr proponuje w miejsce Judasza wybór następcy (Dz 1, 15-26). Jego propozycja zostaje przyjęta. Piotr przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego (Dz 2, 5-38) i do najwyższej Rady żydowskiej (Dz 4, 5-12). Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła (Dz 12, 1-19). To w końcu Piotr rozstrzyga na soborze apostolskim, żeby ewangelizację rozszerzyć także na pogan i że neofitów nawróconych z pogaństwa należy zwolnić z nakazów judaizmu (Dz 15, 1-12).
    O pobycie św. Piotra w Rzymie piszą Ojcowie apostolscy. Św. Klemens I Rzymski (koniec wieku I) pisze o męczeńskiej śmierci św. Piotra i Pawła w Rzymie. Św. Ignacy (+ 107) mówi w Liście do Rzymian: “Nie jak Piotr i Paweł rozkazuję wam”. Św. Papiasz (I-II w.) podaje, że Marek napisał Ewangelię wtedy, gdy Piotr był w Rzymie (Euzebiusz, Historia Kościoła, III, 39). Św. Ireneusz (+ 202) relacjonuje: “Mateusz wydał między Żydami w ich języku Ewangelię wtedy, gdy Piotr i Paweł w Rzymie głosili Ewangelię i zakładali Kościół” (Adversus haereses, III 1, c. 1). Tertulian (+ ok. 240) zapisał: “Jeśli przybędziesz do Italii, masz Rzym… O, jak szczęśliwy to Kościół, któremu całą naukę wraz ze swoją krwią przekazali Apostołowie, gdzie Piotr rodzajem męki zrównany z męką Pańską, gdzie Paweł ukoronowany śmiercią Jana” (De praescripto, c. 36). Wreszcie świadectwo św. Kajusa, kapłana rzymskiego (ok. 210): “Mogę pokazać ci groby Apostołów Piotra i Pawła. Bo gdy pójdziesz do Watykanu albo w kierunku Ostii, znajdziesz groby tych, którzy ten Kościół założyli” (Euzebiusz, Historia Kościoła, II, 25).
    Dowodem najwymowniejszym, że św. Piotr był w Rzymie i że tam poniósł śmierć męczeńską, jest jego grób. Według podania miał on znajdować się w bazylice św. Piotra pod konfesją. Badania przeprowadzone przed rokiem 1950 potwierdziły głos tradycji. Znaleziono tam śmiertelne szczątki Apostoła.Współcześnie wśród chrześcijan istnieją jednak spory dotyczące zakresu władzy papieża. Z tego powodu Sobór Watykański I (1870) wydał następujące orzeczenie dogmatyczne: “Nauczamy przeto i orzekamy, według świadectw Ewangelii, że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym… Jeśliby tedy kto powiedział, że św. Piotr Apostoł nie jest przez Chrystusa Pana ustanowiony księciem wszystkich Apostołów i głową widzialną całego Kościoła walczącego, albo że otrzymał on od tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa wprost i bezpośrednio tylko honorowy a nie prawdziwy prymat władzy, niech będzie wyklęty”.Biskupi rzymscy zawsze uważali się i byli uważani za bezpośrednich następców św. Piotra Apostoła. Warto podać przynajmniej kilka przykładów:
    W latach 93-96 wybuchł w Koryncie spór gwałtowny pomiędzy wiernymi a tamtejszą hierarchią. Pomimo że żył jeszcze w Efezie św. Jan Apostoł, hierarchia Koryntu odwołuje się do biskupa Rzymu, którym był wówczas św. Klemens I. Ten wystosował do chrześcijan w Koryncie bardzo autorytatywny list.
    Św. Wiktor I ok. 190 roku wysyła do wszystkich biskupów list, wzywający ich, aby zwołali synody i rozpatrzyli sprawę daty Wielkanocy. Kiedy synod w Efezie uchwalił datę przeciwną tej, jaką wprowadził papież, św. Wiktor rzucił na tamtejszych biskupów klątwę.
    Św. Stefan I (+ 267) pod groźbą klątwy nakazał biskupom Afryki ze św. Cyprianem na czele uznać chrzest udzielony przez heretyków za ważny. Mimo oporu jednostek wszyscy biskupi opowiedzieli się wówczas za papieżem.
    Św. Juliusz I (+ 352) w liście do biskupów Afryki użala się, że bez jego wiedzy złożono ze stolicy biskupiej św. Atanazego, patriarchę Aleksandrii, a przecież powinni wiedzieć, “że jest zwyczajem naprzód pisać do nas, aby stąd według sprawiedliwości wszystko było rozstrzygnięte”. Tak więc papieże rozciągali władzę nawet nad patriarchami.
    Św. Syrycjusz (+ 399) uzasadnia troskę o czystość wiary tym, że “nosi ją w nas Apostoł Piotr, który nas, dziedziców swych, strzeże”.
    Na Soborze Efeskim (431) legat papieski zasiadał na honorowym miejscu zaraz obok cesarza. A oto fragment jego przemówienia: “Nikomu to nie jest wątpliwym, owszem wszystkim wiekom jest znane, że św. Piotr, Książę i Głowa Apostołów, kolumna wiary i fundament katolickiego Kościoła, otrzymał od Pana naszego Jezusa Chrystusa… klucze królestwa niebieskiego. Dana mu została władza związywania i rozwiązywania, który aż do tego czasu i zawsze w swych następcach żyje i sądzi. Tegoż tedy według kolejności następca, najświątobliwszy Ojciec nasz, biskup Celestyn, nas, zastępców swoich, na ten synod posłał”. Na ponad 200 biskupów tam zebranych nikt nie zaprotestował.
    Podobnie nikt nie wyraził sprzeciwu, kiedy na Soborze Chalcedońskim (451) przemówił legat papieski, nazywając papieża wprost “Głową wszystkich Kościołów”, chociaż było wówczas zgromadzonych ok. 600 biskupów. Kiedy odczytano na tymże soborze list papieża św. Leona, potępiający błędy Eutychesa, zgromadzeni ojcowie zawołali: “Piotr przez Leona przemówił!”.
    Stąd też Sobór Watykański I miał prawo orzec: “Nauczamy przeto i oświadczamy, że Kościół Rzymski z ustanowienia Pana posiada naczelną władzę nad wszystkimi Kościołami. Władza ta Kościołowi Rzymskiemu przysługuje na mocy zwykłego porządku rzeczy. Tę władzę biskup rzymski otrzymał bez niczyjego pośrednictwa… Względem niej mają też obowiązek hierarchicznej uległości i posłuszeństwa pasterze każdego obrządku i każdego stopnia godności oraz wierni, tak każdy z osobna, jako też wszyscy razem wzięci, nie tylko w sprawach wiary i obyczajów, ale również w tych, które należą do karności i rządów Kościoła na całym świecie… Jeśliby więc kto mówił, że papież ma tylko obowiązek nadzorowania lub kierowania, a nie najwyższą i pełną władzę rządzenia całym Kościołem… niech będzie wyklęty”.Dzisiejsze święto przypomina, że Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Kościół modli się, aby “pośród zamętu świata nasza wiara pozostała nienaruszona”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________

    Tobie dam klucze… – święto Katedry św. Piotra

    Tobie dam klucze… - święto Katedry św. Piotra

    Papież Franciszek celebruje Mszę św. przy Katedrze św. Piotra – Wielkanoc 2020 – www.youtube.com

    ***

    22 lutego wspominamy św. Piotra Apostoła, któremu Chrystus powierzył urząd najwyższego pasterza. Święto Katedry św. Piotra odsyła nas bowiem do postaci Apostoła, który na polecenie Chrystusa przejął władzę w Kościele po Jego wniebowstąpieniu.

    Ewangelii św. Mateusza czytamy o tym, jak Jezus przekazuje władzę Piotrowi: „I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.

    Słowa te były skierowane, wobec wszystkich Apostołów, wyraźnie i jednoznacznie do Piotra. Kiedy potem Jezus nad jeziorem trzykrotnie pytał Piotra o to, czy Go kocha, po czym dodał: „Paś owce moje”, potwierdził, że powierza mu najwyższą władzę w Kościele.

    Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich ukazuje Piotra jako tego, który przewodzi uczniom po Wniebowstąpieniu. To on przemawia do tłumu po Zesłaniu Ducha Świętego. To Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła. On przewodzi pierwszemu soborowi w Jerozolimie. Mamy także liczne świadectwa pobytu Piotra w Rzymie. Jego śmierć męczeńska jest fundamentem, na którym zbudowany został kościół rzymski.

    Biskupi Rzymu byli uważani za następców św. Piotra, któremu została przekazana władza w Kościele. Pod koniec I wieku, kiedy żył jeszcze Apostoł Jan, hierarchia Koryntu w trakcie sporu odwołała się do papieża Klemensa I, następcy św. Piotra, a nie ostatniego żyjącego Apostoła. W późniejszych wiekach wielokrotnie się zdarzało, że biskupi Rzymu mieli głos decydujący w różnych kwestiach doktrynalnych czy dyscyplinarnych, dotyczących innych stolic biskupich czy patriarszych.

    Prymat Piotrowy był różnie rozumiany i sprawowany przez wieki. Podziały w Kościele doprowadziły ostatecznie do tego, że Sobór Watykański I ogłosił dogmat o tak zwanej ‘nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności’. Dogmat ten określa to, w co Kościół wierzył od samego początku, „że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym…”

    Chrześcijanie Rzymu już od IV wieku obchodzili święto katedry św. Piotra, wspominając z wdzięcznością to, że właśnie Apostoł Piotr wybrał ich miasto i tu założył gminę chrześcijańską a z Rzymu uczynił stolicę chrześcijaństwa.

    W bazylice św. Piotra w Rzymie przechowywana jest relikwia katedry Apostoła. Znajduje się za głównym ołtarzem, w absydzie. Są to fragmenty tronu (katedry), na którym miał zasiadać św. Piotr. Drogocenna relikwia to jedynie wiele kawałków drewna, spojonych bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Wielki artysta Giovanni Lorenzo Bernini, zamknął ów tron w marmurowej budowli.

    Tron (katedra) jest symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak dla świętego Piotra, jak również jego następców. Przechowywanie relikwii katedry w Bazylice watykańskiej świadczy o tym, że tylko biskupi rzymscy są następcami św. Piotra i przysługuje im ta władza, jaką Chrystus powierzył Piotrowi.

    Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową. Od XVI wieku Paweł IV ustalił, że 18 stycznia obchodzona będzie pamiątka wstąpienia Piotra na tron w Rzymie, a 22 lutego pamiątka ustanowienia stolicy prymasowskiej w Antiochii. Jan XXIII w 1962 roku połączył te święta w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.

    Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Obchodzone 22 lutego święto o tym przypomina. Władzy, której Jezus udzielił Piotrowi, udziela w każdej epoce wszystkim jego następcom.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 lutego

    Święty Piotr Damiani, biskup i doktor Kościoła

    Święty Piotr Damian

    Piotr urodził się w 1007 roku w Rawennie, w licznej i niezamożnej rodzinie. Matka, zniechęcona licznym potomstwem, porzuciła niemowlę. Ledwie żywe odnalazła je służąca i oddała rodzinie. Po przedwczesnej śmierci rodziców Piotr znalazł drugą, lepszą matkę, w ukochanej siostrze, Rozelinie. Zaopiekował się nim starszy brat, Damian, od którego przyjął przydomek Damiani (czyli “od Damiana”). Początkowo brat obchodził się z Piotrem surowo. Święty musiał paść u niego świnie. Kiedy jednak Damian poznał się na niezwykłych zdolnościach brata, za radą siostry oddał go na studia do Rawenny, a następnie do Faenzy i Parmy.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich Piotr został wykładowcą w jednej ze szkół parafialnych. Po pewnym czasie zrezygnował z czynnego życia. Udał się na pustkowie, a potem do klasztoru benedyktynów-eremitów. Został mnichem, a następnie w 1043 r. opatem eremu kamedulskiego w Fonte Avellana. Odnowił życie zakonne. Stał się doradcą wielu klasztorów i kierownikiem duchowym wielu uczniów, którzy garnęli się do niego. Ponieważ opactwo, w którym przebywał, nie było zdolne ich wszystkich pomieścić, założył dwa inne i ułożył dla nich osobną regułę. Z biegiem lat powstały dalsze ośrodki pustelnicze: w Marchii, Umbrii, Romanii i w Abruzzach. Piotr Damiani był przyjacielem kolejnych cesarzy: Henryka III i Henryka IV, doradcą papieży: Klemensa II, Damazego II, Leona IX i Stefana II. Ten ostatni mianował go w 1057 r. biskupem Ostii i kardynałem.
    Piotr Damiani pracował nad wewnętrzną odnową Kościoła. Bolał bardzo nad Kościołem Chrystusowym, dręczonym wówczas chorobą symonii i inwestytury. Władcy i możni panowie świeccy pod pozorem zasług, jakie położyli dla Kościołów lokalnych, żądali dla siebie w zamian przywilejów mianowania duchownych na stanowiska proboszczów, przełożonych klasztorów, rektorów świątyń, a nawet biskupów. Panowie ci ponadto, jako fundatorzy i opiekunowie kościołów, rezerwowali sobie także kontrolę nad majątkami, które do tych kościołów przydzielili, i mieszali się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Piotr Damiani szeregiem pism zwalczał te nadużycia.
    Wielokrotnie bywał legatem papieskim na synodach i często pełnił funkcję mediatora. Mikołaj II wysłał go do Mediolanu, by w diecezji tamtejszej zaprowadził konieczne reformy. Papież Aleksander II trzymał Piotra stale przy sobie jako doradcę. W roku 1062 zlecił mu misję we Francji, by załagodził spór między biskupem Macon a słynnym opactwem benedyktyńskim w Cluny. Z tej okazji Piotr załatwił także sporne sprawy wśród biskupów: Reims, Sens, Tours, Bourges i Bordeaux. Po drodze odbył pielgrzymkę do grobów św. Majola i św. Odylona w Souvigny.
    Przez cały czas tęsknił za życiem mniszym. W 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana i zrzekł się diecezji Ostii. Jednak nadal w razie konieczności służył papieżowi pomocą. W roku 1069 udał się do Frankfurtu nad Menem, gdzie zdołał przekonać cesarza Henryka IV, by nie opuszczał swojej prawowitej małżonki, Berty. W roku 1071 jako legat papieski współuczestniczył w konsekracji kościoła benedyktynów na Monte Cassino, a w roku następnym przybył do Rawenny, by tamtejszego biskupa, Henryka, pojednać ze Stolicą Apostolską.
    W drodze powrotnej zachorował i w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r. zmarł niespodziewanie w klasztorze benedyktynów w Faenzy i w ich kościele został pochowany. W roku 1354 jego relikwie przeniesiono do wspaniałego grobowca, wystawionego ku jego czci w tymże kościele. Od roku 1898 jego śmiertelne szczątki spoczywają w katedrze, w osobnej kaplicy.
    Piotr Damiani był wielkim znawcą Biblii i Ojców Kościoła oraz znakomitym prawnikiem kanonistą. Należał także do najpłodniejszych pisarzy swoich czasów. Zostawił po sobie ok. 240 utworów poetyckich, 170 listów, 53 kazania, 7 życiorysów i kilka innych tekstów. Pisał rozprawy o stanie Kościoła i jego naprawie. Piętnował w nich zakorzenione nadużycia, symonię i nieobyczajność kleru. Zachował się wśród jego licznej korespondencji także list do antypapieża, Honoriusza, z pogróżkami kar Bożych. Napisał osobną rozprawę w obronie praw papieża i jego absolutnej niezawisłości od cesarza w sprawach kościelnych. Z dzieł ascetycznych wymienić należy piękną rozprawę o życiu pustelniczym. Święty przedstawił je w tak ponętnych barwach, że pociągnął nim bardzo wielu ludzi do zakonu kamedułów, któremu on właśnie zapewnił największy rozwój. Jedyny to w obecnych czasach istniejący jeszcze zakon pustelników. Papież Leon XII zatwierdził w roku 1821 kult św. Piotra Damiani i ogłosił go doktorem Kościoła. Jest wzywany przy bólach głowy.
    W ikonografii św. Piotr przedstawiany jest jako biskup w mitrze, jako kardynał w cappa magna lub jako mnich w habicie. Atrybuty: anioł trzymający kapelusz kardynalski, cappa magna, czaszka, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lutego

    Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie

    Zobacz także:
      •  Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Eleuteriusz, biskup
    ***
    Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami.

    Święty Franciszek Marto

    Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie.
    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro.
    W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.
    Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą.
    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej.

    Święta Hiacynta Marto

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie.
    W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro.
    W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja.
    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć.
    Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Święta Hiacynta Marto

    Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000.
    Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Dzieci z Fatimy

    Fatimskie dzieci to rodzeństwo Franciszek i Hiacynta oraz ich kuzynka Łucja. Najstarsza z nich – Łucja, w rozmowach z Matką Najświętszą wzięła na swe barki reprezentowanie świata. Ją też Maryja umieściła w świetle, które rozchodziło się po ziemi. Dwoje młoszych znalazło się w blasku biegnącym ku niebu. Rzeczywiście, Franciszek umiera już w kwietniu 1919 r, Hiacynta rok później. Łucja pozostaje? Matka Boża powiedziana, że jakiś czas? Zgodnie z zapowiedzią Najświętszej Panienki, by mówić ludziom o nabożeństwie do Niepokalanego Serca. Ten czas wyznaczony przez Boga trwał bardzo, bardzo długo. Jakby Bóg go przedłużał, dawał światu szansę skorzystania z obecności fatimskiego świadka. W końcu zabrał i ją. W lutym 2005. 
    Misja Łucji jest nam znana, możemy ją odtworzyć w szczegółach. A tamta dwójka? Jakie było ich zadanie? Czy tylko bycie świadkiem objawień w Dolinie Pokoju? Czy sama Łucja by nie wystarczyła? Franciszek i Hiacynta znali swe miejsce. Resztę swego dziecięcego życia wypełniło nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi.
    Nie polegało ono – jak sobie nieraz wyobrażamy kogoś praktykującego jakieś nabożeństwo – na odmawianiu określonych modlitw, uczestnictwa w nabożeństwach kościelnych. Ich nabożeństwo to ich życie! Jeśli było doskonałe, a było, to każda chwila była nim wypełniona po brzegi. Dlatego Kościół wyniósł je na ołtarze.

    ŁUCJA DOS SANTOS, kuzynka Franciszka i Hiacynty Marto, urodziła się 22 marca 1907 roku w AIjustrel. 2 października 1926 roku rozpoczęła nowicjat w Zgromadzeniu Sióstr św. Doroty w Tuy w Hiszpanii. 3 października 1928 roku złożyła pierwsze śluby zakonne. Tu miała ponowne objawienia Matki Bożej. W 1929 roku Matka Boża prosiła ją o wprowadzenie nabożeństwa Pięciu Pierwszych Sobót miesiąca oraz o poinformowanie Kościoła, że pragnie poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu 02 grudnia 1940 roku siostra Łucja zwraca się z prośbą do Piusa XII o poświęcenie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi i pobłogosławienie Pięciu Pierwszych Sobót miesiąca. 31 sierpnia 1941 roku spisała dwie pierwsze części „tajemnicy”, natomiast 03 stycznia 1944 roku, na polecenie biskupa Leirii, spisuje trzecią część „tajemnicy” i przekazuje ją biskupowi 25 marca 1948 roku, za pozwoleniem Piusa XII, opuszcza Zgromadzenie Sióstr św. Doroty i wstępuje do klasztoru Sióstr Karmelitanek w Coimbra. Tutaj, 31 maja 1948 roku, składa uroczyste śluby.

    13 maja 1982, 1991 i 2000 roku siostra Łucja spotkała się z Janem Pawłem II, przy okazji jego pielgrzymek do sanktuarium fatimskiego.

    Siostra Łucja zmarła w opinii świętości w dniu 13 lutego 2005 r. w Coimbra w Portugalii.


    ŚW. FRANCISZEK MARTO, brat Hiacynty, urodził się 11 czerwca 1908 roku w wiosce AIjustrel, należącej do parafii Fatima. W październiku 1917 roku rozpoczął naukę w szkole powszechnej. Często w drodze do szkoły wstępował do kościoła parafialnego na modlitwę. Lubił rozmyślać i medytować. Był dobry i opiekuńczy. Wykazywał zdolność do poświęceń. Pokutował, aby „pocieszać Pana”. Było w nim wielkie pragnienie wynagradzania za winy grzeszników. We wrześniu 1918 roku na Półwyspie Iberyjskim zapanowała epidemia zapalenia oskrzeli i płuc. Oprócz ojca, wszyscy w rodzinie Marto zachorowali. Franciszek znosił cierpienia bez uskarżania się. Pod koniec marca 1919 roku na własną prośbę przyjął I Komunię św. Zmarł z uśmiechem na ustach 04 kwietnia 1919 roku, w domu rodzinnym, i został pochowany na cmentarzu parafialnym.

    13 marca 1952 roku jego ciało przeniesiono do bazyliki w Fatimie i pochowano w bocznej Kaplicy po prawej stronie głównego ołtarza.

    Ojciec Święty Jan Paweł II w dniu 2 kwietnia 1981 roku podpisał dekret, który umożliwiał rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego dzieci, które nie były męczennikami. 

    13 maja 2000 roku Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Franciszka i Hiacynty. Ich kanonizacja miała miejsce 13 maja w 2017 r. w Fatimie w czasie pielgrzymki Papieża Franciszka.



    ŚW. HIACYNTA MARTO, siostra Franciszka, urodziła się 11 marca 1910 roku w Aljustrel. Różniła się od Franciszka ruchliwością i żywotnością. Dużo modliła się o nawrócenie grzeszników i podejmowała pokutę w ich intencji. Bardzo boleśnie przeżyła śmierć Franciszka. Swoje cierpienia w czasie choroby ofiarowała za nawrócenie grzeszników, za pokój na świecie i w intencji Ojca Świętego. Gdy zbliżała się chwila odejścia Franciszka, Hiacynta poleciła mu: „Pozdrów ode mnie serdecznie Naszego Pana i Naszą Panią i powiedz im, że będę cierpiała tyle, ile zechcą, aby nawrócić grzeszników”. Hiacynta tak była przejęta wizją piekła podczas objawień 13 lipca 1917 roku, że żadna pokuta ani umartwienie nie wydawały się jej zbyt wysoką ceną za zbawienie grzeszników.

    Zmarła 20 lutego 1920 roku, po długiej chorobie, w Lizbonie. 12 września 1935 roku ciało jej przeniesiono z rodzinnego grobowca barona Alvaiazere w Ourem na cmentarz w Fatimie. 01 maja 1951 roku ciało jej złożono w bazylice w Fatimie, w bocznej kaplicy po lewej stronie głównego ołtarza.

    Ojciec Święty Jan Paweł II w dniu 2 kwietnia 1981 roku podpisał dekret, który umożliwiał rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego dzieci, które nie były męczennikami. 

    13 maja 2000 roku Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Franciszka i Hiacynty. Ich kanonizacja miała miejsce 13 maja w 2017 r. w Fatimie w czasie pielgrzymki Papieża Franciszka.


    Ujawniono przypadek cudu za wstawiennictwem bł. Rodzeństwa Marto. 

    Szczegóły cudownego uzdrowienia za wstawiennictwem błogosławionych Franciszka i Hiacynty Marto, świadków objawień maryjnych w 1917 roku, ujawniono w Fatimie w czwartek, dzień przed przybyciem papieża Franciszka do tego portugalskiego sanktuarium.

    Na konferencji prasowej w Fatimie rodzice 9-letniego dziś Lucasa, ujawnili szczegóły wypadku, do którego doszło 3 marca 2013 r. na terenie archidiecezji Olinda i Recife w północno-wschodniej Brazylii. Bawiący się z siostrą pięciolatek wypadł w domu swojego dziadka przez okno z wysokości ponad 6 metrów i odniósł poważny uraz głowy.

    „Nie mamy wątpliwości, że Lucas jest zdrowy dzięki cudowi, jaki zdarzył się za wstawiennictwem błogosławionych pastuszków z Fatimy” – powiedział ojciec chłopca, Joao Batista.

    Mężczyzna ujawnił, że w związku z tym, że w trakcie wypadku dziecko utraciło część materii mózgowej, zespół medyczny orzekł po przyjęciu go na oddział, że nawet jeśli poszkodowany przeżyje, to pozostanie w stanie wegetatywnym lub do końca życia będzie niepełnosprawny umysłowo.

    Cztery dni po wypadku rodzice poprosili zgromadzenie sióstr zakonnych z Carmelo de Campo Mourao o modlitwę wstawienniczą za dziecko. Te zgodziły się odmawiać modlitwę przy znajdujących się w ich kaplicy relikwiach błogosławionych Franciszka i Hiacynty.

    „Podobnie także i my, najbliżsi, modliliśmy się za wstawiennictwem pastuszków. 9 marca Lucas obudził się i zaczął z nami rozmawiać. 15 marca nasz syn wyszedł ze szpitala” – ujawnił Joao Batista.

    Ojciec dziecka dodał, że w zespole medycznym, który orzekł, że przypadek uzdrowienia Lucasa należy uznać za niewytłumaczalny z naukowego punktu widzenia, byli zarówno wierzący, jak i ateiści.

    9-letni Lucas weźmie udział w sobotniej mszy w Fatimie, podczas której papież Franciszek ogłosi rodzeństwo Marto świętymi. Trzecia uczestniczka objawień z 1917 r., karmelitanka Łucja dos Santos, która zmarła w 2005 r., zostanie kanonizowana prawdopodobnie jeszcze w tym roku.

    W marcu br. Stolica Apostolska ogłosiła, że papież Franciszek wyraził zgodę na publikację dekretu o uznaniu cudu za wstawiennictwem dwójki portugalskich wizjonerów, a ich kanonizacja miała miejsce 13 maja w 2017 r. w fatimie w czasie pielgrzymki Papieża Franciszka.

    Hiacynta i Franciszek Marto zostali beatyfikowani w 2000 r. w Fatimie przez Jana Pawła II podczas jego trzeciej, a zarazem ostatniej wizyty w Portugalii – 13 maja 2000 roku.

    Sanktuarium Narodowe Matki Bożej Fatimskiej w Zakopanem

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lutego

    Święty Konrad z Piacenzy, pustelnik

    Święty Konrad z Piacenzy

    Konrad Confalonieri urodził się około roku 1290 w zamożnej, włoskiej rodzinie. Za młodu obrał sobie zawód rycerski. W roku 1313 w czasie polowania rozpalił ognisko dla wypłoszenia zwierzyny i wywołał pożar. Nie zdawał sobie sprawy, jaką klęskę żywiołową wywoła tym czynem. Namiestnik Piacenzy, Galeazzo Visconti, skazał na śmierć przypadkowo przyłapanego w lesie człowieka, podejrzanego o umyślny pożar lasu. Gdy Konrad się o tym dowiedział, natychmiast zgłosił się do namiestnika i wyznał swoją winę. Wynagrodził też pieniężnie wyrządzoną miastu szkodę. Oddał na ten cel cały swój majątek. Wydarzenie to stało się przełomem religijnym w życiu jego i jego małżonki, która wstąpiła do klasztoru klarysek w Piacenzy.
    Konrad natomiast zaczął prowadzić żywot wędrownego ascety. Wstąpił w 1315 r. do III zakonu św. Franciszka. Jako pielgrzym pokutny nawiedził wiele sanktuariów Italii. Osiadł w 1343 r. jako pustelnik w dolinie Noto koło Syrakuz na Sycylii, gdzie wiódł życie pełne wyrzeczenia. Miał dar prorokowania.
    Zmarł 19 lutego 1351 r. Pochowano go w Noto, w kościele św. Mikołaja. W roku 1485 jego śmiertelne szczątki umieszczono w srebrnej trumnie. Papież Urban VIII jego kult zatwierdzony dla diecezji syrakuskiej w roku 1515, potem rozszerzony na całą Sycylię (1544), rozciągnął także na zakony franciszkańskie (1625). Jest patronem osób cierpiących z powodu przepukliny.
    W ikonografii przedstawiany jako franciszkański pustelnik lub starzec z jeleniami i innymi zwierzętami. Jego atrybutami są: krzyż, dyscyplina, czaszka i księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 lutego

    Błogosławiony Jan z Fiesole
    – Fra Angelico, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Teotoniusz, zakonnik
      •  Święta Konstancja
      •  Święty Flawian, patriarcha
    ***
    Fra Angelico: Noli me tangere

    Guido (lub Guidolino) da Pietro urodził się około 1400 roku w Castello Vecchio w Mugello (Toskania). W młodym wieku uczył się malarstwa we Florencji. Kiedy mając 20 lat odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do zreformowanego konwentu dominikanów w Fiesole, który niedawno wybudował bł. Jan Dominici. Około 1420 roku otrzymał od niego habit oraz to samo imię. Śluby złożył około 1425 roku.
    Po otrzymaniu święceń kapłańskich był dwa razy wikariuszem swojego konwentu, a następnie jego przeorem. Wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, a w swoich dziełach malarskich przekazywał braciom i wiernym Boże tajemnice, które kontemplował na modlitwie i w czasie studium świętej prawdy. Wezwany do Rzymu przez papieża Eugeniusza IV, wymalował dwie kaplice w kościele św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Na polecenie papieża Mikołaja V przyozdobił jego prywatną kaplicę i prywatny apartament (1445-1449). Pracował także w Kortonie, w konwencie św. Dominika (1438 r.) i w katedrze w Orvieto (1447 r.). Najbardziej znane są freski w konwencie San Marco we Florencji (dziś

    Fra Angelico: Św. Dominik adorujący Krzyż

    Gdy zwolniło się biskupstwo florenckie, Eugeniusz IV zaproponował jego objęcie Janowi. Brat Jan błagał papieża, aby nie musiał przyjmować tego obowiązku. “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – zapisał Giorgio Vasari. Głównym źródłem jego natchnienia było Pismo Święte. Był człowiekiem prostym i uczciwym, ubogim i pokornym. Także jego malarstwo jest pełne kontemplacji Bożego piękna, a zarazem proste. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico – anielski. Najczęściej jest nazywany Fra Angelico (Braciszek Anielski). Szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu.
    Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, w konwencie Santa Maria sopra Minerva, gdzie do dzisiaj nad posadzką bazyliki znajduje się jego grób z marmurową podobizną. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1982 roku listem apostolskim motu proprio Qui res Christi gerit. W Polsce jest patronem historyków sztuki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Bł. Fra Angelico – Piękno Chrystusa

    Malarz w habicie

     Luca Signorelli (PD)Fra Angelico (w głębi)

    ***

    W klasztorze San Marco we Florencji można podziwiać freski Fra Angelico przedstawiające ewangeliczne wydarzenia. Emanuje z nich duchowe piękno, którym przeniknięty był dominikański artysta. Bez wątpienia było to Piękno Chrystusa. Zaprzyjaźnił się z Pięknym-Dobrym Pasterzem, w Którym wszystkie rzeczy piękne zostały stworzone.

    Fra Angelico urodził się ok. 1400 r. w Castello Vecchio w Toskanii. Za młodu uczył się malarstwa we Florencji, gdzie w wieku 20 lat odczuł, że Bóg go powołuje do życia zakonnego. Wstąpił do konwentu dominikanów w Fiesole, gdzie w 1425 r. złożył śluby zakonne. Po otrzymaniu święceń kapłańskich zapragnął przekazywać piękno tajemnicy Chrystusa przez malarstwo, które coraz bardziej stawało się dla niego ważną formą przepowiadania Słowa. Fra Angelico malował freski w miejscach, gdzie mieszkali i modlili się jego współbracia zakonni, głównie w klasztorze św. Marka we Florencji.  

    Jak napisał jego biograf, Giorgio Vasari: „Jego malarstwo było owocem wielkiej harmonii między świątobliwym życiem i otrzymaną od Boga siłą twórczą”. On sam lubił powtarzać zdanie: „By malować Chrystusa, należy żyć Chrystusem”. Pragnął, by jego malarstwo było jednocześnie przepowiadaniem Słowa. Malował Słowem, nosząc w sobie całe bogactwo Chrystusa. Patrząc na fresk Zwiastowania w klasztorze św. Marka, można mieć wrażenie, jakbyśmy byli świadkami tego wydarzenia i odbywało się ono w naszej obecności.

    Pan Jezus, który w nim zamieszkiwał, sprawił, że jego spojrzenie na otaczający go świat nasycone było łaską odkupienia. To dlatego z jego malarskich dzieł emanuje tyle światła i pokoju, który rodzi nadzieję. W opracowaniach poświęconych Fra Angelico podkreśla się także ścisły związek między jego malarstwem i teologią św. Tomasza, która ukazuje jedność tajemnicy stworzenia z tajemnicą wcielenia i odkupienia. Fra Angelico żywo włączył się w nurt odnowy zapoczątkowany w zakonie dominikańskim przez bł. Rajmunda z Kapui i św. Katarzynę Sieneńską.   

    Jego freski i obrazy są bardzo charakterystyczne, dominują w nich żywe pastelowe kolory. Kolor złoty przypomina, podobnie jak we wschodnich ikonach, tajemnicę Boga, który przenika swoją obecnością Swoje stworzenie. Patrząc na jego sztukę malarską, można odkryć, że tworzył ją człowiek przemieniony łaską Chrystusa. Malował je człowiek zbawiony owocami męki Pana. Nawet jeśli Fra Angelico przedstawia scenę ukrzyżowania, to nie przytłacza ona tragizmem czy smutkiem, jest raczej przeniknięta blaskiem Bożej Chwały, blaskiem zmartwychwstania, a przez to zaprasza do powierzenia się z wielkim zaufaniem i pokorą Bożemu miłosierdziu. Jak zauważa O. Guy Bedouelle OP:

    „Nawet namalowana około roku 1438 Pieta ze Starej Pinakoteki w Monachium, gdzie Najświętsza Dziewica całuje rękę swego Syna, jest dziełem przesyconym absolutnym spokojem. Postać Najświętszej Panny służy bowiem Fra Angelico jako punkt wyjścia do przedstawienia nie tylko istoty stworzonej, uczestniczącej w Bożej przyjaźni, ale i Tej, która przyjmuje w sobie Jego Słowo”.

    Fra Angelico malował freski także w katedrze w Orvieto. Obok Florencji najwięcej jego dzieł można podziwiać w Rzymie, jak choćby malowidła w bazylice Santa Maria sopra Minerva, gdzie spoczywają jego relikwie. Fra Angelico (Anielski brat) zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 r.

    Dzisiaj, gdy artyści kuszeni są, by wyrażać brzydotę, mylnie sądząc, że właśnie wtedy będą bardziej autentyczni, tym bardziej ważna staje się twórczość Fra Angelico, który malował samo Źródło piękna, Jezusa Chrystusa, Boga, który pokornie przyjął ludzkie ciało. Na freskach dominikanina Jezusowi towarzyszą jego uczniowie, męczennicy i święci. Patrząc na nich, możemy choć trochę sobie wyobrazić, jak piękne jest niebo.

    W roku 1982 Ojciec Święty Jan Paweł II listem apostolskim potwierdził autorytetem Kościoła kult oddawany od dawna Fra Angelico w zakonie dominikańskim. Zaś w Liście do Artystów napisanym w 1999 r. zaprosił artystów na całym świecie do otwarcia serca na piękno nadprzyrodzone, Boże piękno, które jako jedyne może zbawić świat:

    Piękno jest kluczem tajemnicy i wezwaniem transcendencji. Zachęca człowieka, aby poznał smak życia i umiał marzyć o przyszłości. Dlatego piękno rzeczy stworzonych nie może przynieść mu zaspokojenia i budzi ową utajoną tęsknotę za Bogiem, którą święty Augustyn, rozmiłowany w pięknie, umiał wyrazić w niezrównanych słowach: «Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem».

    Niech różnorakie drogi, którymi podążacie, artyści całego świata, prowadzą was wszystkich do owego bezmiernego Oceanu piękna, gdzie zachwyt staje się podziwem, upojeniem, niewymowną radością.

    Niech drogowskazem i natchnieniem będzie dla was tajemnica zmartwychwstałego Chrystusa, którą […] Kościół z radością kontempluje.

    Niech wam towarzyszy Najświętsza Panna – «cała piękna»: Jej wizerunek przedstawiali w swych dziełach niezliczeni artyści, a wielki Dante ogląda Ją w chwale Raju jako «piękność, co była rozkoszą dla oczu świętych onych rzesz bez końca».

    «Wyjdzie z zamętu świat ducha…». Ze słów, które Adam Mickiewicz napisał w czasach bardzo trudnych i bolesnych dla swojej ojczyzny, pragnę zaczerpnąć życzenie dla was: niech wasza sztuka przyczynia się do upowszechnienia prawdziwego piękna, które będzie niejako echem obecności Ducha Bożego i dzięki temu przekształci materię, otwierając umysły na rzeczywistość wieczną”.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    Fra Angelico: Zwiastowanie

    “Zwiastowanie”, 1435-1445, tempera na desce, 194 x 194 cm, Muzeum Prado (Madryt) Autor: Guido di Pietro da Mugello “Fra Angelico”, malarz włoski, ur. ok. 1400 w Vicchio nell Mugello, zm. 1455 w Rzymie

    ***

    Patron artystów
    Fra Angelico naprawdę nazywał się Guido di Pietro da Mugello. Był dominikaninem, w zakonie przybrał imię Giovanni da Fiesole (jego klasztor znajdował się w miejscowości Fiesole). Ponieważ mówiono, że maluje pięknie jak aniołowie, przylgnął do niego przydomek “Fra Angelico” – Anielski Brat.

    Był niezwykle pobożny. Malował wyłącznie obrazy religijne, przy czym nie brał do ręki pędzla, dopóki nie odmówił modlitwy. Już w XV w. nazywano go “il Beato” – błogosławiony, ale beatyfikował go dopiero Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów.

    W swej twórczości łączył elementy późnego gotyku (użycie złoceń) i wczesnego renesansu (perspektywa). Jego obrazy charakteryzuje głęboki, religijny nastrój i świetna kolorystyka. Tworzył m.in. w Rzymie, Florencji i Orvieto. “Zwiastowanie” namalował dla swego klasztoru w Fiesole.

    Tuż przed Poczęciem
    Tematem dzieła jest zaczerpnięta z Ewangelii wg św. Łukasza scena Zwiastowania. Archanioł Gabriel przemawia do Najświętszej Marii Panny stojąc w pełnej szacunku pozie. Artysta przedstawił jednocześnie chwilę tuż przed Poczęciem. Dwie ręce Boga Ojca wysyłają ze świetlistego kręgu w górnym lewym rogu obrazu złote promienie i gołębia, symbolizujące Ducha Świętego. Zbliżają się one do NMP. Gołąb został namalowany koło drugiej od lewej kolumny, nad głową Archanioła Gabriela, jakby na przedłużeniu jego pochylonej sylwetki.

    Pomiędzy Archaniołem a Najświętszą Marią Panną artysta namalował także jaskółkę, siedzącą na pręcie łączącym kolumny. Symbolizuje ona czystość NMP.

    Architektura nierzeczywista
    Cała scena odbywa się na ganku otoczonym kolumnami, sprawiającym nierzeczywiste wrażenie. Budowla jest zbyt niska, a kolumny zbyt cienkie by udźwignąć sklepienie. Fra Angelico chciał uniknąć naturalizmu i wiązania przedstawionej sceny z konkretnym miejscem na ziemi. Uważał, że żadne nie jest godne, by umieścić w nim tak ważną chwilę.
    Ponadto artysta postanowił oddzielić Zwiastowanie od sąsiedniej sceny, umieszczonej z lewej strony obrazu. Dlatego posłużył się nierzeczywistą architekturą.

    Grzech i odkupienie
    Z lewej strony artysta przedstawił scenę wygnania Adama i Ewy z raju. W ten sposób na jednym obrazie umieścił rezultat grzechu pierworodnego i zapowiedź odkupienia ludzkości pokutującej za ten grzech. Pokój Najświętszej Marii Panny wydaje się znajdować w tym samym rajskim ogrodzie, który opuszczają Adam i Ewa. W ten sposób artysta połączył Stary i Nowy Testament.

    Życie Matki Bożej
    Pod obrazem, w predelli, Fra Angelico umieścił pięć małych przedstawień ze scenami z życia Matki Bożej. Czyta się je, jak książkę, od lewej do prawej. Są to kolejno: Narodziny Marii, Zaślubiny ze św. Józefem, Nawiedzenie św. Anny, Pokłon Trzech Króli, Ofiarowanie w Świątyni, Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny.

    Gotyk i renesans
    “Zwiastowanie” jest dziełem renesansowym, Fra Angelico posłużył się jednak pewnymi stosowanymi w gotyku metodami. W dekoracji szat Matki Bożej i Archanioła zastosował złocenia symbolizujące świętość. Ponadto zróżnicował rozmiary przedstawionych postaci w zależności od tego jak są ważne. W średniowieczu, gdy nie znano perspektywy, była to obowiązująca zasada. W I połowie XV w. ludzie byli jeszcze przyzwyczajeni, że najważniejsze osoby muszą być największe. Dlatego NMP, gdyby namalować Ją stojącą, nie zmieściłaby się w swym pokoju. Oboje z Archaniołem Gabrielem są więksi niż Adam i Ewa, co zresztą artysta rozwiązał zgodnie z duchem renesansu, umieszczając wygnanie z raju na dalszym planie.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 lutego

    Siedmiu Świętych Założycieli
    Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny

    Święci Założyciele Zakonu Serwitów NMP

    Do grona czczonych dziś Założycieli należeli: Aleksy Falconieri, Bartłomiej Amidei, Benedykt Antella, Buonfiglio Monaldi, Gerardino Sostegni, Hugo Lippi-Uguccioni oraz Jan Buonagiunta Monetti.
    Najbardziej znanym z nich jest św. Aleksy Falconieri. Był kupcem i mieszkał we Florencji w czasach, kiedy kraj przeżywał rozdarcie i bratobójcze walki. W 1215 roku w samą Wielkanoc przy Ponte Vecchio we Florencji miała pojawić się Matka Boża cała we łzach, opłakująca to, że Jej dzieci są między sobą rozdarte nienawiścią i wojną. Dnia 15 sierpnia 1233 roku Matka Boża miała pojawić się po raz drugi, okryta żałobą, pełna boleści. Reakcją na te objawienia było to, że wraz z sześcioma rówieśnikami, również florenckimi kupcami, Aleksy porzucił zajęcia i usunął się na ubocze, gdzie żył w ubóstwie i pokucie. Założył z nimi pobożną konfraternię, która podejmowała zadośćuczynienie za życie i grzechy współziomków. Z czasem przeniosła się ona na Monte Senario, gdzie powstał skromny dom i kaplica Matki Bożej. Członkowie konfraterni rozważali Mękę Pańską i mieli żywą cześć do Matki Bożej Bolesnej. Tak powstał nowy zakon, tzw. serwitów, czyli sług Maryi. Wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, a część konstytucji przejęła od dominikanów.
    Jako wędrowni kaznodzieje serwici przemierzyli Italię, Francję, Niemcy i Węgry. Dotarli nawet do Polski. W 1304 r. Stolica Apostolska zatwierdziła ich Zakon. Istnieje on do dzisiaj. Największą sławą okrył zakon św. Filip Benicjusz (+ 1285), który stał się prawodawcą tej rodziny zakonnej i najbardziej przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Innym znanym serwitą był św. Peregryn Laziosi (+ 1345), patron chorych na raka. Niebawem powstał także zakon żeński, serwitek, którego założycielką była św. Juliana Falconieri (1270-1341), bratanica Aleksego.
    Aleksy zmarł 17 lutego 1310 r., dożywszy 100 lat. Papież Benedykt XIII wszystkich siedmiu pierwszych serwitów wyniósł do chwały ołtarzy w latach 1717-1725, a papież Leon XIII zaliczył ich w poczet świętych 15 stycznia 1888 roku jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (nazywanych także Braćmi z Monte Senario). Ich relikwie przechowywane są w sanktuarium na Monte Senario.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 lutego

    Święta Juliana, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Daniel, męczennik
      •  Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik
    ***
    Święta Juliana

    Juliana żyła w III w. w Nikomedii. Była jedyną chrześcijanką w rodzinie. Ojciec, zaciekły poganin, zamierzał wydać córkę za prefekta miasta, Eleuzjusza. Dziewczyna jednak stanowczo oświadczyła, że za poganina za żadną cenę nie wyjdzie. Wobec odmowy ojciec kazał przyprowadzić ją przed sąd, któremu przewodniczył. Kiedy zachęty i groźby nie odnosiły skutku – nie mogąc pojąć, jak może odrzucać zaszczytną dla siebie ofertę małżeńską – poddał ją torturom, które sam jej wymierzył, a następnie skazał na śmierć przez ścięcie mieczem w 305 r.
    Śmiertelne szczątki męczennicy z Nikomedii przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, w czasie najazdu Longobardów wywieziono je do Kumy pod Neapolem (ok. 567), by w roku 1207 umieścić je w jednym z kościołów Neapolu. Tak wielka troska o relikwie Świętej świadczy, jak dużą czcią cieszyła się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Niebawem relikwie św. Juliany, męczennicy, rozdzielono pomiędzy wiele kościołów Włoch, Hiszpanii i Holandii.
    W ikonografii św. Juliana przedstawiana jest w długiej szacie. Jej atrybutami są: u stóp diabeł w łańcuchach, korona, księga, krzyż, lilia, miecz, palma męczeńska.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 lutego

    Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter
      •  Święty Zygfryd, biskup
    ***
    Błogosławiony Michał Sopoćko

    Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego.
    Po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie, w 1910 r. Sopoćko rozpoczął czteroletnie studia w seminarium duchownym w Wilnie. Naukę mógł kontynuować dzięki zapomodze przyznanej mu przez rektora. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 czerwca 1914 r. Kapłańską posługę rozpoczął jako wikariusz w parafii Taboryszki koło Wilna.
    W 1918 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy, na studia na Wydziale Teologicznym UW. Jednak choroba, a później działania wojenne uniemożliwiły mu podjęcie studiów. Zgłosił się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Prowadził działalność duszpasterską w szpitalu polowym i wśród walczących na froncie żołnierzy. Starał się wykonywać swoją posługę jak najlepiej mimo kolejnych kłopotów zdrowotnych. W 1919 r. Uniwersytet Warszawski wznowił działalność i ks. Sopoćko zapisał się na sekcję teologii moralnej oraz na wykłady z prawa i filozofii, które ukończył magisterium w 1923 r.; trzy lata później uzyskał tam tytuł doktora teologii. W latach 1922-1924 studiował także w Wyższym Instytucie Pedagogicznym. W czasie studiów był nadal kapelanem wojskowym (aż do roku 1929).
    W 1924 roku powrócił do rodzimej diecezji; w 1927 roku został mianowany ojcem duchownym, a rok potem – wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
    Po 1932 r. poświęcił się głównie pracy naukowej. Podjął naukę języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego, których znajomość ułatwiła mu studiowanie. Habilitował się w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy dydaktyczno-naukowej oddawał się aż do II wojny światowej. Pozostawił po sobie liczne publikacje z tego okresu.
    Od 1932 r. był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tam spotkał siostrę Faustynę Kowalską, która od maja 1933 r. została jego penitentką. Spotkanie to okazało się ważne dla obojga. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. W Dzienniczku siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą jej spowiednika, ks. Michała Sopoćki, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym:Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to.
    Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90).W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego.
    Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku.
    30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie

    fot. F. Czarnowski, CC BY SA 3.0, Wikimedia Commons

    ***

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie

    POTRZEBA UFNOŚCI

    Istnieje legenda, że wszystkie cnoty, na czele ze sprawiedliwością, postanowiły opuścić ziemię, splamioną tylu występkami, a odejść do ojczyzny swojej, skąd przyszły – do nieba. Zebrały się wszystkie razem i ruszyły do bram niebieskich. Bramy jednak były zamknięte i odźwierny nie chciał ich do przybytku szczerości wpuścić, zapytując, dlaczego tak szybko z ziemi wracają. “Nie można już dłużej na ziemi wytrzymać – odrzekły – każda cnota jest tam poniewierana i prześladowana, a grzechy jak powódź świat zalewają”. “Wejdźcie – odrzekł odźwierny – tylko ty, ufność, wracaj na ziemię, by biedny człowiek nie popadł w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień”. Na te słowa ufność wróciła, a z nią powróciły potem i wszystkie inne cnoty.

    W tej starej legendzie zawiera się głęboka myśl, że kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie, choćby wpadł w największe grzechy, albowiem z ufnością mogą wrócić do niego i inne cnoty. Dlatego ufność przyrównują do gołębicy Noego, która, wypuszczona z arki w czasie potopu, przyniosła mu gałązkę zieloną na znak, że wody opadły. Tak ufność zwiastuje, że Bóg jest miłosiernym Ojcem. Przyrównują ją również do latarni morskiej, która wskazuje rozbitkowi, że brzeg jest blisko, i że może do niego przy wysiłku dopłynąć. Tak ufność przyświeca ziemskiemu wędrowcowi w jego nieraz trudnej drodze życia, a błogie jej światło pociesza go, ożywia i wskazuje drogę do celu. (…) Ufność – jako spodziewanie się pomocy obiecanej – jest koniecznym warunkiem cnoty teologicznej nadziei, którą można przyrównać do kotwicy. Jak bowiem kotwica utrzymuje okręt na morzu i chroni go w czasie burzy od rozbicia się o skały ukryte, tak nadzieja w żegludze życia ludzkiego – niby kotwica o dwóch zębach – podtrzymuje w nas pragnienie [aby] posiąść w całej pełni dobro najwyższe – Boga i Jego dary, i ufa, czyli się spodziewa obiecanej w tym celu i wysłużonej przez Jezusa Chrystusa pomocy, czyli łaski potrzebnej.

    A jak konieczną jest ta łaska do zbawienia, tak konieczną rzeczą jest spodziewanie się jej, albo ufność, że Najmiłosierniejszy Zbawiciel tej łaski nie poskąpi, a udzieli jej hojnie. Przedmiotem nadziei jest sam Bóg, a przedmiotem ufności jest obietnica Boga, że udzieli nam potrzebnej pomocy. Najmiłosierniejszy Zbawiciel wielokrotnie obiecał nam swoją pomoc, gdy np. powiedział: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). (…) To jest niedwuznaczna obietnica, uczyniona przez Tego, który nigdy nikogo nie zawiódł. Bóg w raju obiecał prarodzicom Mesjasza i zesłał Go wreszcie jako Syna swojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ten zaś Jezus z jednej strony powiada, że “beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5), czyli żąda uznania naszej słabości, niemocy i nieudolności w sprawie naszego zbawienia. Z drugiej zaś strony zapewnia: “Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie”(Mk 11,24), – wierzcie to znaczy ufajcie, jak wynika z kontekstu. Do tej ufności nawołuje Apostoł: “Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili”(Hbr 4,16).

    Czyli, że ufność jest koniecznym warunkiem Miłosierdzia Bożego. (…) Ufność przebija niebiosa i wraca stamtąd z błogosławieństwem, podczas gdy brak ufności powoduje oziębłość i przekształca się w zarozumiałość, a nawet ściąga karę.(…) Zdarzyć się może, że człowiek wśród burz tego życia straci wszystko, co stanowiło jego piękno i wartość: wiarę swą nadwyręży, porwie liny miłości, zbruka swe sumienie różnymi ciężkimi grzechami, ale jeżeli ma jeszcze kotwicę nadziei, której koniecznym warunkiem jest ufność, zaczepi się o dno Miłosierdzia Bożego i uniknie zupełnej zguby. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże jest składową częścią żalu za grzechy, dlatego tylko ufający może się spodziewać odpuszczenia grzechów swoich w sakramencie pokuty. Toteż przygotowując się do spowiedzi (…)wzbudzajmy często akt ufności i patrząc na obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, który Go nam przedstawia w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, powtarzajmy często ten akt strzelisty, którego nauczył nas Zbawiciel: “Jezu, ufam Tobie!”.

    SKUTKI UFNOŚCI

    “A ja zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem”(Ps 13,6)

    Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…) Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył.

    Ufność w Miłosierdzie Boże chroni nas przed atakami piekła. Wszystkie pokusy najłatwiej zwyciężamy przez krótki akt strzelisty, skierowany do Najmiłosierniejszego Chrystusa: “Jezu, ufam Tobie!”(…). Ufność usuwa smutek i przygnębienie, a wlewa do duszy nadprzyrodzoną pociechę i radość. (…) Radość jest jedną z największych potrzeb życia. Czym światło dla rośliny, powietrze dla zwierząt, a woda dla ryby, tym jest radość dla człowieka. (…) Otóż ufność w Miłosierdzie Boże jest źródłem takiej radości, albowiem podnosi duszę znękaną, a krzyż życia czyni lżejszym i milszym. Dlatego św. Paweł raduje się wśród trudów apostolskich: “Raduję się w cierpieniach za was”(Kol 1,24). (…) Ufność czyni cuda, bo ma na usługi wszechmoc Boga i nieskończone Jego Miłosierdzie. (…) Mojżesz z ufnością uderza laską o skałę, a ze skały wytryska potok. Piotr i Jan z ufnością mówią do spotkanego kaleki: wstań i chodź, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach (por. Dz 3,7). Gdy więc mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do Miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrową.

    Ufność w Miłosierdzie Serca Jezusowego daje pokój wewnętrzny, jak to mówi Psalmista: “Gdy się położę zasypiam spokojnie, bo tylko Ty, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie”(Ps 4,9). Jak dziecię spokojnie zasypia na ręku matki, nie obawiając się niczego, tak dusza ufająca Miłosierdziu Bożemu pozostaje zawsze zrównoważona, niczego się nie obawia, przed niczym się nie trwoży, bo wie, iż prędzej matka zapomni o dziecięciu swoim, niż Bóg o tych, którzy Mu zaufali. Dlatego Chrystus Pan ukazując się Apostołom po Zmartwychwstaniu pozdrawiał ich słowami: “Pokój wam”, albowiem Mu bardzo ufali. Znany obraz Miłosierdzia Bożego przedstawia nam Jezusa w tym właśnie momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania wieczorem, a kto będzie czcić ten obraz i ufać Zbawicielowi, dozna niezamąconego pokoju. Ufność wreszcie zapewnia świetną nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych Pańskich.

    Oto św. Szczepan ufa Chrystusowi w dysputach z faryzeuszami, a gdy ci zaczęli na niego rzucać kamienie, on woła padając na ziemię: “Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”(Dz 7,56), – i dla tej ufności nie lęka się pocisków. (…) Przypominajmy często umierającym ufność w Miłosierdzie Boże, co uchroni ich od trwogi i rozpaczy, a sprowadzi na ich łoże śmiertelne Anioła pokoju. Wobec tak błogich skutków ufności, każdy z nas winien ją w sobie często wzbudzać, szczególnie w czasie pokusy, w niepowodzeniach i nieszczęściach, w samotności i opuszczeniu przez ludzi, w cierpieniach i chorobach, a nawet i wówczas, gdy się nam będzie wydawać, że nawet Bóg nas opuścił. Tym bardziej wówczas garnijmy się do Najmiłosierniejszego Serca Zbawiciela, gdy nam odmawia swych pociech i nie wysłuchuje próśb naszych, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem doświadczeń, jakich doznawali wszyscy święci. (…)

    W JAKI SPOSÓB UTWIERDZIĆ SIĘ W STAŁEJ UFNOŚCI BOGU?

    Pan Jezus w najrzewniejszych słowach i obrazach wzywa człowieka, by szedł za Nim drogą dziecięcej ufności i prostoty. “Ja jestem dobrym pasterzem”(J 10,11) – mówi, a ten jeden tytuł winien wzbudzać w sercu każdego chrześcijanina bezgraniczne zaufanie. W stosunku do Ojca Zbawiciel podaje siebie za Baranka, złożonego na całopalenie za grzechy całego świata, a w stosunku do nas jest to Pasterz dobry: On zna i miłuje swe owce, karmi je swą nauka i łaską, a nawet oddaje Ciało i Krew swoją na pokarm. (…) Dlaczego Bóg tak zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym Miłosierdziu Bożemu. Ufność to odpoczynek naszego umysłu, pogrążonego w stałej myśli o obecności Wszechmocnego i Miłosiernego Boga, pojmowanego raczej jako Ojca i Zbawiciela niż jako Pana.

    Ufność to zachęta i otucha zawsze dająca się pogodzić ze wszystkimi klęskami i próbami życia. Jakkolwiek głęboka w sercu byłaby boleść, jest jeszcze coś głębszego w nas samych: To Bóg obecny w duszy z całą swą potęgą, dobrocią i miłosierdziem. A ta zachęta w duszy chrześcijańskiej rośnie w miarę, jak się wzmagają cierpienia. Im bardziej dusza czuje się przytłoczoną i niemocną, tym więcej pojmuje, że ma liczyć tylko na pomoc Boga. (…) W jaki sposób utwierdzić się w stałej ufności Bogu? Trzeba przede wszystkim chcieć służyć Bogu, a chcieć szczerze, żyjąc prawdziwie po chrześcijańsku. Dusza nasza ma jedną słabą stronę, a jest nią główna namiętność. Bóg wymaga od nas tej jednej ofiary, a której od dawna Mu odmawiamy, albo przynajmniej złożenie jej odkładamy. Wobec ostatecznych naszych przeznaczeń, musimy w gorącej modlitwie Bogu przyrzec, że chcemy ofiarować Mu wszystko, czego od nas wymaga dla uświęcenia naszego.

    Taka stanowcza wola wytworzy w duszy pokój i ufność. Wszelkie wahanie przytłumia ufność, dlatego trzeba raz stanowczo się zdecydować. Po co te płonne wysiłki, by pogodzić wymagania Ewangelii z żądaniami świata? To się nigdy nie uda, bo kto się przywiązuje do świata, ogłasza się przeciwnikiem Jezusa. Cóż zyskamy stawiając opór łasce? Niepokój. Bóg jest naszą ostoją i naszym Wodzem w bojach naszych. On potrafi zawsze obrócić wszystko na dobro: nasze pokusy, przykrości, boleści, choroby, oschłości itp. tak, że nie ma dnia, godziny, chwili, w której nie moglibyśmy mówić z Prorokiem: “Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się, bo mocą moją i pieśnią moją jest Pan. On stał się dla mnie zbawieniem!”(Iz 12,2). (…) Ufność to klucz do Miłosierdzia Bożego, to naczynie, jakim czerpiemy ze skarbca litości Bożej.. “Jezu, ufam Tobie!”. (…) Jeszcze są dwie rady, jakie podaje Pismo św. dla utwierdzenia się w ufności – “Miej ufność w Panu i postępuj dobrze”(Ps 37,3), mówi Psalmista, byśmy nie roztrząsali, czy Bóg jest z nas zadowolony, ale raczej przypuszczali, że tak jest. Weźmy to za punkt wyjścia i czyńmy dobrze, pokładając w Bogu całą ufność.

    Drugą radę podaje Apostoł: “Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!(…) Pan jest blisko”(Flp 4,4). Radość ma być tak silna i serdeczna, by nic nie mogło jej nadwyrężyć i zmienić. Niech to uczucie będzie nieodmienne, jak jego pobudka – Bóg. Wszystko niech się zmienia, prócz naszego względem Boga usposobienia.. (…) Bóg nam towarzyszy wszędzie, uśmierza burze, dodaje odwagi, leczy ułomności. Ręka Jego jest zawsze blisko nas, możemy ją chwycić ufną modlitwą. Nie traćmy odwagi, gdy wbrew naszym oczekiwaniom dotkną nas cierpienia, które wyleczą nas z wad ukrytych, jakie może przyniosłyby nam zgubę. Jak garncarz trzyma w piecu glinę, dopóki się nie stanie dobrą, tak Bóg każe nam pozostawać w piecu doświadczeń, dopóki nie wyćwiczymy się w cnocie. (…) Wreszcie ufność ma być połączona z tęsknotą, czyli pragnienie oglądania obietnic Bożych. (…) Tęsknota za Bogiem ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Jemu. (…) Nie możemy dosyć ufać Bogu, ale nie wolno nam kusić Go, gdyż ufność prawdziwa nie jest ani zarozumiałością, ani bezwładnością.

    “Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”(1Kor 15,10), mówi św. Paweł, czyli że jest dział dla łaski i dział dla naszej działalności. Nie jesteśmy zdolni do wszystkiego, więc i nie wymagajmy od siebie wszystkiego. Możemy mało, toteż i Bóg od nas nie żąda dużo, ale domaga się, byśmy z Jego łaską współpracowali. Jeżeli chcemy, chciejmy szczerze i czyńmy, co możemy, a modlitwa dopełni czynu, jak łaską dopełni naturę.

    Bł. ks. Michał Sopoćko

    __________________________________________________________________________

    Nigdy się nie skarżył

    Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi

     Archiwum Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego/faustyna.pl

    ***

    Ks. Michał Sopoćko był kapłanem rozmodlonym, ale mocno stąpającym po ziemi

    O nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego, wielkiej pokorze i cierpieniu ks. Michała Sopoćki opowiada s. Bogdana Łasocha, misjonarka Świętej Rodziny.

    O. Sebastian Wiśniewski, oblat Maryi Niepokalanej: Towarzyszyła Siostra bł. Michałowi Sopoćce, spowiednikowi św. Siostry Faustyny, w jego ostatnim roku życia. Jak Siostra wspomina ks. Sopoćkę?

    S. Bogdana Łasocha: W 1974 r. zostałam skierowana przez matkę generalną do domu zakonnego przy ul. Poleskiej w Białymstoku. Miałam opiekować się ks. Michałem Sopoćką, który był wtedy kapelanem naszej kaplicy i mieszkał w naszym domu. Miał już 86 lat i był bardzo schorowany. Warunki były u nas bardzo skromne. Przełożona oddała swój pokój księdzu kapelanowi i mieszkała razem ze mną w pokoju obok. Miała ze mną jedno wielkie utrapienie, bo ciągle ćwiczyłam grę na pianinie. Ksiądz Sopoćko też na pewno mnie słyszał, bo mieszkał za ścianą. Musiałam w tym czasie ćwiczyć i zdawać kolejne egzaminy w Warszawie, a poza tym miałam opiekować się ks. Sopoćką.

    Czy ks. Sopoćko dał się Siostrze poznać jako szczególny czciciel Miłosierdzia Bożego?

    Przypominam sobie, że zawsze podczas kazań ks. Sopoćko nawiązywał do Miłosierdzia Bożego. Pamiętam, że w niedzielę po Wielkanocy – która według Dzienniczka św. Siostry Faustyny miała być Niedzielą Miłosierdzia, a kult Bożego Miłosierdzia był ciągle wstrzymywany – ks. Sopoćko, mówiąc o Miłosierdziu Bożym podczas Mszy św. rozpłakał się. Nie dokończył tego kazania… Pamiętam też, że kiedy, jako uczennica Studium Muzycznego, wyjeżdżałam na zajęcia czy egzaminy, prosiłam go o modlitwę. Błogosławił mnie i mówił, żebym się modliła do Miłosierdzia Bożego, a kiedy wracałam, to zawsze pytał mnie, jak było, jak mi poszło…

    W 1959 r. kult Miłosierdzia Bożego został wstrzymany przez Stolicę Apostolską. To musiało być wyjątkowo trudne dla ks. Sopoćki…

    Prymas Stefan Wyszyński wrócił z Rzymu i chciał przekazać decyzję Kongregacji Świętego Oficjum ks. Sopoćce, który przyjął ją bardzo spokojnie. Później jednemu z zaprzyjaźnionych księży opowiedział: „Upokorzyłem się przed księdzem prymasem i powiedziałem: «Księże prymasie, proszę mi zadać pokutę za tyle zamieszania przeze mnie»”. Był bardzo pokorny… Kiedy rozmowa się kończyła, to prymas dodał mu otuchy i powiedział: „Życzę zwycięstwa, jeśli to będzie wolą Bożą, żeby wypłynęło to nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego”. Gdy wrócił od prymasa, to szybko pozbierał wszystkie obrazki z modlitwą do Miłosierdzia Bożego z kaplicy, przyniósł je do pokoju i powiedział: „Jest to dla mnie ból, ale jestem posłuszny Kościołowi”, a następnie włożył je do biurka.

    Wiemy, że stanowisko Rzymu w tej sprawie zmieniło się dopiero 3 lata po śmierci ks. Sopoćki. On jednak – chociaż sam był przekonany co do teologicznych podstaw kultu – przyjął ostrożność Stolicy Apostolskiej, jak Siostra wspomniała, ze spokojem. Czy wobec tego można powiedzieć, że ks. Sopoćko bardzo dużo od siebie wymagał? Czy był bardzo zasadniczy?

    To był naprawdę konkretny człowiek, wykształcony, jako jedyny w Białymstoku miał habilitację. W seminarium wykładał homiletykę i katechetykę. Był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Poza tym to był bardzo rozmodlony kapłan. U niego było: „Tak, tak; nie, nie”. Nie było w ogóle niepotrzebnych słów. Kiedy go poznałam, był już bardzo zbolały i wychudzony. Myślę, że bolało go wszystko, przyjmował dużo lekarstw, ale nigdy się nie skarżył. Nigdy nie słyszałam, żeby się nad sobą użalał, heroicznie znosił cierpienie. Był bardzo umartwiony, taki człowiek dawnej ascezy. Ograniczał swoje potrzeby do minimum. Gdy kupiłyśmy mu buty, to on je komuś oddał, a sam chodził w starych kamaszach. W tych butach został też pochowany. Żył bardzo ubogo. Jeśli miał jakieś oszczędności, to oddawał je na założone przez siebie Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Siostry budowały wtedy dom generalny i on wszystko im oddawał. W swoim pokoju nie miał nawet nic do jedzenia. Wystarczały mu posiłki, które dostawał od sióstr. Czasami proponowałam mu herbatę, bo przyjmował tyle lekarstw, ale on za wszystko dziękował. Nie chciał niczego więcej. To był naprawdę zapracowany człowiek. Codziennie wstawał o czwartej rano. Przed Mszą św. spowiadał, a po niej zostawał jeszcze długo na dziękczynieniu. Po śniadaniu pisał na maszynie i dużo czytał, a miał już 86 lat.

    Siostra towarzyszyła ks. Sopoćce również w ostatnich jego godzinach…

    Tak. Pamiętam, że 11 lutego 1975 r. ks. Sopoćko, idąc na Mszę św., zasłabł. Zaprowadzono go do pokoju, a siostry wezwały lekarza, który powiedział, że to już jest początek agonii. Powiadomiłyśmy Kurię Diecezjalną i wtedy przyszło dwóch księży, którzy udzielili ks. Sopoćce sakramentu namaszczenia. Ksiądz Sopoćko bardzo cierpiał. Czuwałyśmy przy nim przez 3 czy 4 dni i noce. W pokoju u księdza była na szafie walizka. Ksiądz Sopoćko spojrzał na mnie i po chwili na tę walizkę. Zapytałam, czy ją podać. Odpowiedział, że tak, więc chwyciłam tę walizkę i ją otworzyłam, a tam była alba i fioletowy ornat. Przygotował sobie wcześniej na pogrzeb… W ostatnich dniach życia ks. Sopoćko wyraźnie przeżywał walkę duchową. On – zazwyczaj delikatny, spokojny, bardzo taktowny – sprawiał wrażenie, jakby walczył z jakimś niewidzialnym wrogiem. Jeden z kapłanów udzielił mu absolucji i odprawił Mszę św. o szczęśliwą śmierć, a my klęczałyśmy przy ks. Sopoćce i odmawiałyśmy chwalebną część Różańca. Gdy skończyłyśmy ostatnią tajemnicę – była to godz. 19.55 – ks. Sopoćko oddał ducha Panu. Był to dzień 15 lutego 1975 r.

    S. Bogdana Łasocha
    należy do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Opiekowała się schorowanym bł. ks. Michałem Sopoćką do jego śmierci w 1975 r. Obecnie mieszka w klasztorze przy sanktuarium bł. Bolesławy Lament w Białymstoku.

    Świadectwo Rafała Dudzińskiego – męża i ojca czworga dzieci, członka Wspólnoty Bożego Ojcostwa, wojownika Maryi:
    Rok 2001 był przełomowy w moim życiu duchowym. Otrzymałem łaskę „nawrócenia”, wszystko nabrało nowego sensu i znaczenia. Pamiętam jak dziś rozmowę z siostrą zakonną, której tłumaczyłem, że księża powinni „to i tamto” zmienić w swoim życiu. Była to bardzo mądra osoba, która nie tłumaczyła mi wiele, tylko powiedziała: „Rafał, to nie ten kierunek, ty potrzebujesz rekolekcji, czyli spotkania z Bogiem Miłosiernym”. Zaproponowała mi rekolekcje u salwatorianów w Krakowie. Zanim jednak na nie dotarłem, zawitałem do Łagiewnik, ponieważ jako pokutę podczas spowiedzi dostałem do odmówienia Koronkę do Miłosierdzia Bożego. To miejsce, ta modlitwa, tak prosta i tak głęboka, poruszyły moje serce. Pamiętam do dziś prośbę, a raczej modlitwę, którą wówczas napisałem: „Dziękuję za wszystko i proszę o wszystko”. W dzieciństwie nie miałem kochającej się rodziny, ale podziękowałem za wszystko, jakby to, co złe, nie mogło przysłonić dobra, którego tak wiele doświadczyłem w moim życiu. Było to dla mnie jak nowe życie, wróciłem inny. Nie osądzałem księży, wybaczyłem rodzicom, odnowiłem relacje ze znajomymi, miałem inne serce, zagościło w nim miłosierdzie. W czasie rekolekcji wyspowiadałem się ze wszystkiego, dosłownie ze wszystkiego. W sercu miałem przekonanie, że Bóg o tym wszystkim wiedział, o całym moim życiu po ciemnej stronie i jednocześnie poczułem Jego ogromną miłość, która jest większa niż mój grzech. Zrozumiałem, że skoro jestem kochany, to też chcę się nauczyć kochać. Od tamtego momentu minęło 20 lat, w moim życiu wiele się zmieniło. Mam szczęśliwą rodzinę, czworo dzieci, mamy dom, który wyremontowaliśmy, byłem na Światowych Letnich Igrzyskach Olimpiad Specjalnych w Los Angeles jako trener Reprezentacji Polski w Bowlingu, ponieważ na co dzień pracuję z dziećmi i młodzieżą z niepełnosprawnością intelektualną. A to, co najważniejsze, mam do dziś – doświadczenie bezwarunkowej miłości Boga Ojca i wolne serce. Serce bez uzależnień, które zabijały we mnie radość życia i poczucie mojej wartości.

    rozmawiał: o. Sebastian Wiśniewski OMI/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________

    Błogosławiony ks. Sopoćko - spowiednik Św. Faustyny Kowalskiej

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Błogosławiony ks. Sopoćko –

    spowiednik Św. Faustyny Kowalskiej

    Na potwierdzenie tego zdania można przywołać zdarzenie opisane w Dzienniczku, kiedy to pewna starsza zakonnica zwierzyła się siostrze Faustynie, że od paru lat cierpi wewnętrznie, ponieważ zdaje się jej, że wszystkie spowiedzi źle odprawiła, i ma wątpliwości, czy Pan Jezus jej przebaczył. Nie wierzyła też spowiednikowi, który był pewien ważności sakramentu pojednania.

    „Płacząc gorzko, nie chciała mnie puścić – relacjonuje apostołka miłosierdzia – i mówi mi:

    »Ja wiem, że Pan Jezus do siostry mówi«.

    A nie mogąc się od niej wyrwać, bo mnie chwyciła za ręce, więc przyrzekłam jej, że się za nią pomodlę. Wieczorem w czasie benedykcji usłyszałam w duszy te słowa:

    »Powiedz jej, że więcej rani moje serce jej niedowierzanie, aniżeli grzechy, które popełniła«

    Kiedy jej o tym powiedziałam, rozpłakała się jak dziecko i radość wielka wstąpiła w jej duszę. Zrozumiałam, że Bóg pragnął tę duszę pocieszyć przeze mnie, a więc chociaż mnie to wiele kosztowało, spełniłam życzenie Boże” (Dz. 628).

    UFNOŚĆ POMIMO GRZECHU

    Ksiądz Sopoćko przestrzegał, ażeby widzenie własnych braków i słabości nie zniechęcało nikogo do ufności. Wręcz przeciwnie: świadomość popełnianych grzechów powinna mobilizować do opierania się na Jezusie w ich usuwaniu, a więc do oddania ich w „trybunale miłosierdzia”, jakim jest konfesjonał.

    Osobom, które przygniecione są ciężarem popełnionych grzechów, trudno jest nieraz zaufać. A tymczasem – jak powtarzał wielokrotnie Pan Jezus św. Faustynie – te dusze mają szczególny dostęp do Jego serca.

    W Dzienniczku znajdziemy przejmującą rozmowę miłosiernego Boga z duszą w rozpaczy:

    „– Dusza […]: Czy to możliwe, żeby jeszcze dla mnie było miłosierdzie? – pyta pełna trwogi.

    – Jezus: Właśnie ty, dziecię moje, masz wyłączne prawo do mojego miłosierdzia. Pozwól mojemu miłosierdziu działać w tobie, w twej biednej duszy; pozwól, niech wejdą do duszy promienie łaski, one wprowadzą światło, ciepło i życie. […]

    – Dusza: O Panie, ratuj mnie sam, bo ginę, bądź mi Zbawicielem. O Panie, resztę wypowiedzieć nie jestem zdolna, rozdarte jest moje biedne serce, ale Ty, Panie…

    – Jezus nie pozwolił dokończyć tych słów duszy, ale podnosi ją z ziemi, z otchłani nędzy, i w jednym momencie wprowadza ją do mieszkania własnego Serca, a wszystkie grzechy znikły w okamgnieniu, miłości żar zniszczył je.

    – Jezus: Masz, duszo, wszystkie skarby mojego serca, bierz z niego, cokolwiek ci potrzeba. […] Nie zagłębiaj się w nędzy swojej, jesteś za słaba, abyś mówiła; lepiej patrz w moje serce pełne dobroci i przejmij się moimi uczuciami, i staraj się o cichość i pokorę. Bądź miłosierna dla innych, jako Ja jestem dla ciebie, a kiedy poczujesz, że słabną twe siły, przychodź do źródła miłosierdzia i krzep duszę swoją, a nie ustaniesz w drodze” (Dz. 1486).

    Niezależnie od tego, na jakim etapie drogi życia jesteśmy, troszczmy się o wzrost zażyłości z Panem Bogiem, szczególnie w sakramencie pojednania i Eucharystii. A kiedy przyjdą na nas ciężkie dni i niecodzienne wyzwania, nie zapominajmy o radzie bł. ks. Michała Sopoćki:

    „Gdy tedy mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrowa (por. Mk 5,25-34)”.

    źródła: ks. Michał Sopoćko, Jezus Król Miłosierdzia. Artykuły z lat 1936-1975, Warszawa 2005; tenże: Dar Miłosierdzia. Listy z Czarnego Boru, Częstochowa 2008.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 lutego

    Święci Cyryl, mnich, i Metody, biskup
    patroni Europy

    Zobacz także:
      •  Święty Walenty, biskup i męczennik
    ***
    Święci Cyryl i Metody

    Cyryl urodził się w Tesalonikach w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie Leona, który był wyższym oficerem miejscowego garnizonu. Jego właściwe imię to Konstanty, imię Cyryl przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu. Po studiach w Konstantynopolu został bibliotekarzem przy kościele Hagia Sophia. Później usunął się na ubocze. Z czasem podjął w szkole cesarskiej wykłady z filozofii. Wkrótce potem, w 855 r. udał się na górę Olimp do klasztoru w Bitynii, gdzie przebywał już jego starszy brat – św. Metody.
    Na żądanie cesarza Michała III obaj wyruszyli do kraju Chazarów na Krym, aby rozwiązać spory religijne między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Cyryl przygotował się do tej misji bardzo starannie – nauczył się języka hebrajskiego (by dyskutować z Żydami) i syryjskiego (by prowadzić dialog z Arabami, przybyłymi z okolic Syrii). Po udanej misji został wysłany z bratem przez patriarchę św. Ignacego, aby nieść chrześcijaństwo Bułgarom. Pośród nich pracowali pięć lat. Następnie, na prośbę księcia Rościsława udali się z podobną misją na Morawy, gdzie wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język starocerkiewno-słowiański. Inkulturacja chrześcijaństwa stała się przyczyną ich cierpień, a nawet prześladowań.
    Z Panonii (Węgier) bracia udali się do Wenecji, by tam dla swoich uczniów uzyskać święcenia kapłańskie. Jednak duchowieństwo tamtejsze przyjęło ich wrogo. Daremnie Cyryl przekonywał swoich przeciwników, że język nie powinien odgrywać warunku istotnego dla przyjęcia chrześcijaństwa. Bracia zostali oskarżeni w Rzymie przed papieżem św. Mikołajem I niemal o herezję. Posłuszni wezwaniu namiestnika Chrystusowego na ziemi, udali się do Rzymu. W tym jednak czasie zmarł papież św. Mikołaj I (+ 867), a po nim został wybrany Hadrian II. Ku radości misjonarzy nowy papież przyjął ich bardzo serdecznie, kazał wyświęcić ich uczniów na kapłanów, a ich słowiańskie księgi liturgiczne kazał uroczyście złożyć na ołtarzu w kościele Matki Bożej, zwanym Fatne.
    Wkrótce potem Cyryl wstąpił do jednego z greckich klasztorów, gdzie zmarł na rękach swego brata 14 lutego 869 r. Papież Hadrian (Adrian) urządził Cyrylowi uroczysty pogrzeb.
    Metody (jego imię chrzcielne – Michał) urodził się między 815 a 820 r. Ponieważ posiadał uzdolnienia wybitnie prawnicze, wstąpił na drogę kariery urzędniczej. W młodym wieku został archontem – zarządcą cesarskim w jednej ze słowiańskich prowincji. Zrezygnował z urzędu, wstępując do klasztoru w Bitynii, gdzie został przełożonym. Tam też przyjął imię Metody. Około 855 roku dołączył do niego jego młodszy brat, św. Cyryl. Odtąd bracia dzielą razem swój los w ziemi Chazarów, Bułgarów i na Morawach.
    Po śmierci Cyryla (w 869 r.) Hadrian II konsekrował Metodego na arcybiskupa Moraw i Panonii (Węgier) oraz dał mu uprawnienia legata. Jako biskup, Metody kontynuował rozpoczęte dzieło. Z powodu wprowadzenia obrządku słowiańskiego, mimo aprobaty Rzymu, był atakowany przez arcybiskupa Salzburga, który podczas synodu w Ratyzbonie uwięził go w jednym z bawarskich klasztorów. Spędził tam dwa lata (870-872). Interwencja papieża Jana VII przyniosła Metodemu utraconą wolność.
    Nękany przez kler niemiecki, Metody udał się ponownie do Rzymu. Papież Jan VIII przyjął go bardzo życzliwie i potwierdził wszystkie nadane mu przywileje. Aby jednak uspokoić kler niemiecki, dał Metodemu za sufragana biskupa Wickinga, który miał urzędować w Nitrze. W tym czasie doszło do pojednania Rzymu z Konstantynopolem. Metody udał się więc do patriarchy Focjusza, by mu zdać sprawę ze swojej działalności (881 lub 882). Został przyjęty uroczyście przez cesarza. Kiedy powracał, przyprowadził ze sobą liczny zastęp kapłanów. Powróciwszy na Morawy, umarł w Welehradzie 6 kwietnia 885 r.W roku 907 rozpadło się państwo wielkomorawskie, a z jego rozpadem został usunięty obrządek słowiański na rzecz łacińskiego. Mimo tego dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Ich językiem w liturgii nadal posługuje się kilkadziesiąt milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików. Obaj święci (nazywani Braćmi Sołuńskimi – od Sołunia, czyli obecnych Salonik w Grecji) są uważani za apostołów Słowian. W roku 1980 papież św. Jan Paweł II ogłosił ich – obok św. Benedykta – współpatronami Europy, tym samym podnosząc dotychczas obowiązujące wspomnienie do rangi święta.

    W ikonografii Bracia Sołuńscy przedstawiani są w stroju pontyfikalnym jako biskupi greccy lub łacińscy. Czasami trzymają w rękach model kościoła. Św. Cyryl ukazywany jest w todze profesora, w ręce ma księgę pisaną cyrylicą. Ich atrybutami są: krzyż, księga i kielich, rozwinięty zwój z alfabetem słowiańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________-

    Święci Cyryl i Metody

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 17.06.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś będziemy mówić o świętych Cyrylu i Metodym, braciach, których łączyły więzy krwi oraz wiary, zwanych Apostołami Słowian. Cyryl urodził się w Salonikach w 826 lub 827 r. jako syn Leona, wysokiego urzędnika cesarskiego. Był najmłodszym z siedmiorga rodzeństwa. Jako dziecko nauczył się języka słowiańskiego. W 14. roku życia został wysłany do Konstantynopola, by się kształcić, i został towarzyszem młodego cesarza Michała III. W tych latach poznał różne dyscypliny uniwersyteckie, pośród których dialektykę, pod kierunkiem Focjusza. Odrzucił świetną propozycję małżeństwa, po czym postanowił przyjąć święcenia kapłańskie i został «bibliotekarzem» przy Patriarchacie. Wkrótce potem, spragniony samotności, ukrył się w jednym z klasztorów, ale szybko go odnaleziono i powierzono mu nauczanie dyscyplin kościelnych i świeckich. Pełnił tę funkcję tak dobrze, że nazwano go «Filozofem». W międzyczasie jego brat Michał (urodzony ok. 815 r.), który był urzędnikiem w Macedonii, ok. 850 r. zrezygnował z życia w świecie i dołączył do wspólnoty mnichów na górze Olimp w Bitynii, gdzie otrzymał imię Metody (imię zakonne musiało zaczynać się od tej samej litery, co imię otrzymane na chrzcie) i został przełożonym klasztoru Polychron.

    Zachęcony przykładem brata, również Cyryl postanowił zrezygnować z nauczania i udać się na górę Olimp, by poświęcić się medytacji i modlitwie. Jednakże kilka lat później (ok. 861 r.) rząd cesarski zlecił mu misję nad Morzem Azowskim wśród Chazarów, którzy prosili o przysłanie człowieka wykształconego, potrafiącego prowadzić dyskusje z Żydami i Saracenami. Cyryl, któremu towarzyszył jego brat Metody, zatrzymał się na Krymie na długo i nauczył się hebrajskiego. Szukał również ciała papieża Klemensa i, który przebywał tam na wygnaniu. Odnalazł jego grób i kiedy razem z bratem wyruszył w drogę powrotną, zabrał ze sobą cenne relikwie. Po przybyciu do Konstantynopola dwaj bracia zostali wysłani na Morawy przez cesarza Michała III, do którego książę morawski Rościsław zwrócił się z wyraźną prośbą: «Odkąd nasz lud — powiedział — odrzucił pogaństwo, przestrzega prawa chrześcijańskiego; ale nie mamy nauczyciela, który potrafiłby wyjaśnić prawdziwą wiarę w naszym języku». Misja w krótkim czasie odniosła niezwykły sukces. Przekład liturgii na język słowiański wzbudził w ludzie wielką sympatię do obu braci.

    To jednak zrodziło w stosunku do nich wrogość kleru frankońskiego, który przybył na Morawy wcześniej i uważał, że terytorium to należy do jego jurysdykcji kościelnej. Dwaj bracia udali się w 867 r. do Rzymu, by złożyć wyjaśnienia. Po drodze zatrzymali się w Wenecji, gdzie odbyła się bardzo żywa debata ze zwolennikami tak zwanej «herezji trójjęzycznej», którzy utrzymywali, że tylko w trzech językach można godziwie wielbić Boga: po hebrajsku, grecku i łacinie. Oczywiście dwaj bracia zdecydowanie zaoponowali. W Rzymie Cyryl i Metody zostali przyjęci przez papieża Hadriana ii, który wyszedł im naprzeciw z procesją, by godnie przyjąć relikwie św. Klemensa. Papież zrozumiał również wielkie znaczenie ich nadzwyczajnej misji. Od połowy pierwszego tysiąclecia bardzo liczni Słowianie osiedlili się bowiem na terytoriach położonych na pograniczu wschodniej i zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego, między którymi już panowało napięcie. Papież przeczuł, że ludy słowiańskie mogły odegrać rolę pomostu, przyczyniając się w ten sposób do zachowania jedności chrześcijan z obu części Cesarstwa. Bez wahania zatwierdził więc misję dwóch braci na Wielkich Morawach, akceptując i aprobując posługiwanie się językiem słowiańskim w liturgii. Księgi słowiańskie zostały złożone na ołtarzu Matki Boskiej Większej, a liturgię w języku słowiańskim sprawowano w bazylikach św. Piotra, św. Andrzeja i św. Pawła. W Rzymie, niestety, Cyryl poważnie zachorował. Czując zbliżanie się śmierci, chciał poświęcić się całkowicie Bogu jako mnich w jednym z greckich klasztorów Wiecznego Miasta (prawdopodobnie przy kościele św. Praksedy) i przyjął imię zakonne Cyryl (na chrzcie otrzymał imię Konstantyn). Później prosił gorąco swego brata Metodego, który w międzyczasie został wyświęcony na biskupa, by nie rezygnował z misji na Morawach i powrócił do tych ludów. Prosił Boga takimi słowami: «Panie, mój Boże (…), wysłuchaj moje modlitwy i zachowaj w wierze owczarnię, którą mi powierzyłeś. (…) Wyzwól ich od herezji trójjęzycznej, zgromadź wszystkich w jedno i spraw, by wybrany przez Ciebie lud pozostał zgodny w prawdziwej wierze i prawidłowo ją wyznawał». Zmarł 14 lutego 869 r.

    Wierny zobowiązaniu podjętemu wraz z bratem, Metody powrócił w 870 r. na Morawy i do Panonii (obecne Węgry), czemu znów gwałtownie sprzeciwili się frankońscy misjonarze, którzy go uwięzili. Nie zniechęcił się i gdy w 873 r. został uwolniony, włączył się aktywnie w organizowanie Kościoła, zajmując się formacją grupy uczniów. Zasługą tych uczniów było przezwyciężenie kryzysu, który wybuchł po tym, jak Metody umarł 6 kwietnia 885 r.: kilku z tych uczniów, prześladowanych i uwięzionych, sprzedano jako niewolników i przewieziono do Wenecji, gdzie wykupił ich pewien funkcjonariusz konstantynopolitański, który zezwolił na powrót do krajów Słowian bałkańskich. Zostali przyjęci w Bułgarii, gdzie mogli dalej prowadzić misję zapoczątkowaną przez Metodego, głosząc Ewangelię na «ziemiach Rusi». W swojej tajemniczej opatrzności Bóg posłużył się zatem prześladowaniem, by ocalić dzieło świętych braci. Dokumentują je również zachowane dzieła piśmiennicze. Wystarczy wymienić Ewangeliarz (perykopy liturgiczne Nowego Testamentu), Psałterz, różne teksty liturgiczne w języku słowiańskim, nad którym pracowali obydwaj bracia. Po śmierci Cyryla, Metody i jego uczniowie przetłumaczyli całe Pismo Święte, Nomokanon oraz Księgę Ojców.

    Chcąc teraz pokrótce zarysować profil duchowy dwóch braci, trzeba przede wszystkim uwydatnić pasję, z jaką Cyryl zgłębiał pisma św. Grzegorza z Nazjanzu, ucząc się od niego, jaką wartość ma język w przekazywaniu Objawienia. Św. Grzegorz powiedział, że pragnie, by Chrystus przemawiał przez niego: «Jestem sługą Słowa, dlatego oddaję się na służbę Słowa». Pragnąc naśladować Grzegorza w tej posłudze, Cyryl prosił Chrystusa, by za jego pośrednictwem przemawiał w języku Słowian. Swój przekład rozpoczyna uroczystym wezwaniem: «Słuchajcie, wszystkie ludy słowiańskie, słuchajcie Słowa pochodzącego od Boga, Słowa karmiącego dusze, Słowa prowadzącego do poznania Boga». W rzeczywistości, zanim książę morawski poprosił cesarza Michała III o przysłanie na swoje ziemie misjonarzy, wydaje się, że już kilka lat wcześniej Cyryl i jego brat Metody razem z grupą przyjaciół pracowali nad projektem zbioru dogmatów chrześcijańskich w księgach napisanych w języku słowiańskim. Wówczas pojawiła się oczywiście konieczność stworzenia nowych znaków graficznych, lepiej odpowiadających językowi mówionemu: tak powstała głagolica — alfabet, który po kolejnych zmianach został nazwany «cyrylicą» na cześć swojego twórcy. Było to przełomowe wydarzenie w rozwoju cywilizacji słowiańskiej w ogóle. Cyryl i Metody byli przekonani, że poszczególne ludy nie mogą uważać, że otrzymały w pełni Objawienie, dopóki nie usłyszą go we własnym języku i nie przeczytają jego zapisu we własnym alfabecie.

    Dzięki Metodemu dzieło podjęte razem z bratem nie zostało gwałtownie przerwane. Podczas gdy Cyryl, «Filozof», miał skłonność do kontemplacji, Metodego pociągało życie aktywne. Dzięki temu położył podwaliny późniejszego rozpowszechnienia idei, którą można by nazwać «cyrylo-metodiańską»: występowała ona w różnych okresach historii ludów słowiańskich, sprzyjając ich rozwojowi kulturalnemu, narodowemu i religijnemu. Uznał to już papież Pius XI w Liście apostolskim Quod Sanctum Cyrillum, w którym napisał, że bracia byli «Synami Wschodu, ojczyzny bizantyjskiej, z pochodzenia Grekami, z uwagi na misję rzymianami, a z uwagi na owoce apostolskie Słowianami» (AAS 19 [1927], 93-96). Historyczną rolę, jaką odegrali, oficjalnie uznał później papież Jan Paweł II, który w Liście apostolskim Egregiae virtutis viri ogłosił ich współpatronami Europy wraz ze św. Benedyktem (AAS 73 [1981], 258-262). Istotnie, Cyryl i Metody stanowią klasyczny przykład tego, co dzisiaj nazywamy «inkulturacją»: każdy naród powinien przyjąć objawione orędzie w kontekście własnej kultury i wyrazić jego zbawczą prawdę we własnym języku. Wymaga to bardzo trudnego dzieła «przekładu», ponieważ trzeba znaleźć odpowiednie pojęcia, by przekazać bogactwo objawionego Słowa, nie sprzeniewierzając się mu. Dwaj święci bracia pozostawili w tym zakresie bardzo znaczące świadectwo, na którym również dzisiaj Kościół się wzoruje, czerpiąc z niego natchnienie i wskazówki.

    Do Polaków:

    Moją myśl i słowo pozdrowienia kieruję do pielgrzymów polskich. W piątek, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, rozpoczniemy Rok Kapłański. Jego mottem będzie: «Wierność Chrystusa, wierność kapłana». Niech Serce Jezusa, «dobroci i miłości pełne», umocni kapłanów w świętości i w wierności Bogu. Polecając wszystkich kapłanów waszej modlitwie, z serca wam błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 9/2009/Opoka.pl

    _________________________________________________________________________________

    Święci Cyryl i Metody - pionierzy inkulturacji

    fot. s. Amata J. Nowaszewska

    ***

    Święci Cyryl i Metody – pionierzy inkulturacji

    Apostołowie Słowian, pionierzy inkulturacji, Ojcowie słowiańskiej cywilizacji – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 14 lutego to dzień świętych Cyryla (826 lub 828 – 869) i Metodego (ok. 820 – 885), współpatronów Europy na mocy decyzji św. Jana Pawła II. Relikwie św. Cyryla znajdują się w rzymskiej bazylice św. Klemensa oraz w cerkwi świętych Cyryla i Metodego w Salonikach. Relikwie św. Metodego zaginęły w czasie wojen husyckich.

    Święci Cyryl i Metody byli rodzonymi braćmi, synami wyższego urzędnika cesarskiego. Po ukończeniu szkół, starszy z nich – Metody, wstąpił do klasztoru. Cyryl natomiast przyjął święcenia kapłańskie, ale pełnił też obowiązki sekretarza patriarchy i wykładowcy na akademii cesarskiej, gdzie ze względu na jego erudycję nazywano go „Filozofem”. Doceniając intelektualne przygotowanie obydwu braci i ich talenty dyplomatyczne, cesarz wysyłał ich z trudnymi poselstwami. Podczas jednego z nich, na Krymie, odnaleźli relikwie św. Klemensa, papieża i męczennika, które przekazali papieżowi. Punktem zwrotnym w życiu braci była prośba Rościsława, księcia Moraw, do cesarza Michała III o przysłanie misjonarzy, którzy ludom słowiańskim, zamieszkującym to wielkie wówczas państwo w Europie Środkowej, głosiliby Ewangelię w zrozumiałym dla nich języku: – „Przyszli bowiem do nas liczni nauczyciele z Italii, Grecji i Niemiec, i uczą nas rozmaicie, ale nie mamy nikogo, kto by uczył nas zrozumiale” –– argumentowali wysłannicy księcia. Cyryl i Metody nadawali się do tej misji znakomicie, obydwaj znali bowiem język słowiański (ich matka była prawdopodobnie Słowianką).

    Przygotowując się do działalności misyjnej Bracia Sołuńscy, jak bywają czasem nazywani (od słowiańskiego Sołuń, czyli Tesalonika), stworzyli najpierw pismo dostosowane do fonetyki języka słowiańskiego (głagolicę), tłumacząc nań Ewangelie i księgi liturgiczne, kładąc tym samym podwaliny pod rozwój całej słowiańskiej cywilizacji. Ich nowatorska działalność, określana dzisiaj terminem „inkulturacji”, czyli zakorzeniania Ewangelii w różnych kulturach, z wykorzystaniem lokalnego języka, rozszerzała i umacniała wiarę chrześcijańską pośród Słowian. Niestety, pod adresem Braci wysunięto także fałszywe zarzuty, oskarżając ich o próbę oderwania Słowian od prawdziwej wiary. Dotknęły ich prześladowania: Metody przez dwa lata przebywał w więzieniu. Wezwani do Rzymu, spotkali się jednak ze zrozumieniem papieża Hadriana II, który wyraził zgodę na sprawowanie liturgii w języku słowiańskim. Cyrylowi nie dane jednak było wrócić na Morawy. W Rzymie ciężko zachorował. Umierając na rękach brata zdążył mu jeszcze powiedzieć: – „Byliśmy jedną parą w zaprzęgu, jedną bruzdę ciągnąc: ja teraz padam u zagrody, dnia swego dokonawszy, ty zaś nie porzucaj nauczania naszego, przez nie możesz lepiej osiągnąć zbawienie”.

    Z encykliki „Slavorum Apostoli” („Apostołowie Słowian”) Papieża św. Jana Pawła II: „Działalność apostolską i misjonarską świętych Cyryla i Metodego, przypadającą na drugą połowę IX wieku, można uznać za pierwszą skuteczną ewangelizację Słowian. (…) Słusznie więc święci Cyryl i Metody zostali uznani przez rodzinę ludów słowiańskich za ojców zarówno ich chrześcijaństwa, jak też ich kultury… Ich dzieło stanowi także wybitny wkład w tworzenie się wspólnych korzeni Europy. (…) Cyryl i Metody stanowią bowiem jakby ogniwo łączące, jakby duchowy pomost pomiędzy nurtem tradycji wschodniej i zachodniej, które łączą się razem w jedną wielką Tradycję Kościoła powszechnego. Są oni dla nas wzorem i patronują wysiłkowi ekumenicznemu siostrzanych Kościołów: Wschodniego i Zachodniego, w odnalezieniu poprzez dialog i modlitwę widzialnej jedności w doskonałej i całkowitej wspólnocie” (nn. 23, 25, 27, fragm.)

    W uznaniu roli jaką w historii naszego kontynentu odegrali Cyryl i Metody, „synowie Wschodu, z urodzenia Bizantyjczycy, z pochodzenia Grecy, z misji Rzymianie, z owoców apostolskich Słowianie” (Pius XI), Papież Jan Paweł II ogłosił ich, 31 grudnia 1980 roku, współpatronami Europy.

    Urodzony na Morawach, wybitny znawca kultury i religii chrześcijańskiego Wschodu, kard. Tomáš Špidlík, powiedział w jednym z wywiadów: „Podobnie jak kiedyś, w pierwszych wiekach, mieliśmy szkołę aleksandryjską, antiocheńską, tak i dzisiaj mamy duchowość niemiecką, francuską, włoską, ale nie mamy syntezy duchowości europejskiej. Ta właśnie duchowość, którą Europa powinna przekazać nowym ludom, musi czerpać ze wszystkich tradycji europejskich, w tym również z tradycji wschodniej, która jest bardzo ważna. Wiemy już, co dali Kościołowi Żydzi; wiemy, co dali Grecy (dogmaty), Rzymianie (prawo), Niemcy (reforma), nie widzimy jednak tego, co dali Słowianie – może nadszedł ku temu czas? (…) Chodzi bowiem o to, aby wypracować syntezę chrześcijaństwa europejskiego… Prowadziłem kiedyś kurs duchowości w Kinszasie i kiedy mówiłem o duchowości wschodniej, Afrykańczycy pytali mnie: ‘Dlaczego chrześcijaństwo nie przychodzi do nas w takiej właśnie formie’. Trzeba bowiem wiedzieć, że myślenie abstrakcyjne, tak typowe dla Zachodu, obce jest ich mentalności. (…) W czym wyraża się duchowość słowiańska? W pieśniach, w poezji. Narody słowiańskie mają znacznie więcej pieśni religijnych, niż na Zachodzie. Niestety, duchowość tych pieśni nie jest dostatecznie zbadana. Podobnie jest z poezją religijną. To jest zadanie, które przed nami stoi”.

    Przebywając w Rzymie, w roku 869, Cyryl i Metody sprawowali liturgię w Bazylice św. Piotra w języku słowiańskim, nie przypuszczając zapewne, że kiedyś, ponad tysiąc lat później, w tej samej Bazylice, liturgię w języku słowiańskim będzie sprawował słowiański papież.

    ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 lutego

    Błogosławiony Jordan z Saksonii
    zakonnik, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Eulogiusz, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Jordan z Saksonii

    Jordan urodził się pod koniec XII w. w Borberge koło Paderborn (Westfalia w Niemczech). Studiował w Paryżu. Kiedy do stolicy Francji przybył św. Dominik Guzman, wywarł na Jordanie tak silne wrażenie, że ten odbył przed nim spowiedź z całego życia i 12 lutego 1220 r. przyjął z rąk bł. Reginalda z Orleanu habit zakonny. W dwa miesiące później jako jeden z czterech braci z klasztoru paryskiego uczestniczył w kapitule w Bolonii. Rok później, po kolejnej kapitule, został prowincjałem Lombardii. Natychmiast udał się do Bolonii, by stamtąd kierować powierzonymi sobie konwentami prowincji. W rok potem pożegnał ziemię św. Dominik (1221) i kapituła generalna w 1222 r. wybrała Jordana przełożonym generalnym całego zakonu. W rządzeniu zakonem był zatem pierwszym następcą św. Dominika, z którym łączyły go serdeczne stosunki.
    Przez 15 lat służył braciom i siostrom słowem, przykładem, listami i częstymi wizytacjami. W całej pełni ukazał się talent organizacyjny Jordana. Domy, a nawet całe prowincje szybko się mnożyły. Jordan niestrudzenie podróżował, wizytował placówki, odbywał kapituły generalne i prowincjalne, otwierał nowe domy. W ciągu 15 lat swoich rządów z 30 konwentów pomnożył liczbę domów zakonnych do 300, a liczbę współbraci z 300 powiększył do 4000! W samym Paryżu nałożył suknię zakonną 70 studentom tamtejszego uniwersytetu. Podobnie działo się na uniwersytetach w Bolonii, Kolonii i w Oksfordzie. Jednym z obłóczonych przez Jordana był św. Albert Wielki.
    Zredagował i opublikował konstytucje zakonne. Papież Grzegorz IX miał tak wielkie zaufanie do zakonu, że z jego właśnie szeregów mianował pierwszych inkwizytorów dla krajów i państw Europy celem obrony wiary. Bł. Jordan pozostawił pierwszy żywot św. Dominika Guzmana. Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum (wydany po polsku jako Książeczka o początkach Zakonu Kaznodziejów) jest niezwykłym źródłem wiedzy o powstaniu i pierwszych latach Zakonu Kaznodziejskiego oraz o jego Założycielu.
    Jordan kierował zakonem z wielką łagodnością, a dzięki świętości swojego życia i szczególnemu darowi słowa, ogromnie go rozszerzył. Troszczył się także o wykształcenie zakonników. Był świetnym kaznodzieją. Miał poważny udział w misji dominikanów do Maroka i do Pieczyngów.
    Podczas podróży z wizytacji klasztorów w Prowincji Ziemi Świętej okręt, którym płynął, rozbił się na wybrzeżu syryjskim, w zatoce Pamfilii w Małej Azji. Jordan utonął 12/13 (?) lutego 1237 roku. Papież Leon XII zatwierdził kult, oddawany mu od dawna w Zakonie Kaznodziejskim (1826). Jego śmiertelne szczątki zdołano odnaleźć i pochowano je w konwencie św. Jana w Akce (Izrael).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    o. Joachim Badeni :

    Ciało Chrystusa to ciało męskie.

    Kapłaństwo kobiet to nonsens i bluźnierstwo

    Kobieta nie może wypowiadać słów: “To jest ciało moje…”. To byłby nonsens i bluźnierstwo, bo ciało Chrystusa to ciało męskie – tłumaczy dominikanin o. Joachim Badeni w swojej najnowszej książce, której fragmenty publikujemy.

    Czy kobieta może być księdzem?
    Nie może. Kapłaństwo kobiet odpada zupełnie. Dlaczego? Zacznijmy od pytania o sprawy organizacyjne. Czy kobieta może prowadzić parafię? Tu odpowiedź jest na tak. Uważam, że zrobiłaby to świetnie. Jeśli wykorzystałaby swoje zdolności jednoczenia, to mogłoby to mieć dobry wpływ na parafię. Jednak czy kobieta może przewodniczyć Eucharystii? Nie. Nie może ona wypowiadać słów: “To jest ciało moje…”. Byłby to nonsens. Ciało Chrystusa to ciało męskie. Wypowiadanie takich słów przez kobietę byłoby bluźnierstwem. Kobieta została matką Boga i to jest ogromne wywyższenie jej, o czym się niestety zapomina. W V wieku wybuchła nawet wielka kłótnia o to, czy można mówić, że Miriam z Nazaretu była matką Boga. Uchwalili w końcu, że była. (…)

    Czy ksiądz może się przyjaźnić z kobietą?
    W historii chrześcijaństwa były skandale i przyjaźnie. Były nieślubne dzieci i święte pary. Wzorem prawdziwej przyjaźni są między innymi Franciszek z Asyżu i Klara, Franciszek Salezy i Joanna de Chantal czy Jordan z Saksonii i Diana. Ci ostatni pisali do siebie listy miłosne. Klerykom niechętnie dawano je kiedyś do czytania. To była bardzo wielka miłość: generała zakonu, czyli następcy św. Dominika, do przeoryszy dominikanek. Dzisiaj oboje są na ołtarzach. Ale czym św. Diana i wymienione tu kobiety różnią się od kochanki proboszcza, której ten postawił na dodatek kamienicę? To bardzo ciekawa różnica. Po pierwsze XIII wiek był zupełnie inny niż XXI. Panowała wtedy wielka prostota w tych rzeczach. Nie było erotyki takiej, jaką mamy w dzisiejszym pojęciu. Seks nie był tematem numer jeden. Chodziło o coś innego, bardziej wzniosłego: rycerz i jego pani – chociaż z rycerzami też różnie bywało. Ale czym te przyjaźnie się różnią? Całkowitym przekroczeniem zmysłowości. Jest to możliwe u świętych. To kwestia kontemplacji, może nawet wlanej. Jeżeli w tych przyjaźniach pojawiała się nawet jakaś zmysłowość, to została ona przekroczona właśnie przez kontemplację. To znaczy widzeniem tajemnicy Bożej. Nie wiem, czy następowało to powoli, czy szybko. Ale na pewno tak było.
    Ciekawa była przyjaźń pomiędzy teologiem Ursem von Balthasarem i Adrianną von Speyr. Adrianna była natchnieniem dla jego teologii, bo kobieta w ogóle jest natchnieniem, najbardziej dla artystów.

    Jak możliwa jest taka przyjaźń?
    Na pewno nie jest możliwa u księży, którzy zazdroszczą innym mężczyznom pożycia małżeńskiego. Jeśli ksiądz przyjeżdża do rodziny i zaczyna zazdrościć swojemu bratu żony, to koniec, ponieważ ksiądz musi radować się szczęściem swojego brata. Nie może zazdrościć mężowi codziennego obcowania z intymnością kobiety – nie mam tu wcale na myśli seksu, ale pocieszenia, jakie daje kobieta mężczyźnie, jej codziennej troski o niego. Kapłan nigdy tego nie będzie miał, bo się tego wyrzekł. Więc jeśli w księdzu nie ma cienia zazdrości męskiej, możliwa jest przy-jaźń z kobietą. Pamiętam film “Naj-dłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Akcja działa się w Wielkopolsce, bohater filmu chciał być księdzem patriotą i w ten sposób służyć zniewolonej przez zabór pruski ojczyźnie. Po kilku latach kapłaństwa udzielał ślubu swojej dawnej miłości i czynił to bez cienia żalu.

    Kiedy kapłan błogosławi parę nowożeńców, powinien cieszyć się objawami miłości pomiędzy nimi. Kapłan powinien cieszyć się ze wszystkiego, czego się wyrzekł, i dopiero wtedy możliwa jest przyjaźń z kobietą. Jednak ksiądz musi być ostrożny, bo nie może on stanowić w żadnym sensie konkurencji dla męża tej kobiety i próbować ich dzielić. Nie może pragnąć jej czasu, duszy i ciała. Czasem czyta się w książkach, że mąż jest od spraw cielesnych, a ksiądz od duszy. No jasne! Dusza jest lepsza od ciała. Jednak jeśli ksiądz myśli w taki sposób, to tylko po to, by czuć się dowartościowanym. To jest oczywiście złe. Dlatego ksiądz musi widzieć małżonków w świetle wiary jako tych, którzy mają stanowić jedno. Myślę, że to jest możliwe i księża powinni do tego dążyć, a wtedy kobieta może być natchnieniem jego działalności.

    Uważa Ojciec, że szybciej kobieta zrozumie mężczyznę?
    Kobieta doskonale zrozumie mężczyznę, prześwietli go na wylot – syna czy męża. Natomiast mąż żonę bardzo kocha, podziwia, zna doskonale jej potrzeby, ale do końca jej nie rozumie. Pamiętam oburzenie mojej mamy, kiedy powiedziałem, że znam się na kobietach. “Nie masz pojęcia o kobiecie” – powiedziała wtedy mama. Zachowania kobiety są pozornie irracjonalne, ale w istocie bardzo mądre. Weźmy na przykład Joannę d’Arc – niesamowita kobieta. Miała szaloną odwagę – dowodziła wojskiem! Albo królowa Jadwiga. Nie bała się jako młoda dziewczyna przemawiać do Krzyżaków. Zgromadziła ich we wrocławskim kościele i tam zaczęła wydawać sądy, a oni byli gotowi słuchać kobiety. Inna święta – Katarzyna ze Sieny – godziła miasta włoskie i upomniała papieża. Dalej, Hildegarda z Bingen – papieże przyjeżdżali do niej po radę. W niektórych sytuacjach mężczyzna gotów jest słuchać kobiety, jej mądrości. Jan Paweł II również radził się kobiet: Wandy Półtawskiej, Matki Teresy z Kalkuty, Marii Michałowskiej. O pewnych sprawach, które działy się przed laty w polskim Kościele, doniosła Papieżowi właśnie Wanda Półtawska.

    Wniosek z tego taki, że mądry mężczyzna słucha kobiety i wie, że jej sposób widzenia świata jest głębszy od jego. Nie jest przestrzenny czy informacyjny. Kobieta widzi pewne tajemnice życia, może nie każda, bo są też głupiutkie panienki, ale sporo było i jest na świecie mądrych kobiet, które odegrały ważną rolę w historii.

    ***


    “Kobieta – boska tajemnica” to rozmowa Judyty Syrek z o. Badenim wydana przez Dom Wydawniczy “Rafael”/Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________________

    JORDAN Z SAKSONII

    Fr Lawrence Lew OP/Flickr

    ***

    Rozkoszować się twoją duszą

    Opowieść o bł. Jordanie i bł. Dianie

    Łączyło ich wiele: dominikański habit, gorący temperament, silna wola, lecz przede wszystkim głęboka przyjaźń, której pasjonującą pamiątką jest zbiór listów. Błogosławiony Jordan z Saksonii, bezpośredni następca świętego Dominika w kierowaniu zakonem, oraz Diana Andalo, założycielka klasztoru mniszek dominikańskich w Bolonii. Dzieje tych dwojga mogłyby się stać kanwą niejednej barwnej opowieści. Pójdźmy zatem śladem ich dróg, które, raz skrzyżowawszy bieg, nigdy już nie miały się rozstać

    PISALI DO SIEBIE LISTY

    (…) Liczne obowiązki nie pozwalały Jordanowi spędzać dostatecznej ilości czasu u boku ukochanej przyjaciółki i jej towarzyszek. Swoją tęsknotę i wierność przelewał więc na papier, wysyłając do niej pisma zewsząd, dokądkolwiek się udał.
    Są wśród nich zarówno prawdziwe miniaturowe traktaty na temat życia zakonnego, modlitwy kontemplacyjnej, ubóstwa czy umiarkowania, jak i małe bileciki, zawiadamiające w kilku słowach o stanie zdrowia nadawcy lub o jego zamierzeniach na najbliższą przyszłość. Odnosi się wrażenie, że dla Jordana każda okazja jest dobra, by za pośrednictwem listu odwiedzić drogą przyjaciółkę, udzielić jej kilku rad, pocieszyć w strapieniu.
    Czasami wzmianki nabierają bardziej osobistego charakteru: w ten sposób Jordan prosi o wiadomości o rodzinie Diany, bowiem bracia z Bolonii wiele zawdzięczają rodowi Andalo, przekazuje pozdrowienia od “twego brata i syna Gerarda”, swego towarzysza podróży. Cieszy się z obłóczyn sióstr i troszczy się o drobne zdarzenia życia codziennego – “boli mnie Twoja noga”.
    Stale odsyła Dianę i jej siostry do tego, co najistotniejsze: wzrostu miłości i innych cnót, czerpanych z kontemplacji księgi Krzyża, księgi życia, księgi miłości, “napisanej przez Chrystusa Jego ranami i iluminowanej Jego hojnie rozlaną krwią”. Przypomina bez przerwy, iż ośrodkiem życia dominikańskiego jest Jezus Chrystus, który wszystko w sobie zawarł i w którym wszystko zawarł Bóg. Nie mogąc z braku czasu pisać do niej długiech listów, Jordan przesyła jej Chrystusa, fundament, do którego należy powracać.
    “…posyłam Słowo: Słowo bezbronne i złożone w żłobie, które dla nas stało się Ciałem, Słowo zbawienia i łaski, Słowo dobre i umiłowane, Słowo chwalebne i pełne słodyczy – Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego (1Kor 2,2), który zasiada po prawicy Ojca. Ku Niemu wznoś swoją duszę i obyś w Nim znalazła spoczynek na wieki wieków, bez końca. To Słowo czytaj w swym sercu i powtarzaj w myśli, aż w ustach Twoich stanie się słodkie jak miód. Niestrudzenie powracaj do tego Słowa, aby stale trwało przy tobie. I jeszcze inne słowo, skromne i niepozorne, to moja miłość, która przemówi do Twego serca i zaspokoi Twoje pragnienie. Przyjmij to słowo i niech ono, podobnie jak tamto, pozostaje zawsze z Tobą.”

    (fragmenty)

    o. Paweł Krupa OP/Opoka.pl.

    ________________________________________________________________________________________

    Synowie św. Dominika

    Św. Dominik umierał otoczony wianuszkiem współbraci. Zachęcał ich, aby nie opłakiwali jego śmierci, ale raczej jeszcze gorliwiej oddali się służbie głoszenia słowa. Wskazał na cztery ważne elementy tej służby: na wspólnotę, świadectwo, poszukiwanie mądrości i troskę o każdą duszę.

    Jakub de Voragine, dominikanin w Złotej legendzie pisze o pewnym widzeniu: Pewnego razu św. Dominik modlił się w kościele św. Piotra w Rzymie o rozszerzenie swego zakonu. Wtedy ujrzał książąt apostołów Piotra i Pawła, którzy w chwale przybyli do niego i dając mu: Piotr laskę, a Paweł księgę – rzekli: Idź i nauczaj, bo do tej służby wybrany zostałeś przez Boga. W chwilę później wydało mu się, że widzi synów swego zakonu rozproszonych po całym świecie, idących po dwóch. Wrócił wtedy do Tuluzy i rozesłał swoich braci: jednych do Hiszpanii, drugich do Paryża, innych wreszcie do Bolonii. Sam natomiast powrócił do Rzymu. Za jego życia powstało ponad trzydzieści klasztorów w Hiszpanii, Francji, w Niemczech, w Italii, na Węgrzech, w Anglii, Szwecji i Danii.

    Synowie Dominika nie chcieli wycofać się za bezpieczny i wysoki klasztorny mur, by z dala od hałasu świata ocalić swoją duszę i kształtować charakter zgodnie ze wzniosłymi zasadami cnoty i pobożności. Chcieli realizować swe ideały nie przez odejście od ludzi, ale przez ich wytrwałe szukanie. Humbert z Romans tak ujął to w komentarzu do Reguły św. Dominika: Nasz zakon został założony dla głoszenia kazań i zbawienia naszych bliźnich. Nasze studia powinny z zasadniczych powodów zmierzać przede wszystkim żarliwie ku temu, byśmy byli pożyteczni dla dusz. Pierwsi dominikanie mieli do dyspozycji nie tylko zgrabnie ułożoną zakonną Regułę. Może nawet ważniejszy był przykład samego założyciela, najdoskonalszy komentarz do tej Reguły. Czytali go chętnie.

    Wybór następcy zmarłego założyciela był zdumiewający. Został nim Jordan z Saksonii (+1237), choć miał liczne braki: był za młody, zbyt krótko przebywał w zakonie, był dopiero neoprezbiterem; i miał tylko jeden atut: wskazał go sam Dominik. Jordan wspomina: W Roku Pańskim 1220 odbyła się w Bolonii pierwsza kapituła generalna Zakonu. Uczestniczyłem w niej także, wysłany z Paryża wraz z trzema innymi braćmi, ponieważ Mistrz Dominik polecił listownie, aby z domu paryskiego posłano czterech braci do Bolonii. Ja, kiedy mnie wysłano, nie byłem w Zakonie nawet dwóch miesięcy. Na tej właśnie kapitule, za zgodą wszystkich braci, postanowiono na przyszłość odbywać kapitułę generalną jednego roku w Bolonii, drugiego zaś w Paryżu, z tym jednak, że najbliższa kapituła w przyszłym roku odbędzie się w Bolonii. Roku Pańskiego1221 na kapitule generalnej w Bolonii wydało się braciom słuszne nałożyć na mnie obowiązek przełożonego Prowincji Lombardzkiej, chociaż upłynął zaledwie rok mojego życia w zakonie i nie zapuściłem w nim jeszcze korzeni tak głęboko, jakby należało. Tak więc zostałem ustanowiony, aby rządzić innymi, zanim jeszcze sam nauczyłem się kierować własną niedoskonałością. Mój udział w tej kapitule był zresztą niewielki.

    Z reguły rodziny zakonne po śmierci założyciela przeżywają kryzys wspólnoty. Oczywistym jest, że ten, który ich zgromadził, posiada pozycję zupełnie wyjątkową. Dopiero następca niejako wypracowuje model przełożonego generalnego, oparty o ideał i przykład założyciela. Gdy Jordan zastanawiał się nad swoim nowym zadaniem, niewątpliwie przywoływał na pamięć postać św. Dominika. Zwrócił szczególną uwagę na rolę wspólnoty jako oparcia dla posługi przepowiadania. Pozostawił dwa ważne źródła, w których nakreślił strategię wyuczoną w dominikańskiej szkole.

    Pierwszym jest Libellus, w którym zarysował początki Zakonu Kaznodziejskiego. Nie chodziło mu o odmalowanie historycznych początków, raczej o przekazanie ducha pierwszej wspólnoty, aby móc naśladować miłość pierwotną. Pisze nie tylko o Magistrze Dominiku, pisze także o swoim przyjacielu Henryku z Kolonii, z którym nie chciał się nigdy rozstawać, a z którym nie dane mu było nigdy zamieszkać… Pisze o przyjaźni między braćmi, która stwarzała wyjątkową przestrzeń do modlitwy i dawała pewne wsparcie w misji.

    Drugim świadectwem pozostaje korespondencja z Dianą d’Andalo, dominikanką. Oboje dzielą się swoim bogatym życiem duchowym. Udzielają sobie pobożnych napomnień i rad. Cieszą się dynamicznym rozwojem nowego zakonu. Jordan ceni wysoko kontakt z siostrami. Widzi w nich uczestniczki kaznodziejskiego posługiwania braci, ponieważ upraszają nieustannie Bożą opiekę. W jednym z listów przyznaje: Nie modlę się często: oto dlaczego trzeba, byś nakłaniała siostry do zastępowania mnie w modlitwie. Bardzo ciekawy motyw pojawia się w tej korespondencji. Wybitny kaznodzieja, doświadczony kierownik duchowy, niezwykle zajęty sprawami zakonu pisze do swojej duchowej siostry: Czas, którym obecnie dysponuję, jest zbyt krótki, bym mógł napisać, jak byłoby mi to miłym, jeden z takich listów, jakie lubisz. Jednak piszę do ciebie i przesyłam ci skrót Słowa, które uczynione maleńkim w żłobie, wcieliło się dla nas: Słowa zbawienia i łaski, Słowa słodyczy i chwały, Słowa, które jest bardzo dobre – najmilszego Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego, okrytego chwałą na krzyżu i podniesionego na prawicę Ojca, ku Któremu i przez Którego wznosisz swą duszę: niechaj w Nim spoczywa ona w pokoju bez końca na wieki wieków. Jordan zginął w katastrofie morskiej, płynąc z Ziemi Świętej, gdzie wizytował tamtejsze wspólnoty…

    Piotr z Werony (+1252) także odczytał postać Dominika. To, że znalazł się w zakonie, było niezwykłe. Urodził się z rodziców katarów! Tych samych heretyków, dla których Dominik podjął się posługi słowa. Mógł poznać św. Dominika, bo wstąpił do zakonu na kilka miesięcy przed jego śmiercią w 1221 r. Praca, jaką mu wyznaczył papież Grzegorz IX, nie była łatwa. Został mianowany inkwizytorem w północnej Italii. Piotr podjął się zadania z dużą gorliwością. Odważnie występował w dysputach z manichejczykami. Nie trwożyła go popularność ich nauczania. Nie chciał się odwoływać do łatwych metod walki. Słowo, które rodzi się w ciszy medytacji, zawsze zwycięży głośno propagowane chwytliwe hasła. Zdawał sobie doskonale sprawę, że Prawa przysługują tylko prawdzie, a nie błędowi, ale osobie ludzkiej przysługują prawa jeszcze bardziej fundamentalne. Nie chciał dostrzegać w heretykach ludzi wyjętych spod prawa, raczej zagubionych, którym należy podać pomocną dłoń. Nie odniósł właściwie żadnych spektakularnych sukcesów. Pokazał jednak drogę, na której był już jego duchowy Ojciec: przekonywać łagodnie, rozmawiać, dać czas na działanie Bożej łaski. Nie podobało się to ani manichejczykom, ani katolikom.

    Roderyk z Atencji w liście do św. Rajmunda z Penyafort w maju 1252 r. pisał: Wkrótce znaleźli się na pewnym wzgórzu oddalonym od miasteczka o dwie mile, gdzie w ukryciu siedzieli dwaj najemnicy, słudzy szatana. Gdy z daleka ujrzeli braci, postanowili, że ich zabiją. Lecz jeden z nich pod wpływem skruchy, przerażony uczestnictwem w tak wielkiej zbrodni, opuścił drugiego i szybko pobiegł do miasteczka. Kiedy zaś zobaczył przed sobą dwóch innych braci, ze łzami wyjawił ich cały podstępny zamiar. Wówczas bracia zaczęli biec z całych sił na ratunek bratu Piotrowi, jednak zanim przybiegli, drugi sługa szatana ostrym narzędziem w okrutny sposób zadał pięć ran bratu Piotrowi. On zaś – jak zaświadczył jego towarzysz, który żył jeszcze przez sześć następnych dni – gdy go zabijano, na wzór Zbawiciela, nie narzekał, nie bronił się, nie uciekał, lecz wszystko wytrzymał i łaskawie przebaczył krzywdę zabójcy, a modląc się za niego, wzniósł ręce do nieba i głośno zawołał: W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego. Posługa Słowa wymaga niekiedy świadectwa krwi…

    Tomasz z Akwinu (+1274) nie uosabia jedynie ideału poszukiwania mądrości. Zwraca także uwagę na pewien ważki aspekt owych poszukiwań: ubóstwo. Syn hrabiego Aquino, możnego pana dumnej neapolitańskiej szlachty, miał zostać benedyktynem na Monte Cassino i w spokoju zakonnej celi oddać się intelektualnemu próżniactwu. Gorszący dla rodziców był wybór, jakiego dokonał ich syn, przyłączając się do grona nikomu nie znanych zakonników z Bolonii. Gdy Jordan z Saksonii zabrał go z sobą do Bolonii, jego bracia porwali go w drodze i więzili przez rok w zamku w Aquino. Młodzieniec był jednak uparty. Później bracia nazywali go pieszczotliwie niemym wołem z powodu jego wytrwałości w studium i modlitwie, małomówności i sporej tuszy. Od Dominika nauczył się Tomasz umiłowania pokory i pracowitości. Opat Mikołaj, cysters z Fassanova, gdzie Tomasz zmarł w drodze na Sobór Laterański II, wystawił mu takie świadectwo: Brat Tomasz był człowiekiem o wielkiej prawości żywota, wielkiej czystości i wielkiej świętości. Kiedy był zdrowy, każdego dnia odprawiał świętą Ofiarę i bez ustanku zajmował się pracą naukową i modlitwą. Wilhelm z Tocco, biograf Tomasza, dodaje: Miał świadomość, że otrzymał swą wiedzę od Boga; dlatego też żadne poruszenie próżnej chwały nie mogło nigdy zaszkodzić jego duszy, wiedział bowiem, że każdego dnia otrzymuje światło Boże. Pokora jego sposobu życia jest oznaką jego cnoty; poucza ona, czym wewnątrz była jego dusza. Nie ustawał w poszukiwaniu prawdy. Nie zadawalał się prostymi rozwiązaniami. Stawiał trudne pytania. Gdy tylko napotkał jakąś trudność, (…) zatapiał się w modlitwie i w sposób cudowny znajdował rozwiązanie swoich wątpliwości.

    Kontemplować i przekazywać innym owoce kontemplacji – dewiza Zakonu Kaznodziejskiego była realizowana nie tylko podczas uczonych dysput i wykładów, ale przede wszystkim podczas kazań, praktyki duszpasterskiej dawno zarzuconej w Kościele, odkurzonej i zastosowanej przez nowy zakon. Trudno to sobie wyobrazić, ale uczestnictwo wiernych w Eucharystii, w Europie średniowiecznej do XIII w. przeważnie ograniczone było do swoistego oglądactwa. Wierni gromadzili się nierzadko w otoczeniu kościoła, na rynku, gdzie załatwiali swoje sprawy codzienne. Do wnętrza kościoła wchodzili jedynie na znak dzwonka zwiastującego Przeistoczenie. Postali, popatrzyli i wychodzili. Moment ten nawet zaczęto przedłużać, wprowadzając zwyczaj adoracji konsekrowanej Hostii. Wielką zasługą Braci Kaznodziejów było zainteresowanie wiernych prawdziwym i czynnym udziałem w świętych Tajemnicach.

    Jakub de Voragine (+1293) zasłynął przede wszystkim jako autor Złotej legendy, gdzie zebrał żywoty wielu najpopularniejszych świętych. Dzieło o niezwykłej poczytności, tłumaczone na wiele języków i stale uzupełniane, stanowiło pokarm dla zakonnych wspólnot i materiał homiletyczny dla kaznodziejów. Tych historii słuchało się wybornie. Zgodnie ze średniowiecznymi kanonami literackimi ich warstwa historyczna zdecydowanie przysłonięta była warstwą anegdotyczną. Trafiała jednak do serc i umysłów wielu i pomagała kształtować życie według wskazań Ewangelii bardziej pewnie niż uczone rozprawy współczesnych teologów, powstające w zaciszu gabinetów z dala od wspólnoty, bez potrzeby żywego świadectwa życia (nie wspominając o świadectwie krwi).

    Celem Zakonu Dominikańskiego było i jest przekazywanie w kazaniach i wykładach owoców, które przez modlitwę i studium wypływały z pełni życia kontemplacyjnego, i nieustanne poszukiwanie mądrości w trosce o dusze. Na szczęście św. Dominik nadal żyje w wielu swoich współbraciach…

    o. Paweł Szpyrka SJ

    (tekst pochodzi z miesięcznika Posłaniec Serca Jezusowego)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 lutego

    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Reginald z Orleanu, prezbiter
      •  Święty Melecjusz, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés

    Józef urodził się 12 lutego 1820 roku na Kubie. Miesiąc później został oddany do sierocińca. Wychowany w surowych warunkach, zachował pogodę ducha i serdeczność dla innych. Jako bardzo młody chłopiec oddawał się opiece nad chorymi, ofiarami epidemii cholery, która miała miejsce w 1835 roku.
    Odczytawszy w głębi swojego serca głos powołania, wstąpił do Zakonu Szpitalnego – bonifratrów. Przez kolejne 54 lata życia, aż do chwili śmierci, posługiwał w szpitalu jako usłużny i życzliwy pielęgniarz, później jako lekarz-chirurg. Zawsze z oddaniem wykonywał swoją pracę. Zajmował się biednymi i osobami z marginesu, troszcząc się o ich stan zdrowia, zapewniając wsparcie i pomoc materialną oraz duchową.
    Brat Józef Eulalio udowodnił swoje wielkie oddanie chorym, kiedy kubańscy przywódcy wydali dekrety delegalizujące działalność zakonów w całym kraju. Pomimo tych wydarzeń pozostał wierny swoim przekonaniom i głosowi powołania, nie pozostawiając szpitala i nie opuszczając chorych, których nazywał swoimi braćmi i siostrami. Posiadał szczególny dar rozwiązywania problemów i sporów rodzinnych.
    Zmarł 7 marca 1889 roku w Camaguey. Beatyfikowany został na Kubie w Camaguey przez kard. José Saraiva Martinsa w dniu 29 listopada 2008 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 lutego

    Humbelina, błogosławiona siostra św. Bernarda z Clairvaux

    fot. Bdx via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Humbelina, błogosławiona siostra św. Bernarda z Clairvaux

    Humbelina urodziła się w 1092 r. i była młodszą siostrą św. Bernarda z Clairvaux. Kiedy jej brat wstępował do cystersów wraz z pozostałymi braćmi, ona jedna nie poszła wraz z nim. Wybrała małżeństwo z dostojnikiem.

    Kilka lat po założeniu przez Bernarda opactwa w Clairvaux, Humbelina przybyła do niego z wizytą. Ubrana była bardzo dostojnie, towarzyszyła jej liczna świta. Kiedy Bernard dowiedział się, że przybywa jego siostra, odmówił spotkania z nią. Przez ich brata, Andrzeja, przekazał jej, że opat uważa jej przybycie za niepotrzebny spektakl. Humbelina miała wtedy odrzec, że jeśli Bernard zgodzi się z nią spotkać, zrobi, o cokolwiek ten ją poprosi. Bernard przystał na tę propozycję i pouczył z miłością siostrę, że jej tańce i przepych nie licują z wartościami, które wynieśli z domu od świątobliwej matki.

    Ta rozmowa wydała swoje owoce dopiero dwa lata później. Humbelina dostała zgodę od męża, by zostać mniszką. Wstąpiła do klasztoru, w którym przeoryszą była jej szwagierka Elżbieta. Wkrótce potem, kiedy Elżbieta opuściła klasztor w celu założenia nowej fundacji w pobliżu Dijon, Humbelina została wybrana nową przeoryszą.

    Podjęła bardzo surowe życie pokutnicze. Tłumaczyła siostrom, że tak długo żyła w świecie, że żadna pokuta nie jest dla niej zbyt wielka. Przy jej śmierci byli obecni jej bracia: Bernard, Andrzej i Niward. Obejmowana przez Bernarda, wydała ostatnie tchnienie w 1135 r.

    Jej kult rozpoczął się zaraz po jej śmierci; w 1763 r. Stolica Apostolska potwierdziła przysługujący jej tytuł błogosławionej. Jest patronką osób, które straciły rodziców.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 lutego

    Najświętsza Maryja Panna z Lourdes

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz II, papież
      •  Święty Benedykt z Anianu, opat
      •  Święta Teodora II, cesarzowa
    ***
    Maryja Niepokalana objawia się św. Bernardecie w Lourdes

    W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.
    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
    Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
    18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.
    23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.
    25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.
    27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.
    Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.
    Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.
    18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.
    Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.

    Jean-Claude Sagne OP
    Bernadetta Soubirous
    Duchowa droga wizjonerki z Lourdes

    Zwięzła biografia Bernadetty Soubirous, świętej z Lourdes, napisana przez dominikanina. Autor akcentuje ważne wątki duchowe: czystość, ubóstwo, skupienie na modlitwie różańcowej i głębi życia eucharystycznego. 

    Objawienia maryjne

    Na płycie znajdują się trzy półgodzinne filmy animowane produkcji amerykańskiej z pełnym polskim dubbingiem aktorskim, opowiadające historię objawień maryjnych: w Fatimie, w Lourdes i w Guadalupe. Na płycie znajduje się również bonus w postaci felietonu o sanktuarium w La Salette.

    Ewa Stadtmüller
    Bernadetta i Pani z Lourdes

    Jest to pisana wierszem historia objawienia Matki Bożej w Lourdes – Piękna Pani ukazała się nastoletniej Bernadetcie w grocie nad rzeką. Tekst uzupełniają barwne ilustracje.

    Bożena Hanusiak, Kinga Babiuch
    Objawienia maryjne
    Historia, orędzia, tajemnice

    Ta ilustrowana księga objawień maryjnych wprowadza nas w świat niezwykłych spotkań z Matką Bożą, jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilku wieków, aż po czasy współczesne. Znane i mniej znane objawienia ujawniają orędzia i tajemnice dotyczące Kościoła, poszczególnych narodów i świata. 

    Françoise Stutzmann
    Jak zostać uzdrowionym?

    Książka niesie pomoc w cierpieniach psychicznych i towarzyszących im dolegliwościach ciała. Omawia najtrudniejsze sytuacje w życiu człowieka, jak cierpienie spowodowane chorobą, samotność, brak poczucia sensu, nieuleczone zranienia, niszczące uzależnienia, ciężkie patologie, depresja, strapienie, sytuacje kryzysowe. 

    Marek Czekański
    Nabożeństwo do Matki Bożej z Lourdes

    Modlitewnik wydany z okazji 150 rocznicy objawień.

    ks. Józef Orchowski
    Lourdes. Modlitewnik, śpiewnik

    Ksiązka zawiera obrzędy liturgii Mszy Świętej, modlitwy i pieśni skierowane do Matki Bożej z Lourdes. Rozważania Drogi Krzyżowej i Różańca zawierają mocno podkreślone motywy maryjne. 

    Modlitewnik dla chorych. Twoja wiara cię uzdrowiła

    Modlitewnik przeznaczony zarówno dla osób cierpiących duchowo lub fizycznie, jak i dla tych, którzy opiekują się chorymi. Uczy zawierzenia Bogu w każdej, nawet najtrudniejszej chwili życia. Ułatwia nawiązanie niosącej pociechę, bliskiej relacji z Bogiem.

    Marek Skwarnicki
    Księga pociechy. Modlitwy dla chorych

    Autor, odwołując się do własnego doświadczenia choroby, zebrał w tym tomiku teksty modlitw, pieśni i innych utworów poetyckich w swoim tłumaczeniu. Mogą one pokrzepić cierpiących, zwłaszcza wtedy, kiedy trudno wydobyć z siebie odpowiednie słowa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 lutego

    Święta Scholastyka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Alojzy Wiktor Stepinac, biskup
    ***
    Święta Scholastyka i jej rodzony brat, św. Benedykt z Nursji

    Scholastyka pochodziła z Nursji (w środkowych Włoszech) i była siostrą bliźniaczką św. Benedykta. Na miejscu ich urodzenia stoi skromny kościół pw. św. Benedykta. W podziemiach kościoła pokazują część muru, który stanowił dom rodzinny Scholastyki i Benedykta.
    Scholastyka była niewątpliwie od dziecka pod urokiem św. Benedykta. Towarzyszyła też mu w jego podróżach i naśladowała jego tryb życia, poświęcony Panu Bogu. Kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona założyła podobny klasztor dla niewiast. Do dnia dzisiejszego istnieją tam dwa klasztory na pobliskich wzgórzach: w Subiaco męski klasztor św. Benedykta, a w Plombariola – żeński klasztor św. Scholastyki. Można także oglądać grotę, gdzie się spotykali na świętych rozmowach. Podobnie działo się na Monte Cassino.
    Kiedy spotkali się po raz ostatni na tej ziemi, ich rozmowa przedłużyła się do nocy. Benedykt chciał już odejść wraz ze swymi towarzyszami, ale siostra błagała go, by jeszcze pozostał. Kiedy ten jednak stanowczo się temu oparł i już zamierzał odejść, na prośbę Scholastyki zaczął padać tak silny deszcz, że zmusił go do pozostania całą noc. Święty brat uczynił swojej siostrze łagodną wymówkę: “Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”. Na to Święta: “Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. A potem ze słodką przekorą dodała: “Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Wypowiadała te słowa w czasie, kiedy ulewa szalała na zewnątrz.
    Scholastyka umarła trzy dni później, 10 lutego 547 r. Według relacji św. Grzegorza Wielkiego, zapisanej w jego “Dialogach”, trzeciego dnia po ostatnim spotkaniu, kiedy św. Benedykt patrzył ze swojej celi na świat i na klasztor, w którym żyła św. Scholastyka, ujrzał jej duszę w postaci białej gołąbki, unoszącej się do nieba. Posłał natychmiast braci po jej ciało i złożył je w grobie, który w kościele swego klasztoru przygotował dla siebie. Jej relikwie znajdowały się we Fleury, dokąd zostały przeniesione po najeździe Longobardów na klasztor na Monte Cassino i zniszczeniu go w roku 587. Obecnie są w Le Mans. Ich część otrzymało Monte Cassino.
    Scholastyka uważana jest za matkę duchową rodzin wszystkich benedyktynek. Czczona jest także jako patronka Le Mans i Subiaco.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest z gołębiem. Sztuka religijna ukazuje św. Scholastykę w habicie benedyktyńskim. Jej atrybutami są: krzyż, księga, pastorał ksieni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Patronka dobrych rozmów

    Patronka dobrych rozmów

    św. Benedykt i św. Scholastyka u stóp Dzieciątka/Alessandro Tiarini (PD)

    ***

    Jej życie pozostało w cieniu wielkiego brata, św. Benedykta. Scholastyka była jego siostrą bliźniaczką. Bliźniaki, jak wiadomo, żyć bez siebie nie mogą.

    Biografowie podają, że Scholastyka już od dziecka naśladowała pobożnego brata. Towarzyszyła mu w jego podróżach, a kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona natychmiast założyła żeński klasztor w pobliskim Piumarola.

    Legendą obrosły spotkania rodzeństwa, które odbywały się raz do roku. Biograf św. Benedykta, papież Grzegorz Wielki opisał ostatnie ze spotkań Scholastyki z bratem. Ich rozmowa przedłużyła się do późnego wieczoru. Św. Benedykt chciał już wrócić do klasztoru, aby zachować wierność regule, ale siostra prosiła go, by pozostał jeszcze dłużej.

    Scholastyka przeczuwała, że to ich ostatnie spotkanie, dlatego już wcześniej modliła się do Boga, aby mogła rozmawiać z bratem przez całą noc. Odpowiedzią niebios na tę modlitwę była gwałtowna burza. Brat zwrócił się do siostry z łagodną wymówką: „Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”.

    A Scholastyka na to: „Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. I z uroczą przekorą dodała: „Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Siostra wykazała się większą miłością niż brat – skomentował tę sytuację św. Grzegorz. Scholastyka wkrótce po tej nocnej rozmowie zmarła.

    Biografia świętej zakonnicy przechowała właściwie tylko ten jeden epizod. Przyznajmy, że pokazuje on coś bardzo ludzkiego i zwyczajnego. Scholastyka jest patronką benedyktynek, ale można by ją uznać za patronkę dobrych rozmów.

    Okazuje się, że bywają takie ulewy czy burze, które sprzyjają miłości. Ta pobożna anegdota przypomina prawdę, że oprócz wszelkich praw, reguł czy pobożnych regulaminów, które pomagają w drodze do świętości, istnieje najważniejsza wskazówka do szukania Bożej woli: szczera i żarliwa miłość.

    I może jeszcze jedno. Dobra rozmowa rodzeństwa, małżonków czy przyjaciół jest pięknym Bożym darem. Takie chwile nie zdarzają się często, ale kiedy już są, warto się nimi nacieszyć i przechować w pamięci. Dobra rozmowa umacnia ludzkie więzi bardziej niż cokolwiek innego.

    Myśl:
    Dobra rozmowa umacnia ludzkie więzi bardziej niż cokolwiek innego.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 lutego

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Apolonia, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Marian Szkot, opat
      •  Błogosławiona Euzebia Palomina Yenes, dziewica
      •  Błogosławiony Leopold z Alpandeire, zakonnik
    ***
    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    Anna przyszła na świat w dniu 8 września 1774 roku w Flamschen, w Westfalii. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako dziecko razem z rodzeństwem (było ich dziewięcioro) wiele pracowała w domu i na gospodarstwie. Do szkoły chodziła tylko przez 4 miesiące. Nauczyła się jednak szyć i zarabiała na utrzymanie jako krawcowa. W dzieciństwie wyróżniała ją wielka i szczera pobożność. Już wtedy miała pierwsze wizje. Nie uważała ich za coś nadzwyczajnego. Była przekonana, że podobne wizje mają również inne dzieci. Wielokrotnie chciała wstąpić do klasztoru, ale było to trudne, bo nie miała posagu. Była zbyt uboga.
    Klaryski z Münster obiecały, że przyjmą ją, jeśli nauczy się grać na organach. W tym celu Anna Katarzyna zamieszkała u organisty Söntgena w Coesfeld. Nie znalazła jednak czasu na naukę, ponieważ opiekowała się jego liczną i biedną rodziną. Pomagała im we wszystkim, a w końcu oddała im nawet swoje oszczędności.
    Gdy miała 24 lata, ujrzała Chrystusa niosącego jej dwa wieńce – jeden z kwiatów, drugi cierniowy. Wtedy na jej głowie pojawiły się bolesne, krwawe rany. Od tego dnia, niczego nie wyjaśniając, zaczęła nosić na głowie opaskę. Potem, po wielu trudach, w 1802 roku, przyjęły ją augustianki w Agnetenbergu. Rok później złożyła śluby zakonne.
    Wszystkie swoje obowiązki wypełniała z wielką gorliwością. Dobrowolnie podejmowała się najcięższych i upokarzających zajęć. Jej gorliwość w przestrzeganiu reguły budziła podejrzliwość innych sióstr, które posądzały ją o hipokryzję. W klasztorze bardzo wiele wycierpiała, zarówno ze względu na otaczającą ją wrogość, jak i z powodu słabego zdrowia.

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    W okresie wojen napoleońskich, w 1811 roku, klasztor został zamknięty. Przeprowadzano wtedy przymusową laicyzację. Anna Katarzyna znalazła schronienie w Dülmen, w domu francuskiego kapłana J.M. Lamberta, który uciekł z Francji w czasach rewolucyjnych prześladowań Kościoła. Wkrótce po opuszczeniu klasztoru bardzo poważnie zachorowała i do końca życia nie podniosła się już z łóżka. W tym czasie otrzymała stygmaty – widzialny znak cierpień, które jednoczyły ją z ukrzyżowanym Chrystusem.
    Od tej pory zaczęło ją odwiedzać wielu ludzi i zyskała szczerych przyjaciół, takich jak jej lekarz doktor Franz Wesener czy Klemens Brentano, niemiecki poeta i prozaik, który przez 5 lat, począwszy od 1818 roku, codziennie spisywał jej mistyczne wizje, dotyczące szczegółów z życia Jezusa i Maryi. Zostały one opublikowane już po jej śmierci, w 1833 roku.
    Anna Katarzyna swoje cierpienia ofiarowywała za nawrócenie grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące, które często prosiły ją o modlitwę. Była przy tym kobietą całkiem naturalną, nawet wesołą, ale mającą w sobie coś nieokreślonego. “Ona jakby widziała człowieka od środka” – mówili ci, którzy z nią rozmawiali. Miała dar rozpoznawania stanu ducha ludzkiego. Przez lata nie przyjmowała żadnych pokarmów, z wyjątkiem Komunii świętej.
    Zmarła w Dülmen w dniu 9 lutego 1824 roku.
    Od 2005 roku możemy w Polsce oglądać film “Pasja”, wybitnego reżysera i aktora Mela Gibsona. Obrazy tam przedstawione wiernie oddają wizje Błogosławionej. Są w swym wyrazie mocne, ale prawdziwe. Jest to pierwszy w historii film tak uczciwie i rzetelnie ukazujący wielkość cierpienia i ofiary Chrystusa.
    Podczas beatyfikacji Anny Katarzyny Emmerich, w dniu 3 października 2004 roku, św. Jan Paweł II powiedział: “Kontemplowała bolesną Mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa i doświadczała jej w swoim ciele. Dziełem Bożej łaski jest to, że córka ubogich rolników, żarliwie szukająca bliskości Boga, stała się znaną mistyczką z landu Münster. Jej ubóstwo materialne stanowi kontrast z bogactwem życia wewnętrznego. Zdumiewa nas cierpliwość, z jaką znosiła dolegliwości fizyczne, a także wywiera na nas wrażenie siła charakteru nowej błogosławionej oraz jej wytrwałość w wierze. Siłę czerpała z Najświętszej Eucharystii. Jej przykład sprawił, że serca ubogich i bogatych, ludzi prostych i wykształconych otwierały się i z całą miłością oddawały Jezusowi Chrystusowi. Do dziś głosi wszystkim zbawcze orędzie: dzięki Chrystusowym ranom zostaliśmy uzdrowieni”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Zdrada Judasza według bł. Katarzyny Emmerich

    Pocałunek Judasza – Giotto

    ***

    W Wielką Środę chrześcijanie wspominają dzień, w którym Sanhedryn podjął działania mające na celu pojmanie i zabicie Pana Jezusa. Związana z tym zdrada jednego z Dwunastu – Judasza, w sposób szczególny oddziaływała na wyobraźnię wiernych, czego owocem były liczne obyczaje ludowe związane z tą postacią. Poniżej zamieszczamy fragment Pasji według Anny Katarzyny Emmerich opowiadający o aresztowaniu Zbawiciela i roli jaką odegrał w nim Judasz.

    […] Judasz oczekiwał właściwie innego obrotu swej zdrady. Chciał zdobyć sobie nagrodę pieniężną i przypodobać się Faryzeuszom, wydając w ich ręce Jezusa, ale nie myślał, że Jezus może być osądzony i ukrzyżowany, i to nie było w jego planach. Sprzykrzyło mu się to uciążliwe, wędrowne życie, pełne przykrości i prześladowań, więc już od dłuższego czasu wszedł w stosunki z kilku szpiegującymi Jezusa Faryzeuszami i Saduceuszami, którzy pochlebstwami wciągnęli go zręcznie do zdrady. Złym popędom swym dał folgę już w ostatnich miesiącach, kradnąc, co się dało, z jałmużny przeznaczonej dla ubogich; skąpą jego naturę obruszyła do reszty hojność Magdaleny przy namaszczeniu Jezusa, skąpstwo też popchnęło go wreszcie do ostateczności. Zawsze miał Judasz widoki na doczesne królestwo Jezusa i nadzieję, że dostanie mu się w nim świetne i zyskowne stanowisko; gdy jednak ani słychu nie było o tym, umyślił sam zdobyć sobie majątek.

    Widział przy tym, jak wzmagały się zewsząd przeciwności i prześladowania, więc rozumiał, że lepiej na wszelki wypadek nawiązać dobre stosunki z potężnymi a znakomitymi nieprzyjaciółmi Jezusa. Jezus jakoś nie myślał zostać obiecanym królem; z drugiej strony arcykapłani i znakomici mężowie przy świątyni cieszyli się w oczach Judasza wielką powagą, więc coraz ściślejsze zawiązywał stosunki z owymi pośrednikami, a ci pochlebiali mu we wszystkim i prawdopodobnie dla uspokojenia go zapewniali, że w każdym razie Jezus nie długo się już utrzyma. Niedawno szukali za nim znowu w Betanii, a tak zdrada dojrzewała z dniem każdym i Judasz coraz głębiej popadał w przepaść zguby grzechowej. W ostatnich dniach nie czuł prawie nóg, tak biegał po arcykapłanach i kapłanach, by skłonić ich do ostatecznego kroku. Ci jednak traktowali go z wielką pogardą, a co do czynu wahali się, bardzo.

    Mówili, że czas już za krótki przed paschą, że wywoła się tylko przez to przeszkodę i zamieszanie w czasie świąt; Rada jedynie przychylała się nieco ku wnioskowi Judasza. Przyjąwszy świętokradzko Najśw. Sakrament, popadł Judasz do reszty w moc szatana i zaraz też poszedł dokonać tej ohydnej zbrodni. Najpierw wyszukał owych pośredników, którzy dotychczas stale mu schlebiali, a i teraz przyjęli go z obłudną uprzejmością. Powoli zeszli się i inni Faryzeusze, także Kajfasz i Annasz, ale ci ostatni szyderczo i wzgardliwie się z nim obchodzili. Zaczęła się burzliwa, niezdecydowana narada, nie wierzono w dobry wynik sprawy i Judaszowi zdawano się nie ufać.

    Równocześnie miałam widzenie, że i w państwie piekielnym nie było jedności. Szatan pragnął, by Żydzi stali się winnymi tej zbrodni, wydając na śmierć najniewinniejszego z ludzi; pragnął śmierci Jezusa, bo nienawidził Go za nawracanie grzeszników, świętą naukę, uzdrawianie i sprawiedliwość. Z drugiej strony zaś czuł jakąś trwogę wewnętrzną na myśl o niewinnej śmierci Jezusa, który jej nie unikał i nie chciał się ratować; zazdrościł Mu, że niewinnie będzie cierpiał i zaskarbi sobie przez to zasługi. Tak więc kusiciel z jednej strony rozżarzał złość i nienawiść nieprzyjaciół Jezusa, zebranych w koło zdrajcy, z drugiej strony podsuwał niektórym z nich myśli, że Judasz — to nikczemny łotr, że przed świętami nie da się załatwić sprawa osadzenia Jezusa i nie będzie można ściągnąć potrzebna ilość świadków przeciw Jezusowi.

    Tak tedy zwalczali Faryzeusze nawzajem swe zdania i nie mogli powziąć postanowienia. Zapytywali także Judasza, czy można będzie pojmać Jezusa, czy nie ma On koło Siebie jakiej zbrojnej gwardii. Nikczemny zdrajca odpowiedział im na to: „Broń Boże! Ma tylko jedenastu uczniów, bojaźliwych co się zowie, a i Sam upadł zupełnie na duchu. Teraz musicie pojmać Jezusa, albo nigdy; innym razem nie będę Go mógł wam wydać, bo już nie chcę Mu się pokazywać na oczy.

    I tak już ostatnimi dniami a szczególnie dziś i Jezus sam i inni uczniowie półsłówkami przytyki i docinki mi różne czynili, dając do poznania, że odgadują moje zamiary; gdybym więc teraz znowu do nich powrócił, niechybnie by mnie zamordowali. Zresztą jeśli teraz nie pojmiecie Jezusa, to wymknie się wam, powróci później z liczną rzeszą stronników i każe się obwołać królem.” Takimi argumentami Judasz ich wreszcie przekonał; zgodzono się na jego wniosek, by pojmać Jezusa stosownie do jego wskazówek, poczym mu zaraz wypłacono trzydzieści srebrników, jako nagrodę za zdradę. Było to trzydzieści sztuk srebrnej blachy w formie języczków, pospajanych kółeczkami na łańcuszku w jeden pęk. Na blaszkach wybite były jakieś znaki.

    Teraz już, czując tę ciągłą nieufność i pogardę Faryzeuszów, dał się Judasz unieść pysze i chełpliwości, by się pokazać przed nimi jako mąż sprawiedliwy i bezinteresowny, i ofiarował się oddać otrzymane pieniądze na świątynię. Odrzucono jednak tę ofiarę, która, jako zapłata krwi, nie mogła być przyjęta. Judasz, choć może poniekąd zadowolony z tego, poznał tym bardziej głęboką pogardę, jaką żywiono ku niemu, więc złość wielka chwyciła go za serce; nie tego się spodziewał. Owoce zdrady, jeszcze nawet nie spełnionej, już napawały go goryczą; ale zanadto już zaplątał się z Faryzeuszami i był w ich rękach, więc wycofać się było za późno. Zresztą zwracano na niego baczną uwagę i nie spuszczano go z oka, dopóki nie ułożył całego planu pojmania Jezusa.

    Trzej Faryzeusze zaprowadzili następnie zdrajcę na dół do sali, zajmowanej przez żołnierzy, zostających na żołdzie przy świątyni; należeli do nich nie tylko Żydzi, ale i przedstawiciele innych narodowości. Gdy już wszystko umówiono i zebrano potrzebną ilość żołnierzy, pobiegł Judasz w towarzystwie jednego sługi Faryzeuszów, najpierw do wieczernika, by dać im znać, czy Jezus tam jest jeszcze, bo tu łatwo mogliby Go pojmać, obsadziwszy bramy. Miał im o tym dać znać przez posłańca. […]

    Judasz, powróciwszy, oznajmił Faryzeuszom, że Jezusa nie ma już w wieczerniku, lecz musi być zapewne w Swej zwykłej modlitewni na Górze Oliwnej. Nalegał teraz na to, by dodano mu niewielką tylko garstkę żołnierzy, by nie zwracać uwagi uczniów, czuwających wszędy, i nie wzbudzić jakiego rozruchu. Za to trzystu żołnierzami miano obsadzić bramy i ulice dzielnicy Ofel, leżącej na południe od świątyni i doliny Milo aż do domu Annasza na Syjonie, by powracającemu z Jezusem orszakowi można w razie potrzeby zdążyć na pomoc; wiedziano bowiem, że mieszkańcy Ofel są, gorliwymi stronnikami Jezusa.

    Dawał także nikczemny zdrajca rady, jak trzeba się zabezpieczyć, by Jezus się nie wymknął, jak już nieraz na wzgórzach nagle znikał Swemu otoczeniu i stawał się niewidzialny przy pomocy sztuk tajemnych. […]

    Judasz umówił się z żołnierzami, że wejdzie przed nimi do ogrodu, ucałuje i pozdrowi Jezusa, jak gdyby był wciąż jeszcze Jego uczniem i przyjacielem i teraz wracał po załatwieniu interesów; wtedy dopiero mieli żołnierze otoczyć i pojmać Jezusa. Judasz sam miał się przy tym zachować tak, jak gdyby pojawienie się żołnierzy nastąpiło przypadkowo tylko, tuż po jego przybyciu; miał niby to uciec wraz z innymi uczniami, jakoby nic nie był winien. Przychodziło też Judaszowi na myśl, że być może powstanie jakiś rozruch, Apostołowie będą się bronić i Jezus wymknie się, jak to już nieraz było. Byłby może i zadowolony z tego, nie, jakoby żałował swego czynu, lub litował się nad Jezusem, bo szatan już owładnął nim zupełnie, lecz złościła go pogarda i nieufność, jaką mu okazywali nieprzyjaciele Jezusa.

    Judasz żądał także, by żołnierze, idący z nim, nie nieśli żadnych więzów ani powrozów i w ogóle by nie dodawano mu żadnych podłych siepaczy. Pozornie zgodzono się na to, a w rzeczywistości postąpiono z nim tak, jak zwykle obchodzi się z nikczemnym zdrajcą, któremu się nie ufa i którego się odrzuca po wyzyskaniu jego zdrady. Dali więc Faryzeusze żołnierzom szczegółowe polecenie, by dawali pilne baczenie na Judasza i nie spuszczali go z oka, dopóki Jezusa nie pojmą, gdyż jak mówili, należy się obawiać tego, że łotr ten umknie z otrzymaną zapłatą, a tak tej nocy wcale by nie schwytali Jezusa, lub też pojmali kogo innego zamiast Niego, a wtedy z całego tego przedsięwzięcia wynikłoby tylko zamieszanie, a może i rozruch w czasie świąt. […]

    Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię. mieście czaty, by zapobiec zbiegowisku i usiłowaniom ratowania Jezusa.

    Gdy Judasz już wyruszył w drogę z dwudziestu żołnierzami, pchnięto za nimi w pewnym oddaleniu czterech nikczemnych siepaczy, pospolitych oprawców z pętami i powrozami, kilka zaś kroków za nimi szło owych sześciu urzędników, z którymi Judasz nawiązał był zdradzieckie stosunki. Byli to jeden znamienity kapłan i zausznik Annasza, drugi Kajfasza, dalej dwóch faryzejskich i dwóch saducejskich urzędników, którzy to ostatni należeli zarazem do Herodian. Byli to wszyscy szpiedzy, ludzie podstępni i podli pochlebcy Annasza i Kajfasza, a przy tym tajemni, najzaciętsi nieprzyjaciele Zbawiciela.

    Wysłani żołnierze obchodzili się bardzo grzecznie z Judaszem, aż doszli do drogi, oddzielającej ogród Getsemański od Oliwnego. Tu jednak zmienili swoje zachowanie się, nie chcieli puścić samego naprzód, a gdy upierał się przy tym, rozpoczęli z nim brutalnie kłótnię. […]

    Właśnie, gdy Jezus wyszedł z trzema Apostołami na drogę między ogrodem Getsemańskim a Oliwnym, pojawili się z drugiej strony na 20 mniej więcej kroków żołnierze z Judaszem, którzy z początku może nawet nie zobaczyli Pana, tak zajęci byli kłótnią. Judasz mianowicie chciał sam bez żołnierzy przystąpić do Jezusa, niby jako przyjaciel, a oni mieli później jakby zupełnie przypadkowo, wyskoczyć i pojmać tego, którego on pocałuje. Lecz żołnierze, przytrzymawszy go, zawołali: Poczekaj, bratku! nie puścimy cię od nas, dopóki nie dostaniemy w ręce Galilejczyka! Wtem spostrzegli ośmiu Apostołów, którzy, zwabieni hałasem, nadeszli z ogrodu Getsemańskiego, więc zawołali na czterech idących z tyłu siepaczy, by wzmocnić swe siły. Judasz, teraz dopiero spostrzegłszy tychże, chciał ich odprawić z powrotem i znowu rozpoczął o to kłótnię.

    Tymczasem trzej Apostołowie rozpoznali przy świetle pochodni, co to za jedni, ta banda zbrojna, więc Piotr, zapytawszy jak zawsze, zawołał: Panie, owych ośmiu z Getsemane są tam na przedzie, zatem dalej, uderzymy na tych oprawców!” Jezus jednak kazał mu spokojnie się zachować i cofnął się z nimi parę kroków za drogę na murawę. Judasz, widząc, jak mu pomieszano szyki, złościł się ogromnie i sarkał. Na to wyszło z ogrodu czterech uczniów i przystąpili, pytając, co ma znaczyć ta kłótnia i zgiełk. Judasz więc zwrócił się zaraz do nich, zaczął ich zagadywać i chciał bardzo jakoś się wykręcić z tej całej sprawy, ale straż go nie puszczała. Czterej ci uczniowie byli to Jakub Młodszy, Filip, Tomasz i Natanael. Ten ostatni, dalej jeden z synów Symeona i wielu innych uczniów, przybyli tu, częścią jako posłowie od przyjaciół Jezusa do ośmiu Apostołów w ogrodzie Getsemańskim, częścią sprowadziła ich trwoga i ciekawość. Oprócz tych czterech krążyli i inni w dali z oczekiwaniem, każdej chwili gotowi do ucieczki.

    Jezus tymczasem zbliżył się na kilka kroków do żołnierzy i zapytał głośno i poważnie: – Kogo szukacie? – Jezusa z Nazaretu – zawołali przywódcy. A Jezus rzekł: – Jam jest! Zaledwie wyrzekł te słowa, a żołdacy, jakby kurczem gwałtownym ogarnięci, rzucili się w tył i upadli na ziemię. Judasza, stojącego w pobliżu, zmieszało to jeszcze bardziej. Objawił chęć zbliżenia się do Jezusa, lecz Pan podniósł rękę i rzekł: – Przyjacielu, po co przyszedłeś? Na co Judasz, zmieszany, zaczął mówić coś o załatwionym interesie, lecz Jezus przerwał mu i, zdaje mi się, rzekł: – O, lepiej byłoby dla ciebie nie narodzić się wcale.

    Nie przypominam sobie na pewno tych słów. Podczas tego podnieśli się żołdacy z ziemi i oczekując umówionego znaku zdrajcy, pocałunku, zbliżyli się do Jezusa i Apostołów, a Piotr i inni obstąpili Judasza, powstając na niego i nazywając go złodziejem i zdrajcą. Chciał się Judasz łgarstwem wywinąć, ale nie udało mu się to; sami bowiem żołnierze, biorąc go w obronę przed Apostołami, dali tym samym świadectwo przeciw niemu.

    Na powtórne pytanie Jezusa, kogo szukają, odpowiedzieli żołdacy znowu: – Jezusa z Nazaretu! A Jezus rzekł: – Jam jest! Powiedziałem wam już to, więc jeśli Mnie szukacie, zostawcie innych w spokoju. Na Jego słowo: „Jam jest” upadli powtórnie żołdacy na ziemię, powykręcani, jak cierpiący na padaczkę, a tymczasem Apostołowie otoczyli znowu Judasza, rozgoryczeni przeciw niemu do najwyższego stopnia. Jezus zaś rzekł do leżących żołnierzy: – Wstańcie! I wstali zaraz, strachem przejęci; lecz gdy Judasz nadal kłócił się z Apostołami, a ci i na straż poczęli naciskać, zwrócili się żołnierze przeciw Apostołom, a oswobodziwszy w ten sposób Judasza, groźnie zażądali od niego, by dał im umówiony znak; mieli bowiem surowy nakaz tego tylko pojmać, kogo on pocałuje. Judasz więc rad nie rad przystąpił do Jezusa, uścisnął Go i pocałował, mówiąc:

    – Bądź pozdrowiony, Mistrzu! A Jezus odrzekł mu: – Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego! W tej chwili jednak otoczyli Go w koło żołnierze, a siepacze Go pochwycili. Judasz chciał uciekać, lecz Apostołowie przytrzymali go, a nacierając na żołnierzy, zawołali: – Panie, czy mamy wziąć się do mieczów? Piotr zaś w zapalczywości, nie czekając odpowiedzi, ciął mieczem Malchusa, pachołka arcykapłana, który chciał ich odpędzić i odciął mu kawałek ucha. Zraniony Malchus upadł na ziemię, więc zamieszanie stało się jeszcze większe.

    […]

    Judasz błądził długo po skalistej dolinie Hinnom na południe od Jerozolimy, pełnej śmieci, odpadków i nieczystości. Szatan opanowawszy go, nie dał mu spoczynku, a rozpacz rozsiadła się w jego sercu. Gnany niepokojem, podszedł w pobliże domu Kajfasza, właśnie gdy Jezus był w więzieniu. Lękliwie skradał się koło zabudowania, mając przy sobie u pasa pęk związanych srebrników, zapłatę swej zdrady. W budynku sądowym panowała cisza, widać było tylko pilnujące straże. Zbliżył się Judasz i nie poznany przez nich, zapytał jednego żołnierza, co też zamierzają zrobić z Galilejczykiem. Odpowiedziano mu, że już skazany na śmierć i że dziś będzie ukrzyżowany. Podszedłszy dalej, usłyszał znów żołnierzy rozmawiających między sobą, jak okrutnie obchodzono się z Jezusem i jak cierpliwie On to wszystko znosił.

    Z rozmowy dowiedział się dalej Judasz, że z brzaskiem dnia stawią znowu Jezusa przed Wielką Radę, by uroczyście i prawomocnie wydać nań wyrok. Chciwie, a zarazem z udręczeniem zbierał Judasz te wiadomości, lecz tymczasem zaczęło świtać, a w domu i koło domu ruch zrobił się większy, Judasz przeto cofnął się na tył domu, by nie być widzianym; podobnie jak Kain uciekał przed ludźmi, a zwątpienie opanowywało go coraz więcej. Lecz, oto, co napotkał! Natrafił właśnie na miejsce, gdzie obrabiano krzyż; pojedyncze kawałki leżały w porządku koło siebie a robotnicy spali otuleni w koce; nad Górą Oliwną tymczasem niebo zaczęło blask rzucać, a światło zdawało się niby wzdrygać paść na narzędzie naszego odkupienia. Przerażenie ogarnęło Judasza na widok tego krzyża, na którym miał zawisnąć Mistrz przezeń zaprzedany. Uciekł czym prędzej, ale nie zbyt daleko, bo chciał tu w ukryciu oczekiwać wyniku rannego sądu.

    […] Judasz w pobliżu się ukrywał, więc słyszał gwar, jaki powstał przy wyprowadzaniu Jezusa; do uszu jego dochodziły urywki rozmowy tych, którzy, opóźniwszy się, doganiali pochód. Słyszał, jak mówili: – Teraz prowadzą Go do PiłataWielka Rada” skazała Galilejczyka na śmierć, musi pójść na krzyż. Przy życiu przecie nie zostanie; obeszli się z Nim już i tak dobrze. Cierpliwy jest, nad miarę; nic nie mówił, tylko powiedział, że jest Mesjaszem i że będzie siedział po prawicy Boga; więcej nie chciał się nic tłumaczyć i dlatego musi iść na krzyż. Gdyby był tego nie powiedział, nie mogliby Mu udowodnić, że zasłużył na karę śmierci, a tak już przepadło. Ten łotr, który Go zaprzedał, był Jego uczniem i na krótki czas przedtem pożywał z Nim baranka wielkanocnego. Nie chciałbym maczać ręki w tej sprawie. Bądź co bądź jaki jest Galilejczyk, ale żadnego przyjaciela nie wydał na śmierć za pieniądze. Zaprawdę, ten niecnota zasługuje także na szubienicę.

    Słyszał to wszystko Judasz, widział, że już Jezus zgubiony jest bez ratunku, więc duszę jego owładnęła czarna trwoga, spóźniona skrucha i rozpacz. Dręczony przez szatana, puścił się cwałem. Trzos srebrników, uwieszony u pasa pod płaszczem, był mu bodźcem piekielnym i ościeniem. Ujął go w rękę, by uderzając mu o bok, nie sprawiał zbytniego chrzęstu i biegł na oślep przed siebie; ale nie pobiegł za Jezusem, by rzucić Mu się do nóg, by błagać Go o litość i przebaczenie i umrzeć z Nim razem; nie poszedł wyznać ze skruchą swą winę przed Bogiem, lecz chciał przed ludźmi zrzucić z siebie winę i pozbyć się zapłaty za zdradę. Pobiegł więc jak szalony do świątyni, gdzie po osądzeniu Jezusa zebrało się wielu starszych członków Rady, którzy byli przełożonymi nad kapłanami, pełniącymi służbę.

    Gdy Judasz, zmieniony na twarzy, zrozpaczony, stanął przed nimi, spojrzeli najpierw ze zdziwieniem po sobie, a potem z szyderczym uśmiechem utkwili w Judasza dumne spojrzenia. On zaś wyrwał zza pasa trzos srebrników, wyciągnął je ku nim i rzekł, gwałtownie wzruszony: – Odbierzcie te pieniądze, którymi skusiliście mnie do wydania Sprawiedliwego! Odbierzcie te pieniądze, a puśćcie Jezusa. Rozwiązuję nasza umowę; zgrzeszyłem ciężko, zdradziwszy krew niewinną. Lecz kapłani teraz dopiero dali mu odczuć całą swa pogardę dla niego. Wyciągnęli ręce, niby odpychając podawane srebrniki, jak gdyby nie chcieli się zanieczyszczać przez dotknięcie nagrody za zdradę, i rzekli: – Co nas to obchodzi, że ty zgrzeszyłeś? Jeśli mniemasz, żeś sprzedał niewinną krew, to już twoja rzecz. My wiemy, cośmy kupili od ciebie i znaleźliśmy Go winnym śmierci. Pieniądze sobie schowaj, nie chcemy się ich nawet dotykać!

    Tak mówili prędko i z roztargnieniem, jak ludzie, którzy, zajęci interesami, chcą okazać natrętnemu, że radziby się go pozbyć; wreszcie z pogardą odwrócili się od niego. Jego zaś złość porwała i rozpacz, przyprawiająca go prawie o utratę zmysłów; włosy zjeżyły mu się na głowie. Rozerwał obiema rękami łańcuszek, na którym nanizane były srebrniki, rzucił im je pod nogi, że aż rozsypały się po całej świątyni i wybiegł jak szalony za miasto.

    I znowu błądził na oślep po dolinie Hinnom, a szatan w strasznej postaci trzymał się wciąż jego boku i szeptał mu do ucha wszystkie przekleństwa Proroków, wypowiedziane o tej dolinie, na której Żydzi niegdyś ofiarowali bałwanom własne dzieci; chciał go w ten sposób przywieść do ostatecznej rozpaczy. Zdawało się Judaszowi, że prorok palcem wskazuje na niego, mówiąc te słowa: Wyjdą i będą oglądać zwłoki tych, którzy zgrzeszyli przeciw Mnie, a robak ich nie umrze, a ogień ich nie wygaśnie. To znowu brzmiało mu w uszach: Kainie, gdzie jest Abel, brat twój? Co uczyniłeś? Krew jego woła o pomstę do Mnie. Przeklęty będziesz na ziemi, błąkać się będziesz i uciekać od widoku ludzi! Błądząc tak, przybył Judasz nad potok Cedron i spoglądał ku Górze Oliwnej, lecz w tej chwili odwrócił się ze zgrozą.

    Wszak niedawno słyszał tam słowa: – Przyjacielu, po co przyszedłeś? Judaszu, pocałowaniem zdradzasz Syna człowieczego! Straszne przerażenie przejęło duszę Judasza, gdy to wspomniał, zmysły odmawiały mu służby, jednej myśli nie mógł zebrać, a czarny, wróg szeptał mu wciąż do uszu: – Tu, przez Cedron uciekał Dawid przed Absalonem; Absalon obwiesił się na drzewie i tak zginął. O tobie to zarazem prorokował Dawid, gdy mówił: „Złem odpłacili dobre, będzie miał surowego sędziego, szatan stanie po jego prawicy, wszelki sąd go potępi, krótkie będą dni jego życia; urząd jego obejmie kto inny, Pan zawsze mieć będzie w pamięci złośliwość jego przodków, i grzechy matki jego, bo bez litości prześladował ubogich, zabił zasmuconego. Lubował się w przekleństwach, niech więc będzie przeklęty; i oto wziął na siebie przekleństwo jak szatę, jak woda wcisnęło się ono w jego wnętrzności, jak oliwa weszło w jego golenie, odziała go klątwa jak szata, jak pas, który go opasuje na wieki.

    Poznawał Judasz, jak na jotę stosuje się to wszystko do niego, a sumienie dręczyło go strasznie, gorzej niż męki cielesne. Właśnie zabłądził w miejsce bagniste, pełne rumowisk i nieczystości, na południowy wschód od Jerozolimy u stóp góry Zgorszenia, gdzie go nikt nie mógł widzieć. Ale sumienie dręczyło go coraz więcej, a z miasta dolatywał doń głośny zgiełk, szatan zaś szeptał mu do ucha słowa: Oto prowadzą Go na śmierć! Ty Go zaprzedałeś! A wiesz ty, że napisano jest w Zakonie: „Kto sprzeda jedne duszę z braci swoich z dzieci Izraela i weźmie za nią zapłatę, śmiercią ma umrzeć. Zrób raz koniec, nędzniku! Zrób koniec! A Judasz, pod wpływem tych podszeptów, oddał się zupełnie rozpaczy; zdjąwszy pas, obwiesił się na drzewie o wielu rozgałęzieniach, wyrastającym z zagłębienia ziemi. A gdy już wisiał, rozpękło się jego ciało i wnętrzności wyleciały na ziemię.

    PCh24.pl/źródło: Żywot i bolesna męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Marki Jego Marii według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich (za: pasja.wg.emmerich.fm.interia.pl)

    _______________________________________________________________________________

    Bł. Anna Katarzyna Emmerich widziała UPADEK Europy! Burzenie kościołów, 'Wrogie Prusy, Moskwa niosąca wiele zła'

    fot. Gabriel von Max via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Bł. Anna Katarzyna Emmerich widziała UPADEK Europy! Burzenie kościołów, ‘Wrogie Prusy, Moskwa niosąca wiele zła’

    “Widziałam różne części ziemi. Mój przewodnik wskazał mi Europę i pokazując mi piaszczyste miejsce, wyrzekł te znaczące słowa: “Oto wrogie Prusy” (…) “Oto Moskwa niosąca ze sobą wiele zła.”

    Anna Katarzyna urodziła się 8 września 1774 r. w ubogiej rodzinie w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, w północno-wschodnich Niemczech.Oprócz łaski stygmatów Anna Katarzyna Emmerich od 4 roku życia miała dar widzenia spraw nadprzyrodzonych, dotyczących męki i śmierci Pana Jezusa, życia Najświętszej Maryi Panny, świętych i uroczystości kościelnych, w których skromna, niewykształcona wieśniaczka wykazywała zadziwiającą znajomość topografii, szczegółów archeologicznych i historycznych, objawionych jej w wizjach wypadków. Miała również wizję misternego burzenia Kościoła przez masonerię świecką i kościelną.

    A oto fragmenty wizji:

    “Widziałam różne części ziemi. Mój przewodnik wskazał mi Europę i pokazując mi piaszczyste miejsce, wyrzekł te znaczące słowa: “Oto wrogie Prusy”. Pokazał mi następnie punkt najbardziej wysunięty na północ mówiąc: “Oto Moskwa niosąca ze sobą wiele zła.” (A III.133)*

    Mieszkańcy odznaczali się niesłychaną pychą. Zobaczyłam, że zbrojono się i pracowano wszędzie. Wszystko było ciemne i zagrażające. Zobaczyłam tam świętego Bazylego i innych (przyp. wyd. franc.: na Placu Czerwonym jest katedra św. Bazylego). Ujrzałam pałac o lśniących dachach. Na nim stał szatan na czatach. Widziałam, że spośród demonów związanych przez Chrystusa w czasie jego zstąpienia do piekieł, kilku się niedawno rozwiązało i wskrzesiło tę sektę (masonerii). Zobaczyłam, że inne zostaną uwolnione… (19.10.1823)

    Ujrzałam straszne skutki działań wielkich propagatorów “światła” wszędzie tam, gdzie dochodzili oni do władzy i przejmowali wpływy albo dla obalenia kultu Bożego oraz wszelkich praktyk i pobożnych ćwiczeń, albo dla uczynienia z nich czegoś równie próżnego jak używane przez nich słowa: światło, miłość, duch. Usiłowali pod nimi ukryć przed sobą i innymi opłakaną pustkę swych przedsięwzięć, w których Bóg był niczym. (A. III 161).

    Zobaczyłam ludzi z tajnej sekty podkopującej nieustannie wielki Kościół… (A. III.113) i zobaczyłam blisko nich obrzydliwą Bestię, która wyszła z morza.

    Miała ogon jak u ryby, pazury jak u lwa i liczne głowy, które otaczały jak korona jej największą głowę. Miała pysk szeroki i czerwony. Była w cętki jak tygrys i okazywała wielką zażyłość wobec burzących. Kładła się często pośród nich, gdy pracowali. Oni zaś często wchodzili do pieczary, w której czasami się chowała. W tym czasie widziałam tu i tam na całym świecie wielu ludzi dobrych i pobożnych przede wszystkim duchownych znieważanych, więzionych i uciskanych i miałam wrażenie, że któregoś dnia staną się męczennikami. (A. III.113).

    Kościół był już w dużej mierze zburzony, tak że pozostawało jeszcze tylko prezbiterium z ołtarzem. Ujrzałam burzących, jak weszli do niego razem z bestią. Wchodząc do Kościoła z bestią burzyciele napotkali tam potężną niewiastę pełną majestatu. Zdawało się, że spodziewała się dziecka, szła bowiem powoli. Nieprzyjaciół ogarnęło przerażenie na jej widok, a bestia nie mogła postąpić nawet o jeden krok. Wyciągnęła w powietrzu najbardziej wściekłą szyję w kierunku tej niewiasty, jak gdyby chciała ją pożreć. Lecz Ona się odwróciła i upadła na twarz. Zobaczyłam wtedy bestię uciekającą w kierunku morza, a nieprzyjaciele biegli w wielkim nieładzie. (A. III.113)

    Zobaczyłam Kościół św. Piotra i ogromną ilość ludzi pracującą by go zburzyć. Ujrzałam też innych naprawiających go. Linia podziału pomiędzy wykonującymi tę dwojaką pracę ciągnęła się przez cały świat. Dziwiła mnie równoczesność tego, co się dokonywało. Burzyciele odrywali wielkie kawały (budowli). Byli to w szczególności zwolennicy sekt w wielkiej liczbie, a z nimi – odstępcy. Ludzie ci, wykonując swą niszczycielską pracę, wydawali się postępować według pewnych wskazań i jakiejś zasady. Nosili białe fartuchy, obszyte niebieską wstążką i przyozdobione kieszeniami z kielniami przyczepionymi do pasa. Mieli szaty wszelkiego rodzaju. Byli pomiędzy nimi ludzie dostojni, wielcy i potężni w mundurach i z krzyżami, którzy jednak nie przykładali sami ręki do dzieła, lecz kielnią oznaczali na murach miejsca, które trzeba było zniszczyć. Z przerażeniem ujrzałam wśród nich także katolickich kapłanów. Zburzono już całą wewnętrzną część Kościoła. Stało tam jeszcze tylko prezbiterium z Najświętszym Sakramentem. (A. II. 202-203)”.

    Kościół św. Piotra był zniszczony, z wyjątkiem prezbiterium i głównego ołtarza. (A. III. 118) Widziałam znowu atakujących i burzących Kościół św. Piotra. Zobaczyłam, że na końcu Maryja rozciągnęła płaszcz nad Kościołem i nieprzyjaciele Boga zostali przepędzeni. (A. II.414) Znowu miałam wizję tajnej sekty podkopującej ze wszystkich stron Kościół św. Piotra. Pracowali oni przy pomocy różnego rodzaju narzędzi i biegali to tu, to tam, unosząc ze sobą kamienie, które z niego oderwali. Musieli jedynie pozostawić ołtarz. Nie mogli go wynieść. Zobaczyłam, jak sprofanowano i skradziono obraz Maryi. (A. III. 556) Poskarżyłam się Papieżowi. Pytałam go, jak może tolerować, że jest tylu kapłanów wśród burzących. Widziałam przy tej okazji, dlaczego Kościół został wzniesiony w Rzymie. To dlatego, że tam jest centrum świata i że wszystkie narody są z nim na różne sposoby związane.

    Zobaczyłam też, że Rzym stoi jak wyspa, jak skała pośrodku morza, gdy wszystko wokół niego obraca się w ruinę. Gdy patrzyłam na burzących, zachwycała mnie ich wielka zręczność. Posiadali wszelkie rodzaje maszyn, wszystko dokonywało się według pewnego planu. Nic nie waliło się samo. Nie robili hałasu. Na wszystko zwracali uwagę, uciekali się do wszelkich rodzajów podstępów i kamienie wydawały się często znikać w ich rękach. Niektórzy z nich ponownie budowali; niszczyli to, co było święte i wielkie, a to, co budowali było próżne, puste i powierzchowne. Np. wynosili kamienie z ołtarza i budowali z nich schody wejściowe. (A. III. 556)

    )przekład z fr. Ewa Bromboszcz. Raoul Auclair. Prophétie de Catherine Emmerich pour notre Temps, Nouvelles Ed. Latines, Paryż 1974)

    Oznaczenia francuskiego wydawcy w tekście określają źródło cytatów:

    * A: Vie d’Anne-Catherine Emmerich (t. I-III) K. E. Schmoeger, Téqui 1950

    Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 lutego

    Święta Józefina Bakhita, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Hieronim Emiliani
      •  Święty Idzi Maria od św. Józefa, zakonnik
    ***
    Święta Józefina Bakhita

    Józefina Bakhita urodziła się w 1868 r. w Sudanie. W wieku około 10 lat została porwana i stała się niewolnicą. Wielokrotnie sprzedawana kolejnym właścicielom, doświadczyła niemal wszystkich fizycznych i duchowych cierpień wynikających z niewolnictwa. Gdy ostatecznie znalazła się w rękach Callisto Legnani’ego, włoskiego konsula, odzyskała wolność. Wraz z nim udała się do Włoch, by zajmować się jego rodziną. Tam zetknęła się ze zgromadzeniem Córek Miłosierdzia, które podjęło trud jej religijnego wykształcenia. Po kilku miesiącach przygotowań Bakhita przyjęła chrzest i bierzmowanie. Otrzymała wówczas imię Józefina – jako znak nowego życia. Kilka lat później wstąpiła do zgromadzenia Córek Miłosierdzia w Wenecji. Przez następnych 50 lat służyła Bogu i współsiostrom, podejmując najprostsze prace: gotowanie, sprzątanie, szycie. Jej przyjemny wygląd i ciepły głos pomagał wielu biednym i opuszczonym, którzy przychodzili do klasztoru, w którym mieszkała. Po długotrwałej chorobie zmarła w 1947 r.
    W 1992 r. beatyfikował ją św. Jan Paweł II. W następnym roku, podczas swej podróży apostolskiej do Afryki, mówił: “Ciesz się, Afryko! Bakhita wróciła do ciebie: córka Sudanu, sprzedana w niewolę, cieszy się już wolnością – wolnością wiekuistą, wolnością świętych!” W październiku 2000 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefinę Bakhitę. Benedykt XVI w encyklice Spe salvi przytoczył natomiast jej życiorys jako przykład nierozerwalnej i determinującej relacji wiary i nadziei w życiu chrześcijan.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 lutego

    Błogosławiony Pius IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard, król
      •  Święty Teodor, żołnierz, męczennik
      •  Święta Koleta z Corbie, dziewica
      •  Święty Gwaryn, biskup
      •  Święty Jan z Triory, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna, dziewica
    ***

    Błogosławiony Pius IX

    Jan Maria Mastai Ferretti przyszedł na świat w dniu 13 maja 1792 roku w Senigalii, we Włoszech, w rodzinie hrabiowskiej jako drugie dziecko Hieronima i Katarzyny Sollazi. Matka troszczyła się o religijne wychowanie i wrażliwość na potrzeby bliźnich. Rodzina głęboko przeżyła śmierć papieża Piusa VI, który umarł na wygnaniu w Walencji. Katolicy obawiali się o przyszłość Kościoła. Kościoły zamykano, mordowano biskupów, księży i świeckich wiernych Chrystusowi. Ale Opatrzność Boża czuwała nad Kościołem. Nowym papieżem został Pius VII.
    Tymczasem Jana Marię oddano na naukę do kolegium w Volterra w Toskanii. W młodości cierpiał na chorobę (prawdopodobnie epilepsję), z której został uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Loretańskiej. Wciąż głęboko przeżywał prześladowania Kościoła i jego pasterzy. Jego wujek, biskup Pesaro, został porwany i uwięziony za wierność nowemu papieżowi. Stryj, kanonik u Św. Piotra, za to samo został wypędzony z Rzymu. W końcu podniesiono rękę na papieża – uwięziono Piusa VII: najpierw w Sawonie, potem w Fontainebleau. Wydawało się, że władza doczesna papieży upadła pod ciężką ręką cesarza Napoleona I Bonaparte. Przyszłość przyniosła odmianę losu.
    W 1819 r. Jan Maria przyjął święcenia kapłańskie. Został wkrótce mianowany rektorem instytutu wychowawczego “Tata Giovanni”. W latach 1823-1825 towarzyszył nuncjuszowi apostolskiemu w Chile. Pełnił potem funkcję dyrektora rzymskiego hospicjum św. Michała.
    W 1827 roku, mając 35 lat, został biskupem Spoleto, a po pięciu latach – Imoli. Jako ordynariusz wyróżniał się wielką troską o dobro wiernych, otaczał opieką duchowieństwo i seminarzystów, popierał przedsięwzięcia wychowawcze i oświatowe. Przy tak wielu obowiązkach potrafił prowadzić głębokie życie duchowe. Wiele czasu poświęcał na modlitwę i kontemplację, ożywiany żarliwą pobożnością maryjną i kultem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Godność kardynalską otrzymał w 1840 roku. Sześć lat później, w dniu 1 czerwca 1846 roku, zmarł papież Grzegorz XVI. Świat katolicki czekał na wybór Ojca świętego.
    Nadeszła noc 14 czerwca 1846 roku. Dochodziła północ, kiedy za kilkudziesięcioma kardynałami zamknęła się brama konklawe. Zaczęło się pełne niepokoju oczekiwanie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, kto przejmie stery Kościoła w obliczu nadchodzących politycznych zmian. Państwo Kościelne, od tysiąca lat przypisane następcom świętego Piotra, zaczynało chylić się ku upadkowi. Świecka władza papieży stawała się nieznośnym obciążeniem dla nich samych, jak i dla ich poddanych. Wiecznym Miastem coraz częściej wstrząsały bunty niezadowolonej ludności.
    Dwa dni później, w dniu 16 czerwca 1846 roku, Jan Mastai został wybrany na papieża. Przyjął imię Piusa IX – z wdzięczności dla Piusa VII, który wiele lat wcześniej zezwolił na udzielenie mu święceń. Tamta dyspensa była konieczna, w młodości bowiem Jan cierpiał na epilepsję, co w zwykłych warunkach zamykało drogę do kapłaństwa. Z tej samej zresztą przyczyny nie został wcześniej przyjęty do gwardii papieskiej. Po święceniach już nigdy ataki nie powtórzyły się. Teraz miał 54 lata.
    Pius IX był wielkim papieżem na trudne czasy. Jego uwagę pochłaniały w dużej mierze sprawy Państwa Kościelnego, którego integralność starał się zachować, zarazem reformując je od wewnątrz. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały tylko na krótki czas. Ponieważ droga do zjednoczenia Włoch wiodła przez uwolnienie się od zwierzchnictwa Austrii, większość Włochów spodziewała się, że wojska papieskie razem z nimi zaatakują Austrię. Pius IX, mimo wielkiej sympatii do ruchu narodowego, stanowczo odmówił.

    Błogosławiony Pius IX

    W listopadzie 1848 roku mianowany przez niego nowy premier, Pellegrino Rossi, został zamordowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy. Prawie nikt z ludzi Kościoła nie wyobrażał sobie wtedy, żeby papiestwo mogło skutecznie funkcjonować bez własnego państwa. Dlatego też Pius IX zdecydował się poprosić o zbrojną interwencję Francję, Austrię, Hiszpanię i Neapol.
    Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy, całą administracją i polityką państwa obarczył konserwatywnego kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe. Jego konserwatywne przekonania i wrogość do tendencji rewolucyjnych siłą rzeczy odbijały się na polityce państwa. To powodowało niepokoje społeczne i w efekcie trzeba było angażować coraz więcej sił policyjnych. Mimo wszystko udało się względnie ustabilizować gospodarkę. Wiele zostało też zrobione w dziedzinie architektury i sztuki: restaurowano zabytki, prowadzono wykopaliska, otwarto liczne zakłady dobroczynne. Wszystkie te zmiany mogły jednak tylko opóźnić nadejście nieuchronnego końca. Lecz dla papieża i wielu katolików ta nieuchronność była niemożliwa do przyjęcia.
    W 1860 roku wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego. Pius IX nie ustępował. Odrzucił propozycję rezygnacji z państwa za cenę suwerenności Rzymu. Sądził, że uderzy to w Kościół i uważał za swój obowiązek sprzeciwianie się temu bez względu na koszty. Osobom ze swego otoczenia powtarzał: “W ludzkich sprawach trzeba robić tyle, ile można, i tym się zadowolić, a resztę zawierzyć Opatrzności, która uleczy wady i niedostatki człowieka”. W 1864 roku ogłosił encyklikę Quanta cum, w której potępił między innymi racjonalizm, socjalizm, wolność prasy, równość kultów wobec prawa i nieskrępowaną wolność sumienia. Do encykliki dołączono Syllabus – wykaz 80 błędów nauk epoki, wśród których znalazły się socjalizm i komunizm, wolnomularstwo, nowoczesny liberalizm i odrzucanie władzy papieskiej.
    Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl zwołania soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego. Rankiem dnia 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji Pastor aeternus, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na “tak”.
    “Ten dogmat przyszedł w momencie, kiedy był najbardziej potrzebny” – mówiono później. Rzeczywiście, wzmacniał on autorytet następcy świętego Piotra właśnie wtedy, gdy bezpowrotnie tracił on oparcie w strukturach doczesnych. Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. W dniu 15 września kilkutysięczny oddział papieski bez walki złożył broń przed nadchodzącymi wojskami włoskimi. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. W dniu 15 września, o godzinie dziesiątej, do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów Państwa Kościelnego.
    Ostatnie lata życia papież spędził w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się “więźniem Watykanu”. Ten swoisty tytuł na ponad pół wieku miał przylgnąć do papieży, aż do czasu, kiedy państwo włoskie pojednało się z papiestwem i potwierdziło suwerenność państwa Watykan (w 1929 roku, gdy papież Pius XI podpisał traktaty laterańskie). Szczerze oddany Chrystusowi, uważał, że dla dobra Kościoła musi działać nawet wbrew swoim naturalnym cechom. Był bowiem człowiekiem o niezwykłym uroku osobistym, pełnym prostoty i zarazem wewnętrznej godności. Każdy, kto znał go bliżej, stawał się jego przyjacielem. Pod wrażeniem jego osobowości byli nawet niekatolicy. Kiedy jednak w grę wchodziły sprawy wiary, stawał się nieustępliwy.
    Papież odnowił hierarchię kościelną w Anglii i Holandii, popierał rozwój katolicyzmu w Ameryce Północnej, zawarł konkordaty z kilkunastoma krajami, czynnie występował w obronie praw Kościoła w Niemczech w okresie Kulturkampfu. Miało to szczególne znaczenie na terenach zaboru pruskiego, w Polsce, gdzie walka władz niemieckich z Kościołem katolickim zmierzała do osłabienia tożsamości religijno-narodowej polskiego narodu. Uwięzionego wówczas arcybiskupa gnieźnieńskiego Mieczysława Ledóchowskiego Pius IX mianował kardynałem. Występował w obronie unitów na Podlasiu, siłą zmuszanych przez carat do przejścia na prawosławie. Beatyfikował Andrzeja Bobolę i kanonizował Jozafata Kuncewicza. Przeciwstawiał się rusyfikacji nabożeństw na ziemiach polskich, poparł utworzenie w Rzymie przez zmartwychwstańców Kolegium Polskiego, w czasie powstania styczniowego apelował do Austrii i Francji, by pospieszyły Polsce z pomocą, a cara wzywał do zaprzestania represji.
    W 1854 r. Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP.
    Pius IX był jednym z tych papieży, którzy wytrwale pracowali nad podniesieniem do chwały ołtarzy wiernych synów i córki Kościoła. Podjął i daleko posunął wielką liczbę procesów kanonizacyjnych. Franciszka Salezego i Alfonsa Liguoriego, po skrupulatnym zbadaniu ich dzieł, ogłosił doktorami Kościoła.
    Zmarł w dniu 7 lutego 1878 roku w wieku 86 lat. Pozostawił po sobie dobrą pamięć i szczery żal katolików na całym świecie. Pontyfikat tego papieża, tercjarza franciszkańskiego, był – po św. Piotrze Apostole – najdłuższym w dziejach Kościoła katolickiego. Trwał 32 lata.
    Św. Jan Paweł II wprowadził go do grona błogosławionych w dniu 3 września 2000 roku. Jak mówił, Pius IX “pośród burzliwych wydarzeń swojej epoki był wzorem bezwarunkowej wierności wobec niezmiennego depozytu prawd objawionych. Wypełniając w każdych okolicznościach powinności swojej posługi, potrafił przyznać absolutne pierwszeństwo Bogu i wartościom duchowym (…) Był otoczony miłością wielu, ale także nienawidzony i oczerniany. Postawa Piusa IX (…) i podejmowane przezeń doraźne decyzje były wówczas i pozostają do dziś przedmiotem polemik, ale beatyfikując któregoś ze swoich synów, Kościół nie wyraża przez to uznania dla dokonanych przezeń wyborów historycznych, ale wskazuje go jako godnego naśladowania i czci ze względu na jego cnoty, ku chwale łaski Bożej, która w nich jaśnieje”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Więzień Watykanu – bł. Pius IX

    Więzień Watykanu – bł. Pius IX

    bł. Pius IX – Jilligate, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Europa połowy dziewiętnastego wieku była kontynentem w stanie wrzenia. Także państwo kościelne było pod ogromną presją z jednej strony koniecznych reform i modernizacji, z drugiej procesu zjednoczenia Włoch, które mogło się dokonać tylko kosztem przejęcia terenów będących we władzy papieża. 7 lutego wspominamy w liturgii błogosławionego Piusa IX, papieża o najdłuższym pontyfikacie po św. Piotrze, uciekającego w przebraniu, potem “więźnia Watykanu”.

    Jan Maria Mastai Ferretti przyszedł na świat 13 maja 1792 roku w Senigalii, we Włoszech. W 1819 r. przyjął święcenia kapłańskie. Mając 35 lat został biskupem Spoleto, a po pięciu latach – Imoli. 16 czerwca 1846 roku, Jan Mastai został wybrany na papieża. Przyjął imię Piusa IX. Miał 54 lata.

    W listopadzie 1848 roku mianowany przez Papieża Piusa IX nowy premier, Pellegrino Rossi, został zamordowany. To był cios i dla papieża. Uznał, że nie może dłużej pozostać w Rzymie, bo to oznaczałoby zgodę na rewolucyjne zmiany. W jesienny poranek, w czarnej sutannie i w ciemnych okularach, wyjechał potajemnie z miasta. Udał się do Gaety, a potem do Neapolu. W tym czasie Rzym ogłosił się republiką i pozbawił papieża jego świeckiej władzy.
    Udręczony sytuacją Pius IX, po powrocie do stolicy, całą administracją i polityką państwa obarczył kardynała Antonellego. Sam chciał być przede wszystkim pasterzem Kościoła. Nie było to jednak do końca możliwe.

    Pius IX był wielkim papieżem na trudne czasy. Jego uwagę pochłaniały w dużej mierze sprawy Państwa Kościelnego, którego integralność starał się zachować, zarazem reformując je od wewnątrz. Zreorganizował administrację, dopuścił do udziału w rządzie centralnym przedstawicieli prowincji, a wreszcie ogłosił konstytucję. Były to jednak półśrodki, które zadowalały tylko na krótki czas.
    W 1854 roku Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu NMP.
    W 1860 roku wojsko Zjednoczonego Królestwa Włoskiego opanowało większość terytorium Państwa Kościelnego.
    Nadchodził rok 1869. Od dłuższego czasu dojrzewała myśl zwołania soboru. Pius IX liczył, że dzięki niemu możliwe będzie przeciwstawienie się racjonalizmowi i wszystkiemu, co on ze sobą niesie. W grudniu zgromadzenie biskupów zostało otwarte. Ojcowie soboru pracowali z pośpiechem. Im też udzieliło się napięcie, które ogarnęło Europę. W powietrzu wisiała wojna Francji z Prusami, co musiało się odbić na losach Państwa Kościelnego.

    Rankiem 18 lipca nad Rzymem przeszła ciężka burza, jakby zwiastując zbliżające się wydarzenia. Zebrani w auli soborowej biskupi, w blasku błyskawic i huku przewalających się nad miastem gromów, głosowali właśnie nad przyjęciem konstytucji Pastor aeternus, która formułowała dogmat o nieomylności papieskiej. Miażdżąca większość biskupów oddała głosy na “tak”.
    Po miesiącu, w związku z wybuchem wojny, Rzym opuścił korpus francuski. Obszar świeckiej władzy papieża ograniczył się już tylko do murów Wiecznego Miasta. Pius IX kazał ich bronić, aż powstanie w nich wyłom. Działa oblegających dokonały tego wkrótce. W dniu 15 września 1870 r., o godzinie dziesiątej, do Rzymu wkroczył generał wojsk włoskich Cadorna. Tak zakończył się tysiącletni etap dziejów Państwa Kościelnego.

    Ostatnie lata życia papież spędził w murach pałacu papieskiego, nie opuszczając ich ani razu. Na znak protestu ogłosił się “więźniem Watykanu”. Ten swoisty tytuł przylgnął do papieży aż do roku 1929, gdy Pius XI podpisał traktaty laterańskie. Pius IX zmarł 7 lutego 1878 roku, mając 86 lat. Jego pontyfikat trwał 32 lata. Jan Paweł II beatyfikował go 3 września 2000 roku.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 lutego

    Święci męczennicy
    Paweł Miki i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Dorota, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Paweł Miki i Towarzysze
    Na początku XVI wieku chrześcijaństwo w Japonii rozwijało się bardzo dynamicznie. Pierwszym misjonarzem w tym kraju był św. Franciszek Ksawery w latach 1549-1551. Niestety, pięknie zapowiadające się dzieło zostało prędko zatrzymane przez fanatyzm władców. Wybuchło nagłe, bardzo krwawe prześladowanie. Na te właśnie czasy przypada bohaterska śmierć św. Pawła Miki i jego 25 Towarzyszy. Wśród tych męczenników było 3 jezuitów, 6 franciszkanów i 17 tercjarzy franciszkańskich.
    Paweł Miki urodził się koło Kioto w zamożnej rodzinie w roku 1565. Miał zaledwie 5 lat, kiedy otrzymał chrzest – w Japonii w XVI w. zdarzało się to niezwykle rzadko. Kształcił się u jezuitów, do których w wieku 22 lat wstąpił. Będąc klerykiem, pomagał misjonarzom jako katechista. Po nowicjacie i studiach przemierzył niemal całą Japonię, głosząc naukę Chrystusa. Kiedy miał już otrzymać święcenia kapłańskie, w 1597 r. wybuchło prześladowanie. Aresztowano go i poddano torturom, aby wyrzekł się wiary. W więzieniu spotkał się z 23 Towarzyszami. Po torturach obwożono ich po mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. Paweł wykorzystał okazję, by zebranym tłumom głosić Chrystusa. Więźniów umieszczono w więzieniu w pobliżu miasta Nagasaki. Dołączono do nich jeszcze dwóch chrześcijan, których aresztowano za to, że usiłowali nieść pomoc więźniom. Na naleganie prowincjała władze zgodziły się dopuścić do skazanych kapłana z sakramentami. Tę okazję wykorzystali dwaj nowicjusze, by na jego ręce złożyć śluby zakonne.
    Poza miastem ustawiono 26 krzyży, na których zawieszono aresztowanych chrześcijan. Paweł Miki jeszcze z krzyża głosił zebranym poganom Chrystusa, dając wyraz swojej radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią. Zachęcał do wytrwania także swoich Towarzyszy. Męczennicy przeszyci lancami żołnierzy dopełnili swej ofiary 5 lutego 1597 r. Są to pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu. Do chwały błogosławionych wyniósł ich Urban VIII w roku 1627, a do chwały świętych – Pius IX w roku 1862. Ten sam papież doprowadził ponadto do beatyfikacji kolejnych 205 męczenników japońskich, którzy ponieśli śmierć w wieku XVII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Paweł Miki SJ – upodobniony do Chrystusa

    Św. Paweł Miki SJ - upodobniony do Chrystusa

    (fot. Wikimedia Commons)

    ***

    Umierał na krzyżu jak nasz Pan Jezus Chrystus, 5 lutego 1597 r. w Nagasaki, razem z 25 ukrzyżowanymi męczennikami. Prężnie rozwijające się młode chrześcijańskie wspólnoty spotkało niespodziewanie okrutne prześladowanie. Ich powodem była miedzy innymi konkurencja pomiędzy kupcami portugalskimi i hiszpańskimi. Japończycy poczuli się zagrożeni słysząc pogłoski, że chrześcijańscy misjonarze, głównie jezuici i franciszkanie są szpiegami europejskich potęg usiłujących zapanować nad krajem.

    Paweł Miki urodził się ok. 1565 r. w zamożnej rodzinie niedaleko Kioto. Będąc dzieckiem otrzymał Chrzest św. Gdy miał jedenaście lat rozpoczął naukę w szkole prowadzonej przez jezuitów. Wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w wieku 22 lat. Po nowicjacie i odbytych studiach przez długi czas był wędrownym katechistą na terenie całej Japonii. Przygotował także na piśmie w języku japońskim główne prawdy wiary. Niedługo przed przyjęciem przez niego święceń kapłańskich wybuchły prześladowania.

    Paweł został aresztowany w Kioto. Razem z innymi zatrzymanymi zakonnikami i świeckim, poddany był torturom. Gdy oszpeconych wyznawców obwożono po mieście i wyśmiewano, Paweł również wtedy głosił Ewangelię i śmiało przemawiał do tłumów.

    Wkrótce potem na wzgórzu w Nagasaki ustawiono 26 krzyży, do których przybito męczenników. Świadkiem męczeństwa byli licznie zgromadzeni tam chrześcijanie, którzy modlili się razem z ukrzyżowanymi. Wydarzenie to było na przedłużeniu misterium jerozolimskiej Golgoty, na której umierał Jezus Chrystus, nasz Odkupiciel. Męczennicy, obdarzeni specjalną łaską, śpiewali psalmy i wielbili Boga. Jak relacjonował świadek męczeństwa, w pewnym momencie do wszystkich przemówił jezuita Paweł Miki:

    “Nasz brat, Paweł Miki, skoro zobaczył, że zajmuje miejsce najzaszczytniejsze ze wszystkich, na jakie kiedykolwiek wstępował, oświadczył najpierw zebranym, iż jest Japończykiem należącym do Towarzystwa Jezusowego, że umiera z powodu głoszenia Ewangelii i że dziękuje Bogu za tak wspaniałe Jego dobrodziejstwo. Następnie dodał takie słowa: <Myślę, że skoro doszedłem do tej chwili, nikt z was nie będzie mnie podejrzewał o chęć przemilczenia prawdy. Dlatego oświadczam wam, że nie ma innej drogi zbawienia poza tą, którą podążają chrześcijanie. Ponieważ ona uczy mnie wybaczyć wrogom oraz wszystkim, co mnie skrzywdzili, dlatego z serca przebaczam królowi, a także wszystkim, którzy zadali mi śmierć, i proszę ich, aby zechcieli przyjąć chrzest>. Potem się zwrócił ku swoim towarzyszom toczącym ostatni bój, aby im dodać otuchy”.

    Paweł Miki wraz z innymi towarzyszami męczeństwa został beatyfikowany w 1627 r. przez Urbana VIII; kanonizował ich w 1862 Pius IX.

    “Boże, mocy wszystkich Świętych, Ty po męczeństwie na krzyżu wezwałeś do życia wiecznego świętych męczenników Pawła Miki i jego towarzyszy, spraw za ich wstawiennictwem, abyśmy aż do śmierci mężnie trwali w wierze, którą wyznajemy”.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 lutego

    Święta Agata, dziewica i męczennica



     
    „IcoonAgatha” autorstwa Bergognone (1481-1522) – Transferred from nl.wikipedia 
    ***

    Agata (etymologicznie: “dobra”) zwana Sycylijską jest jedną z najbardziej czczonych w chrześcijaństwie świętych. Wiadomości o niej mamy przede wszystkim w aktach jej męczeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa istniał bowiem zwyczaj, że sporządzano akta męczenników; większość z nich nie doczekała do naszych czasów. Akta męczeństwa Agaty pochodzą dopiero z V wieku.
    Według opisu męczeństwa Agata urodziła się w Katanii na Sycylii ok. 235 r. Po przyjęciu chrztu postanowiła poświęcić się Chrystusowi i żyć w dziewictwie. Jej wyjątkowa uroda zwróciła uwagę Kwincjana, namiestnika Sycylii. Zaproponował jej małżeństwo. Agata odmówiła, wzbudzając w odrzuconym senatorze nienawiść i pragnienie zemsty. Trwały wówczas prześladowania chrześcijan, zarządzone przez cesarza Decjusza. Kwincjan aresztował Agatę. Próbował ją zniesławić przez pozbawienie jej dziewiczej niewinności, dlatego oddał ją pod opiekę pewnej rozpustnej kobiety, imieniem Afrodyssa. Kiedy te zabiegi spełzły na niczym, namiestnik skazał Agatę na tortury, podczas których odcięto jej piersi. W tym czasie miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, w którym zginęło wielu pogan. Przerażony namiestnik nakazał zaprzestać mąk, gdyż dostrzegł w tym karę Bożą. Ostatecznie Agata poniosła śmierć, rzucona na rozżarzone węgle, 5 lutego 251 r.
    Jej ciało chrześcijanie złożyli w bezpiecznym miejscu poza miastem. Papież Symmachus (+ 514) wystawił ku jej czci w Rzymie przy Via Aurelia okazałą bazylikę. Kolejną świątynię w Rzymie poświęcił jej św. Grzegorz Wielki w roku 593. Wreszcie papież Grzegorz II (+ 731) przy bazylice św. Chryzogona na Zatybrzu wystawił ku jej czci trzeci rzymski kościół. Dowodzi to wielkiej czci, jaką otaczano ją w owych czasach. Obecnie ciało Agaty znajduje się w katedrze w Katanii. Wielkiej czci doznają jej relikwie, m.in. welon, dzięki któremu, jak niesie podanie, Katania niejeden raz miała doznać ocalenia.
    W dzień św. Agaty w niektórych okolicach poświęca się pieczywo, sól i wodę, które mają chronić ludność od pożarów i piorunów. Poświęcone kawałki chleba wrzucano do ognia, by wiatr odwrócił pożar w kierunku przeciwnym. W dniu jej pamięci karmiono bydło poświęconą solą i chlebem, by je uchronić od zarazy. Św. Agata jest patronką Sycylii, miasta Katanii oraz ludwisarzy. Wzywana przez kobiety karmiące oraz w chorobach piersi.
    W ikonografii św. Agata przedstawiana jest w długiej sukni, z kleszczami, którymi ją szarpano. Atrybutami są: chleb, dom w płomieniach, korona w rękach, kość słoniowa – symbol czystości i niewinności oraz siły moralnej, palma męczeńska, obcięte piersi na misie, pochodnia, płonąca świeca – symbol Chrystusa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święta Agata – Piękno czystości

    Święta Agata - Piękno czystości

    św. Agata (+251 ) (mal. Giovanni Battista Tiepol)

    ***

    Duszą i ciałem chciała należeć do Chrystusa, pragnęła, by jedynie On był jej Oblubieńcem. Skarbu czystości serca broniła do końca, nie lękając się okrutnych tortur, odważnie zdobywając palmę męczeństwa.

    Agata urodziła się w Katanii na Sycylii. Pochodziła ze znakomitego rodu. Po przyjęciu Chrztu świętego postanowiła żyć w dziewictwie. Z tego powodu napotkały ją liczne przeciwności i niesprawiedliwe traktowanie. O jej rękę ubiegał się sam prefekt miasta Katanii. A gdy Agata odmówiła, prefekt wpadł w gniew i kazał ją siłą umieścić w domu publicznym. Bóg jednak czuwał nad nią i nie straciła łaski dziewictwa. Wkrótce poddano ją strasznym katuszom, okaleczono ją,  a następnie wrzucono na rozżarzone węgle, gdzie oddała ducha Bogu. Poniosła śmierć męczeńską za panowania cesarza Decjusza w 251 r.

    Już w rok po jej śmierci była czczona jako męczennica i niebieska protektorka miasta Katanii, kiedy to po wybuchu wulkanu Etna potężne strumienie lawy cudem ominęły miasto. Do dzisiaj św. Agata jest bardzo czczona na Sycylii. Jej kult wkrótce rozprzestrzenił się w całej Europie, dotarł także do Polski.

    Warto przytoczyć w tym miejscu refleksję kard. Carlo Marii Martiniego na temat czystości. Według niego, jest ona porządkiem, równowagą, opanowaniem i harmonią, jest pięknem miłości:

     “Czystość, daleka od pogardy dla ciała, pozwala łatwiej rezygnować z egoistycznych skłonności, skanalizować energię, koncentrując ją na coraz bardziej oddanej i pełnej wzajemności służbie. Prawdą jest, że <czystość> kojarzy się z surowością, trzymaniem na wodzy. Czystość uczy nas dyscypliny serca, oczu, języka i wszystkich zmysłów. Lecz wszystko to przynosi swobodę, wolność, harmonię i pokój. Czystość nie jest czymś negatywnym; przeciwnie, jest autentycznym panowaniem nad sobą, a zarazem uznaniem panowania Jezusa nad naszym ciałem i życiem. Święty Paweł powiedział słowa, które są niczym ogień: <Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała> (1 Kor 6,13)”.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 lutego

    Święta Maria de Mattias, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna de Valois
      •  Święta Weronika
      •  Święta Katarzyna Ricci, dziewica
      •  Święty Jan de Brito, prezbiter i męczennik
      •  Święty Gilbert z Sempringham, prezbiter
      •  Święty Józef z Leonissy, prezbiter
    ***

    ***

    Maria de Mattias urodziła się 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa (Włochy), na pograniczu Państwa Kościelnego, w zamożnej i głęboko religijnej rodzinie. Jej dzieciństwo było szczęśliwe, pełne radości i beztroskie. Zgodnie ze zwyczajem epoki, nie chodziła do żadnej szkoły. Podczas częstych i długich rozmów ojciec zaszczepiał w niej miłość do Boga i podziw dla dzieła stworzenia. Niezatarte wspomnienia pozostawił w niej tragiczny okres walk bratobójczych, które w latach 1810-1825 toczyły się w okolicach jej rodzinnej miejscowości.
    Głębsze zainteresowanie religią i życiem duchowym zrodziło się w niej w 1822 r. pod wpływem misji ludowych głoszonych przez św. Kaspra Del Bufalo, wielkiego krzewiciela kultu Najświętszej Krwi Jezusa. Maria stała się poniekąd spadkobierczynią jego przesłania i kontynuatorką jego dzieła. Mając zaledwie 29 lat, za radą swego kierownika duchowego ks. Giovanniego Merliniego założyła w Acuto, niedaleko Rzymu, Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Nowa wspólnota zakonna rozpoczęła swą działalność w szkole, która została jej powierzona przez administratora apostolskiego diecezji Anagni.
    Maria, która sama nauczyła się czytać i pisać, nie ograniczała się do pracy w szkole, ale po lekcjach zbierała dziewczęta i kobiety, by uczyć je miłości do Jezusa i zasad życia chrześcijańskiego. Jej katechezy przyciągały wielu ludzi, a mężczyźni – głównie pasterze, którym ówczesna obyczajowość nie pozwalała uczestniczyć w organizowanych przez nią spotkaniach – słuchali jej w ukryciu. Z czasem stała się wielką i znaną kaznodziejką, cenioną przez dzieci i dorosłych, ludzi prostych i wykształconych. Niestrudzenie szerzyła kult Najświętszej Krwi, głosiła miłosierdzie i zabiegała o pokój i jedność między ludźmi. Nowe zgromadzenie rozwijało się bardzo szybko. Dzięki swej charyzmatycznej osobowości Maria założyła niemal 70 placówek we Włoszech, w Anglii i Niemczech.
    Beatyfikował ją papież Pius XII 1 października 1950 r., a kanonizował św. Jan Paweł II w Rzymie 18 maja 2003 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Godzinami siedziała przed lustrem, czesała włosy. I stał się cud, który pchnął ją ku świętości

    Maria de Mattias

    EAST NEWS

    ***

    Trudne dzieciństwo z despotyczną i smutną matką zraniło ją głęboko. Przez wiele lat nie mogła się z niego otrząsnąć. Kto wie, co by się stało, gdyby pewnego dnia…

    Żyła zaledwie 61 lat. Miała 29 lat, gdy założyła Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa i szkołę dla dziewcząt. „Nie tęsknię za niczym innym, jedynie za Jezusem Ukrzyżowanym, nie pragnę niczego innego prócz Jezusa Ukrzyżowanego, nie kocham nic innego, jak Jezusa Ukrzyżowanego, nie szukam niczego, jedynie Jezusa Ukrzyżowanego” – pisała w liście.

    Maria de Mattias za życia otworzyła 70 placówek. Zmarła w opinii świętości. Ale nie urodziła się święta. Trudne dzieciństwo z despotyczną i smutną matką zraniło ją głęboko i przez wiele lat nie mogła się z niego otrząsnąć. Kto wie, co by się stało, gdyby pewnego dnia…

    Maria de Mattias: początek

    Był czwarty lutego 1805 r., bardzo zimny dzień. W małej wiosce Vallecorsa we Włoszech Jan i Octavia De Mattias czekali na narodziny kolejnego dziecka. Po ciężkim porodzie przyszła na świat dziewczynka. Była drugim z czworga dzieci małżonków.

    Rodzina była zamożna, ale czasy trudne. Chaos, który wywołały wojny napoleońskie sprzyjał rozbojom i napadom. Rodzina rzadko opuszczała domostwo, a Maria, zgodnie z duchem epoki, w której dziewczęta nie zdobywały formalnego wykształcenia, nie chodziła do szkoły.

    Jednak jej wykształcenie i formacja były dla rodziców ważne. Czytać i pisać nauczyła się w domu. Książek nie brakowało, ojciec dbał, by w bibliotece obecne były ważne lektury, również duchowe.

    Relacje domowe nie należały do najlepszych. Pani Octavia miała naturę despotyczną, była zgorzkniała i zmęczona życiem. Zazwyczaj szukała ciszy i ustronnych pokojów. Gdy podejmowała domowe prace – narzekała i miała pretensje o wszystko.

    Nie okazywała czułości, a dziecięce zabawy czwórki dzieci bardzo ją drażniły. Reagowała krzykiem, często biciem. Nie potrafiła okazać czułości, nie przytulała i nie organizowała wspólnych zabaw.

    MARIA DE MATTIAS

    EAST NEWS

    ***

    Trudna mama, trudne dziecko

    – Jesteś skaraniem boskim – krzyczała, kiedy mała Maria biegała rozrzucając ubrania po całym domu.

    – Ale co ja złego zrobiłam, mamo? – mówiła wtedy dziewczynka stojąc bezradnie na środku pokoju.

    Jan de Mattias był z natury zaprzeczeniem żony, ale chcąc łagodzić jej nastroje nie negował metod wychowawczych. Gdy sam zajmował się dziećmi, próbował rekompensować braki czułości.

    To z nim Marię łączyła więź prawdziwej miłości. To on nauczył ją modlitwy i wprowadzał w życie duchowe. Mamy raczej unikała, choć po latach widziała w jej postawie raczej nieumiejętność niż złą wolę.

    Jednak w okresie dojrzewania zimna postawa mamy sprawiła, że dziewczyna zaczęła unikać ludzi, zajmować się sobą, przesiadywać w pokoju i nie okazywać uczuć. Często siadywała przed lustrem i czesała w milczeniu włosy, mogła to robić godzinami. Tu była bezpieczna, ale bardzo cierpiała.

    Pierwsze spotkanie – Miłość jest!

    Na ścianie pokoju, vis à vis lustra toaletki, wisiał obraz Bożego Macierzyństwa. Kiedy Maria siadała na krześle, obok swojej, zazwyczaj smutnej twarzy, widziała w lustrze tulącą w ramionach małego chłopca Maryję.

    Przez lata w ogóle nie zwracała na ten fakt uwagi, ale pewnego dnia poczuła w głębi serca, że ta Maryja, która odbija się w jej lustrze, woła „Chodź do mnie…”. To było wstrząsające odkrycie.

    Łzy płynęły po policzkach dziewczyny, nie wiedziała co robić, ale za dawną radą ojca modliła się całym sercem, w spazmach szarpiących jej ciałem, żeby Maryja powiedziała jej co robić, co dalej, bo przecież się męczy i cierpi i nie może całymi dniami siedzieć przed lustrem, ale nie potrafi wyjść z pokoju, boi się działać, boi się żyć…

    I stało się coś niezwykłego. Tęskniąca przez całe dzieciństwo za czułością mamy, za ciepłem, za pocałunkami Maria doświadczyła, fizycznie i na głębinach serca, miłości matczynej od Maryi.

    Ciepło wypełniło jej ciało, czuła się zanurzona w miłości i otulona miłością. Wszystkie braki, rany, które zadała szorstka i zgorzkniała mama Octavia, wypełniła i zaleczyła, w ciągu chwili, Maryja! To była rewolucja. Z krzesła przed lustrem wstała zupełnie inna osoba.

    „Nie bój się, pomogę ci”

    Od tej pory rozmowy przed obrazem były najpiękniejszymi chwilami dnia. „Matko Najświętsza, udziel mi światła” – powtarzała. Modliła się z wysiłkiem. Rewolucja dotknęła jej serca i ustawiła kierunek życia, dała pewność i siłę, ale nie zmieniła dotychczasowej Marii na nową – dziewczyna musiała podjąć wysiłek formacji.

    Modlitwa była dla niej trudem. Oskarżała się, że kocha za mało, szukała tego płomienia, którego doświadczyła w czasie cudu przed lustrem. Mozolnie szła na przód. Sukcesem było to, że nie ustawała. Co pewien czas czuła, że Maryja jest blisko i pomaga jej w trwaniu.

    Siadywała przed obrazem i spędzała tak długie godziny. Zalana łzami, bez słów. Po pewnym czasie odkryła, że Maryja pokazuje jej swojego Syna i budzi pragnienie, aby to Jego pokochała całym sercem i na całe życie, bo to On odkupił dusze swoją najdroższą krwią.

    Maria nie wszystko rozumiała, ale zaczęła odważnie prosić Matkę i nie wstydziła się mówić Jej, że nie rozumie. „Maryjo, pomóż mi, abym pałała miłością do Jezusa i do Ciebie. Powiedz mi, co mam czynić, aby podobać się Twojemu Synowi?” – wyznała pewnego dnia.

    I o dziwo, w tym modlitewnym spotkaniu Maryja, wskazując na Kalwarię, zaprosiła ją do wejścia na tę drogę. „Nie bój się, pomogę ci” – odpowiedziała na lęk, który szarpnął sercem Marii.

    MARIA DE MATTIAS

    EAST NEWS

    ***

    Zapowiedź nowej drogi

    Domowe sanktuarium vis à vis lustra było dla Marii rajem, ale miała świadomość, że nie spędzi tam całego życia, i że potrzebuje pomocy, przewodnika. W 1822 r. w kościele w Vallecorsie zaplanowano misje ludowe. Z kazaniami przyjechał 36-letni wówczas ks. Kasper del Bufalo, założyciel Misjonarzy Krwi Chrystusa, który od lat niestrudzenie głosił kazania w ogarniętej chaosem Italii.

    Był w nim żar i miłość Jezusa. Gdy stawał przed ludźmi – głosił również bandytom ukrywającym się w górach – niewielu opierało się zmianie życia, fundował słuchaczom duchowe trzęsienie ziemi.

    Gdy w 1822 r. stanął na ambonie w Vallecorsie – zatrząsnął życiem Marii de Mattias. Miała 17 lat, kochała Boga i wiedziała, w jaki sposób będzie mogła Mu to okazać – chciała być dla Niego na wyłączność. Ale co to znaczy? Nie może przecież siedzieć przed obrazem i rozmawiać z Maryją.

    Rozpoczęła modlitewny szturm o jasne pokazanie jej tego, co ma robić. I przyszła łaska! Zobaczyła w sercu „rzeszę zakonnic, które w Bogu były złączone i usłyszała: „Oto twoje towarzyszki, które później rozpoznasz w swoich córkach” – wspominał w mowie pogrzebowej po śmierci Marii ks. Giovanni Merlini, jej wieloletni kierownik duchowy i współpracownik św. Kaspera del Bufalo.

    Gotowa, by kochać

    W 1834 r. Maria ma 29 lat. Od jej nawrócenia minęło już dwanaście długich lat. Po zamkniętej, nieśmiałej dziewczynie, która bała się ludzi i godzinami siedziała przed lustrem, nie ma już śladu. Przeszła wewnętrzną metamorfozę, dlatego gdy biskup diecezji Anagni, Giuseppe Maria Lais prosi ją, by otworzyła szkołę dla dziewcząt w Acuto, zgadza się od razu.

    4 marca 1834 r. zakłada Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa, którego nadrzędnym zadaniem będzie troska o to, „aby wszystkim dać poznać czułą miłość Ojca Niebieskiego” i „Jezusa, Miłość Ukrzyżowaną”.

    Maria była przekonana, że każda reforma społeczna rodzi się w sercu człowieka, a on przemienia się dopiero wtedy, kiedy zrozumie, że jest cenny w oczach Boga i jest przedmiotem jego miłości. Jezus – Bóg i Człowiek – nie przelewałby krwi za kogoś, kogo nie kochałby miłością bez końca.

    Każdy dzień swojego życia – od nawrócenia, aż do 22 sierpnia 1866 r., gdy umiera – poświęca temu, by „żadna kropla Boskiej krwi nie była przelana nadaremnie”. Naśladuje w tej trosce Maryję. W Niej widzi pierwszą adoratorkę Boskiej krwi. Wie, że Maryja zawsze prowadzi do Jezusa, to jest cel Jej życia.

    „Szukajmy pokrzepienia w najdroższej krwi i w najświętszej Matce, która nie przestaje zlewać na nas swojego miłosierdzia” – pisze w liście z 1842 r.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    źródła:
    M. Spinelli. Kobieta Słowa. Życie Marii De Mattias.
    Listy błogosławionej Marii De Mattias

    _______________________________________________________________________________________

    Miłość Ukrzyżowanego

    – przesłanie św. Marii de Mattias

    Św. Maria de Mattias założycielka Sióstr Adoratorek

    ***

    18 maja 2008 roku Maria De Mattias, kobieta, która przez świętość swojego życia stała się darem dla całego Kościoła, zostanie ogłoszona patronką Bolesławca. To wydarzenie oznacza, że ma ona dużo do powiedzenia współczesnym ludziom. W listach, które pozostawiła, przekazuje wiele ważnych prawd, wśród nich pisze o wartości cierpienia, pokazując jaki sens ma miłość Krzyża.

    W świętości Marii De Mattias są różne elementy, które można naśladować, ale najbardziej charakterystycznym jest miłość Jezusa ukrzyżowanego. W jednym z listów pisze: nie tęsknię za niczym innym, jedynie za Jezusem Ukrzyżowanym, nie pragnę niczego innego prócz Jezusa Ukrzyżowanego, nie kocham nic innego, jak Jezusa Ukrzyżowanego, nie szukam niczego, jedynie Jezusa Ukrzyżowanego. Miłość głęboko wyryta w sercu Marii sprawia, że wbrew obowiązującym zwyczajom XIX wieku, staje się kobietą głoszącą nauki, prowadzącą skupienia i rekolekcje. Gromadzi wokół siebie dziewczęta i zapoczątkowuje zgromadzenie zakonne pod nazwą Adoratorki Krwi Chrystusa. Wszystkie jej działania mają jeden cel, aby ludzie poznali miłość Boga najpełniej objawioną w tajemnicy Jezusa ukrzyżowanego.
    Słowa, które kieruje do osób zakonnych, kapłanów i ludzi świeckich nigdy nie straciły na aktualności. Dlatego ciągle możemy czerpać z jej doświadczenia miłości, wsłuchując się w to, co chce powiedzieć również kobietom i mężczyznom naszych czasów. Święta uczy, że umiłowanie krzyża jest łaską, którą daje sam Bóg, ponieważ krzyż jest ukazaniem największego dobra pochodzącego od Boga. Człowiek sam nie jest zdolny do poznania wartości krzyża, potrzebuje wzorców. Najlepszym jest Matka Boża Bolesna. Jej postawa milczenia i modlitwy pod krzyżem jest przykładem godnym naśladowania. Pozwala docenić, że udział w krzyżu jest nie tylko darem, ale również zaszczytem, ponieważ kochając Ukrzyżowanego osoba staje obok Maryi i może się do Niej upodobnić ucząc się miłości Jezusa. Na wzór Maryi należy wpatrywać się w Jezusa na Krzyżu, adorować go z głęboką czcią i prawdziwym przywiązaniem. Nie potrzeba posługiwać się wieloma słowami, ponieważ one nie pomagają w modlitwie. Adoracja krzyża w milczeniu pozwala usłyszeć to, co Jezus ukrzyżowany chce przekazać, a jest to przesłanie miłości.
    Maria De Mattias uczy, że przyjęcie miłości prowadzi do całkowitej przemiany, ponieważ krzyż jest zasadą życia, perspektywą, przez którą człowiek doświadczający miłości, na nowo odczytuje sens przeżytych doświadczeń i na której buduje swoją przyszłość. W Ukrzyżowanym odkrywa swoją tożsamość, poznaje siebie w prawdzie. Wpatrując się w Jezusa, doskonałego Człowieka, sam staje się również pełniej człowiekiem. Relację miłości, która powstaje między człowiekiem, a Ukrzyżowanym, Święta obrazowo przedstawia jako serce całkowicie zanurzone w miłości Krzyża. Osoba wypełniona miłością krzyża czuje się pociągnięta przez miłość Jezusa i zanurzona w Jego sercu. Jej uczucia, pragnienia, marzenia są ukierunkowane na krzyż. Dlatego potrafi dostrzec piękno krzyża i nim się zachwycić.
    Chcąc określić głębię miłości krzyża Maria posługuje się różnymi określeniami. Mówi o miłości słodkiej, miłości gorącej, miłości posłusznej, miłości, która jest ponad wszystko inne. Miłość Jezusa ukrzyżowanego, podkreśla Święta, daje możliwość szczególnego rodzaju relacji z drugą osobą, zwłaszcza z człowiekiem cierpiącym, ponieważ prowadzi do miłości drugiego człowieka i daje umiejętność współcierpienia z nim. Krzyż Jezusa staje się wówczas miejscem spotkania osób cierpiących. Rany Chrystusa, a zwłaszcza przebite Serce Jezusa są wyrazem Jego miłości do człowieka. Miłując je, człowiek wchodzi nie tylko w cierpienie, ale przeniknięty zostaje miłością cierpiącą Jezusa. W tej miłości najpełniej zrozumie cierpienie drugiej osoby. Maria De Mattias podkreśla, że im wierniej człowiek trwa pod krzyżem, tym mocniej doświadcza miłości. Kto kocha krzyż, ten ma w sercu prawdziwą miłość Jezusa. Kochani, nie oddalajmy się nigdy od Krzyża, gdyż jest on kluczem do skarbów niebieskich, on jest bramą do raju. Jest to doświadczenie bezpośrednie i głębokie, bowiem w krzyżu objawia się moc Bożej miłości. Miłość daje pewność i napełnia odwagą. Jeżeli człowiek pozwoli przeniknąć się miłości, nigdy nie oddali się od krzyża, nie potrafi żyć bez niego, ponieważ tam odnalazł sens swojego życia. Jest przepełniony tą samą pasją miłości, którą Jezus ukochał świat aż do śmierci. Dzięki miłości krzyża jest zdolny pokonać swoje słabości i grzechy. Uznając swoją grzeszność jednocześnie otrzymuje dar życia i przebaczenia. To doświadczenie pozwala mu odkryć sens miłości przebaczającej, która przynosi pokój serca. Staje się również zdolny do oddania życia z miłości.
    Powołanie do miłości Ukrzyżowanego, która prowadzi do całkowitego oddania swojego życia jest istotną cechą duchowości zakonnej Zgromadzenia Adoratorek Krwi Chrystusa, założonego przez św. Marię De Mattias. Pisze ona, że jeżeli miłość osoby zakonnej do Jezusa jest autentyczna, to pragnie ona wejść w Jego los, aby jak najintensywniej przybliżyć się do Zbawiciela. Naśladuje życie Jezusa we wszystkich wymiarach, aż do złożenia najwyższej ofiary z siebie Ojcu. Adoratorka jest osobą, która pragnie umrzeć z Jezusem i nigdy nie będzie zadowolona, jeżeli nie zakończy swoich dni na Krzyżu z Jezusem, Ukochanym Oblubieńcem. Założycielka już w pierwszej Regule pisała, że sama nazwa Adoratorki Boskiej Krwi przypomina o tym, że osoby powołane do zgromadzenia mają być gotowe do złożenia Bogu swojego życia w ofierze. Gotowość oddania życia dla Jezusa jest cechą charakterystyczną duchowości zakonnej adoratorek. Osoba, która wstępuje do zgromadzenia, ma mieć świadomość, że życie zakonne adoratorek jest związane z przyjęciem śmierci z Jezusem na krzyżu. Adoratorka jest osobą przygotowaną na oddanie życia i przelanie krwi nie tylko w sensie przenośnym, ale również w rzeczywistości, jeżeli tak zechce Bóg. Dlatego ma być gotowa i dyspozycyjna do pójścia na krańce świata, nie bojąc się, jeżeli apostolat wymaga ofiary życia. Nie chodzi tylko o przepowiadanie, ale o czynienie wszystkiego, aby ludzie pokochali Jezusa. Temu celowi jest podporządkowana każda praca, którą podejmują siostry. Pragną zapoznać wszystkich z miłością i serdecznością Jezusa Ukrzyżowanego, aby każdy człowiek pokochał Go całym sercem.

    Maria De Mattias

    urodziła się w 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa na terenie Państwa Kościelnego. Pociągnięta przykładem św. Kaspra del Buffalo, założyciela Misjonarzy Przenajdroższej Krwi, pod wpływem sługi Bożego Jana Merliniego, w 1834 roku założyła zgromadzenie Adoratorek Krwi Chrystusa. Do Polski adoratorki przybyły wraz z repatriantami z Bośni i Hercegowiny w 1946 roku i osiedliły się w Bolesławcu. Przez czterdzieści lat polskie siostry żyjące razem z siostrami Chorwatkami marzyły, aby wrócić do kraju. Podjęły to wezwanie po wojnie. Chociaż one same były już starsze, a czasy były nieodpowiednie do zakładania nowych wspólnot zakonnych w odległym kraju, to moc płynąca z Krzyża dawała im siłę i odwagę. Były gotowe pójść w nieznanie, podjąć cierpienie, złożyć ofiarę z życia jak Jezus na krzyżu, aby nie zostawić ludności bez duchowej pomocy. Bolesławiec przyjął je z wdzięcznością. Wielu bolesławieckich repatriantów czekało na siostry, które już znali wcześniej. Dzieci potrzebowały katechizacji, kościół – troskliwej opieki, osoby potrzebujące – wsparcia, wszyscy – gorącej modlitwy i miłości. Siostry, pragnąc być wierne charyzmatowi, który przekazała im Założycielka, wykonywały różne posługi, aby przez nie świadczyć o miłości Boga do człowieka, która najpełniej objawia się w ofierze krzyżowej Jezusa. Ogłoszenie świętej Marii De Mattias patronką Bolesławca jest również hołdem, który składamy tym pierwszym, odważnym siostrom, gotowym do oddania życia i pójścia w nieznane, aby głosić miłość Jezusa ukrzyżowanego.

    s. Wiesława Przybyło ASC/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lutego

    Święty Błażej, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Oskar, biskup
      •  Święta Maria Klaudyna od św. Ignacego Thevenet, dziewica
    ***
    Święty Błażej

    Błażej pochodził z Cezarei Kapadockiej, ojczyzny św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nazjanzu, św. Grzegorza z Nyssy, św. Piotra z Sebasty, św. Cezarego i wielu innych. Był to niegdyś jeden z najbujniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego. Błażej studiował filozofię, został jednak lekarzem. Po pewnym czasie porzucił swój zawód i podjął życie na pustyni. Stamtąd wezwano go na stolicę biskupią w położonej nieopodal Sebaście (wcześniej w Armenii, dziś Sivas w Turcji). Podczas prześladowań za cesarza Licyniusza uciekł do jednej z pieczar górskich, skąd nadal rządził swoją diecezją. Ktoś jednak doniósł o miejscu jego pobytu. Został aresztowany i uwięziony. W lochu więziennym umacniał swój lud w wierności Chrystusowi. Tam właśnie miał cudownie uleczyć syna pewnej kobiety, któremu gardło przebiła ość, uniemożliwiając oddychanie. Chłopcu groziło uduszenie. Dla upamiętnienia tego wydarzenia Kościół do dziś w dniu św. Błażeja błogosławi gardła. W niektórych stronach Polski na dzień św. Błażeja robiono małe świece, zwane “błażejkami”, które niesiono do poświęcenia i dotykano nimi gardła. W innych stronach poświęcano jabłka i dawano je do spożycia cierpiącym na ból gardła.
    Kiedy daremne okazały się wobec niezłomnego biskupa namowy i groźby, zastosowano wobec niego najokrutniejsze tortury, by zmusić go do odstępstwa od wiary, a za jego przykładem skłonić do apostazji innych. Ścięto go mieczem prawdopodobnie w 316 roku. Jest patronem m.in. kamieniarzy i gręplarzy, mówców, śpiewaków oraz wszystkich innych osób, które muszą dbać o swoje gardło i struny głosowe; jest także patronem chorwackiego miasta Dubrownik. Jego kult był znany na całym Wschodzie i Zachodzie. Przyzywany podczas chorób gardła, opiekun zwierząt, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Błażej przedstawiany jest jako biskup, który błogosławi. Atrybutami jego są: jeleń, pastorał, ptaki z pożywieniem w dziobie, dwie skrzyżowane świece, zgrzebło – narzędzie tortur.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Błażej – na ból gardła

    Św. Błażej - na ból gardła

    św. Błażej z Sebasty/autor nieznany (PD)

    ***

    Raz w roku podczas Eucharystii ma miejsce jeden z ciekawszych obrzędów. Po końcowej modlitwie kapłan zapala dwie specjalne świece. Następnie przygotowuje wiernych do udziału w specjalnym błogosławieństwie przemawiając: Prośmy Boga, który jest źródłem życia, o zdrowie gardła i o właściwe korzystanie z daru mowy, abyśmy go umieli używać na chwałę Bożą i pożytek ludzi.

    Św. Błażej, biskup Sebasty – miasta położonego na terenie dzisiejszej Turcji – umarł około 316 roku. Kościół wspomina tego męczennika 3 lutego. Tradycja sięgająca wczesnego średniowiecza przekazała pamięć o nim jako orędowniku i opiekunie wiernych, zwłaszcza w chorobach gardła. Za jego wstawiennictwem prosimy Boga o zdrowie gardła i o łaskę dobrego korzystania z daru mowy. Pod koniec Mszy świętej wierni otrzymują błogosławieństwo połączone z prośbą o zachowanie od chorób gardła i języka.

    Po błogosławieństwo wierni najczęściej podchodzą do stopni ołtarza. Kapłan nie tylko wypowiada stosowne słowa, ale i dotyka gardeł dwiema świecami. Warto sobie w tym dniu szczególnie uświadomić moc wiary. To ona decyduje o skuteczności sakramentaliów, do których Kościół zalicza błogosławienie gardeł. Są to znaki umacniające w nas łaski otrzymane w sakramentach i lepiej przygotowujące do ich przyjęcia. Tak więc nie ma żadnej magii w tym obrzędzie, bo nie dotyk ma moc uzdrawiania. Jest on jedynie zewnętrznym znakiem naszej wewnętrznej ufności we wstawiennictwo św. Błażeja.

    Modlitwa błogosławieństwa świec i wiernych:

    Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś cały świat. Z miłości zesłałeś nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, narodzonego z Maryi Dziewicy, aby leczył nasze choroby duszy i ciała. Dając świadectwo wiary, święty Błażej, chwalebny biskup, zdobył palmę męczeństwa. Ty, Panie, udzieliłeś mu łaski leczenia chorób gardła. Prosimy Cię, pobłogosław te świece i spraw, aby wszyscy wierzący za wstawiennictwem świętego Błażeja zostali uwolnieni od chorób gardła i wszelkiego innego niebezpieczeństwa i zawsze mogli Tobie składać dziękczynienie. Przez Chrystusa, Pana naszego.

    Kapłan kropi wodą święconą zgromadzonych oraz świece. Następnie wierni proszący o błogosławieństwo podchodzą do celebransa, który – posługując się świecami zgodnie z miejscowym zwyczajem – błogosławi ich mówiąc:

    Za wstawiennictwem świętego Błażeja, biskupa i męczennika, niech Bóg zachowa cię od choroby gardła i wszelkiej innej dolegliwości. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

     wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lutego

    Ofiarowanie Pańskie

    Fra Angelico: Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu.
    Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo – przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
    Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim.
    Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: “Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela” (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej – poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet.
    W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka – po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym – matka przychodziła “do wywodu” i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i – tak jak wówczas także chrzest – poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w “Chłopach”.
    W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę “Oczyszczenia Maryi Panny” – “In purificatione Beatae Mariae Virginis”). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów.
    Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek – kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny – ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię.

    Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Od 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 lutego

    Święta Brygida z Kildare, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Rajmund z Fitero, opat
      •  Święta Weridiana
    ***
    Święta Brygida z Kildare
    Brygida z Kildare (nazywana także Irlandzką) urodziła się między rokiem 452 a 456 w Irlandii (w okolicach dzisiejszego Kildare albo Faughart w hrabstwie Louth). Była pogodna i hojna, energiczna i przedsiębiorcza, dobra i sprawiedliwa. Już od dzieciństwa tęskniła za życiem poświęconym Bogu. Od nieznanego z imienia biskupa otrzymała welon, symbol dozgonnego dziewictwa. Zaczęła gromadzić przy sobie dziewice o podobnych ideałach. Założyła dla nich w Kildare, na zachód od Dublina, pierwszy klasztor w Irlandii (nazwa Kildare pochodzi od iryjskiego Cill dara – kościół dębu). Klasztor ten niebawem zasłynął i dał początek wielu innym. Brygida niosła pomoc cierpiącym i ubogim, przemierzając wzdłuż i wszerz Zieloną Wyspę. Stale była w podróży.
    Zmarła w Kildare 1 lutego 523 lub 524 r. i została pochowana w istniejącej do dziś katedrze. Jednak w IX wieku, w okresie najazdu wojsk duńskich, relikwie ukryto. Zostały one odnalezione dopiero w XI w., a w roku 1185 biskup św. Malachiasz przeniósł je razem z relikwiami św. Patryka i św. Kolumbana do katedry w Downpatric. Niestety, król Henryk VIII kazał je zniszczyć. Część udało się uratować. Obecnie doznają czci w pięknym, kamiennym sarkofagu w Kildare (dzisiaj Cell Dara). Natomiast inna cząstka (prawdopodobnie relikwie głowy) znajdują się w kaplicy kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Lumiar, niedaleko Lizbony.
    Święta Brygida z Kildare jest uważana za współapostołkę i patronkę Irlandii (obok św. Patryka i św. Kolumbana Starszego) oraz za matkę życia zakonnego na tej wyspie. Czczona jest jako opiekunka pracujących na roli. Jej kult szybko rozpowszechnił się w Irlandii, Anglii i krajach skandynawskich. Podobno już w średniowieczu dotarł nawet do Polski.
    Z VII w. zachował się staroirlandzki hymn ku czci św. Brygidy – najstarszy pomnik rodzimej literatury hagiograficznej Irlandii. Do dzisiaj żywa jest w Irlandii tradycja plecenia na 1 lutego wiklinowych krzyży świętej Brygidy, które mają chronić domy, a zwłaszcza zawartość spiżarni. Kultywowane są dawne zwyczaje nakazujące w wigilię św. Brygidy wysprzątać dom, upiec ciasto, przyjąć gości, w żadnym wypadku nie odmawiać potrzebującym. Domy i drzewa przy nich ozdabiane są wstążkami, które – według podań – dotyka Patronka wędrująca tego dnia po Irlandii.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju opatki, w białym habicie i czarnym welonie, z pastorałem w ręku i księgą reguły zakonnej. Czasami rozdaje osełki masła. Jej atrybutami są: otwarta księga, u jej stóp krowa, pastorał ksieni, płomień nad głową, świeca w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – styczeń 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    _____________________________________________________________________________________________________________


    31 stycznia

    Święty Jan Bosko, prezbiter

    Święty Jan Bosko - zdjęcie z 16 marca 1886 r.

    Jan Bosko urodził się 16 sierpnia 1815 r. w Becchi (ok. 40 km od Turynu). Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał 2 lata, zmarł jego ojciec. Jego matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów. Młode lata spędził w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał 9 lat, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję. Zaczął ją na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami, i zaczynał ich naśladować. W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedziele i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i “kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy świętej zasłyszał w kościele parafialnym.
    Pierwszą Komunię świętą przyjął w wieku 11 lat (1826). Gdy miał lat 14, rozpoczął naukę u pewnego kapłana-emeryta. Musiał ją jednak po roku przerwać po jego nagłej śmierci. W latach 1831-1835 ukończył szkołę podstawową i średnią. Nie mając funduszów na naukę, Jan musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki i opłacić nauczycieli. Musiał także pomyśleć o własnym utrzymaniu, mieszkając na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.

    Święty Jan Bosko

    Po ukończeniu szkół średnich Jan został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj pod kierunkiem św. Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej (1835-1841). 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Za poradą św. Józefa Jan wstąpił do Konwiktu Kościelnego dla pogłębienia swojej wiedzy religijnej i życia wewnętrznego.
    8 grudnia 1841 roku napotkał przypadkowo 15-letniego młodzieńca-sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego dnia zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś dawał okazję do wysłuchania Mszy świętej i do przyjmowania sakramentów świętych, a później zajmował młodzież rozrywką. Ponieważ wielu z nich było bezdomnych, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. “Zaniósł wiarę, światło i pokój tam, gdzie samotność rodziła nędzę” (z hymnu Liturgii Godzin).
    Ten apostoł młodzieży uważany jest za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła. Zdawał sobie wszakże sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo św. Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – salezjanów (1859) oraz zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt (1872). Będąc tak aktywnym, Jan potrafił odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za liche narzędzie Boga.
    Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchowych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj członkowie Rodziny Salezjańskiej pracują na polu misyjnym na wszystkich kontynentach świata, zajmując jedno z pierwszych miejsc. W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego św. Jan Bosko wyróżnił się nie tylko jako jeden z największych w dziejach Kościoła pedagogów, ale zostawił po sobie kierunek-szkołę pod nazwą “systemu uprzedzającego” (zachowawczego), który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Ta metoda wychowawcza nie jest oparta na stosowaniu przymusu, lecz odwołuje się do potencjału dobra i rozumu, jakie wychowanek nosi w swoim wnętrzu. Wychowawca, w pełni szanując wolną wolę młodego człowieka, staje się mu bliski i towarzyszy mu na drodze autentycznego wzrastania. System zapobiegawczy polega na uprzedzaniu czynów podopiecznego tak, aby nie doprowadzić do zrobienia przez niego czegoś niewłaściwego.

    Święty Jan Bosko

    Nie mniejsze zasługi położył św. Jan Bosko na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez uświęconą pracę. Najświętsza Maryja Panna i św. Józef nie poszli w swoim życiu codziennym drogą nadzwyczajnych pokut czy też wielu godzin modlitwy. Wszystko jednak czynili dla wypełnienia woli Bożej, dla Jezusa. W ten sposób wszystkie ich czynności były aktem czci i miłości Bożej. Ta właśnie tak prosta i wszystkim dostępna asceza salezjańska wyniosła na ołtarze Jana Bosko, Michała Rua, jego następcę, Dominika Savio – jego wychowanka, Alojzego Orione – założyciela Małego Dzieła Boskiej Opatrzności (orionistów) oraz Marię Dominikę Mazzarello – współzałożycielkę Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, a także Alojzego Versiglia, biskupa, i Kaliksta Caravario, misjonarzy i męczenników w Chinach (+ 25 lutego 1930 r.).
    Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał je w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik, do dziś istniejący, Biuletyn Salezjański. Wszystkie jego pisma wydane drukiem to 37 tomów. Ponadto pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.
    W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Jan Bosko posiadał nader rzadki nawet wśród świętych dar bilokacji, rozmnażania orzechów czy kasztanów jadalnych. Zanotowano także przypadek rozmnożenia przez Jana Bosko konsekrowanych komunikantów. Najwięcej rozgłosu przyniosły mu jednak dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego zgromadzenia, dziejów Italii i Kościoła.
    Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 r. Pius XI beatyfikował ks. Bosko 2 czerwca 1929 r., a kanonizował 1 kwietnia 1934 r., w Wielkanoc. Jest patronem młodzieży, młodych robotników i rzemieślników.W chwili śmierci Założyciela zgromadzenie salezjanów miało 58 domów i liczyło 1049 członków. Obecnie ponad 16 000 salezjanów prowadzi 1830 placówek w 128 krajach świata. Rodzina Salezjańska, do której należą zakonnicy i świeccy żyjący duchowością ks. Bosko, liczy ponad 400 000 członków.
    Duchowi synowie św. Jana Bosko, zwani najczęściej salezjanami, przybyli do Polski w 1898 roku. Córki Maryi Wspomożycielki przybyły do Polski w roku 1922. Ze zgromadzenia salezjańskiego wyszli m.in. prymas Polski, kardynał August Hlond (1881-1948) i metropolita poznański Antoni Baraniak (1904-1977). Salezjaninem był bł. Bronisław Markiewicz (+ 1912), który założył na ziemiach polskich zgromadzenie św. Michała Archanioła (michalitów). Z grona polskich salezjanów wywodzi się także bł. August Czartoryski, beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 25 kwietnia 2004 r.
    W ikonografii św. Jan Bosko przedstawiany jest jako kapłan w sutannie zakonnej. Najczęściej ukazywany jest w otoczeniu młodzieży, której poświęcił swoje życie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 stycznia

    Błogosławiony Bronisław Markiewicz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Teofil, męczennik
    ***
    Błogosławiony Bronisław Markiewicz

    Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku koło Jarosławia. Otrzymał staranną formację religijną; nie uchroniło go to jednak przed pewnym załamaniem wiary podczas nauki w gimnazjum przemyskim. W 1863 r. wstąpił do seminarium duchownego. We wrześniu 1867 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do pracy duszpasterskiej w Harcie i w katedrze przemyskiej. Pragnął poświęcić się pracy z młodzieżą, dlatego podjął dodatkowe studia z pedagogiki, filozofii i historii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1875 r. został proboszczem parafii Gać, a dwa lata później – w Błażowej. Od 1882 r. wykładał teologię pastoralną w seminarium duchownym w Przemyślu.
    Z czasem ks. Bronisław odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego. W listopadzie 1885 r. wyjechał do Włoch i tam wstąpił do salezjanów. W marcu 1887 r. złożył śluby na ręce św. Jana Bosko. Z oddaniem i gorliwością wypełniał powierzane mu zadania. Z powodu surowego trybu życia zachorował na gruźlicę; uważano go za bliskiego śmierci. Udało mu się jednak odzyskać zdrowie. W marcu 1892 r., za pozwoleniem przełożonych, powrócił do Polski i został proboszczem w Miejscu Piastowym (koło Krosna).
    Oddał się tutaj pracy z młodzieżą, głównie z ubogimi i sierotami. Otworzył Instytut Wychowawczy, przez który troszczył się o materialną i zawodową przyszłość podopiecznych. W 1897 r. założył dwa nowe zgromadzenia zakonne pod opieką św. Michała Archanioła, oparte na duchowości św. Jana Bosko. Zostały one zatwierdzone dopiero po śmierci założyciela – gałąź męska w 1921 r., a żeńska – siedem lat później.
    W Miejscu Piastowym w 1892 r. ksiądz Markiewicz stworzył dom, w którym wychowały się setki chłopców. Obecnie jest tam sanktuarium św. Michała Archanioła i bł. Bronisława, dom generalny michalitów z muzeum Założyciela, dom centralny michalitek z muzeum misyjnym oraz duży zespół szkół dla młodzieży. W 1903 r. powstała też nowa placówka w Pawlikowicach koło Krakowa.
    Bronisław Markiewicz, wyczerpany pracą, zmarł 29 stycznia 1912 r. W 1958 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Zakończył się on uroczystą beatyfikacją, dokonaną w Warszawie przez delegata papieskiego, kard. Józefa Glempa, w dniu 19 czerwca 2005 r.
    Obecnie michalici pracują w 15 krajach na całym świecie; podobnie michalitki, które mają kilkanaście domów w Polsce i 8 za granicą. Oba zgromadzenia należą do Rodziny Salezjańskiej. Znanym michalitą był tragicznie zmarły w 2001 r. bp Jan Chrapek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    30 stycznia

    Święta Hiacynta, dziewica

    Święta Hiacynta

    Klarysa Marescotti urodziła się w 1585 r. niedaleko Viterbo. Jej rodzice – Marek Antoniusz i Oktawia Orsini – należeli do najwybitniejszych książęcych rodzin Włoch. Mając 19 lat została oddana przez ojca – zaniepokojonego jej zbyt swobodnym życiem – do klasztoru klarysek, Franciszkanek III Zakonu św. Bernardyna w Viterbo, w którym już wcześniej przebywała jej starsza siostra, Ginewra. Otrzymała tam imię Hiacynta. Przyzwyczajona wszakże do wielkopańskiego stylu życia i do wygód, nie mogła przywyknąć do surowego życia klasztoru. Pierwsze piętnaście lat przeżyła ku zgorszeniu i zatroskaniu sióstr bardzo swobodnie: przyjmowała licznych gości, bawiła ich i dbała o “należne” jej wygody. Klauzura, ubóstwo, posłuszeństwo nie były dla niej problemem. Przełożeni w obawie przed możną rodziną nie chcieli sytuacji zadrażniać.
    Pan Bóg chciał ją jednak mieć dla siebie i znalazł sposób, by zawrócić ją z niebezpiecznej drogi. Dopuścił na nią ciężką i bardzo bolesną chorobę. Leżąc jak Łazarz na łożu cierpień, miała dosyć czasu na refleksję. Poznała wtedy, jak zawodne są w nieszczęściu przyjaźnie ludzkie, jak złudne i przemijające są rozkosze ziemskie. Zaczęła gorzko żałować zmarnowanych lat życia. Przyrzekła Panu Bogu, że gdy tylko wyzdrowieje, będzie inna. Po ustąpieniu choroby podjęła życie modlitwy i pokuty. Stała się gorliwą czcicielką Chrystusa ukrzyżowanego, ubogiego i pokornego. Rozwijała szeroką działalność charytatywną. Nawiedzała więzienia, szpitale, przytułki, niosąc tam pomoc i spełniając najniższe posługi. Korzystając z ogromnego majątku rodziny, popierała wszelkie szlachetne inicjatywy, zmierzające do złagodzenia cierpień bliźnich. Założyła dwa stowarzyszenia (w 1636 i 1638 r.), opiekujące się ludźmi chorymi i starymi. Jako można pani, posługująca nędzy ludzkiej, dawała wielce budujący przykład ludziom tamtego czasu. Przypisuje się jej również wiele nawróceń. W nagrodę Pan Bóg obdarzył ją darem ekstaz, łaską proroctwa i czytania w sumieniach ludzkich. W zakonie zajmowała się nowicjuszkami.
    Zmarła 30 stycznia 1640 r. Kiedy wystawiono jej ciało w kościele klarysek, zbiegło się całe Viterbo, by opłakiwać swoją dobrodziejkę i opiekunkę. Liczne cuda były potwierdzeniem powszechnego przekonania o jej heroicznej świętości. Do grona błogosławionych wpisał ją papież Benedykt XIII w roku 1726, a do katalogu świętych papież Pius VII w roku 1807, chociaż dekret kanonizacji wydał wcześniej jego poprzednik, papież Pius VI, w roku 1790. Św. Hiacynta zostawiła wśród pism cenną książeczkę: Rady duchowe, jak prowadzić dusze do miłości Jezusa i Maryi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 stycznia

    Błogosławiona Bolesława Lament, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela Merici, dziewica
      •  Święty Józef Freinademetz, prezbiter
      •  Błogosławiona Archaniela Girlani, dziewica
      •  Święty Walery, biskup
      •  Święty Sulpicjusz Sewer, biskup
    ***
    Błogosławiona Bolesława Lament

    Bolesława urodziła się 3 lipca 1862 roku w Łowiczu. Jej ojciec był rzemieślnikiem. Po niej w rodzinie przyszło na świat jeszcze siedmioro dzieci. Atmosfera domu, w którym się wychowała, przepojona była głęboką i prawdziwą religijnością, a Bolesława od dziecka kochała Boga i miała dar modlitwy.
    W 1880 roku ukończyła ze złotym medalem gimnazjum w Łowiczu. Tam też miała okazję poznać problemy religijne, narodowe i społeczne swojej epoki, co miało duże znaczenie dla jej duchowej formacji. Przez dwa lata uczyła się w Warszawie zawodu krawcowej, po czym otworzyła w Łowiczu własny zakład krawiecki, wykazując dużo inicjatywy, przedsiębiorczości i talentu organizacyjnego.
    Wkrótce zlikwidowała swoją pracownię i mając 22 lata razem z siostrą Stanisławą wstąpiła do zgromadzenia sióstr Rodziny Maryi w Warszawie. Jako postulantka wyróżniała się darem modlitwy, skupienia oraz wiernością obowiązkom. Po złożeniu pierwszej profesji była wychowawczynią dziewcząt w internatach zgromadzenia i instruktorką krawiectwa; uczyła także w szkołach podstawowych. Ujawnił się wtedy jej talent organizacyjny. Nie będąc pewna swego powołania, nie złożyła profesji wieczystej. W 1893 roku opuściła zgromadzenie. Rok później nagła śmierć ojca postawiła przed nią zadanie zapewnienia bytu matce i młodszemu rodzeństwu. Cała rodzina zamieszkała w Warszawie. Tu Bolesława odznaczyła się szczególną wrażliwością na ludzką biedę, rozwinęła działalność charytatywną wśród ubogich i bezdomnych, prowadząc dom noclegowy na Pradze.
    Ojciec Honorat Koźmiński – jej duchowy przewodnik polecił, aby objęła stanowisko przełożonej świeckiego III zakonu św. Franciszka przy jednej z warszawskich parafii. Przeżywając boleśnie rozdarcie jedności Kościoła przez podziały chrześcijan, dostrzegła w sobie powołanie do pracy nad zjednoczeniem Kościoła przez troskę o braci odłączonych. W 1903 roku poszła za radą ojca Honorata i wyjechała razem z dwiema ochotniczkami do Mohylewa nad Dnieprem (Białoruś), aby zająć się tam katolickim wychowaniem młodzieży.
    W 1905 roku wszystkie trzy rozpoczęły nowicjat zakonny. Z pomocą jezuity, ojca Józefa Wiercińskiego, Bolesława Lament napisała konstytucje nowego zgromadzenia zakonnego Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, którego celem było wspieranie zjednoczenia chrześcijan na Wschodzie z Kościołem katolickim i umocnienie wiary. Służyła gorliwie tej sprawie, przyczyniając się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych. W 1906 roku wraz ze swymi dwoma towarzyszkami Bolesława Lament złożyła pierwsze śluby zakonne, a w rok później siostry przeniosły się do Petersburga, gdzie rozwinęły działalność wychowawczą wśród dzieci i młodzieży. W 1913 roku wszystkie trzy złożyły wieczyste śluby. W tym samym roku założyła internat dla młodzieży żeńskiej w Wyborgu, poszerzając działalność zgromadzenia na Finlandię.
    Stawiając siostrom i sobie wzór Świętej Rodziny, Bolesława naśladowała Ją w ubóstwie, umiłowaniu pracy, wytrwałości i delikatności. W jej duchowości uderza wierność woli Bożej, postawa wstawiennicza i wynagradzająca.
    Po wybuchu rewolucji październikowej zgromadzenie nie mogło prowadzić swojej działalności. Za naukę religii więziono siostry, jedna z nich została wywieziona na Syberię. Mężnie znosiły prześladowania i głód. Pozbawione domu i środków do życia, w 1921 r. wróciły do Polski. W 1922 roku w Chełmnie na Pomorzu siostry otoczyły opieką młode repatriantki z Rosji. Po raz pierwszy włożyły wówczas habity. W 1925 roku siostra Bolesława zorganizowała nowicjat w Piątnicy pod Łomżą, a w rok później przeniosła dom generalny do Ratowa w diecezji płockiej. W 1935 r. zrzekła się urzędu przełożonej generalnej zgromadzenia.
    Decyzją nowej przełożonej generalnej wysłana do Białegostoku, zorganizowała tam przedszkole, kursy kroju i szycia oraz gimnazjum. Z jej inicjatywy siostry podjęły pracę w dwóch internatach, domu noclegowym i stołówce dla bezrobotnej inteligencji. Otaczały też opieką więźniów. Jeden z domów zgromadzenia przeznaczyła na ośrodek opiekuńczy dla bezdomnych dzieci, utrzymując je ze skromnych zasobów zakonnych. Zorganizowała też, formalnie jako kursy do Pierwszej Komunii św., tajną szkołę, gdzie dzieci uczyły się przedmiotów zakazanych przez okupantów. Od 1941 r. Bolesława znosiła cierpliwie paraliż, zamieniając swe czynne apostolstwo na apostolstwo cierpienia i modlitwy. Przez całe życie była człowiekiem głębokiej modlitwy, umiała modlić się w każdej sytuacji, jednocząc się z Bogiem. Dała przykład życia ofiarnego i pełnego ufności do Boga.
    Zmarła 29 stycznia 1946 roku w Białymstoku w opinii świętości. Jej ciało przeniesiono do klasztoru w Ratowie i złożono w krypcie pod kościołem św. Antoniego. Beatyfikował ją w Białymstoku w 1991 roku św. Jan Paweł II. Mówił wtedy o niej: W głębokim poczuciu odpowiedzialności za cały Kościół, boleśnie przeżywała Bolesława rozdarcie jedności Kościoła. Sama doświadczyła wielorakich podziałów, a nawet nienawiści narodowych i wyznaniowych, pogłębionych jeszcze bardziej przez ówczesne stosunki polityczne. Dlatego też głównym celem jej życia oraz założonego przez nią zgromadzenia stała się jedność Kościoła, ta jedność, o którą modlił się w Wielki Czwartek w Wieczerniku Chrystus: “Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim Imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno” (J 17, 11). Służyła matka Lament sprawie zjednoczenia tam zwłaszcza, gdzie podział zaznaczał się ze szczególną ostrością. Nie szczędziła niczego, byleby umacniać wiarę i rozpalać miłość do Boga, byle tylko przyczynić się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych: “Żebyśmy wszyscy – jak mówiła – miłowali się i stanowili jedno”. Pracę na rzecz jedności Kościoła, zwłaszcza na terenach wschodnich, uważała za szczególną łaskę Bożej Opatrzności. Długo przed Soborem Watykańskim II stała się inspiratorką ekumenizmu w życiu codziennym przez miłość.
    W ikonografii bł. Bolesława przedstawiana jest w habicie zgromadzenia. W dłoniach trzyma otwartą księgę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 stycznia

    Święty Tomasz z Akwinu,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Tomasz z Akwinu

    Tomasz urodził się na zamku Roccasecca niedaleko Akwinu (Włochy) w 1225 r. Jego ojciec, rycerz Landulf, był z pochodzenia Lombardczykiem, matka zaś była Normandką. Kiedy chłopiec miał 5 lat, rodzice oddali go w charakterze oblata do opactwa na Monte Cassino. Jednak Opatrzność miała inne zamiary wobec młodzieńca. Z niewyjaśnionych przyczyn opuścił on klasztor i udał się do Neapolu, gdzie studiował na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznał się z niedawno założonym przez św. Dominika (+ 1221) Zakonem Kaznodziejskim. Rok wstąpienia do tego zakonu nie jest bliżej znany. Święty miał wtedy ok. 20 lat. Spotkało się to z dezaprobatą rodziny. Wszelkimi sposobami, włącznie z dwuletnim aresztem domowym, próbowano zmienić jego decyzję; bezskutecznie. Wysłano nawet jego własną siostrę, Marottę, by mu dominikanów “wybiła z głowy”. Tomasz jednak umiał tak do niej przemówić, że sama wstąpiła do benedyktynek.
    Przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, a stamtąd około roku 1248 do Kolonii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie głośny uczony dominikański, św. Albert Wielki (+ 1260), który miał wypowiedzieć prorocze słowa o Tomaszu: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W Kolonii Tomasz przyjął święcenia kapłańskie. Po chlubnym ukończeniu studiów przełożeni wysłali go do Paryża, by na tamtejszej Sorbonie wykładał teologię. Był najpierw bakałarzem nauk biblijnych (1252-1253), z kolei wykładał Sentencje Piotra Lombarda (1253-1255). Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Stworzył własną metodę, w której najpierw wysuwał trudności i argumenty przeciw danej prawdzie, a potem je kolejno zbijał i dawał pełny wykład.
    Na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją (1260). Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim Urbana IV (1261-1265). W latach 1265-1267 przebywał ponownie w domu generalnym Zakonu – w klasztorze św. Sabiny w Rzymie. W latach 1267-1268 przebywał w Viterbo jako kaznodzieja papieski.
    Kiedy ucichła burza w Paryżu, przełożeni ponownie wysłali swojego czołowego teologa do Paryża (1269-1272). Po trzech latach wrócił do Włoch i wykładał na uniwersytecie w Neapolu (1272-1274). W tym samym czasie kapituła generalna zobowiązała go, aby zorganizował teologiczne studium generale dla Zakonu. Tomasz upatrzył sobie na miejsce tychże studiów Neapol.
    W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny. Zaprosił także Tomasza z Akwinu. Tomasz jednak, mając 48 lat, po krótkiej chorobie zmarł w drodze na sobór w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Z tego właśnie powodu do roku 1969 doroczną pamiątkę św. Tomasza Kościół obchodził właśnie 7 marca, w dzień śmierci. Ten dzień przypada jednak prawie zawsze w Wielkim Poście. Dlatego reforma liturgiczna doroczne wspomnienie świętego przesunęła wyjątkowo na 28 stycznia – a więc na dzień przeniesienia jego relikwii do Tuluzy w 1369 r.Akwinata wsławił się szczególnie niewinnością życia oraz wiernością w zachowywaniu obserwancji zakonnych. Właściwe Zakonowi zadanie, jakim jest służba Słowu Bożemu w dobrowolnym ubóstwie, znalazło u niego wyraz w długoletniej pracy teologicznej: w gorliwym poszukiwaniu prawdy, którą należy nieustannie kontemplować i przekazywać innym. Dlatego wszystkie swoje zdolności oddał wyłącznie na służbę prawdy. Sam starał się ją posiąść, skądkolwiek by pochodziła, i ogromnie pragnął dzielić się nią z innymi. Odznaczał się pokorą oraz szlachetnym sposobem bycia.
    Kaznodzieja, poeta, ale przede wszystkim wielki myśliciel, człowiek niezwykłej wiedzy, którą umiał połączyć z niemniej wielką świętością. Powiedziano o nim, że “między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. W swej skromności kilkakrotnie odmawiał propozycji zostania biskupem.

    Święty Tomasz z Akwinu

    Stworzył zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, zwany tomizmem. Wywarł głęboki wpływ na ukierunkowanie zachodniej myśli chrześcijańskiej. Spuścizna literacka św. Tomasza z Akwinu jest olbrzymia. Wprost wierzyć się nie chce, jak wśród tak wielu zajęć mógł napisać dziesiątki tomów. Wyróżniał się umysłem nie tylko analitycznym, ale także syntetycznym. On jedyny odważył się dać panoramę całej nauki filozofii i teologii katolickiej w systemie zdumiewająco zwartym. Do najważniejszych jego dzieł należą: Summa contra gentiles, czyli apologia wiary przeciwko poganom, Kwestie dysputowane, Komentarz do “Sentencji” Piotra LombardaSumma teologiczna i komentarze do niektórych ksiąg Pisma świętego. Szczególną czcią Tomasz otaczał Chrystusa Zbawiciela, zwłaszcza na krzyżu i w tajemnicy Eucharystii, co wyraził w tekstach liturgicznych do brewiarza i mszału na uroczystość Bożego Ciała, m.in. znany hymn Zbliżam się w pokorze. Płonął synowską miłością do Najświętszej Maryi Panny.
    Jest patronem dominikanów, księgarni, studentów i teologów; opiekun podczas sztormów. Papież Jan XXII zaliczył go do grona świętych 18 lipca 1323 roku. Papież św. Pius V ogłosił go 11 kwietnia 1567 roku piątym doktorem Kościoła zachodniego. Papież Leon XIII ustanowił go 4 sierpnia 1880 roku patronem wszystkich uniwersytetów i szkół katolickich.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w białym habicie dominikańskim, w czarnej kapie i białym szkaplerzu. Jego atrybutami są: anioł, gołąb; infuła u nóg, której nie przyjął; kielich, kielich z Hostią, księga, laska, model kościoła, monogram IHS, monstrancja, pióro pisarskie, różaniec, słońce na piersiach, które symbolizuje jego Boską inspirację. Jego znakiem jest także Chrystus w aureoli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (I)

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 2.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Po kilku katechezach poświęconych kapłaństwu i moim ostatnim podróżom powracamy dziś do naszego zasadniczego tematu, czyli do rozważań o niektórych wielkich myślicielach średniowiecza. Ostatnio zajmowaliśmy się wielką postacią św. Bonawentury, franciszkanina, a dziś chciałbym mówić o św. Tomaszu z Akwinu, którego Kościół nazywa Doctor communis. Mój czcigodny poprzednik, Papież Jan Paweł II, w swojej encyklice Fides et ratio przypomniał, że «Kościół słusznie przedstawiał zawsze św. Tomasza jako mistrza sztuki myślenia i wzór właściwego uprawiania teologii» (n. 43). Nie dziwi zatem, że w Katechizmie Kościoła Katolickiego św. Tomasz jest po św. Augustynie najczęściej cytowanym pisarzem kościelnym: aż 61 razy! Nazwano go również Doctor Angelicus, prawdopodobnie ze względu na jego cnoty, w szczególności ze względu na wzniosłość myśli i czystość życia.

    Św. Tomasz urodził się w 1224 lub 1225 r. w zamku, który jego szlachecka i zamożna rodzina posiadała w miejscowości Roccasecca, w pobliżu Aquino, nieopodal słynnego opactwa Monte Cassino, do którego posłali go rodzice, by tam otrzymał podstawowe wykształcenie. Kilka lat później przeniósł się do Neapolu, stolicy Królestwa Sycylii, gdzie Fryderyk II założył prestiżowy uniwersytet. Wykładano tam — bez ograniczeń, jakie obowiązywały na innych uczelniach — myśl greckiego filozofa Arystotelesa, z którą młody Tomasz zaczął się zapoznawać i od razu uchwycił jej wielką wartość. A przede wszystkim w tych latach spędzonych w Neapolu zrodziło się jego powołanie dominikańskie. Tomasza pociągnęły bowiem ideały zakonu, założonego kilka lat wcześniej przez św. Dominika. Jednak gdy przywdział dominikański habit, rodzina wyraziła swój sprzeciw wobec tego wyboru i Tomasz musiał opuścić klasztor i powrócić na jakiś czas do rodzinnego domu.

    W 1245 r., gdy był już pełnoletni, mógł wrócić na drogę, która była odpowiedzią na Boże powołanie. Został wysłany do Paryża, gdzie studiował teologię pod kierunkiem innego świętego, Alberta Wielkiego, o którym niedawno mówiłem. Między Albertem a Tomaszem nawiązała się prawdziwa i głęboka przyjaźń, a nauczyli się wzajemnie szanować i troszczyć o siebie do tego stopnia, że Albert chciał, by jego uczeń udał się z nim również do Kolonii, gdzie posłali go przełożeni zakonu, by założył studium teologiczne. Wtedy właśnie Tomasz zapoznał się ze wszystkimi dziełami Arystotelesa i jego arabskich komentatorów, które przedstawiał i wyjaśniał Albert.

    W tamtym okresie głęboki wpływ na kulturę świata łacińskiego wywarły dzieła Arystotelesa, które przez długi czas pozostawały nieznane. Były to pisma dotyczące natury poznania, nauk przyrodniczych, metafizyki, duszy i etyki, obfitujące w wiadomości i hipotezy, które wydawały się słuszne i przekonujące. Dawały kompletną wizję świata, która została wypracowana przez sam rozum, bez Chrystusa i przed Chrystusem, i która wydawała się narzucać rozumowi jako «właściwa» interpretacja; dlatego też zetknięcie się z tą filozofią i poznanie jej niezwykle fascynowało młodych ludzi. Wielu przyjęło entuzjastycznie, wręcz bezkrytycznie to ogromne dziedzictwo wiedzy starożytnej, która — jak się wydawało — mogła korzystnie odświeżyć kulturę, całkowicie otworzyć nowe horyzonty. Jednakże inni obawiali się, że pogańska myśl Arystotelesa stoi w sprzeczności z wiarą chrześcijańską, i nie chcieli jej studiować. Doszło do spotkania dwóch kultur: przedchrześcijańskiej kultury Arystotelesa, z jej radykalną racjonalnością, i klasycznej kultury chrześcijańskiej. Niektóre środowiska odrzucały Arystotelesa, m.in. ze względu na sposób, w jaki przedstawiali go komentatorzy arabscy — Awicenna i Awerroes. To oni właśnie przekazali światu łacińskiemu filozofię arystotelesowską. Dla przykładu, komentatorzy ci nauczali, że ludzie nie posiadają własnego intelektu, lecz istnieje jeden rozum uniwersalny, wspólna wszystkim duchowa substancja, która działa we wszystkich jako «jedyna», co stanowi odpersonalizowanie człowieka. Inną dyskusyjną tezą, rozpowszechnianą przez komentatorów arabskich, było twierdzenie, że świat jest wieczny jak Bóg. Nic dziwnego zatem, że w świecie uniwersyteckim, a także kościelnym rozgorzały niekończące się dyskusje. Filozofia Arystotelesa zdobywała popularność nawet wśród prostych ludzi.

    Jako uczeń Alberta Wielkiego Tomasz z Akwinu dokonał rzeczy o zasadniczym znaczeniu dla historii filozofii i teologii, powiedziałbym — dla historii kultury: przestudiował dogłębnie Arystotelesa i jego komentatorów oraz postarał się o nowe przekłady łacińskie oryginalnych tekstów greckich. Dzięki temu nie opierał się już jedynie na komentatorach arabskich, lecz mógł sam czytać teksty oryginalne. Skomentował większość dzieł Arystotelesa, oddzielając w nich to, co było wartościowe, od tego, co budziło wątpliwości lub należało w całości odrzucić, wykazując zbieżności z faktami chrześcijańskiego Objawienia oraz wykorzystując myśl arystotelesowską szeroko i trafnie we własnych pismach teologicznych. Ostatecznie Tomasz z Akwinu pokazał, że między wiarą chrześcijańską a rozumem istnieje naturalna zgodność. Wielkim dokonaniem Tomasza było to, że w tym momencie zetknięcia się dwóch kultur — w chwili, kiedy wydawało się, że wiara powinna ustąpić miejsca rozumowi — pokazał on, że są one sobie potrzebne, bowiem to, co jawiło się jako rozumne, ale niezgodne z wiarą, w rzeczywistości nie jest rozumne, a to, co jawiło się jako wiara sprzeczna z prawdziwą racjonalnością, w rzeczywistości nie jest wiarą; i tak powstała nowa synteza, która ukształtowała kulturę następnych stuleci.

    Ze względu na niezwykłe przymioty umysłu Tomasz został wezwany do Paryża, by wykładał w dominikańskiej katedrze teologii. Tam rozpoczął także swoją fenomenalną twórczość pisarską, którą uprawiał aż do śmierci: komentarze do Pisma Świętego, ponieważ jako profesor teologii przede wszystkim je wykładał, komentarze do pism Arystotelesa, monumentalne dzieła systematyczne, a wśród nich znakomita Summa Theologiae, traktaty i dysputy na różne tematy. Przy redagowaniu pism pomagało mu kilku sekretarzy, m.in. współbrat Reginald z Piperno, który wiernie mu towarzyszył i z którym łączyła go szczera i braterska przyjaźń, oparta na zażyłości i ogromnym zaufaniu. Świętych cechuje właśnie to, że pielęgnują przyjaźń, gdyż jest ona jednym z najszlachetniejszych odruchów ludzkiego serca i ma w sobie coś boskiego, jak sam Tomasz wyjaśniał w niektórych quaestiones Summa Theologiae, pisząc: «Miłość jest zasadniczo przyjaźnią człowieka z Bogiem, a także z bytami, które do Niego należą» (ii-ii, q. 23, a. 1).

    W Paryżu przebywał na stałe niedługo. W 1259 r. uczestniczył w Kapitule Generalnej Dominikanów w Valenciennes, będąc członkiem komisji, która ułożyła program studiów w Zakonie. Następnie, w latach 1261-1265 Tomasz przebywał w Orvieto. Papież Urban IV, który darzył go wielkim szacunkiem, zlecił mu opracowanie tekstów liturgicznych na święto Bożego Ciała — które jutro będziemy obchodzić — ustanowione po cudzie eucharystycznym w Bolsenie. Tomasz miał duszę wybitnie eucharystyczną. Przepiękne hymny, które śpiewa liturgia Kościoła, sławiące tajemnicę rzeczywistej obecności Ciała i Krwi Pańskiej w Eucharystii, przypisywane są jego wierze i jego mądrości teologicznej. W latach 1265-1268 Tomasz przebywał w Rzymie, gdzie prawdopodobnie prowadził Studium, czyli zakonny dom studiów, i gdzie zaczął pisać swoją Summa Theologiae (por. Jean- -Pierre Torrell, Tommaso d’Aquino. L’uomo e il teologo, Casale Monf., 1994, ss. 118- -184). W 1269 r. został ponownie wezwany do Paryża na drugi cykl wykładów. Studenci, co zrozumiałe, byli jego wykładami zachwyceni. Jeden z jego byłych uczniów oświadczył, że rzesze studentów uczęszczających na wykłady Tomasza były tak wielkie, że sale wykładowe ledwo mogły ich pomieścić. Dodał jeszcze, że «słuchanie Tomasza było dla niego osobiście wielkim szczęściem». Interpretacja Arystotelesa, jaką proponował Tomasz, nie była akceptowana przez wszystkich, ale nawet jego przeciwnicy w świecie akademickim, tacy jak np. Goffredo di Fontaines, przyznawali, że użytecznością i wartością nauka brata Tomasza przewyższała inne i służyła za punkt odniesienia dla nauczania wszystkich pozostałych uczonych. Być może również po to, by oderwać go od toczących się wówczas żywiołowych dysput, przełożeni wysłali Tomasza ponownie do Neapolu, aby był do dyspozycji króla Karola i, który pragnął zreorganizować studia uniwersyteckie.

    Tomasz poświęcał się nie tylko pracy badawczej i nauczaniu, ale także głosił kazania ludowi. Prości ludzie słuchali go chętnie. Powiedziałbym, że to naprawdę wielka łaska, kiedy teolog umie mówić do wiernych z żarem i prostotą. Z drugiej strony, posługa głoszenia zapewnia uczonym teologom zdrowy duszpasterski realizm i dostarcza żywotnych bodźców ich naukowym poszukiwaniom.

    Ostatnie miesiące ziemskiego życia Tomasza spowija szczególna, powiedziałbym tajemnicza atmosfera. W grudniu 1273 r. przywołał on do siebie swojego przyjaciela i sekretarza Reginalda, żeby mu powiedzieć, że postanowił przerwać wszelkie prace, ponieważ w trakcie odprawiania Mszy św. zrozumiał, dzięki nadprzyrodzonemu objawieniu, że wszystko, co do tej pory napisał, to tylko «sterta słomy». Owo tajemnicze wydarzenie pomaga nam dostrzec nie tylko osobistą pokorę Tomasza, ale również to, że wszystko, co jesteśmy w stanie pomyśleć i powiedzieć na temat wiary, choćby było najwznioślejsze i najszlachetniejsze, jest niczym wobec wielkości i piękna Boga, które zostaną nam w pełni objawione w raju. Kilka miesięcy później Tomasz, pogrążony w głębokiej medytacji, umiera podczas podróży do Lyonu, dokąd udawał się na Sobór Ekumeniczny, zwołany przez papieża Grzegorza X. Zmarł w opactwie cystersów w Fossanova, przyjąwszy z wielką pobożnością wiatyk.

    Całe życie i nauczanie św. Tomasza z Akwinu można zilustrować pewnym wydarzeniem, przekazanym przez dawnych biografów. Kiedy święty, jak to było w jego zwyczaju, wczesnym rankiem trwał na modlitwie przed Ukrzyżowanym w kaplicy św. Mikołaja w Neapolu, Domenico da Caserta, zakrystian, usłyszał toczący się tam dialog. Tomasz pytał z niepokojem, czy to, co napisał o tajemnicach wiary chrześcijańskiej, było słuszne. Ukrzyżowany odpowiedział: «Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu. Czego pragnąłbyś w nagrodę?». A odpowiedź Tomasza, którą i my, przyjaciele i uczniowie Jezusa, chcielibyśmy zawsze Mu dawać, brzmiała: «Nic prócz tylko Ciebie samego, Panie!» (tamże, s. 320).

    Tragiczne zajścia w pobliżu Strefy Gazy

    Z głębokim niepokojem śledzę tragiczne zajścia w pobliżu Strefy Gazy. Pragnę wyrazić głębokie współczucie, jakim napełnił mnie los ofiar tych bolesnych wydarzeń, napawających niepokojem wszystkich, którym leży na sercu pokój w tym regionie. Jeszcze raz powtarzam z sercem przepełnionym smutkiem, że przemoc nie rozwiązuje sporów, lecz pogłębia ich dramatyczne skutki i rodzi nową przemoc. Apeluję do osób odpowiedzialnych za politykę lokalną i międzynarodową, aby nieprzerwanie poszukiwały właściwych rozwiązań, na drodze dialogu, aby mieszkańcom tych ziem zapewnić warunki sprzyjające życiu w zgodzie i spokoju. Zachęcam was, byście przyłączyli się do mnie w modlitwie za ofiary, ich rodziny i wszystkich cierpiących. Niech Pan wspiera wysiłki tych, którzy niestrudzenie działają na rzecz pojednania i pokoju.

    do Polaków:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Moi drodzy, rozpoczęliśmy czerwiec — miesiąc poświęcony szczególnej czci Najświętszego Serca Pana Jezusa. W tym kontekście niebawem zakończymy Rok Kapłański. Proszę was, abyście zawsze otaczali waszych duszpasterzy modlitwą. Niech napełnia ich ta miłość, której znakiem jest otwarte Serce Jezusa. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 8-9/2010/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (II)

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Chciałbym dziś kontynuować omawianie postaci św. Tomasza z Akwinu, który był tak wielkim teologiem, że studiowanie jego myśli zostało wyraźnie zalecone przez Sobór Watykański ii w dwóch dokumentach, w dekrecie Optatam totius o formacji kapłańskiej i w deklaracji Gravissimum educationis, poświęconej wychowaniu chrześcijańskiemu. Zresztą już w 1880 r. papież Leon XIII, jego wielki czciciel, który pobudził rozwój studiów tomistycznych, ogłosił św. Tomasza patronem szkół i uniwersytetów katolickich.

    Podstawowym powodem, dla którego jest on tak wysoko ceniony, jest nie tylko treść jego nauczania, ale także zastosowana przez niego metoda, zwłaszcza nowa synteza filozofii i teologii i rozróżnienie pomiędzy nimi. Ojcowie Kościoła mieli do czynienia z różnymi filozofiami o charakterze platońskim, które przedstawiały kompletną wizję świata i życia, a zatem obejmowały również kwestię Boga i religii. W konfrontacji z tymi filozofiami wypracowali oni całościową wizję rzeczywistości, wychodząc od wiary i korzystając z elementów platonizmu, by odpowiedzieć na zasadnicze pytania ludzi. Wizję tę, opartą na objawieniu biblijnym i opracowaną przy pomocy platonizmu poprawionego w świetle wiary, nazwali oni «naszą filozofią». Słowo «filozofia» nie odnosiło się zatem do systemu czysto rozumowego, i jako takiego odrębnego od wiary, lecz do kompleksowej wizji rzeczywistości, wypracowanej w świetle wiary, przyswojonej jednakże i pomyślanej przez rozum; wizji, która oczywiście przekraczała zdolności samego rozumu, ale która również dla niego była zadowalająca. Dla św. Tomasza spotkanie z przedchrześcijańską filozofią Arystotelesa (zmarłego ok. 322 p.n.e.) oznaczało otwarcie nowej perspektywy. Filozofia arystotelesowska była oczywiście filozofią wypracowaną bez znajomości Starego i Nowego Testamentu, była wyjaśnieniem świata bez Objawienia, odwołującym się wyłącznie do rozumu. I ta jej konsekwentna racjonalność była przekonująca. Stara forma «naszej filozofii» ojców straciła zatem rację bytu. Należało na nowo przemyśleć relację zachodzącą między filozofią i teologią, wiarą i rozumem. Pojawiła się bowiem «filozofia» kompletna i sama z siebie przekonująca, racjonalność uprzednia wobec wiary, a następnie obok niej była «teologia», czyli myślenie z wiarą i w wierze. Pytanie, które się narzucało, było następujące: czy świat racjonalności, filozofii pomyślanej bez Chrystusa i świat wiary są do pogodzenia? Czy też się wykluczają? Wiele elementów przemawiało za nieprzystawalnością tych dwóch światów, ale św. Tomasz był głęboko przekonany, że są one do pogodzenia — a nawet, że filozofia wypracowana bez znajomości Chrystusa niejako czekała na światło Jezusa, które ją mogło dopełnić. To była właśnie ta wielka «przygoda», jaka spotkała św. Tomasza i określiła jego drogę jako myśliciela. Wykazanie odrębności filozofii i teologii, a zarazem ich wzajemnych powiązań było historyczną misją wielkiego mistrza. Jest zatem zrozumiałe, że w XIX w., kiedy stanowczo twierdzono, że nowoczesny rozum i wiara są nie do pogodzenia, papież Leon XIII wskazał na św. Tomasza jako przewodnika w dialogu między nimi. W swojej pracy teologicznej św. Tomasz założył i opisał ich wzajemne relacje. Wiara konsoliduje, integruje i oświeca dziedzictwo prawdy, przyswojone przez ludzki rozum. Ufność, jaką pokłada św. Tomasz w tych dwóch narzędziach poznania — wierze i rozumie — można przypisać przekonaniu, że jedno i drugie wywodzą się z tego jedynego źródła wszelkiej prawdy, jakim jest Boski Logos, który przejawia się zarówno w dziele stworzenia, jak i odkupienia.

    Wraz z uznaniem przystawalności rozumu i wiary trzeba z drugiej strony przyznać, że posługują się one różnymi metodami poznawczymi. Rozum przyjmuje prawdę na mocy jej wewnętrznej oczywistości, pośredniej bądź bezpośredniej; wiara natomiast przyjmuje prawdę ze względu na autorytet Słowa Bożego, które się objawia. Pisze św. Tomasz na początku swojej Summa Theologiae: «Są dwa rodzaje wiedzy: pierwszy opiera się o zasady poznawane przyrodzonym światłem rozumu; np. arytmetyka, geometria itp. Drugi opiera się o zasady poznane światłem nadrzędnej wiedzy; tak to np. optyka opiera się o zasady podane przez geometrię, a muzyka o zasady zaczerpnięte z arytmetyki; i w ten to właśnie drugi sposób nauka święta jest wiedzą; wszak opiera się o zasady poznane światłem nadrzędnej wiedzy, jaką jest wiedza Boga i świętych» (I, q. 1, a. 2; tł. Pius Bełch op).

    To rozróżnienie zapewnia autonomię zarówno naukom opartym na poszukiwaniach rozumu, jak i naukom teologicznym. Nie wskazuje jednakże na niezgodności, lecz zakłada raczej wzajemną i korzystną współpracę. Wiara bowiem chroni rozum przed utratą zaufania do własnych możliwości, pobudza go do otwierania się na coraz szersze horyzonty, zachęca do szukania fundamentów, a kiedy rozum zgłębia nadprzyrodzoną sferę więzi Boga i człowieka, wzbogaca jego dzieło. Na przykład, według św. Tomasza, rozum ludzki może na pewno stwierdzić istnienie jednego Boga, ale tylko wiara, która przyjmuje Boże Objawienie, może zetknąć się z tajemnicą Miłości Boga trójjedynego.

    Z drugiej strony, to nie tylko wiara pomaga rozumowi. Również rozum, posługujący się swoimi środkami, może w czymś ważnym przysłużyć się wierze, oddając jej trojaką przysługę, którą św. Tomasz podsumował we wstępie do swojego komentarza do De Trinitate Boecjusza: «dowodzenie tych prawd, które stanowią wstęp do wiary, (…); ujawnianie dzięki pewnym podobieństwom tego, co właściwe wierze (…) za pomocą porównań prawd wiary; odpieranie zarzutów tych, którzy występują przeciwko wierze» (q. 2, a. 2; Św. Tomasz z Akwinu, O poznaniu Boga, wydanie łacińsko-polskie, tł. Piotr Lichacz op, Mateusz Przanowski op, Mikołaj Olszewski, Kraków, 2005, s. 131). Cała historia teologii to w gruncie rzeczy dzieje tych wysiłków intelektu, który wykazuje inteligibilność wiary, możność wyrażania jej oraz jej wewnętrzną harmonię, jej sensowność i zdolność promowania dobra człowieka. Poprawność teologicznego rozumowania i jego rzeczywiste znaczenie poznawcze opierają się na wartości języka teologicznego, który według św. Tomasza, jest przede wszystkim językiem analogicznym. Dystans między Bogiem, Stworzycielem, i bytem Jego stworzeń jest nieskończony: niepodobieństwo jest zawsze większe od podobieństwa (por. ds, 806). Jednak pomimo tego, przy całej różnicy między Stwórcą i stworzeniem, istnieje analogia pomiędzy bytem stworzonym i bytem Stworzyciela, która pozwala nam mówić ludzkimi słowami o Bogu.

    Św. Tomasz oparł naukę o analogii nie tylko na argumentach czysto filozoficznych, ale również na fakcie, że sam Bóg przemówił do nas w Objawieniu, a zatem upoważnił nas do mówienia o Nim. Uważam, że ważne jest przypomnienie tej nauki. Pomaga nam ona bowiem odeprzeć niektóre zarzuty, wysuwane przez współczesny ateizm, odmawiający językowi religijnemu obiektywnego znaczenia i utrzymujący, że ma on jedynie wartość subiektywną lub po prostu emocjonalną. Zarzut ten rodzi się z faktu, że umysł pozytywistyczny jest przekonany, że człowiek nie poznaje bytu, a jedynie doświadczalne funkcje rzeczywistości. Wraz ze św. Tomaszem i wielką tradycją filozoficzną jesteśmy przekonani, że w rzeczywistości człowiek nie poznaje jedynie funkcji będących przedmiotem nauk przyrodniczych, lecz poznaje coś z samego bytu — poznaje na przykład osobę, «ty» drugiego człowieka, a nie tylko fizyczny i biologiczny aspekt jego bytu.

    W świetle tego nauczania św. Tomasza teologia twierdzi, że choć język religijny jest ograniczony, to ma on sens — dotyczy bowiem bytu — niby strzała kierująca się w stronę rzeczywistości, którą oznacza. Tę podstawową zgodność rozumu ludzkiego i wiary chrześcijańskiej widzimy w innej fundamentalnej zasadzie, na której opiera się myśl Akwinaty: łaska Boża nie unicestwia, ale zakłada i udoskonala naturę ludzką. Ta ostatnia nawet po grzechu nie jest całkowicie zdeprawowana, lecz zraniona i osłabiona. Łaska, udzielona przez Boga i przekazana poprzez tajemnicę Słowa Wcielonego, jest darem danym absolutnie darmo, dzięki któremu natura zdrowieje, otrzymuje umocnienie i pomoc w dążeniu do zaspokojenia wpisanego w serce każdego człowieka pragnienia, którym jest szczęście. Wszystkie władze istoty ludzkiej zostają oczyszczone, przemienione i wywyższone przez łaskę Bożą. Ważne zastosownie tej zasady dotyczącej natury i łaski widzimy w teologii moralnej św. Tomasza z Akwinu, co nadaje jej aktualność. W centrum nauczania w tej dziedzinie stawia on prawo nowe, które jest prawem Ducha Świętego. W optyce głęboko ewangelicznej z naciskiem podkreśla on, że prawo to jest łaską Ducha Świętego, daną tym wszystkim, którzy wierzą w Chrystusa. Z tą łaską łączą się nauczanie przekazane pisemnie i ustnie przez Kościół o prawdach doktrynalnych i moralnych. Św. Tomasz, podkreślając podstawową rolę w życiu moralnym działania Ducha Świętego, łaski, z której rodzą się cnoty teologalne i moralne, pozwala zrozumieć, że każdy chrześcijanin może wznieść się na wyżyny wskazane przez Kazanie na Górze, jeśli żyje w autentycznej więzi z Chrystusem, jeśli otwiera się na działanie Jego Ducha Świętego. Jednakże — dodaje Akwinata — «wprawdzie łaska jest skuteczniejsza niż natura, to jednak natura jest bardziej istotna dla człowieka» (Summa Theologiae, I-II, q. 94, a. 6 ad 2), i dlatego w perspektywie moralności chrześcijańskiej jest też miejsce dla rozumu, który zdolny jest rozeznać naturalne prawo moralne. Rozum może je rozpoznać rozważając, co należy czynić i czego należy unikać, by osiągnąć szczęście, którego każdy w swoim sercu pragnie, z czym wiąże się również odpowiedzialność za innych, a zatem dążenie do wspólnego dobra. Innymi słowy, cnoty człowieka, teologalne i moralne, są zakorzenione w naturze ludzkiej. Łaska Boża towarzyszy zaangażowaniu etycznemu, wspiera je i pobudza, ale — według św. Tomasza — wszyscy ludzie, wierzący i niewierzący, są wezwani do uznania wymogów natury ludzkiej, wyrażonych w prawie naturalnym, i do czerpania z niego światła przy formułowaniu praw stanowionych, a zatem tych, które władze obywatelskie i polityczne wydają w celu regulowania ludzkiego współżycia.

    Negowanie prawa naturalnego i odpowiedzialności, która się z nim wiąże, w dramatyczny sposób otwiera drogę do relatywizmu etycznego na płaszczyźnie indywidualnej i do totalitaryzmu państwa na płaszczyźnie politycznej. Obrona powszechnych praw człowieka i afirmacja absolutnej wartości godności osoby zakładają istnienie fundamentu. Czyż tym fundamentem nie jest prawo naturalne wraz z niezbywalnymi wartościami, które wskazuje? Sługa Boży Jan Paweł ii w swojej encyklice Evangelium vitae napisał słowa, którą są wciąż bardzo aktualne: «trzeba pilnie odkryć na nowo istnienie wartości ludzkich i moralnych, należących do samej istoty i natury człowieka, które wynikają z prawdy o człowieku oraz wyrażają i chronią godność osoby: wartości zatem, których żadna jednostka, żadna większość ani żadne państwo nie mogą tworzyć, zmieniać ani niszczyć, ale które winny uznać, szanować i umacniać» (n. 71).

    A zatem, na zakończenie Tomasz przedstawia nam koncepcję rozumu szeroką i budzącą zaufanie: szeroką, bo nie ogranicza się ona do tzw. rozumu empiryczno-naukowego, ale jest otwarta na pełnię bytu, a więc również na podstawowe i niezbywalne kwestie ludzkiego życia; budzącą zaufanie, bo rozum ludzki, zwłaszcza jeśli przyjmuje natchnienia płynące z wiary chrześcijańskiej, propaguje cywilizację uznającą godność osoby, nienaruszalność jej praw i wiążący charakter jej obowiązków. Nie dziwi więc, że nauka o godności osoby, mająca podstawowe znaczenie dla uznania niepodważalności praw człowieka, powstała w środowiskach intelektualnych, które przejęły spuściznę św. Tomasza z Akwinu, gdyż miał on o ludzkim stworzeniu najwyższe pojęcie. Swoim ściśle filozoficznym językiem zdefiniował osobę jako «coś najdoskonalszego w całej naturze, mianowicie to, co bytuje samoistnie w rozumnej naturze» (Summa Theologiae, I a, q. 29, a. 3).

    Głębia myśli św. Tomasza z Akwinu rodzi się — nigdy o tym nie zapominajmy — z jego żywej wiary i żarliwej pobożności, wyrażanej w natchnionych modlitwach, takich jak ta, w której prosi Boga: «Panie, mój Boże, udziel mi rozumu, abym mógł Cię poznać, pilności, abym Cię szukał, mądrości, abym Cię znajdował, postępowania, abym Ci się podobał, wytrwałości, abym Cię wiernie oczekiwał, i ufności, abym w końcu mógł Cię objąć» (Modlitwy i myśli, wybrał i przełożył o. Mirosław Wylęgała op, Warszawa, 2005, s. 19).

    do Polaków:

    Drodzy pielgrzymi polscy, jutro przypada wspomnienie św. Alberta Chmielowskiego. Pamiętając o jego poświęceniu na rzecz biednych, bezdomnych, nieuleczalnie chorych, jak on, otwórzmy serca na potrzeby naszych braci najbardziej potrzebujących pomocy. Uczmy się od niego, że «trzeba być dobrym jak chleb». Naśladujmy go w dążeniu do świętości. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 8-9/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________

    Św. Tomasz z Akwinu (III)

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 23.06.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiejszą, trzecią częścią rozważań nad św. Tomaszem z Akwinu pragnę zakończyć katechezy poświęcone tej postaci. Również po upływie ponad 700 lat od jego śmierci możemy się od niego wiele nauczyć. Wspomniał o tym także mój poprzednik papież Paweł VI, który w przemówieniu wygłoszonym 14 września 1974 r. w Fossanovie zapytał: «Mistrzu Tomaszu, czego możesz nas nauczyć?» Po czym odpowiedział: «Ufności w prawdę katolickiej myśli religijnej, która przez niego była broniona, wyłożona i otwarta przed zdolnością poznawczą ludzkiego umysłu» (Insegnamenti di Paolo VI, XII [1974], ss. 833-834). W tym samym dniu w Akwinie, mówiąc wciąż o św. Tomaszu, stwierdził: «My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi synami Kościoła, możemy i musimy, przynajmniej w pewnej mierze, być jego uczniami!» (tamże, s. 836).

    Skorzystajmy więc z lekcji św. Tomasza i z jego arcydzieła, którym jest Summa Theologiae. Jest to dzieło niedokończone, a mimo to monumentalne: zawiera 512 kwestii i 2669 artykułów. W ścisłym wywodzie, w którym w jasny i głęboki sposób ludzki umysł przygląda się tajemnicom wiary, św. Tomasz, przeplatając pytania i odpowiedzi, pogłębił nauczanie pochodzące z Piśma Świętego i ojców Kościoła, zwłaszcza św. Augustyna. W tej refleksji, w zetknięciu z prawdziwymi pytaniami swojej epoki, które często są również naszymi pytaniami, św. Tomasz, wykorzystując także metody i myśl filozofów starożytności, a szczególnie Arystotelesa, w sposób dokładny, przejrzysty i trafny formułuje prawdy wiary, w których prawda jest darem wiary, jaśnieje i staje się dostępna dla nas, dla naszej refleksji. Jednakże ten wysiłek ludzkiego umysłu — przypomina Akwinata swoim życiem — zawsze będzie oświecany przez modlitwę, przez światło, które pochodzi z Góry. Tylko ten, kto żyje z Bogiem i tajemnicami, może również zrozumieć, co one mówią. W Summa Theologiae św. Tomasz wychodzi od faktu, że są trzy różne sposoby bytu i istoty Boga: Bóg istnieje sam w sobie, jest początkiem i końcem wszystkich rzeczy, dlatego wszystkie stworzenia pochodzą od Niego i od Niego zależą; następnie Bóg jest obecny poprzez swoją łaskę w życiu i w działaniu chrześcijanina, świętych; i w końcu, Bóg jest obecny w szczególny sposób w Osobie Chrystusa, zjednoczonego realnie z człowiekiem Jezusem, i działa w sakramentach, które wypływają z Jego zbawczego dzieła. Dlatego to monumentalne dzieło (por. Jean-Pierre Torrell, La «Summa» di San Tommaso, Milano 2003, ss. 29-75), poszukiwanie «okiem teologicznym» pełni Boga (por. Summa Theologiae I, q. 1, a. 7) składa się z trzech części i jest opatrzone przez samego Doctor Communis — św. Tomasza — następującym komentarzem: «Głównym zagadnieniem nauki świętej jest podawanie wiadomości o Bogu, i to nie tylko o Bogu samym w sobie, ale także jako o początku i celu rzeczy, a zwłaszcza stworzenia rozumnego. Mając to na uwadze, będziemy mówić: pierwsze, o Bogu; drugie, o dążeniu stworzenia rozumnego do Boga; trzecie, o Chrystusie, który jako człowiek — w naszym dążeniu do Boga — jest dla nas drogą» (tamże, i, q. 2). Jest to swoiste koło: Bóg sam w sobie, który wychodzi z siebie i bierze nas za rękę, tak że z Chrystusem wracamy do Boga, jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, i Bóg będzie wszystkim we wszystkich.

    Pierwsza część Summa Theologiae zgłębia zatem Boga samego w sobie, tajemnicę Trójcy Świętej i stwórczą działalność Boga. W tej części znajdujemy również głęboką refleksję nad autentyczną rzeczywistością istoty ludzkiej jako dzieła stwórczych rąk Boga, owocu Jego miłości. Z jednej strony, jesteśmy bytem stworzonym, zależnym, nie pochodzimy od samych siebie; ale z drugiej strony, mamy prawdziwą autonomię, toteż nie jesteśmy tylko czymś pozornym — jak mówią niektórzy filozofowie platońscy — ale rzeczywistością chcianą przez Boga jako taka, będącą wartością samą w sobie. W drugiej części św. Tomasz zastanawia się nad człowiekiem, działającym pod wpływem łaski, w jego dążeniu do poznania i kochania Boga, by być szczęśliwy w doczesności i w wieczności. Najpierw autor przedstawia teologiczne zasady działania moralnego, dociekając, w jaki sposób w wolnym wyborze człowieka czyniącego dobro łączą się rozum, wola i uczucia, do których dochodzi siła Bożej łaski, dawana za pośrednictwem cnót i darów Ducha Świętego, a także pomoc, której udziela także prawo moralne. Istota ludzka jest zatem bytem dynamicznym, który szuka samego siebie, usiłuje stać się samym sobą i w tym sensie usiłuje dokonywać czynów, które go kształtują, sprawiają, że naprawdę staje się człowiekiem; i tu dochodzą do głosu prawo moralne, łaska i własny rozum, wola i uczucia. Na tym fundamencie św. Tomasz zarysowuje fizjonomię człowieka, który żyje mocą Ducha i tym samym staje się ikoną Boga. Następnie Akwinata omawia trzy cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość, a potem przenikliwie analizuje ponad pięćdziesiąt cnót moralnych, zgrupowanych wokół czterech cnót kardynalnych — roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa. Na koniec rozważa różne powołania w Kościele.

    W trzeciej części Summy św. Tomasz zgłębia tajemnicę Chrystusa — drogi i prawdy — za którego pośrednictwem możemy na nowo połączyć się z Bogiem Ojcem. W tej części w niedościgły niemal sposób pisze o tajemnicy wcielenia i męki Jezusa, dodając do tego rozległy wykład o siedmiu sakramentach, ponieważ w nich wcielone Słowo Boże kieruje dobrodziejstwa płynące z wcielenia ku naszemu zbawieniu, ku naszej pielgrzymce wiary ku Bogu i ku życiu wiecznemu, pozostając materialnie niemal obecne w rzeczywistości stworzenia, dotykając naszego wnętrza. Omawiając sakramenty, św. Tomasz szczególną uwagę poświęca tajemnicy Eucharystii, którą otaczał tak wielkim nabożeństwem, że jak piszą jego dawni biografowie, miał zwyczaj przystawiać głowę do tabernakulum, tak jakby chciał usłyszeć bicie Bożego i ludzkiego Serca Jezusa. W jednym ze swych komentarzy do Pisma Świętego św. Tomasz pomaga nam pojąć doskonałość sakramentu Eucharystii, gdy pisze, że «skoro ten sakrament jest sakramentem męki Pańskiej, to zawiera w sobie Chrystusa cierpiącego. Dlatego wszelki skutek męki Pańskiej w całości jest także skutkiem tego sakramentu. Sakrament ten bowiem nie jest niczym innym jak aplikacją do nas męki Pańskiej» (In Ioannem, c. 6, lect. 6, n. 963; Komentarz do Ewangelii Jana, tł. Tadeusz Bartoś op, Kęty, 2002, s. 450). Rozumiemy zatem, dlaczego św. Tomasz i inni święci odprawiali Mszę św., płacząc z litości nad Panem, który składa z siebie ofiarę za nas, roniąc łzy radości i wdzięczności.

    Drodzy bracia i siostry, ucząc się od świętych, rozmiłujmy się w tym sakramencie! Uczestniczmy w Mszy św. ze skupieniem, aby uzyskać duchowe owoce, pożywiajmy się Ciałem i Krwią Pana, by nieustannie karmiła nas Boża łaska! Często i chętnie rozmawiajmy sam na sam z Najświętszym Sakramentem!

    To co św. Tomasz z naukową ścisłością wyłożył w swoich największych dziełach teologicznych, takich jak właśnie Summa Theologiae, a także Summa contra Gentiles, wyraził on również w swoich kazaniach, głoszonych dla studentów i wiernych. W r. 1273, rok przed śmiercią, przez cały Wielki Post głosił kazania w kościele San Domenico Maggiore w Neapolu. Kazania te zostały zebrane i zachowane: są to Opuscula, w których wyjaśnia on Skład Apostolski, tłumaczy modlitwę Ojcze nasz, omawia Dekalog i komentuje Zdrowaś Maryjo. Treść kazań Doktora Anielskiego odpowiada niemal całkowicie strukturze Katechizmu Kościoła Katolickiego. I rzeczywiście, w czasach takich jak nasze, gdy ponownie podejmuje się dzieło ewangelizacji, nigdy nie powinno zabraknąć w katechezie i kaznodziejstwie tych podstawowych tematów: tego, w co wierzymy, a zatem Symbolu wiary; tego, o co się modlimy, a zatem Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo; oraz tego, czym żyjemy, jak nas poucza Objawienie biblijne, a zatem prawa miłości Boga i bliźniego oraz Dziesięciu przykazań, w których wyjaśnione jest owo przykazanie miłości.

    Chciałbym przytoczyć kilka przykładów tego prostego, zasadniczego i przekonującego nauczania św. Tomasza. W swoim Wykładzie Składu Apostolskiego wyjaśnia on wartość wiary. Za jej pośrednictwem — mówi — dusza jednoczy się z Bogiem i powstaje zalążek życia wiecznego; życie zostaje ukierunkowane w sposób pewny, a my z łatwością zwalczamy pokusy. Temu, kto wysuwa zarzut, że wiara jest głupotą, bo każe wierzyć w coś, czego nie da się doświadczyć zmysłami, św. Tomasz daje bardzo rozbudowaną odpowiedź i wskazuje, że jest to wątpliwość bezpodstawna, bo umysł ludzki jest ograniczony i nie może poznać wszystkiego. Gdybyśmy mogli doskonale poznać wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne, tylko wówczas byłoby autentyczną głupotą akceptowanie prawd czystą wiarą. Ponadto nie można żyć, zauważa św. Tomasz, nie ufając doświadczeniu innych ludzi w tym, czego sami nie wiemy. Jest zatem rzeczą rozsądną dawanie wiary Bogu, który się objawia, oraz świadectwu apostołów: byli oni nieliczni, prości i ubodzy, przygnębieni po ukrzyżowaniu swojego Mistrza; jednakże w krótkim czasie nawróciło się wiele osób mądrych, szlachetnych i bogatych, które słuchały ich przepowiadania. Jest to rzeczywiście niezwykłe zjawisko historyczne, któremu trudno dać inne rozsądne wytłumaczenie niż to, że apostołowie spotkali się ze zmartwychwstałym Panem.

    Komentując artykuł Symbolu, mówiący o wcieleniu Słowa Bożego, św. Tomasz czyni kilka uwag. Stwierdza, że rozważanie tajemnicy wcielenia umacnia wiarę chrześcijańską; nadzieja staje się bardziej ufna dzięki myśli, że Syn Boży przyszedł do nas, jako jeden z nas, aby udzielić ludziom swojej boskości; miłość ożywia się, bo nie ma bardziej oczywistego znaku miłości Boga do nas niż widok Stworzyciela wszechświata, który sam staje się stworzeniem, jednym z nas. Na koniec, gdy rozważamy tajemnicę wcielenia Boga, czujemy, jak rozpala się w nas pragnienie, by złączyć się z Chrystusem w chwale. Posługując się prostym i trafnym porównaniem, św. Tomasz zauważa: «Gdyby ktoś miał brata, posiadającego któlewską godność, to będąc od niego daleko, szukałby możliwości, by się z nim spotkać i u niego pozostać. Tak i my, mając w Chrystusie brata, chcemy z Nim się połączyć i u Niego przebywać» (Wykład Pacierza, Poznań, 2005, Wykład Składu Apostolskiego, czyli Wierzę w Boga, tł. Kalikst Suszyło op, a. 4, 50, s. 50).

    Wprowadzając do modlitwy Ojcze nasz, św. Tomasz wykazuje, że jest ona sama w sobie doskonała, ma bowiem wszystkie pięć cech, którymi powinna się odznaczać dobrze skonstruowana modlitwa. Są nimi: ufne i spokojne zawierzenie; stosowna treść, bo — zauważa św. Tomasz — «Jest (…) rzeczą bardo trudną wiedzieć, czego trzeba pragnąć. Tylko bowiem rzeczy, o które godzi się prosić w modlitwie, możemy godziwie pożądać» (tamże, Wykład Modlitwy Pańskiej, czyli Ojcze nasz, tł. Marek Starowiejski, 3); a następnie właściwy porządek próśb, żarliwa miłość i szczerość pokory.

    Św. Tomasz, jak wszyscy święci, otaczał wielkim nabożeństwem Matkę Bożą. Nadał Jej piękne imię: Triclinium totius Trinitas, co znaczy miejsce, gdzie Trójca znajduje swój spoczynek, bowiem ze względu na wcielenie w Niej, tak jak w żadnym innym stworzeniu, trzy Boskie Osoby mieszkają i zaznają przyjemności i radości z życia w Jej duszy pełnej łaski. Za Jej wstawiennictwem możemy otrzymać wszelką pomoc.

    Słowami modlitwy, która tradycyjnie przypisywana jest św. Tomaszowi, a która w każdym razie odzwierciedla elementy jego głębokiej pobożności maryjnej, my też mówimy: «O najświętsza i najsłodsza Dziewico Maryjo, Matko Boga (…). W objęciach Twojej miłości powierzam Ci dziś (…) całe moje życie (…). Wyproś mi także, o najsłodsza Pani, prawdziwą miłość, którą z całego serca kochałbym Twojego najświętszego Syna, a po Nim nade wszystko Ciebie i bliźniego w Bogu i (…) ze względu na Boga» (Modlitwy i Myśli, tł. Mirosław Wylęgała op, Warszawa, 2005, s. 25- -29).

    do Polaków:

    Serdecznie witam polskich pielgrzymów. W sposób szczególny zwracam się do diakonów z krakowskiego seminarium duchownego. Za waszym pośrednictwem przesyłam moje pozdrowienie i błogosławieństwo wszystkim klerykom w Polsce. Bądźcie wdzięczni Bogu za dar powołania, pielęgnujcie je i przykładnym życiem dodawajcie odwagi innym, których Pan wzywa, aby nie wahali się odpowiadać: «Oto ja, poślij mnie» (Iz 6, 8). Niech Bóg błogosławi wszystkim tu obecnym!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 8-9/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 stycznia

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk de Ossó y Cervelló, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Matulewicz

    Jerzy urodził się 13 kwietnia 1871 roku w wielodzietnej rodzinie litewskiej, we wsi Lugine koło Mariampola na Litwie. Oboje rodzice umarli, gdy był małym dzieckiem. Był wychowywany przez swojego starszego brata Jana, niezwykle surowego i wymagającego człowieka. Pomimo kłopotów zdrowotnych i materialnych – często nie miał za co kupić podręczników – uczył się dobrze dzięki swojej niezwykłej pilności i pracowitości. Po kilku latach nauki na prawach eksternisty w gimnazjum (od 1883 r.) zachorował na gruźlicę kości. Musiał posługiwać się kulami. Choroba ta gnębiła go do końca życia. Już w gimnazjum pragnął zostać kapłanem. Jednakże dopiero w 1891 roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, wstąpił do seminarium duchownego w Kielcach. Wówczas też zmienił swoje nazwisko z Matulaitis na Matulewicz. Zapamiętano go jako kleryka pełnego spokoju, wewnętrznej równowagi, otwartego i pracowitego. Gdy władze carskie zamknęły seminarium, kontynuował naukę w Warszawie, a następnie w Petersburgu. Tu przyjął święcenia kapłańskie 31 grudnia 1898 roku. W następnym roku ukończył Akademię Petersburską jako magister teologii. Doktorat uzyskał na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim.
    Powrócił do Kielc, gdzie podjął zajęcia jako profesor seminarium (do 1904 r.). Postępująca gruźlica kości spowodowała, że musiał poddać się ciężkiej operacji w jednym z warszawskich szpitali. Po kuracji rozwinął działalność społeczną w Warszawie, zakładając m.in. Stowarzyszenie Robotników Katolickich oraz gimnazjum na Bielanach. W 1907 roku objął katedrę socjologii w Akademii Duchownej w Petersburgu. Dojrzał w nim wówczas zamiar odnowienia i zreformowania zakonu marianów, skazanego przez władze carskie na wymarcie. 29 sierpnia 1909 roku, w kaplicy biskupiej w Warszawie, złożył śluby zakonne na ręce ostatniego żyjącego marianina ojca Wincentego Senkusa. Rok później ułożył nowe konstytucje dla marianów, którzy odtąd mieli być zgromadzeniem ukrytym. Jeszcze w tym samym roku Pius X potwierdził regułę. Pierwszy nowicjat odnowionej wspólnoty złożony z 2 profesorów i jednego ucznia został utworzony w Petersburgu. W 1911 r. we Fryburgu Szwajcarskim powstał drugi nowicjat, następnie powstał dom zakonny w Chicago, a podczas I wojny światowej dom na Bielanach pod Warszawą. W 1911 roku Jerzy Matulewicz został generałem zakonu, którym kierował do śmierci.
    Po zakończeniu działań wojennych ojciec Jerzy powołał Zgromadzenie Sióstr Ubogich Niepokalanego Poczęcia NMP, które szybko rozprzestrzeniło się na Litwie i w Ameryce. Założył również Zgromadzenie Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii oraz wspierał zgromadzenia założone przez bł. o. Honorata Koźmińskiego. W 1918 roku Benedykt XV mianował go biskupem wileńskim. Udało mu się umocnić katolicyzm w diecezji. Na własną prośbę został zwolniony z obowiązków biskupa w sierpniu 1925 roku. Pragnął poświęcić się całkowicie kierowaniu zgromadzeniem marianów, lecz już w grudniu tego samego roku został mianowany wizytatorem apostolskim na Litwie. W ciągu dwóch następnych lat nieludzkimi wprost wysiłkami udało mu się zorganizować życie katolickie w tym kraju i naprawić stosunki ze Stolicą Apostolską.
    W trakcie prac nad zatwierdzeniem konkordatu, ojciec Jerzy umarł nagle po nieudanej operacji 27 stycznia 1927 r. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1987 roku podczas uroczystości z okazji 600-lecia Chrztu Litwy. Jego relikwie spoczywają w kościele w Mariampolu. Jest jednym z patronów Litwy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 stycznia

    Święci biskupi Tymoteusz i Tytus

    Zobacz także:
      •  Święci Robert, Alberyk i Stefan, opaci
      •  Święta Paula, wdowa
    ***

    Święci Tymoteusz i Tytus, biskupi 
    Adobe Stock
    święci biskupi:Tymoteusz i Tytus

    ***

    Tymoteusz był wiernym i oddanym uczniem oraz współpracownikiem św. Pawła. Św. Paweł nazywa go “najdroższym synem” (1 Kor 4, 17), “bratem” (1 Tes 3, 2), “pomocnikiem” (Rz 16, 21), którego wspomina ze łzami w oczach (2 Tm 1, 4).
    Kiedy Apostoł Narodów zatrzymał się w czasie swojej drugiej podróży w miasteczku Listra, nawrócił dwie Żydówki: kobietę imieniem Lois i jej córkę, Eunikę. Synem tejże Euniki, a wnukiem Lois był św. Tymoteusz. Jego ojcem był zamożny Grek, poganin, który jednak pozwolił babce i matce wychować Tymoteusza w wierze mojżeszowej. Tymoteusz był młodzieńcem wykształconym. Znał Pismo święte i często się w nim rozczytywał. Wyróżniał się dobrymi obyczajami. Chrzest przyjął z rąk św. Pawła. Dlatego słusznie Apostoł nazywał go swoim synem. Dla ułatwienia Tymoteuszowi pracy wśród rodaków św. Paweł poddał go obrzezaniu.
    Św. Paweł często wysyłał Tymoteusza w trudnych i poufnych sprawach do poszczególnych gmin, które założył, m.in. do Koryntu, Filippi i Tesalonik. Jego też wyznaczył na biskupa Efezu, ówczesnej metropolii Małej Azji i stolicy rzymskiej prowincji. W czasie swoich podróży po Małej Azji, Achai (Grecji) i do Jerozolimy św. Paweł zabierał ze sobą Tymoteusza do pomocy w posłudze apostolskiej. Święty uczeń dzielił także ze swoim mistrzem więzienie w Rzymie (Flp 2, 19-23). Dwa Pawłowe listy do Tymoteusza znajdują się w kanonie ksiąg Nowego Testamentu. Paweł wydaje mu najpiękniejsze świadectwo i daje pouczenia, jak ma rządzić Kościołem w Efezie.
    Według podania, kiedy św. Jan Apostoł przybył do Efezu, Tymoteusz oddał się do jego dyspozycji. Kiedy zaś Apostoł został skazany na banicję na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana, Tymoteusz miał na nowo objąć biskupstwo w tym mieście.
    Tradycja głosi, że Tymoteusz miał ponieść śmierć męczeńską za Trajana z rąk rozjuszonego tłumu pogańskiego, kiedy miał odwagę publicznie zaprotestować przeciwko krwawym igrzyskom. Tłum miał rzucić się na starca i tak go pobić, że ten niebawem wyzionął ducha. Martyrologium Rzymskie podaje jeszcze inną wersję, że biskup miał występować przeciwko czci pogańskiej bogini Diany, która w Efezie miała swoje centralne sanktuarium. Możliwe, że obie przyczyny były powodem jego śmierci około roku 97. Dlatego do roku 1969 św. Tymoteusz odbierał chwałę jako męczennik. Ostatnia reforma liturgii czci go jednak jako wyznawcę w przekonaniu, że ostatnie chwile życia Tymoteusz spędził nie jako męczennik, mimo że w latach swojego pasterzowania wiele musiał wycierpieć dla sprawy Chrystusa.
    Jego relikwie przeniesiono z Efezu do Konstantynopola (356 r.) i umieszczono w bazylice Dwunastu Apostołów. W XII w. krzyżowcy wywieźli je do włoskiego miasta Termoli. Zamurowane, zostały odnalezione przypadkiem 7 maja 1945 roku.
    W ikonografii św. Tymoteusz przedstawiany jest w tunice lub jako biskup w liturgicznych szatach. U jego stóp leżą kamienie.


    Tytus znany jest wyłącznie z listów św. Pawła. Pochodził z rodziny grecko-rzymskiej, zamieszkałej w okolicy Antiochii Syryjskiej. Stamtąd bowiem Apostoł zabrał go do Jerozolimy. Został ochrzczony przez św. Pawła przed soborem apostolskim w 49 r. Obok Tymoteusza i św. Łukasza Ewangelisty Tytus należał do najbliższych i najbardziej zaufanych uczniów św. Pawła Apostoła. Towarzyszył mu w podróżach i na soborze apostolskim w Jerozolimie. Dowodem wyjątkowego zaufania, jakim młodego człowieka darzył św. Paweł, były delikatne misje, jakie mu powierzał. Jego to właśnie wysłał do Koryntu. Nie pozwolił go też obrzezać w przekonaniu, że jego praca apostolska będzie rozwijać się nie wśród Żydów, ale wśród pogan. W swoich Listach Apostoł Narodów oddaje Tytusowi najwyższe pochwały. Jeden list skierował wyłącznie do niego – tekst ten został włączony do kanonu Nowego Testamentu. Około roku 63 Paweł ustanowił Tytusa biskupem gminy chrześcijańskiej na Krecie.
    Tytus zmarł mając 94 lata. Według podania miał ponieść śmierć męczeńską w mieście Gortyna na Krecie za panowania cesarza Domicjana (81-96). Od roku 1969 Kościół zachodni, rzymski, oddaje mu cześć jako wyznawcy. Jego śmiertelne szczątki złożono w miejscu jego śmierci. Św. Andrzej z Jerozolimy, metropolita Krety (712-740), wygłosił ku czci św. Tytusa płomienne kazanie, nazywając go fundatorem Kościoła na Krecie, jego pierwszym pasterzem, kolumną, bramą obronną i ojcem wyspy. Po najeździe Saracenów na Kretę odnaleziono tylko relikwię jego głowy i umieszczono ją w relikwiarzu (823). W roku 1662 Wenecjanie zabrali ją do swego miasta i umieścili w bazylice św. Marka. Paweł VI w ramach ducha ekumenicznego zbliżenia nakazał tę relikwię zwrócić Kościołowi prawosławnemu. Wśród wielkich uroczystości została przewieziona na Kretę (12 maja 1966 roku) i umieszczona w mieście Heraklion (Iraklion).
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutem jest księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Tymoteusz i Tytus – najbliżsi współpracownicy Pawła

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 13.12.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Po obszernym omówieniu postaci wielkiego apostoła św. Pawła dziś przyglądniemy się jego dwóm najbliższym współpracownikom: Tymoteuszowi i Tytusowi. Są oni adresatami trzech listów, które tradycja przypisuje Pawłowi — dwa z nich skierowane są do Tymoteusza, a jeden do Tytusa.

    Tymoteusz to imię greckie, oznacza ono: «ten, który czci Boga». Łukasz wymienia go sześć razy w Dziejach Apostolskich, natomiast Paweł w swoich listach aż siedemnaście (ponadto raz występuje w Liście do Hebrajczyków). Stąd wniosek, iż cieszył się on wielkim poważaniem św. Pawła, chociaż Łukasz nie uważa za konieczne opowiedzenie o wszystkim, co go dotyczy. Apostoł w istocie powierzał mu ważne misje i widział w nim niemal swoje alter ego, jak wynika z jego wielkiej pochwały tego współpracownika, zawartej w Liście do Filipian: «Nie mam bowiem nikogo równego mu duchem (isópsychon), kto by się szczerze zatroszczył o wasze sprawy» (2, 20).

    Tymoteusz urodził się w Listrze (ok. 200 km na północny zachód od Tarsu), jego matka była Żydówką, a ojciec poganinem (por. Dz 16, 1). Fakt, że matka żyła w mieszanym małżeństwie i syn nie został obrzezany, pozwala nam przypuszczać, że Tymoteusz wzrastał w rodzinie nie bardzo praktykującej, choć napisane jest, że od dzieciństwa znał Pisma (por. 2 Tm 3, 14). Znamy imię jego matki — Eunice, a także jego babki — Lois (2 Tm 1, 5). Gdy Paweł nawiedził Listrę na początku drugiej podróży misyjnej, wybrał Tymoteusza na towarzysza, ponieważ «bracia z Listry i Ikonium dawali o nim dobre świadectwo» (Dz 16, 2), lecz obrzezał go «ze względu na Żydów, którzy mieszkali w tamtejszych stronach» (Dz 16, 3). Wraz z Pawłem i Sylasem Tymoteusz przemierzył Azję Mniejszą aż do Troady, skąd udał się do Macedonii. Wiemy również, że w Filippi, gdzie Paweł i Sylas zostali oskarżeni o zakłócanie porządku publicznego i uwięzieni za to, że sprzeciwili się wykorzystywaniu młodej dziewczyny jako wieszczki przez pewne osoby pozbawione skrupułów (por. Dz 16, 16-40), Tymoteusz został oszczędzony. Kiedy następnie Paweł był zmuszony udać się aż do Aten, Tymoteusz dołączył do niego w tym mieście i stamtąd został posłany do młodego Kościoła w Tesalonice, aby uzyskał wiadomości i umocnił go w wierze (por. 1 Tes 3, 1-2). Spotkał się znów z Apostołem w Koryncie, gdzie przyniósł mu dobre wieści o Tesaloniczanach, i współpracował z nim w ewangelizowaniu tego miasta (por. 2 Kor 1, 19).

    Spotykamy na nowo Tymoteusza w Efezie podczas trzeciej podróży misyjnej Pawła. Prawdopodobnie stamtąd Apostoł pisał do Filemona oraz do Filipian, i w obydwu listach Tymoteusz występuje jako jeden z nadawców (por. Flm 1; Flp 1, 1). Z Efezu Paweł wysłał go do Macedonii wraz z niejakim Erastem (por. Dz 19, 22), a potem również do Koryntu z zadaniem zawiezienia tam listu, w którym polecił Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. 1 Kor 4, 17; 16, 10-11). Występuje również w Drugim Liście do Koryntian jako jeden z nadawców, a kiedy Paweł pisze z Koryntu List do Rzymian, załącza w nim — obok pozdrowień od innych, również od Tymoteusza (por. Rz 16, 21). Z Koryntu uczeń wyruszył do Troady, położonej na azjatyckim wybrzeżu Morza Egejskiego, i tam czekał na Apostoła zdążającego do Jerozolimy pod koniec trzeciej wyprawy misyjnej (por. Dz 20, 4). Od tego momentu starożytne źródła zamieszczają tylko jedną wzmiankę o życiu Tymoteusza w Liście do Hebrajczyków. Czytamy: «Wiedzcie, że brat nasz, Tymoteusz, został zwolniony. Jeśli tylko wnet przybędzie, z nim razem zobaczę was» (13, 23). Konkludując, możemy powiedzieć, że Tymoteusz jawi się jako pasterz wielkiego formatu. Według późniejszej Historii kościelnej Euzebiusza, Tymoteusz był pierwszym biskupem Efezu (por. 3, 4). Część jego relikwii od r. 1239 znajduje się we Włoszech w katedrze w Termoli, w regionie Molise, dokąd dotarły z Konstantynopola.

    Jeżeli chodzi o postać Tytusa, którego imię pochodzi z łaciny, wiemy, że z urodzenia był Grekiem, czyli poganinem (por. Ga 2, 3). Paweł zabrał go ze sobą do Jerozolimy na tak zwany sobór apostolski, na którym zostało uroczyście zaakceptowane głoszenie poganom Ewangelii wolnej od uwarunkowań prawa Mojżeszowego. W skierowanym do niego liście Apostoł wychwala go, nazywając «dzieckiem swym prawdziwym we wspólnej wierze» (por. Tt 1, 4). Po wyjeździe Tymoteusza z Koryntu Paweł wysłał tam Tytusa, powierzając mu zadanie nakłonienia tej krnąbrnej wspólnoty do posłuszeństwa. Tytus przywrócił pokój między Kościołem Koryntu i Apostołem, który napisał do tej wspólnoty następujące słowa: «Pocieszyciel pokornych, Bóg, podniósł i nas na duchu przybyciem Tytusa. Nie tylko zresztą jego przybyciem, ale i pociechą, jakiej doznał wśród was, gdy nam opowiadał o waszej tęsknocie, o waszych łzach, o waszym zabieganiu o mnie (…). Tak więc doznaliśmy pociechy. A radość nasza spotęgowała się jeszcze bardziej przez tę radość, jakiej doznał Tytus, przez was wszystkich podniesiony na duchu» (2 Kor 7, 6-7. 13). Tytus został później jeszcze raz posłany do Koryntu przez Pawła — który pisze o nim: «jest moim towarzyszem i trudzi się ze mną dla was» (2 Kor 8, 23) — aby zorganizował tam zbiórkę na rzecz chrześcijan w Jerozolimie (por. 2 Kor 8, 6). Dalsze wiadomości pochodzące z listów pasterskich podają, że był biskupem Krety (por. Tt 1, 5), skąd na zaproszenie Pawła dołączył do Apostoła w Nikopolis w Epirze (por. Tt 3, 12). Następnie udał się do Dalmacji (por. 2 Tm 4, 10). Nie posiadamy innych informacji o późniejszych podróżach Tytusa i o jego śmierci.

    Konkludując, jeśli rozpatrujemy łącznie te dwie postaci, Tymoteusza i Tytusa, uświadamiamy sobie pewne bardzo znaczące fakty. Najważniejszym jest ten, że Paweł miał współpracowników w wypełnianiu swoich misji. Niewątpliwie pozostaje on Apostołem przez antonomazję, założycielem i pasterzem wielu Kościołów. Widać jednak jasno, że nie czynił wszystkiego sam, ale opierał się na zaufanych osobach, dzielących jego trudy i odpowiedzialne zadania. Następna uwaga dotyczy dyspozycyjności tych współpracowników. Źródła dotyczące Tymoteusza i Tytusa wyraźnie ukazują ich gotowość do podejmowania różnych zadań, polegających często na reprezentowaniu Pawła, także w niełatwych sytuacjach. Jednym słowem, uczą nas oni służyć ofiarnie Ewangelii, ze świadomością, że oznacza to również służbę samemu Kościołowi. Na koniec przyjmijmy polecenie Apostoła Pawła, przeznaczone dla Tytusa w skierowanym do niego liście: «chcę, abyś z całą stanowczością o tym mówił, że ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów» (Tt 3, 8). Przez nasze konkretne zaangażowanie powinniśmy i możemy odkryć prawdę tych słów i właśnie w tym czasie Adwentu spełniać wiele dobrych uczynków, by w ten sposób otworzyć bramy świata Chrystusowi, naszemu Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Święci Tymoteusz i Tytus, których dzisiaj wspominamy, to dwaj najbliżsi współpracownicy św. Pawła, towarzysze jego podróży misyjnych. Tymoteusz urodził się w Listrze w Azji Mniejszej. Jego ojciec był poganinem, matka Eunice — Żydówką. Przy boku św. Pawła pełnił posługę misyjną w Troadzie, Macedonii, Atenach, Tesalonice, Koryncie. Był pierwszym biskupem Efezu. Cieszył się wielkim autorytetem. Jego relikwie znajdują się w katedrze w Termoli.

    Św. Tytus był chrześcijaninem nawróconym z pogaństwa. Szczególnie umiłowany przez św. Pawła, towarzyszył mu na Soborze Jerozolimskim. Współpracował z Apostołem Narodów w Efezie i Macedonii. Został przez niego posłany do niepokornej wspólnoty Kościoła w Koryncie, a także był jego następcą w pierwszej gminie chrześcijańskiej na Krecie. Obydwaj święci, Tymoteusz i Tytus, są dla nas przykładem odpowiedzialności apostolskiej, poświęcenia w posłudze Ewangelii i oddania Kościołowi.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Witam i pozdrawiam serdecznie Polaków. Św. Paweł w Liście do Tytusa zachęca: «ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów. Jest to dobre i pożyteczne dla ludzi» (Tt 3, 8). Miejmy to na uwadze szczególnie teraz, w Adwencie, gdy myślimy o ostatecznym przyjściu Chrystusa. Niech w tym czasie nie zabraknie naszych dobrych czynów. Z serca wam błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 3/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 stycznia

    Nawrócenie św. Pawła, Apostoła

    Nawrócenie św. Pawła

    Szaweł urodził się w Tarsie w Cylicji (obecnie Turcja) około 5-10 roku po Chrystusie. Pochodził z żydowskiej rodziny silnie przywiązanej do tradycji. Byli niewolnikami, którzy zostali wyzwoleni. Szaweł odziedziczył po nich obywatelstwo rzymskie. Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Później przybył do Jerozolimy, aby studiować Torę. Był uczniem Gamaliela (Dz 22, 3). Gorliwość w strzeżeniu tradycji religijnej sprawiła, że mając około 25 lat stał się zdecydowanym przeciwnikiem i prześladowcą Kościoła. Uczestniczył jako świadek w kamienowaniu św. Szczepana. Około 35 roku z własnej woli udał się z listami polecającymi do Damaszku (Dz 9, 1n; Ga 1, 15-16), aby tam ścigać chrześcijan. Jak podają Dzieje Apostolskie, u bram miasta “olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» – «Kto jesteś, Panie?» – powiedział. A On: «Jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić» (Dz 9, 3-6).
    Po tym nagłym, niespodziewanym i cudownym nawróceniu przyjął chrzest i zmienił imię na Paweł.
    Po trzech latach pobytu w Damaszku oraz krótkim pobycie w Jerozolimie odbył trzy misyjne podróże: pierwszą – w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; drugą w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecią w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Św. Paweł, nazywany Apostołem Narodów, jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu.
    W Palestynie Paweł został aresztowany i był przesłuchiwany przez prokuratorów Feliksa i Festusa. Dwa lata przebywał w więzieniu w Cezarei. Gdy odwołał się do cesarza, został deportowany drogą morską do Rzymu. Dwa lata przebywał w więzieniu o dość łagodnym regulaminie. Uwolniony, udał się do Efezu, Hiszpanii (prawdopodobnie; jak podaje Klemens, “dotarł do kresu Zachodu”, a tak określano tereny Półwyspu Iberyjskiego) i na Kretę. W Efezie albo w Troadzie aresztowano go po raz drugi (64 r.). W Rzymie oczekiwał na zakończenie procesu oraz wyrok.
    Zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie mieczem w tym samym roku co św. Piotr Apostoł (67 r.). W Rzymie w IV wieku szczątki Pawła Apostoła złożono w grobowcu, nad którym wybudowano bazylikę św. Pawła za Murami. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.
    W ikonografii św. Paweł przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Tylko w spotkaniu z Chrystusem rozum otwiera się naprawdę

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej (Temat: Nawrócenie św. Pawła) 3.09.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiejsza katecheza będzie poświęcona temu, co przeżył św. Paweł na drodze do Damaszku i co powszechnie nazywa się jego nawróceniem. Właśnie na drodze prowadzącej do Damaszku, na początku trzeciej dekady I w., po okresie, w którym Paweł prześladował Kościół, nastąpił decydujący moment w jego życiu. Sporo o tym pisano i, oczywiście, z różnych punktów widzenia. Pewne jest, że tam dokonał się przełom, całkowite odwrócenie perspektywy. Nieoczekiwanie zaczął on uważać za «stratę» i «śmieci» to wszystko, co wcześniej stanowiło dla niego najwyższy ideał, niemal rację jego istnienia (por. Flp 3, 7-8). Cóż się wydarzyło?

    Mówią o tym dwa rodzaje źródeł. Pierwsze, najbardziej znane, to opowiadania spisane przez Łukasza, który trzykrotnie opisuje to wydarzenie w Dziejach Apostolskich (por. 9, 1-19; 22, 3-21; 26, 4-23). Przeciętny czytelnik, być może, ma skłonność do zbytniego koncentrowania uwagi na niektórych szczegółach, jak światłość z nieba, upadek na ziemię, rozlegający się głos, nieoczekiwana ślepota, uzdrowienie jakby łuski spadły z oczu oraz post. Jednak wszystkie te szczegóły odnoszą się do tego, co najważniejsze w tym wydarzeniu: zmartwychwstały Chrystus ukazuje się jako wspaniała światłość i przemawia do Szawła, zmienia jego sposób myślenia i samo jego życie. Blask zmartwychwstałego oślepia go: w ten sposób również na zewnątrz ujawnia się to, co stanowiło jego wewnętrzną rzeczywistość — jego ślepota na prawdę, na światło, którym jest Chrystus. A potem jego definitywne «tak», powiedziane Chrystusowi podczas chrztu, na nowo otwiera mu oczy, sprawia, że rzeczywiście widzi.

    W starożytnym Kościele chrzest nazywano także «oświeceniem», ponieważ sakrament ten daje światło, pozwala naprawdę widzieć. To, o czym mówi teologia, w przypadku Pawła dokonuje się również fizycznie: po uzdrowieniu z wewnętrznej ślepoty naprawdę widzi. Tak więc św. Paweł został przemieniony nie przez jakąś ideę, lecz przez wydarzenie, przez przemożną obecność Zmartwychwstałego, w którą nigdy nie będzie już mógł powątpiewać, bo tak bardzo owo wydarzenie, spotkanie było oczywiste. Zmieniło ono w sposób zasadniczy życie Pawła. W tym sensie można i trzeba mówić o nawróceniu. Spotkanie to zajmuje centralne miejsce w relacji św. Łukasza. Mógł on wykorzystać opowiadanie, które narodziło się prawdopodobnie we wspólnocie w Damaszku. Wskazuje na to koloryt lokalny — obecność Ananiasza oraz nazwa ulicy i imię właściciela domu, gdzie Paweł się zatrzymał (por. Dz 9, 11).

    Drugim źródłem wiadomości o nawróceniu są Listy św. Pawła. On sam nie mówił nigdy szczegółowo o tym wydarzeniu. Zakładał bowiem, jak sądzę, iż wszyscy znali to, co istotne z tej jego historii. Wszyscy wiedzieli, że z prześladowcy stał się gorliwym apostołem Chrystusa. A stało się to nie dzięki własnym przemyśleniom, lecz w wyniku doniosłego wydarzenia, spotkania ze Zmartwychwstałym. Chociaż Paweł nie mówi o szczegółach, wielokrotnie wspomina o tym bardzo ważnym fakcie, a mianowicie, o tym, że także on jest świadkiem zmartwychwstania Jezusa, które zostało mu objawione bezpośrednio przez Jezusa, który jednocześnie powierzył mu misję apostolską. Najwyraźniej jest to ukazane w jego opowiadaniu o tym, co stanowi wydarzenie centralne historii zbawienia: o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa oraz ukazywaniu się świadkom (por. 1 Kor 15). Posługując się słowami najstarszej tradycji, którą również on przejął od Kościoła jerozolimskiego, mówi, że Jezus, ukrzyżowany, pogrzebany i zmartwychwstały, ukazał się po swoim zmartwychwstaniu najpierw Kefasowi, czyli Piotrowi, potem Dwunastu, następnie pięciuset braciom, którzy w większości żyli jeszcze w tamtym czasie, po czym Jakubowi, a jeszcze później wszystkim apostołom. Do tego opowiadania, przejętego z tradycji, dodaje: «W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie» (1 Kor 15, 8). W ten sposób daje do zrozumienia, że to stanowi fundament jego apostolstwa i nowego życia. Mamy również inne teksty, które mówią o tym samym: «Przez Jezusa Chrystusa otrzymaliśmy łaskę apostolstwa» (por. Rz 1, 5); a także: «Czyż nie widziałem Jezusa, Pana naszego?» (1 Kor 9, 1). W tych słowach nawiązuje do czegoś, o czym wszyscy wiedzą. I wreszcie w Liście do Galatów czytamy najbardziej popularny fragment (1, 15-17): «Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom, natychmiast, nie radząc się ciała i krwi ani nie udając się do Jerozolimy, do tych, którzy apostołami stali się pierwej niż ja, skierowałem się do Arabii, a później znowu wróciłem do Damaszku». W tej «autoapologii» zdecydowanie podkreśla, że również on jest prawdziwym świadkiem Zmartwychwstałego, ma swoje posłannictwo, powierzone mu bezpośrednio przez Zmartwychwstałego.

    I tak możemy dostrzec, że obydwa źródła, Dzieje Apostolskie i Listy św. Pawła, są zbieżne i zgodne w podstawowym punkcie: Zmartwychwstały przemówił do Pawła, powołał go do apostolstwa, uczynił z niego prawdziwego apostoła, świadka zmartwychwstania, powierzył mu specyficzne zadanie głoszenia Ewangelii poganom, światu grecko-rzymskiemu. Jednocześnie Paweł pojął, że pomimo swej bezpośredniej relacji ze Zmartwychwstałym musi włączyć się we wspólnotę Kościoła, musi dać się ochrzcić, musi żyć w harmonii z innymi apostołami. Jedynie w tej wspólnocie ze wszystkimi będzie mógł być prawdziwym apostołem, jak pisze wyraźnie w Pierwszym Liście do Koryntian: «Tak więc czy to ja, czy inni, tak nauczamy i tak uwierzyliście» (15, 11). Istnieje tylko jedno głoszenie Zmartwychwstałego, ponieważ Chrystus jest jeden.

    Jak widać, w tych wszystkich tekstach Paweł nie interpretuje nigdy tego momentu jako nawrócenia. Dlaczego? Istnieje wiele hipotez, ale dla mnie powód jest oczywisty. Ten zwrot w jego życiu, ta przemiana całego jego istnienia nie była owocem procesu psychologicznego, dojrzewania albo intelektualnej i moralnej ewolucji, ale pochodzi z zewnątrz: nie była owocem jego myśli, lecz spotkania z Jezusem Chrystusem. W tym sensie nie było to po prostu nawrócenie, dojrzewanie jego «ja», lecz była to dla niego samego śmierć i zmartwychwstanie: obumarło jedno jego życie, a narodziło się z niego inne, nowe, z Chrystusem zmartwychwstałym. W żaden inny sposób nie można wytłumaczyć tej Pawłowej odnowy. Żadna analiza psychologiczna nie może wyjaśnić i rozwiązać tego problemu. Samo wydarzenie, decydujące spotkanie z Chrystusem stanowi klucz do zrozumienia tego, co się stało: śmierć i zmartwychwstanie, dokonane przez Tego, który się ukazał i rozmawiał z nim. W takim, głębszym sensie możemy i powinniśmy mówić o nawróceniu. To spotkanie stanowi rzeczywistą odnowę, która zmieniła wszystkie jego kryteria. Teraz może powiedzieć, że to, co wcześniej było dla niego istotne i zasadnicze, stało się dla niego «śmieciami»; nie jest już «zyskiem», lecz stratą, ponieważ teraz liczy się tylko życie w Chrystusie.

    Nie powinniśmy jednak myśleć, że było to dla Pawła wydarzenie odizolowane. Prawdą jest coś przeciwnego, ponieważ zmartwychwstały Chrystus jest światłem prawdy, światłem Boga samego. Poszerzyło to jego serce, uczyniło je otwartym na wszystkich. W tym momencie nie stracił nic z tego, co było dobre i prawdziwe w jego życiu, w jego dziedzictwie, ale pojął na nowo mądrość, prawdę, głębię prawa i proroków, przyswoił je w nowy sposób. Jednocześnie jego umysł otworzył się na mądrość pogan. Gdy całym sercem otworzył się na Chrystusa, zyskał zdolność do prowadzenia szerokiego dialogu ze wszystkimi, mógł stać się wszystkim dla wszystkich. Dzięki temu mógł rzeczywiście być apostołem pogan.

    A teraz zastanówmy się, co to oznacza dla nas? Znaczy to, że również dla nas chrześcijaństwo nie stanowi jakiejś nowej filozofii albo nowej moralności. Jesteśmy chrześcijanami tylko wówczas, gdy spotykamy Chrystusa. Oczywiście nie ukazuje się On nam w sposób tak przemożny, świetlany, jak Pawłowi, któremu ukazał się, by uczynić go apostołem wszystkich narodów. Ale również my możemy spotkać Chrystusa, czytając Pismo Święte, na modlitwie, w życiu liturgicznym Kościoła. Możemy dotknąć serca Chrystusa i poczuć, że On dotyka naszego. Jedynie dzięki osobistej relacji z Chrystusem, jedynie dzięki spotkaniu ze Zmartwychwstałym stajemy się naprawdę chrześcijanami. W ten sposób otwiera się nasz umysł, otwiera się cała mądrość Chrystusa i całe bogactwo prawdy. Tak więc prośmy Pana, by nas oświecił, by pozwolił nam w naszym świecie doświadczyć Jego obecności, i by w ten sposób obdarzył nas żywą wiarą, otwartym sercem, wielką miłością do wszystkich, miłością zdolną odnowić świat.

    Do Polaków:

    Pozdrawiam obecnych tu Polaków. Św. Paweł u bram Damaszku przeżył spotkanie z Chrystusem. To doświadczenie dało początek jego apostolskiej misji. Za jego wstawiennictwem proszę Boga, abyśmy wszyscy umieli dostrzegać Chrystusa obecnego w naszym życiu i byśmy byli Jego świadkami. Niech Bóg wam błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 10-11/2008/Opoka.pl

    Michał Anioł (Michelangelo Buonarroti) „Nawrócenie św. Pawła”

    Michał Anioł (Michelangelo Buonarroti) „Nawrócenie św. Pawła”
    fresk, 1542–1545, Kaplica Paolina, Watykan
    /fot. Gość Niedzielny

    _______________________________________________________________________________

    Nawrócenie jest drogą do jedności chrześcijan

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 25.01.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    W Ewangelii dzisiejszej niedzieli rozbrzmiewają słowa, którymi Jezus rozpoczął głoszenie nauki w Galilei: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). I właśnie dziś, 25 stycznia, obchodzimy Wspomnienie Nawrócenia św. Pawła. Ten korzystny zbieg okoliczności — zwłaszcza w obecnym Roku św. Pawła — pozwala nam zrozumieć prawdziwe znaczenie ewangelicznego nawrócenia — metànoia — na podstawie doświadczenia Apostoła. Prawdę mówiąc w przypadku Pawła niektórzy wolą nie używać tego określenia, ponieważ — jak twierdzą — on już był wierzącym, wręcz gorliwym żydem, nie przeszedł zatem drogi od niewiary do wiary, od bożków do Boga, ani nie musiał porzucić wiary żydowskiej, by przylgnąć do Chrystusa. W rzeczywistości doświadczenie Apostoła może być wzorem każdego autentycznego nawrócenia chrześcijańskiego.

    Nawrócenie Pawła zrodziło się ze spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem; to spotkanie radykalnie zmieniło jego życie. Na drodze do Damaszku Szaweł przeżył to, do czego wzywa Jezus w dzisiejszej Ewangelii: nawrócił się, ponieważ dzięki Bożemu światłu «uwierzył w Ewangelię». Jego i nasze nawrócenie polega na tym, by uwierzyć w umarłego i zmartwychwstałego Jezusa i otworzyć się na światło Jego Bożej łaski. Szaweł zrozumiał wówczas, że jego zbawienie nie było uzależnione od dobrych uczynków, których spełnienie nakazywało prawo, ale od tego, że Jezus umarł również za niego — prześladowcę — i zmartwychwstał. Ta prawda, która dzięki chrztowi oświeca egzystencję każdego chrześcijanina, zmienia kompletnie sposób, w jaki żyjemy. Nawrócić się znaczy, również dla każdego z nas, uwierzyć, że Jezus «wydał za mnie samego siebie», umierając na krzyżu (por. Ga 2, 20), zmartwychwstał i żyje ze mną i we mnie. Zawierzając mocy Jego przebaczenia, pozwalając, by On wziął mnie za rękę, mogę wydostać się z ruchomych piasków pychy i grzechu, kłamstwa i smutku, egoizmu i wszelkich fałszywych pewników, by poznać bogactwo Jego miłości i nim żyć.

    Drodzy przyjaciele, wezwanie do nawrócenia, wzmocnione przez świadectwo św. Pawła, dziś, gdy kończy się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, ma szczególną wymowę, także w sensie ekumenicznym. Apostoł wskazuje nam, jaka powinna być nasza duchowa postawa, abyśmy mogli robić postępy na drodze do jedności. «Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonały, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa» (Flp 3, 12). Naturalnie my, chrześcijanie, nie osiągnęliśmy jeszcze pełnej jedności, która jest naszym celem, lecz jeśli pozwolimy Panu Jezusowi, by nas nieustannie nawracał, z pewnością nam się to uda. Niech Błogosławiona Dziewica Maryja, Matka jednego i świętego Kościoła, wyprosi dla nas dar prawdziwego nawrócenia, aby jak najszybciej urzeczywistniło się pragnienie Chrystusa: ut unum sint. Jej zawierzmy modlitewne spotkanie, któremu będę przewodniczył dziś po południu w bazylice św. Pawła za Murami i w którym wezmą udział jak co roku przedstawiciele Kościołów i Wspólnot kościelnych, istniejących w Rzymie.

    Światowy Dzień Chorych na Trąd

    Dziś przypada Światowy Dzień Chorych na Trąd, wprowadzony 55 lat temu przez Raoula Follereau. Kościół, naśladując Jezusa, otaczał zawsze szczególną troską osoby dotknięte tą chorobą, o czym świadczy również przesłanie, rozpowszechnione kilka dni temu przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Chorych i Służby Zdrowia. Cieszę się, że Organizacja Narodów Zjednoczonych poprzez niedawno ogłoszoną deklarację Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka wezwała państwa do opieki nad chorymi na trąd i ich krewnymi. Ze swej strony zapewniam ich o modlitwie i jeszcze raz zachęcam do dalszej pracy wszystkich, którzy wraz z nimi walczą o pełne odzyskanie zdrowia i udaną integrację społeczną.

    Nowy rok księżycowy

    W różnych krajach Azji Wschodniej trwają przygotowania do obchodów nowego roku księżycowego. Życzę ich mieszkańcom, by świętowali w radości. Radość jest wyrazem życia w harmonii z samym sobą, a można to osiągnąć tylko poprzez życie w harmonii z Bogiem i Jego stworzeniem. Oby żywa radość panowała zawsze w sercach wszystkich obywateli tych drogich mi krajów i promieniowała na świat!

    «Karawana Pokoju»

    A teraz bardzo serdecznie pozdrawiam dzieci z rzymskiej Akcji Katolickiej oraz kilku rzymskich parafii i szkół, które zorganizowały tradycyjną «Karawanę Pokoju». Pozdrawiam Kardynała Wikariusza, który im towarzyszy. Drogie dzieci, dziękuję wam za wierność, z jaką angażujecie się na rzecz pokoju, co wyraża się nie tylko w słowach, ale poprzez wybory i przedsięwzięcia, o czym opowie wasza przedstawicielka — Mariam, która pochodzi z Erytrei, ale teraz jest rzymianką i będzie do was mówić. Oddaję jej teraz głos.

    po polsku:

    Serdeczne pozdrowienie kieruję do Polaków. Obchodzimy dziś wspomnienie Nawrócenia św. Pawła Apostoła. W tym dniu szczególnie przemawia do nas wezwanie Chrystusa: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!» (Mk 1, 15). Na drodze realizacji tego wezwania niech towarzyszy wszystkim Boża łaska i błogosławieństwo.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 3/2009/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 stycznia

    Święty Franciszek Salezy,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Paula Gambara Costa, tercjarka
    ***

    FOT. WIKIMEDIACOMMONS/BY RICKMORAIS – THIS FILE WAS DERIVED FROM:  SAINT FRANCIS DE SALES ORATORY (ST. LOUIS, MISSOURI) – ST. FRANCIS DE SALES MOSAIC.JPG BY NHEYOB, CC BY-SA 4.0, HTTPS://COMMONS.WIKIMEDIA.ORG/W/INDEX.PHP?CURID=70890406
    ***

    Franciszek urodził się pod Thorens (w Alpach Wysokich) 21 sierpnia 1567 r. Jego ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles i miał tytuł pana di Boisy. Matka, Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu Sionnaz. Spośród licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
    W domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie. Duży wpływ na jego późniejsze życie wywarła mamka Puthod i kapelan Deage. Jednak wpływ decydujący na wychowanie syna miała matka. Wyszła za pana di Boisy, gdy miała zaledwie 15 lat. On miał wówczas 45 lat, mógł być zatem dla niej raczej ojcem niż mężem. Wychowała 13 dzieci. Jej opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba. Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład matki będzie dla Franciszka wzorem, jaki poleci osobom żyjącym w świecie, by nawet wśród najliczniejszych zajęć umiały jednoczyć się z Panem Bogiem.
    W roku 1573 jako sześcioletni chłopiec Franciszek rozpoczął regularną naukę w kolegium w La Roche-sur-Foron. W dwa lata później został przeniesiony do kolegium w Annecy, gdzie przebywał trzy lata. W tym też czasie przyjął pierwszą Komunię świętą i sakrament bierzmowania (1577). Kiedy miał 11 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy miał zaledwie 15 lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Ponadto w kolegium jezuitów studiował klasykę. W czasie tych studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się zbawi, czy nie jest przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy wystąpił we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu. Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w niepodzielną opiekę Matki Bożej w kościele św. Stefana des Gres. Franciszek studiował ponadto na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się dodatkowo przez naukę języka hebrajskiego i greckiego.
    Posłuszny woli ojca, który chciał, by syn rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek udał się z Sorbony do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Wybrał się następnie do Loreto, gdzie złożył ślub dozgonnej czystości (1591). Potem odbył pielgrzymkę do Rzymu (1592). Kiedy syn powrócił do domu, ojciec miał już gotowy plan: zamierzał go wprowadzić jako adwokata i prawnika do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą dziedziczką, Franciszką Suchet de Mirabel. Franciszek jednak ku wielkiemu niezadowoleniu ojca obie propozycje stanowczo odrzucił. Natomiast zgłosił się do swojego biskupa, by ten go przyjął w poczet swoich duchownych. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1593 przy niechętnej zgodzie rodziców. Jednocześnie został prepozytem kolegiaty św. Piotra, co uczyniło go drugą osobą po miejscowym biskupie.

    Święty Franciszek Salezy

    W rok potem (1594) za zezwoleniem biskupa Franciszek udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na kalwinizm. Właśnie ten rejon Szwajcarii został wówczas przyłączony do Sabaudii (1593). Wśród niesłychanych trudów Franciszek musiał przełęczami pokonywać wysokości Alp, dochodzące w owych stronach do ponad 4000 m. Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Może dlatego właśnie Kościół ogłosił św. Franciszka Salezego patronem katolickich dziennikarzy. Wśród jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność. Był z natury popędliwy i skory do wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć się na tyle słodyczy i dobroci, że przyrównywano go do samego Chrystusa.
    W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów Franciszek objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność. Jego ujmująca uprzejmość i takt spowodowały, iż nazwano go “światowcem pośród świętych”. W kontaktach między ludźmi wyznawał zasadę: “Więcej much się złapie na kroplę miodu aniżeli na całą beczkę octu”. Według podania miał on w ten sposób odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy kalwinów. W swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego, że w przebraniu udał się do Genewy i złożył wizytę głowie Kościoła kalwińskiego, Teodorowi Beze, usiłując nakłonić go do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Wizytę ponowił Franciszek aż trzy razy, chociaż nie dała ona konkretnych wyników.
    Misja w Chablais trwała 4 lata. W roku 1599 papież Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym. Po otrzymaniu sakry biskupiej Franciszek udał się ponownie do Chablais, by dokończyć tam swoją misję (1601).
    W 1602 r. został biskupem Genewy po śmierci biskupa Graniera. Z właściwą sobie żarliwością zabrał się natychmiast do dzieła. Rozpoczął od wizytacji 450 parafii swojej diecezji, położonej po większej części w Alpach. Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał sakramentów świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował kapitułę katedralną. Zdając sobie sprawę, jak wielkie spustoszenia może sprawić ignorancja religijna, popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania wiary służył katechizm, ułożony niedawno przez kardynała św. Roberta Bellarmina. Sam także cały wolny czas poświęcał nauczaniu. Stworzył nowy ideał pobożności – wydobył z ukrycia życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, aby “wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród świata”. W roku 1604 zapoznał się Franciszek ze św. Joanną Franciszką de Chantal i przy jej współpracy założył nową rodzinę zakonną sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek). Uzyskała ona zatwierdzenie papieskie w 1618 r. W 1654 r. przybyły one do Polski i zamieszkały w Warszawie. Zaproszony do Paryża w celu odbycia konferencji (1618-1619), Franciszek zapoznał się tu ze św. Wincentym a Paulo.
    Zmarł nagle w Lyonie, w drodze powrotnej ze spotkania z królem Francji, w dniu 28 grudnia 1622 r. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym Sióstr Nawiedzenia. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w roku 1665. Papież Pius IX ogłosił św. Franciszka Salezego doktorem Kościoła (1877), a papież Pius XI patronem dziennikarzy i katolickiej prasy (1923). Ponadto czczony jest jako patron wizytek, salezjanów i salezjanek (Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko); Annecy, Chabery i Genewy.
    Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Do najbardziej znanych należą: Kontrowersje, Filotea, czyli wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616). Zostało także sporo jego listów (ok. 1000).
    Co roku w dzień wspomnienia św. Franciszka Salezego papież ogłasza orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. W Polsce ten dzień obchodzony jest w III niedzielę września.
    Ikonografia przedstawia św. Franciszka Salezego w stroju biskupim – w rokiecie i mantolecie lub w stroju pontyfikalnym z mitrą na głowie. Jego atrybutami są: gorejąca kula ośmiopłomienna, księga, pióro, serce przeszyte strzałą i otoczone cierniową koroną trzymane w dłoni.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Franciszek Salezy

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 2.03.2011

    Św. Franciszek Salezy

    ***

    \Drodzy bracia i siostry!

    «Dieu est le Dieu du coeur humain» — «Bóg jest Bogiem ludzkiego serca» (Traktat o miłości Bożej, I, XV): w tych pozornie prostych słowach odzwierciedla się duchowość św. Franciszka Salezego, wielkiego mistrza, biskupa i doktora Kościoła, o którym chciałbym wam dzisiaj mówić. Urodził się w 1567 r. w przygranicznym regionie Francji. Był synem hrabiego Boisy, ze starej szlacheckiej rodziny sabaudzkiej. Żył na przełomie XVI i XVII w., toteż przyswoił sobie najlepsze elementy nauki i zdobycze kultury kończącego się stulecia, łącząc z dziedzictwem humanizmu charakterystyczne dla prądów mistycznych otwarcie na absolut. Staranne wykształcenie otrzymał w szkole średniej w Paryżu, gdzie studiował również teologię, a potem w Padwie spełnił pragnienie swego ojca i ukończył celująco studia prawnicze, uzyskując doktorat in utroque iure — w zakresie prawa kanonicznego oraz prawa cywilnego. Gdy w pogodnym okresie młodości zaczął zastanawiać się nad myślą św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu, wpadł w głęboki kryzys i zaczął zadawać sobie pytania o swoje zbawienie wieczne i o to, co mu przeznaczy Bóg, a główne kwestie teologiczne swojej epoki przeżywał jako prawdziwy dramat duchowy. Modlił się gorąco, ale dręczyły go tak głębokie wątpliwości, że przez kilka tygodni nie mógł prawie nic jeść ani spać. W najtrudniejszym momencie próby udał się do kościoła dominikanów w Paryżu, otworzył serce i tak się modlił: «Cokolwiek się zdarzy, Panie, który masz wszystko w swoim ręku, i którego drogami są sprawiedliwość i prawda, cokolwiek rozporządziłeś w stosunku do mnie (…); Ty, który jesteś zawsze sprawiedliwym Sędzią i miłosiernym Ojcem, będę Cię miłował, Panie (…), będę Cię miłował tutaj, o mój Boże, i będę zawsze pokładał nadzieję w Twoim miłosierdziu, i zawsze będę Cię na nowo wielbił (…). O Panie Jezu, Ty będziesz zawsze moją nadzieją i moim zbawieniem w krainie żyjących» (I Proc. Canon., vol. I, art. IV). Dwudziestoletni Franciszek odnalazł pokój w radykalnej i wyzwalającej miłości Boga, która pozwala miłować Go nie prosząc o nic w zamian i ufać w miłość Bożą; nie pytać więcej, co Bóg ze mną pocznie: miłuję Go po prostu, niezależnie od tego, jak wiele mi daje lub nie daje. W ten sposób znalazł pokój, a problem predestynacji — który był przedmiotem dyskusji w tamtych czasach — rozwiązał się, ponieważ nie szukał niczego więcej niż to, co mógł mieć od Boga: po prostu Go miłował, zdawał się na Jego dobroć. Na tym polegał będzie sekret jego życia, który znalazł wyraz w jego głównym dziele, zatytułowanym: Traktat o miłości Bożej.

    Pokonując opór ojca, Franciszek poszedł za głosem Bożego powołania i 18 grudnia 1593 r. przyjął święcenia kapłańskie. W 1602 r. został biskupem Genewy, która była tak silnym ośrodkiem kalwinizmu, że siedziba biskupa znalazła się «na wygnaniu» w Annecy. Jako pasterz ubogiej i niespokojnej diecezji, znający zarówno surowość, jak i jej piękno, pisze: «Spotkałem Go [Boga] pełnego słodyczy i łagodności, pośród naszych wysokich i niedostępnych gór, gdzie wiele prostych dusz miłowało Go i adorowało prawdziwie i szczerze; a sarny i kozice biegały wśród groźnych lodów, by głosić Jego chwałę» (List do Matki de Chantal, październik 1606, w: Oeuvres, éd. Mackey, t. XIII, s.223). Oddziaływanie jego życia i nauczania na Europę tamtej epoki i w następnych stuleciach było jednakże ogromne. Był apostołem, kaznodzieją, pisarzem, człowiekiem czynu i modlitwy, z zaangażowaniem wprowadzał w życie ideały Soboru Trydenckiego; był uczestnikiem sporu i dialogu z protestantami, doświadczając coraz bardziej, że choć teologiczna dyskusja jest konieczna, to bardzo skuteczne są osobiste stosunki i miłość. Były mu powierzane misje dyplomatyczne na szczeblu europejskim, a także społeczne misje mediacyjne i pojednawcze. Św. Franciszek był jednak przede wszystkim przewodnikiem dusz: spotkanie z młodą kobietą, panią Charmoisy, natchnęło go do napisania jednej z najbardziej poczytnych książek epoki nowożytnej: Filotea, czyli droga do życia pobożnego; z jego głębokiej komunii duchowej z obdarzoną nadzwyczajną osobowością św. Joanną Franciszką de Chantal zrodziła się nowa rodzina zakonna, Zakon Nawiedzenia, nacechowany — tak jak pragnął tego Święty — przez całkowite poświęcenie się Bogu w prostocie i pokorze, w czynieniu nadzwyczajnie dobrych rzeczy zwyczajnych: «pragnę, by jedynym ideałem moich córek — pisze — było wielbienie [Naszego Pana] swoją pokorą» (List do Mgr de Marquemond, czerwiec 1615). W 1622 r., w wieku 55 lat, zakończył wypełnione apostolskimi trudami w ciężkich czasach życie.

    Franciszek Salezy żył stosunkowo krótko, ale bardzo intensywnie. Życie tego świętego jest wyrazem rzadko spotykanej pełni, przejawiającej się w spokojnych poszukiwaniach intelektualnych, ale także w bogactwie jego uczuć, w «słodyczy» jego nauczania, które wywarło wielki wpływ na świadomość chrześcijańską. W jego postępowaniu widoczne były różne aspekty, jakie pojęcie humanitas może przyjmować tak dzisiaj, jak w przeszłości: kultura i uprzejmość, wolność i delikatność, szlachetność i solidarność. W jego wyglądzie było coś z majestatu środowiska, w którym żył, z całą prostotą i naturalnością. Dawne słowa i obrazy, którymi się posługiwał, nieoczekiwanie mają w uszach dzisiejszego człowieka brzmienie ojczystego i swojskiego języka.

    Do Filotei, idealnego odbiorcy swojej Drogi do życia pobożnego (1607 r.), Franciszek Salezy kieruje wezwanie, które w tamtych czasach mogło sprawiać wrażenie rewolucyjnego. Jest to zachęta, by całkowicie oddać się Bogu, w pełni żyjąc w świecie oraz wykonując zadania związane z własnym stanem. «Moim zamiarem jest pouczyć tych, którzy żyją w mieście, w stanie małżeńskim, na dworze» (Wstępdo Drogi do życia pobożnego). Dokument, którym papież Pius IX ponad dwieście lat później ogłosi go doktorem Kościoła, kładzie nacisk na to rozszerzenie powołania do doskonałości, do świętości. Czytamy w nim: «[prawdziwa pobożność] dotarła aż do tronu królów, do namiotu dowódców wojsk, do sali, w której zasiadają sędziowie, do urzędów, sklepów, a nawet do szałasów pasterzy» (brewe Dives in misericordia, 16 listopada 1877 r.). Tak rodziło się dowartościowanie roli świeckich, troska o poświęcenie rzeczy doczesnych i uświęcenie spraw codziennych, na które położy nacisk Sobór Watykański II oraz duchowość naszych czasów. Powstawał ideał człowieczeństwa pojednanego, łączącego harmonijnie działalność w świecie i modlitwę, stan świecki i szukanie doskonałości, z pomocą łaski Bożej, która przenika człowieka i oczyszcza go, nie niszcząc, a wynosząc na Boże wyżyny. Teotymowi, dorosłemu chrześcijaninowi, dojrzałemu duchowo, dla którego kilka lat później przeznacza Traktat o miłości Bożej (1616 r.), św.Franciszek Salezy daje bardziej złożoną lekcję. Zakłada ona, na początku, precyzyjną wizję człowieka, pewną antropologię: «rozum» człowieka, co więcej — «dusza rozumna» przedstawiona w niej jest jako harmonijna budowla, świątynia, składająca się z wielu pomieszczeń rozmieszczonych wokół centrum, nazywana przez niego — i wielkich mistyków — «szczytem», «wyżyną» ducha lub «głębią» duszy. To punkt, w którym rozum, pokonawszy wszystkie stopnie, «zamyka oczy», a poznanie i miłość stają się jednym (por. księga I, rozdz. XII). W słynnym zdaniu św.Franciszek zawarł prawdę, że w swoim wymiarze teologalnym, Bożym, miłość stanowi rację istnienia wszystkich rzeczy, we wznoszeniu się ku górze bez pęknięć i przepaści: «Człowiek jest doskonałością wszechświata; duch jest doskonałością człowieka; miłość jest doskonałością ducha, a miłość chrześcijańska jest doskonałością miłości» (tamże, księga X, rozdz. I).

    W okresie bujnego rozwoju mistyki Traktat o miłości Bożej stanowi prawdziwą summę i jednocześnie fascynujące dzieło literackie. Jego opis drogi do Boga zaczyna się od tego, że uznaje on «naturalną skłonność» (tamże, księga I, rozdz. XVI), wpisaną w serce człowieka, choć jest on grzesznikiem, do umiłowania Boga ponad wszystko. Posługując się Pismem Świętym jako wzorcem, św.Franciszek Salezy mówi o zjednoczeniu Boga z człowiekiem, poprzez całą serię obrazów przedstawiających relację międzyosobową. Jego Bóg jest ojcem i panem, oblubieńcem i przyjacielem, ma cechy matki i karmicielki, jest słońcem, którego tajemniczym objawieniem jest nawet noc. Taki Bóg przyciąga do siebie człowieka więzią miłości, czyli prawdziwej wolności: «w miłości nie ma skazanych na ciężkie roboty ani niewolników, lecz wszystko sobie podporządkowuje w posłuszeństwie z tak rozkoszną siłą, że choć nic nie jest równie mocne jak miłość, to nic nie jest równie miłe jak jej siła» (tamże, księga I, rozdz. VI). W traktacie omawianego przez nas świętego znajdujemy głęboką medytację o ludzkiej woli oraz opis tego, jak ona się rodzi, przemija, umiera, aby żyć (por. tamże, księga IX, rozdz. XIII), całkowicie zdając się nie tylko na wolę Boga, ale na to, co Jemu się podoba, Jego bon plaisir — Jego upodobanie (por. tamże, księga IX, rozdz. I). W szczytowym punkcie zjednoczenia z Bogiem, oprócz porywów ekstazy kontemplacyjnej są też konkretne przejawy miłości, która staje się wrażliwa na wszystkie potrzeby innych i którą on nazywa «ekstazą życia i uczynków» (tamże, księga VII, rozdz. VI).

    REKLAMA

    Lektura książki o miłości Bożej, a zwłaszcza licznych listów, związanych z kierownictwem i przyjaźnią duchową, pozwala zauważyć, jak wielkim znawcą ludzkiego serca był św. Franciszek Salezy. Pisze w liście do św. Joanny de Chantal: «Oto reguła naszego posłuszeństwa, którą piszę wam wielkimi literami: Należy czynić wszystko z miłości, nic na siłę — bardziej kochać posłuszeństwo niż lękać się nieposłuszeństwa. Zostawiam wam ducha wolności, ale nie tego, który wyklucza posłuszeństwo, bo taka jest wolność świata, ale tego, który wyklucza przemoc, pochopność i nadmierne skrupuły» (List z 14 października 1604 r.). Nieprzypadkowo u źródeł wielu nurtów w pedagogice i duchowości naszych czasów odnajdujemy ślady tego właśnie mistrza, bez którego nie byłoby św. Jana Bosko ani heroicznej «małej drogi» św.Teresy z Lisieux.

    Drodzy bracia i siostry, w naszych czasach, gdy szukamy wolności, również w sposób burzliwy i pełen niepokoju, nie powinna nam umknąć aktualność tego wielkiego mistrza duchowości i pokoju, wpajającego swoim uczniom «ducha wolności», prawdziwej wolności, który jest uwieńczeniem fascynującego i wyczerpującego nauczania o tym, czym jest miłość. Św. Franciszek Salezy jest wzorem świadka chrześcijańskiego humanizmu; właściwym sobie stylem w często poetyckich przypowieściach przypomina, że we wnętrze człowieka wpisana jest głęboko tęsknota za Bogiem i że tylko w Nim znajduje on prawdziwą radość i najpełniejszą samorealizację.

    po polsku:

    Witam serdecznie obecnych tu Polaków. Św.Franciszek Salezy nauczał, że każdy człowiek odczuwa w swojej duszy tęsknotę za Bogiem. Tylko w Nim może znaleźć prawdziwą radość i spełnienie samego siebie. Zachęcał wszystkich, by jednoczyli się z Bogiem, trwali na modlitwie nawet wśród najbardziej licznych obowiązków. Niech ta zachęta będzie i dla nas ważnym przypomnieniem. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 5/2011/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Franciszek Salezy – autor pierwszego przewodnika duchowego dla świeckich

    Św. Franciszek Salezy – autor pierwszego przewodnika duchowego dla świeckich

    Dzieła św. Franciszka Salezego – witraż – Dr. Bernd Gross, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Franciszek Salezy żył bardzo intensywnie. Jest przykładem rzadko spotykanej pełni. Angażował się w poszukiwania intelektualne, doceniał bogactwo uczuć, ale przede wszystkim uczył ‘kultury i uprzejmości, wolności i delikatności, szlachetności i solidarności’. Był łagodnego usposobienia, niezwykłej kultury osobistej i dobroci. Mawiał, że „więcej much się złapie na kroplę miodu niż na beczkę octu”. Zostawił po sobie bogatą literaturę i około tysiąc listów. Napisał pierwszy przewodnik życia duchowego dla osób świeckich. 24 stycznia Kościół wspomina św. Franciszka Salezego, biskupa i doktora Kościoła, patrona dziennikarzy i prasy katolickiej.

    Urodził się we francuskim Thorens, 21 sierpnia 1567 roku. Był najstarszym synem szlacheckiej, wielodzietnej rodziny. Wielki wpływ na jego wychowanie miała pobożna i młoda, bo zaledwie szesnastoletnia wówczas matka, jak też opiekunka i kapelan rodziny.

    Uczył się najpierw u jezuitów w La Roche i Annecy. Gdy miał 15 lat rozpoczął studia na paryskiej Sorbonie. Były to czasy rozwijającej się Reformacji. Żywe były dyskusje o predestynacji, przeznaczeniu do zbawienia czy potępienia. Franciszka owładnęły wątpliwości, czy on się zbawi. Modlił się gorąco, a przez kilka tygodni nie mógł nawet jeść ani spać i był bardzo udręczony. Wtedy udał się do kościoła św. Stefana, otworzył swoje serce przed Bogiem i jak później sam o tym pisze, powiedział: „Cokolwiek się zdarzy, Panie, który masz wszystko w swoim ręku…, który jesteś zawsze sprawiedliwym Sędzią i miłosiernym Ojcem…, Ty będziesz zawsze moją nadzieją i moim zbawieniem w krainie żyjących”.

    Potem udał się do Padwy, gdzie zwieńczył doktoratem studia prawnicze i teologiczne. Wracając do rodziny, nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei ojca, że zostanie wysokim urzędnikiem państwowym, lecz obrał karierę duchowną. Zgłosił się do biskupa rezydującego w Annecy i w 1593 roku przyjął święcenia kapłańskie.

    Witraż: dzieła św. Franciszka Salezego - Philippe Alès, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsWitraż: dzieła św. Franciszka Salezego – Philippe Alès, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    W następnym roku poprosił biskupa, by mógł udać się jako misjonarz do górzystego okręgu Chablais, gdzie wielu katolików odpadło od wiary i przeszło na kalwinizm. Franciszek miał niezwykły dar nawiązywania kontaktu z ludźmi. Mówił prosto, miał dar przekonywania. W zwięzłych formułach, okraszając je czasami humorem, wypisywał prawdy wiary na kartkach papieru i rozwieszał je na murach i parkanach. Pewnie dlatego został patronem dziennikarzy katolickich. W trudnych warunkach misjonarzował tak przez cztery lata.

    W 1599 roku został biskupem pomocniczym, a trzy lata później został mianowany ordynariuszem Genewy. Niestrudzenie wizytował parafie, głosił kazania, spowiadał i udzielał sakramentów świętych. Miał bardzo dobry kontakt z księżmi i wiernymi. Jako biskup z zapałem wprowadzał w życie ideały Soboru Trydenckiego, spierał się i dialogował z protestantami. Powierzano mu misje dyplomatyczne i mediacyjne.

    Był niezwykłym przewodnikiem dusz. Jego dzieło ‘Filotea, czyli droga życia pobożnego’ jest jedną z najbardziej poczytnych książek ery nowożytnej i jest pierwszym podręcznikiem duchowości skierowanym bezpośrednio do ludzi świeckich, co było absolutną nowością.

    Wraz ze św. Joanną de Chantal założył w 1610 roku nowe zgromadzenie zakonne, potocznie zwane Wizytkami.

    Zmarł nagle w Lyonie 28 grudnia 1622 roku.

    Franciszka Salezego beatyfikował i kanonizował w roku 1665 Aleksander VII. Bł. Pius IX ogłosił go doktorem Kościoła, a Pius XI patronem dziennikarzy i prasy katolickiej. Św. Franciszek Salezy rozwinął też język migowy i jest patronem osób niesłyszących.

    W ikonografii ukazywany jest w stroju biskupim. Jego atrybuty to kula ośmiopłomienna, księga, pióro, czasami serce otoczone koroną cierniową, które trzyma w dłoni.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 stycznia

    Błogosławieni
    Wincenty Lewoniuk i Towarzysze,
    męczennicy z Pratulina

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Henryk Suzo, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj Gross, męczennik
      •  Święty Ildefons, biskup
    ***
    Męczennicy z Pratulina

    Męczennicy z Pratulina byli prostymi chłopami z Podlasia. Zasłynęli niezwykłym męstwem i przywiązaniem do swej wiary podczas prześladowań Kościoła katolickiego, które miało miejsce na terenie zaboru rosyjskiego.
    Kościół unicki, będący w jedności z Rzymem, powstał na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Doprowadziła ona do zjednoczenia Kościoła prawosławnego na terenach Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim i papieżem. Wyznawcy tego Kościoła, po zjednoczeniu, nazywani są powszechnie unitami.
    Prześladowania rosyjskie były wyjątkowo krwawe i dobrze zorganizowane. Carowie zaczynali likwidację Kościoła katolickiego od zniszczenia właśnie Kościoła unickiego. Czynili to planowo i systematycznie. W roku 1794 caryca Katarzyna II zlikwidowała Kościół unicki na podległych sobie ziemiach. W roku 1839 car Mikołaj I dokonał urzędowej likwidacji Kościoła unickiego na Białorusi i Litwie. W drugiej połowie XIX w. na terenach zajętych przez Rosję Kościół unicki istniał już tylko w diecezji chełmskiej, w Królestwie Polskim. Administracja carska zaplanowała likwidację także tego Kościoła. Car Aleksander II zaaprobował program prześladowań.
    Na styczeń 1874 roku zaplanowano wprowadzenie obrzędów prawosławnych do liturgii unickiej. Następnie mieli to zaakceptować wierni, a rząd rosyjski oficjalnie potwierdzał przystąpienie danej parafii do Kościoła prawosławnego. Wcześniej usunięto biskupa i kapłanów, którzy nie zgadzali się na reformy prowadzące do zerwania jedności z papieżem. Za swoją wierność zapłacili oni zsyłkami na Sybir, więzieniem lub usunięciem z parafii. Wierni świeccy, pozbawieni pasterzy, sami ofiarnie bronili swojego Kościoła, jego liturgii i jedności z papieżem, często nawet za cenę życia.
    W Pratulinie doszło do starcia z Kutaninem, carskim naczelnikiem powiatu. Żądał on, aby miejscowi parafianie oddali kościół nowemu duszpasterzowi. Ludność nie zgodziła się na oddanie świątyni. Mieszkańcy otrzymali kilka dni do namysłu. Kutanin powrócił do Pratulina w dniu 24 stycznia 1874 roku, ale nie sam, lecz z kozakami. Żołnierzami dowodził pułkownik Stein. Na wieść o tym przy cerkwi zebrała się niemal cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy cerkiewnych. Straszył zgromadzonych wojskiem. Otoczył kościół, zajmując pozycje za parkanem przykościelnym.
    Unici wiedzieli, że obrona świątyni może ich kosztować utratę życia. Szli do kościoła, aby bronić wiary i byli gotowi na wszystko. Żegnali się z bliskimi w rodzinach, ubierali się odświętnie, ponieważ, jak mówili, szło o najświętsze sprawy. Nie mogąc nakłonić unitów do rozejścia się ani groźbami, ani obietnicami łask carskich, dowódca dał rozkaz strzelania do zebranych. Widząc, że wojsko ma nakaz zabijania stawiających opór, wierni uniccy uklękli na cmentarzu świątynnym i śpiewem przygotowywali się do złożenia życia w ofierze. Umierali pełni pokoju, z modlitwą na ustach, śpiewając “Święty Boże” i “Kto się w opiekę”. Nie złorzeczyli prześladowcom, gdyż jak mówili: “słodko jest umierać za wiarę”.
    Pułkownik Stein wydał rozkaz, aby żołnierze się przegrupowali, a następnie ustawili bagnety na karabinach i przygotowali do odebrania cerkwi przemocą. Wśród obrońców byli dawni żołnierze carskiej armii, którzy znali zasady wojskowego rzemiosła. Wiedzieli, że żołnierze nie mogą postępować brutalnie wobec ludności cywilnej. Wojsko przekroczyło parkan i bijąc ludzi kolbami karabinów i kłując bagnetami, torowało sobie drogę do cerkwi.Przy świątyni w Pratulinie w dniu 24 stycznia 1874 roku poniosło śmierć za wiarę i jedność Kościoła 13 unitów. Byli to:
    Wincenty Lewoniuk, lat 25, żonaty, pochodził z Woroblina. Był człowiekiem pobożnym i cieszył się uznaniem u ludzi. Jako pierwszy oddał życie w obronie świątyni.
    Daniel Karmasz, lat 48, żonaty, pochodził z Lęgów. Jego syn mówił, że ojciec był człowiekiem religijnym. Jako przewodniczący bractwa podczas obrony kościoła stanął na czele z krzyżem, który do dzisiaj jest przechowywany w Pratulinie.
    Łukasz Bojko, lat 22, kawaler, pochodził z Lęgów. Brat zaświadczył, że Łukasz był człowiekiem szlachetnym, religijnym i cieszył się dobrą opinią wśród ludzi. W czasie obrony świątyni bił w dzwony.
    Konstanty Bojko, lat 49, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był ubogim rolnikiem i sprawiedliwym człowiekiem.
    Konstanty Łukaszuk, lat 45, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był sprawiedliwym i uczciwym człowiekiem, szanowanym przez ludzi. W wyniku otrzymanych ran zmarł następnego dnia, zostawiając żonę i siedmioro dzieci.
    Bartłomiej Osypiuk, lat 30, pochodził z Bohukal. Był żonaty z Natalią i miał dwoje dzieci. Cieszył się szacunkiem mieszkańców. Był uczciwy, roztropny i pobożny. Śmiertelnie ranionego przewieziono go do domu, gdzie zmarł modląc się za prześladowców.
    Anicet Hryciuk, lat 19, kawaler, pochodził z Zaczopek. Był młodzieńcem dobrym, pobożnym i kochającym Kościół. Idąc do Pratulina z żywnością dla obrońców, powiedział do matki: “Może i ja będę godny, że mnie zabiją za wiarę”. Zginął przy świątyni 24 stycznia w godzinach popołudniowych.
    Filip Kiryluk, lat 44, żonaty, pochodził z Zaczopek. Wnuk zaświadczył, że miał opinię troskliwego ojca, dobrego i pobożnego człowieka. Zachęcał innych do wytrwania przy świątyni i sam oddał życie za wiarę.
    Ignacy Frańczuk, lat 50, pochodził z Derła. Był żonaty z Heleną. Miał siedmioro dzieci. Syn mówił, że ojciec starał się wychowywać dzieci w bojaźni Bożej. Wierność Bogu przedkładał nad wszystko. Idąc do Pratulina założył odświętne ubranie i ze wszystkimi się pożegnał, przeczuwając, że już nie wróci. Po śmierci Daniela podniósł krzyż i stanął na czele broniących świątyni.
    Jan Andrzejuk, lat 26, pochodził z Derła. Był żonaty z Mariną, miał dwóch synów. Uważany był za człowieka bardzo dobrego i roztropnego. Pełnił funkcję kantora w parafii. Odchodząc do Pratulina żegnał się ze wszystkimi, jakby to miało być ostatnie pożegnanie. Ciężko ranny przy kościele, został przewieziony do domu, gdzie niebawem zasnął w Panu.
    Maksym Gawryluk, lat 34, pochodził z Derła. Był żonaty z Dominiką. Cieszył się opinią dobrego i uczciwego człowieka. Ciężko ranny przy świątyni, umarł w domu dnia następnego.
    Onufry Wasyluk, lat 21, pochodził z Zaczopek. Był praktykującym katolikiem, uczciwym i szanowanym w miejscowości człowiekiem.
    Michał Wawryszuk, lat 21, pochodził z Derła. Pracował w majątku Pawła Pikuły w Derle. Cieszył się dobrą opinią. Ciężko ranny przy kościele, zmarł następnego dnia w domu.
    Męczeństwo w Pratulinie nie było faktem odosobnionym. Szczególnie od stycznia 1874 roku każda parafia unicka na Podlasiu pisała swoje męczeńskie dzieje. Car oficjalnie zlikwidował unicką diecezję chełmską w 1875 roku, a unitów zapisał wbrew ich woli do Kościoła prawosławnego. Wierni tego nie przyjęli i za swoją wierność Kościołowi katolickiemu płacili wielokrotnie śmiercią, zsyłkami na Sybir, więzieniem, karami. Pozostawionym bez pasterzy unitom z tajną posługą kapłańską śpieszyli księża katoliccy z Podlasia oraz misjonarze z Galicji i regionu poznańskiego. Mocna wiara unitów i solidarna pomoc Kościoła katolickiego pozwoliły przetrwać czas prześladowań i doczekać dekretu o wolności religijnej cara Mikołaja II z kwietnia 1905 roku. W tym właśnie roku większość unitów z Podlasia i lubelszczyzny przepisała się do parafii rzymskokatolickich, gdyż struktury Kościoła unickiego jeszcze wtedy nie istniały.
    Ponieważ o męczeństwie unitów z Pratulina zachowało się najwięcej dokumentów, biskup podlaski Henryk Przeździecki wybrał ich jako kandydatów na ołtarze i przedstawicieli wszystkich męczenników, którzy na Podlasiu oddawali życie za wiarę i jedność Kościoła.
    Unici z Pratulina i innych parafii zostali od samego początku uznani za męczenników przez swoje rodziny, przez parafian, przez lud na Podlasiu, a także przez Kościół powszechny. Hołd dla męczeńskiej śmierci unitów złożyli papieże Pius IX, Leon XIII i Pius XII. Ich ofiara pomogła mieszkańcom Podlasia zachować wiarę i tożsamość narodową w ciężkich czasach panowania ateistycznego komunizmu.
    Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i 12 Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od 19 do 50 lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez innego kozaka. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około 180 osób. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę. Potem pogrzebano je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Zostali pogrzebani przez wojsko rosyjskie bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku grób męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.
    Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina. Męczennicy uniccy pod wieloma względami są podobni do męczenników z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to prości wierni ginęli za odważne wyznawanie wiary w Chrystusa.
    Do grona błogosławionych męczennicy pratulińscy zostali wprowadzeni przez św. Jana Pawła II w dniu 6 października 1996 roku, w rocznicę 400-lecia zawarcia Unii Brzeskiej. Trzy lata później, w czerwcu 1999 r. w homilii podczas Mszy św. odprawianej w Siedlcach papież mówił m.in.:
    Męczennicy z Pratulina bronili Kościoła, który jest winnicą Pana. Oni tej winnicy pozostali wierni aż do końca i nie ulegli naciskom ówczesnego świata, który ich za to znienawidził. W ich życiu i śmierci wypełniła się prośba Chrystusa z modlitwy arcykapłańskiej: “Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził (…). Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. (…) Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 14-15. 17-19). Dali świadectwo swej wierności Chrystusowi w Jego świętym Kościele. W świecie, w którym żyli, z odwagą starali się prawdą i dobrem zwyciężać szerzące się zło, a miłością chcieli pokonywać szalejącą nienawiść. Tak jak Chrystus, który za nich w ofierze oddał samego siebie, by byli uświęceni w prawdzie – tak też oni za wierność prawdzie Chrystusowej i w obronie jedności Kościoła złożyli swoje życie. Ci prości ludzie, ojcowie rodzin, w krytycznym momencie woleli ponieść śmierć, aniżeli ulec naciskom niezgodnym z ich sumieniem. “Jak słodko jest umierać za wiarę” – były to ostatnie ich słowa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Błogosławieni męczennicy z Pratulina – Wincenty Lewoniuk i towarzysze

    Błogosławieni męczennicy z Pratulina – Wincenty Lewoniuk i towarzysze

    Męczennicy z Pratulina w 1874 r. – Walery Eljasz Radzikowski, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    „Jak słodko jest umierać za wiarę” – ilu z nas byłoby w stanie tak powiedzieć w chwili niesprawiedliwego prześladowania i w obliczu męczeństwa? A tak właśnie mówili ci, którzy bronili swojej wiary i swojego kościoła w obliczu prześladowania przez władze carskie, przed rusyfikacją i przymusowym przyłączeniem do cerkwi prawosławnej patriarchatu moskiewskiego. 23 stycznia Kościół wspomina błogosławionych męczenników z Pratulina, prostych chłopów z Podlasia na wschodzie Polski. Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i jego 12 towarzyszy męczeństwa to tylko mała grupa wiernych Kościoła unickiego, którzy własną krwią poświadczyli wierność Chrystusowi i łączność z Kościołem rzymskim.

    Unia Brzeska zawarta w 1596 roku, zjednoczyła Kościół prawosławny na terenach ówczesnej Rzeczpospolitej z Kościołem rzymskim i papieżem. Była jedną z prób zaradzenia bolesnemu podziałowi chrześcijaństwa, trwającemu od połowy XI wieku.

    Carowie rosyjscy promowali prawosławie, a wraz ze wzrostem potęgi Rosji, systematycznie i w sposób zorganizowany niszczyli Kościół katolicki. Prześladowanie katolików na swoich terenach rozpoczynali zwykle od zwalczania Kościoła unickiego.
    Caryca Katarzyna II w roku 1794 zlikwidowała Kościół unicki na swoim terytorium, a car Mikołaj I w 1839 roku zlikwidował Kościół unicki na terenie Białorusi i Litwy. Praktycznie, w drugiej połowie XIX wieku na terenie zaboru rosyjskiego Kościół unicki ostał się tylko w diecezji chełmskiej, ale i jego likwidację zaaprobował car Aleksander II. W styczniu 1874 roku miano wprowadzić obrzędy prawosławne do liturgii unickiej, wierni każdej parafii mieli to potem zaakceptować, a rząd ostatecznie zatwierdzić. Księży i biskupów, którzy się nie zgadzali na zerwanie łączności z Rzymem usuwano, zsyłano na Sybir, albo zamykano w więzieniu.

    Wtedy do obrony kościołów przed przekazaniem ich prawosławnym, do obrony liturgii i przynależności do Kościoła rzymskiego, stanęli wierni świeccy.
    Carski naczelnik powiatu zażądał, żeby parafianie w Pratulinie, dzisiaj we wschodniej Polsce, oddali swój kościół prawosławnemu popowi. Ludzie odmówili. Naczelnik dał im kilka dni do namysłu.

    Męczennicy z Pratulina - Loraine, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Męczennicy z Pratulina, ikona – Loraine, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsUniccy parafianie postanowili bronić swojego kościoła. Wiedzieli, że mogą przepłacić to życiem, ale byli gotowi na wszystko, nawet na męczeństwo. Najstarszy z nich, ojciec siedmiorga dzieci, ubrał się odświętnie, pożegnał ze wszystkimi i poszedł bronić kościoła przeczuwając, że już nie wróci. Najmłodszy szedł wspomóc obrońców, mając nadzieję, że „może i on będzie godny, że go zabiją za wiarę”.
    Kiedy 24 stycznia 1874 roku naczelnik pojawił się na nowo w Pratulinie, miał już ze sobą zastęp Kozaków. Wokół kościoła zebrała się niemal cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy do cerkwi, straszył wojskiem, które otoczyło świątynię i przyległy cmentarz. Dowódca żołnierzy wzywał do rozejścia się i obiecywał carskie przywileje. Widząc, że to nie skutkuje, wydał rozkaz strzelania do zgromadzonych.

    Unici poklękali wokół świątyni. Modlili się na głos. Ktoś zaintonował ‘Święty Boże’. Chcieli bronić swoich świętości. Ktoś inny zaczął śpiewać: ‘Kto się w opiekę odda Najwyższemu’, wiedząc, że są tylko w ręku Boga. Jeden z obrońców uniósł w górę krucyfiks. Padły strzały. Żołnierze przegrupowali się, założyli bagnety na karabiny. Potem bili zebranych kolbami i kłuli bagnetami, torując sobie drogę do kościoła, żeby odebrać go siłą.

    Ciała zabitych w masakrze Rosjanie pogrzebali bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły i równając ziemię, by nie pozostawić śladu grobu. Miejscowi jednak otoczyli to miejsce szacunkiem i upamiętnili. Najmłodszy z 13 męczenników pratulińskich miał 19, a najstarszy, 50 lat. Beatyfikował ich w roku 1996 Jan Paweł II.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 stycznia

    Święty Wincenty Pallotti, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wincenty, diakon i męczennik
      •  Błogosławiona Laura Vicuña, dziewica
      •  Błogosławiony Wilhelm Józef Chaminade, prezbiter
    ***
    Święty Wincenty Pallotti

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Matka Wincentego, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca; po latach Wincenty dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Został ochrzczony następnego dnia po narodzeniu. Otrzymał wówczas imiona: Wincenty, Alojzy, Franciszek. Był trzecim z dziesięciorga dzieci. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjalnej Wincenty zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. W czasie studiów zapoznał się ze św. Kasprem del Bufalo (+ 1837). Święcenia kapłańskie otrzymał w Rzymie 16 maja 1818 roku. Jako doktor filozofii i teologii, a także magister filologii greckiej, w latach 1819-1829 wykładał na uniwersytecie. W latach 1827-1840 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Przez pewien czas pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym (1842). Tworzył szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt.
    4 kwietnia 1835 roku założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, charakteryzujące się nowatorskim programem duszpasterskim, który opiera się na współpracy świeckich i duchownych. Na czele Zjednoczenia miała stać nowa rodzina zakonna, Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (SAC), która miała spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu. Nową rodzinę zakonną związał jedynie przyrzeczeniem i profesją. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Pallotyni zatwierdzeni zostali przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Na ziemiach polskich pallotyni pojawili się w 1907 roku, już trzy lata po zatwierdzeniu Stowarzyszenia.
    Jeszcze za swojego życia Wincenty Pallotti otrzymał zaszczytny tytuł “apostoła Rzymu” i “drugiego św. Filipa Nereusza”. Nazywa się go również prekursorem Akcji Katolickiej, która swoje apogeum osiągnęła za rządów papieża Piusa XI (1922-1939). Święty może być uważany także za ojca współczesnego ruchu ekumenicznego – zapoczątkował Oktawę Modlitw o jedność po uroczystości Objawienia Pańskiego (obecnie jest ona obchodzona w dniach 18-25 stycznia). Pozostawił po sobie wiele pism.
    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. Chociaż jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się bardzo wcześnie, bo w dwa lata po jego śmierci, trwał długo właśnie z powodu rozległej działalności, jaką sługa Boży prowadził. Błogosławionym ogłosił Wincentego papież Pius XII 22 stycznia 1950 r. (dokładnie w setną rocznicę śmierci Wincentego), a do chwały świętych wyniósł go 20 stycznia 1963 r. Jan XXIII. Jest patronem hodowców winorośli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Żyć w duchu świętego Wincentego Pallottiego

    O tajemnicy zaufania

    Żyć w duchu świętego Wincentego Pallottiego

    ***

    Od ponad 8 lat fascynowała mnie duchowość świętego Wincentego Pallottiego. Człowieka pokornego, człowieka miłosiernego, Apostoła XIX wieku. Przez lata również zastanawiałem się nad zagadnieniami zaufania i nieskończoności jakie często cytował w swoich dziełach wspomniany święty.

    Kiedy jeszcze studiowałem na wykładach jeden z moich profesorów na pytanie: co trzeba zrobić aby być świętym? Odpowiedział: trzeba być po prostu człowiekiem. Zwykłym człowiekiem, nie pędzącym za nienawiścią, za bogactwami, zazdrością. Trzeba być człowiekiem zwyczajnym, prostym (nie prostackim) który umie rozmawiać z innymi ludźmi i z Bogiem. Umieć rozmawiać z człowiekiem znaczy umieć rozmawiać z Bogiem, bo nie można kochać Boga jeżeli nie kocha się człowieka. Nie można rozmawiać przyjaźnie z Bogiem nienawidząc innych. W człowieku, w jego gestach, słowach można zobaczyć miłość Boga, ale można i również innym ją ukazać. I tak sobie myślę, że św. Wincenty Pallotti doskonale potrafił ukazać miłość Boga widząc w drugim człowieku Jego obraz. Zaufać Bogu być może oznacza coś innego niż zaufać człowiekowi. Człowieka mamy na co dzień, możemy go zawsze skontrolować, możemy wiedzieć czy mówi prawdę, czy jest wiarygodny, możemy mieć nad nim kontrolę, a Bóg? Nie znamy Jego planów, nie wiemy co zamierza i czasami wydaje nam się bardzo daleki.

    Nieskończoność, być w nieskończonym kontakcie z Bogiem, nieskończenie mu zaufać, nieskończenie poddać się Jego woli i zdać się na Jego zbawcze posłannictwo. Czasami było bardzo trudno mi w to było uwierzyć, do tego się przekonać. Wydaje mi się, że najtrudniej jest pokonać barierę zaufania, zawierzenia. Niczym Abraham wyruszyć ze swojego domu by iść w nieznane, niczym Mojżesz stawać w obronie kogoś kto wcale nie chce być bronionym, jak buntujący się lud na pustyni, niczym ślepiec z Ewangelii pomimo sprzeciwu zgromadzonych „dopchać się” za wszelką cenę do upragnionego celu — do Chrystusa. Być może ktoś powie, ładna, bardzo ładna teoria, ale daleko jej jeszcze do praktyki. W XXI wieku rządzonym przez pieniądz, politykę trudno jest mówić o zaufaniu do człowieka, łatwiej jest mówić o „plecach” dzięki którym można się dostać do pracy, na studia, na wysokie stanowiska. Ciężej się mówi o zaufaniu do człowieka, a jeszcze ciężej o zaufaniu do Boga, gdy liberalizm stara się nam ukazać bezsens wiary, a ludzkość pyta: Gdzie jest Bóg? Czy naprawdę jest On wszechmogący?

    Nieskończenie zaufać Bogu, stanąć ponad systemami społecznymi, uwierzyć, że nad wszystkim co nam się w życiu przytrafia czuwa Bóg. Chroni nas i nigdy nie chce dla nas źle. Żyć wiarą i uwierzyć w życie, zaufać nieskończenie, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga, a nie do człowieka. To brzmi jak prawdziwy sprawdzian z naszej wiary. Bo życie jest sprawdzianem z rozumienia Bożej miłości.

    W ubiegłym roku w Zurychu, Lozannie i wielu innych miastach odbyła się największa wystawa Techniki XX i XXI wieku — „Expo 2002”. Kolorowe afisze, reklamy telewizyjne. Tłumy Szwajcarów wyruszały by ujrzeć „cuda techniki”. W każdym sklepie można było usłyszeć pytanie: Czy widziałeś już EXPO 2002? Kiedyś na jednym z kazań powiedziałem, że zachwycamy się cudami techniki, a tymczasem nie zastanawiamy się nad sferą duchową. EXPO 2002 nie było niczym innym jak tylko Wieżą Babel XXI wieku krzyczącą na cały kraj: „patrzcie co jesteśmy w stanie uczynić!!!” My ludzie, zawładnęliśmy techniką, pieniądzem, możliwościami. Być może dzięki temu niektórzy chcą stać się równymi Bogu. A tymczasem? Kiedy pojawia się jakaś choroba, np. rak, czy też gdy nadchodzi śmierć zdajemy sobie sprawę, że ani pieniądze, ani technika nie są w stanie nam pomóc. Coś co może nas trzymać przy życiu nie może zostać ujęte w kryteriach materialnych. Wiary i zaufania nie da się kupić, nie da się ich wyprodukować. Są one owocem miłości. I tak sobie myślę, że źródłem nieskończoności jest również miłość, czyli sam Bóg, jako nieskończona miłość. Myślę, że słowa Wincentego były aktualne zarówno w XIX wieku , ale są jeszcze bardziej „na czasie” w 200 lat później:Szukaj Boga A znajdziesz go Szukaj Boga We wszystkich dziełach A znajdziesz go w nich. Szukaj go zawsze A zawsze Go znajdziesz

    Gdy znajdziemy w naszym życiu Boga, prawdziwie go spotkamy, myślę, że wówczas odkryjemy tajemnicę nieskończoności i zaufania. Odkrywając te tajemnice poznajemy tym samym Boga, jego miłość i troskę, jaką nas otacza każdego dnia. Tajemnica nieskończoności, jest tajemnicą Boga, bo On jest nieskończony, On jest Bogiem Nieskończonej Miłości.

    Artur Marek Wójtowicz/opoka.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Św. Wincenty Pallotti SAC

    Święty kapłan (1795-1850)

    Urodził się w 21 kwietnia 1795 roku w Rzymie, w zamożnej kupieckiej rodzinie jako trzeci z dziesięciorga dzieci. Jego matka Magdalena, z domu de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, zajmowała się domem i strzegła dzieci przed zgubnym wpływem świata, uczyła czynów chrześcijańskiego miłosierdzia. Ojciec – Piotr Pallotti – jeśli tylko mógł słuchał kilku Mszy Świętych dziennie. Był też wielkim miłośnikiem różańca świętego. Mały Wincenty został ochrzczony następnego dnia po urodzeniu w kościele pw. św. Wawrzyńca in Damaso. Rodzice dbali o jego religijne wychowanie i pobożność – codziennie cała rodzina odmawiał choć cząstkę różańca.
    Od najmłodszych lat Wincenty odznaczał się pokorą, zamiłowaniem w umartwianiu i miłosierdziem. Wiele godzin spędzał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem i posługiwał przy ołtarzu jako ministrant. 10 lipca 1801 roku przyjmuje bierzmowanie z rąk arcybiskupa Benedykta Fenaja, a w 1805 roku przyjmuje I Komunię Świętą. Uczył się w szkole oo. pijarów, był bardzo dobrym uczniem. Z tego czasu pochodzi historia o tym, jak małemu Wincentemu opornie szła nauka łaciny, korepetycje nie pomagały zbytnio, więc chłopiec postanowił szukać pomocy w modlitwie. Po nowennie do Ducha Świętego nastąpiła na tym polu znaczna poprawa. Przy tym był bardzo skromny, nagrody za postępy w nauce często sprzedawał, a pieniądze rozdawał biednym.

    W wieku 12 lat wybiera sobie ks. Bernardino Fazzini na stałego spowiednika i kierownika duchowego (będzie nim przez 30 lat, aż do śmierci w 1837 roku).

    W latach 1809-14 pobiera nauki w Kolegium Rzymskim, otrzymuje tonsurę i przyjmuje cztery niższe święcenia oraz zapisuje się do Bractwa Pięciu Ran Jezusa Chrystusa. Chciał zostać kapucynem, ale z powodu wątłego zdrowia nie mógł zrealizować swego powołania. W 1818 rozpoczyna studia filzofii i teologii na Uniwersytecie Sapienza. W czasie studiów zapisał się do Pobożnego Zjednoczenia Pawła Apostoła, Arcybractwa Najświętszego Sakramentu i nawiązał znajomość ze św. Kasprem del Buffalo. Dnia 21 września 1816 roku otrzymuje święcenia subdiakonatu z rąk kardynała Giulio Maria della Somaglia w Bazylice św. Jana na Lateranie. W listopadzie zapisał się do Trzeciego Zakonu: Trynitarzy Bosych, Karmelitów, św. Franciszka z Asyżu, św. Franciszka z Paoli, św. Dominika oraz do Bractwa Dobrej Śmierci. Dnia 20 września 1817 roku otrzymuje święcenia diakonatu z rąk kardynała Somaglia.

    mal. Bruno Zwiener

    ***

    Po skończeniu studiów otrzymał święcenia kapłańskie w wigilię Trójcy Przenajświętszej w dniu 16 maja 1818 roku w Bazylice św. Jana na Lateranie z rąk biskupa Kandyda Marii Frattini. Mszę Świętą prymicyjną odprawił w święto Trójcy Przenajświętszej, 17 maja, we Frascati w kościele del Gesu. W latach 1819-29 wykładał na uniwersytecie, w latach 1827-40 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Zasłynął szybko jako spowiednik i kaznodzieja. Ryzykował własnym życiem pracując wśród chorych w czasie epidemii cholery. Właśnie na cholerę w 1837 roku zmarł jego przyjaciel św. Kaspar del Buffalo, św. Wincenty wysłuchał jego ostatniej spowiedzi.

    ***

    Czuł silne powołanie do niesienia nauki Chrystusa muzułmanom, silnie zakorzeniony w tradycji Kościoła i wielki obrońca wiary katolickiej.
    W dniu 9 stycznia 1835 roku miał widzenie, po którym czuł się zobowiązany, pod opieką Maryi Niepokalanie Poczętej i Królowej Apostołów, do założenia zgromadzenia pracującego nad zbawieniem dusz. Grzegorz XVI zatwierdził je 14 lipca 1835 roku, nadając liczne przywileje, które Pius XI pomnożył w 1847 roku. Pallotyni oprócz pracy nad własnym uświęceniem zajmowali się udzielaniem Sakramentów, uczeniem chłopców katechizmu, dawaniem rekolekcji i misji oraz nawracaniem niewiernych. Nosili czarne sutanny z pelerynką i rzymski kapelusz.

    ***

    Bardzo pragnął zjednoczenia Kościoła rzymskiego i wschodniego, oraz powrotu anglikanów do Kościoła. Zapoczątkował uroczyste obchodzenie oktawy święta Trzech Króli, od 1836 roku. Początkowo w kościele św. Ducha w Neapolu, później w kilku innych większych Kościołach, a od 1841 roku u św. Andrzeja de la Valle.
    Przed wspaniałą szopką odprawia się codziennie uroczystą Mszę Świętą, za każdym razem w innym obrządku wschodnim lub zachodnim w otoczeniu wychowanków różnych kolegiów narodowych. Każdego dnia oprócz trzech kazań po włosku, jest nadto kazanie w innym języku.

    Z pomocy Palottiego korzystali również w 1837 roku pierwsi zmartwychwstańcy –
    ks. Hieronim Kajsiewicz i ks. Piotr Semenenko (wiadomo o tym z listów ks. Kajsiewicza do Adama Mickiewicza).

    Założył liczne domy miłosierdzia, wieczorowe szkoły religii dla młodzieży, utworzył Kolegium Misyjne dla księży, zdobywał naczynia liturgiczne, szaty, obrazy, księgi i dewocjonalia dla celów misyjnych. Współtworzył Rzymskie Papieskie Towarzystwo Rozkrzewiania Wiary zajmującego się między innymi drukiem i propagowaniem książek religijnych, obrazków i tekstów modlitewnych.

    Maska pośmiertna św. Wincentego

    ***

    Zmarł 22 stycznia 1850 roku około godz. 21.45 w swoim domu przy kościele
    p.w. Świętego Zbawiciela na falach (San Salvatore in Onda), z powodu ciężkiego przeziębienia, którego nabawił się zimnej i deszczowej nocy, gdy oddał swój płaszcz biedakowi. Został pochowany 25 stycznia w krypcie kościoła Świętego Zbawiciela.

    Sarkofag z relikwiami św. Wincentego Pallottiego

    ***

    Kościół San Salvatore in Onda, Rzym

    Dnia 13 stycznia 1887 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Papież Pius XI dnia 24 stycznia 1932 roku zatwierdził dekret o heroiczności jego cnót, został beatyfikowany 22 stycznia 1950 roku przez papieża Piusa XII, a kanonizowany przez papieża Jana XXIII 20 stycznia 1963 roku. Za cud potrzebny do kanonizacji Palottiego uznano uzdrowienie generała pallotynów ks. Wojciecha Turowskiego w 1950 roku.

    Ciało Świętego po raz pierwszy wydobyto w roku 1906, nietknięte i wydzielające piękną woń. Po raz drugi w 1950 roku, aby umieścić je pod głównym ołtarzem w kościele Świętego Zbawiciela na falach, na twarz nałożono odlew w postaci maski pośmiertnej.

    Pokój św. Wincentego Pallottiego

    Mieszkał tam od lutego 1846 aż do śmierci

    ***

    Konstytucje zgromadzenia pallotynów zatwierdził Pius XI 22 stycznia 1904 roku, początkowo z sześcioletnim okresem próbnym. Pierwsze domy w Polsce otwarto
    w listopadzie 1907 roku Jajkowcach w diecezji lwowskiej i w Kleczy w diecezji krakowskiej.

    Patron:
    Papieskiej Unii Misyjnej.

    Ikonografia:
    Przedstawiany zw sutannie pallotyńskiej z krzyżem, wizerunkiem Matki Bożej Miłości lub księgą.

    Cytat:
    Poświęcić się apostolstwu chrześcijańskiemu znaczy zrozumieć naprawdę sens życia ludzkiego. Znaczy również opierać własne życie na wielkich, powszechnych
    i nadprzyrodzonych ideałach.

    Powinniśmy pomagać duszom czyśćcowym, gdyż domaga się tego miłość, a niesienie pomocy stanowi heroiczny akt chrześcijańskiej miłości. Święty Sobór Trydencki zwraca nam uwagę, że duszom w czyśćcu możemy pomagać szczególnie przez Najświętszą Ofiarę. A jak bardzo możemy ulżyć cierpieniom tych dusz przez posty
    i umartwienia, jak bardzo pocieszyć je możemy przez zdobywanie odpustów, tego cichym, lecz wymownym świadectwem jest wielka zapobiegliwość papieży
    w nadawaniu odpustów, które można uzyskać na rzecz dusz czyśćcowych.

    Kazanie o duszach czyśćcowych z 1815 roku.

    Kto jest z Bogiem, zawsze czuje się dobrze, a im bardziej wzmaga się klęska, tym bardziej naglący staje się powód, aby jeszcze ściślej zjednoczyć się z Bogiem.

    Ecce Homo

    Rzeźba wykonana na polecenie św. Wincentego

    Dzieła:
    “Bóg Miłość Nieskończona”
    “Listy. Lata 1816-1833”
    “Świętość w służbie apostolstwa”
    “Wybór pism” tom I-IV

    Lektury:
    ks. Franciszek Bogdan SAC: “Na drogach nieskończoności. Życie i spuścizna duchowa św. Wincentego Palottiego”

    ze strony: Święci Pańscy

     _____________________________________________________________________________________________________________

    21 stycznia

    Święta Agnieszka, dziewica i męczennica


     

    Agnieszka była w starożytności jedną z najbardziej popularnych świętych. Piszą o niej św. Ambroży, św. Hieronim, papież św. Damazy, papież św. Grzegorz I Wielki i wielu innych. Jako 12-letnia dziewczynka, pochodząca ze starego rodu, miała ponieść męczeńską śmierć na stadionie Domicjana około 305 roku. Na miejscu “świadectwa krwi” dzisiaj jest Piazza Navona – jedno z najpiękniejszych i najbardziej uczęszczanych miejsc Rzymu. Tuż obok, nad grobem męczennicy, wzniesiono bazylikę pod jej wezwaniem, w której 21 stycznia – zgodnie ze starym zwyczajem – poświęca się dwa białe baranki.
    Według przekazów o rękę Agnieszki, która złożyć miała wcześniej ślub czystości, rywalizowało wielu zalotników, a wśród nich pewien młody rzymski szlachcic oczarowany jej urodą. Ona jednak odrzuciła wszystkich, mówiąc, że wybrała Małżonka, którego nie potrafią zobaczyć oczy śmiertelnika. Zalotnicy, chcąc złamać jej upór, oskarżyli ją, że jest chrześcijanką. Doprowadzona przed sędziego nie uległa ani łagodnym namowom, ani groźbom. Rozniecono ogień, przyniesiono narzędzia tortur, ale ona przyglądała się temu z niewzruszonym spokojem.
    Wobec tego odesłano ją do domu publicznego, ale jej postać budziła taki szacunek, że żaden z grzesznych młodzieńców odwiedzających to miejsce nie śmiał się zbliżyć do niej. Jeden, odważniejszy niż inni, został nagle porażony ślepotą i upadł w konwulsjach. Młoda Agnieszka wyszła z domu rozpusty niepokalana i nadal była czystą małżonką Chrystusa.
    Zalotnicy znów zaczęli podburzać sędziego. Bohaterska dziewica została wtedy rzucona w ogień, ale kiedy wyszła z niego nietknięta, skazano ją na ścięcie. “Udała się na miejsce kaźni – mówi św. Ambroży – szczęśliwsza niż inne, które szły na swój ślub”. Wśród powszechnego płaczu ścięto jej głowę. Poszła na spotkanie Nieśmiertelnego małżonka, którego ukochała bardziej niż życie.

    Święta Agnieszka

    Agnieszka jest patronką dzieci, panien i ogrodników. Według legendy św. Agnieszka, całkowicie obnażona na stadionie, została rzucona na pastwę spojrzeń tłumu. Za sprawą cudu okryła się płaszczem włosów. Imię Agnieszki jest wymieniane w I Modlitwie Eucharystycznej – Kanonie rzymskim. Artyści przedstawiają Agnieszkę z barankiem, gdyż łacińskie imię Agnes wywodzi się zapewne od łacińskiego wyrazu agnus – baranek. Dlatego powstał zwyczaj, że w dzień św. Agnieszki poświęca się baranki hodowane przez trapistów w rzymskim opactwie Tre Fontane (znajdującym się w miejscu ścięcia św. Pawła), a następnie przekazuje się je siostrom benedyktynkom z klasztoru przy kościele św. Cecylii na Zatybrzu. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które papież nakłada co roku 29 czerwca (w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła) świeżo mianowanym metropolitom Kościoła katolickiego.
    W ikonografii św. Agnieszkę przedstawia się z barankiem mającym nimb lub z dwiema koronami – dziewictwa i męczeństwa. Nieraz obok płonie stos, na którym próbowano ją spalić. Jej atrybutami są ponadto: gałązka palmowa, kość słoniowa, lampka oliwna, lilia, miecz, zwój. W sztuce wschodniej św. Agnieszka przedstawiana jest w szatach żółtych (a nie czerwonych, jak męczennicy) i z krzyżem męczeńskim w ręce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________


    Św. Agnieszka Rzymianka

    ***

    „Cały świat chrześcijański przejęty jest uwielbieniem dla tej Świętej, albowiem zaledwie lat trzynaście licząc, ozdobiła skronie swoje dwojakim wieńcem, jednym z lilii niewinności, drugim z róż męczeństwa” – tak rozpoczyna żywot Świętej o. Prokop, podając rok 304 jako datę jej męczeństwa za panowania Dioklecjana. Wedle Tradycji miała ona oddać życie za Wiarę, mając zaledwie trzynaście lat. Potwierdziły to badania czaszki Męczennicy wykonane na początku XX wieku.

    Oprócz dwóch wymienionych wyżej kwiatów, jakimi ozdobione było życie św. Agnieszki, należy dodać trzeci – kwiat urody, która już trzynastoletnią pannę uczyniła obiektem westchnień licznych adoratorów. Jeden z nich, syn starosty Semproniusza, tak rozmiłował się w dzieweczce, iż posyłał jej najkosztowniejsze dary wraz zapewnieniem uczucia i prośbą o rękę. Ona jednak odpowiadała, iż jest zaręczona z innym Oblubieńcem.

    Mężczyzna myślał początkowo, iż chodzi o innego człowieka i był niemało zafrasowany, słysząc taką oto odpowiedź: „Odstąp ode mnie, pobudko grzechu, potrawo śmierci wiecznej! Jestem już zaręczona takiemu, którego życie jest nieśmiertelne, którego szlachectwo najstarsze, którego piękność najśliczniejsza, którego miłość najczulsza, którego łaska najdobrotliwsza, w którego objęciach dziewictwo zatrzymam i którego jedynie, niewypowiedzianie, wiecznie miłuję”.

    Dopiero jego ojciec wybadał o kogo chodzi, a dowiedziawszy się, iż dziewczyna jest chrześcijanką, myślał, że przełamie jej opór groźbą kary za odstąpienie od oficjalnego, państwowego kultu. Jej postawa okazała się jednakże nieprzełamana, wobec czego władza użyła ohydnego wybiegu, prowadząc czystą dziewicę do domu publicznego w nadziei, że groźba utraty cnoty odwiedzie ją od wiary prawdziwej, którą świat pogański uważał za zabobon niebezpieczny dla państwa. Pan Bóg nie opuścił wszakże swej służebnicy i pierwszy mężczyzna, który ośmielił się do niej zbliżyć, padł na ziemię rażony ślepotą.

    Wzięto ją zatem na tortury, a potem dla obrażenia jej wstydliwości rzucono nagą na arenę stadionu Domicjana. Cudownym sposobem miała zostać wówczas okryta płaszczem z własnych, długich włosów. Próbowano spalić ją na stosie, ale wyszła z płomieni nienaruszona (bądź drewno nie chciało się zapalić – wedle innego podania), wobec czego ścięto ją mieczem. Miało się wtenczas nawrócić stu sześćdziesięciu pogan. Święta została pochowana w katakumbach, a cesarz Konstantyn Wielki wybudował w tym miejscu świątynię na jej cześć, ponieważ jej wstawiennictwu córka cesarska Konstancja zawdzięczała cudowne odzyskanie zdrowia.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 stycznia

    Święty Sebastian, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fabian, papież i męczennik
      •  Święta Eustachia Calafato, dziewica
      •  Błogosławiony Euzebiusz z Ostrzyhomia, prezbiter
      •  Błogosławiony Angelo Paoli, prezbiter
    ***
    Święty Sebastian

    Informacji o Sebastianie dostarcza nam Opis męczeństwa nieznanego autora z roku 354 oraz komentarz św. Ambrożego do Psalmu 118. Według tych dokumentów ojciec Sebastiana miał pochodzić ze znakomitej rodziny urzędniczej w Narbonne (Galia), matka zaś miała pochodzić z Mediolanu. Staranne wychowanie i stanowisko ojca miało synowi utorować drogę na dwór cesarski. Miał być przywódcą gwardii cesarza Marka Aurelego Probusa (276-282).
    Według św. Ambrożego Sebastian był dowódcą przybocznej straży samego Dioklecjana. Za to, że mu wypomniał okrucieństwo wobec niewinnych chrześcijan, miał zostać przeszyty strzałami. “Dioklecjan kazał żołnierzom przywiązać go na środku pola do drzewa i zabić strzałami z łuków. Tyle strzał tedy utkwiło w nim, że podobny był do jeża, a żołnierze przypuszczając, że już nie żyje, odeszli” – zapisał bł. Jakub de Voragine OP w swojej średniowiecznej “Złotej legendzie”.
    Na pół umarłego odnalazła go pewna niewiasta, Irena, i swoją opieką przywróciła mu zdrowie. Sebastian, gdy tylko powrócił do sił, miał ponownie udać się do cesarza i zwrócić mu uwagę na krzywdę, jaką wyrządzał niewinnym wyznawcom Chrystusa. Wtedy Dioklecjan kazał go zatłuc pałkami, a jego ciało wrzucić do Cloaca Maxima. Wydobyła je stamtąd i pochowała ze czcią w rzymskich katakumbach niewiasta Lucyna. Był to prawdopodobnie rok 287 lub 288.
    Św. Sebastian cieszył się tak wielką czcią w całym Kościele, że należał do najbardziej znanych świętych. Rzym uczynił go jednym ze swoich głównych patronów. Papież Eugeniusz II (824-827) podarował znaczną część relikwii św. Sebastiana św. Medardowi do Soissons (biskupowi z terenów obecnej Francji). Relikwię głowy Świętego papież Leon IV (+ 855) podarował dla bazyliki w Rzymie pod wezwaniem “Czterech Koronatów”, która znajduje się w pobliżu Koloseum. Św. Sebastiana zaliczano do grona Czternastu Wspomożycieli. Nad grobem męczennika wybudowano kościół pod jego wezwaniem – to obecna bazylika św. Sebastiana za Murami (San Sebastiano fuori le Mura), gdzie spoczywają jego relikwie. W miejscu męczeństwa powstał drugi kościół, bazylika św. Sebastiana na Palatynie (San Sebastiano al Palatino). W bazylice św. Piotra w Watykanie znajduje się kaplica św. Sebastiana, która obecnie jest miejscem spoczynku św. Jana Pawła II.
    Sebastian jest patronem Niemiec, inwalidów wojennych, chorych na choroby zakaźne, kamieniarzy, łuczników, myśliwych, ogrodników, rusznikarzy, strażników, strzelców, rannych i żołnierzy. Poświęcono mu liczne i wspaniale dzieła. Jego męczeństwo natchnęło wielu artystów – malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i muzyków tej miary, co Messina, Rubens, Veronese, Ribera, Guido Reni, Giorgetti, Debussy.
    W ikonografii przedstawiany jest w białej tunice lub jako piękny obnażony młodzieniec, przywiązany do słupa albo drzewa, przeszyty strzałami. Czasami u jego nóg leży zbroja. Na starochrześcijańskiej mozaice w kościele św. Piotra w Okowach w Rzymie ukazany jest jako człowiek stary z białą brodą, w uroczystym dworskim stroju. Atrybuty Świętego: krucyfiks, palma męczeństwa, włócznia, miecz, tarcza, dwie strzały w dłoniach, przybity wyrok śmierci nad głową.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 stycznia

    Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk z Uppsali, biskup i męczennik
      •  Święty Mariusz, męczennik
      •  Błogosławieni Jakub Sales, Wilhelm Saltemouche i inni, męczennicy jezuiccy
      •  Święty Makary Wielki, opat
      •  Święty Kanut Leward, król i męczennik
    ***
    Święty Józef Sebastian Pelczar

    Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
    Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
    W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
    W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
    Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.: Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

    18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:

    Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny

    Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
    Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.
    Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.
    W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    Św. Józef Sebastian Pelczar i „cud cudów”

    Św. Józef Sebastian Pelczar i „cud cudów”

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    „Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez Niepokalane Ręce Najświętszej Maryi Panny” – wołał ten zakochany w Eucharystii biskup i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    W witrażach zaprojektowanych przez Stanisława Wyspiańskiego tańczą promienie słońca, a okna krakowskiego kościoła franciszkanów grają feerią barw. Na witrażu sędziwy „Bóg Stwórca” oddziela właśnie światło od ciemności. Bracia pokazują mi celę, w której mieszkał przez siedem lat Józef Sebastian Pelczar – mocno związany z duchowością Biedaczyny. Tu wstąpił do trzeciego zakonu, a profesję złożył w Asyżu, przy grobie Franciszka.

    Urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie nieopodal Krosna, w rodzinie rolników. Skończył szkołę powszechną w rodzinnej miejscowości, a później ruszył do Rzeszowa, gdzie jako osiemnastolatek zdał maturę. To był czas rozeznawania powołania. Tuż po egzaminie dojrzałości wstąpił do przemyskiego seminarium. 17  lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Krótko pracował w Samborze, a potem ruszył na studia do Rzymu (tu zrobił doktoraty z teologii i prawa kanonicznego). Zafascynowany ascezą napisał pracę: „Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska”. 

    Wrócił do kraju i pracował jako wykładowca teologii pastoralnej i prawa kościelnego w przemyskim seminarium. Został nie tylko profesorem, ale i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był świetnym kaznodzieją. Miał doskonałą pamięć, a w swych listach pasterskich nie owijał w bawełnę: „Wprawdzie w programach socjalistycznych religię nazywa się rzeczą prywatną i dowolną, ale jest to obłuda, obliczona na omamienie łatwowiernych, której kłam zadają koryfeusze partii, przyznając się jawnie do ateizmu – pisał proroczo. – Konsekwentnie partia ta zwalcza nie tylko własność prywatną, ale także Kościół, prawo Boskie, porządek chrześcijański i miłość ojczyzny, którą chce zastąpić miłością proletariatu”.

    Znany był ze swej sumienności i staranności. Był prawdziwym tytanem pracy, ale nie aktywistą! Jego duszpasterskie zaangażowanie wynikało z mocnego zakotwiczenia w słowie Bożym i Eucharystii, którą nazywał „cudem cudów”.

    Założył wiele dzieł charytatywnych, a w 1894 r. powołał do życia Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, czyli popularne „sercanki”.

    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a po roku ordynariuszem w Przemyślu. Wspierał sodalicję mariańską, przeprowadził reformę nauczania religii w szkołach powszechnych, zainicjował powstanie 57 placówek duszpasterskich i Małego Seminarium, wyremontował katedrę.

    Zmarł przed stu laty w Przemyślu. Na ołtarze wyniósł go 2 czerwca 1991 roku w Rzeszowie Jan Paweł II. On też po dwunastu latach kanonizował przemyskiego pasterza. „Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: »Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez Niepokalane Ręce Najświętszej Maryi Panny«” – mówił wówczas. „Zdumienie musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________________

    Masoneria według świętego biskupa Józefa Pelczara

    fot. Kotyłło via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Masoneria według

    świętego biskupa Józefa Pelczara

    Kim był autor orygninalnej, polskiej myśli antymasońskiej, która stała się także jednym ze źródeł inspiracji św Maksymiliania Marii Kolbego? Św. Józef Sebastian Pelczar urodził się 17 stycznia 1842 roku w rodzinie rolników, gdzie wzrastał w religijnej atmosferze.

    W 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu i 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. W październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. (ILG)

     To jest nadal najlepsza książka o masonerii napisana w języku polskim.

    Jednym z obszarów zainteresowań świętego biskupa była masoneria. Poświęcone jej dzieło, jest zdaniem wielu najlepszą książką na ten temat, jaka ukazała się w języku polskim aż do czasów nam współczesnych. Jest to głęboka analiza historyczna i znaczeniowa, napisana, jak podkreśla autor w dużej mierze na podstawie źródeł masońskich. Zostały one dogłębnie przeanalizowane i opatrzone komentarzem z punktu widzenia katolickiego. Masoneria w czasach współczesnych św biskupowi stanowiła spory problem, co widziało wielu duchownych. „W nowszych czasach rozszerzyła się masonerya po całym prawie świecie, a w niektórych krajach do wielkiej doszła potęgi i rozwinęła nader szkodliwą działalność, chcąc zniszczyć do szczętu Kościół katolicki, zedrzeć ze społeczeństwa cechę chrześcijańską i zapanować nad niem całkowicie, a tak zainaugurować nową erę ludzkości. Czy wobec tego smutnego zjawiska katolik prawy, o dobro Kościoła i społeczeństwa dbały, może być obojętnym i nie troskać się wcale o poznanie istoty i dążności tej sekty ?” Nie każdy jednak, podobnie jak jest dzisiaj, widział i doceniał ten problem. „Mimo to są u nas ludzie, nawet poważni, którzy wszelką wzmiankę o zgubnem działaniu masoneryi przyjmują z niedowierzaniem, jakby jakąś opowieść o strachach, albo przynajmniej pod tym względem mylne mają zapatrywania.” Książka ma zatem głównie wymiar poznawczy i opisujący zjawisko. Następnie z tych żródłowych badań święty biskup wyciąga wnioski.„Starałem się być bezstronnym i sprawiedliwym, jak tego sumienie wymaga; stąd te tylko zarzuty podnoszę, które opierają się na faktach stwierdzonych; wywody zaś o nauce i tendencyach masoneryi czerpię ze źródeł masońskich i z wiarogodnych autorów.”

    Masoneria a sprawa Polski

    Problem masonerii za czasów Bp Pelczara był realny także i w Polsce. Uniwersytet Jagielloński na którym wykładowcą był święty, był szczególnym terenem infiltracji masońskiej. „Tymczasem nie ulega wątpliwości, źe masonerya pokusi się zdobyć ponownie dla siebie ziemie polskie, na których w początkach XIX wieku liczne miała loże. Otóż pragnąc ostrzedz naród polski przed tak groźnem niebezpieczeństwem” Czym jest jednak to niebezpieczeństwo i jak je rozpoznać? „Czem jest masonerya, różnie różni sądzą. Nawet pośród katolików wykształconych, zwłaszcza w społeczeństwie polskiem, nie brak takich, którzy istnienie i działalność masoneryi »między bajki kładą«. Inni widzą w masoneryi ludzi, zamiłowanych w błyskotliwych odznakach, tajemniczych zebraniach i sutych biesiadach, ale zresztą nieszkodliwych. Inni natomiast wszystko zło przypisują masoneryi, a nawet obwiniają ją o kult szatana; podczas gdy sami masoni i pokrewne im duchy wynoszą masoneryę pod niebiosa. Zbadać istotę, cele i cechy masoneryi nie jest rzeczą łatwą, bo nie bez słuszności przyrównano ją do kameleona, zmieniającego swe kolory, przeto, źe według potrzeb miejsca i czasu różną przybiera postać. A jednak to zbadanie jest koniecznem, choćby dlatego tylko, źe masoni, w niektórych zwłaszcza krajach, wywierali i wywierają wielki wpływ na stosunki religijne, polityczne i społeczne. Wobec tylu sprzecznych zdań będziemy się starali dotrzeć do prawdy, trzymając się pewnych i wiarogodnych źródeł.”

    Czy masoneria to od początku samo zło?

    Masoneria nie od początku miała bardzo złe zamiary. „Założyciele pierwszej W. Loży nie mieli wcale tej pretensyi, by reformować ludzkość; w miarę atoli, jak mnożyła się liczba lóż poza granicami W. Brytanii, wyłaniała się coraz jaśniej i silniej ta tendencya masoneryi, by wpływać nietylko na swoich członków, ale także na kraje, narody i społeczeństwo całe; czyli związek pierwotnie towarzyski i filantropijny stał się zarazem reformatorskim.” Święty Biskup jak widać skłonny jest, z miłosierdziem, doszukiwać się ziaren prawdy i dobrej woli u angielskich założycieli masonerii.  Instytucja ta jednak z czasem stawała się coraz gorsza. „W wieku XVIII masonerya pod wpływem Voltaire’a i encyklopedystów francuskich, jako też illuminatów niemieckich, przesiąknęła duchem niedowiarstwa i rewolucyi, co w krajach romańskich spotęgowało się w wieku XIX-tym. Mimo to na czele pism masońskich figurował ciągle ten napis: »Ku chwale Wielkiego Budowniczego świata«; bywało też, źe władze masońskie pozwalały »braciom« chodzić z książką do modlenia na Mszę św. (jak to czynił np. Yerhaegen, wielki mistrz W. Wschodu belgijskiego), albo przyjmować publicznie Sakramenta św.” Sytuacja masonerii znacznie zaostrzyła, stała się antykatolicka pod wpływem rewolucji francuskiej „Po ostatnich zwycięstwach masoneryi i jej sprzymierzeńców we Francyi i w Portugalii tak się wzmogła jej buta, że tam występuje z otwartą przyłbicą i rzuca hardo rękawicę religii katolickiej, której śmiertelnie nienawidzi i której jedynie się lęka. Jeszcze w r. 1889 na kongresie lóż de Deux Charentes padły takie słowa ł): »Masonerya ma tę rolę, by zwalczać religię, która stworzyła zasadniczą obłudę… Trzeba na ruinach religii katolickiej, rozsypującej się w gruzy, postawić i wznieść filozofię pozytywną.  »Walka zacięta między katolicyzmem i masone ryą — powiedział niedawno jeden z wybitnych masonów francuskich — br.\ Desmons x) — jest walką na śmierć, bez wytchnienia i pardonu. Wszędzie, gdziekolwiek ukaże się człowiek czarny, muszą znaleźć się masoni, wszędzie, gdziekolwiek wzniosą krzyż, na znak jego panowania, musi ukazać się sztandar masoneryi, jako znak wolności«. W tym momencie przypomina nam się scena jaką zobaczył młody student franciszkański, Maksymilian Maria Kolbe, kiedy to na sztandarze niesionym w Rzymie w okolicach poświęconemu Bogu Watykanu, zobaczył św Michała Archanioła depconego przez Lucyfera. To zainspirowało go do założenia Rycerstwa Niepokalanej, którego jednym z celów była modlitwa o nawrócenie masonów.

    Masoneria jest antykatolicka

    Analizując ksiązkę „Maorals and Dogma” święty Biskup wyciąga wnioski: »Dla nas tylko, dzierżących najwyższą władzę — tak pisze w temźe dziele A. Pike —. uchyla prawda całkowicie swoją zasłonę i daje nam poznać, widzieć i czuć, źe człowiek jest sam dla siebie bogiem, kapłanem i królem zarazem. To właśnie jest wzniosłą tajemnicą, kluczem umiejętności i szczytem inicyacyi«. O jakże nieskończenie wyżej stoi Kościół katolicki, który wszystkim te same prawdy głosi i nic nie ma skrytego!” Posłuchajmu świętego Biskupa i trwajmy wiernie w Kościele Katolickim !  

    Maria Patynowska/Fronda.pl

    na podstawie MASONERYA, JEJ ISTOTA, ZASADY, DĄŻNOŚCI, POCZĄTKI, ROZWÓJ, ORGANIZACYA, CEREMONIAŁ I DZIAŁANIE WEDŁUG PEWNYCH PRZEWAŻNIE MASOŃSKICH ŹRÓDEŁ NAPISAŁ DR. JÓZEF SEBASTYAN PELCZAR BISKUP PRZEMYSKI O. Ł. WYDANIE CZWARTE ZNACZNIE ROZSZERZONE KRAKÓW — 1914.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 stycznia

    Święta Małgorzata Węgierska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Regina Protmann, dziewica
    ***
    Święta Małgorzata Węgierska

    Małgorzata urodziła się 27 stycznia 1242 r. w twierdzy Klis. Była ósmym dzieckiem króla Węgier Beli IV i Marii Laskaris. Pochodziła z rodziny Arpadów, z której wywodzili się także: św. Stefan (+ 1038), jego syn św. Emeryk (+ 1031) i św. Władysław (+ 1095). Jej rodzonymi siostrami były: św. Kinga (+ 1292) i bł. Jolenta (+ 1298), a ciotkami – św. Elżbieta z Turyngii (+ 1231) i bł. Salomea (+ 1268). Jej dziadek po kądzieli był cesarzem bizantyjskim.
    Jeszcze przed swoim narodzeniem (w 1242 r.) została przez rodziców ofiarowana Bogu za ocalenie ojczyzny od najazdu Tatarów. W wieku około czterech lat powierzona została opiece mniszek Zakonu Kaznodziejskiego (dominikanek) w Veszprem (czyt.: Vesprem). Gdy chciano ją później zwolnić ze zobowiązań, aby mogła wyjść za mąż, odmówiła. Rodzina usiłowała ją bowiem za wszelką cenę wydobyć z zakonu i wydać za księcia kaliskiego, Bolesława Pobożnego, następnie za Ottokara II, króla czeskiego, wreszcie za króla Neapolu, Karola Andegaweńskiego. Wszystkie te ponętne propozycje stanowczo odrzuciła. Co więcej, w obecności prymasa Węgier i innych dostojników państwa uroczyście potwierdziła stanowczą wolę pozostania w zakonie, korony ziemskie oddając za koronę niebieską.
    Kiedy miała 10 lat, przeniosła się do klasztoru dominikanek na wyspie Lepri na Dunaju jako internistka, a niebawem jako zakonnica. Chociaż pochodziła z tak znakomitej rodziny, Małgorzata nie wstydziła się prac fizycznych, służebnych. Budowała wszystkich umiłowaniem ubóstwa, rezygnując chętnie nawet z rzeczy najpotrzebniejszych, czyniąc to z miłości do Chrystusa. Pan Bóg wyróżnił ją darem kontemplacji, wizji i charyzmatem proroczym. W wieku dwunastu lat, w Budzie, w klasztorze zbudowanym dla niej przez króla, złożyła śluby zakonne na ręce generała Zakonu Dominikańskiego, bł. Humberta z Romans. Doszła do godnej podziwu gorliwości i bez reszty oddała się Chrystusowi Ukrzyżowanemu. Prowadziła życie surowe.

    Święta Małgorzata Węgierska

    Trwając w ascezie monastycznej i pełnieniu dzieł miłosierdzia, potrafiła połączyć ze sobą gorliwe starania o przywrócenie pokoju i niezwykłe męstwo w znoszeniu niesprawiedliwych podejrzeń z wielką miłością w stosunku do sióstr, dla których pragnęła spełniać najniższe posługi. Pełniła oficjum infirmerki – z wielkim oddaniem opiekowała się chorymi. Płonęła ogromną miłością do tajemnicy Eucharystii oraz męki Odkupiciela. Wyróżniała się również nabożeństwem do Ducha Świętego i Najświętszej Maryi Panny.
    Zmarła 18 stycznia 1270 roku w wieku 28 lat. Wyspę Lepri nazwano wyspą św. Małgorzaty i tak do dzisiaj się ona nazywa. Do grobu Małgorzaty spieszyły tłumy Węgrów. Obecnie grób ten jest zachowany, ale pusty, ponieważ szczątki Małgorzaty przeniesiono w 1782 r. do klasztoru klarysek w Pozsony (obecnie Bratysława), po kasacie klasztoru w Budapeszcie. Relikwie częściowo zniszczono w 1789 roku, a ocalałe części znajdują się w Esztergomie (Ostrzyhomiu), Gyor i Pannonhalmie.
    Proces beatyfikacyjny wymienia ok. 300 niezwykłych łask, otrzymanych za wstawiennictwem Małgorzaty. 28 lipca 1789 papież Pius VI zaliczył ją w poczet błogosławionych, a w poczet świętych włączył ją Pius XII 19 listopada 1943 roku.
    W ikonografii przedstawia się św. Małgorzatę w habicie dominikańskim, z królewską koroną złożoną u jej stóp, z lilią i księgą w ręce. Atrybutem jej są także stygmaty.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 stycznia

    Święty Antoni, opat

    Święty Antoni i św. Paweł z Teb

    Antoni (zwany później Wielkim) urodził się w Środkowym Egipcie w 251 r. Miał zamożnych i religijnych rodziców, których jednak wcześnie stracił (w wieku 20 lat). Po ich śmierci, kierując się wskazaniem Ewangelii, sprzedał ojcowiznę, a pieniądze rozdał ubogim. Młodszą siostrę oddał pod opiekę szlachetnym paniom, zabezpieczając jej byt materialny. Sam zaś udał się na pustynię w pobliżu rodzinnego miasta. Tam oddał się pracy fizycznej, modlitwie i uczynkom pokutnym. Podjął życie pełne umartwienia i milczenia. Nagła zmiana trybu życia kosztowała go wiele wyrzeczeń, a nawet trudu. Jego żywot, spisany przez św. Atanazego, głosi, że Antoni musiał znosić wiele jawnych ataków ze strony szatana, który go nękał, jawiąc mu się w różnych postaciach. Doznawał wtedy umacniających go wizji nadprzyrodzonych.
    Początkowo Antoni mieszkał w grocie. Około 275 r. przeniósł się na Pustynię Libijską. Dziesięć lat później osiadł w ruinach opuszczonej fortecy Pispir na prawym brzegu Nilu. Miał dar widzenia rzeczy przyszłych. Słynął ze świętości i mądrości. Walki wewnętrzne, jakie ze sobą stoczył, stały się później ulubionym tematem malarzy (H. Bosch, M. Grünewald) i pisarzy (G. Flaubert, A. France).

    Święty Antoni Pustelnik

    Jego postawa znalazła wielu naśladowców. Sława i cuda sprawiły, że zaczęli ściągać uczniowie, pragnący poddać się jego duchowemu kierownictwu. Po wielu sprzeciwach zdecydował się ich przyjąć i odtąd oaza Faium na pustyni zaczęła zapełniać się rozrzuconymi wokół celami eremitów (miało ich być około 6000). Owe wspólnoty pustelników nazwano laurami. Wśród pierwszych uczniów Antoniego znalazł się św. Hilarion.
    W 311 r. Antoni gościł w Aleksandrii, wspierając duchowo prześladowanych przez cesarza Maksymiana chrześcijan. Spotkał się wówczas ze św. Aleksandrem, biskupem tego miasta i męczennikiem. Następnie, ok. 312 roku, udał się do Tebaidy, gdzie w grocie w okolicy Celzum, w górach odległych ok. 30 km od Nilu, spędził ostatnie lata życia. Stąd właśnie wybrał się do Teb, gdzie odwiedził św. Pawła Pustelnika. W latach 334-335 ponownie udał się do Aleksandrii. W roku 318 wystąpił tam bowiem z błędną nauką kapłan Ariusz. Znalazł on wielu zwolenników. Zatroskany o czystość wiary, żyjący jeszcze św. Aleksander zwołał synod, na którym około stu biskupów potępiło naukę Ariusza. Znalazł on jednak potężnych protektorów, nawet w samym cesarzu Konstantynie Wielkim, a przede wszystkim w jego następcy – Konstancjuszu, który rozpoczął bezwzględną walkę z przeciwnikami arianizmu. Dla ustalenia, po czyjej stronie jest prawda, Antoni udał się do Aleksandrii, gdzie biskupem był wówczas św. Atanazy. Po rozmowach z nim stał się żarliwym obrońcą czystości wiary wśród swoich uczniów.
    Cieszył się wielkim poważaniem. Korespondował m.in. z cesarzem Konstantynem Wielkim i jego synami. Zachowane listy Antoniego do mnichów zawierają głównie nauki moralne – szczególny nacisk kładzie w nich na poszukiwanie indywidualnej drogi do doskonałości, wsparte lekturą Pisma św.

    Święty Antoni Pustelnik

    Według podania św. Antoni zmarł 17 stycznia 356 roku w wieku 105 lat. Życie św. Antoniego było przykładem dla wielu nie tylko w Egipcie, ale i w innych stronach chrześcijańskiego świata. Jego kult rychło rozprzestrzenił się na całym Wschodzie. W roku 561 cesarz Justynian I przeniósł uroczyście jego relikwie do Aleksandrii. W roku 635 przeniesiono je do Konstantynopola. W wieku XII krzyżowcy zabrali je stamtąd do Francji do Monte-Saint-Didier, a w roku 1491 do Saint Julien koło Arles. Antoni jest patronem zakonu antoninów (powstałego w XII w. dla obsługi pielgrzymów przybywających do grobu św. Antoniego), dzwonników, chorych, hodowców trzody chlewnej (według legendy uzdrowił niewidome prosię), koszykarzy, rzeźników, szczotkarzy i ubogich. Orędownik w czasie pożarów. W ciągu wieków wzywano go podczas epidemii oraz chorób skórnych. Ku czci św. Antoniego Pustelnika wyrabiano krzyżyki w formie tau. Ku jego czci poświęcano również ogień, by chronił bydło od zarazy zwanej “ogniem”.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest jako pustelnik, czasami w długiej szacie mnicha. Szczególne zainteresowanie artystów budził temat kuszenia św. Antoniego. Jego atrybutami są: jeden, dwa lub trzy diabły, diabeł z pucharem, dzwonek, dzwonek i laska, krzyż egipski w kształcie litery tau, księga reguły monastycznej, lampa, lampka oliwna, laska, lew kopiący grób, pochodnia, świnia, pod postacią której kusił go szatan, źródło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 stycznia

    Święci Berard i Towarzysze,
    pierwsi męczennicy franciszkańscy

    Zobacz także:
      •  Święty Marceli I, papież i męczennik
      •  Święta Joanna z Balneo, dziewica
      •  Święty Honorat, biskup
    ***
    Święci Berard i Towarzysze

    W 1219 roku podczas drugiej kapituły generalnej zakonu św. Franciszek z Asyżu wysłał sześciu braci w podróż misyjną do północnej Afryki, aby głosili Ewangelię muzułmanom. W tym gronie było czterech kapłanów – Berard z Carbio (wstąpił do zakonu w 1213 r.), Witalis, Piotr i Otto – oraz dwaj bracia zakonni – Akursjusz i Adjut. Witalis, przełożony braci, w trakcie podróży zachorował i musiał pozostać w Hiszpanii.
    Pozostali bracia podczas próby głoszenia Ewangelii w meczecie w Sewilli zostali aresztowani i zaprowadzeni przed oblicze emira. Starali się nakłonić go do przyjęcia chrztu, ten jednak nakazał ich ściąć. Wkrótce zmienił jednak zdanie i pozwolił im kontynuować podróż.
    Misjonarze dotarli do Maroka. Chociaż spośród nich tylko Berard znał język arabski, odważnie głosili Ewangelię. Stanęli przed obliczem sułtana Miramolina, próbując także jego przekonać do przyjęcia chrztu. Władca nakazał im opuszczenie kraju. Ponieważ bracia nie podporządkowali się rozkazowi, zostali uwięzieni w Marrakeszu. Poprzez groźby i tortury nakłaniano ich do wyrzeczenia się wiary; próby te pozostały nieskuteczne.
    16 stycznia 1220 roku sułtan, w przypływie gniewu, ściął pięciu braci franciszkanów swoim bułatem. W ten sposób stali się oni pierwszymi męczennikami zakonu założonego przez św. Franciszka, jeszcze za jego życia. Ich ciała przewieziono do Koimbry w Portugalii. W ich pogrzebie brał udział pewien pobożny kapłan, znany dziś powszechnie jako św. Antoni z Padwy. Kanonizacji męczenników dokonał w 1481 r. papież Sykstus IV.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 stycznia

    Święty Paweł z Teb, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święci Maur i Placyd, uczniowie św. Benedykta
      •  Święty Arnold Janssen, prezbiter
      •  Święci Franciszek de Capillas, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy chińscy
      •  Błogosławiony Alojzy Variara, prezbiter
    ***
    Święty Paweł Pustelnik i św. Antoni

    Paweł urodził się w Tebach – starożytnej stolicy faraonów – w 228 r. Za jego czasów Teby były już tylko małą wioską. Pierwsze lata spędził szczęśliwie w domu rodzinnym. Odebrał bardzo staranne wychowanie, biegle władał greką i egipskim. Wcześnie stracił rodziców i odziedziczył po nich pokaźny majątek. Gdy miał ok. 20 lat, w 250 r. rozpoczęły się prześladowania Decjusza. Dowiedziawszy się, że jego szwagier-poganin, chcący przejąć jego bogactwa, planuje wydać go w ręce prześladowców, Paweł porzucił wszystko, co posiadał, odszedł na pustkowie i zamieszkał w jaskini. Prześladowanie trwało krótko, bo zaledwie dwa lata, ale Paweł tak dalece zasmakował w ciszy pustyni, że postanowił tam pozostać na zawsze. Jako pustelnik spędził samotnie 90 lat!

    Święty Paweł Pustelnik

    Przez cały ten czas zanosił do Boga swe gorące modlitwy, żywiąc się tylko daktylami i połówką chleba, którą codziennie przynosił mu kruk. Kiedy był bliski śmierci, odwiedził go św. Antoni, pustelnik. Tego dnia kruk miał przynieść Pawłowi cały bochenek. Nagość swego ciała od znoju i chłodu chronił Paweł jedynie palmowymi liśćmi. Legenda ta znalazła swoje odbicie w herbie zakonu paulinów, którzy obrali sobie św. Pawła Pustelnika za swojego głównego patrona: kruk na palmie z bochenkiem chleba.
    Zmarł mając 113 lat w 341 r. Miał oddać Bogu ducha, spoczywając na rękach św. Antoniego. Kiedy ten był w kłopocie, jak wykopać grób dla przyjaciela, według podania miały zjawić się dwa lwy i ten grób wykopać. Dwa lwy znalazły się dlatego również w herbie paulinów. Zakon paulinów czci św. Pawła jako swego patrona; czcią darzą go także piekarze i tkający dywany.
    W ikonografii św. Paweł Pustelnik przedstawiany jest w tkanej sukni z liści palmowych. Jego atrybuty: kruk, kruk z chlebem w dziobie, lew kopiący grób, przełamany chleb.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 stycznia

    Błogosławiony Piotr Donders, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Odoryk z Pordenone, prezbiter
      •  Święty Feliks z Noli, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Piotr Donders

    Piotr Donders (po niderlandzku: Peerke Norbertus Donders) urodził się 27 października 1809 roku w Tilburgu w Holandii w rodzinie Arnolda Denis Dondersa i Petronili von den Brekel. Ze względu na trudną sytuację materialną, nie mógł chodzić do szkoły – musiał pracować w fabryce. Jednak dzięki pomocy duchownych z parafii, Piotr w wieku 20 lat mógł rozpocząć naukę w seminarium. 5 czerwca 1841 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni skierowali go do pracy na misjach w holenderskiej kolonii w Surinamie (Ameryka Południowa). Piotr przybył tam we wrześniu 1842 r. i niezwłocznie podjął pracę duszpasterską. Jego praca polegała na docieraniu do pracowników plantacji położonych wzdłuż rzek, głoszeniu im Ewangelii i sprawowaniu sakramentów. W swoich listach wielokrotnie dawał wyraz oburzeniu z powodu brutalnego traktowania ludności afrykańskiej, zmuszanej do niewolniczej pracy. W ciągu ośmiu lat ochrzcił około 1200 osób.
    Podczas epidemii w 1851 r., angażując się w pomoc cierpiącym, sam padł ofiarą choroby. Zanim wrócił do zdrowia, podjął na nowo wysiłki duszpasterskie. W 1856 r. został przeniesiony do Batavi, gdzie mieszkało około 600 trędowatych. Z krótkimi przerwami pracował wśród nich do końca życia. Sam próbował ich leczyć, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony władz. Dzięki nieustannym wysiłkom udało mu się poprawić warunki życia swoich podopiecznych. Kiedy w 1866 r. do Surinamu przybyli na misje redemptoryści, Piotr Donders poprosił o przyjęcie do Zgromadzenia.
    Rok później złożył pierwsze śluby zakonne. Swą uwagę skierował odtąd w stronę Indian Surinamu. Nauczył się ich języków, a potem zaczął przekazywać im prawdy wiary. W roku 1883 wikariusz apostolski, chcąc mu ulżyć w ciężkich obowiązkach, przeniósł go do Paramirabo, a następnie do Coronie. Jednak dwa lata później Piotr wrócił do Batavi. W grudniu 1886 r. zaczął chorować.
    Zmarł 14 stycznia 1887 r. w Batavi (obecnie Dżakarta) w Indonezji. Został pochowany w katedrze świętych Piotra i Pawła w Paramaribo (stolica Republiki Surinamu w Ameryce Południowej, dawniej Gujany Holenderskiej). Kiedy sława jego świętości rozeszła się poza granice Surinamu i rodzinnej Holandii, rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Do grona błogosławionych włączył go św. Jan Paweł II 23 maja 1982 r. Obecnie trwa proces kanonizacyjny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 stycznia

    Błogosławiona Weronika Nagroni, mniszka

    Błogosławiona Weronika Nagroni

    Weronika urodziła się w 1445 r. w Binasco (Lombardia we Włoszech). Pochodziła z bardzo ubogiej, wieśniaczej rodziny. W 1466 r. jako 22-letnia dziewczyna wstąpiła do surowego klasztoru sióstr augustianek św. Marty w Mediolanie, gdzie pozostała do śmierci. W tym klasztorze nauczyła się czytać i pisać, a przede wszystkim poznawać i kochać Boga. Była mistyczką. W kontemplacji była tak zaawansowana, że otrzymała dar łez, a nawet ekstaz. Duch Święty obdarzył ją szczególnymi darami i Bożą mądrością. Radzono się jej nawet w bardzo trudnych i zawiłych sprawach. Otrzymała dar proroctwa i czytania w sercach ludzkich. Naglona natchnieniem Bożym, udała się do Rzymu, aby błagać o zmianę postępowania papieża Aleksandra VI, który złym przykładem swojego prywatnego życia wiele zła wyrządził Kościołowi Chrystusowemu.
    Weronika zmarła w klasztorze 13 stycznia 1497 r. w wieku 52 lat. Pochowano ją w kościele zakonnym, a kiedy klasztor został zlikwidowany, relikwie przeniesiono do jej rodzinnej wioski – Binasco. Papież Leon X zezwolił na jej kult (1518), a potwierdził go papież Aleksander VIII w 1690 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    13 stycznia

    Św. Hilary, skazany na wygnanie za wierność Prawdzie

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Hilary, skazany na wygnanie za wierność Prawdzie

    Hilary urodził się ok. 310 r. w Poitiers (Francja) jako syn pogańskich notabli. Zdobył bardzo dobre wykształcenie i został retorem. Z wielkim zaangażowaniem studiował Pismo Święte, w którym zachwycił go sposób objawiania się Boga. Szczególnie zafascynowało go boskie imię ze Starego Testamentu: “Jestem, Który Jestem”.

    Pod wpływem długotrwałej i głębokiej lektury Ewangelii św. Mateusza i św. Jana nawrócił się i przyjął chrzest w 345 roku już jako żonaty mężczyzna (jego córką była św. Abra). Był na tyle gorliwym wyznawcą, iż w 350 roku (podawane są też daty 353 i 354) obrano go biskupem rodzinnego miasta (nazywanego wtedy Pictavium). Zgodnie z ówczesną praktyką żonaci mężczyźni mogli być podnoszeni do takiej godności. Celibat nie był jeszcze wówczas w Kościele powszechnym zwyczajem. 

    Ponieważ w sporze ariańskim odmówił potępienia św. Atanazego z Aleksandrii, który bronił prawdy o bóstwie Chrystusa, cesarz Konstancjusz skazał go w 356 r. na wygnanie do Frygii w Azji Mniejszej (obecnie Turcja). Kilka lat pobytu na wygnaniu wykorzystał na dokładne zapoznanie się z teologią Wschodu, której bogactwo, subtelność i precyzję pojęć starał się po powrocie z wygnania rozpowszechnić w Kościele łacińskim. Czerpiąc ze wschodnich inspiracji, wzbogacał też zachodnią liturgię. Chcąc pogłębić wiedzę teologiczną swoich wiernych, komponował hymny liturgiczne. Ze względu na intensywną działalność na rzecz porozumienia między Wschodem a Zachodem bywa czasami nazywany pierwszym ekumenistą. Prowadził czynne życie jako pasterz i teolog, wpływając na charakter Kościoła Galii. 

    Nieustraszony, pisał z wygnania listy do wiernych, by ich utwierdzić w wierze. Napisał też kilka rozpraw na tematy, które były poruszane przez arian. Otrzymał piękny przydomek “obrońcy Galii”, gdyż właśnie przez swoją postawę, kazania i pisma uchronił swoją ojczyznę od herezji. Po powrocie z wygnania czynił, co tylko było w jego mocy, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez Ariusza i jego protektorów. Jego zasługą było zwołanie synodu do Paryża (360), na którym biskupi Galii przyjęli wyznanie wiary, ułożone na soborze w Nicei. Żył w wielkiej przyjaźni ze św. Marcinem, biskupem Tours. Ochrzcił go i był jego kierownikiem duchowym. 

    Hilary nie umiał mówić “w stylu ludowym”, dlatego też nie zasłynął jako kaznodzieja, ale był bardzo wybitnym teologiem. Niektórzy patrologowie uważają, że jego wielkość przyćmił dopiero św. Augustyn. Hilary wniósł ogromny wkład w rozwój chrystologii i nauki o Trójcy Świętej, dlatego też został 13 maja 1851 r. zaliczony do grona doktorów Kościoła przez bł. Piusa IX.  

    Zmarł w 367 roku. Pozostawił po sobie sporą spuściznę literacką, z której najcenniejszym jest traktat De Trinitate (O Trójcy Świętej). Jego śmiertelne szczątki złożono w bazylice cmentarnej w Poitiers, noszącej obecnie jego imię. Niestety, fanatyczni kalwini dużą ich część zniszczyli (w 1562 r.). Ocalała tylko ta ich część, która przedtem została umieszczona w kościele św. Dionizego w Paryżu, i druga znaczna część podarowana dla kościoła św. Jerzego w Le Puy. Te ostatnie relikwie sprowadzono w roku 1698 do Poitiers, gdzie doznają szczególnej czci.  

    Św. Hilary należy do pierwszych wyznawców, którym Kościół na Zachodzie zaczął oddawać publicznie liturgiczną cześć. Wcześniej było to niemal wyłącznym przywilejem męczenników. Jest patronem Poitiers i La Roche. Modlą się do niego ukąszeni przez węże.

    brewiarz.pl

    ________________________________________________________________________________

    Życie poświęcił zwalczaniu herezji.

    8 faktów o św. Hilarym

    (Wolfganga Saubera, CC BY-SA 3.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Święty Hilary całe życie poświęcił zwalczaniu herezji, głównie arianizmu, które trawiły Kościół w IV wieku. Błąd arianizmu odmawiał Chrystusowi boskości, a więc tak naprawdę podcinał korzenie chrześcijaństwa. Św. Hilary bardzo skutecznie przeciwstawił się tej herezji. Dlatego warto uczyć się od niego, szczególnie w czasach, gdy odżywają stare zmory Kościoła, a do tego rodzą się nowe. Wspomnienie św. Hilarego w Kościele katolickim obchodzimy 13 stycznia.    

    1.Szukał prawdy i tak znalazł Chrystusa

    Hilary urodził się około roku 310 w Poitiers, mieście położonym na terenie dzisiejszej Francji. Otrzymał solidne wykształcenie ukierunkowane na sztukę pisania oraz głoszenia przemówień. Jego rodzice posiadali spory majątek, jednak nie byli chrześcijanami. Hilary w swoich pismach wspomina, iż sam wszedł na drogę poszukiwania prawdy, która stopniowo doprowadziła go „do poznania Boga Stwórcy oraz Boga Wcielonego, który umarł, by dać nam życie wieczne”. Chrzest przyjął w roku 345.

    2.Hilary biskupem Poitiers

    Hilary musiał wyróżniać się głęboka religijnością skoro już w roku 353 wybrano go na biskupa swojego rodzinnego miasta. Niedługo po objęciu biskupstwa Hilary napisał pierwsze swoje dzieło „Komentarz do Ewangelii Mateusza”, która to Ewangelia była wówczas podstawowym tekstem zgromadzeń chrześcijańskich. Jest to najstarszy komentarz w języku łacińskim do tej Ewangelii, jaki dotrwał do naszych czasów.  

    3.Zdecydowanie stanął do walki z herezją

    W czasach, w których przyszło żyć Hilaremu Kościół gnębiony był przez herezję arianizmu. Była ona tak powszechna, iż na synodzie biskupów w Mediolanie (rok 355) dominowali biskupi ariańscy. Postanowili oni potępić św. Atanazego z Aleksandrii, który gorliwie bronił prawdy o boskiej naturze Chrystusa. Hilary nie zgodził się podpisać dokumentu potępiającego Atanazego. Zdecydowanie przeciwstawił się też herezji ariańskiej na synodzie w Beziers w Galii (rok 356) – tzw. „synod fałszywych apostołów”. Za to cesarz Konstancjusz, który popierał arian, skazał Hilarego na wygnanie do Frygii (zachodnie tereny dzisiejszej Turcji).  

    4.Hilary i jego wielkie dzieło „O Trójcy”

    Trudy wygnania biskup Hilary ofiarnie znosił przez cztery lata. Wykorzystał ten czas bardzo pracowicie. Najpierw studiował pisma ojców Kościoła dotyczące Trójcy Świętej, aby potem napisać wielkie dzieło teologiczne zawarte w 12 księgach „O Trójcy”. Tym dziełem, można powiedzieć „znokautował” ariańską herezję.  W „O Trójcy” Hilary jasno udowodnił, iż Pismo Święte w sposób oczywisty potwierdza bóstwo Syna oraz Jego równość z Ojcem. Jest to jasno przedstawione nie tylko w Nowym Testamencie, ale również na wielu stronach Starego Testamentu, gdzie już objawia się tajemnica Chrystusa.

    5.Boży bicz na herezje

    Święty Hilary, równie skutecznie co arianizm, zwalczał inne herezje. Przeciwstawił się odstępstwu monarchian, którzy negowali odwiecznie zrodzonego Syna. Podważył też herezję, którą głosili homouzjanie. Twierdzili oni, że Chrystus nie jest współistotny ojcu, ale jedynie do niego podobny, czyli że Jezus nie jest równy Bogu Ojcu. Na szczęście to błędne myślenie, wskutek wytrwałej walki św. Hilarego, wkrótce upadło.   

    6.Obrońca Galii

    Świętego Hilarego nazwano „Obrońcą Galii” gdyż uratował ją przed herezją arianizmu. Na jego prośbę w roku 360 synod biskupów przeprowadzono w Paryżu. Na tym synodzie biskupi Galii przyjęli prawowierne wyznanie wiary ułożone na soborze w Nicei w roku 325. Dlatego parę wieków później Francja mogła budować swój Kościół na zdrowych fundamentach.

    7.Doktor Kościoła

    Św. Hilary zmarł w 367 roku i jest pierwszym wyznawcą Kościoła, który został ogłoszony świętym nie ze względu na męczeńską śmierć, lecz za pełne ofiary życie nieugiętego pasterza, który z wielkim oddaniem służył powierzonej mu przez Boga wspólnocie Kościoła i zwalczał herezje.  W roku1851 błogosławiony Pius IX ogłosił św. Hilarego doktorem Kościoła. Jego liturgiczne wspomnienie obchodzi się 13 stycznia.

    8.Moc wiary w Trójcę Świętą

    Testamentem św. Hilarego dla przyszłych pokoleń katolików, a więc i dla nas, który doskonale przedstawia naszą wiarę w Trójcę Świętą jest modlitwa zapisana w końcowym fragmencie traktatu „O Trójcy”:

    „Spraw, Panie, abym pozostał zawsze wierny temu, co wyznałem w symbolu mojego odrodzenia, gdy zostałem ochrzczony w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Abym wielbił Ciebie, naszego Ojca, a wraz z Tobą Twojego Syna. I bym zasługiwał na dar Twego Ducha Świętego, który pochodzi od Ciebie przez Twego Jednorodzonego. Amen”.

    źródła – Święci na każdy dzień, brewiarz.pl, niedziela.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 stycznia

    Święty Antoni Maria Pucci, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Elred z Rievaulx, opat
      •  Święty Bernard z Corleone, zakonnik
      •  Święty Marcin z León, prezbiter
      •  Święty Arkadiusz, męczennik
      •  Święta Tacjana, męczennica
      •  Święta Małgorzata Bourgeoys, dziewica
    ***
    Święty Antoni Maria Pucci

    Antoni Maria Pucci urodził się 16 kwietnia 1819 roku w Poggiole di Vernio w pobliżu Pistoi (Włochy). Pochodził z rodziny licznej i ubogiej. Jego ojciec był kościelnym w parafii wiejskiej.
    W 1837 roku Antoni wstąpił we Florencji do zakonu serwitów, który za cel stawiał sobie szerzenie w sposób szczególny kultu Matki Bożej Bolesnej. Po sześciu latach studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni wysłali go do Viareggio w charakterze wikariusza. Po trzech latach został proboszczem w tym mieście. Przez kolejnych 45 lat tej posługi pozyskał sobie powszechną miłość i szacunek swoich parafian. Wyróżniał się bowiem umiłowaniem biednych i chorych, których często nawiedzał i wspomagał. Był propagatorem duszpasterstwa stanowego. Popierał także związki i bractwa religijne na terenie swojej parafii.
    Przez jakiś czas był przełożonym domu zakonnego, a w latach 1884-1890 jako prowincjał zarządzał całą prowincją zakonną.
    Zmarł 12 stycznia 1892 r. Do chwały błogosławionych wyniósł go papież Pius XII, a kanonizował go papież Jan XXIII w 1962 roku. Jego relikwie spoczywają w Viareggio w kościele parafialnym serwitów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 stycznia

    Święty Teodozy, opat

    Zobacz także:
      •  Święta Honorata, dziewica
    ***
    Święty Teodozy

    Teodozy urodził się ok. roku 424 w Mogariassos, w Małej Azji, w Kapadocji (obecna Turcja). Po św. Bazylim, św. Grzegorzu z Nazjanzu i św. Grzegorzu z Nyssy to już kolejny Święty, który pochodził z Kapadocji, gdzie kiedyś Kościół był w stanie swego najpełniejszego rozwoju.
    Tęskniąc za życiem bogobojnym, Teodozy opuścił rodzinne strony i udał się w podróż do Syrii, gdzie spotkał się ze św. Symeonem Słupnikiem. Nawiedził też w Ziemi Świętej miejsca uświęcone działalnością i męką Chrystusa. Osiadł tam jako pustelnik w jaskini położonej na szlaku z Jerozolimy do Betlejem. Niedługo zaczęli gromadzić się przy nim uczniowie. Mnisi zaadoptowali na swoje mieszkania okoliczne pieczary skalne. Święty wystawił w pobliżu nich domy dla pielgrzymów oraz warsztaty, by mnisi mieli zajęcie. Tak powstało miasteczko mnichów. Z czasem Teodozy miał tak wielu uczniów, że musiał wystawić oddzielne pawilony dla pielgrzymów o różnych narodowościach: Palestyńczyków, Greków, Syryjczyków, Ormian. W roku 494 patriarcha Jerozolimy, Salustiusz, powierzył Teodozemu (Teodozjuszowi) opiekę nad wszystkimi eremami Ziemi Świętej. Nad pustelnikami Palestyny powierzył zaś pieczę św. Sabie. Obaj święci żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni.
    W owym czasie wybuchła herezja monofizytów, którzy twierdzili, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę, Boską, nie posiadał natomiast, jak to głosi Kościół, oddzielnej natury ludzkiej. Sobór powszechny, zwołany przez papieża św. Leona I Wielkiego do Chalcedonu w 451 roku, potępił błędy monofizytów. Ci mieli jednak potężnego sprzymierzeńca w cesarzu Anastazym, który rozpoczął prześladowanie wyznawców prawowiernej wiary. Ofiarą prześladowań padł także ówczesny patriarcha Konstantynopola, Eliasz. Cesarz chciał dla nowej herezji pozyskać klasztory palestyńskie, licząc się z ich liczbą i znaczeniem. Przeciwstawił się temu jednak stanowczo Teodozy. Jako już 90-letni starzec osobiście obchodził wszystkie klasztory, by przestrzec je przed herezją i zachęcić do wierności orzeczeniom soboru. Cesarz skazał go za to na wygnanie. Po śmierci cesarza Teodozy powrócił jednak do swoich synów duchownych. Zmarł w wieku 105 lat.
    Jego ciało pochowano ze czcią w grocie Trzech Króli, gdzie według podania Święta Rodzina miała przyjąć Magów. Arabowie do dziś nazywają to miejsce Deir Dosi, czyli “Klasztorem św. Teodozego”. Klasztor przetrwał szczęśliwie do wieku XV. W stanie ruiny przejął go od beduinów w roku 1900 prawosławny patriarcha Jerozolimy i osadził tam mnichów prawosławnych.
    Teodozy otrzymał zaszczytny tytuł i przydomek Cenobiarchy, czyli “ojca wielu klasztorów”. Jego żywot zostawił potomnym jego uczeń, Teodor, biskup miasta Petra.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 stycznia

    Święty Grzegorz z Nyssy, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Bourges, biskup
    ***
    Święty Grzegorz z Nyssy

    Grzegorz urodził się w 335 r. w Cezarei Kapadockiej. Jego ojciec był retorem w szkole wymowy. Był młodszym bratem św. Bazylego, którego przypominał wyglądem zewnętrznym. Chrzest przyjął jako młodzieniec. Po ojcu obrał sobie zawód retora i wstąpił w związek małżeński.
    Po śmierci małżonki poświęcił się ascezie. Za namową św. Bazylego przyjął święcenia kapłańskie i wstąpił do założonego przez niego klasztoru położonego nad Morzem Czarnym. Stamtąd powołano go w roku 371 na biskupa Nyssy (obecnie Nevsehir w Turcji). W 380 roku został wybrany metropolitą Sebasty (współcześnie Sivas).
    Grzegorz znany był jako żarliwy kaznodzieja i interpretator Słowa Bożego. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), gdzie był głównym autorem słów uzupełniających Nicejski Symbol Wiary, dotyczących nauki o Duchu Świętym. Sobór ten nazwał Grzegorza “filarem Kościoła”. Dla potomnych pozostał w pamięci jako człowiek otwarty i miłujący pokój, współczujący biednym i chorym. Był jednym z najwybitniejszych teologów Kościoła Wschodniego. Jego pisma wyróżniają się subtelnością filozoficzną. Od Orygenesa zapożyczył alegoryczną metodę w interpretacji Pisma świętego. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę pism religijnych, m.in. ascetycznych i mistycznych, oraz komentarzy biblijnych. Papież św. Pius V (+ 1572) zaliczał go do doktorów Kościoła wschodniego, choć na żadnej oficjalnej liście doktorów Kościoła Grzegorz nie figuruje. Św. Grzegorz z Nyssy razem z bratem św. Bazylim i przyjacielem św. Grzegorzem z Nazjanzu nazywani są ojcami kapadockimi.
    Zmarł w wieku ok. 60 lat w dniu 10 stycznia ok. 395 roku.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako grecki biskup. Trzyma ewangeliarz w lewej ręce, a prawą ma wyciągniętą w geście błogosławieństwa. Zazwyczaj jest przedstawiany ze św. Bazylim, od którego ma krótszą brodę i bardziej siwe włosy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 stycznia

    Święty Adrian z Canterbury, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Julian z Antiochii, męczennik
      •  Święty Andrzej Corsini, biskup
      •  Błogosławiona Alicja le Clerc, dziewica
    ***
    Święty Adrian

    Adrian (znany także jako Hadrian) urodził się w VII w. w północnej Afryce. W wieku ok. 10 lat przybył z rodziną do Neapolu, uciekając przed arabską inwazją. Wstąpił do klasztoru benedyktynów niedaleko Monte Cassino. Został z czasem opatem Niridanum, klasztoru na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Papież św. Witalian (pontyfikat 657-672) nominował go dwukrotnie na arcybiskupa Canterbury. Adrian odmówił przyjęcia tego zaszczytu, gdyż uważał się za niegodnego. Na to miejsce zaproponował św. Teodora z Tarsu. Witalian zgodził się, ale mianował Adriana asystentem nowego arcybiskupa Canterbury. Obaj przez Francję wyruszyli w 668 r. do Brytanii.
    Podczas podróży Adrian został uwięziony przez Ebroina, burmistrza Neustrii we Francji, który podejrzewał, że Święty udaje się do angielskich królów z tajną misją od cesarza Konstansa II. Teodor musiał pojechać dalej sam. Kiedy Adrian został uwolniony, pojechał do Brytanii i tam został mianowany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury (późniejsze opactwo św. Augustyna z Canterbury). Adrian wspierał biskupa Teodora w umacnianiu rzymskiego Kościoła w Anglii. Jemu przypisuje się zasługę utrwalenia chorału gregoriańskiego w angielskich kościołach.
    Opat Adrian przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy, w którym wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Tłumaczył też na staroangielski.
    Zmarł 9 stycznia 710 roku i został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych pielgrzymek za sprawą cudów. Kiedy nastąpiło otwarcie grobu w roku 1091, ciało znaleziono w nienaruszonym stanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 stycznia

    Święty Daniel Comboni, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Tomasz, biskup
      •  Święty Wawrzyniec Iustiniani, biskup
      •  Święty Seweryn z Noricum
      •  Błogosławiona Eurozja Barban
    ***
    Święty Daniel Comboni

    Daniel Comboni urodził się 15 marca 1831 r. w Limone nad jeziorem Garda (północne Włochy). Jego rodzice byli prostymi rolnikami, mieli ośmioro dzieci, ale wszystkie – oprócz Daniela – zmarły w dzieciństwie lub młodości. Daniel już w latach szkolnych wykazywał talenty organizacyjne i przywódcze. Chętnie spotykał się z kolegami na wspólne odrabianie lekcji i modlitwę. Wysłano go do szkoły dla zdolnych, ale ubogich dzieci w Weronie. Szkoła miała charakter misyjny; co pewien czas przybywali do niej na odpoczynek misjonarze z Afryki.
    Daniel chętnie słuchał opowieści z dalekich krajów. To zrodziło w nim powołanie misyjne. Zorganizował Koło Przyjaciół Misji Afrykańskich. Wraz z czterema towarzyszami, po przyjęciu święceń kapłańskich, wyjechał do Afryki. Wcześniej jednak przeżywał poważny dylemat – jego wyjazd oznaczał pozostawienie bez opieki starych rodziców. Ostatecznie jednak podjął decyzję i opuścił kraj, podejmując pracę głównie wśród niewolników.
    Walczył gorliwie o to, by mieszkańcy Afryki mogli cieszyć się szacunkiem dla ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. 15 września 1864 roku, klęcząc u grobu świętego Piotra, Daniel otrzymał natchnienie Planu Odnowienia Afryki. Plan został zaaprobowany i poparty przez papieża Piusa IX. W 1867 r. ks. Comboni założył w Weronie Instytut Misyjny dla Afryki (w roku 1885, cztery lata po śmierci Daniela, Instytut przekształcono w zgromadzenie misjonarzy kombonianów) i koło przyjaciół “Dzieło Dobrego Pasterza” (dziś Dzieło Zbawiciela), a w 1872 r. – zgromadzenie sióstr dla misji w Afryce. W 1877 r. został wikariuszem apostolskim Afryki Środkowej i konsekrowany na jej pierwszego biskupa z siedzibą w Chartumie.
    Daniel zmarł 10 października 1881 r. w Chartumie w wieku tylko 50 lat. Zaledwie kilka dni przed śmiercią napisał w jednym z listów: “Naprawdę obchodzi mnie tylko, czy Nigeria się nawróci i czy Bóg mi da i zachowa te pomocne narzędzia, które mi dał i jeszcze zechce mi dać”. Został pochowany obok swojego polskiego poprzednika, o. Maksymiliana Ryłły. Proces beatyfikacyjny Daniela Comboniego rozpoczęto w Weronie w 1928 r. Do grona błogosławionych biskupa Daniela zaliczył św. Jan Paweł II 17 marca 1996 roku; on też ogłosił go świętym w dniu 5 października 2003 roku.Dziś w Afryce działa ponad 150 wspólnot komboniańskich. W wielu krajach tego kontynentu panuje wojna – praca misjonarzy polega tam na codziennym towarzyszeniu ludziom. W innych miejscach z kolei kombonianie starają się dotrzeć do najuboższych, np. na przedmieściach wielkich miast, w szpitalach i leprozoriach. Działają także poza Czarnym Lądem – m.in. w Brazylii, Peru, Meksyku czy na Filipinach. Do Polski kombonianie przybyli w 1986 toku, zakładając w Warszawie dom formacyjny i centrum duszpasterstwa powołaniowego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 stycznia

    Święty Lucjan, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Rajmund z Peñafort, prezbiter
    ***
    Święty Lucjan
    Tradycja nie przekazała nam ani daty urodzin, ani żadnych informacji o rodzinie Lucjana. Prawdopodobnie urodził się w Samosacie (dzisiejszy Samsat w Turcji). Rodzina musiała być jednak dość zamożna, skoro Lucjan otrzymał wszechstronne wykształcenie w retoryce. Po dość rychłej śmierci rodziców sprzedał ojcowiznę, a pieniądze rozdał ubogim. Ze szczególnym zaangażowaniem oddał się nauce języka hebrajskiego i studiom biblijnym. Jego sława zaczęła ściągać do niego uczniów. Wkrótce założył własną szkołę w Antiochii (współcześnie Antakya w Turcji). Wśród jego uczniów znalazł się m.in. św. Grzegorz Cudotwórca (+ 290), biskup Neocezarei w Poncie, a do najgorliwszych propagatorów jego pism należał św. Jan Chryzostom (+ 407), patriarcha Konstantynopola, doktor Kościoła.
    W prowadzonych studiach biblijnych przyznawał pierwszeństwo dosłownej interpretacji Pisma Świętego. Przeciwstawił się nawet takiemu autorytetowi, jakim był w pierwotnym chrześcijaństwie Orygenes (+ 254), który w interpretacji Biblii pierwszeństwo dawał sensowi przenośnemu. Za Lucjanem poszli święci tej miary, co Ambroży (+ 397), Augustyn (+ 430) i Grzegorz I Wielki (+ 604). Wbrew Orygenesowi św. Lucjan twierdził, że Pismo święte należy interpretować tak, jak brzmi tekst, chyba że autor natchniony daje wyraźnie do zrozumienia, że w danym wypadku chodzi mu o sens ukryty w przenośni, przypowieści czy też opowieści. Tej zasady trzyma się po dzień dzisiejszy Kościół katolicki.
    Nie wiemy, co skłoniło Lucjana do zamknięcia szkoły w Antiochii i przeniesienia jej do Nikomedii (obecnie Izmit w Turcji). Być może stało się tak z powodu prześladowań Kościoła, jakie rozpoczął cesarz rzymski Dioklecjan (284-305), a kontynuowali jego następcy: Maksymilian Herkules (+ 310), niemniej okrutny Galeriusz (+ 311) i Licyniusz (+ 324). W Antiochii prześladowania wybuchły ze szczególnym okrucieństwem. W Nikomedii musiały być (w owych latach przynajmniej) łagodniejsze, skoro, nawet po aresztowaniu i uwięzieniu, jeszcze przez 9 lat zapewniono Lucjanowi swobodę pisania w obronie wiary i możliwość przyjmowania uczniów. Dopiero za panowania cesarza Licyniusza skazano Lucjana na wyrafinowane tortury, by mękami wymusić na nim wyparcie się Chrystusa; w końcu ścięto go mieczem 7 stycznia 312 r. (na rok przed edyktem mediolańskim, kończącym okres prześladowań chrześcijan w starożytności).
    Podanie głosi, że cesarz Konstantyn Wielki kazał złożyć ciało św. Lucjana w Helenopolis. Pod koniec życia miał przyjąć chrzest z rąk biskupa Euzebiusza z Nikomedii przy relikwiach tego Męczennika w 337 roku. Do jego grobu miał pielgrzymować św. Hieronim, tłumacz Biblii.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w jasnoczerwonych liturgicznych szatach, symbolizujących jego męczeńską śmierć. Jest mężczyzną w średnim wieku trzymającym w dłoniach Ewangelię.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 stycznia

    Objawienie Pańskie – Trzej Królowie

    Pokłon Trzech Króli

    Pokłon Mędrców ze Wschodu złożony Dziecięciu Jezus, opisywany w Ewangelii przez św. Mateusza (Mt 2, 1-12), symbolizuje pokłon świata pogan, wszystkich ludzi, którzy klękają przed Bogiem Wcielonym. To jedno z najstarszych świąt w Kościele.Trzej królowie być może byli astrologami, którzy ujrzeli gwiazdę – znak narodzin Króla. Jednak pozostanie tajemnicą, w jaki sposób stała się ona dla nich czytelnym znakiem, który wyprowadził ich w daleką i niebezpieczną podróż do Jerozolimy. Herod, podejmując ich, dowiaduje się o celu podróży. Podejrzewa, że narodził się rywal. Na podstawie proroctwa w księdze Micheasza (Mi 5, 1) kapłani jako miejsce narodzenia Mesjasza wymieniają Betlejem. Tam wyruszają Mędrcy. Odnajdując Dziecię Jezus, ofiarowują Mu swe dary. Otrzymawszy we śnie wskazówkę, aby nie wracali do Heroda, udają się do swoich krajów inną drogą.Uroczystość Objawienia Pańskiego należy do pierwszych, które uświęcił Kościół. Na Wschodzie pierwsze jej ślady spotykamy już w III w. Tego właśnie dnia obchodził Kościół grecki święto Bożego Narodzenia, ale w treści znacznie poszerzonej: jako uroczystość Epifanii, czyli zjawienia się Boga na ziemi w tajemnicy wcielenia. Na Zachodzie uroczystość Objawienia Pańskiego datuje się od końca IV w. (oddzielnie od Bożego Narodzenia).
    W Trzech Magach pierwotny Kościół widzi siebie, świat pogański, całą rodzinę ludzką, wśród której zjawił się Chrystus, a która w swoich przedstawicielach przychodzi z krańców świata złożyć Mu pokłon. Uniwersalność zbawienia akcentują także: sama nazwa święta, jego wysoka ranga i wszystkie teksty liturgii dzisiejszego dnia.

    Pokłon Trzech Króli

    Ewangelista nie pisze o królach, ale o Magach. Ze słowem tym dość często spotykamy się w Starym Testamencie (Kpł 19, 21; 20, 6; 2 Krn 33, 6; Dn 1, 20; 2, 2. 10. 27; 4, 4; 5, 7. 11). Oznaczano tym wyrażeniem astrologów. Herodot, historyk grecki, przez Magów rozumie szczep irański. Ksantos, Kermodoros i Arystoteles przez Magów rozumieją uczniów Zaratustry.
    Św. Mateusz krainę Magów nazywa ogólnym mianem Wschód. Za czasów Chrystusa Pana przez Wschód rozumiano cały obszar na wschód od rzeki Jordanu – a więc Arabię, Babilonię, Persję. Legenda, że jeden z Magów pochodził z murzyńskiej Afryki, wywodzi się zapewne z proroctwa Psalmu 71: “Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary. Królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie… Przeto będzie żył i dadzą Mu złoto z Saby”. Przez królestwo Szeby rozumiano Abisynię (dawna nazwa Etiopii). Na podstawie tego tekstu powstała także tradycja, że Magowie byli królami. Tak ich też powszechnie przedstawia ikonografia.
    Prorok Izajasz nie pisze wprost o królach, którzy mają przybyć do Mesjasza, ale przytacza dary, jakie Mu mają złożyć: “Zaleje cię mnogość wielbłądów, dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, ofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Kadzidło i mirra były wówczas na wagę złota. Należały bowiem do najkosztowniejszych darów.
    Św. Mateusz nie podaje także liczby Magów. Malowidła w katakumbach rzymskich z wieku II i III pokazują ich dwóch, czterech lub sześciu. U Syryjczyków i Ormian występuje ich nawet dwunastu. Przeważa jednak w tradycji Kościoła stanowczo liczba trzy ze względu na opis, że złożyli trzy dary. Tę liczbę np. spotykamy we wspaniałej mozaice w bazylice św. Apolinarego w Rawennie z wieku VI. Także Orygenes podaje tę liczbę jako pierwszy wśród pisarzy chrześcijańskich. Dopiero od wieku VIII pojawiają się imiona Trzech Magów: Kacper, Melchior i Baltazar. Są one zupełnie dowolne, nie potwierdzone niczym.Kepler usiłował wytłumaczyć gwiazdę betlejemską przez zbliżenie Jowisza i Saturna, jakie zdarzyło się w 7 roku przed narodzeniem Chrystusa (trzeba w tym miejscu przypomnieć, że liczenie lat od urodzenia Jezusa wprowadził dopiero w VI w. Dionizy Exiguus; przy obliczeniach pomylił się jednak o 7 lat – Jezus faktycznie urodził się w 7 roku przed naszą erą). Inni przypuszczają, że była to kometa Halleya, która także w owym czasie się ukazała. Jednak z całego opisu Ewangelii wynika, że była to gwiazda cudowna. Ona bowiem zawiodła Magów aż do Jerozolimy, potem do Betlejem. Stanęła też nad miejscem, w którym mieszkała Święta Rodzina. Św. Mateusz nie tłumaczy nam, czy tę gwiazdę widzieli także inni ludzie.
    Żydzi przebywali na Wschodzie, w Babilonii i Persji, przez wiele lat w niewoli (606-538 przed Chr.). Znane więc mogło być Magom proroctwo Balaama: “Wschodzi gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24, 17). U ludów Wschodu panowało wówczas powszechne przekonanie, że każdy człowiek ma swoją gwiazdę.Kiedy Magowie przybyli do Syna Bożego? Z całą pewnością po ofiarowaniu Go w świątyni. Według relacji Ewangelisty, że Herod kazał wymordować dzieci do dwóch lat, wynika, iż Magowie przybyli do Betlejem, kiedy Chrystus miał co najmniej kilka miesięcy, a może nawet ponad rok. Magowie nie zastali Jezusa w stajni; św. Mateusz pisze wyraźnie, że gwiazda stanęła nad “domem” (Mt 2, 11). Było w nim jednak bardzo ubogo. A jednak Mędrcy “upadli przed Nim na twarz i oddali Mu pokłon”. Padano na twarz w owych czasach tylko przed władcami albo w świątyni przed bóstwami. Magowie byli przekonani, że Dziecię jest przyszłym królem Izraela.
    Według podania, które jednak trudno potwierdzić historycznie, Magowie mieli powrócić do swojej krainy, a kiedy jeden z Apostołów głosił tam Ewangelię, mieli przyjąć chrzest. Legenda głosi, że nawet zostali wyświęceni na biskupów i mieli ponieść śmierć męczeńską. Pobożność średniowieczna, która chciała posiadać relikwie po świętych i pilnie je zbierała, głosi, że ciała Trzech Magów miały znajdować się w mieście Savah (Seuva). Marco Polo w podróży na Daleki Wschód (wiek XIII) pisze w swym pamiętniku: “Jest w Persji miasto Savah, z którego wyszli trzej Magowie, kiedy udali się, aby pokłon złożyć Jezusowi Chrystusowi. W mieście tym znajdują się trzy wspaniałe i potężne grobowce, w których zostali złożeni Trzej Magowie. Ciała ich są aż dotąd pięknie zachowane cało tak, że nawet można oglądać ich włosy i brody”.
    Identyczny opis zostawił także bł. Oderyk z Pordenone w roku 1320. Jednak legenda z wieku XII głosi, że w wieku VI relikwie Trzech Magów miał otrzymać od cesarza z Konstantynopola biskup Mediolanu, św. Eustorgiusz. Do Konstantynopola zaś miała je przewieźć św. Helena cesarzowa. W roku 1164 Fryderyk I Barbarossa po zajęciu Mediolanu za poradą biskupa Rajnolda z Daszel zabrał je z Mediolanu do Kolonii, gdzie umieścił je w kościele św. Piotra. Do dziś w katedrze kolońskiej za głównym ołtarzem znajduje się relikwiarz Trzech Króli, arcydzieło sztuki złotniczej.

    Pokłon Trzech Króli

    Od XV/XVI w. w kościołach poświęca się dziś kadzidło i kredę. Kredą oznaczamy drzwi na znak, że w naszym mieszkaniu przyjęliśmy Wcielonego Syna Bożego. Piszemy na drzwiach litery K+M+B, które mają oznaczać imiona Mędrców lub też mogą być pierwszymi literami łacińskiego zdania: (Niech) Chrystus mieszkanie błogosławi – po łacinie:Christus mansionem benedicatZwykle dodajemy jeszcze aktualny rok.Król Jan Kazimierz miał zwyczaj, że w uroczystość Objawienia Pańskiego składał na ołtarzu jako ofiarę wszystkie monety bite w roku ubiegłym. Święconym złotem dotykano całej szyi, by uchronić ją od choroby. Kadzidłem okadzano domy i obory, a w nich chore zwierzęta. Przy każdym kościele stały od świtu stragany, na których sprzedawano kadzidło i kredę. Zwyczaj okadzania ołtarzy spotykamy u wielu narodów starożytnych, także wśród Żydów (Wj 30, 1. 7-9; Łk 1). W Biblii jest mowa o kadzidle i mirze 22 razy. Mirra to żywica drzewa Commiphore, a kadzidło – to żywica z różnych drzew, z domieszką aromatów wszystkich ziół. Drzew wonnych, balsamów jest ponad 10 gatunków. Rosną głównie w Afryce (Somalia i Etiopia) i w Arabii Saudyjskiej.
    W dawnej Polsce w domach pod koniec obiadu świątecznego roznoszono ciasto. Kto otrzymał ciasto z migdałem, był królem migdałowym. Dzieci chodziły po domach z gwiazdą i śpiewem kolęd, otrzymując od gospodyni “szczodraki”, czyli rogale. Śpiewało się kolędy o Trzech Królach. Czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli uważano tak dalece za święty, że nie wykonywano w nim żadnych ciężkich prac, jak np.: młocki, mielenia ziarna na żarnach, kobiety przerywały przędzenie.
    W ikonografii od czasów wczesnochrześcijańskich Trzej Królowie są przedstawiani jako ludzie Wschodu w barwnych, częstokroć perskich szatach. W X wieku otrzymują korony. Z czasem w malarstwie i rzeźbie rozwijają się różne typy ikonograficzne Mędrców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 stycznia

    Błogosławiona
    Marcelina Darowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dydak Józef z Kadyksu, prezbiter
      •  Święty Edward Wyznawca, król
      •  Święty Szymon Słupnik
      •  Święty Jan Nepomucen Neumann, biskup
      •  Święty Karol Houben, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Marcelina Darowska

    Marcelina urodziła się 16 stycznia 1827 r. w Szulakach, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości pracowała w majątku, a także uczyła wiejskie dzieci. Często też odwiedzała chorych. Od dzieciństwa myślała o życiu zakonnym; jednak zgodnie z wolą ojca w wieku 22 lat wyszła za mąż za Karola Darowskiego. Wkrótce urodziła syna i córkę. Obowiązki żony i matki wypełniała wzorowo, nie pamiętając o sobie. Po trzech latach małżeństwa jej mąż zmarł nagle na tyfus, w rok później zmarł ich maleńki synek.
    W celach leczniczych wyjechała za granicę. W Rzymie w czasie modlitwy zrozumiała, że jest wezwana do stworzenia zgromadzenia o charakterze wychowawczym. Jej ojcem duchowym był o. Hieronim Kajsiewicz. To on zapoznał ją z Józefą Karską, która także myślała o założeniu nowego zgromadzenia. Niestety, choroba córki Marceliny zmusiła ją do powrotu na Podole. Podjęła tu pracę społeczno-oświatową, pomagała chłopom w usamodzielnieniu się po uwłaszczeniu.
    Mając 27 lat związała się w Rzymie prywatnymi ślubami ze zgromadzeniem tworzącym się wokół o. Hieronima i Józefy Karskiej. W 1863 r., po śmierci Józefy, została przełożoną nowej wspólnoty. Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: “To zgromadzenie jest dla Polski”.
    W tym samym roku matka Marcelina przeniosła Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanek) do Jazłowca (obecnie Ukraina). Otworzyła tam zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt, który wkrótce stał się ośrodkiem polskości na terenie zaborów. Sercem pracy Zgromadzenia miało być wychowywanie dzieci i młodzieży. Wprowadziła nowatorską wówczas zasadę indywidualizacji w nauczaniu. Starała się nie tylko uczyć, ale przede wszystkim kształtować młode dziewczęta, aby mogły potem stać się dojrzałymi kobietami, żonami i matkami, zaangażowanymi w sprawy narodu i Kościoła.
    Po kilku latach otwarto kolejny zakład, w Jarosławiu. Z czasem powstały też placówki w Niżnowie, Nowym Sączu i Słonimie. W 1907 r. Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia.
    Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________

    Szymanów. Matce Marcelinie chodziło o to, żeby wychować dobrą żonę, matkę i obywatelkę

    SZYMANÓW, KLASZTOR

    fot. Marek Bazak/East News

    ***

    Zależało jej na kobietach rozumnych, myślących krytycznie, biorących odpowiedzialność za swoje obowiązki.

    Zs. Donatą Tymińską, niepokalanką z Szymanowa, rozmawia Jarosław Kumor.

    Jarosław Kumor: Zawsze, kiedy rozmawiam z kimś, kto był w klasztorze sióstr niepokalanek w Szymanowie, mówi, że to miejsce jest szczególne. Najciekawsze dla mnie jest to, że budynek klasztorny to właściwie pałac, w którym mieszkała rodzina książęca.

    S. Donata Tymińska: Tak, choć długo się nie namieszkali. Jest to pałac zbudowany przez księcia Konstantego Lubomirskiego pod koniec XIX w. dla jego żony, która niestety zostawiła księcia i nie chciała pałacu. Dość szybko został wystawiony na licytację, dzięki czemu w 1907 r. pojawiły się tutaj niepokalanki.

    Wasza historia w Szymanowie musi być zatem burzliwa, skoro zaczyna się w początkach XX wieku.

    Owszem, tak jak cała Polska, przeżywałyśmy wiele trudnych chwil, ale mimo to nieprzerwanie trwała tu praca wychowawcza. Właściwie Szymanów cały czas musiał być konspiracyjny. Kiedy np. był to zabór rosyjski, musiałyśmy pod przykrywką oficjalnego planu lekcji realizować swój własny. Najtrudniej było w czasie II wojny światowej. Pod płaszczykiem szkoły zawodowej odbywały się tajne komplety i normalnie funkcjonowała szkoła, a w drugiej części budynku stacjonowali Niemcy, więc było to przeogromne ryzyko. Ukrywałyśmy też Żydówki, jako nasze uczennice.

    SZYMANÓW, KLASZTOR

    ***

    A jak funkcjonował Szymanów w latach komunizmu?

    Miałyśmy ogromne problemy ze strony władz. Szkoła była przeznaczona do zamknięcia. Jakimś cudem, do końca nie wiemy jakim, udało się tego uniknąć. Podejrzewamy, że stało się to za sprawą osoby, której my udzieliłyśmy pomocy w czasie II wojny światowej. Możliwe, że to ona, w zupełnie cudowny sposób, uchroniła Szymanów przed zamknięciem, ale to tylko nasze przypuszczenia. Siostry nieustannie miały kontrole. To wyzwalało ogromną solidarność wśród uczennic, które dzielnie opierały się próbom zakładania wśród nich komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej.

    „Samo piękno i jasność”

    Jednym z ciekawszych punktów Szymanowa jest figura Matki Bożej Jazłowieckiej. Wiąże się z nią niecodzienna historia. Co to za figura i jak trafiła ona do Szymanowa?

    Została wyrzeźbiona pod koniec XIX wieku i stanęła w Jazłowcu, poświęcona przez dzisiejszego świętego – Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, przyjaciela naszej założycielki. W 1946 r., kiedy Jazłowiec był już w obrębie Związku Radzieckiego, zostałyśmy stamtąd wyrzucone. Siostry zabierały z sobą, co mogły, ale spakować marmurową figurę, która waży tonę, nie było tak prosto. Jedna z sióstr poprosiła przełożoną o to, by mogła zostać w klasztorze i zorganizować transport. Nie wiem, jakim cudem jej się to udało, i to jeszcze przy pomocy żołnierzy radzieckich, ale faktem jest, że tego samego roku Matka Boża Jazłowiecka stanęła w Szymanowie.

    Figura ma prawie dwa metry i przedstawia Maryję jako młodą dziewczynę z rękami złożonymi na piersiach i z lekko pochyloną głową. „Samo piękno i jasność” – tak o niej napisali studenci ASP w naszej księdze pamiątkowej. Począwszy od lat 40. mieliśmy z jej powodu wielu niezwykłych pielgrzymów, jak na przykład kard. Stefana Wyszyńskiego, który pokochał Matkę Boża Jazłowiecką. Mawiał, że rano w swoich myślach pielgrzymuje na Jasną Górę i do Szymanowa. Warto też nadmienić, że jest to figura koronowana, czyli łaskami słynąca i do tej pory ludzie przyjeżdżają dziękować za łaski i cuda.

    MATKA BOŻA JAZŁOWIECKA
    Cudowna koronowana figura Najświętszej Maryi Panny Jazłowieckiej z XIX wieku. Rzeźbiarz: Tomasz Oskar Sosnowski

    ***

    Niewątpliwy wpływ na edukacyjny charakter charyzmatu niepokalanek miała bł. Marcelina Darowska. Była prekursorką w swoich czasach, jeśli chodzi o metody wychowania. Dlaczego?

    Matka Marcelina dostrzegała rolę kobiet w trudnej polskiej historii, kiedy mężczyźni szli na front. Chodziło jej o to, żeby wychować dobrą żonę, dobrą matkę i dobrą obywatelkę kraju – rozumną, myślącą krytycznie, biorącą odpowiedzialność za swoje obowiązki, również za okoliczną ludność, bo często były to dziewczęta pochodzące z rodzin ziemiańskich.

    Matka Marcelina stworzyła system wychowawczy oparty na czterech zasadach, którymi staramy się kierować do dzisiaj. Pierwsza z nich to prymat Boga. Bardzo jej zależało, by każda z uczennic miała bliską, osobistą relację z Bogiem, by rozumiała przykazania i nauczanie Kościoła. Druga zasada to miłość do kraju. Mawiała: „Po co was ta ziemia nosi, skoro nie macie jej służyć?”. Trzecia zasada to miłość obowiązków. Uważała, że małe codzienne obowiązki są takimi naszymi poręczami do zbawienia. Ostatnia zasada to uczenie dziewcząt myślenia, by umiały oceniać rzeczywistość i odróżniać dobro od zła. Matka Marcelina podkreślała, by nie prowadzić dzieci despotycznie, siłą władzy, przemocą, ale by zdobywać je szacunkiem, wiarą, ufnością.

    Doświadczenie małżeństwa wszczepione w formację

    Za tymi metodami stoi historia życia i to życia nietuzinkowego. Kiedy czyta się biografię bł. Marceliny, można się złapać za głowę. Wiele tam przeżyć i zwrotów akcji.

    To rzeczywiście historia niezwykła, bo matka Marcelina wypełniła chyba wszystkie powołania, jakie można wypełnić jako kobieta. Po pierwsze, była ukochaną córką. Pochodziła z zamożnego domu, a tata włączał ją w swoje obowiązki przy prowadzeniu majątku w ziemiańskiej rodzinie. To ją uczyło odpowiedzialności i pozytywnego wpływu na otoczenie – również na ojca, który wręcz bał się podejmować niektóre decyzje bez jej zgody, myśląc: „Co moje dziecko na to powie”.

    Marcelina wyszła za mąż, choć bardzo chciała zostać zakonnicą. Wiele razy odmawiała swojemu późniejszemu mężowi Karolowi Darowskiemu. Pisała później, że małżeństwo było włączone opatrznością w jej historię życia. Byli z Karolem bardzo szczęśliwi, choć krótko byli razem – ledwie dwa i pół roku. Śmierć Karola, potem śmierć starszego syna Józefa sprawiły, że została sama z córką Karoliną. Całe to doświadczenie zostało przez nią wszczepione w formację uczennic. Matka Marcelina pokazywała im, jaką rolę ma pełnić w domu żona i mama.

    Jak szkoła funkcjonuje dzisiaj, np. z perspektywy rodzica, który myśli o tym, by posłać córkę do dobrego liceum?

    Mniej więcej 85% naszych uczennic mieszka u nas na miejscu. Dziewcząt jest około 80, choć jesteśmy przygotowane na to, by było ich znacznie więcej. Staramy się, by była tutaj młodzież, która przede wszystkim chce się uczyć i chce się rozwijać. Zależy nam, by były to uczennice z systemem wartości bliskim naszemu i by akceptowały sposób, w jaki się tutaj funkcjonuje. Są dyżury, obowiązki, nie tylko w szkole, ale także w internecie. Dziewczęta mają określony czas na studium, odrabianie lekcji, ale też wspólną integrację, zabawę czy bale przy okazji świąt i uroczystości. Z mojej perspektywy najcenniejsze dla nich są relacje, bo nawiązują się tu przyjaźnie na całe życie.

    Chciałabym też powiedzieć o nowej inicjatywie w Szymanowie, jaką jest dom rekolekcyjny. Przyjmujemy grupy do 40 osób oraz indywidualne osoby, które chcą w szymanowskich murach przeżyć swoje rekolekcje. Same również organizujemy dni skupienia dla kobiet. Serdecznie na nie zapraszam. O szczegółach można się dowiedzieć na naszej stronie internetowej. Zapraszam też na stronę internetową szkoły: www.szymanow.edu.pl.

    Jarosław Kumor/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 stycznia

    Święta Elżbieta Seton, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela z Foligno, zakonnica
      •  Święty Cyriak Eliasz Chavara, prezbiter
      •  Święta Genowefa Torres Morales, dziewica
    ***
    Święta Elżbieta Seton
    Elżbieta urodziła się w Nowym Jorku 28 sierpnia 1774 roku. Stany Zjednoczone stawały się wówczas na skutek walk niepodległościowych (1773-1783) z kolonii angielskiej – nowym, niepodległym państwem. Elżbieta była córką protestanckich rodziców. Miała zaledwie trzy lata, kiedy zmarła jej matka. Wtedy ojciec dziecka, Ryszard Bayley, dyrektor nowojorskiego szpitala, wszedł po raz drugi w związek małżeński. Jednak ciągłe konflikty córki z macochą doprowadziły do tego, że Elżbieta została zmuszona opuścić dom w wieku 16 lat. W dwudziestym roku życia wyszła za nowojorskiego kupca, Wiliama Magee Setona (1794), z którym miała pięcioro dzieci. Niestety, mąż zbyt ryzykował w swoich transakcjach kupieckich. Niebawem doprowadził swoje przedsiębiorstwo do bankructwa. Dopóki żył zamożny ojciec Elżbiety, wspierał młodych małżonków finansowo. Jednak po jego śmierci musieli borykać się z biedą. Na domiar złego mąż zachorował na gruźlicę. Dla ratowania go oboje wybrali się do Włoch, do Livorno, w nadziei, że klimat przywróci zdrowie ukochanemu mężowi. Stało się jednak inaczej. Wiliam zmarł niebawem w tamtejszym szpitalu (1803).
    Po śmierci męża Elżbieta zatrzymała się jeszcze jakiś czas u przyjaciół. Atmosfera głęboko religijna i bezinteresowna miłość, jaką otoczono młodą wdowę, sprawiły, że Elżbieta zainteresowała się bliżej Kościołem katolickim. Odbyła pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w Montenero. To tam, w czasie Mszy świętej, powzięła stanowcze postanowienie przejścia na katolicyzm. Formalnie uczyniła to po swoim powrocie do Stanów Zjednoczonych 14 marca 1805 roku. Naraziło to ją na nowe trudności, gdyż traktowano ją jako “zdrajczynię” swojej wiary i całkowicie odsunięto się od niej. Elżbieta nie tylko się tym nie załamała, ale doprowadziła nawet do tego, że i jej dzieci przeszły na katolicyzm.
    W Baltimore sulpicjanie zaproponowali jej kierowanie szkołą parafialną. W roku 1809 Elżbieta przeniosła się jednak do Emmitsburga, gdzie powstało centrum jej dzieł. Założyła zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Józefa. Regułę nowej rodziny zakonnej oparła na ustawach, jakie napisał św. Wincenty a Paulo dla swoich duchowych córek. Wprowadziła jedynie te zmiany, które okazały się konieczne dla jej czasów i w jej kraju.
    Elżbieta zakończyła swoje ziemskie życie wcześnie, bo w 47. roku życia, 4 stycznia 1821 r. Do grona błogosławionych włączył ją papież Jan XXIII 17 marca 1963 roku, a do chwały świętych wyniósł ją Paweł VI 14 września 1975 roku. W jej kanonizacji jako pierwszej obywatelki Stanów Zjednoczonych wzięło udział ok. 15 tys. pielgrzymów z USA wraz z przedstawicielami episkopatu i rządu. Jej relikwie znajdują się w kościele domu macierzystego w Emmitsburgu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 stycznia

    Najświętsze Imię Jezus

    Zobacz także:
      •  Święta Genowefa, dziewica
      •  Błogosławiony Alan de Solminihac, biskup
      •  Święty Józef Maria Tomasi, kardynał
    ***
    Jezus Chrystus

    Istnieje wiele imion, którymi określano Syna Bożego. Już prorok Izajasz wymienia ich cały szereg: Emmanuel (Iz 7, 14), Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju (Iz 9, 6). Prorocy: Daniel i Ezechiel nazywają Mesjasza “Synem człowieczym” (Dn 7, 13), a Zachariasz powie o Nim: “a imię Jego Odrośl” (Za 6, 12). W Nowym Testamencie św. Jan Apostoł nazwie Syna Bożego “Słowem” (J 1, 1). Sam Jezus Chrystus da sobie nazwy: Syn człowieczy (Mt 24, 27. 30. 37. 39. 44), Światłość świata (J 8, 12), Droga, Prawda i Życie, Dobry Pasterz (J 10, 11; 14, 6) itp. Jednak imieniem własnym Wcielonego Słowa jest Imię Jezus. Ono bowiem zostało nadane Mu przez samego niebieskiego Ojca jako imię własne:W szóstym miesiącu (od zwiastowania Zachariaszowi narodzenia św. Jana Chrzciciela) posłał Bóg anioła Gabriela do miasta zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef (…). Anioł rzekł do Niej: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus” (Łk 1, 26-31).Św. Mateusz przypomina, że to samo polecenie otrzymał również św. Józef:Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: “Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 20-21).Pod tym też imieniem Słowo Wcielone odbiera największą cześć. Etymologicznie hebrajskie imię Jezus znaczy tyle, co “Jahwe zbawia”. Tak więc imię było synonimem posłannictwa, celu, dla którego Syn Boży przyszedł na ziemię. Imię to nadano Synowi Bożemu w ósmym dniu po narodzeniu, który liturgicznie przypada dnia 1 stycznia. Św. Łukasz tak nam krótko opisuje to wydarzenie: Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie (Matki) (Łk 2, 21).

    Jezus Chrystus

    Sam Jezus powiedział o swoim Imieniu:Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24).Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego pili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16, 17-18).Apostołowie zawierzyli Chrystusowej obietnicy i spełniła się ona na nich w całej pełni. W imię Chrystusa czynili cuda. Św. Piotr do napotkanego kaleki od urodzenia mówi:Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! (Dz 3, 6).Do zdumionego tym cudem tłumu Apostoł mówi:Przez wiarę w Jego Imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, Imię to przywróciło siły (Dz 3, 16).To samo wyznanie powtórzy także przed najwyższą Radą żydowską:Jeżeli przesłuchujecie nas w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął zdrowy… I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 10-12).Św. Paweł Imieniu Jezusa oddaje najwyższe pochwały:Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezus zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych (Flp 1, 8-10).Wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko (czyńcie) w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17).Jako cel swojej całej niezmordowanej działalności apostolskiej św. Paweł wskazuje:Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Dz 16, 18).Także św. Paweł w imię Jezusa czynił cuda. Do szatana, który opętał pewną dziewczynę, woła:Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł! (Dz 3, 6-7).Kult Imienia Jezus ma więc głębokie uzasadnienie w Piśmie Świętym. Tekstów to potwierdzających można by przytoczyć znacznie więcej (J 14, 13-14; Dz 5, 40-41; 9, 15-16; Hbr 1, 4; Rz 10, 13; 2 Kor 5, 20; Ap 7, 1-11). Św. Paweł tak się rozmiłował w tym Najświętszym Imieniu, że w swoich pismach wymienia je aż 254 razy.Kult Imienia Jezus jest żywy także w tradycji Kościoła. Św. Efrem, ilekroć napotkał to imię wypisane czy wyryte, całował je ze czcią. Orygenes o tym Imieniu pisze: “Imię Jezus – to imię Wszechmocnego… To imię Pańskie niech będzie błogosławione na wieki”. Św. Jan Złotousty mówi: “Imię Jezusa Chrystusa, gdy je uważnie rozważymy, oznajmia nam całe jego dobrodziejstwo. Nie bez przyczyny bowiem zostało nam dane. Jest ono skarbcem tysiąca dóbr”.
    Przepiękny hymn ku czci Imienia Jezus ułożył św. Bernard z Clairvaux: “Wszystkie Boże przymioty dają się słyszeć uszom moim na dźwięk Imienia Jezus. Czczym jest wszelki pokarm, gdy tym olejem nie jest namaszczony… Gdy piszesz, nie rozumiem, gdy tam nie czytam Jezusa. Gdy dyskusję wiedziesz i rozmawiasz, nie pojmuję, gdy nie dźwięczy w niej Imię Jezus… Jezus jest miodem w ustach moich, słodką melodią w uszach, radosną uciechą w sercu… Smuci się kto z was? Niech tylko Jezus przyjdzie do jego serca, niech wypłynie na jego usta – a oto wobec światłości Jego Imienia pierzchnie każda chmura i powróci wesele” (Sermo 15 super Cantica).
    Św. Bernardyn ze Sieny nosił ze sobą tablicę, na której złotymi głoskami był wypisany monogram Pana Jezusa; w każdym kazaniu Bernardyn adorował to Imię: “O Imię Jezusa, wyniesione ponad wszelkie imię! O Imię zwycięskie! Radości aniołów, szczęście sprawiedliwych, przerażenie potępionych… Umysł się miesza, język drętwieje, wargi niezdolne są wyrzec słowo, gdy się ma sławić Najświętsze Imię Jezusa”.
    Syn duchowy św. Bernardyna, bł. Władysław z Gielniowa, każde swoje kazanie rozpoczynał od Imienia Jezusa. W znanym wierszu o Męce Pańskiej każdą nową strofę rozpoczyna tym Najświętszym Imieniem. Kiedy w Wielki Piątek 1505 r. wymawiał Imię Jezus, wpadł w zachwyt i został porwany na oczach słuchaczy nad ambonę.
    Św. Wawrzyniec Justynian pisze: “W przeciwnościach, w niebezpieczeństwach, w lęku – w domu, na drodze, na pustkowiu, na falach – gdziekolwiek się znajdziesz, wszędzie wzywaj Imienia Zbawiciela”.
    Św. Redegunda, bł. Henryk Suzo i św. Joanna de Chantal na swoich piersiach wyryli Imię Jezusa. Św. Ignacy Loyola umieścił w herbie założonego przez siebie zakonu jezuitów monogram imienia Jezus.
    W wieku XV powstała litania do Imienia Jezus, co dowodzi powszechności kultu tegoż Imienia. Zwyczajem powszechnym we wszystkich niemal językach świata stało się pozdrowienie chrześcijańskie: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.Pan Jezus ma jeszcze imię drugie, nadane Mu przez proroków i Jego wiernych wyznawców. Jest nim greckie imię Chrystus (hebrajskie – Mesjasz). Oznacza ono tyle, co “namaszczony” lub “Pomazaniec Pański”. Namaszczano w Starym Testamencie królów i arcykapłanów, a Duchem Świętym byli namaszczeni prorocy. Chrystus Pan jest Królem; jest Kapłanem (por. Hbr 4, 14 – 12, 2); jest także Prorokiem – On bowiem był celem wszystkich proroctw. On również wiele rzeczy przepowiedział: o sobie, jak też odnośnie losów ludzkości i świata. Od imienia Chrystusa otrzymali także imię Jego wyznawcy, najpierw w Antiochii, potem niedługo w całym świecie:W Antiochii po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami (Dz 11, 26).Ojcowie Kościoła i święci wiele razy podkreślali wagę tego Imienia. Tertulian pisze: “Chrześcijanin – to drugi Chrystus”. Św. Pacjanowi przypisuje się piękne wyznanie: “Imię moje – chrześcijanin, nazwisko – katolik”. Św. Grzegorz z Nyssy napomina: “Jesteś chrześcijaninem, naśladuj Chrystusa… Nie noś tego Imienia na próżno”. Podobnie pisze św. Leon I Wielki: “Poznaj, chrześcijaninie, godność twoją… Pamiętaj, jakiego Ciała jesteś członkiem”. A św. Bernard przypomina: “Od Chrystusa nazywamy się chrześcijanami… Czyż przeto nie tą drogą, którą podążał Chrystus, i my powinniśmy podążać? Chrześcijanie otrzymali imię od Chrystusa. To zaś zobowiązuje do czynu chrześcijańskiego – byśmy, będąc spadkobiercami imienia, byli również spadkobiercami Jego cnót”.Do pierwszych i najpowszechniej spotykanych jeszcze dzisiaj symboli Jezusa Chrystusa należą Jego monogramy. W sztuce starożytnej były one wyrazem osoby. Najdawniejsze pochodzą już z wieku III. Do najdawniejszych należą: I X, co oznacza Jezus Chrystus; X P, co znaczy Chrystus; wreszcie najczęściej spotykane monogramy IHS lub grecką literę X (chi) i wpisaną w nią grecką literę P (ro) – są to dwie pierwsze litery od greckiego słowa XPISTOS, czyli Pomazaniec, Mesjasz. Ostatni symbol ma o tyle jeszcze wymowę, że wyraźnie określa, iż Chrystus stał się naszym Zbawicielem przez ofiarę krzyża. Symbol przedostatni natomiast wywodzi się od czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego, kiedy to ów władca kazał na sztandarach swoich wojsk umieścić ten symbol (po roku 313). Najwięcej rozpowszechnił się też on w świecie. Często do tego symbolu dodawano inne, wieniec laurowy jako znak zwycięstwa, litery alfa i omega, co oznacza wieczność i bóstwo Jezusa Chrystusa itp.
    Od wieku XV bardzo popularny stał się monogram Pana Jezusa, złożony z trzech liter: IHS. Jest to “zlatynizowany” skrót grecki trzech pierwszych liter greckich od imienia Jezus (wielkimi literami: IHSOYS). Wreszcie symbolem Pana Jezusa najdawniejszym, bo sięgającym wieku II, jest słowo greckie Ichthys (“ryba”). Był to umowny znak rozpoznawczy dla chrześcijan w czasie prześladowań. W literach tego słowa chrześcijanie odczytywali skrót greckich słów: Jesous Christos Theou Yios Soter, co znaczy: Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel.W Starym Testamencie tak wielką czcią otaczano imię Boga, że nie wolno go było wymawiać nawet kapłanom. Przy czytaniu publicznym zamieniano imię Jahwe na określenia zastępcze: Pan, Władca itp. Cześć Imienia Bożego wymaga, aby i dziś nie wymawiać go bez potrzeby. Drugie przykazanie Dekalogu mówi wyraźnie: “Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremnie”.Papież Klemens XII (+ 1534) pozwolił na osobne oficjum i Mszę świętą o Imieniu Jezus. Papież Innocenty XIII rozciągnął to święto na cały Kościół (1721), a papież św. Pius X wyznaczył je na niedzielę po Nowym Roku lub – gdy tej zabraknie – na 2 stycznia. Najnowsze, trzecie wydanie Mszału Rzymskiego, przypisało je jako wspomnienie dowolne na dzień 3 stycznia. Warto dodać, że chrześcijanie Wschodu praktykują Modlitwę Jezusową, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu imienia Jezus, znaną od pierwszych wieków.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    fot. Myrabella / Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0

    ***

    3 STYCZNIA 2024

    Święte Imię: Jezus

    Imion, którymi Go zapowiadano było wiele. Ale tylko jednym, konkretnym nazwał Go Anioł zwiastujący Maryi, że stanie się Matką Syna Bożego. 3 stycznia Kościół wspomina Najświętsze Imię Jezus.

    W Starym Testamencie nazwany był przede wszystkim „Emmanuelem” – czyli Bogiem z nami. Były tez inne imiona: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju, Syn człowieczy. Jan Apostoł w Ewangelii nazywa Go Słowem. Sam Jezus przedstawia się jako Syn człowieczy, Światłość świata, Droga, Prawda i Życie, Dobry Pasterz. 

    Posłany przez Boga anioł nie pozostawia jednak wątpliwości, mówiąc do Maryi: „Oto poczniesz i porodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus” (Łk 1, 26-31). Ten sam anioł powtarza to samo również Józefowi: „Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 20-21).

    Od początku wyznawcy Chrystusa obdarzali szczególną czcią właśnie to Jego święte, ziemskie imię. Począwszy od św. Pawła, piszącego, że „na Imię Jego zegnie się każde kolano” oraz że „nie dano ludziom pod niebem innego Imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni”, przez św. Efrema, Jana Chryzostoma i innych – wielu w Tym Imieniu znajdowało pocieszenie i najpiękniejszą adorację Wcielonego Boga. 

    Święto Jego Imienia obchodzi do dziś jednak tylko Kościół katolicki, umiejscawiając je przed świętem Objawienia Pańskiego (Epifanii), tradycyjnie zwanym Trzech Króli.

    Św. Bernard z Clairvaux w Hymnie do Imienia Jezus: (Sermo 15 super Cantica) pisał:

    „Wszystkie Boże przymioty dają się słyszeć uszom moim na dźwięk Imienia Jezus. Czczym jest wszelki pokarm, gdy tym olejem nie jest namaszczony… Gdy piszesz, nie rozumiem, gdy tam nie czytam Jezusa. Gdy dyskusję wiedziesz i rozmawiasz, nie pojmuję, gdy nie dźwięczy w niej Imię Jezus… Jezus jest miodem w ustach moich, słodką melodią w uszach, radosną uciechą w sercu… Smuci się kto z was? Niech tylko Jezus przyjdzie do jego serca, niech wypłynie na jego usta – a oto wobec światłości Jego Imienia pierzchnie każda chmura i powróci wesele.”

    Wielu świętych codzienność przeplatało tzw. modlitwą Jezusową, czyli wielokrotnie powtarzanym Imieniem Jezus w myślach. Nośmy i my dziś to Imię w swoim sercu.

    ***

    Litania do Najświętszego Imienia Jezus

    Kyrie, elejson. Chryste, elejson. Kyrie, elejson.
    Jezu, usłysz nas. Jezu, wysłuchaj nas.

    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu, Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

    Jezu, Synu Boga żywego, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, odblasku Ojca, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, jasności światła wiecznego, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, królu chwały, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, słońce sprawiedliwości, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, Synu Maryi Panny, zmiłuj się nad nami.
    Jezu najmilszy, zmiłuj się nad nami.
    Jezu przedziwny, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, Boże mocny, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, Ojcze na wieki, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, wielkiej rady zwiastunie, zmiłuj się nad nami.
    Jezu najmożniejszy, zmiłuj się nad nami.
    Jezu najcierpliwszy, zmiłuj się nad nami.
    Jezu najposłuszniejszy, zmiłuj się nad nami.
    Jezu cichy i pokornego serca, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, miłośniku czystości, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, miłujący nas, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, Boże pokoju, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, dawco żywota, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, cnót przykładzie, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, pragnący dusz naszych, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, Boże nasz, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, ucieczko nasza, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, Ojcze ubogich, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, skarbie wiernych, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, dobry pasterzu, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, światłości prawdziwa, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, mądrości przedwieczna, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, dobroci nieskończona, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, drogo i życie nasze, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, wesele Aniołów, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, królu Patriarchów, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, mistrzu Apostołów, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, nauczycielu Ewangelistów, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, męstwo Męczenników, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, światłości Wyznawców, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, czystości Dziewic, zmiłuj się nad nami.
    Jezu, korono Wszystkich Świętych, zmiłuj się nad nami.

    Bądź nam miłościw, przepuść nam, Jezu.
    Bądź nam miłościw, wysłuchaj nas, Jezu.

    Od zła wszelkiego, wybaw nas, Jezu.
    Od grzechu każdego, wybaw nas, Jezu.
    Od gniewu Twego, wybaw nas, Jezu.
    Od sideł szatańskich, wybaw nas, Jezu.
    Od ducha nieczystości, wybaw nas, Jezu.
    Od śmierci wiecznej, wybaw nas, Jezu.
    Od zaniedbania natchnień Twoich, wybaw nas, Jezu.
    Przez tajemnicę świętego Wcielenia Twego, wybaw nas, Jezu.
    Przez Narodzenie Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez Dziecięctwo Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez najświętsze życie Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez trudy Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez konanie w Ogrójcu i Mękę Twoją, wybaw nas, Jezu.
    Przez krzyż i opuszczenie Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez omdlenie Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez śmierć i pogrzeb Twój, wybaw nas, Jezu.
    Przez Zmartwychwstanie Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez Wniebowstąpienie Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez Twoje ustanowienie Najświętszego Sakramentu, wybaw nas, Jezu.
    Przez radości Twoje, wybaw nas, Jezu.
    Przez chwałę twoją, wybaw nas, Jezu.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Jezu.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Jezu.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami, Jezu.

    Jezu, usłysz nas. Jezu, wysłuchaj nas.

    Módlmy się. Panie Jezu Chryste, któryś rzekł: „Proście, a otrzymacie; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a będzie wam otworzone”; † daj nam, prosimy, uczucie swej Boskiej miłości, * abyśmy Cię z całego serca, usty i uczynkiem miłowali i nigdy nie przestawali wielbić. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.

    Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    2 stycznia

    Święty Grzegorz z Nazjanzu,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Grzegorz z Nazjanzu

    Grzegorz urodził się w roku 329 lub 330 w Arianzie, w pobliżu Nazjanzu w Kapadocji (obecnie Turcja). Podobnie jak św. Bazyli Wielki, pochodził z rodziny świętych. Świętą była jego babka – Nonna, brat – św. Cezary i siostra – św. Gorgonia. Ojciec św. Grzegorza, również Grzegorz, był biskupem Nazjanzu. Pierwsze nauki Grzegorz pobierał w Nazjanzie (337-343) u swego wuja Amfilochiusza (uczył go krasomówstwa), studia średnie odbył w Cezarei Kapadockiej (343-349), a następnie udał się na studia wyższe retoryki do Cezarei Palestyńskiej (349-352), gdzie zapoznał się z nauką Orygenesa i stał się odtąd jego wielbicielem. W tym czasie podążył do Aleksandrii (351-352), gdzie metropolitą był wówczas sławny św. Atanazy Wielki. W samą Wielkanoc przyjął chrzest, mając 28 lat (358). Na dalsze studia udał się do Aten, gdzie odbywał je wraz ze św. Bazylim Wielkim (352-358). Po powrocie do ojczyzny zajął się administrowaniem rodzinnym majątkiem (359-361). W uroczystość Bożego Narodzenia z rąk ojca otrzymał święcenia kapłańskie i odtąd pomagał mu w duszpasterstwie i w zarządzaniu diecezją (361-363).
    Grzegorz pragnął jednak życia pustelniczego. Udał się więc do Neocezarei w Poncie, gdzie przebywał już wtedy św. Bazyli (363-364). Posłuszny jednak ojcu wrócił do Nazjanzu i nadal pomagał mu w zarządzaniu diecezją (364-371). Kiedy św. Bazyli został metropolitą w Cezarei Kapadockiej (372), w tym samym roku namówił Grzegorza, by przyjął biskupstwo w Sasimie. Grzegorz nie czuł się dobrze na tym urzędzie i dlatego usunął się do klasztoru św. Tekli w Seleucji Izauryjskiej, gdzie spędził cztery lata (375-379).
    Po wkroczeniu cesarza Teodozego I Wielkiego do Konstantynopola, Grzegorza powołano na metropolitę Konstantynopola. Cesarz uroczyście wprowadził go do katedry Hagia Sofia. Od maja do lipca 381 roku odbywał się w Konstantynopolu sobór powszechny. Przewodniczył mu biskup Antiochii, Melecjusz, a po jego nagłej śmierci – Grzegorz. Na soborze tym metropolitom Konstantynopola, Aleksandrii, Antiochii i Jerozolimy przyznano tytuł patriarchów. Grzegorz był więc pierwszym patriarchą Konstantynopola. Wkrótce jednak zrzekł się tej godności i udał się do Karbala Arianzos, gdzie oddał się wyłącznie kontemplacji i pracy pisarskiej (382).
    Zmarł w rodzinnym Arianzie w roku 389 lub 390. Data jego zgonu nie jest pewna (tradycja prawosławna podaje 25 stycznia 389 r.). Cesarz Konstantyn II (912-959) sprowadził jego relikwie z Arianzu do Konstantynopola, gdzie umieścił je w kościele Dwunastu Apostołów. Obecnie część tych relikwii znajduje się w Rzymie, w bazylice św. Piotra (w kaplicy św. Grzegorza), w klasztorze benedyktynek S. Maria in Campo Marzio oraz w Mantui w kościele św. Andrzeja.
    Wspomnienie św. Grzegorza obchodzi się wraz ze wspomnieniem św. Bazylego. Jak na ziemi łączyła ich przyjaźń, tak po śmierci łączy ich wspólna chwała.
    Grzegorz był wielkim teologiem, humanistą i poetą. Spuścizna literacka po nim jest bardzo bogata. Na pierwszym miejscu wypada wymienić jego kazania. Pozostało ich do naszych czasów czterdzieści pięć. Obszerna kiedyś musiała być jego korespondencja, skoro do dziś zachowało się szczęśliwie aż 245 listów. Grzegorz zasłynął ponadto jako jeden z największych poetów Kościoła Wschodniego. Ocalało aż 507 jego poetyckich utworów. Opiewa w nich tajemnice wiary, swoje osobiste przeżycia, uniesienia mistyczne i wydarzenia współczesne. Jest patronem bazylianów i poetów.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako biskup rytu bizantyjskiego lub w pontyfikalnych szatach rytu rzymskiego. Czasami u jego stóp Lucyfer – symbol herezji. Jest przedstawiany jako starszy mężczyzna z jasnokasztanową, krótką brodą i znaczną łysiną czołową. Zazwyczaj prawą rękę ma złożoną w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma Ewangelię. Jego atrybutami są: anioł, księga Ewangelii, paliusz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________


    2 stycznia

    Święty Bazyli Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Bazyli Wielki

    Bazyli urodził się w rodzinie zamożnej i głęboko religijnej w Cezarei Kapadockiej (obecnie Kayseri w środkowej Turcji) w 329 r. Wszyscy członkowie jego rodziny dostąpili chwały ołtarzy: św. Makryna – jego babka, św. Bazyli i Emelia (Emilia) – rodzice, jego bracia – św. Grzegorz z Nyssy i św. Piotr z Sebasty, oraz siostra – św. Makryna Młodsza. Jest to wyjątkowy fakt w dziejach Kościoła.
    Ojciec Bazylego był retorem. Jako taki miał prawo prowadzić własną szkołę. Młody Bazyli uczęszczał do tej szkoły, a następnie udał się na dalsze studia do Konstantynopola i Aten. Tu spotkał się ze św. Grzegorzem z Nazjanzu, z którym odtąd pozostawał w dozgonnej przyjaźni. W ławie szkolnej zasiadał z nimi także Julian, późniejszy cesarz rzymski (panował w latach 361-363, przez potomnych nazwany Apostatą ze względu na powrót do kultów pogańskich). W 356 r. Bazyli objął katedrę retoryki w Cezarei po swoim zmarłym ojcu. Tu przyjął chrzest w roku 358, mając 29 lat. Taki bowiem był wówczas zwyczaj, że chrzest przyjmowano w wieku dorosłym, w pełni rozeznania obowiązków chrześcijańskich.
    Przeżycia po śmierci brata poważnie wpłynęły na jego życie. W latach 357-359 odbył wielką podróż po ośrodkach życia pustelniczego i mniszego na Wschodzie: Egipcie, Palestynie, Syrii i Mezopotamii. Po powrocie postanowił poświęcić się życiu zakonnemu: rozdał swoją majętność ubogim i założył pustelnię w Neocezarei (obecnie Niksar w Turcji) nad brzegami rzeki Iris. Niebawem przyłączył się do niego św. Grzegorz z Nazjanzu. Razem sporządzili wówczas zestaw najcenniejszych fragmentów pism Orygenesa (Filokalia). Tam również Bazyli zaczął pisać swoje Moralia i zarys Asceticon, czyli przyszłej reguły bazyliańskiej, która miała ogromne znaczenie dla rozwoju wspólnotowej formy życia zakonnego na Wschodzie.
    Bazyli jest jednym z głównych kodyfikatorów życia zakonnego zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie chrześcijaństwa (miał ogromny wpływ na św. Benedykta z Nursji). Ideałem życia monastycznego Bazylego była braterska wspólnota, która poświęca się ascezie, medytacji oraz służy Kościołowi zarówno poprzez naukę wiary (poznawanie tajemnic Objawienia i obronę przeciw herezjom), jak i w działalności duszpasterskiej i charytatywnej.
    W 360 roku Bazyli wziął udział w synodzie, który odbył się w Konstantynopolu, a w dwa lata potem był świadkiem śmierci metropolity Cezarei Kapadockiej, Dioniusa. Jego następca, Euzebiusz, udzielił mu w 364 r. święceń kapłańskich. Po śmierci tegoż metropolity Bazyli został wybrany jego następcą (370). Jako arcybiskup Cezarei wykazał talent męża stanu, wyróżniał się także jako doskonały administrator i duszpasterz, dbały o dobro swojej owczarni. Bronił jej też niezmordowanie żywym słowem i pismem przed skażeniem herezji ariańskiej. Rozwinął w swojej diecezji szeroką działalność dobroczynną, budując na przedmieściach Cezarei kompleks budynków na potrzeby biednych i podróżujących (tzw. Bazyliada). Był człowiekiem szerokiej wiedzy, znakomitym mówcą, pracowitym i miłosiernym pasterzem.Zmarł 1 stycznia 379 r. Jego relikwie przeniesiono wkrótce do Konstantynopola wraz z relikwiami św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Jana Chryzostoma. Obecnie znajdują się one w Brugii (Belgia), przewiezione tam przez Roberta II Jerozolimskiego (1065-1111), hrabiego Flandrii, uczestnika wypraw krzyżowych. Część relikwii znajduje się we Włoszech: głowa w Amalfi koło Neapolu, a ramię w kościele S. Giorgio dei Greci w Wenecji.
    Św. Bazyli razem z pozostałymi ojcami kapadockimi (Grzegorzem z Nazjanzu i Grzegorzem z Nyssy) gorliwie zwalczał herezję ariańską i ustalił treść dogmatu o Trójcy Świętej (“jedna natura, trzy hipostazy” – jeden Bóg w trzech Osobach). Pozostawił bogatą spuściznę literacką: szereg pism dogmatyczno-ascetycznych, homilii i 350 listów. Poprzez swój Asceticon stał się ojcem i prawodawcą monastycyzmu wschodniego. Jest twórcą liturgii wschodniej (tzw. bizantyńskiej). W Kościele Wschodnim doznaje czci jako jeden z czterech wielkich Ojców Kościoła. Na 1600-lecie śmierci św. Bazylego w dniu 2 stycznia 1980 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił list apostolski Patres Ecclesiae. Bazyli jest patronem bazylianów i sióstr św. Krzyża.
    W ikonografii św. Bazyli przedstawiany jest jako biskup w pontyfikalnych szatach rytu łacińskiego, a także ortodoksyjnego, jako mnich w benedyktyńskiej kukulli, eremita. Ma krótkie, czarne, przyprószone siwizną włosy, długą, szpiczastą brodę, wysokie czoło i garbaty nos. W lewej ręce trzyma Ewangelię, prawą błogosławi lub przytrzymuje Świętą Księgę. Jego atrybutami są: czaszka, gołąb nad głową, księga, model kościoła, paliusz, rylec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 stycznia

    Święta Boża Rodzicielka Maryja

    Bogarodzica Maryja

    Pierwszy dzień Nowego Roku to ósmy dzień od Narodzenia Jezusa. Według prawa żydowskiego każdy chłopiec miał być tego dnia obrzezany. W oktawę Bożego Narodzenia, dziękując Bogu za przyjście na świat Chrystusa, Kościół obchodzi uroczystość Maryi jako Matki Bożej, przez którą spełniły się obietnice dane całej ludzkości, związane z tajemnicą Odkupienia. Tego dnia z wszystkich przymiotów Maryi czcimy szczególnie Jej macierzyństwo. Dziękujemy Jej także za to, że swą macierzyńską opieką otacza cały Lud Boży.Poświęcenie Maryi pierwszego dnia rozpoczynającego się roku ma także inne znaczenie. Matka Jezusa zostaje ukazana ludziom jako najdoskonalsze stworzenie, a zarazem jako pierwsza z tych, którzy skorzystali z darów Chrystusa. Pragnienie zaakcentowania specjalnego wspomnienia Matki Bożej zrodziło się już w starożytności chrześcijańskiej. Kościół zachodni już w VII wieku wyznaczył w tym celu dzień 1 stycznia.Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi to najstarsze maryjne święto. Do liturgii Kościoła wprowadził je dość późno papież Pius XI w roku 1931 na pamiątkę 1500. rocznicy soboru w Efezie (431). Pius XI wyznaczył na coroczną pamiątkę tego święta dzień 11 października. Reforma liturgiczna w roku 1969 nie zniosła tego święta, ale podniosła je do rangi uroczystości nakazanych i przeniosła na 1 stycznia.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka

    W Starym Testamencie jest wiele szczegółowych proroctw, zapowiadających Zbawiciela świata. Pośrednio dotyczą one także osoby Jego Matki. Niektóre z nich są nawet wyraźną aluzją do Rodzicielki Zbawiciela, np. zapowiedź dotycząca Niewiasty, która zetrze głowę węża-szatana (Rdz 3, 15). Jeszcze wyraźniej o Matce Mesjasza wspomina prorok Micheasz (Mi 5, 1-2). Jako proroctwo dotyczące Maryi traktuje się także zapowiedź Izajasza:Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7, 14).Poza tymi tekstami tradycja chrześcijańska uznaje wiele innych w znaczeniu typicznym (stanowiącym wzór, pra-obraz), jak np. królowa stojąca po prawicy króla (Ps 45, 10), oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, zwycięska Judyta czy ratująca swój naród od niechybnej zguby bohaterska Estera.Maryja była córką świętych Joachima i Anny (tak przekazuje nam apokryf Protoewangelia Jakuba, pochodzący z roku ok. 150). To oni oddali ją do Świątyni (to także przekaz apokryficzny – wspomnienie tego wydarzenia obchodzimy w liturgii 21 listopada). Przez Boga została wybrana na Matkę Jezusa Chrystusa. Jej postać jest obecna na kartach Nowego Testamentu od chwili Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego.
    Anioł Gabriel zwiastuje Jej narodzenie Syna, który będzie “Synem Najwyższego” (Łk 1, 26-38). Od tej chwili Maryja całkowicie oddaje się Bogu. Za wskazaniem anioła odwiedza swoją krewną, św. Elżbietę, matkę Jana Chrzciciela (Łk 1, 39-56). Wraz ze swym oblubieńcem, św. Józefem, w związku ze spisem ludności udaje się do Betlejem, miasta, z którego wywodzi się Jej ród (a także ród Józefa, Jej męża). Tutaj przychodzi na świat Jezus (Łk 2, 1-20). Zgodnie z żydowskim obyczajem ofiarowuje Syna w świątyni (Łk 2, 21-38). Wobec zagrożenia ze strony Heroda ucieka z Jezusem i św. Józefem do Egiptu (Mt 2, 13-18). Po śmierci króla wraca do Nazaretu (Mt 2, 19-23). Podczas pobytu w Jerozolimie przeżywa niepokój z powodu zagubienia swego Syna (Łk 2, 41-49). Na godach weselnych w Kanie poprzez Jej wstawiennictwo Jezus czyni swój pierwszy cud (J 2, 1-11).
    Synoptycy (św. Mateusz, św. Łukasz i św. Marek) wspominają, że Maryja towarzyszyła Panu Jezusowi w Jego wędrówkach apostolskich (Mt 12, 46-50; Mk 3, 31-35; Łk 8, 19-21). Maryja jest także świadkiem śmierci Chrystusa. Stoi pod krzyżem Jezusa, gdy Ten powierza Ją opiece swego umiłowanego ucznia Jana (J 19, 25-27). Pod krzyżem zostaje Matką Kościoła i ludzkości. Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu pozostaje wśród Apostołów w Jerozolimie.
    Maryja niewątpliwie jest osobą najbliższą Jezusowi ze względu na szczególną rolę w dziele zbawienia. Jej niezwykłe posłannictwo i miejsce w chrześcijaństwie odsłania tekst Apokalipsy.
    Według tradycji po wniebowstąpieniu Jezusa żyła jeszcze 12 lat. Niektóre dokumenty mówią, że mieszkała ze św. Janem w Efezie, inne – że nie opuszczała Jerozolimy. Pusty grób Maryi znajduje się obok Ogrodu Oliwnego w dolinie Cedron. Fakty z Jej życia, tytuły i wezwania modlitewne oraz cudowne wydarzenia, które miały miejsce za Jej przyczyną, Kościół rozważa w ciągu wielu świąt podczas całego roku liturgicznego.Spośród szczególnych przywilejów Maryi na pierwszym miejscu trzeba wymienić Jej Boskie macierzyństwo, które w dzisiejszej uroczystości czcimy. Kiedy Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, odważył się odróżniać w Jezusie Chrystusie dwie natury i dwie osoby, wtedy Maryję zaczął nazywać Matką Chrystusa-Człowieka i odmówił Jej przywileju Boskiego macierzyństwa. Jednak biskupi zebrani na soborze w Efezie (431) stanowczo odrzucili i potępili naukę Nestoriusza, wykazując, że Jezus miał tylko jedną osobę, której własnością były dwie natury: Boska i ludzka. Dlatego Maryja była Matką Osoby Jezusa Chrystusa w Jego ludzkiej naturze – była więc Matką Bożą. Prawda ta została ogłoszona jako dogmat. Zebrani na tym soborze biskupi Kościoła pod przewodnictwem legatów papieskich orzekli jednogłośnie, że nie tylko można, ale należy Maryję nazywać Matką Bożą, Bogurodzicą (greckie Theotokos). Maryja nie zrodziła Bóstwa, nie dała Panu Jezusowi natury Boskiej, którą On już posiadał odwiecznie od Ojca. Dała Chrystusowi Panu w czasie naturę ludzką – ciało ludzkie. Ale dała je Boskiej Osobie Pana Jezusa. Jest więc Matką Syna Bożego według ciała i w czasie, jak według natury Bożej i odwiecznie Pan Jezus jest Synem Bożym. Ta godność i ten przywilej wynosi Maryję ponad wszystkie stworzenia i jest źródłem wszystkich innych Jej przywilejów.
    Prawdę o Boskim macierzyństwie Maryi potwierdzono na soborach w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553 i 680), w konstytucji Pawła IV przeciwko arianom (socynianom) w roku 1555, w wyznaniu wiary Benedykta XIV (1743) oraz w encyklice Piusa XI Lux veritatis w 1931 roku.
    Kościół właściwie przez cały rok wysławia ten wielki przywilej Maryi. W codziennej Komplecie w antyfonie końcowej spotykamy słowa: “Witaj, Matko Zbawiciela!”, “Witaj, Królowo nieba, Pani aniołów!”, “Witaj korzeniu i bramo święta, z której Światło zeszło na ziemię!”, “Królowo nieba, wesel się, alleluja, albowiem, którego zasłużyłaś nosić, zmartwychwstał, jak przepowiedział, alleluja!”, “Witaj, Królowo… a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż”.Macierzyństwo Maryi wobec Jezusa jest wyjątkowe, ponieważ jest dziewicze. Maryja była Dziewicą zawsze: przed porodzeniem Jezusa i po Jego urodzeniu, aż do śmierci. Kościół nie ustanowił osobnego święta dla podkreślenia tego tytułu. Łączy go jednak bezpośrednio z Boskim macierzyństwem. Prawdę o dziewiczym macierzyństwie ogłosił jako dogmat na Soborze Laterańskim I w roku 649. Jednak wiarę w tę prawdę Kościół wyraził również na soborach poprzednich, np. w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553). Nadto prawdę tę akcentuje w wyznaniach wiary, w orzeczeniach papieży, w pismach Ojców Kościoła i w liturgii.Pan Bóg godnością przewyższa wszystko, co tylko istnieje. Dlatego kult najwyższy, tak prywatny, jak i publiczny, należy się Panu Bogu. Maryja jest tylko stworzeniem, ale wśród stworzeń wyróżniona została najwyższą godnością. Dlatego Kościół oddaje Jej cześć szczególną, większą niż innym Świętym, co w liturgii nazywa się kultem hyperduliae – czcią wyjątkową. Kult Świętych jest zawsze względny i pośredni. Czcimy ich bowiem, ponieważ są przyjaciółmi Boga, a całą swoją godność i chwałę zawdzięczają Panu Bogu. To samo odnosi się również do Matki Bożej.
    W swoich początkach chrześcijaństwo na pierwszy plan wysuwało kult Pana Jezusa jako Wcielonego Słowa i Zbawiciela świata. W miarę jednak, jak nauka Chrystusa ogarniała coraz to nowe obszary, powiększało się też zainteresowanie osobą Matki Zbawiciela. Dlatego wspomnienie o Niej spotykamy u pierwszych Ojców Kościoła oraz w apokryfach. Kiedy zaczął rozwijać się kult męczenników, a zaraz potem wyznawców, kult Matki Bożej zyskiwał na znaczeniu. Od wieku IV można już mówić o powszechnym kulcie Maryi w Kościele. Wzrósł on po Soborze Efeskim (431), kiedy zaczęto stawiać ku czci Matki Bożej kościoły, otaczać kultem Jej obrazy, układać modlitwy, wygłaszać homilie i obchodzić Jej święta. Dzisiaj kult Matki Bożej w Kościele katolickim jest tak powszechny i żywy, że stanowi jedną z jego cech charakterystycznych. Do jego najważniejszych elementów należą:
    Dni i święta Maryi. W roku liturgicznym mamy kilkanaście obchodów maryjnych, co jest sytuacją wyjątkową – nikt inny nie jest tak często w liturgii wspominany. Niektórym z tych obchodów Kościół nadaje rangę najwyższą – uroczystości: Boskiego macierzyństwa Maryi (1 stycznia), Jej Wniebowzięcia (15 sierpnia) i Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia). Dwa miesiące: maj i październik są miesiącami Maryi, w których Maryja odbiera szczególną cześć u wiernych. Są także święta lokalne, np. w Polsce – Królowej Polski (3 maja) czy Matki Bożej Częstochowskiej (26 sierpnia). Także poszczególne miejscowości czy zakony mają swoje święta. Sobota każdego tygodnia już od wczesnego średniowiecza była obchodzona jako dzień Maryi. W Okresie Zwykłym Kościół dozwala na odprawianie w soboty Mszy św. według specjalnego formularza o Matce Bożej.Świątynie pod wezwaniem Matki Bożej. Zaczęto je stawiać już od wieku IV. Dzisiaj są ich tysiące na całym świecie. Najdostojnieszą z nich jest bazylika Matki Bożej Większej w Rzymie.Obrazy i rzeźby Matki Bożej. Ikonografia w tej dziedzinie jest niezmiernie bogata. Obejmuje setki tysięcy obrazów i rzeźb. Pierwsze wizerunki Maryi spotykamy już w katakumbach w II w. – w katakumbach Pryscylli w Rzymie umieszczono literę M z krzyżem. Nadto na suficie jednej z krypt tych katakumb widzimy Maryję siedzącą na wysokim krześle niby na tronie albo na katedrze biskupiej. Jest ubrana w białą tunikę i ma welon dziewiczy na głowie. Na kolanach trzyma Dziecię Jezus. Powstały całe szkoły ikonografii maryjnej. Wiele obrazów i figur zasłynęło niezwykłymi łaskami, tak że zostały uznane za cudowne (jest ich ok. 3000, w tym kilkaset koronowano koronami papieskimi). Do sanktuariów maryjnych podążają milionowe rzesze pielgrzymów.Figury Maryi, stawiane na placach. W samym Awinionie we Francji jest ich 158. Wiele z nich przedstawia wysoką wartość artystyczną. W Rzymie znana jest kolumna Matki Bożej Niepokalanej na Placu Hiszpańskim, przed którą papież co roku zwyczajowo w każde święto Niepokalanej (8 grudnia) składa wiązankę kwiatów.Pisma teologów. Nie było pisarza kościelnego, który by nie podejmował tematyki maryjnej. Rocznie wychodzi kilkaset prac na temat Matki Bożej. Istnieją specjalne biblioteki, czasopisma i encyklopedie mariologiczne.Kongresy mariologiczne: miejscowe, diecezjalne, prowincjalne, krajowe, międzynarodowe. Rocznie przypada ich w różnych krajach kilka do dziesięciu, z okazji specjalnych – więcej. Pierwszy międzynarodowy kongres mariologiczny odbył się w Lyonie w dniach 5-8 września 1900 roku.Rozmaite nabożeństwa. Wystarczy wymienić najgłośniejsze: nabożeństwo 3 Zdrowaś Maryjo, koronki, różaniec, szkaplerze, medaliki, małe oficjum brewiarzowe (czyli Godzinki), nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, nowenny, pielgrzymki, peregrynacje obrazów i figur Matki Bożej, prywatne i publiczne akty poświęcenia się Matce Bożej, Święte Niewolnictwo, Dzieło Pomocników Maryi.Maryja jest patronką Kościoła powszechnego, wielu diecezji, zakonów, krajów, miast oraz asysty kościelnej, lotników, matek, motocyklistów, panien, piekarzy, prządek, studentów i szkół katolickich.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka

    W ikonografii Najświętsza Maryja Panna jest – obok Jezusa – najczęściej występującą postacią. Sztuka chrześcijańska rozwinęła szereg typów Madonny: z Dzieciątkiem, Matki Bożej tkliwej, majestatycznej (w sztuce bizantyjskiej), tronującej, opiekuńczej, orędującej, dziewczęcej, surowej władczyni, królowej, mieszczki, wieśniaczki, wytwornej damy. Ukazywana jest jako Bogurodzica, Niepokalana, Bolesna, Wniebowzięta, Niewiasta z Apokalipsy, Różańcowa, Wspomożycielka, Królowa, Matka Kościoła.
    Jej atrybutami są m.in.: gołąb – symbol Ducha Świętego, siedem gołębi – oznaczających siedem darów Ducha Świętego, jagnię, jaskółka, jednorożec; ciała niebieskie: gwiazdy, księżyc, półksiężyc, słońce i gwiazdy; kwiaty: anemon, fiołek, irys, lilia, lilia w ręku – symbol Niepokalanej, róża, różany szpaler; drzewa: cedr, dąb, drzewo figowe; owoce: cytryna – znak cierpienia, goździk, jabłko – symbol Odkupienia, truskawka, winorośl, winogrono jako symbol Jezusa zrodzonego ze szlachetnego winnego szczepu; ciernie, łza, mały krzyż, krucyfiks, miecz, miecz w piersi, siedem mieczów, narzędzia męki w dłoniach anioła; Boskie Miasto, kielich, kielich z hostią, korona, księga, otwarta księga, naszyjnik, naszyjnik z korali, perła, różaniec, smok u stóp, studnia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – grudzień 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 grudnia

    Święta Katarzyna Laboure,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Sylwester I, papież
    ***
    Święta Katarzyna Laboure

    Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry.
    Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa.
    W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych.
    Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”.
    Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę.
    Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada).

    Cudowny Medalik

    Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 grudnia

    Święty Egwin, biskup

    Święty Egwin
    Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor.
    Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów.
    W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 grudnia

    Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik

    Święty Tomasz Becket
    Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką.
    Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów.
    Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji.
    Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku.
    Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku.
    Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 grudnia

    Święci Młodziankowie, męczennicy

    Rzeź świętych Młodzianków

    Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony.
    Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa.
    Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt.
    Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć.
    Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
    Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków.
    Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 grudnia

    Święty Jan, Apostoł i Ewangelista

    Święty Jan Ewangelista

    Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy).
    Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).
    Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33).
    Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38).
    Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52).
    Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką.
    Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27).
    Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.
    Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).
    W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju.
    Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego.
    Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii.
    Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów.
    Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka.

    Święty Jan Ewangelista

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 grudnia

    Święty Szczepan, diakon
    pierwszy męczennik

    Ukamienowanie świętego Szczepana

    Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
    Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
    Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
    Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
    Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
    Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
    Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
    Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
    Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
    Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.

    Święty Szczepan

    W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 grudnia

    Święta Anastazja, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Nolasco, prezbiter
    ***
    Święta Anastazja
    Anastazja urodziła się w Rzymie w połowie III w. Była córką poganina i chrześcijanki. Miała męża okrutnika, który jej życie zamienił w pasmo udręk. Po jego śmierci zajęła się pomocą uwięzionym chrześcijanom. Opłacała strażników więziennych, żeby uzyskać dostęp do więzionych i niosła taką pomoc, jaka była dostępna.
    Kierownikiem duchowym Anastazji był św. Chryzogon, który z polecenia cesarza Dioklecjana został uwięziony i skazany na śmierć za wyznawanie wiary. Wyrok został wykonany w 303 r. w Akwilei. Anastazja towarzyszyła Chryzogonowi do ostatnich chwil. Wtedy również i ona została uwięziona i wtrącona do więzienia w Sirmium (Dalmacja, obecnie Sremska Mitrovica). Po wielu torturach, które zniosła bez słowa skargi, została skazana na śmierć. Z rozkazu sędziego wysłano Anastazję dziurawym statkiem na pełne morze, jednak ku zdumieniu wszystkich statek nie poszedł na dno. Skazano ją więc na śmierć przez spalenie; wyrok wykonano w Sirmium w 304 r.
    Imię Anastazji wymienia się w Kanonie Rzymskim. Jest patronką wdów i męczennic.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręku, z mieczem, nożyczkami albo naczyniem na maść; często także na stosie albo przywiązana do pala.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 grudnia

    Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice

    Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych.

    Święci Adam i Ewa

    Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem.
    Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14).

    Święci Adam i Ewa

    Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych.
    Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie.
    Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama.
    Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama!
    Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
    Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały.
    W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 grudnia

    Święta Maria Małgorzata d’Youville

    Zobacz także:
      •  Święty Serwulus
    ***
    Święta Maria Małgorzata d'Youville

    Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż.
    Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami.
    Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły.
    Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci.
    Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Eucharystia darem Boga dla życia świata

    Homilia Papieża podczas 49. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego w Quebec, 22.06.2008


    Benedykt XVI

    Eucharystia darem Boga dla życia świata

    Od 15 do 22 czerwca odbywał się w Quebecu w Kanadzie 49. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Jego datę i miejsce wyznaczył Jan Paweł II w 2004 r. Kongres był połączony z obchodami 400-lecia założenia przez francuskich imigrantów miasta Quebec oraz 350. rocznicy ustanowienia tam biskupstwa, najstarszego w Ameryce Północnej. Hasło Kongresu brzmiało: «Eucharystia darem Boga dla życia świata». Na program kongresu składały się celebracje eucharystyczne, wykłady, dyskusje oraz adoracja Najświętszego Sakramentu, która trwała nieprzerwanie w dzień i w nocy w 6 kościołach w Quebecu oraz w dwóch kaplicach na terenie miasteczka kongresowego. Episkopat Polski reprezentowali kard. Stanisław Dziwisz i bp Ryszard Karpiński. Kongres zakończył się 22 czerwca Eucharystią «Statio Orbis» sprawowaną pod przewodnictwem legata papieskiego kard. Jozefa Tomki, koncelebrowaną przez 40 kardynałów, 250 biskupów i 1500 kapłanów. Homilię, za pośrednictwem połączenia telewizyjnego z Watykanem, wygłosił Benedykt XVI. Na zakończenie homilii ogłosił też, że następny, 50. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny odbędzie się w 2012 r. w stolicy Irlandii Dublinie. Poniżej zamieszczamy papieską homilię.

    po francusku:

    Księża kardynałowie, ekscelencje, drodzy bracia i siostry!

    Z radością łączę się z wami za pośrednictwem telewizji i przyłączam się do waszej modlitwy podczas 49. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który was zgromadził. Pragnę pozdrowić najpierw kard. Marca Ouelleta, arcybiskupa Quebecu, i kard. Jozefa Tomkę, specjalnego wysłannika na kongres, a także wszystkich uczestniczących w nim kardynałów i biskupów. Serdeczne pozdrowienia kieruję do przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, którzy zechcieli wziąć udział w liturgii. Z miłością myślę o kapłanach, diakonach i wszystkich obecnych wiernych, a również o katolikach w Quebecu, w całej Kanadzie i na innych kontynentach. Pamiętam o tym, że wasz kraj w tym roku obchodzi 400. rocznicę powstania. Jest to doskonała okazja, aby każdy przypomniał sobie wartości, którymi kierowali się pionierzy i misjonarze waszego kraju.

    «Eucharystia darem Boga dla życia świata» — oto temat wybrany na obecny Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Eucharystia jest naszym najpiękniejszym skarbem. Jest ona sakramentem w całym tego słowa znaczeniu; już teraz wprowadza nas w życie wieczne; w niej zawiera się cała tajemnica naszego zbawienia; ona jest źródłem i szczytem działalności i życia Kościoła, o czym przypomniał Sobór Watykański II (Sacrosanctum Concilium, 10). Jest zatem szczególnie ważne, aby pasterze i wierni wciąż starali się zgłębiać ten wielki sakrament. W ten sposób każdy będzie mógł utwierdzić się w wierze i coraz lepiej wypełniać swą misję w Kościele i w świecie, pamiętając o owocach, które wydaje Eucharystia w życiu osobistym, w życiu Kościoła i świata. Duch prawdy daje świadectwo w waszych sercach; wy także dawajcie ludziom świadectwo o Chrystusie, jak mówi antyfona przed śpiewem Alleluja w tej Mszy św. Udział w Eucharystii nie oddala nas zatem od naszych współczesnych, przeciwnie, jako najdoskonalszy wyraz miłości Boga stanowi ona dla nas wezwanie, abyśmy wraz ze wszystkimi naszymi braćmi starali się stawiać czoło obecnym wyzwaniom i uczynić z ziemi miejsce, gdzie żyje się dobrze. W tym celu musimy nieustannie walczyć o szacunek dla każdego człowieka od poczęcia aż do naturalnej śmierci, o to, by nasze zamożne społeczeństwa przyjmowały uboższych i przywracały im godność oraz by każdy mógł wyżywić siebie i własną rodzinę, a pokój i sprawiedliwość panowały na wszystkich kontynentach. Oto niektóre z wyzwań, które powinny pobudzać do działania naszych współczesnych, chrześcijanie natomiast powinni czerpać siłę z tajemnicy Eucharystii, aby im sprostać.

    po angielsku:

    «Oto wielka tajemnica wiary» — głosimy podczas każdej Mszy św. Pragnę zachęcić wszystkich, aby zgłębiali tę wielką tajemnicę, zwłaszcza poprzez ponowną lekturę oraz indywidualną i zbiorową analizę soborowego dokumentu o liturgii Sacrosanctum Concilium, a także by odważnie o niej świadczyli. W ten sposób każdy będzie mógł lepiej pojąć znaczenie wszystkich aspektów Eucharystii, zrozumieć jej głębię i intensywniej ją przeżywać. Każde zdanie, każdy gest ma swe znaczenie i w każdym kryje się tajemnica. Mam szczerą nadzieję, że obecny kongres pobudzi wszystkich wierzących, aby w taki właśnie sposób zaangażowali się w odnowę katechezy eucharystycznej i sami sobie uświadomili, czym naprawdę jest Eucharystia, a następnie uczyli dzieci i młodzież poznawania tej głównej tajemnicy wiary i budowania wokół niej własnego życia. W szczególności usilnie nalegam, aby kapłani z należytym szacunkiem odnosili się do obrzędu Eucharystii; wzywam też wszystkich wiernych, by szanowali rolę każdego, zarówno kapłana, jak i świeckiego, w liturgii Eucharystii. Liturgia nie jest naszą własnością — jest skarbem Kościoła.

    Przystępowanie do komunii św., adoracja Najświętszego Sakramentu — bo w taki właśnie sposób chcemy pogłębić naszą komunię, przygotować się do niej i jak najdłużej w niej trwać — pozwalają nam również wejść w komunię z Chrystusem, a poprzez Niego z całą Trójcą, byśmy się stali tym, co przyjmujemy, i żyli w komunii z Kościołem. To właśnie wtedy, gdy przyjmujemy Ciało Chrystusa, otrzymujemy moc «jedności z Bogiem i z sobą nawzajem» (św. Cyryl Aleksandryjski, In Ioannis Evangelium, 11, 11; por. św. Augustyn, Sermo 577). Nigdy nie wolno nam zapominać, że Kościół jest zbudowany na Chrystusie i że, jak zgodnie mówili za św. Pawłem (por. 1 Kor 10, 17) św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu i św. Albert Wielki, Eucharystia jest sakramentem jedności Kościoła, ponieważ my wszyscy tworzymy jedno ciało, którego głową jest Pan. Musimy wciąż na nowo powracać do Ostatniej Wieczerzy Wielkiego Czwartku, gdzie otrzymaliśmy zadatek tajemnicy naszego odkupienia na krzyżu. Podczas Ostatniej Wieczerzy zaczyna się rodzić Kościół, w niej zawiera się Kościół wszystkich czasów. W Eucharystii nieustannie ponawia się ofiara Chrystusa, nieustannie ponawia się zesłanie Ducha Świętego. Obyście wszyscy coraz głębiej uświadamiali sobie znaczenie niedzielnej Eucharystii, bo niedziela, pierwszy dzień tygodnia, jest dniem, w którym oddajemy cześć Chrystusowi i otrzymujemy siłę, by przeżywać każdy dzień jako Boży dar.

    po francusku:

    Pragnę również wezwać pasterzy i wiernych, aby zwracali uwagę na przygotowanie się do Eucharystii i przyjmowanie komunii św. Pomimo naszej słabości i grzechów Chrystus pragnie w nas przebywać. Dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby przyjmować Go do czystego serca, dzięki sakramentowi pokuty i pojednania wciąż na nowo odzyskując czystość, którą plami grzech, «aby nasze słowa były zgodne z naszymi myślami», jak zaleca Sobór (por. Sacrosanctum Concilium, 11). W istocie, grzech, zwłaszcza ciężki, sprzeciwia się w nas działaniu łaski eucharystycznej. Z drugiej strony ci, którzy nie mogą przyjmować komunii św. z powodu swej sytuacji, znajdą jednak zbawczą moc i skuteczność w komunii pragnienia i w udziale w Eucharystii.

    Eucharystia zajmuje całkiem szczególne miejsce w życiu świętych. Podziękujmy Bogu za dzieje świętości, która w Quebecu i w Kanadzie wniosła wkład w misyjne dzieło Kościoła. Wasz kraj w sposób szczególny otacza czcią kanadyjskich męczenników: Jana de Brébeufa, Izaaka Jogues’a i ich towarzyszy, którzy potrafili oddać życie za Chrystusa, włączając się w ten sposób w Jego ofiarę na krzyżu. Należą oni do pokolenia, które założyło Kościół w Kanadzie i przyczyniło się do jego rozwoju — wraz z Małgorzatą Bourgeoys, Małgorzatą d’Youville, Marią od Wcielenia, Marią Katarzyną od św. Augustyna, bpem Franciszkiem de Lavalem, założycielem pierwszej diecezji w Ameryce Północnej, Diną Bélanger i Kateri Tekakwithą. Uczcie się od nich. I jak oni nie lękajcie się; Bóg wam towarzyszy i chroni was; każdy dzień uczyńcie ofiarą na chwałę Boga Ojca i wnoście swój wkład w budowanie świata, pamiętając z dumą o waszym religijnym dziedzictwie, o jego oddziaływaniu społecznym i kulturalnym, oraz starając się szerzyć wokół siebie wartości moralne i duchowe, które otrzymujemy od Pana.

    Eucharystia nie jest tylko posiłkiem w gronie przyjaciół. Jest ona tajemnicą przymierza. «Modlitwy i obrzędy Ofiary eucharystycznej nieustannie ożywiają przed oczami naszej duszy, w ramach cyklu liturgicznego, całą historię zbawienia i pozwalają nam coraz lepiej pojąć jej znaczenie» (s. Teresa Benedykta od Krzyża [Edyta Stein], Wege zur inneren Stille, Aschaffenburg 1987, s. 67). Naszym powołaniem jest wejść w tę tajemnicę przymierza, coraz bardziej upodabniając każdego dnia nasze życie do daru otrzymanego w Eucharystii. Ma ona charakter sakralny, o czym przypomina Sobór Watykański II: «Każda celebracja liturgiczna jako działanie Chrystusa-Kapłana i Jego Ciała, czyli Kościoła, jest czynnością w najwyższym stopniu świętą, której skuteczności z tego samego tytułu i w tym samym stopniu nie posiada żadna inna czynność Kościoła» (Sacrosanctum Concilium, 7). W pewien sposób jest ona «liturgią niebiańską», antycypacją uczty w królestwie wiecznym, głosi bowiem śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, aż przyjdzie (por. 1 Kol 11, 26).

    Musimy prosić Pana, by obdarzył swój Kościół nowymi kapłanami, ażeby ludowi Bożemu nigdy nie zabrakło szafarzy dających mu Ciało Chrystusa. Proszę was również, byście ukazywali piękno kapłaństwa młodym chłopcom, aby je przyjęli z radością i nie lękali się odpowiedzieć Chrystusowi. Nie zawiodą się. Niech rodziny będą podstawowym miejscem, w którym rozwijają się powołania, ich kolebką.

    Zanim zakończę, z radością ogłaszam wam datę i miejsce przyszłego Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego. Odbędzie się on w Dublinie w Irlandii w 2012 r. Proszę Pana, aby każdemu z was pozwolił odkryć głębię i wielkość tajemnicy wiary. Niech Chrystus obecny w Eucharystii oraz Duch Święty przywoływany nad chlebem i winem towarzyszą wam na waszej codziennej drodze i w waszych misjach. Na wzór Maryi Dziewicy bądźcie otwarci na działanie Boga w was. Powierzając was wstawiennictwu Matki Bożej, św. Anny, patronki Quebecu, a także wszystkich świętych z waszego kraju, wszystkim z serca udzielam błogosławieństwa apostolskiego, również tu obecnym, którzy przybyli z różnych krajów świata.

    po angielsku:

    Drodzy przyjaciele, w chwili kiedy to doniosłe wydarzenie w życiu Kościoła zbliża się do końca, proszę was, byście wraz ze mną modlili się o owocny przebieg następnego Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, który odbędzie się w 2012 r. w Dublinie! Przy tej okazji bardzo gorąco pozdrawiam mieszkańców Irlandii, przygotowujących się do zorganizowania tego wydarzenia kościelnego. Ufam, że wraz ze wszystkimi uczestnikami przyszłego kongresu znajdą w nim źródło trwałej duchowej odnowy.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2008/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 grudnia

    Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
    dziewica i zakonnica

    Święta Franciszka Cabrini

    Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma.
    Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką.
    14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie.
    Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce.
    Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów.
    W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 grudnia

    Święty Piotr Kanizjusz,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Piotr Friedhofen, zakonnik
    ****

     
    wikipedia.org
    ***

    Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych.
    W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu.
    Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu.
    W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza.
    Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań.
    Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim.
    Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech.
    W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Piotr Kanizjusz

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 9.02.2011

    fot. wikimediacommons/By Pakeha – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś będziemy mówić o św. Piotrze Kanizym — Kanizjuszu, jak brzmi zlatynizowana wersja jego nazwiska — bardzo ważnej postaci w świecie katolickim XVI w. Urodził się on 8 maja 1521 r. w Nijmegen w Holandii. Jego ojciec był burmistrzem tego miasta.

    Podczas studiów na uniwersytecie w Kolonii zetknął się z kartuzami z klasztoru św. Barbary, który był prężnym ośrodkiem życia katolickiego, oraz z grupą głęboko wierzących ludzi, kultywujących duchowość zwaną devotio moderna. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego 8 maja 1543 r. w Moguncji (Nadrenia-Palatynat), po odbyciu rekolekcji pod kierownictwem bł. Piotra Fabra — Petrusa Fabera — jednego z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. Wyświęcony na kapłana w czerwcu 1546 r. w Kolonii, już w następnym roku, jako teolog biskupa Augsburga, kard. Ottona Truchsessa von Waldburga, był na Soborze Trydenckim, podczas którego współpracował z dwoma współbraćmi, Diegiem Lainezem i Alfonsem Salmeronem.

    W 1548 r. św. Ignacy wysłał go do Rzymu, by uzupełnił swoją formację duchową, a potem do kolegium w Messynie, by wprawiał się w spełnianiu prostych posług domowych. Gdy 4 października 1549 r. w Bolonii uzyskał doktorat z teologii, został skierowany przez św. Ignacego do pracy apostolskiej na ziemiach germańskich. 2 września tego samego roku, 1549, odwiedził papieża Pawła III w Castel Gandolfo, a następnie udał się do Bazyliki św. Piotra na modlitwę. Prosił wówczas wielkich świętych apostołów Piotra i Pawła o pomoc, aby na zawsze zachowało skuteczność błogosławieństwo apostolskie, które otrzymał na swoją ważną drogę, na swoją nową misję. W swoim dzienniku napisał parę słów o tej modlitwie. Mówi: «Tam poczułem, że wielka pociecha i łaska zostały mi dane za pośrednictwem tak wielkich orędowników [Piotra i Pawła]. Potwierdzili oni moją misję w Niemczech, i zdało mi się, że chcieli mnie, jako apostoła Niemiec, wesprzeć swoją życzliwością. Ty wiesz, Panie, na ile sposobów i ile razy w owym dniu powierzyłeś mi Niemcy, które później otaczałem nieustanną troską, dla których pragnąłem żyć i za które byłem gotowy umrzeć».

    Musimy pamiętać, że mówimy o okresie reformacji luterańskiej, o czasie, w którym wydawało się, że w krajach niemieckojęzycznych wiara katolicka przygasała w konfrontacji z reformacją i jej siłą przyciągania. Powierzone Kanizjuszowi zadanie ożywienia, odnowienia wiary katolickiej w krajach germańskich było niemal niewykonalne. Jego realizacja była możliwa tylko dzięki mocy modlitwy. Była możliwa tylko od wewnątrz, czyli dzięki głębokiej osobistej przyjaźni z Jezusem Chrystusem; przyjaźni z Chrystusem w Jego Ciele, w Kościele, którą musi umacniać Eucharystia, Jego rzeczywista obecność.

    Z misją powierzoną przez Ignacego i przez papieża Pawła III Kanizjusz wyruszył do Niemiec, najpierw do księstwa Bawarii, które przez wiele lat było miejscem jego posługi. Jako dziekan, rektor i wicekanclerz uniwersytetu w Ingolstadt opiekował się życiem akademickim uczelni oraz troszczył o reformę religijną i moralną ludu. W Wiedniu, gdzie krótko zarządzał diecezją, pełnił posługę duszpasterską w szpitalach i w więzieniach, zarówno w mieście, jak na wsi, i przygotował do publikacji swój Katechizm. W 1556 r. założył kolegium w Pradze i aż do 1569 r. był pierwszym przełożonym jezuickiej prowincji północnych Niemiec.

    Pełniąc ten urząd, stworzył w krajach germańskich gęstą sieć wspólnot swojego zakonu, a zwłaszcza kolegiów, które były punktem wyjścia reformy katolickiej, odnowy wiary katolickiej. W tym okresie uczestniczył również w Wormacji w rozmowach z przywódcami protestanckimi, wśród których był Filip Melanchton (1557 r.); pełnił funkcję nuncjusza papieskiego w Polsce (1558 r.); uczestniczył w dwóch sejmach wAugsburgu(1559 i 1565r.); towarzyszył kard. Stanisławowi Hozjuszowi, legatowi papieża Piusa IV, w podróży do cesarza Ferdynanda (1560 r.); zabrał głos podczas ostatniej sesji Soboru Trydenckiego, poświęcając swoje wystąpienie kwestiom komunii pod dwoma postaciami i Indeksu ksiąg zakazanych (1562 r.)

    W 1580 r. wycofał się z życia czynnego i zamieszkał we Fryburgu Szwajcarskim, gdzie całkowicie oddawał się kaznodziejstwu i pisarstwu; tam umarł 21 grudnia 1597 r. Beatyfikowany przez bł.Piusa IX w 1864 r., został ogłoszony drugim apostołem Niemiec przez papieża Leona XIII, a papież Pius XI kanonizował go i ogłosił doktorem Kościoła w 1925 r.

    Św. Piotr Kanizjusz spędził większą część swego życia obok najwyżej postawionych społecznie postaci swojej epoki, a jego pisma wywarły znaczny wpływ na współczesnych. Był wydawcą wszystkich dzieł św. Cyryla z Aleksandrii i św. Leona Wielkiego, listów św. Hieronima i mów św. Mikołaja z Flüe. Opublikował modlitewniki w różnych językach, żywoty kilku świętych szwajcarskich i liczne teksty homiletyczne. Jednakże najbardziej znanymi jego dziełami były trzy katechizmy, napisane w latach 1555-1558. Pierwszy przeznaczony był dla uczniów, którzy mieli opanowane podstawy teologii; drugi dla dzieci z ludu, rozpoczynających naukę religii, a trzeci dla młodzieży, która już posiadła wykształcenie na poziomie wyższym podstawowym i średnim. Nauka katolicka była w nich wyłożona za pomocą pytań i odpowiedzi, zwięźle, językiem biblijnym, w sposób bardzo jasny i pozbawiony elementów polemicznych. Za jego życia ukazało się 200 wydań tego katechizmu! A potem kolejne setki, aż do XX w. W Niemczech jeszcze w pokoleniu mojego ojca ludzie mówili na katechizm po prostu «Kanizjusz»: przez całe stulecia pełnił on rzeczywiście funkcję katechety, przez stulecia kształtował wiarę ludzi.

    To właśnie cechowało św. Piotra Kanizjusza: potrafił on łączyć harmonijnie wierność zasadom dogmatycznym z szacunkiem należnym każdej osobie. Św. Kanizjusz odróżniał umyślne, świadome wyrzeczenie się wiary odjej utraty nieumyślnej, uzależnionej od okoliczności. Zapewnił Rzym, że większość Niemców, którzy przeszli na protestantyzm, była bez winy. W historycznym momencie silnych napięć między wspólnotami wyznaniowymi uniknął w ten sposób — i jest to rzecz nadzwyczajna — ostrej i gniewnej retoryki — co, jak powiedziałem, w owych czasach należało do rzadkości w dyskusjach między chrześcijanami — a jego celem było wyłącznie wskazywanie korzeni duchowych i ożywianie wiary w Kościele. Temu służyła rozległa i głęboka znajomość Pisma Świętego i ojców Kościoła: znajomość ta była także podstawą jego własnej więzi z Bogiem i surowej duchowości, opartej na devotio moderna i mistyce nadreńskiej.

    Charakterystyczną cechą duchowości św. Kanizjusza jest głęboka, bliska przyjaźń z Jezusem. Pisze na przykład 4 września 1549 r. w swoim dzienniku, zwracając się do Pana: «Ty w końcu jakbyś otworzył przede mną serce Najświętszego Ciała, które jak mi się zdawało, widziałem przed sobą, kazałeś mi pić z tego źródła, zachęcając mnie niejako, bym czerpał wodę mojego zbawienia z Twoich zdrojów, o mój Zbawicielu». Potem zaś widzi, że Zbawiciel daje mu strój z trzech części, które nazywają się pokój, miłość i wytrwałość. W tym stroju, złożonym z pokoju, miłości i wytrwałości, Kanizjusz prowadził swoje dzieło odnowy katolicyzmu. Jego przyjaźń z Jezusem — stanowiąca centrum jego osobowości — karmiona miłością do Biblii, miłością do Sakramentu, miłością do ojców, ta przyjaźń w jasny sposób łączyła się ze świadomością, że kontynuuje w Kościele misję apostołów. Przypomina nam to, że każdy prawdziwy ewangelizator jest zawsze narzędziem zjednoczonym z Jezusem i Jego Kościołem i dlatego skutecznym.

    Przyjaźń Piotra Kanizjusza z Jezusem ukształtowała się pod wpływem duchowego środowiska kartuzji kolońskiej, w której przebywał w ścisłym kontakcie z dwoma mistykami kartuzjańskimi: Johannem Lanspergerem, w wersji zlatynizowanej Lanspergiuszem, i Nicolasem van Hesche, w wersji zlatynizowanej Eschiuszem. Później pogłębił doświadczenie tej przyjaźni — familiaritas stupenda nimis — dzięki kontemplacji tajemnic życia Jezusa, którym poświęcone są w dużej części Ćwiczenia duchowne św. Ignacego. Jego wielkie nabożeństwo do Serca Pana, którego najwyższym wyrazem było oddanie się posłudze apostolskiej, dokonane w Bazylice Watykańskiej, na tym właśnie się opiera.

    W chrystocentrycznej duchowości św. Piotra Kanizjusza zakorzenione jest głębokie przekonanie: żadna dusza, troszcząca się o swoją doskonałość, nie może nie oddawać się codziennie modlitwie, rozmyślaniu, co jest naturalnym sposobem, pozwalającym uczniowi Jezusa żyć w zażyłości z Boskim Mistrzem. Dlatego w pismach, które miały na celu duchowe wychowanie ludu, święty mocno podkreśla znaczenie liturgii, komentując Ewangelię, święta, obrzędy Mszy św. i innych sakramentów, a jednocześnie stara się ukazać wiernym, jak potrzebną i piękną rzeczą jest modlitwa osobista, która towarzyszy uczestnictwu w publicznym kulcie Kościoła i je przenika.

    Wartość tego zalecenia i tej metody pozostaje niezmienna, zwłaszcza po tym, jak potwierdził ją w autorytatywny sposób Sobór Watykański II w konstytucji Sacrosanctum Concilium: życie chrześcijańskie nie rozwija się, jeżeli nie umacnia go uczestnictwo w liturgii, zwłaszcza w niedzielnej Mszy św., codzienna osobista modlitwa, silna więź z Bogiem. Pośród licznych zajęć i różnorodnych bodźców, jakich dostarcza nam otoczenie, trzeba codziennie znajdować czas na momenty skupienia przed Panem, by Go słuchać i z Nim rozmawiać.

    Jednocześnie wciąż aktualną i trwałą wartość zachowuje przykład pozostawiony nam przez Piotra Kanizjusza nie tylko w dziełach, ale przede wszystkim przykład jego życia. Uczy on w sposób jasny, że posługa apostolska jest skuteczna i przynosi owoce zbawienia w sercach tylko wtedy, gdy kaznodzieja sam jest świadkiem Jezusa i potrafi być narzędziem do Jego dyspozycji, ściśle się z Nim jednoczy przez wiarę w Jego Ewangelię i w Jego Kościół, spójne moralnie życie i nieustającą jak miłość modlitwę. Odnosi się to do każdego chrześcijanina, który chce z zaangażowaniem i wiernie przeżywać swoje przylgnięcie do Chrystusa. Dziękuję.

    po polsku:

    Serdecznie witam pielgrzymów polskich. W piątek przypada wspomnienie Matki Bożej z Lourdes i Światowy Dzień Chorego. W modlitwie polecajmy Niepokalanej Matce chorych i tych, którzy z miłością pochylają się nad nimi w szpitalach, w domach opieki i w rodzinach. Zobaczmy w twarzach osób chorych oblicze cierpiącego Chrystusa. Niech umacniają nas słowa św. Piotra: «[Krwią] Jego ran zostaliście uzdrowieni» (1 P 2, 24). Wszystkim chorym, wam tu obecnym i waszym bliskim z serca błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 4/2011/Opoka.pl

    _______________________________________________________________________________

    Dzięki jego kazaniom setki Niemców wróciły do Kościoła katolickiego. Dziś wspominamy św. Piotra Kanizjusza

    Pierwszy holenderski jezuita i „drugi apostoł Niemiec po św. Bonifacym” – cytuje Papieża Leona XIII ks. Arkadiusz Nocoń.

    MONOGRAMIST A. E. /WIKIMEDIA COMMONS (DOMENA PUBLICZNA)

    ***

    21 grudnia przypada wspomnienie św. Piotra Kanizjusza (1521-1597), prezbitera i doktora Kościoła. Beatyfikował go Pius IX w 1864 r., a kanonizował Pius XI w 1925 r. W dniu kanonizacji został ogłoszony doktorem Kościoła. Jego relikwie znajdują się w kościele jezuitów we Fryburgu. Jest patronem szkolnych organizacji katolickich w Niemczech.

    Piotr Kanizjusz urodził się w holenderskim mieście Nijmegen, gdzie jego ojcem był burmistrzem. Matka zmarła, gdy był jeszcze młody. Wysłany przez ojca na studia okazał się wybitnie zdolny. Studiował zarówno nauki świeckie jak i teologię na uniwersytetach w Kolonii, Lowanium i Bolonii. Jego młodość przypadła na czasy gwałtownego rozwoju protestantyzmu. Kanizjusz nie pozostał wobec tego faktu bierny, tym bardziej że w pamięci miał słowa matki, która na łożu śmierci przestrzegała męża i synów przed przejściem na protestantyzm.

    W czasie swoich studiów w Niemczech poznał Piotra Fabera, jednego z założycieli zakonu jezuitów i przyszłego świętego. Pod jego wpływem wstąpił do zgromadzenia i został pierwszym holenderskim jezuitą. Znając jego talenty, niedługo po przyjęciu święceń kapłańskich (1546 r.) przełożeni wysłali Kanizjusza tam, gdzie sytuacja katolicyzmu była najbardziej tragiczna, czyli do krajów germańskich. Zadanie odnowienia tam wiary katolickiej wydawało się niewykonalne. Kanizjusz jednak nie poddał się zwątpieniu i z niezwykłą energią przystąpił do pracy: pisał, nauczał, prowadził misje dyplomatyczne, brał udział w dysputach religijnych, zakładał szkoły i domy zakonne (w jednym z nich dał schronienie św. Stanisławowi Kostce, gdy ten zmierzał do Rzymu). Na każdym polu swojej działalności Kanizjusz odnosił sukcesy. Papież Leon XIII nie zawahał się więc nazwać go „drugim apostołem Niemiec po św. Bonifacym”. Faktem jest, że odrodzenie się Kościoła katolickiego w Niemczech było w dużym stopniu jego zasługą.

    Z katechez Papieża Benedykta XVI (9.02.2011): „Co cechowało św. Piotra Kanizjusza? To, że potrafił harmonijnie łączyć wierność zasadom dogmatycznym z szacunkiem należnym każdej osobie (…). Uniknął w ten sposób — i jest to rzecz nadzwyczajna — ostrej i gniewnej retoryki — co w owych czasach należało do rzadkości w dyskusjach między chrześcijanami. Jego celem było wyłącznie wskazywanie korzeni duchowych i ożywianie wiary w Kościele. Temu służyła rozległa i głęboka znajomość Pisma Świętego i ojców Kościoła: znajomość ta była także podstawą jego własnej więzi z Bogiem (…). W swoich pismach, które miały na celu duchowe wychowanie ludu, święty mocno podkreśla znaczenie liturgii (…), a jednocześnie stara się ukazać wiernym, jak potrzebną i piękną rzeczą jest modlitwa osobista, która towarzyszy uczestnictwu w publicznym kulcie Kościoła i go przenika”.

    Mówiło się, że kazania Piotra Kanizjusza były tak przekonujące, iż setki Niemców dzięki nim powróciły do Kościoła katolickiego. Najskuteczniejszym jego „orężem” były jednak jego pisma. Kanizjusz był jednym z założycieli prasy katolickiej i pierwszym jezuitą – literatem. Nie pierwszy i nie ostatni raz sprawdziły się prorocze słowa św. Hieronima, że „nadejdą czasy, w których atrament pisarzy będzie równie ważny jak krew męczenników”. Na szczególną uwagę zasługują napisane przez Kanizjusza „Katechizmy”: mały, średni i duży. Dostosowane do poziomu intelektualnego swoich czytelników, doczekały się ponad czterystu wydań. Sami protestanci przyznali, że to właśnie one wyrządziły reformacji największą szkodę.

    Wspominając św. Piotra Kanizjusza warto zadać sobie pytanie o swoją znajomość Katechizmu: wiara nie jest bowiem zbiorem prywatnych wyobrażeń. Oczywiście można znać na pamięć cały Katechizm i być marnym chrześcijaninem, podobnie jak można nie znać przykazań kościelnych i być męczennikiem wiary. Żyjemy jednak w czasach, w których świat domaga się od chrześcijan jasnych odpowiedzi: słowem i postępowaniem. Katolik musi być na to przygotowany, musi wiedzieć w co wierzy. I niech przestrogą będą dla nas słowa św. Bernardyna ze Sieny: „Największym przyjacielem diabła jest ignorancja w wierze”.

    ks. Arkadiusz Nocoń / www.vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 grudnia

    Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik z Silos, opat
    ***
    Święty Makary

    Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 grudnia

    Błogosławiony Urban V, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Anastazy I, papież
    ***
    Błogosławiony Urban V

    Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich.
    Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 r.
    Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się.
    W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów.
    Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377).
    Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Papież znowu w Rzymie – bł. Urban V

    Papież znowu w Rzymie - bł. Urban V

    bł. Urban V/Henri Segur (PD)

    ***

    Przyszły papież Urban V otrzymał na chrzcie świętym imię Wilhelm. Urodził się w 1310 r. we francuskiej miejscowości Grisac.

    Pochodził z wpływowej rodziny możnowładców- jego ojciec był panem Grisac, a matka nosiła zaszczytny tytuł hrabiny. Jako chłopiec wstąpił Wilhelm do benedyktynów.

    Po otrzymaniu doktoratu obojga praw wykładał na uniwersytetach: w Montpellier, w Tuluzie i Awinionie. Jako znawca prawa i świetny dyplomata nieraz był wysyłany przez papieża z różnymi misjami. Po śmierci Innocentego VI został wybrany na następcę św. Piotra. Miało to miejsce 28 września 1362 r. Jego panowanie przypadało na trudne dla papiestwa lata. Pobyt papieży w Awinionie, początkowo traktowany jako chwilowy, przeciągał się na kolejne lata. Nie tylko jednak ten problem spędzał sen z powiek nowemu pasterzowi Kościoła.

    Urban V- człowiek ogromnych ambicji, zapragnął urządzić krucjatę przeciwko Turkom i zawrzeć unię z Kościołem Wschodnim. O ile pierwszy pomysł skończył się fiaskiem (państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko), o tyle drugi miał szansę na powodzenie. Drogą wielu zabiegów i dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, żeby przybył do Rzymu i pojednał się z Kościołem Łacińskim (1369). Radość nie trwała jednak zbyt długo. Po nieudanej próbie pozyskania ochotników europejskich do obrony przeciwko Turkom syn Jana V Paleologa, Manuel II stracił zainteresowanie unią z papiestwem. W ten sposób rozwiały się wszelkie nadzieje na wypełnienie wielkich i dalekosiężnych planów, jakie snuł na początku swojego pontyfikatu przyszły błogosławiony.

    W pamięci potomnych zapisał się Urban V innym śmiałym przedsięwzięciem. Udało mu się mianowicie uniezależnić od królów francuskich i mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów opuścić Awinion. Do powrotu do Rzymu nagliły go dwie wielkie święte – Katarzyna Sieneńska i Brygida, która miała nawet w imieniu Chrystusa grozić papieżowi rychłą śmiercią, jeśli tego nie uczyni. Jego powrót, pamiętnego dnia 16 października 1367 r. przerwał trwającą 58 lat „niewolę awiniońską”. Możnowładcy nie byli jednak zachwyceni takim obrotem sprawy, powrót papieża oznaczał bowiem koniec ich panowania. Z powodu zamieszek Ojciec święty został zmuszony do powrotu do Awinionu. Pobyt Urbana V w Rzymie trwał zaledwie 3 lata, ale przełom nareszcie został uczyniony, tak że jego następca- Grzegorz XI mógł przenieść stolicę papieską na jej właściwe miejsce (1377).

    Przeżyte trudy i niepokoje tak wyczerpały siły papieża, że zaraz po powrocie do Awionionu ciężko zachorował i wkrótce zmarł. Urban V odszedł do wieczności 19 grudnia 1370r. Ciało błogosławionego zabrał z Awionionu kardynał Anioł Grimoard i przewiózł je do Marsylii, do opactwa św. Wiktora. Przy grobie wkrótce zaczęli modlić się pielgrzymi, pragnący prosić o wstawiennictwo, cieszącego się już za życia opinią świętości, papieża. Pius IX, wiedząc jak wielką czcią cieszył się jego dawnego poprzednik, w roku 1870 zaliczył go w poczet błogosławionych.

    W historii zapisał się Urban, przede wszystkim dzięki przerwaniu słynnej „niewoli awiniońskiej”, ale nie ten czyn wyniósł go do chwały ołtarzy. Zadecydowało o tym całe jego życie- wypełnione modlitwą i dobrymi uczynkami. W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Sam wysoko wykształcony popierał uniwersytety i pomagał ubogiej młodzieży. Starał się zachęcić kapłanów do większej gorliwości. Czynił to także poprzez przykład własnego życia, spędzając długie godziny na modlitwie. Choć po ludzku, w chwili śmierci był człowiekiem przegranym, ponieważ nie spełniło się żadne z jego wielkich marzeń, nie było tak po bożemu. Jego śmiałe postępowanie wkrótce przyniosło efekty i papieże powrócili do Wiecznego Miasta. Sam zaś błogosławiony do tej pory cieszy się dużą czcią wśród wiernych.

    Magdalena Konopka/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________

    Papież, który zatwierdził Uniwersytet Jagielloński w Krakowie – bł. Urban V

    Papież, który zatwierdził Uniwersytet Jagielloński w Krakowie – bł. Urban V

    Bł. Urban V zatwierdza regułę zgromadzenia św. Brygidy – GFreihalter, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Pochodził z francuskiej rodziny szlacheckiej. Został mnichem benedyktyńskim i opatem. Kilkakrotnie był legatem papieskim. Został wybrany następcą św. Piotra, mimo iż nie był wtedy kardynałem. Był szóstym papieżem w okresie tak zwanej ‘niewoli awiniońskiej’ i pierwszym, który powrócił do Rzymu, choć jeszcze nie definitywnie. To on zatwierdził Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. 19 grudnia Kościół wspomina błogosławionego Urbana V, papieża.

    Wilhelm de Grimoard urodził się w 1310 roku w Grisac, w południowej Francji, w rodzinie szlacheckiej. Wstąpił do benedyktynów. Ukończył studia prawnicze i uzyskał tytuł doktora obojga praw. Był profesorem na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Został opatem w Auxerre i w Marsylii.

    700-lecie niewoli awiniońskiej

    Był znawcą prawa i wytrawnym dyplomatą. Dlatego też papieże awiniońscy wielokrotnie korzystali z jego usług, czyniąc go legatem papieskim i powierzając mu delikatne misje.

    28 września 1362 roku, na konklawe w Awinionie, został wybrany na kolejnego papieża, mimo iż nie był wtedy kardynałem. Przyjął imię Urbana V, a koronacja odbyła się 6 listopada.

    Papież Urban od początku swego pontyfikatu miał dwa wielkie cele przed sobą. Chciał zwołać krucjatę przeciw Turkom i osiągnąć unię z Kościołem wschodnim. Nie udało mu się ich osiągnąć. Państwa europejskie, skłócone ze sobą, nie chciały ryzykować konfrontacji z potęgą turecką. Nie udało się też doprowadzić do pojednania Kościołów po części dlatego, że cesarz chciał w zamian pomocy państw europejskich w walce z Turkami, a mniej mu zależało na sprawach kościelnych, a po części dlatego, że Kościół wschodni nie był zainteresowany unią i bojkotował starania papieskie.

    Pałac papieski w Awinionie - Jean-Marc Rosier from http://www.rosier.pro, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsPałac papieski w Awinionie – Jean-Marc Rosier from http://www.rosier.pro, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Urban V od początku swego pontyfikatu kontynuował styl życia mniszego. Przeciwstawiał się luksusowi, jaki panował na dworze papieskim. Nosił habit benedyktyński i oddawał się modlitwie i studiom. Zreformował urzędy papieskie, ograniczał wydatki na utrzymanie dworu, zmniejszył dziesięciny, potępił kumulowanie beneficjów kościelnych. Uważał, że stolice patriarchalne i biskupie, a także większość stanowisk zakonnych powinno być obsadzanych przez papieża.

    Jako człowiek gruntownie wykształcony dbał o uniwersytety i ośrodki naukowe. Sam utrzymywał kilkuset biednych studentów, którzy uczyli się na francuskich uczelniach. Zmienił statuty kilku uniwersytetów i zgodził się na powołanie nowych. To za jego pontyfikatu, w maju 1364 roku, powstał Uniwersytet w Krakowie.

    Wielką zasługą Urbana V było uniezależnienie papiestwa od francuskich władców. Na powrót papieża do Rzymu bardzo naciskała św. Katarzyna Sieneńska i św. Brygida. W kwietniu 1367 roku, potężna armada statków, przewiozła kurię papieską wraz z jej dobytkiem do Rzymu. Urban V zamieszkał na Watykanie, gdyż zabudowania laterańskie były poważnie zniszczone po pożarze z roku 1360. Decyzja papieża o powrocie do Rzymu, choć oczekiwana przez Kościół, nie była w smak wielu kardynałom francuskim, którzy stanowili większość kolegium. Nie była też chętnie widziana przez możnowładców rzymskich, którzy po powrocie następcy Piotra utraciliby władzę i wpływy. Dlatego też Urban V po trzech latach w wiecznym mieście wrócił do Awinionu i dopiero jego następca, Grzegorz XI, w 1377 roku, po 68 latach ‘niewoli’, powrócił na stałe do Rzymu.

    Niewola awiniońska czasem próby dla Kościoła

    Urban V po powrocie do Awinionu ciężko się rozchorował i zmarł 19 grudnia 1370 roku. Początkowo został pochowany w katedrze w Awinionie, a po dwóch latach, jego rodzony brat, kardynał Anioł Grimoard, przeniósł grób do opactwa św. Wiktora w Marsylii.

    Urbana V beatyfikował w 1870 roku Pius IX.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Błogosławiony Urban V, papież

    Patroni dnia -  Święty Anastazy I  i Błogosławiony Urban V (19.12)

    fot. Wikipedia (domena publiczna) , Portrait of pope Urban V

    ***

    Wilhelm urodził się w 1310 roku w Grisac, we Francji (Langwedocja), jako syn Wilhelma Grimoarda, pana tejże miejscowości, oraz Anfelisy, hrabiny Montferrand. Jako chłopiec wstąpił do benedyktynów w Chirac. Po otrzymaniu na uniwersytecie doktoratu z obojga praw, wykładał jako profesor na uniwersytetach w Montpellier, w Tuluzie i w Awinionie. Następnie piastował urząd opata Saint-Germain w Auxerre i w opactwie św. Wiktora w Marsylii. Jako doskonały znawca prawa i dyplomata był nieraz wysyłany z różnymi misjami przez papieży awiniońskich. Wybrany został papieżem po śmierci Innocentego VI w dniu 28 września 1362 roku. Przyjął imię Urbana V. Koronacja odbyła się 6 listopada tegoż roku. Kierował Kościołem przez 8 lat. Od początku założył sobie dwa cele: krucjatę przeciwko Turkom i unię z Kościołem wschodnim. Pierwszy z nich skończył się niepowodzeniem. Państwa Europy, skłócone ze sobą, nie chciały narażać się na tak wielkie ryzyko. Tylko Piotr z Lusignano poszedł za wołaniem papieża, zdobył nawet na krótko Aleksandrię egipską, ale – osamotniony – musiał się wycofać w 1363 r. Sprawa unii zapowiadała się pomyślniej. Drogą wielu zabiegów oraz dyplomacji udało się skłonić cesarza wschodnio-rzymskiego, Jana V Paleologa, aby przybył osobiście do Rzymu i w obecności delegatów papieskich oraz kardynałów pojednał się z Kościołem łacińskim (1369). Cesarz wszakże zażądał w zamian za pojednanie pomocy politycznej przeciwko Turkom, którzy już bezpośrednio zaczęli zagrażać Konstantynopolowi. Sułtani Osman (1289-1362) i Orchan (1326-1359) zajęli już prawie całą Azję Mniejszą. W 1346 roku Turcy Osmańscy przeszli do Europy przez Dardanele. Po klęsce pod Nikopolis (Bułgaria) w 1396 roku, syn Jana V Paleologa, Manuel II (1391-1425), usiłował jeszcze na własną rękę werbować ochotników europejskich, jednak z nikłym powodzeniem. Wysłał również delegatów na sobór do Konstancji w 1417 r., ale sam się już na nim nie zjawił. Ostatecznie więc i ten cel nie został przez Urbana V urzeczywistniony. Wprawdzie na soborze we Florencji (5 lipca 1439 r.) doszło do pojednania, ale dość szybko unia rozpadła się.W odróżnieniu od swojego dworu papież żył skromnie. Wiele czasu poświęcał modlitwie. Sam wysoko wykształcony, popierał uniwersytety i pomagał w studiach ubogiej młodzieży. Nie mogąc wypełnić planów krucjaty i unii, zwrócił szczególną uwagę na karność kościelną, na rozbudzenie gorliwości u kapłanów. Urban V zapisał się w historii tym, że uniezależnił się od królów francuskich i, mimo gwałtownego sprzeciwu kardynałów francuskich, opuścił Awinion i powrócił do Rzymu. Do tego powrotu nagliły papieża św. Katarzyna Sieneńska (+ 1380) i św. Brygida (+ 1373), która papieżowi groziła w imieniu Chrystusa rychłą śmiercią, jeżeli do Rzymu nie powróci. Trzeba było zorganizować prawdziwą flotę, by przewieźć całą kurię papieską i jej dobra. Miało to miejsce 16 października 1367 roku. Niestety, papież nie pozostał w Rzymie długo. Po 58 latach nieobecności papieża w Rzymie możnowładcy rządzili się jak u siebie. Przyjazd papieża zapowiadał koniec ich panowania. Na tle powstałych zamieszek papież został zmuszony do powrotu do Awinionu w 1370 r. Dopiero następca Urbana V mógł już na stałe powrócić do Rzymu w 1377 r. W ten sposób zakończyła się tzw. “niewola awiniońska”, trwająca 68 lat (1309-1377).

    Przeżyte trudy i niepokoje wyczerpały siły papieża do tego stopnia, że zaraz po swoim powrocie do Awinionu rozchorował się ciężko i 19 grudnia 1370 roku przeniósł się do wieczności. Po śmierci Urbana jego ciało zabrał z Awinionu jego brat, kardynał Anioł Grimoard, i przewiózł je do Marsylii, do kościoła opactwa św. Wiktora. Grób papieża był licznie nawiedzany przez wiernych. Pius IX w 1870 roku zaliczył Urbana V w poczet błogosławionych.

    autor: PJ/redakcja@katolicka.bydgoszcz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 grudnia

    Święci męczennicy
    Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat

    Zobacz także:
      •  Święty Auksencjusz, biskup
    ***
    Święci męczennicy wietnamscy
    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 grudnia

    Święty Łazarz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan z Mathy, prezbiter
      •  Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter
    ***
    Święty Łazarz

    Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11).
    Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 grudnia

    Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Adelajda, cesarzowa
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów, dziewica
    ***
    Błogosławiony Sebastian Maggi
    Urodził się około 1414 r. w starym szlacheckim rodzie gwelfów – zwolenników władzy papieża. Mając piętnaście lat wstąpił w swym rodzinnym mieście do dominikanów i przyjął imię Sebastian. Wyróżniał się przywiązaniem do reguł życia zakonnego, gorliwością religijną i czystością życia. Studia ukończył w Padwie.
    Był jednym z największych dominikańskich kaznodziejów swoich czasów. Wygłaszał nauki w Weronie, Padwie, Brescii, Bolonii i Piacenzie. Wiele czasu i energii poświęcił też zreformowaniu lombardzkich klasztorów w Mantui, Brixen i Bolonii. Doprowadził do przeniesienia i przebudowy klasztoru w Mediolanie. W latach 1480-1483 oraz 1495-1496 był generalnym wikariuszem prowincji lombardzkiej. Wtedy to papież Aleksander VI polecił, by Sebastian wystąpił przeciwko reformatorskim działaniom Hieronima Savonaroli, skierowanym przeciwko kurii rzymskiej. Zadanie to było trudne dla Sebastiana, bo był spowiednikiem Hieronima. Stąd też zawsze świadczył na korzyść Savonaroli, gdy ktoś zaatakował go jako człowieka.
    Sebastian Maggi był dobrym przełożonym: surowym wobec siebie, a łagodnym i cierpliwym wobec innych. W drodze na wizytację do jednego z klasztorów zachorował i zmarł w Genui 16 grudnia 1496 r. Sława świętości i cudów przy jego grobie sprawiły, że proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1753 r., a siedem lat później, 15 kwietnia 1760 r., beatyfikował go papież Klemens XIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 grudnia

    Święta Maria Crocifissa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Karol Steeb, prezbiter
    ***
    Święta Maria Crocifissa

    Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości.
    Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności.
    Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr.
    Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 grudnia

    Święty Jan od Krzyża,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Wenancjusz Fortunat, biskup
    ***
    Święty Jan od Krzyża

    Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567).
    W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577).
    W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań.
    15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku.
    Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.
    Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych.
    Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku.
    Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych.
    Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża).
    Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych.
    W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.02.2011

    Św. Jan od Krzyża

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać wielkiej hiszpańskiej mistyczki Teresy od Jezusa. Dziś chcę mówić o innym ważnym świętym tamtych ziem, duchowym przyjacielu św. Teresy, który razem z nią reformował zakonną rodzinę karmelitańską: o św. Janie od Krzyża, ogłoszonym doktorem Kościoła przez papieża Piusa XI w 1926 r., a w tradycji nazywanym doctor mysticus, «doktorem mistycznym».

    Jan od Krzyża urodził się w 1542 r. w Fontiveros, małej miejscowości położonej w pobliżu Awili, w Starej Kastylii; był synem Gonzala de Yepes i Cataliny Alvarez. Rodzina była bardzo uboga, ponieważ ojciec, wywodzący się ze szlacheckiej rodziny toledańskiej, został wypędzony z domu i wydziedziczony, za to że poślubił Catalinę, prostą kobietę, tkaczkę jedwabiu. Wcześnie osierocony przez ojca, Jan mając 9 lat przeniósł się z matką i bratem Franciszkiem do Mediny del Campo pod Valladolid, ośrodka handlu i kultury. Tam uczył się w Colegio de los Doctrinos, a także wykonywał proste prace u sióstr z kościoła-klasztoru św. Magdaleny. Następnie dzięki swoim zaletom i dobrym wynikom w nauce został przyjęty jako pielęgniarz do szpitala Niepokalanego Poczęcia, a potem do nowo założonego w Medinie del Campo kolegium jezuitów. Jan wstąpił do niego mając 18 lat i przez trzy lata studiował tam nauki humanistyczne, retorykę i języki klasyczne. Kiedy kończył naukę, miał już jasną wizję swojego powołania: było nim życie zakonne, a z zakonów obecnych w Medinie najbardziej pociągał go karmel.

    Latem 1563 r. rozpoczął nowicjat u karmelitów w tym mieście i przyjął imię zakonne Maciej. W następnym roku został wysłany na prestiżowy uniwersytet w Salamance, gdzie studiował przez trzy lata sztuki wyzwolone i filozofię. W 1567 r. otrzymał święcenia kapłańskie i wrócił do Mediny del Campo, by odprawić Mszę św. prymicyjną w otoczeniu kochającej rodziny. Wtedy właśnie doszło do pierwszego spotkania Jana i Teresy od Jezusa. Spotkanie to miało decydujące znaczenie dla obojga: Teresa przedstawiła mu swój plan reformy karmelu, również męskiej gałęzi zakonu, i zaproponowała, by włączył się w jego realizację «dla większej chwały Bożej». Młodego kapłana tak bardzo zafascynowały idee Teresy, że został żarliwym zwolennikiem jej projektu. Pracowali razem przez kilka miesięcy, dzieląc się swoimi ideałami i pomysłami, by jak najszybciej otworzyć pierwszy dom karmelitów bosych: do inauguracji doszło 28 grudnia 1568 r. w Duruelo, leżącej na uboczu miejscowości w prowincji Awili. Razem z Janem tę pierwszą zreformowaną wspólnotę męską tworzyło trzech towarzyszy. Odnawiając swoje śluby zakonne zgodnie z pierwotną regułą, wszyscy czterej przyjęli nowe imiona; Jan przybrał wtedy imię «Jan od Krzyża», i pod tym imieniem był później powszechnie znany. Pod koniec 1572 r. na prośbę św. Teresy stał się spowiednikiem i wikariuszem w klasztorze Wcielenia w Awili, w którym święta była przeoryszą. Były to lata ścisłej współpracy i przyjaźni duchowej, które wzbogaciły oboje. Z tego okresu pochodzą też najważniejsze dzieła św. Teresy i pierwsze pisma Jana.

    Włączenie się w reformę karmelitańską nie było dla Jana rzeczą łatwą i opłacił je wielkim cierpieniem. Epizodem najbardziej traumatycznym było porwanie go w 1577 r. i uwięzienie w klasztorze karmelitów dawnej obserwancji w Toledo, związane z niesłusznym oskarżeniem. Święty był więziony miesiącami w warunkach skrajnego niedostatku, wywierano na niego naciski fizyczne i psychiczne. Tam napisał oprócz innych wierszy słynną Pieśń duchową. Wreszcie w nocy z 16 na 17 sierpnia 1578 r. zdołał w burzliwy sposób uciec i schronił się w znajdującym się w tym mieście klasztorze karmelitanek bosych. Św. Teresa i towarzysze ze zreformowanego klasztoru z wielką radością przyjęli jego uwolnienie się, a po krótkim okresie, przeznaczonym na odzyskanie sił, Jan został wysłany do Andaluzji, gdzie spędził 10 lat w różnych klasztorach, przede wszystkim w Granadzie. Pełnił coraz ważniejsze funkcje w zakonie, a w końcu został wikariuszem prowincjalnym, dokończył też pisanie swoich rozpraw o życiu duchowym. Wrócił następnie w swoje rodzinne strony jako członek zarządu generalnego zakonnej rodziny terezjańskiej, która cieszyła się wówczas pełną niezależnością prawną. Zamieszkał w karmelu w Segowii, gdzie pełnił urząd przełożonego tej wspólnoty. W 1591 r. został zwolniony ze wszystkich funkcji i skierowany do nowej prowincji zakonnej w Meksyku. W okresie przygotowań do dalekiej podróży z 10 towarzyszami udał się do odosobnionego klasztoru w pobliżu Jaén, gdzie ciężko zachorował. Znosił wielkie cierpienia z przykładną pogodą ducha i cierpliwością. Umarł w nocy z 13 na 14 grudnia 1591 r., podczas gdy bracia odmawiali jutrznię. Pożegnał się z nimi mówiąc: «Dziś idę śpiewać Oficjum w niebie». Jego śmiertelne szczątki zostały przeniesione do Segowii. Został beatyfikowany przez Klemensa X w 1675 r. i kanonizowany przez Benedykta XIII w 1726 r.

    Jan uważany jest za jednego z najważniejszych twórców liryki w literaturze hiszpańskiej. Jego największe cztery dzieła to Droga na Górę KarmelNoc ciemnaPieśń duchowa i Żywy płomień miłości.

    Pieśni duchowej św. Jan przedstawia drogę oczyszczenia duszy, czyli stopniowe i radosne przyswajanie sobie Boga, aż do momentu, w którym dusza zaczyna czuć, że kocha Boga taką samą miłością, jaką jest przez Niego kochana. W żywym płomieniu miłości idzie dalej w tym samym kierunku, bardziej szczegółowo opisując przemieniające zjednoczenie z Bogiem. Porównaniem, którym posługuje się Jan, jest zawsze ogień: jak ogień, który im bardziej rozżarza i trawi drewno, tym jaśniejszy staje się jego płomień, podobnie Duch Święty, oczyszczający i «umywający» duszę podczas nocy ciemnej, z czasem niczym płomień oświeca ją i ogrzewa. Życie duszy jest nieustannym świętem Ducha Świętego, które daje przedsmak chwały zjednoczenia z Bogiem w wieczności.

    Droga na Górę Karmel przedstawia duchową drogę z punktu widzenia stopniowego oczyszczania duszy, niezbędnego, by wznieść się na wyżyny chrześcijańskiej doskonałości, której symbolem jest szczyt góry Karmel. Oczyszczenie to przedstawione jest jako droga, którą człowiek podejmuje we współpracy z działaniem Boga, by uwolnić duszę od wszelkiego przywiązania bądź uczucia sprzecznego z wolą Bożą. Oczyszczenie, które musi być całkowite, by umożliwić zjednoczenie w miłości z Bogiem, zaczyna się od życia zmysłowego, a na następnym jego etapie, za sprawą trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, zostają oczyszczone intencje, pamięć i wola. Noc ciemna opisuje aspekt «bierny», czyli działanie Boga w tym procesie «oczyszczania» duszy. Swoim własnym wysiłkiem człowiek nie jest bowiem w stanie dotrzeć do głębokich korzeni złych skłonności i przyzwyczajeń: może je jedynie hamować, ale nie potrafi ich całkowicie usunąć. Do tego potrzebne jest specjalne działanie Boga, który radykalnie oczyszcza ducha i go przygotowuje do zjednoczenia w miłości z Sobą. Św.Jan nazywa to oczyszczenie «biernym» właśnie dlatego, że choć dusza je akceptuje, to dokonuje się ono dzięki tajemniczemu działaniu Ducha Świętego, który jak płomień ognia wypala wszystkie nieczystości. W tym stanie dusza poddawana jest wszelkiego rodzaju próbom, jak gdyby otaczała ją ciemna noc.

    Te stwierdzenia, dotyczące głównych dzieł świętego, pozwalają nam przybliżyć się do istotnych elementów jego rozległej i głębokiej nauki mistycznej, której celem jest opisanie bezpiecznej drogi wiodącej do osiągnięcia świętości, stanu doskonałości, do którego Bóg powołuje nas wszystkich. Według Jana od Krzyża, wszystko to, co istnieje, co zostało stworzone przez Boga, jest dobre. Poprzez stworzenia możemy dojść do odkrycia Tego, który zostawił na nich swój ślad. Wiara jest w każdym razie jedynym danym człowiekowi źródłem, pozwalającym poznać Boga takiego, jakim jest — jako Boga jedynego i w trzech Osobach. Wszystko to, co Bóg chciał przekazać człowiekowi, powiedział w Jezusie Chrystusie, swoim Słowie wcielonym. Jezus Chrystus jest jedyną i definitywną drogą do Ojca (por. J 14, 6). Jakiekolwiek stworzenie jest niczym w porównaniu z Bogiem i poza Nim nic nie ma wartości: tak więc, aby osiągnąć doskonałą miłość Boga, każda inna miłość musi upodobnić się w Chrystusie do miłości Bożej. Dlatego św. Jan z naciskiem podkreśla potrzebę oczyszczenia i opustoszenia własnego wnętrza, by przemienić się w Bogu, co jest jedynym celem dążenia do doskonałości. To «oczyszczenie» nie jest tożsame z fizycznym brakiem rzeczy czy nieposługiwaniem się nimi; tym, co sprawia, że dusza staje się czysta i wolna, jest wyeliminowanie wszelkiego nieuporządkowanego uzależnienia od rzeczy. Wszystko musi mieć odniesienie do Boga, który jest centrum i celem życia. W długim i wymagającym trudu procesie oczyszczenia potrzebny jest wysiłek człowieka, ale główną rolę odgrywa Bóg; wszystko, co może zrobić człowiek, to «przygotować się», otworzyć na działanie Boga i nie stawiać Mu przeszkód. Żyjąc cnotami teologalnymi, człowiek uwzniośla się i nadaje wartość swojemu wysiłkowi. Tempo, w jakim rośnie wiara, nadzieja i miłość, odpowiada postępom w dziele oczyszczenia i w stopniowym jednoczeniu się z Bogiem, aż do przemiany w Nim. Kiedy osiąga się ten cel, dusza zanurza się w samym życiu trynitarnym, toteż św. Jan mówi, że wówczas jest ona zdolna kochać Boga taką samą miłością, jaką On ją kocha, ponieważ kocha ją w Duchu Świętym. Dlatego doktor mistyczny twierdzi, że prawdziwe zjednoczenie w miłości z Bogiem nie istnieje, jeśli nie wieńczy go zjednoczenie trynitarne. Na tym najwyższym poziomie święta dusza poznaje wszystko w Bogu i nie potrzebuje już pośrednictwa stworzeń, żeby do Niego dotrzeć. Dusza czuje się ogarnięta miłością Bożą i w pełni się nią cieszy.

    Drodzy bracia i siostry, na koniec pozostaje pytanie: czy ten święty, ze swoim wzniosłym mistycyzmem, tą mozolną drogą na szczyty doskonałości, ma coś do powiedzenia również nam, zwykłym chrześcijanom, którzy żyją w dzisiejszych warunkach, czy też jest przykładem, wzorem tylko dla nielicznych wybranych dusz, które rzeczywiście mogą pójść tą drogą oczyszczenia, mistycznego uwznioślenia? Aby znaleźć odpowiedź, musimy przede wszystkim pamiętać, że życie św. Jana od Krzyża nie było «bujaniem w mistycznych obłokach», było bardzo ciężkie, praktyczne i konkretne, zarówno wtedy, gdy był reformatorem zakonu, kiedy to napotykał wiele sprzeciwów, jak i wówczas, gdy był prowincjałem, a także gdy przebywał w więzieniu u współbraci, gdzie był wystawiony na niesłychane szykany i znęcanie się fizyczne. Było to życie ciężkie, ale właśnie w miesiącach spędzonych w więzieniu napisał on jedno ze swoich najpiękniejszych dzieł. Pozwala nam to zrozumieć, że wędrowanie z Chrystusem, podążanie z Chrystusem, «Drogą», nie jest dodatkowym obciążeniem już wystarczająco ciężkiego brzemienia naszego życia, nie jest czymś, co sprawia, że to brzemię staje się jeszcze cięższe, lecz jest rzeczą zupełnie inną, jest światłem, siłą, która nam pomaga dźwigać to brzemię. Jeśli człowiek ma w sobie tę wielką miłość, ona niejako dodaje mu skrzydeł, i łatwiej mu znosić wszystkie życiowe udręki, ponieważ ma w sobie to wielkie światło; tym właśnie jest wiara: Bóg kocha człowieka, który pozwala, by Bóg kochał go w Jezusie Chrystusie. To otwarcie na miłość jest światłem, które pomaga nam nieść brzemię każdego dnia. A świętość nie jest naszym, bardzo trudnym, dziełem — jest właśnie tym «otwarciem»: otwarciem okien naszej duszy, by światło Boga mogło ją napełnić, niezapominaniem o Bogu, bo właśnie otwieranie się na Jego światło daje siłę, daje radość odkupionych. Módlmy się, by Pan pomógł nam osiągnąć tę świętość, pozwolić Bogu, by nas kochał, co jest powołaniem nas wszystkich i prawdziwym zbawieniem. Dziękuję.

    po polsku:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Św. Jan od Krzyża uczy, że nasze życie jest drogą ku spotkaniu z Chrystusem. Wszystkie nasze radości i troski, całe nasze istnienie powinniśmy widzieć w Jego świetle, otwierając serce na działanie Jego łaski, abyśmy byli coraz bardziej z Nim zjednoczeni. Świętość nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem każdego chrześcijanina. Na tej drodze niech Bóg wam błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________

    Ekspert od nocy – św. Jan od Krzyża

    Ekspert od nocy - św. Jan od Krzyża

    św. Jan od Krzyża/Francisco de Zurbarán

    ***

    Bracia zakonni przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone modlitwie

    Przez noc do światła

    Z jego powodu ks. Karol Wojtyła nauczył się hiszpańskiego i napisał o nim doktorat. Był jednym z największych mistyków w historii Kościoła. Urodził się niedaleko Avila w Hiszpanii w roku 1542. Miał 21 lat, kiedy wstąpił do zakonu karmelitów. Po studiach teologicznych w Salamance w wieku 25 lat został kapłanem. Postanowił zreformować swój klasztor, zaostrzając wymagania reguły. Trafił jednak na silny opór zakonnych braci, którzy przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone życiu duchowemu. W końcu udało mu się uciec z aresztu i dokończyć dzieła reformy karmelitów, których zwano odtąd bosymi. Współpracował ze św. Teresą z Avila. Umarł w wieku 49 lat, upokorzony i pozbawiony urzędów przez swoich współbraci. W swoich dziełach opisał – również językiem poezji – drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem.

    Czego może współczesnych nauczyć św. Jan od Krzyża? Mistyki? Czy to nie za wysokie progi dla nas, goniących za sprawami tego świata, nie mających wiecznie czasu na modlitwę, klecących w biegu kilka zdań do Boga? Rzecz w tym, że wszyscy chrześcijanie są potencjalnymi mistykami. W modlitwie nie chodzi o modlitwę, w modlitwie chodzi o Boga – pisze żydowski mistyk Heschel. Modlitwa nie jest celem, jest środkiem do celu. Jest drogą prowadzącą do spotkania z Umiłowanym. Trzeba tylko zapragnąć tego spotkania. Nie można jednak pożądać Boga, tak jak dobrego obiadu. Św. Jan zwraca uwagę, że przemianie musi ulec sam sposób, w jaki tęsknimy za Bogiem. W naszych pragnieniach dominuje chęć posiadania. Pożądania są jak strzały: przestrzeliwują to, czego chciwie pożądamy. W taki sposób Boga nie można pożądać! Strzała musi zamienić się w puste naczynie, w wyciągnięte puste ręce. Jan od Krzyża wskazuje na Maryję w Kanie. Ona nie powiedziała do Syna: „Daj im pić”, ale „Wina nie mają”. Tutaj nie ma przemocy, nie ma niepokoju. Nie możemy polować na Boga jak myśliwy na łup. Zamiast mówić Bogu: „Jesteś mój”, o wiele bardziej trzeba powtarzać „Jestem twój” (Ps 119,94).

    Św. Jan był specjalistą od „nocy ciemnej”. Na drodze człowieka do Boga nieuniknionym etapem jest przeżycie duchowych ciemności. To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia bliskiego rozpaczy. Słowo „noc” występuje u św. Jana obok słowa „oczyszczenie”. Noc oczyszcza. Ktoś w ciężkiej sytuacji woła nieraz: „Bóg mnie opuścił”. Jan powiedziałby raczej: „Bóg mnie oczyszcza”. Spotkanie z Bogiem jest radością dla naszego najgłębszego ja, ale nasze zewnętrzne ja – mieszkanie egoizmu – buntuje się. Broni się zaciekle, bo czuje, że musi umrzeć. Św. Jan pokazuje, że to, co wydaje się klęską, może być ratunkiem, że żadna przepaść nie jest tak głęboka, a góra tak wysoka, aby nie mogły stać się drogą.

    Człowiek spragniony duchowości szuka jej nieraz u podejrzanych szarlatanów. Czy nie lepiej sięgnąć do klasyków własnej duchowej tradycji. Odkryjemy skarby.
    “Ileż to rzeczy można odkrywać w Chrystusie, który jest jakby ogromną kopalnią z mnogimi pokładami skarbów, gdzie choćby nie wiem jak się wgłębiało, nie znajdzie się kresu i końca. W każdym zaś zakątku tych Jego tajemnic można tu i tam napotkać nowe złoża nowych bogactw”. Te słowa, wskazujące na niezwykłe bogactwo, jakie chrześcijanin znajduje w Jezusie Chrystusie, napisał w swej “Pieśni duchowej”.

    Aby Bóg napełnił mnie sobą, muszę stanąć przed Nim z pustym naczyniem…

    Był jednym z największych chrześcijańskich mistyków, doktorem Kościoła, wybitnym hiszpańskim poetą i reformatorem zakonu karmelitów. Juan de Yepes y Alvarez urodził się niedaleko Avila w roku 1542. Kształcił się w szkole jezuickiej, a następnie na uniwersytecie w Salamance. W wieku 21 lat wstąpił do karmelitów, mając 25 lat przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku spotkał się ze św. Teresą z Avila i zainspirował jej planami zreformowania karmelitanek i karmelitów.

    Wspólnie z nią podjął to dzieło, ale napotkał gwałtowny sprzeciw swoich współbraci. Jego przeciwnicy aresztowali go w Toledo i uwięzili w areszcie, licząc na osłabienie reformatorskich zapędów. W więzieniu Jan napisał jedno z największych swoich dzieł: „Pieśń duchową”. Po 9 miesiącach udało mu się uciec z zakonnego karceru i kontynuować reformę zakonu. Tych, którzy ją przyjęli, zwano odtąd karmelitami bosymi. Umarł w wieku 49 lat w wielkich cierpieniach i upokorzeniu.

    Jan opisał drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem. Najczęstszym źródłem odniesień była dla niego biblijna Pieśń nad pieśniami. Dialog Oblubienicy z Oblubieńcem jest symbolem zjednoczenia człowieka z Bogiem. Język mistyki stapia się w jedno z liryką miłosną, pełną żaru, wręcz zmysłowej miłości.

    Podstawowym przekonaniem św. Jana było to, że dusza musi oczyścić się ze swojego „ja”, aby zostać napełniona Bogiem. Zjednoczenie z Bogiem jest najgłębszą z możliwych radości, ale ponieważ mieszka w nas zbyt dużo egoizmu, nie potrafimy tej radości przeżywać. Nasza pycha, wyobrażenia, pożądania… to wszystko musi umrzeć, a umieranie nie jest przyjemne. Proces oczyszczenia św. Jan nazywa „nocą ciemną”.

    To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia, nieraz bliskiego rozpaczy. Św. Jana od Krzyża przedstawia się nieraz jako człowieka o ponurym charakterze. Nic bardziej fałszywego. Był realistą, traktował na serio walkę z grzechem. Jego dzieła świadczą o tym, że był człowiekiem wielkiej dobroci i wrażliwości na piękno. Owszem, nie szukał rozrywki, ale prawdziwego szczęścia. Umierał z tęsknoty za Bogiem.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl
    (korzystałem z książki W. Stinissena, „Noc jest mi światłem”, którą bardzo polecam)

    ________________________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża narysował ten szkic po mistycznej wizji Ukrzyżowanego. Zobacz!

    ***

    Cristo_San_Juan_de_la_Cruz,_detalle_detalle

    ***

    Niezwykły rysunek, będący esencją duchowości św. Jana od Krzyża, stał się inspiracją dla jednego z dzieł Salvadora Dalego.

    Lektura pism św. Jana od Krzyża, jednego z największych mistyków w dziejach, przybliżyła do Boga rzesze wiernych. Niewielu jednak zna przedstawienie ukrzyżowanego Chrystusa, które święty narysował po jednej ze swoich mistycznych wizji.

    Św. Jan od Krzyża wykonał ten mały szkic (o wymiarach zaledwie 6 x 5 cm) w trakcie pobytu w Avili. Przebywał tam na zaproszenie św. Teresy od Jezusa jako spowiednik karmelitanek w klasztorze pw. Wcielenia w latach 1572-1577.

    Św. Jan od Krzyża i jego rysunek

    Jak donosiły współczesne świętemu kroniki, św. Jan miał wizję ukrzyżowanego Chrystusa, którą przedstawił następnie na skrawku papieru. Święty podarował później rysunek jednej z miejscowych sióstr karmelitanek. Szkic ten przechowywany jest obecnie w tym samym klasztorze w prostym relikwiarzu z pozłacanego drewna i mogą go podziwiać odwiedzający klasztorne muzeum.

    ***

    Cristo_San_Juan_de_la_Cruz,_detalle_detalle

    ***

    Mistyczna wizja świętego

    Genialne dzieło ukazuje martwego Chrystusa w momencie, w którym oddał ducha na krzyżu. Choć szkic jest bardzo małych rozmiarów, nieodmiennie wywołuje w patrzącym wielkie wzruszenie. Porusza zwłaszcza widok rąk, rozdartych w miejscach wbitych w nie gwoździ oraz ramion, wyrwanych ze stawów pod ciężarem zwisającego z krzyża ciała.

    Olbrzymie wrażenie robi też obraz ciężko opadłej na pierś głowy Chrystusa, przez co niewidoczna staje się twarz Zbawiciela. Nogi, nie mogąc stanowić żadnego oparcia dla ciała, uginają się i zapadają pod jego ciężarem.

    Ukrzyżowany Jezus ukazany jest z prawej strony, z góry, jakby z perspektywy Boga Ojca, wzruszonego największą z możliwych ofiarą – z samego siebie – jaką złożył Jego własny Syn na odkupienie za grzechy całej ludzkości.

    Artyzm rysunku św. Jana od Krzyża

    Rysunek pomaga lepiej zrozumieć jeden z tekstów tego Doktora Kościoła pt. Droga na Górę Karmel. Autor opisuje w nim ścieżkę pokonywaną przez duszę do mistycznego zjednoczenia się z Bogiem.

    W tekście odnaleźć można słowa przypisywane Bogu, kierowane do kogoś poszukującego prywatnych objawień. Bóg Ojciec wyjaśnia: „Wszystko już powiedziałem przez Słowo, będące moim Synem i nie mam już innego słowa; czyż mogę ci więcej odpowiedzieć albo objawić coś więcej ponad to?” (2Dg 22, 5.7).

    „Patrz dobrze, a w Chrystusie odkryjesz spełnione i urzeczywistnione swoje pragnienia, a nadto jeszcze wiele więcej… Jeżeli szukasz u mnie słowa pociechy, spojrzyj na mego Syna, posłusznego z miłości ku mnie i uciśnionego, a znajdziesz prawdziwą pociechę” (2Dg 22, 5-6).

    Mistycyzm i artyzm rysunku św. Jana od Krzyża tak bardzo urzekły Salvadora Dalego, że ten w 1951 roku namalował swoje słynne dzieło pt. „Chrystus św. Jana od Krzyża”.

    ***

    Cristo_de_San_Juan_de_la_Cruz,_Dalí

    ***

    Jesús Colina/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ukrzyżowanie według św. Jana od Krzyża

    Św. Jan od Krzyża jest nie tylko autorem traktatów teologicznych, ale również rysunku przedstawiającego ukrzyżowanie Chrystusa, który różni się od popularnych przedstawień tej sceny

    W okresie, gdy Jan od Krzyża był spowiednikiem w klasztorze Wcielenia w Awili, narysował szkic przedstawiający ukrzyżowanego Chrystusa. Wyrażał on w plastyczny sposób jego wizję. Jan posiadał wrodzony talent wzmocniony uduchowionym trybem życia. Często podczas wolnych chwil rzeźbił drewniane postacie Chrystusa. Narysował też jedynego w swoim rodzaju Jezusa Ukrzyżowanego. Niektórzy twierdzą, że niejednego. Minie jeszcze sporo czasu (Jan przebywa w Awili w latach 1572—1577), zanim napisze swoje dzieła. Ale podstawowe idee duchowe kształtujące myślenie Jana od Krzyża już w nim tkwią. Są to między innymi etapy oczyszczenia, które prowadzą do zjednoczenia z Bogiem, w czym pomagają święte obrazy. „Pozwalają ulecieć ku Bogu żywemu” (DGK III 15, 2). Z tej idei narodził się ukrzyżowany Chrystus ojca Jana.

    Pewnego dnia, najprawdopodobniej między 1574 a 1577 rokiem, Jan od Krzyża modlił się w wewnętrznej galerii klasztoru. Nagle objawił mu się ukrzyżowany Chrystus. Natychmiast na kartce papieru naszkicował to, co ujrzał. Była to postać Chrystusa w skrócie perspektywicznym. Ciało Jezusa przypominało skręcony stożek. Sam krzyż był prosty. Ciało martwego Jezusa, z głową opadającą na piersi, było odchylone ku przodowi. Podtrzymywały je gwoździe. Nadprzyrodzona wizja przekształciła się w straszny i okrutny obraz trudny do zaakceptowania w tamtych czasach. Można powiedzieć, że mistycyzm Jana od Krzyża przełamywał estetyczne kanony. Mamy w jego obrazie oszczędność i pewność linii, pełen niepokoju skurcz ciała, głębię przeżyć i genialny skrót perspektywiczny. Jan kontempluje Jezusa, który jest już cieniem człowieka. Jego pokaleczone ciało przybiły do krzyża grzechy ludzi, za których zginął.

    Ten szkic jest czymś wyjątkowym u kogoś, kto, tak jak Jan, nie lubił osobistych zwierzeń, kto niechętnie odnosił się do doznań zmysłowych na drodze życia duchowego. Jest on jednak zgodny z jego upodobaniem dla „obrazów realistycznych i żywych, które pobudzają wolę i pobożność wiernych” (DGK, III 35, 3). Być może jest to także próba wyrażenia czegoś, czego nie można wyrazić słowami. W każdym razie szkic Jana od Krzyża nie jest co prawda cudem, ale nie jest też dziełem czysto ludzkim. To mistyczny impuls wyzwolił zdolności artystyczne Świętego. Mistyk i artysta są w równej mierze autorami tego dzieła. Byłoby błędem przesadnie realistyczne traktowanie wizji, która doprowadziła do powstania szkicu. Najprawdopodobniej Jan ujrzał ją zmysłami wewnętrznymi (w wyobraźni) lub własnym intelektem. Była ona wyraźna i jednocześ-nie zawierała elementy materialne.

    Genialny szkic na wiele lat został zapomniany. Święty podarował go swojej ulubionej córce duchowej, s. Annie Marii od Jezusa. Przechowywała go ona ponad 40 lat. Na światło dzienne został wydobyty podczas procesu beatyfikacyjnego Jana od Krzyża. Wtedy to została wykonana kopia dzieła, którą sporządzono na potrzeby procesu. Kopia ta później zaginęła. Natomiast sam oryginalny szkic s. Anna Maria przekazała przed swoją śmiercią s. Marii Pinel, która umieściła go w specjalnym relikwiarzu. Dzięki temu stał się on dostępny dla biografów Świętego. Jeden z nich zalecił nawet wykonanie ryciny dzieła i umieścił ją w swojej książce o Janie. Był nim Hieronim od św. Józefa. Ta rycina zapoczątkowała obiegowe przedstawianie rysunku Świętego. W pewien sposób różniło się to przedstawienie od oryginału, ale miało duży wpływ na kolejne reprodukcje dzieła. W 1641 r., po śmierci s. Marii Pinel, właścicielki rysunku, został on umieszczony w relikwiarzu, w którym przebywał do 1969 r.

    Ukrzyżowanie według św. Jana od Krzyża

    W XX w. nadszedł czas na odkrycie dzieła mistycznego Jana od Krzyża. Wraz z tym procesem odkryto także szkic ukrzyżowanego Chrystusa. Najwięksi i najwybitniejsi pisarze karmelitańscy i nie tylko poświęcili wiele stron rozważań na temat wizji Świętego. Francuski karmelita bosy, wielki znawca Świętego, Bruno de Jésus-Marie pokazał go dwóm wybitnym malarzom hiszpańskim, José Maríi Sertowi i Salvadorowi Dalí. Sert przypuszczał, że ciało Chrystusa zostało naszkicowane w pozycji horyzontalnej, gdy już stygło. Namalował w związku z tym trzy szkice, na których Chrystus znajduje się w pozycji horyzontalnej. Analiza Serta odbiega od prawdy o oryginalnym szkicu. Dziś wiadomo już z całą pewnością, że Jan od Krzyża wykonał swój rysunek, przedstawiając Chrystusa w pozycji pionowej. Również drugi artysta, Dalí, po swojemu zinterpretował genialne dzieło Świętego. Jego Chrystus św. Jana od Krzyża, wystawiony w Art Gallery w Glasgow, w formie i treści jest inny od oryginału. Postać Chrystusa jest zimna, niewzruszona, wręcz marmurowa i przypomina raczej bóstwo greckie niż dramatycznego i żywego Chrystusa z Kalwarii św. Jana od Krzyża. Również inne prace Dalíego przedstawiające ten temat mają niewiele wspólnego z dziełem Świętego.

    W dobie współczesnej każdy z nas może dzięki milionowym reprodukcjom szkicu św. Jana od Krzyża obcować z tym niepojętym dziełem: owocem kunsztu artystycznego i mistycznego.

    o. Bartłomiej Józef Kucharski OCD/Głos Karmelu 6/2010

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża: Tak drobny, że św. Teresa nazwała go „połówką kapelana”

    ŚWIĘTY JAN OD KRZYŻA

    Fr Lawrence Lew OP/Flickr

    ***

    Siostry i bracia modlili się w intencji jego uwolnienia. Uknuto spisek: podrzucono Janowi kobiece ubranie…

    Głód, którego doświadczył w dzieciństwie, naznaczył bardzo mocno jego fizyczność: był niski i drobny. Tak niski, że w jednym ze swoich listów św. Teresa Wielka nazwała go „połówką kapelana”. Ceniła go bardzo, nawet jeśli, jak widać, była to miłość uszczypliwa. Na współpracy tych dwóch wielkich osobowości oparła się reforma zakonu karmelitańskiego, w tym narodziny karmelitanek i karmelitów bosych.

    Urodzony z mezaliansu

    Ojciec Jana z miłości do jego matki, prostej dziewczyny z ludu, został odrzucony przez swoją szlachetnie urodzoną rodzinę. Został tkaczem, jednak wspólne życie rodzinne nie trwało długo. Zmarł, kiedy Jan miał zaledwie dwa lata. Sytuacja materialna wdowy była tak trudna, że ostatecznie oddała syna do przytułku, żeby przynajmniej zapewnić mu przetrwanie.

    Chłopiec szybko zaczął szukać niezależności, próbował różnych rzemiosł, ale tym, czego najgoręcej pragnął, było kapłaństwo. Problem polegał na braku pieniędzy koniecznych do uzyskania odpowiedniego wykształcenia. Zarabiał niewiele, ale uzbierana kwota wystarczyła mu na to, by w wieku siedemnastu lat zostać uczniem kolegium jezuickiego w Medinie.

    Karmel

    Po czterech latach nauki, w 1563 r., wstąpił do karmelitów, jednak sytuacja duchowa i organizacyjna, jaką tam zastał, była dla niego nie do przyjęcia. Do tego stopnia, że kiedy składał śluby zakonne, w duchu zastrzegł, że przysięga przestrzegać dawnych obserwancji (zasad życia w zakonie), a nie tych, które zastał.

    Mianowano go po święceniach kapelanem jednego ze zreformowanych przez Teresę z Avila klasztorów. To właśnie z tego czasu pochodzi przytoczone wyżej spostrzeżenie świętej. Wkrótce okazało się, że oboje łączy gorące pragnienie odnowy życia karmelitańskiego. Udało się znaleźć fundatora i wkrótce Jan i jeszcze dwóch innych jego braci zamieszkało tam, tworząc pierwszy klasztor karmelitów bosych, czyli zreformowanych.

    Krzyż

    To wtedy Jan zmienił przydomek „od św. Macieja” na „od Krzyża”. Zmiana ta okazała się prorocza. Kiedy liczba powołań w założonej przez niego gałęzi zakonu zaczęła gwałtownie rosnąć, a i wśród karmelitów trzewiczkowych zaczęły się podnosić głosy o potrzebie zmian, stronnictwo zachowania status quo za wszelką cenę postanowiło podjąć drastyczne kroki.

    Jana podstępnie aresztowano, obdarto z habitu i zamknięto w składziku pod schodami – taka hiszpańska wersja Harrego Pottera. Z tym, że Harrego nikt nie głodził ani nie próbował upokorzeniami i chłostą wymusić rezygnacji z realizacji tego, co było jego pochodzącym od Boga powołaniem. Aby Jan nie uciekł, odebrano mu nawet ubranie. Dręczony i uwięziony, układa wtedy swoje najwspanialsze dzieło mistyczne – „Pieśń duchową”.

    Ucieczka

    Oficjalnie karmelici trzewiczkowi nie wiedzieli, gdzie jest Jan, nie można było więc go uwolnić. Siostry i bracia modlili się w intencji jego uwolnienia i wreszcie udało mu się przekazać wiadomość poza klasztor na temat tego, gdzie jest i co się dzieje. Uknuto spisek: podrzucono Janowi kobiece ubranie, w którym opuścił on klasztor, pod którym czekał już na zakonnika wóz. Swoją drogą, jest to ciekawe świadectwo ówczesnego stanu zachowania klauzury u karmelitów, skoro nikogo nie zdziwiła kobieta wychodząca z konwentu.

    Jan, pomimo przeszkód, kontynuował reformę. Zyskała ona poparcie papiestwa i ostatecznie zatwierdzono nowy zakon. Reformator nie dożył uzyskania przez karmelitów bosych autonomii – zmarł dwa lata wcześniej, w 1591 r., odsunięty na margines życia swojej wspólnoty. Pozostawione przez niego pisma są nie tylko arcydziełem poezji, ale też wspaniałymi przewodnikami w życiu duchowym. Choć drobnej postury i doświadczający za życia często odrzucenia Jan ostatecznie okazał się duchowym gigantem.

    Jego wielkość uznano także powszechnie, gdyż w 1926 r. papież ogłosił go jednym z Doktorów Kościoła.

    Elżbieta Wiater/ Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża – od ciemności ku światłu

    Św. Jan od Krzyża – od ciemności ku światłu

    św. Jan od Krzyża (1542-1591) (źr. heiligenlexikon.de)

    ***

    Jan de Yepez urodził się w ubogiej rodzinie w Fontiveros niedaleko Avili w 1542 roku. Rodziny nie stać było na posłanie go do szkoły. Po kolei zdobywał różnego rodzaju zawody: tkacza, krawca i pielęgniarza w szpitalu. Uzbierawszy odpowiednią sumę pieniędzy zaczął naukę w szkole prowadzonej przez jezuitów w Medina del Campo (1559-1563). Pod okiem prawdziwego mistrza, Ojca Bonifacio, nauczył się tam pięknie pisać w języku kastylijskim. Jezuici musieli mu dać się mocno we znaki, bo nigdzie o nich nie wspomina… Mając 21 lat, wstąpił do zakonu karmelitów. Zakon ten przeżywał w drugiej połowie XVI wieku duchowy kryzys, brak mu było gorliwości apostolskiej, dlatego Jan w rok po święceniach zastanawiał się, czy go nie opuścić, by kontynuować swoje życie zakonne w odosobnieniu, w klasztorze kartuzów.

    W takim stanie ducha zetknął się ze św. Teresą z Avila, która od razu rozpoznała w nim kryształowo czystego człowieka, zakochanego w Panu Bogu. Ojciec Jan dał się przekonać, by razem ze św. Teresą od Jezusa przeprowadzić reformę w męskiej gałęzi karmelitów. Rozumiał ją w sposób bardzo prosty, pragnął powrócić ze swoimi braćmi do pierwotnej gorliwości, do modlitwy i do praktykowania umartwień.

    Podobnie jak Reformatorka Karmelu także on doświadczał wielkiego oporu ze strony konfratrów, którzy oskarżali go o różnego rodzaju dziwactwa i dzielenie wspólnoty. Z Rzymu został przysłany wizytator do zbadania całej sprawy.

    W tym czasie wielką pociechą dla św. Jana była nieustanna rozmowa z Bogiem, częsta lektura i medytacja Pisma Świętego, długie adoracje Najświętszego Sakramentu oraz powierzanie we wszystkim swojego życia Bożej Opatrzności. Właśnie pośród największych prób i przeciwności powstawały najgłębsze i najpiękniejsze dzieła hiszpańskiego mistyka. Do najbardziej znanych należy Droga na górę Karmel, w której Święty omówił kolejne etapy, przez jakie musi przejść człowiek wiary, by dojść do coraz doskonalszego zjednoczenia z Bogiem.  

    Św. Jan od Krzyża w poemacie Noc ciemna (Księga II, n. 12) opisuje duchową sytuację człowieka:

    O nieszczęśliwa dolo naszego żywota! W jakim niebezpieczeństwie tutaj żyjemy i z jaką trudnością poznajemy prawdę! To, co jest najjaśniejsze i najprawdziwsze, wydaje się nam ciemne i niepewne. Uciekamy też od tego, czego najwięcej powinniśmy szukać. Idziemy za tym, co jest dla nas zrozumiałe i jasne, choć jest to dla nas najgorsze i na każdym kroku szkodliwe. W jak wielkim niebezpieczeństwie i niepewności żyje człowiek! Jego bowiem wzrok, który powinien by prowadzić do Boga, pierwszy uwodzi go i oszukuje. Jeśli więc chcemy być pewni drogi, musimy zamknąć oczy i wejść w ciemności. Wtedy dusza będzie bezpieczna od nieprzyjaciół, którymi są jej domownicy, czyli jej zmysły i władze! (Dzieła , s. 494).

    Święty Jan od Krzyża przez całe życie kontemplował piękno Jezusa Chrystusa, Słowo, które stało się Ciałem. Chrystus był dla niego Pełnią Objawienia.

    Dzisiaj, w obecnym okresie łaski, kiedy wiara jest już utwierdzona w Jezusie Chrystusie i ogłoszone jest już prawo Ewangelii, nie ma potrzeby pytać Boga dawnym sposobem ani też nie potrzeba, by przemawiał jeszcze i odpowiadał, jak wówczas. Dał nam bowiem swego Syna, który jest jedynym Jego Słowem – bo nie posiada innego – i przez to jedno Słowo powiedział nam wszystko naraz. I nie ma już nic więcej do powiedzenia” (Dzieła,  s. 270).

    W poemacie Żywy płomień miłości napisał, że miłość nigdy nie spoczywa:

    Bo nie masz w sobie już bólu żadnego!

    18. czyli nie sprawiasz już bólu, ucisku i zmęczenia, jak przedtem czyniłeś. Należy bowiem wiedzieć, że płomień Boży, gdy dusza była w stanie oczyszczenia duchowego, tj. gdy dopiero wchodziła w stan kontemplacji, nie był tak przyjemny i słodki, jak w tym stanie zjednoczenia. Zatrzymamy się chwilkę, by to jaśniej wytłumaczyć.

    19. Zanim ten boski ogień miłości wejdzie i złączy się z samą substancją duszy przez jej całkowite i doskonałe oczyszczenie i udoskonalenie, płomień, czyli Duch Święty rani wciąż duszę wyniszczając i pochłaniając niedoskonałości jej złych nawyków. Przez to swe działanie przygotowuje ją Duch Święty do boskiego zjednoczenia i przemiany w Boga przez miłość. (Dzieła, Strofa I,17-19, s. 727-728).

    Będąc przełożonym zreformowanej wspólnoty karmelitów bosych, w dzień Bożego Narodzenia, nasz Święty chodził od celi do celi oznajmiając letrillę o Słowie Bożym (Dzieła, s. 98):

    Dziewica Przenajświętsza

    Ze Słowem Bożym w łonie

    Do ciebie przyjdzie z drogi

    Jeśli Jej dasz schronienie.

    Św. Jan od Krzyża umarł w osamotnieniu 14 grudnia w 1591 roku w klasztorze w Ubedzie w wieku 49 lat. Jego relikwie znajdują się w Segowii. Kanonizowany został w 1726 roku. Z okazji obchodów 400 rocznicy jego śmierci, Jan Paweł II napisał specjalny list, w którym podkreśla aktualność jego mistyki w świecie, który często stawia Boga na margines kultury. I znowu św. Jan od Krzyża jak światło promienuje pośród ciemności niewiary, prowadząc nas do Jezusa Chrystusa, Światłości świata. Warto zatrzymać się nad pięknem jego poezji nasyconej Pismem Świętym:

    Św. Jan od Krzyża

    NAD RZEKAMI BABILONII

    Do słów psalmu 136:

    Nad brzegami rzek płynących

    W Babilońskiej ziemi

    Siadłem w smutku pogrążony,

    Ze łzami gorzkimi.

        Przypomniałem święty Syjon,

        Kres mojej miłości,

        A na słodkie to wspomnienie

        Wzmógł się płacz żałości.

    I złożyłem strój odświętny,

    Wziąłem szare suknie,

    Na gałęziach wierzb zielonych

    Powiesiłem lutnię.

        Wytężyłem me nadzieje

        W Tobie położone –

        Dosięgła mię miłość Twoja,

        Serce me zranione!

    Pragnąłem już skończyć życie,

    Tak mnie przeszywały

    Owe groty w boskim ogniu,

    Gdziem zaginął cały…

        Uwalniając gołębicę

        Mdlejącą w zachwycie –

        Obumarłem cały w sobie

        W Tobie mając życie.

    I dla Ciebie jam się budził

    I znowu umierał –

    Tyś mi bowiem dawał życie

    I znowu odbierał.

        Cieszyli się ludzie obcy,

        Chcieli słyszeć pienia,

        Co się wznoszą na Syjonie

        W hymnach uwielbienia.

    Powiedzcie mi jak mam śpiewać

    Wam pieśń uroczystą,

    Kiedy serce moje tęskni

    Za ziemią ojczystą?

        Niech mój język uschnie w gardle,

        Lgnie do podniebienia,

        Gdybym Ciebie miał zapomnieć

        W ziemi utrapienia.

    O Syjonie, gdybym patrzył

    Na łozy zielone,

    Które szumią tu nad rzeką

    A nie w twoją stronę –

        Gdybym w tobie nie miał myśli

        Serca i kochania,

        Niechaj uschnie ma prawica

        W tej ziemi wygnania!

    O, niech będzie błogosławion

    Bóg mój ze Syjonu,

    Który słusznym gniewem karze

    Córy Babilonu! –

        A podnosi z nędzy małych

        I mnie płaczącego

        Na grań, którą jest sam Chrystus,

        Kres życia mojego!

    Debetur soli gloria vera Deo.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 grudnia

    Święta Łucja, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Odylia (Otylia), opatka
    ***


     
    radiomaryja.pl
    ***
     
    Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy żywot św. Łucji pochodzi z V wieku. Według niego Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Doradziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła wolę wyjścia za mąż i rozdała majętność ubogim; złożyła także ślub dozgonnej czystości. Gdy wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan, kandydat do jej ręki zadenuncjował ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia ok. 304 roku. Święta miała 23 lata (lub 28, bo w życiorysach można spotkać rok 286 jako datę urodzenia).
    Legenda ozdobiła heroiczną śmierć św. Łucji pewnymi szczegółami, których autentyczność trudno sprawdzić. Święta miała być m.in. wiedziona na pohańbienie do domu publicznego, ale żadną siłą nie mogli oprawcy ruszyć jej z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy sędzia nakazał spalić ją na stosie, ogień jej nie tknął. Sędzia wtedy w obawie rokoszu skazał ją na ścięcie. Jednak i to przeżyła. Przyniesiona do domu, poprosiła jeszcze o Komunię świętą i dopiero po jej przyjęciu zmarła. Autor opisu jej męczeńskiej śmierci zostawił nadto przepiękny dialog Świętej z sędzią, swego rodzaju arcydzieło nauki moralnej ku zachęcie chrześcijan i ich podbudowaniu.
    Posiadamy tak mało informacji o św. Łucji, że niektórzy historycy byli skłonni wykreślić ją z Martyrologium Rzymskiego. W roku 1894 znaleziono jednak w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który orzeka, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.
    Relikwie św. Łucji były między rokiem 1204 a 2004 przechowywane w Wenecji, która po 800 latach zdecydowała się je “wypożyczyć” Syrakuzom. Imię Łucji od czasów św. Grzegorza Wielkiego wymienia się w Kanonie rzymskim. Jest patronką Szwecji oraz Toledo; ponadto także krawców, ociemniałych, rolników, szwaczek, tkaczy; orędowniczką w chorobach oczu.
    W Skandynawii otoczona jest wielkim kultem. Jej wspomnienie jest świętem światła, kiedy to dzieci zgodnie z tradycja idą w pochodzie prowadzonym przez dziewczynę w wieńcu z zapalonymi świecami na głowie. Tradycja wróżb w dzień św. Łucji spotykana jest także w innych krajach, choćby u słowackich górali. Polscy górale także pamiętają o św. Łucji – od tego dnia przepowiadają pogodę na cały kolejny rok. Jest to również tradycyjny dzień rozpoczęcia przygotowań do Godów.
    W ikonografii przedstawia się św. Łucję w stroju rzymskiej niewiasty z palmą męczeństwa w ręce i z tacą, na której leży para oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała sobie oczy wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy “oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka od chorób oczu, że nawet Dante modlił się do niej, kiedy zaczął chorować na oczy (Raj, Pieśń 32, 136). Atrybutami św. Łucji są: lampa, miecz, palma męczeństwa, płomień u stóp; na tacy oczy, które jej wyłupiono; sztylet.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Oczy Łucji

    Oczy Łucji

    Lorenzo Lotto (PD)

    ***

    Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa – odpowiedziała Paschazjuszowi Łucja.

    Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi.

    Podobno miała tak duże i piękne oczy, że ściągała na siebie uwagę wszystkich. Matka przeznaczyła ją dla pewnego dobrze urodzonego młodzieńca. Dziewczyna złożyła jednak ślub czystości. Odtrącony zalotnik zemścił się, donosząc władzom, że jego niedoszła żona jest chrześcijanką. Było to w czasach wielkiego prześladowania, wznieconego edyktami cesarza Dioklecjana. Tak zaczęła się historia męczeństwa świętej Łucji.

    Żyła na przełomie III i IV wieku. Pochodziła z bogatej rzymskiej rodziny z Syrakuz. Ojciec zmarł wcześnie, a matka, Eutychia, wkrótce ciężko zachorowała. – Kochana matko, bądź dobrej myśli; jeśli szata Pana Jezusa zdoła uleczyć chorych, jakże by nie mieli tego uczynić święci, którzy krew i życie swe dla Niego oddali i których Chrystus miłuje jako swych przyjaciół i braci? – przekonywała Łucja. Razem udały się na pielgrzymkę do grobu świętej Agaty w Katanii. Tam pogrążona we śnie dziewczyna ujrzała kobiecą postać otoczoną aniołami. Święta Agata miała wówczas powiedzieć, że to dzięki wierze Łucji Eutychia odzyskała zdrowie.

    Właśnie po tym wydarzeniu Łucja złożyła swoje śluby. Wyrzekła się wszelkich ziemskich przyjemności, swój majątek zaczęła rozdawać ubogim. To jeszcze bardziej rozwścieczyło młodzieńca, który starał się o jej rękę. Wydał ją w ręce namiestnika Paschazjusza, ten zaś kazał jej złożyć ofiarę bogom rzymskim. Gdy dziewczyna odmówiła, namiestnik rozkazał, by zamknięto ją w domu publicznym. – Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa – odpowiedziała Paschazjuszowi Łucja. By się oszpecić, wydłubała sobie oczy. Według legendy zostały one w cudowny sposób przywrócone.

    Nie udało się wyprowadzić Świętej z sali sądowej – żadną siłą nie można było ruszyć jej z miejsca. Polewano ją wrzącym olejem i próbowano podpalić – również bez skutku. Wreszcie jeden z oprawców wbił miecz w szyję dziewczyny. Męczennica żyła jednak jeszcze przez kilka godzin i zdążyła przyjąć Ciało i Krew Pańską. W chwili śmierci miała zaledwie 23 lata.

    Oczy Łucji

    Proces św. Łucji/Lorenzo Lotto

    ***

    W ikonografii Święta przedstawiana jest z mieczem lub sztyletem i raną na szyi. Jej atrybutami są palma – znak męczeństwa i jednocześnie zwycięstwa, oraz lampka oliwna lub świeca (jej imię znaczy tyle co „niosąca światło”). Często widzimy ją również z tacą, na której leży para oczu. Jest patronką niewidomych i osób mających problemy ze wzrokiem. Modlił się do niej m.in. Dante, kiedy chorował na oczy, dlatego święta Łucja patronuje także pisarzom. O jej wstawiennictwo proszą zresztą ludzie wielu zawodów: krawcy, rolnicy, szwaczki i tkacze. Wszyscy możemy się od niej uczyć takiego patrzenia, którego zasięg wykracza poza nasz – poznawalny za pomocą zmysłów – świat.

    Co z tym przysłowiem
    Jest w Polsce przysłowie: ”Święta Łucja dnia przyrzuca”. Wydaje się to nielogiczne. Przecież dnia zaczyna przybywać dopiero po Bożym Narodzeniu, a nie 13 grudnia! Odpowiedź jest zaskakująca: kiedyś dzień świętej Łucji przypadał dwa tygodnie później, właśnie w okolicy świąt. W XVI wieku jednak nasi przodkowie zrezygnowali ze starożytnego kalendarza juliańskiego i wprowadzili ulepszony – gregoriański. Dzień św. Łucji w nowym kalendarzu cofnął się na 13 grudnia. Ale przysłowie, wbrew logice, przetrwało… Szwedzi (zobacz tekst wyżej) też świętowali kiedyś dzień świętej Łucji dwa tygodnie później, kiedy dnia już zaczynało przybywać. Szwecja wprowadziła kalendarz gregoriański dopiero w 1753 roku, aż 170 lat po Polsce.

    Śmierć nastolatki
    Ta śliczna, młoda dziewczyna wcale nie musiała umierać. Wystarczyło, żeby wyparła się wiary. Ale się jej nie wyparła nawet na torturach. Rzymski kat zabił ją więc mieczem.

    Historia życia i bohaterska śmierć młodziutkiej Łucji zrobiły wielkie wrażenie na chrześcijanach. Ogłoszono ją świętą. Łucja mieszkała w Syrakuzach na Sycylii. Zginęła około roku 304. Prawdopodobnie była nastolatką, miała około 18 lat. Niestety, o świętej Łucji mało wiemy. Dopiero dwieście lat po jej śmierci znalazł się człowiek, który opisał jej życie. W jego opowieści prawda o życiu tej świętej dziewczyny jest już pomieszana z legendami. Imię Łucja – po łacinie Lucia – znaczy: ”urodzona o wschodzie słońca”. Według zachowanych opowieści o jej życiu, dziewczyna złożyła ślub dożywotniej czystości i rozdała swój majątek ubogim. Jedno i drugie musiało bardzo oburzyć chłopaka, który starał się o jej rękę. Odtrącony wielbiciel poszedł więc do urzędników i oskarżył Łucję, że jest chrześcijanką. Akurat trwało wielkie prześladowanie chrześcijan, które rozpętał cesarz Dioklecjan.

    Święta Łucja przypomniała o sobie także w naszych czasach. W XIX wieku w Syrakuzach odnaleziono katakumby świętej Łucji. W 1894 roku odkryto jej napis nagrobkowy.

    Szymon Babuchowski/wiara.pl

    _________________________________________________________

    Arcydzieło moralności

    Wikipedia

    ***

    Dialog świętej z sędzią przed jej śmiercią męczeńską nazywany jest arcydziełem nauki moralnej.

    Święta Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. W Żywotach Świętych z 1937 r. czytamy: „Była ona jedynaczką bogatej, chrześcijańskiej wdowy Eutychii z Syrakuz i otrzymała od niej staranne wychowanie”. Łucja była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Łucja usłyszała wówczas: „Siostro Łucjo, czemuż domagasz się ode mnie tego, co sama wyświadczyć możesz swej matce? Wiara twoja pomogła ci, ponieważ Eutychia już odzyskała zdrowie. Przez ciebie zasłyną Syrakuzy, gdyż dziewictwo jest miłym Chrystusowi mieszkaniem” (tamże). Łucja wróciła do Syrakuz i złożyła ślub dozgonnej czystości.

    Wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan – za cesarza Dioklecjana – i kandydat do jej ręki oskarżył ją przed namiestnikiem Paschazjuszem o wyznawanie wiary chrześcijańskiej. Paschazjusz natychmiast wezwał Łucję i kazał jej złożyć ofiarę bogom rzymskim, jednak nawet tortury nie złamały bohaterskiej dziewicy. Została ścięta mieczem.

    W Żywotach Świętych znajdziemy niezwykły dialog między świętą a jej sędzią:

    „Łucja: «Wspieranie wdów i sierot, zostających w niedoli, jak to robiłam przez trzy lata, jest ofiarą miłą Bogu. Teraz już nie mam nic do rozdania, sama więc siebie ofiaruję, prosząc Boga, aby raczył przyjąć mą ofiarę».

    Paschazjusz: «Mów takie brednie chrześcijanom, nie mnie. Straciłaś swój majątek z rozpustnikami!».

    Łucja, z powagą i godnością: «Majątku dobrze użyłam, a od pokalania duszy i ciała Bóg dobrotliwy ustrzec mnie raczy».

    Paschazjusz: «Zamilkniesz, gdy cię każę ochłostać!».

    Łucja: «Powiedziałam tylko to, czym mnie natchnął Duch Święty».

    Paschazjusz: «A zatem Duch Święty mówi przez ciebie?».

    Łucja: «Tak jest. Ludzie czyści i niepokalani są przybytkami Boga i mają w sobie Ducha Świętego».

    Paschazjusz: «Każę cię zawieźć do domu nierządnic, tam cię odstąpi Duch Święty».

    Łucja: «Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mego dziewictwa»”.

    Warto dodać, że w 1894 r. znaleziono w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który informuje, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.

    Święta Łucja, dziewica i męczennica ur. ok. 286 r. zm. 13 grudnia ok. 304 r.

     ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________________

    Święta Łucja chodzi po Szwecji

    Św. Łucja - popularna patronka Szwedów

    św. Łucja –popularna patronka Szwedów/Francesco del Cossa, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Kiedy Mika Larsson była jeszcze uczennicą, co roku w dzień świętej Łucji (13 grudnia) zrywała się około czwartej rano. I już za chwilę szła z rówieśnikami budzić nauczycieli w ich domach. – Tradycja związana z dniem świętej Łucji ma dla nas, Szwedów, wielkie znaczenie – mówi dzisiaj pani Mika, radca do spraw kultury ambasady szwedzkiej w Warszawie. Mika Larsson budziła swoich nauczycieli ubrana w białą suknię. Szła do nich pogrążonymi we śnie uliczkami z zapalonymi świeczkami we włosach.

    – Białe suknie mieli nawet chłopcy. Ale oni trzymali świece w rękach – wspomina. – Szliśmy ze śpiewem. A kiedy już nauczyciela obudziliśmy, częstowaliśmy go piernikami i gorącym glegiem, czyli alkoholem, w którym jest bardzo dużo pieprzu. Dzień świętej Łucji to w Szwecji jedyny dzień w roku, w którym alkoholu, właśnie glegu, może skosztować młodzież – dodaje.

    Dzisiaj szwedzka młodzież już nie wyrywa ze snu swoich nauczycieli. Nadal jednak po ulicach przechodzą procesje rozśpiewanych ludzi. Na ich czele idzie przebrana za Łucję dziewczyna w białej sukni i przewiązana czerwoną szarfą. W jej włosach nie palą się już prawdziwe świece, a lampki na baterie. Rolę świętej Łucji najczęściej odgrywają długowłose blondynki. Ewangelicy nie uznają świętych. W przeciwieństwie do katolików nie proszą świętych o modlitwę do Pana Boga. Skąd więc sympatia do świętej Łucji w protestanckiej Szwecji? 

    – Przeciętny Szwed nie wie, skąd ta Łucja rzeczywiście przychodzi. Wie tylko, że ona przychodzi ze światłem, kiedy jest najbardziej ciemno wokół nas. My w Szwecji jesteśmy tego światła bardzo spragnieni. Kiedy noc jest najdłuższa, wtedy nam jest potrzebna po prostu nadzieja – mówi Mika Larsson.

    Szwedom nie przeszkadza też, że święta Łucja żyła bardzo daleko od ich ojczyzny: w Syrakuzach na Sycylii. – Większość Szwedów nawet tego nie wie… – mówi pani Mika. I dodaje, że ta tradycja przywędrowała do Szwecji z terenu Niemiec.

    Do dzisiaj szwedzkie dzieci i młodzież zrywają się w dzień świętej Łucji o czwartej lub o piątej rano. – Mają wtedy prawo robić w kuchni, co chcą. Rodzice w tym czasie wstać nie mogą, muszą grzecznie leżeć i czekać, aż dzieci przygotują poczęstunek. Dopiero kiedy taca z pierniczkami, glegiem i mnóstwem zapalonych świec jest już przygotowana, dzieci idą z nią budzić rodziców – relacjonuje Mika Larsson.

    Przemysław Kucharczak/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Oblubienica, symbol światła – św. Łucja

    Oblubienica, symbol światła – św. Łucja 

    Procesje światła w dzień św. Łucji – Claudia Gründer/www.creativecommons.org/Wikimedia Commons

    ***

    Dwa krańce Europy – Szwecja i Włochy. Daleko od siebie i idące innymi drogami wiary – protestanci i katolicy. Oba kraje łączy święta Łucja, którą Kościół wspomina 13 grudnia. Jest patronką Szwecji i opiekunką sycylijskich Syrakuz i bardzo popularną męczennicą, szczególnie w południowych Włoszech. Ta sama święta, ale czy to samo wspomnienie?

    13 grudnia przez Szwecję wędrują procesje ubranych na biało dziewcząt, z których jedna ma na głowie koronę ze świec, to „oblubienica Łucja”. Dzieci szykują przedstawienia, przygotowywane są specjalnie wypieki – bułeczki z szafranem i rodzynkami. We Włoszech również pojawiają się różnorodne słodycze, kojarzone z oczami Łucji, których według legendy sama kazała się pozbawić. Po obu stronach Europy zwyczajów jest wiele.

    Warto jednak pamiętać, że o ile we Włoszech odwoływanie się do św. Łucji ma długą tradycję, to w Szwecji świętowanie ma inny charakter, albo raczej źródła. Mieszają się w niej nie tylko katolicka historia Skandynawii, do której kult świętej prawdopodobnie przywędrował przez Niemcy, ale istotnym jest przede wszystkim fakt, że wśród protestantów, a taka od wieków jest Szwecja, święci nie są otaczani czcią.

    Na północy Łucja jest przede wszystkim symbolem światła. Jest tą, która zapowiada nadchodzącą zmianę – dłuższe dni. Kiedyś, według kalendarza juliańskiego, jej wspomnienie naznaczone było na czas, gdy świat ginął w mrokach najdłuższej nocy w roku.  Pobrzmiewają w nim też staronordyckie tradycje. Ponadto to wielkie współczesne szwedzkie świętowanie – pochody przemierzające Szwecję – to pomysł stosunkowo młody. Pierwszy wyruszył dopiero pod koniec lat dwudziestych XX wieku. Dziś obchody „Luciadagen” to również wybory tej jednej najpiękniejszej, można powiedzieć „miss”. Takie pomieszanie wątków, a też i laicyzacja sprawia, że są i ci, którzy świętują, ale nie potrzebują wiedzieć skąd pochodziła i kiedy żyła ta, na cześć, której jest to przysłowiowe „zamieszanie”.
    A jej historia to bardzo odlegle czasy – Syrakuzy, III i początek IV wieku.

    Św. Łucja - Riccardo Spoto, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. ŁucjaRiccardo Spoto, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W najstarszym żywocie św. Łucji, spisanym dopiero w V wieku oraz w legendach, którymi obrosło jej życie, a zwłaszcza moment śmierci, znajdujemy informacje wskazujące na jej znakomite pochodzenie. Łucja – jedynaczka z bogatej rodziny miała zostać żoną młodzieńca ze szlachetnego rodu, ale choroba matki i odbyta w intencji uzdrowienia pielgrzymka do grobu św. Agaty w Katanii na Sycylii zmieniły jej losy. Przepowiednia, którą usłyszała była dramatyczna – męczeńska śmierć za wiarę i konieczność przygotowania się do niej.

    Po tym wydarzeniu Łucja wycofała się z obietnicy małżeństwa, złożyła ślub czystości i rozdała swój majątek. Natomiast odtrącony narzeczony oburzony tym, co się stało, zemścił się. Oskarżył ją o to, że jest chrześcijanką, a był to czas prześladowań prowadzonych przez Dioklecjana. Postawiona przed namiestnikiem Paschazjuszem Łucja nie wyrzekła się wiary, za to – prawdopodobnie 13 grudnia 304 roku – została ścięta mieczem.

    Ale zanim to nastąpiło próbowano ją złamać. Ponieważ nie chciała złożyć ofiary rzymskim bożkom, miała zostać oddana do domu publicznego, ale jak powiedziała: Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mojego dziewictwa. Poza tym nie udało się jej ruszyć z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy kazano obłożyć ją drewnem i słomą, które były polane olejem oraz smołą, a następnie podpalić, okazało się, że płomienie jej nie tknęły. Łucja przetrwała też cios mieczem. Przyniesiona do domu poprosiła o Komunię świętą i dopiero wtedy zmarła.

    Ciało nie skala się, jeśli duch się na to nie zgodzi. Każdy gwałt zadany mi wbrew woli podwoi zasługę mojego dziewictwa.

    Dziś jej relikwie, po setkach lat spędzonych w Wenecji, spoczywają w Syrakuzach. Znajdują się w mieście, gdzie w 1894 roku odkryto grób wystawiony przez służącą swojej pani – Łucji właśnie, co było o tyle istotne, że niektórzy historycy chcieli tę świętą usunąć z Martyrologium Rzymskiego (czyli oficjalnego spisu świętych i błogosławionych Kościoła Katolickiego) ze względu na nikłą ilość informacji. I choć rzeczywiście legendy dominują w przekazach, to trwający kult oraz to co niesie archeologia jest potwierdzeniem istnienia Lucji.

    W ikonografii święta jest przedstawiana jako rzymska niewiasta z palmą męczeństwa w jednej ręce, w drugiej zaś ma naczynie, na którym umieszcza się dwoje oczu. Oczy to nawiązanie do męczeństwa. Według niektórych wyłupiono je Łucji w trakcie tortur. Inni mówią, że sama kazała je usunąć, bo były tak duże i piękne, że zwracały uwagę oprawców. Dlatego też to, że św. Łucja jest patronką, do której zwracamy się w chorobach oczu nie będzie zaskoczeniem. Podobno Dante modlił się do niej, kiedy tracił wzrok.

    Ponadto szukając jej wizerunków powinniśmy zwracać uwagę na takie atrybuty jak: lampa, miecz, płomień u stóp i sztylet.

     o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Zobacz także:
      •  Święty Finian, opat
      •  Błogosławiony Hartmann, biskup
    ***
    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.
    Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni.
    Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci.
    Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów.

    Matka Boża z Guadalupe - Opiekunka nienarodzonych

    Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”.
    Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej.
    3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe.

    Obraz nie ręką ludzką uczyniony!

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe

    fot. Zakon Rycerzy Kolumba

    ***

    Podobnie jak pośmiertne odbicie ciała Jezusa na Całunie Turyńskim, cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dla współczesnej nauki niewytłumaczalną zagadką. Kroniki mówią, że podczas objawień w 1531 r. Matka Boża zostawiła swoje odbicie na tilmie Indianina Juana Diego.

         Tilma jest wierzchnim odzieniem Indian, rodzajem obszernego płaszcza utkanego z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa ayate). Kolorem przypomina surowe płótno lniane. Materiał utkany z tych włókien po 20 latach ulega całkowitemu rozpadowi, a z powodu szorstkiej i nierównej powierzchni oraz rzadkich splotów absolutnie nie udałoby się na nim namalować żadnego obrazu. Naukowe badania płótna, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe, przeprowadzone w 1976 r. potwierdziły, że jest to materiał utkany z włókien agawy. Fakt, że na tej “kaktusowej” tkaninie znajduje się obraz, który jest prawdziwym arcydziełem, i że sama tkanina przetrwała w idealnym stanie przez 470 lat, nie wykazując choćby najmniejszych znaków rozpadu, zdumiewa wszystkich, a szczególnie świat nauki.

    Zadziwiająca jest ciągła świeżość barw tego niesamowitego obrazu oraz brak na nim zanieczyszczeń pomimo faktu, że przez ponad 100 lat wisiał nie zabezpieczony żadnym szkłem, wystawiony na bezpośrednie działanie różnych destruktywnych czynników, między innymi dymu kadzideł, palonych perfum, sadzy i spalającego się wosku z niezliczonych wotywnych świec. Słynny meksykański malarz Miguel Cabrera pisze, że w 1753 r. widział, jak przez dwie godziny, około 500 razy, pielgrzymi dotykali obrazu różnego rodzaju przedmiotami, które mieli ze sobą. Każdy inny obraz, który by się znajdował w podobnych warunkach, szybko uległby zniszczeniu, zaczernieniu i stałby się nierozpoznawalny. Natomiast obraz z Guadalupe nie jest w ogóle zniszczony. Badania naukowe wykazały, że z niewyjaśnionych przyczyn materiał, na którym odbity jest obraz Matki Bożej, w ogóle nie przyjmuje kurzu, odpycha insekty, bakterie i grzyby.

         Profesor Philip Callahan z Uniwersytetu na Florydzie, który badał obraz z Guadalupe w 1979 r., w swoim raporcie napisał, że z jednej palącej się wotywnej świecy jest emitowanych ponad 600 mikrowatów. W zamkniętym pomieszczeniu przy setkach palących się świec i tysiącach pielgrzymów powstaje tak wielkie zanieczyszczenie, że w krótkim czasie powinno nastąpić całkowite wyblakniecie kolorów i zniszczenie samego obrazu. Święty obraz Matki Bożej z Guadalupe wydaje się jednak całkowicie uodporniony na wszelkiego rodzaju niszczące oddziaływania.

         Fakt doskonałego zachowania płótna oraz delikatnych kolorów, w całym ich bogactwie i świeżości, wprawia w prawdziwe zdumienie wszystkich ekspertów i znawców sztuki. Wielu sceptyków i racjonalistów w konfrontacji z faktami, które odkryli, badając święty obraz, odrzuciło swój sceptycyzm i niewiarę, klękając przed tajemnicą niewidzialnego Boga. I tak na przykład słynny meksykański architekt Ramirez Yasguez, któremu w 1975 r. powierzono zaprojektowanie nowej bazyliki w Guadalupe, otrzymał pozwolenie na dokładne zbadanie obrazu Matki Bożej. Wyniki tych badań były dla niego tak wielkim intelektualnym i duchowym wstrząsem, że porzucił swój agnostycyzm i stał się gorliwym katolikiem.

         O nadprzyrodzonym pochodzeniu obrazu Matki Bożej z Guadalupe świadczy również jego cudowne zachowanie przed zniszczeniem podczas różnych nieszczęśliwych okoliczności i wypadków w ciągu jego wielowiekowej historii. I tak na przykład: w 1791 r. robotnikowi czyszczącemu srebrną ramę przypadkowo wylała się na powierzchnię obrazu cała butelka kwasu azotowego. Ku wielkiemu zdziwieniu i ogromnej radości pracownika wylany kwas nie zostawił najmniejszego śladu. Podczas krwawych prześladowań Kościoła w latach 20. ubiegłego wieku, za rządów Plutarco Callesa, za sprawowanie posługi kapłańskiej tysiące księży skazano na karę śmierci. Ateistyczno-masoński reżim zamknął wszystkie kościoły w Meksyku, nie odważył się jednak zamknąć Bazyliki w Guadalupe. Wrogowie Kościoła uciekli się jednak do diabolicznego planu zniszczenia obrazu Matki Bożej i zabicia większości hierarchów. 14 listopada 1921 r. agenci rządowi ukryli w wazonie na kwiaty bardzo silną bombę zegarową i podłożyli pod cudownym obrazem. Bomba wybuchła o godz. 1030 w czasie odprawiania pontyfikalnej Mszy św. Potężny wybuch wstrząsnął całą Bazyliką, niszcząc posadzkę, marmurowy ołtarz i witraże w oknach, cudem nikt nie został zabity, tylko niektórzy odnieśli lekkie rany. Kiedy po wybuchu opadł kurz, okazało się, że obraz jest nienaruszony, przed zniszczeniem uchronił go duży metalowy krucyfiks, który wygiął się na skutek eksplozji.

         W ciągu wielowiekowej historii obraz z Guadalupe wielokrotnie poddawano bardzo szczegółowym badaniom. Różni naukowcy i eksperci w dziedzinie malarstwa chcieli stwierdzić, czy rzeczywiście jest możliwe wytłumaczenie jego powstania na drodze naturalnej. Wszystkie badania wykonywane za pomocą mikroskopów, promieniowania podczerwienią i innych najnowocześniejszych metod wskazują, że obraz nie został namalowany ludzką ręką.

         Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii, niemiecki profesor Richard Kuhn z Heidelbergu, w 1936 r. poddał bardzo szczegółowym badaniom włókna wzięte z materiału, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe. Naukowiec ten stwierdził, że barwniki, które zostały użyte do wyrażenia kolorów na obrazie, w ogóle nie są znane nauce. Nie są pochodzenia ani zwierzęcego, ani roślinnego, ani mineralnego. Użycie syntetycznych kolorów zostało również wykluczone. Badania mikroskopowe obrazu w 1946 r. wykazały że w ogóle nie ma na nim śladów pędzla, wstępnego szkicu czy podpisu artysty. To samo potwierdziły badania w 1954 r. i 1966 r. innej grupy naukowców pod przewodnictwem prof. F. Camps Ribera. Znawcy problematyki są zgodni, że obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dziełem, którego nie byłby w stanie namalować żaden nawet najgenialniejszy malarz.

         Już w 1929 r. profesjonalny fotograf Alfonso Gonzales, po wielokrotnym powiększeniu twarzy Matki Bożej odkrył, że w Jej oczach widać wyraźnie odbitą twarz człowieka z brodą. To odkrycie sprowokowało całą serię szczegółowych badań oczu Matki Bożej, przeprowadzonych w latach 50., 60., 70. i 80. XX wieku. Wszyscy badacze są zgodni, że oczy Maryi wyglądają jak oczy żywej osoby i posiadają nadzwyczajną głębię. Widoczne jest w nich zjawisko refleksu, występujące tylko u żywych ludzi, którego nie można odtworzyć przy pomocy nawet najdoskonalszych technik malarskich. Naukowcy dokonali powiększeń oczu Maryi aż 2500 razy. Pozwoliło to im odkryć w oczach Matki Bożej odbicie postaci 12 osób. Została utrwalona w nich scena spotkania Juana Diego z arcybiskupem Zumarragą i osobami mu towarzyszącymi, w czasie którego dokonał się cud powstania wizerunku Niepokalanej na tilmie Indianina. Odbicie tej sceny w oczach Maryi jest tak perfekcyjne, że widać nawet takie szczegóły, jak np. łzy wzruszenia, kolczyki, sznurowadła indiańskich sandałów, łysego człowieka z białą brodą, Indianina z orlim nosem, brodą i wąsami przylegającymi do policzków itd. Ta precyzyjna doskonałość mikroskopijnego obrazu wyklucza możliwość namalowania go przez człowieka. Naukowcy są zgodni, że podobnego zjawiska nigdy nie udało się zaobserwować na żadnym obrazie ani fotografii. Badania te przeprowadzili najwybitniejsi naukowcy w dziedzinie optyki i okulistyki: prof. Charles Wahling, prof. Francis T. Avignone, prof. H.G. Noyes z Columbia University, New York, Edward Gebhardt – telewizyjny inżynier i fotograf z National Broadcasting Company, prof. Alexander Wahling – chirurg oczu, prof. Italo Mannelli z Uniwersytetu w Pizie i inni.

         Szczegółowe badania obrazu Matki Bożej z Guadalupe wskazują na tajemnicze źródło jego pochodzenia, niedostępne wszelkim naukowym dociekaniom. Tylko wiara może nam powiedzieć, że jedynym autorem tego obrazu jest sam Pan Bóg.

    Obraz Niepokalanej Dziewicy z Guadalupe jest znakiem wzywającym wszystkich ludzi do nawrócenia, aby każdego dnia przez modlitwę i pracę, podejmowali trud życia według wymagań Ewangelii. Patrząc na cudowny obraz z Guadalupe, namacalnie doświadczamy macierzyńskiej miłości Matki Zbawiciela i naszej Matki, zatroskanej o wieczne zbawienie wszystkich swoich dzieci. To właśnie Ona pragnie rozbudzić w nas wiarę i dlatego daje nam nadzwyczajne znaki, abyśmy zrozumieli, że szczęście prawdziwe jest tylko w Bogu.

      Stefan Piotrowski/Fronda.pl/Miłujcie się!

    _________________________________________________________________________________________

    Najstarsze objawienia, cudownie zachowany wizerunek – Matka Boża z Guadalupe

    Najstarsze objawienia, cudownie zachowany wizerunek – Matka Boża z Guadalupe
    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe w sanktuarium w Tepeyac – Juan Carlos Fonseca Mata, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Wizerunek Maryi ukazał się, kiedy z płaszcza Juana Diego wysypały się kwitnące w grudniu róże. Biskup upadł na kolana i przepraszał za swe niedowiarstwo. Ten płaszcz do dzisiaj jest przechowywany w sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe. Po badaniach stwierdzono, że nie ma on znanych barwników, ani też śladów malowania pędzlem. Co więcej, i to jest prawdziwy cud, takie płótno indiańskie z agawy ulega biodegradacji po około 20 latach, a wizerunek z Guadalupe powstał prawie 500 lat temu.

    Papieże nazywali ją Królową Meksyku, niebiańską Patronką Ameryki Łacińskiej. Wierni zaś nazywają ją Różą Meksyku, Królową Nieba, Czarną Dziewicą, Matką z Tepeyac. 12 grudnia Kościół wspomina Matkę Bożą z Guadalupe, patronkę obu Ameryk i Karaibów. To są najstarsze objawienia maryjne oficjalnie uznane przez Kościół. Do sanktuarium corocznie pielgrzymuje kilkanaście milionów wiernych. Warto poznać tę historię.

    Maryja objawiła się Juanowi Diego, indianinowi z plemienia Azteków. Urodził się w 1474 roku w Tlayacac, około 20 kilometrów od miasta Meksyk. Około 1520 roku państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów. Warto pamiętać, że Krzysztof Kolumb ‘odkrył Amerykę’ dla europejczyków niespełna 30 lat wcześniej.

    Był sobotni poranek, 9 grudnia 1531 roku. Jak co tydzień, Juan Diego przemierzał ponad dwadzieścia kilometrów do kościoła w Tenochtitlan, żeby wziąć udział we Mszy św. i katechizacji. Wtem, na wzgórzu Tepeyac, zobaczył Maryję. Była ubrana w różową tunikę, okryta błękitnym płaszczem. Opasana była czarną wstęgą, co dla Azteków znaczyło, że była brzemienna.

    Powiedziała wtedy do Juana Diego w jego ojczystym języku: „Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.

    Juan Diego uczynił, jak mu Maryja poleciła, ale biskup nie dał wiary jego słowom i domagał się dodatkowego znaku. 12 grudnia 1531 roku Maryja powiedziała Juanowi Diego, by wszedł na szczyt wzgórza. Choć była zima i nie był to czas na kwiaty, rosły tam śliczne róże. Juan Diego nazrywał całe naręcze kwiatów. Maryja sama starannie je poukładała, a on schował te kwiaty do tilmy, swojego indiańskiego płaszcza, i poszedł do biskupa. Tam odsłonił płaszcz, z którego wysypały się kwitnące kwiaty, a na płótnie ukazał się wizerunek Maryi. Biskup uklęknął, prosząc Maryję o wybaczenie swego niedowiarstwa. Zatrzymał płaszcz Juana Diego z wizerunkiem u siebie w kaplicy, a po kilkunastu dniach, 24 grudnia, przeniósł go uroczyście do skromnej kaplicy, wybudowanej w miejscu objawień, wypełniając tym samym życzenie Czarnej Dziewicy, by zbudować dla niej świątynię.

    Matka Boża z Guadalupe - www.wikipedia.org

    Matka Boża z Guadalupe www.wikipedia.org

    ***

    Na wizerunku Maryja ma zamyśloną twarz. Jest ciemnej karnacji. Ma na sobie czerwoną szatę, spiętą pod szyją spinką w kształcie krzyża. Cała postać jest okryta błękitnym płaszczem ze złotą lamówka i gwiazdami. Włosy ma starannie zaczesane, ręce złożone, a pod stopami półksiężyc. Poniżej ukazany jest jakby podtrzymujący wszystko serafin. Za całością postaci widać owalną tarczę z promieniami. Płaszcz Juana Diego z tym wizerunkiem do dzisiaj przechowywany jest w sanktuarium Matki Bożej w Guadalupe. Po badaniach stwierdzono, że nie ma on znanych barwników, ani też śladów malowania pędzlem. To, co jednak najbardziej zastanawia, to fakt, że płótno indiańskie z agawy ulega biodegradacji po około 20 latach, a wizerunek z Guadalupe powstał prawie 500 lat temu.

    Objawienia Maryi dały ogromny impuls ewangelizacyjny. W ciągu zaledwie 6 lat po nich 8 milionów Azteków uwierzyło w Chrystusa. 3 maja 1953 roku cała Polska została oddana w opiekę Matki Bożej z Guadalupe.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Guadalupe. Wizerunek, którego tajemnice są odkrywane do dzisiaj

    Nawet 9 mln ludzi miało się nawrócić dzięki procesowi zainicjowanemu przez ukazanie się Maryi skromnemu Indianinowi, Juanowi Diego.

    fot. Cathopic

    ***

    Objawienia z Guadalupe zmieniły dzieje Ameryki Łacińskiej. Jak przypomina dr David Ricardo Ojeda Correa, badacz z Wyższego Instytutu Studiów nad Guadalupe, nawet 9 mln ludzi miało się nawrócić dzięki procesowi zainicjowanemu przez ukazanie się Maryi skromnemu Indianinowi, Juanowi Diego. Badacz wskazuje, że do dziś są odkrywane nowe tajemnice.

    Znane jest choćby to, że w oczach Maryi na wizerunku w Guadalupe można dostrzec odbicie tego samego typu, jak gdy ktoś patrzy nam w oczy. Użyliśmy pewnych matematycznych metod korelacji i okazało się, że kształty znajdujące się w lewym oku mają 100-procentową korelację z figurami znajdującymi się w prawym oku – mówi dr Ojeda Correa. Dlatego ktokolwiek by namalował ten obraz, musiałby użyć bardzo wrażliwego mikroskopu i dokonać idealnych pomiarów, aby dopasować jedno oko w pełni do drugiego. I to przy świecach w 1531 roku.

    Badacz dodaje, że gwiazdy obecne na wizerunku z Guadalupe mają „97% korelacji” z niektórymi konstelacjami, które znajdowały się na meksykańskim niebie 12 grudnia 1531 roku o godzinie 06.45 rano.

    Ale jeszcze bardziej interesujące jest to, że malarz, oprócz idealnego odtworzenia układu musiałby to zrobić w ciągu 15 minut, ponieważ czas mija i ciała kosmiczne poruszają się i nie widzimy tego samego nieba, dopóki nie minie kolejny rok – mówi Meksykanin. Musiałby więc zrobić to w 15 minut i to na odwrót, bo okazuje się, że gwiazdy nie są takie, jakbyśmy patrzyli na nie w kierunku nieba. Są jakby widziane z wszechświata w kierunku ziemi, jakby malarz był na wysokości gwiazd.

    Vatican News/Stacja 7

    ____________________________________________________________________________________

    ***

    Co można dostrzec w źrenicach oczu Matki Bożej z Guadalupe?

    Płótno obrazu powinno rozpaść się̨ już̇ kilkaset lat temu, a jednak ma się̨ świetnie; nie zabrudziły go dymy kadzideł i nie uszkodził kwas azotowy wylany nieopatrznie na Wizerunek przez konserwatorów.

    Jednym z najbardziej zagadkowych wizerunków Matki Bożej jest wizerunek z Guadalupe. Nie został namalowany ludzką ręką, a w ciągu kilku lat nawrócił na wiarę katolicką całą rdzenną populację Meksyku. Zgrzebne płótno z agawy, na którym widnieje Wizerunek – z detalami opisuje Wincenty Łaszewski w swojej najnowszej książce „Największa tajemnica Guadalupe”. 

    Obraz w źrenicy oka

    Płótno powinno rozpaść się już kilkaset lat temu, a jednak ma się świetnie; nie zabrudziły go dymy kadzideł i nie uszkodził kwas azotowy wylany nieopatrznie na Wizerunek przez konserwatorów.

    W źrenicach oczu Maryi – które mają zaledwie po kilka centymetrów średnicy – utrwaliła się z detalami scena z XV wieku, w której Juan Diego prezentuje biskupowi Zumarradze płaszcz z cudownym Wizerunkiem. Widać dostojników Kościoła, księży, służących, a nawet czarnoskórą niewolnicę.

    FOT. ILUSTRACJA Z KSIĄŻKI „NAJWIĘKSZA TAJEMNICA GUADALUPE” WINCENTEGO ŁASZEWSKIEGO/WYDAWNICTWO FRONDA

    Tajemniczy płaszcz

    Wizerunek nie został namalowany żadnymi ziemskimi farbami, przypomina zdjęcie z polaroida – zwykłe włókna z agawy w niewytłumaczalny sposób zostały zabarwione od wewnątrz za pomocą techniki nieznanej do dzisiaj. Zdjęcia rentgenowskie nie wykazują żadnych pociągnięć pędzla na płótnie.

    Jak dodaje w swojej publikacji Wincenty Łaszewski – Rdzenni mieszkańcy Meksyku na fałdach płaszcza Maryi odczytywali astronomiczną mapę nieba i lokalizację wulkanów w ich kraju. Z kolei matematycy doszukali się w obrazie złotych proporcji i ciągu Fibonnacciego, a muzycy – brzmienia medytacyjnej muzyki sfer niebieskich.

    Dziś wizerunek Morenity z Guadalupe można zobaczyć w każdym meksykańskim domu, sklepie  i urzędzie, a bazylikę w Guadalupe odwiedza co roku ponad 9 milionów pielgrzymów.

    Stacja 7

    _______________________________________________________________________________________-

    Oczy Matki Bożej z Guadalupe. Jedna z największych zagadek nauki i tajemnic wiary

    Zbliżenie na oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    Santiago Mejía LC | Cathopic

    ***

    Oczy z obrazu Matki Bożej z Guadalupe są szczególnie tajemnicze. Mimo mikroskopijnych rozmiarów, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób.

    Oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe są jedną z największych zagadek nauki – twierdzi peruwiański inżynier José Tonsmann, który bardzo dogłębnie zajmował się tą „tajemnicą”.

    Wizerunek w oczach Matki Bożej z Guadalupe

    Ten absolwent Uniwersytetu Cornell spędził ponad 20 lat, badając ów wizerunek Matki Bożej, namalowany na grubej i włóknistej pelerynie noszonej przez św. Juana Diego, który dostąpił objawienia, jakie zdecydowanie zmieniło historię kontynentu amerykańskiego.

    Oczy z obrazu są szczególnie tajemnicze. Mimo że ich wymiary są mikroskopijne, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób. Te same osoby znajdują się w lewym i prawym oku, w różnych proporcjach, tak jak ludzkie oczy przekazują obrazy.

    Uważa się, że odbicie widoczne w oczach Matki Bożej z Guadalupe to scena, w której Juan Diego przyniósł kwiaty dane mu przez Matkę Bożą jako znak dla biskupa Fraya Juana de Zumarragi, co miało miejsce 9 grudnia 1531 roku.

    Kto malował oczy Maryi?

    Tonsmann badał oczy Matki Bożej z obrazu, wykorzystując swoje doświadczenie z analizą zdjęć mikroskopowych i satelitarnych oraz umiejętności, które nabył, gdy pracował dla firmy IBM.

    Tonsmann rozpoczął swoje badania w 1979 roku. Rozszerzył tęczówki w oczach Matki Bożej do skali ok. 2000 razy większej niż w rozmiarze rzeczywistym, a dzięki procedurom matematycznym i optycznym był w stanie dostrzec postaci odbite w oczach Maryi.

    Według ustaleń Tonsmanna w samym obrazie z Guadalupe mamy „coś, co nie zostało namalowane ludzką ręką”. 

    Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    GUADALUPE

    Public Domain

    ***

    „Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.

    Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.

    Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.

    1. Tajemnica trwałości płaszcza

    Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.

    Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.

    Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.

    2. Tajemnica trwałości wizerunku

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    3. Tajemnica odporności na uszkodzenia

    Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.

    Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).

    W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.

    4. Tajemnica braku farb

    Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.

    Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.

    Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.

    Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.

    Eryk Łażewski/Aleteia.pl

    Pytania dla tych, którzy twierdzą, że nauka wszystko już wyjaśniła, że nie ma żadnych tajemnic:

    • Co wiesz o wizerunku Matki Bożej z Guadalupe?
    • Jak wytłumaczysz cuda Eucharystyczne
    • Dlaczego Całun z Manoppello jest całkowicie zgodny z całunem Turyńskim?
    • Jak wytłumaczyć cud Słońca we Fatimie, który widziało 70 tysięcy ludzi?
    • A stygmaty pojawiające się na dłoniach i rękach ludzi odpowiadające miejscom ran Pana Jezusa i cuda towarzyszące świętym (św. o.Pio, św. Maria Baouardy Mała Arabka-lewitowanie w powietrzu) nic nie znaczą?
    • Albo proroctwa i przepowiednie mistyków czyż nie są potwierdzeniem, że to Pan Bóg stworzył ten świat i nas ludzi i że otacza nieustanną opieką swoje przedziwne i cudowne dzieło?
    • Dobrze jest zapoznać się z badaniami naukowymi dotyczącymi Cudów Eucharystycznych. Lekarze, również niewierzący, po zbadaniu próbek potwierdzali, że pobrano je z żywego mięśnia sercowego w stanie agonalnym. I wszystkie Cuda Eucharystyczne posiadają taką samą grupę krwi.


    11 grudnia

    Święta
    Maria Maravillas od Jezusa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Damazy I, papież
      •  Błogosławiony Dawid, mnich
      •  Święty Wicelin, biskup
    ***
    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Maria Maravillas Pidal y Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie.
    Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości.
    Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym.
    Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci.
    Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą.
    Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności.
    Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu.

    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej.
    Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles.
    Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie.
    Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej.
    Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia.
    Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?”
    W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna Loretańska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz III, papież
    ***
    Figura Matki Bożej Loretańskiej z Dzieciątkiem

    Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą.2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany.
    Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły.
    Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku.
    Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin.
    Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele.
    Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat.
    To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”.Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi.Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie

    Wnętrze kościoła w polskim Loretto

    Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz).
    Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto.
    Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 roku. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat.
    Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 grudnia

    Święty Juan Diego

    Zobacz także:
      •  Święta Leokadia, dziewica i męczennica
      •  Święty Piotr Fourier, prezbiter
    ***
    Święty Juan Diego

    Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac.
    Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac.
    6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Objawienie Juana Diego

    web-saint-dec-09-juan-diego-public-domain

    ***

    Juan Diego był Aztekiem. Urodził się w 1474 r. w małej wiosce Tlayacac. Przed chrztem nosił imię Cuauhtlatohuac lub Cuauhtlatoatzin, co oznacza “Mówiący Orzeł” lub “Orzeł, Który Mówi”.

    W roku 1524 lub 1525 ochrzcił go prawdopodobnie franciszkanin, o. Toribio de Benavente. Wraz z Juanem Diego przyjęła chrzest jego żona, która otrzymała imię Maria Lucia. Wkrótce zmarła, nie pozostawiając potomstwa.

    Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. 9 grudnia 1531 r., w obchodzone wtedy święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, Juan wyszedł z domu przed świtem, aby zdążyć na Mszę św. w odległym kościele w Santiago. Było jeszcze ciemno i wyjątkowo zimno. Biegł przez kamieniste wzgórza. W pewnym momencie usłyszał przepiękny śpiew ptasich chórów, rozrzuconych po zaroślach rosnących na wzgórzu zwanym Tepeyac, w miejscu gdzie były ruiny pogańskiej świątyni poświęconej bogini matki bogów. Śpiew nagle ustał i zdumiony Indianin zobaczył przepiękną kobietę, otoczoną jakby słońcem, która wołała go po imieniu: “Juan Diego! Juanito!” Była cudownie piękna i wyglądała jakby miała 16 lat. Zapytała z niezwykłą czułością i miłością: “Dokąd idziesz, Juanie, najmniejszy i najdroższy z moich dzieci?” Juan odpowiedział: “Spieszę się by zdążyć na Mszę świętą i wysłuchać kazania.” Wtedy usłyszał: “Kocham cię mój drogi synku. Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką Prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje. On jest Stwórcą wszystkiego, Panem nieba i ziemi. On jest wszechobecny. Chcę, aby w tym miejscu wybudowano świątynię, gdyż chcę tutaj okazywać miłość i współczucie temu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc. Tutaj będę ocierać im łzy, uspokajać i pocieszać. Biegnij teraz do biskupa i powiedz mu, co tu widziałeś i słyszałeś.” Po tych słowach Juan upadł do stóp Maryi i powiedział: “Szlachetna Pani, idę spełnić twe życzenie.”

    Kiedy Juan dotarł do domu biskupa, szybko przekonał się, że wypełnienie misji, jaką Maryja mu powierzyła, jest ponad jego możliwości. Biskup Zumarraga wprawdzie był bardzo miły i cierpliwie wysłuchał opowiadania o objawieniu Matki Bożej, ale myśl o budowie kościoła na prawdziwym pustkowiu wydawała mu się niedorzeczna. Po tej rozmowie Juan Diego poszedł znów na wzgórze Tepeyac, aby opowiedzieć o wszystkim Maryi. Klęknął u Jej stóp i powiedział, że biskup prosił o jakiś znak. Odpowiedziała: “Miałeś przeze mnie wiele kłopotów, idź wiec w pokoju, aby odpocząć. Przyjdź tu jutro o świcie i wtedy dam ci znak, abyś przekazał go biskupowi.”

    Umocniony spotkaniem z Niepokalaną Juan Diego poszedł odwiedzić swojego ukochanego wuja Bernardino. Zmartwił się bardzo, kiedy zobaczył go w łóżku, dotkniętego ciężką chorobą. Nie mógł go zostawić samego, został wiec z nim przez całą noc i cały następny dzień, aby przygotować mu posiłki i ziołowe lekarstwa. To był główny powód, dla którego w poniedziałek rano nie mógł stawić się na umówione spotkanie z Matką Bożą. Juan Bernardino czuł się coraz gorzej i poprosił siostrzeńca, aby przyprowadził mu księdza, gdyż chciał jeszcze przed śmiercią wyspowiadać się i przyjąć Komunię św. Juan Diego wczesnym rankiem 12 grudnia pobiegł po księdza do kościoła parafialnego. Droga prowadziła przez wzgórze Tepeyac. W swojej naiwności sądził, że nie spotka Maryi, biegnąc wschodnią stroną wzgórza. Kiedy tam się znalazł, nagle, ku jemu wielkiemu zaskoczeniu, pojawiła się przed nim postać Matki Bożej. Niepokalana postawiła mu pytanie: “Co się stało, moje kochane dziecko?” Indianin pragnąc ukryć zakłopotanie, odpowiedział: “Moja Pani, dlaczego wstałaś tak wcześnie? Nic Ci nie jest? Wybacz że nie przyszedłem wczoraj rano, by zanieś biskupowi znak, który zamierzałaś mu posłać. Nie zlekceważyłem obietnicy, ale mój wujek jest umierający i pragnie bym sprowadził mu przed śmiercią księdza.”

    “Nie bój się, mój synku – odpowiedziała Maryja – czyż nie jestem twoją Matką, która się tobą opiekuje? Twój wujek odzyska zdrowie. A teraz posyłam cię z moją misją. Wejdź na szczyt wzgórza i nazbieraj kwiatów, które tam rosną i przynieś je tutaj.” Kiedy Juan wszedł na szczyt, zobaczył przepiękne kastylijskie róże, które przecież nie mogły same urosnąć w środku zimy na kamienistej, zmrożonej i pokrytej szronem ziemi. Szybko napełnił kwiatami swój indiański płaszcz (ayate), opuszczany z przodu jak peleryna i związany na plecach. Kiedy przybiegł z kwiatami, Maryja własnymi rękami je poukładała i zawiązała mu dolne końce ayate na szyi, by mógł bezpiecznie donieść kwiaty biskupowi. Powiedziała: “To jest obiecany znak, który przesyłam biskupowi. Kiedy go otrzyma, powinien zgodnie z moim pragnieniem wybudować w tym miejscu świątynię. Nie pokazuj nikomu kwiatów i nie opuszczaj końców ayate, dopóki nie znajdziesz się przed biskupem. Tym razem bądź pewny, że biskup uwierzy we wszystko, co mu powiesz.”

    Kiedy wpuszczono Juan Diego do domu biskupa, wszystkich zdumiał cudowny zapach, który otaczał ubogiego Indianina. Niektórzy próbowali uchwycić jego ayate i zobaczyć co tam kryje. Wszelkimi sposobami bronił dostępu, jednak niektórym udało się zobaczyć ukryte róże. Próbowali brać kwiaty w ręce, ale gdy ktoś tylko dotknął róży zamieniała się ona w rodzaj haftu na płaszczu Juan Diego. Kiedy wreszcie stanął przed biskupem Zumarraga, podniósł obie ręce i rozwiązał rogi swojego płaszcza. Zaskoczony biskup zobaczył całe naręcze cudownych kastylijskich róż, które po pewnym czasie znikały, a na ayate ukazało się przepiękne odbicie postaci Matki Boskiej. Biskup zerwał się z fotela i razem z domownikami ukląkł u stóp Indianina i przez długi czas adorował cudowny obraz. Po długim czasie gorącej modlitwy, biskup wstał, delikatnie zdjął ayate z ramion Juan Diego, i przeniósł ją do głównego ołtarza swojej kaplicy. Wieść o cudzie rozeszła się po mieście lotem błyskawicy. Następnego dnia w procesji przeniesiono cudowny obraz do katedry. Wydarzeniu towarzyszyły radosne śpiewy ogromnej rzeszy ludzi.

    12 grudnia rano Matka Boża objawiła się również umierającemu Juanowi Bernardino, wujkowi Juana Diego. Przywróciła mu pełne zdrowie i powiedziała, żeby się nie martwił o swojego siostrzeńca, gdyż posłała go do biskupa z cudownie odbitym obrazem na jego płaszczu. Powiedziała również pod jakim tytułem chciałaby, aby Ją czczono w przyszłości. Tłumacz, który przekazał biskupowi relację Juana Bernardino, przełożył tytuł jako “Zawsze Dziewica, Święta Maryja z Guadalupe”. Tubylcy rozumieli to imię “de Guatlashupe”, co pisze się w ich języku “tetlcoatlaxopeuh”, a znaczy “Zdeptany kamienny Wąż”. W ten sposób Matka Boża ogłosiła, że pokonała boga Quetzalcoatla, czczonego w postaci upierzonego węża. Wśród ludzi szybko rozniosła się wieść o imieniu, które obrała sobie Matka Boża, objawiając się Juanowi Diego i Bernardino.

    Na cudownym wizerunku dwie poły płaszcza są związane czarną wstążką w kształcie kokardy (dla Azteków był to znak, że kobieta jest w ciąży). Poniżej jest kwiat z czterema płatkami, symbol boskości. Znaczy to, że dziecko w łonie Maryi jest Bogiem. Badania astronomów w 1981 r. potwierdziły, że istnieje zgodność układu gwiazd na namalowanym na wizerunku płaszczu Matki Bożej z układem gwiazd w czasie objawień, w 1531 r.

    Zaraz po objawieniach rozpoczęto budowę pierwszej kaplicy na wzgórzu Tapeyac. Zakończono ją w ciągu 13 dni, przed świętami Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1531 r. biskup Zumarraga przeniósł cudowny obraz w uroczystej procesji z katedry do kaplicy w Tapeyac. Wzieli w niej udział wszyscy mieszkańcy miasta. Indianie z wielkiej radości śpiewali i tańczyli. Biskup ustanowił Juana Diego odpowiedzialnym za nową kaplicę z cudownym obrazem Matki Bożej. Do nowego sanktuarium każdego dnia przybywały rzesze pielgrzymów. Juan Diego nieustannie opowiadał przychodzącym Indianom historię objawień w ich ojczystym języku. Wyjaśniał prawdy chrześcijańskiej wiary i w ten sposób przygotował Indian do przyjęcia chrztu, później odsyłał ich do misjonarzy, aby przez udzielenie sakramentów dopełnili dzieła ewangelizacji.

    Juan Diego zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II.

    Dziś sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe jest najświętszym ze świętych miejsc całej Ameryki Łacińskiej. Każdy Meksykanin musi je odwiedzić przynajmniej raz w życiu, a 12 grudnia jest wielkim świętem w całym kraju. Dzieci udają się wtedy do kościołów przebrane za Juana Diego lub indiańskie dziewczynki, a największe uroczystości odbywają się oczywiście w sanktuarium.

    Nie bój się, mój synku – odpowiedziała Maryja – czyż nie jestem twoją Matką, która się tobą opiekuje? Twój wujek odzyska zdrowie. A teraz posyłam cię z moją misją. Wejdź na szczyt wzgórza i nazbieraj kwiatów, które tam rosną i przynieś je tutaj.” Kiedy Juan wszedł na szczyt, zobaczył przepiękne kastylijskie róże, które przecież nie mogły same urosnąć w środku zimy na kamienistej, zmrożonej i pokrytej szronem ziemi. Szybko napełnił kwiatami swój indiański płaszcz (ayate), opuszczany z przodu jak peleryna i związany na plecach. Kiedy przybiegł z kwiatami, Maryja własnymi rękami je poukładała i zawiązała mu dolne końce ayate na szyi, by mógł bezpiecznie donieść kwiaty biskupowi. Powiedziała: “To jest obiecany znak, który przesyłam biskupowi. Kiedy go otrzyma, powinien zgodnie z moim pragnieniem wybudować w tym miejscu świątynię. Nie pokazuj nikomu kwiatów i nie opuszczaj końców ayate, dopóki nie znajdziesz się przed biskupem. Tym razem bądź pewny, że biskup uwierzy we wszystko, co mu powiesz.”

    Kiedy wpuszczono Juan Diego do domu biskupa, wszystkich zdumiał cudowny zapach, który otaczał ubogiego Indianina. Niektórzy próbowali uchwycić jego ayate i zobaczyć co tam kryje. Wszelkimi sposobami bronił dostępu, jednak niektórym udało się zobaczyć ukryte róże. Próbowali brać kwiaty w ręce, ale gdy ktoś tylko dotknął róży zamieniała się ona w rodzaj haftu na płaszczu Juan Diego. Kiedy wreszcie stanął przed biskupem Zumarraga, podniósł obie ręce i rozwiązał rogi swojego płaszcza. Zaskoczony biskup zobaczył całe naręcze cudownych kastylijskich róż, które po pewnym czasie znikały, a na ayate ukazało się przepiękne odbicie postaci Matki Boskiej. Biskup zerwał się z fotela i razem z domownikami ukląkł u stóp Indianina i przez długi czas adorował cudowny obraz. Po długim czasie gorącej modlitwy, biskup wstał, delikatnie zdjął ayate z ramion Juan Diego, i przeniósł ją do głównego ołtarza swojej kaplicy. Wieść o cudzie rozeszła się po mieście lotem błyskawicy. Następnego dnia w procesji przeniesiono cudowny obraz do katedry. Wydarzeniu towarzyszyły radosne śpiewy ogromnej rzeszy ludzi.

    12 grudnia rano Matka Boża objawiła się również umierającemu Juanowi Bernardino, wujkowi Juana Diego. Przywróciła mu pełne zdrowie i powiedziała, żeby się nie martwił o swojego siostrzeńca, gdyż posłała go do biskupa z cudownie odbitym obrazem na jego płaszczu. Powiedziała również pod jakim tytułem chciałaby, aby Ją czczono w przyszłości. Tłumacz, który przekazał biskupowi relację Juana Bernardino, przełożył tytuł jako “Zawsze Dziewica, Święta Maryja z Guadalupe”. Tubylcy rozumieli to imię “de Guatlashupe”, co pisze się w ich języku “tetlcoatlaxopeuh”, a znaczy “Zdeptany kamienny Wąż”. W ten sposób Matka Boża ogłosiła, że pokonała boga Quetzalcoatla, czczonego w postaci upierzonego węża. Wśród ludzi szybko rozniosła się wieść o imieniu, które obrała sobie Matka Boża, objawiając się Juanowi Diego i Bernardino.

    Na cudownym wizerunku dwie poły płaszcza są związane czarną wstążką w kształcie kokardy (dla Azteków był to znak, że kobieta jest w ciąży). Poniżej jest kwiat z czterema płatkami, symbol boskości. Znaczy to, że dziecko w łonie Maryi jest Bogiem. Badania astronomów w 1981 r. potwierdziły, że istnieje zgodność układu gwiazd na namalowanym na wizerunku płaszczu Matki Bożej z układem gwiazd w czasie objawień, w 1531 r.

    Zaraz po objawieniach rozpoczęto budowę pierwszej kaplicy na wzgórzu Tapeyac. Zakończono ją w ciągu 13 dni, przed świętami Bożego Narodzenia. 26 grudnia 1531 r. biskup Zumarraga przeniósł cudowny obraz w uroczystej procesji z katedry do kaplicy w Tapeyac. Wzieli w niej udział wszyscy mieszkańcy miasta. Indianie z wielkiej radości śpiewali i tańczyli. Biskup ustanowił Juana Diego odpowiedzialnym za nową kaplicę z cudownym obrazem Matki Bożej. Do nowego sanktuarium każdego dnia przybywały rzesze pielgrzymów. Juan Diego nieustannie opowiadał przychodzącym Indianom historię objawień w ich ojczystym języku. Wyjaśniał prawdy chrześcijańskiej wiary i w ten sposób przygotował Indian do przyjęcia chrztu, później odsyłał ich do misjonarzy, aby przez udzielenie sakramentów dopełnili dzieła ewangelizacji.

    Juan Diego zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II.

    Dziś sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe jest najświętszym ze świętych miejsc całej Ameryki Łacińskiej. Każdy Meksykanin musi je odwiedzić przynajmniej raz w życiu, a 12 grudnia jest wielkim świętem w całym kraju. Dzieci udają się wtedy do kościołów przebrane za Juana Diego lub indiańskie dziewczynki, a największe uroczystości odbywają się oczywiście w sanktuarium.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________


    Juan Diego i Matka Boża z Guadelupe. Jak „Mówiący głosem orła” został świętym

    (GS/PCh24.pl)

    ***

    Św. Juan Diego to pierwszy Indianin ogłoszony świętym Kościoła. To właśnie jemu objawiła się Matka Boża, nazywając Siebie Guadalupe, czyli w języku Azteków -„depcząca głowę węża”. Dzięki temu Maryjnemu objawieniu nawróciła się cała Ameryka Południowa. Kościół wspomina świętego Juana Diego 9 grudnia. 

    1.Ochrzczony Azteka

    Juan Diego urodził się w roku 1474, w państwie Azteków, w wiosce Tlayacac, odległej o około 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy „Mówiący głosem orła”. Rodzina była uboga. Żywiła się z niewielkiego skrawka ziemi i zarobkowała, wyrabiając maty. Kiedy Cuauhtlatoatzin był już dorosłym, żonatym mężczyzną, państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów  (1519-1521). Do pracy misyjnej przystąpili wówczas ojcowie z różnych zakonów. W miejscu, gdzie mieszkał Cuauhtlatoatzin z żoną Malitzin, ewangelizował franciszkanin ojciec Torbio. Indiańskich małżonków zachwyciła Ewangelia i postanowili przyjąć chrześcijańską wiarę. Ojciec Torbio chrztu udzielił im w1524 roku. Byli oni jednymi z pierwszych Azteków, którzy zostali chrześcijanami. Cuauhtlatoatzin dostał na chrzcie imiona Juan Diego a jego żona -Maria Łucja. Kiedy w roku 1529 Maria, żona Juana, zmarła, nie pozostawiając potomstwa, zamieszkał on w mieście Tolpetlac, u wuja Bernardina. 

    2.Objawienie na wzgórzu Tepeyac

    Juan Diego był bardzo gorliwym katolikiem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo ponad dwadzieścia kilometrów z Tolpetlac do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć tam we Mszy św. i katechizacji. Właśnie podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 roku, przechodząc obok wzgórza Tepeyac, usłyszał przepiękny śpiew ptaków. Wiedziony ciekawością, wdrapał się na szczyt wzgórza, ale wtedy śpiew ptaków zmienił się w słodki głos kobiecy. Juan Diego ujrzał niewiastę o rysach i w stroju kobiety indiańskiej, stojącą obok ruin dawnej pogańskiej świątyni. Tajemnicza „Śliczna Pani”, jak ją nazywał Juan Diego, oznajmiła mu w jego ojczystym, azteckim języku „Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie”. Maryja poprosiła Juana, aby nazywano ją Matką Bożą z Guadalupe. W języku azteckim guadalupe – znaczy „deptać głowę węża”. Poleciła mu także, aby udał się do ks. biskupa Juana de Zumárragi i przekazał mu przesłanie, że pragnieniem Matki Bożej jest, aby na wzgórzu Tepeyac zbudować świątynię ku Jej czci.

    3.Reprymenda biskupa

    Juan Diego od razu uwierzył w prawdziwość objawienia maryjnego. Odważnie poszedł do pałacu biskupiego, opowiedział duszpasterzowi o objawieniu i przedstawił mu prośbę Maryi. Biskup Zumárraga, podczas tego pierwszego spotkania z Juanem, nie potraktował jego słów poważnie. Zdawało mu się, że to tylko wymysły dewota. Dał mu surową reprymendę, powiedział że jak chce by mu uwierzono, to musi mieć niezbite dowody i „z kwitkiem” odprawił Indianina do domu. Juan się nieco podłamał. Dowodów żadnych nie miał. Chcąc zapomnieć o całej sprawie, całą swoją energię skierował na opiekę nad bardzo chorym wujem.

    4.Maryja nie rezygnuje

    12 grudnia 1531 roku wuj był już w agonii, dlatego Juan poszedł do kościoła w Tenochtitlan po księdza, aby ten udzielił wujowi ostatniego namaszczenia. Bał się ponownego spotkania z Maryją, bo nie wiedział co Jej ma powiedzieć, po tym jak biskup zażądał dowodów. Nie poszedł więc drogą koło wzgórza, na którym objawiła mu się Maryja, ale inną trasą. Matka Boża oczywiście nie dała się tak „obejść”. Zaszła mu drogę i o nic nie pytając, kazała Juanowi, w miejscu które mu wskazała, nazbierać świeżych kwiatów, a potem zanieść je biskupowi. Juan powiedział  „Pięknej Pani”, że teraz nie może zbierać kwiatów, a tym bardziej odwiedzić biskupa, bo jego wuj umiera i potrzebuje księdza. Maryja uspokoiła go, obiecując, że wuj nie umrze ale wyzdrowieje. I tak się później stało. Juan już dłużej nie robił oporów, poszedł na wskazane przez Maryję skaliste miejsce i nazbierał tam, w połę płaszcza,  wiele przepięknych róż.   

    5.Cuda

    Kiedy Juan stanął przed biskupem z naręczem kastylijskich róż, które nie miały fizycznego prawa wyrosnąć zimą na skałach wzgórza Tepeyac, oniemiał ze zdumienia. Wówczas zaczęło docierać do jego świadomości, że Juan mówi prawdę. Kolejnym mocnym tego potwierdzeniem był wizerunek przepięknej kobiety, który ukazał się oczom biskupa i innych dostojników, zebranych wokół niego. Obraz ten pojawił się na indiańskim płaszczu Juana. Młoda kobieta miała kolor skóry i rysy Indianki. Ubrana była w różową tunikę i okryta wspaniałej urody turkusowym płaszczem. Te kolory ubrania u azteckich kobiet oznaczały bycie w stanie błogosławionym. Jej postać otaczały złociste promienie. Kiedy ten wizerunek na swoim płaszczu ujrzał Juan, krzyknął z zachwytu „To właśnie jest Piękna Pani”. Biskup padł wówczas na kolana, przepraszając Matkę Bożą za swoje niedowiarstwo. W niedługim czasie, zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu Tepeyac zbudowano nieduży kościółek, do którego procesjonalnie została przeniesiony płaszcz Juana z wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. W roku 1895 wzniesiono na tym miejscu okazałą bazylikę, którą w 1976 roku zastąpiono nową, większą budowlą sanktuarium maryjnego, znanego dziś na całym świecie.

    6.Jak Matka Boża nawróciła Amerykę Południową

    Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Po objawieniach Maryjnych, Aztekowie masowo przyjmowali wiarę. W ciągu zaledwie 6 lat od wydarzeń na górze Tepeyac, chrzest przyjęło aż 8 milionów Indian. Szczególnie mocno przemówiły do nich słowa Maryi, która kazała się nazywać „Ta, która depcze głowę węża”, czyli Guadalupe. Bowiem Aztekowie, przed przybyciem Hiszpanów,  wyznawali bożka o nazwie „pierzasty wąż”, któremu składali ofiary z ludzi. Po objawieniach Maryjnych, zrozumieli więc, że Matka Boża pokonała tego węża. W ciągu niewielu dziesięcioleci chrześcijaństwo przyjęła cała Ameryka Południowa.

    7.Pierwszy święty Indianin

    Juan Diego zmarł 30 maja 1548 roku w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac. 6 maja 1990 roku św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 roku, podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.

    (źródła – brewiarz.pl, gauadalupe.com, niedziela.pl)

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 grudnia

    Niepokalane Poczęcie
    Najświętszej Maryi Panny

    Bartolome Esteban Murillo: Niepokalana Maryja

    Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak: Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć. Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi.

    Francisco de Zurbaran: Niepokalana Maryja

    Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele.
    W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”.Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników.
    Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury).Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego.


    Niepokalana Maryja

    Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    NIEPOKALANE POCZĘCIE

    Kaplica Cudownej Madonny w bazylice mniejszej św. Andrzeja della Fratte
    Kaplica Cudownej Madonny w bazylice św. Andrzeja della Fratte w Rzymie,
    gdzie Matka Boża ukazała się Alfonsowi Ratisbonne’owi
    fot. Marek Bazak/East News
    /Aleteia.pl
     Czy Niepokalane Poczęcie nie oddala Matki Najświętszej od nas, zwykłych grzesznych ludzi? Jeśli Ona od pierwszego momentu swojego poczęcia była bezgrzeszna i przez całe życie nie było w Niej żadnego grzesznego pożądania, wynika stąd, że nie zaznała Ona w sobie walki dobra ze złem, a przecież głównie na tym polega trud ludzkiej egzystencji!
    Gdyby Pańska obawa była słuszna, trzeba by ją odnieść również do Jezusa Chrystusa, którego poczęcie w ludzkiej naturze niewątpliwie było bezgrzeszne i który przez całe swoje ziemskie życie nigdy nie zbrudził się nawet najmniejszym grzesznym pożądaniem. A przecież Syn Boży nie tylko doświadczył na sobie ataków zła, kiedy znajdował się na pustyni i był kuszony przez szatana, ale był atakowany jak nikt inny, zwłaszcza na Górze Kalwarii. Toteż w Liście do Hebrajczyków (4,15) — jakby specjalnie dla Pana — napisano: “Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu”.Wskutek naszych grzechów książę ciemności ma niestety wiele do powiedzenia na naszej ziemi. Zatem nic dziwnego, że kiedy pojawił się na niej “Baranek niepokalany i bez skazy — jak nazywa Syna Bożego Apostoł Piotr (1 P 1,19) — szatan zrobił wszystko, żeby uzyskać od Niego bodaj cząstkę dla siebie. Syn Boży zniósł zwycięsko cały impet ataku, ale że nie było Mu łatwo, świadczy o tym zarówno krwawy pot w Ogrójcu, jak dramatyczna skarga Ukrzyżowanego.Otóż najbliższym, niewątpliwie najbliższym Synowi Bożemu człowiekiem była Jego Matka. Pan Bóg powołał do istnienia miliardy ludzi, ale Ona jedna jest Matką Jego Syna! W tym jedynym związku, jakim Syn Boży związany był ze swoją Matką, nie mogło być nawet cienia niedoskonałości ani egocentryzmu. Syn Boży przyszedł na tę ziemię, aby nam wszystkim zapewnić udział w swojej świętości i czystości, ale nie ulega wątpliwości, że najpełniej i ponadobficie ogarnął swoją świętością własną Matkę; jest Ona “łaski pełna” (Łk 1,28). Przygotował Ją sobie na Matkę od pierwszego momentu Jej poczęcia, tak jak słońce udziela światła jutrzence na długo przed swoim wschodem.Jednak ta szczególna, macierzyńska bliskość Syna Bożego wystawiła też Maryję na szczególne ataki zła. Ona była przecież tuż obok swojego Syna, przeciw któremu zwróciła się cała wściekłość szatana, zagrożonego w swoim stanie posiadania. Pobożność katolicka od wieku rozpamiętuje siedem uderzeń, które spadły na Matkę Najświętszą za to tylko, że była matką tego Człowieka. Naprawdę nie trzeba się martwić o to, że nie zaznała Ona ataków zła, bo w rzeczywistości doświadczyła ich aż nadto.Owszem, nie było w Niej rozdwojenia, nie było w Niej — a tym bardziej w Jej Synu — wroga wewnętrznego, który jest w nas i który sprawia, że nieraz zło w nas zwycięża. Czy to jednak Chrystusa albo Ją od nas oddala? Czy dobry lekarz staje się mniej bliski choremu przez to, że sam jest zdrowy? To prawda, syty często nie rozumie głodnego, bogaty nędzarza, a zdrowy chorego. Ale ów brak zrozumienia bierze się z przyrodzonego grzesznikom egocentryzmu. Tam, gdzie jest miłość i nie ma zamknięcia się w sobie, zło doznawane przez drugiego boli tak, jakby samemu się go doświadczało. Grzech zaś, który niszczy kogoś mi bliskiego, boli mnie jeszcze bardziej niż jego samego, jako że każdy grzesznik jest w większym lub mniejszym stopniu duchowo nieprzytomny.To byłoby koszmarne, gdyby zakorzenienie w rzeczywistości mierzyło się stopniem utytłania w grzechu. Na szczęście jest dokładnie odwrotnie: właśnie grzech wykorzenia z rzeczywistości. Jeśli jakiś kiepski pisarz przedstawia swoich bohaterów jako istoty idealne i bezgrzeszne, czytelnicy odbierają takie postacie jako abstrakcyjne, bez ciała i krwi. I słusznie. Bo wszyscy ludzie, których znamy z doświadczenia, w rzeczywistości są grzesznikami i przedstawiać ich jako bezgrzesznych to to samo, co skazać na żywot czysto papierowy. Rzecz jednak w tym, że Chrystus — a dzięki Niemu również Jego Matka — był naprawdę bez grzechu. Być człowiekiem papierowym to znaczy w ogóle nie być człowiekiem, ale być człowiekiem naprawdę bez grzechu to to samo, co być Człowiekiem Doskonałym. O tym, że dobro tworzy człowieka, a zło niszczy, częściowo wiemy nawet z doświadczenia.Nie jestem mniej człowiekiem dlatego, że nie doświadczyłem nigdy pijackiego głodu denaturatu i że sumienie nie musiało mi wypominać jakiejś wielkiej zbrodni. Natomiast tym bardziej jestem człowiekiem, im prawdziwsza we mnie tęsknota za trwaniem w dobru wbrew wszelkim przeciwnościom oraz im prawdziwiej umiem przyjść z pomocą ludziom zgnębionym grzechem. Chrystus, Zbawiciel wszystkich ludzi, nie tylko nie załamał się w ciężkich utrapieniach, jakie Go spotkały, ale wytrwał do końca w gorącym współczuciu dla wszystkich grzeszników, własnych morderców nie wyłączając. Najbliższą Towarzyszką w tej Jego ciężkiej pracy bycia Doskonałym Człowiekiem na ziemi zalanej grzechem była od samego początku Jego Matka. W swojej miłości uczynił Ją wolną od wszelkiego grzechu, aby ujawniło się w Niej pierwotne piękno człowieczeństwa, stworzonego na obraz Boży, a zarazem aby w Niej dokonał się początek odkupienia całego naszego ludzkiego rodu.O tym pierwszym aspekcie Jej Niepokalanego Poczęcia pięknie pisali Gertruda von Le Fort oraz Teilhard de Chardin. Von Le Fort w eseju pt. Niewiasta wieczna: “Dogmat o Niepokalanej jest objawieniem tego, jakim był człowiek przed swoim upadkiem, ukazuje on nieskalane oblicze stworzenia, ukazuje Boskie podobieństwo w człowieku. Teraz staje się już zrozumiałe owo zawrotne, dotyczące wszystkich ludzi znaczenie dogmatu maryjnego. Skoro bowiem jest Niepokalana czystym podobieństwem Bożym całej ludzkości, to jest Dziewica ze sceny zwiastowania również tej ludzkości Przedstawicielką”.Dla Teilharda de Chardin prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi potwierdzała paradoksalność Wcielenia. Normalnie rzecz biorąc, stworzenie powinno się zbliżać do Boga. W Jezusie Chrystusie stało się poniekąd odwrotnie: to Bóg zbliżył się do stworzenia. W tym celu przygotował sobie Niepokalaną Matkę, aby Go niejako przyciągnęła na naszą ziemię: “Bóg, gdy nadszedł czas, w którym postanowił urzeczywistnić na naszych oczach swoje Wcielenie, musiał najpierw wzbudzić na świecie cnotę, która byłaby zdolna przyciągnąć Go do nas. Potrzeba Mu było Matki, która by Go zrodziła w ludzkim świecie. Cóż wtedy uczynił? Stworzył Dziewicę Maryję, czyli sprawił, że na Ziemi pojawiła się czystość tak wielka, iż w tej przejrzystości mógł się zogniskować i pojawić jako Dziecię” (Środowisko Boże, cz. 3).Warto dodać, że Niepokalane Poczęcie Maryi jest tylko najszczególniejszym przypadkiem powszechnego postępowania Boga z ludźmi. Każdego z nas Pan Bóg pierwszy umiłował. Umiłował nas, kiedyśmy jeszcze byli w łonach naszych matek, a nawet jeszcze przed naszym poczęciem (por. Ps 71,6; 22,10; Syr 50,22). Cóż zatem dziwnego, że kiedy Syn Boży postanowił stać się dla nas Człowiekiem Doskonałym, umiłował najszczególniej, jeszcze przed Jej poczęciem, swoją przyszłą Matkę? Że uczynił Ją od pierwszego momentu istnienia Człowiekiem Doskonałym? Przecież nawet nie wypadałoby Bogu urodzić się z kobiety, która choćby przez moment była dotknięta grzechem! 

    o. Jacek Salij OP

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 grudnia

    Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Józefa Rossello, dziewica
    ***


    fot. ze strony Pszczelarz
    ***

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.
    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Listy. Ambroży do Teofila

    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Ambroży

    Doktorzy Kościoła: Hieronim, Augustyn, Grzegorz i Ambroży - Michael Pacher, Public domain, via Wikimedia Commons

    Doktorzy Kościoła: Hieronim, Augustyn, Grzegorz i Ambroży Michael Pacher, Public domain, via Wikimedia Commons

    ****

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.10.2007

    Drodzy bracia i siostry!

    Św. biskup Ambroży — o którym będę dzisiaj mówił — zmarł w Mediolanie w nocy z 3 na 4 kwietnia 397 r. Świtał poranek Wielkiej Soboty. Poprzedniego dnia około piątej po południu zaczął się modlić, leżąc w łóżku z rozkrzyżowanymi ramionami i tak uczestniczył w uroczystym Triduum paschalnym, w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. «Widzieliśmy, jak poruszały się jego wargi — potwierdza wierny diakon Paulin, który na prośbę Augustyna napisał jego żywot (Vita Ambrosii) — ale nie słyszeliśmy jego głosu». W pewnym momencie wydało się, że jego stan gwałtownie się pogorszył. Honorata, biskupa Vercelli, który opiekował się wówczas Ambrożym i spał piętro wyżej, obudził głos, który powtarzał: «Wstawaj szybko! Ambroży umiera…» Honorat zszedł pospiesznie — pisze dalej Paulin — «i podał świętemu Ciało Pańskie. Zaledwie Ambroży je przyjął i spożył, oddał ducha, zabierając ze sobą dobry wiatyk. I tak jego dusza, pokrzepiona mocą tego pokarmu, przebywa teraz wśród aniołów» (Vita Ambrosii, 47). W ów Wielki Piątek 397 r. rozwarte ramiona umierającego Ambrożego wyrażały jego mistyczne uczestnictwo w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. Taka była jego ostatnia katecheza: gdy zamilkł, przemawiało jeszcze świadectwo jego życia.

    Ambroży nie był stary, kiedy umierał. Nie miał nawet sześćdziesięciu lat, bo urodził się ok. 340 r., w Trewirze, gdzie jego ojciec był prefektem Galii. Była to rodzina chrześcijańska. Po śmierci ojca, gdy był jeszcze małym chłopcem, mama zawiozła go do Rzymu i skierowała na drogę kariery urzędniczej, zapewniając mu gruntowne wykształcenie w zakresie retoryki i prawa. Ok. 370 r. został wysłany do Mediolanu, skąd zarządzał prowincjami Emilii oraz Ligurii. Trwała tam walka między wyznawcami prawdziwej wiary a arianami, która przybrała na sile po śmierci ariańskiego biskupa Auksencjusza. Ambroży starał się pogodzić rozpalone umysły obu walczących stron. Autorytet jego urósł tak dalece, że chociaż był zwykłym katechumenem, został okrzyknięty przez lud biskupem Mediolanu.

    Do tego momentu Ambroży był najwyższym rangą urzędnikiem cesarstwa w północnych Włoszech. Nowy biskup, bardzo wykształcony, ale nie znający Pisma Świętego, zaczął je gorliwie studiować. Poznawać i komentować Biblię nauczył się na podstawie dzieł Orygenesa, niekwestionowanego mistrza «szkoły aleksandryjskiej». Ambroży rozpowszechnił w środowisku łacińskim medytacje Pisma Świętego na wzór Orygenesa, wprowadzając na Zachodzie praktykę lectio divina. Metodę lectio stosował Ambroży w całym swym przepowiadaniu i we wszystkich pismach, które zrodziło właśnie modlitewne słuchanie słowa Bożego. Słynny wstęp jednej z ambrozjańskich katechez dobrze ukazuje, w jaki sposób święty biskup odnosił Stary Testament do życia chrześcijańskiego: «Kiedy czytaliśmy historie patriarchów oraz maksymy z Księgi Przysłów, zajmowaliśmy się codziennie moralnością — mówi biskup Mediolanu do swoich katechumenów i neofitów — abyście uformowani przez nie i czerpiąc z nich naukę, przyzwyczajali się iść drogą Ojców i posłuszeństwa Bożym przykazaniom» (De mysteriis, 1, 1). Innymi słowy, zdaniem biskupa, neofici i katechumeni, nauczeni żyć dobrze, mogą uważać się za przygotowanych do wielkich tajemnic Chrystusa. Nauczanie Ambrożego — stanowiące zasadniczą część jego ogromnej spuścizny literackiej — zaczyna się od lektury świętych Ksiąg («Patriarchów», czyli ksiąg historycznych, oraz «Przysłów», to znaczy ksiąg mądrościowych), by ukazać, jak żyć zgodnie z Bożym Objawieniem.

    Jest rzeczą oczywistą, że osobiste świadectwo kaznodziei oraz stopień przykładności życia wspólnoty chrześcijańskiej decydują o skuteczności przepowiadania. W sposób wymowny świadczy o tym pewien fragment z Wyznań św. Augustyna. Przybył on do Mediolanu jako profesor retoryki. Był sceptykiem, niechrześcijaninem. Szukał prawdy chrześcijańskiej, ale w rzeczywistości nie mógł jej znaleźć. Tym, co poruszyło serce młodego afrykańskiego retora, nastawionego sceptycznie i zrozpaczonego, i w końcu skłoniło go do nawrócenia, nie były piękne (choć przez niego cenione) homilie Ambrożego. Dokonało tego świadectwo biskupa i Kościoła mediolańskiego, modlącego się i śpiewającego, zjednoczonego jak jedno ciało. Był to Kościół zdolny oprzeć się apodyktycznemu cesarzowi i jego matce, którzy w pierwszych dniach 386 r. na nowo próbowali zarekwirować dla potrzeb ceremonii ariańskich budynek sakralny. W budynku, który miał być zajęty — opowiada Augustyn — czuwał pobożny lud, «gotowy umrzeć razem ze swoim biskupem». To świadectwo pochodzące z Wyznań jest cenne, ponieważ sygnalizuje, że coś się poruszyło w sercu Augustyna, który mówi dalej: «Chociaż mnie jeszcze wtedy nie rozgrzewał żar Ducha Twego, udzielał się niepokój i podniecenie miasta» (Wyznania, 9, 7; tłum. Z. Kubiak, Kraków 2000, s. 241).

    Życie i przykład biskupa Ambrożego nauczyły Augustyna wierzyć i przepowiadać słowo Boże. Możemy przypomnieć słynne kazanie Afrykańczyka, które zasłużyło na to, aby je przytoczono wiele wieków później w soborowej Konstytucji Dei verbum: «Jest przeto rzeczą konieczną — zachęca Dei verbum (n. 25) — aby wszyscy duchowni, zwłaszcza kapłani Chrystusowi i inni, którzy jako diakoni lub katechiści zgodnie z otrzymaną misją zajmują się posługą słowa, pozostawali w zażyłości z Pismem Świętym przez pilne czytanie duchowe oraz staranne studium, aby nikt z nich nie stał się — i tu cytowane są słowa Augustyna — ‘bezużytecznym głosicielem słowa Bożego na zewnątrz, wewnątrz nie będąc jego słuchaczem’». Właśnie od Ambrożego nauczył się tego «bycia słuchaczem wewnątrz», pilnego czytania Pisma Świętego z nastawieniem modlitewnym, by rzeczywiście przyjąć w swoim sercu i przyswoić sobie słowo Boże.

    Drodzy bracia i siostry, chciałbym wam jeszcze zaproponować swoistą «ikonę patrystyczną», która — interpretowana w świetle tego, co powiedzieliśmy — dobrze ukazuje «sedno» doktryny ambrozjańskiej. W szóstej księdze Wyznań Augustyn opowiada o swoim spotkaniu z Ambrożym, spotkaniu niewątpliwie istotnym dla dziejów Kościoła. Pisze on, że gdy udawał się do biskupa Mediolanu, zawsze był on dosłownie otoczony ciżbą ludzi, którzy do niego przychodzili ze swoimi sprawami i którym służył pomocą. Zawsze stała tam długa kolejka pragnących porozmawiać z Ambrożym, by doznać pociechy i nabrać nadziei. Kiedy Ambrożego nie było z nimi, z ludźmi (a trwało to krótko), albo krzepił ciało niezbędnym pokarmem, albo umysł lekturą. W tym miejscu Augustyn wyraża zdziwienie, Ambroży bowiem czytał Pismo Święte z zamkniętymi ustami, jedynie oczami (por. Wyznania, 6, 3). W pierwszych bowiem wiekach chrześcijaństwa lektura była ściśle związana z głoszeniem słowa, a czytanie na głos ułatwiało zrozumienie również temu, kto czytał. Fakt, że Ambroży przebiegał całe strony jedynie wzrokiem, jest dla podziwiającego go Augustyna znakiem szczególnej umiejętności czytania i głębokiej znajomości Pisma Świętego. Otóż, w tym «cichym czytaniu», w którym serce stara się zrozumieć słowo Boże — to właśnie jest «ikoną», o której mówimy — możemy dostrzec metodę katechezy ambrozjańskiej: samo Pismo Święte, głęboko przyjęte, podsuwa treści do przepowiadania, aby doprowadzić do nawrócenia serc.

    Tak więc, zgodnie z nauczaniem Ambrożego i Augustyna, katecheza jest nieodłączna od świadectwa życia. Do katechety może odnosić się również to, co napisałem we Wprowadzeniu do chrześcijaństwa na temat teologa. Kto wychowuje do wiary, nie może wystawiać się na ryzyko, że będzie przypominał swego rodzaju klowna, który z racji wykonywanego zawodu odgrywa swoją rolę. Powinien raczej — by posłużyć się jednym z ulubionych obrazów Orygenesa, pisarza szczególnie cenionego przez Ambrożego — być niczym umiłowany uczeń, który położył głowę na sercu Mistrza i w ten sposób nauczył się myśleć, mówić i działać. Ostatecznie prawdziwym uczniem jest ten, kto głosi Ewangelię najbardziej wiarygodnie i skutecznie.

    Podobnie jak apostoł Jan, biskup Ambroży — który zawsze powtarzał: Omnia Christus est nobis!, «Chrystus jest dla nas wszystkim!» — pozostaje autentycznym świadkiem Pana. Jego też słowami, pełnymi miłości do Jezusa, kończymy naszą katechezę: «Omnia Christus est nobis! Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem; jeśli cię trawi gorączka, On jest chłodną wodą; jeśli jesteś przygnieciony nieprawością, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest mocą; jeśli lękasz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli otaczają cię ciemności, On jest światłem. (…) Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan: szczęśliwy człowiek, który pokłada w Nim nadzieję!» (De virginitate, 16, 99). Również my pokładajmy nadzieję w Chrystusie. A będziemy żyć w szczęściu i pokoju.

    Słowo Ojca Świętego do Polaków:

    Pozdrawiam serdecznie pielgrzymów polskich. Witam szczególnie siostry elżbietanki, przybyłe w dziękczynnej pielgrzymce za beatyfikację m. Marii Luizy Merkert. Wraz z wami i całym Kościołem w Polsce dziękuję Bogu za ducha wiary i apostolską posługę tej «śląskiej samarytanki». Was tu obecnych i waszych bliskich polecam jej opiece. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 12/2007/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________________

    fot. Claude Vignon – Minneapolis Institute of Arts/Wikipedia

    ***

    „Dobra mowa jest jak plaster miodu”. Św. Ambroży – niezwykły mówca, wielki doktor Kościoła

    Pod wpływem jego kazań nawrócił się św. Augustyn! Nauczanie ludu uważał za swój podstawowy pasterski obowiązek. Ideałem przyświecającym jego działalności było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo. Poznajcie św. Ambrożego – patrona Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.

    „Jeśli przeżyje, będzie kimś wielkim”

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Według podań, z narodzinami św. Ambrożego związana jest zaskakująca sytuacja. Po jego narodzinach, na ustach niemowlęcia zasiadł rój pszczół. Przerażona matka chciała je przepędzić siłą, lecz ojciec kazał poczekać, aż rój sam się poderwie i odleci.

    Jak dowiadujemy się z relacji pierwszego biografa św. Ambrożego, po tej sytuacji ojciec miał zawołać: „Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Poprzez to wydarzenie wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą.

    W oczekiwaniu na chrzest

    Ambroży został ochrzczony dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Było to związane z ówczesnym zwyczajem odkładania chrztu jak najpóźniej, aby przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba skrupulatnie wypełniać.

    Z tego powodu Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, do chrztu. Jako biskup sam zwalczał ten zwyczaj, dążąc do tego, aby wyznawcy Chrystusa przyjęli chrzest możliwie jak najwcześniej.

    Od gubernatora do biskupa

    Ambroży miał zaledwie rok, gdy zmarł jego ojciec. Wtedy wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy, równocześnie kształcił się w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę.

    W wieku 25 lat Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373), porządkując sprawy prowincji i doprowadzając do ładu jej finanse. W tym czasie zmarł ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Na jego następcę wybrano Ambrożego, który w ten sposób został biskupem Mediolanu.

    Wahanie i rozstrzygający głos Boży

    Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: „Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: „Ambroży biskupem!”

    Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.

    Wielki mówca, sprawiedliwy hierarcha, wzór dobrego pasterza

    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek.

    Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza. Wielką wagę przykładał do liturgii, dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: „kolumna Kościoła”, „perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo. Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.

    Jeden z czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego

    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.

    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.

    Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: „Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.

    brewiarz.pl,zś/Stacja7

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Ambroży – wszystko mamy w Chrystusie

    Św. Ambroży – wszystko mamy w Chrystusie

    św. Ambroży (335-387) nakłania cesarza Teodozjusza do pokuty (mal. Federico Barocci, 1633) (fot. Giovanni Dall’Orto)

    ***


    Ambroży biskupem! – zawołało z tłumu mediolańskie dziecko. I został wybrany na nowego biskupa Mediolanu, w którym sprawował wysoki urząd konsula. Był bardzo szanowany i zdobył sobie szczerą sympatię ludu. Był człowiekiem jak na owe czasy bardzo wykształconym, zwłaszcza w retoryce. Czym prędzej został ochrzczony 7 grudnia 374 roku i przyjął święcenia, najpierw prezbiteratu a potem święcenia biskupie.

    Ambroży urodził się w Trewirze ok. 335 roku w bogatej rodzinie. Po zdobyciu gruntownego wykształcenia w Rzymie rozpoczął rozpoczął karierę urzędniczą i polityczną w stolicy cesarstwa, skąd został wysłany do Mediolanu, by pełnić odpowiedzialną funkcję konsula. Był szlachetnym i młodym człowiekiem pragnącym zyskać sławę i uznanie. Pan Bóg przygotował jednak dla niego inny plan. Niespodziewanie, po śmierci biskupa Mediolan, będąc jeszcze katechumenem, został wybrany na jego następcę. Od razu dał się poznać jako znakomity organizator życia kościelnego; zorganizował posługę licznej grupy katechistów. Sławę i ogromną popularność przyniosły mu kazania i katechezy głoszone w Kościele mediolańskim. Jego sława docierała do najbardziej odległych zakątków cesarstwa rzymskiego.

    Usłyszał o niej młody Augustyn, retor z Hippony, który właśnie prowadził wykłady z retoryki w Rzymie. Idąc za natchnieniem serca, zaczął słuchać katechetycznych mów biskupa. Ich prostota, głębia wiary oraz piękno języka, otwierały serce Augustyna, który coraz bardziej zaczął zastanawiać się nad swoim grzesznym życiem. Dzięki biskupowi Ambrożemu przestał błądzić w sprawach wiary i przeżył swoje nawrócenie, które opisał w Wyznaniach. Towarzyszyła mu jego matka Monika, którą mądry biskup często pocieszał słowami: „Matka tylu łez nie może pozostać nie wysłuchana przez Boga!”. Wkrótce radowała się z duchowej przemiany syna, który został kapłanem, a następnie biskupem swego rodzinnego miasta.

    Św. Ambroży pozostawił Kościołowi wiele teologicznych i egzegetycznych rozważań oraz katechez mistagogicznych będących wprowadzeniem w rozumienie chrześcijańskich dogmatów i sakramentów świętych. Oparte są one na Piśmie Świętym, osobistej modlitwie oraz Tradycji Kościoła katolickiego. Bazują też na osobistym doświadczeniu Ambrożego słynącego z mądrości i sprawiedliwych sądów. Uczestniczył on w wielu sporach dogmatycznych dotyczących tajemnicy Chrystusa i Trójcy Świętej. Miał też znaczący wpływ na życie polityczne i na cesarza Teodozjusza, którego w 390 roku skłonił do pokuty, po dokonanej przez niego rzezi Tesaloniczan. Ze względu na wielkie znaczenie jego twórczości dla teologii katolickiej, został ogłoszony Doktorem Kościoła.

    Znana jest nam modlitwa świętego biskupa, która jest wyrazem jego osobistej więzi z Jezusem Chrystusem:

    Wszystko mamy w Chrystusie. Niech zbliży się doń każda dusza.
    Czy chora z powodu grzechów ciała, czy przygwożdżona ziemskimi pragnieniami, czy też jeszcze niedoskonała, ale podążająca drogą doskonałości dzięki wytrwałej medytacji, czy wreszcie jako dusza już doskonała przez swoje liczne cnoty – wszystko jest w mocy Pana i Chrystus jest dla nas wszystkim.

    Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem;
    jeśli płoniesz w gorączce, On jest źródłem;
    jeśli opętała cię nieprawość, On jest sprawiedliwością;
    jeśli potrzebujesz pomocy, On jest siłą; jeśli lękasz się
    śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą;
    jeśli uciekasz przed ciemnością, On jest światłem; jeśli
    szukasz pożywienia, On jest pokarmem. Spróbujcie tedy i
    zobaczcie, jak słodki jest Pan: błogosławiony ten, który w Nim
    pokłada nadzieję.

    Św. Ambroży zmarł w Wielki Piątek, 4 kwietnia 397 roku. W dniu 7 grudnia, w którym wspominamy go w liturgii Kościoła w rocznicę jego konsekracji na biskupa, prośmy:

    Święty Ambroży, naucz mnie jak mam odkrywać bogactwo
    Jezusa Chrystusa. Pragnę, jak Ty codziennie zgłębiać Jego
    tajemnicę. Módl się za mną grzesznikiem do Pana, bym otworzył
    serce na Jego uzdrawiającą łaskę. Chciałbym jak ty gorliwie i
    z entuzjazmem świadczyć o Jezusie i przepowiadać Jego
    Ewangelię. Twoje żarliwe i piękne kazania przyczyniły się
    nawrócenia św. Augustyna. Wypraszaj i mnie łaskę, bym przez dobre i ofiarne życie pociągał innych do Chrystusa!

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Dobra mowa jest jak plaster miodu – św. Ambroży

    Dobra mowa jest jak plaster miodu – św. Ambroży

    św. Ambroży – Francisco de Goya, CC0, via Wikimedia Commons

    ***

    Kiedy został biskupem, dopiero przygotowywał się do przyjęcia chrztu. Był jeszcze katechumenem.  Jako cesarski urzędnik doskonale znał się na prawie, ale nie na Piśmie Świętym. Został jednym z czterech Doktorów Kościoła w pierwszych wiekach jego funkcjonowania. Zawsze był otoczony ludźmi, którzy przychodzili do niego ze swoimi problemami, a on służył im pomocą. 7 grudnia Kościół wspomina w liturgii św. Ambrożego.

    Z jego narodzinami, co miało miejsce ok. 340 roku w Trewirze (wówczas jednej ze stolic Cesarstwa) związane jest dziwne wydarzenie. Na ustach niemowlęcia osiadł rój pszczół. Ojciec przyszłego świętego wykrzyknął – Jeśli żyć będzie, to będzie kimś wielkim – i wróżono, że będzie z niego wielki mówca. I tak właśnie się wydarzyło.  

    Ambroży był trzecim dzieckiem namiestnika cesarskiego, prefekta Galii.  Otrzymał staranne wykształcenie w Rzymie – uczęszczał do szkoły gramatyki, retoryki i prawa. O jego ogromnej wiedzy świadczą prace bogate w odwołania do Wergiliusza, Cycerona, Horacego czy Platona.

    Potomek arystokratycznego rodu stopniowo wspinał się po szczeblach rzymskiej kariery urzędniczej – był adwokatem, doradcą prefekta pretora, konsulem, zarządcą prowincji.  Pewnego dnia jednak, kiedy jako urzędnik rzymski odpowiedzialny za porządek w Mediolanie, w którym trwała zacięta rywalizacja między katolikami a arianami, a dotyczyła wyboru biskupa, wkroczył do katedry. Wszedł do niej, aby zażegnać spór i uspokoić wzburzony lud… a wyszedł jako przyszły pasterz diecezji. Okrzyk dziecka: Ambrożego na biskupa! odczytano jako wolę Bożą.

    A on miał wtedy ponad 30 lat i ciągle nie był ochrzczony. Jak mówił o nim Benedykt XVI – bardzo wykształcony, ale nie znał Pisma świętego. Był zaledwie katechumenem (przygotowywał się do chrztu). I pewnie nie powinno nas zdziwić, że to, co się stało skłoniło Ambrożego do ucieczki. Ostatecznie na koniec listopada 374 został ochrzczony. Następnie przyjął święcenia kapłańskie, a już 7 grudnia otrzymał sakrę biskupią. Ten dzień też wyznaczono na jego liturgiczne wspomnienie.

    Dojrzały człowiek, doświadczony urzędnik cesarski był kimś, kto musi rozpocząć pogłębioną formację teologiczną, a jednocześnie być nauczycielem, przewodnikiem i opiekunem wiernych – biskupem wówczas najważniejszego miasta Cesarstwa Zachodniego.

    Przez blisko dwadzieścia kolejnych lat, do śmierci 4 kwietnia 397 roku, Ambroży będzie Perłą, która błyszczy na palcu Boga. Stanie się troskliwym, gorliwym duszpasterzem i też dobrym organizatorem dbającym o wykształcenie duchownych. Będzie wielkim autorytetem. Słuchali go nie tylko „zwykli” wierni, ale i cesarze. Teodozjusz Wielki, na którego nałożył publiczną pokutę za rzeź, której się dopuścił w Tesalonice, stwierdził: Ze wszystkich biskupów, których znałem jedynie Ambroży zasługuje na to, by go nazwać biskupem.

    Poza budowaniem relacji między Kościołem, a władzą świecką, opierającej się na zasadzie Cesarz jest w Kościele, nie ponad Nim, to walka z herezjami, a szczególnie z arianami była istotnym polem działania Ambrożego. Tu orężem było nie tylko słowo – dysputy teologiczne. Biskup potrafił zamknąć się z wiernymi w bazylice w Mediolanie i być może nawet dwa miesiące bronił do niej dostępu zwolennikom nauczania Ariusza.

    Poza rozwiązywaniem problemów, na które trafiał jako zwierzchnik Kościoła, Ambroży przeszedł do historii jako jeden z czterech Doktorów Kościoła z pierwszych wieków jego funkcjonowania. Co ciekawe, to że było ich czterech też jest jego zasługą. Oprócz niego, św. Hieronima, św. Grzegorza Wielkiego jest w tej grupie św. Augustyn, do którego nawrócenia biskup Mediolanu bardzo się przyczynił. To kazania głoszone przez Ambrożego, przynoszące mu wielkie uznanie i sławę, popchnęły Augustyna do zmiany. Otworzyły go na Boga. I to właśnie Ambroży chrzcząc Augustyna wprowadził przyszłego wielkiego myśliciela do Kościoła.     

    Działalność pisarska św. Ambrożego była wyjątkowo bogata. Jego komentarze egzegetyczne, pisma dogmatyczne, katechetyczne, moralno-ascetyczne czy też hymny (tzw. ambrozjańskie), ponadto psalmodia responsoryjne stanowią istotne dla kształtowania się wspólnoty chrześcijańskiej dziedzictwo.

    Omnia Christus est nobis! (Chrystus jest dla nas wszystkim). Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem; jeśli cię trawi gorączka, On jest chłodną wodą; jeśli jesteś przygnieciony nieprawością, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest mocą; jeśli lękasz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli otaczają cię ciemności, On jest światłem. (…) Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan: szczęśliwy człowiek, który pokłada w Nim nadzieję! (De virginitate, 16, 99).

    W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym i często w grupie czterech Ojców Kościoła. Atrybuty, które są mu przypisane to: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro, księga, mitra lub model kościoła. Jest też ul (Ambroży jest patronem pszczelarzy) i jedno znamienne zdanie, charakteryzujące biskupa, który głoszenie Słowa Bożego traktował jako swój szczególny obowiązek: Dobra mowa jest jak plaster miodu.

     o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Ambroży z Mediolanu (333-397)

    ŚWIĘTY AMBROŻY Z MEDIOLANU – BISKUP I DOKTOR KOŚCIOŁA

    BICZ I UL

    «Bicz» i «ul» to dwa symbole przedstawiające często św. Ambrożego z Mediolanu (333-397). Bicz symbolizuje energię przejawianą w walce z herezjami, ale nie – przemoc obcą tej istocie łagodnej i pokornego serca, na obraz Pana. Ul zaś przywodzi na myśl wonną słodycz jego słowa, słodycz Pieśni nad Pieśniami, słodycz niewysłowionej więzi jego duszy z Bogiem. Ul przywołuje także epizod z dzieciństwa Ambrożego. Kiedy spał jako niemowlę w kołysce rój pszczół usiadł na jego dziecięcej buzi, by na niej złożyć miód…

    MŁODOŚĆ

    Ambroży urodził się w 333 r. (lub w 339) w Trewirze, w rodzinie arystokratycznej, w jednej z czterech stolic imperium rzymskiego. Mieszkał tu Konstantyn II. Jego rodzice byli chrześcijanami. Jego siostra Marcelina, otrzymała z rąk papieża Liberiusza welon konsekrowanych dziewic. Jako dorastający młodzieniec uczęszczał do wybitnej szkoły retoryki. Był uzdolniony, nawet wybitnie i bardzo wykształcony. Jego dzieło przepełniają cytaty wielkich klasyków łacińskich i greckich: Wirgiliusza, Sallusta, Cycerona i Horacego, Homera, Platona, Eurypidesa, Sofoklesa.

    ZASKOCZENIE CESARSKIEGO URZĘDNIKA

    Jeszcze młody Ambroży pnie się po szczeblach rzymskiej kariery urzędniczej: adwokat, potem doradca Prefekta Pretora, wreszcie zostaje wybrany konsulem i wysłany do Mediolanu. Tam ma wypełniać funkcję zarządcy prowincji Ligurii i Emilii. Nie ma jeszcze 40 lat. Kiedy przybywa do Mediolanu biskupem tego miejsca jest właśnie Aukcensjusz. I – jak niestety, wielu biskupów! – Auksencjusz jest arianinem. Zatem to biskup, który zaprzecza bóstwu Chrystusa! Zastąpił Denisa, biskupa prawowiernego, wiernego wierze chrześcijańskiej, którego cesarz Konstantyn II, on sam także arianin, wygnał z Mediolanu. Wybór Auksencjusza w jego miejsce, a później jego śmierć, wywołuje gwałtowne zamieszki pomiędzy arianami i chrześcijanami, wiernymi doktrynie określonej na Soborze Nicejskim (325). Żeby wyjść z impasu prosi się o rozstrzygnięcie sporu zarządcę. Oto więc Ambroży, zasiadając w katedrze w Mediolanie próbuje osądzić dwa prądy, nie do pogodzenia. Całkowity impas. I nagle rozlega się w świętej nawie głos dziecka: „Ambroży biskupem!”. Po chwili zaskoczenia tysiąc głosów podejmuje: „Ambroży biskupem! Ambroży biskupem!”

    Najbardziej zaskoczony jest jednak sam urzędnik. W ówczesnym czasie chrzest odkładano często na wiek dorosły. I tak Ambroży jest zaledwie katechumenem. Jednak nie można uchylić się od odpowiedzenia na to tłumne i żarliwe wezwanie. W końcu po próbie odwlekania Ambroży się zgadza. Kończy szybko katechumenat, w osiem dni po swoim wyborze zostaje ochrzczony, później wyświęcony na kapłana i konsekrowany na biskupa 7 grudnia 374 roku. Wszystko zajęło 10 dni. Biskup musi prowadzić owczarnię ręką stanowczą i nauczać ją. Ambroży zna się na kierowaniu ludźmi. Co do nauczania… on sam nie wie jeszcze tak wielu rzeczy o wierze chrześcijańskiej!

    BISKUP STAJE SIĘ WIĘC STUDENTEM…

    Do swego otoczenia włącza wyśmienitego teologa Symplicjana. Będzie studiował przez wiele lat świętą wiedzę i poznawał Biblię. To właśnie Symplicjan zasiądzie na biskupim tronie po Ambrożym. Oto młody czterdziestolatek przeszedł od stanu świeckiego do biskupiej stolicy. Przy końcu mądrego okresu obserwowania religijnego kontekstu Mediolanu, Ambroży ukazuje się jako najbardziej prawowierny obrońca wiary chrześcijańskiej. Świecki bicz wysokiego urzędnika zamienia się w bicz mistyczny na służbie Chrystusa. „Siedząc na rufie okrętu Kościoła przeciwnik herezji trzyma silnie ster wiary, aby gwałtowne burze tego wieku nie mogły nim wstrząsnąć” – pisze nowy biskup w swym liście. Ambroży walczy ze swą wrodzoną energicznością przeciw złagodzonej formie arianizmu przeważającej w Mediolanie. Walka toczy się o małe „i”. Czy Syn Boży jest współistotny Ojcu (homoousios) czy posiada tę samą naturę, lecz jest podporządkowany Ojcu (homoiousios)? Ambroży walczy w obronie współistotowości, wierny doktrynie zdefiniowanej na Soborze Nicejskim w 325 roku.

    Jego walka nie ogranicza się do Mediolanu. W 376 roku udaje się do Syrmium w Lombardii dla wsparcia wyboru Anemiusza przeciw kandydatowi ariańskiemu, popieranemu przez Justynę, wdowę po Walentynianie I, adepcie arianizmu. Dzięki poparciu żarliwego Ambrożego prawowierny Anemiusz wygrywa. Herezja traci tam jedną ze swych twierdz. Na prośbę młodego cesarza Gracjana, następcę Waleusza, heretyka zabitego w walce z Gotami, Ambroży układa „O Wierze”, rodzaj podręcznika autentycznej wiary katolickiej.

    WILKI W OWCZARNI

    Lecz oto wilki wchodzą do owczarni. Odczuwając zagrożenie z powodu barbarzyńców w Pannonii (obecnie: Węgry), Justyna i jej dwór przybywają osiedlić się w Mediolanie. Nie udało się jej przełknąć porażki z Ambrożym, do jakiej doszło w Syrmium. Towarzyszy jej kapelan i doradca Merkuryn, biskup ariański. Przybywszy do Mediolanu Merkuryn przyjmuje – w formie wyzwania wobec Ambrożego – imię Auksencjusza, ariańskiego poprzednika Ambrożego. Wtedy dochodzi do konfliktu pomiędzy Ambrożym i cesarzem. Waży się przyszły los Kościoła. Cesarz Gracjan został właśnie zamordowany w Wiedniu. Jego następcą zostaje jego przyrodni brat Walentynian. Nakłaniany przez swą matkę, Justynę, wymaga, żeby bazylika „Portiana” usytuowana przy bramach Mediolanu została oddana arianom na święta Paschy roku 385. Ci, którzy się do tego nie zastosują mają ponieść śmierć. Mimo to Ambroży energicznie odmawia. Dochodzi do próby sił pomiędzy Kościołem a władzą cesarską. Odporny na wszelkie naciski biskup trwa przy swojej odmowie. Gorliwie popierają go też wierni. W końcu władza cesarska daje za wygraną. Kościół odnosi tu jedno z decydujących zwycięstw w zmaganiach z cesarzem. Odkąd Konstantyn uznał Kościół, cesarze uważali się coraz bardziej za opiekunów władzy kościelnej. Mieszali się więc do wszystkiego i wreszcie pouczali samych biskupów. Ambroży, który posiada wyczucie odmienności władzy świeckiej i religijnej uznaje ten stan za nie do zniesienia. I istotnie przez swą odmowę cesarzowi, oddaje Kościołowi największą przysługę. „Bogu to, co należy do Boga, a Cesarzowi to, co należy do cesarza – mówi. – Pałace należą do cesarza, a kościoły do biskupa”!

    Władcy będą się musieli nauczyć, że chrześcijaństwo nie ma nic wspólnego z kultem pogańskim, w którym władcę uznawano za boskiego. Przed swą tragiczną śmiercią Gracjan podjął – pod natchnieniem Ambrożego – kroki dla końcowej rezygnacji ze związku władzy cesarskiej z pogaństwem. Odrzucił tytuł „najwyższego kapłana”, kapłani i westalki przestali korzystać ze zwolnienia z podatków. Resztki pogańskiego kultu: ołtarz bogini zwycięstwa, został usunięty z sali posiedzeń. Po wstąpieniu na tron Walentyniana II, w 385 r., zwolennicy kultu pogańskiego, jeszcze liczni i wpływowi, podejmują ofensywę dla odwołania kroków usuwających pogaństwo podjętych przez Gracjana. Ich rzecznikiem jest Symmak, prefekt Rzymu, mąż wpływowy i szanowany. W głośnej mowie, jaka się zachowała, Symmak przypisuje niepowodzenie Rzymu, ostatnia klęskę głosu i tragiczną śmierć Gracjana heretyckiej niewierności ostatnich cesarzy. Przemawia za tolerancja religijną i podtrzymaniem kultu republikańskiej tradycji minionego Rzymu. Ambroży nie pomija okazji do podniesienia głosu. Wietrząc niebezpieczeństwo „tolerancji”, z której przede wszystkim skorzystaliby arianie, zwraca się do Walentyniana II z długą odpowiedzią adwokatowi [kultu pogańskiego] – Symmakowi. przedstawia stanowisko, że to chrześcijaństwo zajmuje odpowiednie miejsce w historii, bo ucieleśnia jedyną prawdę. Wbrew wszelkim oczekiwaniom Walentynian II podtrzymuje decyzje swego poprzednika. Ambroży, który oddał rok wcześniej nieoceniona przysługę cesarzowi na dworze w Trewirze, został w ten sposób nagrodzony kolejnym zwycięstwem. Nie zostanie ono później cofnięte, pomimo licznych zakusów zwolenników pogaństwa.

    CIEŃ W ŻYCIU AMBROŻEGO

    Świętość człowieka nie jest gwarantem jego nieomylności. W pewnej chwili także Ambrożemu zabrakło jego zwyczajnej mądrości. Odbijał jak echo przekonania chrześcijan swego czasu. Chodzi o sprawę synagogi Gallinicum, rzymskiej fortecy na lewym brzegu Eufratu. Nakłonieni przez biskupa chrześcijanie podpalili tę synagogę. Prawo rzymskie chroni żydów. Cesarz Teodozjusz nakazuje biskupowi, żeby własnym kosztem odbudował synagogę. Ambroży protestuje, używając pojęć ujawniających egzegezę biblijną pełną gorliwego antysemityzmu. Dla niego synagoga była „miejscem wiarołomstwa, domem bezbożności”. Odbudowa synagogi to „przyznanie żydom tryumfu nad Kościołem Boga.” Prosi cesarza o odstąpienie od zajmowania się tą sprawą. Ten jednak nie reaguje. W takim razie Ambroży zwraca się do niego z wysokości ambony, w niedzielę, w dniu, kiedy cesarz przyszedł uczestniczyć we mszy św. Biskup stanowczo nalega na odstąpienie od nałożonej sankcji. Wreszcie cesarzu ustępuje pod wpływem szantażu. Ambroży grozi bowiem, że nie będzie kontynuował odprawiania Mszy św. Jeśli Teodozjusz będzie trwał uporczywie przy swoim, głuchy na prośby biskupa. Niechętnie, daje jednak swoje słowo, że zaspokoi prośbę biskupa, odstępując od żądania odbudowania przez niego synagogi.

    Ich druga próba siła dotyczyła sprawy masakry w Tesalonikach. Tu Ambroży interweniuje słusznie przeciw autentycznej zbiorowej zbrodni nakazanej przez cesarza. W najbardziej zaludnionej miejscowości Macedonii doszło do powstania ludności. Wywołała je odmowa zarządcy uwolnienia znanego powożącego w przeddzień igrzysk w cyrku. Więzień został oskarżony o przyniesienie uszczerbku obyczajom. Lud rozwścieczony zlinczował zarządcę i jego licznych współpracowników. Rozgniewany tymi rozruchami Teodozjusz nakazuje spędzić lud do cyrku, żeby go ukarać. Rozpętany oddział masakruje około siedem tysięcy ludzi. Żałując swej pierwszej impulsywnej reakcji imperator wysyła rozkaz zatrzymania masakry. Niestety… posłaniec przybywa już po dokonanej zbrodni. W tej sytuacji Ambroży wymaga od Teodozjusza publicznej pokuty. Wezwanie biskupa przypomina to, z jakim prorok Natan zwrócił się do króla Dawida, żądając od niego pokuty na znak skruchy. W ten oto sposób przedstawiciel Kościoła ucieleśnia sumienie utracone przez zabłąkaną cywilną władzę. Ambroży ostrzega cesarza, że nie będzie odprawiał Mszy św. w jego obecności, dopóki nie dokona publicznego aktu skruchy. Po wielu wahaniach, których przyczyną była zraniona miłość własna, Teodozjusz przybywa do katedry. Prosi Boga o przebaczenie „z jękiem i łzami”. Dopiero po tym akcie zostaje na nowo dopuszczony do sakramentów w czasie świąt Bożego Narodzenia w roku 390. Autorytet cesarza w dziwny sposób został umocniony po tym doświadczeniu. Również – pozycja biskupa. Teodozjusz zresztą oddaje mu dzielnie cześć po tym upokorzeniu cesarskiej władzy. „Ze wszystkich biskupów, których znałem, jedynie Ambroży zasługuje na to, żeby go naprawdę zwać biskupem!” Epizod publicznej pokuty Teodozjusza umieszcza odtąd chrześcijańskiego władcę w Kościele, a już nie – ponad nim. W wieku 47 lat, 17 stycznia 395, Teodozjusz umiera, wyczerpany wojskowymi kampaniami. To Ambroży wygłasza mowę pogrzebową. On sam ma przed sobą jeszcze tylko 2 lata życia.

    INNOWATOR

    Ambroży ma nie tylko niewzruszoną wiarę, charakter uparty i rzadką umiejętność kierowania ludźmi. Posiada jednocześnie wyobraźnię twórczą. Organizuje, nakazuje i równocześnie odnawia. I tak pewnego dnia w bazylice, wypełnionej wiernymi, zamknięty przez żołnierzy, których cesarz posłał, żeby wywarli nacisk na krnąbrnego biskupa, Ambroży dzieli obecnych na dwa chóry, które na zmianę śpiewają psalmy i tak mija im czas… To w ten sposób rodzi się dla całego Kościoła zachodniego „psalmodie responsoriale”, szybko rozpowszechniające się od Mediolanu. Nieco wcześniej dwaj Syryjczycy, Diodor i Flawiusz rozpoczęli śpiew naprzemienny. Człowiek czynu, Ambroży, jest też istotą całkowicie uduchowioną. Mąż modlitwy, modlitwy serca. Kiedy mówi o Jezusie, jego dusza rozpala się do białości. Dziewica zaś Maryja sprawia, że biskup rozpływa się z miłości. Wtedy jest słodki jak miód. Nuta tej samej szczęśliwości zabrzmi siedem wieków później w poezji maryjnej św. Bernarda.

    Ambroży jest również w tym czasie schyłku Imperium rzymskiego wizjonerem i prorokiem. Choć nie wie, że cesarstwo jest u kresu, uderzone śmiertelnie, to jednak proroczo zachęca swych wiernych do budowania arki jak Noe. Ale – arki wewnętrznej. Będą się mogli ukryć w tym statku niezatapialnym w czas strapienia. Nie podważając porządku społecznego podejmuje w perspektywie wieczności polemikę przeciw niesprawiedliwości społeczności podzielonej na bogaczy i potrzebujących, na sytych i umierających z głodu: „Bóg stworzył owoce ziemi, żeby każdy mógł się nimi nacieszyć. Ziemia jest dziedzictwem wszystkich”. Doszedł nawet do stwierdzenia, że „własność prywatna to bezprawne zboczenie z kursu”. Sam rozdał ubogim swój znaczny majątek. Jeśli przyjmował istnienie bogactwa, jako konsekwencji zranionej natury, to wymagał, żeby się nim dobrze posługiwano. Od swoich kapłanów wymagał ubóstwa: „nie miejcie ani srebra, ani złota w waszych sakiewkach”, przypominał im nakaz Jezusa skierowany do uczniów (Łk 10,4).

    Ambroży przyznaje kobiecie rolę podstawową w podniesieniu tak niesprawiedliwego społeczeństwa. Kościół był, od początku, obrońcą kobiety, uznając nie tylko jej godność, lecz i niezastąpiony udział w łonie rodziny i środowiska. Jakże cudowną rolę odegrały kobiety w otoczeniu i bliskości Pana! W sumie, biskup Mediolanu, człowiek swego czasu, nie odbijał jego słabości, lecz przeciwnie –przygotowywał przyszłość. Był „solą” w wodach morza IV wieku, „światłem” dla przyszłości, którą św. Augustyn, ochrzczony przezeń na Wielkanoc 387 roku, odzwierciedli z intensywnością nie mającą sobie równych w wiekach, które nadejdą. Geniusz Augustyna nakarmił się treścią myśli i duchowością świętego biskupa Mediolanu. Pisma Ambrożego wywrą wielki i trwały wpływ na Kościół zachodni, ułatwiając rozwój chrześcijaństwa. Liczne i bogate są jego dzieła egzegetyczne, komentarze, przedstawienie Pism Świętych. Chętnie ukazuje on potrójny sens Ksiąg Biblii: sens dosłowny, sens praktyczny – moralny i sens przenośny, źródło mistycznej przemiany. Jego wykład Ewangelii św. Łukasza, opublikowany w 389 r., jest wywołującą wrażenie ilustracją tej biblijnej triady. Jego dzieło moralne i ascetyczne dotyczy głównie dziewictwa i czystości, zawiera tchnienie eschatologiczne dla budzenia powołań. Jego dzieła dogmatyczne, przemowy i listy rozpowszechniły doktrynę katolicką i umocniły wiarę w epoce fundamentalnych wstrząsów w społeczności ludzi.

    Co do hymnów ambrozjańskich posiadają formalne piękno, przemawiające zarówno do serca, jak i do rozumu obrazami silnymi i kontrastowymi. Około dwudziestu spośród nich uznano za z całą pewnością jego autorstwa. Ambroży posiadał więc nie tylko natchnienie poetyckie, lecz również muzyczne. Komponował słowa oraz melodie dla ułatwienia ich zapamiętania i dla śpiewu chóralnego. Teologia Ambrożego – w epoce zaprzeczeń ze strony arian – jest w swej istocie trynitarna oraz chrystologiczna. Chrystus, w pełni Bóg i człowiek, ogłoszony przez proroków, posiada te same przymioty co Ojciec. On wcielił się, żeby zbawić ludzi, umierając dla nich na krzyżu. Zniszczył dzieło szatana i aż do końca czasów służy jako jedyny pośrednik pomiędzy Ojcem a ludźmi. Oto doktryny Apostołów dnia dzisiejszego i na zawsze.

    OSTATNIA PRZEGRANA WALKA

    Ostatnia walka Ambrożego to próba ocalenia nieszczęśnika obiecanego paszczom lampartów. Żeby wymknąć się ze straszliwej kaźni Kresoniusz, nieszczęsny skazaniec, chroni się w bazylice, przy ołtarzu. Prawo azylu jest święte. Teodozjusz z pewnością je uszanuje. Niestety! Prawdziwym panem Imperium jest Stilikon, człowiek okrutny i lubieżny. To Wandal, który poślubił krewną Teodozjusza. Stilikon jest opiekunem Honoriusza następcy Teodozjusza. Honoriusz ma w tym czasie zaledwie 13 lat. Ambroży przyszedł z pomocą ofierze, skazanej na rzucenie na pożarcie przez dzikie zwierzęta. Żołnierze jednak wtargnęli do bazyliki i wyrwali Kresoniusza z rąk biskupa! I tak Ambroży przegrał swą ostatnią walkę. Mimo to cieszy się nadal ogromnym szacunkiem. Ustanowił nowe siedziby biskupie w Como oraz w Nowarze. Rozsądza i łagodzi wielkie waśnie w Kościele w Verceil. Zależy mu na obecności w czasie wyboru nowych biskupów, np. w Pawii. Jego autorytet oddziaływuje jednak nawet z daleka. To dzięki temu barbarzyńska królowa Fritigilia nawraca się ze swym ludem po usłyszeniu opowiadania o życiu Ambrożego. On zaś przesyła jej długi list, który jest w swej istocie katechizmem. Dwaj mędrcy z Persji przychodzą ze swego dalekiego kraju, żeby „doświadczyć mądrości” tego Ambrożego z Mediolanu, o którym opowiada się wielkie dziwy…

    Nadchodzi Wielki Tydzień roku 397. 4 kwietnia, tuż przed Wielkanocą, święty biskup wydaje swe ostatnie tchnienie tu na ziemi. Przyjaciołom, błagającym go, żeby walczył o życie, powiedział: „Żyłem pośród was tak, że się nie wstydzę, że żyłem. Śmierć mnie nie przeraża, bo Pan jest tak dobry…”

    René Lejeune

    Vox Domini/Stella Maris, październik 1998

    ________________________________________________________________________________________

    Dziwny biskup Ambroży

    web-saint-dec-07-ambrose-public-domain

    fot. ze strony Aleteia.pl

    ***

    Tego dnia wszystko potoczyło się szybko. Wobec sporów i waśni, które rozrywały Mediolan podczas wyborów nowego biskupa, do sali obrad wkroczył Ambroży, jeszcze nieochrzczony katechumen, i chciał, jako urzędnik państwowy, zaprowadzić porządek. Wówczas znajdujące się tam dziecko miało wykrzyknąć wobec kłócącego się tłumu: Ambrosius episcopus! Ambrosius episcopus! (Biskupem Ambrozy! Biskupem Ambroży!).

    Głos bezgrzesznego dziecka, w przekonaniu zebranych, albo przynajmniej przekazującego nam tę uroczą anegdotę autora, miał być głosem samego Boga. I tak Ambroży, choć jeszcze nieochrzczony, został wybrany na biskupa Mediolanu. Wszystko jednak miało dopiero się rozpocząć. Był rok 374.

    Początki kariery

    Ambroży z Mediolanu to biskup, który dziś zdecydowanie nie cieszyłby się popularnością szerokiej opinii publicznej ze względu na swą szczególną aktywność na polu polityki. Oczywiście czy taki sąd jest zasłużony, w odniesieniu do biskupa z IV w., pozostaje innym problemem.

    Ambroży całe swe dojrzałe życie związał z północnymi rejonami Italii. Urodzi się około 337 r. w Trewirze. Jego Ojciec był prefektem Galii. Po jego śmierci przeniósł się z rodziną do Rzymu i studiował, zapewne między innymi także, retorykę, która w ówczesnych czasach była niezbędna na drodze poważnej kariery urzędniczej. Jako wykształcony człowiek został mianowany zarządcą regionu Emilii i Ligurii. Nie będąc nawet ochrzczonym, musiał przewodniczyć wyborom biskupa w Mediolanie. Zmarły wcześniej dostojnik był arianiem. Wynik wyboru już znamy.

    Pracowity biskup

    Jak już zostało powiedziane Ambroży w chwili wybrania był katechumenem. Nie powinno nas zatem także dziwić, że zapewne jego wiedza teologiczna pozostawiała wiele do życzenia. Nie przeszkodziło mu to jednak w podjęciu osobistych, głębokich studiów nad Pismem Świętym, Ojcami greckimi oraz klasyczną filozofią; zapewne także znał pisma Filona z Aleksandrii. Działalność Ambrożego w tym zakresie przyniosła mu tytuł doktora Kościoła. I choć mamy ich obecnie bez liku, to jednak przez wieki Doktorów było jedynie czterech: Augustyn, Hieronim, Grzegorz Wielki i Ambroży.

    To pracowite studium Ambrożego unieśmiertelnił w swych Augustyn „Wyznaniach” (VI,3,3-4). Co ciekawe jest to chyba zarazem jeden z najstarszych opisów czytającego człowieka, portret tym ciekawszy, iż ukazujący czytającego samym wzrokiem, wbrew obyczajowi antycznemu, nakazującemu czytać na głos (swe zdziwienie odnotowuje także sam Augustyn). Jego teologia w dużej mierze opiera się na tradycji aleksandryjskiej, zwłaszcza na Orygenesie i Dydymie Ślepym. Znać też wpływ Bazylego Wielkiego. W czasach, w których nie istniało pojęcie plagiatu, Ambroży swoją tytaniczną pracą przyswoił dla Zachodu, gdzie coraz szybciej zamierała znajomość greki, wielką tradycję teologiczną Wschodu. W swych pismach przygotował obfity pokarm, którym żywił się schyłek antyku i całe wieki średnie. Słusznie zatem zwie się go Doktorem (doctor czyli nauczyciel) Kościoła. Nie da się bowiem ukryć, ze Ambroży jest jednym z najważniejszych źródeł i ojców teologii Zachodu.

    Biskup wielkiej polityki

    Ambroży żył w czasach wielkiego sporu o bóstwo Chrystusa. Nie tylko jednak. Za jego czasów umierała religia pogańska, a energiczny biskup Mediolanu bynajmniej nie okazywał jej współczucia. Był twardym partnerem w rozmowach dla kolejnych cesarzy. To on wymógł usunięcia z senatu ołtarza Wiktorii (382 r.), nie oddał, mimo nacisków żony cesarza, bazyliki mediolańskim arianom. On wreszcie wymógł na cesarzu Teodozjuszu odbycie publicznej pokuty po dokonanej na cesarski rozkaz masakrze w Tesalonikach w 390 r.

    Za jego czasów coraz żywiej rozwiał się kult męczenników. Dwóch z nich, Gerwazego i Protazego, Ambroży sam „odkrył” i zapoczątkował ich żywy kult. Bez względu na to, co można pomyśleć dziś o tym pomyśle (zapewne bowiem Gerwazy i Protazy byli bardziej realni w wyobraźni Ambrożego niż w rzeczywistości), nie zmienia to faktu, że dla współczesnych te wysiłki biskupa były dużą pomocą dla ich pobożności.

    Ambroży umarł 4 IV 397 r.

    Co do dziś przetrwało…

    Przede wszystkim liczne pisma zawierające doktrynę ascetyczną, dogmatyczną i egzegetyczną (jak byśmy to dziś powiedzieli). Ponoć zamknięty w bronionej przed arianami bazylice Ambroży zagrzewał towarzyszący mu lud do wytrwania poprzez śpiew napisanych przez siebie hymnów. Do dziś znane są i śpiewane niektóre spośród nich (Aeterne rerum conditor; Deus, Creator ominum). Publiczny śpiew hymnów, nie tylko psalmów, jest jednym z elementów dziedzictwa Ambrożego, które przetrwało do dziś.
    Z jego imieniem związana jest też liturgia ambrozjańska celebrowana do dziś w kilkudziesięciu parafiach mediolańskich. Według tej tradycji Adwent, w odróżnieniu od tradycji rzymskiej, trwa 6 tygodni.

    Szymon Hiżycki OSB

    Liturgia.pl

    _____________________________________________________________________________________________________________

    6 grudnia

    Święty Mikołaj, biskup




    ***

    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.
    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.
    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.
    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy.

    web-saint-dec-06-nicholas-fr-lawrenece-lew-cc
    Fr Lawrence Lew-CC/Aleteia.pl
    ***

    Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach. Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Mikołaj – „patron daru człowieka dla człowieka”

    6 grudnia cały Kościół wspomina św. Mikołaja – biskupa. Dla większości z nas był to pierwszy święty, z którym zawarliśmy bliższą znajomość. Od wczesnego dzieciństwa darzyliśmy go wielką sympatią, bo przecież przynosił nam prezenty. Tak naprawdę zupełnie go wtedy jeszcze nie znaliśmy. A czy dziś wiemy, kim był Święty Mikołaj? Być może trochę usprawiedliwia nas fakt, że zachowało się niewiele pewnych informacji na jego temat.

    Obraz św. Mikołaja w ołtarzu głównym

    Obraz św. Mikołaja w ołtarzu głównym w katedrze w Łowiczu

    ***

    Wyproszony u Boga

    Około roku 270 w Licji, w miejscowości Patras, żyło zamożne chrześcijańskie małżeństwo, które bardzo cierpiało z powodu braku potomka. Oboje małżonkowie prosili w modlitwach Boga o tę łaskę i zostali wysłuchani. Święty Mikołaj okazał się wielkim dobroczyńcą ludzi i człowiekiem głębokiej wiary, gorliwie wypełniającym powinności wobec Boga.
    Rodzice osierocili Mikołaja, gdy był jeszcze młodzieńcem. Zmarli podczas zarazy, zostawiając synowi pokaźny majątek. Mikołaj mógł więc do końca swoich dni wieść dostatnie, beztroskie życie. Wrażliwy na ludzką biedę, chciał dzielić się bogactwem z osobami cierpiącymi niedostatek. Za swoją hojność nie oczekiwał podziękowań, nie pragnął rozgłosu. Przeciwnie, starał się, aby jego miłosierne uczynki pozostawały otoczone tajemnicą. Często po kryjomu podrzucał biednym rodzinom podarki i cieszył się, patrząc na radość obdarowywanych ludzi.
    Mikołaj chciał jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga. Doszedł do wniosku, że najlepiej służyć Mu będzie za klasztornym murem. Po pielgrzymce do Ziemi Świętej dołączył do zakonników w Patras. Wkrótce wewnętrzny głos nakazał mu wrócić między ludzi. Opuścił klasztor i swe rodzinne strony, by trafić do dużego miasta licyjskiego – Myry.

    Biskup Myry

    Był to czas, gdy chrześcijanie w Myrze przeżywali żałobę po stracie biskupa. Niełatwo było wybrać godnego następcę. Pewnej nocy jednemu z obradujących dostojników kościelnych Bóg polecił we śnie obrać na wakujący urząd człowieka, który jako pierwszy przyjdzie rano do kościoła. Człowiekiem tym okazał się nieznany nikomu Mikołaj. Niektórzy bardzo się zdziwili, ale uszanowano wolę Bożą. Sam Mikołaj, gdy mu o wszystkim powiedziano, wzbraniał się przed objęciem wysokiej funkcji, nie czuł się na siłach przyjąć biskupich obowiązków. Po długich namowach wyraził jednak zgodę uznając, że dzieje się to z Bożego wyroku.
    Biskupią posługę pełnił Mikołaj ofiarnie i z całkowitym oddaniem. Niósł Słowo Boże nie tylko członkom wspólnoty chrześcijańskiej. Starał się krzewić Je wśród pogan.
    Tę owocną pracę przerwały na pewien czas edykty cesarza rzymskiego Dioklecjana wymierzone przeciw chrześcijanom. Wyznawców Jezusa uczyniono obywatelami drugiej kategorii i zabroniono im sprawowania obrzędów religijnych. Rozpoczęły się prześladowania chrześcijan. Po latach spędzonych w lochu Mikołaj wyszedł na wolność.
    Biskup Mikołaj dożył sędziwego wieku. W chwili śmierci miał ponad 70 lat (większość ludzi umierała wtedy przed 30. rokiem życia). Nie wiemy dokładnie, kiedy zmarł: zgon nastąpił między 345 a 352 r. Tradycja dokładnie przechowała tylko dzień i miesiąc tego zdarzenia – szósty grudnia. Podobno w chwili śmierci Świętego ukazały się anioły i rozbrzmiały chóry anielskie.
    Mikołaj został uroczyście pochowany w Myrze.

    Z Myry do Bari

    Wiele lat później miasto uległo zagładzie, gdy w 1087 r. opanowali je Turcy. Relikwie Świętego zdołano jednak w porę wywieźć do włoskiego miasta Bari, które jest dzisiaj światowym ośrodkiem kultu św. Mikołaja. Do tego portowego miasta w południowo-wschodniej części Włoch przybywają tysiące turystów i pielgrzymów. Dla wielu największym przeżyciem jest modlitwa przy relikwiach św. Mikołaja.

    Międzynarodowy patron

    Biskup z Myry jest patronem Grecji i Rusi. Pod jego opiekę oddały się Moskwa i Nowogród, ale także Antwerpia i Berlin. Za swego patrona wybrali go: bednarze, cukiernicy, kupcy, młynarze, piekarze, piwowarzy, a także notariusze i sędziowie. Jako biskup miasta portowego, stał się też patronem marynarzy, rybaków i flisaków. Wzywano św. Mikołaja na pomoc w czasie burz na morzu, jak również w czasie chorób i do obrony przed złodziejami. Opieki u niego szukali jeńcy i więźniowie, a szczególnie ofiary niesprawiedliwych wyroków sądowych. Uznawano go wreszcie za patrona dzieci, studentów, panien, pielgrzymów i podróżnych. Zaliczany był do grona Czternastu Świętych Wspomożycieli.

    Święty zawsze aktualny

    Od epoki, w której żył św. Mikołaj, dzieli nas siedemnaście stuleci. To wystarczająco długi czas, by wiele wydarzeń z życia Świętego uległo zapomnieniu. Dziś wiedza o nim jest mieszaniną faktów historycznych i legend. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nawet w fantastycznie brzmiących opowieściach o św. Mikołaju tkwi ziarno prawdy.
    Święty Mikołaj nieustannie przekazuje nam jedną, zawsze aktualną ideę. Przypomina o potrzebie ofiarności wobec bliźniego. Pięknie ujął to papież Jan Paweł II mówiąc, że św. Mikołaj jest „patronem daru człowieka dla człowieka”.

    ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________________

    Św. Mikołaj, biskup Miry

    św. Mikołaj z kościoła w Liszkach

    ***

    Święty Mikołaj, późniejszy biskup Miry (obecnie Demre) urodził się w Patarze w Licji (na terenie dzisiejszej Turcji) ok. 270 roku. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, którzy gorąco prosili Boga o potomstwo. Od najmłodszych lat Mikołaj wyróżniał się pobożnością. Był także bardzo wrażliwy na niedolę bliźnich. Ponadto okazał się bardzo pilnym i zdolnym uczniem. Duży wpływ na jego wychowanie i duchowość miał jego stryj, biskup Miry, z rąk którego nasz święty otrzymał święcenia kapłańskie.


    Hojny cudotwórca – gorliwy obrońca wiary

    Jako, że rodzice mieli znaczny majątek, toteż po ich śmierci nasz święty chętnie dzielił się nim z potrzebującymi. Gdy pewien mieszkaniec Patary utracił swój dobytek, a jego trzem córkom groziło zejście na złą drogę, Mikołaj wziął mieszek ze złotem i wrzucił go przez okno do domu tego człowieka. Najstarsza córka wyszła dzięki temu za mąż. Podobnie uczynił też wobec dwóch pozostałych panien. Dlatego św. Mikołaj często przedstawiany jest na obrazach z trzema mieszkami lub trzema złotymi kulami.

    Kiedy został wybrany na biskupa Miry, zdobył serca wiernych nie tylko gorliwością duszpasterską, ale także wielką troską o ich potrzeby materialne.

    Dobro i cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś w gruncie rzeczy niezbyt groźne wykroczenie, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by wyprosić dla swoich wiernych ułaskawienie. Innym razem Mikołaj kierowany gorącą pobożnością i nabożeństwem do Męki Pańskiej postanowił odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie podróży morskiej pielgrzymów zaskoczyła wielka burza. Wydawało się, że statek zatonie. Marynarze zaczęli prosić Mikołaja o wstawiennictwo do Boga. Święty Mikołaj wzniósł oczy ku niebu, burza uciszyła się i statek ocalał. Kiedy zaś spadł z pomostu marynarz, Mikołaj wzywając imienia Boga wskrzesił go z martwych. Te wydarzenia sprawiły, że św. Mikołaj jest czczony także jako patron marynarzy. Prowadzony łaską Bożą w czasie zarazy, jaka nawiedziła także jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Tradycja głosi, że święty biskup Miry wskrzesił trzech młodych ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie uregulowali należności. Trawiła go troska o zbawienie dusz grzeszników. Wielu złodziei skłonił do skruchy i zmiany życia, a także do zwrotu zagarniętych kosztowności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie św. Mikołaja podaje, że w czasie prześladowań, jakie wybuchły za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana nasz święty został uwięziony (niektóre źródła podają, że został wypędzony). Uwolniony został dopiero na mocy edyktu mediolańskiego w roku 313. Dwanaście lat później św. Mikołaj uczestniczył w pierwszym soborze powszechnym w Nicei, na którym został potępiony arianizm. Mikołaj miał wtedy spoliczkować heretyka Ariusza.


    W gronie świętych

    Po długich latach błogosławionych rządów i świątobliwego życia biskup Mikołaj odszedł po zasłużoną nagrodę do domu Ojca 6 grudnia najprawdopodobniej w roku 346 (choć niektóre źródła podają przedział między latami 345 a 352). Ciało świętego zostało pochowane w Mirze, gdzie spoczywało do 1087 r. 9 maja tegoż roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku papież bł. Urban II uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci. Do dziś dwa razy w roku – 9 maja i 6 grudnia – w Bari obchodzona jest uroczystość ku czci św. Mikołaja. Pierwsza jest na pamiątkę sprowadzenia z Miry jego relikwii, druga – w dzień jego śmierci. Święty Mikołaj nie przestał czynić cudów także po śmierci. Według św. Jana Chryzostoma z kości świętego wydobywał się pachnący płyn o właściwościach leczniczych, zwany „manną”. Biskup Miry zaczął odbierać cześć należną świętym zaraz po śmierci, jednak najstarsze ślady jego kultu napotykamy dopiero w VI wieku, kiedy to cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu na cześć świętego jedną z najwspanialszych bazylik. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w IX wieku. Papież św. Mikołaj I Wielki ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. W całym chrześcijańskim świecie święty biskup Miry miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisał: „Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”.

    Warto odnotować, że w XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg. Z czasem w Polsce – jak i w całym świecie – rozpowszechnił się zwyczaj obdarowywania dzieci prezentami albo w samo święto (6 grudnia), albo „na gwiazdkę”. Św. Mikołaj był czczony również w Polsce jako opiekun pasterzy, chroniący trzodę przed drapieżnymi zwierzętami. Dlatego każdego 5 grudnia pasterze pościli, a w sam dzień świętego Mikołaja zamawiali nabożeństwa w intencji opieki nad zwierzętami domowymi.


    Św. Mikołaj w Ikonografii

    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Czasem ukazywany jest też jako: młody mężczyzna wrzucający trzy złote kule w okno trzech biednych dziewczyn; przywracający życie niesłusznie powieszonemu człowiekowi; ratujący rozbitków z wraku statku; wskrzeszający troje dzieci; jako noworodek chwalący Boga. Jego atrybutami są m.in.: anioł z mitrą, chleb, trzy złote kule na księdze lub w dłoni, pastorał, księga, kotwica, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.

    Szczególną czcią otaczany jest w Bari, Monserrat i w Rosji. Jest także patronem m.in. Grecji, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.

    Taka jest prawdziwa historia świętego Mikołaja. Gorliwego pasterza, hojnego dla wszystkich potrzebujących. Biskupa o dobrym sercu i twardej postawie względem błędu. Trzymającego nie tylko „mieszek ze złotem”, lecz także pastorał. I – co niemniej ważne – pochodzącego z Azji Mniejszej, a nie zimnej, leżącej za kołem polarnym Laponii.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Pierwsze dary św. Mikołaja

    Pierwsze dary św. Mikołaja

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    (Opowiadanie pochodzi z książki: ZOFIA KOSSAK-SZCZUCKA “SZALEŃCY BOŻY”)

    Dom ubogiego Symforiona kamieniarza stał przy głównym placu Myry, górującym wysoko nad piaskowzgórzem licyjskim. W oddali błękitniało morze. Białe żagle, podobne motylom, skupiały się wokoło błyszczących w słońcu portowych ramion Andriaku. Plac był duży, nieustannie wypełniony tłumem ruchliwym i gwarnym, wieczną radość dla oczu dziecięcych stanowiącym, przeto Prakseda, Sekundus i Ab-don, nędzne potomstwo ubogiego Symforiona, przesiadywali całe dnie przed domem, sycąc oczy, by oszukać głód żołądka. Nagie ich ciałka wystalizną kości jaskrawo wyrażały zadawnioną biedę. Zapadłe głęboko oczy wpierały się pożądliwie w nieosiągnięty nigdy przedmiot marzeń: gorące placki miodne, maczane w oliwie, grubego handlarza Gorgona, sąsiada. Gdy na cienkim trójzębie żelaznym rozdawał placki szczęśliwcom, mogącym zapłacić za nie ćwierć obola, oliwa kapała na gorącą blachę, przypalając się z sykiem, i rozkoszna woń dochodziła aż ku dzieciom, powodując łaskotanie w krzyżu i napływ śliny do wyschniętej grdyki.
    Tuż za Gorgonem stara jednooka Tryscylla sprzedawała gołębie. Powiązane za nóżki parami, podlatywały wkoło niej, trzepocąc. Prócz gołębi handlowała też dziewczętami, długie chwile trawiąc na szeptach z bogatą młodzieżą myreńską, do której szczerzyła bezzębne, krzywe usta. Wróżbiarz Thalesus zapraszał ręką przechodniów do wnętrza zasnutej oponą izby, w której smrodliwych ciemnościach ukazywał w wiadrze wody przyszłe losy. Rój much brzęczał opodal nad rozłożonym mięsiwem przed kramem rzeźnika. Psy bezpańskie płowe wałęsały się między nogami przechodniów. Środkiem placu przelewał się ruchliwy tłum, pstro i barwnie przyodziany. Filozofowie w białych tunikach szli poważnie, rozmyślnie nie widząc przechodniów. Za nimi śpieszyli skryby. Nieraz zdarzało się, że na jednym końcu placu stawał na kamiennym podwyższeniu retor, na przeciwnym zaś sofista, do zupełnego schrypnięcia głosu starając się przekrzyczeć wzajemnie i przyciągnąć tłum do siebie. Podjudzani przez rozbawionych słuchaczy, kończyli nieraz dysputę pięściami. W dnie świąteczne przesuwały się wśród modłów procesje diakonów i pobożnych diakonis w długich zasłonach na twarzach. Czasem wstrząsał miastem żelazny krok legij, dążących z Północy na Południe albo ze Wschodu na Zachód. Rzemienne skórznie zrudziałe były od śniegów lub popękane od gorących piasków. Drgały mocą stalowe golenie, kolana. Szczękały tarcze, władne wznieść Cezara, olśniewały w słońcu miecze, zdolne powalić wybrańca. Przed zwartym ich wężem rozstępował się z dala tłum i gród zalegała cisza. Oni zaś szli mimo, nie spoglądając na boki, zapatrzeni w daleką swą drogę, we własną rzymską nieodpartą moc. Gdy wieczór zapadał, do wygłodniałych dzieci powracał równie jak one wychudły ojciec Symforion, cały dzień pracujący w kopalniach marmuru, w twardym trudzie zdobywający prawo do nędznego życia. Przynosił dzieciom garść fig i suchy placek jęczmienny, po czym układali się na spoczynek przed drzwiami niskiego domostwa. Plac zalegała cisza. Czerwone latarnie błyskały u drzwi winiarni. Gdy i one zgasły, maleńkie samotne światło ponad bazyliką jak baczne oko czuwało nad uśpionym miastem. Każdy z mieszkańców spojrzawszy w tę stronę wiedział, że to płonie lampka zatlona ku czci Matki Bożej, przed której obrazem sędziwy biskup Myry, świątobliwy Epiphanes, trawi dnie i noce na nieustannej modlitwie. Z dawna pacierzami jeno dzielił sobie czas, niewidomym od lat będąc.

    Wiekowy był biskup, z łoża z trudem dźwigający się przy pomocy pilnych diakonów. Rozluźnione więzy starczego ciała z trudem przytrzymywały duszę, która lada dzień uleci. Uleciałaby już pewno, gdyby nie troska, do ziemi wiążąca. Podziela ją całe miasto: Nie masz biskupa następcy! Słusznie przypuszczają ludzie, że działają tu złe czary. Bo raz po raz diakom i Rada przywodzą przed starca kapłanów co najprzedniejszych, najświątobliwszych, uczonych, prosząc by ręce na którego z nich położył, następcą swoim mianując — na próżno, bo bezsilnie opadają starcze dłonie. Do zmartwiałego ucha Głosy tajemne, nieodparte, szepcą: Nie tego naznaczysz!… I próżno wypatruje starzec ślepe oczy, czekając na godniejszego. Stawali już przed nim z całej Licji ludzie godni wielkiego zaszczytu i urażeni odeszli. Wrócił do swojej pustelni, uśmiechając się wyrozumiale nad starczym dziwactwem biskupa, świątobliwy anachoreta Hierofanus. Odszedł uczony teolog Baladon. Lud szemrał niezadowolony. Lada dzień biskup zemrze i trza będzie chyba do dalekiej Aleksandrii słać, do tamtejszego kościoła. Skołatany, serdecznie bolejący nad tym stanem rzeczy Epiphanes czuwał nocami, w modlitewnym wysiłku daremnie starając się rozeznać, od kogo pochodził więżący dłoń jego Głos. Był to głos Boga? Nie byłże to — o udręko! — głos demona?! Wspierając utrudzone, rozeschłe ciało o klęcznik, modlił się starzec bezsenny.
    Z pięknego swego domu, na przeciwnym końcu placu tuż przy domku kamieniarza stojącego, patrzył uparcie w światełko migocące w komnatce biskupa — Mikołaj, syn Euzebiuszowy. Młody był, brzydki i nieśmiały. Dziwaczna nieśmiałość pętała go od dziecka niby sieć. Stronił od ludzi, których lękał się w cichym swym sercu. Bezpieczny byłby i wolny gdzieś na dalekiej pustyni, los zaś uczynił go dziedzicem wielkiego majątku, z którym nie wiedział, co począć. Noce jego były bezsenne i nużące ciężką troską. Nie chciał bogactwa, a jak by je rozdać, nie wiedział. Nieśmiałość kleiła mu wargi, gdy pragnął rozważnej porady starszyzny. Zawezwać ubogich, niech biorą? Ścierpnął i skulił się w sobie na myśl, że ogłoszono by go dobroczyńcą i wyniesiono w triumfie na plac. Zbierała ochota rzucić wszystko i nocą ujść z domu, lecz wstrzymywała myśl o chciwym krewniaku, który przyjdzie, dom opuszczony zajmie i twardą dłonią zacięży nad niewolnikami. Udarował ich wolnością — oni przedsię padli mu do nóg, błagając, by im pozostać pozwolił… I plątał się bezradnie wśród swych bezużytecznych dostatków, których podjąć i dobroczynnym potokiem między ludzkość skierować nie umiał.
    Świt błysnął, różowiąc góry. Ranny wiew odświeżył skołataną głowę. Stroskany młody bogacz spojrzał z ganku w dół, gdzie kamieniarz Symforion ziewał, powstając do pracy. Dzieci spały, nagie, skulone pod chłodem nocy, podobne do sinych trupków. Nagły ból ścisnął serce Mikołaja.
    Zaprawdę — pomyślał — wszystko na świecie jest lżejsze i do zniesienia łatwiejsze niż niedola małych dzieci. Współczującym okiem ogarnąć można każdy ból i pójść swoją drogą spokojnie, jeno nie cierpienie dziecka. Człek dojrzały zna przyczynę i powody swego bólu. Człek dojrzały zapaśnikiem jest świadomym — dzisiaj leży powalony, kto wie zaś, czyli sam nie tłoczył przeciwnika wczoraj? Któż odgadnie, jaki odwet gotuje mu jutro? Lecz krzywda dziecka cięższa jest niż świat. Niewinne oczy, zachodzące łzami z bolesnym zdziwieniem nad złem, palące są i niezapomniane jak wyrzut Boga samego. Niewinność Chrystusowa mieszka w drobnym ciałku nie znającym grzechu ni jego przyczyny. Kto miłuje Chrystusa, miłować musi ponad wszystko inne — dzieci. Przez nie dojdzie ku Niemu najłacniej. Biada życiu, które krzywdzi małych! Szczęśliwy, kto krzywdę dziecinną nagrodzi…

    Stukot oddalających się spiesznie sandałów obudził w nocy Praksedę córkę Symforiona. Ciemna postać w naciągniętym głęboko kapturze mignęła w zdziwionych oczach dziewczynki. Odwróciła się na drugi bok, by zasnąć ponownie, gdy zapach bliski, nęcący poderwał ją na nogi. Instynktem głodnego zwierzęcia wyczuła jadło w pobliżu. Sięgnęła ręką — znalazła. Ze zdławionym piskiem zdziwienia kopnęła w chude żebra braci. Na wpół przytomni ze snu, rzucili się na nią, na zdobycz. Nie mówili nic. W mroku nocnym węchem i dotykiem raczej niż oczami rozpoznawali, zachłystując się spazmem rozkoszy, z widzenia jeno znajome mięsiwo pieczone w szafranie, węgorze tłuste w oliwie i placki lepkie od miodu, wonne od korzeni. Jedli żarłocznie, pomrukując z rozkoszy, jak to czynią zwierzęta, aż gdy szczęki im ustały, a kałdunki po raz pierwszy w życiu stały się pełne i ciężkie, przebudzili śpiącego opodal ojca. Ubogi kamieniarz, ostrożnym człowiekiem będąc, nie zadowolił się samym faktem radosnym. Nasyciwszy głód, zapragnął wiedzieć, skąd spadły dary nieznane. Lecz Prakseda nie umiała nic powiedzieć. Obudziła się, bo nieznajomy człowiek biegł przez plac. Poczuła placki, bo leżały tuż obok… Zatliwszy olejny kaganek, Symforion podjął ostrożnie resztę zapasów, by skryć je w izbie przed okiem zawistnych sąsiadów — i radość odjęła mu mowę: oto jeszcze lniana szatka, w sam raz dla Praksedy, i opończe ciepłe, wielbłądzie dla chłopców, i woreczek dzwoniący, a w nim… Ach! ach! a!… Przyciskając go oburącz do piersi, nędzarz dygotał jak liść. Nie będą już nigdy głodni! Ukląkł, bijąc pokłony Stwórcy, a także i bogom, nie wiedział bowiem, kto mu ten dar zesłał. Dziękował więc we łzach Jezusowi i Jowiszowi zarazem. Najświętszej Pannie i Afrodycie. Naraz pomyślał, że niechybnie okradziono kogoś w mieście, i złodziej, spłoszony, zdobycz swą przy nich podrzucił. Wszakże dziewczyna uciekającego słyszała. Zgarnął oburącz skarb, przenosząc go w głąb ciemnej nory, zwanej domem, przykazując srogo dzieciom nic nikomu o zdarzeniu nie opowiadać, natomiast pilnie słuchać, gdy obwoływacz stratę ogłosi. Lecz obwoływacz nie ukazał się wcale na placu, na którym dwóch retorów potykało się na słowa od straży rannej do schyłku dnia — aż słuchacze, zakładający się o to, który przetrzyma, wodę im z winem podawali dla pokrzepienia.
    Ubogi dotychczas kamieniarz nie wiedział, co o tym myśleć. Nie wiedział również, że następnej zaraz nocy dzieci uboższego jeszcze niż on Nazariusza takiż sam skarb przy ubogim swoim posłaniu znalazły i że równie jak on ostrożny Nazariusz zalecił dzieciom milczenie. Z kolei bogatymi się zbudziły i małe córki starej Darii, wdowy niemocą ruszonej, potem Rustykus i Klemens, sieroty po Tymoteuszu tragarzu. Wtedy przestano się już ukrywać i wieść huknęła wśród ludzi, że dobroczynny demon nawiedza miasto w nocy, rozdaje królewskie dary. Zapewne obdzieli z kolei wszystkich mieszkańców?
    Z radosnym wzruszeniem myśleli bogaci kupcy, jakie skarby tajemniczy gość musi zachowywać dla nich, skoro tak hojnie obdziela nędzarzy, niewartych spojrzenia. Kimże był? Aniołem? Demonem dobrym? Gdy nie kwapił się iść z darami pomiędzy bogaczy, gotowi go byli ogłosić duchem piekieł, czartem, i dary na ogień skazać. Że znajdowały się jednak między nimi misternie z drzewa lub kamienia rzeźbione wyobrażenia Baranka albo Gołębicy, musiano uznać niebiańskie pochodzenie dobroczyńcy. Tymczasem nie mijała noc, by ktoś z ubogich, dzieci mających, obdarowany nie został. W mieście nie mówiono już o niczym innym, z grozą, zawiścią, uniesieniem i błogosławieństwem lub oczekiwaniem. Bądź co bądź podnosiło to ogromnie znaczenie grodu. Myra dotychczas szczyciła się, że wylądował w niej kiedyś Paweł z Tarsu, Apostoł narodów, a przejeżdżał cesarz Hadrian, obwożący po całym świecie frasobliwą, niespokojną duszę. Do tych odwiedzin przybywały nowe, nierównie wszakże znaczniejsze.

    Nikt dotąd nie widział tajemniczego przybysza. Zjawiał się, gdzie się go nie spodziewano, i rzuciwszy do wnętrza domu lub przed progiem tłumok z darami, znikał bez śladu. Niektórzy zaręczali, że widzieli świetlisty rąbek mknącej szaty i rozpoznawali Archanioła Gabriela. Inni stwierdzali, że pojawieniu się Geniusza towarzyszył nagły wicher, a wraz czar schodził na głowy mieszkańców, klejąc im oczy nieprzepartym snem. Więc grube przekupki, omijane dotychczas przez Ducha, kiwały frasobliwie głowami, zapewniając, że nieczyste to muszą być moce.
    Wśród ogólnego zaciekawienia prawie niepostrzeżenie przechodziła inna sprawa, zaszczytu miastu nie przynosząca, nie ogadana ani roztrząśnięta jak by należało przez gawiedź rynkową. Oto Mikołaj syn Euzebiuszowy, po którym słusznie spodziewać się było można statku i pobożnej obyczajności, zostawszy dziedzicem nie byle majątku, zamknął się przed ludźmi, by wieść życie gorszące i haniebne. Co dzień wieczorem (opowiadali z żalem niewolnicy) młody pan wymykał się z domu, by wrócić dopiero o świcie. Przepadał bez wieści i darmo próbowano go śledzić.
    Pozornie niezręczny, nabierał chytrości węża, gdy chodziło o zmylenie śladów. Raz wyzwoleńcowi imieniem Jonas udało się go dostrzec:
    w ciemnej opończy i kapturze szczelnie nasuniętym na głowę wałęsał się po najgorszej, odległej dzielnicy miasta. Czego tam szukał?… Co więcej, starszy wyzwoleniec Theobaldus, zaufany nieboszczyka Mikołajowego ojca, zajrzał kiedyś ukradkiem do skarbca domowego i z przerażeniem zauważył w nim znaczny ubytek. Mikołaj trwonił fortunę z trudem zbieraną przez pobożnego a zapobiegliwego Euzebiusza! Niewątpliwie hołdował grzesznym miłostkom greckim, przez Kościół najsurowiej potępionym.
    Starsi mężowie starali się nakłonić świątobliwego Epiphanesa, by grzesznika do siebie zawezwał i powagą biskupią poprawę życia nakazał, lecz starzec obojętny był na te namowy.
    — Zali kto go na grzechu zdybał? — zapytywał.
    Darmo było zdziecinniałemu ślepcowi tłumaczyć, iż niepotrzebny jest widok grzechu samego, tam gdzie ogólne, niezbite o winie trwa przekonanie. Na koniec więc dawni przyjaciele i towarzysze nieboszczyka Euzebiusza, Markus Ancilla, najbogatszy kupiec w mieście, zapalczywy Chrystofor, żeglarz i łagodny Lucjus, trzymający gospodę w Andriaku, zeszli się, by synowi przyjaciela sumienie roztrząsać. Dość długo stukali kołatką u wrót, zanim niewolnik otworzył i dostojników do atrium wprowadził. Markus trącił znacząco Chrystofora w bok i obaj smutnie pokiwali głowami, rozglądając się dokoła.
    Wykwintne niegdyś mieszkanie wiało opuszczeniem. Na zapylonym marmurze tabliczek nie zapisał się od dawien dawna żaden gość. Jedynie przed obrazem Najświętszej Dziewicy, umieszczonym w miejscu, gdzie pogańskimi czasy stał ołtarzyk bóstw domowych, płonęła lampka oliwna jak dawniej.
    Na odgłos kroków odwrócili głowy. Mikołaj stał przed nimi, schylając się w kornym ukłonie. Nieśmiała jego twarz wyrażała najwyższe zakłopotanie, szerokie usta uśmiechały się niepewnie, a z całej postawy bił lęk nieczystego sumienia. Obrzucili go surowo badawczym wejrzeniem, siadając wygodnie na ławie.
    — Mikołaju, synu Euzebiuszowy! — zagaił rzecz Markus Ancilla z powagą. — Jako przyjaciele ojca twego pobożnej pamięci przyszliśmy cię spytać, co czynisz…
    — Zgorszenie miastu dajesz, którego ścierpieć nie możemy! — przerwał porywczo Chrystofor.
    — Zbawienie duszy narażając — westchnął Lucjus, składając ręce na wydatnym brzuchu.
    — Noce poza domem spędzasz — podjął surowo Ancilla — majątek nikczemnie marnujesz. Nie po to ojciec twój zapobiegliwie go gromadził…
    — Hańbisz się! Tajnej rozpuście oddajesz!
    — Powiadają już, żeś wiary świętej odstąpił, do pogańskich praktyk bezecnych należąc… Mikołaj potrząsnął głową przecząco.
    — Oby tak nie było!… Dokąd zatem chodzisz nocami?
    — Gadaj zaraz, a szczerze!
    — W imieniu gminy żądamy!
    A gdy oskarżony milczał uparcie, mnąc kraj sukni w drżących palcach, w sercu poważnych mężów wezbrał słuszny gniew.
    — Biada ci, nieszczęśniku, który w szpony szatanów popadłeś! — zagrzmiał Chrystofor. — Biada ci! Ratować będziem twą duszę, z wolą czy bez woli, obaczysz!
    Wyszli wzburzeni, otrzepując na progu starannie sandały. Mikołaj stał bez ruchu. Wyzwoleniec odprowadził ich do drzwi.
    — Nie tak nas tu niegdyś przyjmowano — sapnął doń gniewnie Chrystofor. — Na taki żar nawet kropli wina nie podałeś, Symforionie!
    — Nie mamy wina w domu, dostojny panie! — szepnął wyzwoleniec.
    — Nie ma wina?! Cóż podajecie do stołu?
    — Mleko kozie — westchnął sługa. — Młody pan przaśnymi plackami, figami i mlekiem żyje, a my z nim — dokończył żałośnie.
    — Słyszeliście, szlachetni przyjaciele? — zagadnął za wrotami do towarzyszy Markus Ancilla. — W nocy fortunę trwoni na rozpustę, w domu zasię służbę głodzi…
    — Czary to pogańskie! Czary! Tesalijskie jędze go zmamiły. Widziały praczki onegdaj podle gaju, któren ku wybrzeżu schodzi, korowód owych czarownic, przy miesiącu tańce swoje sprawujących…
    — Uchowaj Boże! — wzdrygnął się z lękiem Lucjus.
    — Na świętego Walentego męczennika! W gaju?! Toż tam Mikołaja, rzekomo wracającego z Andriaku, widziano!
    — Baczycie?!
    — Nie tylko dla pamięci cnotliwego Euzebiusza, lecz dla spokoju całego miasta, które za sprawą jednego apostaty nawiedzone przez demony być może, należy swawolę Mikołaja grzesznika ukrócić — stwierdził uroczyście Chrystofor.
    Weszli do winiarni, gdzie znajomi zwartym kołem otaczali Serwiliusza owocarza. Geniusz dobroczynny nawiedził jego dom tej nocy. Mała Lucylla zdążyła zobaczyć, gdy znikał, długi szmat barwnej materii. Dziecko, jak to dziecko, upierało się, że była to sakwa z kwiecistego bławatu zeszyta, z której Geniusz wytrząsnął swe dary, niewątpliwie zaś musiał to być kraj szaty lub skrzydła.
    Lecz trzej mężowie słuchali tego obojętnie. Co tam Geniusz! Dotąd nie był u nich i u innych, co najprzedniejszych. Nierównie więcej pochłania ich uwagę sprawa Mikołaja. Obiecali sobie roztoczyć baczny nadzór nad grzesznikiem.
    Jakoż w parę dni później już go wykryli, przemykającego się nocą pod ścianami.
    — Mikołaju! Mikołaju! Stój!
    Słysząc wołanie porwał się uciekać. Skoczyli za nim. Wnet przyłączyli się do nich sąsiedzi, zwabieni hałasem. Mikołaj pędził jak jeleń, daremnie starając się zmylić pogoń w zawiłej plątaninie uliczek. Tłum, krzycząc i grożąc, biegł za nim. Gorliwsi kamieniami sięgali. Zbudziło się całe miasto.
    Nieczuły z dawna na gwary zewnętrzne, w rozmyślaniach dusznych zatopiony, sędziwy biskup Epiphanes roztworzył szeroko w ciemność niewidome oczy. Wrzawa rozbudzonego miasta biła w okna, nie dochodząc doń. Daleki o całe światy od wrzaskliwych ludzi z dołu, uniósł się, zasłuchany w Głosy tajemne, Boskie, zza krawędzi świata dochodzące, których dźwięk tak jest odległy, iż czterdzieści lat ciszy straszliwej pustyni zaledwie nieraz wystarczy, aby je uchem pochwycić. Nakaz, tyle lat oczekiwany, przyszedł nareszcie i bił weń rozkazująco, mocno, nieodparcie. Przyłożył dłonie do czoła, by uciszyć szum, wypełniający suchą czaszkę niby morską konchę, i treść nakazu rozeznać. Zapragnął wstać i pójść, choć nie wiedział jeszcze, dokąd. Nie było nikogo w pobliżu. Diakoni zbiegli na dół, zwabieni krzykiem na placu, przeto sam dźwignął z wysiłkiem zniedołężniałe ciało. Drżącymi rękoma zmacał biskupie swe szaty. Włożył na głowę infułę. Podpierając się laską-krzywulą, schodził po schodach, wiedziony czuciem nieomylnym.
    Głosy śpiewały wokoło i w nim. Rozeznawał je teraz wyraźnie: ptaszęcym chórem dzwoniły:
    Naznacz go! Naznacz go! Naznacz go i spocznij rad…
    Szedł ciemną nawą kościoła, szczęśliwy, wyciągając w ciemności ramiona ku temu, kogo głos zwiastował… Nareszcie będzie mógł spocząć!… Czuł już wieczną wiosnę duszy, ku której wyzwolić się osiągnie prawo. Odrzuci larwę cielesną starości jak łachman przykry, zetlały.
    Zachwiał się nagle, bo człowiek uciekający upadł mu do nóg bezwładnie. Rozświegotały się Głosy, rozjaśniła się twarz starca. Niezbicie czując, iż trzyma w ramionach następcę, nie pytał, kim był ów człowiek ani skąd się wziął. Nie wiedział, że równocześnie wtargnął do kościoła groźny i wzburzony tłum. Blask pochodni rozświecał głęboką noc bazyliki. W tym świetle ujrzano starca, jak radosnymi rękami zdejmował z głowy infułę, tyle lat na głowie ciążącą, i wciskał na głowę zbiega. Z szyi krzyż, z ręki laskę pasterza krzywulę. W gorączce szczęśliwej zsuwał z sękatego palca pierścień, drżącą ręką szukał dłoni, na którą ametyst nasunie. A ustroiwszy, odwrócił go twarzą ku wyjściu i wzniósł wysoko błogosławiące dłonie nad głową wybrańca. Nie słyszał gniewnego szemrania. Tłum, zaskoczony, nie chciał ustąpić bynajmniej. Omyłka świątobliwego ślepca była zbyt widoczna i gorsząca. Szacunek wstrzymywał, rozsądek nakazywał przeciwdziałać rychło. Ruszono naprzód stanowczo. A w tejże chwili, wpółprzytomny ze wstydu i przerażenia, Mikołaj upuścił zawiniątko, kurczowo dotąd przy piersi trzymane. Upadło z szelestem na ziemię. Okrągłe placuszki z miodu, radość dzieci, potoczyły się po stopniach aż pod nogi tłumu.
    — Sakwa Geniusza! — wykrzyknęła ze zdumieniem mała Lucylla, córka owocarza.

    wiara.pl(Zofia Kossak, Szaleńcy Boży, Warszawa 1974)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 grudnia

    Błogosławiony Narcyz Putz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Saba Jerozolimski, prezbiter
      •  Błogosławiony Filip Rinaldi, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Narcyz Putz w seminarium

    Narcyz Putz urodził się 28 października 1877 r. w Sierakowie, w Wielkopolsce. Chrzest przyjął 25 listopada 1877 r. w sierakowskim kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Uczęszczał do gimnazjum św. Marii Magdaleny (zwanego też “Marynką”) w Poznaniu, gdzie w 1898 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie studiował filozofię i teologię w seminarium duchownym w Poznaniu.
    Święcenia kapłańskie przyjął w 1902 r. w Gnieźnie z rąk Prymasa Polski, arcybiskupa Floriana Stablewskiego. Został administratorem parafii św. Andrzeja Apostoła w Boruszynie; potem pracował także w Obrzycku, Szamotułach i Wronkach. Narcyz nie tylko wykonywał posługę kapłańską, ale udzielał się także w różnych polskich stowarzyszeniach działających w zaborze pruskim. Uczestniczył w ruchu spółdzielczym w Szamotułach. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych.
    Najbardziej zapamiętano jego odczyty z historii Polski. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu organizacji skupiającej polskich rolników. W jednym z przedwojennych czasopism pisano o nim: “Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”.
    Tuż przed wybuchem I wojny światowej został proboszczem w parafii św. Jadwigi Śląskiej we wsi Mądre, w powiecie średzkim. W czasie wojny wspomagał stowarzyszenia i związki Polaków żyjących i pracujących w głębi ówczesnych Niemczech, zwłaszcza w Saksonii, gdzie corocznie bywał. Był też prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych na powiat średzki oraz prezesem Banku Ludowego w pobliskim Zaniemyślu.
    Cztery lata później, w 1918 r., tuż przed końcem wojny i odrodzeniem Rzeczpospolitej, został komendarzem (pełniącym obowiązki proboszcza) w parafii pw. św. Mikołaja w Ludzisku. Organizował powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku. Od 1920 r. był administratorem okręgu duszpasterskiego przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W 1924 r. kościół ten stał się sercem nowo erygowanej bydgoskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jej pierwszym proboszczem został ks. Narcyz.

    Błogosławiony Narcyz Putz

    Był skutecznym polonizatorem okręgu i parafii, w owych latach zamieszkałych w dużej mierze przez Niemców – dopiero po 1920 r. zaczęła przybywać na te tereny ludność polska. Zapoczątkował odwiedzanie parafian w ich domach, organizował polskie duszpasterstwo. Gdy proporcja Polaków do Niemców na to pozwoliła, zlikwidował kazania po niemiecku (Niemców na Mszę św. przychodziło bowiem niewielu). Pomimo skarg mniejszości niemieckiej nie uległ ich presji.
    Szczególną uwagę przywiązywał do duszpasterstwa dzieci. Był współorganizatorem i jednym z najaktywniejszych członków Komitetu Kolonii Feryjnych, dla którego zakupił gospodarstwa w Jastrzębcu pod Bydgoszczą. W 1924 r. z wyjazdów wakacyjnych skorzystało ok. 200 dzieci. Oprócz spełniania rozlicznych obowiązków duszpasterskich, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta. Od 1920 r. zasiadał w radzie miejskiej. Wchodził w skład kilku deputacji: bibliotecznej, teatralnej, szkolnej oraz komisji gospodarczej.
    W 1925 r. otrzymał instytucję kanoniczną na beneficjum dużej parafii i kościoła pw. św. Wojciecha w Poznaniu. Jako proboszcz kontynuował prace restauratorskie i upiększające w świątyni. W 1930 r. został mianowany przez kard. Augusta Hlonda honorowym radcą duchownym, a w 1937 r. kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej w Poznaniu. Pełnił funkcję inspektora duchownego nauki religii. Podobnie jak w Bydgoszczy, i tu zajmował się dziećmi.
    Jednym z charakterystycznych rysów jego pasterzowania była umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii. W Poznaniu stało się tak w przypadku kościoła pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach, kościoła pw. św. Jana Vianneya na Sołaczu i kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Naramowicach. Nie zaniedbywał biednych, z myślą o nich prowadził tanie kuchnie.
    Miał opinię dobrego kaznodziei i spowiednika. Bardzo aktywnie uczestniczył w pracach nad tworzeniem i rozwojem katolickich czasopism religijnych w Poznaniu. W końcu lat 20-tych i w latach 30-tych ubiegłego wieku był redaktorem wielu poznańskich pism parafialnych o treści wychowawczo-pastoralnej. Również w Poznaniu aktywnie uczestniczył w życiu politycznym i społecznym.
    Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. 4 października 1939 r. został aresztowany przez niemieckie gestapo i uwięziony na Pawiaku. Zwolniono go po dwóch tygodniach. Powrócił do Poznania, ale już 9 listopada 1939 r. Niemcy ponownie go aresztowali i tym razem już nie wypuścili. Osadzili go w osławionym Forcie VII, poznańskim obozie koncentracyjnym, gdzie przeszedł prawdziwą gehennę. Pijani niemieccy SS-mani nawet w nocy nie dawali mu spokoju, bili go i grozili bronią, pastwili się nad nim. Mimo różnego rodzaju szykan i tortur, zachowywał cierpliwość i wspierał współcierpiących nieszczęśników. Zachował pogodę ducha. W grypsie do siostry z 27 grudnia 1939 r. pisał: “Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem […] Uściski. Z Bogiem. N.”.
    24 kwietnia 1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Był to pierwszy transport więźniów polskich do tego miejsca kaźni. 6 czerwca 1940 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym KL Mauthausen. Pracował tam niewolniczo w kamieniołomach i przy budowie obozu. Cierpiał na dławicę piersiową, nie miał jednej nerki, a mimo tego przetrwał skrajnie trudne warunki egzystencji obozowej. Nie tylko przetrwał – dalej sprawował, na ile warunki pozwalały, posługę kapłańską, po kryjomu organizując modlitwy i nabożeństwa oraz podnosząc współwięźniów na duchu.
    Po pół roku, 8 grudnia 1940 r., przewieziono go z powrotem do KL Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22064. Tam pracował najpierw na plantacjach, a później w pończoszarni. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Nazywano go “hetmanem duchowym”, który pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich polskich więźniów.
    Wyczerpany ciężkimi warunkami i zapaleniem płuc, zmarł 5 grudnia 1942 r. w baraku dla niezdolnych do pracy w Dachau. Świadek zeznał, że ostatnim zabiegiem w tym niemieckim “szpitalu” był dany ks. Narcyzowi zastrzyk benzyny. Jego ciało spalono w obozowym krematorium.
    13 czerwca 1999 r. ks. Narcyz Putz został beatyfikowany w Warszawie przez św. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników, ofiar II wojny światowej. Dwa lata wcześniej, 3 czerwca 1997 r., w czasie Mszy św. w Poznaniu, papież przypominał czasy życia i posługi ks. Narcyza: “Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym XX wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście, pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 grudnia

    Święta Barbara, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Damasceński, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Błogosławiony Archanioł Canetoli, prezbiter
      •  Błogosławiony Piotr ze Sieny, tercjarz
      •  Błogosławiony Adolf Kolping, prezbiter
      •  Święty Jan Calabria, prezbiter
    ***

    Św. Barbara
    św. Barbara
    Witraż z kościoła św. Mikołaja w Bujakowie/fot. Henryk Przondziono/GN
    ***

    Nie wiemy dokładnie ani kiedy, ani w jakich okolicznościach św. Barbara z Nikomedii poniosła śmierć. Przypuszcza się, że zapewne ok. roku 305, kiedy nasilenie prześladowań za panowania cesarza Maksymiana Galeriusza (305-311) było największe. Nie znamy również miejscowości, w której Święta żyła i oddała życie za Chrystusa. Późniejszy jej żywot jest utkany legendą.
    Według niej była piękną córką bogatego poganina Dioskura z Heliopolis w Bitynii (Azja Mniejsza). Ojciec wysłał ją na naukę do Nikomedii. Tam zetknęła się z chrześcijaństwem. Prowadziła korespondencję z wielkim filozofem i pisarzem Orygenesem z Aleksandrii. Pod jego wpływem przyjęła chrzest i złożyła ślub czystości. Ojciec dowiedziawszy się o tym, pragnąc wydać ją za mąż i złamać opór dziewczyny, uwięził ją w wieży. Jej zdecydowana postawa wywołała w nim wielki gniew. Przez pewien czas Barbara była głodzona i straszona, żeby wyrzec się wiary. Kiedy to nie poskutkowało, ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał najpierw Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej jakby muskaniem pawich piór. W nocy miał ją odwiedzić anioł, zaleczyć jej rany i udzielić Komunii św. Potem sędzia kazał Barbarę bić maczugami, przypalać pochodniami, a wreszcie obciąć jej piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. Wreszcie sędzia zrozumiał, że torturami niczego nie osiągnie. Wydał więc wyrok, by ściąć Barbarę mieczem. Wykonawcą tego wyroku miał się stać ojciec Barbary, Dioskur. Podobno ledwie odłożył miecz, zginął rażony piorunem. Barbara poniosła męczeńską śmierć w Nikomedii (lub Heliopolis) ok. 305 roku.
    Być może tak nietypowa śmierć, zadana ręką własnego ojca, rozsławiła cześć św. Barbary na Wschodzie i na Zachodzie. Żywoty jej ukazały się w języku greckim, syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, chaldejskim, a w wiekach średnich we wszystkich językach europejskich. W wieku VI cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stąd zabrali je Wenecjanie w 1202 roku do swojego miasta, by przekazać je z kolei pobliskiemu Torcello, gdzie znajdują się w kościele św. Jana Ewangelisty.
    Również w Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.), wspominana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara jest darzona wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – warto wiedzieć, że w wielu miejscach to właśnie ona obdarowuje dzieci prezentami.

    Święta Barbara

    Jako patronkę dobrej śmierci czcili św. Barbarę przede wszystkim ci, którzy na śmierć nagłą i niespodziewaną są najbardziej narażeni: górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze, więźniowie itp. Polecali się jej wszyscy, którzy chcieli sobie uprosić u Pana Boga śmierć szczęśliwą. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał jako zaciekły luteranin wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię świętą. Barbara jest ponadto patronką archidiecezji katowickiej, Edessy, Kairu; architektów, cieśli, dzwonników, kowali, ludwisarzy, murarzy, szczotkarzy, tkaczy, wytwórców sztucznych ogni, żołnierzy (szczególnie artylerzystów i załóg twierdz). Jest jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Barbara przedstawiana jest w długiej, pofałdowanej tunice i w płaszczu, z koroną na głowie, niekiedy w czepku. W ręku trzyma kielich i Hostię. Według legendy tuż przed śmiercią anioł przyniósł jej Komunię św. Czasami ukazywana jest z wieżą, w której była więziona (wieża ma zwykle 3 okienka, które miały przypominać Barbarze prawdę o Trójcy Świętej), oraz z mieczem, od którego zginęła. Atrybuty: anioł z gałązką palmową, dwa miecze u jej stóp, gałązka palmowa, kielich, księga, lew u stóp, miecz, monstrancja, pawie lub strusie pióro, wieża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Patronka nie tylko górników.

    To musisz wiedzieć o św. Barbarze

    św. Barbara wg Roberta Campina, Domena publiczna, via Wikimedia Commons

    ***

    W Polsce kojarzy się nam głównie z górnikami i Barbórką, jednak jest ona patronką wielu innych zawodów, a także dobrej śmierci – św. Barbara. Jej wspomnienie Kościół celebruje 4 grudnia.

    1.Piękna córka kupca

    Barbara (imię to oznacza dosłownie – cudzoziemka) urodziła się w wieku IV w zamożnej rodzinie, w mieście Heliopolis w Bitynii (północna część Azji Mniejszej) Kiedy była jeszcze małym dzieckiem zmarła jej mama. Gdy podrosła ojciec Barbary – Dioskur, wysłał ją na naukę do miasta Nikomedia. Tam poznała Orygenesa z Aleksandrii, który przedstawił jej wiarę chrześcijańską. Barbara od razu się nią zachwyciła i wkrótce stała się chrześcijanką. Niedługo potem poszła jeszcze dalej – złożyła śluby czystości. Zrobiła to wszystko w tajemnicy przed swoim ojcem, który był zawziętym wrogiem chrześcijan. Dioskur zaplanował, że sam wybierze dla córki męża, a że Barbara była dziewczyną piękną i bogatą, wielu chciało mieć ją za żonę.

    2.Gołębica przynosiła jej Hostię

    Kiedy Dioskur ruszał w długie podróże handlowe, zamykał swoją córkę w wieży, aby nie mogła ona spotykać się z chłopakami. Barbara, która złożyła śluby czystości, nawet o tym nie myślała, więc pasowało jej to zamknięcie w wieży, gdzie mogła spokojnie się modlić, nie nękana przez hordy zalotników. Brakowało jej tylko Komunii Świętej. Ale jak mówi legenda, uprosiła u Boga cud i gołębica przynosiła jej codziennie na wieżę Ciało Pańskie. W podzięce Barbara kazała sługom wykuć trzecie okno w wierzy, na chwałę Trójcy Świętej.

    3.Dioskur wpadł w szał i zabił własną córkę

    Dioskur, kiedy dowiedział się w końcu, że jego córka jest chrześcijanką i do tego nie ma zamiaru wyjść za mąż, wpadł w szał. Chciał bowiem wydać Barbarę za bardzo bogatego i wpływowego człowieka, który podniósł by jego status społeczny.

    W nienawistnym amoku zaciągnął swoją własną córkę do Marcjana, prefekta cesarza Maksymiliana, który okrutnie prześladował chrześcijan. Nawet Marcjanowi zrobiło się żal tak młodej i pięknej kobiety. Próbował przekonać ją, najpierw bez stosowania przemocy, iż nie ma sensu upierać się przy ślubach dziewictwa w imię jakieś obcej cesarstwu religii. Barbara była jednak nieugięta w swoim postanowieniu i wierze. Marcjan kazał więc wydać ją na tortury. Te również nic nie dały. Zapadł wyrok śmierci i Barbarę ścięto mieczem. Legenda mówi, że jej katem był rodzony ojciec. Tak głęboko był zainfekowany złem, że zastąpił kata przy egzekucji. Według legendy Boża sprawiedliwość nie czekała długo. Zaraz po wykonaniu wyroku, w Dioskura miał uderzyć piorun i spalić go na proch.

    4.Jedna z najpopularniejszych świętych kobiet Europy

    Trudno uchwycić początki kultu św. Barbary. Pierwsze ślady w Kościele wschodnim pochodzą już z IV wieku. Na zachodzie oddawano jej cześć na pewno od VII wieku Dynamiczny rozkwit kultu nastąpił jednak w pełnym średniowieczu, szczególnie w okresie wypraw krzyżowych. Wtedy to osiągnął on swoje apogeum. Szybko szerzył się kult relikwii świętej, które rzekomo sprowadzono do Wenecji w roku 1258. Czczono je jednak także w Rzymie, Piacenzy, Rieti, Pradze, a nawet na Pomorzu. Przejawem rozwiniętego kultu było między innymi powstanie szeregu różnego rodzaju utworów poświęconych męczennicy. Szczególnie ciekawe są utwory hagiograficzne i liturgiczne. Takowy piękny utwór ku czci św. Barbary stworzył m.in., żyjący w średniowieczu, kanonik krakowski Adam Świnka z Zielonej.

    5.Patronka górników i dobrej śmierci

    Z postacią świętej Barbary wiąże się wiele legend. Według jednej z nich, oczekującej na śmierć Barbarze anioł przyniósł Komunię Świętą. Dlatego uważana jest za patronkę dobrej śmierci i na wizerunkach przedstawiana jest często z Hostią w dłoni.

    Święta Barbara powszechnie jest też czczona jako patronka dziewic, artylerzystów, opiekunka w pożarach, a przede wszystkim jako patronka górników. Obrali ją oni za swoją opiekunkę i orędowniczkę dlatego, że uciekając z więzienia, Barbara miała się przecisnąć przez skalną szczelinę. Jest też patronką marynarzy, architektów, różnych grup budowlanych, kowali, kamieniarzy, dzwonników, kucharzy, a nawet więźniów i flisaków – w wielu miastach nad Wisłą były dzielnice, zwane Rybakami, a w pobliskich kościołach odprawiano nabożeństwa ku czci św. Barbary. W Warszawie od 1532 roku istniał cech rybacki pod jej wezwaniem.

    6.Jak Polacy pokochali św. Barbarę

    W Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.) wspominana jest św. Barbara pod datą 4 grudnia. Na naszych ziemiach pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 roku w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał, jako zaciekły luteranin, wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię Świętą. W Polsce najbardziej rozsławiło imię św. Barbary górnicze święto Barbórka. Nawet za czasów rządów „komuny”, Barbórkę obchodzono w całym kraju. Choć oczywiście miało ono charakter świecki, to przecież wszyscy Polacy wiedzieli, że Barbórkę świętuję się w dzień wspomnienia św. Barbary.   

    (źródła – brewiarz.pl, niedziela.pl, święci na każdy dzień)

    Adam Białous/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Żeby szychta zrobić, a wybyć – św. Barbara

    Żeby szychta zrobić, a wybyć - św. Barbara

    św. Barbara na cechowni kopalni Halemba/fot. Henryk Przondziono/GN

    ***

    Jej obraz lub figura znajduje się w każdej kopalnianej cechowni i w wielu górniczych domach. Przed wizerunkiem św. Barbary modliła się niegdyś cała śląska rodzina, prosząc o szczęśliwy powrót z szychty ojca, brata, syna górnika.

    Większość informacji o św. Barbarze pochodzi ze średniowiecznych legend. Urodziła się pod koniec III w. w Nikomedii (dziś Izmid w Turcji) jako córka bogatego i wpływowego Dioskura.

    O rękę pięknej, wykształconej i inteligentnej Barbary ubiegało się wielu znakomitych młodzieńców. Dziewczyna wszystkim jednak odmawiała. Spotykała się z chrześcijanami, którzy ukrywali się wówczas przed prześladowaniami ze strony jednego z najokrutniejszych cesarzy – Galeriusza Waleriusza Maksymina. Przyjęła chrzest i postanowiła poświęcić życie Bogu.

    Jej ojciec fanatycznie nienawidził chrześcijan. Kiedy dowiedział się, że córka przyjęła chrzest, chciał ją uderzyć, ale ziemia się pod nią rozstąpiła, ratując ją przed gniewem ojca. Rozwścieczony kazał zbudować w swoim domu wieżę, w której postanowił zamknąć Barbarę. Kiedy budowla była gotowa, spostrzegł, że zamiast zaplanowanych dwóch okien ma trzy. Barbara w tajemnicy przed ojcem nakazała murarzom zrobić trzecie okno. Były one dla niej symbolem Trójcy Świętej.

    Dioskur więził i głodził córkę, by wyrzekła się wiary. Dziewczyna była jednak nieugięta. Wtedy ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej „jakby muskaniem pawich piór”. Barbara była bita maczugami, przypalana pochodniami, a wreszcie sędzia kazał jej obciąć piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. W końcu Barbara została skazana na śmierć. Według legendy, oczekującej na śmierć Barbarze anioł przyniósł Komunię Świętą. Dlatego uważana jest za patronkę dobrej śmierci i przedstawiana często na wizerunkach z Hostią w dłoni. Barbara zginęła z ręki ojca, który ściął ją mieczem. Podobno zaraz potem zginął rażony piorunem. Miało się to wydarzyć około 305 roku.

    Po śmierci Barbary jej kult od razu stał się bardzo popularny. W VI w. cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stamtąd w 1202 r. zostały zabrane do Wenecji, a następnie przekazane do miasta Torcello, gdzie do dziś mają się znajdować w kościele św. Jana Ewangelisty.

    W Polsce już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II, św. Barbara wspomniana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wybudowano w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara darzona jest wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – w wielu miejscach to ona obdarowuje dzieci prezentami. Św. Barbara jest patronką górników, flisaków, marynarzy, architektów, murarzy, saperów, artylerzystów, ludzi narażonych na wybuchy. Podczas II wojny światowej na swoją orędowniczkę obrali ją także członkowie Polski Podziemnej, dla których skatowana śledztwem Barbara miała znaczenie symboliczne. W czasie okupacji w rękopisach krążył wiersz Krystyny Przygodzkiej, za którego posiadanie groziła nawet kara śmierci. Jedna ze strof odwoływała się do Świętej: „Święta Barbaro, górników patronko/ zejdź w niewoli podziemie czarne/ i szaty swojej koronką/ osłoń tajną drukarnię”.

    W Polsce św. Barbara szczególnie czczona jest na Górnym Śląsku. W 1963 roku diecezja katowicka zwróciła się o zatwierdzenie jej patronatu. Jej obraz lub figura znajduje się w każdej kopalnianej cechowni i w wielu górniczych domach. Wiele rzeźb i obrazów Świętej przeniesiono już dziś z cechowni likwidowanych kopalń do kościołów lub muzeów.

    Przed wizerunkiem św. Barbary modliła się niegdyś cała śląska rodzina, prosząc o szczęśliwy powrót z szychty ojca, brata, syna górnika. Ilekroć czarne sztolnie „odwiedzała” śmierć, gdy gwarków nękał nieprzychylny im, zazdrośnie strzegący swych bogactw Skarbnik, gdy podziemne czeluście nawiedzał okrutny bies Szarlej – zawsze wtedy górnicy zwracali się o pomoc i obronę do swojej Patronki. Modlili się słowami: „O święta Barbaro, zlituj się nade mną, żebym się nie został pod tą ziemią ciemną. Żona by płakała, dzieci by płakały, boby ojca swego więcej nie widziały”. I dziś wielu górników przed zjazdem na szychtę prosi Boga przez wstawiennictwo św. Barbary, by mogli „szychta zrobić, a wybyć”.

    Górnicze tradycje przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Gwarków cechuje ogromna solidarność i pobożność. Nie do pomyślenia jest, by któryś z nich odmówił pomocy koledze. Solidarność ta i wiara w Boga bardzo często utrzymywały przy życiu zasypanych w kopalnianych czeluściach robotników. Wychodzących do pracy najbliżsi żegnają słowami: „Szczyńśliwo szychta”, na co górnicy odpowiadają: „Dej Boże”.

    Najbardziej uroczystym dniem było i jest dla górników święto ich patronki. Spotykają się wtedy w kopalnianych cechowniach i w kościołach na Mszy. Starym zwyczajem w Barbórkę najlepsi otrzymują szpady górnicze. Dawniej urządzane były też skoki przez skórę, co było swoistym pasowaniem na górnika. Potem spotykają się na Gwarkach, gdzie przy muzyce kopalnianych orkiestr dętych, przy kuflu piwa i golonce rozprowiajom o fedrowaniu.

    Anna Burda/wiara.pl

    _________________________________________________________________________________________

    figura św. Barbary w kościele księży Pallotynów na Karczówce/ fot. Liliana Kołłątaj

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 grudnia

    Święty Franciszek Ksawery, prezbiter

    Święty Franciszek Ksawery

    Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy.
    Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia.
    W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego.

    Święty Franciszek Ksawery

    7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545).
    W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów.
    Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin.
    Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego.
    Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim.
    Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz.
    W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Kim był św. Franciszek Ksawery?

    Kim był św. Franciszek Ksawery?

    św. Franciszek Ksawery (1506-1552) (mal. Peter Paul Ruben)

    ***

    3 grudnia, wspominamy w Kościele św. Franciszka Ksawerego, patrona wszystkich misjonarzy katolickich.

    Święty z Xavier w sposób doskonały naśladował Jezusa i dlatego, jak On, przemierzał wioski, docierał do miast, by spotykać ludzi spragnionych zbawienia. Franciszek jak nasz Pan zawsze był w drodze, z Dobrą Nowiną na ustach i z sercem rozpalonym miłością Jezusa i do Jezusa. Zachęcony przez św. Ignacego rozmawiał z Panem “jak przyjaciel z przyjacielem”, pragnąc coś wielkiego dla Niego uczynić. On istotnie usłyszał wezwanie Pana z Ewangelii: “Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody”.

    Franciszek urodził się na zamku Xavier (Hiszpania) 7 kwietnia 1506 roku. Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii. Zanim święty został misjonarzem w dalekich Indiach, na Molukach, Cejlonie i Japonii, przebył długą duchową drogę. W domu rodzinnym otrzymał staranne wychowanie religijne. Każdego dnia wieczorem wszyscy domownicy modlili się przy krzyżu w zamkowej kaplicy. Gdy miał 9 lat zmarł mu ojciec. W roku 1525 został wysłany na studia do Paryża, by po ich zakończeniu i przyjęciu święceń kapłańskich objąć probostwo w Pampelunie. W Paryżu zetknął się ze Ignacym Loyolą. Franciszek poznał tego wzbudzającego zaciekawienie Baska dzięki Piotrowi Favrowi, z którym nasz święty dzielił pokój.

    Przełomowym doświadczeniem w życiu św. Franciszka Ksawerego były trzydziestodniowe Ćwiczenia duchowne odprawione pod kierunkiem samego Ignacego. Był to czas duchowej walki. Żeby wytrwać do końca na trwających godzinę pięciu medytacjach dziennie, przywiązywał się do krzesła. Wkrótce po zakończeniu rekolekcji dołączył do grona pierwszych towarzyszy, z którymi złożył śluby czystości i ubóstwa w kaplicy na Montmartre w Paryżu 15 sierpnia 1534 roku. Odtąd udziałem przyjaciół w Panu było doświadczenie “jedności serc i umysłów”. W roku 1537, razem z innymi współbraćmi, przyjął święcenia kapłańskie i zaczął z wielkim powodzeniem głosić kazania na terenie Włoch.

    Franciszek Ksawery, doświadczywszy przebaczającej miłości od Jezusa, pragnął dzielić się nią z wszystkimi ludźmi. Odkrył, że Bóg pragnie, by wszyscy zostali zbawieni, dlatego jezuita chciał dzielić się z nimi największym skarbem swego serca – Jezusem. Chciał być “loco por Cristo”, szalonym dla Chrystusa! W marcu 1540 roku Franciszek Ksawery na prośbę Ignacego, który nie był jeszcze wybrany na generała, udał się do Portugalii, skąd 7 kwietnia 1541 wyruszył na misje do Indii. Jak głębokie było doświadczenie jedności serc pierwszych jezuitów świadczy męstwo Franciszka, z jakim znosił rozłąkę z nimi, gdy był już na misjach. Radował się i cieszył, czytając kolejny raz listy, które docierały do niego z Rzymu.

    Pan Jezus był z Franciszkiem gdy głosił kazania i nauczał katechizmu dzieci w Indiach, gdy śpiewał dla nich modlitwę “Ojcze nasz” i recytował “Credo”. Duch Święty na co dzień udzielał mu daru szybkiego uczenia się języków obcych, ale jednak najważniejszy był język miłości! Doświadczał żywej obecności Trójcy Świętej, w Imię której udzielał chrztu świętego dziesiątkom tysięcy ludzi. Bywało, że jednego dnia ochrzcił 200 osób, starszych oraz dzieci. 

    Dzisiaj już nie pojmujemy, jak wielkie było pragnienie świętego z zamku Xavier, by ogień Bożej miłości objął cały świat! Dużo piszemy i mówimy o potrzebie zrozumienia zjawiska wielokulturowości i o dialogu. Podobni jesteśmy do owych paryskich profesorów z Sorbony, pełnych ludzkiej wiedzy, a nie Bożej mądrości! Do nich apelował ojciec Franciszek Ksawery, by wreszcie otworzyli swoje serca na wolę Pana względem nich. Pragnął, by wszyscy ludzie, którzy odkryli jak bardzo zostali obdarowani przez Chrystusa, umieli hojnie odpowiedzieć na wezwanie Króla wieków. Ze strony św. Franciszka była to odpowiedź całkowicie bezinteresowna. Wyraził to nasz Święty w swojej ulubionej modlitwie, Dlaczego Cię kocham?

    Nie dla nagrody kocham Cię, mój Panie!

    Lecz tak, jak Ty mnie ukochałeś, Boże,

    chce Ciebie serce kochać, ile może!

    Tyś Król mój, Bóg mój, jedyna ostoja!

    Innej pobudki nie zna miłość moja

    Wiemy z różnych świadectw, jak dramatyczne były ostatnie tygodnie i godziny w życiu św. Franciszka. Umierał wyczerpany gorączką i opuszczony na wyspie Sancjan. U wrót chińskiego imperium strudzony misjonarz oddał ducha Bogu. Dla Niego poświęcił wszystkie talenty i zdolności walcząc do końca pod Sztandarem Krzyża. Resztką sił modlił się pewnie słowami modlitwy Anima Christiw godzinie śmierci mojej wezwij mnie i każ mi przyjść do siebie, abym ze świętymi Twymi chwalił Cię. Miało to miejsce 3 grudnia 1552 roku. Tego dnia jego najbliżsi zauważyli krople krwi na twarzy Ukrzyżowanego z kaplicy na zamku Xavier, gdzie przyszedł na świat.

    Franciszek Ksawery został kanonizowany przez papieża Grzegorza XV w 1622 roku. Nasz Święty był ziarnem, które wrzucone w bruzdę świata przyniosło i wciąż przynosi obfity owoc, porywając wielu młodych do pójścia za Jezusem.

    Święty Franciszku Ksawery, Ty pozwoliłeś, by w Twoim sercu płonął ogień miłości do Jezusa Chrystusa, który przemienia, wyrywa z bylejakości i otwiera przed nami nowe perspektywy działania Bożej łaski. Wypraszaj nam u Boga gotowość hojnego odpowiadania na Jego miłość do każdego z nas.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 grudnia

    Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter
      •  Święta Blanka Kastylijska
      •  Błogosławiona Maria Aniela Astorch, dziewica
    ***
    Błogosławiony Rafał Chyliński

    Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
    Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
    Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego

    Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach.
    Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.
    W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 grudnia

    Błogosławiony Karol de Foucauld, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy jezuiccy Edmund Campion, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Eligiusz, biskup
    ***
    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą.
    W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
    3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
    Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie.
    Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
    Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
    W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.

    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
    W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję.
    W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami.
    W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa.
    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie, a beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    O roli świeckich w Kościele

    Bł. Charles de Foucauld

    bł. Charles de Foucauld/vacitcannews.va

    Rozważanie papieża Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” (13.11.2005)

    O roli świeckich w Kościele i powołaniu do świętości przypomniał Benedykt XVI podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański w Watykanie. Papież nawiązał także do postaci nowych błogosławionych, którzy dzisiaj w Bazylice św. Piotra zostali wyniesieni na ołtarze: o. Karol de Foucauld, misjonarz Sahary i założycielki zgromadzeń zakonnych: s. Maria Pia Mastena i s. Maria Crocifissa Curcio. Na Placu św. Piotra zebrało się kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów z całego świata. Papież pozdrowił obecnych na modlitwie Polaków.

    Oto tekst papieskiego przemówienia:

    Drodzy bracia i siostry! Dziś rano w Bazylice św. Piotra ogłoszeni zostali błogosławionymi słudzy Boży Karol de Foucauld, kapłan, Maria Pia Mastena, założycielka Zgromadzenia Sióstr Świętego Oblicza i Maria Crocifissa Curcio, założycielka Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Misjonarek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Dołączają oni do szerokiej rzeszy błogosławionych, którzy podczas pontyfikatu Jana Pawła II pozostawieni zostali wspólnotom kościelnym, w których żyli, aby je czciły, w przeświadczeniu o tym, co z naciskiem podkreślił Sobór Watykański II, że wszyscy ochrzczeni powołani są do chrześcijańskiej doskonałości: kapłani, zakonnicy i świeccy, każdy zgodnie ze swym charyzmatem i swoim specyficznym powołaniem. W istocie wielka uwaga, jaką Sobór przywiązywał do roli wiernych świeckich, poświęcając im cały czwarty rozdział Konstytucji „Lumen gentium” o Kościele, aby zdefiniować ich powołanie i posłannictwo, zakorzenione w chrzcie i bierzmowaniu i nastawione na to, aby „szukać Królestwa Bożego, zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej”.

    18 listopada 1965 r. Ojcowie przyjęli oddzielny dekret o apostolstwie świeckich „Apostolicam actuositatem”. Podkreśla on nade wszystko, że „owocność apostolstwa świeckich zależy od ich żywotnego zjednoczenia z Chrystusem”, to jest solidnej duchowości, ożywianej czynnym uczestnictwem w liturgii i wyrażanej w stylu ewangelicznych błogosławieństw. Oprócz tego dla świeckich wielkie znaczenie mają zawodowa kompetencja, rodzina, poczucie obywatelskie i cnoty społeczne. Skoro prawdą jest, że zostali oni indywidualnie wezwani do dawania swego osobistego świadectwa, szczególnie cennego tam, gdzie Kościół natrafia na trudności, wszelako Kościół kładzie nacisk na apostolstwo zorganizowane, niezbędne, aby odciskać piętno na zbiorowej mentalności, na warunkach społecznych i na instytucjach. W związku z tym Ojcowie zachęcili liczne stowarzyszenia świeckich, nalegając także na ich formację do apostolstwa. Tematowi powołania i posłannictwa świeckich umiłowany Papież Jan Paweł II poświęcił zgromadzenie synodalne w 1987 r., po którym ogłoszona została adhortacja apostolska „Christifideles laici”.

    Kończąc, chciałbym przypomnieć, że w ubiegłą niedzielę w katedrze w Vicenzy beatyfikowana została matka rodziny Eurosia Fabris, zwana „Mamma Rosa”, wzór chrześcijańskiego życia w stanie świeckim. Wszystkim tym, którzy są już w niebieskiej ojczyźnie, wszystkim naszym świętym, a w pierwszym rzędzie Najświętszej Maryi i Jej oblubieńcowi Józefowi, zawierzamy cały Lud Boży, ażeby wzrastała w każdym ochrzczonym świadomość, że został powołany do tego, aby oddać się owocnej pracy w winnicy Pańskiej.

    Po modlitwie Anioł Pański Papież powiedział po polsku: Serdecznie pozdrawiam pielgrzymów z Polski. Przypominając soborowy dekret „Apostolicam actuositatem”, polecam Bogu wszelkie dzieła apostolskie, jakie podejmują w Kościele wierni świeccy. Niech przynoszą obfite owoce. Wszystkim z serca błogosławię.

    opr. mg/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Karol de Foucauld – znak pustyni

    O Karolu de Foucauld w przededniu jego beatyfikacji

    13 listopada br. Benedykt XVI beatyfikuje Karola de Foucauld, jednego z duchowych przewodników XX wieku. Podjął on próbę radykalnego naśladowania Jezusa z Nazaretu, pociągając do Niego innych swoim życiem w duchu ewangelicznego ubóstwa.

    Karol de Foucauld - znak pustyni

    Nie założył wspólnoty, ale jego zapiski posłużyły w 1933 r. do utworzenia przez ojca René Voillaume – zmarłego 13 maja 2003 r. – Zgromadzenia Małych Braci Jezusa. W 1939 r. Magdalena Hutin powołała Małe Siostry Jezusa, które żyją z ludźmi prowadzącymi życie koczownicze: plemionami na Saharze, Cyganami, pracownikami cyrku czy kramarzami. Duchowa rodzina Karola de Foucauld obejmuje ponad 20 wspólnot, instytutów świeckich i stowarzyszeń kościelnych. Żyją w nowoczesnych aglomeracjach, które są dla nich – jak pisał Carlo Caretto – „pustyniami w mieście”. Na duchowość wspólnoty wpływ wywarł filozof francuski Ja-cques Maritain, autor „Humanizmu integralnego”, który po śmierci żony został małym bratem Jezusa.

    Zanim poznał Boga

    Przyszedł na świat 15 września 1858 r. w Strasburgu w arystokratycznej rodzinie, kultywującej tradycje wojskowe. Miał sześć lat, kiedy stracił rodziców i znalazł się pod opieką dziadków. W wieku dojrzewania, pod wpływem lektury filozofów pozytywistycznych, odszedł od wiary i został agnostykiem. Po maturze zgłosił się do Szkoły Wojskowej Saint-Cyr. W szkole oficerskiej zaczął trwonić majątek odziedziczony po rodzinie, prowadząc hulaszcze życie, a w pogoni za przyjemnościami tak bardzo zatracił się duchowo, że -jak to napisał po latach – w tym czasie przypominał bardziej „świnię niż człowieka”. Otrzymał przydział do garnizonu w Algierii, ale kiedy podporucznik de Foucauld przybył do 4 . Pułku Szwoleżerów Afrykańskich z kochanką u boku, uznano, że splamił honor Francji i wydalono go z wojska za złe prowadzenie się. Powrócił, gdy dowiedział się, że jego pułk został wysłany przeciw rebeliantom do Południowego Oranu.

    Zauroczony pięknem Afryki porzucił ostatecznie armię, aby zgłębiać tajniki etnologii oraz języków arabskich. Przebrany za rabina, emigranta z Rosji, pod przybranym nazwiskiem – ze względów bezpieczeństwa – wyruszył na niebezpieczną wyprawę do Maroka. Zdobył w Europie sławę badacza i podróżnika, a Towarzystwo Geograficzne nagrodziło go złotym medalem. Jego jednak zafascynowały gościnność i głęboka religijność wyznawców islamu.

    Ewangelia miłości Karola de Foucauld…

    nie ma nic piękniejszego dla małego brata Jezusa, niż stawać się narzędziem, którym Bóg się posługuje, aby np. jakiś muzułmanin żył w łasce Chrystusowej i umierał w Chrystusie, nie przestając być muzułmaninem. W wypadku takim nie doszło do przekazania dobrej nowiny Ewangelii za pośrednictwem słów; nie było nawrócenia; nie założono Kościoła rozszerzającego widzialne mistyczne Ciało Chrystusa. Królestwo Boże. Ten muzułmanin jednakże, zbawiony przez łaskę Chrystusa, ukazuje w największym stopniu wypełnienie powołania małego brata Jezusa. (…) …miłość bliźniego w powołaniu kontemplacyjnym, realizowanym pośrodku świata, nie ma nic z podstępu, który miałby oswoić bliźniego, aby ten właściwie przyjął księdza lub misjonarza. Miłość braterska w Jezusie, przez Jezusa i dla Jezusa nie może być wykorzystywana dla innych celów. Bliźniego kocha się takim, jaki jest tu i teraz, jakim go Bóg i pokolenia ukształtowały, kocha się całkowicie bezinteresownie i w pełnej wolności, pragnąc jego dobra, zarówno wiecznego, jak i doczesnego.

    Tęsknota za Nazaretem

    Po powrocie do Francji zaczął chodzić do kościoła i modlić się: „Boże, jeśli istniejesz, daj znak!”. W 1886 r., po spotkaniu w Paryżu ks. Huvelina, wyspowiadał się i przyjął Komunię św. Udał się potem na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, podczas której powziął decyzję, że chce żyć tak jak Jezus z Nazaretu.

    Czterokrotnie odprawił rekolekcje zamknięte i wstąpił do trapistów. Choć poszukiwał dla siebie „najniższego miejsca”, uległ woli przełożonych i skończył teologię oraz przyjął święcenia kapłańskie. Po siedmiu latach uznał jednak, że jest to życie nazbyt ustabilizowane. Przyjął imię brat Karol od Jezusa i zaczął wieść żywot pustelnika. Przywdział białą tunikę z czerwonym sercem zwieńczonym krzyżem, z napisem: „Jezus-Caritas”. Został kontemplującym ascetą, przebywającym i pracującym fizycznie wśród ubogich. Cztery lata posługiwał klaryskom w Nazarecie jako ogrodnik, murarz i stolarz. Zamieszkał w Beni-Abees, niedaleko granicy z Marokiem, wśród koczowniczej społeczności Tuaregów na Saharze.

    Jak Tuareg pomiędzy Tuaregami

    Przełożył Ewangelię na język Tuaregów, opracował pierwszy słownik i gramatykę, a także ułożył antologię przysłów. Wkrótce ofiarował Bogu swe życie za nawrócenie wszystkich ludów zamieszkujących Saharę. Z głębi pustyni niósł świadectwo o chrześcijaństwie jako religii miłości i braterstwa wobec każdego człowieka, bez względu na rasę czy kolor skóry. Przemierzał pustynię wszerz i wzdłuż, żywiąc się jedynie daktylami oraz mlekiem, zamieszkując w szałasach i ewangelizując poprzez osobisty przykład życia.

    Żył pragnieniem męczeństwa za wiarę. W 1916 r., podczas pierwszej wojny światowej doszło do walk plemiennych między Tuaregami a Senussami. Brata Karola wywleczono z pustelni; 1 grudnia został zastrzelony w Hoggarze przez piętnastoletniego strażnika.

    Duchowy nauczyciel małych braci Jezusa

    Z bratem Kazkiem, małym bratem Jezusa, rozmawia Michał Gryczyński

    Czego uczy nas Karol de Foucauld?

    -Wskazuje na Jezusa i Ewangelię, poświadczając to swoim życiem, dając przykład życia wiarą. Jego przesłanie zawiera przekonanie, że codzienne życie ma wielką wartość, zarówno dla człowieka, jak i dla Boga. Na tym polega duchowość Nazaretu, którą żył.

    Kim był dla małych braci Jezusa?

    -Nauczycielem duchowym. Po śmierci zapomniano o nim i dopiero po latach został na nowo odkryty. Staramy się, jak on, trwać na modlitwie i kontemplacji.

    To szczególny charyzmat: życie kontemplacyjne w świecie, a nie za klauzurą zakonną.

    – Jezus także wybrał życie rodzinne, czyli we wspólnocie, więc i my chcemy żyć podobnie. Tworzymy małe wspólnoty braterskie – moja jest trzyosobowa – dzieląc ze sobą jedno mieszkanie, domową kaplicę z Najświętszym Sakramentem, jedną kuchnię i jedną kasę. Mszę św. odprawia brat prezbiter, który otrzymuje święcenia wyłącznie dla służby we wspólnocie, i nadal jest „bratem”, a nie „ojcem”.

    A co sprawiło, że Brat również znalazł się we wspólnocie?

    – Próbowałem odnaleźć swoje miejsce w Kościele, ale nie widziałem się wśród duchownych – skłonnych podkreślać „ja – kapłan”, i nie odpowiadała mi żadna wspólnota zakonna. Swoje miejsce odnalazłem wśród małych braci Jezusa. Ten styl życia w świecie, w zwyczajnych warunkach i ze zwyczajnymi ludźmi, trwania tam, gdzie się jest, w zgodzie z Ewangelią, był dla mnie pociągający. We wspólnocie jestem od 1979 r.; przeszedłem obowiązującą formację i ukończyłem studia teologiczne.

    W jaki sposób bracia zdobywają środki do życia?

    – Z założenia wykonujemy proste, zwyczajne prace fizyczne, takie jak ludzie, których znamy i z którymi żyjemy. Przez kilkanaście lat byłem murarzem, a teraz – jako że zacząłem już drugą „sześćdziesiątkę” życia – dbam o dom, który dzielę z dwoma współbraćmi, m.in. sprzątam i gotuję posiłki. A jest wśród nas tynkarz, elektryk, mechanik, a także opiekun w domu pomocy społecznej.

    Czy ludzie, wśród których żyjecie, wiedzą kim jesteście?

    – Wchodzimy w różne środowiska i nie ukrywamy swojej przynależności. Jeśli ktoś pyta np. dlaczego się nie ożenisz, odpowiadam: to mój wybór, ze względu na Jezusa i wyjaśniam, kim jestem. Nasze życie to zwrot do osoby samego Jezusa; skoro On wybrał wioskę Nazaret i pracował fizyczne, to nie był przypadek. Wniosek: to ma sens. Jak wytłumaczyć, że życie rodzinne ma sens? My nie mamy wprawdzie żon, bo zachowujemy celibat, ale żyjemy jako bracia, dążymy do miłości braterskiej, dając świadectwo wiary.

    Ilu małych braci Jezusa żyje w Polsce?

    – Mali bracia przybyli do Polski w 1977 r. i osiedli w Przegorzałach niedaleko Krakowa, a później w podwarszawskiej wsi Truskaw. Jest nas ośmiu: jeden przebywa obecnie w nowicjacie we Francji.

    Nie nosicie habitów…

    – Kiedyś mieliśmy je, ale żyjemy wśród ludzi, którzy też ich nie noszą. Posiadamy natomiast kremowe tuniki z kapturami, które zakładamy podczas modlitwy osobistej i liturgicznej. Praktykujemy bowiem Liturgię Godzin i codzienną godzinną adorację Jezusa Eucharystycznego.

    Duchową rodzinę Karola de Foucauld tworzą, obok małych braci, również inne wspólnoty. Czy utrzymujecie ze sobą kontakty?

    – Oczywiście. W dobie telefonów i e-mailów to nietrudne. Jesteśmy zorganizowani jak wszystkie rodziny zakonne, nasze władze mają siedzibę w Londynie, a niedługo przeniosą się do Brukseli.

    Michał Gryczyński/Przewodnik Katolicki/Opoka.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Karol de Foucauld – Adorujący Jezusa

    Karol de Foucauld - Adorujący Jezusa

    bł. Karol de Foucauld (1858 – 1916)

    ***

    Błogosławiony Karol de Foucauld odważył się zamieszkać na pustyni pośród koczowników muzułmańskich. Z czasem zyskiwał coraz większe zaufanie z ich strony. Z pomocą francuskiego oficera zbudował mały klasztor w pobliżu niewielkiej oazy. Jego cela była dla każdego wędrowca otwarta. Sam uprawiał warzywa i owoce na swe utrzymanie. Większość czasu spędzał na cichej adoracji Jezusa eucharystycznego. Ten mnich pokoju zginął jednak z rąk muzułmanów (1 grudnia w 1916 roku), z którymi dzielił się podczas samotnej modlitwy i w darze bezinteresownej przyjaźni, Jezusowym pokojem.

    We wczesnej młodości przeżył poważny kryzys wiary i stał się ateistą. Prowadził nieuporządkowane życie. W wieku 22 lat został oficerem, opuszcza Francje i udaje się do Algierii. Tam zetknął się ze świadectwem wiary w Boga i gorliwej modlitwy ze strony wielu muzułmanów. Na nowo zadawał sobie pytanie: “Czyżby Bóg istniał?”.

    Po trzech latach powrócił do Francji i dzięki najbliższej rodzinie głęboko chrześcijańskiej, rozpoczął przygodę szukania Boga. W tym najważniejszym okresie życia spotkał Ojca Huvelina, który stal się jego przewodnikiem duchowym i przyjacielem. Rozmowy z nim zaowocowały odkryciem Boga Żywego. Karol przeżył głębokie nawrócenie i zapragnął całkowicie oddać się Bogu prowadząc życie mnicha. Miał wtedy 28 lat.

    W 1890 roku wstąpił do klasztoru trapistów we Francji, gdzie przebywał siedem lat. Po siedmiu latach opuszcza zakon i udaje się do Nazaretu, gdzie przez cztery lata żyje jak pustelnik. Właśnie tam odkrywa bliskość i przyjaźń Jezusa. Wspomnienia z Ziemi Świętej, a przede wszystkim doświadczenie Nazaretu, towarzyszyły mu do końca życia.

    Święcenia kapłańskie przyjął w 1901 roku i w niedługim czasie udał się na Saharę do Beni-Abbes a następnie do Tamanrasset. Nauczył się miejscowego języka, poznawał kulturę Tauregów.

    Przebywając na pustyni pisał sporo listów, które nacechowane były wielka prostotą, czystością i duchem posłuszeństwa wobec woli Bożej objawianej mu przez przełożonego zakonu i podczas medytacji nad Słowem Bożym.

    Jego komentarze do wybranych fragmentów Ewangelii są jak świeżo upieczony chleb, mają smak młodego wina i czystość źródlanej wody. Dla najbliższej rodziny i przyjaciół żyjących we Francji były to z pewnością listy krzepiące, napełnione wiarą i miłością. Pocieszały.

    Mimo, że przeżywał swoje życie mnicha na pustyni, to przecież nie był oderwany od świata. Swoje modlitwy ofiarował w intencji Kościoła powszechnego, przede wszystkim modlił się za Ojca Świętego a także w intencji ludzi, którzy tak jak on, kilkanaście lat temu, są zagubieni. Często odmawiał napisaną przez siebie modlitwę:

           Ojcze
           oddaję się Tobie.
           Uczyń ze mną, co zechcesz.
           Dziękuję Ci za wszystko,
           cokolwiek ze mną uczynisz.
           Jestem gotów na wszystko
           przyjmuję wszystko.
           Niech Twoja wola spełnia się we mnie
           i we wszystkich Twoich stworzeniach,
           nie pragnę niczego innego, mój Boże.
           Składam moją duszę w Twoje ręce.
           Oddaję Ci ją, Boże
           z całą miłością mego serca.
           Kocham Cię
           i to jest potrzebą mojej miłości,
           żeby się dawać,
           oddawać się w Twoje ręce bez ograniczeń,

    z nieskończoną ufnością,

    bo Ty jesteś moim Ojcem.

    Po jego beatyfikacji dokonanej przez Benedykta XVI 13 listopada 2005 roku w księgarniach katolickich pojawiło się sporo nowych publikacji mówiących o jego życiu i modlitwie.

    Czytając je, niejako odruchowo sięgamy po Ewangelię, by ją rozważać i otwierać się na przemieniającą moc Jezusowej łaski. Następnym krokiem jest pragnienie dzielenia się w naszym otoczeniu Jezusowym pokojem i radością, jakich doświadczyliśmy na modlitwie.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Zrozumieli go po śmierci

    charles-de-foucauld-dc3a9sert.jpg
    EAST NEWS/Aleteia.pl

    ***

    Mimi była damą z paryskiego półświatka, którą Karol poznał, gdy stacjonował w Saumur. Nie traktował jej jako kobiety na jedną noc, a i ona dostrzegała w nim coś więcej niż tylko źródło zarobku. Lubiła z nim spędzać czas i choć trochę wykorzystywała jego hojność, to rozumieli się doskonale. Nic dziwnego, że szybko stali się najpopularniejszą parą w okolicy.

    Kiedy pułk Karola został przeniesiony do Algierii, nie było mu w głowie zostawić Mimi we Francji. Zresztą ona również nie dopuszczała do siebie myśli o rozstaniu. Oboje postanowili, że Mimi wyjedzie do Setifu razem z żonami wyższych oficerów jako markiza de Foucauld. Wszystko się udało; podczas podróży nikt się nie zorientował w przebiegłej intrydze, a Mimi bawiła się świetnie. Zawsze była otoczona przez grupkę oficerów, siedziała nawet obok samego kapitana, jak na markizę przystało. Cała tajemnica wydała się dopiero wtedy, gdy na miejsce przyjechała reszta wojska. Oszukani oficerowie byli wściekli i kazali Karolowi natychmiast odesłać Mimi do Paryża. Ten jednak postanowił spełniać wyłącznie polecenia dotyczące służby i zlekceważył te rozkazy dowództwa. To jeszcze bardziej rozzłościło upokorzonych oficerów. Rozkazali Karolowi wybierać: wojsko albo kobieta. Byli prawie pewni, że zostanie. Ten ku ich zaskoczeniu wybrał drugą możliwość. Zresztą nie po raz pierwszy i nie ostatni postąpił wbrew światu i zdrowemu rozsądkowi.

    Harce, hulanki…

    Karol de Foucauld urodził się w 1858 r. w Strasburgu w rodzinie o tradycjach wojskowych. Rodzice zmarli, gdy miał 6 lat. Karolem i jego siostrą zaopiekował się wtedy dziadek, emerytowany pułkownik. Nie było mu łatwo z wnukiem, który z roku na rok był coraz bardziej leniwy i sprawiał kłopoty wychowawcze. “Po cóż mam się przemęczać? – miał mawiać Karol. – Przecież jestem bogaty”. A czas płynął.

    Nikt nie miał wątpliwości, że zgodnie z rodzinną tradycją młody hrabia powinien zostać wojskowym. Karolowi było raczej obojętne, co przyjdzie mu robić w życiu, ważne, by się za bardzo nie przemęczać. Chcąc zadowolić rodzinę wybrał jednak akademię wojskową w Saint-Cyr, francuską szkołę inżynierską dla wojskowych. Przygotowania do egzaminów nie szły najlepiej. Gdyby nie interwencja dziadka i powołanie się na zasługi przodków kandydata do kariery wojskowej, nic by z tego nie wyszło. Ostatecznie jednak de Foucauld został przyjęty. Mimo zmiany otoczenia nadal dobrze się bawił. Nie przeszkadzało mu to, że przez swoją otyłość miał problemy z utrzymaniem się w siodle i zdarzało się, że pękał na nim mundur. Nic sobie nie robił nawet z drwin i śmiechu kolegów, doskonale czuł się wśród kompanów. Wiódł beztroskie i swobodne życie.

    W 1878 r. zmarł dziadek Karola. Młody żołnierz odziedziczył po nim duży majątek, który tylko pogłębił jego lenistwo i chęć używania życia. Mógł sobie na wszystko pozwolić. Jego wybryki zaczęły niepokoić nawet wojskowych współtowarzyszy. Potrafił na przykład kupić całą piwnicę win, bo smakował mu akurat ten gatunek, urządzał przyjęcia dla połowy pułku w najlepszych restauracjach, zapraszał kobiety, oferował im mieszkanie, służbę i najbardziej wyszukane stroje. Tak było w każdym miejscu, w którym się znalazł. W Saint-Cyr, w Saumur, a potem w Sezanne, Pont-a-Mousson i po porzuceniu armii z powodu Mimi.

    Zostać muzułmaninem?

    Przez cztery tygodnie po opuszczeniu wojska czas upływał mu wyłącznie na piciu alkoholu i hazardzie. Kiedyś, między jedną hulanką a drugą, pewnie ze znudzenia, sięgnął po gazetę i przeczytał o powstaniu wojskowym w południowym Oranie, w Algierii. Jego dawny pułk poniósł tam ogromne straty; być może to obudziło w nim żołnierskiego ducha. Poczuł, że natychmiast musi wrócić do wojska i jechać do swoich towarzyszy broni, by być z nimi w czasie zwycięstw i porażek. Miał świadomość, że po jego ostatnich wybrykach armia niekoniecznie będzie go chciała mieć w swoich szeregach. Był jednak zdeterminowany. Postanowił, że jeśli nie będzie innej możliwości, to zaciągnie się jako szeregowiec. Czym prędzej wrócił do Paryża. Pozostawił Mimi we łzach, ale z pokaźną sumą pieniędzy. Ona tęskniła, on zdawał się szybko zapominać ostatnie miesiące życia. Udało mu się wrócić do armii, pochłonęła go walka. To nie ona była jednak dla Karola najsilniejszym doświadczeniem tamtego czasu. Największe wrażenie wywarł na nim widok wrogów – muzułmanów, którzy regularnie, nawet cztery razy dziennie, potrafili przerwać bitwę, by się modlić. Dla Karola – który choć wychowany był w katolickiej rodzinie, Bogiem się nie przejmował – było to doświadczenie zupełnie nowe. Wtedy przemknęła mu przez głowę myśl: “Może On rzeczywiście istnieje?”.

    Afryka tak zafascynowała Karola, że postanowił dokładniej zbadać tereny, które w tym czasie nie były jeszcze opisane – zapragnął wyjechać na wyprawę badawczą do Maroka. W związku z tym poprosił o urlop wojskowy na rok, gdy go jednak nie otrzymał – bez głębszego namysłu – po raz drugi wystąpił z wojska. Nie przejmował się konsekwencjami, dalej robił to, na co akurat miał ochotę, przekonany, że wszystko mu się należy. Rodzina, widząc jego nieodpowiedzialność, wyznaczyła mu kuratora, który miał czuwać głównie nad odziedziczonym majątkiem.

    Karolowi jednak udało się postawić na swoim – wyjechał do Afryki. W Maroku spędził 11 miesięcy. Jako nie-muzułmanin w muzułmańskim kraju mógł zostać zabity, dlatego musiał uważać na każdym kroku. Żył ubogo, mieszkał w fatalnych warunkach, a jednak taki styl życia mu odpowiadał. Tam – jeszcze bliżej niż w Algierii – zetknął się z muzułmańską bogobojnością. Widział, jak na każde wezwanie muezina Arabowie padali na twarze. Do tej pory, jeśli spotykał się z jakąś religijnością, była to religijność kobiet – jego matki, kuzynki czy ciotki. Tutaj widział pobożnych mężczyzn, którzy zafascynowali go do tego stopnia, że przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie zostać muzułmaninem.

    Zmuszony do spowiedzi

    Wyprawa do Maroka okazała się sukcesem. Na podstawie prowadzonych tam badań i obserwacji napisał książkę, która cieszyła się dużą popularnością. Rodzina była dumna z Karola, który z leniucha i hulaki zmienił się w poważnego człowieka. Nawet się zaręczył, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Żył spokojnie, planując nowe podróże badawcze, miał teraz więcej swobody, gdyż uspokojona nieco rodzina odwołała pilnującego go kuratora.

    Pewnego dnia, gdy spacerował ulicami Paryża, zupełnie niespodziewanie znalazł się przed otwartym kościołem. Wszedł do środka. Od razu zauważył oświetlony konfesjonał, a w nim znanego mu z rodzinnych obiadów księdza Huvelina. Wkoło panowała cisza, nie było nikogo. Spontanicznie podszedł więc do konfesjonału i zakomunikował, że nie jest wierzący, ale ma kilka pytań związanych z religią. Ksiądz od razu rozpoznał młodego hrabię i nie wchodząc z nim w zbędne dyskusje, nakazał mu się wyspowiadać i przyjąć Komunię Św. Nie bez oporów, Karol w końcu uległ duchownemu. “Od tej pory wiedziałem, że Bóg istnieje i że muszę Mu poświęcić swoje życie” – napisał później w swoich notatkach. Ksiądz Huvelin został jego kierownikiem duchowym.

    Teraz codziennie chodził na Mszę św., często się spowiadał i chociaż początkowo podejrzewał siebie o uleganie jakiejś podejrzanej sugestii, stopniowo oswajał się z nowym sposobem życia. Majątek zupełnie go nie interesował, luksusy nie cieszyły. Jeśli już wydawał pieniądze, to na podróże naukowe do Afryki. Jego czas wypełniała modlitwa i lektura pobożnych książek. Zmienił się nie do poznania. Jako radykalnie nawrócony człowiek chciał służyć Bogu całym sobą, szybko więc pojawiła się myśl o wstąpieniu do zakonu. Kierownik duchowy zalecał jednak spokój i cierpliwość. Być może wiedział, że nagłe nawrócenie jest bardzo silnym przeżyciem, często jednak krótkotrwałym. Chciał poczekać na owoce. Dla Karola natomiast taka bezczynność była nie do zniesienia. Zawsze miał to, co chciał, natychmiast, bez czekania – ćwiczenie w cierpliwości było więc dla niego nie lada ascezą. Był jednak posłuszny. W decyzjach kierownika starał się dostrzegać wolę Bożą.

    Na skraju szaleństwa

    Dopiero po trzech latach Karol usłyszał z ust kierownika duchowego “tak” i od razu zaczął szukać odpowiedniego dla siebie miejsca. Był przez pewien czas u benedyktynów i jezuitów, rozmawiał z przełożonymi. Szukał bezwzględnego ubóstwa, życia na wzór tego, które prowadził Jezus w Nazarecie. W końcu wstąpił do francuskich trapistów.

    Dziesięć dni po wstąpieniu do zakonu otrzymał habit i imię Maria Alberyk. Szybko przyzwyczaił się do postów i ciężkich warunków życia, najtrudniej było mu się oswoić z pracami fizycznymi, wspólnymi modlitwami, a przede wszystkim z rozkazami przełożonych. Tym bardziej że nakazano mu podjąć studia teologiczne potrzebne do święceń kapłańskich. Nie było to spełnienie marzeń Karola, ale ponieważ w sprawach duchowych wciąż nie czuł się pewnie, nie śmiał się sprzeciwić woli przełożonych.

    W tym czasie zaczęła się powoli krystalizować w jego umyśle idea zgromadzenia, które żyłoby w skrajnym ubóstwie: “Czy nie byłoby możliwe założenie małego zgromadzenia, by takie życie móc prowadzić, by żyć wyłącznie z pracy ludzkich rąk, jak to czynił nasz Pan, który nie żył ze składek czy datków ani pracy innych. (…)- pisał w swoich listach. – Czy nie znajdzie się choć parę istot, które dawanie jałmużny uznałyby za absolutny obowiązek, które by rozdawały ubrania, gdy mają dwa, które by dzieliły się jedzeniem z tymi, co go nie mają, nie zostawiając sobie nic na jutro…”.

    Mimo że nie odnajdywał u trapistów takiego ubóstwa, jakiego szukał, nie chciał opuszczać zakonu samowolnie, wbrew swoim przełożonym. Złagodniał, a przynajmniej umiał się powstrzymać przed natychmiastowym spełnianiem swoich zachcianek. Postanowił więc, że postąpi tak, jak mu nakaże generał zakonu. Może miał nadzieję, że władze kościelne zezwolą mu na założenie wymarzonej wspólnoty? Niestety postanowienia były zupełnie inne. Nakazano Karolowi to, czego obawiał się najbardziej – wyjazd do Rzymu na dalsze studia teologiczne. Tym razem przyjął decyzję przełożonych dosyć spokojnie.

    Przez trzy lata karnie ślęczał nad książkami i uczęszczał na wykłady, aż tu pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, generał wezwał go do siebie i oznajmił, że jeśli nadal chce zakładać nową wspólnotę, to zwalnia go ze ślubów zakonnych. Oczywiście, że chciał. Nie wszyscy jednak popierali jego wybór, tym bardziej że nie do końca orientowali się w jego planach i pragnieniach. Jeden ze współbraci stwierdził nawet: “Nasz ojciec Alberyk Maria porzuca właśnie nasz zakon, by prowadzić, pewnie w Palestynie, życie pustelnika lub coś w tym rodzaju. To prawdziwe nieszczęście, a dla mnie także powód cierpienia. Może zostanie świętym i tego mu życzę, ale robi to po swojemu, oczywiście nie bacząc na posłuszeństwo. Według mnie, złożył ofiary zbyt wielkie i zadziwiające, by Bóg pozwolił mu się zagubić. Z mojego punktu widzenia to jedyna poważna gwarancja na drodze, którą zaczyna”.

    W ogrodzie u klarysek

    Gdy rodzina dowiedziała się o wystąpieniu Karola z zakonu i to po siedmiu latach życia monastycznego, bardzo się zaniepokoiła. Nic dziwnego. Wszyscy znali jego charakter, pamiętali, jakie życie prowadził w młodości i nie bez powodu bali się, że wróci do hulanek, alkoholu i kobiet. Karol uspokoił ich jednak szybko, wysyłając list, w którym wyjaśniał sytuację. Zapowiedział, że teraz wreszcie będzie miał szansę żyć “w warunkach biedniejszych, pozbawionych najmniejszych udogodnień, podobnych do tych, w których żył Jezus z Nazaretu”. W1897 r. opuścił więc klasztor trapistów i jako Brat Karol od Jezusa udał się statkiem do Hajfy, a stamtąd pieszo do Nazaretu. Nie wziął ze sobą nic oprócz ubrania, które miał na sobie.

    Najpierw trafił do nazaretańskich franciszkanów, ale ci – nie znalazłszy mu żadnego zajęcia – skierowali go do pobliskich klarysek. U sióstr pracował jako ogrodnik, spał w szopie na narzędzia, wstawał o świcie, medytował, służył do kilku Mszy św. dziennie i to wszystko jedynie za suchy chleb i wodę. Żył spokojnie, pracując i modląc się, do momentu, gdy jego głowy nie zaczęła zaprzątać kolejna myśl: “Może by jednak zostać księdzem?”. Zaryzykował po raz kolejny, wrócił do Francji i po pół roku przygotowań w 1901 r. został wyświęcony na kapłana. Teraz mógł jechać odprawiać Mszę św. tam, gdzie jeszcze nikt jej nie odprawiał.

    Podejrzany habit

    Kilka miesięcy po święceniach wyjechał w stronę Algieru, do misjonarzy – Ojców Białych. Niestety, znowu nie było tak łatwo, jak sobie wyobrażał. Ojcowie Biali patrzyli na niego z podejrzliwością: “Skoro chce być misjonarzem w Afryce, czemu nie wstąpił do nas?” – pytali. Brat Karol miał poczucie, że cały świat jest przeciw niemu, a los ciągle rzuca mu pod nogi kłody. Szybko wyczuł, że nie jest mile widzianym gościem, pojechał więc do trapistów, którzy już go znali i postanowił starać się o pozwolenie na życie wśród muzułmanów.

    Po wielu próbach i usilnych, wciąż ponawianych staraniach w końcu się udało. Osiedlił się w pobliżu oazy Beni Abbes na Saharze. Z pomocą stacjonujących tam żołnierzy wybudował mały domek, kaplicę i wszystko otoczył murem. Zaczął uprawiać mały ogródek, codziennie modlił się i pracował. Choć żołnierze widzieli w nim raczej cenne źródło informacji niż kapłana, on sam starał się służyć na różne sposoby. Z czasem o nowym dziwnym sąsiedzie zaczęli dowiadywać się okoliczni Arabowie. Początkowo podejrzliwi i nieufni wobec obcego mieszkańca i to niewiernego, stopniowo zaczynali go akceptować. Być może dlatego, że niczego im nie narzucał i nie nawracał ich na siłę, za to z chęcią udzielał im materialnego wsparcia. Był przekonany o słuszności takiego postępowania: “Nie wydaje mi się, żeby Jezus chciał, abym ja czy kto inny głosił Jezusa Tuaregom. To by tylko opóźniło, a nie przyśpieszyło ich nawrócenie”. W związku z ciągłym napływem szukających wsparcia biedaków zakonnik musiał zrezygnować z samotnego, pustelniczego życia – po prostu nie było ono możliwe. Marzenia o samotności musiał odłożyć na później. Nie porzucił myśli o założeniu nowej wspólnoty, zostawiał to jednak Bogu, pisał: “No więc dobrze. Jeśli Bóg tak zrządził, niech się stanie”.

    W Beni Abbes miał wszystko, czego potrzebował, tam też chciał zabiegać o pozwolenie na założenie swojego zgromadzenia. Miał nawet opracowaną własną regułę zakonną. To było jego największe niespełnione marzenie. W jego realizację wątpił nawet wieloletni kierownik duchowy Karola. W regularnie pisanych listach próbował uświadomić mu nierealność jego pomysłów: “Nie wydaje mi się, mój synu, by nadawał się pan do
    kierowania duszami! Pański regulamin jest absolutnie nie do zrealizowania. Naprawdę tak sądzę, nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Papież wahał się, czy zaaprobować regułę franciszkańską, uważając ją za zbyt surową, ale pańska – jeśli mam to już powiedzieć – całkiem mnie przeraża!”.

    Porażki

    Wydarzenia zdawały się potwierdzać intuicje księdza Huvelina. Choć tamtejszy biskup wyraził zgodę na powołanie do życia czegoś na kształt świeckiego zgromadzenia, o zakładaniu nowej wspólnoty na razie nie było mowy. Brat Karol został wysłany w podróż misyjną, tym razem do Tamanrasset. Dzięki znajomości języka Tuaregów – którego uczył się do śmierci – udało mu się dogadać z miejscowym plemieniem i uzyskać pozwolenie na zamieszkanie nieopodal wioski.

    Przez następnych kilka lat krążył między palcówkami misyjnymi, modlił się i uczył języka koczowników. Nie tak wyobrażał sobie jednak pustelnicze życie. Nigdy przecież nie chciał być wędrownym misjonarzem. Nic nie układało się po jego myśli, miał powody do frustracji. Jedyny towarzysz, jakiego miał, nie wytrzymał tak surowych warunków życia i poszedł własną drogą. Brat Karol zasmucił się wtedy podwójnie, bo bez ministranta nie mógł w tamtych czasach odprawiać Mszy św. Został więc całkowicie sam, nawet bez Eucharystii. Przez całe dotychczasowe zakonne życie udało mu się ochrzcić tylko dwie osoby, nie prowadził regularnej katechezy, nie przygotowywał do sakramentów ani ich nie udzielał. Zainteresowanie tubylców wzbudzał o tyle, o ile mógł im ofiarować coś namacalnego, jedzenie czy odzież. Muzułmański świat nie chciał słyszeć o jego religii, być może również dlatego, że jego działalności nie towarzyszyły żadne nadzwyczajne zjawiska. Podczas całego swojego życia Karol de Foucauld nie uczynił żadnego cudu – przynajmniej o żadnym nie wiedział. Nie miał wizji mistycznych ani objawień. Nic. Kiedy się modlił, słowa zapisywał na karteczkach, by tak walczyć z rozproszeniem. Żył w skrajnym ubóstwie, dzielił się tym, co miał, z żebrakami, nawet gdy jemu samemu ledwie starczało.

    Nic dziwnego, że w końcu poważnie zapadł na zdrowiu. Dzięki pomocy okolicznych mieszkańców udało mu się jakoś dojść do siebie. Zdecydował się na długą i ciężką wyprawę do Paryża. Po raz kolejny postanowił poszukać ochotników do życia z nim na wzór Jezusa. Wierzył, że choćby kilka osób zechce z nim wrócić na Saharę. Mimo że podróż odbyła się bez przeszkód, a w Paryżu odwiedził rodzinę, planów nie udało mu się zrealizować. Znalazł tylko jednego ochotnika, nie to jednak było najboleśniejsze. Największy zawód spotkał Brata Karola ze strony kardynała Paryża, który zamiast zainteresować się pomysłami misjonarza, zasugerował mu raczej powrót do zakonu trapistów i porzucenie myśli o własnej wspólnocie. Karol znów poczuł się opuszczony i niezrozumiany.

    Wrócił na pustynię sam. Co jakiś czas jeździł do Francji szukać współtowarzyszy, ale bezskutecznie. Nikt nie chciał się zdecydować na tak trudne warunki życia. Modlił się więc i pracował w swojej pustelni, opracowywał słownik języka tuaresko-francuskiego, podręcznik do gramatyki, zbiór tuareskiej poezji oraz przetłumaczył znaczne fragmenty Biblii na język koczowników. Dzięki pozwoleniu z Watykanu mógł też sam odprawiać Mszę św. Niestrudzenie czekał i czekał… Nie doczekał się nikogo. Kilka miesięcy przed śmiercią napisał: “Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Zginął 1 grudnia 1916 r. z rąk wrogiego plemienia Senussów. Miał 59 lat, z czego 15 spędził na pustyni.

    Po śmierci

    Zmarł, nie spełniwszy marzeń o nowej wspólnocie. Odszedł w przekonaniu, że ludzie nie chcą żyć w tak radykalny sposób, w jaki chciał on sam. Mimo że przez całe zakonne życie nie udało mu się znaleźć właściwie żadnego towarzysza, z uporem maniaka próbował przekonać świat do swoich racji. Przecież pragnienie, które w sobie odkrył, nie mogło być tylko nieświadomą próbą zadośćuczynienia za dawne hulaszcze życie. I rzeczywiście, świat powoli dojrzewał do radykalizmu Brata Karola. Pierwsze zgromadzenie inspirowane jego duchowością, Mali Bracia Jezusa, powstało w 1933 r. w północnej Afryce. Zgromadzenie żeńskie, Małe Siostry Jezusa, zostało założone w 1939 r. w Algierii.

    Chociaż Karol de Foucauld zginął w opinii świętości, biskupi algierscy długo zwlekali ze staraniami o jego beatyfikację. Widocznie nie chcieli drażnić muzułmanów wyniesieniem na ołtarze człowieka zamordowanego przez ich współwyznawców. Ostatecznie zakonnik został beatyfikowany 13 listopada 2005 r. przez papieża Benedykta XVI.

    Beata Legutko /”List” październik 2009/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Kościół musi wrócić do duchowości Nazaretu

    – Jeśli Kościół nie wróci do duchowości Nazaretu, nigdy się nie uzdrowi – tak mówił podczas spotkania w płockiej parafii Świętego Krzyża Francuz Moris Maurin ze Zgromadzenia Małych Braci Jezusa, przyjaciel Jacques`a i Raissy Maritain, autor książki „Wierzę w Kościół…”, który od 20 lat mieszka w Polsce.

    – Jezus odrzucił bogactwo, bo ono jest wielką pułapką. Z pustyni, gdzie spotkał się `twarzą w twarz` z Ojcem, wrócił wypełniony miłością do Boga i do ludzi. Uważał, że człowiek bogaty może być nieszczęśliwy, jeśli ma trudności w otwarciu swego serca dla ubogich. Pokazał, że w życiu ważne jest ubóstwo, prostota, braterstwo. To są wartości Nazaretu, którymi On żył i umarł jako biedny człowiek – podkreślał brat Moris.

    Opowiadał m.in., że Mali Bracia Jezusa, podobnie jak Karol de Foucauld, żyją duchem Nazaretu i są dla ludzi, którzy „nie mają głosu w świecie”. Pracują fizycznie, mieszkają w małych 3-4-osobowych wspólnotach, przeznaczają dużo czasu na kontemplację, kilka dni w miesiącu spędzają w pustelni: – Karol de Foucauld, uratowany przez ludzi, którym pomagał, gdy mieszkał na Saharze, odkrył, co to znaczy być bratem: trzeba pomagać ludziom i żyć tak samo jak oni. To był wielki krok w jego powołaniu: żeby zrozumieć Jezusa, trzeba żyć tak jak On – podkreślił brat Moris.

    Podczas spotkania w Płocku brat Moris tłumaczył, że Jezus podczas swojego chrztu wszedł do wody, aby wziąć na siebie ludzkie słabości. Dał ludziom miłość Ojca i Siebie samego, „wziął nasze człowieczeństwo”, a na krzyżu „wziął nasze grzechy”. Podkreślał także, że największym wrogiem modlitwy jest utrata nadziei.

    Odwołał się także do swoich doświadczeń z życia w naszym kraju: – Gdy zostałem w Polsce, najpierw zamieszkałem przy ul. Brzeskiej w Warszawie. Ta ulica cieszyła się bardzo złą sławą. Odkryłem, że każdy z jej mieszkańców jest dzieckiem Boga. Możemy tracić wiarę, ale Bóg nigdy nas nie opuszcza, jest nam wierny. Najbiedniejszy człowiek nosi miłość Ojca. To ubodzy nas ewangelizują – podkreślał brat Moris.

    Brat Moris, Mały Brat Jezusa, jest autorem kilkunastu książek o tematyce duchowej. Był bliskim przyjacielem Jacques`a i Raissy Maritain i prof. Stefana Swieżawskiego. Przez wiele lat mieszkał w Maroku i na Saharze. Od około 20 lat mieszka w podwarszawskim Izabelinie. W Płocku koncelebrował Mszę św. w kościele parafii Świętego Krzyża i wygłosił konferencję o Karolu de Foucauld oraz duchowości Nazaretu.

    Spotkanie w parafii Świętego Krzyża w Płocku było kolejnym z cyklu, poświęconego poszukiwaniu głębszego, racjonalnego oblicza wiary. Inicjatorem cyklicznych spotkań jest wikariusz ks. Jarosław Tomaszewski.

    Deon.pl/Kai

    ______________________________________________________________________________________

    „Uczyń ze mną, co zechcesz”.

    Modlitwa Karola de Foucauld dla szaleńców wiary

    bł. Karol de Foucauld

    Te słowa nie są łatwe, bo często w człowieku tkwi potrzeba modlitwy „uczyń, co zechcę”.

    Modlitwa oddania bł. Karola de Foucauld

    Mój Ojcze,
    powierzam się Tobie.
    Uczyń ze mną, co zechcesz.

    Cokolwiek uczynisz ze mną,
    dziękuję Ci.
    Jestem gotów na wszystko,
    przyjmuję wszystko,
    aby Twoja wola spełniała się we mnie
    i we wszystkich Twoich stworzeniach.
    Nie pragnę nic więcej, mój Boże.

    W Twoje ręce powierzam ducha mego
    z całą miłością mego serca.

    Kocham Cię
    i miłość przynagla mnie,
    by oddać się całkowicie w Twoje ręce,
    z nieskończoną ufnością,

    bo Ty jesteś moim Ojcem.

    Modlitwa ułożona w nocy wiary

    Mój Ojcze… – od tych słów Karol de Foucauld rozpoczyna swoją modlitwę oddania. Podobnie po Zmartwychwstaniu zwrócił się do Jezusa św. Tomasz, mówiąc „Pan mój i Bóg mój”.

    Tę modlitwę Karol ukończył w 1897 r., pracował nad nią, gdy przebywał u trapistów. Przeżywał wówczas głęboką noc wiary. Pozostanie u trapistów nie wydawało mu się zgodne z wolą Bożą – pragnął większego ubóstwa. W takiej ciemności powstała modlitwa oddania, bliska słowom Jezusa wypowiedzianym na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego…” (Łk 23, 46).

    Modlitwa oddania Karola de Foucauld jest tak naprawdę modlitwą Jezusa skierowaną do Ojca. W tej modlitwie Jezus modli się w nas do Ojca, dlatego często już pierwsze czytanie mocno przenika serce. Mali Bracia i Małe Siostry Jezusa, zgromadzenia powstałe z inspiracji życiem Karola de Foucauld, odmawiają tę modlitwę codziennie przed snem.

    Całkowite zawierzenie Bogu

    W tej intymnej prośbie do Ojca Karol mówi: uczyń ze mną, co zechcesz. Jest wdzięczny za wszystko, co się wydarzy i co Bóg z nim uczyni. Te słowa nie są łatwe, bo często w człowieku tkwi potrzeba modlitwy „uczyń, co zechcę”. Karol jednak porusza się w innej optyce – w świetle miłości. Jest wdzięczny nie za to czy tamto, ale za prowadzenie go przez miłość Ojca. Podobnie jak św. Paweł, zakłada, że nic nie jest w stanie odłączyć go od miłości Boga (Rz 8, 39).

    Cokolwiek uczynisz ze mną… W momencie, w którym wypowiadamy te słowa, umiera nasze „ja”. Zwykle w podobny sposób wypowiadamy się, gdy nam na czymś specjalnie nie zależy. Być może gdy gospodarz domu pyta, co podać do picia, a nam jest wszystko jedno, odpowiadamy: „cokolwiek”. Karol jednak kładzie w to miejsce wszystko, co ma – swoje życie. Święci swoim przykładem pokazują, że umieranie „ja” to zadanie na całe życie.

    Pomocne ćwiczenie podsuwa nam św. Franciszek z Asyżu. Mówi: bierz to, co gorzkie za słodkie, a słodkie za gorzkie. Wówczas gubi się skłonność umysłu do dzielenia świata na dwie rozłączne części: przyjemną i przykrą, swoją i obcą. Umysł się gubi, a serce odnajduje Ojca.

    W Twoje ręce… z całą miłością… Oddanie Ojcu nie jest możliwe bez miłości, w przeciwnym razie jest tylko podporządkowaniem. Ten moment modlitwy oddania jest włączeniem się w modlitwę Jezusa na krzyżu. Karol daje Bogu całą swoją miłość. Jego zapiski świadczą o tym, że ciągle chciał kochać mocniej i bardziej. Było w nim ciągłe nienasycenie – był zakochany w Bogu, pomimo licznych porażek w realizacji swoich duchowych marzeń.

    Zaskakujące owoce modlitwy

    Oddanie Karola jest wyrażone przez francuskie słowo „abandon”, które oznacza powierzenie się Bogu, ufność i poczucie bezpieczeństwa, ale także opuszczenie i porzucenie. Trudno tę modlitwę oddzielić od dwóch wzniesień: Taboru i Golgoty – doskonałego olśnienia i całkowitego opuszczenia. Karol daje siebie bez ograniczeń, a Bóg z radością bierze wszystko.

    Cała modlitwa Karola prowadzi do słów: bo Ty jesteś moim Ojcem. Mówiąc to, mogę stać się jednym z Jezusem. Do końca nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co to oznacza. Wiemy jednak, że w tym niezrozumieniu sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26).

    Bł. Karol de Foucauld poniósł całkowitą klęskę. Był wojskowym, który opuścił armię; trapistą, który wystąpił z zakonu; pragnął codziennej Eucharystii, ale nie dostał pozwolenia, aby ją samotnie sprawować na pustyni; chciał założyć zgromadzenie, ale jedyny kandydat odszedł. Karol pisał: „Oto nadchodzi wieczór mojego nędznego życia, które wydało tak mało owoców”.

    Modlitwa oddania z pewnością nie jest prośbą o sukces, a jej owoce mogą być zaskakujące. Podobnie jak zaskakująca dla uczniów była śmierć ich Mistrza na krzyżu.

    Adam Poleski /Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________

    Karol de Foucauld. Pustelnik wśród muzułmanów

    fot. wikimedia commons / domena publiczna

    ***

    Choć jego życiorys nie zawsze pozwala myśleć o nim jak o człowieku głęboko wierzącym, Karol de Foucauld w odpowiedniej chwili potrafił powrócić na właściwą drogę.

    Na krętych drogach prostymi liniami

    Święty Karol de Foucauld – francuski zakonnik, misjonarz, pustelnik – to postać, nad którą warto się zatrzymać. “Na krętych drogach życia Bóg pisze prostymi liniami” – to powiedzenie doskonale obrazuje jego życiorys.

    Karol wiele lat spędził wśród muzułmańskich Tuaregów w Afryce Północnej. W chwili, gdy zginął z rąk członków muzułmańskiej sekty sufickiej Sanusijja 1 grudnia 1916 roku w oazie Tamanrasset, miał za sobą długą drogę, która prowadziła go z Francji do Algierii, Maroka, do Ziemi Świętej, Syrii, a wreszcie na algierską Saharę. Natomiast droga wewnętrzna wiodła go od przepełnionego wiarą dzieciństwa przez religijną obojętność do ponownego odkrycia wiary i życia pustelniczego. Dziś na jego dziedzictwo powołuje się ok. 20 różnych stowarzyszeń i zgromadzeń zakonnych.

    Urodził się 15 września 1858 r. w Strasburgu. Był najstarszym dzieckiem w jednej z najbardziej zamożnych rodzin arystokratycznych Francji. Jego rodzice zmarli gdy miał 6 lat, zaopiekował się nim jego dziadek. Karol był chłopcem niesfornym – za złe zachowanie został usunięty z prywatnej szkoły. W wieku 20 lat otrzymał wysoki spadek, który całkowicie roztrwonił w ciągu kilku lat. Utracił też wiarę.

    Powrót do Boga

    W 1879 r. ukończył szkołę oficerską i odbył służbę wojskową w Oranie. Tam zetknął się z głęboko wierzącą ludnością, co zrobiło na nim ogromne wrażenie. Zaczął szukać dróg odkrycia na nowo swojej wiary i prowadzenia życia bardziej radykalnego. Zafascynowany kulturą arabską w 1882 r. wystąpił z wojska i odbył podróż naukową do Maroka. Reportaże z tej podróży przyniosły mu duży rozgłos, a Towarzystwo Geograficzne w Paryżu nagrodziło go złotym medalem.

    Nawrócił się pod wpływem swojej kuzynki i przyjaciela rodziny. W 1890 r. wstąpił do zakonu trapistów i przyjął imię Maria Alberyk. Od 1895 r. układał reguły nowych wspólnot zakonnych, oparte na duchowości Świętej Rodziny z Nazaretu.

    Zwolniony w 1897 r. ze ślubów zakonnych wyjechał do Ziemi Świętej, gdzie pod imieniem Karola od Jezusa prowadził życie kontemplacyjne przy klasztorze klarysek w Nazarecie. W 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie. Pod koniec tego roku osiedlił się w pustelni Beni Abbes w środkowej Algierii, pomagając tubylcom. Pełnił też funkcję duszpasterza w garnizonach francuskich w Afryce i był doradcą władz wojskowych w Hoggarze. Od 1904 r. przebywał wśród Tuaregów na Saharze, gdzie założył pustelnię w Tamanrasset. Tam m.in. przełożył Ewangelię na język tuareski. 1 grudnia 1916 r. zastrzelił go członek islamskiej sekty sufickiej Sanusijja.

    Wielkie odkrycie

    Chociaż „brat Charles” marzył o braciach, zmarł samotnie. Dopiero gdy w 1920 roku René Bazin opublikował biografię Foucaulda, zwrócono w Europie uwagę na jego życie i działalność. W 17 lat po jego śmierci, w 1933 r. , pięciu paryskich seminarzystów i księży udało się na Saharę, by tam prowadzić życie mnisze na podstawie reguły Karola de Foucauld i przyjmując nazwę Zgromadzenie Małych Braci Jezusa. W 1939 roku powstały Zgromadzenia: Małych Sióstr Jezusa oraz małych sióstr i braci od Ewangelii, a także kilka instytutów świeckich oraz grup nieformalnych i stowarzyszeń kościelnych. Są one obecne również w Polsce.

    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym toczył się w latach 1995-2003 i został zamknięty 4 marca 2003 r. w Mediolanie. Wzięła w niej również udział pochodząca z archidiecezji mediolańskiej kobieta, której cudowne uzdrowienie, za wstawiennictwem sługi Bożego, potwierdziła watykańska komisja lekarska. W obecności Jana Pawła II Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła 20 grudnia 2004 r. dekret uznający ten cud, co otworzyło drogę do beatyfikacji o. Karola de Foucauld. Papież-Polak nie zdążył już jednak ogłosić go błogosławionym i uczynił to 13 listopada 2005 r. w Watykanie Benedykt XVI. W maju 2020 drogę do jego kanonizacji otworzył papież Franciszek, a odbyła się ona 15 maja 2022 roku.

    Podążając za aktywnym pustelnikiem

    Duchowość de Foucaulda inspirowana jest ideą życia na pustyni: mieści w sobie samotność, surową ascezę i kontemplację, mające prowadzić do zjednoczenia z Bogiem. Charakteryzuje ją jednocześnie aktywność misyjna i świadectwo życia konsekrowanego, głównie przez pracę fizyczną, braterstwo i przyjaźń z ludźmi przy dostosowaniu się do stylu życia ubogich. Praca na własne utrzymanie ma być realizacją ślubu ubóstwa i naśladowaniem ukrytego życia Jezusa w Nazarecie.

    Oparte na duchowości bł. Karola Zgromadzenie Małych Braci Jezusa jest dziś obecne w 44 krajach. Duży wpływ na ich formację miał słynny francuski filozof Jacques Maritain, który po śmierci żony wstąpił do zgromadzenia, w którym zmarł w 1973 r. Do Polski Mali Bracia przybyli w 1972 r.

    Zgromadzenie Małych Sióstr Jezusa powołała do życia 8 września 1939 r. Magdalena Hutin w Algierii. Jest jednym z kilkunastu apostolatów powstałych w oparciu o duchowość bł. Karola de Foucauld. Obecnie tworzą je osoby wywodzące się z prawie 70 narodowości, które działają na wszystkich kontynentach, w 67 krajach. W Polsce zgromadzenie działa od 1957 r. Ponad 40 sióstr skupionych jest w kilku wspólnotach, m.in. w: Warszawie, Częstochowie, Machnowie, Krakowie-Nowej Hucie, Szczecinie, Lublinie. Liczą one zazwyczaj po kilka sióstr.

    np/KAI/Stacja7

    __________________________________________________________________________________

    „Co masz mi do powiedzenia Panie?”

    Medytacja ze św. Karolem de Foucauld

    Metoda biblijnej medytacji, którą praktykował Karol de Foucald, polega na uświadomieniu sobie w akcie wiary, co się zamierza czynić, a następnie – na przykład po lekturze fragmentu Nowego Testamentu – zapytaniu Boga, co ma nam do powiedzenia.

    Wybierz fragment z Pisma Świętego (może być to np. ewangelia z dzisiejszej Liturgii Słowa)

    1. Uświadom sobie, kim jesteś i przed Kim stoisz

    2. Po przeczytaniu wybranego tekstu pytaj: co masz mi do powiedzenia Panie?

    3. Nie mów nic. Wycisz się. Wpatruj się w Ukochanego. Skup się na Jego obecności

    Podziel czas, który masz do dyspozycji na kilka części i poświęć każdą z części na to, czego Bóg oczekuje od Ciebie na modlitwie:

    • uwielbiaj Jezusa przez wydarzenia twego życia,
    • ciesz się wraz z Jezusem lub cierp z Nim,
    • uświadom sobie swój grzech, przyjmij przebaczenie i przebacz,
    • dziękuj za siebie i innych,
    • proś za siebie i innych.

    ______________________________________________________________________________________

    W duchu Karola de Foucauld

    Świadectwo o odkrywaniu Eucharystii

    Od momentu gdy zostałem ministrantem w wieku 13 lat, Msza święta była dla mnie zawsze czymś ważnym. Lubiłem w niej uczestniczyć w dzień powszedni rano lub wieczorem, gdy nie było tłumów, a ludzie przychodzili raczej z potrzeby serca. Piękne i pociągające było również to, że księża w mojej parafii zasadniczo odprawiali Mszę świętą pobożnie i bez pośpiechu. Pozwalało to wejść w jej klimat, a tym bardziej doświadczyć jej jako misterium. Nic zatem dziwnego, że pod wpływem takich przeżyć łatwo mi było odkryć w sobie powołanie kapłańskie.

    W seminarium na początku Msza święta rodziła we mnie, oprócz przeżycia duchowego, zainteresowanie czynnościami liturgicznymi, śpiewem, postawą i zaangażowaniem kolegów. Powoli jednak próbowałem odkrywać jej głębię. Zobaczyłem, że ważne jest nie tylko to, że przystępuję do Komunii świętej, ale także to, że uczestniczę w jakimś misterium, którego jednak nie jestem w stanie do końca pojąć. Mieszkając na II roku poza całą wspólnotą seminaryjną, korzystaliśmy z niewielkiej kaplicy, gdzie nawet zewnętrzna bliskość ołtarza ukierunkowywała nas na bliskość z Jezusem. W każdej Eucharystii mogłem zawierzać Mu kolejny dzień formacji, wszystkie trudności, słabości, bóle i zranienia, które się przede mną ujawniały. Łatwiej było mi podjąć zmaganie się ze sobą ze świadomością, że włączam to wszystko w ofiarę Jezusa, że na tej drodze nie jestem sam.

    Chyba od samego początku przywiązywałem dużą wagę do przygotowania do Eucharystii, choć koncentrowało się ono głównie na przeżywaniu poprzedzającej ją medytacji. Lubiłem też chwile po Mszy świętej, kiedy trwałem w dziękczynieniu za to, że ten Jezus, który umiera za mnie w każdej Ofierze eucharystycznej, jest zmartwychwstały i żywy w moim sercu i idzie ze mną przez kolejny dzień życia. Oczywiście, nie zawsze było tak wspaniale i cudownie. Przychodziły chwile znużenia, senności, a nawet znudzenia codzienną Mszą świętą („codziennie to samo…”). Przypominałem sobie jednak wtedy słowa mojego ojca duchownego, aby w takich chwilach brać na medytację teksty mszalne, aby śledzić je podczas Eucharystii, aby rozeznać, czy przypadkiem nie słabnie moja wiara i miłość do Jezusa, aby też przyznać się do słabości i uznać, że własnym wysiłkiem nie jestem w stanie dobrze przeżywać Mszy świętej, że jest to łaska, o którą mam prosić i na którą mam otwierać swoje serce. Wspierało mnie też zapewnienie, że w życiu kapłańskim przyjdzie taki czas, kiedy Eucharystia nie będzie mnie tak angażować uczuciowo, emocjonalnie, a mimo to mam trwać i być jej wierny. Miałem się o tym przekonać znacznie szybciej, niż mi się wydawało. Na razie jednak wzrastało we mnie pragnienie, aby nadszedł wreszcie ten moment, kiedy będę mógł sprawować Pamiątkę Pana.

    Bardzo ceniłem sobie również modlitwę adoracyjną przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Jestem wdzięczny mojemu ojcu duchownemu, że nauczył nas tej formy modlitwy i zachęcał do wiernego jej praktykowania, czemu sam dawał przykład swoim umiłowaniem adoracji. Cieszę się, że mimo trudności nie zrezygnowałem z niej, chociaż niekiedy trochę ją jednak zaniedbywałem. Adoracja pozwalała mi stanąć przed Jezusem w prawdzie o sobie. Doświadczałem, że On patrzy na mnie zupełnie inaczej niż ja na siebie lub inni na mnie. On spoglądał na mnie z wielką akceptacją, bez zniechęcenia, zniecierpliwienia. Ta forma modlitwy pomagała mi wyzbywać się skupiania się na sobie, kręcenia się wokół siebie. Dzięki adoracji doświadczałem, że Jezus jest tu najważniejszy, że On jest w centrum tej kaplicy, tego seminarium, mojego serca i mojego życia. W Jego obecności czułem się bezpieczny ze swymi niepokojami dotyczącymi życia, zdatności do kapłaństwa, a jednocześnie mogłem do-świadczać, że przed Nim nie mam nic do ukrycia, że On zna moje serce.

    Bardzo szybko przekonałem się, że formacja seminaryjna nie przesądza raz na zawsze o wierności Jezusowi, o głębokim przeżywaniu Mszy świętej i życiu nią na co dzień. Złudne okazało się myślenie, iż sam fakt, że staję po drugiej stronie ołtarza, sprawuję święte czynności liturgiczne, że — w zastępstwie Chrystusa — wypowiadam słowa konsekracji, zapewnia mi automatycznie gorliwość i głębokie wchodzenie w przeżycie tych misteriów.

    Po święceniach trafiłem na wiejską parafię. W zimie do nieogrzewanego kościoła przychodziły rano w dzień powszedni prawie zawsze te same dwie, trzy starsze panie. Czasami przyszedł ktoś, kto zamówił intencję, choć też nie zawsze. Zdarzało się, że odprawiałem Mszę świętą w zimnym i zupełnie pustym kościele. Nachodziło mnie wówczas uczucie znużenia, rutyny i odprawiania jakby z konieczności Mszy świętej oraz pytanie: po co to i dla kogo.

    W głębszym podejściu do Eucharystii bardzo pomogła mi osoba Karola de Foucauld i jego świadectwo życia. Mój ojciec duchowny w seminarium był zafascynowany tą postacią i tą fascynacją z nami się dzielił. Wtedy właśnie zetknąłem się z książką Światła pustyni Teresy Micewicz, ukazującą historię życia brata Karola i główne rysy jego duchowości. Czytałem ją z zaciekawieniem i z podziwem dla życia oraz rozwoju wiary Karola de Foucauld. Przypuszczam, że lektura ta miała wpływ na moje umiłowanie adoracji, ale wtedy jeszcze brat Karol nie inspirował tak bardzo mojego życia.

    Gdy już jako ksiądz zacząłem mieć trudności z Eucharystią, podjąłem próbę codziennej półgodzinnej adoracji przed Mszą świętą. Trochę na początku wstydziłem się przed kościelnym i proboszczem tego wcześniejszego przychodzenia do kościoła, ale widziałem, że była to dla mnie duża pomoc w przeżywaniu Eucharystii i całego mojego posługiwania.

    Zaangażowałem się też wtedy w istniejącą wspólnotę kapłańską Jezus-Caritas opartą na duchowości brata Karola. Spotkania odbywały się zasadniczo raz w miesiącu i obejmowały godzinną adorację Najświętszego Sakramentu, rozmowę braterską o tym, co w danym czasie przeżywamy, co jest naszymi radościami i trudnościami, oraz wspólny posiłek. Spotkania te zawsze były zachętą do trwania przy adoracji, do patrzenia na posługę kapłańską przez pryzmat Eucharystii, do kształtowania w sobie postawy służby i ofiary. Rozważana podczas tych spotkań duchowość Karola de Foucauld inspirowała do tego, aby nie szukać zewnętrznego sukcesu w pracy duszpasterskiej, lecz aby być gotowym przyjąć również niepowodzenia i upokorzenia. Zadziwia mnie u brata Karola wielka wiara, że Jezus przez sprawowaną Eucharystię i przez obecność w tabernakulum w Najświętszym Sakramencie może uczynić więcej niż my przez nasze rozmaite wysiłki duszpasterskie i ewangelizacyjne. „Modląc się tam [na Górze Błogosławieństw] — pisał — będę nieskończenie więcej czynił dla ludzi przez sprawowanie Najświętszej Ofiary; będę pracować dla Niego przez postawienie tabernakulum, gdzie umieszczony Najświętszy Sakrament uświęci w ciszy okolicę”. Brat Karol swoim życiem i słowami ukazuje, że w posłudze ważna jest nie tyle zewnętrzna aktywność, ile raczej bycie blisko Jezusa, poznawanie Jego serca, a czynić to można przez przeżywanie Eucharystii i adorację. W jego pismach zawarte są konkretne wskazówki co do przeżywania Mszy świętej: do konsekracji — ofiarowywać Jezusa, ofiarowywać siebie Ojcu, polecać Mu swoje intencje, a także dziękować za krzyż Chrystusa i prosić Boga o przebaczenie za przyczynienie się do niego; od konsekracji do Komunii świętej — adorować Jezusa na ołtarzu; po Komunii — adorować Go w swoim sercu, dziękować, kochać, radować się i milczeć.

    Wciąż uczę się sprawowania i przeżywania Eucharystii jako stawania z Jezusem na Golgocie w całkowitym ogołoceniu, a jednocześnie doświadczania mocy Jego zmartwychwstania, bo to On wyprowadza mnie z grobu moich grzechów i niewierności oraz budzi nadzieję nowego życia.

    ks. R/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – listopad 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 listopada

    Święty Andrzej, Apostoł





    Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim (por. J 1, 44), ale mieszkał ze św. Piotrem, swoim starszym bratem i jego teściową w Kafarnaum (por. Mk 1, 21. 29-30). Był – jak Piotr – rybakiem. Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa; to on przyprowadził do Niego Piotra: “Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 35-41). Andrzej był pierwszym uczniem powołanym przez Jezusa na Apostoła.
    Apostołowie Andrzej, Jan i Piotr nie od razu na stałe dołączyli do tłumów chodzących z Panem Jezusem. Po pierwszym spotkaniu w pobliżu Jordanu wrócili do Galilei do swoich zajęć. Byli zamożnymi rybakami, skoro mieli własne łodzie i sieci. Właśnie przy pracy Chrystus po raz drugi ich wezwał; odtąd pozostaną z nim aż do Jego śmierci i wniebowstąpienia. Spotkanie nad Jeziorem Genezaret i powtórne wezwanie przekazał nam św. Mateusz: “Gdy (Jezus) przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro: byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za nim” (Mt 4, 18-20). Św. Łukasz dorzuca szczegół, że powołanie to łączyło się z cudownym połowem ryb (Łk 5, 1-11). Pan Jezus chciał w ten sposób umocnić w swoich pierwszych uczniach wiarę w to, że prawdziwie jest Tym, za Kogo się podaje.
    W Ewangeliach św. Andrzej występuje jeszcze dwa razy. Kiedy Pan Jezus przed cudownym rozmnożeniem chleba zapytał Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” – Andrzej rzekł do Niego: “Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5. 8-9). I jeszcze raz występuje św. Andrzej, kiedy pośredniczy w przekazaniu prośby, aby poganie także mogli ujrzeć Chrystusa i zetknąć się z Nim bezpośrednio: “A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy, i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Chodziło w tym wypadku o prozelitów, czyli pogan, którzy przyjęli religię judaistyczną.
    W spisie Apostołów wymieniany jest na drugim (Mt i Łk) lub czwartym (Mk) miejscu. Przez cały okres publicznej działalności Pana Jezusa należał do Jego najbliższego otoczenia. W domu Andrzeja i Piotra w Kafarnaum Chrystus niejednokrotnie się zatrzymywał. Andrzej był świadkiem cudu w Kanie (J 2, 1-12) i cudownego rozmnożenia chleba (J 6, 8-15).W tradycji usiłowano wybadać ślady jego apostolskiej działalności po Zesłaniu Ducha Świętego. Orygenes (+ 254) wyraża opinię, że św. Andrzej pracował w Scytii, w kraju leżącym pomiędzy Dunajem a Donem. Byłby to zatem Apostoł Słowian, których tu właśnie miały być pierwotne siedziby. Według św. Hieronima (+ 421) św. Andrzej miał także pracować w Poncie, w Kapadocji i w Bitynii, skąd udał się do Achai. Ten sam pogląd podziela Teodoret (+ 458), który twierdzi, że św. Andrzej przeszedł ze Scytii do Tracji i Epiru, aby zakończyć życie śmiercią męczeńską w Achai. Wszystkie źródła są zgodne, że św. Andrzej zakończył swoje apostolskie życie śmiercią męczeńską w Patras w Achai, na drzewie krzyża. Patras leży na Peloponezie przy ujściu Zatoki Korynckiej.
    Niemniejsze zainteresowanie osobą i działalnością, a zwłaszcza śmiercią św. Andrzeja, okazują apokryfy: Dzieje Andrzeja z wieku II-III oraz Męka św. Andrzeja z wieku IV. Są to dokumenty bardzo dawne, sięgające niemal czasów poapostolskich. Zwłaszcza Dzieje Andrzeja cieszyły się kiedyś wielkim powodzeniem. Według tych źródeł, po Zesłaniu Ducha Świętego Andrzej miał nauczać i dokonać wielu cudów (nawet wskrzeszania zmarłych) w miejscach, do których dotarł: w Poncie i Bitynii (dzisiaj zachodnia Turcja) oraz w Tracji (Bułgaria), Scytii (dolny bieg Dunaju) i Grecji. Tam też, w Patras, 30 listopada 65 lub 70 roku (w tradycji wschodniej – w 62), przeżegnawszy zebranych wyznawców, został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością – cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Litera X jest pierwszą literą imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Prawosławni uważają, że św. Andrzej umierał aż trzy dni, bo do krzyża został przywiązany, a nie przybity – w ten sposób chciano wydłużyć jego cierpienie. Przez cały ten czas w obecności tłumu wyznawał wiarę w Chrystusa, pouczał zebranych, jak należy wierzyć i jak cierpieć za wiarę.
    Kult św. Andrzeja był zawsze w Kościele bardzo żywy. Liturgia bizantyjska określa św. Andrzeja przydomkiem Protokleros, to znaczy “pierwszy powołany”, gdyż obok św. Jana jako pierwszy został przez Chrystusa wezwany na Apostoła. Achaja chlubi się przekonaniem, że jej pierwszym metropolitą był św. Andrzej. Dla prawosławnych św. Andrzej jest jednym z najważniejszych świętych, nazywają go Apostołem Słowian. Według ich tradycji św. Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa.W 356 roku relikwie św. Andrzeja przewieziono z Patras do Konstantynopola i umieszczono je w kościele Apostołów. Krzyżowcy, którzy w czasie czwartej wyprawy krzyżowej w 1202 r. zdobyli Konstantynopol, zabrali relikwie i umieścili w Amalfi w pobliżu Neapolu. Głowę św. Andrzeja papież Pius II w XV w. kazał przewieźć do Rzymu, do bazyliki św. Piotra – uważając, że skoro wspólna chwała połączyła obu braci, ta sama chwała powinna połączyć także ich ciała.
    25 września 1964 r. papież Paweł VI zwrócił głowę św. Andrzeja kościołowi w Patras. Najpierw 23 września złożyli hołd relikwii wszyscy ojcowie Soboru Watykańskiego II, zebrani na trzeciej sesji wraz z papieżem, który w procesji przeniósł relikwię z kaplicy Najświętszego Sakramentu na ołtarz auli soborowej. Mszę świętą odprawił przy tej okazji kardynał Marcella, archiprezbiter bazyliki św. Piotra, a kazanie wygłosił kardynał Koenig z Wiednia, kończąc homilię modlitwą o zjednoczenie Kościołów. Po południu przewieziono relikwie do kościoła św. Andrzeja della Valle, gdzie były wystawione do publicznej czci. Dnia 25 września do Rzymu przybyła delegacja greckiego Kościoła prawosławnego. Paweł VI przyjął ją na osobnej audiencji i przy tej okazji wręczył święte relikwie. Jeszcze tego samego dnia zostały one przewiezione samolotem do Patras. Kościół grecki posiada też relikwie krzyża, na którym umarł św. Andrzej. Natomiast relikwia prawej ręka Apostoła znajduje się w moskiewskim Soborze Bogojawleńskim. Od 2003 r. cząstka relikwii św. Andrzeja jest także w Polsce, w warszawskim kościele środowisk twórczych przy Pl. Teatralnym.
    Kult św. Andrzeja był i nadal jest żywy w różnych krajach. Święty Grzegorz I Wielki założył ku jego czci klasztor i kościół w Rzymie. Otrzymał także relikwie Apostoła z Konstantynopola (+ 604). Wiele narodów i państw ogłosiło św. Andrzeja za swojego szczególnego patrona. Tak uczyniły: Neapol, Niderlandy, Szkocja, Hiszpania, arcybiskupstwo Brunszwiku, księstwo Burgundii, Limburg, Luksemburg, Mantua i Szlezwig, a z innych krajów – Bitynia, Grecja, Holandia, Niemcy, Pont, Prusy, Rosja i Sycylia. Także bardzo wiele miast chlubi się patronatem św. Andrzeja: Agde, Aranches, Baeza, Bordeaux, Brescia, Bruggia, Hanower, Neapol, Orange, Pesaro, Rawenna, Rochester. Jest także patronem małżeństw, podróżujących, rybaków, rycerzy, woziwodów, rzeźników. Ten orędownik zakochanych wspomaga w sprawach matrymonialnych i wypraszaniu potomstwa.
    Dużą czcią cieszył się św. Andrzej również w Polsce. Istniał u nas zwyczaj wróżb andrzejkowych. W wigilię św. Andrzeja dziewczęta lały roztopiony wosk przez ucho klucza na wodę i zgadywały z figur, jakie się tworzą, która z nich jako pierwsza będzie miała wesele i jak będzie wyglądał wybranek.

    Święty Andrzej

    W ikonografii św. Andrzej Apostoł przedstawiany jest jako starszy mężczyzna o gęstych, siwych włosach i krzaczastej, krótkiej brodzie. Jako apostoł nosi długi płaszcz. Czasami ukazywany jako rybak w krótkiej tunice. Powracającą sceną w sztuce religijnej jest chwila jego ukrzyżowania. Atrybutami Świętego są: “krzyż św. Andrzeja” w kształcie litery X, księga, ryba, sieć. Formę krzyża św. Andrzeja mają znaki drogowe ustawiane przy przejazdach kolejowych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Apostoł

    Święty Andrzej Apostoł

    Męczeństwo św. Andrzeja/Vlad Tepes (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 14 CZERWCA 2006

    (…) Bardzo stara tradycja nie tylko upatruje w Andrzeju, który przekazał Grekom to słowo, tłumacza Greków podczas wspomnianego tu spotkania z Jezusem, ale uważa go za apostoła Greków w latach po Zesłaniu Ducha Świętego; dowiadujemy się z niej, że przez resztę swego życia był on głosicielem i tłumaczem Jezusa dla świata greckiego.

    Drodzy bracia i siostry,

    w ostatnich dwóch katechezach mówiliśmy o postaci świętego Piotra. Teraz chcemy, na ile pozwalają nam na to źródła, poznać nieco bliżej pozostałych jedenastu Apostołów. Dlatego będziemy dzisiaj mówić o bracie Szymona Piotra, świętym Andrzeju, także jednym z Dwunastu. Pierwszą cechą, jaka charakteryzuje św. Andrzeja, jest imię: nie jest ono hebrajskie, jak należałoby się spodziewać, lecz greckie, istotny znak pewnego kulturalnego otwarcia jego rodziny. Jesteśmy w Galilei, gdzie język grecki i grecka kultura dość często występują. Wśród Dwunastu Andrzej zajmuje drugie miejsce, podobnie jak u Mateusza (10, 1-4) i Łukasza (6, 13-16) albo czwarte, jak u Marka (3, 13-18) i w Dziejach Apostolskich (1, 13-14). W każdym razie cieszył się on niewątpliwie dużym szacunkiem w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich.

    O więzach krwi między Piotrem a Andrzejem, jak i o wspólnym powołaniu, jakie usłyszeli od Jezusa, mówią wyraźnie Ewangelie. Czytamy tam: “Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi»” (Mt 4, 18-19; Mk 1, 16-17). Z czwartej Ewangelii dowiadujemy się o innym ważnym szczególe: wcześniej Andrzej był uczniem Jana Chrzciciela; pokazuje to, iż był człowiekiem poszukującym, który podzielał nadzieje Izraela, który chciał z bliska poznać słowo Pana, rzeczywistość Pana, który jest obecny. Był prawdziwie człowiekiem wiary i nadziei; od Jana Chrzciciela usłyszał któregoś dnia o Jezusie jako “Baranku Bożym” (J 1, 36); udał się wówczas w drogę i wraz z innym bezimiennym uczniem poszedł za Jezusem, Tym, którego Jan nazwał “Barankiem Bożym”. Ewangelista opowiada: poszli i “zobaczyli gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego” (J 1, 37-39).

    Andrzej cieszył się więc cennymi chwilami bliskości z Jezusem. W opowiadaniu znajduje się potem znamienna uwaga: “Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 40-43), wykazując się od razu nieprzeciętnym duchem apostolskim. Andrzej był więc pierwszym z Apostołów wezwanych, by poszedł za Jezusem. Właśnie na tej podstawie liturgia Kościoła bizantyńskiego czci go pod przydomkiem Protóklitos, co znaczy “Pierwszy Powołany”.

    Nie ulega wątpliwości, że również ze względu na braterskie więzy Piotra i Andrzeja Kościół Rzymu i Kościół Konstantynopola czują się w szczególny sposób Kościołami siostrzanymi. Dla podkreślenia tej relacji mój poprzednik papież Paweł VI w 1964 zwrócił sławną relikwię św. Andrzeja, przechowywaną do tej pory w Bazylice Watykańskiej, prawosławnemu metropolicie miasta Patras w Grecji, gdzie – zgodnie z tradycją – Apostoł ten został ukrzyżowany.

    Tradycja ewangeliczna wspomina w sposób szczególny imię Andrzeja przy trzech innych okazjach, które pozwalają nam nieco lepiej poznać tego człowieka. Pierwsza to rozmnożenie chleba w Galilei. To Andrzej zwrócił tam uwagę Jezusa na obecność chłopca, który miał pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby: to zbyt mało, jak zauważył, dla wszystkich ludzi zgromadzonych na tym miejscu (por. J 6, 8-9). W tym przypadku zasługuje na podkreślenie realizm Andrzeja: to on zauważył chłopca – po czym zadał pytanie: “Lecz cóż to jest dla tak wielu?” (tamże), uświadomiwszy sobie niewystarczalność tak małych zasobów. Jezus jednak potrafił sprawić, że wystarczyły one dla rzeszy ludzi, którzy przyszli Go słuchać.

    Druga okazja wydarzyła się w Jerozolimie. Wychodząc z miasta, jeden z uczniów zwrócił uwagę Jezusa na widok potężnych murów, na których wspierała się Świątynia. Odpowiedź Nauczyciela była zaskakująca: powiedział, że z tych murów nie pozostanie kamień na kamieniu. Wówczas Andrzej, wraz z Piotrem, Jakubem i Janem, zapytali Go: “Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać?” (Mk 13, 1-4). W odpowiedzi na to pytanie Jezus wygłosił ważną mowę na temat zburzenia Jerozolimy i końca świata, zachęcając swych uczniów do uważnego odczytywania znaków czasu i zachowania czujności. Z wydarzenia tego możemy wywnioskować, że nie powinniśmy obawiać się stawiać Jezusowi pytań, jednocześnie jednak musimy być gotowi przyjąć nauki, nawet zaskakujące i trudne, jakich nam On udziela.

    W Ewangelii wreszcie odnotowana została trzecia inicjatywa Andrzeja. Scenerię stanowi raz jeszcze Jerozolima, na krótko przed Męką. Na święto Paschy – opowiada Jan – przybyło do świętego miasta także kilku Greków, prawdopodobnie prozelitów bądź bogobojnych, którzy chcieli czcić Boga Izraela w święto Paschy. Andrzej i Filip, dwaj apostołowie o greckich imionach, są tłumaczami i pośrednikami tej małej grupy Greków u Jezusa. Odpowiedź Pana na ich pytanie wydaje się – jak często w Ewangelii Jana – zagadkowa, ale właśnie dlatego okazuje się bogata w znaczenia. Dwóm uczniom, a za ich pośrednictwem światu greckiemu, Jezus powiada: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (12, 23-24). Co znaczą te słowa w tym kontekście? Jezus chce powiedzieć: Tak, dojdzie do spotkania między Mną a Grekami, ale nie będzie to zwykła, krótka rozmowa między Mną a paroma osobami, kierującymi się przede wszystkim ciekawością. Wraz z moją śmiercią, porównywalną do padnięcia na ziemię ziarna pszenicy, nadejdzie godzina mojej chwały. Moja śmierć na krzyżu przyniesie obfity plon: “obumarłe ziarno pszenicy” – symbolizujące Mnie na krzyżu – stanie się w zmartwychwstaniu chlebem życia dla świata; będzie światłością dla ludów i kultur. Tak, do spotkania z grecką duszą, ze światem greckim dojdzie na tej głębokości, do której nawiązuje historia ziarna pszenicy, które przyciąga do siebie moce ziemi i nieba i staje się chlebem. Innymi słowy Jezus prorokuje o Kościele Greków, Kościele pogan, Kościele świata jako o owocu swej Paschy.

    Bardzo stara tradycja nie tylko upatruje w Andrzeju, który przekazał Grekom to słowo, tłumacza Greków podczas wspomnianego tu spotkania z Jezusem, ale uważa go za apostoła Greków w latach po Zesłaniu Ducha Świętego; dowiadujemy się z niej, że przez resztę swego życia był on głosicielem i tłumaczem Jezusa dla świata greckiego. Jego brat Piotr z Jerozolimy przez Antiochię dotarł do Rzymu, by sprawować swą powszechną posługę; Andrzej natomiast był apostołem świata greckiego: tym samym jawią się oni za życia i w chwili śmierci jako prawdziwi bracia – braterstwo, którego symbolicznym wyrazem jest szczególna więź między Stolicami Rzymu i Konstantynopola, Kościołami prawdziwie siostrzanymi.

    Późniejsza tradycja, jak już wspomnieliśmy, opowiada o śmierci Andrzeja w Patrasie, gdzie poddany został męce ukrzyżowania. Jednakże w godzinie śmierci, podobnie jak brat jego Piotr, poprosił, by umieścić go na krzyżu innym od krzyża Jezusa. W jego przypadku był to krzyż ukośny, to znaczy taki, którego ramiona skrzyżowano ukośnie, stąd nazwano go “krzyżem św. Andrzeja”. Oto co Apostoł miał powiedzieć przy tej okazji według pradawnej opowieści (z początku VI wieku), zatytułowanej Męka Andrzeja: “Witaj, Krzyżu, zapoczątkowany za sprawą ciała Chrystusa i ozdobiony Jego członkami jak drogocennymi perłami. Zanim Pan wstąpił na ciebie, budziłeś ziemski strach. Teraz jednak, obdarzony niebieską miłością, przyjmowany jesteś niczym dar. Wierzący wiedzą, patrząc na ciebie, ile radości posiadasz, ile podarków przygotowałeś. Pewny więc i pełen radości przychodzę do ciebie, abyś przyjął także mnie wysławiającego cię, jako ucznia Tego, który zawisł na tobie… Krzyżu błogosławiony, który przyjąłeś majestat i piękno członków Pana! … Weź mnie i zaprowadź daleko od ludzi i przywróć mnie memu Nauczycielowi, aby za twoją sprawą przyjął mnie Ten, który przez ciebie mnie odkupił. Witaj, Krzyżu; tak, witaj prawdziwie!”.

    Jak widać, mamy tu niezwykle głęboką duchowość chrześcijańską, która widzi w Krzyżu nie tyle narzędzie męki, ile raczej niezrównany środek pełnego upodobnienia się do Odkupiciela, do Ziarna pszenicy, spadłego w ziemię. Musimy wyciągnąć z tego bardzo ważną naukę: nasze krzyże nabierają wartości, jeśli zostaną uznane i przyjęte jako część krzyża Chrystusa, jeśli dosięgnie je odblask Jego światła. Tylko przez ten Krzyż również nasze cierpienia są uszlachetnione i nabierają swego prawdziwego sensu.

    Niech więc apostoł Andrzej nauczy nas iść za Jezusem z gotowością (por. Mt 4, 20; Mk 1, 18), mówić o Nim z entuzjazmem tym, których spotykamy, przede wszystkim zaś pielęgnować relację prawdziwej zażyłości z Nim, świadomi, że tylko w Nim znaleźć możemy ostateczny sens naszego życia i naszej śmierci.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Protóklitos – pierwszy powołany – św. Andrzej, Apostoł

    Protóklitos – pierwszy powołany – św. Andrzej, Apostoł

    Męczeństwo św. Andrzeja – Luca Giordano, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Andrzej był pierwszym powołanym do grona apostołów. Od samego początku miał dar przyprowadzania ludzi do Jezusa. On przyprowadził najpierw swojego brata, Szymona, potem grupę prozelitów, którzy chcieli zobaczyć Jezusa. Apostołował wśród Greków. Jest uważany za apostoła Słowian. Zginął ukrzyżowany, podobnie do jego Pana. 30 listopada Kościół wspomina św. Andrzeja, apostoła.

    Był rybakiem. Mieszkał razem ze św. Piotrem i jego rodziną w Kafarnaum. Prowadzili interes rybacki, działając też wspólnie z Janem i Jakubem, synami Zebedeusza. Posiadali łodzie i sieci.

    Andrzej pochodził z żydowskiej rodziny, ale naznaczonej jakimiś wpływami kultury helleńskiej. Świadczy o tym jego imię, które nie jest hebrajskie, ale ma korzenie greckie i oznacza ‘mężny’, ‘odważny’.

    Był człowiekiem poszukującym i pewnie dlatego stał się uczniem Jana Chrzciciela, który dwom swoim uczniom wskazał na Jezusa, mówiąc, że Chrystus jest ‘Barankiem Bożym’. Jednym z tych uczniów był Andrzej, a drugim prawdopodobnie Jan Ewangelista, który po latach, pamiętając dokładnie to, co zaszło, z detalami opisuje to wydarzenie: „Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: ‘Czego szukacie?’ Oni powiedzieli do Niego: ‘Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?’ Odpowiedział im: ‘Chodźcie, a zobaczycie’». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej” (J1,37-39). Po tym wydarzeniu Andrzej spotkał swego starszego brata, Szymona i powiedział: „‘Znaleźliśmy Mesjasza’ – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J1,41-42).

    Andrzej jako pierwszy z Apostołów usłyszał wezwanie i poszedł za Jezusem. Dlatego liturgia Kościoła bizantyńskiego nadała mu przydomek Protóklitos, co znaczy “Pierwszy Powołany”.

    Św. Andrzej Apostoł - El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Andrzej Apostoł – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Ewangelie mówią jeszcze o Andrzeju przy okazji rozmnożenia chleba, a także wtedy, kiedy grupa prozelitów, na kilka dni przed męką Pana, pragnie spotkać się z Jezusem. Andrzej jawi się wtedy jako ten, który przyprowadza innych do Jezusa.

    Działalność apostolska św. Andrzeja po Zmartwychwstaniu i Zesłaniu Ducha Świętego znana jest nam z apokryficznych opowiadań: ‘Dzieje Andrzeja’ z II lub III wieku oraz ‘Męka św. Andrzeja’ z wieku IV. Są to bardzo stare dokumenty sięgające niemal czasów apostolskich.

    Andrzej nauczał i dokonywał wielu cudów (ponoć nawet wskrzeszania umarłych) tam, gdzie docierał, a apostołował na terenach dzisiejszej zachodniej Turcji, na terenie dzisiejszej Bułgarii, ale też w Scytii, krainie między rzekami Dunaj i Don, zamieszkiwanej przez Słowian. Swoje apostołowanie zakończył w Grecji, gdzie w Patras zginął śmiercią męczeńską około roku 70.

    Andrzej miał zginąć na krzyżu w formie litery ‘X’. Miał być przywiązany, a nie przybity do drzewa, więc jego agonia trwała trzy dni. Opis jego Męki opisuje ostatnie słowa Andrzeja. Na widok krzyża miał wykrzyknąć: „Witaj, Krzyżu; tak, witaj prawdziwie!”.

    Relikwie apostoła w IV wieku przeniesiono z Patras do Konstantynopola, a następnie w XIII wieku do Włoch. W 1964 roku papież Paweł VI, w geście pojednania z Kościołem Prawosławnym, zwrócił relikwie głowy św. Andrzeja kościołowi w Patras.

    Kult św. Andrzeja jest bardzo żywy. Jest patronem wielu państw i miast. Czczony jest też jako patron małżeństw, podróżujących, rybaków. Jest orędownikiem zakochanych i wspomaga wiernych w sprawach matrymonialnych i w wypraszaniu potomstwa. Stąd wiele zwyczajów i obrzędów ‘andrzejkowych’, jakie mamy nie tylko w Polskiej tradycji.

    W ikonografii ukazywany jest jako starszy mężczyzna. Jego atrybut to przede wszystkim ‘Krzyż św. Andrzeja’ w kształcie litery ‘X’, ale też księga, ryba i sieć.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Andrzej Apostoł:

    dlaczego zmarł na krzyżu w kształcie X?

    ŚWIĘTY ANDRZEJ

    Sailko/Wikipedia | CC BY-SA 3.0

    ***

    Jego męczeńskiej śmierci na krzyżu przyglądało się podobno 12 tys. osób. W Polsce kształt krzyża, na którym umarł apostoł, nazywa się „krzyżem św. Andrzeja” (uwaga: to nie jest iks). I ma on specjalne znaczenie.

    Pochodził z żydowskiej rodziny i był bratem pierwszego papieża. Nazywany pierwszym uczniem Chrystusa, który odpowiedział na Jego wezwanie. Męczennik. Kim właściwie był św. Andrzej Apostoł?

    Pierwszy powołany apostoł 

    Św. Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Z przekazu ewangelicznego wiemy, że był rybakiem. Początkowo był uczniem św. Jana Chrzciciela. Później stał się uczniem Jezusa. To właśnie on przyprowadził swojego brata, Szymona Piotra, do Jezusa.

    Powtórne wezwanie do pójścia za Jezusem relacjonuje św. Mateusz. Jezus przechodził wówczas obok Jeziora Galilejskiego. Ujrzał wtedy Andrzeja i Szymona Piotra, jak zarzucali sieci do wody. Wezwał ich do siebie, oni pozostawili swoje zajęcie i poszli za Nim.

    Św. Andrzej w tekstach biblijnych

    Łukasz Ewangelista powołanie pierwszych uczniów wiąże z cudownym połowem ryb. Później w przekazie ewangelicznym Andrzej pojawia się jeszcze dwukrotnie: przed cudownym rozmnożeniem chleba, i gdy pośredniczy w przekazaniu prośby prozelitów, którzy chcieli poznać Mesjasza. Filip powiedział o tym fakcie Andrzejowi i poszli obaj poinformować o tym Jezusa.

    Andrzej zamieszkiwał razem ze swoim bratem w Kafarnaum. W ich domu niejednokrotnie zatrzymywał się Jezus. Uzdrowił nawet teściową Piotra. Andrzej był także świadkiem cudu w Kanie Galilejskiej, gdzie Jezus objawił swoją chwałę nowożeńcom i gościom, oraz świadkiem cudownego rozmnożenia chleba – apostoł zwrócił się do Mistrza słowami: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, ale cóż to jest dla tak wielu?” (J 6,9). Wspominają o nim także Dzieje Apostolskie.

    Św. Andrzej w tradycji chrześcijańskiej

    Pisma ojców Kościoła również przekazują nam informacje na temat Andrzeja. Pracował w Scytii (Orygenes), Poncie, Kapadocji, Bitynii i Achai (Hieronim). Życie zakończył śmiercią męczeńską w starożytnym mieście Patrai, w Achai.

    Według tekstów apokryficznych tuż po zesłaniu Ducha Świętego Andrzej głosił Dobrą Nowinę i dokonywał cudów. Był człowiekiem oddanym swojej misji, a neofici byli zachwyceni jego nauką. Został skazany przez Aegeasa, gdyż przemawiał do tłumów i zwracał uwagę na nieprawości i grzechy.

    Jego śmierci na krzyżu przyglądało się podobno 12 tys. osób. Gdy konał, pojawiła się nad nim zadziwiająca jasność. Wśród pozabiblijnych tekstów znane są Dzieje św. Andrzeja z II–III wieku oraz Męka św. Andrzeja z IV wieku.

    Śmierć męczeńska

    Zmarł 30 listopada 65 lub 70 roku. Tradycja wschodnia wskazuje na rok 62. Prawosławni uważają, że umierał 3 dni. Według nich nie został przybity do krzyża, ale został do niego przywiązany. Po drugie, ta liczba ma w Biblii szczególne znaczenie, wskazuje na jedność, dopełnienie się jakiegoś czynu czy wydarzenia.

    Zgodnie z podaniami Andrzej poniósł śmierć męczeńską. Został rozpięty na krzyżu w kształcie litery X (pierwsza litera od słowa Chrystus, z języka greckiego: Christos [Χριστος], co – jak wiemy – oznacza namaszczonego, pomazańca).

    W Polsce kształt krzyża, na którym umarł apostoł, nazywa się „krzyżem św. Andrzeja”. Umieszczany jest przed przejazdami kolejowymi dlatego, że ten święty jest uznawany za patrona podróżnych. Warto dodać, że tradycja dotycząca formy jego śmierci rozpowszechniła się od X wieku.

    Początki kultu          

    W 356 roku jego relikwie przywieziono do Konstantynopola i umieszczono w kościele Apostołów. W XV wieku z polecenia papieża Piusa II głowę św. Andrzeja przetransportowano do bazyliki św. Piotra w Rzymie. Paweł VI w 1964 roku zwrócił głowę apostoła kościołowi w Patrai.

    Ojcowie Soboru Watykańskiego II złożyli hołd relikwii. Po odprawieniu mszy świętej przewieziono ją do kościoła św. Andrzeja della Valle. Delegacja greckiego kościoła prawosławnego odebrała z rąk papieża Pawła VI relikwie. Znajdują się w Patrai, podobnie zresztą jak relikwie krzyża, na którym skonał św. Andrzej. Relikwie prawej ręki znajdują się w soborze Bogojawleńskim. Św. Andrzej jest patronem wielu państw i miast, m.in. Szkocji, Hiszpanii, Grecji, Neapolu.

    Czczony jest jako Protokleros (Pierwozwanyj), czyli powołany jako pierwszy z uczniów. Po jego śmierci wiele osób nawróciło się. Byli poruszeni świadectwem jego życia i wiary. „Obumarłe ziarno pszenicy” wydało swój plon, a męczeńską śmiercią św. Andrzej potwierdził swoją miłość i wierność Chrystusowi.

    Nazywany „Apostołem Słowian” i „Apostołem Wschodu”. Wyznawcy religii prawosławnej uznają Andrzeja za założyciela Kijowa. Jego atrybutami są: krzyż, sieć, księga i ryba.

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Andrzej Apostoł – apostoł Wschodu

    (By José de Ribera “el Españoleto” [Public domain], via Wikimedia Commons)

    ***

    Kult św. Andrzeja ma związek z kultem wszystkich Apostołów, który zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, podkreśla apostolski wymiar Kościoła – mówi dla PCh24.pl ks. dr hab. Janusz Królikowski, profesor UPJPII, wykładowca teologii dogmatycznej.

    Św. Andrzej Apostoł w obrządkach wschodnich czczony jest jako Protokleros (Pierwozwannyj) – „Wezwany jako pierwszy”. Pomimo tego, że to właśnie św. Andrzeja Pan Jezus powołał jako pierwszego, jest on stosunkowo słabo znany wśród wiernych naszego obrządku.

    Św. Andrzej jest jednym z Apostołów i jest czczony w ich gronie. W Kościele pierwszeństwo, z oczywistych racji, nadajemy świętym Piotrowi i Pawłowi. Pamięć o św. Andrzeju w Kościele i kulturze jest obecna, choćby przez tzw. krzyże św. Andrzeja czy też popularne „andrzejki”. W liturgii zaś jest czczony jak pozostali święci Apostołowie. Z racji relacji katolicko-prawosławnych pamięć o św. Andrzeju ulega stopniowemu ożywieniu. Ponieważ jest on czczony przez chrześcijan wschodnich, zwłaszcza prawosławnych, dlatego w spotkaniach między tymi wyznaniami często się o nim wspomina. Wielokrotnie powracał do postaci św. Andrzeja papież Jan Paweł II.

    Co wiemy na podstawie Pisma Świętego na temat św. Andrzeja?

    O św. Andrzeju Apostole wiemy stosunkowo dużo w zestawieniu z innymi Apostołami. Kilkakrotnie jest wymieniany w Ewangeliach: w scenie chrztu nad Jordanem, gdzie rozpoznaje w Jezusie Mesjasza, powołania nad jeziorem Genezaret, jest uczestnikiem cudownego połowu ryb, jest świadkiem uzdrowienia teściowej św. Piotra, cudownego rozmnożenia chleba i ryb, rozmawia z Jezusem. Wspominają też o nim Dzieje Apostolskie.

    U których Ojców Kościoła i w jakich apokryfach możemy znaleźć informacje na temat tego Apostoła?

    O losach św. Andrzeja opowiada przede wszystkim tekst apokryficzny Acta Andreae. Właściwie wszystko, co mówi się w Kościele o tym Apostole, poza Nowym Testamentem, opiera się na tym tekście i do niego jakoś nawiązuje. Z apokryfów dowiadujemy się szczegółów dotyczących męczeńskiej śmierci św. Andrzeja, na którą został skazany przez Aegeasa, namiestnika rzymskiego w Patras, za to, że nawrócił jego żonę na chrześcijaństwo.

    Co mówią o jego działalności apostolskiej po Zesłaniu Ducha Świętego

    Św. Andrzej w ramach misji zleconej do Chrystusa miał działać w Azji Mniejszej, Scytii, Tracji i Grecji. Tradycja rosyjska wspomina, że św. Andrzej dotarł nawet na tereny Rusi, w okolice Nowogrodu Wielkiego. Tradycja ta zdaje się mieć potwierdzenie w tym, że właśnie na tych terenach istniały najwcześniejsze miejsca kultu św. Andrzeja.

    Św. Andrzej jest obecny w „sferze publicznej” – mówiąc oczywiście pół-żartem – poprzez wspomniane przez Księdza tak zwane krzyże św. Andrzeja, umieszczane przed przejazdami kolejowymi. Jak wyglądała męczeńska śmierć tego Apostoła?

    Został ukrzyżowany, dlatego krzyż jest jego atrybutem. Od X wieku rozpowszechniła się tradycja, że został przybity do krzyża w kształcie litery X, dlatego takie krzyże nazywa się „krzyżami św. Andrzeja”. Takie przedstawienie spotykamy między innymi w bazylice św. Piotra w Rzymie.

    Jakie były losy relikwii św. Andrzeja?

    Losy te są wyjątkowo burzliwe. W 356 r. cesarz Konstantyn pozyskał relikwie świętego i umieścił w kościele Świętych Apostołów w Konstantynopolu, gdzie spełniały rolę religijną, ale także polityczną. Służyły do nadania prestiżu Konstantynopolowi (Nowemu Rzymowi) w pewnej konkurencji do Rzymu. W czasie IV krucjaty (1202-1204) krzyżowcy zabrali je po złupieniu miasta i przenieśli do Amalfi, gdzie pozostają do dnia dzisiejszego. W XV wieku głowa świętego została przeniesiona do bazyliki Św. Piotra w Rzymie, a w 1964 r. papież Paweł VI przekazał ją do Patras, dając tym samym wyraz przychylności w stosunku do Kościołów wschodnich.

    W Kościele łacińskim spośród Apostołów najbardziej czczonym jest św. Piotr. Z kolei wśród katolików obrządków wschodnich analogiczną rolę pełni św. Andrzej.

    Geneza kultu św. Andrzeja na Wschodzie jest związana, jak wspomniałem, z terenami jego działalności apostolskiej, czyli właśnie Wschodem. Kult ma następnie związek z kultem wszystkich Apostołów, który zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, podkreśla apostolski wymiar Kościoła. Wschód prawosławny podkreśla znaczenie św. Andrzeja także z powodów ideologicznych. Bardzo często akcentuje się w kręgach prawosławnych, że był bratem św. Piotra, z czego usiłuje się wyprowadzić zasadę równości między Apostołami, kwestionując w ten sposób prymat św. Piotra. W tym kontekście szczególnie akcentuje się równość Konstantynopola i Rzymu. Kościół katolicki nie przyjmuje takiego ujęcia, akcentując w tym kontekście ideał braterstwa eklezjalnego jako postawy duchowej. Z braterstwa świętych Piotra i Andrzeja nie da się wyprowadzić takiej równości eklezjologicznej, która pozbawiałaby św. Piotra pierwszeństwa, a tym samym pierwszeństwa jego następców jako Pasterzy powszechnych i pierwszeństwa Stolicy Rzymskiej, która pozostaje pierwszą Stolicą.

    Bóg zapłać za rozmowę!

    Kajetan Rajski/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 listopada

    Błogosławiona Maria Klementyna
    Anuarita Nengapeta, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy Dionizy i Redempt
      •  Święty Saturnin, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria Klementyna

    Anuarita urodziła się 29 grudnia 1939 roku w Wamba w Prowincji Wschodniej Konga jako córka Amisi Badjulu i Isude Julienne. Pochodziła z plemienia Babudu, z rodziny mającej sześcioro dzieci. Jej rodzice rozwiedli się. Na chrzcie świętym, który przyjęła w wieku sześciu lat razem ze swoją matką, przyjęła imię Alphonsine. Całe swoje wychowanie religijne zdobyła w pierwszej misji chrześcijańskiej na terenach Zairu – w Bafwabaka.
    W wieku 16 lat zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia Najświętszej Rodziny. W 1959 roku złożyła śluby zakonne i przyjęła imiona Maria Klementyna. Ukończyła szkołę i pracowała jako nauczycielka, otaczając swoich uczniów serdeczną troską. Z wielką życzliwością odnosiła się także do współsióstr. W zakonnej wspólnocie pełniła obowiązki zakrystianki i pracowała w kuchni. Jej życiową dewizą było “służyć i sprawiać radość”.
    Zginęła 1 grudnia 1964 r., w okresie wojny domowej w Kongo, broniąc swej czystości. Siostry zostały porwane i wywiezione przez żołnierzy. Dowódca upatrzył sobie Anuaritę i chciał ją zmusić do uległości. Wobec zdecydowanego oporu kazał ją zabić. Siostra Anuarita, zdając sobie sprawę, że za chwilę zginie, powiedziała do oprawców: “Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie”. Została zasztyletowana, a odtrącony dowódca dobił ją strzałem. Świadkami jej męczeństwa były siostry uprowadzone razem z nią, które w chwili jej konania odśpiewały Magnificat.
    Początkowo została pochowana we wspólnym grobie, ale po zakończeniu rebelii jej ciało przeniesiono do katedry w Isiro. Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w Kinszasie 15 sierpnia 1985 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 listopada

    Święty Jakub z Marchii, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan Młodszy, męczennik
      •  Błogosławiony Jacek Thomson, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jakub z Marchii

    Jakub Gangala urodził się w 1394 r. w Monteprandone (Ascoli Piceno), w Marchii Ankońskiej – rejonie Włoch położonym nad Adriatykiem. W dzieciństwie musiał ciężko pracować, bo jego rodzina była bardzo uboga. Był osiemnastym z dziewiętnaściorga dzieci swoich rodziców. Zajmował się wypasaniem bydła i świń. Po śmierci ojca, Jakubem zaopiekował się wuj-kapłan i to dzięki niemu chłopak zdobył wykształcenie. Studiował na kilku włoskich uniwersytetach i ukończył studia prawnicze.
    Gdy miał 22 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Ukończył studia filozoficzno-teologiczne i w 1420 r. przyjął święcenia kapłańskie. Szybko zaczął się wyróżniać swoją wiedzą teologiczną, pięknem i logiką wypowiedzi oraz pokorą i świętością życia. Dzięki temu z polecenia św. Bernardyna ze Sieny został mianowany kaznodzieją zakonu, co było dużym wyróżnieniem. Chociaż poświęcił się przede wszystkim tej posłudze, znalazł czas, by współpracować ze św. Janem Kapistranem i św. Bernardynem przy reformowaniu zakonu. Przyczynił się do zakładania klasztorów o surowszej regule. Godny podziwu był jego dar przyswajania nowych języków oraz doskonała pamięć.
    Jako misjonarz przewędrował prawie całe Włochy. Dotarł także do wielu państw europejskich. Swoje kazania głosił na terenie Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Mówi się, że w ciągu 40 lat swojej pracy nawrócił 50 tysięcy heretyków oraz niezliczone rzesze grzeszników.
    Wszędzie krzewił kult Najświętszego Imienia Jezus. Z poczucia wagi pełnionej misji ani na chwilę nie ustawał w swojej posłudze. Jego starania zostały docenione przez trzech papieży. Był legatem Eugeniusza IV, Mikołaja V i Kaliksta III. Darząc Jakuba szacunkiem i podziwem, powierzali mu kolejne, ważne zadania misyjne oraz funkcję inkwizytora.
    W czasie swoich podróży Jakub nie tylko ewangelizował. Zauważał różne potrzeby społeczne, był często mediatorem między skłóconymi miastami włoskimi. Troszczył się też o warunki życia najuboższych. W wielu miejscach zakładał montes pietatis, czyli banki pobożne. Były to lombardy, w których biedni mogli zaciągnąć kredyt na niski procent. Po jego śmierci zostały one rozpowszechnione przez bł. Bernardyna z Feltre.
    Z pokory Jakub nie przyjął proponowanej mu godności biskupa Mediolanu.Zmarł w Neapolu 28 listopada 1476 roku. Pozostawił po sobie kilka rozpraw ascetycznych i wiele listów. Beatyfikował go papież Urban VIII w 1624 roku, kanonizował Benedykt XIII w 1726 roku. Ciało zostało w minionym stuleciu przeniesione z Neapolu do rodzinnego Monteprandone. Przechowywane jest w oszklonym sarkofagu w kościele franciszkanów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 listopada

    Święty Wirgiliusz, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka, zakonnica
      •  Święty Franciszek Antoni Fasani, prezbiter
      •  Błogosławiony Bernardyn z Fossa, prezbiter
    ***
    Święty Wirgiliusz

    Wirgiliusz urodził się w Irlandii. Nosił celtyckie imię Fergal, które zlatynizowano jako Wirgiliusz (Wergiliusz). Był benedyktynem. Około 740 r. opuścił ojczyznę, aby dotrzeć do Ziemi Świętej. Jego wiedza i umiejętności zwróciły uwagę Pepina Krótkiego (przyszłego króla Franków), który zatrzymał go przez około 2 lata na swoim dworze. Ok. 743 r. Pepin wysłał Wirgiliusza z listami polecającymi do swego kuzyna, księcia bawarskiego Odylona. Ten ostatni powierzył Wirgiliuszowi zarządzanie osieroconym biskupstwem w Salzburgu. Irlandzkim zwyczajem rządził diecezją będąc jednocześnie opatem klasztoru św. Piotra (założonego w 696 r. przez św. Ruperta – istniejącego do dziś – najstarszego klasztoru benedyktyńskiego na obszarze niemieckojęzycznym).
    Wobec takiego obrotu spraw Wirgiliusz zrezygnował z wyprawy do Ziemi Świętej i poszedł w ślady św. Ruperta, pierwszego apostoła Austrii. Wysłał misjonarzy na południe tego kraju, do Karyntii. W 755 r. przyjął sakrę biskupią. W Salzburgu wybudował nową katedrę i 24 września 774 r. przeniósł do niej relikwie św. Ruperta zmarłego ok. 718 r. w Wormacji.
    Kilkakrotnie znalazł się w konflikcie ze św. Bonifacym (także benedyktynem, biskupem misyjnym działającym na terenach dzisiejszych Niemiec i Francji). Jednym z pretekstów był fakt, że Wirgiliusz użył podczas chrztu jakiegoś dziecka źle odmienionego gramatycznie łacińskiego słowa. Bonifacy zakwestionował ważność udzielonego sakramentu. Skierował prośbę o wyjaśnienie tej sytuacji do papieża. Ten, zdziwiony, że Bonifacy kwestionuje tak błahą sprawę, wydał specjalny dekret, w którym potwierdził ważność chrztu. Inną sporną kwestią był pogląd Wirgiliusza, który twierdził, że ziemia jest kulista; Bonifacy ponownie nie zgodził się z nim. Ta sprawa również zakończyła się w Rzymie. Ponownie wygrał Wirgiliusz.
    Irlandzki misjonarz zmarł między 781 a 784 rokiem w Salzburgu i tam został pochowany; mimo tego jego święto obchodzi się także w Irlandii. Kanonizował go Grzegorz IX w 1232 r. Jest patronem Salzburga i Austrii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 listopada

    Błogosławiony Jakub Alberione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leonard z Porto Maurizio, prezbiter
      •  Święty Sylwester Gozzolini, opat
      •  Święty Jan Berchmans, zakonnik
      •  Błogosławiony Poncjusz, opat
      •  Święty Konrad z Konstancji, biskup
    ***
    Błogosławiony Jakub Alberione

    Jakub Alberione urodził się 4 kwietnia 1884 roku w San Lorenzo di Fossano, na północy Włoch. Wychował się w rodzinie głęboko chrześcijańskiej. W wieku 16 lat wstąpił do seminarium w Albie. W nocy 31 grudnia 1900 roku, która rozdzielała dwa wieki, trwał przez cztery godziny na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, uroczyście wystawionym w katedrze w Albie. Doznał wtedy mocy szczególnego Światła, które wychodziło z Hostii. Usłyszał w swym sercu słowa Jezusa: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Zrozumiał wówczas, że od Jezusa płynie wszystko, że u Niego obecnego w tabernakulum jest wszelkie światło i pomoc. Od tej pory czuł się głęboko zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku.
    W 1907 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jako jeden z pierwszych ludzi w Kościele zaczął na szeroką skalę wykorzystywać druk do głoszenia Ewangelii. Już w 1914 roku założył szkołę drukarską, a z zespołu wychowawców i nauczycieli stworzył wspólnotę zakonną – Towarzystwo św. Pawła, którego członkowie (zwani powszechnie paulistami) poświęcają się pracy ewangelizacyjnej poprzez środki społecznego przekazu. Rok później Jakub zorganizował żeńską Kongregację Uczennic Matki Bożej, a w 1924 roku – Córek św. Pawła. W następnych latach powstały liczne instytuty prowadzące pracę apostolską za pośrednictwem radia, telewizji, filmu, płyt, książek i prasy.
    Pierwszym zadaniem, jakie Jakub pozostawił swym następcom, było rozpowszechnianie Pisma świętego. Sam nie tylko świetnie znał Biblię, ale był w niej “zanurzony”. Nigdy się z nią nie rozstawał. Jak sam powtarzał, “Biblię odróżnia od innych książek duch, który ją przenika i ożywia. Na jej stronach płonie Boży ogień Ducha Świętego, tak jak pod postaciami sakramentów żyje boska osoba Jezusa Chrystusa. Tak jak święta Hostia jest dla człowieka boskim pokarmem o potężnej mocy, tak słowa Biblii rozpalają w jego duszy Boży ogień o wyjątkowej aktywności, który przenika ją i odnawia

    Błogosławiony Jakub Alberione

    Wydawał liczne broszury, gazety, czasopisma, książki, płyty z muzyką i filmy fabularne. Wszystkie te dzieła miały pomóc ludziom poznać słowo Boże. Podkreślał wyjątkowość pedagogii stosowanej przez Jezusa: swoje słowa poprzedził On przykładem i dopełnił oddaniem życia za uczniów, których wezwał do naśladowania Jego czynów.
    Jakub zmarł 26 listopada 1971 roku w Rzymie po długim życiu, oddanym bez reszty Jezusowi i Jego Kościołowi.27 kwietnia 2003 roku, w święto Miłosierdzia Bożego, papież św. Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy sześcioro sług Bożych, wśród nich Jakuba Alberione. Papież mówił podczas beatyfikacji: “Jakub zrozumiał, że ludziom naszych czasów trzeba umożliwić poznanie Jezusa Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia, za pomocą środków właściwych dla naszych czasów, jak zwykł mówić. Brał przykład z Apostoła Pawła, którego nazywał «teologiem i architektem Kościoła», i pozostawał zawsze posłuszny i wierny nauczaniu Następcy Piotra, «latarni» prawdy w świecie, często pozbawionym trwałych ideowych punktów odniesienia. «Do posługiwania się tymi narzędziami potrzeba grupy ludzi świętych» – powtarzał ten apostoł nowych czasów. Jakże wspaniałe dziedzictwo pozostawił on swej rodzinie zakonnej!”
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 listopada

    Błogosławiona
    Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni małżonkowie Alojzy Quattrocchi i Maria Corsini
      •  Błogosławiona Elżbieta zwana Dobrą, dziewica
    ***
    Błogosławiona Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza

    Franciszka Siedliska urodziła się 12 listopada 1842 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, w Roszkowej Woli koło Rawy Mazowieckiej. Na chrzcie otrzymała imiona Franciszka Józefa. Jej rodzice – Adolf i Cecylia z Morawskich – zadbali o wszechstronne wykształcenie swojej córki: oprócz guwernantek miała także nauczycielki muzyki i tańca. Nie troszczyli się natomiast wcale o sprawy wiary i życia wewnętrznego – byli bowiem obojętni religijnie. Franciszka i jej brat Adam żyli w dostatku i wygodzie, “w domu, gdzie Bóg nie był Panem” – jak sama napisała po latach.
    Lata jej dzieciństwa naznaczyła ciężka choroba kręgosłupa. Wyjeżdżała na leczenie do najsłynniejszych miejscowości uzdrowiskowych Austrii, Niemiec, Francji i Szwajcarii. Pomimo tego ciągle odczuwała silne bóle, które w miarę upływu czasu przerodziły się w chorobę chroniczną. Nieśmiała, łagodna, ciągle cierpiąca, już w wieku 8 lat pragnęła wstąpić do klasztoru, jednak sprzeciw ojca, który marzył dla niej o karierze artystycznej, opóźnił tę decyzję.
    Do sakramentów I Komunii świętej i bierzmowania przygotowywał ją kapucyn, o. Leander Lendzian. Ten sam kapłan pozostawał jej kierownikiem duchowym od 1854 r. do 1879 r. On rozpoznał jej powołanie i utwierdzał wolę założenia nowej rodziny zakonnej.
    W 1864 w Cannes Franciszka złożyła prywatny ślub czystości i zdecydowanie sprzeciwiła się planom matrymonialnym snutym przez ojca. Jej zamiarem było całkowite poświęcenie się Bogu. Przyrzekła jednak ojcu, że pozostanie z rodziną, dopóki on będzie żył. Adolf Siedliski powrócił przed śmiercią do zaniedbanych praktyk religijnych i umarł pojednany z Bogiem w 1870 r.
    Franciszka została zakonnicą w tym samym roku. Najpierw była tercjarką franciszkańską, potem utworzyła i zorganizowała nowe zgromadzenie zakonne Najświętszej Rodziny z Nazaretu – nazaretanki. W 1873 r. przybyła do Rzymu i przedstawiwszy Piusowi IX projekt swego dzieła, otrzymała jego błogosławieństwo. Ponieważ w kraju po kasacie zakonów oficjalna działalność nie była możliwa, pierwszy dom zakonny nowego zgromadzenia powstał w 1875 roku w Rzymie. Założycielka przybrała imię Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Od tego czasu pochłonięta organizowaniem zgromadzenia, kształtowaniem jego duchowości, wytyczaniem celów i zadań apostolskich – ku zdumieniu wielu osób – odzyskała zdrowie i siły. W pracach organizacyjnych wspomagali ją ojciec jezuita Lanrencot i zmartwychwstaniec ojciec Semenenko, który ułożył pierwszy projekt reguły Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W 1881 r. powstał dom zakonny w Krakowie, gdzie siostry otaczały opieką pracujące dziewczęta. Zgromadzenie podjęło pracę w szkołach, sierocińcach, ochronkach, internatach. Służyło moralności i religijnemu odrodzeniu rodziny. Wychodziło też naprzeciw każdej ludzkiej biedzie moralnej i materialnej. Siostry otaczały swą opieką ludzi biednych, chorych, samotnych oraz niepełnosprawnych. Troszczyły się o wychowanie, zwłaszcza o wychowanie religijne, dzieci zaniedbanych. Zajmowały się samotnymi matkami i broniły życia nienarodzonych.
    W 1885 roku kierownik Misji Polskiej w Ameryce poprosił Marię, aby zaopiekowała się przebywającymi tam Polakami. Chociaż Zgromadzenie miało wówczas jedynie 22 siostry, Założycielka zabrała połowę z nich na drugi kontynent. Nowe placówki powstały też wkrótce we Francji i Anglii. Siostry pomagały emigrantom w prowadzeniu życia religijnego, zapewniały opiekę chorym w szpitalach, dzieciom w tworzonych przez siebie ochronkach, stały na straży ducha narodowego i ojczystego języka. Obejmowały swą serdeczną troską nie tylko Polonię, ale wszystkich potrzebujących pomocy.
    Maria zmarła 21 listopada 1902 r. w Rzymie. Pozostawiła po sobie “Dziennik duchowy”. 23 kwietnia 1989 r. w Rzymie beatyfikował ją św. Jan Paweł II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________-


    25 listopada

    Święta Katarzyna Aleksandryjska,
    dziewica i męczennica

    Święta Katarzyna Aleksandryjska

    Podobnie jak św. Cecylia na Zachodzie, tak św. Katarzyna przede wszystkim na Wschodzie należała do najbardziej znanych świętych. Mało jednak o niej wiemy, a tak wiele powstało o niej legend, że niektórzy hagiografowie nawet powątpiewali w jej historyczne istnienie. Zachowały się dwa opisy męki i śmierci św. Katarzyny Aleksandryjskiej, ale pochodzą one dopiero z wieku VI i są pełne legend. Mamy jednak świadectwa już z wieku IV – a więc bardzo wczesne, bo sięgające prawie czasów Świętej. Wspominają bowiem o niej Rufin i Euzebiusz z Cezarei Palestyńskiej.
    Według legendy Katarzyna urodziła się w Aleksandrii, stolicy Egiptu, jako córka króla Kustosa. Była osobą nie tylko bardzo zamożną, ale także wykształconą. Słynęła z urody. O jej rękę daremnie ubiegali się najznakomitsi obywatele miasta, bo – jak wiele chrześcijanek – złożyła ślub dozgonnej czystości.
    Wkrótce wybuchło najdłuższe i najbardziej krwawe w dziejach Kościoła prześladowanie chrześcijan – za panowania cesarza Dioklecjana i jego współrządców: Galeriusza Maksymiana i Konstancjusza I. Szczególną nienawiścią do chrześcijan wyróżniał się Maksymian, władca wschodniej części Imperium Rzymskiego. Przybył on osobiście do Aleksandrii, by dopilnować realizacji prześladowczych edyktów.
    Jedną z jego ofiar miała być Katarzyna. Po pojmaniu była przymuszana do złożenia ofiary bogom. Odmówiła, wyznając wiarę w Boga Jedynego. Wówczas cesarz zarządził dysputę między Katarzyną a pięćdziesięcioma tamtejszymi filozofami i retorami. Katarzyna pokonała swoich adwersarzy, udowadniając prawdziwość chrześcijaństwa, i doprowadziła wielu z nich do wiary w Chrystusa. Miała wtedy 18 lat. Cesarz rozgniewany obrotem sprawy skazał ją na tortury: smagano ją żyłami wołowymi tak, że jej ciało było jedną wielką raną; morzono ją głodem; łamano jej kości. Modlitwa Katarzyny sprawiła, że podczas miażdżenia kołem zstąpił anioł i spowodował, że rozpadło się ono w rękach kata. Na widok jej bohaterstwa w czasie znoszenia mąk miało nawrócić się kilkuset żołnierzy i oprawców. Ostatecznie wykonano wyrok śmierci przez ścięcie prawdopodobnie między rokiem 307 a 312.

    Święta Katarzyna Aleksandryjska

    Męczeństwo św. Katarzyny musiała być czymś niezwykłym, skoro została ona wyróżniona tak wielką czcią. Ciało jej od setek lat znajduje się na Górze Synaj, przeniesione tam zapewne z Aleksandrii, kiedy Arabowie, a po nich Turcy najechali Egipt. Jest tam klasztor prawosławny i kościół, do którego podążają pielgrzymi. Klasztor ten wystawił cesarz Justynian w wieku VI.
    Katarzynie poświęcili swoje arcydzieła najwięksi artyści: Hans Memling, Correggio, Tintoretto, Dawid Aubert, Masolino di Panicale, Jan Provost, Caravaggio i Raffael. Św. Joanna d’Arc zaliczała Katarzynę do swoich trzech głównych patronek. Na Zachodzie uważano ją za jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli. Św. Katarzyna z Aleksandrii była patronką wielu miast i związków katolickich. Jest patronką zakonu katarzynek; Nowego Targu, Dzierzgonia i Cypru; nauki i uniwersytetów, w tym paryskiej Sorbony; adwokatów i notariuszy, bibliotekarzy, drukarzy, filozofów chrześcijańskich, grzeszników, kolejarzy, kołodziejów, literatów, mężatek, młodych dziewcząt, młynarzy, fryzjerów, modystek, mówców, piekarzy, powroźników, prządek, studentów, szwaczek, uczonych, woźniców, zecerów. Dawniej w Polsce istniał zwyczaj, że w wigilię św. Katarzyny chłopcy wróżyli sobie, który z nich jako pierwszy ożeni się i jakie imię będzie miała wybranka. Popularne też było powiedzenie: “Święta Katarzyna Adwent zaczyna”.
    W ikonografii św. Katarzyna przedstawiana jest w koronie królewskiej, z palmą męczeńską w dłoni. Jej atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus, nakładające na jej palec pierścień jako oblubienicy, filozofowie, z którymi prowadziła dysputę, gałązka palmowa, koło, na którym była łamana, korona w ręku, krzyż, księga, miecz, piorun.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Wolała ponieść śmierć niż czcić pogańskie bałwany.

    5 rzeczy o św. Katarzynie Aleksandryjskiej

    (Caravaggia, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Święta Katarzyna Aleksandryjska, której wspomnienie obchodzimy 25 listopada, jest męczennicą Kościoła pierwszych wieków. Wolała ponieść śmierć niż oddać cześć pogańskim bałwanom. Imię Katarzyna, które w Polsce nosi wiele niewiast, oznacza „czysta”, „bez skazy”. Katarzyna jest patronką wielu zawodów m.in. kolejarzy, którzy darzą ją szczególną czcią.

    1.Piękna i mądra Egipcjanka

    Katarzyna urodziła się pod koniec III wieku w Aleksandrii, stolicy Egiptu, w znamienitej, najpewniej królewskiej, egipskiej rodzinie. Była niezwykle piękna i świetnie wykształcona. Wielu mężczyzn starało się o jej rękę. Katarzyna jednak była niezwykle wyniosła, zarozumiała i odrzucała wszystkich zalotników. Pewnego razu Katarzyna spotkała pustelnika, który opowiedział jej o Jezusie tak pięknie i sugestywnie, że dziewczyna postanowiła przyjąć wiarę chrześcijańską i całkowicie zmienić swoje życie. Legenda mówi, że już wkrótce potem, w czasie święta pogańskich bożków, Katarzyna zaczęła, jak byśmy to dziś nazwali – ewangelizować, czyli  przekonywać zgromadzonych tam ludzi, że prawdziwym, żywym Bogiem jest Bóg chrześcijan. 

    2.Ustawiła filozofów „do kąta”

    Kiedy wybuchło najdłuższe i najbardziej krwawe w dziejach Kościoła prześladowanie chrześcijan – za panowania cesarza Dioklecjana i jego współrządców, zbrodniarzy  – Galeriusza Maksymiana i Konstancjusza I, dotknęły one również Katarzynę.  Szczególną nienawiścią do chrześcijan wyróżniał się Maksymian, władca wschodniej części Imperium Rzymskiego. Przybył on osobiście do Aleksandrii, by dopilnować realizacji prześladowczych edyktów. To on nakazał aresztować Katarzynę, która miała odwagę publicznie twierdzić, że jedynie Chrystus jest Bogiem prawdziwym. Maksymian, miłośnik filozofii, był pod wrażeniem jej słów i dlatego zarządził dysputę między Katarzyną a pięćdziesięcioma, najmędrszymi, pogańskimi filozofami. Katarzyna, podczas dialogu, pokonała ich wszystkich, udowadniając prawdziwość chrześcijaństwa. Mówiła z taką mocą i logiką, iż wielu z tych filozofów przywiodła do wiary w Chrystusa. Miała wówczas zaledwie 18 lat. 

    3.Wolała męczarnie niż czcić bałwany

    Wówczas roztrzęsiony i wściekły Maksymian nakazał złożyć Katarzynie i innym pojmanym chrześcijanom hołd rzymskim bożkom. Jednak niezłomna niewiasta kategorycznie odmówiła i rzekła do imperatora „Czemu chcesz nas zgubić, każąc nam oddawać cześć pustym bożkom”. Maksymian do szaleństwa rozgniewany jej uporem, skazał Katarzynę na tortury. Smagano ją żyłami wołowymi tak, że jej ciało było jedną wielką raną. Morzono ją głodem i próbowano połamać kołem jej kości. Wówczas doszło do cudownego zdarzenia, narzędzie tortur – solidne dębowe koło, które miało zmiażdżyć delikatne ciało młodej kobiety, rozleciało się w drzazgi. Do tego wielu żołnierzy i innych oprawców uczestniczących w torturach, widząc to oraz heroizm Katarzyny, nawróciło się potem na chrześcijaństwo. Ostatecznie, kiedy cesarz zrozumiał, że torturami wiary Katarzyny nie odmieni, kazał ją ściąć mieczem. Było to prawdopodobnie między rokiem 307 a 312.

    4.Aniołowie zanieśli ciało Katarzyny na Synaj

    Kiedy Arabowie najechali Egipt, ciało św. Katarzyny przeniesiono z Aleksandrii na Górę Synaj. Legenda mówi, że to aniołowie je tam przenieśli. Na Synaju jest klasztor wzniesiony w VI wieku (obecnie prawosławny) i kościół katolicki, do których podążają liczni pielgrzymi. Męczeństwo św. Katarzyny musiało być czymś niezwykłym, skoro jej relikwie przez tak wiele wieków do dziś, przechowuje się z ogromną czcią. Co ciekawe, 5 lat temu w barokowym sanktuarium Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Budsławiu (obecnie Białoruś) odnaleziono bezcenne relikwie Katarzyny Aleksandryjskiej. Kiedy Budsław zajęli bolszewicy, parafianie ukryli relikwie swojej kochanej świętej. W Polsce znajduje się około 200 kościołów pw. św. Katarzyny, zaś ponad 30 miejscowości wywodzi swoją nazwę od jej imienia. 

    5.Ulubienica artystów, patronką wielu zawodów
    Katarzynie poświęcili swoje arcydzieła najwięksi mistrzowie pędzla i dłuta – Hans Memling, Correggio, Tintoretto, Dawid Aubert, Masolino di Panicale, Jan Provost, Caravaggio i Raffael. Jej najstarszy wizerunek (VIII wiek) znajduje się w rzymskim kościele św. Wawrzyńca. Na Zachodzie św. Katarzynę uważano ją za jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli. Św. Katarzyna z Aleksandrii była patronką wielu miast i związków katolickich. Jest patronką zakonu Katarzynek, miast takich jak – Nowy Targ, Dzierzgoń, nauki i uniwersytetów, w tym paryskiej Sorbony; adwokatów i notariuszy, bibliotekarzy, drukarzy, filozofów chrześcijańskich, kolejarzy, kołodziejów, literatów, mężatek, młodych dziewcząt, młynarzy, fryzjerów, modystek, mówców, piekarzy, powroźników, prządek, studentów, szwaczek, uczonych, woźniców i zecerów.

    (źródła – brewiarz.pl, „Święci na każdy dzień”, niedziela.pl, katarzyna.nowytarg.org)

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 listopada

    Święci męczennicy wietnamscy
    Andrzej Dung-Lac, prezbiter, i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Protazy, biskup
      •  Święte dziewice i męczennice Flora i Maria z Kordoby
      •  Błogosławiona Maria Anna Sala, dziewica
    ***
    Święci męczennicy Wietnamu

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i 10 Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.
    Andrzej Dung-Lac, który reprezentuje wietnamskich męczenników, urodził się jako Dung An Tran około 1795 r. w biednej, pogańskiej rodzinie na północy Wietnamu. W wieku 12 lat wraz z rodzicami, którzy poszukiwali pracy, przeniósł się do Hanoi. Tam spotkał katechetę, który zapewnił mu jedzenie i schronienie. Przez trzy lata uczył się od niego chrześcijańskiej wiary. Wkrótce przyjął chrzest i imię Andrzej. Nauczywszy się chińskiego i łaciny, sam został katechetą. Został wysłany na studia teologiczne. 15 marca 1823 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jako kapłan w parafii Ke-Dam nieustannie głosił słowo Boże. Często pościł, wiele czasu poświęcał na modlitwę. Dzięki jego przykładowi wielu tamtejszych mieszkańców przyjęło chrzest. W 1835 r. Andrzej Dung został aresztowany po raz pierwszy. Dzięki pieniądzom zebranym przez jego parafian został uwolniony. Żeby uniknąć prześladowań, zmienił swoje imię na Andrzej Lac i przeniósł się do innej prefektury, by tam kontynuować swą pracę misyjną. 10 listopada 1839 r. ponownie go aresztowano, tym razem wspólne z innym kapłanem, Piotrem Thi, którego odwiedził, by się u niego wyspowiadać. Obaj zostali zwolnieni z aresztu po wpłaceniu odpowiedniej kwoty. Okres wolności nie potrwał jednak długo. Po raz trzeci aresztowano ich po zaledwie kilkunastu dniach; trafili do Hanoi. Tam przeszli niezwykłe tortury. Obaj zostali ścięci mieczem 21 grudnia 1839 r. Andrzej był w pierwszej grupie męczenników wietnamskich beatyfikowanych w 1900 r.
    Tomasz Tran Van-Thieu urodził się w 1820 roku w Trung-Quang w rodzinie chrześcijańskiej. Był seminarzystą wietnamskim. Po aresztowaniu proponowano mu uwolnienie, gdyby poślubił córkę mandaryna, co oczywiście wymagałoby zmiany wiary. Zniósł mężnie okrutne przymuszanie do odstępstwa od wiary i straszne tortury. Zginął uduszony 21 września 1838 roku.
    Emanuel le Van-Phung (ur. 1796 r.) był mężnym katechetą wietnamskim, który odważył się dać schronienie katolickiemu kapłanowi ks. Piotrowi Doan Cong Qui. Odkryto to i obu zgładzono w Chan-doc 31 lipca 1859 r.
    Agnieszka (Agnes) Le Thi Thanh, znana również jako Agnieszka Ðê (wiet. Anê Lê Thi Thành) jest jedyną kobietą z grona 117 kanonizowanych w 1988 r. męczenników wietnamskich. Urodzona ok. 1781 r. w rodzinie chrześcijańskiej, była mężatką i matką sześciorga dzieci, które wychowywała po katolicku. W okresie prześladowania chrześcijan udzielała pomocy misjonarzom. Została aresztowana w marcu 1841 r. razem z księdzem, którego ukrywała w swoim domu. Żołnierze splądrowali dom i rozkradli dobytek rodziny. Była torturowana, ale nie wyrzekła się wiary. Oprawcy nie zdążyli wykonać na niej wyroku, ponieważ w więzieniu zaraziła się czerwonką i zmarła 12 lipca 1841 r.
    Biskup Ignacy Delgado OP (właściwie Clemente Ignacio Delgado y Cebrián) urodził się w Hiszpanii 23 listopada 1761 r. W 19. roku życia wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego w Catalayud w prowincji Saragossa, gdzie rozpoczął studia teologiczne. Pod koniec nauki został wysłany na misje do Manili (stolicy Filipin), gdzie przyjął święcenia kapłańskie w 1787 r. Od 1790 r. przebywał na misjach w Wietnamie. Szybko nauczył się języka i rozpoczął pracę w seminarium duchownym. W wieku zaledwie 33 lat został mianowany biskupem koadiutorem Wschodniego Tonkinu (konsekracja biskupia miała miejsce prawie dwa lata po decyzji papieża Piusa VI, dnia 20 listopada 1795 r.). Wielką troską otaczał seminarium i kapłanów pracujących w rozległej diecezji. Odwiedził niemal wszystkie placówki, docierając do nich wszelkimi środkami komunikacji, często pieszo. Podczas kolejnej fali prześladowań, w maju 1833 r. został aresztowany i przez 3 miesiące przetrzymywany był w małej klatce. Został ścięty 12 lipca 1833 r.
    Ojciec Wincenty Pham Hiêu Liêm OP urodził się na północy Wietnamu w szlacheckiej, pobożnej rodzinie. Naukę w seminarium rozpoczął w 12. roku życia. Dominikanie pomogli mu wyjechać na Filipiny, gdzie od 1738 r. działała legalna uczelnia teologiczna. W 1753 roku Wincenty wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1758 r. przyjął święcenia kapłańskie. Po święceniach wrócił do Wietnamu, gdzie najpierw wykładał w seminarium, a potem poświęcił się ewangelizacji mieszkańców. Działalność ta uznawana była przez władze za nielegalną. 3 października 1773 r. został aresztowany ze swoimi dwoma świeckimi pomocnikami. Strasznie bity, był na noc zamykany w klatce. Potem przenoszono go do kolejnych więzień. Został ścięty 7 listopada 1773 r. razem ze spotkanym w jednym z więzień o. Casteñedą.
    Ojciec Hiacynt Casteñeda Puchasons OP urodził się 13 listopada 1743 r. w Walencji. Wstąpił do dominikanów w Hiszpanii i został wysłany na misje. Początkowo był w Chinach, gdzie został uwięziony i skazany na wydalenie. Powrócił do Makau (europejska kolonia na terenie Chin), skąd został wysłany do Wietnamu w 1770 r. Na terenie nowej misji od początku musiał ewangelizować w ukryciu. W końcu, 12 lipca 1773 r. został aresztowany i uwięziony w nieludzkich warunkach. W jednym z więzień spotkał współbrata o. Liêm, z którym został ścięty 7 listopada 1773 r.
    Dominik Pham Trong Kham urodził się ok. 1780 r. w Wietnamie w katolickiej, zamożnej rodzinie urzędniczej. Zdobył wykształcenie i został sędzią. Miał żonę i dzieci. Był tercjarzem dominikańskim. W okresie prześladowań udzielał schronienia misjonarzom (m.in. biskupowi Sampedro). W ramach represji jego dom zniszczono, a jego samego aresztowano. Został ścięty 13 stycznia 1859 r. razem z jednym ze swoich synów, Łukaszem Pham Trong Thìn.
    Łukasz Pham Trong Thìn urodził się ok. 1819 r. w katolickiej rodzinie. Tak jak ojciec był sędzią, a także dominikańskim tercjarzem. Został aresztowany w 1858 r., w czasie prześladowania chrześcijan. Mimo tortur nie dał się zmusić do podeptania krzyża. Został stracony tego samego dnia co jego ojciec, 13 stycznia 1859 r.
    Biskup Józef Melchór García-Sampedro Suárez OP, urodzony 26 kwietnia 1821 r. w północnej Hiszpanii, od dzieciństwa chciał zostać księdzem. W 1845 r. wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1847 r. w Madrycie przyjął święcenia kapłańskie. W następnym roku wyruszył przez Filipiny do Wietnamu. Dotarł tam w lutym 1849 r. i rozpoczął pracę misyjną. W 1855 r. został mianowany biskupem koadiutorem i tytularnym biskupem Tricomia. 8 lipca 1858 r. został aresztowany i w klatce przewieziono go do stolicy. Został stracony w Hanoi 28 lipca 1858 r.
    Biskup Walenty Berrio-Ochoa OP urodził się w Hiszpanii 14 lutego 1827 r. w ubogiej, pobożnej rodzinie. Od dzieciństwa bywał u dominikanów, ponieważ jego ojciec, który był stolarzem, robił meble dla klasztoru. Walenty był ministrantem i już jako 12-latek deklarował, że chce wstąpić do Zakonu Kaznodziejskiego i jechać na misje do Wietnamu. Chłopięce marzenia spełniły się, choć nie od razu. Najpierw ukończył diecezjalne seminarium duchowne, 14 czerwca 1851 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez dwa lata pracował w tym seminarium. Dopiero w 1853 r. wstąpił do dominikanów i wyjechał na misje na Filipiny. W marcu 1858 r. przybył do Wietnamu i z powodu prześladowań od początku musiał się ukrywać. Biskup Józef Sampedro, sam zagrożony, mianował go swoim zastępcą (korzystając ze specjalnego przywileju). Msza św. z tej okazji była celebrowana potajemnie w nocy z 13 na 14 czerwca 1858 r. Mitra dla nowego biskupa została zrobiona z grubego papieru, a pastorał – z bambusa z końcem owiniętym słomą i okręconym papierem pomalowanym na złoto. Po trzech latach pracy misyjnej biskup Walenty został aresztowany 25 października 1861 r., a tydzień później, 1 listopada, stracony jednocześnie z biskupem Hieronimem Hermosillą OP i o. Piotrem Almato OP.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 listopada

    Święty Kolumban Młodszy, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Klemens I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Michał Augustyn Pro, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Kolumban Młodszy

    Kolumban zwany Młodszym (dla odróżnienia od św. Kolumbana Starszego z Hy – albo z Iony – również opata, żyjącego w Irlandii w latach 521-597, wspominanego 9 czerwca) był jednym z licznych misjonarzy irlandzkich, którzy pracowali na kontynencie europejskim. Urodził się pomiędzy 540 a 543 rokiem w Leinster w Irlandii, w rodzinie o niskiej pozycji społecznej. Legenda głosi, że przed urodzeniem syna matka miała sen, że z jej łona wychodzi słońce, które miało oświecić całą ziemię.
    Już w młodym wieku pragnął poświęcić się ascezie, ale trudno było mu zapomnieć o pięknych dziewczętach i młodych kobietach, z którymi miał okazję się wielokrotnie stykać. Próbował więc zająć się gramatyką, retoryką i geometrią. Poradził się także pewnej starszej kobiety, która od wielu lat żyła samotnie. Kobieta ta radziła mu zmienić otoczenie i udać się do kraju, w którym kobiety nie są tak piękne i uwodzicielskie, jak w Irlandii. Kolumban postanowił tak właśnie uczynić. Matka próbowała go odwieść od tego pomysłu. By uniemożliwić mu wyjazd, położyła się pod drzwiami ich domu. Kolumban przeszedł nad nią i odjechał. Nie wyjechał z Irlandii, tylko skierował się do klasztoru. Oddał się pod opiekę św. Sinella z Cleenish (jednego z dwunastu apostołów Irlandii). Pod jego kierownictwem i z jego pomocą napisał komentarz do Psalmów.
    Później przeniósł się do założonego przez św. Komgalla klasztoru w Bangor, w którym przyjął święcenia kapłańskie. Klasztor ten słynął na całą Irlandię z surowości oraz z obserwancji. I właśnie tę reformę Kolumban postanowił przeszczepić także na inne obszary. Słowa skierowane przez Boga do Abrahama, nakazujące mu opuszczenie swojego kraju i udanie się do ziemi, którą mu wskaże, odczytywał jako swoje. Dlatego, będąc już opatem tego klasztoru, wyznaczył na miejscu swojego godnego następcę, a sam wziął ze sobą 12 mnichów i udał się z nimi do Galii (590). Wiara chrześcijańska dotarła już na te tereny, ale jej wyznawcom daleko było do chrześcijańskiej moralności. Kolumban więc wraz ze swoimi towarzyszami przemierzał cały kraj, głosząc Ewangelię i dając przykład niezwykłej pokory i miłosierdzia. Misjonarze wszystko mieli wspólne, wzajemnie utwierdzali się w wierze i przekazywali ją innym.
    Pozyskawszy życzliwość króla Burgundii, św. Guntrama, założył tu trzy klasztory: w Annegray, w Fontaines i – najgłośniejszy z nich – w Luxeuil. Dowiedziawszy się o słynnym opactwie w Lerins, założonym przez św. Honorata (ok. roku 410), udał się tam, by przypatrzeć się życiu tamtejszych mnichów. Na podstawie reformy w Bangor, reguły w Lerins i własnego doświadczenia ułożył własną regułę w 10 rozdziałach (Regula monachorum jest jedyną zachowaną do naszych czasów staroirlandzką regułą monastyczną). Nakazy jej dotyczyły codziennej pracy, czytania świętych tekstów, modlitwy i pokuty. Reguła ta była uzupełniona przez swoisty kodeks karny – Księgę pokutniczą (Regula coenobialis), dopuszczającą także karę chłosty. Kolumban wymienił w niej wszystkie możliwe winy zakonników oraz określił za nie kary. Dla przykładu: kapłan, który przystępował do ołtarza nieogolony albo z nieobciętymi paznokciami, powinien otrzymać 6 uderzeń, a furtian zaniedbujący swoje obowiązki winien otrzymać 50 uderzeń. Surowa reguła św. Kolumbana Młodszego była popularna w Europie, jednak nie przetrwała wielu lat. Rychło bowiem została zastąpiona przez o wiele łagodniejszą regułę św. Benedykta z Nursji.
    W okresie pobytu w Galii Kolumban napisał jeszcze jedno dzieło: De poenitentiarum misura taxanda, w którym zalecał osobistą i częstą spowiedź oraz określał wielkość pokuty (dziś można byłoby to nazwać swoistym “taryfikatorem” pokutnym). Opat Kolumban sam żył w ogromnej ascezie i od swoich współbraci wiele wymagał. Uważał, że także życie innych duchownych, nie wyłączając biskupów, powinno być podporządkowane surowym regułom. Napominał świeckich, a zwłaszcza władców; był nieustępliwy w sprawach moralności. Jak można przypuszczać, był bardzo apodyktyczny w tej walce o dusze, co nie zjednywało mu przyjaciół. W królestwie św. Guntrama działał przez 20 lat i przyczynił się znacznie do ożywienia życia religijnego w Burgundii.
    Na tle sporów o jurysdykcję wpadł w zatarg z miejscowymi biskupami. Spierał się z nimi o datę świętowania Wielkanocy (chciał ją obchodzić zgodnie z tradycją wschodnią). Zamiast osobiście stawić się na synodzie, uznał za wystarczające wysłanie listu ze swoją opinią. W tym samym mniej więcej czasie popadł w konflikt z konkubiną króla Teodoryka, Brunhildą, której wypominał cudzołóstwo. Skazano go więc na banicję.
    Kolumban udał się początkowo do Szwajcarii, gdzie zostawił swojego ucznia, św. Galla, który później przyczynił się do założenia słynnego opactwa St. Gallen; sam zaś podążył do Włoch, gdzie w odległości 30 km od miasta Piacenza, w Bobbio, założył nowe opactwo św. Piotra. Rozrosło się ono dość szybko; w wieku VII liczyło już 150 mnichów. Przez długi czas promieniowało na całą Italię Północną, jak Monte Cassino na Italię Południową. Tu, w Bobbio, Kolumban zmarł 23 listopada 615 roku w wieku ok. 75 lat. Bobbio czci go dotąd jako swojego głównego patrona. Jego relikwie znajdują się w pięknym sarkofagu, w krypcie bazyliki jemu poświęconej. Relikwia głowy jest przechowywana w srebrnym relikwiarzu w miejscowym muzeum. Tam też przez wiele lat można było oglądać drewniany talerz i nóż, którym kroił chleb. Jest patronem Irlandii, piwowarów i osób chorych psychicznie; wzywany jest w przypadku powodzi.
    W ikonografii przedstawia się św. Kolumbana jako opata z pastorałem, jako brodatego mnicha z księgą albo jako eremitę z niedźwiedziem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________

    Św. Kolumban Młodszy

    Obraz Giuseppe Franchi

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 11.06.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym mówić o świętym opacie Kolumbanie, najbardziej znanym Irlandczyku wczesnego średniowiecza. Słusznie może być on nazwany świętym «europejskim», ponieważ jako mnich, misjonarz i pisarz pracował w różnych krajach zachodniej Europy. Podobnie jak Irlandczycy jego epoki był świadomy jedności kulturowej Europy. W jednym z jego listów, napisanym ok. r. 600 i skierowanym do papieża Grzegorza Wielkiego, po raz pierwszy pojawia się wyrażenie totius Europae — «całej Europy», w odniesieniu do obecności Kościoła na kontynencie (por. Epistula I, 1).

    Kolumban urodził się ok. 543 r. w prowincji Leinster, w południowo-wschodniej Irlandii. Pobierał nauki w domu pod kierunkiem znakomitych nauczycieli, którzy wprowadzili go do studiowania sztuk wyzwolonych. Następnie powierzył się kierownictwu opata Sinella ze wspólnoty Cluain-Inis, gdzie pogłębiał studia nad Pismem Świętym. Mniej więcej w wieku 20 lat wstąpił do klasztoru w Bangor w północno-wschodniej części wyspy, gdzie opatem był Comgall, mnich bardzo znany ze swych cnót i surowej ascezy. W pełni jednomyślny ze swym opatem, Kolumban z gorliwością przestrzegał surowej dyscypliny klasztornej, oddając się modlitwie, ascezie i studiom. Tam przyjął święcenia kapłańskie. Życie w Bangor oraz przykład opata miały wpływ na koncepcję monastycyzmu, jaką Kolumban wypracował, a następnie krzewił przez całe swoje życie.

    W wieku ok. 50 lat, zgodnie z typowo irlandzkim ideałem ascetycznym peregrinatio pro Christo, czyli pielgrzymowania z miłości do Chrystusa, Kolumban opuścił wyspę, by z dwunastoma towarzyszami podjąć działalność misyjną na kontynencie europejskim. Musimy pamiętać o tym, że migracja ludów z północy i wschodu spowodowała nawrót do pogaństwa całych schrystianizowanych już regionów. Około r. 590 ta mała grupa misjonarzy dotarła do wybrzeża bretońskiego. Zostali życzliwie przyjęci przez króla Franków w Austrazji (dzisiejsza Francja) i poprosili jedynie o skrawek nieuprawianej ziemi. Otrzymali starożytną twierdzę rzymską w Annegray, całkowicie zrujnowaną i opuszczoną, zarośniętą lasem. Przyzwyczajeni do skrajnych warunków życia, mnisi w ciągu kilku miesięcy zdołali zbudować na ruinach pierwszy erem. I tak prowadzoną przez nich reewangelizację rozpoczęło przede wszystkim dawanie świadectwa życiem. Uprawa ziemi szła w parze z «uprawą» dusz. Sława tych zakonników obcokrajowców, prowadzących życie modlitwy i wielkiej surowości, budujących domy i uprawiających ziemię, rozeszła się szybko, przyciągając pielgrzymów i penitentów. Zwłaszcza wielu ludzi młodych prosiło, by przyjąć ich do wspólnoty monastycznej, pragnęli bowiem tak jak oni, prowadzić przykładne życie, które sprzyjało przywracaniu urodzajności ziemi i odnowie dusz. Wkrótce okazało się konieczne założenie drugiego klasztoru. Został zbudowany w odległości kilku kilometrów, na ruinach starożytnego miasta termalnego Luxeuil. Klasztor ten stał się później ośrodkiem irlandzkiej tradycji życia monastycznego i misyjnego na kontynencie europejskim. Trzeci klasztor wzniesiono w Fontaine, o godzinę drogi na północ.

    W Luxeuil Kolumban żył przez niemal dwadzieścia lat. Tutaj święty napisał dla swoich zwolenników regułę — Regula monachorum — przez pewien czas bardziej rozpowszechnioną w Europie od Reguły św. Benedykta, kreśląc w niej idealny obraz mnicha. Jest to jedyna zachowana do dziś starożytna irlandzka reguła monastyczna. Jako uzupełnienie opracował on Regula coenobialis, swego rodzaju kodeks karny dotyczący wykroczeń mnichów, przewidujący kary dość zaskakujące dla współczesnego sposobu postrzegania, zrozumiałe jedynie w świetle mentalności epoki i środowiska. Przez inne sławne dzieło, zatytułowane De poenitentiarum misura taxanda, napisane również w Luxeuil, Kolumban wprowadził na kontynencie osobistą i częstą spowiedź i pokutę, była to tzw. pokuta «taryfowa», ze względu na ustalenie proporcji między ciężarem grzechu i rodzajem nałożonej przez spowiednika pokuty. Nowości te wzbudziły wśród biskupów regionu podejrzenia, które zamieniły się we wrogość, gdy Kolumban ośmielił się otwarcie napomnieć niektórych z nich z powodu ich obyczajów. Konflikt ujawnił się przy okazji dyskusji na temat daty Wielkanocy: Irlandia kierowała się bowiem tradycją wschodnią, różniącą się od tradycji rzymskiej. Mnich irlandzki został wezwany w 603 r. do Chalon-sur-Saôn, by wytłumaczył się przed synodem ze swoich zwyczajów odnoszących się do pokuty oraz Wielkanocy. Zamiast stawić się na synodzie, wysłał list, w którym minimalizował kwestię, zachęcając Ojców synodalnych do przedyskutowania nie tylko problemu daty Wielkanocy, który według niego był drobnym problemem, «ale także wszystkich koniecznych norm kanonicznych, które przez wielu — i to jest sprawa poważniejsza — nie są przestrzegane» (por. Epistula II, 1). Jednocześnie napisał do papieża Bonifacego IV — podobnie jak kilka lat wcześniej zwrócił się do papieża Grzegorza Wielkiego (por. Epistula I) — broniąc tradycji irlandzkiej (por. Epistula III).

    Kolumban, nieustępliwy we wszystkich kwestiach moralnych, popadł następnie w konflikt również z domem królewskim, ponieważ zganił surowo króla Teodoryka za jego cudzołóstwo. Doprowadziło to do powstania sieci intryg i działań na poziomie osobistym, religijnym i politycznym, co w r. 610 zaowocowało dekretem o wydaleniu z Luxeuil Kolumbana i wszystkich mnichów pochodzenia irlandzkiego i skazaniu ich na definitywne wygnanie. Pod eskortą zostali odprowadzeni na brzeg morza i na koszt dworu odpłynęli statkiem do Irlandii. Jednak okręt osiadł na mieliźnie w niewielkiej odległości od plaży i kapitan — upatrując w tym znaku z nieba — zrezygnował z wyprawy, a obawiając się przekleństwa Boga, odwiózł mnichów na stały ląd. Oni natomiast, zamiast wrócić do Luxeuil, postanowili rozpocząć nowe dzieło ewangelizacji. Wsiedli na statek na Renie i popłynęli w górę rzeki. Pierwszym etapem było Tuggen w pobliżu Jeziora Zuryjskiego, po czym udali się do Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim, by ewangelizować Alemanów.

    Jednak wkrótce, z powodu wydarzeń politycznych niezbyt sprzyjających jego dziełu, Kolumban postanowił przekroczyć Alpy z większością swoich uczniów. Pozostał tylko jeden mnich imieniem Gallus. Z jego eremu rozwinęło się znane opactwo Sankt Gallen w Szwajcarii. Przybywszy do Italii, Kolumban spotkał się z życzliwym przyjęciem na królewskim dworze longobardzkim, ale zaraz przyszło mu zmagać się ze znacznymi trudnościami: Kościół był podzielony przez herezję ariańską, która nadal dominowała wśród Longobardów, oraz przez schizmę, która zerwała jedność większości Kościołów północnej Italii z Biskupem Rzymu. Kolumban w sposób autorytatywny zareagował na tę sytuację, pisząc pamflet przeciw arianizmowi oraz list do Bonifacego IV, aby przekonać go do podjęcia zdecydowanych kroków, mających doprowadzić do przywrócenia jedności (por. Epistula V). Gdy w 612 lub 613 r. król Longobardów przydzielił mu teren w Bobbio, w dolinie Trebbii, Kolumban założył nowy klasztor, który stał się ośrodkiem porównywalnym do sławnego klasztoru na Monte Cassino. Tutaj dożył swoich dni. Zmarł 23 listopada 615 r. i w tym dniu wspominamy go w obrządku rzymskim do dzisiaj.

    Przesłanie św. Kolumbana skupia się na zdecydowanym nawoływaniu do nawrócenia i do oderwania się od dóbr ziemskich ze względu na dobra wieczne. Swoim ascetycznym życiem oraz bezkompromisową postawą wobec zepsucia możnych przywołuje on na pamięć surową postać św. Jana Chrzciciela. Jednakże jego surowość nie jest nigdy celem samym w sobie, lecz jest jedynie środkiem służącym temu, by dobrowolnie otworzyć się na miłość Boga i odpowiedzieć całym sobą na otrzymane od Niego dary, odtwarzając w sobie obraz Boży i jednocześnie użyźniając ziemię i odnawiając ludzkie społeczeństwo. Przytaczam słowa z jego Instructiones: «Jeśli człowiek będzie się posługiwał prawidłowo uzdolnieniami, które Bóg dał jego duszy, będzie podobny do Boga. Pamiętajmy o tym, że powinniśmy Mu zwrócić wszystkie dary, które złożył w nas, kiedy byliśmy w stanie pierwotnym. Swoimi przykazaniami pouczał nas, jak to osiągnąć. Pierwsze z nich to miłować Pana całym sercem, ponieważ On pierwszy nas umiłował od początku czasów, zanim jeszcze przyszliśmy na ten świat» (por. Instr. XI). Słowa te irlandzki święty rzeczywiście wprowadził w czyn w swoim życiu. Będąc człowiekiem wielkiej kultury — napisał również poezje po łacinie oraz podręcznik gramatyki — był obficie obdarzony darami łaski. Był niezmordowanym budowniczym klasztorów, jak również bezkompromisowym kaznodzieją pokutnym, angażującym wszystkie siły, by zasilać chrześcijańskie korzenie rodzącej się Europy. Dzięki swojej sile duchowej, swojej wierze oraz swojej miłości Boga i bliźniego stał się rzeczywiście jednym z Ojców Europy. Również nam żyjącym dzisiaj pokazuje on, gdzie tkwią korzenie, z których może się odrodzić nasza Europa.

    Do Polaków:

    Witam pielgrzymów z Polski. Życzę wam, aby nawiedzenie grobów apostołów Piotra i Pawła oraz innych miejsc uświęconych przez pokolenia męczenników i wyznawców pogłębiało wiarę i budziło miłość do Chrystusa i Kościoła. Niech Bóg błogosławi wam i waszym rodzinom. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2008/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Duchowe odrodzenie Europy

    św. Kolumban Młodszy / fot. Wikipedia

    ***

    Gdyby pewien iroszkocki mnich zrealizował swój misyjny zamiar, 1050. rocznicę chrztu Polski obchodzilibyśmy zapewne jakieś 300 lat temu. Boży plan był jednak inny.

    Z pewnością jednak działalność żyjącego na przełomie VI i VII w. św. Kolumbana Młodszego (imię pochodzące od celtyckiego słowa Koloman – Pustelnik lub łacińskiego Columba – Gołąbek), który przemierzył wzdłuż i wszerz całą zachodnią Europę, odcisnęła na niej swoje pozytywne piętno. Zapoczątkowała też ogromny wpływ, jaki wywierali misjonarze iroszkoccy na kontynent europejski. Wpływ trudny do przecenienia, biorąc pod uwagę to wszystko, co działo się na gruzach cesarstwa zachodniorzymskiego. Wydawało się bowiem, że oto nadszedł kres europejskiej cywilizacji.
     
    Przez zamarznięty Ren
    Chylący się ku upadkowi, targany konfliktami społecznymi i politycznymi, wręcz spróchniały od wewnątrz Rzym, od dziesiątek lat zalewany był najazdami barbarzyńców ze wschodu. Wojowniczych imigrantów szukających przestrzeni do życia próbowano zatrzymać siłą lub asymilować. Kordon wojskowy chroniący naturalną, trudną do przebycia granicę imperium, jaką był Ren, pękł w noc sylwestrową 406 r. Mróz skuł rzekę lodem, co skwapliwie wykorzystały plemiona germańskie przeganiane na zachód przez wojowniczych Hunów. Graniczne posterunki rzymskie były bezradne. To był tak naprawdę rzeczywisty początek końca. Z czasem Germanie dotarli także do Italii, Hiszpanii i północnej Afryki, zakładając tam swoje królestwa. Jednym z największych było utworzone w Galii królestwo Franków, którego władca Chlodwig blisko pół tysiąca lat wcześniej niż Mieszko przyjął chrzest. Co ważne, chrzest z Rzymu, a nie od heretyków arian, jak większość Germanów. I choć na Karola Wielkiego, który w 800 r. odnowił cesarstwo rzymskie, trzeba było jeszcze poczekać, chrześcijaństwo na Zachodzie przetrwało. A wraz z nim wiele z dziedzictwa zachodniej cywilizacji. Po śmierci Chlodwiga jego następcy rozpoczęli ostrą rywalizację o władzę. Swoista wojna domowa nie odbiła się korzystnie tak na samym państwie, jak i na ściśle powiązanych z nim strukturach kościelnych. I w tym momencie do Galii, która mimo że ochrzczona, wymagała tak naprawdę chrystianizacji, przybywa Irlandczyk Kolumban z towarzyszami i ze swoim ewangelicznym radykalizmem.
     
    Trzy kolory męczeństwa
    Wczesnośredniowieczna Irlandia znajdowała się, w odróżnieniu od romańskiej Europy kontynentalnej, w obszarze oddziaływania kultury celtyckiej. To położenie na północno-zachodnich peryferiach ówczesnego świata i brak znaczniejszych wpływów rzymskich było przyczyną dość późnej chrystianizacji wyspy, na którą Ewangelię, jak się przyjmuje, przyniósł św. Patryk (+461). Siłą i specyficzną cechą Kościoła irlandzkiego czy raczej iroszkockiego, bo obejmował także obszar dzisiejszej Szkocji, były klasztory, w których choć panowała surowa asceza, nie zapominano o formacji intelektualnej. W jej skład wchodziła nauka łaciny, poznawanie klasycznej literatury łacińskiej oraz przede wszystkim studium Pisma Świętego. Ponieważ chrystianizacja Irlandii dokonała się w dość krótkim czasie i w sposób bezkrwawy, stąd w Kościele iroszkockim brak było męczenników za wiarę. Dlatego męczeństwo krwawe, czyli „czerwone”, starano się tutaj zastąpić „białym”, związanym z pokutą, wyrzeczeniem się siebie i oddaniem Bogu. Mnisi praktykowali także trzeci rodzaj męczeństwa – „zielony”. Był to duchowy przymus ewangelizacyjnego pielgrzymowania z miłości do Chrystusa. Porzucano wówczas wszystko, co było znane i bliskie, włącznie ze Świętą lub Zieloną Wyspą, jak nazywano Irlandię, udając się w nieznane. Raz dobrowolnie podjęta pielgrzymka miała najczęściej charakter nieodwracalny. Jej celem nie były żadne konkretne miejsca kultu, ale samo wędrowanie, symbolizujące nieustanną drogę do życia wiecznego i towarzyszące mu ewangelizowanie. Mnisi pielgrzymi nierzadko, jak podają przekazy, wsiadali wręcz do łodzi bez wioseł, żeby całkowicie zdać się na wolę Bożą. I tak św. Brendan miał dotrzeć aż do Ameryki Północnej, a Kolumban, wraz z 12 towarzyszami, wylądował na wybrzeżu Bretanii.
     
    Jeden z Ojców Europy
    Kolumbana można uznać za europejskiego świętego, głosił bowiem słowo Boże w prawie całej podzielonej wówczas politycznie Galii i Germanii – na terenach dzisiejszej Francji, Niemiec, Austrii i Włoch. Wzbudzał podziw, zarówno u możnych, jak i prostych ludzi, swoją wiedzą zdobytą w irlandzkim klasztorze w Bangor i świętym wręcz stylem życia. To św. Kolumban, jak się przyjmuje, wprowadził na kontynencie m.in. prywatną i wielokrotną spowiedź. Oparciem dla jego misyjnej działalności były klasztory – znane później średniowieczne opactwa – zakładane na otrzymanych od lokalnych władców pustkowiach, których nie brakowało w Europie po przejściu przez nią barbarzyńskich plemion. Pierwszy z nich to Annegray w Wogezach na terenie całkowicie zrujnowanej i opuszczonej twierdzy rzymskiej, kolejne w Fontaines i Luxeuil na gruzach starożytnego miasta termalnego w Burgundii. Stały się one nie tylko ośrodkami promieniowania wiary, ale też przywracały cywilizację na tych obszarach. Nic więc dziwnego, że przyciągały do siebie ludzi, szybko się rozrastając.
    Natomiast stosunki Kolumbana z hierarchią Kościoła w Galii nie zawsze układały się najlepiej. Niski poziom moralny i intelektualny części galijskiego kleru stawał się tym bardziej widoczny w zestawieniu z wykształceniem i radykalizmem ewangelicznym iroszkockich mnichów, którzy mogli stanowić też, jak zauważają historycy, zagrożenie dla dotychczasowych wpływów politycznych miejscowych biskupów. Św. Kolumban nie zabiegał jednak o łaski u możnych. Nie zawahał się np. skrytykować postępowania króla Teodoryka żyjącego w konkubinacie z Brunhildą. Wygnany z jego ziem ruszył na wschód, a potem w górę Renu, gdzie w Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim założył kolejny klasztor, by stamtąd prowadzić chrystianizację sąsiednich, pogańskich jeszcze ludów. Wtedy również zrodziła się u świętego misjonarza myśl, aby podjąć się głoszenia Chrystusa także wśród Słowian. Jednak, jak to opisuje jego biograf, sam anioł Pański odwiódł go od tego zamiaru. Zdaniem uczonych jest to najwcześniejsza obecna w literaturze informacja o zamiarze podjęcia misji chrystianizacyjnej wśród ludów słowiańskich (święci Cyryl i Metody, zwani apostołami Słowian, działali dopiero w IX w.).
    Kolumban wyruszył więc, jak już to wcześniej zamierzał, do Italii, gdzie przyjął go król Longobardów. Tam na pustkowiu w Apeninach, w dolinie Trebbii założył klasztor w Bobbio, który stał się centrum kultury porównywalnym później ze słynnym opactwem Monte Cassino. W tym miejscu 23 listopada 615 r. zakończył swoje ziemskie życie. Jak zauważył papież Benedykt XVI podczas jednej ze swoich audiencji generalnych, św. Kolumban Młodszy „dzięki swej energii duchowej, swej wierze, swej miłości do Boga i do bliźniego stał się rzeczywiście jednym z Ojców Europy. Również dziś pokazuje nam, gdzie znajdują się korzenie, na których może odrodzić się ta nasza Europa”.

    Błażej Tobolski/Przewodnik Katolicki
     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 listopada

    Święta Cecylia, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy ormiańscy Salwator Lilli, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święta Cecylia
    Cecylia jest jedną z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego. Niestety, o świętej tak bardzo popularnej i czczonej w Kościele mamy bardzo mało informacji historycznych. Nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. W pierwszych wiekach nie przywiązywano wagi ani do chronologii, ani do ścisłych danych biograficznych. Dlatego dziś trudno nam odróżnić w opisie jej męczeństwa fakty historyczne od legendy.
    Zasadniczym dokumentem, którym dysponujemy, jest pochodzący z V w. opis jej męczeńskiej śmierci. Według niego Cecylia była dobrze urodzoną Rzymianką. Przyszła na świat na początku III w. Była ponoć olśniewająco piękna. Według starej tradycji z miłości do Chrystusa złożyła ślub czystości, chociaż rodzice obiecali już jej rękę również dobrze urodzonemu poganinowi Walerianowi. W przeddzień ślubu Cecylia opowiedziała narzeczonemu o swym postanowieniu i o wierze chrześcijańskiej. Gdy Walerian chciał ujrzeć anioła, który miał stać na straży czystości Cecylii, ta odpowiedziała: “Ty nie znasz prawego Boga; dopóki nie przyjmiesz chrztu, nie będziesz go mógł ujrzeć”. W ten sposób pozyskała Waleriana dla Chrystusa. Zaprowadziła go w tajemnicy do papieża św. Urbana I. Ten pouczył Waleriana o prawdach wiary i udzielił mu chrztu. Gdy wrócił do domu Cecylii, ujrzał ją zatopioną w modlitwie, a przy niej stojącego w jasności anioła w postaci młodzieńca, który trzymał w ręku dwa wieńce – z róż i lilii. Anioł włożył je na głowę Waleriana i Cecylii, mówiąc: “Te wieńce przez zachowanie czystości zachowajcie nietknięte, bom je wam od Boga przyniósł”.
    Walerian przyprowadził do papieża także swego brata, Tyburcjusza. On również przyjął chrzest. Gdy wszedł do mieszkania Waleriana, uderzyła go przedziwna woń róż i lilii. Walerian wyjawił mu znaczenie tego zapachu.
    Wkrótce potem wybuchło prześladowanie. Skazano na śmierć Waleriana i Tyburcjusza. Kiedy namiestnik-sędzia, Almachiusz, dowiedział się, że Cecylia jest chrześcijanką i że zarówno własny majątek, jak i majątek Waleriana rozdała ubogim, kazał ją aresztować. Żołnierze, oczarowani jej pięknością, błagali ją, by nie narażała swego młodego życia i wyrzekła się wiary. Cecylia odpowiedziała jednak: “Nie lękajcie się spełnić nakazu, bowiem moją młodość doczesną zamienicie na wieczną młodość u mego oblubieńca, Chrystusa”. Pod wpływem jej odpowiedzi miało nawrócić się 400 żołnierzy, których przyprowadziła do św. Urbana, by udzielił im chrztu.
    Sędzia, urzeczony jej urodą, błagał ją również, by miała wzgląd na swoją młodość. Gdy Cecylia nie ustępowała, próbował zmusić ją do wyparcia się wiary stosując męki. Kazał zawiesić ją nad ogniem w łaźni i dusić ją parą. Cecylia zaś cudem Bożym zamiast duszącego dymu czuła orzeźwiający ją powiew wiatru. Rozgniewany namiestnik kazał ją wtedy ściąć mieczem. Kat wszakże na widok tak pięknej i młodej osoby nie miał odwagi jej zabić. Trzy razy ją uderzył, ale nie zdołał pozbawić jej życia. Płynącą z jej szyi krew zebrali ze czcią chrześcijanie jako najcenniejszą relikwię. Po trzech dniach konania Cecylia oddała Bogu ducha.
    Ciało św. Cecylii, w nienaruszonym stanie, w pozycji leżącej, lekko pochylone ku ziemi odkryto dopiero w 824 r. w katakumbach św. Kaliksta, a następnie na polecenie papieża św. Paschalisa I złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu. Bazylika ta stoi na miejscu, w którym Cecylia zamieszkała niegdyś ze swym mężem. Wybudowano ją w IV w.
    Imię św. Cecylii wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. Jest patronką chórzystów, lutników, muzyków, organistów, zespołów wokalno-muzycznych. Legenda bowiem głosi, że grała na organach. Organy wodne były znane wówczas w Rzymie, ale były bardzo wielką rzadkością (otrzymał je np. cesarz Neron w darze ze Wschodu). Nie wiadomo, czy Cecylia mogła grać na organach – prawdopodobne jest jednak, że grała na innym instrumencie. Ówczesne panie rzymskie kształciły się często w grze na harfie.
    W ikonografii św. Cecylia przedstawiana jest jako orantka (osoba modląca się na stojąco, ze wzniesionymi rękoma). Późniejsze prezentacje ukazują ją w tunice z palmą męczeńską w dłoni. Czasami gra na organach. Jej atrybutami są: anioł, instrumenty muzyczne – cytra, harfa, lutnia, organy; płonąca lampka, miecz, wieniec z białych i czerwonych róż – oznaczających jej niewinność i męczeństwo.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Św. Cecylia męczennica (modlitwa dnia)

    Marmurowa figura św. Cecylii w rzymskim kościele pod jej wezwaniem. Artysta, Stefano Maderna, ok. 1600 r. odtworzył dokładnie pozycję, w jakiej zostało znalezione ciało św. Cecylii/fot. Biblia – święci.pl

    ***

    Św. Cecylia, której wspomnienie przypada 22 listopada, czczona jest powszechnie od ok. VI wieku jako dziewica męczennica, patronka śpiewu, muzyki i chórów kościelnych.


    Już w IV wieku prywatny jej dom zamieniono na kościół pod jej wezwaniem, a papież Paschalis I przeniósł tam w 821 roku jej relikwie z katakumb św. Kaliksta. Ikonografia przedstawia ją przy organach lub z instrumentem muzycznym, choć jest to jedynie domysł, gdyż o życiu świętej niewiele pewnego da się powiedzieć. Przez wieki powoływano się na fakty z życia Cecylii, zawarte w rzekomych Aktach męczeństwa świętej, są one jednak dalekie od autentyzmu. Opowiadanie, które przez wieki było łączone z historią życia męczennicy najprawdopodobniej skopiowano i na grunt rzymski przeniesiono z dzieła Wiktora z Wity O prześladowaniu wandalskim. Pozostają tylko hipotezy, gdyż śladów biografii Cecylii nie znajdziemy również u Hieronima, Ambrożego, Prudencjusza czy Damazego. Przyjmuje się, że święta należała do możnego rodu Caecilii, a będąc hojną wobec Kościoła, zasłużyła sobie na zaszczyt spoczywania w pobliżu grobów papieskich. Wierni tłumaczyli jej zasługi w kluczu męczeństwa. U schyłku średniowiecza uczyniono z niej także patronkę muzyki i śpiewu kościelnego, choć i to zawdzięczamy pomyłce – interpunkcyjnej nadinterpretacji jednej z antyfon z Passio męczennicyTekst antyfony mówi o tym, że w czasie gdy muzycy stroili instrumenty na uroczystość weselną, Cecylia modliła się do Boga, wyśpiewując mu swe uczucie. Została opiekunką muzyki, a nawet muzykiem–organistą dzięki niewielkiej zmianie interpunkcji i opuszczeniu słów „w sercu“.

    Modlitwa dnia

    Wszechmogący Boże, przyjmij łaskawie nasze błagania * i za wstawiennictwem świętej Cecylii spełnij nasze prośby. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, + który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków

    Niegdyś, w dawnym mszale, używano tekstu pochodzącego z dawnych sakramentarzy, który jednak powtarzał się przy wielu okazjach (np. w dzień św. Agnieszki). Obecna modlitwa dnia zaczerpnięta jest również z dawnych zasobów, z tzw. Leonianum – z prastarego sakramentarza z Werony. Zawiera ona zwięzłe pokorne błaganie o zlitowanie oraz wyraźną wstawkę o wstawiennictwie św. Cecylii. Nic ponadto. Święta nie została nawet nazwana męczennicą.

    ***

    Sięgając do Roku liturgicznego Piusa Parscha, otrzymujemy z kolei fragment hagiograficzny zawarty w starym, przedsoborowym oficjum, opartym na legendarnej Passio Sanctorum:

    „Chwalebna Dziewica stale nosiła na piersiach Ewangelię Chrystusową i ani we dnie, ani w nocy nie ustawała w modlitwach i pobożnych rozmowach. Z rozłożonymi rękoma modliła się do Boga, a serce jej pałało niebiańskim ogniem” (3 resp.). Pod tuniką nosiła włosiennicę: „Przez włosiennicę trzymała na wodzy ciało swoje, wzdychaniem modliła się do Pana” (4 resp.). Uczyniła ślub dziewictwa. Pewien młodzieniec imieniem Walerian, opierając się na danym przez jej rodziców przyzwoleniu, miał nadzieję, że dostanie ją za żonę. Wszystko przygotowane było do wesela. „Wśród dźwięków muzyki Cecylia w sercu swoim śpiewała samemu tylko Panu: Niech będzie serce moje nieskalane … abym się nie zawstydził (Ps 118, 80). W ciągu trzech ostatnich dni modliła się i pościła, polecając Panu serdeczną swą troskę” (1 resp.). Nastaje noc poślubna; Dziewica tedy mówi do Waleriana: „Pragnę ci powierzyć tajemnicę: oblubieńcem moim jest Anioł Boży, który zazdrośnie strzeże mego ciała” (1 ant. do Magn.). Walerian zapewnia, że gdyby ujrzał tego Anioła, uwierzyłby w Chrystusa; Cecylia więc tłumaczy mu, że dopóki się nie ochrzci, nie jest to możliwe. I oto Walerian oświadcza gotowość przyjęcia chrztu św. Święta z radością daje mu znak rozpoznawczy i posyła go do papieża Urbana, który się ukrywał w katakumbach. (…) Papież chrzci Waleriana, który po powrocie do domu „zastał Cecylię, pogrążoną w modlitwie w swej komnatce, i stojącego obok niej Anioła Pańskiego. Widok Anioła przejął Waleriana wielką trwogą” (5 resp.). Anioł zaś, w nagrodę za ich umiłowanie czystości, podał jemu i Cecylii wieniec z kwiatów rajskich: płomiennoczerwonych róż i śnieżnobiałych lilii; wieniec ten nigdy nie miał zwiędnąć, a widoczny był jedynie dla miłośników czystości. Anioł wzywa teraz Waleriana, żeby wyraził jakieś życzenie, które zostanie spełnione; młodzieniec prosi o nawrócenie brata swego, Tyburcjusza. Gdy wkrótce potem Tyburcjusz nadszedł, żeby złożyć życzenia nowożeńcom, zdziwił się czując w komnacie niezwykły zapach róż i lilii. Dowiedziawszy się zaś, jakie jest źródło tej woni, przyjął również chrzest. „Św. Cecylia powiedziała do Tyburcjusza: Dziś uznaję cię za krewnego, bo miłość Boża sprawiła, żeś wzgardził fałszywymi bóstwami; jak bowiem miłość Boża dała mi brata twego za małżonka, tak ciebie dała mi za krewnego” (7 resp.). Lecz oto prefekt Almachiusz dowiaduje się o nawróceniu obu braci; każe więc oficerowi swemu, Maksymusowi, uwięzić ich i stracić, chyba że się zgodzą złożyć ofiarę Jowiszowi. Oni jednak przed śmiercią nawrócili jeszcze Maksymusa z całą jego rodziną. Skoro dzień zaświtał, Cecylia ponownie zachęciła obu braci do bohaterskiej walki za Chrystusa Pana wołając: „Nuże, żołnierze Chrystusowi, odrzućcie uczynki ciemności, a przyodziejcie się w zbroję światłości!” (klasyczną tę antyfonę do Benedictus można uważać za słowa Świętej do nas). Z kolei prefekt pociąga Cecylię do odpowiedzialności; mienie jej zostaje skonfiskowane. Ale i żołnierze nawracają się: „Wierzymy, że Chrystus prawdziwie jest Synem, Bożym, skoro taką sobie obrał służebnicę” (ant.). Aby uniknąć rozgłosu, prefekt każe udusić Cecylię dymem w łaźni; Dziewica jednak wychodzi z niej bez szwanku. „Dzięki Ci składam, Ojcze Pana mojego Jezusa Chrystusa, że przez Syna Twego zgasły otaczające mnie płomienie” (ant.). Kazał ją zatem Almachiusz ściąć. Kat trzykrotnie zadaje cios (dalsze uderzenia były ustawowo wzbronione) i pozostawia ją zbroczoną krwią. Dziewica żyje jeszcze trzy dni, dodając otuchy ubogim; przed śmiercią przeznacza dom swój na kościół: „Wyprosiłam u Pana trzy dni zwłoki, abym mogła dom swój na kościół poświęcić” (ant.).

    (na podstawie Roku liturgicznego P. Parscha, t. 3, Poznań 1956 oraz Wprowadzenia do Mszy o świętych, ks. H. Frosa, t. 2, Warszawa 1982)

    Adam Dobrzyński/Liturgia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Piękno, miłość, śmierć i muzyka – św. Cecylia

    Piękno, miłość, śmierć i muzyka - św. Cecylia

    św. Cecylia/Guido Reni(PD)

    ***

    Żołnierze, którzy aresztowali Cecylię, byli pod takim wrażeniem jej urody, że błagali ją, by odstąpiła od wiary.

    Była olśniewająco piękna. Pochodziła ze znakomitej rzymskiej rodziny. Jako młoda dziewczyna Cecylia zakochała się na zabój… w Jezusie Chrystusie. Jemu ślubowała wierność bez względu na wszystko. Rodzice mieli jednak inne plany. Przeznaczyli córkę dobrze urodzonemu poganinowi Walerianowi. Dzień przed ślubem Cecylia wyznała swoją tajemnicę narzeczonemu. Ten nie tylko, że uszanował jej ślub czystości, ale sam się nawrócił i wraz ze swoim bratem przyjął chrzest z rąk papieża św. Urbana. Wkrótce w Rzymie wybuchło kolejne krwawe prześladowanie chrześcijan. Cecylię, jej męża i szwagra skazano na śmierć. Żołnierze, którzy ją aresztowali, byli pod takim wrażeniem jej urody, że błagali ją, by odstąpiła od wiary. Cecylia miała im odpowiedzieć: „Umrzeć nie znaczy stracić swej młodości, lecz zamienić ją na lepszą. Jest to tak, jakby oddać błoto, a otrzymać w zamian złoto. Mój Pan oddaje stokroć więcej, niż Mu się ofiaruje”. Zginęła okrutną śmiercią. Duszono ją parą w łaźni, w końcu podcięto gardło. Konała jeszcze dwa dni.

    Wszystko to działo się na przełomie II i III wieku. Historia jej męczeństwa obrosła przez wieki pobożną legendą. Św. Cecylia stała się jednym z najbardziej czczonych rzymskich męczenników. Pochowano ją w katakumbach. W XI wieku odkryto jej ciało, zachowane w stanie nienaruszonym. Szczątki przeniesiono do bazyliki jej imienia wybudowanej na Zatybrzu, prawdopodobnie w miejscu, w którym mieszkała. Kilka wieków później artysta rzeźbiarz Stefano Maderna wykonał dla tej bazyliki niezwykle ekspresyjną marmurową rzeźbę, przedstawiającą ciało św. Cecylii odnalezione w katakumbach: młoda kobieta niezwykłej urody leżąca na boku z twarzą na ziemi, z podciętą szyją i ramionami wyciągniętymi wzdłuż ciała.

    Św. Cecylię uznano za patronkę muzyki kościelnej dopiero w średniowieczu. Dlaczego? Być może dlatego, że w aktach męczeństwa znaleziono zapis mówiący o tym, że gdy na weselu Cecylii grały instrumenty muzyczne, ona w swoim sercu śpiewała hymny tylko Bogu.

    W historii tej młodej rzymskiej męczennicy spotykają się trzy żywioły: piękno, miłość i śmierć. Tradycja dodała jeszcze jeden: muzykę ku chwale Boga. Święta Cecylia wyśpiewała swoim życiem najpiękniejszą pieśń, pieśń ku chwale Boga. Kto chce skomponować wielogłosowy utwór muzyczny, musi opanować sztukę kontrapunktu, czyli umiejętność równoczesnego prowadzenia różnych linii melodycznych, tak by razem wszystko brzmiało pięknie, w harmonii. By życie stało się pieśnią dla Pana, potrzebna jest także w życiu sztuka kontrapunktu. Tak kochać, tak wierzyć, tak pracować, tak cieszyć się i smucić, tak dojrzewać i starzeć się, wreszcie tak umierać, by nie było zgrzytów, dysharmonii, ale by wszystkie żywioły, które pojawiają się w ludzkim życiu, zagrały razem ku chwale Najwyższego. Pewien mądry rabin powtarzał swoim uczniom: każdego dnia pieśń, każdego dnia pieśń.

     ks. Tomasza Jaklewicz/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________

    Nuty z nieba

    Św. Cecylia

    św. Cecylia/archiwum GN
    Nicolas Poussin, olej na płótnie, ok. 1635, Muzeum Prado, Madryt

    ***

    Uśmiechnięta święta Cecylia gra na klawikordzie, zaglądając w nuty podtrzymywane przez aniołów. To sugestia, że zapis nutowy melodii został przyniesiony z nieba, bo przecież aniołowie są wysłannikami Boga.

    W tle dwa inne anioły śpiewają do akompaniamentu Cecylii. Cała scena jest alegorią, czyli umownym motywem o symbolicznej wymowie. Artysta podkreśla tę umowność, umieszczając za plecami świętej teatralną kurtynę.

    Cecylia żyła na przełomie II i III wieku. Jako chrześcijanka złożyła ślub czystości. Mimo że zmuszono ją do małżeństwa z poganinem, nie tylko nie złamała ślubu, lecz jeszcze nawróciła swojego męża. Oboje ponieśli potem śmierć męczeńską. Dlaczego więc stała się patronką muzyki i jest na obrazach przedstawiana zwykle z instrumentami muzycznymi, a nie jako męczennica?

    Legenda o tym, że Cecylia umiała grać na organach, powstała pod koniec średniowiecza, zapewne wskutek błędnego tłumaczenia antyfony śpiewanej w jej dniu. Słowa: cantantibus organis, Cecilia virgo in corde suo soli Domino decantabat (podczas gdy brzmiały instrumenty muzyczne, dziewica Cecylia śpiewała w swoim sercu jedynemu Bogu) interpretowano w ten sposób, że święta śpiewała, akompaniując sobie na organach. Łacińskie słowoorganis utożsamiano wówczas z organami.

    Tymczasem najprawdopodobniej antyfona ma zupełnie inne znaczenie. Jej najstarsze zapisy zamiast cantantibus organis przekazują wersję: candentibus organis, czyli „przy płonących instrumentach”. A zatem organis to raczej nie instrumenty muzyczne, lecz narzędzia tortur. Antyfona najprawdopodobniej wysławia więc Cecylię, że w chwili męczeństwa śpiewała Bogu w swoim sercu. Wspomnienie liturgiczne patronki chórzystów, lutników i organistów obchodzimy w Kościele katolickim 22 listopada.

    Leszek Śliwa/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Patronka Dnia: Św. Cecylia, dziewica i męczennica. Patroka organistów, muzyków i… czystych serc

    Patronka muzyki i czystych serc – tak określa ks. Arkadiusz Nocoń św. Cecylię, której wspomnienie obchodzimy 22 listopada. Ta święta to dziewica i męczennica z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Jej relikwie znajdują się w Rzymie w bazylice św. Cecylii na Zatybrzu. Jest patronką chórzystów, lutników, muzyków, organistów, zespołów wokalno-muzycznych.

    Św. Cecylia (Rzym, Trastevere)

    św. Cecylia (Rzym, Trastevere)fot. s. Amata J. Nowaszewska

    ***

    Pomimo, że o jej życiu wiemy niewiele, a fakty historyczne przeplatane są często legendami, należy ona do najbardziej popularnych świętych. Jej imię występuje w Kanonie Rzymskim, czyli w I Modlitwie Eucharystycznej. Żyła na przełomie II i III wieku.

    Jako młoda dziewczyna złożyła Bogu ślub czystości i nie zamierzała od niego odstępować, nawet wtedy, gdy rodzice zmusili ją do poślubienia bogatego poganina Waleriana. Cecylia przekonała męża do uszanowania jej decyzji, i doprowadziła Waleriana i jego brata Tyburcjusza, do przyjęcia wiary w Chrystusa. Wszyscy trzej, jako gorliwi chrześcijanie, podjęli się niebezpiecznego zadania grzebania ciał pomordowanych współwyznawców. W owym czasie groziła za to kara śmierci. Zwłoki uczniów Chrystusa miały bowiem odstraszać pogan od przechodzenia na chrześcijaństwo.

    Po jakimś czasie cała trójka została jednak aresztowana. Gdy stracono Waleriana i Tyburcjusza, sędzia przesłuchujący Cecylię, urzeczony jej urodą, starał się ją odwieść od wiary. Dał jej nawet kilka dni do namysłu. Cecylia zdążyła w tym czasie rozdać swój majątek ubogim, aby państwo nie mogło go skonfiskować. Rozsierdzony jej postawą sędzia, skazał ją na okrutną śmierć we własnym domu. W tzw. caldarium, czyli domowej łaźni, próbowano ją udusić gorącą parą. Cecylia przeżyła jednak wielogodzinną mękę, stąd musiano ją dobić mieczem.

    Pochowano ją w katakumbach św. Kaliksta, obok krypty papieży. Kilka wieków później odnaleziono jej ciało i przeniesiono do bazyliki św. Cecylii na Zatybrzu. Stoi ona w tym samym miejscu, w którym kiedyś znajdował się dom Cecylii, będący również miejscem jej kaźni.

    Z przemówienia papieża emeryta Benedykta XVI do przedstawicieli Akademii Muzycznej w Krakowie i Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie: „W ramach najróżniejszych kultur i religii obecna jest wielka literatura, świetna architektura, malarstwo i wspaniałe rzeźby. I wszędzie także jest muzyka. A jednak w żadnym innym środowisku kulturalnym nie ma muzyki o wielkości dorównującej tej, która zrodziła się w kontekście wiary chrześcijańskiej: od Palestriny do Bacha, Haendla, aż po Mozarta, Beethovena i Brucknera. Muzyka zachodnia jest czymś wyjątkowym, nie mającym sobie równych w innych kulturach. To powinno skłonić nas do zastanowienia. (…). Muzyka zachodnia wykracza daleko poza dziedzinę religijną i kościelną. A jednak swoje najgłębsze źródło znajduje w liturgii, w spotkaniu z Bogiem. (…). Wspaniała i czysta odpowiedź muzyki zachodniej rozwinęła się w spotkaniu z Bogiem, który w liturgii uobecnia się nam w Jezusie Chrystusie”.

    Św. Cecylia jest patronką muzyki kościelnej. Miała bowiem zachwycać grą na instrumentach i swoim śpiewem. W dniu jej święta Kościół przypomina na ogół o znaczeniu muzyki w liturgii, „nic tak bowiem skutecznie nie broni wiary jak śpiew sakralny”, mówił św. Ambroży. W Mediolanie poganie zarzucali mu nawet, że urzeka tym śpiewem tłumy, wywierając tak znaczny wpływ na słuchaczy, że wielu z nich przechodziło na chrześcijaństwo. Coś niezwykłego w muzyce kościelnej jednak jest, skoro w XVI wieku, gdy słynny Giovanni Pierluigi da Palestrina, nazywany „księciem muzyków”, wykonywał swoje utwory w rzymskich kościołach, nawet zagorzali wrogowie rzucali się sobie w ramiona ze słowami przebaczenia.

    Co więc stało się z tą muzyką w naszych czasach, skoro papież Paweł VI musiał wyraźnie przypominać, aby w liturgii stosować tylko te utwory, które łączą piękno artystyczne z duchem modlitwy i zatapiają wiernych w miłości Chrystusa, pomagając im przemienić własne życie. Muzyka liturgiczna – przypominał papież – ma jednoczyć w miłości, a nie wywoływać uczucia niesmaku, być przyczyną roztargnień, desakralizacji, a nawet rozłamu (Paweł VI, „Modlitewny charakter muzyki liturgicznej”, przemówienie z dnia 16.04.1971).

    Świętej Cecylii przypisano wiele cudów. Niektóre z nich są tak nieprawdopodobne, że wydają się być wytworem późniejszych legend. Dla niej samej największym cudem była Boża miłość. Dla tej miłości żyła, śpiewała, umierała.

    ks. Arkadiusz Nocoń/vaticannews.va/opoka.pl

    ________________________________________________________________________________

    Dla tych, co grają i śpiewają w kościele

     

    św. Cecylia, Simon Vouet, ok. 1626 r./fot. Biblia – święci.pl

    ***

    W wiekach średnich dzień św. Cecylii był świętem nakazanym.

    Święta Cecylia żyła na przełomie II i III wieku w Rzymie. Za patronkę muzyki kościelnej uznano ją w końcu średniowiecza, co ma swe źródło w mylnym zrozumieniu antyfony „Cantantibus organis”. Dlatego od wieków średnich przedstawia się świętą Cecylię w sztuce przy organach lub grającą na organach.

    Aż do wieków średnich ikonografia przedstawiała świętą jako dziewicę i męczennicę w wytwornym stroju z mieczem w ręku; z płonącą lampą; z wiankiem z białych i czerwonych róż – symbolem męczeństwa. Ku czci świętej męczennicy powstały bractwa muzyczne i towarzystwa, np. w XVI wieku w Rzymie Academia di Santa Cecilia, w Ratyzbonie Cecilienverein – cecylianizm. (Cecylianizm – wielki ruch odnowy muzyki kościelnej powstały w Niemczech w 2. połowie XIX wieku). Natomiast pod koniec XVI wieku w ikonografii przedstawia się świętą w otoczeniu aniołów grających na organach. Piękna figura świętej Cecylii znajduje się w Małujowicach koło Brzegu. Jest to późnobarokowa figura świętej w zwieńczeniu ołtarza głównego. 22 listopada, dzień św. Cecylii, był w wiekach średnich w Kościele świętem nakazanym.

    Muzyka w Kościele dzisiaj
    Dzień św. Cecylii jest świętem chórów kościelnych. Śpiew jest nieodzowną, integralną częścią uroczystej liturgii. Św. Paweł pisze do Efezjan (5,19): „Przemawiajcie do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha, śpiewając i wysławiając Pana w waszych sercach”. Piękne słowa papieża Benedykta XVI: „Najwyższa posługa muzyki odsłania zasypaną drogę do serca, do centrum naszego istnienia, tam, gdzie styka się ona z istnieniem Stwórcy i Zbawiciela. Gdziekolwiek się to udaje, muzyka staje się drogą prowadzącą do Jezusa; drogą, na której Bóg ukazuje swoje zbawienie”.

    Rozmowa z Bogiem przekracza zawsze granice mowy, będzie poszukiwać zawsze pomocy muzyki. Ziemia nasza, kraj graniczny, jest bogata w kościelną, religijną muzykę, w ogromną liczbę pieśni, utworów chóralnych, orkiestralnych. Wydała ogromną ilość kompozytorów, dzisiaj niestety często zapomnianych. Są u nas widoczne silne wpływy krajów ościennych, wnoszące wiele bogactwa w życie muzyczne Kościoła. Czego trzeba się wystrzegać? Hałasu w kościele.

    Paul Hindemith określił tego rodzaju muzykę jako pranie mózgu. Pop jest wytworem masowej produkcji! Pop w kościele?! Kultura Ewangelii jest inna, muzyka w kościele musi być inna! Lata temu, po wykonaniu w jednym z katowickich kościołów bardzo nowoczesnego oratorium o Chrystusie „Salvator mundi” kompozytora Joachima Fabera z Niemiec, pewna pani profesor z Akademii Muzycznej w Katowicach pogratulowała ogromnej pracy włożonej w przygotowanie utworu, ale życzliwie zwróciła uwagę, że ludziom, zmęczonym dzisiaj życiem, kłopotami codziennymi, potrzeba bardziej muzyki tonalnej, która wnosi pokój i nadzieje, ucisza, pozwala zbliżyć się do Boga.

    Trzeba uczyć śpiewu
    Ks. prof. Wacław Schenk mówił: „Co trzy tygodnie trzeba nauczyć ludzi w kościele śpiewu nowej pieśni”. Przez muzykę można wszystko osiągnąć, można człowieka zniszczyć. Słynne są słowa Johanssona: „Następuje banalizacja wiary, zaprzeczenie kultury, prostytucja uprawiana z antykulturą”. Przez muzykę można przekazać moc wiary. Św. Grzegorz Wielki powiedział: „Kiedy śpiew Psalmodii rozbrzmiewa z samej głębi serca, wszechmocny Pan znajduje przezeń dostęp do serca”. Dlatego w pieśni stworzona zostaje możliwość objawienia się Jezusa. Wiele się czyni dzisiaj, by przybliżyć ludziom skarby muzyki. Oby w naszych kościołach ten dar nieba dany śmiertelnym zbliżał zawsze ludzi do Jezusa. Nasza służba jest innym sposobem przekazywania Ewangelii.

    KS. JERZY KOWOLIK, PROBOSZCZ PARAFII ŚW. STANISŁAWA BISKUPA W NACZĘSŁAWICACH, DYRYGENT, KOMPOZYTOR, ZNAWCA MUZYKI/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 listopada

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    Ofiarowanie Maryi w świątyni - Domenico Ghirlandaio

    W dawnych czasach istniał wśród Żydów zwyczaj religijny, polegający na tym, że dzieci – nawet jeszcze nie narodzone – ofiarowywano służbie Bożej. Dziecko, zanim ukończyło piąty rok życia, zabierano do świątyni w Jerozolimie i oddawano kapłanowi, który ofiarowywał je Panu. Zdarzało się czasem, że dziecko pozostawało dłużej w świątyni, wychowywało się, uczyło służby dla sanktuarium, pomagało wykonywać szaty liturgiczne i asystowało podczas nabożeństw.
    Święta Anna, matka Maryi, przez wiele lat była bezdzietna. Mimo to nie utraciła wiary i ciągle prosiła Boga o dziecko. Złożyła obietnicę, że jeśli urodzi dziecko, odda je na służbę Bogu. Tak zrobiła, choć po tylu latach oczekiwania na upragnione potomstwo musiało to być wielkie poświęcenie z jej strony. Ewangelie nie mówią dokładnie, kiedy miało miejsce ofiarowanie Maryi, ale na pewno na początku Jej życia, prawdopodobnie, gdy Maryja miała trzy lata. Wtedy to Jej rodzice, św. Joachim i św. Anna, przedstawili Bogu przyszłą Królową Świata. Oddali Ją wówczas kapłanowi Zachariaszowi, który kilkanaście lat później stał się ojcem św. Jana Chrzciciela. Według niektórych autorów Maryja pozostała w świątyni około 12 lat. Zdarzenie to wspominamy właśnie w dniu dzisiejszym. Informacje o nim pochodzą z pism apokryficznych, nie przyjętych do kanonu Pisma świętego.
    W Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. 140 r. po narodzeniu Jezusa, czytamy, że rodzicami Maryi był św. Joachim i św. Anna i że stali się jej rodzicami w bardzo późnym wieku. Dlatego przed swoją śmiercią oddali Maryję na wychowanie i naukę do świątyni, gdy Maryja miała zaledwie trzy lata. Opis ten powtarza apokryf z VI w. – Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela, a także pochodzący z tego samego czasu inny apokryf, Ewangelia Narodzenia Maryi.
    W Kościołach wschodnich panuje zgodne przekonanie, że Maryja faktycznie była ofiarowana w świątyni. Potwierdzają to bardzo liczne wypowiedzi wschodnich pisarzy kościelnych. Oprócz powagi apokryfów, na których się oparli, o ustanowieniu święta Ofiarowania Maryi w świątyni zadecydował zapewne w niemałej mierze również paralelizm świąt Maryi i Jezusa. Skoro obchodzimy uroczyście Poczęcie Jezusa (25 III) i Poczęcie Maryi (8 XII), Narodzenie Jezusa (25 XII) i Narodzenie Maryi (8 IX), Wniebowstąpienie Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), to naturalne wydaje się obchodzenie obok święta ofiarowania Chrystusa (2 II) także święta ofiarowania Jego Matki.
    Dla uczczenia tej tajemnicy obchodzono osobne święto najpierw w Jerozolimie (prawdopodobnie już w VI w., kiedy to poświęcono w Jerozolimie kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny), potem od VIII w. na całym Wschodzie. W 1372 r. wprowadził je w Awinionie Grzegorz XI, a w 1585 r. Sykstus V rozszerzył je na cały Kościół.

    Ofiarowanie Maryi w świątyni

    Chociaż dzisiejsze wspomnienie nie ma żadnego potwierdzenia historycznego, przynosi ono ważną refleksję teologiczną: Maryja przez całe życie była oddana Bogu – od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny, a potem ofiarowanie w świątyni. Stała się w ten sposób doskonalszą świątynią niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach dla wypełnienia wielkiej zbawczej misji. Upatrzona przez Opatrzność na Matkę Zbawiciela, przez samo to stała się darem dla Ojca. Do swojej misji Maryja przygotowywała się bardzo pilnie i z całym oddaniem – o czym świadczą chociażby jej własne słowa wypowiedziane do Gabriela: “Oto ja, służebnica Pańska” (Łk 1, 38).
    W tradycji bizantyńskiej obchodzi się uroczyście święto Wprowadzenia Przenajświętszej Bogurodzicy do Świątyni (Wwiedienije Preświatoj Bohorodicy wo Chram). Bracia prawosławni opowiadają, że 3-letnia Maryja samodzielnie weszła po 15 wysokich stopniach świątynnych w ramiona arcykapłana Zachariasza, który wprowadził Ją do Świętego Świętych, gdzie sam miał prawo wchodzić tylko raz w roku.
    W Kościele katolickim dzisiejsze wspomnienie jest świętem patronalnym Sióstr Prezentek, założonych w 1626 r. w Krakowie przez Zofię z Maciejowskich Czeską dla nauczania i wychowania dziewcząt. Jest też dniem szczególnej pamięci o mniszkach klauzurowych, o czym przypomniał św. Jan Paweł II w 1999 r.: “Maryja jawi się nam w tym dniu jako świątynia, w której Bóg złożył swoje zbawienie, i jako służebnica bez reszty oddana swemu Panu. Z okazji tego święta społeczność Kościoła na całym świecie pamięta o mniszkach klauzurowych, które wybrały życie całkowicie skupione na kontemplacji i utrzymują się z tego, czego dostarczy im Opatrzność, posługująca się hojnością wiernych. Zalecając wszystkim troskę o to, aby tym konsekrowanym siostrom nie zabrakło wsparcia duchowego i materialnego, kieruję do nich słowa serdecznego pozdrowienia i podziękowania”.
    W naszych czasach nie ma już zwyczaju ofiarowywania swoich dzieci Bogu na służbę w świątyni. Wszyscy jednak zostaliśmy niejako przedstawieni Bogu przez naszych rodziców w czasie chrztu. Nie powinniśmy zapominać o tamtym wydarzeniu, ale nieustannie odnawiać w swoim życiu chęć poświęcania siebie Bogu i szukania Jego woli.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    “Prezentacja Marii w świątyni” obraz Tycjana/domena publiczna, wikipedia.org

    ***

    Maryja jako świątynia.

    Dziś święto Ofiarowania Matki Bożej

    Według tradycji utrwalonej w apokryficznej Protoewangelii św. Jakuba już kilkuletnia Maryja była poświęcona na wyłączną służbę świątyni, co wiązało się ze ślubami czystości. Kościół świętuje ten fakt w liturgii jako Ofiarowanie Matki Bożej.

    Protoewangelia św. Jakuba, czyli wczesny chrześcijański apokryf, najwięcej opowiada o dzieciństwie Matki Bożej. Według niego rodzice Maryi, Joachim i Anna długo nie mogli mieć dzieci. Prosząc Boga o dar potomstwa obiecywali, że ich dziecko będzie Mu poświęcone. Słowa dotrzymali przyprowadzając kilkuletnią Miriam do świątyni w Jerozolimie na wyłączną służbę.

    Opis apokryficzny jest mocno umocowany w dokumentowanej w Starym Testamencie żydowskiej tradycji. Wiemy, że ofiarowywanie dzieci na służbę świątyni było szeroko praktykowane, o czym piszą autorzy m.in. księgi Królewskiej, księgi Ezdrasza czy księgi Kronik. Znajdujące się w świątyni dziewczynki zajmowały się m.in. tkaniem zasłony Przybytku, obowiązywało ich również zachowanie rytualnej czystości.

    Przeznaczona do wypełnienia wielkiej zbawczej misji

    Kościół czci to wydarzenie jako kolejny wymiar refleksji teologicznej nad powierzeniem się Maryi Bogu. “Maryja przez całe życie była oddana Bogu – od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny, a potem ofiarowanie w świątyni. Stała się w ten sposób doskonalszą świątynią niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach dla wypełnienia wielkiej zbawczej misji. Upatrzona przez Opatrzność na Matkę Zbawiciela, przez samo to stała się darem dla Ojca” – czytamy w jednym z opisów liturgicznych tego święta.

    Ofiarowanie Matki Bożej najpierw czczono na Wschodzie już w VII wieku w rocznicę poświęcenia kościoła Matki Bożej Nowej (gr. Nea) w Jerozolimie, od XIV w. obchodzi je również Kościół Zachodni. Tego dnia szczególnie myślimy o siostrach klauzurowych. Piękne powiązanie Ofiarowania Matki Bożej z ich powołaniem opisał kiedyś Jan Paweł II mówiąc:

    “Maryja jawi się nam dzisiaj jako świątynia, w której Bóg umieścił swe zbawienie i jako służebnica, która jest całkowicie poświęcona Panu. Każdego roku tego dnia Wspólnota Kościoła na całym świecie wspomina mniszki klauzurowe, które podjęły życie oddane całkowicie kontemplacji i żyją z tego, co Opatrzność im przyniesie poprzez szczodrość wiernych. Przypominając każdemu o obowiązku zatroszczenia się, by tym Bogu poświęconym siostrom nie brakowało duchowego i materialnego wsparcia, przesyłam im moje ciepłe pozdrowienia i podziękowania”

    Stacja7.pl

    _________________________________________________________________________

    21 Listopada — Ofiarowanie NMP

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    In Præsentatione Beatæ Mariæ Virginis ~ III. Chassis

    divinumofficium.com/cgi-bin/horas/officium.pl

                                                                       

    WYSŁUCHANIE PRÓŚB JOACHIMA I ANNY

    1. 1. I oto Anioł Pański stanął i rzekł: “Anno, Anno. Wysłuchał Pan Bóg modlitwę twoją. Poczniesz i porodzisz, a potomstwo twoje będzie przepowiadane po całej ziemi”. Rzekła Anna: “Na Boga żywego, czy zrodzę chłopca, czy dziewczynkę, zawiodę ją w darze Panu, Bogu mojemu, i [dziecko to] będzie Mu służyło po wszystkie dni swego żywota”.
    2. I oto przyszli dwaj zwiastuni i rzekli: “Oto Joachim, mąż twój, przybywa ze swymi stadami”. Anioł bowiem Pański zstąpił do Joachima i powiedział: “Joachimie, Joachimie, wysłuchał Pan Bóg twoją modlitwę. Zstąp stąd! Oto bowiem żona twoja Anna poczęła w swoim łonie”.
    3. I natychmiast opuścił [pustynię] Joachim, i zawołał pasterzy, i rzekł do nich:
      “Przywiedźcie mi tu dziesięć jagniąt bez skazy i czystych: te dziesięć baranków będzie dla Pana Boga.
      I przywiedźcie mi dwanaście cieląt młodziutkich, te dwanaście cieląt będzie dla kapłanów i rady starszych.
      I sto kóz, i będzie te sto kóz dla całego ludu”.
    4. I oto przyszedł Joachim ze swymi stadami. I stanęła Anna koło bramy, i ujrzała Joachima wchodzącego ze swymi stadami, i natychmiast wybiegła, i rzuciła mu się na szyję, i rzekła:
      “Teraz wiem, że Pan Bóg wielce mi pobłogosławił:
      Oto ja wdowa – już nie jestem wdową,
      Oto ja bezdzietna – poczęłam w łonie”.
      I spoczął Joachim pierwszy dzień w swym domu.
    5. 1. Następnego dnia zaniósł swe dary mówiąc do siebie: “Jeśli Pan Bóg zmiłował się nade mną to sprawi, że ujrzę złotą blachę arcykapłana”. I zaniósł Joachim swe dary, i wpatrywał się w złotą blachę arcykapłana, podczas gdy wstępował ku ołtarzowi Pańskiemu, i nie dostrzegł w sobie grzechu. I rzekł Joachim: “Teraz już wiem, że Pan Bóg zmiłował się nade mną i odpuścił mi wszystkie grzechy”. I odszedł od ołtarza Pańskiego usprawiedliwiony, i udał się do swego domu.

    NARODZINY.

    1. I wypełniły się jej miesiące około sześciu. W siódmym zaś miesiącu porodziła Anna i rzekła do położnej: “Co porodziłam?” I rzekła położna: “Dziewczynkę”. I rzekła Anna: “W tym dniu dusza moja została wywyższona”. I ułożyła ją [dziewczynkę]. Gdy zaś wypełniły się dni, została oczyszczona Anna ze swej nieczystości i poczęła piersią karmić dziecko, i nazwała je imieniem Maryja.

    DZIECIŃSTWO MARYI.

    1. 1. Z dnia na dzień dziecko wzrastało w siły. Gdy zaś minęło sześć miesięcy, postawiła je matka na ziemi, by wypróbować, czy będzie stała. I przeszedłszy siedem kroków, wróciła na łono swej matki. I wzięła je matka w ramiona, mówiąc: “Na Boga żywego, nie będziesz chodziła po tej ziemi, dopóki nie zaprowadzę cię do świątyni Pańskiej”. I uczyniła w swej komnacie sypialnej świątynię, i nie pozwoliła, by spożywała cokolwiek skalanego czy nieczystego. I zwołała córy Hebrajczyków, które były bez zmazy, i one bawiły ją.
    2. Gdy dziecko ukończyło pierwszy rok życia, wydał Joachim wielką ucztę i zaprosił kapłanów, arcykapłanów i uczonych w Piśmie, i radę starszych, i cały lud Izraela. I Joachim przyniósł dziecię kapłanom i pobłogosławili [je] mówiąc: “Bóg ojców naszych niech pobłogosławi to dziecię, niech da jej imię znakomite pośród wszystkich narodów na wieki”. I rzekł cały lud: Niech tak się stanie, amen!” I zaniósł ją arcykapłan, i błogosławił ją, mówiąc: “Boże wysokości, spójrz na to dziecię i obdarz ją błogosławieństwem największym, ponad które nie ma już większego”.
    3. I zaniosła je matka do świątyni, którą uczyniła w komnacie swojej sypialnej, i podała dziecku pierś do ssania. I zaśpiewała Anna pieśń Panu Bogu tymi słowami:
      “Pieśń świętą zaśpiewam Panu, Bogu mojemu,
      gdyż nawiedził mnie,
      i zdjął ze mnie szyderstwa moich nieprzyjaciół.
      I dał mi Pan Bóg owoc mojej sprawiedliwości
      choć jedyny, jednak znaczący wiele w Jego oczach.
      Któż oznajmi synom Rubena, że Anna karmi mlekiem?
      Słuchajcie, słuchajcie dwanaście plemion Izraela:
      Oto Anna karmi mlekiem!”

    I złożyła ją w świątyni, którą uczyniła w swej komnacie sypialnej, i wyszła, aby im [gościom] służyć. Gdy zaś uczta się skończyła, odeszli pełni radości i chwalili Boga Izraela.

    MARYJA W ŚWIĄTYNI

    1. 1. Upływały dzieweczce miesiące. Gdy dziecię osiągnęło wiek dwu lat, rzekł Joachim: “Zaprowadzimy ją do świątyni Pana dla wypełnienia przyrzeczenia, które złożyliśmy, by snadź Pan wszechwładny nie zesłał [na nas kary] i nasza ofiara nie została odrzucona”. I rzekła Anna: “Poczekajmy, aż będzie miała trzy lata, by nie szukała ojca i matki”. I rzekł Joachim: “Poczekajmy”.
    2. W końcu dziecię osiągnęło wiek trzech lat, i rzekł Joachim: “Zawołajmy córki Hebrajczyków, które są bez zmazy, i niech każda z nich weźmie kaganek; niech kaganki będą zapalone, by nie zwróciła się wstecz, i serce jej nie zostało uwięzione daleko od świątyni Pańskiej”. I uczyniły tak, aż doszły do świątyni Pańskiej. I przyjął je kapłan, i ucałowawszy pobłogosławił ją i rzekł: “Pan Bóg wywyższy twe imię pośród wszystkich narodów. Na tobie w dniach ostatecznych ukaże Pan zbawienie synom Izraela”.
    3. I Posadził ją na trzecim stopniu ołtarza, i Pan zesłał na nią łaskę, i zatańczyła na swych nóżkach, i ukochał ją cały dom Izraela.
    4. 1. I rodzice jej odeszli podziwiając, chwaląc i sławiąc Pana Boga wszechwładnego za to, że nie zwróciła się przeciw nim. A Maryja przebywała w świątyni Pańskiej i żyła jak gołąbka, i otrzymywała pokarm z rąk anioła.
      (Protoewangelia Jakuba – Apokryf)

                                                                                                                                                          .

    Uroczystość Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny
    (Zaszło około roku 12. przed Chrystusem Panem)

    ***

    LEKCJA (z księgi Ekklezjastyk, rozdział 24, wiersz 14-16)

    Od początku i przed wiekami jestem stworzona, i aż do przyszłego wieku nie ustanę, i w mieszkaniu świętym służyłam przed Nim. I tak na Syjonie jestem utwierdzona, i w mieście świętym podobnie odpoczywałam, a w Jeruzalem władza moja. I rozkorzeniłam się w zacnym narodzie, i w dziale Boga mego, w dziedzictwie Jego pobyt mój.

    EWANGELIA (u św. Łuk. rozdz. 11,wiersz 27-28)

    Onego czasu, gdy Jezus mówił do rzeszy, podniósłszy głos niektóra niewiasta z rzeszy rzekła Mu: Błogosławiony żywot, który Cię nosił i piersi, któreś ssał. A On rzekł: I owszem błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go.

    _______

           Święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny jest uroczystą pamiątką tej błogosławionej chwili, w której Maryja wybrana przed wiekami od Boga za Matkę Syna Jego jednorodzonego, opuściwszy dom rodzicielski zaofiarowała się Panu Bogu na wyłączną Jego służbę, osiadając przy świątyni jerozolimskiej.

    Było w zwyczaju Izraelitów poświęcać na wyłączną służbę Bożą siebie samych lub dzieci swoje. Z tego powodu znajdowały się wokoło świątyni jerozolimskiej mieszkania, z których jedne przeznaczone były dla młodych chłopczyków, drugie dla dziewczątek ofiarowanych Bogu. Zajęciem ich była obsługa przy świętych obrzędach, ćwiczenie się w naukach tyczących się głównie religii, i roboty około ozdoby świątyni.

    Między innymi czytamy w Piśmie Świętym, że Alkana ofiarowała Panu Bogu syna, którego miała porodzić, a którym był wielki prorok Samuel; a święty Łukasz, wspominając w swojej Ewangelii o prorokini córce Fanuela, powiada, że ani na chwilę nie wydalała się ze świątyni.

    Święty Joachim i święta Anna, rodzice Najświętszej Maryi Panny, będąc już w podeszłym wieku a nie mając potomstwa, uczynili ślub Panu Bogu, że jeśli ich obdarzy dziecięciem, ofiarują je do świątyni na Jego służbę. Dlatego zaledwie Maryja wyrosła z najwcześniejszego dziecięctwa, spełnili to zobowiązanie i zaprowadzili Ją do świątyni; miała wtedy dopiero trzy lata, ale umysł już wielce rozwinięty.

    Pisarze kościelni pierwszych wieków mówią, że to ofiarowanie się Maryi na służbę Bożą w świątyni jerozolimskiej odbyło się z nadzwyczajną uroczystością, jako też utrzymują, że kapłanem, który miał szczęście przyjmować Ją wtedy w świątyni, był błogosławiony Zachariasz. Słusznie powiada święty Ambroży, że w tej chwili spełniała się ofiara najmilsza, jaką Bóg kiedykolwiek od początku świata odebrał, i że dzień poświęcenia świątyni jerozolimskiej, w którym jak mówi Pismo, świątynia ta była napełniona chwałą Bożą, nie przyniósł Panu Bogu tyle chwały, ile dzień, w którym Maryja wstąpiła do tego przybytku świętego. Nie było istoty ani na ziemi ani w samym Niebie doskonalszej i świętszej jak Maryja, która od pierwszej chwili swojego niepokalanego poczęcia była świętszą od wszystkich Świętych razem wziętych, a nawet od wszystkich cherubinów i serafinów, więc czyż mogła inna ofiara być milsza Bogu niż to ofiarowanie się Maryi?

    W świątyni jerozolimskiej, odosobniona od świata służyła Najświętsza Panna Maryja Stwórcy swemu i po tysiąc razy składała życie swe za ludzkość całą na ofiarę Bogu. Sam Duch św. uczył Ją tego skupienia i zjednoczenia w modlitwie: “Sam Duch prosi za nami wzdychaniem niewymownym” (Rzym. 8,26). Przeto Jej modlitwa była stokroć skuteczniejsza niż błaganie Mojżesza, który się wstawiał za ludem swoim do Boga: “Proszę, zgrzeszył ten lud grzech bardzo wielki i uczynili sobie bogi złote. Albo im odpuść tę winę, albo jeśli nie uczynisz, wymaż mię z ksiąg Twoich, któreś napisał” (Exod. 31.32). Wódz ludu wybranego chciał umrzeć za grzechy cudze i dlatego serce Boże nie mogło się oprzeć tej gorącości ducha i miłości. O ileż skuteczniejsze były modlitwy Maryi! I dlatego one nam wszystko wyproszą. Wołała w świątyni: Panie, ratuj lud swój, niech rosa zwilży spragnioną ziemię, niech przyjdzie oczekiwany! Wyprosiła też przyspieszenie odkupienia rodzaju ludzkiego i sprawiła modlitwą, że Bóg łaskawie wejrzał na ziemię. Święci odwracali kary i smutki od ludzi kornym, pełnym wiary wstawiennictwem u Boga – Maryja, Królowa Świętych, daleko więcej czyniła. O! cóż Jej oddamy za tyle dobroci ? Gdybyśmy na kolanach pełzali do Niej w pokorze, gdybyśmy nawet życie oddali za Nią, byłoby to niczym w porównaniu do łask, które z Jej dobroci posiadamy.

    .


    ***

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

           Św. Bonawentura pisze: “O szczegółach pobytu Najświętszej Panny w świątyni, gdzie Ją rodzice w trzecim roku Jej życia oddali, dowiadujemy się z objawień jakie miała św. Elżbieta, w których sama Matka Boża tak do niej mówiła: Gdy rodzice odprowadzili Mnie do świątyni, postanowiłam w sercu moim poczytywać Boga za Ojca mojego, i często pobożnie rozpamiętywałam, czym mogłabym ściągnąć na siebie najobfitsze Jego łaski. Starałam się, aby mnie wyuczono praw Jego i z wszystkich przykazań Boskich te trzy szczególnie wzięłam do serca: “Będziesz miłował Pana Boga twego z wszystkiego serca twojego i ze wszystkiej duszy i ze wszystkiej myśli twojej”; drugie: “Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego” (Mat. 22,37-39) i na koniec to trzecie: “Będziesz miał w nienawiści nieprzyjaciela twego” (Mat. 5,43). Nie może bowiem dusza posiadać żadnej cnoty, jeśli Boga nie miłuje z całej siły swojej a bliźniego jak siebie samego; i znowu, żadna cnota nie utrwali się w duszy, jeśli obok tej miłości nie będzie ona miała w nienawiści nieprzyjaciół swoich, którymi są grzechy nasze i wady. Kto więc pragnie nabyć i przechowywać w sobie łaskę Bożą, powinien serce swoje ugruntować w takiej miłości i w takiej nienawiści”.

    “Często wstawałam wśród nocy – mówiła dalej Maryja w tymże objawieniu – i udawałam się przed ołtarz w świątyni, i tam z największą gorącością ducha, z największym wysileniem woli, i z całą pobożnością na jaką tylko mogłam się zdobyć prosiłam Pana Boga, abym te przykazania Jego i wszelkie inne prawa religii świętej wiernie spełniała. Prócz tego, trwając tym sposobem na modlitwie, prosiłam Pana Boga o pokorę, cierpliwość, dobrotliwość, łagodność i wszystkie cnoty, przez które mogłabym stać się Mu miłą. Prosiłam także, aby mi objawił czasy, w których narodzi się ta błogosławiona Dziewica, która miała być Matką Syna Bożego, i aby dochował mi wzrok do tej pory, abym na Nią patrzeć mogła, język, abym nim chwałę Jej głosiła, ręce abym nimi Jej służyła, nogi, abym za Nią chodzić mogła, kolana, abym padając na nie, cześć oddawała Bogu w Jej łonie zamkniętemu. Prosiłam także o łaskę doskonałego posłuszeństwa rozkazom i poleceniom najwyższego kapłana świątyni; na koniec błagałam Boga, aby w wiernej służbie swojej utrwalić raczył synagogę i swój naród wybrany”.

    “Usłyszawszy to wszystko – pisze święty Bonawentura – święta Elżbieta, która, miała to objawienie, rzekła: “O Panno najłaskawsza! czy już i bez tego nie byłaś pełną łaski i cnót wszelkich?” A Matka Boża odpowiedziała: “Powiem ci, że oprócz łaski uświęcającej mnie w chwili niepokalanego poczęcia mojego w łonie matki mojej, żadnego daru i żadnej łaski od Boga nie otrzymałam inaczej, jak prosząc o nie. Bo wiedz o tym, jako o rzeczy niezawodnej, że żadna łaska nie zstępuje na duszę inaczej, jak przez modlitwę i umartwienie ciała”.

    Pisze to święty Bonawentura, a święty Hieronim to jeszcze podaje o pobycie Maryi w świątyni: “Zawsze widziano Ją pierwszą na wszystkich świętych obrzędach, najbieglejszą w nauce Pisma Bożego, najcudniej śpiewającą psalmy Dawidowe, najtroskliwszą w uczynkach miłosierdzia, najniepokalańszą w straży cnoty czystości i najdoskonalszą we wszystkich cnotach. Towarzyszki swoje przestrzegała z największą miłością, aby nawet przez pozdrowienia, jakie sobie nawzajem oddawały przy spotkaniu, nie ustawała chwała Boża; gdy Ją kto pozdrawiał, odpowiadała:”Dzięki niech będą Bogu”. Od Niej wyszedł zwyczaj tego pozdrowienia, którym witali się zwykle pierwotni chrześcijanie, a które później umieszczono w pacierzach kościelnych, gdzie te słowa często się powtarzają. Pod koniec pobytu Maryi w świątyni – mówi dalej święty Hieronim – widywano codziennie Anioła, który z Nią rozmawiał, przychodził po Jej rozkazy, był Jej uległy jakby dziecko matce i usługiwał Jej z uszanowaniem jak brat starszej siostrze”.

    Maryja przebywała w świątyni lat jedenaście, to jest do chwili, w której poślubiona została świętemu Józefowi, aby pod Jego opieką a za sprawą Ducha Świętego stać się Matką Zbawiciela naszego.

    Taką więc wielką i świętą pamiątkę obchodzi dziś Kościół Boży, bo pamiątkę chwili, w której Ta, przez którą na cały świat miało przyjść zbawienie, ofiarowała się Bogu, a ofiarowała się na najwyższą służbę, jaka istotę stworzoną spotkać mogła, i poświęciła się z takim sercem i tak doskonale, że Pan Bóg przyjmując tę najmilszą z wszystkich ofiarę jakie Mu do tego czasu złożono, tak ją łaskawie przyjąć raczył, że sam później zstąpił w Jej łono, aby przyoblekłszy się w nim w człowieczeństwo, ofiarować się za nas sobie samemu. Słusznie więc utrzymuje święty Jan Damasceński i wielu innych Ojców Kościoła, że ofiarowanie się Najświętszej Panny było pierwszym a najmilszym Bogu czynem religijnym jakby już Nowego Przymierza, i że uroczystość dzisiejsza jest niejako wstępem do wszystkich innych uroczystości Kościoła Chrystusowego i ich początkiem. W tym dniu tak uroczystym powinniśmy stanowczo przyrzec Matce niebieskiej, że z miłości ku Niej opanujemy nadmierną miłość do stworzeń, że darujemy urazy, wyrzeczemy się niebezpiecznych przywiązań i okazji do grzechu, że poskramiać będziemy swój język, że strzec się będziemy obmów i posądzań. Maryja wyjedna nam kiedyś za to życie wieczne u Syna swego, Jezusa Chrystusa.

    Święto Ofiarowania, od pierwszych wieków chrześcijaństwa obchodzone na Wschodzie, przyjęte zostało w całym świecie katolickim znacznie później. Dopiero w roku Pańskim 1374 zatwierdził je papież Grzegorz XI, a Sykstus V rozciągnął je na cały Kościół.

           Nauka moralna

    Miłościwi bracia i siostry w Chrystusie Panu! W dniu dzisiejszym obchodzimy pamiątkę najmilszej ofiary, jaką ludzie Panu Bogu kiedykolwiek złożyć mogli, bo pamiątkę ofiarowania się Mu istoty po Nim najświętszej i najdoskonalszej. Czyż więc dzień dzisiejszy nie przywodzi wam na pamięć nic takiego, czym byście, naśladując przykład Przeczystej Dziewicy, mogli okazać tęsknotę do utajonego w Przenajświętszej Hostii Pana i Zbawiciela waszego? Wszakżeśmy wszyscy cudem łaski Bożej ofiarowali się Bogu przy akcie chrztu świętego, wszakżeśmy się wszyscy wychowali pod skrzydłami opieki Kościoła świętego, ustanowionego przez Chrystusa. Wszakże wszyscy wierzymy, nie jak Najświętsza Panna, w obiecanego i dopiero przyjść mającego, lecz w rzeczywistego i obecnego Pana i Zbawiciela naszego. Zastanówmy się przeto, czy serce nasze jest istotnie przejęte tęsknotą i ofiarnością dla Niego, czy jesteśmy gotowi wszystko Mu poświęcić, myśli, mowy i uczynki nasze, i czy szczerze pragniemy mieć w Najświętszej Pannie Opiekunkę i Orędowniczkę naszą.

           Modlitwa

    Boże, któryś Najświętszą Maryję Pannę, żywy Przybytek Ducha Świętego, w dniu dzisiejszym w świątyni jerozolimskiej na służbę Swoją ofiarowaną mieć chciałeś, spraw, pokornie Cię prosimy, abyśmy za Jej wstawieniem godni się stali być Ci ofiarowanymi w świątyni wiecznej chwały Twojej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.

    .

    Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.

                                                                                                                                                       .

    .

    CZEŚĆ MARYI

    O POBUDKACH I ŚRODKACH NABOŻEŃSTWA
    DO NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    KS. JAKUB GÓRKA
    CZĘŚĆ IV.
    NAUKI NA ŚWIĘTA MATKI NAJŚWIĘTSZEJ

    III. Na Ofiarowanie Matki Najświętszej w świątyni jerozolimskiej

    Maryja naszym wzorem i naszą możną Orędowniczką

    “Bo cóż ja mam w niebie albo czegom chciał na ziemi prócz Ciebie?
    Boże serca mego i części moja, Boże na wieki!”. Ps. LXXII, 25. 26.

    Święta Maryi obchodzić należy z miłosnym ciepłem serca i wdzięcznością. A gdy się o Niej mówi, trzeba zachować prawdę w słowach i miłość żywą w duszy.

    Dlaczego Maryja jako trzechletnia Panienka już się zamyka w świątyni na służbę Panu? Ona już wtedy z Psalmistą wołała: “Bo cóż ja mam w niebie, albo czegom chciała na ziemi prócz Ciebie?… Boże serca mego i części moja, Boże na wieki!”.

    1. Joachim i Anna ślub uczynili, że jeżeli im da Bóg potomstwo, poświęcą je na służbę w świątnicy.

    2. Maryja zresztą ma być wybranym naczyniem Jezusa Chrystusa, ma Go począć w swym dziewiczym łonie. A wiadomo, że gdy w naczyńku przechowuje kto kosztowne olejki, uważa, czy ono czyste, czy nie posiada skazy. Maryja w kościele gotuje się na uroczyste gody, na przyjęcie oczekiwanego Odkupiciela świata. Gdy Mojżesz miał od Boga otrzymać prawo na tablicach kamiennych, nakazał ludowi przygotować się na tę ważną chwilę przez post trzechdniowy i wstrzemięźliwość w pożyciu małżeńskim (1).

    3. Maryja ma być wzorem najpiękniejszym dla wszystkich mężów i niewiast i dlatego ochoczo biegnie po stopniach świątyni, aby się złożyć na zupełną ofiarę Stwórcy swemu.

    4. Ona ma być naszą opiekunką i murem obronnym w daleko piękniejszym znaczeniu, niż Prorok Jeremiasz, do którego niegdyś mówił Pan: “Albowiem ja uczyniłem cię dziś miastem obronnym i słupem żelaznym i murem miedzianym na wszystkiej ziemi” (2). Ta Jej opieka nad światem i ludźmi będzie wyższą od nieba, głębszą od przepaści, dłuższą niźli ziemia, a szerszą niż morze (3).

    Dla milionów ludzi Ona ma posiadać uczucie Matki i serce najczulsze. Pod płaszczem Jej obrony, pod skrzydłami Jej opieki znajdywać będą grzesznicy przebaczenie, sprawiedliwi stałość i wytrwanie w dobrem.

    W jaki sposób Maryja stanie się dla nas obroną, ową mocną wieżą, jak czytamy w Pieśni nad pieśniami? “Jako wieża Dawidowa szyja twoja, którą zbudowano z obronami. Tysiąc tarcz wiszą na niej, wszystka broń mocarzów” (4). Czym nas zasłoni przed gniewem Boga i ochroni przed napaścią szatana? Czy bogactwem? Nie, bo Ona ubogą. Czy może pięknością przyrodzoną? Nie! Albowiem powiedział Mędrzec Pański: “Omylna wdzięczność i marna jest piękność; niewiasta bojąca się Boga, ta będzie chwalona” (5). Czymże więc zasłoni nas przed pociskami gniewu Bożego? Miłością, uległością, pokorą i całym szeregiem cnót, które w Niej jaśnieją.

    5. Maryja umiłowała całym sercem Boga, On był Jej skarbem jedynym, Ona wołała zawsze do Pana: “Bo cóż ja mam w niebie, albo czegom chciała na ziemi oprócz Ciebie? Boże serca mego i części moja, Boże na wieki” (6). Maryi skarbem jest Bóg, a więc i serce Jej ciągle lgnęło do Niego: “Gdzie jest skarb twój, tam jest i serce twoje” (7).

    Ludzie przeważnie za swe bogactwa uważają proch ziemski, pychę i próżność, znikomą urodę. Nędzny to skarb! Nic też dziwnego, że serce ich zwraca się do tych marnych rzeczy i dlatego na modlitwie bywa oschłe, nieczułe i suche, jak drzewo. U Maryi Panny miłość była szczytną i niezrównaną. I dlatego duch Jej z łatwością unosił się do Boga na skrzydłach modlitwy. Ona piękniej od Dawida śpiewała święte pieśni i Psalmy, choć on je ułożył. Modlitwa Maryi jako wonny obłok wznosiła się z pustyni świata ku niebu: “Któraż to jest, która wstępuje przez puszczę, jako promień dymu z wonnych rzeczy, mirry i kadzidła?” (8).

    W świątyni jerozolimskiej, odosobniona od świata, w ciszy i samotności służyła Stwórcy swemu i po tysiąc razy składała życie swe za ludzkość całą na ofiarę Bogu. Sam Duch Święty uczył Ją tego skupienia i zjednoczenia na modlitwie: “Sam Duch prosi za nami wzdychaniem niewymownym” (9). Przeto Jej modlitwa była stokroć skuteczniejszą, niż błaganie Mojżesza, kiedy się wstawiał za ludem swoim do Boga: “Proszę, zgrzeszył ten lud grzechem bardzo wielkim i uczynili sobie bogi złote. Albo im odpuść tę winę, albo jeśli nie uczynisz, wymaż mię z ksiąg Twoich, któreś napisał” (10). Wódz ludu wybranego chce umrzeć za winy cudze i dlatego Serce Boże nie mogło się oprzeć tej gorącości ducha i miłości Mojżesza. O ileż skuteczniejsze były modlitwy Maryi! I dlatego one nam wszystko wyproszą. Wołała Ona w świątyni: Panie, ratuj lud swój, niech rosa zwilży spragnioną ziemię, niech przyjdzie oczekiwany. Wyprosiła też przyspieszenie odkupienia rodzaju ludzkiego i sprawiła modlitwą, że Bóg łaskawie wejrzał na biedną ziemię. Święci odwracali głód, chłosty i smutki od ludzi kornym, pełnym wiary wstawiennictwem u Boga – Maryja, Królowa świętych, daleko więcej czyniła. O, cóż Jej oddamy za tyle dobroci? Gdybyśmy na kolanach pełzali do Niej w pokorze, gdybyśmy nawet życie oddali za Nią, byłoby to niczym w porównaniu do łask, które z Jej dobroci posiadamy. Wieczne dzięki niech Ci będą za Twą dobroć niesłychaną, o Maryjo!

    6. Do niewiasty, która wytrwale prosiła o zdrowie, powiedział Zbawiciel: “O niewiasto, wielka jest wiara twoja: Niech ci się stanie, jako chcesz” (11).

    Uczmy się od Najświętszej Panienki tej wiary, ufności, miłości, uczmy się skupienia ducha, gdy z Bogiem mówimy, gdy Go o łaski prosimy. “Ogród zamkniony, siostra moja oblubienica, ogród zamkniony, zdrój zapieczętowany” (12). Słowa te stosują niekiedy do Maryi Panny, aby oznaczyć Jej ścisłe zjednoczenie z Panem. Jakub patriarcha, usunąwszy wszystko od siebie, stada, majątek, służbę, rodzinę, pasował się z Bogiem na modlitwie w cichej i samotnej nocy i odniósł zwycięstwo, uprosił sobie tę łaskę, że brat Ezaw z nim się pojednał, darował urazę (13). Jeżeli i my także u Maryi nauczymy się samotności, skupienia ducha, otworzą się i nam zdroje łaski Bożej.

    Maryja więc uczy nas modlitwy jako młodziutka Panienka w świątyni jerozolimskiej. Ale jest dla nas wzorem innych cnót także, a zwłaszcza pokory, której się później uczyła w szkole Zbawiciela, wołającego: “Uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca” (14).

    Modlitwą swą pomaga nam u Boga, a przykładem dziwnie porywa. Ileż to osób za Jej wzorem oddało się Stwórcy na wyłączną służbę? “Przywiodą Królowi panny za nią… przyniosą je z weselem i radością, przywiodą je do kościoła królewskiego” (15).

    Maryja daje, uprasza powołanie zakonne.

    Ona uczy cierpieć. Jej widok, kiedy stoi pod Krzyżem jedynego Syna, cieszy i uspokaja matki ziemskie, kiedy płaczą w żalu po stracie ukochanych dziatek. Ubodzy i pokrzywdzeni zapominają o cierpieniach swych, bo widzą ubóstwo Maryi. Ona uczy darować urazy, bo przebaczyła tym, co Jej Syna przybili tępymi gwoździami do Krzyża. Maryja także uczy i dopomaga zwyciężać pokusy, bo jak wosk przy ogniu topnieje, tak na wezwanie Maryi ucieka duch nieczysty. Kto godnie przyjmuje dziewicze Ciało Jej Syna w Komunii św., stanie się niewinnym i czystym. Mówi do nas św. Bernard: “We wszystkich potrzebach i uciskach wzywaj Maryi. Bo jeżeli tak wiele może u Boga, czyż nie będzie mocną przeciw wrogom twoim? Gdy pielgrzymujesz po wzburzonym morzu tego świata, patrz na tę gwiazdę polarną, wzywaj Maryi. Ten tylko niech się do Niej nie ucieka, kto Jej wzywał w potrzebach, a nie doznał pomocy” (16).

    Jakim sposobem starać się mamy o opiekę i orędownictwo Maryi?

    Joachim i Anna otrzymali od Boga tę błogosławioną Panienkę postami, łzami pokuty, zachowaniem przykazań Bożych. I w nas zapuści korzenie nabożeństwo ku Bogarodzicy, jeżeli będziemy dawali jałmużnę na uproszenie tej łaski u Boga, gdy w soboty ku Jej czci pościć będziemy, choćby już nie o chlebie i wodzie, jak to czynili niektórzy Jej czciciele, jeżeli będziemy mówili Różaniec.

    A szczególnie ta niebieska Pani zwraca się do nas z jednym upomnieniem, każe nam czynić wolę Syna swego, jak kazała nowożeńcom w Kanie. Woła do nas i zachęca do cnoty, przestrzega przed upadkami grzechowymi, jak to czynił Izajasz, Piotr i Paweł i w ogóle wszyscy Prorocy Starego Zakonu i Apostołowie Chrystusowi. Niechże to życzenie Matki naszej będzie nam drogie: “Teraz tedy synowie, słuchajcie mię” (17).

    Dziś przyrzeknijmy ukochanej Matce niebieskiej, że z miłości ku Niej opanujemy nieporządną miłość do stworzeń, że darujemy urazy, wyrzeczemy się niebezpiecznych przywiązań i okazji do grzechu, że poskramiać będziemy swój język, że chronić się będziemy obmów i posądzań. O jak to miłe Maryi, jeżeli grzeszne lub niebezpieczne przyjemności porzucimy dla Niej! Ona nam wyjedna kiedyś za to życie wieczne u Syna swego, Jezusa Chrystusa.

    –––––––––––

    Ks. Dr. J. Górka (PROFESOR SEMINARIUM BISKUPIEGO W TARNOWIE), Cześć Maryi. O pobudkach i środkach nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Nakładem Autora. Główny skład w Księgarni Zygmunta Jelenia w Tarnowie. 1907, ss. 346-352.

    Przypisy:
    (1) Exod. XIX.
    (2) Jer. I, 18.
    (3) Job. XI, 8. 9.
    (4) Pieśń IV, 4.
    (5) Przyp. XXXI, 30.
    (6) Ps. LXXII, 25. 26.
    (7) Mt. VI, 21.
    (8) Pieśń III, 6.
    (9) Rzym. VIII. 26.
    (10) Exod. XXXII, 32.
    (11) Mt. XV, 28.
    (12) Pieśń IV, 12.
    (13) Rodz. XXXII.
    (14) Mt. XI, 29.
    (15) Ps. XLIV, 15. 16.
    (16) Hom. II super “Missus est” i Sermo I in Assum. c. 18.
    (17) Przyp. VIII, 32.

     intix/portal Legion Św. Ekspedyta

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 listopada

    Święty Rafał Kalinowski, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks Valois, prezbiter
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Aniela od św. Józefa i Towarzyszki
    ***
    Święty Rafał Kalinowski

    Józef Kalinowski urodził się 1 września 1835 r. w Wilnie, w szlacheckiej rodzinie herbu Kalinowa. Jego ojciec był profesorem matematyki na Uniwersytecie Wileńskim. Po ukończeniu z wyróżnieniem Instytutu Szlacheckiego w Wilnie (1843-1850), Józef podjął studia w Instytucie Agronomicznym w Hory-Horkach koło Orszy (dziś Białoruś). Zrezygnował z nich po dwóch latach. W 1855 r. przeniósł się do Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, gdzie uzyskał tytuł inżyniera. Jednocześnie wstąpił do wojska. Wtedy właśnie przestał przystępować do sakramentów świętych, do kościoła chodził rzadko, przeżywał rozterki wewnętrzne, a także kłopoty związane ze swoją narodowością, służbą w wojsku rosyjskim i zdrowiem. Wciąż jednak stawiał sobie pytanie o sens życia, szukając na nie odpowiedzi w dziełach filozoficznych i teologicznych. Po ukończeniu szkoły (1855) został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej oraz awansował do stopnia porucznika. W 1859 r. opuścił Akademię i podjął pracę przy budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Po roku przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował jako kapitan sztabu przy rozbudowie twierdzy. Czując, że zbliża się powstanie, podał się do dymisji, aby móc służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami rodakom. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna. W końcu zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie chciał podjąć leczenie i miał nadzieje na znalezienie pracy. Z powodów zdrowotnych otrzymał zwolnienie z wojska w maju 1863 r.

    Święty Rafał Kalinowski

    Jednocześnie, wspierany modlitwami matki i rodzeństwa, przeżywał nawrócenie religijne, m.in. pod wpływem lektury Wyznań św. Augustyna: nie tylko wrócił do praktyk religijnych, ale przejawiał w nich szczególną gorliwość. Gdy wybuchło powstanie styczniowe, mając świadomość jego daremności, ale zarazem nie chcąc stać na uboczu, gdy naród walczy, przyłączył się do powstania. Sprzeciwiał się niepotrzebnemu rozprzestrzenianiu się walk. W liście do brata pisał: “Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.
    Po upadku powstania powrócił do Wilna, gdzie 24 marca 1864 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu. W wyniku procesu skazano go na karę śmierci. W więzieniu otaczała go atmosfera świętości. Wskutek interwencji krewnych i przyjaciół, a także z obawy, że po śmierci Polacy mogą uważać Józefa Kalinowskiego za męczennika i świętego, władze carskie zamieniły mu wyrok na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. Przez pewien czas przebywał w Nerczyńsku, potem w Usolu, następnie w Irkucku i Smoleńsku. Podczas pobytu na Syberii oddziaływał na współtowarzyszy swoją głęboką religijnością, zadziwiał niezwykłą wprost mocą ducha, ujmował cierpliwością i delikatnością, wspierał dobrym słowem i modlitwą, czuwał przy chorych, pocieszał i podtrzymywał nadzieję. Dzielił się z potrzebującymi nie tylko skromnymi dobrami materialnymi, ale również bogactwem duchowym. Bolał go fakt, że wielu zesłańców nie posiadało żadnej wiedzy religijnej. Szczególnie chętnie katechizował dzieci i młodzież.
    Po ciężkich robotach Józef Kalinowski powrócił do kraju w 1874 r. Uzyskał paszport i wyjechał na Zachód jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego (beatyfikowanego przez św. Jana Pawła II w 2003 r.). Opiekował się nim przez trzy lata. W lipcu 1877 r., mając już 42 lata, Józef Kalinowski wstąpił do nowicjatu karmelitów w Grazu (Austria), przybierając zakonne imię Rafał od św. Józefa. Po studiach filozoficznych i teologicznych na Węgrzech, złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie 15 stycznia 1882 r. w Czernej koło Krakowa. W kilka miesięcy później został przeorem klasztoru w Czernej. Urząd ten pełnił przez 9 lat. Przyczynił się w znacznej mierze do odnowy Karmelu w Galicji. W 1884 r. został założony z jego inicjatywy klasztor karmelitanek bosych w Przemyślu, 4 lata później we Lwowie, a na przełomie 1891 i 1892 roku – klasztor ojców wraz z niższym seminarium w Wadowicach.
    Wiele godzin spędzał w konfesjonale – nazywano go “ofiarą konfesjonału”. Miał niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania spokoju sumienia ludziom dręczonym przez lęk i niepewność. Przeżyty w młodości kryzys wiary (gdy przez ponad 10 lat żył bez sakramentów) ułatwiał mu zrozumienie błądzących i zbuntowanych przeciwko Bogu. Nikogo nie potępiał, ale starał się pomagać. Zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, był człowiekiem modlitwy, posłuszny regułom zakonnym, gotowym do wyrzeczeń, postów i umartwień.
    Zmarł 15 listopada 1907 r. w Wadowicach, w opinii świętości. Jego relikwie spoczywają w kościele karmelitów w Czernej. Za życia i po śmierci cieszył się wielką sławą świętości. Bez reszty oddany Bogu, umiał miłować Go w drugim człowieku. Potrafił zachować szacunek dla człowieka i jego godności nawet tam, gdzie panowała pogarda. Dlatego uważany jest za patrona Sybiraków.
    Beatyfikował go św. Jan Paweł II w 1983 r. podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach; kanonizacji dokonał w Rzymie w roku 1991, podczas jubileuszowego roku czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża, odnowiciela zakonu karmelitów. Św. Rafał Kalinowski jest patronem oficerów i żołnierzy, orędownikiem w sprawach trudnych.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest podczas modlitwy, w habicie karmelity.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Porucznik, inżynier i robotnik… 6 mało znanych faktów z życia św. Rafała Kalinowskiego

    (fot. PCh24.tv)

    ***

    Św. Rafał Kalinowski to jeden z tych świętych, któremu nie od zawsze z Kościołem było po drodze. Zanim się nawrócił i trafił do zakonu był inżynierem, wojskowym, zesłano go też na Syberię… Jego życie, to przykład, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, a każdy grzesznik powołany jest do świętości.

    1.Od inżyniera do zakonnika

    Nim Rafał Kalinowski przywdział habit zakonny ukończył studia uzyskując tytuł inżyniera. Wstąpił także do wojska, gdzie awansował do stopnia porucznika. Brał udział m.in. w budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Czując, że zbliża się powstanie, objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna, aby móc lepiej służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami.

    2.„Święty” grzesznik

    Po wstąpieniu do wojska Rafał Kalinowski zaprzestał przystępowania do sakramentów świętych, a do kościoła chodził sporadycznie. Mocno trapiły go rozterki wewnętrzne związane ze swoją narodowością, pobytem we wojsku, a także zdrowiem.

    3.Nawrócony – jak św. Augustyn

    Rafał Kalinowski wspierany modlitwami matki oraz rodzeństwa nawrócił się mniej więcej w okresie Powstania Styczniowego. Ogromny wpływ na jego przemianę miał również św. Augustyn, z którym Rafał Kalinowski miał wiele wspólnego. Św. Augustyn, tak jak i Rafał Kalinowski, wiódł za młodu próżniacze i grzeszne życie, które zmieniło się pod wpływem nieustannej modlitwy jego matki –  Moniki. Na nawrócenie Rafała Kalinowskiego miała również wpływ lektura „Wyznania” św. Augustyna, za której sprawą powrócił do praktyk religijnych ze szczególną gorliwością.

    4.Wyrwany z rąk śmierci

    Po upadku Powstania Styczniowego, w którym brał czynny udział, został aresztowany i skazany na karę śmierci, którą zamieniono na dziesięć lat katorżniczej pracy na Syberii. Pracował wytrwale w warzelni soli, nie uskarżał się na swój los i przyjmował wszystkie jego przeciwności – w ten sposób stał się wsparciem dla współwięźniów, którym dodawał otuchy słowem i własnym postępowaniem.

    5.Wychowawca Księcia Czartoryskiego

    Po powrocie z Syberii uzyskał paszport i wyjechał z Polski na Zachód, jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego, którym opiekował się przez trzy lata. Rafał Kalinowski wywarł ogromny duchowy wpływ na księciu Czartoryskim i otworzył mu drogę do jedności z Bogiem.

    6.„Ofiara konfesjonału”

    Rafał Kalinowski uważany był za doskonałego spowiednika. Ze względu na przeżyty w młodości kryzys wiary miał ogromny dar jednania grzeszników z Bogiem. Wiele godzin spędzał na spowiadaniu wiernych, dlatego uważany był za „ofiarę konfesjonału”. Przywracał ludziom dręczonym przez lęk i niepokój wiarę w Boże Miłosierdzie i spokój sumienia.

    Kościół wspomina św. Rafała Kalinowskiego 20 listopada.

    EŚ/PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Rafał Kalinowski

    nawrócony męczennik konfesjonału

    Św. Rafał Kalinowski – nawrócony męczennik konfesjonału

    Józef (św. Rafał) Kalinowski na Syberii (drugi od prawej) – Aleksander Sochaczewski, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Józef Kalinowski urodził się w polskiej rodzinie w zaborze rosyjskim. Był inżynierem. Służył w carskim wojsku w stopniu porucznika. Brał udział w Powstaniu Styczniowym. Był aresztowany, skazany na karę śmierci, którą potem zamieniono na 10 lat zsyłki na Syberię. Był cenionym wychowawcą. Odnowił zakon karmelitów na ziemiach polskich. 20 listopada Kościół wspomina św. Rafała Kalinowskiego. Jego droga prowadziła od pobożnej rodziny, przez odejście od wiary, życie przez wiele lat bez sakramentów, do nawrócenia i duchowego wspierania innych.

    Józef Kalinowski przyszedł na świat 1 września 1835 roku w Wilnie, w szlacheckiej rodzinie. Matka zmarła kilka dni po jego narodzinach. Ojciec żenił się jeszcze dwa razy. Józef miał jednego rodzonego brata i kilkoro przyrodniego rodzeństwa.

    W latach 1843-1850 uczył się w Instytucie Szlacheckim w Wilnie, elitarnej szkole z internatem dla dzieci ze szlacheckich i zamożnych rodzin. Językiem wykładowym był rosyjski i francuski, ale nauczyciele uczyli także ‘ponadprogramowo’ polskie dzieci polskiego języka, historii i literatury. Józef był bardzo uzdolniony, szczególnie w przedmiotach ścisłych. Jego nazwisko widnieje na tablicy upamiętniającej najlepszych uczniów szkoły.

    Potem kształcił się w Instytucie Agronomicznym, ale rezygnuje ze studiów po dwóch latach. W 1853 przenosi się do Petersburga, do Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej, gdzie uzyskuje tytuł inżyniera. Wstępuje do wojska, gdzie zdobywa stopień porucznika. Został też adiunktem na uczelni. W 1859 roku opuszcza Akademię i podejmuje pracę przy budowie kolei żelaznej, a potem w Brześciu nad Bugiem, gdzie jako kapitan sztabu pracuje przy rozbudowie twierdzy. W 1863 roku odchodzi z carskiego wojska i mimo braku przekonania przyłącza się do Powstania Styczniowego.

    Św. Rafał Kalinowski - Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Rafał Kalinowski – Unknown author, P.d., via Wiki. Comm.

    ***

    15 sierpnia 1863 roku wypełnił obietnicę złożoną swojej czternastoletniej siostrze i przystąpił do sakramentu spowiedzi, pierwszy raz od 9 lat. Od tego czasu wraca do praktyk religijnych, a nawet zamierza wstąpić do zakonu. W następnym roku został aresztowany przez władze carskie, a potem, po śledztwie i rozprawie, skazany na śmierć. Wyrok jednak zamieniono na zsyłkę na Sybir, żeby nie robić z niego ‘męczennika’.

    Z Syberii wraca po 10 latach i na trzy lata staje się opiekunem i wychowawcą księcia Augusta Czartoryskiego, późniejszego salezjanina i błogosławionego Kościoła. W lipcu 1877 roku, kiedy miał 42 lata, wstępuje do nowicjatu karmelitów w Grazu w Austrii i przybiera zakonne imię Rafał od św. Józefa. Studia filozofii i teologii odbywa na Węgrzech i w 1882 roku przyjmuje święcenia kapłańskie.

    Kilka miesięcy później zostaje mianowany przeorem klasztoru karmelitańskiego w Czernej, niedaleko Krakowa. Z jego inicjatywy powstały klasztory karmelitanek bosych w Przemyślu i we Lwowie. Był też świadomy, że zakon może się rozwijać tylko w oparciu o nowe powołania, dlatego uzyskał pozwolenie i na przełomie 1891-92 wybudował nowy klasztor karmelitów w Wadowicach razem z niższym seminarium dla chłopców. Przez swą działalność stał się odnowicielem życia karmelitańskiego na terenach polskich.

    O. Rafała nazywano ‘męczennikiem konfesjonału’, bo był cenionym kierownikiem duchowym. Spowiadał przez wiele godzin dziennie. Miał dar jednania penitentów z Bogiem, przywracania spokoju sumienia. Nie potępiał. Był człowiekiem modlitwy. Sam przeżył kryzys wiary i był wyrozumiały dla poszukujących. Zmarł 15 listopada 1907 roku w Wadowicach. Jest patronem oficerów i żołnierzy, oręduje w sprawach trudnych. Beatyfikował go Jan Paweł II. On też go kanonizował w 1991 roku.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    Dlaczego święty?

    Dlaczego święty?

    święty Rafał Kalinowski/fot.Henryk Przondziono/ Gość Niedzielny

    ***

    Dlaczego jeden pobożny zakonnik zostaje kanonizowany, a inny nie? Dlaczego wyniesiony na ołtarze został np. św. Rafał Kalinowski, którego dziś wspominamy? Odpowiada teolog duchowości o. prof. Marian Zawada, karmelita bosy.

    -Kościół kanonizuje ludzi za cnoty heroiczne. Jeśli je stwierdzi, mówi o świętości – tłumaczy ekspert.

    Jak to było w przypadku św. Rafała Kalinowskiego?

    Heroizm wiary

    – Pod wpływem skrajnych doświadczeń (takich jak Auschwitz) wielu traci wiarę. Tymczasem Józef Kalinowski podczas zesłania na Syberię odnalazł wiarę. Wcześniej miał z nią problemy – mówi o. prof. Zawada. “Przetrwaliśmy dzięki modlitwie” – pisał Kalinowski.

    Heroizm miłości

    – On dwa razy oddał swoje życie z miłości – zauważył teolog. Najpierw była to miłość do ojczyzny. To ona zaprowadziła go do sądu, który wydała na niego wyrok śmierci, zamieniony potem na 10 lat katorgi.

    – Drugi raz umarł dla świata, wstępując do zakonu – dodaje o. prof. Zawada. I tak oficer, inżynier, powstaniec i katorżnik Józef Kalinowski został o. Rafałem. – Został męczennikiem konfesjonału. Heroicznie szafował miłosierdziem – mówi jego współbrat z Karmelu.

    Heroizm nadziei

    – Potrafił przygotować Polaków na przyjęcie i zagospodarowanie niepodległości [która miała nadejść dopiero 11 lat po jego śmierci – przyp. JD]. To był gigantyczny projekt jego pokolenia. Mówił: “Nie krwi, ale potu potrzebuje Ojczyzna” – przypomina o. prof. Zawada.

    Dodaje, że jako Kalinowski jako inżynier brał m.in. udział w budowie drogi z Kurska do Odessy. – Później zajął się “inżynieria duchową”. Miał wolę jednania ludzi podzielonych niechęcią czy nienawiścią. Marzył o założeniu karmelitów bosych obrządku wschodniego. Budował drogi między Bogiem a ludźmi – podsumowuje karmelita.

    Jarosław Dudała/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________________

    Na tropach ciszy

    Na tropach ciszy

    ***

    Drewniany krzyżyk, dziś już złamany, i srebrna łyżeczka, używane przez niego na Syberii. Metalowy pas pokutny, który zakładał na biodra, i brązowy szalik z włóczki, na którym wyszyto inicjały O.R. – ojciec Rafał. Te przedmioty przypominają o długiej drodze, która zaprowadziła Józefa Kalinowskiego ku świętości.

    Czerna – niewielka, malowniczo położona miejscowość w pobliżu Krakowa. Na wzgórzu porośniętym lasem – klasztor karmelitów bosych. W weekendy tutejsze sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej zapełnia się pielgrzymami. W dzień powszedni panuje tu cisza.

    Święty Rafał Kalinowski długo poszukiwał tej ciszy. Choć myśl o powołaniu zakonnym pojawiała się już w latach młodzieńczych, to jednak w czasie studiów i służby w wojsku carskim zagłuszył ją w sobie. Przez dziesięć lat nie przystępował do spowiedzi. Mimo to niespokojne serce Józefa (takie imię otrzymał na chrzcie) nużyło się życiem w Petersburgu – mieście pełnym przepychu i zbytków. „Co do mnie, to czuję, że nigdy siebie nie zaspokoję, zawsze mi będzie czegoś brakować” – pisał w listach.


    Niespokojne serce
    Urodził się w 1835 roku w Wilnie. Matka zmarła zaraz po jego porodzie, a ojciec ożenił się z jej siostrą, która odeszła równie szybko. Pan Andrzej Kalinowski został sam z pięciorgiem dzieci, ale ten stan nie trwał długo. Po niespełna dwóch latach Andrzej poznaje Zofię Puttkamer, córkę Maryli Wereszczakówny – tej samej, do której wzdychał młody Adam Mickiewicz. Zofia jest dużo młodsza od Andrzeja, ale miłość okazuje się silniejsza. Za kilka miesięcy Andrzej Kalinowski ożeni się po raz trzeci.

    Choć dla dorastającego chłopca ta sytuacja z pewnością nie była łatwa, Józef wzrastał w atmosferze miłości. Przychodzi jednak czas studiów – najpierw w Instytucie Agronomicznym w Hory-Horkach pod Orszą, a potem w Mikołajewskiej Akademii Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, co wiąże się z nadaniem stopnia porucznika w armii carskiej. Józef zachwyca się zdobyczami dziewiętnastowiecznej techniki, ma powodzenie u kobiet z zamożnych domów. Po studiach, jako ceniony inżynier, prowadzi badania przy wytyczaniu kolei żelaznej na trasie: Odessa–Kijów–Kursk, a następnie pracuje przy rozbudowie i umocnieniu fortecy w Brześciu Litewskim. To wszystko nie przynosi mu ukojenia. „Rzucony od lat kilkunastu w życie tułacze” – tak ocenia swoją egzystencję w tamtym czasie.

    Zapał nie wygasł
    Prawdziwa tułaczka miała dopiero nadejść. Przekonujemy się o tym, patrząc na ścianę kaplicy św. Rafała w Czernej, na której znajdują się trzy obrazy Jerzego Kumali przedstawiające trzy kolejne etapy życia Świętego. Najpierw widzimy go jako ministra wojny na Wileńszczyźnie, podczas powstania styczniowego. Pod pretekstem słabego zdrowia odrzucił mundur oficerski, by przyłączyć się do rządu powstańczego i stać się, obok Konstantego Kalinowskiego, jedynym przedstawicielem naczelnej władzy powstańczej na Litwie.

    Na drugim obrazie Święty ukazuje nam się jako zesłaniec – za udział w powstaniu został skazany na karę śmierci, którą jednak zamieniono na dziesięć lat katorgi na Syberii. Pracuje w warzelniach soli w Usolu, a po amnestii przebywa w Irkucku, Permie i Smoleńsku. Wreszcie – po powrocie do Polski, podjęciu zadań wychowawcy księcia Augusta Czartoryskiego i podróżach z nim do sanatoriów Francji i Szwajcarii – widzimy już Józefa jako zakonnika, przesiadującego godzinami w konfesjonale. – Przemiana Józefa Kalinowskiego była raczej procesem niż nagłym olśnieniem – twierdzi oprowadzający nas karmelita, ojciec Piotr Karauda. – Po latach przyznawał, że w młodości zaniedbywał praktyki religijne, ale zapał do wewnętrznej pobożności w nim nie wygasł.

    Męczennik konfesjonału
    Opór przed spowiedzią przełamał podczas zawieruchy powstania styczniowego. Modlitwy przybranej matki i gorące prośby młodszej siostry Maryni okazały się owocne. Od tego czasu coraz silniej dojrzewa w nim myśl o wstąpieniu do zakonu, nie jest to jednak możliwe podczas zesłania. Dopiero w 1877 roku, za namową sióstr karmelitanek, modlących się o odnowę zakonu karmelitów bosych w Polsce, przyjmuje habit i imię: Rafał od św. Józefa. Cztery lata później składa uroczyste śluby zakonne i wyjeżdża do Czernej, a po roku jest już tam przeorem. Jako wspaniały spowiednik zyskuje miano „męczennika konfesjonału”.

    Ojciec Bronisław Jarosiński, karmelita bosy z Wadowic, gdzie ojciec Rafał założył klasztor, wspominał: „W Wadowicach w niedziele i święta o godzinie 4.45 – kiedy otwierano kościół – już kilkaset ludzi stało przed kościołem z dalekich stron, a niektórzy z nich wyszli z domu o północy (…) Ojciec Rafał wstawał o 3.45; od 4.00 do 5.00 odprawiał rozmyślanie w chórze zakonnym; o 5.00 odmawiał prymę i tercję, potem spowiadał do Mszy, a po dziękczynieniu ponownie szedł do konfesjonału, w którym często pozostawał do późnych godzin popołudniowych, a niejednokrotnie aż do wieczora”.

    Zmarł w opinii świętości w Wadowicach, a pochowano go na cmentarzu w Czernej. Dziś jego relikwie spoczywają w kaplicy św. Rafała. Zachowały się po Świętym pamiątki, które można oglądać w klasztornym muzeum. Jest wśród nich drewniany krzyżyk, dziś już złamany, i srebrna łyżeczka, których używał na Syberii. Jest brzozowy krzyż i kamienie – pamiątki z więzienia w Tobolsku. Jest metalowy pas pokutny, który zakładał na biodra, i brązowy szalik z włóczki, na którym wyszyto inicjały O.R. – ojciec Rafał. Trudno patrzeć na te przedmioty bez wzruszenia. Przypominają one o długiej drodze, która zaprowadziła Józefa Kalinowskiego ku świętości.

    Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________

    Patron Dnia: św. Rafał Kalinowski, odnowiciel polskiego Karmelu

    Patron Dnia: św. Rafał Kalinowski, odnowiciel polskiego Karmelu

    Klasztor karmelitów bosych w Czernej/fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Miał niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania im spokoju sumienia. 20 listopada wspominamy św. Rafała Kalinowskiego (1835-1907), prezbitera. Beatyfikował i kanonizował go św. Jan Paweł II. Jego relikwie znajdują się w Czernej k. Krakowa. Jest patronem inżynierów, żołnierzy, oficerów i Sybiraków.

    Na chrzcie Rafał Kalinowski otrzymał imię Józef. Jego matka zmarła zaraz po porodzie. Ojciec ożenił się jeszcze dwa razy. Trzecią jego żoną (druga również szybko zmarła), była Zofia Puttkamer, córka Maryli Wereszczakówny, niespełnionej miłości Adama Mickiewicza. Tej przybranej matce Józef wiele będzie później zawdzięczał.

    Po ukończeniu gimnazjum wstąpił w Petersburgu do Akademii Inżynierii Wojskowej. Jako absolwent tej uczelni, ze stopniem porucznika, budował arterie kolejowe, mosty, fortece. Był cenionym inżynierem, prywatnie zaś cieszył się dużym powodzeniem wśród kobiet. Gdy w roku 1863 wybuchło Powstanie Styczniowe, Józef natychmiast jednak zrzucił carski mundur i przystąpił do Powstania. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny na Wileńszczyźnie. Po upadku Powstania, został aresztowany i skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Dzięki staraniom rodziny wyrok zamieniono jednak na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. „Do swoich listów – pisał z zesłania – proszę dołączyć jakąkolwiek pamiątkę, obrazek, medalik, szczyptę ziemi, trochę rodzinnego powietrza, jeśli możliwa byłaby to rzecz. (…). W porywie duchowości, nie chcąc przywiązywać się zbytnio do rzeczy doczesnych, pozbawiłem się swego czasu wielu pamiątek; w obecnej jednak chwili jestem zdania, że nawet zmysły potrzebują pokarmu dla odświeżenia myśli i ogrzania serca” (17.01.1867 r.).

    Po zakończeniu katorgi na Syberii osiadł w Paryżu (miał zakaz zamieszkania w zaborze rosyjskim). W stolicy Francji został wychowawcą Augusta Czartoryskiego. Młodemu księciu i przyszłemu błogosławionemu (2004 r.), przekazał swoją wszechstronną wiedzę, przyczynił się też do pogłębienia jego wiary i życia duchowego. Wraz z zakończeniem pracy wychowawczej, podjął dojrzewającą w nim od dłuższego czasu decyzję wstąpienia do zakonu. Wybrał karmelitów bosych, gdzie przyjął imię Rafał. Po ukończeniu teologii i otrzymaniu święceń (1882 r.), pracował gorliwie nad odnowieniem Karmelu w Polsce, pełniąc szereg odpowiedzialnych funkcji.

    Droga do świętości o. Rafała nie była łatwa. Jeszcze w czasie studiów w Petersburgu doświadczył obojętności religijnej. Próbował ją przezwyciężyć przystępując któregoś dnia do sakramentu pokuty, ale w konfesjonale nie zastał spowiednika. Zniechęcony, przez długich dziesięć lat, nie korzystał ze spowiedzi. Przełamał się dopiero w czasie Powstania. Pomogły mu w tym modlitwy przybranej matki i usilne prośby młodszej siostry. To jego osobiste doświadczenie zaowocowało później wspaniałą posługą w konfesjonale, nie chciał bowiem aby penitent, jak on kiedyś, odszedł od pustego konfesjonału. Miał ponadto niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania im spokoju sumienia. Zdarzało się, że w Wadowicach, gdzie pełnił swą posługę, już o 4:45, gdy otwierano drzwi kościoła, czekał na niego tłum ludzi, przybyłych z najdalszych okolic. Spowiadał ich, aż do wieczora, zyskując sobie przydomek „męczennika konfesjonału”.

    Ksiądz Jan Vianney, ojciec Rafał Kalinowski, ojciec Pio, przeszli do historii jako niezwykli spowiednicy. Do tych nazwisk, każdy z pewnością mógłby dodać kilka innych: księży i ojców, którzy w sakramencie pokuty „przypinali nam skrzydła”. I choć byli i tacy, którzy ze zmęczenia, zdenerwowania, braku taktu, potrafili nas czasem w sakramencie pokuty dotknąć, urazić, to jednak wszyscy oni wypowiadali na końcu słowa: „I ja odpuszczam tobie grzechy…”, dzięki którym mogliśmy dalej żyć jak dzieci Boże.

    ks.Arkadiusz Nocoń/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 listopada

    Błogosławiona Salomea, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Mechtylda z Hackeborn, dziewica
    ***
    Błogosławiona Salomea

    Salomea była córką księcia małopolskiego z dynastii Piastów – Leszka Białego i Grzymisławy z Rurykowiczów, księżniczki ruskiej. Urodziła się na przełomie 1211/1212 r. Szybko znalazła się w centrum polityki. Mając zaledwie 6 lat została zaręczona z księciem węgierskim Kolomanem (bratem św. Elżbiety Węgierskiej), co miało utrwalić pokój między Polską a Węgrami. Salomea poślubiła wkrótce Kolomana, od początku przyrzekając – za zgodą męża – zachowanie dziewictwa. W roku 1219, w wieku 8 lat, zasiadła z mężem na tronie halickim. Nie ma żadnego potwierdzenia, że była koronowana. Wkrótce potem, po klęsce w bitwie z wojskami księcia nowogrodzkiego Mścisława II Udałego, zostali zmuszeni do rezygnacji z Halicza i udali się na Węgry. W 1241 r. Koloman zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie z Tatarami nad rzeką Sajo.
    Po jego śmierci niedoszła królowa Węgier wróciła do Polski. Bolesław Wstydliwy, jej młodszy brat, okazywał jej wielką serdeczność. Salomea nie chciała jednak pozostać na dworze książęcym, postanowiła bowiem poświęcić się życiu zakonnemu. Miała dość meandrów politycznych, pragnęła spokoju i ciszy. W 1245 r. wstąpiła do ufundowanego przez Bolesława Wstydliwego klasztoru klarysek w Zawichoście koło Sandomierza, gdzie zamieszkała wraz z pierwszymi polskimi klaryskami. Jej obłóczyn dokonał ówczesny prowincjał franciszkanów podczas kapituły w Sandomierzu. Z czasem jednak uświadomiono sobie, jak łatwo klasztor w Zawichoście może stać się łupem najazdów litewskich, ruskich, a zwłaszcza tatarskich.

    Jan Matejko: Błogosławiona Salomea

    Kilkanaście lat później Bolesław Wstydliwy uposażył drugi klasztor sióstr klarysek pod Krakowem, opodal miejscowości Skała, i tam w 1260 r. przeniósł siostry z Salomeą. Klasztor w Zawichoście przejęli franciszkanie. W Skale Salomea spędziła pozostałe lata swego życia. Choć nie była nigdy ksienią, jej troską było zabezpieczenie siostrom utrzymania. By również po jej śmierci klasztor nie cierpiał niedostatku, wyposażyła testamentem kościół klasztorny w kosztowne paramenty i naczynia liturgiczne. Zaopatrzyła również klasztor w odpowiednie książki. Założyła przy klasztorze miasto na prawie niemieckim. W 1268 r. poważnie rozchorowała się. W spisanym testamencie wszystko, co jeszcze miała, przekazała klasztorowi na utrzymanie mniszek. Zastrzegła wszakże, że w razie katastrofy, takiej jak pożar czy wojna, jej majątek może zostać przeznaczony na odbudowę klasztoru lub kościoła. Zmarła w opinii świętości 17 listopada 1268 r. i została pochowana pod kościołem klasztornym na Grodzisku. Przez kolejne pół roku trwał spór, do kogo powinny należeć jej śmiertelne szczątki: klaryski twierdziły, że do nich, bo była ich fundatorką w Polsce i współsiostrą, wśród nich żyła i umarła. Franciszkanie natomiast opierali się na tym, że wolą zmarłej było spocząć w Krakowie, w ich kościele, i że z ich rąk otrzymała habit. Dla tych racji relikwie bł. Salomei przewieziono do Krakowa, gdzie spoczywają do dzisiaj. Przeniesienie relikwii odbyło się bardzo uroczyście, wobec dworu książęcego, z udziałem św. Kingi (żony Bolesława Wstydliwego, czyli bratowej Salomei), a być może także bł. Jolenty, rodzonej siostry Kingi.
    Starania o kanonizację Salomei rozpoczęto zaraz po jej śmierci. Proces trwał długo, franciszkanie nie naciskali, a klaryski były za słabe, by podjąć się tak poważnego i kosztownego procesu kanonicznego. Dopiero w XVII w. na nowo rozpoczęto starania, uwieńczone szczęśliwie dekretem Klemensa X z 17 maja 1672 r., który zezwalał na jej kult.
    W ikonografii atrybutem bł. Salomei jest gwiazda uchodząca z jej ust w chwili śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 listopada

    Błogosławiona Karolina Kózkówna,
    dziewica i męczennica

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana “kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy.
    Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa.
    Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie.
    Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.
    Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków.
    Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny. Pochowano ją początkowo na cmentarzu grzebalnym, ale w 1917 roku bp Wałęga przeniósł jej ciało do grobowca przy parafialnym kościele we wsi Zabawa.
    W trakcie procesu beatyfikacyjnego 6 października 1981 r. przeprowadzono ekshumację i pierwsze rozpoznanie doczesnych szczątków Karoliny; złożono je w sarkofagu w kruchcie kościoła w Zabawie. Rekognicję kanoniczną i przełożenie doczesnych szczątków Karoliny do nowej trumny przeprowadzono w marcu 1987 r., po ogłoszeniu dekretu o męczeństwie służebnicy Bożej.
    10 czerwca 1987 r. w Tarnowie św. Jan Paweł II beatyfikował Karolinę. W czasie Mszy beatyfikacyjnej powiedział: “Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia – to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie”.
    Uroczystym rozpoczęciem kultu bł. Karoliny była translokacja relikwii – przeniesienie trumny z przedsionka kościoła i złożenie jej w sarkofagu pod mensą głównego ołtarza jej parafialnego kościoła.
    Kilka lat temu przy Diecezjalnym Sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie poświęcono kaplicę Męczenników i Ofiar Przemocy, a obecnie trwa budowa Pomnika Ofiar Wypadków Komunikacyjnych, który jest pierwszym etapem powstania Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej.
    Bł. Karolina Kózkówna jest patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM) i Ruchu Czystych Serc.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    18 listopada

    Święty Odo z Cluny, opat

    Święty Odo z Cluny

    Odo (Odon) urodził się ok. roku 878 w Akwitanii (Francja) jako syn rycerza Abbona. Wychowywał się na dworze księcia Wilhelma Akwitańskiego. Kiedy miał 19 lat, został – chociaż nie miał święceń – kanonikiem przy katedrze w Tours dla pobierania części dochodu. Ani stosunki dworskie owych czasów, ani kościelne nie odpowiadały prawemu charakterowi Odona. Służbę bowiem tak świecką, jak i duchowną Odo pojmował jako powołanie Boże, podczas gdy powszechnie traktowano je jako okazję do zdobywania godności, urzędów i dochodów z nimi związanych. Dlatego Odo wstąpił do benedyktynów w Baume. Miał wówczas 30 lat. Wybrał sobie to opactwo celowo, gdyż kwitła w nim karność i obserwancja zakonna.
    Przełożonym opactwa w Baume był wówczas Berno. Upatrzył on sobie Odona na swojego następcę. Tak się też stało w roku 924. Kiedy Odo miał już 46 lat, objął kierownictwo nad opactwami w Baume i w Cluny. Kiedy jednak okazało się niemożliwe prowadzenie dwóch odległych od siebie opactw, zrezygnował z opactwa w Baume, które nie potrzebowało reform, pozostając przełożonym opactwa w Cluny. Najpierw zabrał się do jego rozbudowy. Następnie pomyślał o zabezpieczeniu mnichom utrzymania. Teraz zabrał się do reformy wewnętrznej. Za wzór obrał sobie św. Benedykta z Anianu, którego nazwano “drugim ojcem benedyktynów” dla reform, jakie przeprowadził w zakonie (+ 821).
    Pan Bóg pobłogosławił dziełu. Opactwo zaczęło rosnąć. Coraz liczniej zgłaszali się do niego kandydaci. Przykład pociągnął także inne klasztory, które również zapragnęły reformy. Tak więc w roku 937 już 17 opactw zgłosiło swój akces do reformy kluniackiej – we Francji i we Włoszech. Błogosławieństwem dla opactwa w Cluny było to, że przez szereg lat sprawowali w nich władzę zwolennicy reformy – święci opaci. Dzieło, zapoczątkowane przez Odona, nie tylko się utrzymało, ale niebawem tak się rozpowszechniło, że objęło niemal wszystkie benedyktyńskie ośrodki w liczbie ok. 2 tys.
    Odon przeprowadzał swoje reformy w ścisłym porozumieniu z Rzymem, dokąd udawał się kilka razy. W czasie jednej z takich podróży zmarł w drodze powrotnej w Tours 18 listopada 942 roku w wieku 64 lat. Pochowano go w kościele św. Juliana, w krypcie pod ołtarzem głównym. Kiedy w XVI w. protestanci zajęli wiele miejscowości we Francji, dla bezpieczeństwa przeniesiono relikwie św. Odona do Isle-Jourdain.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Odon z Cluny

    Św. Odon z Cluny

    Opactwo benedyktyńskie w Cluny/fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta.

    Drodzy bracia i siostry,

    po długiej przerwie chciałbym powrócić do prezentacji wielkich Pisarzy Kościoła Wschodu i Zachodu z czasów średniowiecza, albowiem w ich życiu i w ich pismach widzimy niczym w zwierciadle, co to znaczy być chrześcijaninem. Dziś proponuję wam świetlaną postać św. Odona, opata Cluny: sytuuje się ona w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. W owych stuleciach doszło do cudownego pojawienia się i rozmnożenia klasztorów, które rozgałęziwszy się na kontynencie, szerzyły na nim ducha i wrażliwość chrześcijańską. Św. Odon prowadzi nas w szczególności do jednego klasztoru – w Cluny, który w średniowieczu należał do najznakomitszych i najsławniejszych, a i dziś jeszcze jego majestatyczne ruiny są znakiem chwalebnej przeszłości ze względu na intensywne oddanie się ascezie, nauce, a zwłaszcza kultowi Bożemu, spowitemu w dostojeństwo i piękno.

    Odon był drugim opatem Cluny. Urodził się około roku 880, na pograniczu Maine i Touranie we Francji. Ojciec poświęcił go św. biskupowi Marcinowi z Tours, w którego dobroczynnym cieniu i w którego pamięci spędził potem całe życie, kończąc je w pobliżu jego grobu. Wybór konsekracji zakonnej poprzedziło u niego doznanie szczególnego momentu łaski, o którym sam opowiadał jednemu z mnichów, Janowi Włochowi, który został w przyszłości jego biografem. Odon był wtedy w wieku dojrzewania, miał około szesnastu lat, gdy w wigilię Bożego Narodzenia poczuł, że samorzutne płynie z jego ust następująca modlitwa do Dziewicy: „Pani moja, Matko Miłosierdzia, Tyś tej nocy wydała na świat Zbawiciela; bądź łaskawie dla mnie Orędowniczką. Uciekam. się, najlitościwsza, do Twego Syna, któregoś w sposób tak chwalebny i nie­zwykły zrodziła, nakłoń ucha swego miłosierdzia na moje prośby” (Vita sancti Odonis, I,9: PL 133,747). Odtąd za pomocą określenia „Matka Miłosierdzia”, którego młody Odon użył wówczas do Maryi Panny, zwracać się będzie zawsze do Maryi, nazywając Ją także „jedyną nadzieją świata (…), dzięki której otwarte nam zostały bramy raju” (In veneratione S. Mariae Magdalenae: PL 133,721). W owym czasie zetknął się z Reguła św. Benedykta i zaczął przestrzegać jej niektórych nakazów, „nosząc, choć nie był jeszcze mnichem, lekkie brzemię mnisie” (tamże, I,14: PL 133,50). W jednym z kazań Odon wysławiać będzie Benedykta jako „światło, co świeci na ciemnym etapie tego życia” (De sancto Benedicto abbate: PL 133,725) i nazwie go „mistrzem dyscypliny duchowej” (tamże, PL 133,727). Z miłością podkreśli, że pobożność chrześcijańska „z żywą słodyczą wspomina” go, mając świadomość, że Bóg wyniósł go „pośród najwyższych i wybranych Ojców Kościoła świętego” (tamże.: PL 133,722).

    Zafascynowany ideałem benedyktyńskim Odon opuścił Tours i wstąpił jako mnich do opactwa benedyktyńskiego w Baume, by następnie przejść do Cluny, którego w 927 r. został opatem. Z tego ośrodka życia duchowego mógł wywierać wielki wpływ na klasztory kontynentu. Z jego kierownictwa i jego reformy korzystały także we Włoszech liczne klasztory, w tym św. Pawła za Murami. Odon kilka razy odwiedził Rzym, docierając także do Subiaco, Montec Cassino i Salerno. To właśnie w Rzymie zachorował latem 942 r. Czując zbliżający się koniec, ze wszystkich sił pragnął powrócić do swego św. Marcina z Tours, gdzie zmarł w oktawie wspomnienia świętego, 18 listopada 942 roku. Biograf, podkreślając u Odona „cnotę cierpliwości”, wymienia długą listę innych jego cnót, jak pogarda dla świata, gorliwość za dusze, zaangażowanie na rzecz pokoju w Kościele. Wielkim pragnieniem opata Odona była zgoda między królami i książętami, przestrzeganie przykazań, troska o biednych, naprawa młodzieży, szacunek dla starszych (por. Vita sancti Odonis, I,17: PL 133,49). Kochał małą celę, w której mieszkał, „niewidziany przez nikogo i zabiegający o to, by podobać się tylko Bogu” (tamże, I,14: PL 133,49). Nie omieszkał jednak, jako „źródło obfite”, sprawować posługi słowa i przykładu, „płacząc nad ogromem nędzy tego świata” (tamże, I,17: PL 133,51). W jednym tylko mnichu, komentował jego biograf, znajdowały się zgromadzone rozmaite cnoty, występujące w rozproszeniu w innych klasztorach: „Jezus w swojej dobroci, czerpiąc z wielu ogrodów mniszych, tworzył w niewielkim miejscu raj, aby nawodnić z jego źródła serca wiernych” (tamże, I,14: PL 133,49).

    W jednym z fragmentów kazania ku czci Marii z Magdali opat Cluny ujawnia nam, jak pojmował życie monastyczne: „Maryja, która siedząc u stóp Pana, z uwagą słuchała Jego słowa, jest symbolem słodyczy życia kontemplacyjnego, którego smak, im bardziej się go kosztuje, tym bardziej prowadzi dusze do oderwania się od rzeczy widzialnych i wrzawy trosk tego świata” (In ven. S. Mariae Magd., PL 133,717). Rozumienie to Odon potwierdza i rozwija w innych swoich pismach, z których przebija miłość do tego, co wewnętrzne, postrzeganie świata jako rzeczywistości kruchej i tymczasowej, od której należy się wyrwać, stała skłonność do dystansu wobec rzeczy uważanych za źródło niepokoju, wyostrzona wrażliwość na obecność zła w rożnych kategoriach ludzi, wewnętrzne dążenie eschatologiczne. Ta wizja świata może wydać się dość odległa od naszej, jednakże w ujęciu Odona jest ona pojęciem, które dostrzegając kruchość świata, dowartościowuje życie wewnętrzne, otwarte na drugiego, na miłość bliźniego i właśnie w ten sposób odmienia istnienie i otwierają świat na światło Boże.

    Na szczególną uwagę zasługuje „nabożeństwo” do Ciała i Krwi Chrystusa, które Odon, w obliczu powszechnego zaniedbania, nad którym bardzo ubolewał, stale z przekonaniem kultywował. Był bowiem stanowczo przekonany o rzeczywistej obecności, pod postaciami eucharystycznymi, Ciała i Krwi Pańskiej, na mocy „substancjalnej” przemiany chleba i wina. Pisał: „Bóg, Stwórca wszystkiego, wziął chleb, mówiąc, że to Jego Ciało i że ofiaruje je za świat oraz rozlał wino, nazywając je swoją Krwią”; oto „do praw natury należy przemiana zgodnie z rozkazem Stwórcy”; oto zatem „natura odmienia zaraz swój zwykły stan: bezzwłocznie chleb staje się ciałem a wino staje się krwią”; na rozkaz Pana „zmienia się substancja” (Odonis Abb. Cluniac. occupatio, ed. A. Swoboda, Lipsia 1900, str. 121).

    Niestety, odnotowuje nasz opat, ta „przenajświętsza tajemnica Ciała Pańskiego, w której zawiera się całe zbawienie świata” (Collationes, XXVIII: PL 133,572), sprawowana jest niedbale. „Kapłani – ostrzegał – którzy przystępują niegodnie do ołtarza, plamią chleb, to jest Ciało Chrystusa” (tamże, PL 133,572-573). Tylko ten, kto jest duchowo zjednoczony z Chrystusem, może godnie spożywać Jego Ciało eucharystyczne: w przeciwnym razie spożywanie Jego ciała i picie Jego krwi przyniesie nie korzyść, lecz potępienie (por. tamże, XXX, PL 133,575). Wszystko to zachęca nas, byśmy uwierzyli z nową mocą i głębią w prawdę o obecności Pana. Obecność wśród nas Stwórcy, który oddaje się w nasze ręce i przemienia nas, jak przemienia chleb i wino, przemienia tym samym świat.

    Św. Odon był prawdziwym przewodnikiem duchowym zarówno dla mnichów, jak i dla wiernych swoich czasów. W obliczu „szerzenia się przywar” rozpowszechnionych w społeczeństwie, lekarstwem, jakie zdecydowanie proponował, była radykalna przemiana życia, oparta na pokorze, prostocie, dystansie wobec rzeczy ulotnych i przylgnięcie do rzeczy wiecznych (por. Collationes, XXX, PL 133, 613). Mimo realizmu jego diagnozy sytuacji jego czasów, Odon nie popada w pesymizm: „Nie mówimy tego – wyjaśnia – by popchnąć do rozpaczy tych, którzy chcieliby się nawrócić. Miłosierdzie Boże jest zawsze dostępne; czeka na godzinę naszego nawrócenia” (tamże: PL 133,563). I woła: „O niewysłowiona głębio Bożej litości! Bóg ściga winy, ale chroni grzeszników” (tamże: PL 133,592). Opierając się na tym przekonaniu opat Cluny, lubił rozważać miłosierdzie Chrystusa, Zbawiciela, którego sugestywnie nazywał „kochankiem ludzi”: „amator hominum Christus” (tamże, LIII: PL 133,637). Jezus wziął na siebie plagi, które nam się należały – zauważa – by zbawić w ten sposób stworzenie, które jest Jego dziełem i które umiłował (por. tamże: PL 133, 638).

    Jawi się tu rys świętego opata na pierwszy rzut oka niemal ukryty pod rygorem jego surowości reformatora: głęboka dobroć jego duszy. Był surowy, przede wszystkim jednak był dobry, był człowiekiem wielkiej dobroci, która pochodziła z kontaktu z dobrocią Bożą. Odon, jak mówią nam współcześni mu, promieniował wokół siebie radością, którą był przepełniony. Jego biograf zapewnia, że nigdy nie słyszał z ust człowieka „takiej słodyczy słowa” (tamże, I,17: PL 133,31). Zwykł był, wspomina biograf, zapraszać do śpiewu chłopców spotykanych na drodze, aby potem obdarzyć ich niewielkim darem i dodaje: „Jego słowa pełne były wysławiania [Pana], radość jego budziła w naszym sercu wewnętrzną radość” (tamże, II, 5: PL 133,63).W ten sposób energiczny a zarazem sympatyczny średniowieczny opat, pasjonujący się reformą, swym działaniem podsycał w mnichach, jak również w wiernych świeckich swoich czasów, zamiary kroczenia szybkim krokiem na drodze chrześcijańskiej doskonałości.

    Chcemy mieć nadzieję, że jego dobroć, radość, jaka płynie z wiary, w połączeniu z surowością i sprzeciwem wobec przywar świata, poruszą także nasze serca, abyśmy również my mogli znaleźć źródło radości, jaka pochodzi z dobroci Boga.

    wiara.pl/Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 listopada

    Święta Elżbieta Węgierska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Cudotwórca, biskup
      •  Święty Grzegorz z Tours, biskup
    ***
    Święta Elżbieta Węgierska

    Elżbieta urodziła się w 1207 r. w Bratysławie lub na zamku w Sarospatah jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy, siostry św. Jadwigi Śląskiej. Miała zaledwie 4 lata, gdy została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg. Wyszła za niego za mąż zgodnie z zamierzeniem swojego ojca dopiero 10 lat później, w roku 1221, mając 14 lat. Z małżeństwa urodziło się troje dzieci: Herman, Zofia i Gertruda. Po 6 latach, w 1227 r. Ludwik zmarł podczas wyprawy krzyżowej w Brindisi we Włoszech. Tak więc Elżbieta została wdową mając 20 lat.Zgodnie z frankońskim prawem spadkowym, opuściwszy wraz z dziećmi Wartburg, Elżbieta zamieszkała najpierw w pobliskim Eisenach, a następnie w Marburgu, gdzie ufundowała szpital, w którym sama chętnie usługiwała. Oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikami byli franciszkanin Rudiger i norbertanin Konrad z Marburga, słynny kaznodzieja i inkwizytor na Niemcy, mąż bardzo surowy. Prowadził ją drogą niezwykłej pokuty. W 1228 r. Elżbieta złożyła ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki św. Franciszka.

    Święta Elżbieta Węgierska, opiekunka biednych i chorych
    fot. franciszkanie.pl/E. Blair Leighton, Miłosierdzie św. Elżbiety Węgierskiej
    ***

    Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez reszty chorym i biednym. Zmarła w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r. Sława jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły przychodzić pielgrzymki. Konrad z Marburga, korzystając ze swego stanowiska inkwizytora, napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację. Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie. Stwierdzono wówczas ok. 60 niezwykłych wydarzeń. Sprawę poparł także metropolita Moguncji i św. Rajmund z Peñafort. Po 4 latach Grzegorz IX bullą z 27 maja 1235 r. ogłosił uroczyście Elżbietę świętą. Jest patronką elżbietanek (zgromadzenia założonego w Nysie w 1842 r., prowadzącego liczne dzieła w Polsce), elżbietanek cieszyńskich (założonych w XVII w. w Akwizgranie) oraz Franciszkańskiego Zakonu Świeckich; jest także patronką Niemiec i Węgier. Jej imię przyjęło jako swoją nazwę kilka zgromadzeń zakonnych i dzieł katolickich. W ikonografii św. Elżbieta przedstawiana jest w stroju królewskim albo z naręczem róż w fartuchu. Powstała bowiem legenda, że mąż zakazał jej rozdawać ubogim pieniądze i chleb. Gdy pewnego razu przyłapał ją na wynoszeniu bułek w fartuchu i kazał jej pokazać, co niesie, zobaczył róże, mimo że była to zima. Jej atrybutami są także: kilka monet i różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Elżbieta Węgierska

    fot. PCh.24.pl

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 20.10.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym opowiedzieć wam o jednej z najbardziej podziwianych kobiet średniowiecza: jest nią św. Elżbieta Węgierska, nazywana również Elżbietą z Turyngii.

    Urodziła się w 1207 r., lecz co do miejsca opinie historyków są rozbieżne. Jej ojcem był Andrzej II, bogaty i potężny król Węgier, który pragnąc umocnić stosunki polityczne, ożenił się z niemiecką hrabiną Gertrude von Andechs-Meranien (Gertrudą z Meran), siostrą św. Jadwigi, która była żoną księcia śląskiego. Elżbieta spędziła na dworze węgierskim razem z siostrą i trzema braćmi tylko pierwsze cztery lata dzieciństwa. Lubiła zabawę, muzykę i taniec; wiernie odmawiała modlitwy i była wrażliwa na dolę ubogich, których wspierała dobrym słowem bądź czułym gestem.

    Jej szczęśliwe dzieciństwo zostało nagle przerwane, gdy rycerze przybyli z dalekiej Turyngii zabrali ją na dwór w środkowych Niemczech, gdzie miała odtąd zamieszkać. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem, jej ojciec postanowił, że zostanie księżną Turyngii. Landgraf, czyli hrabia tego regionu był jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych władców w Europie początków XIII w., a jego zamek był ośrodkiem świetności i kultury. Bale i chwała tworzyły pozory, za którymi kryły się jednak ambicje książąt feudalnych, często prowadzących ze sobą wojny i wchodzących w konflikt z władzą królewską i cesarską. W tej sytuacji landgraf Herman chętnie przystał na zaręczyny swojego syna Ludwika z węgierską księżniczką. Elżbieta opuściła swoją ojczyznę z bogatym posagiem i wielkim orszakiem, w którego skład wchodziły również jej osobiste służące. Dwie z nich pozostały jej wiernymi przyjaciółkami do końca i to one zostawiły nam cenne informacje o dzieciństwie i życiu świętej.

    Po długiej podróży wszyscy razem dotarli do Eisenach, a potem do twierdzy Wartburg, potężnego zamku górującego nad miastem. Tam odbyły się uroczyste zaręczyny Ludwika i Elżbiety. W następnych latach Ludwik uczył się rycerstwa, a Elżbieta i jej towarzyszki — niemieckiego, francuskiego, łaciny, muzyki, literatury i haftu. Choć decyzja o zaręczynach została podjęta z powodów politycznych, narzeczonych połączyła szczera miłość, oparta na wierze i pragnieniu pełnienia woli Bożej. Po śmierci ojca Ludwik w wieku 18 lat zaczął panować w Turyngii. Elżbieta stała się jednak przedmiotem cichych uwag, ponieważ jej zachowanie odbiegało od stylu przyjętego na dworze. Również uroczystość zaślubin nie była wystawna, a część pieniędzy przeznaczonych na przyjęcie weselne rozdano ubogim. W swojej głębokiej wrażliwości Elżbieta widziała sprzeczności między wyznawaną wiarą i praktyką chrześcijańską. Nie znosiła kompromisów. Pewnego razu, wchodząc do kościoła w święto Wniebowzięcia, zdjęła koronę, położyła ją przed krzyżem i położyła się na ziemi, zasłoniwszy twarz. Kiedy teściowa skarciła ją za ten gest, odpowiedziała: «Jak ja, nędzne stworzenie, mogę chodzić w koronie symbolizującej ziemską godność, kiedy patrzę na mojego Króla Jezusa Chrystusa w koronie cierniowej?» I tak jak odnosiła się do Boga, odnosiła się też do poddanych. W Detti delle quattro ancelle [Opowiadania czterech sług] znajdujemy następujące świadectwo: «Nie spożywała pokarmów, zanim się nie upewniła, że pochodzą z ziem i prawowitych dóbr męża. Nie dotykała dóbr zdobytych w sposób bezprawny i zabiegała o to, by osoby, które doznały przemocy, otrzymały zadośćuczynienie (n. 25 i n. 37). Prawdziwy to wzór do naśladowania dla pełniących funkcje kierownicze: wykonywanie władzy, na każdym poziomie, musi być postrzegane jako służba na rzecz sprawiedliwości i miłości, przy nieustannym dążeniu do wspólnego dobra.

    Elżbieta przykładnie praktykowała miłosierdzie: dawała jeść i pić pukającym do jej drzwi, odziewała ich, spłacała długi, opiekowała się chorymi i grzebała zmarłych. Często wychodziła z zamku ze swoimi sługami, by odwiedzić domy ubogich i zanieść im chleb, mięso, mąkę i inne produkty spożywcze. Sama wręczała im żywność i uważnie sprawdzała stan odzieży i posłań. Doniesiono o tym mężowi, który nie tylko się tą wiadomością nie zmartwił, ale odpowiedział oskarżycielom: «Dopóki nie sprzeda mi zamku, będę z tego zadowolony!» Wiąże się z tym cud chleba zamienionego w róże: kiedy Elżbieta szła drogą z fartuchem pełnym chleba dla ubogich, spotkała małżonka, który ją zapytał, co niesie. Otworzyła wówczas fartuch, a w nim zamiast chleba były piękne róże. Ten symbol miłosierdzia często występuje na wizerunkach św. Elżbiety.

    Jej małżeństwo było bardzo szczęśliwe. Elżbieta pomagała mężowi w doskonaleniu przymiotów na miarę nadprzyrodzoną, on natomiast bronił wielkoduszności żony w stosunku do ubogich i jej praktyk religijnych. Pełen rosnącego podziwu dla wielkiej wiary małżonki, Ludwik, odnosząc się do jej wrażliwości na dolę ubogich, powiedział: «Droga Elżbieto, samego Chrystusa umyłaś, nakarmiłaś i otoczyłaś opieką». Te słowa są wyraźnym świadectwem, że wiara i miłość Boga i bliźniego umacniają życie rodzinne i zacieśniają więź małżeńską.

    Młoda para znalazła wsparcie duchowe u braci mniejszych, którzy od 1222 r. byli w Turyngii coraz liczniejsi. Elżbieta wybrała na swojego kierownika duchowego brata Rüdigera. Gdy usłyszała od niego historię nawrócenia młodego i bogatego kupca Franciszka z Asyżu, jeszcze mocniej się utwierdziła w swojej drodze życia chrześcijańskiego. Od tego momentu bardziej zdecydowanie naśladowała Chrystusa, ubogiego i ukrzyżowanego, obecnego w ubogich. Również kiedy urodziło się jej pierwsze dziecko, a potem dwoje następnych, święta nigdy nie zaniedbała swoich dzieł miłosierdzia. Pomogła również braciom mniejszym w zbudowaniu w Halberstadt klasztoru, którego przełożonym został brat Rüdiger. Kierownikiem duchowym Elżbiety został wówczas Konrad z Marburga.

    Ciężką próbą było rozstanie z mężem pod koniec czerwca 1227 r., kiedy Ludwik IV przyłączył się do krucjaty cesarza Fryderyka II, przypominając małżonce, że należało to do tradycji władców Turyngii. Elżbieta odpowiedziała: «Nie będę cię zatrzymywać. Oddałam Bogu samą siebie, a teraz muszę oddać i ciebie». Oddziały wojska zostały zdziesiątkowane przez febrę, również Ludwik zachorował i umarł w Otranto we wrześniu 1227 r., w wieku 27 lat, zanim zdążył wypłynąć. Wiadomość ta napełniła Elżbietę tak wielkim bólem, że pogrążyła się w samotności, ale później, pokrzepiona modlitwą i podtrzymywana na duchu nadzieją na spotkanie z nim w niebie, znów zaczęła interesować się sprawami księstwa. Czekała ją jednak jeszcze jedna próba: uzurpując sobie prawo do rządzenia Turyngią, jej szwagier ogłosił się prawowitym spadkobiercą Ludwika, a o Elżbiecie powiedział, że jest pobożną kobietą, która nie potrafi rządzić. Młoda wdowa z trojgiem dzieci została wypędzona z zamku Wartburg i udała się na poszukiwanie schronienia. Pozostały z nią tylko dwie służące, które jej towarzyszyły, a troje dzieci powierzyły opiece przyjaciół Ludwika. Wędrując od miejscowości do miejscowości, Elżbieta pracowała, gdzie mogła, opiekowała się chorymi, przędła i szyła. Znosiła swą kalwarię z wielką wiarą, cierpliwością i oddaniem Bogu. W tym czasie krewni, którzy pozostali jej wierni i uważali rządy szwagra za bezprawie, doprowadzili do jej rehabilitacji. Dzięki temu Elżbieta na początku 1228 r. mogła otrzymać odpowiedni dochód, który pozwolił jej zamieszkać w należącym do rodziny zamku w Marburgu, gdzie mieszkał również jej kierownik duchowy brat Konrad. To on opowiedział papieżowi Grzegorzowi IX następujący epizod: «W Wielki Piątek 1228 r. Elżbieta w obecności kilku braci oraz krewnych położyła ręce na ołtarzu w kaplicy swojego miasta Eisenach, gdzie przyjęła braci mniejszych, i wyrzekła się własnej woli oraz wszystkich powabów świata. Chciała wyrzec się także wszelkiej własności, ale odwiodłem ją od tego przez wzgląd na miłość ubogich. Wkrótce potem zbudowała szpital, zgromadziła chorych i chromych i usługiwała przy własnym stole najnędzniejszym i najbardziej zaniedbanym. Gdy za to wszystko ją upomniałem, Elżbieta powiedziała, że ubodzy są dla niej źródłem specjalnej łaski i pokory» (Epistula magistri Conradi, 14-17).

    Stwierdzenie to pozwala nam dostrzec pewne podobieństwo do doświadczenia mistycznego św.Franciszka: Biedaczyna z Asyżu napisał bowiem w swoim testamencie, że gdy posługiwał trędowatym, to, co wcześniej było dla niego gorzkie, zamieniło się w słodycz duszy i ciała (Testamentum, 1-3). Ostatnie trzy lata Elżbieta spędziła w szpitalu, który założyła; usługiwała w nim chorym i czuwała przy konających. Brała zawsze na siebie najniższe posługi i najbardziej nieprzyjemne prace. Moglibyśmy powiedzieć, że była ona kobietą konsekrowaną żyjącą w świecie (soror in saeculo); razem ze swoimi przyjaciółkami, noszącymi szare habity, stworzyła wspólnotę zakonną. Nieprzypadkowo jest patronką Trzeciego Zakonu Regularnego św.Franciszka i Świeckiego Zakonu Franciszkańskiego.

    W listopadzie 1231 r. zaatakowała ją ostra febra. Kiedy wiadomość o jej chorobie się rozeszła, mnóstwo osób przychodziło ją odwiedzić. Po blisko dziesięciu dniach poprosiła o zamknięcie drzwi, by mogła pozostać sama z Bogiem. W nocy 17 listopada spokojnie zasnęła w Panu. Świadectwa o jej świętości były tak liczne i tak przekonujące, że zaledwie cztery lata później papież Grzegorz IX ją kanonizował; w tym samym roku został poświęcony piękny kościół, wzniesiony ku jej czci w Marburgu.

    Drodzy bracia i siostry, postać św. Elżbiety pokazuje, że wiara, przyjaźń z Chrystusem kształtują poczucie sprawiedliwości, równości wszystkich, praw innych, a także rodzą miłość i miłosierdzie. A z tej miłości rodzi się też nadzieja, pewność, że jesteśmy kochani przez Chrystusa i że miłość Chrystusa czeka na nas, daje nam zdolność naśladowania Go i dostrzegania Go w innych. Św. Elżbieta zachęca nas do odkrycia Chrystusa na nowo, do kochania Go, do wiary, by znaleźć prawdziwą sprawiedliwość i miłość, a także radość z tego, że kiedyś będziemy zanurzeni w miłości Bożej, w radości z wiecznego przebywania z Bogiem. Dziękuję.

    do Polaków:

    Witam uczestniczących w tej audiencji pielgrzymów polskich. Dzisiaj w Polsce przypada liturgiczne wspomnienie św. Jana z Kęt — filozofa, teologa na Uniwersytecie Jagiellońskim, patrona archidiecezji krakowskiej. Był pracowity, wytrwały, pobożny. Wyróżniał się duchem miłosierdzia i troską o ubogich. Uczmy się od niego wierności Chrystusowi i Ewangelii. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 12/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 listopada

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska
    Matka Miłosierdzia

    Zobacz także:
      •  Święta Gertruda Wielka, dziewica
      •  Rzymskie bazyliki świętych Apostołów Piotra i Pawła
      •  Święta Agnieszka z Asyżu, dziewica
      •  Święci męczennicy Roch Gonzalez, Alfons Rodriguez i Jan del Castillo
    ***
    Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;
    Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
    Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
    Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
    Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
    (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
    Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
    I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
    Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.

    Adam Mickiewicz Pan Tadeusz, Inwokacja

    Ostra Brama w Wilnie

    Zarówno cudowny obraz, jak i kaplica, w której się mieści, oraz sama Ostra Brama mają bogatą historię, ściśle wiążącą się z historią rozbudowy Wilna. Na przełomie XV i XVI w. postanowiono otoczyć je murem obronnym. Powstało dziewięć bram miejskich, z których jedna (jedyna zachowana do naszych czasów) nosiła nazwę Miednickiej, inaczej Krewskiej. Nieco później przyjęła się inna nazwa bramy – Ostra. Zgodnie z tradycją na bramach obronnych zawieszano święte obrazy. Ostra Brama po obu jej stronach również miała własne obrazy, które po pewnym czasie uległy zniszczeniu. Jednym z tych obrazów był wizerunek Matki Bożej. Z czasem miejsce to stało się miejscem modlitwy do Maryi.
    Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy jest ogromny i niezrównany w swej sile. Sięga drugiej połowy XVII w. i wiąże się z obroną murów miasta. Jednakże wyraźne jego wzmożenie nastąpiło w I połowie XVIII w. Szczególny rozwój czci Matki Miłosierdzia nastąpił po rozbiorach Polski. W 1993 roku modlił się w kaplicy w Ostrej Bramie św. Jan Paweł II. Ofiarował wtedy Matce Bożej Miłosierdzia złotą różę. Kult Matki Bożej Ostrobramskiej jest ciągle żywy i obecny nie tylko na terenie Litwy, ale także w sąsiednich krajach. W Polsce około 30 parafii ma za patronkę Matkę Bożą Ostrobramską.Oryginalny obraz jest namalowany temperą na ośmiu dębowych deskach, jest więc duży. W późniejszych latach obraz został przemalowany farbą olejną; zmieniono także wizerunek Matki Bożej (zamalowano m.in. pukiel włosów wymykający się spod chusty i skrócono palce dłoni). Nie znamy twórcy obrazu. Namalowano go prawdopodobnie w I połowie XVII wieku na wzór obrazu Martina de Vosa – flamandzkiego artysty. Dzisiaj odrzuca się całkowicie wersję o wschodnim pochodzeniu obrazu, który miał przywieźć z wyprawy książę litewski Olgierd w XIV wieku, jak też i to, że Matka Boża ma twarz Barbary Radziwiłłówny.

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska

    Głowę Matki Bożej zdobią dwie korony. Pierwsza pochodzi z końca XVII wieku, w XIX wieku ozdobiona została klejnotami ofiarowanymi jako wota. Druga korona, z połowy XVIII wieku, podtrzymywana jest przez dwa aniołki i ozdobiona sztucznymi kamieniami. 2 lipca 1927 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu złotymi koronami. Dokonał jej arcybiskup metropolita warszawski kard. Aleksander Kakowski w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego.
    Obraz przedstawia pochyloną Madonnę bez Dzieciątka. Głowę otoczoną promienną aureolą Maryja lekko pochyla w lewo, smukłą szyję zdobi szal. Jej twarz jest pociągła, półprzymknięte oczy dodają jej powagi; ręce trzyma skrzyżowane na piersiach.Ostra Brama wiąże się również w istotny sposób z kultem Miłosierdzia Bożego. Obraz Miłosierdzia Bożego został namalowany w Wilnie i wystawiony publicznie właśnie w Ostrej Bramie (26-28 kwietnia 1935 r.). Tu też św. Faustyna miała wizję triumfu obrazu Miłosierdzia Bożego.Bardzo silne są też związki św. Jana Pawła II z Ostrą Bramą:
    “W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy” (6 września 1993 r.); “Niedługo po tym, jak niezbadanym wyrokiem Bożym zostałem wybrany na Stolicę Piotrową, udałem się do litewskiej kaplicy Matki Miłosierdzia w podziemiach Bazyliki Watykańskiej. I tam, u stóp Najświętszej Dziewicy, modliłem się za was wszystkich” (8 września 1993 r.).
    Opiece Matki Miłosierdzia św. Jan Paweł II przypisuje uratowanie z zamachu z 13 maja 1981 r.: “Kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: «Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! (…) Jak mnie (…) do zdrowia powróciłaś cudem!». Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał…” (13 maja 1994 r.).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Matka Najświętsza z Ostrej Bramy

    fot. radio Niepokalanów

    ***

    Być w Wilnie i nie nawiedzić Matki Bożej Ostrobramskiej to tak, jak mijając Częstochowę, nie wstąpić na Jasną Górę. Zresztą, warto dodać, że w okresie międzywojennym były to najpopularniejsze miejsca pielgrzymkowe Rzeczypospolitej.

    Nie wiemy, kto namalował łaskami słynący wizerunek, pochodzący z XVI w. Niektórzy przypisują jego autorstwo krakowskiemu artyście Łukaszowi, inni zaś nieznanemu twórcy ze szkoły włoskiej. Namalowany został techniką temperową na podkładzie klejowo-kredowym na dębowych deskach o wymiarach 200×165 cm. Do dzisiaj Ostra Brama przyciąga rzesze pątników i turystów. A przede wszystkim Polaków.

    Dziewięć bram

    Miasto, którego według legendy, założycielem był Giedymin, dziadek Jagiełły i Witolda, można zwiedzać bez końca. Spotykają się tutaj kultury różnych narodów, różne wyznania, co niewątpliwie wpływa na jego niezapomniany urok. Jednym z charakterystycznych zabytków miasta nad Wilią jest Ostra Brama.

    Wilno słynęło niegdyś z ok. 30 wizerunków maryjnych. Do dzisiaj na całym świecie znane jest przede wszystkim z kultu ostrobramskiej Matki Bożej Miłosierdzia. Z dziewięciu bram miejskich, które na początku XVI w. stanowiły integralną część muru obronnego miasta, do dzisiaj pozostała tylko ta jedna. Reprezentacyjną, tutaj bowiem witano przybywających do miasta oficjalnych gości, położoną od południowo-wschodniej strony przy trakcie do Miednik i Krewa, bramę nazywano początkowo Trocką. Z czasem zyskała miano „ostrej”, prawdopodobnie od mocno zwężającego się tutaj obszaru miasta. Zgodnie ze średniowiecznym zwyczajem, tuż nad bramami, zamieszczano święte obrazy, by chroniły mieszkańców miasta przed kataklizmami.

    Początkowo w ostrobramskim portalu, stanowiąc harmonijną całość, widniały dwa wizerunki: Jezusa Chrystusa i Matki Bożej. Ponieważ były nieosłonięte, pod wpływem warunków atmosferycznych – niszczały. Pierwotny obraz Madonny nie jest więc znany. Zastąpił go nowy, zachowany do czasów współczesnych.

    Madonna o przymrużonych oczach

    Obraz Matki Bożej umieszczony jest na wykonanym przez wileńskiego złotnika Ignacego Skinderskiego antepedium z 1799 r.

    Madonna o przymrużonych oczach, zatopionych w kontemplacji, jest bez Dzieciątka. Okryta jest złotą błyszczącą sukienką.

    Głowa ukoronowana dwiema nałożonymi na siebie koronami pochylona jest nieco w prawo, a ręce skrzyżowane na piersiach. Głowę Dziewicy otacza złocista aureola z promieni i gwiazd. Teologicznie wizerunek nawiązuje do apokaliptycznej wizji zwycięskiej Niewiasty. Na dole obrazu znajduje się duży, srebrny półksiężyc – wotum umieszczone w 1849 r. – chyba najbardziej charakterystyczny element wizerunku.

    Kult Matki Bożej zaczął rozwijać się szczególnie po 1622 r., kiedy to w pobliżu Ostrej Bramy osiedlili się karmelici. Oni to zapoczątkowali wspólne odmawianie modlitw zakonnych przed obrazem i przejęli opiekę nad ostrobramskim wizerunkiem. Pod bramę przychodzili też mieszkańcy Wilna, przybywali pątnicy, wierząc, że Ostrobramska Pani jest skuteczną orędowniczką w niebie. Ta wiara przetrwała przez wiele stuleci.

    W okresie zaborów, szczególnie w okresie powstania styczniowego, pod kaplicą organizowano patriotyczne manifestacje. To właśnie do Ostrobramskiej Pani w 1919 r. zmierzał pochód uczonych, dostojników państwowych i kościelnych, a także młodzieży, by podziękować Madonnie za możliwość otwarcia Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.

    Wielkim przeżyciem religijnym i patriotycznym rangi państwowej stała się koronacja wizerunku papieskimi koronami, która odbyła się w wileńskiej katedrze 2 lipca 1927 r. i otrzymała, decyzją papieża Piusa XI, tytuł Królowej Korony Polskiej. W uroczystościach wzięli udział najwyżsi dostojnicy z marszałkiem Józefem Piłsudskim i prezydentem Ignacym Mościckim na czele.

    Wiele lat później kolejne pokolenia wiernych podczas wojny modliły się za wstawiennictwem Maryi o wyzwolenie spod okupacji niemieckiej i sowieckiej.

    Po włączeniu Wilna do Związku Radzieckiego, mimo ostrych restrykcji i zakazów ze strony władz komunistycznych, sanktuarium funkcjonowało.

    Do dziś na bramie widnieje łaciński napis: „Mater Misericordiae – sub Tuum praesidium confugimus!” (Matko Miłosierdzia – pod Twoją obronę uciekamy się).

    Kaplica

    Ci, którzy pragną odnaleźć spokój, by w ciszy powierzyć troski Maryi, winni skierować swe kroki do niewielkiej, sklepionej trzema łukami Kaplicy Ostrobramskiej. Prowadzi do niej boczne wejście w murze kościoła św. Teresy, wzniesionego w XVII w. Aby dostać się do kaplicy, trzeba pokonać długie wyślizgane schody. Pokolenia pielgrzymów przychodziły bowiem do Maryi na kolanach, by wypraszać łaski dla siebie i swoich bliskich lub dziękując pozostawiali wota. Do dzisiaj jej ściany zdobią medaliony, ryngrafy, tabliczki, korale… Wśród nich jest wotum marszałka Józefa Piłsudskiego – plakietka z napisem: „Dziękuję Ci Matko za Wilno”. Do Ostrej Bramy pielgrzymował Jan Paweł II, który ofiarował Maryi złotą różę. Będąc w Wilnie w 1993 r. papież wspominał: „W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy”.

    Na sklepieniach kaplicy znajdują się stiukowe płaskorzeźby przedstawiające Gwiazdę Betlejemską, Arkę Noego i Arkę Przymierza. Przy ołtarzu wznoszą się cztery kolumny, a między nimi umieszczono posągi św. Joachima i św. Anny – rodziców Najświętszej Maryi Panny.

    Kaplicę trawiło kilka pożarów, jednak najgroźniejszy, z 1715 r., zniszczył ją całkowicie. Cudowny obraz udało się wynieść do kościoła św. Teresy. W kolejnych latach kaplica powiększała się o zakrystię i galerię dla modlących się wiernych. Kiedy w 1799 r. władze cesarskie rozpoczęły burzenie miejskich murów i wszystkich bram w Wilnie, ale Ostrą Bramę pozostawiono nietkniętą.

    W 1829 r. wzniesiono nową, w stylu późno klasycystycznym kaplicę oraz dobudowano piętrową galerię z murowanymi schodami. W takim kształcie istnieje do dzisiaj.

    „…I w Ostrej świecisz Bramie!…”

    Kiedy stoi się pod wileńską bramą, zadzierając nieco głowę do góry, by spojrzeć na cudowny wizerunek Madonny, modlitewne słowa Mickiewiczowskiej inwokacji: „Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy / I w Ostrej świecisz Bramie!…” same cisną się na usta, i to nie tylko wybitnym humanistom. Ba, nie trzeba być także historykiem z wykształcenia, by zrozumieć, że niezależnie od wiatru historii, podziałów geopolitycznych, sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia zachowuje status jednego z symboli Rzeczypospolitej.

    Małgorzata Szewczyk/wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Wspomnienie Matki Bożej Ostrobramskiej.

    Jej kult trwa już od XVII wieku

    Wspomnienie Matki Bożej Ostrobramskiej. Jej kult trwa już od XVII wieku

    fot. Cezary Wojtkowski / depositphotos.com

    ***

    16 listopada Kościół wspomina Matkę Bożą Ostrobramską. W Wilnie, gdzie znajduje się Jej obraz, rozpoczyna się ośmiodniowy odpust Opieki Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia. Codziennie do Matki Bożej Ostrobramskiej przybywają liczne pielgrzymki.

    Historia obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej powstał w latach 1620-30. Został zawieszony w bramie zwanej Miednicką (prowadzącej w kierunku na Miedniki, Oszmianę i dalej do Mińska) lub Ostrą, od części południowego przedmieścia o nazwie Ostry Koniec.

    Początkowo wizerunek Matki Boskiej wisiał w małej niszy po wewnętrznej stronie bramy, natomiast po zewnętrznej umieszczono wizerunek Zbawiciela Świata (Salvator mundi), był więc integralną częścią dyptyku, mającego teologiczny sens: Maryja jest Bramą niebios, przez którą prowadzi droga do Chrystusa i zbawienia. Obraz Zbawiciela jest obecnie przechowywany w Muzeum Dziedzictwa Sakralnego w Wilnie.

    Kult Matki Bożej rozpoczął się wraz z przybyciem do Wilna w połowie XVII w. karmelitów bosych, którzy przy Ostrej Bramie zbudowali swój klasztor i konsekrowali kościół (1654) pod wezwaniem św. Teresy z Avila, hiszpańskiej mistyczki. Obraz wiszący w bramie przyciągał uwagę zakonników, zaczęli odprawiać przy nim nabożeństwa, zachęcając wiernych do uczestnictwa.

    W 1671 r. staraniem karmelity ojca Karola od Ducha Świętego zbudowano na bramie dla obrazu specjalną drewnianą kaplicę. Z tym rokiem wiąże się pierwszy cud odnotowany w kronikach klasztornych: „Trafiło się R.P. 1671 r. , którego był Obraz do pierwszej wprowadzony Kaplicy, że mało lat dwie mające dziecie, z drugiego piątra niejakim przypadkiem, na samego dołu kamienny pawiment tak wielkim upadło szwankiem, że je nieżywe z ziemi podjęto”. Za cudowne przywrócenie życia dziecku rodzice ofiarowali votum. Od tego czasu kult zaczął się intensywnie rozwijać.

    Ciągłe wojny a także pożary miasta sprawiały, że wierni zaczęli gromadzić się u stóp Pani Ostrobramskiej prosząc o ratunek. W czasie jednego z pożarów spłonęła także drewniana kaplica, ale obraz cudownie ocalał. W 1713 r. postawiono kaplicę murowaną. Początkowo wierni mogli się modlić tylko stojąc na ulicy, gdyż wejście do kaplicy było od strony ogrodów klasztornych. Dopiero pod koniec XVIII wieku wybudowano wewnętrzne schody dla pątników.

    Od 1773 r. kiedy papież Klemens XIV nadał kaplicy miano publicznej zaczęto organizować dziękczynne nabożeństwa zwane „Opiekami”, które stały się główną uroczystością ostrobramską obchodzoną z oktawą do dnia dzisiejszego. W 1853 r. tak opisał święto „Opiek” Władysław Syrokomla: „Przez osiem dni kościół i ulica przepełnione są ludem, wieczorna litania bez względu na przykrą pogodę roku liczy co dzień po kilka tysięcy modlących się. (…) Nieszpory odbywają się w kościele. Po ich zakończeniu, kapłan celebrujący, zwykle biskup wileński, pontyfikalnie ubrany wchodzi do Ostrobramskiej kaplicy. Artyści co przedniejsi, jakich Wilno posiada, wykonują litanię przy towarzyszeniu orkiestry miejscowej.” Warto zaznaczyć, że związany z miastem kompozytor – Stanisław Moniuszko skomponował w latach 1843-1855 cztery „Litanie Ostrobramskie” na chór i orkiestrę.

    W XIX w. gospodarze sanktuarium – karmelici – musieli opuścić klasztor (1844 r.) w ramach represji po powstaniu listopadowym. Kościół i kaplica trafiły pod opiekę duchownych diecezjalnych. Dopiero prawie wiek później, w 1931 r., w odrodzonej Polsce karmelici powrócili do Wilna. Odnowiono kaplicę, wykonując dębową boazerię i dodając artystyczny fryz z wezwaniami Litanii loretańskiej.

    Kult Maryi w wizerunku ostrobramskim najbardziej rozpowszechnił Adam Mickiewicz pisząc w Inwokacji: „Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz bramie”. Obraz rozświetlony wieczorami rzeczywiście „świeci” z daleka w bramie zamykającej ul. Ostrobramską (lit. Aušros Vartų). Przed tym obrazem modlił się Mickiewicz przed opuszczeniem Wilna na zawsze. W ciągu wieków pielgrzymowali do tronu Maryi książęta i królowie, znani pisarze, poeci, politycy i biskupi. „Księga kapłanów odprawiających Msze święte w kaplicy Ostrobramskiej” odnotowuje, że 22 listopada 1933 r. (zapewne podczas oktawy odpustowej) Eucharystię w kaplicy odprawił bł. Stefan Wyszyński, wtedy profesor Seminarium Duchownego we Włocławku. Ikona ostrobramska jest otaczana czcią także przez wyznawców prawosławia.

    W 1935 r. przed uroczystością zakończenia Jubileuszu Odkupienia Świata (w pierwszą niedzielę po Wielkanocy) wystawiono tu po raz pierwszy publicznie obraz Jezusa Miłosiernego „Jezu, ufam Tobie”, namalowany według wskazówek św. siostry Faustyny przez malarza Eugeniusza Kazimirowskiego.

    Po wybuchu wojny, 26 marca 1942 roku Niemcy uwięzili karmelitów w więzieniu na Łukiszkach, a następnie skierowano ich do obozu pracy w Szałtupiu. Po wyzwoleniu Wilna przez Armię Czerwoną zakonnicy musieli wyjechać do Polski. W czasach powojennego komunizmu, gdy wiele kościołów na Litwie zamykano i przeznaczano na magazyny, urzędy czy muzea, kaplica Ostrobramska była cały czas czynna.

    Kaplica Ostrobramska

    Dwuczęściowa fasada kaplicy z trójkątnym frontonem ozdobionym Okiem Opatrzności – symbolem Bożej opieki – była ozdobiona początkowo napisem po polsku: „Matko Miłosierdzia. Pod Twoją obronę uciekamy się”. Po upadku powstania styczniowego w 1865 r. gubernator wileński Michaił Murawjew kazał usunąć polski napis i zastąpić go łacińskim: Mater Misericordiae. Sub tuum presidium confugimus ”. W 1933 r. przywrócono napis po polsku, po II wojnie powrócono znowu do języka Kościoła powszechnego – łaciny.

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej

    Obraz został namalowany temperą z uzupełnieniami olejnymi przez nieznanego malarza na 8 deskach o grubości 2 cm. Wielkość obrazu to 2 metry na 162 cm. Głowę Maryi okoloną promienistym nimbem i kręgiem gwiazd zdobią dwie korony: barokowa (koniec XVII w.) i rokokowa (połowa XVIII w.) unoszona przez aniołki.

    Maryja jest przedstawiona jako Najświętsza Dziewica w momencie Zwiastowania, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, chyląca pokornie głowę. Taką interpretację uzasadniają też rzeźby stojące z boku między kolumnami, przedstawiające rodziców Maryi: św. Joachima i św. Anną. Według innej interpretacji obraz przedstawia brzemienną Maryję, o czym miałyby świadczyć szeroko rozłożone poły płaszcza i dwie korony: jedna dla Niej, a druga dla Dzieciątka. Z kolei poeta Władysław Syrokomla uważał, że dwie korony wskazują na Maryję jako Królową Polski i Wielką Księżną Litewską.

    U podnóża Madonny znajduje się posrebrzany półksiężyc z napisem: „Dzięki Tobie składam Matko Boska za wysłuchanie próśb moich, a proszę Cię Matko Miłosierdzia zachowaj mnie nadal w łasce i opiece Swojej Przenajświętszej W.I.J. 1849 roku”.

    W okresie międzywojennym obraz ukoronowano nowymi koronami poświęconymi przez papieża Piusa XI. Uroczystej koronacji 2 lipca 1927 r. dokonał abp metropolita warszawski Aleksander Kakowski w obecności kard. Augusta Hlonda i 28 biskupów; obecni byli prezydent I. Mościcki i marszałek J. Piłsudski. W kaplicy, wśród tysięcy wotów znajduje się srebrna tabliczka od Marszałka z napisem „Dziękuję Ci Matko za Wilno”. Papież Pius XI, starając się uchronić oba narody od wzajemnej wrogości, nie zgodził się, by przy koronacji obrazu ostrobramskiego nadano mu tytuł „Królowej Polski”. Los poświęconych przez papieża koron jest nieznany. Prawdopodobniej na początku II wojny światowej zostały ukryte, jednak do dzisiaj ich nie odnaleziono.

    Na sukience Maryi wykute zostały motywy z kwiatów, wśród których znawcy rozpoznali co najmniej dziesięć gatunków roślin. Obfitość roślinności nawiązuje do średniowiecznej symboliki i przedstawia Maryję jako hortus conclusus – „ogród zamknięty”, wspomniany w Pieśni nad Pieśniami (4,12).

    Wota wdzięczności

    Już w XVIII w. wotów było tyle, że karmelici bosi w 1799 r. mogli przeznaczyć 51 z nich na posrebrzenie i pozłocenie blachy zdobiącej frontową część ołtarza (antepedium). W 1810 r. na wykonanie naczyń liturgicznych przeznaczono aż 100 starych, osiemnastowiecznych wotów. Papież Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki w 1993 r. na Litwę ofiarował jako wotum złotą różę i piuskę (przechowywane w skarbcu). Współcześnie wota zawieszane są także przed wejściem do kaplicy w specjalnych gablotach.

    Wilno, w którym czci doznają dwa obrazy: Matki Bożej Miłosierdzia i Jezusa Miłosiernego, nazywane jest często „miastem Miłosierdzia”.

    Deon.plźródło: KAI / tk

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wilno – Ostrobramska Matka Miłosierdzia

    „Wieczorem, kiedy tylko jedna lampka płonie przed obrazem, a w mieście cicho i z dala słychać turkot oddalonych powozów, … jest jakiś urok tajemniczy, który na widok kaplicy przejmuje, nawet najmniej usposobionych na przyjęcie religijnych wrażeń. Tu można najlepiej wówczas się modlić: i zdaje się, że ten obraz wznoszący się ponad miastem, z złożonymi rękami błagający za nas Boga, poda modlitwę wyżej i uprosi jej skutek.”

    Józef Ignacy Kraszewski

    Sanktuarium

    W stolicy Litwy – Wilnie, od pięciu wieków Matka Boża odbiera cześć w jedynym bodaj na świecie „sanktuarium na ulicy”. Jego ściany tworzą, z jednej strony boczna ściana kościoła św. Teresy od Jezusa, z drugiej rząd domów i kamienic. Sklepieniem jest niebieski firmament z wędrującymi białymi obłokami w dzień i miriadami gwiazd migocących nocą. W kaplicy „zawieszonej” nad miejską bramą błyszczy srebrzystozłotym blaskiem pokaźnych rozmiarów wizerunek zamyślonej Maryi z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Brama, wraz z całym ciągiem murów obronnych i pozostałymi bramami sięga czasów króla Aleksandra Jagiellończyka, który w 1503 r. kazał nimi opasać miasto. Każda brama otrzymała swoją nazwę i jakiegoś patrona. Na bramie Miednickiej, która z czasem przybrała nazwę Ostrej Bramy – po litewsku Ausros Vartai Brama Zaranna, Brama Jutrzenki – umieszczono obraz Matki Bożej, który pod wpływem warunków atmosferycznych uległ zniszczeniu. Obecny wizerunek pochodzi z XVII w., i jest według znawców tematu dziełem artysty krakowskiego Łukasza Porębskiego, a nawiązuje w swojej formie do włoskich Madonn renesansowych. W 1626 r. tuż przy Ostrej Bramie osiedlili się karmelici bosi, otaczając obraz szczególną czcią. Wybudowali klasztor i kościół p.w. św. Teresy z Avila. Następnie zbudowali kaplicę nad Ostrą Bramą i tam umieścili obraz, nad którym władze miasta zleciły im opiekę. „Kiedy kaplicę ukończono, zgotowano bardzo uroczystą procesję, aby wspomniany Wizerunek umieścić na Bramie. Sami Wojewodowie, Kasztelanowie, Wodzowie i różni Senatorowie najpierw na własnych rękach donieśli Go bramy, następnie wyciągnięty na górę na linach, został umieszczony na miejscu…” (Kronika klasztoru karmelitów bosych w Wilnie). Od tej pory kult zaczął się rozprzestrzeniać na całe Wielkie Księstwo Litewskie i Rzeczypospolitą. Wtedy też nałożono na obraz sukienki srebrno-złote za sprawą wilnian i bpa Aleksandra Sapiehy.

    Ulica prowadząca przez Ostrą Bramę była ruchliwą arterią. Umieszczenie tam czczonego obrazu nadawało ulicy szczególny charakter – ulica stawała się miejscem modlitwy, dla przechodniów, którzy zatrzymywali się tu na modlitewne westchnienie do Matki zadzierając głowy do góry, niejednokrotnie też przyklękając. Modlili się tu Adam Mickiewicz – o czym świadczy inwokacja do „Pana Tadeusza” (...Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie…) i wspomnienie przyjaciela Antoniego Odyńca, opisującego wyjazd filaretów na wygnanie: „Adam słuchał Mszy św. na galerii, klęcząc z twarzą ukrytą w dłoniach. Twarz potem była blada, ale najzupełniej spokojna. Wracając, tonem pedagoga mówił do nas idących razem o obowiązku człowieka poddania się wyrokom Opatrzności, która nigdy nie opuszcza nikogo, kto w niej z wiarą ufność położy”, modlili J.J. Kraszewski, J. Słowacki, Wł. Syrokomla i św. Rafał Kalinowski, kiedy wyruszał na syberyjską tułaczkę. Opieka Maryi niejednokrotnie uchroniła wierny lud i miasto od wielu klęsk, nieszczęść, pożarów i dziejowych zawieruch. Toteż już w 1735 r. zaczęto w listopadzie obchodzić święto Opieki N.M.P. – Matki Miłosierdzia, Pani Ostrobramskiej.

    W latach 1829-30 odnowiono kaplicę, odbudowano zniszczoną galerię ze schodkami, a na kaplicy umieszczono napis z mosiężnych liter: MATKO MIŁOSIERDZIA, POD TWOJĄ OBRONĘ UCIEKAMY SIĘ. Na skutek represji popowstaniowych w 1884 r. carat skasował karmelitów bosych, a opiekę nad rozwijającym się prężnie sanktuarium przejęło duchowieństwo diecezjalne. Po odzyskaniu niepodległości rozpoczęto starania o koronację cudownego obrazu. Zajął się tym osobiście arcybiskup wileński Romuald Jałbrzykowski. Uroczystość ta odbyła się 2 lipca 1927 r., a koronatorem podwójnych (!) koron dla Maryi był Aleksander kard. Kakowski (korony są ze złoconego srebra, jedna barokowa dla Królowej Niebios, druga rokokowa dla Królowej Polski). Wśród licznych oficjeli i gości byli: prezydent Ignacy Mościcki i marszałek Józef Piłsudski. Za Bożym zrządzeniem w tym miejscu omodlonym przez wiernych wzywających pomocy Matki Miłosierdzia, po raz pierwszy wystawiono do publicznej czci obraz Pana Jezusa Miłosiernego namalowany pod dyktando św. s. Faustyny Kowalskiej przez wileńskiego artystę Eugeniusza Kazimirowskiego w roku 1935. Karmelici bosi wrócili w 1936 r. do sanktuarium swej Matki, ale tylko na krótko, bo wojna i czasy komunizmu znowu zgotowały rozłąkę. Po II wojnie światowej wielu Polaków musiało się rozstać ze swoją Panią i Królową. Jednak kult Matki Bożej Ostrobramskiej przetrwał w ich sercach. Zmuszeni do opuszczenia Wilna zabierali ze sobą Jej wizerunki i tak zaczęły powstawać inne ośrodki kultu Matki Miłosierdzia w Polsce (Białystok, Skarżysko-Kamienna, Wrocław) i na całym świecie.

    Wizerunek ten szczególną czcią otaczał Jan Paweł II. Pragnienie jego życia spełniło się 4 września 1993 r. Będąc w Ostrej Bramie mógł przewodniczyć modlitwie różańcowej. Powiedział wtedy: „Sanktuarium Ostrej Bramy od wielu stuleci jest celem licznych pielgrzymów, którzy przybywają tu każdego dnia, aby powierzyć Matce Miłosierdzia radości i troski swego życia. Świątynia ta stała się zatem uprzywilejowanym miejscem spotkania z Matką Chrystusa i matką Kościoła. Chrześcijanie z Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy, Rosji i innych krajów przybywają tutaj, by przed obliczem Matki Bożej dzielić się nawzajem, niczym bracia i siostry, tą samą wiarą, wspólną nadzieją i jedną miłością… Dziękuję Ci Matko Ostrobramska, że jesteś Matką Miłosierdzia.

    Obraz

    Artysta Łukasz Porębski w stworzonym przez siebie dziele zawarł równocześnie wiele znanych z Ewangelii rysów Maryi. Namalowany na dwóch deskach dębowych wizerunek Maryi ma wymiary 165×200 cm. Madonna bez Dzieciątka, z lekko pochyloną głową i rękami skrzyżowanymi na piersiach, to przede wszystkim Maryja ze Zwiastowania; z uwagą słuchająca słów Posłańca z Nieba; z pokorą skłaniająca głowę przed Bożym orędziem; czułym gestem dłoni przyjmująca Słowo, które pod Jej sercem staje się ciałem. Jest jakby wierną ilustracją do Hymnu z Jutrzni Bożego Narodzenia:

    W nietknięte łono Świętej Panny zstąpiła z Nieba pełnia łaski
    A Ona odtąd dźwiga w sobie nie znaną jeszcze tajemnicę.
    Dziewicze serce już się stało Świątynią Boga Najwyższego
    I Ta co męża nie poznała poczęła słowem przyzwolenia.

    Jest również zwycięską Niewiastą z apokaliptycznej wizji św. Jana: „obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (J 12, 1b) oraz Ozdobą kwitnącego Karmelu i Królową z psalmów, która „obleczona w złotogłów stoi po prawicy Króla”.

    Od wielu lat na nowo odradza się ruch pielgrzymkowy do Ostrej Bramy, i słychać wołanie: Maryjo Ostrobramska! Matko Miłosierdzia królująca w Ostrej Bramie, nie przestań od teraz aż do ostatniej godziny życia mego z dobrocią serca Twego spoglądać na mnie z wysokości Tronu Twego w niebie. Nawiedź mnie w godzinę śmierci w towarzystwie świętego Anioła Stróża oraz świętego Patrona mego, abym otrzymał (-a) łaskę przebłagania Boskiego Oblicza Syna Twego, którego tak często ciężkimi grzechami moimi obrażałem(-am). Święta Maryjo, Matko Boża! Matko Miłosierdzia, módl się za mną teraz i w godzinę śmierci mojej. Amen. A miłosierna Matka Boga spoglądająca w dół na proszących Ją o wstawiennictwo, stale nosi w sercu wszystkie ludzkie niedole i wielkodusznie pragnie im zaradzić.

    o. Paweł Ferko OCD/Karmel.pl

    _________________________________________________________________________________

    Dlaczego Matka Boża Ostrobramska przedstawiona jest bez Jezusa?

    OSTRA BRAMA

    fot. Cezary Wojtkowski | Shutterstock

    ***

    Może dziś powierzenie Matce Ostrobramskiej spraw rozgrywających się na terenach, które jej przed wiekami oddano pod opiekę, byłoby aktem nie tylko dziecięcego zaufania, ale i roztropności?

    Obraz, przed którym modlą się Litwini, Białorusini, Ukraińcy i Polacy, lśni srebrem w wileńskim ołtarzu. Szlachetna suknia Maryi – w antepedium wykonanym w 1799 r. przez wileńskiego złotnika Ignacego Skinderskiego – ukrywa słynący łaskami wizerunek Matki Jezusa, malowidło nieznanego autora. Ostra Brama jest od wieków symbolem spotykania się narodów – mimo granic, różnic i okupacyjnych zapędów Rosjan.

    Obraz Matki Bożej w bramie miasta

    W źródłach historycznych pierwsza wzmianka o Ostrej Bramie pochodzi z 1514 r. Była jedną z pięciu bram miasta z basztą obronną, na której zawisł obraz Matki Bożej. Jako jedyna przetrwała historyczne zawieruchy. Z rozbudowaną fasadą, w której wzniesiono kaplicę – najpierw drewnianą, potem murowaną – i przeniesiono słynący łaskami obraz, stoi do dziś.

    Kroniki podają, że to król Aleksander Jagiellończyk rozkazał otoczyć Wilno murem, gdyż miastu zagrażały ciągłe najazdy tatarskie i rosnąca w siłę Moskwa. Obraz Matki Bożej zawieszony w bramie miał chronić miasto przed wrogami. Przez długi czas był miejscem modlitwy pod gołym niebem.

    Maryja Ostrobramska bez Jezusa

    Dzięki konserwatorom sztuki i znawcom malowideł sakralnych wiemy, że obraz Matki Bożej Miłosierdzia pochodzi z XVI w. Został namalowany techniką temperową, na dębowych deskach o wymiarach 200×165 cm, pokrytych najpierw klejowo-kredowym podkładem, a potem farbą olejną.

    Na obrazie Maryja pochyla głowę lekko w prawo. Jej głowę otacza złocista aureola z promieni i gwiazd. Na dole obrazu znajduje się duży, srebrny półksiężyc. Jest to wotum umieszczone w 1849 r., i dziś najbardziej charakterystyczny element obrazu.

    Na półksiężycu widnieje też napis: „Dzięki Tobie składam Matko Boska za wysłuchanie próśb moich, a proszę Cię Matko Miłosierdzia zachowaj mnie nadal w łasce i opiece Swojej Przenajświętszej W.I.J 1849 roku”.

    Ręce, którymi Maryja zwykle obejmuje małego Jezusa, ma złożone do modlitwy. Znawcy mówią, że modli się za nas, a jej puste ręce, bez Jezusa, symbolizują oddanie naszym sprawom i intencjom, które do niej zanosimy.

    Tu, w Ostrej Bramie, jest cała dla nas. Sprawy opieki nad Maleństwem odłożyła na chwilę na bok, skupia się nad problemami dzieci, które powierzył jej Bóg.

    Matka, która wszystko rozumie

    Jednym z pierwszych cudów za wstawiennictwem Maryi z Ostrej Bramy było uzdrowienie dziecka, które wypadło z drugiego piętra. Po wypadku oddane pod opiekę Maryi zostało całkowicie uzdrowione i nie miało powikłań zdarzenia. Przez wieki cudów było bardzo wiele. Do wstawiennictwa w swojej sprawie przyznaje się sam Adam Mickiewicz w Inwokacji zamieszczonej na początku Pana Tadeusza.

    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
    (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
    Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
    I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
    Iść za wrócone życie podziękować Bogu).

    Liczne cuda sprawiły, że wokół obrazu zaczęto wieszać wota dziękczynne. Srebrne i złote serca, tabliczki, ręce i nogi z drogich kruszców, wspomniany już półksiężyc. Przez wieki ściany kaplicy ostrobramskiej ozdobiło ponad 14 tys. wotów. Przez wzgląd na to, że ich liczba wciąż rośnie, precjoza zostają systematycznie przenoszone do skarbca, który jest otwierany dla zwiedzających tylko z racji wyjątkowych okazji.

    Matka Ostrobramska, Jan Paweł II i współczesne rany

    „W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy” – mówił 6 września 1993 r. Jan Paweł II. „Niedługo po tym, jak niezbadanym wyrokiem Bożym zostałem wybrany na Stolicę Piotrową, udałem się do litewskiej kaplicy Matki Miłosierdzia w podziemiach Bazyliki Watykańskiej. I tam, u stóp Najświętszej Dziewicy, modliłem się za was wszystkich…” – dodał.

    4 września 1993 r., w czasie modlitwy różańcowej odmawianej w Ostrej Bramie przypominał, po polsku, litewsku i po białorusku: „Chrześcijanie z Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy i innych krajów przybywają tutaj, by przed obliczem Matki Bożej dzielić się nawzajem, niczym bracia i siostry, tą samą wiarą, wspólną nadzieją, jedną miłością”.

    Może i dziś, powierzenie Matce Ostrobramskiej spraw rozgrywających się na terenach, które jej przed wiekami oddano pod opiekę, byłoby aktem nie tylko dziecięcego zaufania, ale i roztropności? Może warto, aby „chrześcijanie z Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy” jednym głosem wołali do Matki Bożej Miłosierdzia?

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Matka Boża Ostrobramska bez srebrnej szaty

    fot. Roman Niedźwiecki

    ***

    Pielgrzymi odwiedzający Kaplicę Ostrobramską do 18 lutego 2020 roku mogli zobaczyć obraz Matki Miłosierdzia bez srebrnej, złoconej sukienki, która zwykle go osłania i koron, informuje portal zw.lt.

    Według informacji umieszczonej pod obrazem, tzw. sukienka jest obecnie odnawiana, a na swoje miejsce powróci już 18 lutego. Najbliższy tydzień jest więc niepowtarzalną okazją by zobaczyć w całości otaczany czcią wizerunek.

    fot. Roman Niedźwiecki

    ***

    Przypomnijmy, że od listopada 2019 r. trwa renowacja Kaplicy Ostrobramskiej. Po jej zakończeniu Cudowny obraz Matki Bożej Miłosierdzia będzie umieszczony za specjalnym szkłem ochronnym, które będzie chroniło obraz przed aktami wandalizmu. Szkło będzie antyrefleksyjne, chroniące przed promieniowaniem UV, i antystatyczne – łatwe do czyszczenia, nieprzyciągające kurzu, odporne na zarysowania, bezbarwne. Podczas renowacji zostanie odtworzona część byłej zakrystii w kaplicy (czwarta arkada). Wewnątrz tej murowanej arkady zostanie zainstalowana winda dla osób niepełnosprawnych.

    Dostać się do windy będzie można przez obecne wejście z ul. Ostrobramskiej, od strony wewnętrznej. Wewnątrz kaplicy zostanie dokonana rekonstrukcja pozostałej części podłogi z czarnego marmuru. W czasie remontu zostaną odnowione parapety, fragmenty okiennic drewnianych, dębowa powierzchnia lakierowana, metalowe okiennice zostaną oczyszczone i przygotowane do malowania. Zostaną także odświeżone ramy okien, będą pokryte powłoką antykorozyjną, a następnie pomalowane. Potłuczone szkło będzie wymienione, uszczelnienie zaś ulepszone. Mechanizmy zamykania i otwierania okien zostaną naprawione. Po pracach konserwacyjnych ani kolor fasady, ani wnętrza kaplicy, ani dekoracja ścian wewnętrznych nie ulegną zmianie.

    O pochodzeniu obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej krążą różne historie. Przez niektórych uznawany był za bardzo starą, bizantyjską ikonę, którą w 1363 r. na Litwę miał sprowadzić wielki książę Olgierd. Legenda stała się nawet w XIX w. pretekstem dla Rosjan do prób odebrania katolikom cudownego obrazu. Na szczęście w obawie przed zamieszkami odstąpili od tego zamiaru. Autor ikony nie jest znany. Może nim być krakowski artysta Łukasz, który podobny wizerunek namalował w 1624 r. dla kościoła Bożego Ciała w Krakowie. Prawdopodobnie inspiracją jego dzieł by obraz flamandzkiego malarza Martina de Vosa, namalowany ok. 1580 w dwóch wersjach graficznych, różniących się układem rąk.

    Według legendy, Matka Boska ma rysy Barbary Radziwiłłówny. Królowa nie mogła mieć dziecka i aby nie ranić jej uczuć nie przedstawiono Maryi wraz Dzieciątkiem. Gest złożonych na piersi rąk staje się wymownym znakiem Zwiastowania. Zdaje się mówić: „Oto ja Służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”.

    Obraz o wymiarach 200 na 160 cm został namalowany na ośmiu deskach dębowych. Farbę nałożono na cienką warstwę gruntu kredowego, co jest typowe dla północnoeuropejskiej tradycji malarskiej. Specjaliści twierdzą, że charakter wykonania wskazuje, iż powstał on w Wilnie.

    „Obraz zawiera w sobie wiele znaczeń. W wizerunku Maryi można zobaczyć Dziewicę, słuchającą zwiastowania anielskiego, także Matkę Miłosierdzia, tulącą do serca grzeszników. Wykute w metalu słońce, gwiazdy i półksiężyc są atrybutami Niepokalanie Poczętej, oznaczającymi bezmiar łask Bożych. Wzbogacony symboliką wykutych elementów obraz przypomina typ wyobrażeń Maryi nazywany z łaciny „Tota pulchra” („Cała piękna” z Pieśni nad Pieśniami 4,7). Najświętsza Dziewica Maryja jest tu przedstawiona jako początek nowego stworzenia, usprawiedliwionego jedynie dzięki łasce oraz jako najwyższy ideał chrześcijański. Z motywem Niepokalanie Poczętej wiążą się postacie Jej rodziców – św. Joachima i św. Anny”.

    Początkowo wizerunek Najświętszej Maryi Panny wisiał w Wilnie w niewielkiej niszy po wewnętrznej stronie Ostrej Bramy, zaś po zewnętrznej stronie znajdował się obraz Zbawiciela. Oba malowidła były własnością miasta. Obraz nie znajdował się w kaplicy, nie był również w żaden szczególny sposób ozdobiony, by podkreślić jego rangę

    Około 1671 r. wizerunek Matki Miłosiernej został zasłonięty srebrną, pozłoconą sukienką. Srebrzysty półksiężyc z wygrawerowanym napisem: „Dzięki Tobie składam Matko Boska za wysłuchanie próśb moich i proszę Cię, Matko Miłosierdzia, zachowaj mnie w łasce”, znajdującym się w dolnej części obrazu, jest wotum z 1849 r. Głowę Matki Bożej zdobią dwie korony (nałożona jedna na drugą). Są one ze złoconego srebra. Jedna barokowa dla Królowej Niebios, druga rokokowa dla Królowej Polski. Pierwsza pochodzi z końca XVII w., w XIX w. ozdobiona została klejnotami ofiarowanymi jako wota. Druga korona, z połowy XVIII w., podtrzymywana jest przez dwa aniołki i udekorowana sztucznymi kamieniami.

    2 lipca 1927 r. odbyła się uroczysta koronacja słynącego cudami wizerunku Matki Bożej Ostrobramskiej. Dokonał jej arcybiskup metropolita warszawski kard. Aleksander Kakowski w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego, prymasa Augusta Hlonda, marszałka Józefa Piłsudskiego, ministrów, biskupów i wiernych. Do koronacji użyto nowych, sporządzonych ze złota, koron. Niestety, zaginęły one w czasie II wojny światowej.

    Czuły uśmiech Królowej Aniołów pozostał od wieków te sam… I trwa Jej „niech mi się stanie”…

    Kresy24.pl za zw.lt/franciszkanie.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Pani z Ostrej Bramy

     Adobe Stock

    ***

    Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem…
    (Adam Mickiewicz)

    Któż z nas nie zna słów z Inwokacji do „Pana Tadeusza”! Któż z nas nie zna historii o cudownym uzdrowieniu Adama Mickiewicza przez Maryję! 16 listopada przypada święto Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej, zwanej prosto, od serca – Matką Miłosierdzia.

    Dlaczego „Ostra” brama?

    Historycy specjalizujący się w średniowiecznych zwyczajach wspominają o umieszczaniu we wnękach wież bramnych, nad bramą, świętych obrazów. Wilno miało pięć (później dziewięć) bram miejskich. Wśród nich była Brama Miednicka (od drogi prowadzącej do Miednik), nazywana Ostrą, od nazwy południowego przedmieścia „Ostry Koniec”. Stąd przyjęło się, że cudami słynący obraz Maryi jest z Ostrej Bramy, a nie z Bramy Miednickiej.
    Na bramie pierwotnie znajdował się napis w języku polskim: „Matko Miłosierdzia, pod Twoją obronę uciekamy się”, jednak w 1867 r., z polecenia Rosjan, zamieniono go na napis w języku łacińskim. Po odzyskaniu Wilna przez Polskę pierwotny napis przywrócono, jednak po 1946 r. ponownie go usunięto, zastępując łacińskim.

    Miłosierdzie w Ostrej Bramie

    Ostra Brama wiąże się w istotny sposób z kultem Miłosierdzia Bożego nie tylko dzięki wizerunkowi Matki Miłosierdzia. Znany obraz Jezusa Miłosiernego został namalowany w Wilnie przez Eugeniusza Kazimirowskiego i wystawiony publicznie właśnie w Ostrej Bramie w dniach 26-28 kwietnia1935 r. To tutaj św. Faustyna miała wizję triumfu Miłosierdzia Bożego.
    Nie znamy twórcy obrazu Panny Świętej. Matka Miłosierdzia pochyla głowę w prawo, Jej smukłą szyję zdobi szal. Twarz Maryi jest poważna, półprzymknięte oczy dodają Jej powagi, ręce trzyma skrzyżowane na piersiach. Nieodłącznie przedstawiana jest z półksiężycem – w dolnej części obrazu. Srebrzysty półksiężyc z wygrawerowanym napisem: „Dzięki Tobie składam, Matko Boska, za wysłuchanie próśb moich i proszę Cię, Matko Miłosierdzia, zachowaj mnie w łasce” jest wotum z 1849 r. Wota rozmaitych kształtów pokrywają ściany całej niewielkiej kaplicy.
    Nie każdy wie, że jest to jeden z nielicznych obrazów Matki Bożej z dwiema koronami (nałożonymi jedna na drugą). Korony są ze złoconego srebra: jedna barokowa dla Królowej Niebios, druga rokokowa dla Królowej Polski.
    Do kaplicy prowadzą schody, które pielgrzymi często pokonują na kolanach. Marszałek Polski Józef Piłsudski był wielkim czcicielem Pani z Ostrej Bramy, wizerunek Maryi Ostrobramskiej miał nad swoim łóżkiem. Po zajęciu Wilna marszałek na kolanach przeszedł długie schody wiodące do cudownej kaplicy. Papież Pius XI był świadkiem, jak Piłsudski modlił się żarliwie przed cudownym Obrazem i dał do poświęcenia dwa obrazki przedstawiające Matkę Miłosierdzia, aby je zawiesić nad łóżkami jego córek. Kiedy marszałek umarł, do trumny włożono mu sygnet z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej.

    Cuda

    Co roku w listopadzie w Ostrej Bramie wierni i pielgrzymi odmawiają tzw. Godzinki Ostrobramskie ku czci Najświętszej Maryi Panny. Ich treścią są m.in. cuda i łaski, jakich Matka Miłosierdzia nie szczędziła w ciągu wieków swoim czcicielom.
    W 1715 r. pożar strawił drewnianą kaplicę. Cudowny obraz wyniósł z pożaru młody zakonnik. Było to cudowne zdarzenie, gdyż zwykle obraz niosło czterech mężczyzn.
    13 marca 1744 r. Józef Porzecki, czerpiąc wodę ze studni, nagle przechylił się i wpadł do niej, ale wpadając, zawołał: „Najświętsza Panno Ostrobramska, ratuj!”. Został cudem „zatrzymany” w połowie studni i wyszedł z niej bez niczyjej pomocy.

    Kamienie mówić będą

    Warto wspomnieć, że Stanisław Moniuszko darzył osobistym kultem Matuchnę Wileńską i napisał aż cztery „litanie Ostrobramskie”. Kompozytor przyjechał do Wilna dzięki damie swego serca Aleksandrze Mullerównie. Ślub z ukochaną i wymiana obrączek miały miejsce przed cudownym obrazem Matki Bożej.
    W Polsce około 30 parafii ma za patronkę Matkę Bożą Ostrobramską. W Augustowie przy przystani jest ciekawy pomnik ze śrubą okrętu. Tkwi w nim kamień, który został tak wydrążony przez wodę, że przypomina wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej.

    Uzdrowienia Maryjne

    Trudno sobie dziś wyobrazić literaturę polską bez Adama Mickiewicza. Matka z Ostrej Bramy nie uzdrowiła go jednak z grypy czy innej choroby wieku dziecięcego, jak się powszechnie sądzi. Wynajęta niania, trzymając chłopca na ręku, wychyliła się z okna wysokiego budynku, a ten wypadł jej z rąk na bruk. Wskutek upadku z wysoka chłopczyk stracił przytomność i mimo zabiegów lekarza nie odzyskiwał świadomości. Wszyscy stracili nadzieję na powrót do zdrowia malca, jednak zrozpaczona matka ofiarowała życie syna Najświętszej Maryi Pannie. Wówczas nastąpił cud: Adaś nie tylko odzyskał przytomność, ale również zdrowie.
    Również sługa Boży Jan Paweł II przypisywał Maryi uratowanie z zamachu 13 maja 1981 r. Papież powiedział 13 maja 1994 r.: „Kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety Adama Mickiewicza: «Panno święta…». Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał…”.

    Monika Hyla/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________

    Historia obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej

     Adobe Stock

    ***

    Dziś w Kościele obchodzimy wspomnienie Matki Bożej Ostrobramskiej. Od 13 listopada trwa w Wilnie ośmiodniowy odpust Opieki Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia. Do tronu Tej, „co w Ostrej świeci bramie” przybywają pielgrzymi na codzienne Msze święte sprawowane w intencjach poszczególnych stanów i grup zawodowych, organizowane są też Eucharystie w różnych językach. Odpust zakończy się w niedzielę 21 listopada.

    Historia obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej powstał w latach 1620-30. Został zawieszony w bramie zwanej Miednicką (prowadzącej w kierunku na Miedniki, Oszmianę i dalej do Mińska) lub Ostrą, od części południowego przedmieścia o nazwie Ostry Koniec.

    Początkowo wizerunek Matki Boskiej wisiał w małej niszy po wewnętrznej stronie bramy, natomiast po zewnętrznej umieszczono wizerunek Zbawiciela Świata (Salvator mundi), był więc integralną częścią dyptyku, mającego teologiczny sens: Maryja jest Bramą niebios, przez którą prowadzi droga do Chrystusa i zbawienia. Obraz Zbawiciela jest obecnie przechowywany w Muzeum Dziedzictwa Sakralnego w Wilnie.

    Kult Matki Bożej rozpoczął się wraz z przybyciem do Wilna w połowie XVII w. karmelitów bosych, którzy przy Ostrej Bramie zbudowali swój klasztor i konsekrowali kościół (1654) pod wezwaniem św. Teresy z Avila, hiszpańskiej mistyczki. Obraz wiszący w bramie przyciągał uwagę zakonników, zaczęli odprawiać przy nim nabożeństwa, zachęcając wiernych do uczestnictwa.

    W 1671 r. staraniem karmelity ojca Karola od Ducha Świętego zbudowano na bramie dla obrazu specjalną drewnianą kaplicę. Z tym rokiem wiąże się pierwszy cud odnotowany w kronikach klasztornych: „Trafiło się R.P. 1671 r. , którego był Obraz do pierwszej wprowadzony Kaplicy, że mało lat dwie mające dziecie, z drugiego piątra niejakim przypadkiem, na samego dołu kamienny pawiment tak wielkim upadło szwankiem, że je nieżywe z ziemi podjęto”. Za cudowne przywrócenie życia dziecku rodzice ofiarowali votum. Od tego czasu kult zaczął się intensywnie rozwijać.

    Ciągłe wojny a także pożary miasta sprawiały, że wierni zaczęli gromadzić się u stóp Pani Ostrobramskiej prosząc o ratunek. W czasie jednego z pożarów spłonęła także drewniana kaplica, ale obraz cudownie ocalał. W 1713 r. postawiono kaplicę murowaną. Początkowo wierni mogli się modlić tylko stojąc na ulicy, gdyż wejście do kaplicy było od strony ogrodów klasztornych. Dopiero pod koniec XVIII wieku wybudowano wewnętrzne schody dla pątników.

    Od 1773 r. kiedy papież Klemens XIV nadał kaplicy miano publicznej zaczęto organizować dziękczynne nabożeństwa zwane „Opiekami”, które stały się główną uroczystością ostrobramską obchodzoną z oktawą do dnia dzisiejszego. W 1853 r. tak opisał święto „Opiek” Władysław Syrokomla: „Przez osiem dni kościół i ulica przepełnione są ludem, wieczorna litania bez względu na przykrą pogodę roku liczy co dzień po kilka tysięcy modlących się. (…) Nieszpory odbywają się w kościele. Po ich zakończeniu, kapłan celebrujący, zwykle biskup wileński, pontyfikalnie ubrany wchodzi do Ostrobramskiej kaplicy. Artyści co przedniejsi, jakich Wilno posiada, wykonują litanię przy towarzyszeniu orkiestry miejscowej.” Warto zaznaczyć, że związany z miastem kompozytor – Stanisław Moniuszko skomponował w latach 1843-1855 cztery „Litanie Ostrobramskie” na chór i orkiestrę.

    W XIX w. gospodarze sanktuarium – karmelici – musieli opuścić klasztor (1844 r.) w ramach represji po powstaniu listopadowym. Kościół i kaplica trafiły pod opiekę duchownych diecezjalnych. Dopiero prawie wiek później, w 1931 r., w odrodzonej Polsce karmelici powrócili do Wilna. Odnowiono kaplicę, wykonując dębową boazerię i dodając artystyczny fryz z wezwaniami Litanii loretańskiej.

    Kult Maryi w wizerunku ostrobramskim najbardziej rozpowszechnił Adam Mickiewicz pisząc w Inwokacji: „Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz bramie”. Obraz rozświetlony wieczorami rzeczywiście „świeci” z daleka w bramie zamykającej ul. Ostrobramską (lit. Aušros Vartų). Przed tym obrazem modlił się Mickiewicz przed opuszczeniem Wilna na zawsze. W ciągu wieków pielgrzymowali do tronu Maryi książęta i królowie, znani pisarze, poeci, politycy i biskupi. „Księga kapłanów odprawiających Msze święte w kaplicy Ostrobramskiej” odnotowuje, że 22 listopada 1933 r. (zapewne podczas oktawy odpustowej) Eucharystię w kaplicy odprawił bł. Stefan Wyszyński, wtedy profesor Seminarium Duchownego we Włocławku. Ikona ostrobramska jest otaczana czcią także przez wyznawców prawosławia.

    W 1935 r. przed uroczystością zakończenia Jubileuszu Odkupienia Świata (w pierwszą niedzielę po Wielkanocy) wystawiono tu po raz pierwszy publicznie obraz Jezusa Miłosiernego „Jezu, ufam Tobie”, namalowany według wskazówek św. siostry Faustyny przez malarza Eugeniusza Kazimirowskiego.

    Po wybuchu wojny, 26 marca 1942 roku Niemcy uwięzili karmelitów w więzieniu na Łukiszkach, a następnie skierowano ich do obozu pracy w Szałtupiu. Po wyzwoleniu Wilna przez Armię Czerwoną zakonnicy musieli wyjechać do Polski. W czasach powojennego komunizmu, gdy wiele kościołów na Litwie zamykano i przeznaczano na magazyny, urzędy czy muzea, kaplica Ostrobramska była cały czas czynna.

    Kaplica Ostrobramska

    Dwuczęściowa fasada kaplicy z trójkątnym frontonem ozdobionym Okiem Opatrzności – symbolem Bożej opieki – była ozdobiona początkowo napisem po polsku: „Matko Miłosierdzia. Pod Twoją obronę uciekamy się”. Po upadku powstania styczniowego w 1865 r. gubernator wileński Michaił Murawjew kazał usunąć polski napis i zastąpić go łacińskim: Mater Misericordiae. Sub tuum presidium confugimus ”. W 1933 r. przywrócono napis po polsku, po II wojnie powrócono znowu do języka Kościoła powszechnego – łaciny.

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej

    Obraz został namalowany temperą z uzupełniniami olejnymi przez nieznanego malarza na 8 deskach o grubości 2 cm. Wielkość obrazu to 2 metry na 162 cm. Głowę Maryi okoloną promienistym nimbem i kręgiem gwiazd zdobią dwie korony: barokowa (koniec XVII w.) i rokokowa (poł. XVIII w.) unoszona przez aniołki.

    Maryja jest przedstawiona jako Najświętsza Dziewica w momencie Zwiastowania, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, chyląca pokornie głowę. Taką interpretację uzasadniają też rzeźby stojące z boku między kolumnami, przedstawiające rodziców Maryi: św. Joachima i św. Anną. Według innej interpretacji obraz przedstawia brzemienną Maryję, o czym miałyby świadczyć szeroko rozłożone poły płaszcza i dwie korony: jedna dla Niej, a druga dla Dzieciątka. Z kolei poeta Władysław Syrokomla uważał, że dwie korony wskazują na Maryję jako Królową Polski i Wielką Księżną Litewską.

    U podnóża Madonny znajduje się posrebrzany półksiężyc z napisem: „Dzięki Tobie składam Matko Boska za wysłuchanie próśb moich, a proszę Cię Matko Miłosierdzia zachowaj mnie nadal w łasce i opiece Swojej Przenajświętszej W.I.J. 1849 roku”.

    W okresie międzywojennym obraz ukoronowano nowymi koronami poświęconymi przez papieża Piusa XI. Uroczystej koronacji 2 lipca 1927 r. dokonał abp metropolita warszawski Aleksander Kakowski w obecności kard. Augusta Hlonda i 28 biskupów; obecni byli prezydent I. Mościcki i marszałek J. Piłsudski. W kaplicy, wśród tysięcy wotów znajduje się srebrna tabliczka od Marszałka z napisem „Dziękuję Ci Matko za Wilno”. Papież Pius XI, starając się uchronić oba narody od wzajemnej wrogości, nie zgodził się, by przy koronacji obrazu ostrobramskiego nadano mu tytuł „Królowej Polski”. Los poświęconych przez papieża koron jest nieznany. Prawdopodobniej na początku II wojny światowej zostały ukryte, jednak do dzisiaj ich nie odnaleziono.

    Na sukience Maryi wykute zostały motywy z kwiatów, wśród których znawcy rozpoznali co najmniej dziesięć gatunków roślin. Obfitość roślinności nawiązuje do średniowiecznej symboliki i przedstawia Maryję jako hortus conclusus – „ogród zamknięty”, wspomniany w Pieśni nad Pieśniami (4,12).

    Wota wdzięczności

    Już w XVIII w. wotów było tyle, że karmelici bosi w 1799 r. mogli przeznaczyć 51 z nich na posrebrzenie i pozłocenie blachy zdobiącej frontową część ołtarza (antepedium). W 1810 r. na wykonanie naczyń liturgicznych przeznaczono aż 100 starych, osiemnastowiecznych wotów. Papież Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki w 1993 r. na Litwę ofiarował jako wotum złotą różę i piuskę (przechowywane w skarbcu). Współcześnie wota zawieszane są także przed wejściem do kaplicy w specjalnych gablotach.

    Wilno, w którym czci doznają dwa obrazy: Matki Bożej Miłosierdzia i Jezusa Miłosiernego, nazywane jest często „miastem Miłosierdzia”.

    Wilno/Kai/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy w Wilnie sięga drugiej połowy XVII wieku

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej

    Obraz Matki Bożej Ostrobramskiej/fot. Karolina Pęlaka

    ***

    Kościół 16 listopada wspomina Najświętszą Maryję Pannę Ostrobramską. Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy sięga drugiej połowy XVII w. i wiąże się z obroną murów Wilna. W 1993 r. w kaplicy modlił się św. Jan Paweł II i ofiarował Maryi złotą różę. W 2018 r. przybył tam papież Franciszek podczas swojej pielgrzymki na Litwę.

    W tym roku mija 250 lat, odkąd papież Klemens XVI zezwolił na publiczne odprawianie nabożeństw w kaplicy Matki Bożej w Ostrej Bramie w Wilnie i 195 lat od umieszczenia na jej frontonie napisu: “Matko Miłosierdzia – pod Twoją obronę uciekamy się”.

    “Chrześcijanie z Litwy, Polski, Białorusi, Ukrainy i z innych krajów przybywają tutaj, by przed obliczem Matki Bożej dzielić się nawzajem, niczym bracia i siostry, tą samą wiarą, wspólną nadzieją, jedną miłością” – powiedział papież Jan Paweł II – 4 września 1993 r. w czasie modlitwy w kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie.

    “Lata mijają, reżimy mijają, lecz nad wileńską Ostrą Bramą stale czuwa nad swoim ludem Maryja, Matka Miłosierdzia, jako znak niezawodnej nadziei i pociechy” – powiedział papież Franciszek w przemówieniu wygłoszonym z okna kaplicy 22 września 2018 r.

    Przypomniał, że w 1799 r. mury zostały zniszczone w całości i pozostała tylko Brama. Zwrócił uwagę, że “już wówczas był w niej umieszczony obraz Dziewicy Miłosierdzia, Świętej Matki Boga, która zawsze jest gotowa nas ratować, przyjść nam z pomocą”.

    Pierwsze informacje o bramie, w której obecnie jest kaplica Matki Miłosierdzia, pochodzą z 1514 r. Nazywano ją wówczas miednicką. Nazwa łacińska “Porta Acialis”, czyli po polsku “Ostra Brama”, po raz pierwszy została użyta w źródłach z 1594 r.

    Na początku wizerunek Matki Boskiej wisiał w małej niszy po wewnętrznej stronie bramy, symetrycznie z umieszczonym na zewnątrz obrazem Zbawiciela Świata. W 1668 r. władze miasta powierzyły go opiece karmelitów, a w roku 1671, staraniem ojca Karola od Ducha Świętego, zbudowano dla obrazu drewnianą kaplicę. Po tym jak w 1702 r. Wilno zajęli Szwedzi, zakazano publicznej czci obrazu.

    W miejsce drewnianej kapliczki, która spłonęła w 1711 r., w latach 1712-1715 postawiono murowaną. W latach 1789-1799 zbudowano według projektu Pietra di Rossi galerię i wewnętrzne schody dla pątników, a w 1829 r. nadano kaplicy cechy późnego klasycyzmu. W 1844 r. trafiła ona pod opiekę duchownych diecezjalnych.

    Umieszczony w kaplicy wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej powstał ok. 1620-1630 r. i był wzorowany na pracach holenderskiego artysty Martina de Vosa. Obraz został namalowany na ośmiu deskach dębowych. Farbę nałożono na cienką warstwę gruntu kredowego, co jest typowe dla północnoeuropejskiej tradycji malarskiej.

    Wizerunek przedstawia Najświętszą Pannę z lekko pochyloną głową, w aureoli dwunastu gwiazd i wielu promieni. Maryja ma przymknięte oczy, skrzyżowane na piersiach delikatne dłonie, smukłą postać okoloną półksiężycem. Jest to nawiązanie do biblijnego zwiastowania anielskiego, a wykute w metalu słońce, gwiazdy i półksiężyc oznaczają łaski Boże.

    Obraz został pokryty srebrnymi pozłacanymi blachami. Pierwsze trzy pochodzą z lat 1670-1690 i kryją głowę oraz ramiona Maryi. Następne datowane są na lata 1695-1700 i zakrywają gors Matki Bożej. Ostatnie powstały nie później niż na początku lat trzydziestych XVIII w. i pokrywają dół wizerunku.

    Maryja ukoronowana jest dwiema koronami. Dolna – miedziana i pozłacana, powstała ok. roku 1700. Górna wykonana została ok. roku 1750 z pozłacanego srebra i ozdobiona oczkami z kolorowego szkła.

    Papież Pius XI ukoronował wizerunek nowymi złotymi koronami. Uroczystość odbyła 2 lipca 1927 r. z udziałem metropolity warszawskiego kard. Aleksandra Kakowskiego, prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego.

    Papieskie korony były wiernymi kopiami starych koron, wykonanymi ze złota ofiarowanego na ten cel przez wiernych. Pius XI, starając się uchronić oba narody przed wzajemną wrogości, nie zgodził się, by przy koronacji obrazu ostrobramskiego nadano mu tytuł Królowej Polski. Nadano mu więc tytuł Matki Miłosierdzia.

    Najstarsze wotum, ofiarowane w 1671 r., zniszczył pożar w Wilnie. Była to tabliczka, na której przedstawiono uratowanie zmarłego dziecka. Według spisu z lat 1884-1927 w ciągu czterdziestu czterech lat złożono 2539 wotów. Najwięcej ich ofiarowano w czasach niepokojów i wojen (1903-1906 i 1911-1914).

    Pierwsze uroczystości ku czci Matki Boskiej Ostrobramskiej odbyły się po pożarze Wilna 18 maja 1706 r. Od 1735 r. zaczęto obchodzić w listopadzie święto Opieki Matki Najświętszej. Przenoszono wtedy wizerunek do pobliskiego kościoła św. Teresy, a dla uświetnienia uroczystości zapraszano biskupów, sławnych kaznodziejów i alumnów z seminariów duchownych. Oświetlano i dekorowano kościół, bramę i całą uliczkę.

    W 1773 r. papież Klemens XVI zezwolił na publiczne odprawianie w kaplicy nabożeństw. W 1828 r. na jej frontonie umieszczono napis: “Matko Miłosierdzia – pod Twoją obronę uciekamy się”. Wskutek nakazu władz zaborczych nadano mu formę łacińską “Mater Misericordiae – sub Tuum praesidium confugimus!”.

    Papież Jan Paweł II w encyklice “Dives in misericordia” (“Bogaty w miłosierdziu”) z 30 listopada 1980 r. zwrócił uwagę, że “Maryja jest Tą, która w sposób szczególny i wyjątkowy — jak nikt inny — doświadczyła miłosierdzia, a równocześnie też w sposób wyjątkowy okupiła swój udział w objawieniu się miłosierdzia Bożego ofiarą serca. Ofiara ta jest ściśle związana z krzyżem Jej Syna, u którego stóp wypadło Jej stanąć na Kalwarii”.

    Zaznaczył, że Maryja “najpełniej zna tajemnicę Bożego miłosierdzia”, ponieważ “wie, ile ono kosztowało i wie, jak wielkie ono jest. W tym znaczeniu nazywamy Ją również Matką miłosierdzia — Matką Bożą miłosierdzia lub Matką Bożego miłosierdzia”.

    Mozaika przedstawiająca Ostrobramską Matkę Miłosierdzia jest również w podziemiach bazyliki św. Piotra w Watykanie w kaplicy Litewskiej. (PAP)

    Magdalena Gronek/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________________________________

    Święta Małgorzata Szkocka

    Święta Małgorzata Szkocka
    Małgorzata urodziła się w 1046 roku na Węgrzech jako córka angielskiego księcia Edwarda Wygnańca (a wnuczka króla Anglii Edmunda Żelaznobokiego) i księżniczki węgierskiej Agaty (Algili) Bułgarskiej (której ojcem był prawdopodobnie król węgierski św. Stefan I, a bratem św. Emeryk). Pierwszych kilkanaście lat spędziła poza swoją ojczyzną – na Węgrzech; jej rodzina znajdowała się wówczas na wygnaniu ze względu na duńskie rządy w Anglii. W roku 1057 Małgorzata z ojcem powróciła do Anglii, kiedy królem tego kraju został jej kuzyn, św. Edward Wyznawca. Na jego dworze pozostała do roku 1066, do jego śmierci. Po bitwie pod Hustings w 1066 r., w wyniku której władca Normanów Wilhelm Zdobywca zasiadł na tronie Anglii, Małgorzata musiała wraz z matką i rodzeństwem ponownie uciekać z kraju. Statek, którym płynęli, rozbił się u wybrzeży Szkocji (zwanej wówczas Albą), której władca zaofiarował uciekinierom gościnę. Miejsce, gdzie statek dobił do brzegu, do dziś nosi nazwę St Margaret’s Hope, czyli “Nadzieja świętej Małgorzaty” (w pobliżu jest jeszcze jedna pamiątka – skała zwana “kamieniem świętej Małgorzaty”, gdzie miała odpoczywać po trudach drogi).
    W 1070 r. Małgorzata poślubiła króla Szkotów, Malcolma III, zwanego później Canmore (co znaczy dosłownie Duża Głowa). Dała mu 6 synów i 2 córki. Od tej pory jej życie toczyło się na dwóch zamkach: w Edynburgu i Dunfermline. Bardzo sumiennie wypełniała obowiązki żony i matki. Osobiście zajmowała się wychowywaniem dzieci, mimo zwyczaju oddawania dzieci królewskich na wychowanie osobom postronnym.
    Malcolm był niepiśmiennym poganinem. Żona modliła się o jego nawrócenie, uczyła go modlitwy, pokazywała, jak czynić miłosierdzie ubogim. Pomagał jej w tym znany uczony, bł. Lanfranck. Dzięki zaangażowaniu Małgorzaty przeprowadzono kilka reform kościelnych i zwołano synod, na którym uporządkowano przepisy związane z Wielkim Postem, Komunią świętą wielkanocną i prawem małżeńskim. Małgorzata była także troskliwą promotorką oświaty i kultury oraz fundatorką kościołów i opactw, m.in. sprowadziła benedyktynów do kościoła w Dunfermline, gdzie brała ślub. Jej także zawdzięczamy odbudowę słynnego opactwa na wyspie – Iona Abbey, które w 563 roku założyć miał święty Kolumban, a w którym do grobów składano kolejnych szkockich monarchów, a także władców Francji, Norwegii czy Islandii. Królowa Małgorzata dbała o rozwój całego narodu. Sama zaś wiodła życie bardzo skromne i umartwione. Troszczyła się o ubogich, pokrzywdzonych i więźniów (podobno z własnych środków płaciła zobowiązania dłużników, aby ich uratować od uwięzienia). Nigdy nie zasiadała do posiłku, jeśli wcześniej nie nakarmiła dziewięciu sierot, które wychowywała na zamku, i 24 dorosłych żebraków. Zapamiętano też, że często uczestniczyła we Mszy odprawianej o północy, a wracając z niej zawsze dokonywała obmycia stóp sześciu ubogich.
    13 listopada 1093 r. w zasadzce nad rzeką Alne podczas wojny z Wilhelmem Rudym poległ Malcolm razem z synem Edwardem. Małgorzata była wtedy ciężko chora. Podobno wyczuła moment śmieci najbliższych i powiedziała otoczeniu, że właśnie stało się coś strasznego. Potwierdzenie otrzymała tuż przed śmiercią. Do dziś przetrwał opis ostatnich chwil ziemskiego życia Małgorzaty: “Trzy dni później królowa, przeczuwając swoją śmierć, wysłuchała Mszy świętej, przyjęła Komunię, po czym poleciła przynieść relikwię Krzyża Świętego, znajdującą się w krucyfiksie wykonanym ze złota i kości słoniowej, i przyciskając ją do piersi, zaczęła recytować Psalm 51 zaczynający się od słów: «Zmiłuj się nade mną, Boże, w swojej łaskawości, w ogromie swego miłosierdzia wymaż moją nieprawość». W tym momencie wpadł do komnaty jej syn Edgar, aby powiadomić matkę o śmierci najbliższych, po czym władczyni, jeszcze mocniej przyciskając relikwię do siebie, wypowiedziała słowa: «Dzięki Ci, Panie, że zesłałeś na mnie ten cios w godzinie mej śmierci», i oddała ducha”.Małgorzata zmarła 16 listopada 1093 roku na zamku w Edynburgu. Pochowano ją w założonym przez nią opactwie benedyktyńskim w Dumfermline. Jej syn, król Dawid I, rozbudował później kościół opactwa. Grób Świętej stał się miejscem licznych pielgrzymek. Innocenty IV w 1250 r. zezwolił na kult jej relikwii, co było równoznaczne z jej kanonizacją. W 1560 r. protestanci splądrowali opactwo i zniszczyli relikwie św. Małgorzaty. Uratował się jedynie szczęśliwie bogaty relikwiarz z jej głową. Przewieziono go dla bezpieczeństwa do Belgii, gdzie uległ zniszczeniu w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793. Drobną część relikwii ofiarowano królowi Hiszpanii, Filipowi II, który umieścił je na zamku w Eskorial. W roku 1673 Klemens X ogłosił św. Małgorzatę patronką Szkocji; w 1692 r. kult św. Małgorzaty rozciągnięto na cały Kościół. Małgorzata jest patronką Szkocji, wielodzietnych rodzin, jak również w ogóle rodzin katolickich, królowych, a także uniwersytetu w Edynburgu ufundowanego w 1875 roku.
    W ikonografii przedstawiana jest jako królowa z ewangeliarzem w ręku i czarnym krzyżem, czasami również z mężem Malcolmem, który stoi przed Świętą z mieczem przy boku. Niektóre wizerunki przedstawiają ją również jako monarchinię rozdającą jałmużnę ubogim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Węgierska Szkotka i szekspirowski król –

    św. Małgorzata Szkocka

    Św. Małgorzata Szkocka

    św. Małgorzata Szkocka/Edward Burne-Jones (PD)

    ***

    Urodziła się około 1045 roku na Węgrzech. Była córką angielskiego księcia Edwarda Wygnańca i Agaty Bułgarskiej, a co za tym idzie, wnuczką świętego Stefana Węgierskiego.

    W 1057 roku Edward powrócił na Wyspy Brytyjskie, gdzie krótko potem doszło do krwawych sporów dynastycznych. Agata Bułgarska wraz z dziećmi – Małgorzatą, Krystyną i Edgarem – próbowała nawet po klęsce Anglików z Normanami pod Hastings powrócić na Węgry, jednak statek, którym podróżowali, został zniesiony podczas sztormu ku wybrzeżom Szkocji.

    Szkocka miejscowość, w której pechowi – wydawać by się mogło – uciekinierzy zeszli na ląd, nosi dziś nazwę St Margaret’s Hope, czyli „nadzieja świętej Małgorzaty”. Pod swą opiekę wziął ich owdowiały król Szkocji, Malcolm III, którego w 1070 roku Małgorzata poślubiła. Ślubu królewskiej parze udzielił celtycki biskup Fothad. Ceremonia zaślubin czterdziestoletniego monarchy z liczącą około 25 lat Małgorzatą odbyła się w opactwie w Dunfermline.

    Młoda królowa – pomimo panującego wówczas obyczaju oddawania dzieci na wychowanie mamkom – sama zajęła się swym licznym potomstwem (miała z Malcolmem ośmioro dzieci). Zasłynęła także jako osoba troszcząca się o najuboższych, w czym pomagał jej błogosławiony Lanfranck z Pavii. Dzięki niej zaczęli do królestwa przybywać bogaci kupcy z kontynentu europejskiego, dzięki czemu rozkwitły handel i gospodarka. Zapamiętano ją także jako fundatorkę wielu klasztorów i kościołów.

    To właśnie jej zawdzięczamy odbudowę słynnego opactwa na wyspie Iona Abbey, które w 563 roku założyć miał święty Kolumban, a w którym do grobów składano kolejnych szkockich monarchów, a także władców Francji, Norwegii, czy Islandii. Spoczęły tam miedzy innymi szczątki Duncana I – króla Szkocji zamordowanego przez Makbeta, tego samego, którego losy opisał w swym słynnym dramacie William Szekspir.

    Małgorzata Szkocka była także wielką zwolenniczką i propagatorką duchowości benedyktyńskiej. Dzięki jej zabiegom dokonano wielu reform kościelnych. Zmarła 16 listopada 1093 roku, 3 dni po tym, gdy jej mąż i najstarszy syn zginęli podczas oblężenia twierdzy Alnwick. Pochowano ją w opactwie benedyktyńskim w Dunfermline.

    Kanonizował ją w 1250 roku papież Innocenty IV. Małgorzata uchodzi między innymi za patronkę Szkocji. W 1875 roku na jej cześć nazwano nowo ufundowaną uczelnię wyższą – Queen Margaret University w Edynburgu.

     Piotr Drzyzga/wiara.pl

    __________________________________________________________________________________

    Kilka faktów z życia św. Małgorzaty Szkockiej

    Kilka faktów z życia św. Małgorzaty Szkockiej

    święta Małgorzata/KJETIL BJØRNSRUD NEW YORK – OWN WORK / CC 2.5

    ***

    16 listopada przypada jej wspomnienie. Warto poznać tę niezwykłą kobietę.

    1.”Apostołka Szkocji”

    Choć do Szkocji chrześcijaństwo przybyło w VI wieku, to w XI w. mało kto praktykował katolicką wiarę. Gdy statek z Małgorzatą rozbił się u wybrzeży Szkocji, (miejsce to do dziś nosi nazwę St Margaret’s Hope, czyli “Nadzieja świętej Małgorzaty”), szybko podbiła serce króla, który zaofiarował pomoc rozbitkom. Nie tylko nawróciła swojego męża Malcolma III, ale zaprowadziła chrześcijańskie obyczaje na dworze. Swojego męża nauczyła także modlitwy.

    Poza tym dzięki jej zaangażowaniu przeprowadzono kilka reform kościelnych i zwołano synod. Uporządkowano wtedy przepisy związane z Wielkim Postem, Komunią świętą wielkanocną i prawem małżeńskim.

    Promowała oświatę, fundowała opactwa, sprowadziła m.in. benedyktynów. Ze względu na jej gorliwość misyjną wielu nazywało ją „Apostołką Szkocji”.

    2. Patronka rodzin wielodzietnych, opiekunka sierot

    Małgorzata była matką ośmiorga dzieci – 6 synów i 2 córek, których wychowaniem się zajęła osobiście, co było rewolucją na tamte czasy.

    Oprócz opieki nad swoimi rodzonymi dziećmi, opiekowała się również sierotami. Zajmowała się nimi w trakcie okresów pokutnych. Przynoszono je do niej o wczesnej porze, a ona je myła, ubierała, karmiła, kładła je na kolanach z taką czułością, jakby były jej własnymi dziećmi i karmiła je łyżką, której sama używała. Żyła bardzo skromnie.

    3. Dzień zaczynała od modlitwy, często uczestniczyła we Mszy świętej o północy

    Małgorzata budziła się zanim inni wstali. Szła do kaplicy i spędzała tam kilka godzin na modlitwie.

    Czasami na modlitwę udawała się do jaskini. Było to piękne miejsce, pełne naturalnego piękna, z dala od wszystkiego. 

    Często uczestniczyła we Mszy odprawianej o północy, a gdy z niej wracała zawsze dokonywała obmycia stóp sześciu ubogich.

    W jej biografii “Św. Małgorzata, królowa Szkocji” możemy przeczytać: “W kościele nikt nie był tak cichy i opanowany, jak ona, nikt tak pogrążony w modlitwie.”

    4. Uwalniała jeńców, troszczyła się o ubogich

    Jej mąż często brał udział w wojnach, z których przywoził jeńców. Zawsze starała się ich wykupić lub zmniejszyć czas ich niewoli. 

    Troszczyła się także o ubogich, pokrzywdzonych i więźniów.  Nigdy nie zasiadała do posiłku, jeśli wcześniej nie nakarmiła dziewięciu sierot  i 24 dorosłych żebraków. 

    5. Ostatnie chwile

    13 listopada 1093 r. w zasadzce nad rzeką Alne podczas wojny z Wilhelmem Rudym poległ jej mąż Malcolm wraz z synem Edwardem. Małgorzata w tym czasie była ciężko chora. Podobno wyczuła moment śmierci najbliższych. Trzy dni później wiedząc, że sama umiera, wysłuchała Mszy świętej, przyjęła Komunię świętą i poleciła przynieść relikwię Krzyża Świętego. Przycisnęła ją do piersi, zaczęła recytować Psalm 51. Do komnaty wpadł jej syn Edgar, aby powiadomić matkę o śmierci najbliższych. Jej ostatnie słowa brzmiały: “Dzięki Ci, Panie, że zesłałeś na mnie ten cios w godzinie mej śmierci”. Małgorzata zmarła 16 listopada 1093 roku na zamku w Edynburgu. Pochowano ją w założonym przez nią opactwie benedyktyńskim w Dumfermline.

    MG/Aleteia/Brewiarz.pl/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 listopada

    Błogosławiona Magdalena Morano, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Leopold III
      •  Święty Dydak z Alcali, zakonnik
    ***
    Błogosławiona Magdalena Morano

    Magdalena przyszła na świat 15 listopada 1847 roku w Chieri jako szóste dziecko. Miała jeszcze dwoje młodszego rodzeństwa. Wkrótce jej ojciec zgłosił się na ochotnika w czasie walk o zjednoczenie Italii. Służył w wojsku sześć lat. Mama sama musiała radzić sobie z ósemką dzieci. Rok po powrocie, w 1855 roku, ojciec Magdaleny zmarł z powodu gruźlicy. Rodzina nigdy nie była zamożna, ale teraz sytuacja stała się bardzo trudna. Magdalena przerwała naukę w szkole podstawowej i pomagała zarobić na utrzymanie, tkając płótna. Dziecko przestało się śmiać, bawić, posmutniało. Dostrzegł to kuzyn matki, który starał się pomagać rodzinie, na ile potrafił – kupował książki i przybory szkolne. Dzięki niemu Magda mogła wrócić do szkoły.
    W wieku 10 lat przeżyła najważniejsze chwile dzieciństwa: Pierwszą Komunię świętą, śmierć siedmioletniego brata Józefa i rozpoczęcie nauczania jako mistrzyni w szkole. Powierzono jej opiekę nad najmłodszymi dziećmi. Dziewczynka bawiła się z nimi, pomagała w lekcjach. Pięć lat później, w Buttigliera, gdzie przeprowadziła się jej rodzina, miejscowy proboszcz otworzył przedszkole, w którym Magdalena została wychowawczynią. W latach 1864-1866 zdobyła odpowiednie dyplomy uprawniające do nauczania w szkole powszechnej.
    Na zaproszenie władz miasta Montaldo Torinese objęła w nim stanowisko nauczycielki, choć miała dopiero 19 lat. Została niezbyt dobrze przyjęta przez mieszkańców, ponieważ zajęła miejsce miejscowej nauczycielki. Wkrótce jednak swoją dobrocią, życzliwością i zaangażowaniem zyskała serca wszystkich wychowanków, a potem także rodziców i całego miasteczka. Spędziła wśród nich 12 lat. Pochłaniała ją nie tylko praca; już wtedy odznaczała się głębokim życiem wewnętrznym: codziennie uczestniczyła we Mszy św., włączyła się w życie parafii. Przez 11 lat zebrała tyle oszczędności, że mogła zrobić matce niespodziankę – kupiła niewielki domek z ogródkiem i kawałkiem pola. Zwierzyła się jej przy okazji, że pragnie zostać zakonnicą. Nie przyjęły jej Córki Miłości ani dominikanki, ponieważ miała już skończone 30 lat. To jej jednak nie załamało.
    W 1878 roku Magdalena przebywała w Turynie i wykorzystując nadarzającą się okazję, poszła na spotkanie z ks. Janem Bosko. Święty natychmiast dostrzegł jej duchowe talenty i charyzmat pedagogiczny. Przyjął ją z otwartymi rękami. Magdalena wstąpiła do sióstr w Mornese 15 sierpnia 1878 r. Bardzo polubiła ją św. matka Mazzarello, a nowa siostra ze zdumieniem stwierdziła, że salezjański system wychowania jest podobny do tego, jaki praktykowała od 16 lat. Zabrała się od razu do pracy. Uczyła w Nizza, gdzie w latach 1878-1879 przeniesiono Dom Macierzysty. W dniu 4 września 1879 r. złożyła pierwsze śluby zakonne; rok później złożyła śluby wieczyste.

    Błogosławiona Magdalena Morano

    Zaraz potem przełożona powołała ją do rady domu. Niebawem, w nocy 14 maja 1881 roku, zmarła matka Mazzarello. Magdalena jeszcze w tym samym roku wyjechała na Sycylię, gdzie w Trecastagni miejscowa ludność nie odnosiła się z sympatią do “obcych” sióstr. Błogosławiona cierpliwie oddała się pracy. Wkrótce siostry otworzyły oratorium świąteczne, kolegium, konwikt, kilka szkół. Przez cztery lata siostra Morano pracowała bez wytchnienia. Była dyrektorką domu, mistrzynią nowicjuszek, nauczycielką, katechetką, pomagała w zakrystii, portierni, pralni, kuchni i piekarni. Była wszędzie, ale zawsze znajdowała czas na modlitwę.
    Praca sióstr wydała wspaniałe owoce. Miejscowi biskupi zabiegali, by siostry podjęły pracę także w ich diecezjach. Jakby w odpowiedzi na te prośby zgłaszało się coraz więcej kandydatek. Po czterech latach siostra Magdalena została przeniesiona do Turynu, gdzie zorganizowano główny zarząd zgromadzenia. Została przełożoną generalną. Tymczasem zmarła z nadmiaru pracy przełożona wspólnoty na Sycylii. Magdalena powróciła więc na wyspę i tam pracowała przez ostatnich 18 lat życia. Powstały wtedy domy w bardzo wielu miejscowościach.
    W ogromie pracy, jaki wykonała przez całe swoje życie, Magdalena zawsze znajdowała czas, by codziennie rano wstać przed wszystkimi, odprawić Drogę Krzyżową, a potem po wspólnych modlitwach zacząć pracę, która dla wielu ludzi byłaby ponad siły. W 1900 roku, po miesiącach podróży w upale, jej zdrowie się załamało. Męczyły ją nieustanne kolki i mdłości. Zdiagnozowano chorobę nowotworową. Siostra Magdalena przyjęła wolę Bożą z radością. Cudownym zrządzeniem woli Bożej w połowie listopada Magdalena wstała z łóżka, żartując przy tym, że “czarne owce” nie umierają. W kolejnych latach bóle nie ustawały, ale uśmiech nie znikał z jej twarzy. Godziny przepełnione bólem spędzała na modlitwie.
    Gdy w marcu 1908 roku matka Daghero z Turynu zapytała ją, czy byłaby gotowa opuścić Sycylię i podjąć obowiązki nowej inspektorki, Magdalena odpowiedziała z humorem: “A Matka nie ma litości dla moich 61 lat? Zdaję się na wolę Bożą, ale proszę, by Bóg dał mi łaskę dobrego przygotowania się na śmierć”. Zmarła rankiem 26 marca 1908 r. w Katanii.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował ją podczas swojej podróży do Katanii 5 listopada 1994 r. Powiedział wówczas: “Posługując się prostym, lecz wymownym porównaniem, Magdalena tak określała drogę do świętości: «Wstępuje się na wysoką górę doskonałości dzięki stałemu umartwieniu. Także duże domy są wykonane z małych kamieni ułożonych na sobie». Jej wskazówki oświecają, pocieszają, dodają odwagi: «Myślcie tak, jak myślałby Jezus». Tak właśnie m. Magdalena mówiła i tak żyła, samej sobie powtarzając: «Proś o łaskę, by każdego dnia nieść w pokoju twój krzyż»”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święty Albert Wielki, biskup i doktor Kościoła

    Tomasso da Modena: Święty Albert Wielki

    Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. W Padwie w 1221 r. spotkał bł. Jordana z Saksonii i z jego rąk otrzymał habit dominikański. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1234-1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu, w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie kończył i uzupełniał swoje studia wyższe. Tam też został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Wykładał tam do 1248 r. W 1248 r. zorganizował w Kolonii dominikańskie studium generalne, gdzie wykładał do 1260 r., z przerwą w latach 1254-1257. Prawdopodobnie w Kolonii spotkał św. Tomasza z Akwinu, dla którego stał się nauczycielem i mistrzem. Albert jako pierwszy rozpoznał w młodym Tomaszu przyszłego wielkiego uczonego. Tradycja dominikańska przypisuje mu proroczą wypowiedź o Akwinacie: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”.
    W roku 1254 kapituła prowincjalna wybrała Alberta prowincjałem około 40 klasztorów niemieckich. Jako prowincjał Albert uczestniczył w kapitułach generalnych zakonu: w Mediolanie (1255) i w Paryżu (1256), gdzie zetknął się ze św. Ludwikiem IX, królem Francji, od którego otrzymał cząstkę relikwii Krzyża świętego. W roku 1255 udał się do Anagni, gdzie wobec papieża Aleksandra IV bronił Zakonu, przeciwko któremu Uniwersytet Paryski, a za nim inne uczelnie, wytoczyły walkę, której rzeczywistą przyczyną była konkurencja kleru diecezjalnego z zakonnym. Zdumiony wiedzą Alberta papież zaprosił go z wykładami do Anagni, Rzymu i Viterbo. W roku 1257 Święty zdał urząd prowincjała i powrócił do wykładania w Kolonii. W roku 1260 mianowany został przez papieża Aleksandra IV biskupem Ratyzbony. Zadziwił wszystkich jako doskonały administrator rozległej diecezji; wydawało się bowiem, że uczony tej miary nie nadaje się do pracy duszpasterskiej. Albert uzdrowił finanse i gospodarkę majątków kościelnych, zreorganizował parafie, ożywił ducha gorliwości wśród swoich kapłanów. W dwa lata później, po śmierci Aleksandra IV, uzyskał od Urbana IV zgodę na rezygnację z funkcji rządcy diecezji, uznając się niegodnym tego urzędu.
    W latach następnych spełniał niektóre poruczenia papieskie – zwłaszcza mediacyjne. Urban IV mianował go kaznodzieją papieskim na rzecz krucjaty. Powierzył mu także zbiórkę środków na jej zorganizowanie w Niemczech i w Czechach. Do pomocy przydał mu słynnego kaznodzieję, franciszkanina, Bertolda z Ratyzbony. Papież zlecał mu też misje specjalne, np. dla rozsądzenia i załagodzenia sporu pomiędzy metropolitą kolońskim a miastem Kolonią. Kazał mu również dopilnować, by wybory biskupa Brandenburga odbyły się w sposób kanoniczny.

    Święty Albert Wielki

    W roku 1264 zmarł Urban IV. Korzystając z okazji, Albert poprosił następcę, Klemensa IV, o zwolnienie z obowiązków. Wrócił do Kolonii i Strasburga, gdzie powstał nowy, silny dominikański ośrodek naukowy. Po 6 latach papież znowu wysłał go dla załagodzenia antagonizmów w Meklemburgii. W 1277 r. generał zakonu, bł. Jan z Vercelli, powierzył mu misję, by bronił Zakonu i św. Tomasza z Akwinu. Znów bowiem podniosły się głosy, że należy usunąć z uniwersytetów franciszkanów i dominikanów, bo stanowili zbyt silną konkurencję dla kleru świeckiego. Papież następnie polecił Albertowi ponownie zająć się sporem, jaki się odnowił pomiędzy metropolitą Kolonii, Engelbertem Falkenbergiem, a miastem. Odebrał także przysięgę w imieniu papieża od nowego cesarza, Rudolfa. Wreszcie instalował nowego opata w Fuldzie. Wziął także udział w soborze powszechnym w Lyonie w roku 1274. Te wszystkie misje publiczne świadczą o tym, jak bardzo Albert był ceniony, jak wielki miał autorytet i dar jednania ludzi.
    Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł doktora uniwersalnego, a potomność od dawna nazywała go Wielkim. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza, gdyby mu nie utorował drogi – na tym właśnie polu – św. Albert. On pierwszy usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: “Intencją naszą jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Albert znał wszystkich dostępnych wówczas pisarzy: żydowskich, greckich, rzymskich, jak też teologów kościelnych. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią, dlatego był nazywany “doktorem powszechnym” i “sumą dobroci”.

    Święty Albert Wielki

    Zmarł 15 listopada 1280 r. w Kolonii. Wbrew przyjętemu w Zakonie zwyczajowi pochowano go w chórze kościoła zakonnego i wystawiono mu duży pomnik. W roku 1383 za zezwoleniem papieża Sykstusa IV przełożony generalny dokonał podziału relikwii św. Alberta: ramię podarowano konwentowi dominikańskiemu w Bolonii, a relikwie mniejsze rozesłano po innych kościołach Zakonu. Dom rodzinny w Lauingen zamieniono na kaplicę. Papież Innocenty VIII zezwolił dominikanom Kolonii i Ratyzbony na odmawianie oficjum o błogosławionym, co w roku 1670 papież Klemens X rozszerzył na cały Zakon i na szereg diecezji we Francji i w Niemczech. Beatyfikował go Grzegorz XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony przez Piusa II do grona doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI 6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem studiujących nauki przyrodnicze. Albert jest ponadto patronem górników.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w habicie dominikańskim, czasami w mitrze lub jako profesor. Jego atrybutami są: księga, krzyż, lilia jako symbol wiernej duszy, mitra, ptasie pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Albert Wielki

    Św. Albert Wielki

     św. Albert Wielki/Adobe.Stock

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.03.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Jednym z najwybitniejszych mistrzów teologii średniowiecznej jest św. Albert Wielki. W historii nazywany jest «wielkim» (magnus), co wskazuje na rozmach i głębię jego nauki, którą łączył on ze świętością życia. Już jego współcześni bez wahania obdarzali go znaczącymi tytułami. Jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go «dziwem i cudem naszej epoki».

    Urodził się w Niemczech na początku XIII w. i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie znajdował się jeden z najsławniejszych uniwersytetów Średniowiecza. Oddał się studium tak zwanych «sztuk wyzwolonych»: gramatyki, retoryki, dialektyki, geometrii, astronomii oraz muzyki, czyli przedmiotów ogólnokształcących, przy czym wykazał szczególne zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które wkrótce stały się jego ulubioną dziedziną i specjalnością. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła dominikanów, a następnie wstąpił do ich zakonu i złożył w nim śluby. Źródła hagiograficzne pozwalają sądzić, że do tej decyzji Albert dojrzewał stopniowo. Głęboka więź z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, kazania bł. Jordana z Saksonii, generała Zakonu Kaznodziejskiego, następcy św. Dominika, były decydującymi czynnikami, które pomogły mu przezwyciężyć wszelkie wątpliwości, a także pokonać opór rodziny. W latach młodości często Bóg przemawia do nas i podsuwa projekt życia. Podobnie jak dla Alberta, również dla nas wszystkich indywidualna modlitwa, karmiona Słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe światłych ludzi są środkami, które pomagają usłyszeć głos Boży i za nim pójść. Albert otrzymał habit zakonny od bł. Jordana z Saksonii.

    Po święceniach kapłańskich, z woli przełożonych, wykładał w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach ojców dominikanów. Dzięki błyskotliwości i wielkiemu umysłowi mógł pogłębić studia teologiczne w Paryżu, na najsławniejszym uniwersytecie tamtej epoki. Wówczas św. Albert rozpoczął nadzwyczajną działalność pisarską, którą rozwijał przez całe życie.

    Powierzano mu prestiżowe zadania. W 1248 r. zlecono mu otwarcie studium teologicznego w Kolonii, jednym z najważniejszych ośrodków w Niemczech, gdzie mieszkał wiele lat w różnych okresach, i która stała się jego miastem. Z Paryża przybył do Kolonii z nadzwyczajnym uczniem, którym był Tomasz z Akwinu. Sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, stanowiłby wystarczający powód, by żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między tymi dwoma wielkimi teologami zrodziła się więź wzajemnego szacunku i przyjaźni, a tego typu ludzkie relacje sprzyjają bardzo rozwojowi nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na prowincjała Provinciae Teutoniae — teutońskiej prowincji ojców dominikanów — do której należały wspólnoty znajdujące się na obszernym terytorium Europy Środkowej i Północnej. Wyróżnił się gorliwością w pełnieniu tej posługi — wizytował wspólnoty i niestrudzenie przypominał współbraciom wierność, nauczanie i przykład św. Dominika.

    Jego przymioty dostrzegł papież tamtej epoki, Aleksander IV, który zatrzymał Alberta na pewien czas w Anagni — gdzie papieże często się udawali — w Rzymie oraz w Viterbo, by zasięgać jego rad w kwestiach teologicznych. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony, wielkiej i sławnej diecezji, która przeżywała trudny okres. Albert pełnił tę posługę od 1260 do 1262 r. z niezwykłym oddaniem, zdołał zaprowadzić w mieście pokój i zgodę, zreorganizować parafie i klasztory i zachęcić do rozwoju działalności charytatywnej.

    W latach 1263-1264 na prośbę papieża Urbana IV Albert głosił Słowo Boże w Niemczech i Czechach, a następnie wrócił do Kolonii i na nowo zajął się nauczaniem, studiami i pisarstwem. Był człowiekiem modlitwy, nauki i miłosierdzia i dlatego jego wystąpienia w różnych sprawach Kościoła i ówczesnego społeczeństwa uważane były za bardzo autorytatywne: był przede wszystkim człowiekiem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie arcybiskup znalazł się w poważnym konflikcie z miejskimi instytucjami. Z zaangażowaniem uczestniczył w pracach Soboru Lyońskiego ii, zwołanego przez papieża Grzegorza x w 1274 r., by ułatwić unię z Grekami po podziale, jaki nastąpił na skutek wielkiej schizmy wschodniej w 1054 r. Wyjaśniał naukę Tomasza z Akwinu, gdy zaczęto zgłaszać co do niej zastrzeżenia, a nawet stała się przedmiotem niczym nieusprawiedliwionych ataków.

    Umarł we własnej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i dosyć wcześnie współbracia otoczyli go czcią. Kościół przyznał mu publiczny kult przez beatyfikację w 1622 r. oraz kanonizację w 1931 r., kiedy to papież Pius xi ogłosił go doktorem Kościoła. Było to niewątpliwie właściwe wyróżnienie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego badacza nie tylko prawd wiary, ale wielu innych dziedzin nauki. Patrząc na tytuły jego licznych dzieł zdajemy sobie bowiem sprawę, że jego wiedza była nadzwyczajna, wielostronne zainteresowania sprawiły, że zajmował się nie tylko filozofią i teologią, jak jego współcześni, ale również każdą inną wówczas znaną dyscypliną, od fizyki do chemii, od astronomii do mineralogii i od botaniki do zoologii. Z tego powodu papież Pius XII mianował go patronem badaczy nauk przyrodniczych, i zwany jest również Doctor universalis ze względu na rozległość jego zainteresowań i wiedzy.

    Metody naukowe, jakimi posługiwał się św. Albert Wielki, były z pewnością różne od metod stosowanych w późniejszych wiekach. Jego metoda polegała po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, ale w ten sposób otwarł drogę przyszłym poszukiwaniom.

    Wiele możemy się jeszcze od niego nauczyć. Przede wszystkim św. Albert ukazuje, że między wiarą i nauką nie ma sprzeczności, choć na przestrzeni dziejów niekiedy dochodziło do nieporozumień. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie oddawać się studium nauk przyrodniczych i czynić postępy w poznaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa rządzące materią, ponieważ wszystko to pogłębia pragnienie i miłość Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, którym Bóg — najwyższa inteligencja — wyjawia nam coś o sobie. Księga Mądrości stwierdza na przykład, że zjawiska przyrodnicze, wielkie i piękne, są jak dzieła artysty, toteż przez analogię możemy dzięki nim poznać Sprawcę stworzenia (por. Mdr 13, 5). Cytując znaną w Średniowieczu i Odrodzeniu metaforę, możemy przyrównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą odczytujemy z różnych punktów widzenia nauki (por. przemówienie do uczestników sesji plenarnej Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Dla iluż to bowiem uczonych, podobnie jak dla św. Alberta Wielkiego, inspiracją do prowadzenia badań były zachwyt i wdzięczność w obliczu świata, który w ich oczach ludzi nauki i wierzących jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i pełnego miłości Stwórcy! Badania naukowe stają się wówczas hymnem pochwalnym. Dobrze to zrozumiał wielki astrofizyk naszych czasów Enrico Medi, którego proces beatyfikacyjny jest w toku, a który pisał: «O wy, tajemnicze galaktyki (…), widzę was, liczę, pojmuję, studiuję i odkrywam, zagłębiam się w was i tworzę zbiory. Z waszego światła tworzę naukę, z ruchu — mądrość, a z gry olśniewających kolorów — poezję; biorę was, gwiazdy, w moje dłonie i z drżeniem w jedności mojego bytu wznoszę was powyżej was samych, w modlitwie ofiaruję was Stwórcy, którego tylko za moim pośrednictwem wy, gwiazdy, możecie wielbić» (Dzieła. Hymn na cześć stworzenia).

    Św. Albert Wielki przypomina nam, że naukę i wiarę łączy przyjaźń i że powołanie do badania przyrody może być dla uczonych autentyczną i fascynującą drogą do świętości.

    O jego niezwykle otwartym umyśle świadczy również przedsięwzięcie, które z powodzeniem zrealizował, jakim było przyswojenie i ukazanie wartości myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta stawały się bowiem coraz powszechniej znane liczne dzieła tego wielkiego filozofa greckiego, żyjącego w IV w. przed Chr., zwłaszcza etyczne i metafizyczne. Dowodziły one siły rozumu, przenikliwie i precyzyjnie wyjaśniały sens i strukturę rzeczywistości, jej poznawalność, wartość i cel ludzkich działań. Św. Albert Wielki umożliwił recepcję filozofii Arystotelesa w filozofii i teologii średniowiecznej, a ostateczną formę tej recepcji nadał później św. Tomasz. Ta recepcja filozofii, powiedzmy sobie, pogańskiej, przedchrześcijańskiej stanowiła w tamtych czasach autentyczną rewolucję kulturalną. Jednakże wielu myślicieli chrześcijańskich obawiało się filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że komentatorzy arabscy, za których pośrednictwem została przyjęta, interpretowali ją w taki sposób, że przynajmniej w niektórych punktach wydawała się całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Powstał zatem dylemat: czy wiara i rozum są ze sobą sprzeczne, czy też nie?

    Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: z naukowym rygorem przestudiował dzieła Arystotelesa, w przekonaniu, że wszystko, co rzeczywiście racjonalne, jest zgodne z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do ukonstytuowania się filozofii jako autonomicznej dyscypliny, odrębnej od teologii i powiązanej z nią jedynie w jedności prawdy. W ten sposób w XIII w. doszło do wyraźnego rozdzielenia tych dwóch nauk, filozofii i teologii, które w harmonijnym dialogu razem odkrywają autentyczne powołanie człowieka, spragnionego prawdy i szczęścia: przede wszystkim teologia, nazwana przez św. Alberta «nauką uczuciową», ukazuje człowiekowi jego powołanie do radości wiecznej, do radości rodzącej się z pełnego przylgnięcia do prawdy.

    Św. Albert potrafił przekazywać te pojęcia w prosty i zrozumiały sposób. Będąc prawdziwym synem św. Dominika, głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który cenił go za nauki i przykład życia.

    Drodzy bracia i siostry, prośmy Pana, aby w świętym Kościele nie zabrakło nigdy uczonych, pobożnych i mądrych teologów, takich jak św. Albert Wielki, i aby pomógł każdemu z nas przyswoić sobie «formułę świętości», którą on realizował w swoim życiu: «Wszystko chcę chcieć na chwałę Boga, jak Bóg wszystko chce chcieć na swą chwałę», to znaczy utożsamiać się zawsze z wolą Bożą, by wszystko chcieć i czynić jedynie i zawsze na Jego chwałę.

    do Polaków:

    Drodzy bracia i siostry! Jutro przypada uroczystość Zwiastowania Pańskiego. W Polsce jest ona obchodzona również jako Dzień Świętości Życia. Tajemnica wcielenia odsłania szczególną wartość i godność ludzkiego życia. Bóg dał nam ten dar i uświęcił, gdy Syn stał się człowiekiem i narodził się z Maryi. Trzeba strzec tego daru od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Z całego serca jednoczę się z tymi, którzy podejmują różne inicjatywy na rzecz poszanowania życia i budzenia nowej społecznej wrażliwości. Niech wam Bóg błogosławi.

    L’Osservatore Romano 5/2010/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 listopada

    Święty Mikołaj Tavelić, męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Luiza Merkert, dziewica
      •  Święty Wawrzyniec z Dublina, biskup
      •  Święty Józef Pignatelli, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Liccio, prezbiter
    ***
    Święty Mikołaj Tavelić

    Według Martyrologium rzymskiego Mikołaj pochodził z dalmatyńskiego Szybernika. Urodził się w 1340 r. na terenie obecnej Chorwacji. Był franciszkaninem. Pracował przez 12 lat jako duszpasterz w Bośni. W 1384 r. zgłosił się do pracy w Kustodii Ziemi Świętej. Przez dłuższy czas opiekował się – wraz z innymi zakonnikami – miejscami kultu i pielgrzymami.
    Zginął wraz z trzema towarzyszami: Francuzami Deodatem z Rodez i Piotrem z Narbonne oraz Włochem Stefanem z Cuneo, kiedy postanowili tak jak św. Franciszek głosić Ewangelię Jezusa sułtanowi. Przygotowali wystąpienie na piśmie po łacinie oraz po arabsku i 11 listopada 1391 r. udali się do meczetu Omara. Było to w dniu, w którym mahometanie uroczyście obchodzili Kurban Bayram (Święto Ofiarowania – jedno z najważniejszych świąt w świecie islamu). Nie zostali wpuszczeni, ale zaprowadzono ich do kalifa. Tam zaczęli czytać swój tekst, w którym napisali wprost, że należy odrzucić naukę Mahometa. Słuchający ich tłum muzułmanów zapałał wielkim gniewem. Zażądano wycofania tych stwierdzeń, a potem nalegano, żeby misjonarze wyrzekli się wiary. Kiedy franciszkanie odmówili, zostali brutalnie pobici. Wrzucono ich zakutych w dyby do lochu, gdzie – pozbawieni nawet wody – spędzili trzy dni. 14 listopada 1391 r. zostali zawleczeni na sąd, który odbył się w pobliżu istniejącej do dziś Bramy Dawida w Jerozolimie. Ponownie odmówili zaparcia się Chrystusa. Wtedy zostali zasieczeni mieczami, ich ciała rozerwano na strzępy i spalono, a prochy rozsypano.
    Ich męczeństwo opisał wiernie Gerard Calveti, ówczesny gwardian jerozolimskiego konwentu Najświętszego Zbawiciela (San Salvatore). Kult męczenników był żywy niemal od razu po ich śmierci, zwłaszcza w zakonie franciszkańskim. Beatyfikacji Mikołaja Tavelića dokonał w 1889 r. papież Leon XIII. Wszystkich czterech męczenników kanonizował papież Paweł VI 21 czerwca 1970 r. w Rzymie. Są jedynymi kanonizowanymi franciszkańskimi misjonarzami pracującymi na terenie Ziemi Świętej. Mikołaj Tavelić jest pierwszym świętym pochodzącym z Chorwacji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święty Mikołaj Tavelić. Zginął z rąk muzułmanów, nie zaparł się Chrystusa

    fot. Roberta F. via Wikipedia, CC BY-SA 3.0

    ***

    Święty Mikołaj Tavelić. Zginął z rąk muzułmanów, nie zaparł się Chrystusa

    Według Martyrologium rzymskiego Mikołaj pochodził z dalmatyńskiego Szybernika. Urodził się w 1340 r. na terenie obecnej Chorwacji. Był franciszkaninem. Pracował przez 12 lat jako duszpasterz w Bośni. W 1384 r. zgłosił się do pracy w Kustodii Ziemi Świętej. Przez dłuższy czas opiekował się – wraz z innymi zakonnikami – miejscami kultu i pielgrzymami.

    Zginął wraz z trzema towarzyszami: Francuzami Deodatem z Rodez i Piotrem z Narbonne oraz Włochem Stefanem z Cuneo, kiedy postanowili tak jak św. Franciszek głosić Ewangelię Jezusa sułtanowi. Przygotowali wystąpienie na piśmie po łacinie oraz po arabsku i 11 listopada 1391 r. udali się do meczetu Omara. Było to w dniu, w którym mahometanie uroczyście obchodzili Kurban Bayram (Święto Ofiarowania – jedno z najważniejszych świąt w świecie islamu). Nie zostali wpuszczeni, ale zaprowadzono ich do kalifa. Tam zaczęli czytać swój tekst, w którym napisali wprost, że należy odrzucić naukę Mahometa. Słuchający ich tłum muzułmanów zapałał wielkim gniewem. Zażądano wycofania tych stwierdzeń, a potem nalegano, żeby misjonarze wyrzekli się wiary. Kiedy franciszkanie odmówili, zostali brutalnie pobici. Wrzucono ich zakutych w dyby do lochu, gdzie – pozbawieni nawet wody – spędzili trzy dni. 14 listopada 1391 r. zostali zawleczeni na sąd, który odbył się w pobliżu istniejącej do dziś Bramy Dawida w Jerozolimie. Ponownie odmówili zaparcia się Chrystusa. Wtedy zostali zasieczeni mieczami, ich ciała rozerwano na strzępy i spalono, a prochy rozsypano.

    Ich męczeństwo opisał wiernie Gerard Calveti, ówczesny gwardian jerozolimskiego konwentu Najświętszego Zbawiciela (San Salvatore). Kult męczenników był żywy niemal od razu po ich śmierci, zwłaszcza w zakonie franciszkańskim. Beatyfikacji Mikołaja Tavelića dokonał w 1889 r. papież Leon XIII. Wszystkich czterech męczenników kanonizował papież Paweł VI 21 czerwca 1970 r. w Rzymie. Są jedynymi kanonizowanymi franciszkańskimi misjonarzami pracującymi na terenie Ziemi Świętej. Mikołaj Tavelić jest pierwszym świętym pochodzącym z Chorwacji.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 listopada

    Święci
    Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn,
    pierwsi męczennicy Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Mikołaj I Wielki, papież
      •  Błogosławiony Wincenty Eugeniusz Bosiłkow, biskup i męczennik
    ***
    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W 1001 r. zaprzyjaźniony z księciem Bolesławem Chrobrym cesarz niemiecki Otton III zaproponował założenie na naszych ziemiach klasztoru, który głosiłby Słowianom Słowo Boże. Cesarz postanowił wykorzystać do zamierzonego dzieła swego krewniaka – biskupa Brunona z Kwerfurtu, wiernego towarzysza św. Wojciecha, znającego ziemie Słowian. Brunon wybrał do pomocy w przeprowadzeniu misji brata Benedykta.
    Benedykt z Petreum (ur. 970) pochodził z zamożnej włoskiej rodziny z Benewentu. Rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego już jako małego chłopca. Liczyli na to, że zostanie kapłanem diecezjalnym. Benedykt wybrał jednak życie pustelnicze. Po pewnym czasie przyłączył się do św. Romualda. Zaprzyjaźnił się z innym pustelnikiem – starszym od niego o 30 lat Janem, mieszkającym na zboczu Monte Cassino.Jan z Wenecji (ur. 940) pochodził z rodziny patrycjuszów weneckich. Z dożą Piotrem I Orseolo potajemnie opuścił Wenecję, udając się do opactwa benedyktyńskiego w Cusan koło Perpignan. Ta decyzja stała się pewnego rodzaju sensacją. Obydwaj podjęli życie pustelnicze. Po pewnym czasie opuścili opactwo. Jan udał się do św. Romualda, tam zaprzyjaźnił się z Benedyktem. Odznaczał się stanowczością, skutecznością w działaniu i wysoką kulturą.Benedykt i Jan, po przybyciu na dwór Bolesława Chrobrego w początkach 1002 r., założyli pustelnię na terenie, który im podarował król – we wsi Święty Wojciech (obecnie Wojciechowo) pod Międzyrzeczem. Wkrótce dołączyli do nich Polacy możnego rodu (może nawet książęcego): żarliwi religijnie rodzeni bracia Mateusz i Izaak – nowicjusze, oraz Krystyn – klasztorny sługa, pochodzący prawdopodobnie z pobliskiej wsi.
    Szóstym zakonnikiem był Barnaba, który wraz z Benedyktem i Janem przybył do Polski z Włoch. Uniknął męczeństwa i według ustnej tradycji resztę życia spędził u kamedułów (spotyka się także informacje, że był to klasztor w Bieniszewie, ale to raczej mało prawdopodobne ze względu na czas powstania tamtej fundacji).
    Eremici zobowiązali się do pustelniczego trybu życia, a przede wszystkim do prowadzenia pracy misyjnej. Benedykt i Jan nauczyli się nawet języka polskiego. Cały czas jednak czekali na biskupa Brunona z Kwerfurtu. Miał on wraz z nimi przybyć do Polski, ale wyruszył do Rzymu po papieskie zezwolenie na prowadzenie misji. Tracący cierpliwość Benedykt wyruszył na spotkanie Brunona, ze względu jednak na zawieruchę polityczną, jaką wywołała śmierć cesarza Ottona III (w styczniu 1002 r.), postanowił wrócić do klasztoru, polecając dalsze poszukiwania Brunona młodemu mnichowi Barnabie. Posłaniec nie wracał. W listopadzie 1003 roku Benedykt i współbracia zaczęli odczuwać niepokój o niego. Nie dane im jednak było doczekać Barnaby.

    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W nocy z 10 na 11 listopada 1003 r. zostali napadnięci przez zbójców i wymordowani. Pierwsze ciosy mieczem otrzymał Jan, po nim zginął Benedykt. Izaaka zamordowano w celi obok. Mateusz zginął przeszyty oszczepami, gdy wybiegł z celi w stronę kościoła. Mieszkający oddzielnie Krystyn próbował jeszcze bronić klasztoru, ale i on podzielił los towarzyszy. Prawdopodobnie powód napadu był rabunkowy, ponieważ zakonnicy otrzymali od Chrobrego środki w srebrze na prowadzenie misji.
    Kult męczenników zaczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Wkrótce potem, w 1006 r., św. Brunon napisał “Żywot pięciu braci męczenników”. Są to pierwsi męczennicy polscy wyniesieni na ołtarze. W poczet świętych wpisał ich Jan XVIII. Patronują diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.
    Relikwie świętych znajdują się w wielu kościołach w Polsce, a także we Włoszech (Ascoli) i w Czechach, gdzie czczone są w katedrze św. Wita na Hradczanach.
    W ikonografii Pięciu Braci Męczenników przedstawianych jest w białych habitach kamedulskich. Atrybutem jest koło tortury.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn.

    Poznaj Pierwszych Męczenników Polskich

    (Aw58, CC BY-SA 3.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    „Pierwsi męczennicy Polscy to – obok św. Wojciecha – najstarsi świadkowie Chrystusa na ziemi polskiej”  – mówił 2 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II w Gorzowie Wielkopolskim przed kościołem Pierwszych Męczenników Polskich. Co o nich wiemy?

    Wiedzę o pierwszych pustelnikach w naszej ojczyźnie, którzy zginęli śmiercią męczeńską, a ofiarę ze swojego życia położyli u fundamentów polskiej państwowości, czerpiemy z trzech źródeł: Kroniki św. Bruna z Kwerfurtu, Żywotu św. Piotra Damianiego i czeskiej Kroniki Kosmasa. Choć śmierć tych pięciu świętych mężczyzn datowana jest na 1003 r. znamy ich imiona. Wiemy też, że Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn żyli i działali na zachodnich ziemiach Polski za czasów panowania Bolesława Chrobrego. Tradycja Kościoła nazywa ich Braćmi Polskimi, mimo, że byli wśród nich także cudzoziemcy. Dwóch mnichów, Benedykt i Jan, przybyło do Polski z Italii z misją zaszczepienia w młodym, chrześcijańskim kraju reguły życia św. Benedykta. Mateusz, Izaak i Krystyn byli pochodzenia słowiańskiego, najprawdopodobniej polskiego. Mieszkali w eremach i przedstawiali się jako benedyktyni żyjący według surowej reguły św. Romulada.

    Z Italii do Polski

    Benedykt urodził się ok. 970-975 r. w Italii, w Benewencie. Pochodził z zamożnej, bardzo religijnej rodziny. Wolą rodziców było, aby syn został duchownym. Tak się stało, jednak wystawny styl życia ówczesnego duchowieństwa rozczarował młodego chłopaka i wkrótce przeniósł się do benedyktyńskiego opactwa Świętego Zbawiciela, słynącego z surowej reguły i ascetycznego życia. Po kilku latach otrzymał zgodę przełożonych na zamieszkanie w pustelni.

    Jan był starszy od Benedykta, urodził się ok. 940 r. w Wenecji, również w zamożnej rodzinie. Dość szybko podjął decyzję o życiu pustelniczym. Poznał św. Romulada i zamieszkał w eremie na zboczu góry Monte Cassino. To właśnie tu przyjął Benedykta, który szukał nowej formy życia pustelniczego. Ci dwaj dołączyli do Romulada i wkrótce w trójkę udali się do Rzymu na spotkanie z cesarzem Ottonem III. Z uwagi na to, że prawdopodobnie już na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 r. zapadła decyzja o sprowadzeniu zakonników do Polski, cesarz Otton III szukał wśród mnichów kandydatów do tej trudnej misji. Po spotkaniu w Rzymie wybrał Benedykta i Jana. Gdy wyruszali w drogę do nieznanego kraju, Jan miał już ponad 60 lat. Ale podjęli wyzwanie. Zabrali ze sobą szaty, w tym ornat od cesarza i naczynia liturgiczne. Szli prawdopodobnie z Rzymu, przez Weronę, Augsburg, Ratyzbonę i Pragę. Być może zatrzymali się w Poznaniu. Dokładne miejsce, do którego przybyli i gdzie założyli klasztor, nie jest znane. Podaje się trzy hipotetyczne adresy: wieś Święty Wojciech na zachód od Poznania, Kazimierz pod Szamotułami i Kazimierz Biskupi.

    Mówić, że Chrystus żyje

    Od razu po przybyciu do Polski utworzyli klasztor, pustelniczy, bez żadnych wygód. Zbudowali drewniany kościół i kilka niedużych chatek, które pełniły rolę eremów. Mieli jeden, najważniejszy cel: głosić Chrystusa, mówić o nim ludziom, których kraj od 966 r. uczył się chrześcijaństwa. Mimo życia pustelniczego, mnisi podejmowali misje chrystianizacyjne. Pracowali wśród pogańskich plemion Wieletów i Pomorzan. Ich obecność i świadectwo wkrótce obudziła w miejscowych pragnienie prowadzenia podobnego życia. I tak do eremu dołączyli wkrótce rodzeni bracia Izaak i Mateusz a po nich Krystyn. Do pomocy przybył jeszcze jeden mnich z Italii – Barnaba. Dni wypełniała mnichom praca, modlitwa i głoszenie Chrystusa. Do 1003 r. misje chrystianizacyjne przebiegały pokojowo, w spotkaniach z pogańskimi plemionami nie stosowano ani przymusu, ani tym bardziej przemocy. Po śmierci Ottona III jego następca, Henryk II Święty, chciał szybkich efektów na dużą skalę i wydał rozkaz o siłowym, przymusowym „nawracaniu” pogan. Ta decyzja obudziła wrogość, misjonarze coraz częściej doświadczali niechęci pogan, a na niektórych terenach jawnej wrogości.

    Noc męczeństwa

    Dramat rozegrał się 10 listopada 1003 r. W czasie wieczornych modlitw do pustelni braci wtargnęli uzbrojeni mężczyźni. Okłamali mnichów, że wysłał ich Bolesław Chrobry. Żądali wydania ukrywanych w klasztorze kosztowności, ale gdy niczego w biednych chatkach nie znaleźni zabili bezbronnych mnichów. Najpierw zginął Jan, sędziwy już pustelnik z Wenecji, po nim Benedykt – ten, który nieustannie szukał coraz trudniejszej reguły życia. Przed drewnianym kościółkiem mężczyźni zamordowali Izaaka, Mateusza i Krystyna. Po zabójstwach zdemolowali klasztor i ukradli ornat, podarowany mnichom przez Ottona III. Uciekli. Ciała męczenników odnaleźli ludzie, którzy następnego dnia przyszli do kościoła na Mszę świętą. Już 12 listopada w miejscu męczeństwa zjawił się biskup Unger z Poznania. Braci pochowano 13 listopada w klasztornym kościele. Rok później, dzięki staraniom biskupa Ungera, Pięciu Braci Męczenników zostało ogłoszonych świętymi.

    Mateusz, Izaak i Krystyn to pierwsi w dziejach Kościoła kanonizowani święci pochodzący z Polski. Warto pamiętać, że św. Wojciech, który jest pierwszym polskim męczennikiem i został ogłoszony świętym w 999 r., pochodził z Czech. Pierwszymi świętymi urodzonymi w Polsce są właśnie ci trzej z pięciu Pierwszych Męczenników Polskich.

    ***

    „Boże, Ty uświęciłeś początki wiary w narodzie polskim krwią świętych męczenników Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna; wspomóż swoją łaską naszą słabość, abyśmy naśladując męczenników, którzy nie wahali się umrzeć za Ciebie, odważnie wyznawali Cię naszym życiem” – fragment z modlitwy odmawianej w dniu liturgicznego wspomnienia Pierwszych Męczenników Polskich.

    ***

    Agnieszka Bugała/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________


    Misja Pięciu Braci. Wstrząsająca historia pierwszych męczenników Polski

    Chrystianizacja ziem polskich, zapoczątkowana chrztem księcia Polan Mieszka I, przebiegała dynamicznie. Jednak, jak wszędzie, wiara rodziła się z krwi męczenników.

    Światło z Monte Cassino

    Zakon benedyktynów, założony w roku 529 przez św. Benedykta z Nursji, jedna z najstarszych wspólnot monastycznych świata Zachodu, odegrał ogromną rolę w nawracaniu Europy, w tym Polski.

    Z klasztornego wzgórza na Monte Cassino zdawała się promieniować siła, przemieniająca kraje i narody. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego to właśnie benedyktyńscy misjonarze, pochodzący przede wszystkim z Czech i Węgier, krzewili wśród elit i ludu naukę Chrystusa. To ze wspólnot benedyktynów rekrutowali się pierwsi polscy biskupi – Jordan i Unger. Benedyktynami byli: św. Wojciech, który chwalebny żywot uwieńczył męczeńską śmiercią w Prusach, jego przyrodni brat Radzim Gaudenty – pierwszy arcybiskup gnieźnieński, św. Bruno z Kwerfurtu – autor dzieł literackich poświęconych Polsce, zamordowany przez pogańskich Jaćwingów, czy też św. Andrzej Świerad, pustelnik.

    Zapotrzebowanie na misjonarzy było ogromne, tym bardziej, że światło Ewangelii należało ponieść dalej, między pogańskie ludy graniczące z państwem Piastów. Dlatego w roku 1000, podczas zjazdu gnieźnieńskiego, książę Bolesław Chrobry goszczący cesarza Ottona III (przybyłego tu z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha), zwrócił się z usilną prośbą o przysłanie nowych zakonników. Cesarz, po głębokim namyśle, powierzył realizację zadania swemu krewniakowi, biskupowi Brunonowi z Kwerfurtu, który mnisi habit przywdział na wieść o śmierci św. Wojciecha. Ten postanowił skierować do słowiańskiego kraju dwóch benedyktynów z klasztoru pustelniczego we włoskim Pereum opodal Rawenny, wychowanków św. Romualda.

    Boska Kohorta

    Pod koniec 1001 roku z Italii wyruszyło dwóch eremitów, Benedykt i Jan.

    Pierwszy był młodym mężczyzną, niespełna trzydziestoletnim, który spędził prawie połowę swego życia za murami klasztorów i pustelni. Musiał być człowiekiem pełnym energii, obdarzonym zdolnościami przywódczymi i organizatorskimi, bowiem wyznaczono go na wodza „Boskiej Kohorty”, udającej się z misją do dalekiej Polski.

    Jego towarzysz Jan był dwakroć starszy. Lata przeżyte w surowych warunkach poorały głębokimi bruzdami jego oblicze, dodatkowo oszpecone śladami po przebytej ospie. Na domiar wszystkiego był niewidomy na jedno oko. Jednakże pomimo tej ułomności oraz wieku, jak na owe czasy mocno zaawansowanego, brat Jan trzymał się krzepko, słynął z wielkiej wytrwałości. We wspólnocie wyróżniał się ogromną wiedzą i kulturą, a wrodzona łagodność łatwo zjednywała mu serca otoczenia.

    Obaj zakonnicy opanowali podstawy mowy Polan. Na drogę zostali zaopatrzeni w księgi i przedmioty liturgiczne. Podążali najpewniej szlakiem alpejskim, przez Weronę, Trydent, Bolzano, Augsburg, Ratyzbonę, Pragę, Wrocław, by wreszcie w Poznaniu stanąć przed obliczem księcia Bolesława. Ten powitał ich serdecznie, z wrodzoną sobie hojnością zapewniając wszelkie wsparcie w przedsięwzięciu.

    Pustelnia

    Bolesław wyznaczył mnichom miejsce osiedlenia, „tam, gdzie piękny las nadawał się na samotnię”.

    Ponieważ spisujący potem dzieje misji św. Bruno z Kwerfurtu nie podał dokładnego miejsca usytuowania pustelni, dzisiaj historycy łamią sobie głowy nad jej lokalizacją. Wielu opowiada się za okolicami Międzyrzecza (obok wsi Święty Wojciech lub też na terenie obecnej Winnicy), swoich zwolenników posiadają Kaźmierz pod Szamotułami, Kazimierz Biskupi oraz Trzemeszno. Wiadomo, że erem otaczały gęste lasy, choć w pobliżu usytuowana była wieś, której mieszkańców książę Bolesław zobowiązał do wspierania zakonników, w tym do ich aprowizacji. Na zabudowania pustelni składał się drewniany kościół oraz kilka małych chatek. Teren otoczony był płotem. Ogrodzenie zabezpieczały dodatkowo kolczaste rośliny, co stanowiło obronę raczej przed dzikimi zwierzętami, bo z okoliczną ludnością stosunki układały się znakomicie.

    Obsada misji szybko powiększyła się. Do Benedykta i Jana dołączyli nowicjusze „z kraju i mowy słowiańskiej”. Byli to Izaak, młodzieniec mniej więcej dwudziestopięcioletni, wraz z młodszym bratem Mateuszem. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że musieli pochodzić z bardzo religijnej familii – ich dwie siostry były mniszkami w klasztorze w Gnieźnie. W eremie znalazł się też Krystyn, młody człowiek (możliwe, że nastolatek) z ludu, któremu wyznaczono rolę sługi i kucharza, a potem brata-laika. Wkrótce do wspólnoty dołączył jeszcze jeden misjonarz, włoski zakonnik Barnaba.

    Zakonnicy prowadzili surowy żywot wedle wskazań świętych Benedykta i Romualda. Jednakże modlitwy i posty nie wypełniały im całego życia. Uznanie wśród miejscowych zdobyło im propagowanie nowych sposobów karczowania lasów i uprawy roli. Nabożeństwa odprawiane w pustelni przyciągały coraz większą rzeszę wiernych.

    W roku 1003 Benedykt postanowił wydelegować jednego z braci do Rzymu, na rozmowy z biskupem Brunonem. Zapewne zamierzał złożyć mu sprawozdanie z dotychczasowych działań oraz ustalić kierunki dalszej pracy misyjnej. Książę Bolesław podarował eremitom 10 funtów srebra jako pokrycie kosztów podróży, zakonnicy jednak, wierni nakazowi praktykowania ubóstwa, postanowili odesłać tak hojny dar i zorganizować podróż własnym sumptem. Benedykt wybrał do tej misji brata Barnabę. Mimo woli ocalił mu życie.

    Przyjacielu, po co przyszedłeś…?

    10 listopada 1003 roku wieczorem w pustelni odprawiono modły w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina”. Niestety, w tym samym czasie w okolicy przebywała grupa ludzi, która nie myślała o modlitwie.

    Jak później napisał św. Brunon, relacjonując owo zdarzenie, człowiek książęcy, który przedtem im usługiwał, wraz z innymi złymi chrześcijanami, podpiwszy sobie dla dodania animuszu, postanowili zabić eremitów i zrabować im srebro, o którego zwrocie dla księcia nie wiedzieli”.

    Napastnicy dotarli do pustelni około północy. Bez trudu sforsowali ogrodzenie i wdarli się do chat, trzymając w dłoniach miecze i pochodnie. Św. Brunon po latach rozmawiał ze zbrodniarzami i zostawił nam przejmujący opis tragedii. Kiedy zbóje obudzili eremitów, zapadła chwila milczenia. W końcu brat Jan, który najlepiej znał język miejscowych, zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością:

    – Przyjacielu, po co przyszedłeś i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?

    Zrazu zbójcy usiłowali przedstawiać się jako wysłannicy księcia Bolesława, przybyli z nakazem uwięzienia mnichów. Pustelnicy odrzucili te słowa jako kłamliwe. W końcu napastnicy otwarcie wyznali, po co przyszli, nie ukrywając zamiaru popełnienia mordu. Wówczas Jan wyrzekł spokojnie:

    – Niech Bóg was wspomaga i nas!

    Zaraz po tych słowach pustelnik runął na ziemię, dwukrotnie ugodzony mieczem. Drugi zginął Benedykt, któremu brzeszczot napastnika rozpłatał głowę. Trzeciego dopadli Izaaka, zadając mu w pośpiechu wiele ran, podczas gdy on zdołał pobłogosławić morderców. Mateusz wybiegł w celi, podążając w stronę kościoła. Nie zdążył wszakże przemierzyć dziedzińca, bo przeszyły go zaraz oszczepy. Był jeszcze Krystyn, który nie sprzedał łatwo żywota. Młodzieniec porwał za drąg i jął wymierzać ciosy bandytom. Tych było jednak zbyt wielu. Ostatni eremita oddał życie w walce.

    Napastnicy splądrowali zabudowania, ale oczywiście nie znaleźli kosztowności. Musieli zadowolić się drogocennym ornatem, darem cesarza Ottona III. Pocięli ornat na kawałki, po czym oddalili się, uprzednio podpaliwszy kościół. Po ich odejściu ogień samoistnie wygasł.

    Wojownik Krystyn i sieroctwo Barnaby

    Rankiem pustelnię odwiedzili chłopi, przybyli na zapowiedzianą uroczystość ku czci św. Marcina. Ze zgrozą odkryli zwłoki pięciu zamordowanych.

    Powiadomiony o sprawie biskup Unger niezwłocznie przybył na miejsce zbrodni. Po dokonaniu oględzin nakazał pochować męczenników pod podłogą ich kościoła. We wspólnej mogile, choć w czterech trumnach spoczęli: Benedykt, Jan, Izaak i Mateusz. Przez pewien czas trumny pozostały otwarte, dzięki czemu zadziwieni świadkowie mogli stwierdzić, iż zwłoki nie ulegały rozkładowi.

    Krystyna, jako poległego w walce, zrazu pogrzebano w osobnym grobie na terenie samotni. W owym czasie, w przedkrucjatowym Kościele, tu i ówdzie trwały jeszcze spory, czy padłych w boju wojowników Chrystusa godzi się traktować na równi z męczennikami idącymi na śmierć z pokorą. Po jakimś czasie ulewne deszcze odsłoniły płytką krystynową mogiłę. Oczom wiernych ukazały się jego zwłoki, nienaruszone podobnie jak ciała jego zakonnych braci. Ostatecznie Krystyn spoczął wśród swych towarzyszy, w bratniej kwaterze. W przyszłości zostanie obwołany patronem polskiego rycerstwa.

    Lud żegnał płaczem pomordowanych, jako prawdziwych przyjaciół, których życie brutalnie przerwano. Jednakowoż wśród tej żałości znalazły się łzy szczególne, płynące wprost z wnętrza rozdartej duszy. Brat Barnaba niewiele dni po tragedii powrócił do pustelni ze swych rzymskich wojaży. Wstrząśnięty śmiercią ludzi mu tak bliskich, zazdrościł im przecie – chciałoby się rzec: „tak po ludzku” – szczególnym rodzajem bezgrzesznej, chrześcijańskiej zazdrości. Owóż brat Barnaba, zwyczajnie po chrześcijańsku, zazdrościł swym braciom męczeńskiego skonu.

    Jak pięknie napisał o nim ks. Piotr Pękalski, Barnaba „[…] dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim”.

    Sprawiedliwość

    Zarządzony pościg szybko doprowadził do ujęcia zbójców, koczujących w okolicznych lasach.

    Pojmanych, zakutych w łańcuchy, zaprowadzono przed oblicze księcia Bolesława, ten zaś skazał ich na śmierć głodową. Wtedy wszakże zgłosił się młody zakonnik, Andrzej, zaświadczając, iż doznał wstrząsającej wizji. Jak stwierdził, ukazali mu się męczennicy, Benedykt i Jan, prosząc o darowanie życia ich mordercom. A były to czasy, gdy mistyczne objawienia traktowano wyżej od prawniczego paragrafiarstwa… Więźniów oszczędzono, przekazując ich klasztorowi na dożywotnią służbę, aby ciężką pracą odpokutowali popełnioną zbrodnię.

    Jak podają źródła, zbójami kierowała przyziemna żądza zysku, chęć zagarnięcia rzekomych skarbów, których zakonnicy wcale nie posiadali. Dzisiaj można usłyszeć „teorie spiskowe”, wedle których za napadem na pustelnię miał rzekomo stać najstarszy syn Chrobrego, Bezprym (który podówczas liczył sobie ledwo 16 wiosen), bądź że atak zorganizował król Niemiec (późniejszy cesarz) Henryk II, skonfliktowany z księciem Bolesławem. Póki co, nie odnaleziono jednoznacznych dowodów na poparcie takich tez.

    Drogowskazy

    W roku 1004 biskup Unger wraz z ocalałym bratem Barnabą stanęli przed obliczem papieża Jana XVIII, zdając mu relację z dramatu.

    Biskup Rzymu zaliczył zamordowanych w poczet świętych męczenników Kościoła. Ich kult szybko rozpowszechnił się w Polsce, a z czasem dotarł również do Czech, na Morawy, do Niemiec i Włoch. Kult Pięciu Braci Męczenników został urzędowo zatwierdzony w roku 1508 przez papieża Juliusza II. Trzej eremici: Izaak, Mateusz i Krystyn byli pierwszymi w dziejach Kościoła kanonizowanymi świętymi urodzonymi na ziemiach polskich.

    ***

    W postawie Pięciu Braci możemy odkryć wiele dróg prowadzących do świętości. Modlitwa, asceza, samodoskonalenie duchowe towarzyszyły ciężkiej pracy na rzecz dobra ogółu. Bezbrzeżna dobroć i szlachetność Izaaka błogosławiącego swoich oprawców nie stała w sprzeczności z dzielnością Krystyna, próbującego siłą odeprzeć intruzów nachodzących świątynię. Wszystko to było bowiem naśladownictwem Chrystusa. Wszystko pochodziło z jednego ożywczego źródła, które tysiąc lat wcześniej wytrysnęło w dalekiej Galilei.

    Andrzej Solak/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 listopada

    Święty Jozafat Kuncewicz, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Teodor Studyta, opat
    ***

    web-saint-nov-12-josaphat-mykola-swarnyk-cc
    fot. z “Ewnagelia na każdy dzień”/Aleteia.pl
    ***

    Jan Kunczyc (nazwisko zmienił później na Kuncewicz) urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim (na Ukrainie, wówczas w Rzeczypospolitej) w mieszczańskiej rodzinie prawosławnej. Ojciec był ławnikiem miejskim. Rodzice było ludźmi bardzo religijnymi.
    Wiele lat później Jan wspominał ważne wydarzenie z lat dziecinnych. Kiedy będąc z matką w cerkwi dowiedział się, czym był ofiara krzyżowa Jezusa, zauważył spadającą z krzyża iskrę i za chwilę poczuł, jak ta iskra przeniknęła do jego serca. Od tego momentu ukochał liturgię. Przez kolejnych 20 lat nie opuścił żadnego nabożeństwa w cerkwi.
    Początkowo uczęszczał do szkoły katedralnej w rodzinnym mieście, gdzie nauczył się czytania i pisania zarówno w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, jak i w języku polskim. Później rodzice, którzy chcieli, by zajął się kupiectwem, wysłali go do Wilna, gdzie terminował u znajomego kupca Jacentego Popowicza. Tam zetknął się z unitami – katolikami obrządku wschodniego, którzy w Wilnie sprawowali liturgię w cerkwi Świętej Trójcy.
    Na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między prawosławiem na Wschodzie a katolicyzmem na Zachodzie, żyło wielu unitów. Kościół greckokatolicki sprawuje kult w rycie bizantyńskim, jednak w pełni w zgodzie z nauką Kościoła łacińskiego i podlega papieżowi. Od czasu schizmy w 1054 r. wielokrotnie zawierane były unie, dzięki którym część prawosławnych wracała do Kościoła katolickiego. Niestety, w tamtych czasach religia była bardzo związana z polityką, dlatego unie te nie były trwałe.
    Na pograniczu Rzeczypospolitej i ziem ruskich już w 1257 r. dominikanie doprowadzili do pierwszej unii, która przetrwała do ujarzmienia Rusi przez najazd tatarski. Kolejne unie zawierane były w XV wieku. Największe znaczenie miała unia brzeska zawarta w roku 1596, czyli tuż przed przybyciem Jana do Wilna.
    Młody Kościół unicki był bardzo atakowany przez prawosławie, popierane przez Kozaków i Moskwę. Dochodziło wielokrotnie do czynów zbrojnych. Unici byli traktowani jako odstępcy od wiary i zdrajcy. Wojsko atakowało unickie cerkwie, a hierarchowie usiłowali osadzać duchownych prawosławnych w ich parafiach. Doszło nawet do tego, że w roku 1620 przybył do Polski potajemnie jerozolimski patriarcha prawosławny Teofanes i na miejsce biskupów unickich konsekrował prawosławnych: we Włodzimierzu, Przemyślu, Pińsku, Łucku, Chełmie i w Połocku. W Kijowie osadził biskupa prawosławnego na miejsce unickiego metropolity. Ci właśnie biskupi wszelkimi środkami zmuszali unitów do powrotu do prawosławia.

    Samplefot. ugcc.ua
    Uroczysta liturgia przy grobie św. Jozafata Kuncewicza w bazylice św. Piotra 12 listopada
    ***

    W takim trudnym okresie Jan zbliżył się do grekokatolików. Zaprzyjaźnił się z Genadijem Chmielnickim, studentem Seminarium Papieskiego w Wilnie, z Piotrem Arkadiuszem, uczonym grekokatolickim, bardzo zasłużonym dla unii, oraz z Janem Welaminem Rutskim, który w Rzymie ukończył Kolegium Ruskie i przystąpił do unii. Zetknął się także z jezuitami. Dzięki tym kontaktom poszerzył swoją wiedzę i wzrastał duchowo.
    W 1604 r. wstąpił do bazylianów (to jedyny w Polsce męski zakon obrządku greckokatolickiego) i złożył śluby w monasterze św. Jerzego. Od tego czasu nosił imię Jozafat. Aktu jego przyjęcia do zakonu dokonał sam metropolita unicki, Hipacy Pociej. Jako brat zakonny Jozafat kształcił się w niedawno założonej Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię, teologię, język starosłowiański i liturgię. W 1609 r. otrzymał święcenia kapłańskie i został magistrem nowicjatu. W roku 1613 powierzono mu funkcję przełożonego klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie, którą pełnił z wielkim zaangażowaniem. W latach 1614-1615 towarzyszył metropolicie halicko-kijowskiemu w podróży wizytacyjnej do Kijowa. Po drodze Jozafat zdołał pozyskać dla unii wojewodów połockiego i nowogrodzkiego oraz ufundować klasztor bazylianek w Krasnymborze.
    W roku 1617 został mianowany arcybiskupem Połocka po zmarłym właśnie tamtejszym metropolicie. Święcenia biskupie otrzymał 12 listopada 1618 w Wilnie, po czym wyruszył do Połocka, by odbyć ingres. Zapisał się w pamięci współczesnych jako niezwykły arcybiskup, który nosił stale habit zakonny, nigdy nie jadał mięsa, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił jeszcze z pewnym bezdomnym. Dla siebie niczego nie potrzebował, natomiast troszczył się o podwładnych i walczył o przywileje dla duchowieństwa unickiego. Dbał o splendor nabożeństw liturgicznych, niezmordowanie głosił słowo Boże, przemawiał do ludu przy każdej okazji. Szczególną zaś opieką otoczył chorych i ubogich. Był zwolennikiem wczesnej i częstej Komunii świętej. Często wizytował placówki i kapłanów. Dla duchowieństwa ogłosił konstytucje, składające się z 48 przepisów postępowania oraz dodatkowo z 9 paragrafów dla tych, którzy by łamali prawo. Dla mniej wykształconych kapłanów ułożył katechizm jako podstawę do nauczania. Wprowadził obowiązek odprawiania codziennie Świętej Liturgii. Od swoich kapłanów żądał odmawiania brewiarza i comiesięcznej spowiedzi. Wysyłał do nich pisma wyjaśniające różnice między katolicyzmem a prawosławiem.
    Nie trudno się dziwić, że taka aktywność biskupa budziła niezadowolenie przeciwników unii z Kościołem rzymskim. Potężną kampanię przeciwko Jozafatowi wytoczył wspomniany już Teofanes, patriarcha Jerozolimy, który tajnie przybył jako delegat prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Mianował biskupem prawosławnym Melecego Smotryckiego, który usiłował przekonać wiernych, że jest jedynym prawowitym biskupem na Białorusi. Pamiętać trzeba, że lud tych terenów był w większości niepiśmienny i z pewnością nie rozumiał sporów doktrynalnych. Prawosławni podgrzewali nastroje nacjonalistyczne i szkalowali abp Kuncewicza jako zdrajcę Cerkwi.
    Kiedy Jozafat musiał w roku 1621 udać się na sejm do Warszawy, wroga mu kampania tak dalece się wzmogła, że zastał po powrocie wzburzone przeciwko sobie wszystkie miasta. W końcu uknuto spisek na jego życie. W październiku 1623 roku udał się do swojej sufraganii do Witebska. Rankiem 12 listopada, zaraz po odprawieniu Mszy świętej, został napadnięty i zabity. Rozjuszony tłum rzucił się na rabunek mieszkania biskupiego, a samego metropolitę maltretowano w sposób okrutny. W końcu dobito go strzałem w głowę. Przed śmiercią Jozafat Kuncewicz miał jeszcze powiedzieć: “Dzieci, czemu napadacie na mój dom? Jeśli macie coś przeciwko mnie, to mnie macie”. Sponiewierane ciało Jozafata utopiono w Dźwinie.
    Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna.
    Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili.
    W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Jozafat Kuncewicz – ”pasterz i apostoł,

    … krew przelał za jedność świętego Kościoła”

    Św. Jozafat Kuncewicz – ”pasterz i apostoł,… krew przelał za jedność świętego Kościoła”

    Męczeństwo św. Jozafata Kuncewicza – Józef Simmler, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Dawno temu i w innych czasach żył wspominany 12 listopada Jozafat Kuncewicz… tak można zaczynać większość spotkań z tymi, których Kościół wyniósł na ołtarze. To, co jednak warto zobaczyć w osobie tego świętego, to dzieła życia, których istotą był ekumenizm oraz jakże aktualne dziś pragnienie i dążenie powrotu do jedności w chrześcijaństwie.

    Jan Kunczyc, bo tak pierwotnie się nazywał, urodził się w 1580 roku we Włodzimierzu Wołyńskim. Przyszedł na świat w Rzeczypospolitej – wielonarodowej, wielokulturowej i wielowyznaniowej. Po kilkunastu latach od narodzin Jana, w 1596 na mocy postanowień Unii Brzeskiej, pojawił się Kościół unicki. Po wiekach istnienia obok siebie katolików i prawosławnych doszło do połączenia dwóch nurtów chrześcijaństwa. I to właśnie Kościół grekokatolicki, w liturgii oparty na rycie wschodnim, a w doktrynie wierny nauczaniu Kościołowi łacińskiemu, podporządkowany papieżowi, był dla arcybiskupa połockiego Jozafata wspólnotą, za którą odda życie.

    Na początku drogi duchowej była religijna, prawosławna, mieszczańska rodzina. Rodzice planowali, by syn został kupcem, ale z praktyki, którą Jan rozpoczął w Wilnie nic nie wyszło. Młodzieniec wolał czytać literaturę religijną, spędzać czas na modlitwie. W 1604 roku dokonał wyboru. Wstąpił do klasztoru bazylianów – męskiego zakonu w obrządku grekokatolickim. Stał się Jozafatem. Zakonnik kształcił się na Akademii Wileńskiej (studiował filozofię, teologię, liturgię i język starosłowiański) i posługiwał w cerkwi unickiej. Na jego formację duży wpływ mieli jezuici, ale wejście do Kościoła katolickiego nie oznaczało dla Jozafata odejścia od tożsamości – własnej tradycji i liturgii. Stał się wielkim apostołem pojednania, jak mówił o Jozafacie Jan Paweł II.  I trzeba tu zauważyć, że był to czas dla przedstawicieli kościoła grekokatolickiego szczególny. Dla Cerkwi unici stanowili problem. Byli odstępcami od wiary, więc prześladowania i przemoc wobec nich nie była rzadkością. Kiedy Cerkiew walczyła o to, by nie tracić wpływów Jozafat w 1609 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Został też magistrem nowicjatu, a po kilku latach – archimandrytą – przełożonym klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie. Żył ascetycznie. Czas poświęcał na czytanie i przepisywanie ksiąg religijnych, poznawanie żywotów świętych, a działania jakie podejmował skutkowały reformą życia zakonnego i powstawaniem nowych klasztorów. O jednym z nich warto wspomnieć – klasztorze w Żyrowicach, nazywanym unicką Częstochową, które stało się ważnym centrum kultu maryjnego.

    W 1618 roku, nie mając jeszcze 40 lat, Jozafat został arcybiskupem w Połocku. Miał zniszczoną katedrę i puste klasztory. Msze św. sprawowało się rzadko, a kazań nie głoszono. Cóż w tej sytuacji mógł ten, któremu powierzono odpowiedzialność za życie miejscowej wspólnoty? Otóż… codziennie odprawiał Mszę świętą, dał się poznać jako dobry kaznodzieja, spędzał godziny w konfesjonale. Pałac biskupi zamienił na schronisko dla biednych, mieszkał w najmniejszej izdebce, którą, jeśli trzeba było, dzielił z bezdomnymi, otaczał opieką potrzebujących. Remontował też katedrę i porządkował administrację kościelną, budował kościoły i klasztory, wizytował parafie, dbał o jakość liturgii, o poziom życia duchowego i wykształcenie podlegających mu księży.

    Dbałość i gorliwość arcybiskupa sprawiły, że archidiecezja połocka i przyległe regiony stawały się unickie, a tego przeciwnicy Jozafata nie chcieli zaakceptować. Chcieli się pozbyć duszochwata. Nazywali go zdrajcą Cerkwi, podburzali przeciw niemu ludność. W końcu zorganizowali spisek na jego życie. 12 listopada 1623 roku w Witebsku tłum z okrzykami bij, zabij papistę, łacinnika wdarł się do jego rezydencji i rzucił na duchownego. Był bity kijami, uderzony toporem. Strzał lub dwa w głowę zakończyły życie arcybiskupa.  Zmasakrowane, zbezczeszczone ciało zostało wrzucone do Dźwiny. Obciążono je kamieniami w worku zrobionym z włosienicy zdartej z zamordowanego duchownego. Po kilku dniach zwłoki męczennika wyłowiono i przewieziono do katedry w Płocku.

    Jozafat Kuncewicz został beatyfikowany już w 1643 roku, kanonizowany w 1867. Jest patronem zakonu bazylianów oraz Rusi, Litwy i Wilna oraz powstania styczniowego. W ikonografii przedstawia się go w stroju zakonnym lub biskupim rytu wschodniego. Atrybutem jest topór.

    Jego relikwie znajdują się w Rzymie, a ich droga do Bazyliki św. Piotra była długa i niebezpieczna. Musiały być chronione przed profanacją, ponieważ męczeńska śmierć Jozafata i kult jakim go otaczano wzmacniały unitów – przyciągały wiernych, którzy porzucali prawosławie. Dlatego doczesne szczątki Jozafata „wędrowały”.  Były w Połocku, Supraślu, Białej Podlaskiej (gdzie w ukryciu pozostawały ponad 40 lat). Stamtąd w 1916 roku przewieziono je do Wiednia skąd w 1949, samolotem przez Francję, Gibraltar, Afrykę dotarły ostatecznie do Wiecznego Miasta. Dziś spoczywają nieopodal Konfesji św. Piotra.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    Św. Jozafat Kuncewicz

    Bronił praw Kościoła, był zwolennikiem idei powrotu wschodniego chrześcijaństwa do jedności z Rzymem, niósł cywilizację zachodnią daleko na wschód nie zważając na pomówienia i groźby. Św. Jozafat Kuncewicz, związany ze wschodnią tradycją liturgiczną, oddał życie za wierność Stolicy Apostolskiej…

    W XVI w. Cerkiew prawosławna przechodziła głęboki kryzys. Patriarchat Konstantynopolitański oraz ważniejsze stolice biskupie pozostawały pod panowaniem tureckim. Z drugiej strony car moskiewski, pragnący uczynić swe miasto „trzecim Rzymem”, czyli stolicą prawosławia, bardziej dbał o wykorzystanie Cerkwi do własnych celów politycznych niż o wsparcie jej działalności duszpasterskiej. To wszystko odbiło się także na stanie prawosławia na terenach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Widoczna była tu ignorancja teologiczna duchowieństwa i niemoralne prowadzenie się popów.

    Aby uzdrowić sytuację, hierarchowie zwrócili się o pomoc do papieża. Pod koniec 1595 r. Ojciec Święty Klemens VIII przyjął episkopat i wiernych prawosławnych do jedności z Kościołem katolickim, oczywiście po wcześniejszym odrzuceniu przez ich przedstawicieli schizmatyckich błędów. Zawarta w Rzymie unia została w roku następnym przyjęta przez synod duchowieństwa prawosławnego w Brześciu. W ten sposób powstał Kościół greckokatolicki, zwany potocznie unickim, stanowiący część Kościoła powszechnego, a czczący Boga według wschodniej tradycji liturgicznej. 

    Ugodzony w serce…
    Piętnaście lat wcześniej, w 1580 r., we Włodzimierzu Wołyńskim przyszedł na świat chłopiec, który w dziejach Kościoła unickiego miał odegrać wybitną rolę. Jan Kunczyc – bo takie było pierwsze imię i nazwisko św. Jozafata Kuncewicza – urodził się w rodzinie mieszczańskiej. Według planów rodziców miał w przyszłości zostać kupcem. Dlatego po ukończeniu szkoły cerkiewnej we Włodzimierzu wyjechał do Wilna, gdzie rozpoczął naukę handlu u tamtejszego kupca.

    Chłopca jednak, bardziej niż handel, pociągały sprawy duchowe. ­Kiedyś wyznał, że jako pięciolatek przeżył dziwne zdarzenie. Gdy pewnego razu wpatrywał się w ikonę Ukrzyżowanego, od obrazu oderwała się złota iskra i ugodziła go w serce… Aż zabolało. Odtąd nabożeństwa cerkiewne były mu szczególnie miłe.

    W habicie bazyliańskim
    Ówczesne Wilno było jednym z ważniejszych centrów prawosławia. Nic dziwnego, że stało się areną sporów między unitami a prawosławnymi niezadowolonymi ze zjednoczenia Cerkwi z Kościołem katolickim. Jan Kunczyc nie miał jednak wątpliwości, że prawdę znajdzie jedynie w Kościele katolickim, którego częścią była jego ukochana Cerkiew unicka.

    Żywo interesował się teologią. Wprawdzie nie znając łaciny nie mógł uczęszczać na wykłady akademickie, jednak starał się to nadrobić utrzymywaniem żywych kontaktów z wybitnymi teologami i duszpasterzami katolickimi oraz lekturą dzieł z zakresu duchowości. W 1604 r. zdecydował, że jego miejsce jest w klasztorze i poprosił unickiego metropolitę Kijowa Hipacego Pocieja o habit bazyliański. Dojrzałe powołanie i szeroka wiedza religijna przyszłego świętego spowodowały, że jednego dnia nastąpiły obłóczyny i złożenie profesji zakonnej, a parę miesięcy później otrzymał święcenia diakonatu. Zgodnie z tradycją mniszą przyjął też nowe imię – Jozafat.

    „Duszochwat”
    Jako bazylianin przyszły święty podjął studia teologiczne, ucząc się, jakbyśmy to dziś powiedzieli, „indywidualnym tokiem”. W tym czasie powstały jego pierwsze dzieła polemiczne. Przykład jaki dawał swoim życiem i słowem, przyciągał do zakonu wielu nowych kandydatów. Nic więc dziwnego, że po otrzymaniu święceń kapłańskich został kierownikiem nowicjatu. Z wielką gorliwością umartwiał ciało: pościł, biczował się, nosił włosiennicę… Wiele godzin spędzał pielęgnując w szpitalu chorych i niedołężnych. Dał się również poznać jako świetny kaznodzieja i spowiednik. Pozyskiwał dla Unii wielu nowych wiernych. Prawosławni przerażeni skalą konwersji dokonujących się za jego sprawą nazwali go „duszochwatem”, czyli łowcą dusz.

    Na duszpasterskie sukcesy zwolenników Unii Brzeskiej, jej przeciwnicy odpowiedzieli przemocą. W 1608 r. napadli na wileński klasztor św. Trójcy i używając na przemian próśb, gróźb, a gdy to nie dało rezultatu, także policzkowania, próbowali przeciągnąć Kuncewicza na swoją stronę. Rok później posunęli się dalej, nasyłając na metropolitę Hipacego Pocieja zamachowca. Na szczęście skończyło się „tylko” na utracie przez hierarchę dwóch palców u dłoni, którą się zasłonił przed szablą niedoszłego zabójcy.

    Nieustraszony ordynariusz połocki 
    W 1614 r. Jozafat został archimandrytą, czyli zwierzchnikiem klasztoru św. Trójcy. Z czasem swoją opieką objął kilka innych domów mniszych. Spod jego ręki wyszło całe nowe pokolenie pobożnych zakonników przedkładających służbę Bogu i Kościołowi nad wszystko inne.
    Świętość Kuncewicza zdawały się dostrzegać swym instynktem nawet zwierzęta. Istnieje kilka opowieści na ten temat. Przytoczmy tu jedną z nich. Pewna kobieta rozzłoszczona zabiegami św. Jozafata, który chciał ją nawrócić, poszczuła go potężnymi brytanami. Nieoczekiwanie znane ze swej agresywności psy podbiegły do świętego i zaczęły się do niego łasić. Wtedy w kobiecie coś pękło i poprosiła o spowiedź.

    Jesienią 1617 r. przyszły święty został biskupem pomocniczym. Miał pomagać staremu, ciężko choremu, arcybiskupowi Gedeonowi Brolnickiemu, zwierzchnikowi diecezji połockiej, witebskiej i mścisławskiej. Opory Kuncewicza pragnącego pozostać zwykłym mnichem przełamał jego zwierzchnik, a zarazem przyjaciel, metropolita kijowski Welamin Rutski, oświadczając mu, że nie ma innych, nadających się do tej funkcji kandydatów.

    Jako koadiutor, a po śmierci Brolnickiego ordynariusz połocki wziął się energicznie do pracy duszpasterskiej i administracyjnej. Zaczął wizytować poszczególne parafie. W wielu z nich najstarsi wierni nie pamiętali wizytacji biskupiej. Tam, gdzie znalazł nieporządek, pouczał proboszczów lub mianował gorliwych wikariuszy. Czynił zabiegi, by wszystkie parafie miały uposażenie pozwalające utrzymać niezależność od opiekującej się nią szlachty. Niejednokrotnie osobiście zajmował się odbieraniem majątków kościelnych zawłaszczonych przez świeckich. Nie szczędził również środków na remont cerkwi.

    Spisek dyzunitów
    Wielkim ciosem w Unię Brzeską, a przy okazji w dzieło metropolity Kuncewicza, była podróż przez ziemie Rzeczypospolitej patriarchy Jerozolimy Teofanesa (jednocześnie agenta sułtana), który dokonał święceń nowych schizmatyckich biskupów. Wywołało to dezorientację wśród wiernych i wzmocniło siły przeciwników Unii (dyzunitów), którzy zyskali naturalnych liderów.

    Skutki nie dały na siebie długo czekać. Wzmógł się opór wobec legalnych hierarchów. Coraz częściej dochodziło do napadów na unitów i różnych awantur. Jozafat Kuncewicz „zyskał” na terenie diecezji połockiej konkurenta w postaci prawosławnego abpa Melecego Smotryckiego, który rozpoczął intensywną działalność antyunijną. Wraz ze swoimi zwolennikami starał się zepchnąć Kuncewicza na margines społeczności rusińskiej. Kampania nienawiści wkrótce przyniosła tragiczny owoc – dyzunici zawiązali spisek na życie prawowitego arcybiskupa Połocka.

    Męczeńska śmierć
    12 listopada 1623 r. zamachowcy wraz z podburzonym tłumem wtargnęli na teren domu arcybiskupiego w Witebsku. Naprzeciw niszczącej wszystko i prześladującej służbę pałacową tłuszczy wyszedł abp Kuncewicz. – Dziatki, dlaczego bijecie czeladkę moją. Nie zabijajcie ich. Jeśli macie coś przeciwko mnie, owóż jestem – powiedział metropolita, składając ręce na piersi.

    Zapadła cisza. Gdy wydawało się, że już nikt nie odważy się podnieść ręki na pomazańca Bożego, z bocznych drzwi wypadło dwóch zamachowców. Jeden z nich uderzył męczennika w głowę pałką, a drugi rozpłatał ją ­toporem. Potem przez pewien czas siepacze pastwili się nad martwym ciałem, włócząc je po ulicach miasta, by w końcu utopić w rzece.

    Wyniesiony na ołtarze
    Mord wstrząsnął społecznością Rzeczypospolitej. I stał się cud: na katolicyzm obrządku wschodniego zaczęły przechodzić ogromne ilości prawosławnych. Unię przyjęło nawet 20 z 21 osób ukaranych śmiercią za ten mord. 

    Szczególnie zaskakująca była jedna konwersja – abpa Smotryckiego – ponoszącego moralną odpowiedzialność za to, co wydarzyło się w Witebsku. Dotychczasowy wróg katolicyzmu zachwiał się w swoich poglądach. By uspokoić sumienie wyjechał na wschód, do Konstantynopola i Ziemi Świętej, czyli tam, gdzie spodziewał się znaleźć lekarstwo na nurtujące go wątpliwości. Zamiast tego zobaczył patriarchę zafascynowanego kalwinizmem i opłakane skutki niewoli tureckiej. W końcu wrócił w granice Rzeczypospolitej, złożył unijne wyznanie wiary i przystąpił do zwalczania… swych dawnych poglądów, wyrażanych wcześniej w licznych pismach i książkach.

    Niemal natychmiast po pochowaniu ciała Jozafata Kuncewicza rozpoczęto zbieranie zeznań o jego życiu i cudach z myślą o przyszłej beatyfikacji. Proces zakończono w 1642 r., a papież Urban VIII ogłosił go błogosławionym. Na kanonizację – przez bł. Piusa IX – arcybiskup Połocka czekał do roku 1867. Jego wspomnienie Kościół obchodzi 12 listopada. Św. Jozafat jest jednym z patronów Polski.

    PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Apostoł Jedności – św. Jozafat

    Apostoł Jedności - św. Jozafat

    św. Jozafat Kuncewicz/autor nieznany (PD)

    ***

    Jan Iwan Kuncewicz wkraczał w dorosłe życie, stając się coraz bardziej świadomym chrześcijaninem, w momencie burzliwych przemian wewnątrz Kościoła. Wszystkie jego działania, kształtowane były w odpowiedzi na zawiązanie Unii Brzeskiej w roku 1595, pomiędzy większością biskupów prawosławnych Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a kościołem katolickim w Rzymie.

    Jan urodził się w 1580 roku we Włodzimierzu Wołyńskim. Jego ojciec był kupcem i w związku z tym pragnął, aby syn poznał zasady handlu. W tym celu rodzice wysłali kilkunastoletniego Jana do Wilna, gdzie pomagał w zakładzie kupieckim. Jednakże w wypełnianiu obowiązku przeszkadzało mu rosnące w nim powołanie, które coraz częściej przypominało o sobie. Jan całe godziny spędzał na modlitwie w cerkwiach i czytaniu lektur, które przybliżały mu sprawę Unii.

    W roku 1604 wstąpił do monasteru Trójcy Przenajświętszej i przyjął imię Jozafat. Zakon przechodził wówczas kryzys, a przebywający w nim mnisi nie przestrzegali Reguły. Wobec takiej sytuacji nie mógł liczyć na kierownictwo duchowe więc sam zaczął kształtować swoje wnętrze i pielęgnować powołanie.

    Jozafat dzięki ascezie i modlitwie doprowadził do rozkwitu unickiej parafii. Jego gorliwe kaznodziejstwo przyciągało wiernych, a także kandydatów na mnichów. Najwierniejszym uczniem Jozafata okazał się Józef Welamin Rutski, wspólnie z którym podjęli się reformy i odnowy unickiego życia zakonnego.

    Jozafat mając 38 lat objął funkcję arcybiskupią w Płocku. Nowa godność nie przeszkadzała mu w prowadzeniu ubogiego i pełnego pokory życia. Swoją energię poświęcał na roztaczanie opieki nad najbardziej potrzebującymi. Swój pałac biskupi przekształcił w schronisko dla bezdomnych. Jozafat wprowadził zwyczaj codziennego odprawiania Mszy św., a także wizytowania parafian. W tym czasie wydał „Katechizm i Reguły dla kapłanów” oraz utwory poświęcone tematowi Unii i jej obronie.

    Właśnie owa działalność, głosząca konieczność umacniania Unii, przyniosła mu wielu wrogów. Zarzucali mu, że zdradza własną tradycję oraz zaprzecza swojej tożsamości. Święty nie przestawał jednak stale udowadniać swoim przeciwnikom, że najważniejsza w Kościele jest jedność, która go odrodzi. Nie ukrywał faktu przyjaźni z łacińskim duchowieństwem, a w szczególności z zakonem jezuickim. Jednak z drugiej strony nigdy nie zdradził tradycji Kościoła Wschodniego, z której się wywodził.

    Pomimo tego przeciwnicy Unii za wszelką cena pragnęli pozbyć się niewygodnego arcybiskupa. 12 listopada 1623 rozgniewany tłum napadł Jozafata oraz jego pracowników w pałacu. Kiedy Święty zaczął błagać o litość dla swoich ludzi, nieznane osoby, zadały mu śmiertelne uderzenie. Nie powstrzymało to tłumu przed zmasakrowaniem zwłok biskupa i zatopieniem ich w rzece. Kiedy po kilku dniach odnaleziono ciało, okazało się, że nie uległo ono rozkładowi.

    Męczennik w 1643 roku został beatyfikowany, a w 1867 doczekał się kanonizacji. Relikwie świętego składane były w różnych miastach Białorusi, Litwy i Polski. Ostatecznie w roku 1949 dotarły do bazyliki św. Piotra na Watykanie.

    Agnieszka Watras/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 listopada

    Święty Marcin z Tours, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Jałmużnik, biskup
      •  Święta Wiktoria, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Marcin z Tours

    Marcin urodził się ok. 316 r. w Panonii, na terenie dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. Prawdopodobnie imię Martinus pochodzi od Marsa, boga wojny. Przez wieki powstało tak wiele życiorysów Marcina i legend, że dziś trudno ustalić fakty.
    Prawdopodobnie uczył się w Ticinium (Pawia). Mając 15 lat wstąpił do armii Konstancjusza II. Co do tego, ile lat służył w wojsku, hagiografowie toczą spory. Według jednych 25, inni podają, że tylko 5. Ale wydarzenie, które wszyscy czciciele wspominają, miało miejsce w okresie tej służby. Żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens Marcin oddał połowę swej opończy. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus odziany w ten płaszcz i mówiący do aniołów: “To Marcin okrył mnie swoim płaszczem”.
    Pod wpływem tego wydarzenia Marcin przyjął chrzest i opuścił wojsko, uważając, że wojowanie kłóci się z zasadami wiary. W innych życiorysach znajdujemy informację, że spotkanie z żebrakiem nastąpiło już po chrzcie; Marcin jako chrześcijanin nie mógł służyć w wojsku, dlatego musiał z niego wystąpić. Wielką troską Marcina było nawrócenie swoich rodziców, do którego doprowadził wkrótce po opuszczeniu armii. Następnie udał się do św. Hilarego, biskupa Poitiers (we Francji), stając się jego uczniem. Został akolitą, a następnie diakonem. Po pewnym czasie osiadł jako pustelnik na wysepce Gallinaria w pobliżu Genui, gromadząc wokół siebie wielu uczniów.

    Święty Marcin z Tours

    W 361 r. założył pierwszy klasztor w Galii – w Liguge. Dziesięć lat później, mimo jego sprzeciwu, lud wybrał go biskupem Tours. Ta data jest potwierdzona w dokumentach – sakrę biskupią otrzymał w roku 371. Jako pasterz diecezji prowadził nadal surowe życie mnisze, budząc sprzeciw okolicznych biskupów. Klasztory, które zakładał, łączyły koncepcję życia mniszego z pracą misyjną. Sam odbył wiele wypraw misyjnych. Rozpoczął chrystianizację prowincji galijskiej i prowadził ją w sposób bardzo systematyczny. Był znanym apostołem wsi. Jako były wojskowy nie zrażał się niepowodzeniami, ale konsekwentnie realizował wytyczone sobie zadania.
    Jeszcze za życia nazywany był mężem Bożym. Współczesny mu hagiograf Sulpicjusz Sewer zanotował wiele cudów wymodlonych przez biskupa Marcina, a także wielką liczbę nawróconych przez niego pogan. Sulpicjusz opisuje także zmagania tego misjonarza z duchami nieczystymi, które atakowały go tym częściej, im więcej dusz nawracał na wiarę chrześcijańską.
    Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w Candes podczas podróży duszpasterskiej. Jego ciało sprowadzono Loarą do Tours i pochowano 11 listopada. Jako pierwszy wyznawca – nie-męczennik – zaczął odbierać cześć świętego w Kościele Zachodnim. Relikwie spoczywają w bazylice wzniesionej ku czci Świętego. Jest patronem Francji, królewskiego rodu Merowingów, diecezji w Eisenstadt, Mainz, Rotterburga i Amiens; dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupa lub jako żołnierz oddający płaszcz żebrakowi. Jego atrybutami są: dzban, gęś na księdze, gęś u jego stóp, koń, księga, model kościoła, dwa psy lub żebrak u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    11 listopada

    Błogosławiona Alicja Kotowska,
    dziewica i męczennica

    Błogosławiona Alicja Kotowska

    Maria Jadwiga urodziła się w Warszawie 20 listopada 1899 r., w rodzinie organisty Jana Kotowskiego i Zofii z Barskich. Była trzecim dzieckiem, jedną z siedmiorga rodzeństwa. Jej ojciec był niezwykle pobożnym człowiekiem, nie rozstawał się z różańcem i codziennie wieczorem, przy modlitwie, czytywał dzieciom fragmenty Pisma św.
    Marylka (bo tak nazywał ją ojciec) została wraz ze starszą siostrą oddana na pensję do gimnazjum w Warszawie, w którym uczyły zakonnice. Spędziła tam cały okres I wojny światowej. W 1918 r. zdała maturę i w tym samym roku podjęła studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim. 10 listopada 1918 r. namówiła grupę studentów na opuszczenie wykładów; wszyscy razem udali się na dworzec, gdzie właśnie przyjeżdżał z więzienia w Magdeburgu Józef Piłsudski. Wkrótce Maria wstąpiła do Polskiej Organizacji Wojskowej.
    W 1920 r., gdy do Warszawy zbliżały się wojska bolszewickie, pospieszyła na front i pomagała jako sanitariuszka Czerwonego Krzyża. Działała także w warszawskich szpitalach. Wiele lat później, w 1932 r., za bohaterską służbę została odznaczona krzyżem Polonia Restituta.
    W okresie studiów poznała Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa – siostry zmartwychwstanki, które założyła bł. Celina Borzęcka. Siedziba zgromadzenia mieściła się niedaleko Uniwersytetu. W trakcie trzeciego roku Maria Jadwiga przerwała studia i wstąpiła do Zgromadzenia. Rodzice – choć zaskoczeni – przyjęli decyzję córki z pokorą i zrozumieniem.

    Błogosławiona Alicja Kotowska

    W 1922 r. Maria Jadwiga rozpoczęła życie zakonne w Kętach k. Bielska, pierwszym w Polsce domu zakonnym zmartwychwstanek, przyjmując imię Alicja. Dwa lata później, w 1924 r., po ukończeniu postulatu i nowicjatu, złożyła pierwsze śluby i powróciła do warszawskiej wspólnoty. Wznowiła też studia uniwersyteckie, choć – za radą przełożonych – na kierunku matematyczno-przyrodniczym. W 1929 r. obroniła pracę magisterską z chemii poświęconą badaniom ebulioskopowym. W 1928 r., złożyła zakonne śluby wieczyste.
    Wkrótce rozpoczęła praktyki nauczycielskie w Seminarium Nauczycielskim w Sewerynowie. Po otwarciu gimnazjum zmartwychwstanek kontynuowała je na Żoliborzu. Uczyła chemii, pełniąc jednocześnie obowiązki pielęgniarki. Po dwóch latach zdała egzamin komisyjny, zostając dyplomowanym nauczycielem szkół średnich. Na Żoliborzu pracowała jeszcze przez dwa kolejne lata, przez pewien czas, po śmierci dyrektorki seminarium, kierując placówką.
    W 1934 r. została mianowana dyrektorem borykającej się z problemami finansowymi Prywatnej Szkoły Powszechnej i Żeńskiego Gimnazjum Ogólnokształcącego w Wejherowie. Powierzono jej również kierowanie prywatnym przedszkolem i internatem dla dziewcząt. Tam dała się poznać jako znakomity dyrektor i pedagog, a także niedościgniony wzór cnót moralnych.
    Wysiłek zmartwychwstanek szybko zauważono i już w 1936 r. szkoła uzyskała prawa szkoły państwowej. Wizytacje kuratorskie potwierdzały wzrost poziomu nauczania w kierowanej przez s. Alicję placówce. Władze oświatowe odznaczyły ją także dyplomem honorowego członka Polskiego Związku Zachodniego, organizacji broniącej Polaków i polskości wobec żywiołu niemieckiego, zarówno w Rzeszy Niemieckiej, jak i w Rzeczypospolitej. Wokół prowadzonych przez s. Alicję placówek powstawał też nowy, prowadzony przez nią dom zakonny zgromadzenia zmartwychwstanek.
    W wakacje 1939 r. po raz ostatni odwiedziła rodziców mieszkających wówczas w Cieszynie. W drodze powrotnej zatrzymała się na moment w domu macierzystym w Kętach i na Jasnej Górze, po czym wróciła nad morze.
    We wrześniu 1939 r. nastąpiła inwazja Rzeszy Niemieckiej na Polskę. Na mocy jednej z pierwszych niemieckich decyzji w Wejherowie zlikwidowano szkołę i zakład sióstr zmartwychwstanek. Alicja nakazała współsiostrom przebrać się w ubrania cywilne i ukryć; siostry jednak nie usłuchały. Matka jednej z uczennic, Anna Scheibe, dowiedziała się, że s. Alicji grozi aresztowanie i zaproponowała jej pomoc w ucieczce. Siostra Alicja jednak nie skorzystała. 24 października została aresztowana przez gestapo. Mieszkający w zarekwirowanym budynku klasztornym niemiecki kapitan Wermachtu zapytał gestapowców, co im zawiniła. W odpowiedzi usłyszał: “Wystarczy, że jest Polką”. Gdy współsiostry próbowały ofiarować się za przełożoną i prosiły o możliwość towarzyszenia jej, Niemcy odpowiedzieli ironicznie, że s. Alicja “ma dostateczną opiekę”. Zanim wsiadła do wojskowego samochodu, zatrzymała się na chwilę i spojrzała ciepło łagodnymi oczami na pozostawiane zakonnice.
    Zawieziono ją do więzienia w Wejherowie. Przez kilkanaście dni ubiegano się o jej uwolnienie – jednak bezskutecznie. Dwóm uczennicom udało się ją odwiedzić w więzieniu. S. Alicja przekazała wówczas pozdrowienia współsiostrom, mówiąc, że w więzieniu jest jej dobrze. Poprosiła tylko o swój ulubiony krzyżyk. Później informowała jeszcze, że w nocy często ją budzą i zapalają światło. Długo modliła się na różańcu.
    11 listopada 1939 r. na dziedziniec więzienia wjechały ciężarówki. Z cel wywleczono pokaźną grupę więźniów, wśród nich s. Alicję. Niemcy kazali im opróżnić kieszenie, pozwalając na pozostawienie tylko chusteczek do nosa. Następnie popychając, zmuszono ich do wejścia do ciężarówek. Alicja weszła ostatnia, otulając swym ramieniem grupkę wystraszonych, żydowskich dzieci, które znalazły się w wywożonej grupie, dodając im otuchy. Rozstrzelano ją najprawdopodobniej tego samego dnia, 11 listopada 1939 r., w dniu święta narodowego Rzeczypospolitej, w lasach Piaśnicy Wielkiej, 10 km od Wejherowa, w trakcie wielkiej egzekucji, w której zginęło 314 ofiar. W latach 1939-1940 w Piaśnicy rozstrzelano 10 do 12 tys. osób, przedstawicieli polskiej inteligencji pomorskiej. Rozstrzelano także i zakopano na miejscu straceń w masowych grobach setki osób niepełnosprawnych z całego Pomorza. W 1944 r. większość ciał Niemcy – rękami skazańców z obozu w Stutthof – odkopali i spalili.
    Po zakończeniu zmagań wojennych, w Piaśnicy, zwanej “Kaszubską Golgotą”, w grobie numer 7 znaleziono duży czarny różaniec, jaki przy pasku noszą siostry zmartwychwstanki. Na tej podstawie domniemuje się, że właśnie w tym miejscu siostra Alicja została pochowana. Czy tak rzeczywiście się stało – nie wiadomo.
    Papież Pius XII, usłyszawszy o śmierci s. Alicji, miał powiedzieć: “Macie męczennicę, to wielka chwała i pociecha dla Zgromadzenia. Czy może być większe szczęście, jak oddać życie za wiarę, za Kościół, za Chrystusa Pana?”
    W 1950 r. szkołę w Wejherowie decyzją władz zamknięto. W budynkach zorganizowano państwowe przedszkole, szkołę podstawową i zasadniczą szkołę zawodową dla dzieci i młodzieży niesłyszącej. Dopiero po przemianach w 1989 r. siostry zmartwychwstanki mogły ponownie podjąć działalność dydaktyczno-wychowawczą. W 1992 r. w wejherowskim budynku zakonnym otwarto przedszkole, a w 2000 r. powstała Katolicka Szkoła Podstawowa. Jej patronką została bł. s. Alicja Kotowska. Należała ona już bowiem wtedy do grona błogosławionych – wyniesiona na ołtarze 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez św. Jana Pawła II, w gronie 108 błogosławionych polskich męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 listopada

    Święty Leon Wielki, papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Andrzej Avellino, prezbiter
    ***
    Święty Leon Wielki

    Leon urodził się około 400 r. w Toskanii. Był synem Kwintyniana. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem około roku 430. Od młodości wyróżniał się tak wielką erudycją i zdolnościami dyplomatycznymi, że nawet jako zwykły akolita wysyłany był przez papieża do ważnych misji. Na jego polecenie udał się m.in. z poufną misją do św. Augustyna, biskupa Hippony. Kiedy w 440 r. przebywał z misją pokojową w Galii, wysłany tam przez cesarzową Gallę Placydię, został obrany papieżem po śmierci Sykstusa III. Po powrocie do Rzymu został konsekrowany 29 września 440 r., rozpoczynając swoje ponad 21-letnie kierowanie Kościołem.
    Jego pontyfikat przypadł na czasy licznych sporów teologicznych i zamieszania pośród hierarchii kościelnej. Musiał zwalczać liczne herezje oraz tendencje odśrodkowe, podejmowane przez episkopaty Afryki Północnej i Galii. To wtedy Pelagiusz głosił, że Chrystus wcale nie przyniósł odkupienia z grzechów, a Nestoriusz twierdził, że w Jezusie mieszkały dwie osoby. Poprzez swoich legatów brał udział w soborze w Chalcedonie (451), który ustalił najważniejsze elementy doktryny chrystologicznej. W dogmatycznym liście do biskupa Konstantynopola, tzw. “Tomie do Flawiana”, odczytanym w Chalcedonie, Leon I rozwinął naukę o dwóch naturach w Chrystusie. Sobór Chalcedoński przyjął wiarę w jednego Chrystusa w dwóch naturach, obu niezmiennych i nieprzemieszczalnych, ale także nierozdwojonych i nierozdzielnych, tworzących jedną osobę. Tekst ten ojcowie soborowi przyjęli przez aklamację, a z zachowanych dokumentów wiemy, że zawołali wtedy: “Piotr przemówił przez usta Leona”.
    Papież Leon wprowadził zasadę liturgicznej, kanonicznej i pastoralnej jedności Kościoła. Za jego czasów powstały pierwsze redakcje zbiorów oficjalnych modlitw liturgicznych w języku łacińskim. Powiązał liturgię z codziennym życiem chrześcijańskim; np. praktykę postu z miłosierdziem i jałmużną. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspomnieniem wydarzeń minionych, lecz uobecnieniem niewidzialnej rzeczywistości. W jednej z mów podkreślał, że Paschę można celebrować w każdym okresie roku “nie jako coś, co przeminęło, ale raczej jako wydarzenie dziś obecne”.
    Leon przyczynił się do uznania prymatu stolicy Piotrowej zarówno przez cesarza zachodniego Walentyniana III, jak i przez Konstantynopol. Cesarz Walentynian III (425-455) ogłosił edykt postanawiający, że zarządzenia Stolicy Apostolskiej muszą być uważane za prawo; oznaczało to prymat jurysdykcyjny biskupa rzymskiego. Bronił Italię i Rzym przed najazdami barbarzyńców. Wyjechał naprzeciw Attyli, królowi Hunów, i jego wojskom, wstrzymał ich marsz i skłonił do odwrotu (452). W trzy lata później podjął pertraktacje ze stojącym u bram Rzymu Genzerykiem, królem Wandalów. Niestety, król nie dotrzymawszy umowy złupił Wieczne Miasto. Papież ten wsławił się także działalnością charytatywną oraz zdecydowanym przeciwstawianiem się praktykom pogańskim czy wpływom sekty manichejczyków.
    Leon był obrońcą kultury zachodniej. Jako pierwszy papież otrzymał przydomek “Wielki”. Zmarł 10 listopada 461 r. w Rzymie. Został pochowany w portyku bazyliki św. Piotra. Zachowało się po nim ok. 150 listów i prawie 100 mów wygłoszonych do mieszkańców Rzymu podczas różnych świąt. Pozwalają one poznać wiedzę teologiczną papieża oraz ówczesne życie liturgiczne. W roku 1754 Benedykt XIV ogłosił go doktorem Kościoła. Jest patronem muzyków i śpiewaków.
    W ikonografii św. Leon Wielki przedstawiany jest w szatach papieskich i w tiarze, czasami w szatach liturgicznych rytu wschodniego lub jako papież piszący. Jego atrybutami są: księga, kielich oraz orszak z półksiężycem, któremu zastępuje drogę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Leon Wielki (+461), papież, o tym, co wydarzyło się w chwili Zwiastowania

    „Majestat przyoblókł się w pokorę, moc w słabość, wieczność w śmiertelność… natura niezniszczalna złączyła się z naturą podległą cierpieniu… Tak więc w naturę prawdziwego człowieka zstąpił prawdziwy Bóg – cały w swoich przymiotach Boskich i nie naruszający naszych przymiotów ludzkich, którymi obdarzył nas w momencie stworzenia… Powiększając to, co ludzkie, nie pomniejszył tego, co Boskie. Wyniszczenie bowiem owo, przez które Niewidzialny stał się widzialny, a Stwórca i Pan wszystkich rzeczy chciał być jednym ze śmiertelnych, było okazaniem miłosierdzia, a nie uszczerbkiem dla Jego mocy. Tak więc ten, który będąc Bogiem, uczynił człowieka, stał się człowiekiem… Trwając odwiecznie, zaczął istnieć w czasie; Pan całego stworzenia przyjął postać sługi, ukrywszy niezmierzoność swego Majestatu… będąc Nieśmiertelnym, poddał się prawom śmierci. Ten, który jest prawdziwym Bogiem, stał się również prawdziwym człowiekiem… W tym zjednoczeniu razem zaistniała małość człowieka i wielkość Bóstwa… Albowiem zawsze należy to podkreślać, że jest to ten sam prawdziwy Syn Boży i prawdziwy Syn Człowieczy: Bóg prawdziwy przez to, że «na począt-ku było Słowo u Boga, i Bogiem było Słowo»; człowiek przez to, że Słowo stało się ciałem, narodziło się z Maryi Dziewicy i zamieszkało pośród nas”.

    Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie według El Greco

    Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie według El Greco 

    ***

    Historia sztuki świadectwem obecności Maryi w życiu Ludu Bożego

    Maryja zawsze zajmowała szczególne miejsce w życiu Ludu Bożego. Świadectwem tego jest również historia sztuki. Jak mówi Francesco Astiaso Garcia, sekretarz Katolickiej Unii Artystów, wszyscy wielcy artyści, również niewierzący, chcieli się zmierzyć w swej twórczości z tym wyzwaniem, jaki jest dla artystów Maryja, Matka Słowa Wcielonego, Cała Piękna.

    Maryja zawsze była ulubionym tematem artystów

    „Praca nad wizerunkiem Maryi jest dla artysty czymś bardzo ważnym. Zbliżamy się bowiem w ten sposób do tajemnicy Boga i tajemnicy Wcielenia. Wszyscy artyści, nawet niewierzący, zmagali się w jakiś sposób z tym pytaniem, jak przedstawić tę najbardziej ulubioną Kobietę w historii sztuki. Oczywiście, artysta wierzący, kiedy maluje Maryję, dużo się modli, a nawet pości, prosząc o natchnienie. Maryja zawsze była ulubionym tematem artystów i to od samego początku chrześcijaństwa – mówi Francesco Astiaso Garcia. – Pierwszy obraz Maryi pochodzi z czasów katakumb, z drugiej połowy III w. Znajduje się w Katakumbach Priscilii w Rzymie. A potem już wszyscy wielcy artyści mierzyli się z tym tematem, by przypomnieć tylko najważniejszych: Cimabue, Giotto, Duccio, twórców ikon bizantyjskich. Później renesans: Botticelli, El Greco, Raffaello. Natomiast od Caravaggia wizerunek Madonny staje się bardziej ludzki, mniej w nim idealizacji, a więcej realizmu, dzięki czemu Maryja jest jeszcze bliższa naszemu człowieczeństwu. W wieku XIX znowu powraca się bardziej klasycznego kanonu. Również wiek XX dał nam wspaniałe wizerunki Maryi, spośród których chciałbym wspomnieć Gauguina i Matisse’a. Mało kto wie, że Matisse zakończył swą karierę właśnie cyklem maryjnym, w kaplicy różańca, na pograniczu malarstwa figuratywnego i abstrakcji.“

    Krzysztof Bronk – Vatican News

    __________________________________________________________________________________________________

    5 porad duchowych od świętego papieża

    5 porad duchowych od świętego papieża

    św. Leon Wielki/fot. domena publiczna

    ***

    Żył w V wieku, ale z jego pismami możemy inspirować się do dnia dzisiejszego. Poznaj 5 myśli, które są szczególnie cenne.

    1. A więc to, co było widzialne w naszym Zbawicielu, zostało teraz zawarte w sakramentach.

    2. Poznaj swoją godność, chrześcijaninie! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, porzuć więc wyrodne obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa Bożego.

    3. Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa.

    4. Nie miejsce na smutek, kiedy rodzi się życie; pierzchnął lęk przed zagładą śmierci, nastaje radość z obietnicy niekończącego się życia. 

    5. Zbyteczny byłby trud głodzić się, a nie wyzbywać się przewrotnej woli! I próżny mozół dręczyć ciało postem, a nie cofać się od zamiaru grzeszenia. 

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________

    Św. Leon Wielki

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 5.03.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Kontynuując nasz cykl rozważań poświęconych Ojcom Kościoła, prawdziwym gwiazdom świecącym z dala, podczas dzisiejszego spotkania przyjrzymy się postaci papieża, który w 1754 r. został ogłoszony przez Benedykta XIV doktorem Kościoła. Chodzi o św. Leona Wielkiego. Jak wskazuje przydomek wcześnie nadany mu przez tradycję, był on naprawdę jednym z największych papieży, którzy przynieśli zaszczyt stolicy rzymskiej, przyczyniając się w znacznym stopniu do umocnienia jej autorytetu i prestiżu. Był pierwszym biskupem Rzymu noszącym imię Leon, które następnie przyjęło dwunastu innych papieży; był również pierwszym papieżem, którego nauki głoszone do ludu gromadzącego się przy nim podczas liturgii przetrwały do naszych czasów. Myśl o nim nasuwa się naturalnie w kontekście obecnych środowych audiencji generalnych — spotkań, które w ostatnich dziesięcioleciach stały się dla Biskupa Rzymu tradycyjną formą spotkania z wiernymi i tak licznymi gośćmi przybywającymi ze wszystkich zakątków świata.

    Leon pochodził z Tuscii. Został diakonem Kościoła Rzymu ok. 430 r. i z czasem zdobył w nim znaczącą pozycję. Ze względu na tę istotną rolę w r. 440 Galla Placydia, sprawująca w tym czasie rządy w cesarstwie zachodnim, postanowiła wysłać go do Galii, by zaradzić panującej tam trudnej sytuacji. Jednakże latem tego samego roku umarł papież Sykstus III, którego imię związane jest ze wspaniałymi mozaikami w bazylice Matki Boskiej Większej, i na jego następcę wybrano właśnie Leona. Wiadomość o tym otrzymał, gdy pełnił misję pokojową w Galii. Nowy papież został konsekrowany po powrocie do Rzymu 29 września 440 r. Tak oto rozpoczął się jego pontyfikat, trwający ponad dwadzieścia jeden lat i będący niewątpliwie jednym z najważniejszych w dziejach Kościoła. Po śmierci, która nastąpiła 10 listopada 461 r., papież został pochowany w pobliżu grobu św. Piotra. Jego relikwie spoczywają dzisiaj w jednym z ołtarzy Bazyliki Watykańskiej.

    Papież Leon żył w bardzo trudnych czasach: wielokrotne najazdy barbarzyńców, stopniowe słabnięcie władzy cesarskiej na Zachodzie oraz długotrwały kryzys społeczny spowodowały, że Biskup Rzymu zmuszony był pełnić ważną rolę również w sprawach cywilnych i politycznych — stało się to jeszcze bardziej oczywiste półtora wieku później, podczas pontyfikatu Grzegorza Wielkiego. Oczywiście, to przydało wagi i prestiżu stolicy rzymskiej. Słynny jest zwłaszcza jeden epizod z życia Leona. Było to w 452 r. — papież razem z delegacją rzymską spotkał się w Mantui z wodzem Hunów Attylą i przekonał go do rezygnacji z dalszej wojny inwazyjnej, która zniszczyła już północno-wschodnie regiony Italii. W ten sposób ocalił resztę półwyspu. To ważne wydarzenie stało się wkrótce pamiętne i pozostaje wymownym znakiem pokojowych działań tego papieża. Niestety, wynik innej inicjatywy papieskiej, trzy lata później, nie był równie pomyślny. W każdym razie był świadectwem odwagi, która jeszcze dzisiaj nas zdumiewa: na wiosnę 455 r. Leon nie zdołał zapobiec inwazji Wandalów, którzy pod wodzą Genzeryka stanęli u bram bezbronnego Rzymu i plądrowali go przez dwa tygodnie. Jednakże gest papieża, który bezbronny, w otoczeniu swego duchowieństwa, wyszedł naprzeciw najeźdźcy i błagał go, by się zatrzymał, zapobiegł przynajmniej spaleniu Rzymu; papież uzyskał też to, że straszliwa grabież oszczędziła bazyliki św. Piotra, św. Pawła i św. Jana, w których schroniła się część przerażonej ludności.

    Znamy dobrze działalność papieża Leona dzięki jego przepięknym kazaniom — zachowało się ich niemal sto, zapisanych wspaniałą i jasną łaciną — oraz dzięki jego listom — ok. stu pięćdziesięciu. W tekstach tych widoczna jest cała wielkość tego papieża, z oddaniem służącego prawdzie w miłości przez wytrwałe głoszenie słowa, w którym jawi się zarazem jako teolog i jako pasterz. Nieustannie troszcząc się o swoich wiernych i o lud rzymski, a także o jedność różnych Kościołów oraz ich potrzeby, Leon Wielki był zwolennikiem i niezmordowanym promotorem prymatu rzymskiego, jako autentyczny spadkobierca apostoła Piotra: byli tego świadomi liczni biskupi, w znacznej części wschodni, zebrani na Soborze Chalcedońskim.

    Odbywający się w 451 r. Sobór, w którym uczestniczyło trzystu pięćdziesięciu biskupów, był najważniejszym zgromadzeniem, jakie miało miejsce do tamtego czasu w dziejach Kościoła. Sobór Chalcedoński stanowi bezpieczną metę chrystologii trzech wcześniejszych soborów powszechnych: Soboru Nicejskiego z 325 r., Konstantynopolitańskiego z 381 r. oraz Efeskiego z 431 r. Już w VI w. te cztery sobory, wyrażające syntezę wiary starożytnego Kościoła, przyrównywano w istocie do czterech Ewangelii: mówi o tym Grzegorz Wielki w znanym liście (I, 24), w którym oświadcza, że «przyjmuje i otacza czcią cztery sobory, niczym cztery księgi świętej Ewangelii, ponieważ na nich — wyjaśnia dalej — niczym na solidnym kamieniu wspiera się konstrukcja świętej wiary». Przeciwstawiając się herezji Eutychesa, który negował prawdziwą naturę ludzką Syna Bożego, Sobór Chalcedoński potwierdził istnienie w Jego jedynej Osobie, bez pomieszania i bez rozdzielenia, dwóch natur — ludzkiej i boskiej.

    Wiarę w Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, potwierdził papież w ważnym tekście doktrynalnym, przeznaczonym dla biskupa Konstantynopola, tak zwanym Tomus ad Flavianum, który odczytany w Chalcedonie, został przyjęty przez obecnych biskupów przez wymowną aklamację, o czym zachowana jest wiadomość w aktach Soboru: «Piotr przemówił przez usta Leona» — wykrzyknęli jednogłośnie Ojcowie Soborowi. Z tej zwłaszcza wypowiedzi oraz z innych, jakie pojawiły się podczas sporu chrystologicznego w tamtych latach, wynika w sposób oczywisty, że papież szczególnie wyraźnie dostrzegał odpowiedzialność następcy Piotra, którego rola w Kościele jest niepowtarzalna, ponieważ «jednemu tylko apostołowi powierzone zostało to, co wszystkim apostołom jest oznajmione», jak stwierdza Leon w jednym ze swoich kazań na uroczystość świętych Piotra i Pawła (83, 2). Papież potrafił pełnić tę funkcję zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, interweniując w różnych okolicznościach z roztropnością, stanowczością i przenikliwością przez swoje pisma i za pośrednictwem swoich legatów. W ten sposób ukazywał, że sprawowanie prymatu rzymskiego było potrzebne w tamtych czasach, podobnie jak i dziś, by skutecznie służyć jedności, stanowiącej charakterystyczną cechę jedynego Kościoła Chrystusowego.

    Świadomy historycznej chwili, w której żył, oraz dokonującej się transformacji — w okresie głębokiego kryzysu — Rzymu pogańskiego w Rzym chrześcijański, Leon Wielki potrafił być ze swym ludem i wiernymi poprzez swoją działalność pasterską i głoszenie słowa. Pobudzał do działalności charytatywnej w doświadczonym przez głód, różne formy niesprawiedliwości i ubóstwo Rzymie, do którego napływały rzesze uciekinierów. Przeciwstawiał się pogańskim przesądom i działaniu grup manichejczyków. Związał liturgię z codziennym życiem chrześcijan — na przykład przez łączenie praktyki postu z jałmużną, zwłaszcza przy okazji Quattro tempora, które wyznaczają zmianę pór roku. W sposób szczególny Leon Wielki pouczał swoich wiernych — i jeszcze dzisiaj jego słowa mają dla nas wartość — że liturgia chrześcijańska nie jest wspominaniem wydarzeń, które minęły, ale uobecnianiem rzeczywistości niewidzialnych, działających w życiu każdego człowieka. Podkreśla to w jednym ze swoich kazań (64, 1-2) na temat Paschy, którą należy celebrować w każdym okresie roku «nie tyle jako coś należącego do przeszłości, ale raczej jako wydarzenie obecne». Wszystko to wpisane jest w dokładny zamysł — mówi z mocą święty papież; jak bowiem Stwórca tchnieniem życia rozumnego ożywił człowieka ulepionego z błota, podobnie po grzechu pierworodnym posłał swego Syna na świat, by przywrócić człowiekowi utraconą godność i zniszczyć panowanie diabła dzięki nowemu życiu łaski.

    To jest tajemnica chrystologiczna, w którą św. Leon Wielki dzięki swojemu listowi skierowanemu do Soboru Chalcedońskiego wniósł rzeczywisty i istotny wkład, potwierdzając po wszystkie czasy — za pośrednictwem tego Soboru — to, co powiedział św. Piotr w Cezarei Filipowej. Za Piotrem i jako Piotr wyznał: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». I dlatego zarazem Bóg i Człowiek, «nieobcy rodzajowi ludzkiemu, ale bez grzechu» (por. Sermo 64). Mocą tej wiary chrystologicznej był wielkim głosicielem pokoju i miłości. W ten sposób wskazuje nam drogę: w wierze uczymy się miłości. Uczmy się więc od św. Leona Wielkiego wierzyć w Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka, i realizować na co dzień tę wiarę w działalności na rzecz pokoju oraz w miłości bliźniego.

    Do Polaków:

    Serdecznie pozdrawiam pielgrzymów polskich. Wczoraj wspominaliśmy św. Kazimierza, szczególnie czczonego w Polsce i na Litwie. Odznaczał się czystością ducha, miłością do ludzi i miłosierdziem wobec ubogich. Także w naszych czasach jest wzorem dla małżonków, młodzieży i osób żyjących w duchu rad ewangelicznych. Polecam was wszystkich jego wstawiennictwu i z serca błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 4/2008/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Leon Wielki – pierwszy papież pochowany w bazylice św. Piotra. Czym zasłynął?

    10 listopada wspominamy św. Leona Wielkiego (ok. 400 – 461), papieża i Doktora Kościoła, którym w 1754 r. ogłosił go Benedykt XIV. Jego relikwie znajdują się w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Jest patronem muzyków i śpiewaków.

    św. Leon Wielki/Francisco de Herrera El Mozo (PD)

    ***

    Mimo że był jedną z najbardziej znaczących postaci starożytnego Kościoła, o jego wczesnych latach wiemy niewiele. Wywodził się prawdopodobnie z jakiegoś możnego rodu, bo udało mu się zdobyć dobre wykształcenie. Szybko też stał się w Rzymie postacią znaną. Wyróżniając się erudycją i zdolnościami dyplomatycznymi odbył z polecania papieży wiele ważnych misji. Oprócz wybitnych przymiotów umysłu, posiadał także wiele cnót: św. Jan Kasjan nie zawahał się go więc nazwać „ozdobą Kościoła rzymskiego”.

    Wybrany na papieża (440 r.), dał się poznać nie tylko jako gorliwy obrońca wiary, ale także jako nieustraszony obrońca swego ludu (w roku 452 uchronił Rzym od najazdu Hunów). Do naszych czasów, poza sławą, zachowało się też 170 jego listów i 97 kazań, wygłoszonych podczas różnych świąt i uroczystości. Wśród nich również to najsłynniejsze, na dzień Bożego Narodzenia, wspaniały tekst o godności chrześcijanina.

    Z pierwszego kazania św. Leona Wielkiego na uroczystość Bożego Narodzenia:

    „Poznaj swoją godność, chrześcijaninie. Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, porzuć więc wyrodne obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie wracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa Bożego. Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie i nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa”.

    Dwudziestoletni pontyfikat Leona Wielkiego przypadł na czasy przełomowe w historii Europy i Kościoła: Cesarstwo Zachodnie upadało pod najazdami barbarzyńców, a Cesarstwo Wschodnie oddalało się coraz bardziej od Rzymu. Na to nakładało się jeszcze zagrożenie dla prawdziwej wiary, płynące z błędnych nauk heretyków: manichejczyków, pelagian, nestorian i monofizytów. Dla papieża Leona pierwszoplanowym zadaniem było więc utrzymanie jedności Kościoła: administracyjnej i doktrynalnej. W tym celu m. in. zwołany został sobór powszechny do Chalcedonu (451 r.), w czasie którego odczytano jego słynny List dogmatyczny o boskiej i ludzkiej naturze Jezusa (tzw. „Tomus ad Flavianum”), przyjęty entuzjastycznie przez ojców soborowych. Jego lekturę przerywali oni często okrzykami: „To jest wiara Ojców”, „to jest wiara Apostołów”, „Piotr przemówił przez Leona”, wyrażając w ten sposób nie tylko uznanie dla nauczania papieża, ale i jego prymat jako Biskupa Rzymu.

    Św. Jan XXIII: „Tak jak św. Augustyn uchodzi w Kościele za Doktora łaski, a św. Cyryl za Doktora Wcielenia, tak św. Leon Wielki uznany jest przez wszystkich jako Doktor jedności Kościoła. Dzięki powadze jego osobowości twierdza apostoła Piotra doznała czci i szacunku nie tylko ze strony Biskupów Zachodu obecnych na synodach w Rzymie, lecz i ze strony ponad pięciuset członków Episkopatu Wschodniego zgromadzonych w Chalcedonie”.

    Gorliwy obrońca wiary i jedności Kościoła był także niezmordowanym obrońcą swego ludu, zwłaszcza najbiedniejszych, do tego stopnia, że potomność nazwała go również „Doktorem jałmużny”:  „Zasmakujmy w uczynkach miłosierdzia – wołał w jednym z kazań – nasycajmy się pokarmem posilającym na wieczność. Dajmy odczuć nasze ludzkie współczucie chorym, przykutym do łoża boleści, kalekom, wygnańcom, sierotom i wdowom”.

    Gdy zmarł, pochowano go w przedsionku starej Bazyliki św. Piotra. Jego grób nawiedzały jednak tak liczne rzesze, że przenoszono go aż cztery razy. Obecnie jego relikwie spoczywają w kaplicy Matki Bożej della Colonna. Był pierwszym papieżem pochowanym w Bazylice św. Piotra i pierwszym, któremu potomność nadała przydomek „Wielki”.

    ks. Arkadiusz Nocoń/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Obrońca jedności Kościoła – św. Leon Wielki

    Św. Leon Wielki

     

    św. Leon Wielki/Enrique Cordero

    ***

    “Choć cały Kościół Boży został uporządkowany według stopni, tak aby różnorodność członków przyczyniała się do zachowania całości Mistycznego Ciała, to jednak – jak powiada Apostoł – wszyscy stanowimy jedno w Chrystusie”.

    Kierował Kościołem w czasach licznych sporów teologicznych i sporego zamieszania wśród hierarchii kościelnej. Jednak przez dwadzieścia jeden lat swego pontyfikatu nie miał wątpliwości, że jedność Kościoła musi być zachowana. Dlatego papież Leon Wielki nie ustawał w działaniach na rzecz jej ocalenia.

    Urodził się około roku 400 w Turcji, choć istnieją źródła, które podają jako miejsce jego urodzenia Toskanię. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem. Spełniał funkcję legata papieskiego. Gdy wybrano go na Stolicę Piotrową, przebywał w Galii.

    Jako papież zwalczał wytrwale liczne wówczas błędy w wierze. Dużo uwagi poświęcał umacnianiu wewnątrzkościelnej dyscypliny. Przeciwstawiał się odśrodkowym tendencjom, które pojawiły się w lokalnych Kościołach w Afryce Północnej i w Galii. Co prawda nie uczestniczył osobiście w Soborze w Chalcedonie (451 r.), ale wysłał tam swoich legatów.

    Miał również ogromne zasługi na polu zachowania pokoju – bronił Rzymu przed najazdami barbarzyńców. Nie zawahał się wyjechać naprzeciw zagrażającym Rzymowi wojskom króla Hunów, Attyli i króla Wandalów, Genzeryka i prosić ich o zachowanie miasta od zniszczenia.

    Był znakomitym teologiem, który potrafił nauczać w piękny sposób. Do naszych czasów zachowało się około 200 listów i około 100 mów wygłoszonych przez Leona Wielkiego.

    Zmarł 10 listopada 461 roku.

    Jedną z jego najbardziej znanych mów jest kazanie o Narodzeniu Pana Jezusa, w którym apelował: “Poznaj swoją godność, chrześcijaninie! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, porzuć więc wyrodne obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa Bożego. Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa”.

    Pierwszy Wielki



    Na własnej skórze doświadczał konsekwencji przysłowia: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Trudno znaleźć bardziej burzliwy pontyfikat.

    Jego imię budziło grozę na rzymskich ulicach. Attyla – wódz wojowniczych Hunów zbliżał się do Wiecznego Miasta. Po domach opowiadano o potężnym wodzu zwanym „Biczem Bożym”, o jego niezliczonych bogactwach, trzystu żonach, o tym, że zamordował własnego brata, z którym dzielił władzę. Hunowie, których imperium sięgało od Danii po Bałkany i od Renu aż po Morze Kaspijskie, byli coraz bliżej. Historyk rzymski Ammianus Marcellinus straszył: „Mają grube kończyny, umięśnione plecy, a ich wygląd jest tak odpychający, że przypomina raczej dwunożne zwierzęta”.Gdy wojownicy zbliżyli się do Rzymu, na ich spotkanie wyjechał papież Leon I. Wszedł do namiotu Attyli i zaczął rozmowę. Rzym, który miał być zrównany z ziemią, ocalał. Gdy w 455 r. miastu zagrażali Wandalowie, Leon I ponownie wyjechał konno na spotkanie ich wodza, Genzeryka. Długo rozmawiali. I choć Wandalowie nie dotrzymali słowa i złupili Rzym, miasto uniknęło rzezi.

    Papież Leon na własnej skórze doświadczał konsekwencji przysłowia: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Trudno znaleźć bardziej burzliwy pontyfikat. I nie chodziło jedynie o zewnętrznych wrogów, z którymi trzeba było negocjować. Pochodzący najprawdopodobniej z Toskanii, starannie wykształcony w rzymskiej retoryce teolog, na każdym kroku bronił czystości wiary. Był to czas wielu gorących sporów, herezji i zamieszania. Leon wykazywał błędy: manichejczyków (równoważenie działania potęgi dobra i zła, ciało i materia są złe z natury), pelagian (człowiek może osiągnąć zbawienie i doskonałość moralną o własnych siłach), nestorian (Maryja była tylko matką Jezusa-człowieka, nie można nazywać Jej Matką Boga).

    Poprzez swych legatów brał udział w osądzeniu Eutychiusza. Poglądy tego mnicha, głoszącego, że w Chrystusie jest tylko jedna natura (Bosko-ludzka), doprowadziły do zwołania Soboru Chalcedońskiego w 451 roku. – Czyż może być coś bardziej szkodliwego, niż wymyślać rzeczy bezbożne i nie ustępować przed mądrzejszymi i bardziej uczonymi? – pisał Leon, a odpowiadając na zarzuty Eutychiusza, wyjaśniał: – Syn w niczym nie różni się od Ojca, ponieważ jest Bogiem z Boga, Wszechmogącym z Wszechmogącego, Współwiecznym, zrodzonym z Wiecznego.

    Do dziś cytuje się słowa Leona I, pięknie wyjaśniającego, dlaczego Bóg stał się człowiekiem: „Poddał się On słabości nie dlatego, że miał udział w naszych przewinieniach. Przyjął postać sługi bez zmazy grzechu, wywyższając to, co ludzkie, nie umniejszając zaś tego, co Boże, ponieważ to uniżenie, przez które niewidzialny objawił się jako widzialny, a Stwórca oraz Pan wszystkich rzeczy zechciał stać się jednym ze śmiertelnych, było pochyleniem się ku nam miłosierdzia, a nie wyrzeczeniem się mocy”.

    Leon zmarł 10 listopada 461 r. w opinii świętości. Był prawdziwym pasterzem – z dumą opowiadali o nim chrześcijanie. Kościół nazwał go jako pierwszego „Wielkim”. Jako pierwszy został też pochowany w Bazylice św. Piotra.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    Piotr przemówił przez Leona – św. Leon Wielki

    Był pierwszym papieżem, któremu nadano po śmierci tytuł „wielki”. Czym sobie na to zasłużył?

    Jego pontyfikat przypadł na lata 440–461 r. Cesarstwo Rzymskie na Zachodzie chyliło się ku upadkowi, barbarzyńcy atakowali ze wszystkich stron. Papież stał się z konieczności obrońcą Wiecznego Miasta.

    Kiedy do Rzymu zbliżał się groźny Attyla, Leon wraz z delegacją rzymian wyszedł mu naprzeciw. Udało mu się odwieść wodza Hunów od kontynuowania wojny. W ten sposób ocalił Rzym i południową cześć półwyspu. Trzy lata później, wiosną 455 roku, nadciągali Wandalowie pod wodzą Genzeryka. Leon znów wyszedł bezbronny, w otoczeniu duchowieństwa, naprzeciw najeźdźcy i zaklinał go, by się zatrzymał. Nie udało się zapobiec zdobyciu bezbronnego miasta przez Wandalów, ale dzięki jego interwencji miasto uniknęło rzezi i totalnego zniszczenia.

    Leon zasłynął nie tylko jako odważny obrońca Rzymu, ale także jako gorliwy obrońca czystości wiary w obliczu szerzących się herezji. Dzięki jego zabiegom w 451 roku odbył się Sobór w Chalcedonie – jeden z najważniejszych soborów w historii Kościoła. 350 biskupów dokonało podsumowania nauczania trzech poprzednich soborów (Nicea 325 r., Konstantynopol 381 r., Efez 431 r.). Sobór chalcedoński sprecyzował wiarę Kościoła w Jezusa Chrystusa. Wyznajemy, że jest On prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Dwie natury, boska i ludzka, są w Chrystusie zjednoczone w jednej Osobie.

    Papieża reprezentowali na soborze jego legaci. Kiedy odczytali papieski list skierowany do biskupa Konstantynopola, biskupi powitali go zawołaniem, które przeszło do historii: „Piotr przemówił przez Leona”. Jedną z zasług Leona było umocnienie roli biskupa Rzymu jako gwaranta jedności Kościoła i wiernego przekazu Ewangelii. Leon I okazał się także gorliwym duszpasterzem, który w ciągły sposób katechizował Rzymian. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspominaniem minionych zdarzeń, ale ich uobecnianiem. W jednym z kazań podkreślał, że Wielkanoc należy obchodzić „nie tyle jako coś z przeszłości, ile raczej jako wydarzenie chwili obecnej”. Jako pierwszy z papieży został pochowany w Bazylice św. Piotra. „Leon” znaczy lew – można więc rzec, że imię następcy św. Piotra bardzo odpowiadało jego naturze.

    Myśl: “Chrześcijaninie! Poznaj swoją godność” – św. Leon Wielki.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Nie bał się Hunów, zatrzymał barbarzyńców

    Święty Leon I był niestrudzonym obrońcą czystości wiary, ale w potrzebie potrafił sam jeden stanąć przeciw barbarzyńskim wodzom i skłonić ich do odwrotu. Jest pierwszym papieżem, który nosi przydomek Wielki. Zasłużenie.

    Urodzony około 400 roku w Tuscji lub Rzymie. Jego język świadczy o nienagannym rzymskim wykształceniu. Greki Leon nie znał. Wyróżniał się inteligencją i zdolnościami dyplomatycznymi, więc papieże chętnie powierzali mu rozmaite zadania często wymagające subtelnych działań. Za czasów pontyfikatu Celestyna I pełnił posługę diakona. Opiekował się biednymi i był akolitą. Kiedy jednak zaistniała konieczność, papież wysłał go z tajną misją do Hippony w Afryce, gdzie miał pomóc świętemu Augustynowi.

    Jeszcze zanim został papieżem, pilnie zabiegał o zachowanie czystości nauki Kościoła. Święty Prosper z Akwitanii przypisuje świętemu Leonowi projekt spotkania z herezjarchą pelagianinem Julianem z Eclano. W czasie pierwszych sporów z Nestoriuszem, patriarchą Konstantynopola, który wprowadził naukę o dwóch osobach w Jezusie Chrystusie. Święty Leon I kontaktował się w tej sprawie z Janem Kasjanem, prosząc go, by przygotował rozprawę „O wcieleniu Pańskim przeciwko Nestoriuszowi”. Słał do niego w tym celu potrzebne dokumenty z papieskiej kancelarii. Później działał wspólnie z Cyrylem z Aleksandrii, by powstrzymać starania Juvenala z Jerozolimy o podniesienie tego miasta do rangi patriarchatu. Leon mógł wchodzić w skład grona rectores Romanae Ecclesiae. Rectores stworzyli syllabus o łasce. Dołączono go później do listów papieża Celestyna I do biskupa Marsylii. Znalazły się w nim decyzje podjęte przez papieży i orzeczenia synodów afrykańskich sprzeczne z doktryną Kościoła.

    Wiosną 440 roku Leon wyruszył do Galii. Dwór w Rawennie prosił o jego pośrednictwo w sporze między patrycjuszem Aetiusem a Albinusem, prefektem pretorianów. W tym czasie zmarł papież Sykstus III, a ludność i kler wybrali na papieża Leona. Wrócił do Rzymu i został konsekrowany 29 września 440 roku. Miał wtedy 50 lat.

    Po czterech latach pontyfikatu nowy papież uznał biskupów „równymi w biskupstwie i słabościach”, ale kierowanymi przez „Piotra w osobie jego następców”, którzy są „pierwszymi wśród wszystkich biskupami”. Głosił uniwersalność kapłaństwa Chrystusa, którego reprezentuje biskup Rzymu, zajmując miejsce świętego Piotra. Leon I widział uosobienie funkcji Piotra w osobie papieża.

    Na pierwszym planie stawiał głoszenie Ewangelii. Głosił kazania, kapłanów również do tego zobowiązał. Zachowały się jego teksty na cały rok liturgiczny.

    Potępiał poglądy manichejskie, monofizytyzm i pelagianizm rozpowszechniany przez kupców egipskich w Rzymie. Wprowadził zasadę liturgicznej, kanonicznej i pastoralnej jedności Kościoła. Po śmierci Cyryla w lipcu 444 roku, Leon I zaakceptował sukcesję Dioskura do funkcji patriarchy Aleksandrii.

    Eutyches, archimandryta klasztoru w Konstantynopolu, spierając się z nestorianami, sam popadł w herezję. Głosił, że obie natury: boska i ludzka w Chrystusie są jak najściślej złączone i zmieszane, a natura ludzka rozpłynęła się w boskiej. (monofizytyzm). W stolicy cesarstwa wschodniego wybuchły zamieszki. Leon I miał za złe patriarsze Konstantynopola Flawianowi, że ten nie przedstawił mu problemu. Synod zwołany w Konstantynopolu ekskomunikował Eutychesa, a Leon zatwierdził jego postanowienie. Leon w liście dogmatycznym do Flawiana zwanym Tomus ostatecznie rozstrzygnął kwestię nauki o dwóch naturach w Chrystusie.

    Monofizytę Eutychesa popierał jednak cesarz. W 431 roku wskutek odwołań Eutychesa i jego zwolenników, został zwołany w Efezie synod, na który papież niechętnie posłał swoich wysłanników. Ostatecznie nie wpuszczono ich jednak na salę obrad i nie zezwolono na odczytanie papieskiego dokumentu. Na synodzie zatryumfował Eutyches wraz z wspierającym go Dioskurem – patriarchą Aleksandrii. Monofizytyzm uznano za właściwą naukę. Flawiana usunięto z urzędu i powołano na jego miejsce Anatola. Synod ten przeszedł do historii pod określeniem latrocinium – zbójecki. Po śmierci cesarza Teodozjusza II, który bronił Eutychesa, papież zwołał w sobór w Nicei, ale w 451 roku przeniesiono go do leżącego w pobliżu Konstantynopola Chalcedonu. Na tron wstąpiła. W obradach soboru wzięła udział siostra Teodozjusza cesarzowa Pulcheria wraz mężem Marcjanem Tym samym była pierwszą kobietą, którą dopuszczono do obrad.

    Papież wysłał swoich przedstawicieli na sobór dopiero wtedy, gdy przyznano im pierwszeństwo, a dyskusję oparto na papieskim dokumencie. Kiedy papiescy wysłannicy odczytali tekst Leona, zebrani biskupi mieli z aplauzem zakrzyknąć: „To jest wiara Ojców! Przez Leona przemówił Piotr”. Usunięto Eutychesa, Dioskura, a także ich zwolenników i obłożono ekskomuniką. Sobór przyjął wiarę w jednego Pana w dwu naturach niezmiennych, nieprzemieszczalnych, nierozdwojonych i nierozdzielnych. Obie tworzyły jedną osobę.

    Na obrady spóźnili się biskupi ormiańscy. Uznali, że wobec tego nie obowiązują ich postanowienia soboru. W Palestynie i w Egipcie doszło do konfliktów ze zwolennikami Eutychesa, którzy nie zgadzali się z postanowieniami soboru. Dopiero energiczna reakcja cesarza Marcjana pozwoliła na zaprowadzenie pokoju. Monofizyci zdjęli z urzędu i zamordowali narzuconego siłą w 451 roku patriarchę Aleksandrii Proteriusza, następcę Dioskura. Jego miejsce zajął odstępca Tymoteusz Ailouros. Panujący od 457 roku Leon I Trak z sympatią spoglądał na działania monofizytów. Juvenal z Jerozolimy, który uznał postanowienia soboru, musiał uciekać ze swojego miasta. Dopiero po upomnieniach Szymona zw. Słupnikiem i wojskowej interwencji Juvenal odzyskał swój urząd. Zwolennicy Nestoriusza oderwali się od Kościoła i przenieśli na tereny znajdujące się pod jurysdykcją króla Persji.

    Sobór w Chalcedonie wzmógł rywalizację na linii Rzym-Konstantynopol. Spowodował trwające do dziś rozdarcie Kościoła. Część Kościołów wschodnich odmawia uznania jego ważności.

    Papież wysłał do Konstantynopola swojego przedstawiciela, Juliana z Kios, by strzegł czystości wiary. Zapoczątkował tym samym instytucję papieskich legatów (apokryzjariuszy) przy dworze bizantyjskim.

    Na zachodzie, gdzie nie było tak poważnych problemów religijnych, papież musiał zajmować się sprawami politycznymi. W 451 roku Europę napadli Hunowie pod wodzą Attyli. Spustoszyli Niemcy i Francję. Palili, łupili, mordowali. Zostawały po nich tylko zgliszcza. Powstrzymał ich dopiero Aecjusz na czele zjednoczonego wojska germańsko-rzymskiego. Rozbił Hunów pod Troyes (451) i pod Orleanem (452). Rozwścieczony Atylla ruszył wtedy na Włochy. Rzymski senat prosił papieża o pomoc w rokowaniach. Święty Leon I sam ruszył na spotkanie Attyli i ku powszechnemu zdumieniu skłonił go do ustępstw. Hunowi zadowolili się okupem i wycofali. Według legendy, Attyla ujrzał pod Mantuą – gdzie miało miejsce spotkanie z papieżem – towarzyszących Leonowi świętych Piotra i Pawła z ognistymi mieczami. Ten widok miał go skłonić do odwrotu. Wkrótce potem wódz Hunów zwany „biczem bożym” zmarł, a papież zyskał niezwykły autorytet.

    Zaledwie trzy lata trwał względny spokój. Potem z północnej Afryki przez Ostię, w kierunku Włoch szedł wódz Wandalów Genzeryk. Nie żył zamordowany przez cesarza pogromca Hunów Aecjusz. Nie żył i sam cesarz Walentynian III. Urzędnicy państwowi uciekli z Rzymu. Sam papież musiał stanąć na przeciw Genzeryka i błagać go o oszczędzenie przerażonej ludności. Genzeryk co prawda złożył taką obietnicę, ale jej nie dotrzymał. Wandalowie łupili i mordowali Rzymian przez 14 dni. Część ludności zdołała jednak schronić się w ocalałych kościołach. Po odejściu Wandalów rozpoczął się żmudny proces odbudowy zrujnowanego miasta. Papież musiał też zająć się rejonami odległymi od Rzymu. Nawiązał kontakty z biskupami Hiszpanii, Galii, Anglii i Niemiec. Słał do nich pisma i delegatów.

    Dbał o Kościół afrykański, który przeżywał trudne czasy, będąc pod panowaniem Wandalów. Obsadzał stolice apostolskie, starając się zachować wszystkie wymogi kanoniczne. Zachowało się 96 kazań i 174 listy papieskie. Domagał się w nich opieki państwowej w walce z herezjami i sprzeciwiał się dopuszczaniu niewolników do stanu duchownego. Z jego czasów pochodzą pierwsze łacińskie redakcje zbiorów oficjalnych modlitw liturgicznych. Zmarł w Rzymie i został pochowany w bazylice św. Piotra. Kościół zachodni czcił go 11 kwietnia – d rocznicę przeniesienia jego relikwii. Na wschodzie jego wspomnienie obchodzono 18 lutego. Obecnie czcimy tego świętego 10 listopada – w dniu jego śmierci. Leon I zmarł w 461 roku. Miał wtedy około 70 lat. Od samego początku przy jego grobie gromadziły się tłumy wiernych. Szczątki papieża spoczywały najpierw w przedsionku bazyliki świętego Piotra. Do jej wnętrza przeniósł je papież Sykstus II w 688 roku. Kazał przy tej okazji wznieść mauzoleum i ułożył epitafium. Papież Benedykt XIV nadał mu w 1754 roku tytuł Doktora Kościoła. W 1500 rocznicę śmierci św. Leona I papież Jan XXIII wydał na jego cześć osobną encyklikę. Leon I jest pierwszym spośród trzech papieży, którym nadano przydomek Wielki.

    Jan Drzymała/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 listopada

    Rocznica poświęcenia bazyliki laterańskiej

    Bazylika św. Jana na Lateranie

    Wiele osób sądzi, że najważniejszym kościołem papieskim jest bazylika św. Piotra na Watykanie. Nie jest to prawdą. To bazylika świętego Jana na Lateranie jest kościołem katedralnym papieża. Odegrała ona doniosłą rolę w historii chrześcijaństwa i dlatego Kościół obchodzi specjalny dzień, przypominający moment jej poświęcenia. Bazylika ta jest jedną z czterech bazylik większych Rzymu. Nazwa tego miejsca pochodzi od nazwiska starożytnych posiadaczy tych ziem. Cesarz Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I (314-335). Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Gdy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki wydał edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, kazał wybudować obok pałacu okazałą świątynię pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Stała się ona pierwszą katedrą Rzymu, a przylegający do niej pałac – siedzibą papieży. Jej poświęcenia dokonał papież św. Sylwester I w dniu 9 listopada 324 r.
    W ciągu kilku wieków panowało tu 161 papieży i odbyło się pięć soborów powszechnych. Bazylika na Lateranie przestała być siedzibą papieży od czasów niewoli awiniońskiej na początku XIV w. W 1377 r. papież Grzegorz IX przeniósł swą siedzibę do Watykanu.Do dziś bazylika laterańska zachowuje swe wyjątkowe znaczenie. W odróżnieniu od trzech pozostałych rzymskich kościołów patriarchalnych przysługuje jej tytuł arcybazyliki; każdy nowo wybrany biskup Rzymu udaje się do niej w uroczystej procesji. Nad wejściem do świątyni znajduje się łaciński napis, który najlepiej oddaje wagę i rolę tego miejsca:Mater et Caput omnium Ecclesiarum Urbis et Orbisto znaczy: Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i Świata. Tu właśnie papieże odprawiali Mszę na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Tu w Niedzielę Palmową stawia się łuk triumfalny na przyjęcie Króla męczenników. Tu papież odprawia Mszę świętą w Wielki Czwartek na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy.Bazylika św. Jana na Lateranie jest nieco tylko mniejsza rozmiarem od Bazyliki św. Piotra i od Bazyliki św. Pawła za Murami. Wnętrze bazyliki jest podzielone kolumnami na pięć naw. Imponujący jest fronton bazyliki z 15 potężnymi figurami u szczytu (każda o wysokości 7 m): Chrystusa, św. Jana Chrzciciela, św. Jana Apostoła i doktorów Kościoła. Z balkonu, który jest umieszczony w centrum frontonu Bazyliki, papieże udzielali ludowi błogosławieństwa apostolskiego. Do wnętrza bazyliki prowadzi pięć potężnych wejść. W nawie głównej stoją także potężne posągi 12 Apostołów i ważniejszych proroków. W nawach bocznych są nagrobki papieży. Za konfesją, czyli za ołtarzem głównym, pod baldachimem, gdzie tylko papież odprawia Mszę świętą, znajduje się bogate prezbiterium, a przy jego końcu przy ścianie na stopniach stoi tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami tworzącymi artystyczne mozaiki.
    Do bazyliki dobudowane jest baptysterium, czyli osobna kaplica z basenem (tzw. pisciną), gdzie katechumenom udzielano chrztu przez zanurzenie. Kaplica nosi imię Konstantyna, gdyż są w jej wnętrzu obrazy, przedstawiające żywot tego właśnie cesarza. Obok bazyliki znajduje się osobny budynek wybudowany na polecenie papieża Systusa V w 1589 r., w którym znajdują się “Święte Schody” (scala sancta). Według podania są to kamienne stopnie, po których Chrystus szedł na sąd do Piłata. Przywiezione zostały one z Jerozolimy do Rzymu w roku 326 przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I. Te schody pobożni pątnicy tak wytarli kolanami, że powstały w nich głębokie wyżłobienia.Dla pozostałych trzech bazylik rzymskich obchodzimy jedynie wspomnienie (na przykład dla bazylik św. Piotra i św. Pawła – 16 listopada). Dzisiejszy obchód ma jednak rangę święta, a więc taką, jaka przysługuje parafianom każdej świątyni na świecie w dniu rocznicy jej poświęcenia. Bazylika laterańska, jako katedra papieża, jest parafią nas wszystkich, dlatego jako cały Kościół obchodzimy dziś święto.
    Początkowo rocznicę poświęcenia bazyliki obchodzono tylko w Rzymie. Potem, za sprawą augustiańskich mnichów, święto zaczęto obchodzić także w innych miejscach. Na stałe do kalendarza liturgicznego weszło ono za sprawą papieża św. Piusa V, który kazał umieścić je w swoim mszale wydanym w 1570 roku. W nowym kalendarzu rzymskim zmieniono dotychczasową nazwę święta “dedykacja arcybazyliki Najświętszego Zbawiciela” na “rocznicę poświęcenia bazyliki laterańskiej”.Teksty liturgiczne kierują naszą uwagę na ważną tajemnicę. Kościół chce dziś wyrazić swoją wielką wdzięczność za wszystkie świątynie, jakie zostały przez jego wiernych i dla jego wiernych wystawione. Każdy kościół to dom Boży w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie – jak to jest w innych religiach – jedynie dom modlitwy. Kościół zwraca nam uwagę, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym. Podobnie jak z poszczególnych kamieni czy cegieł składa się budowla gmachu kościoła, tak i z wiernych składa się Chrystusowy Kościół. Bazylika laterańska była pierwszą na świecie katolicką świątynią, w sposób uroczysty dedykowaną Panu Bogu. Wcześniej świątynie chrześcijańskie były przekształconymi dla celów kultu Chrystusa świątyniami pogańskimi.
    W to święto stajemy wobec tajemnicy Kościoła, którego fundamentem jest Jezus Chrystus, a opoką – Piotr. Przypominamy sobie o mocnej więzi Kościołów lokalnych ze Stolicą Apostolską.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Bądźcie “domem Boga”

    i żywą świątynią Jego miłości

    Rozważanie papieża Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 9.11.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Zgodnie z liturgią obchodzimy dzisiaj poświęcenie bazyliki laterańskiej, nazywanej «matką i głową kościołów Miasta i Świata». Rzeczywiście, była to pierwsza bazylika zbudowana po edykcie cesarza Konstantyna, który w 313 r. zezwolił chrześcijanom na swobodne praktykowanie swojej religii. Ten sam cesarz podarował papieżowi Milcjadesowi dawne posiadłości rodziny Lateranów i na nich kazał zbudować bazylikę, baptysterium i «patriarchio», czyli rezydencję Biskupa Rzymu, gdzie papieże mieszkali aż do czasów awiniońskich. Poświęcenia bazyliki dokonał papież Sylwester około r. 324, a świątynię zadedykowano Najświętszemu Zbawicielowi; dopiero po VI w. dodano wezwania świętych Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty, stąd pochodzi wspólna nazwa. Uroczystość tę obchodzono początkowo tylko w Rzymie; później, poczynając od r.1565, rozszerzyła się na wszystkie Kościoły obrządku rzymskokatolickiego. W ten sposób, oddając cześć sakralnej budowli, daje się wyraz czci i miłości do Kościoła rzymskiego, który, jak wyraził się św. Ignacy Antiocheński, «przewodniczy w miłości» całej wspólnocie katolickiej (Rz 1, 1).

    Słowo Boże w tę uroczystość przypomina zasadniczą prawdę: świątynia z cegieł jest symbolem żywego Kościoła, wspólnoty chrześcijańskiej, którą już apostołowie Piotr i Paweł w swoich listach określali jako «budowlę duchową», wzniesioną przez Boga z «żywych kamieni», którymi są chrześcijanie, na jedynym fundamencie, którym jest Jezus Chrystus, porównywany do «kamienia węgielnego» (por. 1 Kor 3, 9-11.16-17; 1 P 2, 4-8; Ef 2, 20-22). «Bracia, wy zaś jesteście (…) Bożą budowlą», pisze św. Paweł, i dodaje: «Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście» (1 Kor 3, 9 i 17). Piękno i harmonia kościołów, przeznaczonych do tego, by wysławiać w nich Boga, zachęcają i nas, ludzkie istoty, ograniczone i grzeszne, do nawrócenia, byśmy tworzyli «kosmos», dobrze ukształtowaną budowlę, w ścisłej jedności z Jezusem Chrystusem, który jest prawdziwym Świętym Świętych. Realizuje się to najpełniej w liturgii eucharystycznej, w której ecclesia, czyli wspólnota ochrzczonych, jednoczy się, by słuchać Słowa Bożego oraz by karmić się Ciałem i Krwią Chrystusa. Wokół tego dwojakiego stołu Kościół żywych kamieni buduje się w prawdzie i miłości i jest wewnętrznie kształtowany przez Ducha Świętego — przemienia się w to, co otrzymuje, upodabniając się coraz bardziej do swego Pana Jezusa Chrystusa. Jeśli żyje on w szczerej i braterskiej jedności, staje się duchową ofiarą miłą Bogu.

    Drodzy przyjaciele, dzisiejsza uroczystość wysławia zawsze aktualną tajemnicę, a mianowicie, że Bóg chce zbudować sobie w świecie duchową świątynię, wspólnotę, która będzie Go czcić w Duchu i prawdzie (por. J 4, 23-24). Jednakże uroczystość ta przypomina nam również o znaczeniu budowli materialnych, w których wspólnoty gromadzą się, by wysławiać Boga. Każda wspólnota ma zatem obowiązek dbać o swoje budynki sakralne, które stanowią cenne dziedzictwo religijne i historyczne. Prośmy więc o wstawiennictwo Najświętszą Maryję, aby pomogła nam stać się, jak Ona, «domem Boga», żywą świątynią Jego miłości.

    Rocznica «kryształowej nocy»

    Dzisiaj przypada 70. rocznica smutnych wydarzeń, które miały miejsce w nocy z 9 na 10 listopada 1938 r., kiedy to rozpętała się w Niemczech nazistowska nienawiść do Żydów. Napadano na sklepy, biura, mieszkania i synagogi, wielu ludzi zostało zabitych. Dało to początek programowym i gwałtownym prześladowaniom niemieckich Żydów, które doprowadziły ostatecznie do shoah. Dziś jeszcze odczuwam ból na myśl o tym, co wydarzyło się w tamtych tragicznych chwilach; pamięć o nich powinna służyć temu, aby podobne okrucieństwa nigdy więcej się nie powtórzyły i aby na wszystkich płaszczyznach przeciwdziałać wszelkim formom antysemityzmu i dyskryminacji, przede wszystkim poprzez wychowywanie młodych pokoleń w duchu szacunku i wzajemnej akceptacji. Ponadto zachęcam do modlitwy za ofiary tamtych czasów i do okazania światu żydowskiemu wspólnie ze mną głębokiej solidarności.

    Apel o pokój w Kongu

    Nadal dochodzą niepokojące wiadomości z regionu Północnego Kiwu w Demokratycznej Republice Konga. Krwawe starcia zbrojne i częste akty okrucieństwa spowodowały i nadal powodują liczne ofiary wśród niewinnej ludności cywilnej; zniszczenia, rabunki i wszelkiego rodzaju przemoc zmusiły kolejne dziesiątki tysięcy osób do porzucenia nawet owych niewielkich środków, jakie miały do przeżycia. Szacuje się, że uchodźców jest obecnie ponad półtora miliona. Każdego z nich i wszystkich chcę zapewnić, że w sposób szczególny duchem jestem z nimi; jednocześnie zachęcam do dalszych starań i błogosławię tych, którzy zabiegają o złagodzenie ich cierpień; wśród nich wspomnę w szczególności o duszpasterzach tamtejszego Kościoła lokalnego. Rodzinom, które straciły swoich najbliższych, wyrażam współczucie i zapewniam je o modlitwie za dusze zmarłych. Na koniec ponawiam żarliwy apel, by wszyscy współpracowali na rzecz przywrócenia pokoju na tej zbyt długo już dręczonej ziemi, przy poszanowaniu praworządności, a nade wszystko godności każdej osoby.

    Dzień Dziękczynienia

    We Włoszech obchodzony jest dzisiaj Dzień Dziękczynienia, którego tegoroczny temat brzmi: «Byłem głodny i daliście Mi jeść». Przyłączam mój głos do głosu biskupów włoskich, którzy biorąc za punkt wyjścia te właśnie słowa Jezusa, zwracają uwagę na poważny i złożony problem głodu, ostatnio jeszcze dramatyczniejszy z powodu wzrostu cen niektórych podstawowych artykułów spożywczych. Kościół, przypominając podstawową etyczną zasadę powszechnego przeznaczenia dóbr, wprowadza ją w życie za przykładem Pana Jezusa poprzez rozliczne inicjatywy dzielenia się. Modlę się za świat wiejski, szczególnie za drobnych rolników w krajach rozwijających się. Zachęcam do wysiłku i błogosławię wszystkich, którzy zabiegają o to, by nikomu nie brakowało zdrowego i odpowiedniego wyżywienia: kto niesie pomoc biednemu, pomaga samemu Chrystusowi.

    po polsku:

    Pozdrawiam serdecznie Polaków. Dzisiaj przypada rocznica poświęcenia bazyliki laterańskiej, pierwszego co do godności Kościoła, który jest katedrą Biskupa Rzymu. To święto przypomina nam, że my sami «jesteśmy świątynią Boga i że Duch Boży w nas mieszka» (por. 1 Kor 3, 16). A skoro tak, niech nasze życie będzie tego świadectwem. Niech Duch Święty was umacnia i prowadzi.

    L’Osservatore Romano/Opoka. pl

    _______________________________________________________________________________

    Mury, które „mówią”.

    Przewodnik po bazylice laterańskiej w pigułce

    Dziś przypada święto rocznicy poświęcenia Bazyliki Laterańskiej, która jest pierwszą z wielkich chrześcijańskich świątyń wybudowanych na polecenie cesarza Konstantyna po ustaniu prześladowań.

    Bazylika św. Jana na LateraniePIXABAY.COM

    ***

    W kalendarzu liturgicznym pod datą  9 listopada widnieje święto Rocznicy Poświęce­nia Bazyliki Laterańskiej, która nazywana jest katedrą papieską. Powie ktoś: „Ależ katedrą papieską jest bazylika św. Piotra na Watykanie!”. Słusznie. Jednak bazylika na Lateranie także jest katedrą papieską. Lateran bowiem jako zespół kościelno-pałacowy w Rzymie, położony na Mons Coelius, stanowi enklawę Państwa Watykańskiego. Obejmuje bazylikę św. Jana — katedrę Rzymu oraz pałac laterański i stanowi historyczną rezydencję papieży.

    Dlaczego kościół ten otrzymał wezwanie dwóch Świętych Janów, a nawet posiada trzecie: Chrystusa Zbawiciela? Zanim odpowiemy na to pytanie, zróbmy mały spacer po Rzymie — od Koloseum ku bazylice dwóch Świętych Janów na Lateranie.

    Zwiedzając Wieczne Miasto, z placu Weneckiego ulicą Fori Imperiali dochodzimy do Koloseum i dalej do ulicy San Giovanni in Laterano, przy której znajduje się bazylika św. Klemensa, jedna z najstarszych i najbardziej interesujących w Rzymie. W końcu stajemy przed olśniewającym masywem wielkiej bazyliki św. Jana. Jest to najstarszy i okazały kościół chrześcijański, wybudowany obok pałacu laterańskiego.

    Burzliwe dzieje

    W czasach starożytnych wzgórze było własnością rzymskiego rodu Lateranów, którzy wznieśli tu okazałą rezydencję — palatium. Ta została skonfiskowana przez cesarza Nerona w ramach represji za udział Lateranów w spisku antycesarskim zorganizowa­nym w roku 66. Następnie cesarz Septymiusz Sewer wzniósł na Late­ranie koszary cesarskiej gwardii przybocznej oraz termy.

    Były to łaźnie publiczne, które w okresie cesarstwa rozpowszechniły się w całym imperium (wzorowane na greckich), stanowiąc jedną z naj­bardziej charakterystycznych budowli rzymskich o bogato rozczłonko­wanej architekturze i pełnej przepychu dekoracji. Służyły nie tylko higienie, ale stanowiły miejsce spotkań, wypoczynku, rozrywki i za­łatwiania interesów.

    Na rozkaz cesarza Konstantyna Wielkiego kompleks zabudowań wraz z koszarami gwardii rzymskiej wiernej cesarzowi Maksensjuszowi został zburzony po zwycięstwie Konstan­tyna w bitwie przy moście Mulwijskim w roku 312. Na początku IV wieku na Lateranie znajdowała się także rezydencja Faustydomus Faustae — siostry Maksencjusza, a żony Konstantyna Wielkiego. Po wybudowaniu nowych obiektów Lateran, darowany papieżowi, został siedzibą biskupa Rzymu;  kolejni papieże rezydowali na Lateranie od pontyfikatu Sylwestra I (314-335) do 1305 roku, przez okres niewoli awiniońskiej papieży.

    Na Late­ranie odbyły się liczne synody kościelne oraz 5 soborów powsze­chnych. Po zakończeniu schizmy zachodniej rezydencja papieska została przeniesiona do Watykanu, a bazylika laterańska pozosta­ła kościołem katedralnym biskupów Rzymu. W wyniku porozumień zawartych w roku 1929 pomiędzy Stolicą Apostolską a rządem włos­kim (traktaty laterańskie) Lateran jako własność papieża został objęty eksterytorialnością i poddany pod bezpośrednią administra­cję Państwa Watykańskiego.

    Obecnie na Lateranie znajduje się siedziba papieskiego uniwersytetu — Lateranum oraz gmach muzeum obejmującego: Museo Profano ze zbiorami rzymskiej sztuki starożytnej, Museo Christiano z zabytkami sztuki chrześcijańskiej oraz Museo Missionario Etnologico, w którym znajdują się liczne świadectwa działalności misyjnej Kościoła, a także dokumenty zwią­zane z historią, ze zwyczajami i tradycjami różnych ludów, wśród których pracują misjonarze. W końcowych latach XX wieku, to bo­gate w zbiory muzeum przeniesione zostało na Watykan.

    Wróćmy jeszcze na chwilę do zabytków bazyliki na Lateranie. Jest ona najstarszym kościołem Rzymu, wzniesionym w latach 313-324 z polecenia cesarza Konstantyna Wielkiego na gruzach koszar gwardii rzymskiej. Pierwotna bazylika nosiła wezwanie Chrystusa Zbawiciela i składała się z pięciu naw, z których środkowa — największa ma 95,5 m długości. Bazylika została zbudowana na planie krzyża łacińskiego.

    W czasach pontyfikatu papieża Grzegorza I Wielkiego (590- 604) kościół otrzymał wezwanie św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty, dwóch wielkich Świętych Janów — dla podkreślenia rangi tego kościoła, który jest „matką i głową wszystkich kościołów Miasta i Świata”. Potocznie kościół ten nazywany jest bazyliką św. Jana na La­teranie (San Giovanni in Laterano).

    Podczas najazdu Wandali w V wieku została znacznie uszkodzona; jej odbudową kierował papież Leon I Wielki (440-461). Nowy, bogaty wystrój otrzy­mała w związku z przygotowaniami do chrztu Karola Wielkiego, który odbył się na Lateranie w roku 774. W następnych wiekach była wielokrotnie przebudowywana, między innymi po trzęsieniu ziemi w 896 roku. W latach 1225-1235 wzniesiono okazałe, romańskie krużganki, zrealizowane według projektu Pietra Vassalletta, a następnie Jacopo da Camerino i Jacopo Torriti wykonali nową apsydę, z tegoż wystroju zachował się między innymi fragment mozaiki Chrystus-Pantokrator.

    Kompleks budowli na Lateranie uległ znacznym zniszczeniom w wy­niku pożarów w roku 1308 i 1441. Jego odbudową w czasach renesansu i baroku zajmowali się liczni artyści, a całkowitą przebudowę wnę­trza bazyliki, na polecenie papieża Innocentego X, zrealizował F. Borromini, który ozdobił budowlę wieloma pilastrami i 12 niszami, w których ustawił rzeźby 12 Apostołów. Monumentalną fasadę bazyliki wykonał w roku 1732 A. Galilei, pozostawiając przy tym liczne elementy z wcześniejszego wystroju. Pod ołtarzem, w podziemnej kaplicy, znaj­duje się konfesja św. Jana Apostoła Ewangelisty, a w baldachimie nad ołtarzem relikwie wielu świętych.

    W pobliżu bazyliki wzniesiono ortogonalne baptysterium z fundacji Konstantyna Wielkiego, które w XIX wieku połączono z bazyliką za po­mocą portyku, z polecenia papieża Leona XIII. Konstantyn Wielki ufun­dował także na Lateranie Episkopiurn — budynek przeznaczony na rezyden­cję papieży.

    Do cennych obiektów architektonicznych Lateranu należy także kapli­ca Świętych Schodów — Scala Santa, będących pozostałością po palatium Lateranów, a prowadzących do dawnej prywatnej kaplicy papieży. Według tradycji schody te mają pochodzić z pałacu Piłata w Jerozolimie, a do Rzymu, jako relikwie męki Pańskiej, zostały przywiezione przez św. Helenę. Składają się one z 28 stopni i zostały wykonane z białego, syryjskiego marmuru. Na placu przed pałacem jest eksponowany monumentalny obelisk egipski pochodzący z XVII wieku przed Chrystusem ze świątyni w Heliopolis, który został sprowadzony do Rzymu przez Konstantyna Wielkiego, a w obecnym miejscu umieszczo­ny podczas pontyfikatu papieża Sykstusa V.

    Rocznica na całym świecie

    Bazylikę Chrystusa Zbawiciela i Świętych Janów na Lateranie konse­krował papież św. Sylwester 9 listopada 324 roku. Od XII wieku w tym dniu obchodzi się rocznicę poświęcenia bazyliki na Lateranie na całym chrześcijańskim świecie, ponieważ — jak już wyżej było wspomniane — jest ona „matką i głową wszystkich kościołów Miasta i Świata”. Każdy kościół konsekrowany święci swoją rocznicę: w diecezjach obchodzi się rocznicę kościoła katedralnego, w parafiach — rocznicę poświęcenia kościoła parafialnego, na całym świecie — rocznicę poświęcenia bazyliki na Lateranie. Uroczysty obchód tej rocznicy ustanowiony jest po to, aby złożyć Panu Bogu uwielbienie i dziękczynie­nie za łaski, które są udziałem wiernych w danej świątyni.

    W brewiarzu kapłańskim, w Godzinie czytań, na tę uroczystość zamieszczono kazanie św. Cezarego z Arles, biskupa:

    „Umiłowani bracia, dzięki dobroci Chrystusa obchodzimy dziś z radością i weselem rocznicę poświecenia tej świątyni. Prawdziwą jednak i żywą świątynią mamy być my sami. Niemniej jednak chrześcijanie słusznie obchodzą uroczystość macierzystego kościoła, bo wiedzą, że w nim dostąpili duchowego odrodzenia. […]

    Toteż, najmilsi, jeśli chcemy obchodzić w radości rocznicę poświęcenia świątyni, nie wolno nam złymi czynami rujnować w sobie żywych świątyń Bożych. Powiem tak, aby wszyscy mogli zrozumieć: Jakim chcemy oglądać kościół, ilekroć doń przychodzimy, tak też powinniśmy przygotować nasze dusze.

    Chcesz, aby bazylika była piękna? Nie zaśmiecaj swej duszy brudem grzechów. Jeśli chcesz, aby bazylika lśniła blaskiem, pamiętaj, że i Bój pragnie, aby twoja dusza nie była mroczna. Niechaj — jak mówi Pan — tak świeci w was światło dobrych czynów, aby uwielbiony był Ten, który jest w niebie. Podobnie jak ty wchodzisz do tego oto kościoła, tak Bóg pragnie wejść do świątyni twej duszy, zgodnie ze słowami obietnicy: «Zamieszkam i będę chodził pośród nich»” (Kazanie 229, 1-3).

    Marian Cynka/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 listopada

    Święta
    Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Adeodat I, papież
      •  Święci Czterej Koronowani, męczennicy
    ***
    Święta Elżbieta Catez

    Elżbieta Catez urodziła się 18 lipca 1880 r. w Avor niedaleko Bourges (Francja), gdzie stacjonował oddział, w którym jej ojciec był kapitanem. Dziewczynka była niezwykle uparta i wybuchowa, a na dodatek obdarzona mnóstwem energii. Ojciec próbował wychowywać ją drogą łagodnej perswazji. Nazywał ją pieszczotliwie “małym diablątkiem”. Kiedy dziewczynka miała 7 lat, jej ojciec zmarł. Wychowanie matki okazało się dość surowe. Na dodatek wraz ze śmiercią ojca sytuacja finansowa w domu znacznie się pogorszyła, co zmusiło rodzinę do przeprowadzki do Dijon. Zamieszkali w pobliżu klasztoru karmelitanek bosych.
    O życiu Elżbiety zadecydowały fakty związane z przygotowaniem się do pierwszej Komunii świętej. Elżbieta wielokrotnie później potwierdzała, że dzień ten był dla niej decydujący. Wówczas to postanowiła wytrwale pracować nad swoim charakterem. W swoim dzienniczku zapisała niezwykłe doświadczenie miłości i bliskości Boga, a także pragnienie oddania Mu się całą duszą. Jako kilkunastoletnia dziewczyna doświadczała pierwszych łask mistycznych. Była piękna, radosna i naturalna w sposobie bycia, budziła ogólną sympatię.
    Dalej jej życie toczyło się zwykłym torem: zaczęła dojrzewać, weszła do towarzystwa, bywała na przyjęciach. Była postrzegana jako wyjątkowa osobowość i niezwyczajna dziewczyna. Miała też talent muzyczny: w 1893 roku wygrała konkurs fortepianowy. Cieszyła się wszystkimi tymi przyjemnościami, a jednak pozostawały one jakby na marginesie jej życia, ponieważ w jego centrum był Chrystus. Na sali balowej zdarzało się Elżbiecie tęsknić za tabernakulum.
    Mając 14 lat złożyła w sercu śluby czystości i postanowiła wstąpić do Karmelu. Z postanowienia jednak nie zwierzyła się matce przez kilka lat. Kiedy to wreszcie nastąpiło, matka Elżbiety zabroniła córce chodzić do Karmelu, ograniczyła jej chodzenie do kościoła i przystępowanie do Komunii świętej, a postanowienie dziewczyny uznała za “wybujałą religijność”. Choć z ograniczonym dostępem do kościoła i sakramentów, Elżbieta doznawała nadal łask mistycznych. Zwierzała się z nich jednak tylko swojemu spowiednikowi. W końcu jej matka uległa i wyraziła powściągliwą zgodę na to, by dziewczyna wstąpiła do zakonu po ukończeniu 21 lat. Tak też się stało. W 1901 r. Elżbieta Catez wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych w Dijon. W ciągu kolejnych pięciu lat pracy, modlitwy i głębokiego cierpienia Elżbieta wspięła się na szczyty duchowe.
    W 8 dni po wstąpieniu do Karmelu przełożona zapytała Elżbietę: “Jaki jest twój ideał świętości?” Odpowiedź padła bez wahania: “Żyć miłością”. “A jaki jest sposób, by najszybciej to osiągnąć?” “Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie”. Postulat upłynął jej pogodnie. Natomiast wraz z wejściem w okres nowicjatu zaczął się dla Elżbiety okres udręki i niepokojów. Jej samej i jej przełożonym wydawało się, że nie wytrwa za murami Karmelu. Mimo to kontynuowała nowicjat, a w 1903 złożyła śluby zakonne. Wtedy też burza w jej sercu zaczęła cichnąć.

    Święta Elżbieta Catez

    Jej zakonne imię “od Trójcy Przenajświętszej” stało się programem jej życia, a także drogą, na której odkryła Boga Trójjedynego. Elżbieta Catez była szczególnie domem Boga w Trójcy. W pewnym momencie jednak przyjęła drugie imię “Laudem Gloriæ” – [ku] chwale Majestatu [Boga]. Jest to wyrażenie z Listu św. Pawła do Efezjan, którym podpisywała listy. Moment, w którym je przeczytała, był kolejnym przełomem w jej życiu. Od tej chwili, jak wspominają ludzie, którzy ją znali, zaczęła już na ziemi żyć życiem nieba.
    Ostatni etap życia Elżbiety to choroba Addisona, która zaatakowała ją w 1906 roku. Elżbieta przeżyła ją jako wstępowanie przez krzyż ku Bogu. Niezwykle bolesna niedoczynność nadnerczy była przyczyną wielkiego bólu ciała i cierpień związanych z przyjmowaniem pokarmów. Jej ostatnie dni na ziemi przebiegały tak: 30 października położyła się do łóżka, z którego już więcej nie wstała. Nazajutrz przyjęła raz jeszcze ostatnie namaszczenie, a w dniu Wszystkich Świętych po raz ostatni – Jezusa Eucharystycznego. 8 listopada wypowiedziała ostatnie słowa, jakie zdołano zrozumieć: “Idę do Światła, do Miłości, do Życia”. Nazajutrz, 9 listopada 1906 r. o szóstej rano, zmarła. Miała wówczas 26 lat.Życie Elżbiety znamy dość szczegółowo dzięki zapiskom jej przeoryszy, matki Germaine, oraz karmelity o. Konrada Meestera, a przede wszystkim dzięki jej obfitym pismom (ponad 300 listów i książki są dostępne także na polskim rynku wydawniczym).
    Zostawiła też po sobie wiele modlitw. Jedna z nich, uważana za jej modlitewny testament, zaczyna się tak: “Uwielbiam Cię, mój Boże, Trójco Przenajświętsza! Dopomóż mi zupełnie zapomnieć o sobie, abym nieporuszona i uspokojona, mogła zamieszkać w Tobie tak, jakby moja dusza znajdowała się już w wieczności. Oby już nic nie zdołało zamącić mego pokoju ani wyprowadzić mnie z Ciebie, o mój Ty Niezmienny, lecz niech każda minuta coraz głębiej zanurza mnie w Twoją Tajemnicę. Napełnij pokojem moją duszę, uczyń w niej swoje niebo, swoje ulubione mieszkanie i miejsce swego odpoczynku. Obym nigdy nie zostawiała Ciebie samego, lecz była tam zawsze cała, cała czuwająca z wiarą, cała pogrążona w adoracji i cała zdana na Twoje stwórcze działanie”.
    Beatyfikacji Elżbiety od Trójcy Przenajświętszej dokonał papież św. Jan Paweł II 25 listopada 1984 r. w Rzymie. W czasie audiencji następnego dnia po beatyfikacji papież powiedział: “Wraz z bł. Elżbietą rozbłyska dla nas nowe światło, w naszym świecie tak pełnym niepewności i ciemności pojawia się nowy przewodnik – pewny i bezpieczny, który ukazuje nam, w imię Tajemnicy Trójcy, drogę zbawienia i środki do jego osiągnięcia”. Kanonizacji przewodniczył papież Franciszek na placu św. Piotra w Watykanie w niedzielę, 16 października 2016 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    8 listopada

    Błogosławiony
    Jan Duns Szkot, prezbiter

    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan nazywany jest Dunsem, ponieważ urodził się niedaleko miasteczka o takiej nazwie, pod koniec 1265 roku. Jego ojczyzną jest Szkocja i jej imię także weszło do jego przydomka.
    W 1280 roku Jan wstąpił do franciszkanów. Przykład i inspirację do tego kroku dał mu stryj Eliasz Duns. 17 marca 1291 roku Jan otrzymał święcenia w angielskim Northhampton. Przełożeni wysłali go następnie do Paryża, gdzie miał uzupełnić studia rozpoczęte na uniwersytecie w Oksfordzie. Decyzja ta pokazuje, że Jan musiał cechować się wybitną inteligencją, skoro zasłużył na takie wyróżnienie. Paryż był wówczas niezwykle żywym ośrodkiem uniwersyteckim. Po zdobyciu pierwszych stopni akademickich – nauczał. Po pewnym czasie powrócił znowu do Anglii, by nauczać w szkołach franciszkańskich. To z tego okresu pochodzi jego pierwsze dzieło Ordinatio. Wtedy też powoli zaczęła się jego sława jako europejskiego teologa średniowiecznego, która trwa do dziś. Papież Paweł VI przyrównał teologię Jana Dunsa do katedry gotyckiej: obok potężnych i harmonijnych struktur św. Tomasza z Akwinu i innych mistrzów, myśliciele średniowiecza zauważali, jak “na trwałych podstawach i ze śmiałymi pinaklami (strzelistymi wierzchołkami) wznosiła się żarliwa refleksja Jana Dunsa Szkota”.
    Następne lata życia Jana Dunsa Szkota to podróże po europejskich uniwersytetach, nauczanie coraz to nowych studentów i kolejne osiągnięcia naukowe, m.in. w Cambridge, Oksfordzie i Paryżu. W 1304 roku został w paryskim studium franciszkańskim “mistrzem regentem”, czyli dyrektorem teologicznego studium braci. Na kartach swego dzieła De prima principio modlił się: “O Panie, Stworzycielu świata, udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie”. Ze względu na wysublimowanie i delikatność myśli zwany był “doktorem subtelnym”.
    Po kilku latach napięcia polityczne (proces przeciwko templariuszom) sprawiły, że przełożeni przenieśli go do spokojnej Kolonii, gdzie miał kierować studium braci. W czasie pełnienia tej posługi zmarł 8 listopada 1308 roku. Miał wówczas 43 lata. Jego życie streszcza sentencja: “Szkocja mnie zrodziła, Anglia mnie przygarnęła, wykształciła mnie Francja, strzeże mnie Kolonia”.

    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan Duns Szkot był zwolennikiem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentował, że Chrystus, jako doskonały Pośrednik, mógł i chciał wybawić swoją Matkę nie tylko od grzechu śmiertelnego, nie tylko od grzechu powszedniego, ale także od grzechu pierworodnego. Najdoskonalszy Pośrednik jest w stanie sprawić najdoskonalszy czyn pośrednictwa na rzecz osoby, dla której jest Pośrednikiem; najdoskonalszym pośrednictwem jest zaś zachowanie od grzechu pierworodnego. To, że się tak stało, można poznać po owocu łona Maryi. Jan Duns z wielką mocą głosił tajemnicę Wcielenia Słowa i był żarliwym obrońcą prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Jako jeden z nielicznych wówczas teologów, odważnie i zdecydowanie bronił bezgrzeszności Maryi, Matki Jezusa Chrystusa, stając się dla potomnych Doktorem maryjnym. Kościół katolicki ogłosił w 1854 r. naukę o Niepokalanym Poczęciu Maryi jako dogmat wiary.W filozofii Duns Szkot głosił prymat abstrakcji nad bytem rzeczywistym. Według niego przedmiotem metafizyki jest byt jako byt, czyli najogólniejsza natura ujmowana aktem intelektu, który przenika przez wszystkie warstwy konkretu i dociera do bytu.
    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych. Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu. Papież św. Jan Paweł II ogłaszając go uroczyście błogosławionym w dniu 20 marca 1993 r., określił Jana Dunsa Szkota jako “piewcę Słowa wcielonego i obrońcę Niepokalanego Poczęcia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________-

    Bł. Jan Duns Szkot

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 7.07.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś rano chcę wam przedstawić następną ważną postać w historii teologii: jest nią błogosławiony Jan Duns Szkot, który żył pod koniec xiii w. Stary napis na jego grobie przedstawia geograficzne tło jego życia: «Anglia go przyjęła; Francja go wykształciła; Kolonia w Niemczech przechowuje jego doczesne szczątki; w Szkocji się urodził». Nie możemy lekceważyć tych informacji, również z tego powodu, że o życiu Dunsa Szkota wiemy niewiele. Urodził się prawdopodobnie w 1266 r. w wiosce, która nazywała się Duns, w pobliżu Edynburga. Pociągał go charyzmat św. Franciszka z Asyżu, toteż przyłączył się do rodziny Braci Mniejszych i w 1291 r. przyjął święcenia kapłańskie. Obdarzony błyskotliwą inteligencją i skłonnością do myślenia spekulatywnego — ze względu na tę inteligencję tradycja nadała mu tytuł Doctor subtilis, «Doktor subtelny» — Duns Szkot został skierowany na studia filozoficzne i teologiczne na sławnych uniwersytetach w Oksfordzie i w Paryżu. Po pomyślnym zakończeniu formacji zaczął wykładać teologię na uniwersytetach w Oksfordzie i w Cambridge, a potem w Paryżu oraz komentować Sentencje Piotra Lombarda, jak wszyscy mistrzowie tamtej epoki. Zasadnicze dzieła Dunsa Szkota stanowią właśnie dojrzały owoc tych wykładów, a ich tytuły pochodzą od miejsc, w których przebywał: Ordinatio — w przeszłości nazywana Opus Oxoniense (Oxford), Reportatio Cantabrigiensis (Cambridge), Reportata Parisiensia (Paryż). Do nich należy dodać przynajmniej Quodlibeta (albo Quaestiones quodlibetales), dosyć ważne dzieło, składające się z 21 «kwestii» dotyczących różnych tematów teologicznych. Duns Szkot opuścił Paryż, po wybuchu poważnego konfliktu między królem Filipem IV Pięknym i papieżem Bonifacym VIII — wolał raczej dobrowolne wygnanie niż podpisać dokument wrogi wobec papieża, co król narzucił wszystkim zakonnikom. I tak — z miłości do Stolicy Piotrowej — razem z braćmi franciszkanami opuścił kraj.

    Drodzy bracia i siostry, ten fakt sprawia, że przypominamy sobie, ile razy w dziejach Kościoła wierzący spotykali się z wrogością, a nawet byli prześladowani z powodu wierności i oddania Chrystusowi, Kościołowi i papieżowi. Patrzymy wszyscy z podziwem na tych chrześcijan, którzy uczą nas strzec, jako cennego dobra, wiary w Chrystusa oraz komunii z Następcą Piotra i Kościołem powszechnym.

    W każdym razie między królem francuskim i następcą Bonifacego VIII dosyć szybko znów zapanowały przyjazne stosunki, i Duns Szkot mógł w 1305 r. powrócić do Paryża, gdzie wykładał teologię jako Magister regens. Przełożeni wysłali go następnie do Kolonii jako profesora franciszkańskiego studium teologicznego, lecz zmarł 8 listopada 1308 r. w wieku zaledwie 43 lat, pozostawiając znaczną liczbę ważnych dzieł.

    Ze względu na sławę świętości, jaką się cieszył, jego kult wkrótce rozprzestrzenił się w zakonie franciszkańskim a czcigodny Jan Paweł ii zechciał go uroczyście potwierdzić błogosławionym 20 marca 1993 r. i nazwał go «piewcą Słowa wcielonego oraz obrońcą Niepokalanego Poczęcia». To wyrażenie syntetycznie ujmuje wielki wkład, jaki Duns Szkot wniósł w historię teologii.

    Przede wszystkim snuł rozważania nad tajemnicą wcielenia i, w odróżnieniu od wielu innych myślicieli swoich czasów, utrzymywał, że nawet gdyby ludzkość nie zgrzeszyła, Bóg stałby się człowiekiem. «Myśleć, że Bóg zrezygnowałby z takiej roli, gdyby Adam nie zgrzeszył — pisze Duns Szkot — byłoby całkowicie nierozsądne. Twierdzę, że upadek nie był przyczyną przeznaczenia Chrystusa, oraz że nawet gdyby nikt nie upadł, ani anioł, ani człowiek — to i przy takim założeniu Chrystus byłby nadal przeznaczony w ten sam sposób» (Reportata Parisiensiain III Sent., d. 7, 4). Myśl ta rodzi się, ponieważ dla Dunsa Szkota wcielenie Syna Bożego, przewidziane odwiecznie w zamyśle Boga Ojca, stanowi wypełnienie dzieła stworzenia i powoduje, że każde stworzenie, w Chrystusie i za Jego sprawą, może zostać napełnione łaską i oddawać cześć i chwałę Bogu w wieczności. Jakkolwiek Duns Szkot był świadomy, że Chrystus w rzeczywistości nas odkupił przez swoją mękę, krzyż i zmartwychwstanie, z powodu grzechu pierworodnego, twierdzi jednak, że wcielenie jest największym i najpiękniejszym dziełem całej historii zbawienia oraz że nie jest ono uwarunkowane przez żadne przypadkowe okoliczności.

    Jako wierny uczeń św. Franciszka Duns Szkot chętnie kontemplował i rozważał w kazaniach tajemnicę zbawczej męki Chrystusa, wyrażającą wolę miłości, niezmierzonej miłości Boga, który z ogromną wielkodusznością promieniuje na zewnątrz swą dobrocią i miłością (por. Tractatus de primo principio, c. 4). Miłość ta objawia się nie tylko na Kalwarii, ale również w Najświętszej Eucharystii, którą Duns Szkot otaczał wielkim nabożeństwem i w której widział sakrament rzeczywistej obecności Jezusa oraz sakrament jedności i komunii pobudzającej nas do wzajemnej miłości i do miłości Boga jako Najwyższego Dobra wspólnego (por. Reportata Parisiensia, in iv Sent., d. 8, q. 1, n. 3). «I tak jak ta miłość — pisałem w Liście do uczestników Międzynarodowego Kongresu z okazji 700. rocznicy śmierci bł. Dunsa Szkota, przytaczając jego myśl — była na początku wszystkich rzeczy, podobnie jedynie w miłości i miłosierdziu będzie nasza szczęśliwość: ‘pragnienie lub wola miłosna jest po prostu życiem wiecznym, szczęśliwym i doskonałym’» (aaa 101 [2009], 5).

    Drodzy bracia i siostry, ta wizja teologiczna, bardzo «chrystocentryczna», otwiera nas na kontemplację, zdumienie i wdzięczność: Chrystus stanowi centrum dziejów i wszechświata, to On nadaje sens, godność i wartość naszemu życiu! Podobnie jak Paweł VI w Manili, również ja chciałbym dzisiaj głosić światu: «[Chrystus] jest objawicielem niewidzialnego Boga, jest pierworodnym wszelkiego stworzenia, jest fundamentem wszystkiego; On jest Nauczycielem ludzkości, jest Odkupicielem; On narodził się, umarł i zmartwychwstał dla nas; On stanowi centrum historii i świata; On nas zna i kocha; On jest towarzyszem i przyjacielem naszego życia. (…) Mógłbym mówić o Nim bez końca» (homilia, 29 listopada 1970 r.).

    Przedmiotem refleksji Doktora subtelnego była w dziejach zbawienia rola nie tylko Chrystusa, ale także Maryi. W czasach Dunsa Szkota większość teologów stawiała pozornie niezbite zastrzeżenie nauce głoszącej, że Najświętsza Maryja Panna była wolna od grzechu pierworodnego od samego poczęcia: istotnie, powszechność odkupienia dokonanego przez Chrystusa — wydarzenia absolutnie centralnego w dziejach zbawienia — na pierwszy rzut oka tego rodzaju stwierdzenie mogła podważać. Duns Szkot przedstawił wówczas argument, którym posłużył się później błogosławiony papież Pius IX w 1854 r., gdy uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentem tym jest tzw. «odkupienie zachowawcze», zgodnie z którym niepokalane poczęcie stanowi arcydzieło dokonanego przez Chrystusa odkupienia, ponieważ właśnie moc Jego miłości oraz Jego pośrednictwa sprawiła, że Matka została zachowana od grzechu pierworodnego. Franciszkanie przyjęli i szerzyli tę naukę z entuzjazmem, a inni teologowie często uroczystą przysięgą zobowiązywali się do jej obrony i doskonalenia.

    W związku z tym chciałbym uwypuklić pewien fakt, który wydaje mi się ważny. Wybitni teologowie, podobnie jak Duns Szkot w przypadku nauki o niepokalanym poczęciu, swoim specyficznym wkładem myśli wzbogacili to, w co lud Boży sam z siebie wierzył odnośnie do Błogosławionej Dziewicy i co wyrażał w praktykach pobożności, w dziełach sztuki i ogólnie w życiu chrześcijańskim. Wszystko to dzięki nadprzyrodzonemu sensus fidei, to znaczy otrzymanej od Ducha Świętego zdolności do przyjęcia rzeczywistości wiary z pokorą serca i umysłu. Oby teologowie zawsze wsłuchiwali się w ten głos oraz zachowywali pokorę i prostotę maluczkich! Mówiłem o tym kilka miesięcy temu: «Są wielcy uczeni, wielcy specjaliści, wielcy teologowie, mistrzowie wiary, którzy nauczyli nas wielu rzeczy. Dotarli do szczegółów Pisma Świętego, dziejów zbawienia, ale nie zdołali dostrzec samej tajemnicy, prawdziwego sedna. (…) Istota rzeczy pozostała ukryta! Są natomiast również w naszych czasach maluczcy, którzy poznali tę tajemnicę. Myślimy o św. Bernadetcie Soubirous; św. Teresie z Lisieux i jej nowym odczytywaniu Biblii, ‘nienaukowym’, ale docierającym do serca Pisma Świętego» (homilia podczas Mszy św. dla członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej, 1 grudnia 2009 r.).

    Duns Szkot rozwinął także kwestię, na którą współczesność jest bardzo wrażliwa. Jest to temat wolności i jej związku z wolą oraz rozumem. Omawiany przez nas autor uwypukla wolność jako fundamentalną cechę woli, dając początek takiemu jej ujmowaniu, które kładzie akcent na wolę. Niestety, u późniejszych autorów ten kierunek myślenia przyjął postać woluntaryzmu, przeciwstawiającego się tak zwanemu intelektualizmowi augustiańskiemu i tomistycznemu. Według św. Tomasza z Akwinu wolność należy uważać nie za wrodzoną cechę woli, lecz za owoc współpracy woli i rozumu. Idea wolności wrodzonej i absolutnej — którą właśnie rozwinięto po Dunsie Szkocie — związana z wolą poprzedzającą rozum, zarówno w Bogu, jak i w człowieku, może bowiem prowadzić do idei Boga, który nie jest skrępowany nawet więzami prawdy i dobra. Gdy pragnie się bronić absolutnej transcendencji i odmienności Boga przez tak radykalne i nieprzeniknione akcentowanie Jego woli, nie bierze się pod uwagę, że Bóg, który się objawił w Chrystusie, jest Bogiem-Logosem, który działał i działa pełen miłości do nas. Z pewnością miłość przewyższa poznanie i jest zdolna pojąć więcej niż sama myśl, niemniej pozostaje ona zawsze miłością Boga-Logosu» (por. Benedykt XVI, wykład w Ratyzbonie; «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11/2006, s. 27). Również gdy ludzka idea wolności absolutnej, która mieści się w woli, zapomina o więzi z prawdą, pomija fakt, że sama wolność powinna być wyzwolona z ograniczeń, jakie jej narzuca grzech. W każdym razie wizja skotystyczna nie popada w tego typu skrajności: dla Dunsa Szkota wolny akt jest owocem współdziałania rozumu i woli, a jeśli mówi on o «prymacie» woli, uzasadnia go tym, że wola zawsze idzie w ślad za rozumem.

    Przemawiając do rzymskich seminarzystów, przypomniałem, że «we wszystkich epokach wolność była wielkim marzeniem ludzkości, od samego jej zarania, a w szczególności w czasach współczesnych» (przemówienie w Rzymskim Wyższym Seminarium Duchownym, 20 lutego 2009 r.; «L’Osservatore Romano», wyd. poskie, n. 4/2009, s. 28). Jednak właśnie współczesna historia, a także nasze codzienne doświadczenie poucza nas, że wolność tylko wtedy jest autentyczna i pomaga w budowaniu naprawdę ludzkiej cywilizacji, kiedy jest pogodzona z prawdą. Kiedy wolność jest oderwana od prawdy, w tragiczny sposób staje się zarzewiem zniszczenia wewnętrznej harmonii osoby ludzkiej, źródłem dominacji ludzi silnych i gwałtownych oraz powoduje cierpienia i żałobę. Duns Szkot twierdzi, że wolność, podobnie jak wszystkie zdolności, którymi człowiek jest obdarzony, wzrasta i doskonali się, gdy człowiek otwiera się na Boga, ceni gotowość do słuchania Jego głosu: kiedy wsłuchujemy się w Objawienie Boże, Słowo Boże aby je przyjąć, dociera do nas przesłanie napełniające nasze życie światłem i nadzieją i jesteśmy rzeczywiście wolni.

    Drodzy bracia i siostry, bł. Duns Szkot uczy nas, że w naszym życiu najistotniejsza jest wiara w Boga, który jest z nami i kocha nas w Chrystusie Jezusie, oraz pogłębianie miłości do Niego i do Jego Kościoła. My jesteśmy świadkami tej miłości na ziemi. Niech Najświętsza Maryja Panna pomaga nam przyjąć tę nieskończoną miłość Bożą, którą będziemy się wiecznie cieszyć w pełni w niebie, kiedy w końcu nasza dusza połączy się na zawsze z Bogiem, we wspólnocie świętych.

    do Polaków:

    Drodzy pielgrzymi polscy! Wam, obecnym tu dzisiaj, i waszym rodakom bardzo dziękuję za to, że w ciągu roku tak licznie przybywacie do Rzymu, do grobów świętych apostołów i sługi Bożego Jana Pawła ii. Umocnieni wiarą świętych, pamiętajcie o chrześcijańskich korzeniach waszego życia. Serdecznie was pozdrawiam, błogosławię i proszę o modlitwę w dniach mojego pobytu w Castel Gandolfo.


    L’Osservatore Romano 10/2010/opoka.pl

    ____________________________________________________________________________

    Bł. Jan Duns Szkot

    Biografia bł. Jana Dunsa Szkota (1266-1308), beatyfikowanego 20-03-1993

    Jan Duns Szkot urodził się około r. 1266 w szkockim miasteczku Duns (hrabstwo Berwick). W 1279 r. wstąpił do zakonu franciszkanów w Szkocji. Nowicjat odbył w Dumfries, a następnie kształcił się w Szkocji i Anglii. Po święceniach kapłańskich w 1291 r. podjął studia na Uniwersytecie Paryskim (1293-1296). Wykładał następnie na uniwersytetach w Cambridge, Oxfordzie i Paryżu. W 1303 r. został wydalony z Paryża, ponieważ odmówił złożenia podpisu pod apelem Filipa IV Pięknego, który odwołał się do soboru przeciw papieżowi Bonifacemu VIII. Rok później powrócił i uzyskał tytuł magistra teologii. W 1307 r. znów opuścił Paryż i udał się do Kolonii, gdzie pełnił urząd regenta studiów teologicznych. Umarł 8 listopada 1308 r.

    Ukształtowany na wzór Chrystusa w szkole św. Franciszka, św. Bonawentury oraz innych doktorów i świętych zakonu, Duns Szkot zasłynął jako wielki filozof i teolog o głębokim życiu wewnętrznym. Jego duchowość czerpała siłę z rozważań teologicznych, a zjednoczenie z Bogiem było natchnieniem do zgłębiania prawd wiary. «O Panie, Stworzycielu świata — modlił się na kartach swego dzieła De Primo Principio — udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie». W Bogu — pierwszym, doskonałym, nieskończonym i wolnym Bycie, w Słowie Wcielonym — Jezusie Chrystusie — wszystko kochał i wszystko pragnął poznać: człowieka, wszechświat i sens historii.

    Obok nauki o Bogu w Trójcy Świętej Jedynym i chrystologii, wielkim osiągnięciem Dunsa Szkota była mariologia. Wyłożył prawdę o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Dziewicy i bronił jej, czym zasłużył sobie na tytuł “doktora maryjnego».

    Jego grób w kościele franciszkanów w Kolonii otoczony był od początku wielką czcią wiernych. Sława świętości Dunsa Szkota rozeszła się szeroko po Europie, przekraczając mury franciszkańskich klasztorów. W Kolonii i w diecezji Nola (koło Neapolu) uważany był za świętego. W 1698 r. Kongregacja Obrzędów przyznała mu tytuł «czcigodnego». Proces kanonizacyjny Dunsa Szkota miał jednak długą historię: w latach 1706-1707 toczył się w Kolonii, w 1709-1711 i 1905-1906 w Noli, w 1904-1905 w Genui, a w 1918 r. w Rzymie.

    Wielki hołd słudze Bożemu oddał Paweł VI, który w liście apostolskim Alma Parens wysłanym 14 lipca 1966 r. do biskupów Anglii, Walii i Szkocji z okazji siedemsetnej rocznicy urodzin Dunsa Szkota, nazwał jego nauczanie “antidotum przeciw ateizmowi». Przypomniał również, iż Duns Szkot był mistrzem prawdziwego dialogu, opartego na Ewangelii i starożytnych tradycjach, który może poprowadzić do jedności pośród różnorodności, o jaką modlił się Chrystus. «Badał i analizował rozwój poznania — pisał dalej papież — posługując się rzetelnym aparatem krytycznym i nie zapominając nigdy o pierwszych zasadach, trzeźwo oceniał własne wywody, u których podłoża nie było chęci osiągnięcia osobistego zwycięstwa, lecz — jak powiedział o nim Jan Gerson — pokorne dążenie do znalezienia zgody».

    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych.

    Podczas pierwszej pielgrzymki apostolskiej do Republiki Federalnej Niemiec, 15 listopada 1981 r. Jan Paweł II nawiedził grób Dunsa Szkota i nazwał go «duchową twierdzą wiary».

    Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu (ab immemorabili tempore).

    L’Osservatore Romano 5-6/1993/opoka.pl

    _______________________________________________________________________________

    8 listopada

    Święty Godfryd z Amiens, biskup

    Święty Godfryd z Amiens

    Godfryd urodził się ok. 1065 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Chrztu udzielił mu jego wuj, opat benedyktyński w Mont-Saint-Quentin, nadając mu swoje zakonne imię. Kiedy chłopiec miał 5 lat, został przez wspomnianego opata przyjęty w charakterze oblata-kandydata do czasu, kiedy urośnie. Kiedy więc doszedł do wieku kanonicznego, po ukończeniu szkoły klasztornej, Godfryd wstąpił do benedyktynów. Pełnił początkowo różne obowiązki w opactwie, w charakterze zakonnego brata. Kiedy miał 25 lat, został wyświęcony na kapłana. Niebawem został powołany na opata w Nogent-sous-Concy. Odnowił w tym klasztorze życie zakonne.
    W roku 1104 opuścił dobrowolnie biskupstwo w Amiens tamtejszy pasterz, by nie odpowiadać za wykryte nadużycia. Kiedy poszukiwano jego następcy, wybór padł na Godfryda. Miał on wówczas 38 lat. Konsekracji dokonał arcybiskup Reims, Manasses. W tym czasie nawiedził Francję papież Paschalis II. Godfryd miał okazję się z nim zetknąć i odtąd zawiązała się między nimi przyjaźń. Dwa razy wędrował potem do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej diecezji (1105 i 1107).
    Ponieważ popierał stanowisko mieszczan, pragnących uzyskać większą wolność, Godfryd został zmuszony do opuszczenia swojej stolicy. Schronił się w Chartreuse – Wielkiej Kartuzji, podejmując życie mnicha. Miał zamiar pozostać tu do końca życia. Synod w Beauvais nakazał mu jednak powrót do diecezji. W drodze powrotnej Godfryd wziął udział w synodzie, jaki odbywał się właśnie w Reims. Gdy tylko wrócił do swojej owczarni, zwołał synod do Chalons w roku 1115. Przebyte jednak cierpienia i trudy dały o sobie znać. Kiedy wracał do Amiens, zatrzymał się przez pewien czas w Soissons w opactwie benedyktyńskim. Czuł się bowiem mocno osłabiony. Tu 8 listopada 1115 r. zmarł. Świątobliwemu biskupowi zaraz po śmierci zaczęto oddawać kult. Mikołaj, mnich benedyktyński z Soissons, napisał wkrótce jego żywot (w latach 1136-1138). Kardynał Cezar Baroniusz wpisał go do Martyrologium Rzymskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 listopada

    Błogosławiony
    Franciszek od Jezusa, Maryi, Józefa
    Palau y Quer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Willibrord, biskup
      •  Błogosławiona Łucja a Septifonte, dziewica
      •  Błogosławiona Helena Enselmini, dziewica
      •  Święci zakonnicy Izrael, Walter i Teobald
      •  Święty Engelbert, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Palau y Quer

    Franciszek urodził się 29 grudnia 1811 roku w Hiszpanii. Był synem Józefa Franciszka Palau i Marii Antoniny Quer. Miał sześcioro rodzeństwa: cztery siostry i dwóch braci. Jego rodzina była pobożna i silnie wierząca. Franciszek przebywał dłuższy czas u swojej siostry w Lerida, tam też dojrzewało jego powołanie i tam w 1828 roku zgłosił się do seminarium. W wieku 20 lat ukończył studia. W 1832 roku wstąpił do nowicjatu karmelitów bosych w Barcelonie. Na tę decyzję mogła wpłynąć przykładna postawa o. Józefa, karmelity bosego, jednego z profesorów seminarium.
    W 1835 roku opuścił klasztor św. Józefa, podpalony przez rewolucjonistów. Podczas ucieczki Franciszek, narażając swoje życie, pomagał niewidomemu współbratu. Wraz z innymi zakonnikami został osadzony w barcelońskim więzieniu La Ciudadela. Był to dla Kościoła w Hiszpanii bardzo trudny czas i każdy składający śluby zakonne liczył się z możliwością męczeńskiej śmierci. Franciszek Palau święcenia kapłańskie przyjął w 1836 roku, a służbę ludziom zaczął jako kapłan diecezjalny. Nigdy już nie wrócił do rodzimego zakonu, który został rozproszony przez władze świeckie. Powrócił do rodzinnej wioski i tam pełnił posługę kapłańską. Zajmował się głównie katechizacją, misjami ludowymi i działalnością rekolekcyjną. W latach 1851-1854 prowadził w Barcelonie “Szkołę cnót”, która przyjęła formę niedzielnych katechez dla dorosłych. Pod pretekstem działalności reakcyjnej władze zamknęły jednak szkołę i skazały Franciszka Palau na sześć lat wygnania na Ibizie.

    Błogosławiony Franciszek Palau y Quer

    Czas tam spędzony zakonnik wykorzystał do ewangelizacji, która rozszerzyła się potem na Majorkę i Minorkę. I właśnie przebywając na Minorce Franciszek uświadomił sobie swoją wielką miłość do Kościoła. Postanowił ją praktykować na zupełnie nowy sposób, łączący życie kontemplacyjne i posługę apostolską. “Pewnego wieczoru znajdowałem się w kościele katedralnym oczekując godziny rozpoczęcia nabożeństwa, w czasie którego powinno się udzielić ostatniego błogosławieństwa, co było zwyczajem na zakończenie misji. Mój duch został uniesiony przed tron Boga… Zobaczyłem piękną młodą dziewczynę ubraną w chwałę. Jej ubiór promieniał światłością i nie można było rozpoznać nic, poza sylwetką, ponieważ nie było możliwym patrzeć na nią. Usłyszałem głos, który mówił: «Ty jesteś kapłanem Najwyższego; błogosław i ten, którego pobłogosławisz, będzie błogosławiony. Ta jest moją Córką umiłowaną…» Zatopiłem się w morzu łez. Moje boleści urosły w wielkim stopniu. Znałem tę Panią i oddać na Jej służbę życie – nie jedno, ale tysiąc – byłoby zbyt mało dla mnie… Gdy nadeszła godzina nabożeństwa, podczas gdy wchodziłem na ambonę, usłyszałem głos Ojca, który powiedział do mnie: «Pobłogosław moją umiłowaną Córkę i twoją Córkę». Napływ ludzi był wielki. Ja nie mogłem w pełni pojąć, jak mogłem być ojcem w Kościele i dla Kościoła” – tak Franciszek opisał swoje objawienie w rękopisie wspomnień “Moje relacje z Kościołem”.
    Franciszek Palau jest założycielem mieszanego zgromadzenia sióstr i braci tercjarzy karmelitańskich. Po jego śmierci pozostały obie gałęzie, przy czym już niewiele później siostry dały początek dwóm zgromadzeniom, noszącym dziś nazwy: Karmelitanki Misjonarki Terezjanki oraz Karmelitanki Misjonarki. Ostatnich braci, po wojnie domowej (1936-1939) i z powodu małej ich liczby, włączono w szeregi karmelu bosego w prowincji św. Józefa w Barcelonie.
    Działalność apostolska Franciszka Palau była niezwykle szeroka. Od 1865 roku sprawował on posługę egzorcysty. W roku 1870 brał udział w obradach Soboru Watykańskiego I. Był też dyrektorem tercjarzy i tercjarek karmelitańskich w Hiszpanii.Zmarł na zapalenie płuc 20 marca 1872 roku w Tarragonie. Beatyfikowany został w 1988 roku. Cud, na podstawie którego nastąpiła beatyfikacja, dotyczył uzdrowienia Leona Godoy Mendeza, maszynisty Kolumbijskich Kolei Państwowych, który w wieku 47 lat miał wypadek kolejowy. Wówczas odkryto w jego głowie guza, a po nieudanej operacji lekarze nie dawali mu na wyzdrowienie żadnych szans. Mężczyzna jednak był w szpitalu odwiedzany przez siostrę ze zgromadzenia Karmelitanek Misjonarek, założonego przez Franciszka Palau y Quer. Zaczęła ona odprawiać nowennę do Franciszka Palau w intencji uzdrowienia chorego. W tym czasie dotknięto też głowy Leona Goday Mendeza relikwią kandydata na ołtarze. Poprawa zdrowia zaczęła się już następnego dnia i mężczyzna żył jeszcze przez kolejnych 20 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 listopada

    Święty Leonard z Limoges, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Józefa Naval Girbes, dziewica
      •  Święty Kalinik, męczennik
      •  Błogosławiona Krystyna
      •  Błogosławieni męczennicy japońscy Alfons Navarrete, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święty Leonard z Limoges

    Na podstawie wnikliwych badań można stwierdzić, że Leonard urodził się w Galii za panowania cesarza Anastazego (491-518). Pochodził ze znakomitej rodziny frankońskiej, zaprzyjaźnionej z królem Franków, Klodwikiem. Ten zgodził się nawet być ojcem chrzestnym Leonarda. Wychował się on u biskupa Reims, św. Remigiusza. Potem został pustelnikiem. Nie przyjął ofiarowanej mu przez Klodwika godności biskupa w Micy.
    Zamieszkał natomiast w puszczy leśnej koło Limoges. Pewnego dnia odwiedził go Klodwik z okazji polowania, jakie urządził w tych stronach. Prosił Leonarda o modlitwę, gdyż jego małżonka miała bardzo bolesny, ciężki i niebezpieczny dla swojego życia poród. Dzięki modlitwie Leonarda bóle ustały, a królowa szczęśliwie urodziła dziecię. Król w podzięce podarował Leonardowi cały las. Leonard nazwał darowiznę Nobiliacum, czyli darem szlachetnego króla (nobilissimo rege). Wystawił też kościółek pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny, a w nim ołtarz ku czci św. Remigiusza. Gdy dotkliwie odczuwał brak wody, wytrysnęła ona cudownie w postaci źródła, z którego skwapliwie korzystali pątnicy.
    Sława Leonarda przekroczyła okolice Limoges. Napływali do niego pątnicy, nawet z Anglii i Niemiec, błagając go o wstawiennictwo u Boga. Był orędownikiem uwięzionych i wstawiał się za nimi przed królem i przed możnymi. Dlatego ikonografia zwykła przedstawiać go z łańcuchem i kajdanami. Według żywotów, jakie powstały w średniowieczu, Leonard miał także uzdrowić wielu chorych. Z czasem założył klasztor, gdyż pod jego kierownictwo duchowe zgłaszało się wielu chętnych. Klasztor z biegiem lat otrzymał wezwanie św. Leonarda. Potem całą miejscowość nazwano Saint-Leonard-de-Noblat.
    Leonard zmarł prawdopodobnie 6 listopada. Rok jego śmierci jest nieznany. Jego grób stał się natychmiast miejscem pielgrzymek. Święty należał do najpopularniejszych świętych w Europie w wiekach średnich: we Francji, w Anglii, Niemczech, Austrii, w Bawarii, w Szwecji i w Polsce. Ku jego czci wystawiono mnóstwo kościołów i kaplic. W czasie wypraw krzyżowych jego kult wzrósł jako patrona jeńców wojennych. Do najprzedniejszych pielgrzymów, którzy nawiedzili jego grób, należał książę Boemond z Antiochii, który – wzięty do niewoli tureckiej w roku 1100 – św. Leonardowi przypisywał swoje uwolnienie z rąk nieprzyjaciela w roku 1103. Jako wotum złożył srebrne okowy. Nawet we Włoszech Leonard miał swój kościół oraz sanktuarium w mieście Manfredonii, położonym u stóp góry Gargano. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej lub na górę Gargano, chętnie nawiedzali kościół św. Leonarda i polecali swoje potrzeby jego opiece. Sanktuarium św. Leonarda zarządzali kanonicy regularni. Z czasem Leonard stał się patronem także od bydła i pewnych rzemiosł.
    W Polsce kult św. Leonarda w średniowieczu był szczególnie żywy. Świadectwem tego są najstarsze kościoły, jak np. krypta św. Leonarda w katedrze wawelskiej. W Garbowie (archidiecezja lubelska) do dnia dzisiejszego obchodzi się odpust ku czci św. Leonarda. Święty posiada tam swój ołtarz, w którym jego obraz ma na sobie srebrną suknię. Leonard w stroju opata trzyma kajdany. Dookoła widoczne są postacie modlących się do niego o wstawiennictwo do Boga.
    Martyrologium Rzymskim św. Leonarda z Limoges umieścił kardynał Cezary Baroniusz na podstawie świadectwa św. Bedy oraz bł. Adona. Wspomnienie o Leonardzie znajdujemy również w Historii napisanej przez Ademara z Chabannes ok. roku 1028. Z wieku XI pozostało kilka fragmentów tych wspomnień.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Leonard z Limoges

    Święty Leonard, jeden z pierwszych znanych Franków, którzy przyjęli chrzest, był bardzo popularnym patronem w Wiekach Średnich, i nie tylko. Jego imieniem nazwano kryptę na Wawelu, w której spoczywają szczątki królów i wodzów, na czele z wielkim Sobieskim, a do połowy XVIII wieku powstało w Polsce kilkadziesiąt parafii pod wezwaniem świętego Leonarda.

    Wywodził się on z arystokratycznej rodziny frankońskiej, pozostającej w przyjaźni z królem Chlodwigiem. Urodził się na terenie Galii i zanim dzięki protekcji ojca trafił na dwór królewski, kształcił się pod baczną opieką świętego Remigiusza biskupa Reims. Następnie został dworzaninem władcy Franków i wprawiał się w rzemiośle rycerskim.

    Towarzyszył królowi w bitwie z Alemanami w 496 roku, kiedy to Chlodwig miał obiecać, że przyjmie Wiarę Jezusa Chrystusa, jeśli Ten wspomoże jego wojska w ciężkiej sytuacji bitewnej. Monarcha przyjął chrzest z rąk biskupa Remigiusza, a wraz z nim trzy tysiące spośród jego rycerstwa. Leonard – mimo iż wcześniej przebywał w stolicy Remigiusza – miał, wedle podań, ochrzcić się dopiero wtedy.

    W służbie królewskiej odznaczył się wielkim współczuciem dla ubogich i dla więźniów, za którymi w słusznych przypadkach zawsze wstawiał się u króla. Już wtedy zasłynął z wielkiej świątobliwości – nie zamierzał jednak pozostać długo w zgiełku światowym, lecz, usłyszawszy wezwanie do całkowitego poświęcenia się Bogu, podziękował Chlodwigowi za wszelkie propozycje przywilejów i oddalił się do pustelni nieopodal miejscowości Limoges.

    Żył tam tym, co podsunęła mu natura, oddając się modlitwie i kontemplacji. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, nie udało mu się ukryć przed ludźmi, złaknionymi niebieskiej nauki, którą Pan Bóg oświeca serca ludzi poświęconych zgłębianiu Jego tajemnic. Zjawiali się w progu jego pustelni przybysze z różnych krajów, także z Anglii, i zawsze mogli liczyć na dobre słowo, krzepiące duszę.

    W lesie, w którym zamieszkał, Opatrzność skrzyżowała na powrót jego los z losem króla Chlodwiga. Władca przejeżdżał bowiem tamtędy z małżonką, dla której akurat nadszedł dzień porodu. Z powodu komplikacji życie jej i nienarodzonego dziecka było poważnie zagrożone. Wezwano Leonarda, którego modły sprawiły, iż wszystko skończyło się dobrze. Wdzięczny król chciał obdarować eremitę kosztownościami, lecz ten poprosił, by trafiły one do biednych.

    Chlodwig ofiarował też Świętemu biskupstwo, lecz zaszczyt taki kłócił się z powołaniem, które chciał wypełniać pustelnik. Nie odmówił natomiast przyjęcia na własność lasu i tam z pieniędzy królewskich wzniósł kościół ku czci Bogurodzicy i klasztor. Dożył tam sędziwego wieku i został pochowany w zbudowanym przez siebie kościele, dokąd pielgrzymowano przez wieki. Święty Leonard z Limoges został patronem dobrego porodu, jeńców i więźniów.

    Kościół wspomina św. Leonarda 6 listopada.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 listopada

    Święci Elżbieta i Zachariasz,
    rodzice św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Święty Gerald, biskup
      •  Błogosławiona Franciszka Amboise, zakonnica
    ***
    Święta Elżbieta z Maryją

    Według Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 5-80) Elżbieta pochodziła z kapłańskiego rodu Aarona. Uchodząca za bezpłodną, mimo podeszłego wieku urodziła Zachariaszowi syna. Jej brzemienność – przedstawiona w kontekście zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie – miała być dowodem, “że dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kiedy Elżbieta była już w szóstym miesiącu ciąży, odwiedziła ją jej kuzynka, Maryja. Elżbieta za natchnieniem Ducha Świętego poznała w niej Matkę Boga i powitała ją słowami: “Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego”. Maryja pozostała przy Elżbiecie aż do jej rozwiązania. Św. Elżbieta jest patronką matek, żon, położnych.

    Elżbieta i Zachariasz nadają imię synowi

    Zachariasz był ojcem Jana Chrzciciela (Łk 1, 5-25. 59-79). Pochodził z ósmej klasy (gałęzi) kapłańskiej Abiasza (były 24 klasy wywodzące się od Aarona, brata Mojżesza; klasy te ustanowił król Dawid dla uregulowania kolejności służby Bożej w Świątyni). Cerkiew prawosławna, obchodząca do dzisiaj święto wprowadzenia Bogarodzicy do Świątyni Jerozolimskiej utrzymuje, że Zachariasz był tym kapłanem, który trzyletnią Marię wprowadził do Świętego Świętych – miejsca zastrzeżonego dla kapłanów. Tradycja zachodnia nie wspomina o tym wydarzeniu.
    Na kartach Biblii Zachariasz przedstawiony jest jako sprawiedliwy mąż żyjący ze swoją żoną Elżbietą w bezdzietnym małżeństwie w Ain Karem niedaleko Jerozolimy. Kiedy – wyznaczony przez losowanie – składał w świątyni ofiarę kadzenia, ukazał mu się archanioł Gabriel i przepowiedział, że jego żona urodzi syna, któremu ma nadać imię Jan. Z powodu niedowierzania został porażony niemotą. Odzyskał mowę dopiero przy obrzezaniu syna, kiedy napisał na tabliczce jego imię: Jan. Ewangelia św. Łukasza wkłada w jego usta hymn Benedictus, który wskazuje na posłannictwo Jana Chrzciciela.Po narodzeniu Jana Chrzciciela ani Pismo Święte, ani tradycja zachodnia nie podają o jego rodzicach żadnych informacji. Zapewne Zachariasz opuścił ziemię, gdy Jan był jeszcze chłopcem. Tradycja Kościołów Wschodnich opowiada, że gdy król Herod rozkazał, aby wszyscy chłopcy w wieku do dwóch lat w Betlejem i okolicy zostali zabici, sprawiedliwa Elżbieta ukryła się wraz z synem w górach. Żołnierze próbowali dowiedzieć się od Zachariasza, gdzie jest jego syn. Jednak ojciec nie zdradził tej informacji. Zabito go więc pomiędzy świątynią i ołtarzem. Sprawiedliwa Elżbieta miała umrzeć czterdzieści dni po swym mężu, a św. Jan Chrzciciel, ochraniany przez Boga, miał przebywać na pustyni aż do dnia swego pojawienia się narodowi izraelskiemu.
    Cześć rodzicom św. Jana Chrzciciela oddawano w Kościele od dawna i to we wszystkich obrządkach. Ciało Zachariasza, odnalezione “cudownie” 11 lutego 415 roku, przewieziono do Konstantynopola, gdzie ku jego czci wystawiono bazylikę. W Rzymie, w bazylice laterańskiej, ma się znajdować relikwia głowy św. Zachariasza. Tradycja nie wspomina natomiast o relikwiach św. Elżbiety.
    W ikonografii św. Zachariasz, podobnie jak św. Elżbieta, występują w cyklach poświęconych Janowi Chrzcicielowi. Atrybutami św. Zachariasza są: gałązka oliwna w ręce, imię Jan; czasami bywa przedstawiany na ośle jako zapowiedź Chrystusa triumfującego w Niedzielę Palmową. Św. Elżbieta ukazywana jest często w scenie nawiedzenia NMP lub tuż po urodzeniu św. Jana. Rzadko występuje osobno.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 listopada

    Święty Karol Boromeusz, biskup

    Święty Karol Boromeusz

    Karol urodził się na zamku Arona 3 października 1538 r. jako syn arystokratycznego rodu, spokrewnionego z rodem Medici. Ojciec Karola wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich. To miłosierdzie będzie dla Karola, nawet już jako kardynała, ideałem życia chrześcijańskiego.
    Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie 7 lat, biskup Lodi dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła matka Karola. Aby zapewnić mu odpowiednie warunki na przyszłość, mianowano go w wieku 12 lat opatem w rodzinnej miejscowości. Młodzieniec nie pochwalał jednak tego zwyczaju i wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na ubogich.
    Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu wyjechał zaraz na uniwersytet do Pawii, gdzie zakończył studia podwójnym doktoratem z prawa kościelnego i cywilnego (1559). W tym samym roku jego wuj został wybrany papieżem i przyjął imię Pius IV. Za jego przyczyną Karol trafił do Rzymu i został mianowany protonotariuszem apostolskim i referentem w sygnaturze. Już w rok później, w 23. roku życia, został mianowany kardynałem i arcybiskupem Mediolanu (z obowiązkiem pozostawania w Rzymie), mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później (1563). W latach następnych papież mianował siostrzeńca kardynałem-protektorem Portugalii, Niderlandów (Belgii i Holandii) oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i archiprezbiterem bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu. Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo jak mnich.
    Wkrótce Karol stał się pierwszą po papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go “okiem papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć. Nie miał względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego usuwał bezwzględnie ludzi niegodnych i karierowiczów. Takie postępowanie zjednało mu licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego papieża, św. Piusa V (1567), musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Kiedy był w Rzymie, mianował wprawdzie swojego wikariusza i kazał sobie posyłać dokładne sprawozdania o stanie diecezji, zastrzegł sobie też wszystkie ważniejsze decyzje. Teraz jednak był faktycznym pasterzem swojej owczarni.

    Święty Karol Boromeusz

    Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 r. otworzył wyższe seminarium duchowne (jedno z pierwszych na świecie). W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Prowadzenie seminarium powierzył oblatom św. Ambrożego, zgromadzeniu kapłanów diecezjalnych, które istnieje do dziś. Zaraz po objęciu rządów bezpośrednich (1567) przeprowadził ścisłą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą. Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego (1545-1563) zwołał aż 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiów wyższych założył przy uniwersytecie w Pawii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej.
    Był fundatorem przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet, oraz kilku sierocińców. Kiedy w 1582 r. została przeprowadzona reforma mszału i brewiarza, zdołał obronić dla swojej diecezji obrządek ambrozjański, który był tutaj w użyciu od niepamiętnych czasów. Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichlerze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 r. niósł pomoc chorym, karmiąc nawet 60-70 tysięcy osób dziennie; zaopatrywał umierających; oddał cierpiącym wszystko, nawet własne łóżko. W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad 18 tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, którą prowadził idąc ulicami Mediolanu boso. W 1572 r. na konklawe był poważnym kandydatem na papieża.
    Ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był także estetą i znał się na sztuce. Grał pięknie na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.
    Największą zasługą Karola był jednak Sobór Trydencki. Sobór, rozpoczęty z wieloma nadziejami, wlókł się zbyt długo z powodu złej organizacji. Trwał aż 18 lat (1545-1563). Dopiero kiedy Karol przystąpił do działania, sobór mógł szczęśliwie dokończyć obrady. Dyskutowano na nim o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów, i gruntownie je wyjaśniono. W dziedzinie karności kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych, wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację. Większość z tych uchwał wyszło z wielkiego serca kapłańskiego Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały soboru były wszędzie zastosowane.
    Zmarł w Mediolanie 3 listopada 1584 r. wskutek febry, której nabawił się w czasie odprawiania własnych rekolekcji. Pozostawił po sobie duży dorobek pisarski. Beatyfikowany w 1602 r., kanonizowany przez Pawła V w 1610 r. Jego relikwie spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej. Jest patronem boromeuszek, diecezji w Lugano i Bazylei oraz uniwersytetu w Salzburgu; ponadto czczony jest jako opiekun bibliotekarzy, instytutów wiedzy katechetycznej, proboszczów i profesorów seminarium.
    W ikonografii św. Karol Boromeusz przedstawiany jest w stroju kardynalskim. Jego atrybutami są: bicz, czaszka, gołąb, kapelusz kardynalski, krucyfiks; postronek na szyi, który nosił podczas procesji pokutnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Wizja i odwaga – św. Karol Boromeusz

    Wizja i odwaga - św. Karol Boromeusz

    św. Karol Boromeusz/Giovanni Ambrogio figino (PD)

    ***

    Kościół potrzebował głębokiej odnowy, zwłaszcza duchowieństwa. I wtedy właśnie Karol Boromeusz przeobraża się z dworskiego kardynała w autentycznego pasterza.

    To był klasyczny przykład nepotyzmu, czyli zwyczaju obsadzania stanowisk swoimi krewnymi. 21-letni Karol Boromeusz (1538–1584) został kardynałem dzięki swojemu wujowi – papieżowi Piusowi IV. Rodzice już od dziecka przeznaczyli go do kościelnej kariery. Jako 7-letni chłopak otrzymał tytuł opata w Aronie! Oczywiście w tego typu nominacjach chodziło o dochód z tytułu beneficjum. Młody kardynał, starannie wykształcony prawnik, szybko staje się prawą ręką papieża.

    W jego rodowym herbie widnieje wypisane złotem słowo humilitas, czyli pokora. Żyje tak jak większość renesansowych kardynałów: w nowo wzniesionym pałacu, wśród wystawnych bankietów, polowań i zabaw. Jest jednak sprawnym organizatorem i dobrym dyplomatą, a Opatrzność strzeże go przed zepsuciem. Młody kardynał wspiera papieża w pracach nad zakończeniem Soboru Trydenckiego, który był odpowiedzią Kościoła na szerzącą się w Europie reformację. Kościół potrzebował nie tylko dokumentów porządkujących doktrynę. Potrzebował głębokiej odnowy, zwłaszcza duchowieństwa.

    I wtedy właśnie Karol Boromeusz przeobraża się z dworskiego kardynała w autentycznego pasterza. Decyduje się na przyjęcie święceń kapłańskich, mimo że papież ze względów dynastyczno-rodzinnych namawia go do małżeństwa. Jako kapłan jest pod wpływem dynamicznie rozwijających się jezuitów. Siły dodaje mu też przyjaźń ze św. Filipem Nereuszem, opiekunem rzymskiej biedoty. Reformuje własne życie, a potem zabiera się za „kolegów po fachu”. Usuwa zbytek, ogranicza służbę. Jego przykład, nie bez oporów, działa na Kurię Rzymską. Jednym z postanowień soboru był nakaz rezydencji biskupów w swojej diecezji. Ponieważ Karol był tytularnym arcybiskupem Mediolanu, prosi o sakrę i po jej otrzymaniu przeprowadza się do tego miasta. Tu od 80 lat nie było na stałe biskupa.

    Przebywali poza diecezją. Krążyło powiedzenie: „Jeśli chcesz dostać się do piekła, zostań księdzem”, co oddawało poziom upadku duchowieństwa. Arcybiskup po przybyciu do Mediolanu wygłasza programową mowę. Podkreśla, że reformę zaczyna się od pasterzy Kościoła, on sam chce być ojcem diecezji. Boromeusz zakłada pierwsze seminarium duchowne, przeprowadza kilkanaście synodów. Osobiście niestrudzenie wizytuje rozległą diecezję obejmującą około 800 parafii. Odwiedza także diecezje w Szwajcarii. Podróżując, cudem uchodzi żywy z wielu opresji. Mobilizuje proboszczów m.in. do prowadzenia kartoteki parafialnej! Jest surowy dla gorszycieli. Napotyka opór kapłanów, zakonników i zakonnic. Jeden z mnichów strzela do niego podczas modlitwy w prywatnym oratorium. Kula tylko lekko go rani. Kiedy w Mediolanie szaleje dżuma, Boromeusz organizuje w mieście wielką procesję, której sam boso przewodzi. Umiera wyczerpany pracą ponad siły w wieku 46 lat.

    Diecezja mediolańska stała się wzorem trydenckiej odnowy, która na 4 wieki ukształtowała oblicze Kościoła. Hasło św. Karola humilitas (pokora) na szczęście nie pozostało pustym słowem. Jest on wzorem pasterza, który nie celebruje siebie, ale ma odwagę reformować siebie i innych, nawet wbrew presji własnego środowiska. Bardzo nam potrzeba biskupów z wizją i odwagą.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Miłość w czasach zarazy – św. Karol Boromeusz

    Miłość w czasach zarazy - św. Karol Boromeusz

     

    Karol Boromeusz (1538–1584) zaczynał swoją drogę do świętości jako typowy przedstawiciel renesansowego duchowieństwa. Trudny start…

    Szlachetnie urodzony, mając zaledwie 7 lat, został opatem w rodzinnej Aronie. Gdy skończył 21 – został kardynałem z nominacji papieża Piusa IV, którym był jego wujem. Młody hierarcha, wykształcony prawnik, stał się szybko sekretarzem stanu, prawą ręką papieża. Dziwne to były czasy. Drugi po papieżu człowiek w Kościele nie miał ani wykształcenia teologicznego, ani święceń kapłańskich. Karol okazał się jednak skutecznym dyplomatą i sprawnym organizatorem. Wspierał Piusa IV w dążeniach do szczęśliwego zakończenia Soboru Trydenckiego. Kościół bardzo potrzebował odnowy.

    Boromeusz odczytuje sobór jako wezwanie do osobistego nawrócenia. Fascynuje go duchowość jezuitów oraz gorliwość jego przyjaciela św. Filipa Nereusza, szalonego duszpasterza Rzymu. Boromeusz był tytularnym biskupem Mediolanu, ale mieszkał od lat w Rzymie. Sobór nakazywał zerwanie z takimi chorymi praktykami. Boromeusz prosi więc papieża o święcenia, chce być biskupem nie na papierze, ale w rzeczywistości. Wyrusza do Mediolanu, w którym od lat nie widział swojego biskupa. Wygłasza programowe kazanie.
    Podkreśla, że reformę zaczyna się od pasterzy. Zakłada pierwsze seminarium duchowne, przeprowadza kilkanaście synodów, osobiście wizytuje każdą z 800 parafii swojej rozległej diecezji.

    Mobilizuje proboszczów, jest surowy dla gorszycieli. Napotyka często opór, zwłaszcza wśród zakonników i zakonnic. Dwa razy uchodzi z życiem z zamachów zorganizowanych przez zbuntowanych zakonników. Kiedy w Mediolanie wybucha zaraza, objawia się najpiękniejsze oblicze Boromeusza – pasterska miłość w czasach epidemii. Gdy wielu możnych ucieka z miasta, biskup organizuje żywność, pomoc medyczną, przytułki. Prowadzi pokutne procesje, idąc boso z krzyżem w rękach. Jego zdolności organizacyjne okazują się zbawienne w ogarniętym paniką mieście. Umiera wyczerpany nadludzką pracą w wieku 46 lat.

    Największą zasługą Boromeusza jest to, że zaraz po zakończeniu soboru wprowadzał go konsekwentnie w życie. Jego postawa zachęciła innych. Jego życie jest jeszcze jednym dowodem na to, jak wiele w Kościele może zrobić jeden człowiek. Połączenie osobistego charyzmatu z urzędem kościelnym wydaje wielkie owoce.

    Myśl: “najpierw należy wszystko mądrze przemyśleć, potem dołożyć wszelkich starań i nigdy nie opuszczać rąk” (Św. Karol).

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________

    Gorliwy duszpasterz

    Św. Karol Boromeusz. Patron czasów zarazy

    św. Karol Boromeusz/fot. screenshot – YouTube (Sr. Mary Vimala A)

    ***

    “Wszyscy wprawdzie, przyznaję, jesteśmy słabi, ale Pan Bóg udzielił nam środków, z których jeśli tylko zechcemy, możemy łatwo skorzystać. Spójrzmy więc na kapłana, który wie, że wymaga się od niego świętości życia, wstrzemięźliwości i anielskich obyczajów w postępowaniu. Chciałby tego wszystkiego, ale nie myśli o zastosowaniu prowadzących ku temu środków: postu, modlitwy, unikania złych i szkodliwych rozmów oraz niebezpiecznych poufałości”.

    To bardzo krytyczne słowa odnoszące się do księży. Zapewne można je odnieść do wielu kapłanów żyjących współcześnie, choć wygłoszone zostały w XVI stuleciu. Padły z ust człowieka bardzo zatroskanego nie tylko o formację wiernych świeckich, ale także kładącego ogromny nacisk na właściwą formację duchownych – kardynała Karola Boromeusza.

    Karol Boromeusz urodził się w roku 1538 na zamku Arona w Longobardii. Ukończył studia prawnicze. Był znawcą sztuki. Podobno pięknie grał na wiolonczeli. W wieku 23 lat został kardynałem i arcybiskupem Mediolanu, lecz święcenia biskupie przyjął dopiero dwa lata później. Głęboką przemianę duchową spowodowała w nim śmierć brata. Podjął życie pełne ascezy i duszpasterskiej gorliwości. Troszczył się o ludzi ubogich i chorych. Przyczynił się do zakończenia Soboru Trydenckiego, po czym z wielkim zaangażowaniem wprowadzał w swej diecezji jego reformy. Założył pierwsze na świecie seminarium duchowne przygotowujące kandydatów do kapłaństwa. Zmarł 3 listopada 1584 roku.

    Swych współbraci w kapłaństwie pouczał m. in: “Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie nic już nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o swojej własnej”.

    ks. Artur Stopka/wiara.pl

    _______________________________________________________________

    Nadzieja w czasach zarazy

    Nadzieja w czasach zarazy

    św. Karol Boromeusz

    Mariano Salvador Maella,olej na płótnie, 1786, Banco de España, Madryt.

    ***

    Jest jesień roku 1575. Mediolan ogarnia straszliwa epidemia dżumy. Ludzie umierają na ulicach. W półtora roku choroba zabiera 13 tysięcy ludzkich istnień. Z lewej strony obrazu dostrzegamy bezmiar tych nieszczęść. Chorej, karmiącej niemowlę kobiecie ktoś podaje naczynie ze strawą. W tle majaczą półnagie ciała innych chorych i zmarłych. Mariano Salvador Maella namalował jednak swój obraz w ten sposób, że widzimy, jak rozpacz pomału ustępuje miejsca nadziei.

    Z prawej strony ulicą miasta idzie procesja ludzi o twarzach zatroskanych, ale pełnych nadziei. Prowadzący procesję dostojnik kościelny nie boi się kontaktu z chorymi. Udziela Komunii św. jednemu z nich.
    Od Hostii bije blask, świetlista aureola otacza też głowę dostojnika. To święty Karol Boromeusz, kardynał i arcybiskup Mediolanu.

    Już wcześniej w swojej diecezji fundował domy pomocy. Teraz oddaje się bez reszty chorym, przeznaczając wszystkie dochody na pomoc dla nich. Gdy dżuma ustępuje, organizuje wielką procesję wynagradzającą. Idzie na jej czele boso. Ten szlachetny duchowny był jednocześnie reformatorem Kościoła, aktywnym we wdrażaniu reform Soboru Trydenckiego.

    Leszek Śliwa/wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________-

    „Św. Karol Boromeusz wśród ofiar zarazy”

    na płótnie Jacoba Jordaensa

    Jacob Jordaens Św. Karol Boromeusz wśród ofiar zarazyolej na płótnie, 1655 kościół św. Jakuba, Antwerpia

    św. Karol Boromeusz wśród ofiar zarazy

    Jacob Jordaens, olej na płótnie, 1655 kościół św. Jakuba, Antwerpia

    ***

    Jest jesień roku 1575. Mediolan ogarnia straszliwa epidemia dżumy. Ludzie umierają na ulicach. W samym tylko mieście w półtora roku choroba zabiera 13 tysięcy ludzkich istnień, a w jego okolicach – dalsze 8 tysięcy.

    Na dole obrazu dostrzegamy symboliczną reprezentację tych nieszczęść, umierającą rodzinę: mężczyznę i karmiącą niemowlę kobietę, nad którą pochyla się jej matka pogrążona w rozpaczy. Obok leży zatroskany baranek – symbol Chrystusa.

    Leszek Śliwa/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 listopada

    Błogosławiony Rupert Mayer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Marcin de Porres, zakonnik
      •  Święty Hubert, biskup
    ***
    Błogosławiony Rupert Mayer

    Rupert urodził się 23 stycznia 1876 roku w Stuttgarcie (Niemcy) w zamożnej rodzinie kupieckiej jako drugi syn Ruperta Mayera i Emilii z domu Wörle. Po ukończeniu liceum powiedział ojcu, że chce zostać jezuitą. Ten jednak polecił mu najpierw przyjąć święcenia kapłańskie. Rupert postąpił zgodnie z wolą ojca. Studiował jako świecki teologię i filozofię we Fryburgu, Monachium i Tybindze. Do seminarium wstąpił w Rottenburgu. 2 maja 1899 roku został kapłanem. Pracował jako wikariusz w parafii. Zakonnikiem został dopiero rok po święceniach kapłańskich – w 1900 roku wstąpił do jezuitów w Austrii. Nie mógł tego zrobić w swojej ojczyźnie, ponieważ zakon miał tam zakaz działania.
    W 1912 roku osiedlił się w Monachium i mieszkańcom tego miasta poświęcił resztę swojego życia. Był duszpasterzem i opiekunem ludzi, którzy przybywali tam licznie w poszukiwaniu pracy i stawali się łatwym łupem wyzyskiwaczy. Założył wraz z dwoma kapłanami Zgromadzenie Sióstr Świętej Rodziny wspierające najuboższych, a w szczególności kobiety pracujące. Jego posługę w tym mieście przerwała I wojna światowa. Po jej wybuchu Rupert Mayer został kapelanem wojskowym i starał się być aniołem stróżem żołnierzy walczących na froncie Polski, Francji i Rumunii. Został odznaczony najwyższym medalem niemieckiej wojskowości: Krzyżem Żelaznym pierwszego stopnia. Znany był z odwagi, gdyż pozostawał wraz z żołnierzami na pierwszej linii frontu w czasie bitew. W 1916 r., chroniąc własnym ciałem towarzysza walki, w wyniku wybuchu granatu stracił lewą nogę.
    Po wojnie powrócił do Monachium i pracował tam w parafii św. Michała. Szczególną posługę pełnił, jak przed wojną, wśród najuboższych – a po wojnie znacznie ich przybyło. W tym okresie swojej posługi kapłańskiej głosił 70 kazań i konferencji miesięcznie. Wprowadził w życie nowatorski pomysł odprawiania niedzielnych Mszy świętych na dworcu głównym w Monachium – dla wygody pasażerów. W 1919 roku poznał osobiście Hitlera i ocenił go jako “wyjątkowego mówcę i podżegacza, który nie przywiązuje zbytniej wagi do prawdy”. Niemalże natychmiast też zaangażował się w walkę z ideologią narodowo-socjalistyczną.
    W 1923 roku przybył na spotkanie nazistów w słynnej piwiarni Bürgerbraukeller, gdzie witany był entuzjastycznymi brawami przez tłumy oczarowane przez Hitlera. Był już wówczas znanym i szanowanym kapłanem i myślano, że zamierza przyłączyć się “do sprawy”. On jednak w pierwszych słowach przemówienia stwierdził, że nie można być jednocześnie katolikiem i nazistą. Czynił to otwarcie, narażając się na represje. Swoją niezgodę na tezy głoszone przez Hitlera wyrażał także na spotkaniach NSDAP, próbując walczyć ze szkodliwymi przekonaniami u samego ich źródła.
    Był główną postacią katolickiego ruchu oporu w Trzeciej Rzeszy w Monachium. Nazywano go “kulawym apostołem”, a jego sława szybko uczyniła z niego bardzo istotnego wroga NSDAP. Po 1933 roku i przejęciu przez nią władzy wydano Rupertowi Mayerowi zakaz głoszenia kazań. Jego jednak obowiązywało głównie posłuszeństwo wobec przełożonych zakonnych, a ci popierali jego działalność i zostawili mu wolną rękę. Zakazu więc nie posłuchał.

    Błogosławiony Rupert Mayer

    Po raz pierwszy został na krótko aresztowany w 1937 roku, ale wykonanie kary czasowo odroczono, licząc się z jego popularnością. Mówił o sobie: “Stary jednonogi jezuita – jeżeli to jest wolą Bożą – żyje dłużej niż tysiącletnia bezbożna dyktatura”. Na prośbę przełożonych przestał głosić kazania, ale gdy tylko posłyszał opinię Gauleitera (przywódcy NSDAP na określonym terenie), że kapłanów wystarczy postraszyć więzieniem, a zaprzestaną swej działalności wywrotowej – powrócił do głoszenia.
    Został ponownie aresztowany 5 stycznia 1938 roku. Podczas jednego z przesłuchań powiedział: “Możecie mnie zgładzić, ale prawda musi być wypowiedziana”. Wyszedł jeszcze przed zakończeniem 6-miesięcznego wyroku w rezultacie amnestii. W celi demonstracyjnie pozostawił swój Krzyż Żelazny.
    Trzeci raz zatrzymano go w 1939 r. po odmowie udzielenia informacji o podejmowanej działalności duszpasterskiej. Wówczas został zesłany do obozu koncentracyjnego w Oranienburgu koło Berlina, pomimo faktu, że miał wtedy już 63 lata. Tam przez 7 miesięcy trzymano go w odosobnieniu, w pojedynczej celi. Powiedział później: “Łzy radości stanęły mi w oczach, gdy z powodu mego powołania zostałem zaszczycony więzieniem i niepewną przyszłością”.
    Hitlerowcy wiedzieli jednak, że zanim zabiją jego, muszą zabić jego sławę. Kiedy więc stan zdrowia Ruperta Mayera gwałtownie się pogorszył na skutek obozowych warunków życia – wypuścili go i internowali w benedyktyńskim opactwie w Ettal. W ten sposób przynajmniej uniknęli rozsławienia go jako męczennika. Z kolei on sam pozostał z bolesną świadomością, że wielu jego rodaków, niemających aż tak sławnego imienia, umiera w obozach, podczas gdy on jest bezradny. W 1945 roku amerykańskie wojska odbiły klasztor z rąk hitlerowskich, a Rupert Mayer korzystając z odzyskanej wolności powrócił do Monachium i podjął ponownie działalność duszpasterską. Starał się przekonywać ludzi, by nie sądzili siebie nawzajem i żyli w pokoju.
    Niedługo jednak przyszło mu głosić przebaczenie. Zasłabł podczas celebracji Eucharystii w dniu Wszystkich Świętych 1945 roku. Stracił mowę podczas głoszonego przez siebie kazania – nagle zatrzymał się na słowie “Pan!”, kilkakrotnie je powtórzył i osunął się. W kilka godzin później zmarł w szpitalu. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci był atak serca.
    Jest autorem znanych aforyzmów, między innymi tego: “Wszystko tak szybko przemija i nim się spostrzeżemy, dobiliśmy już do kresu życia”, ale także: “Panie, jeśli Ty chcesz, na wszystko mam czas, teraz i w wieczności”.
    Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 3 maja 1987 roku. Beatyfikacja odbyła się na wypełnionym po brzegi Stadionie Olimpijskim w Monachium. Papież powiedział wtedy: “Tam, gdzie Bóg i Jego prawa nie są honorowane, tam prawa człowieka są gwałcone”.
    Szkoła imienia Ruperta Mayera znajduje się w Pullach koło Monachium przy ul. Pater Rupert Mayer. Początkowo w tej samej miejscowości, przy tej samej ulicy, znajdowały się jego ziemskie szczątki. Później jednak, z uwagi na duży ruch pielgrzymów, przeniesiono je do Monachium, gdzie spoczywają w skromnej kaplicy przy głównym deptaku Neuhauserstraße, w dzielnicy handlowej.
    W Bawarii wiele ulic nosi imię Ruperta Mayera, podobnie jeśli chodzi o szkoły i kaplice. Działająca w Polsce fundacja jego imienia pomaga sierotom i dzieciom w trudnej sytuacji społecznej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 listopada

    Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych

    Zobacz także:
      •  Święty Malachiasz, biskup
    ***
    Dzień Zaduszny

    Kościół wspomina dzisiaj w liturgii wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu. Przekonanie o istnieniu czyśćca jest jednym z dogmatów naszej wiary.Obchód Dnia Zadusznego zainicjował w 998 r. św. Odylon (+ 1048) – czwarty opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny (Francja). Praktykę tę początkowo przyjęły klasztory benedyktyńskie, ale wkrótce za ich przykładem poszły także inne zakony i diecezje. W XIII w. święto rozpowszechniło się na cały Kościół zachodni. W wieku XIV zaczęto urządzać procesję na cmentarz do czterech stacji. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII w., a z końcem wieku XV była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV na prośbę opata-prymasa benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy Msze święte: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji Ojca Świętego. Za pobożne odwiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 listopada i jednoczesną modlitwę za zmarłych można uzyskać odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada

    Wszyscy Święci



    Dziś uroczystość Wszystkich Świętych

    Dzisiejsza uroczystość – jak każda uroczystość w Kościele – ma charakter bardzo radosny. Wspominamy bowiem dzisiaj wszystkich tych, którzy żyli przed nami i wypełniając w swoim życiu Bożą wolę, osiągnęli wieczne szczęście przebywania z Bogiem w niebie. Kościół wspomina nie tylko oficjalnie uznanych świętych, czyli tych beatyfikowanych i kanonizowanych, ale także wszystkich wiernych zmarłych, którzy już osiągnęli zbawienie i przebywają w niebie. Widzi w nich swoich orędowników u Boga i przykłady do naśladowania. Wstawiennictwa Wszystkich Świętych wzywa się w szczególnie ważnych wydarzeniach życia Kościoła. Śpiewa się wówczas Litanię do Wszystkich Świętych, która należy do najstarszych litanijnych modlitw Kościoła i jako jedyna występuje w księgach liturgicznych (w liturgii Wigilii Paschalnej; ponadto także w obrzędzie poświęcenia kościoła i ołtarza oraz w obrzędzie święceń).W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Kościele nie wspominano żadnych świętych. Najwcześniej zaczęto oddawać cześć Matce Bożej. Potem kultem otoczono męczenników, nawiedzając ich groby w dniu narodzin dla nieba, czyli w rocznicę śmierci. W IV wieku na Wschodzie obchodzono jednego dnia wspomnienie wszystkich męczenników. Z czasem zaczęto pamiętać o świątobliwych wyznawcach: papieżach, mnichach i dziewicach. Większego znaczenia uroczystość Wszystkich Świętych nabrała za czasów papieża Bonifacego IV (+ 615), który zamienił pogańską świątynię, Panteon, na kościół Najświętszej Maryi Panny i Wszystkich Męczenników. Uroczystego poświęcenia świątyni wraz ze złożeniem relikwii męczenników dokonano 13 maja 610 roku. Rocznicę poświęcenia obchodzono co roku z licznym udziałem wiernych, a sam papież brał udział we mszy św. stacyjnej. Już ok. 800 r. wspomnienie Wszystkich Świętych obchodzone było w Irlandii i Bawarii, ale 1 listopada. Za papieża Grzegorza IV (828-844) cesarz Ludwik rozciągnął święto na całe swoje państwo. W 935 r. Jan XI rozszerzył je na cały Kościół. W ten sposób lokalne święto Rzymu i niektórych Kościołów stało się świętem Kościoła powszechnego.
    Dziś po południu, po Nieszporach lub niezależnie od nich, na cmentarzu odprawia się procesję żałobną ze stacjami. Od południa dnia Wszystkich Świętych i przez cały Dzień Zaduszny w kościołach i kaplicach publicznych można uzyskać odpust zupełny, ale tylko jeden raz. Warunki zyskania odpustu są następujące:
    1) pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy,
    2) odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę w Boga”,
    3) dowolna modlitwa w intencjach Ojca św.,
    4) Spowiedź i Komunia św.
    W dniach 1-8 listopada można także pozyskać odpust zupełny za nawiedzenie cmentarza pod wyżej wymienionymi warunkami. W pozostałe dni roku za nawiedzenie cmentarza pozyskuje się odpust cząstkowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Żyli Ewangelią Chrystusa na co dzień

    Homilia podczas Mszy św. w uroczystość Wszystkich Świętych, 1.11.2006

    W uroczystość Wszystkich Świętych o godz. 10 rano Benedykt XVI przewodniczył w Bazylice Watykańskiej Eucharystii, w której uczestniczyli liczni kardynałowie, biskupi, kapłani, osoby konsekrowane, rzymianie i pielgrzymi z różnych krajów świata. W homilii Papież wskazał na to, co stanowi o świętości chrześcijanina: «wypełniać wolę Bożą z miłością i wiernością».

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Rozpoczęliśmy sprawowanie Eucharystii wezwaniem: «Radujmy się wszyscy w Panu». Liturgia zaprasza nas do radowania się wraz ze świętymi w niebie, do zakosztowania tej ich radości. Święci nie stanowią nielicznej kasty wybranych — jest ich niezliczona rzesza, a liturgia zachęca nas dzisiaj, byśmy ku niej skierowali nasze spojrzenie. Tę rzeszę tworzą nie tylko oficjalnie uznani święci, ale ochrzczeni ze wszystkich epok i narodów, którzy starali się wypełniać wolę Bożą z miłością i wiernością. Nie znamy twarzy, ani nawet imion większości z nich, ale oczyma wiary widzimy, jak jaśnieją na Bożym nieboskłonie niczym gwiazdy, pełni chwały.

    Kościół matką świętych

    Dzisiaj Kościół świętuje swoją godność jako «Matka świętych, obraz miasta niebieskiego» (A. Manzoni) oraz ukazuje swoje piękno nieskalanej Oblubienicy Chrystusa, który jest źródłem i wzorem wszelkiej świętości. Oczywiście, nie brak w nim krnąbrnych czy wręcz zbuntowanych synów, ale to w świętych rozpoznaje on swoje charakterystyczne rysy i właśnie dzięki nim doznaje najgłębszej radości. Autor Księgi Apokalipsy opisuje ich w pierwszym czytaniu jako «wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków» (Ap 7, 9). Ten lud obejmuje świętych Starego Testamentu, poczynając od sprawiedliwego Abla i wiernego patriarchy Abrahama, oraz świętych Nowego Testamentu, licznych męczenników z początków chrześcijaństwa, a także błogosławionych i świętych z późniejszych wieków, aż po świadków Chrystusa w naszych czasach. Łączy ich wszystkich pragnienie realizowania w swoim życiu Ewangelii, pod natchnieniem odwiecznego ożywiciela Ludu Bożego, jakim jest Duch Święty.

    Być świętym znaczy żyć blisko Boga

    Ale «czemu służy nasze oddawanie chwały świętym, nasza danina chwały, i czemu służy ta nasza uroczystość?» Od tego pytania zaczyna się słynna homilia św. Bernarda na dzień Wszystkich Świętych. To pytanie możemy sobie postawić również dzisiaj. Aktualna jest też odpowiedź, jaką daje nam ten święty: «Nasi święci — jak mówi — nie potrzebują naszych honorów, a nasz kult niczego im nie przydaje. Ze swej strony muszę wyznać, że kiedy myślę o świętych, rozpalają się we mnie wielkie pragnienia» (Disc. 2; Opera Omnia Cisterc. 5, 364 nn.). Taki jest zatem sens dzisiejszej uroczystości: patrząc na świetlany przykład świętych, mamy rozbudzić w sobie wielkie pragnienie, by być jak święci — szczęśliwi, że żyjemy blisko Boga, w Jego świetle, w wielkiej rodzinie przyjaciół Boga. Być świętym znaczy żyć blisko Boga, żyć w Jego rodzinie. Do tego jesteśmy powołani wszyscy, co potwierdził z naciskiem Sobór Watykański II, a co dzisiaj na nowo i w sposób uroczysty jest nam przypomniane.

    Droga do świętości

    Ale jak możemy stać się świętymi, przyjaciółmi Boga? Na to pytanie można odpowiedzieć przede wszystkim w formie negatywnej: żeby zostać świętymi, nie trzeba dokonywać nadzwyczajnych dzieł ani posiadać specjalnych charyzmatów. Później przychodzi odpowiedź pozytywna: trzeba przede wszystkim słuchać Jezusa i iść Jego śladem, nie tracąc odwagi w obliczu trudności. «Kto zaś chciałby Mi służyć — mówi Jezus — niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec» (J 12, 26). Kto Mu ufa i kocha Go szczerze, zgadza się umrzeć dla samego siebie, niczym ziarno pszenicy zagrzebane w ziemi. Wie bowiem, że kto stara się zachować swoje życie dla siebie, straci je, a kto daje siebie, kto traci siebie, właśnie w ten sposób odnajduje życie (por. J 12, 24- -25). Doświadczenie Kościoła pokazuje, że choć różne drogi prowadzą do świętości, dochodzi się do niej zawsze drogą krzyża, drogą wyrzeczenia się samego siebie. Biografie świętych przedstawiają mężczyzn i kobiety, którzy poddawszy się Bożym planom, doświadczali czasem nieopisanych cierpień, prześladowań i męczeństwa. Wytrwali w swoim postanowieniu, «przychodzą z wielkiego ucisku — czytamy w Apokalipsie — i opłukali swe szaty, i we krwi Baranka je wybielili» (7, 14). Ich imiona są zapisane w księdze życia (por. Ap 20, 12); ich mieszkaniem na wieki jest raj. Przykład świętych jest dla nas zachętą, byśmy poszli tymi samymi śladami, doświadczyli radości będącej udziałem tych, którzy ufają Bogu, ponieważ jedyną prawdziwą przyczyną smutku i braku szczęścia człowieka jest życie z dala od Niego.

    Świętość możliwa dla każdego

    Świętość wymaga stałego wysiłku, ale jest możliwa dla wszystkich, ponieważ bardziej niż dziełem człowieka jest przede wszystkim darem Boga, po trzykroć Świętego (por. Iz 6, 3). W drugim czytaniu słyszymy słowa apostoła Jana: «Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy» (1 J 3, 1). Tak więc to Bóg pierwszy nas ukochał i w Jezusie uczynił nas swymi przybranymi dziećmi. Wszystko w naszym życiu jest darem Jego miłości: jakże pozostać obojętnym wobec tak wielkiej tajemnicy? Jakże nie odpowiedzieć na miłość Ojca niebieskiego żyjąc jako Jego pełne wdzięczności dzieci? W Chrystusie dał nam się całkowicie i wzywa nas do osobistej i głębokiej więzi z sobą. Im bardziej zatem naśladujemy Jezusa i pozostajemy z Nim złączeni, tym głębiej wchodzimy w misterium świętości Bożej. Odkrywamy, że miłuje nas nieskończenie, a to z kolei skłania nas do miłowania braci. Miłość zakłada zawsze wyrzeczenie się siebie, «stracenie samego siebie», i w ten sposób czyni nas szczęśliwymi.

    Śladami Jezusa

    I tak doszliśmy do Ewangelii dzisiejszej uroczystości, do Błogosławieństw, które przed chwilą usłyszeliśmy w tej Bazylice. Jezus mówi: błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni, którzy się smucą, błogosławieni cisi, błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, błogosławieni miłosierni, czystego serca, wprowadzający pokój, cierpiący prześladowanie dla sprawiedliwości (por. Mt 5, 3-10). Tak naprawdę Błogosławiony w całym tego słowa znaczeniu jest tylko On, Jezus. On jest bowiem prawdziwie ubogi w duchu, smucący się, cichy, złakniony i spragniony sprawiedliwości, miłosierny, czystego serca, wprowadzający pokój; to On cierpi prześladowanie dla sprawiedliwości. Błogosławieństwa ukazują nam duchowy wizerunek Jezusa i w ten sposób wyrażają Jego misterium — tajemnicę śmierci i zmartwychwstania, męki i radości zmartwychwstania. To misterium, będące tajemnicą prawdziwej szczęśliwości, zachęca nas do pójścia za Jezusem, a tym samym do pójścia drogą prowadzącą do niej. W takiej mierze, w jakiej przyjmujemy Jego propozycję i wchodzimy na drogę naśladowania Go — każdy konkretnie w swoim życiu — również i my możemy mieć udział w Jego szczęśliwości. Z Nim to, co niemożliwe, staje się możliwe, i nawet wielbłąd przechodzi przez ucho igielne (por. Mk 10, 25). Z Jego pomocą, i tylko z Jego pomocą, możemy stać się doskonali, jak doskonały jest Ojciec niebieski (por. Mt 5, 48).

    Drodzy bracia i siostry, dochodzimy teraz do centralnego momentu celebracji eucharystycznej — jej serca — który jest wezwaniem do świętości i jej pokarmem. Za chwilę będzie wśród nas obecny w najgłębszy sposób Chrystus, prawdziwy Krzew Winny, w który — niczym latorośle — włączeni są wierni żyjący na ziemi i święci w niebie. Dlatego ściślejsza stanie się komunia Kościoła pielgrzymującego w świecie z Kościołem triumfującym w chwale. W Prefacji będziemy głosić, że święci są naszymi przyjaciółmi i wzorami życia. Prośmy, aby nam pomagali naśladować ich, i starajmy się wielkodusznie odpowiedzieć — tak to uczynili oni — na Boże wezwanie. Prośmy zwłaszcza Maryję, Matkę Pana i Zwierciadło wszelkiej świętości. Niech Ona, cała Święta, sprawi, byśmy byli wiernymi uczniami Jej Syna, Jezusa Chrystusa! Amen.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2007/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________________________

    Świętych obcowanie ożywia naszą nadzieję

    Rozważanie przed modlitwą “Anioł Pański” 1.11.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    W dzisiejszą niedzielę przypada uroczystość Wszystkich Świętych, w którą Kościół pielgrzymujący na ziemi zachęcany jest do zakosztowania nie mającego końca święta wspólnoty niebieskiej i do ożywiania nadziei na życie wieczne. W tym roku mija 14 wieków od czasu, kiedy Panteon — jeden z najstarszych i najsłynniejszych zabytków rzymskich — został oddany do kultu chrześcijańskiego oraz poświęcony Maryi Dziewicy i wszystkim męczennikom: «Sancta Maria ad Martyres». Tak więc świątynia wszystkich bóstw pogańskich została przeznaczona do tego, by czczono w niej pamięć tych, którzy — jak mówi księga Apokalipsy — «przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili» (Ap 7, 14). Później kult został rozszerzony — oprócz wszystkich męczenników objęto nim wszystkich świętych, «wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków» (Ap 7, 9) — jak mówi dalej św. Jan. W tym Roku Kapłańskim pragnę wspomnieć ze szczególną czcią świętych kapłanów, zarówno tych, których Kościół kanonizował, stawiając ich za wzór cnót duchowych i pasterskich, jak i tych — o wiele liczniejszych — którzy są znani Panu. Każdy z nas zachowuje wdzięczną pamięć o którymś z nich, kto pomógł nam wzrastać w wierze i dzięki komu odczuliśmy dobroć i bliskość Boga.

    Jutro natomiast będziemy obchodzić doroczne wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych. Chciałbym zachęcić do przeżywania tego święta w duchu autentycznie chrześcijańskim, czyli w świetle tajemnicy paschalnej. Chrystus umarł i zmartwychwstał, otwierając nam drogę do domu Ojca, królestwa życia i pokoju. Ten, kto idzie za Jezusem w tym życiu, zostaje przyjęty tam, gdzie On udał się przed nami. A zatem, gdy nawiedzamy cmentarze, pamiętajmy, że tam, w grobach, spoczywają tylko śmiertelne szczątki naszych bliskich, oczekujących na ostateczne zmartwychwstanie. Ich dusze — jak mówi Pismo — już «są w ręku Boga» (Mdr 3, 1). Dlatego najwłaściwszym i najskuteczniejszym sposobem ich czczenia jest modlitwa za nich, ofiarowywanie aktów wiary, nadziei i miłości. Jednocząc się z ofiarą eucharystyczną, możemy wstawiać się za nimi, prosząc o wieczne zbawienie dla nich, i doświadczać najgłębszej jedności z nimi w oczekiwaniu na chwilę, kiedy razem będziemy mogli na zawsze cieszyć się Miłością, która nas stworzyła i odkupiła.

    Drodzy przyjaciele, jakże piękne i napawające otuchą jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość nadająca inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do jednego «towarzystwa» duchowego, w którym panuje wielka solidarność: dobro każdego przynosi pożytek wszystkim i na odwrót, powszechne szczęście promieniuje na pojedynczych ludzi. Jest to tajemnica, której w pewnej mierze już możemy doświadczyć na tym świecie, w rodzinie, w przyjaźni, zwłaszcza w duchowej wspólnocie Kościoła. Niech Najświętsza Maryja pomaga nam szybko podążać drogą świętości i niech okaże się Matką miłosierdzia dla dusz zmarłych.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Rzymski Panteon. Od „wszystkich bogów” do Wszystkich Świętych

    Polskifr.fr / AH

    ***

    Rzymski Panteon. Od „wszystkich bogów” do Wszystkich Świętych

    Panteon w Paryżu to jeden z najbardziej znanych obiektów stolicy Francji, gdzie pochowane są wybitne osobistości. Warto wiedzieć, że jego pierwowzorem był najprawdopodobniej Panteon rzymski – niegdyś miejsce czci wszystkich bogów, obecnie kościół czci Najświętszej Maryi Panny od Męczenników. Jest to miejsce, które znakomicie wiąże się z uroczystością Wszystkich Świętych, z czego raczej nie każdy zdaje sobie sprawę.

    Panteon rzymski to prawdziwa atrakcja dla miłośników religii, sztuki, architektury, historii, itp. Jego początki sięgają kilkudziesięciu lat przed narodzeniem Chrystusa i jest to jeden z najlepiej zachowanych obiektów antycznego Rzymu, leżący w sercu Wiecznego Miasta. Nazwa budynku wywodzi się z greki: pan – wszystko, theos – bóg. Pierwotnie budowla była zatem miejscem czci wszystkich bogów, a obecnie wypełniona jest mnóstwem chrześcijańskich arcydzieł sztuki.

    Pierwsza konstrukcja Panteonu została ukończona w 27 r. p.n.e. z inicjatywy Marka Agrypy – zięcia cesarza Oktawiana Augusta. Ważną osobą w dziejach Panteonu był cesarz Hadrian, który w latach 120-125 po Chrystusie gruntownie przebudował budowlę i tak poważnie zniszczoną przez pożar. Od tego momentu zyskała ona wiele cech nawiązujących do architektury i sztuki starożytnej Grecji, którą cesarz uwielbiał.

    W 608 r. Panteon trafił w ręce papieży, gdy bizantyjski cesarz Fokas podarował budynek św. Bonifacemu IV. Miejsce to przerobiono na kościół, a na przestrzeni wieków kolejni papieże zlecali różnorodne prace i podejmowali decyzje co do Panteonu. W ramach ciekawostki można powiedzieć, że niektóre elementy z Panteonu posłużyły do produkcji baldachimu, który do dziś jest widoczny nad Grobem św. Piotra w rzymskiej Bazylice jemu poświęconej.

    Od 1870 r., z chwilą powstania Królestwa Włoch, Panteon stał się miejscem pochówku wybitnych przedstawicieli tego narodu. To tu spoczywają m.in. królowie Wiktor Emanuel II i Humbert I, królowa Małgorzata oraz jeden z najwybitniejszych artystów Rafael.

    A co wspólnego ma Panteon w Rzymie z uroczystością Wszystkich Świętych? W pierwszych wiekach bardzo szybko rozwinął się kult męczenników, którzy ginęli za wiarę w Chrystusa. W rocznice ich „narodzin” dla nieba, na ich grobach odprawiano Msze św. i czytano opisy ich męczeństwa. Głęboko wierzono, że ci zmarli wstawiają się u Boga za żyjącymi.

    Dopiero w IV w. za świętych uznawano także tzw. wyznawców, czyli tych, którzy nie zginęli dla Chrystusa, ale dobrym życiem potwierdzili swoją wiarę. Takim pierwszym powszechnie znanym nie-męczennikiem był św. Marcin z Tours, który zmarł śmiercią naturalną w 397 r.

    Za czasów wspomnianego już św. Bonifacego IV, który jak wiemy otrzymał Panteon od cesarza bizantyjskiego, relikwie wielu świętych męczenników zostały umieszczone właśnie w Panteonie, aby można było publicznie oddawać im cześć, gdyż wówczas już od blisko 300 lat chrześcijaństwo oficjalnie nie było prześladowane. Do tej pory relikwie znajdowały się najczęściej poza miastem. Prawdopodobnie 13 maja 610 r. poświęcono świątynię Panteonu, która na mocy decyzji papieża została dedykowana Matce Bożej Męczenników. Wierni rokrocznie wspominali męczenników właśnie 13 maja.

    W VIII w. papież św. Grzegorz III przeniósł dzień poświęcony czci męczenników na 1 listopada. Dlaczego na ten dzień? Być może jesienią łatwiej było wyżywić pielgrzymów niż na wiosnę albo papież kierował się zwyczajami istniejącymi już w Anglii i państwie Franków, gdzie właśnie 1 listopada był dniem poświęconym czci świętych.

    Papież św. Grzegorz IV w 837 r. postanowił, że 1 listopada będą czczeni nie tylko męczennicy, ale wszyscy święci, czyli też wyznawcy. Oficjalnie święto Wszystkich Świętych zostało zatwierdzone przez Jana XI w 935 r.

    Z Panteonem związane są także polskie wątki. Przy Panteonie znajduje się akademia Virtuosi al Pantheon (Zasłużeni przy Panteonie).  Związana jest ze stowarzyszeniem artystów sztuk pięknych, do którego w XIX w. wstąpił rzeźbiarz Tomasz Oskar Sosnowski, który pełnił w nim nawet zaszczytne funkcje. Jest autorem wielu wybitnych dzieł rozsianych po kościołach Rzymu. W Rzymie pracował ok. 40 lat.

    w tekście wykorzystano informacje z:

    ks. Waldemar Turek, „Pocztówki z Rzymu”, Wydawnictwo Diecezji Warszawsko-Praskiej, Wydawnictwo Jedność, Warszawa-Kielce 2022, s. 77-82.

    Fronda.pl/Polskifr.fr

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kard. Martins: Święci i świętość wg Jana Pawła II

    fot. Sejm RP CC 2.0

    ***

    Kard. Martins: Święci i świętość wg Jana Pawła II

    Świętość jest bez wątpienia jednym z ważniejszych tematów bogatego nauczania Jana Pawła II. Jej dowartościowanie, zarówno w aspekcie teologicznym, jak i duszpasterskim, było zawsze, od początku pontyfikatu, jedną z podstawowych cech jego posługi Piotrowej. Często mocno podkreślał podstawowe znaczenie świętości w życiu i misji Kościoła jako zbawczej wspólnoty.

    Wizja świętości, nakreślona już w wielu wcześniejszych dokumentach obecnego Papieża, została przedstawiona w sposób systematyczny i spójny w Liście apostolskim Novo millennio ineunte, opublikowanym na zakończenie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Jest to tekst o charakterze profetycznym i programowym, który ze względu na bogactwo swej treści oraz kontynuację myśli soborowej stał się dla Kościoła dokumentem ogromnie ważnym u początku trzeciego tysiąclecia. Ujawnia on wyraźny chrystocentryzm, widoczny już w pierwszej Encyklice Jana Pawła II Redemptor hominis, oraz podejmuje, z położeniem nacisku na świętość, «teologię życia świętych» Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza Konstytucji dogmatycznej Lumen gentium, która wiele miejsca poświęca temu zagadnieniu.

    Jeden Kościół — «Matka świętych*

    Kościół Chrystusowy jest Kościołem świętym: jednym, świętym, powszechnym i apostolskim, jak głosi Symbol nicejsko-konstantynopolitański. Jest on także “Kościołem świętych» jak nazywa go Georges Bernanos.

    Świętość należy do natury Kościoła, ziemskiego ciała zmartwychwstałego Chrystusa. Jest jedną z jego cech charakterystycznych. Przynależy do jego «DNA». Gdyby zatem Kościół nie był święty, nie byłby prawdziwym Kościołem Chrystusa, czyli przez Niego założonym, aby po Jego powrocie do Ojca kontynuował w ciągu wieków odwieczną misję zbawienia w Jego imieniu i potwierdzał ją Jego autorytetem.

    Kościół, jako mistyczne Ciało Chrystusa, powołany jest bowiem, aby w tym, czym jest i co robi, odzwierciedlał Jego prawdziwe oblicze, był Jego sakramentem, widzialnym znakiem, Jego światłem wśród ludzi. Oni zaś mają prawo w obliczu Kościoła rozpoznać oblicze Chrystusa. Domagają się, często nieświadomie, aby Kościół nie tylko mówił im o Chrystusie, lecz także aby im Go ukazywał. Otóż Kościół będzie Go ukazywał — w swym życiu i w różnorodnych dziełach — w takim stopniu, w jakim będzie odzwierciedleniem świętości Tego, który jest świętością samego Ojca, przejawiającą się w czasie i w historii.

    Język świętości — jak potwierdziło również ostatnie Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów — jest więc autentycznym językiem Kościoła, z którego nigdy nie może on zrezygnować, jeśli chce dochować wierności Temu, który jest samą świętością Boga «po trzykroć świętego»; jeśli nie chce wyrzec się — wbrew swej naturze — roli oblubienicy swego Pana, «bez skazy i zmarszczki»; jeśli nie chce w końcu przestać być wśród ludzi odbiciem owego «światła narodów», jakim jest Chrystus (por. Lumen gentium, 1).

    Kościół powinien być — jak mawiał śp. bp Bello — «Kościołem w ubraniu roboczym», czyli pełniącym posługę duszpasterską wobec braci, lecz ma on być również, a nawet przede wszystkim, Kościołem świętości, modlitwy, milczenia, życia wewnętrznego, kontemplującym oblicze Chrystusa, a następnie głoszącym Jego przesłanie.

    Pomiędzy tymi dwoma aspektami czy wymiarami Kościoła nie ma żadnej sprzeczności. Potwierdza to sam Papież: «Nie obawiajcie się, że czas poświęcony na modlitwę może w pewien sposób zahamować apostolski dynamizm i godną pochwały służbę braciom, z których składa się wasza niełatwa codzienność. Wręcz przeciwnie. Kochać i postawić modlitwę w centrum każdego życiowego projektu i działania apostolskiego — oto prawdziwa szkoła świętych” (audiencja dla oo. rogacjonistów, «L’Osservatore Romano», wyd. codzienne, 7 grudnia 2001 r., s. 1).

    Celem różnorodnej działalności Kościoła oraz jego struktur jest budzenie świętości w wiernych. Kościół istnieje jedynie po to, by świętość mogła kształtować człowieka i aby w ten sposób stał się on uczestnikiem świętości Boga (por. Lumen gentium, 48). Taki jest cel, a zatem również taki jest priorytet całej działalności duszpasterskiej Kościoła. «Trzeba stwierdzić, że perspektywą, w którą winna być wpisana cała działalność duszpasterska, jest perspektywa świętości. (…) W rzeczywistości jednak podporządkowanie programu duszpasterskiego nadrzędnej idei świętości to decyzja brzemienna w skutki. (…) Dzisiaj trzeba na nowo z przekonaniem zalecać wszystkim dążenie do tej ‘wysokiej miary’ zwyczajnego życia chrześcijańskiego. Całe życie kościelnej wspólnoty i chrześcijańskich rodzin winno zmierzać w tym kierunku» (Novo millennio ineunte, 30-31).

    Dotyczy to także każdej innej formy działalności Kościoła. Raz jeszcze potwierdza to Papież: “Kościół został założony z myślą o człowieku. (…) Pierwszym celem działalności Kościoła jest uświęcenie człowieka, gdyż tego pragnie wieczna Miłość Boga w Trójcy. (…) Misja, która mi została powierzona — kontynuuje Papież — nie polega na niczym innym, jak tylko na tym, aby uświęcać siebie i innych, samemu żyć zgodnie z Bożym planem zbawienia i pomagać żyć według niego innym, starać się zrozumieć tajemnicę Kościoła i pomagać zrozumieć ją innym» (przemówienie z 28 czerwca 1982 r.: Insegnamenti, V/2, 1982, s. 2429). Jest ona w swej istocie tajemnicą świętości, bo to właśnie świętość «lepiej niż cokolwiek innego wyraża tajemnicę Kościoła» (Novo millennio ineunte, 7).

    Od świętości Kościoła zależy skuteczność jego misji. «Świętość Kościoła jest tajemnym źródłem i nieomylną miarą jego apostolskiego zaangażowania oraz misyjnego zapa-łu» (Christifideles laici, 17). Istotnie, świętość jest «podstawową przesłanką i niezbędnym warunkiem do tego, aby Kościół mógł realizować swoją zbawczą misję» (tamże). To ona sprawia, że słowo głoszone jest wiarygodne, a zatem skuteczne. Tylko Kościół, który jest święty i głęboko rozmiłowany w Panu, może wymagać, aby ludzie słuchali tego, co głosi. Ci zaś, bardziej niż słowom, wierzą faktom, zwłaszcza w obecnych czasach.

    Święci — widzialni świadkowie świętości Kościoła

    Obiektywna świętość Kościoła konkretyzuje się, wyraża i przejawia w świętych, których Kościół zrodził jako Matka. Przez «świętych» rozumiemy tu oczywiście nie tylko tych, którzy zostali wyniesieni do chwały ołtarzy, lecz także tych, którzy choć nie beatyfikowani ani kanonizowani, postępowali za Chrystusem i Jego Ewangelią; tych, którzy bez wahania i kompromisów przyjęli Chrystusa za fundament swej egzystencji; którzy świętość uczynili programem swego życia. Są to ci, których Kościół z radością wspomina w liturgiczną uroczystość Wszystkich Świętych. W Liście apostolskim Tertio millennio adveniente Papież, mając na myśli przede wszystkim męczenników, nazywa ich «nieznanymi żołnierzami”, którzy walczą w służbie wielkiej sprawy Bożej (por. n. 37).

    Są oni widzialnymi i autentycznymi świadkami świętości Kościoła. «Święci — mówił Jan Paweł II — którzy w każdej epoce historii ukazywali światu blask światłości Bożej, są widzialnymi świadkami tajemniczej świętości Kościoła. (…) Aby zrozumieć głębię Kościoła, musicie spojrzeć na nich! Lecz nie tylko na tych świętych, którzy zostali kanonizowani, lecz także na wszystkich świętych ukrytych, anonimowych, którzy starali się żyć Ewangelią pośród zwykłych, codziennych obowiązków. To oni ukazują, czym jest Kościół w swej najgłębszej istocie, a jednocześnie chronią go przed miernością, kształtują od środka, pobudzają do tego, by był oblubienicą Chrystusa bez skazy i zmarszczki (por. Ef 5, 27)» (przemówienie do młodych z Lukki, 23 września 1989 r.: Insegnamenti, XII/2, 1989, ss. 623-624).

    Święci — podkreśla Papież — stali się światłem dla świata i dla ludzi im współczesnych; stali się «od-biciem blasku Boga», światłości Chrystusa, który jest “światłością prawdziwą», posłaną, aby oświecić każdego człowieka (por. J 1, 9) i wszystkie narody (por. Lumen gentium, 1). Istotnie, święci przez wieki byli prawdziwymi latarniami morskimi dla ludzkości, wskazywali jej nowe drogi, wnosili swój wkład w kształtowanie nowych modeli kultury, odpowiadali na nowe wyzwania, stojące przed narodami, wspierając w ten sposób postęp ludzkości w jej historycznych przeobrażeniach. Mieli zawsze ogromny wpływ na kulturę i społeczeństwo. Zawsze byli ważny-

    mi postaciami w historii swych narodów. Wspomnijmy, na przykład, świętych Benedykta i Franciszka z Asyżu. W tej perspektywie prawdą jest, jak twierdzi filozof Henri Bergson, że «największymi bohaterami historii nie są zdobywcy, lecz święci».

    Święci są poza tym rzecznikami Boga, który na różne sposoby przemawia do ludzi, także poprzez świętych. «W życiu tych, którzy będąc współuczestnikami naszego człowieczeństwa, w sposób jednak doskonalszy przemieniają się według wzoru Chrystusa (por. 2 Kor 3, 18), Bóg ukazuje ludziom naocznie swoją obecność i swoje oblicze. W nich do nas sam przemawia i daje nam znak swojego królestwa» (Lumen gentium, 50). Święci zatem są niejako słowami, które Bóg wypowiada w historii dla dobra ludzkości. W każdej epoce Duch Święty posyła swoich świętych, którzy jako prorocy nowej ludzkości objawiają oblicze Boże i wskazują wszystkim drogę prawdy i zbawienia. Mówią oni o Bogu przez świętość swojego życia i swoich dzieł. Ich głos jest głosem samego Boga. Dlatego ich świadectwo i wstawiennictwo umacniają wiarę i nadzieję Ludu Bożego.

    Święci, po trzecie — jak zauważa Papież — «chronią Kościół przed miernością». Nigdy, także i dzisiaj, nie brakuje pokus, skłaniających nas do mierności. W atmosferze coraz większej obojętności religijnej, wobec niebezpieczeństwa zaniku wartości, także na płaszczyźnie etycznej, oraz pojawiania się tak wielu nowych idoli wierzący mogą w sprawach życia i wiary godzić się na łatwe kompromisy, na rozwiązania nie zawsze całkowicie zgodne z Ewangelią; w pewien sposób hołdować nowym idolom i w konsekwencji prowadzić «mierne» życie chrześcijańskie. Najskuteczniejszym antidotum na tego rodzaju mierność jest bez wątpienia świadectwo świętych. Podstawą ich egzystencji, zgodnie z żelazną logiką Ewangelii, stało się naglące zaproszenie do postępowania zgodnie z «’wysoką miarą’ zwyczajnego życia chrześcijańskiego”, o której mówi Papież w Novo millennio ineunte (n. 31), do zdecydowanego odrzucenia idoli naszych czasów.

    W końcu, jako autentyczni świadkowie świętości Kościoła, święci swym życiem pobudzają go do «wewętrznej odnowy». Jak każdy inny żywy organizm, tak i Kościół, przy zachowaniu absolutnej wierności swoim źródłom, mając na uwadze skuteczność swej duszpasterskiej działalności we współczesnym świecie, potrzebuje nieustannej reformy, odnowy, oczyszczenia z wszelkiej rutyny. Taki był jeden z podstawowych celów Soboru Watykańskiego II.

    Święci zawsze byli szczególnie aktywni w czasach każdej reformy lub odnowy. «Święty, którego widzimy — stwierdza Henri de Lubac — mówi o świętości jutra, jest wezwaniem do nawrócenia». Istotnie, każde wielkie «odrodzenie» chrześcijaństwa zawsze poprzedzał powrót do źródeł lub do świętości ewangelicznej, inicjowany i propagowany przez świętych.

    Fakt ten podkreśla Papież, gdy stwierdza, że święci byli zawsze prawdziwymi architektami historii człowieka. “Prawdziwą historią ludzkości — mówi Jan Paweł II — jest historia świętości…: święci i błogosławieni jawią się jako ‘świadkowie’, to znaczy ludzie, którzy wyznając wiarę w Chrystusa, Jego osobę i naukę, nadali konkretną wartość i wiarygodny wyraz jednej z podstawowych cech Kościoła, jaką jest właśnie świętość. Bez takiego trwałego świadectwa religijne i moralne nauczanie Kościoła mogłoby zostać pomylone z czysto ludzką ideologią. Ono zaś jest nauką życia, to znaczy można je wprowadzić w życie i przetłumaczyć na język życia: jest ‘nauką na miarę życia’, jakiego przykład daje sam Chrystus, głosząc: ‘Ja jestem życiem’ (por. J 14, 6), i potwierdzając, że przyszedł po to, aby dać życie, i dać je w obfitości (por. J 10, 10)» (przemówienie z 5 lutego 1992 r.: Insegnamenti, XIV/1, 1992, ss. 304-305).

    W perspektywie teologiczno-duszpasterskiej święci nie są jedynie przykładami do kontemplowania i naśladowania, ani też adresatami naszych wezwań i modlitw o wstawiennictwo. Są czymś znacznie więcej. Są żywymi świadkami prawdy o czynnej obecności Boga pośród swego ludu. Swym czynnym miłosierdziem ukierunkowują oni spojrzenie wiary ku jaśniejącej nadziei bezpośredniego oglądania Boga. Są apelem, wezwaniem Boga skierowanym do świata, aby się nawrócił i wierzył. Święci są apologią chrześcijaństwa.

    Świętość nie jest przywilejem nielicznych, lecz powinnością wszystkich

    Świętość nie jest przywilejem niewielu, lecz celem, który Bóg «po trzykroć święty» i «źródło wszelkiej świętości» (II Modlitwa eucharystyczna) stawia przed człowiekiem stworzonym na Jego obraz i podobieństwo. Wezwanie to, zawarte w samym stwórczym akcie Boga, staje się przykazaniem: «Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty» (Kpł 19, 2). Świętość — Boży atrybut — staje się w ten sposób powołaniem każdego człowieka.

    Bóg stworzył człowieka, aby osiągnął on swą pełnię, nie w sposób bierny, lecz uczestnicząc w Bożym dziele. Jej osiągniecie jest zatem ostatecznym celem i zasadą jednoczącą cały rodzaj ludzki. Św. Augustyn mówi stanowczo: “Stworzyłeś nas dla siebie, Panie, i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie» (Wyznania, l, 1). Słowa te są wspaniałym kompendium głębokiej, nadprzyrodzonej antropologii.

    W tym kontekście całkowicie zrozumiałe są słowa św. Pawła do Efezjan: «W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli» (Ef 1, 4-5).

    Skoro wszyscy ludzie są prawdziwie powołani do świętości, to dla chrześcijan jest ona autentyczną potrzebą. Do wszystkich skierowane zostało zaproszenie Jezusa: “Bądźcie wiec wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski» (Mt 5, 48; por. 12, 30; J 13, 43; 15, 12). Do wszystkich też odnoszą się słowa Pawła: «Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie» (1 Tes 4, 3; por. Ef 1, 4; 5, 3; Koi 3, 12; Gal 5, 22; Rz 6, 22).

    Powołanie do świętości ma zatem charakter uniwersalny. Nikt nie jest z niego wyłączony. «Wszyscy w Kościele, niezależnie od tego, czy należą do hierarchii, czy są przedmiotem jej apostolskiego posługiwania, powołani są do świętości, zgodnie ze słowami Apostoła: ‘Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie’ (1 Tes 4, 3)» (Lumen gentium, 39); «i dla wszystkich jest jasne, że wierni każdego stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego oraz doskonałej miłości» (Lumen gentium, 40).

    Świętość, o której mówi Sobór i do której wszyscy są powołani, nie jest rozumiana jako ideał czysto teoretyczny, wprawdzie piękny, lecz nieosiągalny. Także dążenie do niej nie powinno być czymś abstrakcyjnym, ogólnym, lecz winno stać się autentycznym programem życia. «Szukajcie świętości w codziennym życiu» — mówił Jan Paweł II (homilia w Mariborze, 19 maja 1996 r.: «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 7-8/1996, s. 14), w zwyczajnym życiu. Nie polega ona oczywiście na dokonywaniu rzeczy niezwykłych, lecz na niezwykłym podejściu do rzeczy zwykłych i codziennych. «Nie należy mylnie pojmować tego ideału doskonałości jako swego rodzaju wizji życia nadzwyczajnego, dostępnego jedynie wybranym ‘geniuszom’ świętości. Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania» (Novo millennio ineunte, 31).

    Świętości chrześcijańskiej nie należy postrzegać także jako pewnego rodzaju wyobcowania człowieka, lecz raczej jako jego pełną realizację, zgodną z Bożym planem zbawienia. Jest ona darem łaski, która doskonali naturę człowieka. W rzeczywistości świętość nie jest zaprzeczeniem tego, co ludzkie, lecz pełnią człowieczeństwa. Chrystus jest doskonałym człowiekiem właśnie dlatego, że jest samą świętością wcieloną.

    Świętość jest dziełem Ducha Świętego

    To Duch Święty po zmartwychwstaniu dokonał w Dwunastu głębokiej i radykalnej przemiany, sprawiając, że zaczęli głębiej rozumieć tajemnicę Chrystusa, prawdziwe znaczenie Jego słów, gestów i całego życia, oraz dał im — wcześniej tak bojaźliwym — moc, potrzebną do tego, by stali się odważnymi świadkami — także wobec swych prześladowców — Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał. Obiecał im to sam Jezus: «Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem (…) i aż po krańce ziemi» (Dz 1, 8; por. Lk 24, 49). To Duch Święty w dzień Pięćdziesiątnicy zstąpił na Dwunastu i na całą wspólnotę apostolską i umocnił ich wiarę w zmartwychwstałego Pana.

    Ten sam Duch Święty nadal zamieszkuje w Kościele, który jest Jego stałym przybytkiem. Jego obecność jest żywa i twórcza. Ożywia On, oświeca i podtrzymuje Kościół, aby w swym ziemskim pielgrzymowaniu pozostał wierny swemu Panu. On też przynagla Kościół, aby przyjmował nieprzebrane bogactwo słowa Bożego i z niego korzystał. W ten sposób Duch Święty «rodzi» Kościół.

    Jednak działanie Ducha Świętego w Kościele w sposób zupełnie wyjątkowy objawia się w dziele uświęcania jego członków. Jest on Duchem Świętym i Uświęcicielem. Istotnie, to On wzbudza w wierzących gorące pragnienie świętości, działając w głębi ich serc, oświecając je i czyniąc je posłusznymi powołaniu Bożemu, wzywającemu ku «wyższym wymiarom życia chrześcijańskiego”. On też uzdolnią ich do bezgranicznej miłości Boga i braci, która jest istotą chrześcijańskiej świętości. On, pochodzący od Ojca i Syna, prawdziwie jest nie tylko Duchem Świętym, lecz także Duchem Uświęcającym.

    Nadzwyczajny rozkwit świętości

    Bez wątpienia pontyfikat Jana Pawła II jest okresem nadzwyczajnego wzrostu ilości świętych i błogosławionych. W ciągu tych lat beatyfikował on 1329 sług Bożych i kanonizował 473 błogosławionych. Wszystkich razem: 1802.

    Należy podkreślić, że święci i błogosławieni, wyniesieni na ołtarze przez obecnego Papieża, wywodzą się z najróżniejszych krajów wszystkich kontynentów. Geografia świętości znacznie się rozszerzyła. Z “europejskiej” lub “śródziemnomorskiej” staje się coraz bardziej «światowa». Oznacza to, że świętość rozwija się w każdym miejscu na ziemi oraz że nie zna granic: geograficznych, rasowych, kulturowych lub społecznych. Jest różnobarwną «mozaiką» ludzi, których łączy jedna cecha: wszyscy poważnie potraktowali Ewangelię, radykalnie nią żyli i dawali o niej świadectwo.

    Ważny jest także fakt, że w ramach powszechnego powołania do świętości Papież szczególną uwagę poświęcił świętości ludzi świeckich. W Novo millennio ineunte dziękował Bogu za to, że pozwolił mu “beatyfikować i kanonizować w minionych latach tak wielu chrześcijan, a wśród nich licznych wiernych świeckich, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia» (n. 31).

    Mówiąc o świętości ludzi świeckich, Papież kładzie nacisk na świętość małżonków. «Należy popierać — pisał Jan Paweł II — uznanie heroiczności cnót zwłaszcza świątobliwych wiernych świeckich, którzy realizowali swe powołanie chrześcijańskie w małżeństwie. Żywiąc przeświadczenie, że w rzeczywistości nie brak owoców świętości również w tym stanie, czujemy potrzebę znalezienia odpowiednich sposobów, ażeby świętość ta była przez Kościół stwierdzana i stawiana za wzór dla innych chrześcijańskich małżonków» (Tertio millennio adveniente, 37). I faktycznie, 29 października r. Jan Paweł II beatyfikował rzymskie małżeństwo Alojzego i Marię Beltrame Quattrocchich. Jest to pierwsza w historii Kościoła para małżonków wyniesiona do chwały ołtarzy.

    W związku z tak znaczącym wzrostem liczby świętych i błogosławionych niektórzy twierdzą, że jest ich za dużo. Papież nie lekceważy tych opinii: «Podnoszą się czasem głosy, że za wiele jest dzisiaj beatyfikacji” (przemówienie na rozpoczęcie Nadzwyczajnego Konsystorza Kardynałów, 13 czerwca 1994 r.: «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 9-10/1994, s. 8).

    Tym, którzy tak myślą, Ojciec Święty odpowiada podając trzy argumenty uzasadniające wzrost liczby beatyfikacji i kanonizacji.

    Przede wszystkim wzrost ten «odpowiada rzeczywistości, która dzięki łasce Bożej jest taka, jaka jest, a poza tym odpowiada życzeniu samego Soboru. Ewangelia tak bardzo rozeszła się po świecie i jej orędzie tak mocno się zakorzeniło, że właśnie ta wielka liczba beatyfikacji po prostu odzwierciedla żywo działanie Ducha Świętego oraz płynącą z niego żywotność Kościoła w dziedzinie dla niego najistotniejszej, w dziedzinie świętości” (tamże).

    Po drugie, kanonizacje i beatyfikacje, których liczba wzrosła w ostatnich latach, «świadczą o żywotności Kościołów lokalnych, których jest dziś na świecie o wiele więcej aniżeli w pierwszych wiekach i w pierwszym tysiącleciu» (Tertio millennio adveniente, 37).

    W końcu nie można zapominać o ekumenicznym znaczeniu świętości. Ekumenizm jest bez wątpienia jednym z największych wyzwań, z którymi musi się zmierzyć Kościół trzeciego tysiąclecia. Dziś dostrzega się nierozerwalny związek pomiędzy dążeniem do pełnej jedności chrześcijan a świętością. Istotnie jest ona «podłożem» (humus), na którym rodzi się, wzrasta i dojrzewa. Jedynie Kościół, który jest święty, będzie naprawdę Kościołem «jednym». Świętość ma znaczenie ekumeniczne — Papież to potwierdza, gdy uznaje, że «najbardziej przekonujący jest ekumenizm świętych, męczenników. Communio sanctorum mówi głośniej aniżeli podziały» (tamże). Zatem świętość ma wymiar głęboko ekumeniczny i w takim wymiarze należy do niej dążyć i ją przeżywać.

    To właśnie czynili święci: ukazując na swym obliczu oblicze ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa, żyjąc w sposób radykalny Ewangelią miłości i pojednania, dali autentyczne i przekonujące świadectwo komunii ze wszystkimi braćmi, ze wszystkimi ludźmi. Zatem święci są pierwszymi i najskuteczniejszymi realizatorami upragnionej pełnej jedności chrześcijan, o którą Jezus modlił się w Wieczerniku.

    Podsumowanie

    Kościół i świat ogromnie potrzebują świętych. Dziś jednak, jak mówi Simone Weil, «potrzeba świętości na miarę oczekiwań naszych czasów, świętości nowej… Świat potrzebuje świętych, którzy byliby geniuszami; jak miasto, w którym szaleje zaraza, potrzebuje lekarzy». Mówiąc konkretnie, współczesnemu światu potrzeba świętych, którzy umieliby przetłumaczyć na język współczesnego Kościoła i świata słowa Chrystusa, który jest «świętym Boga» (Mk 1, 24); świętych, których twarze staną się epifanią jednego z wielu promieni światła i łaski — błogosławieństw — którymi jaśnieje oblicze Chrystusa, obecnego wśród nas, bo zmartwychwstałego; świętych, przez których Duch Święty tchnie i przemawia łagodnie, a jednocześnie stanowczo; świętych, w których ludzie będą mogli dojrzeć skarb łaski, którym jest Chrystus (por. Novo millennio ineunte, 29; A. Cazzago, Santi e santita nel magistero di Giovanni Paolo II: «Communio», n. 186, 2002 r., ss. 38-39); świętych, którzy byliby prawdziwymi świadkami Chrystusa i Jego Ewangelii, ponieważ «człowiek współczesny — jak mówi Paweł VI w Evangelii nuntiandi — woli słuchać świadków niż nauczycieli… a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami” (n. 41).

    Szczególnie wymowne są słowa bł. kard. Schustera, arcybiskupa Mediolanu: «Ludzie nie dają się już przekonać naszym kazaniom, lecz w obliczu świętości — jeszcze wierzą, jeszcze klękają, jeszcze się modlą. Gdy przechodzi święty, żywy czy zmarły, przychodzą wszyscy. Tak było z ks. Orione, tak też było z ks. Calabrią. Diabeł nie lęka się naszych stadionów sportowych, naszych kin; on boi się naszej świętości. Błogosławię wam. Bądźcie świeci» (cyt. za.: Bernardo Citterio, I miei sette cardinali, Centro Ambro-siano, 2002 r., s. 61).

    Chciałbym zakończyć wezwaniem, jakie Papież skierował do młodych w Orędziu na XV Światowy Dzień Młodzieży 2000 r.: «Młodzi wszystkich kontynentów, nie lękajcie się być świętymi nowego tysiąclecia!” («L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 9-10/1999, s. 18). Słowa te odnoszą się do wszystkich, którzy mają młode serca, niezależnie od wieku, a zatem do nas wszystkich, którzy w chrzcie zostaliśmy odnowieni wieczną młodością Ducha.

    Kard. Jose Saraiva Martins CMF

    Prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych

    Fronda.pl/mp/opoka.org.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dlaczego Karol Wojtyła

    przyjął święcenia kapłańskie 1 listopada?

    Wszystkich Świętych – święcenia kapłańskie, Dzień Zaduszny – prymicja. Wyjaśniamy, dlaczego Karol Wojtyła przyjął święcenia kapłańskie w listopadzie.

    Początki wyjątkowego kapłaństwa Karola Wojtyły, jedynego polskiego księdza, który został papieżem, były równie wyjątkowe. W dużej mierze nakreśliła je II wojna światowa i jej dramatyczne konsekwencje, choć nie tylko.

    „Dies illa”

    Każdy ksiądz doskonale pamięta i co roku celebruje dzień swoich święceń i Mszy św. prymicyjnej. Przypada on zwykle w maju lub czerwcu. Jednak w przypadku św. Jana Pawła II było inaczej.

    O niespotykanej dacie święceń Karola Wojtyły, a także miejscu ich przyjęcia zdecydowało to, że władze archidiecezji krakowskiej, dostrzegłszy szczególne jego zdolności, postanowiły skierować go na studia do Rzymu.

    Postanowiono zatem przyspieszyć jego święcenia kapłańskie. Normalnie, wraz ze swoimi kolegami, Karol Wojtyła powinien je przyjąć w Niedzielę Palmową 1947 roku. Jednak już pod koniec listopada 1946 miał się znaleźć w Wiecznym Mieście, dlatego metropolita krakowski, kard. Adam Sapieha wyznaczył datę święceń na 1 listopada 1946, w uroczystość Wszystkich Świętych.

    Ale żeby mogło to nastąpić, trzeba było przyspieszyć także pozostałe święcenia prowadzące do kapłaństwa: obowiązujący wówczas jeszcze tzw. subdiakonat i diakonat. 13 października 1946 roku Karol Wojtyła przyjął święcenia subdiakonatu, 20 października – diakonatu, a kilkanaście dni później był już kapłanem. Każde z tych święceń było z kolei poprzedzone kilkudniowymi rekolekcjami.

    Studia, wojna, oznaki powołania

    Do seminarium zgłosił się zaledwie 4 lata wcześniej, jesienią 1942. Dlaczego nie bezpośrednio po zdaniu matury, w 1938? Wyjaśnił krótko: Na tamtym etapie życia moje powołanie kapłańskie jeszcze nie dojrzało. Wybrał studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. W październiku 1938 roku wraz z ojcem wyprowadził się z Wadowic. Zamieszkali przy ul. Tynieckiej w Krakowie. Chociaż dostrzegał już pierwsze oznaki powołania.

    W “Darze i tajemnicy” zanotował na przykład pierwszą z nich, jaką były dla niego – wówczas jeszcze licealisty – słowa abp. Sapiehy. Po przemówieniu, którym młody Wojtyła w imieniu młodzieży witał metropolitę krakowskiego w parafii, późniejszy kardynał miał zapytać katechetę, na jaki kierunek studiów się wybiera ten młodzieniec. “Szkoda, że nie na teologię” – stwierdził, usłyszawszy, że na polonistykę.

    Studia polonistyczne trwały zaledwie rok. Przerwał je wybuch II wojny światowej, który zatrzymał tok akademicki wszystkim studentom. Karol Wojtyła musiał się wówczas podjąć pracy fizycznej. Pracował w kamieniołomie na Zakrzówku. Franciszek Łabuś, “strzałowy”, któremu przyszły papież został przydzielony do pomocy, często mówił do niego: “Karolu, wy to byście poszli na księdza”.

    Kapłaństwo jak śmierć

    Powołanie kapłańskie Karola Wojtyły dojrzewało w dramatycznych okolicznościach. Chodzi nie tylko o wojnę. Jego matka nie żyła od niemal 10 lat. Potem stracił też brata. Jak by tego było mało, w tym czasie, w 1941 roku, zmarł jego ojciec. Wojtyła został sam.

    Wspominał: Na skutek wybuchu wojny zostałem oderwany od studiów i od środowiska uniwersyteckiego. Straciłem w tym czasie mojego Ojca, ostatniego człowieka z mojej najbliższej rodziny…

    To właśnie wtedy, w kontekście dramatu wojennego, który dodatkowo pogłębił jego osobisty dramat, ukształtowała się pewność powołania. Przyszły papież wspominał to tak: Wszystko to stanowiło także w znaczeniu obiektywnym jakiś proces odrywania od poprzednich własnych zamierzeń, poniekąd wyrywania z gleby, na której dotychczas rosło moje człowieczeństwo.

    W podziemiu

    O samym powołaniu pisał jak o wewnętrznym olśnieniu: Coraz bardziej jawiło się w mojej świadomości światło: Bóg chce, ażebym został kapłanem. Pewnego dnia zobaczyłem to bardzo wyraźnie: był to rodzaj jakiegoś wewnętrznego olśnienia

    Ostateczną decyzję wstąpienia do seminarium duchownego powziął jesienią 1942 roku. Jak to było możliwe, w centrum zawirowań wojennych? Choć okupacja niemiecka spowodowała zawieszenie wszelkich studiów, krakowskie seminarium działało. W konspiracji.

    Przyjęcie do seminarium odbyło się w całkowitej tajemnicy. Rektor seminarium, ks. Piwowarczyk, nakazał mu milczenie nawet wobec najbliższych. Zewnętrznie pracując nadal jako robotnik w kamieniołomie, Wojtyła w rzeczywistości był studentem wydziału teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dwa lata studiów filozoficznych (studia teologiczne rozpoczynają się zawsze od dwuletniego kursu filozofii) odbyły się całkowicie w konspiracji. Kolejny etap studiów, czyli ścisła teologia, początkowo był również niekompletny. Normalny był dopiero rok 1945-46, po zakończeniu wojny.  

    Ze Wszystkimi Świętymi

    W końcu przyszedł dzień święceń kapłańskich. Zwykle udzielane wiosną, w katedrze, w uroczystej oprawie, przyjmowane wraz z innymi kolegami kursowymi, w obecności licznie zgromadzonej rodziny i przyjaciół…

    Pisał Jan Paweł II w “Darze i tajemnicy”: W dniu Wszystkich Świętych stawiłem się rankiem w rezydencji Arcybiskupów Krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3… Przyjmowałem święcenia sam, w prywatnej kaplicy Biskupów Krakowskich… W tej ceremonii uczestniczyła niewielka grupa moich krewnych i przyjaciół…

    W czasie śpiewu Veni Creator Spiritus oraz Litanii do Wszystkich Świętych, leżąc krzyżem, oczekiwałem na moment włożenia rąk. Jest to chwila szczególnie przejmująca… Jest coś dogłębnie przejmującego w tej prostracji ordynantów: symbol głębokiego uniżenia wobec majestatu Boga samego, a równocześnie ich całkowitej otwartości, ażeby Duch Święty mógł zstąpić.

    Troista prymicja

    Dzień później przypadł dzień prymicji, pierwszej Mszy św. A był to 2 listopada, wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. To oznaczało, że neoprezbiter Karol Wojtyła mógł odprawić nie jedną, ale trzy Msze św., bo tego dnia każdy kapłan miał i ma prawo zawsze odprawić trzy Msze św.

    Zazwyczaj neoprezbiterzy jako miejsce swojej pierwszej Eucharystii wybierają rodzinną parafię. Karol Wojtyła zdecydował, że miejscem prymicji będzie krypta św. Leonarda na Wawelu. Wyjaśniał to w taki sposób: Chciałem dać wyraz szczególnej więzi duchowe z wszystkimi, którzy w tej Katedrze spoczywają. Chodziło nie tylko o więź duchową z historią Narodu, reprezentowaną przez królów, którzy tam byli koronowani i tam składano ich doczesne szczątki. Chodziło również o “głęboki moment teologiczny”. Początek kapłaństwa Karola Wojtyły przypadł właśnie wtedy, gdy Kościół daje wyraz liturgiczny prawdzie o Świętych ObcowaniuCi ludzie, których sarkofagi znajdują się w Katedrze Wawelskiej, także czekają tam na zmartwychwstanie. Cała Katedra – pisał Jan Paweł II – zdaje się powtarzać słowa Symbolu apostolskiego: “Wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”.

    Misterium

    W przygotowaniu i początkach kapłaństwa Karola Wojtyły niemal wszystko było wyjątkowe i niezwykłe: i wojna, która sprawiła, iż stał się “konspiracyjnym klerykiem”, przygotowującym się do kapłaństwa w podziemnym seminarium; i przyspieszone święcenia kapłańskie, które przyjmował sam, w kaplicy arcybiskupiej, a nie w Katedrze wraz z innymi kolegami, i ich czas, smutną jesienią, która przypomina o przemijaniu i śmierci, a nie życiodajną wiosną; i prymicja, odprawiona w… krypcie, Krypcie św. Leonarda, a nie w rodzinnej parafii w Wadowicach; w gronie kilku zaledwie osób, bo wszystkich najbliższych ks. Karol Wojtyła już wówczas utracił.

    A jednak Święty potrafił dostrzegać w tym wszystkim coś więcej niż ludzkie tylko doświadczenie: misterium, światło Pana, Jego prowadzenie i sens, głęboki sens, który wierzący potrafią zobaczyć ponad wydarzeniami i pozornymi zbiegami okoliczności. Tak jak w dacie święceń i prymicji, które ze względu na jego wyjazd do Rzymu zostały wyznaczone na 1 i 2 listopada, nie widział tylko ludzkiego wyboru, lecz głęboki teologiczny wymiar, gdzie śmierć objawia zmartwychwstanie.

    W trakcie swoich święceń w prywatnej kaplicy Arcybiskupów Krakowskich ks. Karol Wojtyła szczególnie wspominał Jerzego Zachutę. Był to kleryk, z którym w czasie wojny razem przygotowywali się do kapłaństwa w warunkach konspiracyjnych. Razem rano przychodzili do tej kaplicy, by służyć do Mszy św. abp. Sapiesze, a potem razem szli do codziennej fizycznej pracy. Pewnego dnia na Mszę św. Jerzy Zachuta nie przyszedł. Okazało się, że nocą został zabrało go Gestapo. Wkrótce został rozstrzelany.

    Przyjmując święcenia kapłańskie w tej samej kaplicy – pisał św. Jan Paweł II – nie mogłem nie pamiętać tego mojego brata w powołaniu kapłańskim, którego Chrystus w inny sposób połączył z misterium swojej śmierci i swojego zmartwychwstania.

    ks. Przemysław Śliwiński/Stacja7

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – październik 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 października

    Święty Alfons Rodriguez, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Anioł z Acri, prezbiter
      •  Święty Wolfgang, biskup
    ***
    Święty Alfons Rodriguez

    Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów.
    Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia.
    Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń.
    Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał.
    Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________


    Św. Alfons Rodrigues – świętość zwyczajna

    Św. Alfons Rodrigues - świętość zwyczajna

    św. Alfons Rodrigues SJ (1531 – 1617) (fot. wikipedia.org)

    ***

    Przyszedł na świat 25 lipca w 1531 roku w Segowii w bogatej rodzinie kupieckiej. Przez rok studiował w kolegium jezuitów w Alkali, musiał jednak przerwać naukę, by po śmierci ojca zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem.

    Ożenił się z Marią Suarez, z którą miał dwójkę dzieci. Około 1567 roku umarła mu żona  a w niedługich odstępach czasu także dzieci oraz matka. Po ich śmierci podjął na nowo studia w Walencji, ale ich nie ukończył. W 1571 roku poprosił o przyjęcie do nowicjatu jezuitów, z pragnieniem zostania bratem zakonnym. Po nowicjacie został wysłany do Palma na Majorce, gdzie spełniał różne posługi domowe, a potem przez czterdzieści lat był furtianem.

    Oddany był nieustannej modlitwie, medytacji i kontemplacji, co owocowało wieloma łaskami mistycznymi. Najbardziej lubił recytować różaniec i godzinki  o Niepokalanym Poczęciu N. Marii Panny.  Bardzo dbał o odprawianie codziennego rachunku sumienia, co uczyło go trzeźwego patrzenia na siebie i na innych ludzi. Dziękował i rozważał, jak Bóg go prowadził w ciągu dnia, jak bezustannie obdarzał go swoją miłością, dobrocią i  duchowymi pociechami. Wyrażał wdzięczność za łaskę powołania. Prosił Boga o światło lepszego poznania siebie. Robiąc rachunek sumienia, pytał siebie, czy wiernie odpowiadał na Boże natchnienia, czy wystarczająco panował nad swoimi wadami i czy kogoś nie uraził niepotrzebnym słowem lub niesprawiedliwą oceną. Przepraszał za swe uchybienia Boga i obiecywał poprawę w drugiej połowie dnia lub nazajutrz.

    Wszystkie sprawy, które mu powierzano załatwiał solidnie. Był uprzejmy dla tych, którzy przychodzili do zakonnej furty. Być może i wtedy nie zawsze mógł zejść do osoby potrzebującej pomocy kapłan. W takiej sytuacji Brat Alfons z wielką roztropnością przejmował rolę kierownika duchownego. Umiał cierpliwie wysłuchać zainteresowanych, pocieszać i podnosić na duchu. Obiecywał modlitwę w intencji osób i ich trudnych spraw, o których w zaufaniu mu mówili.

    Był mężem surowych umartwień. Jego świętość promieniowała spokojem, pogodą ducha i radością życia całkowicie oddanego na służbę Jezusa – Króla wieków. Choć nie mógł dokonywać spektakularnych czynów ewangelizacyjnych, to przecież jego modlitwa i rozmowy z młodszymi współbraćmi na długo zaowocowały w życiu kolejnych pokoleń jezuitów. Przychodził do niego po duchowe porady także Piotr Klawer, święty apostoł afrykańskich niewolników w Brazylii.

    Być stale obecnym i dostępnym dla ludzi w jednym miejscu i to przez czterdzieści lat – oto najkrócej wyrażona tajemnica jego zwyczajnej świętości. Zgodnie z  zaleceniem przełożonych, swoje przeżycia mistyczne opisał w Autobiografii, w której zawarł wiele ascetycznych pouczeń.

    Prośmy, byśmy jak święty Brat Alfons, Patron Braci – jezuitów, umieli dobrze wypełniać codzienne obowiązki i byli otwarci na tych, którzy oczekują od nas krzepiącej rozmowy, gestu dobroci czy spontanicznego uśmiechu.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 października

    Błogosławiony Dominik Collins,
    zakonnik i męczennik

    Błogosławiony Dominik Collins

    Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii.
    Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu.
    Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem.
    Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”.
    W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny.
    Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”.
    Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 października

    Błogosławiony Michał Rua, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Felicjan, męczennik
    ***
    Błogosławiony Michał Rua

    Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników.
    W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło.
    Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając.
    W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia.
    Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej.
    W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua.
    Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela.
    Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko.
    Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków.
    Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości.
    Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina.
    Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 października

    Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz

    Święty Szymon Apostoł

    Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu.
    Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat.
    Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów.
    O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia.

    Święty Juda Tadeusz, Apostoł

    O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.
    Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery.
    Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.
    Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu.
    Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego.W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    Święci Szymon Kananejczyk (Gorliwy)

    i Juda Tadeusz

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 11 PAŹDZIERNIKA 2006

    (…) Mówimy o nich razem nie tylko dlatego, że w spisach Dwunastu występują zawsze obok siebie, ale również dlatego, że wiadomości o nich są nieliczne, pomijając fakt, że w kanonie Nowego Testamentu znalazł się list przypisany w przeszłości drugiemu z nich.

    Drodzy bracia i siostry,

    Przedmiotem naszych rozważań jest dzisiaj dwóch z dwunastu Apostołów: Szymon Kananejczyk i Juda Tadeusz (nie mylić z Judaszem Iskariotą). Mówimy o nich razem nie tylko dlatego, że w spisach Dwunastu występują zawsze obok siebie (por. Mt 10,4; Mk 3,18; Łk 6,15; Dz 1,13), ale również dlatego, że wiadomości o nich są nieliczne, pomijając fakt, że w kanonie Nowego Testamentu znalazł się list przypisany w przeszłości drugiemu z nich.

    Święci Szymon Kananejczyk (Gorliwy) i Juda Tadeusz

    Św. Szymon Gorliwy (L) i św. Juda Tadeusz (P)

    JOSÉ DE RIBERA; XVII W. (L) / GEORGES DE LA TOUR; XVII W. (P) (PD)

    ***

    Szymon otrzymuje przydomek, który zmienia się w czterech spisach: jeśli gdy Mateusz i Marek nazywają go “Kananejczykiem”, Łukasz określa go mianem “Zeloty”. W rzeczywistości oba te pojęcia są równoznaczne, gdyż oznaczają to samo, w języku hebrajskim czasownik qanà’ znaczy bowiem “być zazdrosnym, żarliwym” i może się odnosić zarówno do Boga, który zazdrosny jest o wybrany przez siebie naród (por. Wj 20,5), jak i do ludzi, którzy płoną zapałem służenia jedynemu Bogu z całkowitym oddaniem, jak Eliasz (por. 1 Krl 19,10). Bardzo więc prawdopodobne, że Szymon, jeśli nawet nie należał do nacjonalistycznego ruchu Zelotów, wyróżniał się przynajmniej płomiennym zapałem do żydowskiej tożsamości, a więc do Boga, do swego ludu i do Prawa Bożego.

    Jeżeli sprawy tak wyglądają, Szymon znajduje się na antypodach Mateusza, który, przeciwnie, jako celnik uprawiał zawód, uważany wówczas za całkowicie nieczysty. Jest to oczywisty znak, że Jezus powołuje swych uczniów i współpracowników z najrozmaitszych warstw społecznych i religijnych, bez żadnych uprzedzeń. Jego interesują osoby, nie kategorie społeczne czy etykietki! To piękne, że w grupie Jego uczniów, wszyscy, choć tak odmienni, od Zeloty po celnika, współistnieli razem, przezwyciężając łatwe do wyobrażenia trudności: to bowiem sam Jezus był motywem spoistości, w którym wszyscy tworzyli jedno. Stanowi to wyraźnie naukę dla nas, często skłonnych do podkreślania różnic, a nawet przeciwieństw, zapominając, że w Jezusie Chrystusie otrzymaliśmy moc godzenia naszych konfliktów. Pamiętajmy również o tym, że grupa Dwunastu stanowi zapowiedź Kościoła, a zatem zapowiada Kościół, w którym ma być miejsce dla wszystkich charyzmatów, narodów, ras, wszystkich przymiotów ludzkich, które w komunii z Jezusem znajdują zgodę i jedność.

    Jeśli chodzi o Judę Tadeusza, to nazwała go tak tradycja, łącząc dwa różne imiona: ponieważ gdy Mateusz i Marek nazywają go po prostu “Tadeuszem” (Mt 10,3; Mk 3,18), to Łukasz określa go jako “Judę, syna Jakuba” (Łk 6,16; Dz 1,13). Przydomek Tadeusz jest niepewnego pochodzenia i bywa objaśniany jako pochodzący od aramejskiego taddà’, co znaczy “pierś”, oznaczałby więc “wielkodusznego”, bądź jako skrót od greckich imion “Theódoros, Theódotos”. Wiemy o nim niewiele. Tylko Jan wspomina o prośbie, z jaką Apostoł ten zwrócił się do Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy. Rzekł Tadeusz do Pana: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Jest to sprawa bardzo aktualna, z którą my także przychodzimy do Pana: dlaczego Zmartwychwstały nie objawił się w całej swej chwale swoich nieprzyjaciołom, by pokazać, że zwycięzcą jest Bóg? Dlaczego ukazał się jedynie swoim uczniom? Odpowiedź Jezusa jest tajemnicza i głęboka. Pan powiada: “Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać”(J 14, 22-23). A znaczy to, że Zmartwychwstałego trzeba zobaczyć i postrzegać także sercem, w taki sposób, aby Bóg mógł w nim zamieszkać. Pan nie ukazuje się jako rzecz, ale chce wejść w nasze życie i dlatego Jego objawienie się jest objawieniem, które pociąga i zakłada otwarte serce. Tylko w ten sposób widzimy Zmartwychwstałego.

    Judzie Tadeuszowi przypisano autorstwo jednego z listów Nowego Testamentu, nazywanych “katolickimi”, ponieważ skierowane są nie do któregoś z określonych Kościołów lokalnych, ale mają znacznie szerszy krąg adresatów. List ten bowiem wystosowany został “do tych, którzy są powołani, umiłowani w Bogu Ojcu i zachowani dla Jezusa Chrystusa” (w. 1). Główną troską tego pisma jest ostrzeżenie chrześcijan przed tymi wszystkimi, którzy pod pretekstem szczególnego wybrania Bożego tłumaczą swoje wyuzdanie i sprowadzają braci na manowce swym nie do przyjęcia nauczaniem, wprowadzając w Kościele niezgodę “pod wpływem snów” (por. w. 8), jak nazywa Juda ich nauki i idee. Porównuje on ich wręcz do upadłych aniołów i w twardych słowach powiada, że “poszli drogą Kaina” (w. 11). Ponadto otwarcie porównuje ich do “obłoków bez wody wiatrami unoszonych… drzew jesiennych nie mających owocu, dwa razy uschłych, wykorzenionych… rozhukanych bałwanów morskich wypluwających swoją hańbę… gwiazd zabłąkanych, dla których nieprzeniknione ciemności na wieki przeznaczone” (ww. 12-13).

    Nie przywykliśmy dzisiaj może do tak polemicznego słownictwa, które jednak mówi nam coś ważnego: że we wszystkich pokusach, jakie istnieją, we wszystkich prądach współczesnego życia musimy zachować tożsamość naszej wiary. Oczywiście należy bezwzględnie podążać dalej z uporem drogą wyrozumiałości i dialogu, na jaką szczęśliwie wkroczył Sobór Watykański II. Jednakże ta droga dialogu, tak bardzo niezbędna, nie może sprawić, byśmy zapomnieli o obowiązku przemyślania i podkreślania wciąż na nowo z jednakową mocą głównych i niepodważalnych linie naszej chrześcijańskiej tożsamości. Z drugiej strony należy dobrze pamiętać, że ta nasza tożsamość wymaga mocy, jasności i odwagi w obliczu przeciwności świata, w którym żyjemy. Dlatego czytamy dalej w liście: “Wy zaś, umiłowani, budując samych siebie na fundamencie waszej najświętszej wiary, w Duchu Świętym się módlcie i w miłości Bożej strzeżcie samych siebie, oczekując miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa, które wiedzie ku życiu wiecznemu” (ww. 20-22). List kończy się takimi oto przepięknymi słowami: “Temu zaś, który może was ustrzec od upadku i stawić nienagannymi i rozradowanymi wobec swej chwały, jedynemu Bogu, Zbawcy naszemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, chwała, majestat, moc i władza przed wszystkimi wekami i teraz, i na wszystkie wieki! Amen”(ww. 24-25).

    Widać doskonale, że autor tych słów w pełni przeżywa swą wiarę, do której należą takie wielkie rzeczywistości, jak integralność moralna i radość, ufność, a w końcu chwała, ponieważ wszystko uzasadnione jest dobrocią naszego jedynego Boga i miłosierdziem Pana naszego Jezusa Chrystusa. Dlatego, tak Szymon Kananejczyk, jak i Juda Tadeusz, niech pomagają nam odkrywać wciąż na nowo i żyć niezmordowanie pięknem wiary chrześcijańskiej, umiejąc dawać jej zdecydowane i zarazem pogodne świadectwo.

    wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Szymon „Gorliwy” i Juda Tadeusz.

    Co wiesz o świętych Apostołach?

    (oprac. PCh24.pl – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    28 października Kościół powszechny obchodzi święto świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Szymon i Juda Tadeusz należeli do grona 12 Apostołów. Byli jednymi z najbliższych uczniów Jezusa.

    Święty Szymon Apostoł

    1.Apostoł najmniej znany

    Szymon Apostoł miał przydomek „Gorliwy”. Jest on jednym z najmniej znanych i pokazywanych w Piśmie Świętym Apostołów. Łącznie we wszystkich Ewangeliach jest wspomniany jedynie trzy razy. Ewangeliści Marek i Mateusz nazywają św. Szymona „Kananejczykiem”. Stąd też niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że Szymon mógł pochodzić z Kany Galilejskiej, a wesele, które się tam odbywało i na które został zaproszony Jezus i Jego Matka, to mogło być właśnie wesele samego Szymona Apostoła.

    2.Dlaczego „gorliwy”?

    Przydomek „gorliwy” Szymon dostaje w Ewangelii według św. Łukasza. Może to oznaczać, że wśród Apostołów Szymon wyróżniał się prawością i starannością w zachowywaniu prawa mojżeszowego. Papież Benedykt XVI w swojej katechezie podkreślił, że „Szymon, jeśli nawet nie należał do nacjonalistycznego ruchu Zelotów, wyróżniał się przynajmniej płomiennym zapałem do żydowskiej tożsamości, a więc do Boga, do swego ludu i do Prawa Bożego”. W katalogu Apostołów Szymon Kananejczyk wymieniany jest zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, którzy byli kuzynami samego Chrystusa.

    3.Został męczennikiem w wieku 100 lat

    Według tradycji chrześcijańskiej Szymon miał być bratem Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Jako krewny Pana Jezusa, miał zasiadać na biskupiej stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam poniósł śmierć za cesarza Trajana. Tradycja mówi, że św. Szymon został zamordowany, kiedy miał już ponad sto lat. Jeden z żywotów średniowiecznych o męczeństwie św. Szymona Kananejczyka podaje, że został on przecięty piłą na pół, stąd jednym z atrybutów w ikonografii tego świętego jest piła. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (IX wiek), miało się znajdować w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w Bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, znajdują się prawdopodobnie relikwie obu Apostołów. Część relikwii jest w katedrze w Tuluzie.

    4.Potronat i atrybuty

    Św. Szymon jest patronem farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy. W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła, topór, włócznia.

    Święty Juda Tadeusz

    1.Apostoł najmniej znany

    O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli „Odważny”. Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła, dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym. Nie wiemy też, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni określają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Juda był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.

    2.Chciał zrobić karierę i dlatego został świętym

    Imię Judy zostało umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów, co sugeruje jego późniejsze wejście do grona najbliższych uczniów Jezusa. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Mistrza: „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery. I w końcu ją zrobił – zostając świętym.

    3.Juda autorem jednego listu Nowego Testamentu 

    Jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu i sam siebie nazywa bratem Jakuba. List ten został napisany przed 67. rokiem i zapożycza z niego pewne fragmenty i słowa św. Piotra. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda, głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii.

    4.Niosąc Ewangelię oddał życie za Jezusa

    Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem też ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.

    5.Potronat i atrybuty

    Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego. W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czarnym płaszczu.. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.

    (źródła – brewiarz.pl, niedziela.pl, slowo.redemptor.pl)

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 października

    Święty Frumencjusz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna
    ***
    Święty Frumencjusz

    Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa.
    Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest.
    Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce.
    Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 października

    Błogosławiona Celina Borzęcka, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Lucjan i Marcjan
      •  Błogosławiony Bonawentura z Potenzy, prezbiter
      •  Święty Fulcjusz z Pawii, biskup
      •  Święty Dymitr z Salonik, męczennik
    ***
    Błogosławiona Celina Borzęcka

    Celina Rozalia Leonarda urodziła się 29 października 1833 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej Chludzińskich, na kresach dawnej Rzeczypospolitej w Antowilu, blisko Orszy – teraz to Białoruś. Rodzice zadbali o to, by otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już jako młoda dziewczyna zapragnęła wstąpić do klasztoru wizytek w Wilnie, ale posłuszna woli rodziców i radzie spowiednika w 1853 r. wyszła za mąż za Józefa Borzęckiego, właściciela majątku Obrembszczyzna koło Grodna. Było to szczęśliwe małżeństwo, a Celina była dobrą żoną i matką. Urodziła czworo dzieci, z których dwoje – Marynia i Kazimierz – zmarło jako niemowlęta. Celina zajmowała się pracą charytatywną wśród ludności wiejskiej, a w 1863 r. wspierała powstańców, za co znalazła się wraz z kilkutygodniową Jadwigą w rosyjskim więzieniu w Grodnie.
    W 1869 r. Józef Borzęcki uległ atakowi paraliżu i stracił władzę w nogach. Celina wraz z córkami Celiną i Jadwigą wyjechała z nim na leczenie do Wiednia, które jednak nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Przez pięć lat starannie pielęgnowała męża. Na kilka tygodni przed śmiercią Borzęcki podyktował starszej córce Celinie testament, w którym zaświadczył o miłości, bohaterstwie, odwadze i roztropności swej żony.
    Po jego śmierci, w 1875 r. Celina Borzęcka wyjechała z córkami do Rzymu. Tam znowu zapragnęła życia zakonnego. Poznała generała zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę, który stał się jej spowiednikiem i przewodnikiem duchowym. Pod jego wpływem postanowiła wraz z córką Jadwigą (obecnie Służebnicą Bożą) założyć żeńską gałąź zgromadzenia, do którego należał. Po pokonaniu wielu przeciwności i upokorzeń zmartwychwstanki zostały zatwierdzone jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne, którego zadaniem było nauczanie i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt. 6 stycznia 1891 r. Celina i Jadwiga złożyły śluby wieczyste. Dzień ten jest uważany za początek Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa w Kościele.
    Mimo rozlicznych zakonnych obowiązków, Celina była przy starszej córce (również Celinie), gdy rodziły się jej dzieci. Starała się też być dobrą babcią dla swoich pięciorga wnucząt. Założone przez nią nowe zgromadzenie rozwijało się dynamicznie. Jesienią 1891 r. Celina otworzyła w Kętach, mieście św. Jana Kantego, pierwszy dom na ziemiach polskich. W skromnej starej chacie początkowo została założona szkoła dla dziewcząt i nowicjat. Było trudno, bo siostrom i ich wychowankom doskwierała bieda, ale już po czterech latach stanął tam klasztor. Matka Celina sama zaprojektowała kaplicę, w której ołtarzu znalazła się Matka Boża Ostrobramska, a w witrażach można zobaczyć patronów Polski, Litwy i Rusi. Budynek klasztoru otacza piękny park, w którym do dziś rosną drzewa zasadzone jeszcze przez założycielkę. Dowodem jej zaradności i wyczucia smaku są zachowane niepowtarzalne szaty liturgiczne: alby, uszyte z jej koronkowej sukni ślubnej i dawnego stroju balowego. W Kętach zmartwychwstanki wybudowały szkołę i ochronkę dla dzieci. Stąd wyruszyły do kolejnych placówek – w Częstochowie i Warszawie. W 1896 r. rozpoczęły też pracę apostolską w Bułgarii, a w 1900 r. – w Stanach Zjednoczonych.
    W 1906 r. Celina przeżyła cios – nieoczekiwanie zmarła jej córka Jadwiga, współzałożycielka zgromadzenia i najbliższa współpracownica, która miała poprowadzić dalej rozpoczęte dzieło. Mimo podeszłego wieku Matka Celina pełniła nadal obowiązki przełożonej generalnej. Zmarła w Krakowie 26 października 1913 r., pochowana została obok swej córki w Kętach. W 1937 r. doczesne szczątki Celiny i Jadwigi zostały przeniesione do krypty pod kaplicą klasztoru w Kętach, a w 2001 r. – do sarkofagu w kościele św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach.
    Za życia matki Celiny powstało 18 domów, w których pracowało 214 sióstr zmartwychwstanek, i 16 związanych z ich duchowością zgromadzeń świeckich apostołek zmartwychwstania. W roku jej beatyfikacji w 54 domach w Polsce, Anglii, Argentynie, Australii, Kanadzie, Tanzanii, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i na Białorusi pracowało 512 sióstr oraz 322 apostołki. Siostry wykonują wiele posług, m.in. pracują jako nauczycielki, wychowawczynie, katechetki, zakrystianki, organistki, animatorki oazowe i pielęgniarki.Proces beatyfikacyjny Matki Celiny rozpoczęto z inicjatywy papieża Piusa XII w Rzymie w 1944 r. Dekret o heroiczności cnót podpisał św. Jan Paweł II w 1982 r. W 2002 r. w Krakowie przeprowadzono proces dotyczący domniemanego uzdrowienia po ciężkim wypadku Andrzeja Mecherzyńskiego-Wiktora, prawnuka Matki Celiny w piątym pokoleniu. 16 grudnia 2006 r. Benedykt XVI podpisał dekret zatwierdzający uzdrowienie dokonane za jej przyczyną. 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie matka Celina Borzęcka została ogłoszona
    błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Wszystko ma paschalny sens

     Archiwum Sióstr Zmartwychwstanek

    ***

    – Wiem przez wiarę, że Chrystus zmartwychwstał i żyje w nas i między nami, że niedługo spotkam Go twarzą w Twarz i będzie wieczne Alleluja. Tymczasem idę z Nim przez trudną codzienność pewna, że wszystko ma paschalny sens – odpowiedziała mi ponad 80-letnia siostra zmartwychwstanka na prośbę o słowo krzepiące w trudnym czasie pandemii.

    Przed laty inna znajoma starsza zmartwychwstanka ze wzruszeniem powtarzała: – My jesteśmy od Zmartwychwstałego, co to za wielka łaska i tajemnica!

    Bo rzeczywiście tajemnica paschalna to największa tajemnica życia chrześcijańskiego. Przeżywamy ją właśnie w Kościele, warto więc pochylić się nad historią i duchowością Sióstr Zmartwychwstanek, które żyją nią na co dzień każdego dnia.

    Zgromadzenie jest niezwykłym zgromadzeniem nie tylko z powodu duchowości. Jest bowiem pierwszym zgromadzeniem w historii Kościoła katolickiego, założonym przez matkę i córkę.

    Celina Borzęcka, współzałożycielka zgromadzenia, urodziła się w 1833 r. w miejscowości Antowil k. Orszy, w ziemi Mohylewskiej. Bardzo wcześnie zaczęła myśleć o Bogu i od dzieciństwa oddawała się modlitwie. Dosyć wcześnie też uświadomiła sobie powołanie do życia zakonnego. Rodzice mieli jednak inne plany wobec córki – znaleźli jej męża i ustalili datę ślubu. Był to duży cios dla młodej dziewczyny, która jednak po długiej walce duchowej powiedziała – jak Maryja – „fiat” i posłuszna spowiednikowi i woli rodziców poślubiła Józefa Borzęckiego. Ponad własne plany umiłowała bowiem bardziej wolę Bożą, a pragnienie życia zakonnego schowała na dnie serca.

    Od niemożliwego do realnego

    Małżeństwo Borzęckich było bardzo szczęśliwe. Józef otoczył swoją małżonkę miłością, szacunkiem i dobrobytem. Zamieszkali w majątku w Obrębszczyźnie k. Grodna. Tam przyszło na świat ich czworo dzieci, z których dwoje zmarło w niemowlęctwie. Przy życiu zostały dwie córki – Celina i Jadwiga. Szczęście małżonków zostało jednak niespodziewanie zakłócone. W 1869 r. Józef Borzęcki został dotknięty atakiem paraliżu, czego skutkiem była utrata władzy w nogach i życie na wózku inwalidzkim. Celina z wielką miłością otoczyła męża opieką. Nie pomogły jednak kuracje i w 1874 r. Józef Borzęcki w wieku 52 lat zmarł w Wiedniu. W pamiętniku, który Celina wówczas prowadziła, zapisała: „Odszedł mój anioł opiekuńczy”.

    Przełożony generalny Zmartwychwstańców o. Piotr Semenenko stał się kierownikiem duchowym Celiny oraz jej młodszej córki Jadwigi. Starsza córka Celina wyszła za mąż za Józefa Hallera – stryjecznego brata gen. Józefa Hallera.

    W 1881 r. Celina i Jadwiga Borzęckie, pod kierunkiem o. Semenenki, zaczęły tworzyć zręby przyszłej rodziny zakonnej o duchowości zmartwychwstańskiej, zaś o. Piotr uczył je paschalnej duchowości. Opiera się ona na wspólnym życiu z Chrystusem przez zawierzenie się Bogu, aż do całkowitego oddania Mu siebie. Ten rys duchowości nie był obcy Celinie, która wielokrotnie doświadczała siły zawierzenia, nawet wśród największej nocy ducha. O. Piotr ukazywał też prawdę o ludzkiej nędzy i konieczności wyniszczenia siebie tak, by umarł stary człowiek, a narodził się nowy, przemieniony w Chrystusa i razem z Nim zmartwychwstały. Zmartwychwstanki miały przejąć od zmartwychwstańców również cel apostolski. Początkowo było nim moralno-religijne odrodzenie społeczeństwa przez pracę parafialną. O. Semenenko nie doczekał jednak zatwierdzenia zgromadzenia przez Kościół. Zostało ono zatwierdzone dopiero 10 lat po jego śmierci – 6 stycznia 1891 r. Tegoż roku Matka Celina przyjechała do Polski i w Kętach k. Oświęcimia rozpoczęła budowę domu nowicjatu. Później powstawały kolejne placówki.

    Nie brano tego pod uwagę

    Niebawem Matka Celina kolejny raz została postawiona w sytuacji, w której bardzo mocno doświadczyła krzyża. U jej boku, przy tworzeniu nowej wspólnoty zakonnej, stanęła wierna i oddana sprawie współpracownica, asystentka generalna i ukochana córka Jadwiga – nadzieja zgromadzenia i matki. Przy takiej pomocnicy Matka Celina spokojnie myślała o przyszłości. Jadwiga miała poprowadzić dzieło zarówno duchowo, jak i materialnie. Młoda, pełna zapału do pracy, nad wyraz dojrzała duchowo. I nagle wydarzyło się coś, czego zupełnie nie brano pod uwagę – w wieku 43 lat Matka Jadwiga została odwołana do wieczności. Dla Matki Celiny był to straszny cios, ale kolejny raz wypowiedziała Bogu swoje „fiat” i z heroicznym męstwem podjęła zesłane jej cierpienie. Straciła trzecią ukochaną osobę, po mężu i kierowniku duchowym, i tak o tym pisała: „Bóg zabrał mi to, co po ludzku dawało mi pewność, abym zobaczyła, że Jego dzieło może się opierać wyłącznie na Nim”.

    Mimo utrudzenia i braku sił podjęła jeszcze wizytację wszystkich placówek. W 1913 r. podczas powrotu z Częstochowy do Kęt dostała zapalenia płuc. Pogodzona z wolą Bożą wypowiedziała swój testament dla sióstr: „Niech będą jedno”. Odeszła do Pana w niedzielę 26 października 1913 r, w dzień, w którym Kościół wspomina tajemnicę Zmartwychwstania. Została pochowana na cmentarzu w Kętach obok Matki Jadwigi. Obecnie ich doczesne szczątki spoczywają w kościele parafialnym, gdzie ludzie proszą we wszelkich potrzebach i są wysłuchiwani. Wymodlony za przyczyną Matki Celiny cud uzdrowienia stał się potwierdzeniem możliwości wyniesienia jej na ołtarze. Beatyfikacja miała miejsce 27 października 2007 r. w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie.

    Dziś Siostry Zmartwychwstanki podejmują liczne dzieła w różnych krajach świata, odpowiadając na współczesne potrzeby Kościoła. Pracują w parafiach, szkołach, szpitalach oraz wszędzie tam, gdzie Pan Bóg je prowadzi. Służą według swoich możliwości potrzebującym ludziom. Trwają na intensywnej modlitwie – dzisiaj szczególnie w intencji tych, którzy walczą na pierwszej linii frontu z pandemią koronawirusa.

    Zachęcamy do modlitwy o łaski za wstawiennictwem bł. Celiny Borzęckiej

    Bądź uwielbiony, Panie Jezu, który udzieliłeś błogosławionej Celinie daru szczególnego umiłowania tajemnicy paschalnej

    i pragnienia wypełnienia Twojej świętej woli.

    Ufając w Twoją bezgraniczną miłość do nas, prosimy Cię za jej wstawiennictwem o łaskę ….

    Spraw, o Panie, aby Kościół mógł się radować zaliczeniem służebnicy Twojej Celiny do grona świętych dla większej chwały Twojej i naszego dobra.

    Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem, w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    Marzena Cyfert/Tygodnik Niedziela

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 października

    Święci męczennicy Chryzant i Daria

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Calvo, biskup
    ***
    Święci męczennicy Chryzant i Daria, patroni sędziów
    fot. via Wikipedia, CC 0
    Święci męczennicy Chryzant i Daria, patroni sędziów
    ***
    W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów.
    Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie.
    Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię.W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza.
    Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 października

    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Claret, biskup
      •  Błogosławiony Kontard Ferrini
      •  Błogosławiona Józefina Leroux, dziewica i męczennica
      •  Święty Alojzy Guanella, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki

    Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik.
    Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora.
    Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r.
    Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”.
    Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.:Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski.
    Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 października

    Święty Józef Bilczewski, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Kapistran, prezbiter
      •  Święty Seweryn Boecjusz
    ***
    Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963.

    Święty Józef Bilczewski

    Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii.
    17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości.
    W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu.
    Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.
    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Józef Bilczewski – budowniczy mostów

    Św. Józef Bilczewski – budowniczy mostów

    Wikipedia

    ***

    Pełnił swą posługę w niezwykle gorącym okresie, starając się łagodzić nastroje w czasie gorących (i krwawych) konfliktów polsko–ukraińskich.

    Słowa: Fylón yr wełt an ganc ałłán ząs ych óm mjer óf hóhym śtán znaczą: „Zgubiony w świecie i całkiem sam usiadłem nad morzem na wysokim kamieniu”. Tak brzmi to zdanie po wilamowicku. To język z rodziny języków germańskich, używany w miasteczku Wilamowice nieopodal Kęt. Tu, u stóp zielonych Beskidów, 26 kwietnia 1860 r. przyszedł na świat Józef Bilczewski.

    Błogosławionym ogłosił go 26 czerwca 2001 r. Jan Paweł II.Tego dnia lało jak z cebra. Przemoczony rimskij papa, przemawiający na lwowskim gigantycznym, 250-tysięcznym blokowisku Sichów… zaintonował: „Nie lij, dyscu, nie lij, bo cie tu nie trzeba”. Wzbudził tym ogromny entuzjazm trzystu tysięcy młodych. Zdumieli się jeszcze bardziej, gdy papież rzucił: „Deszcz pada, to i dzieci będą rosły”. Po chwili nad potężnym lwowskim osiedlem rozbłysło słońce. Podczas swej 50. europejskiej pielgrzymki (23–27 czerwca 2001 roku) papież, urodzony nieopodal Wilamowic, ogłosił Józefa Bilczewskiego błogosławionym. Miejsce było nieprzypadkowe, bo kapłan ten swe życie związał ze stolicą Galicji.

    Po ukończeniu szkół w Wilamowicach, Kętach i Wadowicach (tu zdał maturę) w czerwcu 1880 roku wstąpił do krakowskiego seminarium. 6 lipca 1884 r. przyjął święcenia kapłańskie. Studiował w Wiedniu (doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim i rychło został profesorem teologii dogmatycznej na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Przez pewien czas ten ceniony przez studentów wykładowca pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora.

    17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego profesora łacińskim arcybiskupem Lwowa. Jako pasterz wyróżniał się ogromną wrażliwością na potrzeby najuboższych, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością i pracowitością. Był fundatorem wielu kościołów, szkół i ochronek. Powszechnie znana była jego miłość do Maryi, którą zdrobniale nazywał Matuchną.

    Pełnił posługę w niezwykle gorącym okresie: I wojny światowej, walk o Lwów i wojny z bolszewikami. Starał się łagodzić nastroje w czasie konfliktów polsko-ukraińskich. „Czasy są złe. Cały świat jest w ogniu, możemy powtarzać za św. Janem Chryzostomem. Nikt nie wie, co jutro przyniesie. Wszyscy jesteśmy niespokojni co do planu, jaki Opatrzność gotuje się spełnić w najbliższej przyszłości (…). Otóż w takiej chwili moim obowiązkiem jest wynieść wysoko Zbawiciela na Jego tronie eucharystycznym i położyć tuż obok niego przed oczami wszystkich katechizm. Nade wszystko zaś chciejmy wszyscy naśladować czynną miłość Zbawiciela, który jako ostatni i najpokorniejszy niewolnik obmywał nogi uczniom, stał się sługą wszystkich” – nauczał.

    Zmarł z przepracowania przed stu laty, 20 marca. Świętym ogłosił go Benedykt XVI i była to pierwsza kanonizacja jego pontyfikatu (w poczet świętych włączył wówczas również założyciela józefitek ks. Zygmunta Gorazdowskiego).

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 października

    Święty Jan Paweł II, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Donat, biskup
      •  Błogosławiony Tymoteusz Giaccardo, prezbiter
      •  Święta Salome, uczennica Pańska
    ***
    Karol Wojtyła z matką

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga.
    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.
    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.
    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku.
    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie.

    Karol Wojtyła po maturze

    W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.
    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu.
    W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś).
    Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych.
    Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską.
    W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”.
    Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu.

    Ksiądz Karol Wojtyła

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.
    15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.
    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

    Biskup Karol Wojtyła

    W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.
    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.
    Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo.

    Święty Jan Paweł II zaraz po wyborze na papieża

    W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – HABEMUS PAPAM!Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu.Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w.
    Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).
    Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Święty Jan Paweł II, papież-apostoł

    Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka.
    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie).
    Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni.
    Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu.
    Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu.
    W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw.

    Święty Jan Paweł II w ostatnim okresie swego życia

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową.
    Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił.

    Trumna z ciałem św. Jana Pawła II

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r.13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II.
    2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego.
    16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze.
    19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża.
    12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych.

    Święty Jan Paweł II

    14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji.
    Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka.Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 października

    Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Urszula, dziewica i męczennica
      •  Święty Kasper del Bufalo, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jakub Strzemię

    Jakub Strepa herbu Strzemię urodził się w 1340 r. Pochodził z diecezji krakowskiej, ale rodzina jego osiedliła się we Włodzimierzu na Rusi. O jego rodzinie i młodości brak informacji; niektórzy hagiografowie uważają, że kształcił się w Rzymie, chociaż brak na to dowodów. Pewne jest tylko to, że wstąpił do zakonu franciszkanów i że był członkiem Stowarzyszenia Braci Pielgrzymujących dla Chrystusa we Lwowie. Stolica Apostolska wyposażyła tę instytucję misyjną, utworzoną w zakonie dominikanów i franciszkanów dla działań na Rusi i Mołdawii, w rozległe przywileje duszpasterskie.
    W latach 1385-1388 Jakub był gwardianem franciszkańskiego klasztoru Świętego Krzyża we Lwowie. Z ówczesnych akt wynika, że był nie tylko gorliwym przełożonym konwentu, ale troszczył się także o dobro Kościoła na Rusi. Pośredniczył w sporze, jaki zaistniał pomiędzy arcybiskupem Halicza, Bernardem, a magistratem miasta Lwowa. Doszło do tego, że zapalczywy hierarcha zamierzał obłożyć miasto karami kościelnymi i w ten sposób pozbawić go normalnej opieki duchowej. Jakub spór załagodził. Niemniej energicznie stawał w obronie zakonów żebrzących (głównie dominikanów i franciszkanów) przeciwko niektórym duchownym, którzy zakazywali na swoich obszarach kaznodziejom głosić Słowo Boże i sprawować posługę duchową, chociaż ci mieli na to zezwolenie Stolicy Apostolskiej. Dowodem wielkiego zaufania, jakim Jakub cieszył się w Rzymie, było mianowanie go inkwizytorem na całą Ruś.
    27 czerwca 1391 r. papież Bonifacy IX mianował Jakuba drugim (po Bernardzie) arcybiskupem Halicza. Sakrę biskupią Jakub przyjął w Tarnowie w 1392 r. Znał już wtedy bardzo dobrze swoją metropolię, którą jako misjonarz wiele razy przemierzył pieszo. Ponieważ była to metropolia nowa, powstała w roku 1367, nie było w niej jeszcze ani katedry, ani kapituły. Kościołów i kapłanów było bardzo mało; nawet granice diecezji nie były dokładnie ustalone. We wsiach mieszkała głównie ludność prawosławna (ruska). Nowemu arcybiskupowi przyszło organizować metropolię właściwie od podstaw.
    Za punkt wyjścia pracy obrał sobie wizytację swojej rozległej diecezji. Zamieszkał w drewnianym domku przy klasztorze lwowskim. Stamtąd udawał się do miast i osiedli. Wszędzie, gdzie byli panowie polscy, zachęcał ich do fundowania nowych kościołów, które czynił ośrodkami parafialnymi. Popierał gorliwie zakony franciszkanów i dominikanów w ich pracy misyjnej. Bardzo szybko zaczęła topnieć liczba prawosławnych, a powiększała się liczba katolików. Nie mając jeszcze kapituły, arcybiskup Jakub sam rządził diecezją ze swoim oficjałem i notariuszem, który prowadził jego kancelarię. W trudniejszych i ważniejszych sprawach radził się proboszczów i przełożonych klasztorów. W ostatnich latach swoich rządów dobrał sobie do pomocy biskupa Zbigniewa z Łapanowa jako swojego sufragana.
    W 1406 r. zorganizował we Lwowie pierwszy synod prowincjonalny dla rozstrzygnięcia pewnych spornych spraw. Tak bardzo zasłużył się dla katolickiej Rusi, że nazwano go “ojcem i stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”. Jadwiga i Władysław Jagiełło darzyli go szczególnym zaufaniem. Jakub darzył ich wzajemną czcią i miłością. Należał do zaufanych doradców Jagiełły. Wielką miłością darzyli go też wierni. Na wiadomość, że zamierza przenieść stolicę metropolii do Lwowa, mieszkańcy miasta bardzo ofiarnie i szczodrze zabrali się do budowy katedry. Jej poświęcenia Jakub dokonał w 1404 r.
    Zmarł we Lwowie 20 października 1409 r. Zgodnie z testamentem został pochowany w chórze franciszkańskiego kościoła we Lwowie. Przez całe życie był tak ubogi, że w testamencie poza szatami liturgicznymi nie miał dosłownie nic do rozdania. Zostawił po sobie ponad 20 dokumentów. Mówią o nim także źródła postronne. W swej pobożności miał szczególną cześć dla Najświętszego Sakramentu. Zarządził, aby wieczna lampka paliła się przed tabernakulum, co nie było jeszcze wówczas w Kościele stałym zwyczajem. Dominikańskiemu kościołowi Bożego Ciała we Lwowie nadał odpusty, aby zachęcić lud do licznego udziału w adoracji i wystawieniu w monstrancji, jakie wtedy zaczęło wchodzić w zwyczaj.
    Zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć. Kronikarz napisał o nim taką pochwałę: “Był to mąż wielkiej cnoty, sławny pobożnością, i życia prostego, mogący być wzorem i przykładem dla innych”. W latach późniejszych jednak cześć jego zupełnie zanikła – tak dalece, że nie wiedziano nawet, gdzie znajduje się jego grób. Znaleziono go dopiero przypadkowo 29 listopada 1619 r. Pod wpływem wciąż rosnącego nabożeństwa i wielu łask, jakie działy się za jego przyczyną, w roku 1777 rozpoczęto kanoniczny proces. 11 września 1790 r. papież Pius VI zatwierdził jego kult i pozwolił obchodzić jego święto. Na prośbę metropolity papież św. Pius X ogłosił bł. Jakuba wraz z Matką Bożą Królową Polski współpatronem archidiecezji lwowskiej. Został on też obrany patronem polskiej prowincji franciszkańskiej. Relikwie bł. Jakuba, spoczywające w kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego w katedrze lwowskiej, po ostatniej wojnie przeniesiono do katedry tarnowskiej, a w 1966 r. przewieziono do Lubaczowa. 5 grudnia 2009 r., po blisko 65 latach, relikwie patrona archidiecezji lwowskiej, bł. Jakuba Strzemię, powróciły do katedry rzymskokatolickiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie. Uroczystościom przeniesienia i wprowadzenia relikwii do katedry przewodniczył metropolita lwowski, abp Mieczysław Mokrzycki.

    W ikonografii bł. Jakub przedstawiany jest w stroju biskupa. Jego atrybut to pieczęć herbowa z wizerunkiem Matki Bożej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 października

    Święty Jan Kanty, prezbiter

    Święty Jan Kanty

    Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem).
    W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką.
    W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
    Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego.
    W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
    W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
    Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców.
    Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale.
    Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
    Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Znamienity przedstawiciel Alma Mater Cracoviensis – św. Jan Kanty

    Znamienity przedstawiciel Alma Mater Cracoviensis – św. Jan Kanty

    św. Jan Kanty – www.niedziela.pl

    ***

    Jan z Kęt był człowiekiem prawym, wrażliwym na biedę i potrzeby innych. Chętnie dzielił się tym, co posiadał. Rezygnował z przywilejów kościelnych, pracując jednocześnie na swoje utrzymanie. Był człowiekiem Kościoła, kilkakrotnie pielgrzymującym do Rzymu, choć w jego czasach podróż taka była długa i niebezpieczna. Sam zdobywszy wykształcenie, przez ponad pół wieku był profesorem, wykładowcą, powiernikiem i duszpasterzem środowiska uniwersyteckiego w królewskim grodzie nad Wisłą. 20 października Kościół wspomina św. Jana Kantego, który obok św. Jana Pawła II i Mikołaja Kopernika należy do najznamienitszych przedstawicieli Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

    Jan urodził się 24 czerwca 1390 roku w Kętach, niedaleko Oświęcimia. Na wielu dokumentach tak się właśnie podpisywał, jako Jan z Kęt i to stało się swego rodzaju nazwiskiem.

    Do szkoły uczęszczał w rodzinnej miejscowości, a musiała stać na wysokim poziomie, skoro po jej ukończeniu, w 1413 roku, mógł się zapisać do Akademii Krakowskiej. Po dwóch latach był bakałarzem, a po kolejnych trzech, magistrem filozofii. Został wykładowcą, choć wtedy było to bezpłatne stanowisko. Niedługo potem przyjął święcenia kapłańskie. Utrzymywał się dając prywatne lekcje i z posługi duszpasterskiej.

    W 1421 roku Akademia Krakowska wysłała Jana do Miechowa. Na prośbę tamtejszych bożogrobców został kierownikiem ich szkoły klasztornej. Uczył kleryków, a w wolnym czasie przepisywał potrzebne mu do wykładów rękopisy. Do naszych czasów zachowało się wiele kodeksów przepisanych ręką św. Jana, które przechowywane są w Bibliotece Jagiellońskiej, a nawet w Bibliotece Watykańskiej. Znajdziemy tam teksty Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, ale też Arystotelesa.

    Jan Kanty był także kaznodzieją w przyklasztornym kościele. Zajmował się też muzyką, bo zachowały się partytury pieśni, zapisane jego ręką. Po ośmiu latach Jan wrócił do Krakowa, gdyż w jednym z kolegiów Akademii zwolniło się miejsce dla profesora, które zapewniało mieszkanie i utrzymanie. Po powrocie rozpoczął wykładać na wydziale filozoficznym i podjął studia teologii. Pełnił też różne funkcje w administracji Akademii.

    Św. Jan Kanty - Tadeusz Żukotyński (1855-1912), Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Jan Kanty – Tadeusz Żukotyński (1855-1912), P.d., via Wiki. Comm.

    ***

    W 1439 roku został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie, a także proboszczem w Olkuszu. Ponieważ nie mógł pogodzić probostwa z obowiązkami na Uniwersytecie, więc zrzekł się lukratywnego beneficjum i sporych dochodów. Musiał się znać na muzyce, o czym świadczy powierzenie mu obowiązków kantora, opiekującego się muzyką i śpiewem liturgicznym. Ponieważ był profesorem, a potem też dziekanem i rektorem Kolegium Większego, więc tytuł magistra teologii – równoznaczny wtedy z doktoratem – zdobył dopiero w 1443 roku.

    Był człowiekiem głębokiej wiary i pobożności. Czynnie praktykował miłosierdzie. Dzielił się z potrzebującymi. Wyzbywał się nawet tego, co posiadał, odzienia i obuwia. Dzielił swój chleb z głodnymi. Podania przekazują, że żywność przekazywana bliźniemu w cudowny sposób odnawiała się na talerzu Jana. Wspomagał w szczególności ubogich studentów. Był gorliwym duszpasterzem. Głosił kazania, krzewił kult eucharystyczny, zachęcał też do częstego przyjmowania Komunii św., wiele spowiadał.
    Zmarł w Krakowie w Wigilię Bożego Narodzenia 1473 roku. Uważano go za świętego i dlatego pochowano go od razu pod amboną w kościele św. Anny.

    Beatyfikował go Innocenty XI, a kanonizował w roku 1767 Klemens XIII. Św. Jan Kanty jest patronem uczącej się i studiującej młodzieży, a także profesorów, szkół katolickich i ‘Caritasu’. W ikonografii ukazywany jest w todze profesorskiej. Jego atrybuty to między innymi obuwie, które daje ubogiemu i różaniec.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 października

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze
      •  Święty Paweł od Krzyża, prezbiter
      •  Święty Piotr z Alkantary, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza.
    W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego.
    Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych.
    W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem.
    Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne.
    Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek.
    Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r.
    Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią.
    Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni.
    Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe).
    Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później.

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju.
    Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba.
    opracowano na podstawie tekstu ks. Grzegorza Kalwarczyka
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Ksiądz Jerzy wciąż nas prowadzi ku Bogu

    Błogosławiony Ksiądz Jerzy Popiełuszko.

    fot. Andrzej Iwański (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)

    ***

    Mija 39. rocznica męczeńskiej śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, a pamięć o Nim wciąż trwa i rozwija się. Ze wspomnień znajomych i przyjaciół męczennika wyłania się jego wyraźny obraz – człowieka wielkiej wiary, miłości do bliźniego i Ojczyzny, prawdziwego wojownika, który zło zwyciężał dobrem.

    Modlitwa dawała mu siłę

    Wszyscy ci, którzy osobiście znali księdza Jerzego świadczą, że głównym źródłem jego siły była głęboka modlitwa. Alek Popiełuszko gorliwie modlił się już od najmłodszych lat. – Od czasu przyjęcia sakramentu I Komunii Świętej każdego dnia był na Mszy świętej. On był ministrantem w naszym kościele świętych Piotra i Pawła w Suchowoli. Żeby zdążyć na swoją służbę liturgiczną podczas Eucharystii, wstawał o 5:00 rano. Zawsze, posługując blisko ołtarza, był bardzo skupiony. Cechowała go też ogromna cześć dla Matki Bożej – powiedział nam ksiądz Stanisław Gudel, szkolny kolega Błogosławionego.

    Wytrwała modlitwa w wieku dziecięcym i młodzieńczym, sprawiła że jako kapłan Jerzy Popiełuszko stał się człowiekiem głębokiej duchowości, z której czerpał siły do trudnej posługi. – Wszystkie ataki jakie na niego przypuszczono, znosił z niesamowitą pokorą – właśnie dzięki swojemu głębokiemu zatopieniu w modlitwę. Ona go wyciszała i dawała mu wielka siłę do prowadzenia tak wielu prac duszpasterskich. Wszyscy się wówczas dziwili, skąd on jeden miał tyle sił, aby to wszystko ogarnąć. A to się brało stąd, że ksiądz Jerzy pomimo słabego zdrowia był duchowym tytanem, olbrzymem – powiedziała nam Teresa Fokczyńska-Szóstko, współpracownica księdza Jerzego w duszpasterstwie służby zdrowia. Nasza rozmówczyni wspomina, że błogosławiony kapłan miał swoją ulubioną modlitwę – tę, której poświęcony jest październik. – Oprócz Mszy świętej zawsze odmawialiśmy Różaniec. To była ulubiona modlitwa księdza. Zawsze na nią czekał – świadczy pani Fokczyńska-Szóstko, której ojciec, bohater narodowy, miał duży udział w rozszyfrowaniu słynnej niemieckiej Enigmy.

    Dobry kapłan i dobry człowiek

    Pani Teresie szczególnie mocno zapadła w pamięć sytuacja, kiedy niezłomny kapelan „Solidarności” pospieszył z pomocą kobiecie, która po internowaniu w stanie wojennym jej męża, została z dziećmi bez środków do życia. Gdy ksiądz Jerzy się o tym dowiedział, nie czekał ani chwili. – Poszliśmy z nim razem do tej młodej matki. Wtedy byłam świadkiem tej wspaniałej dobroci. On po prostu usiadł i pytał tej pani, jakie ma wydatki. Podliczył wszystko – pieniądze potrzebne na jedzenie, na przedszkole, na ubrania, na rachunki. Suma wyszła całkiem spora. Ksiądz tylko pokazał ją kobiecie i spytał, czy tyle wystarczy. Ona była w szoku, słowa nie mogła z siebie wydobyć, ale w końcu wyszeptała, że na pewno by jej to z nawiązką wystarczyło. Ksiądz powiedział tylko: „No to jesteśmy umówieni”. Od tej pory, aż do zwolnienia z więzienia ojca ta rodzina mogła być spokojna o swój byt – wspomina pani Teresa ze wzruszeniem.

    Skuteczny orędownik

    Ksiądz Jerzy Popiełuszko, będąc już w Domu Ojca, kilka razy ratował życie swojemu przyjacielowi i bliskiemu współpracownikowi, podczas duszpasterzowania w Hucie Warszawa, Jerzemu Szóstko. W roku 2010 pan Jerzy zaczął odczuwać poważne dolegliwości serca. Krzysztof, syn Jerzego Szóstko, po uzgodnieniu sprawy z ojcem, postanowił przewieźć go do specjalistycznego szpitala w niemieckim Rotenburgu. – Zanim przekroczyliśmy granicę, w Warszawie kazałem synowi zawieźć się na grób ks. Jerzego. Modliłem się przy nim gorąco o wstawiennictwo mego przyjaciela. Całkowicie oddałem swój los Bogu. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, po badaniu, mocno zdziwiony lekarz zadał mi tylko jedno pytanie: Ile pan czasu chodzi bez opieki lekarskiej w tym stanie”. Odpowiedziałem „jakiś tydzień”. Lekarz osłupiał ze zdziwienia i powiedział: „To niemożliwe. Pan powinien już nie żyć”. Zaraz potem pan Jerzy trafił na stół operacyjny. Operacja przebiegła z bardzo dobrym skutkiem.

    Od wieku młodzieńczego był prześladowany za wiarę

    Ksiądz Stanisław Gudel, kolega ks. Jerzego z suchowolskiego liceum, wspomina, że kiedy dyrektor szkoły dowiedział się, iż obaj chcą iść „na księży”, wezwał ich do swego gabinetu i powiedział: „To wy wykształceni, prawie dorośli ludzie chodzicie do kościoła i do tego chcecie iść na księży. Czy wam nie wstyd?”. Niektórzy nauczyciele – komuniści, również kpili z nich i robili im trudności w nauce. Jeszcze gorzej zachowywali się wobec nich przełożeni w wojsku, do której to służby obaj zostali przymuszeni, a wcześniej przerwano ich naukę w seminarium duchownym. – Alek Popiełuszko trafił do specjalnej jednostki o zaostrzonym rygorze w Bartoszycach. Ja, jako kleryk, też trafiłem do tej samej jednostki, tyle że w roku 1968. Alek zakończył swoją służbę tydzień przed moim tam przybyciem. Dowódcą tego oddziału był oficer o imieniu Konstanty, on mocno dał się we znaki Alkowi. Konstanty z domu był prawosławny, ale w wojsku zrobili z niego zawziętego ateistę – wspomina ks. Stanisław Gudel. Kapłan mówi, że znęcanie się nad Jerzym Popiełuszko w wojsku bardzo osłabiło jego zdrowie, co później odcierpiał w chorobach. – Ksiądz Jerzy Popiełuszko powiedział mi, że z powodu swego uporu przy obronie modlitwy i symboli kultu religijnego, on w wojsku wycierpiał od przełożonych najwięcej. Wsadzono go na kilka dni do aresztu, kazano stać w ciężkim rynsztunku przez wiele godzin na baczność, czołgać się w błocie boso, gdy był silny mróz, maszerować po śniegu lub czyścić toalety w masce przeciwgazowej – opowiada ksiądz Gudel o maltretowaniu kolegi.

    Po męczeńskiej śmierci nadal wyzwala z nienawiści

    Księdza Jerzego Popiełuszkę 19 października 1984 uprowadzono, a później zamordowano (miał wówczas zaledwie 37 lat). Była to jedna z najokrutniejszych zbrodni PRL. W całej Polsce rozpoczęły się masowe czuwania, przed kościołami wierni ustawiali symboliczne krzyże ze zniczy. Według oficjalnej wersji bezpośredni sprawcy zbrodni – trzej oficerowie SB oraz ich przełożony – zostali skazani na karę więzienia w tzw. procesie toruńskim. Wielu okoliczności zbrodni jednak nigdy nie wyjaśniono. Wciąż nie wiadomo, kto naprawdę wydał wyrok na niezłomnego kapłana. Skazani wyszli na wolność już w latach 90. Niektórzy z nich pobierają wysokie emerytury mundurowe. Nigdy nie ukarano osób z kierownictwa MSW odpowiedzialnych za morderstwo.

    Teresa Fokczyńska dobrze pamięta chwilę, kiedy dowiedziała się o śmierci swojego przyjaciela. Była to dla niej również chwila uwolnienia się od nienawiści, co – jak wierzy – stało się za wstawiennictwem ks. Jerzego. – Byłam wówczas w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, gdzie posługiwał nasz kochany kapelan. Kiedy powiedziano, że ksiądz Jerzy nie żyje, w kościele wybuchł powszechny, ogromny szloch, zawodzenie – pierwszy raz w życiu coś takiego słyszałam i widziałam. Sama stałam jak osłupiała. Księża nie dali rady ludzi uspokoić, dopiero ksiądz Folejewski zaczął mówić Ojcze Nasz, doszedł do „jako i my im odpuszczamy” i powtarzał to do tej pory, aż w kościele zapanowała zupełna cisza – wspomina pani Teresa. – We mnie wówczas dokonała się wielka duchowa przemiana. Do tego czasu nosiłam w sobie ogromną nienawiść do komunistów. W tamtej jednak chwili cała ta nienawiść jakby ze mnie opadła. Poczułam na to miejsce jak jest mi tych ludzi bardzo żal, zobaczyłam w jak strasznym stanie oni się znajdują. Jacy to biedni ludzie, jakie wielka, przerażająca ich nędza. Tak więc dzięki księdzu Jerzemu odrodziłam się duchowo – podkreśla Teresa Fokczyńska-Szóstko.

    Pamięć o bł. ks. Jerzym trwa i rozwija się

    Wciąż powstają nowe inicjatywy poświęcone pamięci bł. ks. Jerzego Popiełuszki. W Okopach, miejscu urodzenia kapłana, postanowiono wybudować poświęcone jego życiu muzeum. Jest już projekt architektoniczny obiektu. Obecnie, fundacja która zajmuje się budową muzeum (jednym z jej uczestników jest brat ks. Jerzego, który przekazał grunta pod budowę), gromadzi środki potrzebne na inwestycję, która będzie organizacyjnie przypisana do struktur Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.

    Również radni gminy Suchowola postanowili uczcić swojego honorowego obywatela uchwałą, która ustanawia AD 2024 Rokiem bł. ks. Jerzego Popiełuszki, w 40. rocznicę śmierci. Gmina przygotowuje właśnie wniosek do marszałka Sejmu o ustanowienie takiego roku, poświęconego osobie świętego i bohaterskiego kapłana, dla całego kraju.

    W Suchowoli, na ścianie Zespołu Szkół powstaje też monumentalny mural przedstawiający postać ks. Jerzego. W Bydgoszczy kilka dni temu przebiegła (wystartowała spod kościoła, w którym ks. Jerzy odprawił swoją ostatnią Msze świętą) licząca kilkaset osób sztafeta ku pamięci kapelana „Solidarności”. Takich inicjatyw jest coraz więcej.

    Adam Białous/PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Męczeństwo ks. Popiełuszki oczami oprawców

    Otoczony przez szpicli, nękany, szczuty, śledzony, podsłuchiwany i podglądany, wyszydzany, opluwany, torturowany i wreszcie zamordowany. Życie Męczennika. Czas księdza Jerzego...

    Bali się go. Bali się bardziej niż on ich. Więc zaciskali pętlę – powoli, metodycznie – władcy PRL-u, generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak. I do walki z jednym księdzem zapędzili Służbę Bezpieczeństwa z oficerami i zdrajcami spoza resortu. Dołączyli cały aparat propagandowy z telewizją, radiem i gazetami. Otoczyli ks Popiełuszkę. Cel był jeden: złamać i uciszyć niepokornego kapłana, rozpędzić ludzi gromadzących się na Mszach za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.

    Prokuratorskie oskarżenia nic nie dały. Przesłuchania – także nic. Prowokacja w mieszkaniu przy ul. Chłodnej, gdzie SB podrzuciła kompromitujące materiały m.in. amunicję i antypaństwowe ulotki – bez efektu. Ksiądz Popiełuszko nie został złamany. Ostatnią możliwością uporania się z nim była śmierć. Morderstwo.

    JEDNA Z OSTATNICH MSZY ŚWIĘTYCH ODPRAWIONYCH PRZEZ KS. JERZEGO POPIEŁUSZKĘ, BYTOM, 8 X 1984 | ZDJĘCIE DZIĘKI UPRZEJMOŚCI MUZEUM KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI W WARSZAWIE

    ***

    Ostatnia droga ks. Jerzego rozpoczęła się 19 października 1984 roku. Kapelan Solidarności na zaproszenie Duszpasterstwa Ludzi Pracy, przyjechał do bydgoskiej parafii pw. Świętych Polskich Braci Męczenników. Tego samego dnia wracał do Warszawy. Swoją ofiarę upatrzyli mordercy, trzej oficerowie MSW: kapitan Grzegorz Piotrowski, porucznik Leszek Pękala i porucznik Waldemar Chmielewski. Byli funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa, IV departamentu MSW zwalczającego Kościół.

    Co dokładnie się wtedy stało? Jak wyglądały ostatnie chwile życia księdza Jerzego? Kto bił, kto wiązał, kto zadał decydujący cios? Czy może z tamy we Włocławku oprawcy wrzucili do Wisły żywego jeszcze kapłana? Problem w tym, że historycy muszą opierać się na relacji morderców, którzy kluczyli i kłamali oraz na zmanipulowanym Procesie Toruńskim. Nawet jeśli nie poznamy nigdy szczegółów – to wiadomo na pewno, że ostatnie chwile, godziny czy minuty życia kapłana były drogą cierpienia. Nawet jeśli oprzemy się tylko i wyłącznie na relacjach morderców.

    Czy można sobie wyobrazić, co czuł ks. Jerzy Popiełuszko gdy go porwali? Gdy bili, straszyli, wyzywali? Gdy zamykali w bagażniku samochodu i wieźli w nieznane? Gdy wiązali tak, by dusił się przy próbie rozluźnienia więzów… To jest tak przerażająca próba… Ale to był finał męczeństwa ks Jerzego. Długi i straszny finał.

    Ks. Jerzy w Bydgoszczy odprawia ostatnią w swoim życiu Mszę. Około godziny 22.00 zielony volkswagen golf odjeżdża sprzed kościoła. Za kierownicą siedzi Waldemar Chrostowski. Obok niego ksiądz Jerzy Popiełuszko. Są obserwowani przez trzech mężczyzn w jasnoszarym fiacie 125 p. Prowadzi Pękala, obok niego siedzi Chmielewski, z tyłu dowodzący nimi Piotrowski. Fiat rusza za golfem.

    Akcja była zaplanowana. Jeszcze w Warszawie Chmielewski dobrał sobie milicyjny mundur i białą czapkę. Miał wyglądać na milicjanta z drogówki. Mieli ze sobą także latarkę z czerwonym światłem. Wszystko było gotowe, by zatrzymać golfa w drodze. I porwać księdza. Ale czy do porwania i zastraszenia potrzebne były dodatkowe rzeczy przygotowane na zlecenie Piotrowskiego: tablice rejestracyjne na zmianę, sznurek do skrępowania księdza, plaster dzięki któremu można było zakneblować Popiełuszkę, eter, kajdanki, pistolety i… worek z kamieniami do obciążenia ciała?

    MIEJSCE NA „TAMIE WE WŁOCŁAWKU”, Z KTÓREGO OPRAWCY ZRZUCILI ZWIĄZANEGO KS. JERZEGO POPIEŁUSZKĘ DO WODY | FOT. SEBASTIANM / WIKIMEDIACOMMONS / CC BY-SA 2.5

    ***

    „No! Ubieraj się!” – Piotrowski wydał komendę Chmielewskiemu. Mordercy cały czas mieli w zasięgu wzroku zielonego golfa. Chmielewski założył kurtkę z dystynkcjami sierżanta, włożył na głowę czapkę i wziął w dłoń latarkę. Sprawdził jeszcze czy czerwone światło działa. Kończyły się właśnie ostatnie chwile wolności ks. Jerzego. Pędzący za nimi fiat migał światłami. Po chwili zrównał się z golfem. Szyba po stronie pasażera w fiacie osunęła się w dół. W oknie pojawiła się postać w milicyjnej, białej czapce. Błysnęło czerwone światło latarki. Chrostowski nie stanął. Jechał dalej. Fiat wyprzedził golfa, zajechał mu drogę i zaczęli zwalniać. Golf ich wyprzedził, jednak po chwili Chrostowski zatrzymał samochód. Pękala stanął kilka metrów za nim.

    Udawali milicyjną kontrolę drogową. Ale już tylko przez chwilę. Najpierw do fiata przyprowadzono Waldemara Chrostowskiego. Został skuty kajdankami i zakneblowany szmatą. Zwitek musiał być wepchnięty głęboko, bo Chrostowski z trudem oddychał, charczał. Po chwili w pobliżu samochodu morderców stał ksiądz Jerzy. Protestował. Nie chciał wsiąść.

    Z jednej strony ciemny las. Z drugiej ciemna droga. Nie ma świadków. Nikt nie przyjdzie z pomocą.

    Tu padają pierwsze ciosy. Pękala siedzi w samochodzie. Za kierownicą. Pogłaśnia radio, żeby nie słuchać charczenia Chrostowskiego. Jednak mimo brzęczącego głośno radia, dochodzą go głuche odgłosy bicia. „Otwórz bagażnik” – słyszy po chwili. Dźwignia znajduje się w aucie i Pękala nie wysiadając, otwiera. Z tyłu dochodzą dźwięki przesuwanych przedmiotów. W bagażniku powstaje miejsce dla księdza…

    ZWIĄZANA RĘKA KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI PO WYŁOWIENIU CIAŁA Z ZALEWU WIŚLANEGO | ZDJĘCIE DZIĘKI UPRZEJMOŚCI MUZEUM KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI W WARSZAWIE

    ***

    Samochód drgnął i osiadł na tylnych kołach… Popiełuszko leżał w bagażniku.

    Chmielewski z Piotrowskim wsiedli do auta. Fiat ruszył. Skuty kajdankami Chrostowski małym palcem chwyta niepostrzeżenie za klamkę. Czeka na okazję. Szansa na ucieczkę pojawia się, gdy dostrzega na poboczu dwie osoby stojące przy motocyklu. Ciągnie klamkę i wypycha drzwi. Wypada na zewnątrz. Turla się. Wstaje i biegnie w kierunku ludzi. Jest wolny. Wyskoczył z pędzącego samochodu przy prędkości 80-100 km na godzinę. Skończyło się tylko na otarciach i podartej marynarce… I na dodatek kajdanki na prawym ręku puściły… Dużo tego szczęścia.

    „Grzej rurę!” – rzucił któryś do Chmielewskiego. Ten wcisnął pedał gazu do oporu. Esbecy nie zatrzymali się, by łapać uciekiniera. Jedynego świadka swojej zbrodni.

    Odzyskał przytomność. Ból. Szum kół na szosie. Ciemno. Ciasno. Duszno. Śmierdzi. Bagażnik od środka. Popiełuszko ściśnięty w ciemności bagażnika zaczyna walczyć. Rozpycha się. Uderza w klapę. Trzej w fiacie słyszą uderzenia z bagażnika.

    „Popiełuszko z tyłu się tłucze! Oprzytomniał…” – mówi Chmielewski do kolegów. Zatrzymali auto.

    POGRZEB KSIĘDZA JERZEGO POPIEŁUSZKI NA TERENIE KOŚCIOŁA ŚW. STANISŁAWA KOSTKI W WARSZAWIE | FOT. ANDRZEJ IWAŃSKI / WIKIMEDIACOMMONS / CC BY-SA 3.0

    ***

    Czuł, że samochód stanął. Zmysły pracują jak oszalałe. Ciało czuje i słyszy. Drganie auta. Ktoś wysiada. Kroki. Klapa bagażnika leci w górę. Zmęczone duchotą i smrodem płuca chwytają hausty nocnego powietrza. Oczy zmęczone ciemnością. Ciosy. Ciosy pałką. Do nieprzytomności***. Klapa opada. W drodze na tamę będzie jeszcze kilka takich postojów. Podczas jednego z nich Popiełuszko ucieka, ale zostaje złapany. Jest bity i powalony na ziemię. Oprawcy związują księdza. Popiełuszko jest już bardzo słaby. Tylko jęczy. „Kamulki do nóg. I do wody” – miał powiedzieć kapitan Piotrowski. Koniec szans. Mordercy jadą w kierunku tamy we Włocławku.

    Tama. Pusto. Mordercy podchodzą do barierki. Patrzą w dół na lustro wody. Wracają do auta i rozglądają się. Nie ma świadków. Klapa bagażnika w górę. Ostatni raz. Ksiądz Jerzy, skatowany i zakneblowany, leży z głową w lewej części bagażnika. Podkulone więzami nogi są z prawej. Trzy pary rąk chwytają kapłana. Jeszcze sutanna zaczepia o zamek bagażnika, ale mordercy są silniejsi. Sutanna puszcza. Pęka ostatnia nić. We trzech niosą go do barierki. Przerzucają.

    Leci w dół. Spętany. Kamulki w worku u nóg. Otwiera się czarna toń. Kamulki ciagną w dół. Bezlitośnie. Cicho. Gasną kręgi na wodzie.

    ***Ksiądz Jerzy Popiełuszko został straszliwie skatowany. Był torturowany. Trudno było nawet rozpoznać ciało podczas identyfikacji. Twarz była posiniaczona, zmasakrowana. Sekcja wykazała duże obrażenia narządów wewnętrznych. Na szyi księdza Jerzego wisiał krzyżyk.

    Sławomir Dynek/Stacja7 pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Marianna Popiełuszko. Matka Świętego

    “On chciał zło dobrem zwyciężać, nie mógł inaczej postąpić” – mówiła Marianna Popiełuszko, mama błogosławionego ks. Jerzego.

    Matki księdza Jerzego nie dziwiło zachowanie syna. On chciał dobrem zło zwyciężyć, nie mógł inaczej postąpić – tłumaczy. Jasne było dla niej, że zasady wiary przekładają się na konkretne życie. Jeżeli są prawdziwe, nie mogą być oderwane od rzeczywistości. Nie gorszyła się więc, że jej syn częstował gorącą kawą z termosu żołnierzy zaangażowanych do walki przeciw własnemu narodowi. Ja go uczyłam, żeby nie mówić źle o innych i dla każdego być dobrym. On wiedział, że tak ma być, i koniec.
    Nauce matki pozostał wierny.

    Potworna wiadomość…

    O porwaniu syna Marianna Popiełuszko dowiedziała się dopiero dzień później. W sobotę 20 października rano wydoiła krowy, a potem zbierała z pola resztki buraków przed zimą. Rozwiesiła pranie na podwórku, mając nadzieję, że ciepłe promienie słońca je choć trochę osuszą. Wyrobiła w dzieży ciasto na chleb, przyniosła drewno na opał. Obrała ziemniaki na zupę, nastawiła mleko na ser, a do kubka odlała z wierzchu śmietanę. I tak nie wiadomo kiedy upłynął jej dzień.

    Wieczorem, jak zawsze, razem z mężem odmówiła na głos Różaniec. Jej mąż Władysław położył się już do łóżka, a ona zdjęła z głowy chustkę i o 19.30 usiadła przed telewizorem, by zobaczyć, co ciekawego dzieje się w świecie. I wtedy jak grom z nieba spadła na nią ta potworna wiadomość. Ni stąd, ni zowąd, w Dzienniku Telewizyjnym usłyszała o… porwaniu księdza Jerzego Popiełuszki z warszawskiego Żoliborza…

    Marianna Popiełuszko, Matka Świętego

    Była oszołomiona

    Spiker odczytał komunikat: „19 bm. około godz. 22.00 w okolicach miejscowości Górsk koło Torunia został uprowadzony przez nieznanych sprawców ksiądz Jerzy Popiełuszko urodzony 14.09.1947 roku, zamieszkały w Warszawie. W związku z prowadzonym śledztwem prosi się osoby, które mogą udzielić jakichkolwiek informacji w tej sprawie, o niezwłoczne nawiązanie kontaktu lub powiadomienie najbliższej jednostki prokuratury lub Milicji Obywatelskiej. W szczególności prosi się wszystkich, którzy mogą udzielić informacji o osobach, których rysopisy podano wyżej i posługujących się samochodem Fiat 125 p, o osobach, które bezprawnie wyrabiają lub posługują się tablicami rejestracyjnymi, oraz osobach, które bezprawnie posiadają lub używają umundurowanie milicyjne lub wyposażenie służbowe funkcjonariuszy MO, na przykład kajdanki”.

    Była oszołomiona. Natychmiast pobiegła do drugiego pokoju i powiedziała o tym mężowi. Żeby tylko jego kosteczki zobaczyć! – zawołał zrozpaczony Władysław Popiełuszko. Pani Marianna od tej pory zamilkła. Serce przeszywał dojmujący ból. A jej dobre, przenikliwe oczy straciły dawny blask.

    (…)

    Ta noc była dla niej wyjątkowo długa

    Gdy pani Marianna usłyszała z telewizji o znalezieniu ciała księdza Jerzego, coś ją przygniotło, niby głaz. Nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Siedziała bez ruchu. Może kilka godzin, a może kilkanaście. Nie potrafi tego teraz odtworzyć.

    Ta noc była dla niej wyjątkowo długa. Jak wieczność, w której zupełnie inaczej płynie czas. Nie czuła zmęczenia, niewyspania, głodu ani zimna. Jakby zamarła…

    Stacja 7 pl.(fragment książki „Matka świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko” autorstwa Mileny Kindziuk)

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Do trumny włożono krzyż z pasyjką, różaniec od Jana Pawła II i trzy znaczki.

    Historyczny pogrzeb ks. Jerzego Popiełuszki

    W pogrzebie ks. Jerzego, który odbył się 3 listopada 1984 r., wzięło udział od 600 do 800 tys. osób, być może nawet milion. “Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła, aby wyzwoliły się silniej pragnienia dobra, szczerości, zaufania” – mówił podczas pogrzebu prymas Polski Józef Glemp.

    Krzyż z pasyjką, różaniec od Jana Pawła II i trzy znaczki

    Białystok, 2 listopada 1984 r. Koło południa ks. Cezary Potocki, kanclerz Kurii Biskupiej w Białymstoku, poprosił przełożoną sióstr szarytek Barbarę Lisowską o trzy siostry, które uczestniczyłyby jako świadkowie w ubieraniu do trumny ciała zamordowanego śp. księdza Jerzego. Ciało zidentyfikował brat.

    Do ręki włożono mu krzyż z pasyjką i różaniec, który otrzymał od Jana Pawła II, a także trzy znaczki: z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej na tle biało-czerwonej flagi, z napisem „Solidarność” na tle orła oraz z wizerunkiem kościoła świętego Stanisława Kostki. Na czerwonym ornacie położono drewniany krzyż, a ręce obwiązano białym różańcem.

    FOT. ANDRZEJ IWAŃSKI/WIKIPEDIA

    „Najbardziej zapamiętałam zachowanie i postawę Marii Popiełuszko”

    Siostra Barbara Lisowska, uczestniczka wydarzeń, wspomina: „Ubranego zamordowanego kapłana przewieziono do kolejnego pomieszczenia, gdzie czekali księża z parafii katedralnej z ks. Antonim Lićwinką, proboszczem. Tam włożono ciało do podwójnej trumny, drewnianej i metalowej i przewieziono do kaplicy na ostatnie pożegnanie przez najbliższą rodzinę i rodziców kapłana.

    REKLAMA

    W kaplicy byli rodzice księdza, rodzeństwo, krewni, oraz ksiądz biskup Edward Kisiel i księża. Najbardziej zapamiętałam zachowanie i postawę Marii Popiełuszko, mamy ks. Jerzego. Patrząc na nią, wyobrażałam sobie Matkę Bożą przyjmującą Ciało umęczonego Syna Jezusa. Po krótkim żałobnym nabożeństwie zamknięto i opieczętowano trumnę. Księża wzięli ją na swoje ramiona i skierowali się ku wyjściu. Jednak, gdy tylko uchylono drzwi wyjściowe, ludzie w jednej chwili przejęli trumnę i nieśli wysoko rękach. Zapalone znicze i rozłożone kwiaty tworzyły aleję wyjazdową. Białostoccy taksówkarze przy włączonych klaksonach odprowadzali księdza Jerzego. Taksówkom nie było końca. Klaksony rozbrzmiewały na cały Białystok i okolice. Wszyscy białostocczanie dowiedzieli się prawdy. Dzieląc się przeżyciami we wspólnocie, wyraziłyśmy przekonanie, że ksiądz Jerzy Popiełuszko jest męczennikiem i nie trzeba modlić się za niego, lecz do niego”.

    Tłum napierał, by choć na chwilę zatrzymać się przed trumną

    Warszawa. Władze komunistyczne nalegały, żeby pochować go w rodzinnej parafii, Suchowoli pod Dąbrową Białostocką. Pojawił się pomysł pochowania kapłana na Powązkach. Miejsce przyszłego pochówku było już nawet oglądane przez kard. Glempa. Pod naciskiem modlących się ludzi, po spotkaniu z matką księdza Jerzego, Marianną Popiełuszko, prymas zmienił zdanie i ostatecznie za miejsce pochówku wyznaczono plac przy kościele św. Stanisława Kostki.

    Przygotowania do pogrzebu zaczęły się w nocy 2 listopada. Na trawniku przed kościołem ustawiono konfesjonały, gdzie ustawiały się kolejki do spowiedzi. Osobna kolejka prowadziła do wnętrza kościoła, gdzie tłum napierał, by choć na chwilę zatrzymać się przed trumną.

    Około godziny 5 nad ranem wyproszono ludzi, otwarto trumnę, by ją zalutować. Przy zmasakrowanych zwłokach byli obecni jedynie troje hutników i rodzice i rodzeństwo ks. Popiełuszki. O świcie dębową trumnę wyniesiono przed kościół. Została przykryta biało-czerwoną flagą, a na niej kielich mszalny i czerwona stuła.

    fot. Jarek Tuszyński/Wikipedia

    ***

    „Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła”

    Według Milicji Obywatelskiej w pogrzebie wzięło udział od 10 do 100 tysięcy osób. Liczba ta celowo była zaniżana, by przyćmić prawdziwy rozmiar wydarzenia. W pogrzebie uczestniczyło – według różnych źródeł – od pół miliona do miliona osób. Tłum opanował nie tylko plac przykościelny, ale i wszystkie okoliczne uliczki i ulice, w tym sporych rozmiarów plac Komuny Paryskiej (współcześnie plac Wilsona).

    W ceremonii wzięli udział prymas Polski Józef Glemp, mszę żałobną koncelebrowało dwunastu księży przy ołtarzu, lecz obecnych było kilkaset księży. Kazanie wygłosił kard. Glemp. Stwierdził w nim: „Odpuszczamy wszystkim winowajcom, którzy z przekonania lub na rozkaz zadali bliźnim krzywdy. Odpuszczamy zabójcom ks. Popiełuszki. Nie mamy do nikogo nienawiści. (…) Być może była potrzebna ofiara życia, aby odkryły się utajone mechanizmy zła, aby wyzwoliły się silniej pragnienia dobra, szczerości, zaufania”.

    Szczególną uwagę dyplomatów i korespondentów zagranicznych przykuła ogromna ilość symboli „Solidarności” manifestujących się jawnie w czasie uroczystości. Na piersiach tysięcy ludzi znalazły się plakietki „Solidarności”. Nad trumną księdza Jerzego pochyliło się ok. 40. sztandarów zakładów robotniczych, wyższych uczelni, fabryk i instytucji. Nad głowami zgromadzonych i na ogrodzeniu placu kościelnego widnieją setki pisanych charakterystycznym liternictwem transparentów i haseł.

    fot. Andrzej Iwański/Wikipedia

    ***

    Grób otoczony różańcem utworzonym z polnych kamieni ułożonych w kształcie granic Polski

    Pomnik-grób duchownego znajduje się na terenie kościoła św. Stanisława Kostki przy ul. Stanisława Hozjusza 2 na warszawskim Żoliborzu. W bezpośrednim sąsiedztwie grobu, na jednym z drzew umieszczony jest krucyfiks, którego autorem jest Gustaw Zemła. Grób otoczony jest różańcem utworzonym z polnych kamieni ułożonych w kształcie granic Polski. Łącznik ma kształt orła w koronie z Matką Bożą Częstochowską na piersi.

    Pomnik-grób zaprojektowano w 1986 r. w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się drewniany krzyż. Krzyż ten już wtedy był otoczony różańcem z polnych kamieni, ułożonych w kształcie granic Polski. Od 1984 roku świątynia i miejsce pochówku księdza stały się miejscem pielgrzymkowym. 14 czerwca 1987 roku kościół nawiedził papież Jan Paweł II.

    wikipedia,KAI/Stacja7


    Ksiądz Popiełuszko. Ta historia jest wieczna

    Nie pasował do roli bohatera. W latach 70. jeździł sportowym chevroletem, palił czasem papierosy, nosił dżinsy, lubił podróże. Nie miał raczej w planach „zbawiania świata”. Takich ludzi – jak wskazuje biblijna nauka – Pan Bóg lubi wybierać najbardziej.

    Kult niepozornego ale nadzwyczajnie silnego duchowo księdza dopiero zaczyna się rozwijać i z każdym rokiem zyskuje na zasięgu. Już nie Polska, a Korea Południowa, Wietnam, Filipiny i kilkadziesiąt innych krajów znajduje w jego prostej historii znak Ewangelii.

    Przyjaciel

    Ksiądz Jerzy szybko przechodził na Ty. Trudno policzyć wszystkich, którzy mówili mu po imieniu. Nie stwarzał żadnego dystansu. Jerzy zawsze źle wychodził na pomnikach bo ani trochę nie był taki pomnikowy – mówi jeden z jego przyjaciół. Może dlatego, że z natury był skromny, niepozorny i stronił od tłumów, choć zdecydowanie nie stronił od ludzi. Nie raz się zdarzało, że nawet kiedy był już znanym duszpasterzem Solidarności i kiedy pojawił się na zaproszenie w jakimś kościele, nie było końca owacjom ale i nie było końca zastanawianiu się, który to tak naprawdę jest ten Popiełuszko spośród stojącej często rzędem grupy kapłanów i dostojników. Być może z tego powodu ksiądz Jerzy uchodził czasem nawet oczom agentów bezpieki jak choćby 2 grudnia 1983 r., o czym sam pisał w dzienniku: „zobaczyłem w kościele dziwnie zachowujących się panów. Później okazało się, że to panowie z SB i prokuratury. Dziwnym trafem przeszedłem obok nich, choć były już obstawione wszystkie furtki.”

    Zadziwiony był także Andrzej Gwiazda, legendarny przywódca Solidarności, który po wyjściu z więzienia w którym słuchał kazań księdza Jerzego postanowił poznać go osobiście. Spodziewając się proroka z siwą brodą, jak sam to wspomina, zastał na plebanii kościoła w Warszawie na Żoliborzu uśmiechniętego chłopaka w dżinsach i w koszuli z podwiniętymi rękawami, z którym później przegadał całą noc. Skracanie dystansu to w życiu księdza Jerzego przede wszystkim troska o ludzi, płynąca nieustannie rzeka pomocy. Paczki, pomoc w znalezieniu pracy, wsparcie finansowe a nade wszystko obecność w podbramkowych i dramatycznych sytuacjach. To, co naprawdę ważne, prawdziwe, silne, jest często niepozorne i przystępne, może z tego powodu nie tak łatwo to czasem rozpoznać. Zadziwiające jest to, jak wiele osób urodzonych po upadku komunizmu mówi o księdzu Jerzym per „Jurek” lub „Jerzy”. Sam znam takich bardzo wielu. On wciąż skraca dystans. Po 1984 roku przesłano do parafii w której pracował ponad 570 świadectw łaski i cudów, w tym ponad 20 posiada dokumentację medyczną. Wciąż się angażuje, bo on po prostu niezmiernie to lubi…

    Egzorcyzmuje serca

    Droga serca. Adam Nowosad, jeden z przyjaciół księdza Jerzego i zarazem świadek w jego procesie beatyfikacyjnym powiedział, że ksiądz, mimo iż środowisko solidarnościowe uważało go za jednego z najważniejszych przywódców duchowych i mentora, zniechęcał ich do protestów, demonstracji, siłowych rozwiązań. Chodźcie do kościoła – mówił kapłan – dbajcie o przemianę serca, a system sam upadnie. Kiedy zginął maturzysta – Grzegorz Przemyk, zakatowany przez komunistyczną milicję, ksiądz Jerzy prowadził wielotysięczny kondukt pogrzebowy, w którym trumnę licealisty nieśli na ramionach jego koledzy. Ksiądz Jerzy zakupił wcześniej tysiące białych kwiatów i mówił, że jeśli by ponosiła ich nienawiść, niech unoszą kwiaty w górę i milczą… Jak mówią świadkowie, pochód nie spłoszył nawet ptaków siedzących na okolicznych drzewach, mimo tysięcy gorących głów, w których wcześniej płonęła zemsta, panowała przeraźliwa cisza…

    Mecenas Maciej Bednarkiewicz wspierający księdza w dramatycznych sytuacjach mówił, że słowa głoszone przez niego, które przyciągały kilkudziesięciotysięczne rzesze ludzi na Msze za Ojczyznę nie miały w sobie ani grama nienawiści. Pokój, cierpliwość, droga przemiany serc i wyraźne mówienie prawdy były dla komunistycznego systemu zniewolenia nie do zniesienia. Mecenas zauważa, że komuniści sterowali nienawiścią, często sami ją wywoływali. Pokój i pojednanie paraliżowały agresorów. Nieprzejednana siła rozlewającego się pokoju w sercach uczestników Mszy, miała zaś potęgę egzorcyzmów. Ludzie odchodzili stamtąd wolni wewnętrznie i gotowi do przemiany świata na dobre bez użycia kamieni i przekleństw. Niedawno jako przewodnik oprowadzałem po muzeum księdza Jerzego grupę palestyńskich chrześcijan. Nasza podróż zaczynała się zwyczajnie, a nawet chłodno. Kończyła się łzami i wzruszeniem. Błogosławiony ksiądz Popiełuszko jest patronem prześladowanych chrześcijan, zabieramy go ze sobą do Palestyny – powiedzieli na koniec. Mimo iż zabrakło głosu księdza Jerzego to do niego, do jego grobu, wciąż tłumnie przybywają ludzie. Od 1984 roku były ich blisko 23 miliony. Serca do końca świata będą potrzebowały egzorcyzmów… i on wciąż w tych łaskach pośredniczy. Tak nam dziś tych egzorcyzmów potrzeba.

    fot. Paweł Kęska

    ***

    Przeprowadza przez lęk jak przez ciemną noc

    Lęk jest współcześnie jedną z najdotkliwszych chorób świata. Za lękiem idzie przemoc fizyczna i psychiczna, ale i uzależnienia, upadki, rezygnacja z ideałów i z życiowych misji. Ksiądz Jerzy był normalny, odczuwał strach i lęk jak każdy z nas. Mimo to nie schodził z drogi. Coś takiego było w nim od dzieciństwa. Najlepszy wyraz temu dał w wojsku, gdzie mimo prześladowania, drwin i psychicznej przemocy nie poddał się presji i nie zdjął różańca i medalika oraz prowadził publiczne modlitwy. Nie zszedł złu z drogi również kiedy zmuszała go do tego okrutnymi i podstępnymi metodami bezpieka.

    W jednym ze wspomnień, Joanna Sokół, która współpracowała z nim intensywnie przez ostatni rok jego życia, mówi, że spodziewał się, że wszyscy go opuszczą pod presją prześladowań komunistycznych agentów i że zostanie sam. Te myśli poparte obficie faktami również nie sprawiły, że zszedł z drogi a presja była potworna. Nocne telefony, anonimy z pogróżkami śmierci, podsłuchy w całym domu, wezwania na przesłuchania, prowokacje, oskarżenia w mediach i manipulacje opinią publiczną. Bywało i tak, że odwracali się od niego przyjaciele. Nie zszedł z drogi. W jednym z kazań powiedział: Człowiek tchórzliwy, zalękniony, nie jest zdolny pokonać przeszkód, które są stawiane na drodze ku wielkim wartościom, takim jak Prawda, Sprawiedliwość, Godność. Nie wiadomo jaka była jego ostatnia droga. Dociekaniom przebiegu tego dramaty nie ma końca a wiadomo, że ustalenia procesu zabójców były manipulowane. W domysłach nie można sobie wyobrazić jednego, że się poddał… Relikwie księdza Jerzego są dziś w blisko 1500 miejscach kultu publicznego na świecie, w tym w blisko 500 miejscach w 61 krajach za granicą. Są w polskiej kaplicy sejmowej czy prezydenckiej, są w kaplicach więziennych, szpitalnych, w wielu kościołach misjonarskich na Bliskim Wschodzie, w Afryce, w miejscach konfliktów i dramatów. Wszędzie tam promieniują siłą i nadzieją, leczą ludzki lęk.

    Bohater jest wieczny

    Ksiądz Jerzy poza tym, że był niepozorny, to po prostu lubił życie w dobrym tego słowa znaczeniu. Był uśmiechnięty, miał pasje i przyjaciół. Nie pasował do roli bohatera. W latach 70. jeździł sportowym chevroletem, palił czasem papierosy, kupował je zresztą często w Peweksie, nosił dżinsy, lubił podróże. Nie miał raczej w planach „zbawiania świata”. Takich ludzi, jak wskazuje biblijna nauka, Pan Bóg lubi wybierać najbardziej. Ks. Adam Boniecki, który spotkał go na przełomie 1983 i 1984 r. i spędził z nim jeden dzień powiedział, że porażająca była dla niego obojętność, jaką żywił ksiądz Jerzy wobec faktu niezmiernej popularności jaką miał już w Polsce i na świecie. Nie interesowały go żadne gry, nie miał żadnych publicznych ambicji, był – jak mówi ksiądz Boniecki – księdzem, który się cieszył, że może pełnić posługę duszpasterską tam, gdzie go Bóg postawił.

    Ksiądz Jerzy znał wszystkich w Polsce ważnych ludzi Solidarności i nie budziło to w nim żadnej chęci władzy czy wpływu na świat. Wyłącznie służył… i tej służbie poświęcił się do końca. Ulice księdza Jerzego Popiełuszki znajdziemy dziś w Nowym Jorku, w Budapeszcie, w miastach francuskich, włoskich, w 214 miejscach w Polsce. Imię księdza Jerzego noszą dziś 52 szkoły w Polsce. To bohaterstwo jest przystępne, przyciągające… Młodzi czują księdza Jerzego. Przychodzą na jego grób, czytają jego kazania, fascynują się jego życiem. Widząc ich, myślę wciąż, że ta historia, historia rewolucji dobra, dopiero się zaczyna.

    Paweł Kęska/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Kraków: opublikowano nieznane dotąd zapiski błogosławionego ks. Popiełuszki

     

    Relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki

     Relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki/ fot. ks. Mirosław Benedyk

    ***

    Nakładem krakowskiego Domu Wydawniczego „Rafael” ukazała się książka „Rękopisy. O miłości, za którą tęskni świat”. Zawiera ona wiele nieznanych do tej pory zapisków legendarnego kapelana „Solidarności”.

    Książka prezentuje słowa księdza Jerzego Popiełuszki wypowiadane w zaciszu kościoła, z dala od wielkiej historii. Kapłan przez lata zapisywał treść homilii na drobnych kartkach, które po jego śmierci na blisko czterdzieści lat zaległy w ciemności archiwów.

    – Odkryte dziś, zaskakują przenikliwością, prostotą i aktualnością. Ta pozycja wydawnicza to prosty przewodnik po życiu, dotykający uniwersalnych zagadnień i dylematów – podkreśla Jolanta Kozakiewicz, prezes Domu Wydawniczego „Rafael”.

    „Rękopisy. O miłości, za którą tęskni świat” powstała we współpracy z Muzeum ks. Jerzego Popiełuszki. Jak wskazuje Paweł Kęska, dziennikarz i pracownik placówki, udało się odnaleźć znaczną liczbę rękopisów i nagrań homilii słynnego kapelana „Solidarności”.

    Na odnalezionych karteczkach są często drobne skreślenia, podkreślenia i poprawki. Czasem trudno odczytać niektóre słowa.

    – Jego kazania były krótkie. Trwały trzy, może pięć minut. Prawie zawsze punktem wyjścia rozważań była Ewangelia. Sprawy, o których mówił, były proste, ale fundamentalne: pomoc bliźniemu, ludzka godność, sumienie, nadzieja. Odczytywał zapiski z kartek skupionym głosem, zatrzymując się momentami. Jego przyjaciele wiedzieli, że te słowa nie są puste. Mówił to, co najpierw wypełnił swoim życiem – relacjonuje Kęska.

    „Aby być świętym, trzeba dobre i wielkie sprawy życia wykonywać święcie z zaangażowaniem w powiększaniu dobroci i miłości na świecie. Największą chorobą dzisiejszych ludzi, ktoś powiedział, jest to, że w nic nie są zaangażowani, w nic nie chcą włożyć serca ani duszy. W dążeniu do świętości musi nam towarzyszyć ciągła świadomość, że każdy najdrobniejszy czyn naszego życia musi był przepojony miłością” – brzmi fragment nowej książki.

    – Zapiski te charakteryzuje ciepło, prostota i mądrość. Z jakichś powodów większość z nich nie ujrzała światła dziennego. Czasem publikowano ich fragmenty. Powstały zbiór tekstów zebrany jest w układzie roku liturgicznego. Mamy nadzieję, że lektura ta pozwoli czytelnikowi spotkać się z bł. ks. Jerzym Popiełuszką w zwyczajny i codzienny sposób, z którego emanuje świętość – podkreśla Kęska.

    Dziś przypada już 39. rocznica śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Niezłomnego kapłana, który w ciemnych czasach komunizmu i stanu wojennego bronił skrzywdzonych, odważnie mówił prawdę i zwyciężając zło dobrem, walczył o wolność. Słowa wypowiadane przez niego podczas pamiętnych Mszy za Ojczyznę w czasie stanu wojennego w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie przyciągały tłumy.

    Po męczeńskiej śmierci z rąk komunistycznych agentów został beatyfikowany, a jego relikwie i obrazy znajdują się na całym świecie.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 października

    Święty Łukasz, Ewangelista

    Święty Łukasz

    Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt.
    Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa.
    Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii.
    Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą.

    Święty Łukasz

    Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza.
    Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością.
    Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny.
    Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska.
    W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Łukasz – Ewangelista Bożej dobroci

    Św. Łukasz - Ewangelista Bożej dobroci

    św. Łukasz Ewangelista (fot. sp.ceti.pl)

    ***

    W Ewangelii przez niego napisanej ukazuje on Jezusa Chrystusa, jako miłosiernego Zbawiciela. O tym, jak Słowo Boże wciąż się rozszerzało, aż na krańce świata, napisał w Dziejach Apostolskich. Jemu zawdzięczamy najpiękniejsze przypowieści: o zagubionej i odnalezionej owcy, o zgubionej i znalezionej drachmie, o zagubionym i odnalezionym synu (por. Łk 15).

    Łukasz przyłączył się do św. Pawła, a potem do św. Marka i razem z nimi przepowiadał Dobrą Nowinę o Bogu, który nieustannie szuka każdego człowieka. Na kartach swojej Ewangelii ukazał Boga kochającego, który z wielką tęsknotą czeka na powrót zrozpaczonego grzesznika. Miłosierny Ojciec nie wypomina mu, że roztrwonił majątek, prowadząc niemoralne życie; nie potępia go, że podeptał swoją godność i utracił wiele talentów darmo otrzymanych. Tradycja Kościoła podaje, że Łukasz z zawodu był lekarzem. Być może dlatego ukazywał Jezusa jako Lekarza duszy i ciała, współczującego choremu.

    Ewangelista przekazał nam ze wzruszającą czułością, historię narodzin Pana, a także pomaga nam choć trochę wniknąć w tajemnicę Serca Maryi w wydarzeniu zwiastowania. Potem jesteśmy świadkami, jak Maryja odwiedza krewną swoja Elżbietę. To w jej domu radośnie śpiewa hymn Magnifikat będący hymnem uwielbienia Boga troszczącego się o całą ludzkość.

    Chętnie powracamy do 24 rozdziału Ewangelii według św. Łukasza, w którym opisuje on spotkanie Jezusa z dwoma uczniami w Emaus. Czyż nasze serce nie pałało, gdy Pisma nam wyjaśniał? Kontemplując tę scenę, stajemy się poniekąd od razu jej uczestnikami, pragniemy i my zasiąść do eucharystycznego stołu z Jezusem, na łamanie chleba…

    Święty Łukasz z wielkim entuzjazmem opisuje też pierwsze kroki uczniów Pana, którzy przekonani o Jego zmartwychwstaniu, z odwagą głoszą Jezusa Zbawiciela aż na krańce świata. Zmarł jako 84 letni starzec w Beocji.

    o. Marek Wójtowicz SJ/Deon.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Lekarz, dziejopisarz, ewangelista miłosierdzia – św. Łukasz

    Lekarz, dziejopisarz, ewangelista miłosierdzia – św. Łukasz

    św. Łukasz – Guercino, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Łukasz towarzyszył wiernie św. Pawłowi. Wytrwał przy nim aż do końca, do jego męczeńskiej śmierci w Rzymie. Był nawróconym poganinem. Zdobył wszechstronne wykształcenie. Z zawodu był lekarzem. Miał talent i zacięcie kronikarskie. Legendy widzą w nim także malarza, ikonopisarza. Według niektórych ikona Madonny jasnogórskiej jest kopią jednego z jego obrazów. Był jedynym autorem, naocznym świadkiem, opisującym rozwój pierwotnego Kościoła. 18 października Kościół wspomina św. ŁukaszaApostoła i Ewangelistę.

    Wbrew temu, co utrzymują niektórzy pisarze kościelni, Łukasz nie należał do grona 72 uczniów Jezusa, ani też nie spotkał Jezusa po zmartwychwstaniu w drodze do Emaus, jak utrzymują inni.

    Św. Paweł wspomina w Liście do Kolosan, że Łukasz był lekarzem. Był wykształcony i dobrze obeznany z ówczesną literaturą. Posługiwał się pięknym językiem greckim. Miał kronikarską dokładność, umiał też wiarygodnie pozyskiwać informacje. Judaizm znał powierzchownie, a jego łacińskie imię wskazuje także na nieżydowskie pochodzenie.

    Po części towarzyszył św. Pawłowi w jego drugiej podróży misyjnej. Potem towarzyszył apostołowi w trakcie trzeciej wyprawy misyjnej, która rozpoczęła się w roku 58. Razem z nim udaje się do Jerozolimy. Tam, w czasie aresztowania Pawła i uwięzienia na dwa lata w Cezarei Palestyńskiej miał okazję zebrać szczegółowe informacje o Jezusie, które potem przekazał w swojej Ewangelii. Razem z Pawłem udaje się do Rzymu i towarzyszy mu do ostatnich chwil, do męczeńskiej śmierci apostoła.

    Św. Łukasz malujący Madonnę - Guercino, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Łukasz malujący Madonnę Guercino, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Nie mamy żadnych wiarygodnych informacji, co działo się ze św. Łukaszem później. Niektórzy ojcowie Kościoła widzą go nauczającego w Achai, Galii albo Macedonii. Najbardziej wiarygodna jest jednak wzmianka pochodząca z II wieku, zamieszczona w prologu do Ewangelii, której autor twierdzi z przekonaniem, że Łukasz zmarł w Beocji w wieku 84 lat, nie wspominając nic o śmierci męczeńskiej. Według niego Łukasz zmarł ‘pełen Ducha Świętego’. Wydaje się zatem, że późniejsze wzmianki o męczeństwie są raczej legendą.

    Najcenniejsze pamiątki, jakie św. Łukasz nam pozostawił to jego Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Sam nie poznał Jezusa, ale informacje o Jego życiu i działalności zdobywał od naocznych świadków. I choć forma i układ jego Ewangelii jest podobny, jak innych ewangelii synoptycznych, to jednak ubogacił ją o wiele cennych szczegółów, których gdzie indziej nie znajdziemy. Dotyczy to szczególnie tak zwanej Ewangelii Dzieciństwa Jezusa ze zwiastowaniem, nawiedzeniem św. Elżbiety, narodzeniem Jana Chrzciciela i Chrystusa, i wieloma innymi opowiadaniami z pierwszych lat życia Pana. U niego tylko znajdziemy przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, o zagubionej owcy, o synu marnotrawnym i wiele, wiele innych szczegółów z życia i nauki Chrystusa.

    Dzieje Apostolskie są także bardzo cennym dokumentem dla wierzących, bo opowiadają o początkach Kościoła i jego rozwoju po Wniebowstąpieniu Pana i Zesłaniu Ducha Świętego. Łukasz był osobiście częścią wielu z tych wydarzeń, więc tym bardziej jego relacja jest cenna i wiarygodna.

    Św. Łukasz jest patronem introligatorów, lekarzy, malarzy, rzeźbiarzy i notariuszy. W ikonografii Ewangelista ukazywany jest jako młodzieniec w tunice, o krótkich włosach. Jego atrybuty to: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, a także wół i zwój.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Hodegetria – „Ta która prowadzi” –

    Maryja Panna Częstochowska

    Hodegetria – „Ta która prowadzi” – Maryja Panna Częstochowska

    Cudowny obraz Matki Bożej Częstochowskiej – Kancelaria Sejmu / Krzysztof Kurek, CC BY 2.0 www.creativecommons.org

    ***

    Towarzyszy Polakom od ponad sześciu wieków i od setek lat milczy. W przeciwieństwie do sanktuariów maryjnych w Lourdes czy Fatimie, gdzie Maryja pozostawiła przesłanie, Najświętsza Maryja Panna Częstochowska po prostu jest. Jest z tymi i dla tych, którzy do niej przychodzą, aby dziękować, prosić, rozeznawać, pojednać się z Bogiem, czy najzwyczajniej trwać w Jej obecności. Przychodzą, ponieważ Pani Częstochowska – której święto jest obchodzone w całej Polsce od 1931 roku 26 sierpnia – słucha i pokazuje drogę. Ona jest „Hodegetria”, czyli „Ta, która prowadzi”. Tak właśnie określa się typ ikony, znajdujący się w klasztorze jasnogórskim. Powinniśmy zatem zobaczyć w tym wizerunku pewien szczególny gest. Maryja trzyma Chrystusa jako Dzieciątko na swej lewej ręce, ale jednocześnie prawą Go pokazuje – wyznacza drogę.

    Każdy, kto stanął przed obrazem Częstochowskiej Pani ma swoje osobiste doświadczenie spotkania z Nią. Ale co wiemy o samym wizerunku i jego kulcie?

    „Obraz Maryi (…) wykonany dziwnym i rzadkim sposobem malowania (…)” (Jan Długosz)

    Otóż nie znamy autora ikony ani kiedy i gdzie dokładnie powstała. Rozpiętość datowania jest ogromna od nawet V czy VI wieku po wiek XIII –XIV. Ogólnie można określić, że wywodzi się z kręgu malarstwa wschodniego, ale bardziej precyzyjne określenie skąd rzeczywiście pochodzi – z Bizancjum, Włoch czy Bałkanów – jest trudne. Może zgodnie z najstarszym zachowanym dokumentem dotyczącym obrazu, wykonał go św. Łukasz Ewangelista na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie? A z czasem z Jerozolimy wizerunek Maryi prawdopodobnie przez Konstantynopol trafił na Ruś.

    Tam właśnie znalazł Go książę Władysław Opolczyk, postać bardzo kontrowersyjna. Książę ze śląskiej linii Piastów, którego losy należy oceniać oczywiście przez pryzmat epoki. Jego historia, to zaszczyty i problemy zarazem. Wielka polityka, bo nawet marzenia o polskiej koronie, ale pod koniec życia porażki. Ikona trafiła w jego ręce, kiedy jeszcze wiele znaczył. Jako namiestnik na Rusi Czerwonej z ramienia Ludwika Węgierskiego wywiózł z zamku w Bełzie wizerunek Maryi, aby uchronić obraz przed zbezczeszczeniem przez Tatarów. Obraz miał trafić do Opola, a droga do siedziby księcia wiodła przez Częstochowę i to miejsce Maryja wybrała dla siebie. Obraz tam został, a opiekę nad nim Opolczyk powierzył sprowadzonym z Węgier w 1382 roku paulinom, którzy czuwają nad Nim do dziś. Natomiast imię Jasna Góra (Clarus Mons) klasztor i ośrodek kultu maryjnego otrzymał w 1388 roku.

    „Obraz Maryi Najchwalebniejszej i Najdostojniejszej Dziewicy i Pani, Królowej świata i Królowej (…), która spoglądających przenika szczególną pobożnością – jakbyś na żywą patrzył” (Jan Długosz)

    Dlaczego Maryja z Jasnej Góry określana jest mianem „Czarnej Madonny”? Obraz jest wykonany w ciemnej tonacji, prawdopodobnie był też niejednokrotnie przemalowywany. Do tego nałożone na niego ozdobne korony i sukienki pogłębiają kontrast. Trzeba też pamiętać o przeprowadzanych pracach konserwacyjnych. Te, które szczególnie wpłynęły na jego wygląd zostały wykonane za czasów Władysława Jagiełły. 

    www.jasnagora.pl

    www.jasnagora.pl

    ***

    Dlaczego były niezbędne? Po tym jak rabusie wdarli się do klasztoru i zniszczyli obraz w 1430 roku – czego ślady nosi do dziś (widoczne na wizerunku Maryi cięcia) ikona została poddana kolejnym zmianom – np. Maryja otrzymała granatową suknię ozdobioną złotymi liliami. I tak przez wieki, kolejne ingerencje prowadziły do ciemnienia jej powierzchni.  

    „Tutaj można się dowiedzieć jaka jest Polska i kim naprawdę są Polacy” (św.Jan Paweł II)

    Od wieków Polacy pielgrzymują do jasnogórskiego sanktuarium, już w średniowieczu „zbiegał się tutaj lud…”, ale najstarsza udokumentowana grupa 80 pątników wyruszyła z Gliwic w 1626 roku.
    Dowodem tego jak Maryja wsłuchuje się w zanoszone modlitwy jest prowadzona od wieków księga łask. Ponadto liczne wota zgromadzone w kaplicy Cudownego Obrazu są opowieścią o tym jak przez stulecia naród zawierzał Maryi swój los. Na jednej z dziesięciu tzw. sukienek, którymi przyozdabiany jest obraz znalazło się ponad 200 małżeńskich obrączek. Jest też i taka (z 2010 roku), która zawiera wbudowane meteoryty oraz…  zapis EKG. Jest to elektrokardiogram pokazujący zmiany napięć elektrycznych powstających w mięśniu sercowym ukazujący emocje i wzruszenia – symboliczny zapis miłości.

    Przez wieki na Jasną Górę przybywali królowie, przetrwała oblężenie Szwedów w 1655 roku. Sanktuarium istniało w czasie zaborów i w okresie II wojny światowej, choć wtedy wizerunek Maryi trzeba było ukryć. Z kultem Pani Częstochowskiej nie poradzili sobie komuniści. To tu w 1956 roku zostały złożone Jasnogórskie Śluby Narodu, przygotowane przez Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który w swoim herbie biskupim i prymasowskim umieścił wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej. Natomiast Jan Paweł II, który sześciokrotnie jako głowa Kościoła przybył na Jasną Górę, poprzez znamienne „Totus Tuus” cały swój pontyfikat zawierzył Maryi. 

    Dla wielu Apel Jasnogórski o godzinie 21.00 jest nadal nieodzownym elementem każdego dnia.

    Joanna Pawełczak/Deon.pl

    _______________________________________________________________________________________


    „Umiłowany lekarz”.

    7 rzeczy o świętym Łukaszu Ewangeliście

    (fot. Renáta Sedmáková/AdobeStock.com)

    ***

    Święty Łukasz to wierny towarzysz dzieł misyjnych świętego Pawła. Był z Pawłem aż do jego męczeńskiej śmierci. Łukasz posiadał solidne wykształcenie medyczne. Był też rzetelnym kronikarzem. To on jest autorem trzeciej Ewangelii oraz Dziejów Apostolskich.

    1.Nawrócony, utalentowany poganin

    Św. Paweł wspomina w Liście do Kolosan, że Łukasz był lekarzem. Mówi o nim „umiłowany lekarz”. Na kartach spisanej przez niego Ewangelii możemy znaleźć kilkaset terminów medycznych, które występują również u Hipokratesa czy Galena. Dzięki temu posiadamy cenne próby diagnozowania niektórych schorzeń albo reakcji fizjologicznych, np. krwawego potu Jezusa podczas jego walki wewnętrznej w Ogrodzie Oliwnym.

    Łukasz był wykształcony i dobrze obeznany z ówczesną literaturą. Posługiwał się pięknym językiem greckim. Miał kronikarską dokładność, umiał też wiarygodnie pozyskiwać informacje. Nie był Żydem. Judaizm znał powierzchownie, a jego łacińskie imię wskazuje także na nieżydowskie pochodzenie. Prawdopodobnie pochodził z Antiochii w Syrii.

    2.Wierny towarzysz św. Pawła

    Św. Łukasz towarzyszył św. Pawłowi w jego drugiej podróży misyjnej. Potem wspierał Apostoła Narodów w trakcie trzeciej wyprawy misyjnej, która rozpoczęła się w roku 58. Razem z nim udaje się do Jerozolimy. Tam, w czasie aresztowania Pawła i uwięzienia go na dwa lata w Cezarei Palestyńskiej, Łukasz miał okazję zebrać szczegółowe informacje o Jezusie, które potem przekazał w swojej Ewangelii.

    Razem z Pawłem udaje się do Rzymu. Był także przy Apostole, gdy ten, opuszczony przez innych uczniów, został uwięziony w rzymskim więzieniu po raz drugi w roku 67. Dowiadujemy się o tym z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza: „Łukasz sam jest ze mną”. Łukasz wiernie towarzyszy uwięzionemu Pawłowi do ostatnich chwil, do męczeńskiej śmierci Apostoła Narodów.

    3.Czy św. Łukasz namalował Panią Jasnogórską?

    Niektóre przekazy historyczne mówią, że Łukasz był dobrym malarzem. Wspomina o tym Teodor Lektor (VI w.), podając, że Łukasz namalował obraz Matki Bożej, który zabrała z Jerozolimy cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego I Wielkiego i przesłała w darze Pulcherii, siostrze cesarza. Od tego czasu autorstwo św. Łukasza przypisywano wielu obrazom. Jedna z legend mówi, że to on namalował obraz Matki Bożej Częstochowskiej.

    4.Autor Ewangelii i Dziejów Apostolskich

    Święty Łukasz to przede wszystkim autor trzeciej Ewangelii i Dziejów Apostolskich – dzieł poświęconych historii pierwotnego Kościoła i historii zbawienia. Chociaż nie znał osobiście Jezusa, pozostawił nam jedne z najpiękniejszych stron Ewangelii, dotyczące Jego życia i działalności. Łukasz pisał bogatą, klasyczną greką, lecz piękno narracji jest także rezultatem jego niezwykłej wrażliwości. Ta artystyczna wrażliwość i plastyczne opisy osób i zdarzeń sprawiły, że potomni uważali go właśnie za malarza.

    Ewangelistę należy uznać też, w pewnym sensie, za historyka, gdyż cechował go rygor w opisie zdarzeń. Studiował dokumenty, szukał świadków wydarzeń – przede wszystkim Apostołów, wysłuchiwał ich relacji i konfrontował je z relacjami innych. Dzięki temu opisał on cuda Jezusa i podał przypowieści, o których nie piszą inni Ewangeliści. Należy wyjaśnić, że Łukasz był jedynym nie-Żydem wśród Ewangelistów, a pisał dla byłych pogan nawróconych na chrześcijaństwo, by podkreślić uniwersalny charakter zbawienia. Św. Łukasz tworzył swe dzieło prawdopodobnie w Rzymie, gdzie przebywał aż do śmierci św. Pawła.

    5.Czciciel i kronikarz Maryi
    Od Maryi właśnie Łukasz dowiedział się o Zwiastowaniu, o wizycie u Elżbiety, o porodzie w Betlejem, o ofiarowaniu Syna w świątyni, o Jego zaginięciu, gdy miał 12 lat; z Jej ust usłyszał również Magnificat. Jako jedyny z Ewangelistów poświęcił Matce Bożej bardzo wiele uwagi i może stąd wywodzi się starożytna tradycja, która podaje, że jest autorem Jej portretów.

    6.Zmarł pełen Ducha Świętego

    Nie mamy żadnych wiarygodnych informacji, co działo się ze św. Łukaszem po śmierci św. Pawła. Niektórzy ojcowie Kościoła widzą go nauczającego w Achai, Galii albo Macedonii. Najbardziej wiarygodna jest jednak wzmianka pochodząca z II wieku, zamieszczona w prologu do Ewangelii, której autor twierdzi z przekonaniem, że Łukasz zmarł w Beocji w wieku 84 lat, nie wspominając nic o śmierci męczeńskiej. Według niego Łukasz zmarł „pełen Ducha Świętego”.

    Wydaje się zatem, że późniejsze wzmianki o męczeństwie są raczej legendą. Warto dodać, że w Tebach zachował się olbrzymi marmurowy sarkofag św. Łukasza, pochodzący z III-IV wieku. Prawdopodobnie w IV w. relikwie jego zostały przeniesione do Konstantynopola i umieszczone w Bazylice Dwunastu Apostołów. W VIII w. relikwie św. Łukasza, a także św. Macieja zostały – jak mówi wielowiekowa tradycja – przewiezione do Padwy. W jaki sposób relikwie św. Łukasza trafiły do Padwy? Analizując dokumenty historyczne, można wysunąć różnorodne hipotezy: według pierwszej, najbardziej prawdopodobnej, ciało Ewangelisty zostało przeniesione do Włoch w czasach prześladowań chrześcijan za panowania Juliana Apostaty (332-363). 

    7.Czy w Padwie rzeczywiście spoczywają szczątki św. Łukasza?

    Trumna ze szczątkami przechowywanymi w bazylice św. Justyny w Padwie została kilkakrotnie otwarta: po raz pierwszy w 1354 r., następnie w latach 1463 i 1562, a ostatnio 17 września 1998 r., gdy na polecenie miejscowego biskupa specjalna komisja naukowców rozpoczęła nowoczesne badania szkieletu. Zachował się prawie cały szkielet (brakuje, oczywiście, czaszki, która przechowywana jest w Pradze), a kości są bardzo dobrze zakonserwowane.

    Naukowcy stwierdzili, że należały one do osoby, która miała 163 cm wzrostu, zmarła w wieku 70-85 lat, cierpiała na osteoporozę i artretyzm kręgosłupa. Sposób, w jaki zakonserwowano kości i je przechowywano, świadczy, że należały one do wybitnej, czczonej po śmierci osobistości. Jak zwykle w tego typu przypadkach, bardzo ważne są badania wieku prowadzone metodą węgla C14. Naukowcy z laboratorium w Tucson określają pochodzenie kości na I-V wiek, naukowcy z Oksfordu – na wiek II-IV. Badania DNA natomiast wykazały, że mamy najprawdopodobniej do czynienia z osobą pochodzenia syryjskiego, a nie greckiego. Wszystkie te ustalenia naukowe pozwalają stwierdzić, iż w Padwie rzeczywiście spoczywają szczątki św. Łukasza.

    Adam Białous/PCh24.pl/źródła – Niedziela.pl, Deon.pl, Brewiarz.pl

    _________________________________________________________________________________

    Święty Łukasz. Ojciec wizerunku naszej Matki

    (św. Łukasz prezentuje wizerunek Maryi (fragm.), mal. Guercino)

    ***

    Przeciętny katolik zapytany o świętego Łukasza, odpowie, że był jednym z 12 apostołów i napisał Ewangelię. Niektórzy zwrócą uwagę, że na spisanych przez niego kartach, więcej miejsca niż inni Ewangeliści poświęcił Matce Bożej i innym kobietom. Rzeczywiście – jego miłość do Matki Bożej była tak duża, iż jako jedyny opisał wiele fragmentów jej życia, a późniejsze pokolenia chrześcijan przypisały mu autorstwo niezliczonej liczby jej portretów. Ale sam św. Łukasz nigdy nie widział jej Syna – Boga kroczącego po ziemi.

    Łukasz nie należał do dwunastu najbliższych uczniów Pana Jezusa, nie było go również wśród siedemdziesięciu dwóch osób, do których Chrystus głosił swe przesłanie. Nie był nawet Żydem!

    Lekarz, wszechstronnie wykształcony i dobrze sytuowany, rzucił dotychczasowe życie na wezwanie św. Pawła z Tarsu. Wielki apostoł pogan nie musiał nawracać Łukasza – ten przyjął wiarę chrześcijańską około dziesięć lat przed spotkaniem z nim.

    Ewangelia spisana przez Łukasza często uznawana jest za najpiękniejszą ze wszystkich czterech. Wielu badaczy Biblii podkreśla jego niezwykłą umiejętność pięknego posługiwania się językiem greckim, kronikarską dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. A źródła były Łukaszowi bardzo potrzebne – w przeciwieństwie do Marka, Mateusza i Jana, nie było mu dane ujrzeć Zbawiciela na ziemi. Mimo to zostawił nam najszerszą pamiątkę spośród wymienionych – prócz Ewangelii spisał bowiem również Dzieje Apostolskie. To jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Autor ukazał również z niezwykłą sumiennością podróże apostolskie św. Pawła, ponieważ sam w nich uczestniczył.

    Jedynie dzięki Ewangelii św. Łukasza znamy m.in. sceny Zwiastowania, narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni. Opowieści z dzieciństwa Pana Jezusa przekazał nam właśnie on. Również wiele przypowieści, m.in. – o miłosiernym Samarytaninie, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym czy o Łazarzu – znamy dzięki temu, że Łukasz przepytywał świadków kazań Chrystusa.

    Niezwykle ciekawe są tradycyjne legendy mówiące o artystycznym zacięciu Ewangelisty. Od półtora tysiąca lat w dokumentach pojawia się ten sam przekaz – św. Łukasz sportretował oblicze Matki Bożej. Niektóre źrόdła podają, iż obraz ten był namalowany metodą enkaustyczną, na dużej i ciężkiej desce drewnianej. Deska ta miała być blatem stołu, na którym posiłki spożywała Święta Rodzina. 

    Obraz przedstawiał twarz Matki Bożej, w większych niż naturalne rozmiarach. Część badaczy wyjaśnia, że gdy dzieło trafiło do Konstantynopola, malowidło zostało uzupełnione przez miejscowych artystów, którzy umieścili maryjne oblicze w obrazie większym, na którym jest także Dzieciątko Jezus. Sława obrazu szybko rozprzestrzeniła się na całą Europę – do Konstantynopola pielgrzymowano ze wszystkich jej krajów, od Rosji po Portugalię. Zachowały się też świadectwa pielgrzymek z Egiptu. Modlący się przekonani byli o tym, iż patrzą na obraz stworzony przez Ewangelistę.

    Niestety rok 1453 przyniósł typową dla zderzenia cywilizacji tragedię, gdy turecka armia zdobyła miasto obraz został zbezczeszczony – porąbany tasakiem i wrzucony do Bosforu. Na szczęście wcześniej – przezorni księża – nakazali sporządzić wiele kopii czczonego wizerunku. Artyści jednak wolą inspirować się czymś wielkim, niż wykonywać tego kopie. Powstały więc obrazy inspirowane cudownym obrazem – jeden z nich, „Dziewica Bolesna”, czczony jest w Moskwie. Najsławniejsza jednakże na całym świecie jest kopia pod nazwą „Matka Boska Nieustającej Pomocy” – do której to wizerunku modlą się wierni na całym świecie. Przypomnijmy tylko, że Bernadeta z Lourdes, tak jak również siostra Łucja z Fatimy twierdziły, że ten wizerunek Dziewicy był najbardziej podobny…

    Jest też w całej tej historii – a jakże – polski element. Wśród wielu wizerunków Najświętszej Dziewicy, które namalować miał św. Łukasz, wymienia się również ten wielu Polakom najbliższy – wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Zachował się łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru Paulinów na Jasnej Górze, zatytułowany: Translatio tabulae Beate Marie Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W dokumencie tym czytamy:  Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Późniejsza historia świętego dla Polaków wizerunku zasługuje na osobną opowieść.  

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 października

    Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik

    Święty Ignacy Antiocheński

    Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5).
    Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk.
    W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego.
    W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”.
    W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą.
    Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święty Ignacy Antiocheński

    Święty Ignacy Antiocheński

    Męczeństwo św. Ignacego Antiocheńskiego/autor nieznany (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 14 MARCA 2007

    (…) Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi.(…)

    Drodzy bracia i siostry!

    Podobnie jak w ubiegłą środę, mówić będziemy o osobistościach rodzącego się Kościoła. Przed tygodniem mówiliśmy o papieżu Klemensie I, trzecim następcy św. Piotra. Dziś mówimy o św. Ignacym, który był trzecim biskupem Antiochii, od roku 70 do 107, który był rokiem jego męczeństwa. W owych czasach Rzym, Aleksandria i Antiochia były trzema wielkimi metropoliami Cesarstwa Rzymskiego. Sobór Nicejski mówi o trzech “prymatach”: Rzymu, ale także Aleksandria i Antiochia mają udział w pewnym sensie w tym “prymacie”.

    Św. Ignacy był biskupem Antiochii, która dziś znajduje się w Turcji. Tu, w Antiochii, o czym wiemy z Dziejów Apostolskich, powstała kwitnąca wspólnota chrześcijańska: pierwszym jej biskupem był apostoł Piotr – tak mówi nam tradycja – i tam “po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami” (Dz 11, 26). Euzebiusz z Cezarei, historyk z IV wieku, poświęcił cały rozdział swej Historii Kościelnej życiu i dziełu literackiemu Ignacego (3, 36). “Z Syrii”, pisze on, “Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi. Odbywając swą podróż przez Azję, pod okiem surowych straży” (które w swym Liście do Rzymian nazywa on “dziesięcioma leopardami”, 5,1), “w kolejnych miastach, gdzie się zatrzymywał, przepowiadaniem i ostrzeżeniami umacniał Kościoły; przede wszystkim z największym zapałem nawoływał do wystrzegania się herezji, które zaczynały się wówczas szerzyć i zalecał, by nie odrywać się od tradycji apostolskiej”.

    Pierwszym etapem podróży Ignacego ku męczeństwu było miasto Smyrna, gdzie biskupem był św. Polikarp, uczeń świętego Jana. Ignacy napisał tu cztery listy, skierowane do Kościołów Efezu, Magnezji, Tralli i Rzymu. “Wyruszywszy ze Smyrny”, pisze dalej Euzebiusz, “Ignacy dotarł do Troady i stamtąd wysłał następne listy”: dwa do Kościołów Filadelfii i Smyrny, i jeden do biskupa Pilikarpa. Euzebiusz uzupełnia tym samym spis listów, które pozostawił nam Kościół pierwszego wieku jako cenny skarb. Czytając te teksty odczuwa się świeżość wiary pokolenia, które poznało jeszcze Apostołów. Czuje się też w tych listach gorącą miłość świętego. Wreszcie z Troady męczennik dotarł do Rzymu, gdzie w Amfiteatrze Flawiuszów rzucony został na pożarcie dzikim bestiom.

    Żaden z Ojców Kościoła nie wyraził z taką intensywnością, jak Ignacy, pragnienia jedności z Chrystusem i życia w Nim. Dlatego odczytaliśmy fragment Ewangelii na temat winnicy, którą zgodnie z Ewangelią Janową jest Jezus. Faktycznie w Ignacym zbiegają się dwa “nurty” duchowe: nurt Pawła, nastawiony na jedność z Chrystusem, i nurt Jana, skoncentrowany na życiu w Nim. Z kolei oba te nurty prowadzą do naśladowania Chrystusa, wielokrotnie nazywanego przez Ignacego “moim” czy “naszym Bogiem”. Tak też Ignacy błaga chrześcijan Rzymu, by nie uniemożliwiali mu męczeństwa, albowiem z niecierpliwością czeka na “połączenie się z Jezusem Chrystusem”. I wyjaśnia: “Pięknie jest mi umierać idąc ku Jezusowi Chrystusowi, aniżeli rządzić aż po krańce ziemi. Szukam tego, który umarł za mnie, chcę tego, który zmartwychwstał dla nas… Pozwólcie, abym był naśladowcą Męki mego Boga!” (Rzymianie 5-6). W tych płomiennych wyrazach miłości zobaczyć można uderzający “realizm” chrystologiczny, typowy dla Kościoła Antiochii, jak nigdy wyczulony na wcielenie Syna Bożego i na Jego prawdziwe i konkretne człowieczeństwo: Jezus Chrystus, pisze Ignacy do mieszkańców Smyrny, “jest prawdziwie z plemienia Dawida”, “rzeczywiście narodził się z dziewicy”, “rzeczywiście został za nas przybity” (1,1).

    Nieprzeparte dążenie Ignacego do jedności z Chrystusem kładzie podwaliny pod “mistykę jedności”. On sam nazywa siebie “człowiekiem, któremu powierzone zostało zadanie jedności” (Do Filadelfian 8,1). Według Ignacego jedność jest nade wszystko cechą Boga, który istniejąc w trzech Osobach jest Jednym w całkowitej jedności. Powtarza on często, że Bóg jest jednością i że tylko w Bogu znajduje się ona w stanie czystym i pierwotnym. Jedność, którą chrześcijanie mają zrealizować na tej ziemi nie jest niczym innym, jak naśladownictwem, możliwie jak najbardziej zgodnym z boskim archetypem. W ten sposób Ignacy dochodzi do wypracowania wizji Kościoła, która nawiązuje do niektórych sformułowań Listu do Koryntian Klemensa Rzymskiego. “Dobrą rzeczą dla was”, pisze na przykład do chrześcijan z Efezu, “jest postępować wspólnie w zgodzie z myślą biskupa, jak już czynicie. W istocie wasze kolegium kapłańskie, słusznie uznane i godne Boga, jest tak harmonijnie zjednoczone z biskupem, niczym struny cytry. Dlatego w waszej zgodzie i w waszej symfonicznej miłości wyśpiewujecie Jezusa Chrystusa. I tak, jeden po drugim, stajecie się chórem, ażeby w symfonii zgody, po wzięciu tonu od Boga jedności, śpiewać jednym głosem” (4 ,1-2). A po zaleceniu mieszkańcom Smyrny, by “nie podejmować niczego, co dotyczy Kościoła, bez biskupa” (8, 1), zwierza się Polikarpowi: “Ja daję życie za tych, co podporządkowali się biskupowi, za kapłanów i diakonów. Obym mógł wraz z nimi mieć udział z Bogiem. Pracujcie razem jedni za drugich, walczcie razem, biegnijcie razem, cierpcie razem, śpijcie i czuwajcie razem jako zarządcy Boga, jego asesorzy i sługi. Starajcie się podobać Temu, dla którego walczycie i od którego otrzymujecie żołd. Niechaj nikt z was nie okaże się dezerterem. Chrzest wasz niech pozostanie tarczą, wiara hełmem, miłość włócznią, a cierpliwość zbroją” (6, 1-2).

    W sumie można dostrzec w Listach Ignacego swego rodzaju stałą i owocną dialektykę między dwoma aspektami, cechującymi życie chrześcijan: z jednej strony hierarchiczna struktura wspólnoty kościelnej, z drugiej podstawowa jedność, która wiąże z sobą wszystkich wierzących w Chrystusa. W konsekwencji role te nie mogą być z sobą w sprzeczności. Przeciwnie, nacisk na komunię wierzących między sobą i z ich własnymi pasterzami stale wyrażany jest na nowo poprzez wymowne obrazy i porównania: cytra, struny, intonacja, koncert, symfonia. Ewidentna jest szczególna odpowiedzialność biskupów, kapłanów i diakonów za budowę wspólnoty. Przede wszystkim dotyczy ich wezwanie do miłości i jedności. “Bądźcie jedno”, pisze Ignacy do mieszkańców Magnezji, przywołując modlitwę Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy: “Jedyne błaganie, jedyny umysł, jedyna nadzieja w miłości… Biegnijcie wszyscy do Jezusa Chrystusa jako do jedynej świątyni Boga, jako do jedynego ołtarza: On jest jeden, a pochodząc od jedynego Ojca, pozostał z Nim zjednoczony, i do Niego powrócił w jedności” (7, 1-2). Ignacy, jako pierwszy w literaturze chrześcijańskiej, przypisuje Kościołowi przymiotnik “katolicki”, to jest “powszechny”: “Gdzie jest Jezus Chrystus”, stwierdza, “tam jest Kościół katolicki” (Do mieszkańców Smyrny 8, 2). I właśnie na służbie jedności Kościoła katolickiego, wspólnota chrześcijańska Rzymu pełni swego rodzaju prymat w miłości: “W Rzymie przewodzi on godny Boga, czcigodny, godny, by nazywać go błogosławionym… Przewodzi miłości, która ma prawo Chrystusa i nosi imię Ojca” (Do Rzymian, prolog).

    Jak widać, Ignacy jest prawdziwie “doktorem jedności”: jedności Boga i jedności Chrystusa (na przekór rozmaitym herezjom, które zaczynały krążyć i dzieliły człowieka i Boga w Chrystusie), jedności Kościoła, jedności wiernych: “w wierze i miłości, od których nie ma nic bardziej znamienitego” (Smirnesi 6, 1). Jednym słowem: “realizm” Ignacego nawołuje wiernych dnia wczorajszego i dzisiaj, nawołuje nas wszystkich do postępującej syntezy między dążeniem do Chrystusa (jedność z Nim, życie w Nim) i oddaniem Jego Kościołowi (jedność z biskupem, wielkoduszna służba wspólnocie i światu). W sumie należy osiągnąć syntezę między komunią Kościoła wewnątrz i misją głoszenia Ewangelii innym, aż do momentu, gdy poprzez jeden wymiar przemawiać będzie drugi, a wierzący będą coraz bardziej “w posiadaniu tego niepodzielnego ducha, jakim jest sam Jezus Chrystus” (Magnesi 15). Prosząc Pana o tę “łaskę jedności”, i w przekonaniu przewodzenia miłości całego Kościoła (por. Romani, prolog), kieruję do was to samo życzenie, którym kończy się list Ignacego do chrześcijan Tralli: “Miłujcie się wzajemnie sercem nie podzielonym. Duch mój ofiarowuje się w ofierze za was, nie tylko teraz, ale i kiedy osiągnie Boga… Obyście w Chrystusie mogli zostać znalezieni bez zmazy” (13). I módlmy się, aby Pan pomógł nam osiągnąć tę jedność i zostać znalezionymi w końcu bez zmazy, albowiem miłość jest oczyszczeniem duszy.

    wiara.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Boża pszenica – św. Ignacy Antiocheński

    Ignacy posługiwał się za życia imieniem Teofor, co znaczy „niosący Boga”. Średniowieczna „Złota legenda” opowiada, że w jego sercu znaleziono po śmierci złotymi literami wypisane imię Chrystusa.

    Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. To chyba najsłynniejsze słowa św. Ignacego, biskupa Antiochii, który zginął na rzymskiej arenie (być może w Koloseum) rozszarpany przez dzikie zwierzęta około 110 roku. Żył w czasach, gdy chrześcijanie pamiętali jeszcze Apostołów Chrystusa. Legenda mówi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które Chrystus postawił przed uczniami, kiedy mówił im, że mają się stać jak dzieci: „Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,4).

    Niewiele mamy informacji o jego życiu. Wiadomo, że był drugim lub trzecim z kolei biskupem w Antiochii, w Kościele założonym przez samego św. Piotra. Kiedy za panowania cesarza Trajana wybucha prześladowanie chrześcijan, Ignacy zostaje aresztowany w swoim mieście i przewieziony do Rzymu. Ma już wtedy około osiemdziesiątki. W drodze po męczeńską śmierć umacnia napotkanych współwyznawców. W Smyrnie spotyka się z sędziwym biskupem Polikarpem, który wkrótce podąży za nim w krwawą drogę. Chwile postoju Ignacy wykorzystuje na pisanie. Tak powstaje 6 listów adresowanych do różnych gmin chrześcijańskich i jeden do biskupa Polikarpa. To prawdziwe perły literatury wczesnochrześcijańskiej.

    Zawierają nie tylko świadectwo wiary samego Ignacego. Ukazują także wiarę młodego Kościoła, rozwijającego się mimo prześladowań. Ignacy akcentuje znaczenie jedności w gminach, której źródłem jest ścisła łączność wierzących z biskupami, prezbiterami i diakonami. O Kościele rzymskim pisze, że przewodzi w wierze i miłości. O sobie wyznaje, że dopiero teraz zaczyna być uczniem Chrystusa. Rzymskich chrześcijan prosi żarliwie, by nie starali się go ratować, ale pozwolili mu się zjednoczyć jak najszybciej ze Zbawicielem: „Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma we mnie już pożądania ziemskiego. Jedynie woda żywa przemawia do mnie z głębi serca i mówi: »Pójdź do Ojca«”.

    Ignacy posługiwał się za życia imieniem Teofor, co znaczy „niosący Boga”. Średniowieczna „Złota legenda” opowiada, że w jego sercu znaleziono po śmierci złotymi literami wypisane imię Chrystusa. Z listów świętego biskupa Ignacego bije wielka duchowa siła, radykalizm, odwaga, nadzieja sięgająca poza horyzont śmierci. „Czyńmy wszystko z tą jedną myślą, że Bóg jest w nas”; „Nie rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata”. Słowa proste, mocne, jednoznaczne. Odsłaniają całą mizerię mojej wiary. Czytam je jak wyrzut sumienia. Czy w ogóle zacząłem już być uczniem Chrystusa? Przecież wcale nie chcę, by moje upodobania zostały ukrzyżowane. Lękam się stać się Bożą pszenicą. Kim więc jestem?

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Ignacy Antiocheński – biskup i męczennik

     

    „Męczeństwo Ignacego z Antiochii”, Galeria Borghese w Rzymie

    „Męczeństwo Ignacego z Antiochii”, Galeria Borghese w Rzymie/ Wikimedia Commons

    ***

    Św. Ignacy, biskup od roku 70 do 107, był drugim Następcą Piotra na stolicy w Antiochii, która dziś znajduje się w Turcji. Za panowania cesarza Trajana wybuchło prześladowanie chrześcijan i wtedy św. Ignacy jako głowa chrześcijan syryjskich został skazany na śmierć przez namiestnika Syrii. W liturgii wspomina się go 17 października

    W Antiochii powstała kwitnąca wspólnota chrześcijańska i tam „po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami” (Dz 11,26). Euzebiusz z Cezarei, historyk z IV wieku, poświęcił cały rozdział swej „Historii Kościelnej” życiu i dziełu literackiemu Ignacego. „Z Syrii – pisze – Ignacy wysłany został do Rzymu, gdzie miano rzucić go dzikim zwierzętom na pożarcie, ze względu na świadectwo, jakie dał Chrystusowi. Odbywając swą podróż przez Azję, pod okiem surowych straży, w kolejnych miastach, gdzie się zatrzymywał, przepowiadaniem i ostrzeżeniami umacniał Kościoły; przede wszystkim z największym zapałem nawoływał do wystrzegania się herezji, które zaczynały się wówczas szerzyć i zalecał, by nie odrywać się od tradycji apostolskiej”.

    Pierwszym etapem podróży Ignacego było miasto Smyrna, gdzie biskupem był św. Polikarp, uczeń św. Jana. Ignacy napisał tu cztery listy, skierowane do Kościołów Efezu, Magnezji, Tralleis i Rzymu. „Wyruszywszy ze Smyrny – pisze dalej Euzebiusz – Ignacy dotarł do Troady i stamtąd wysłał następne listy”: dwa do Kościołów Filadelfii i Smyrny, i jeden do biskupa Polikarpa. Wreszcie z Troady męczennik dotarł do Rzymu, gdzie w Amfiteatrze Flawiuszów rzucony został na pożarcie dzikim bestiom. Św. Ignacy wszystkie swoje listy rozpoczynał od słów: „Ignacy zwany Teoforem”, co znaczy: „ten, który nosi Boga”, głosi Jego naukę.

    Żaden z Ojców Kościoła nie wyraził z taką intensywnością, jak Ignacy, pragnienia jedności z Chrystusem i życia w Nim. Ignacy błaga chrześcijan Rzymu, by nie uniemożliwiali mu męczeństwa, albowiem z niecierpliwością czeka na „połączenie się z Jezusem Chrystusem”. I wyjaśnia: „Nie rozprawiajcie o Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata. Niechaj nie mieszka w was zazdrość. Nawet gdybym prosił, będąc u was, nie słuchajcie; uwierzcie raczej temu, co teraz do was piszę. Piszę zaś, będąc przy życiu, a pragnąc śmierci. Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma już we mnie pożądania ziemskiego. Jedynie woda żywa przemawia do mnie z głębi serca i mówi: Pójdź do Ojca. Nie cieszy mnie zniszczalny pokarm ani przyjemności świata. Pragnę Bożego chleba, którym jest Ciało Jezusa Chrystusa z rodu Dawida, i napoju, którym jest Jego Krew – miłość niezniszczalna (…) Szukam tego, który umarł za mnie, chcę tego, który zmartwychwstał dla nas… Pozwólcie, abym był naśladowcą męki mego Boga! (…) Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa”.

    Ignacy jest wyczulony na prawdę wcielenia Syna Bożego oraz na Jego prawdziwe i konkretne człowieczeństwo: Jezus Chrystus, pisze Ignacy do mieszkańców Smyrny, „jest prawdziwie z plemienia Dawida”, „rzeczywiście narodził się z Dziewicy”, „rzeczywiście został za nas przybity”.

    Ignacy nazywa sam siebie „człowiekiem, któremu powierzone zostało zadanie jedności”. Jedność jest nade wszystko cechą Boga, który istniejąc w trzech Osobach, jest Jednym w całkowitej jedności. Jedność, którą chrześcijanie mają zrealizować na tej ziemi, nie jest niczym innym, jak naśladownictwem, możliwie jak najbardziej zgodnym z Boskim wzorem. W ten sposób Ignacy dochodzi do tematu jedności Kościoła i w liście do chrześcijan w Tralleis pisze: „Jest zatem rzeczą konieczną, abyście – tak, jak to czynicie – nie robili nic bez waszego biskupa, lecz abyście byli posłuszni także i kapłanom niby Apostołom Jezusa Chrystusa, który jest naszą nadzieją. W Nim się znajdziemy, jeśli tak właśnie żyć będziemy. Trzeba też, aby i diakoni, będący sługami tajemnic Jezusa Chrystusa, podobali się wszystkim na wszelki sposób (…). Podobnie niechaj wszyscy szanują diakonów jak [samego] Jezusa Chrystusa, a także biskupa, który jest obrazem Ojca, i kapłanów jak Radę Boga i Zgromadzenie Apostołów: bez nich nie można mówić o Kościele”.

    Ignacy jako pierwszy w literaturze chrześcijańskiej przypisuje Kościołowi przymiotnik „katolicki”, to jest „powszechny”: „Gdzie jest Jezus Chrystus – stwierdza – tam jest Kościół katolicki”. I właśnie na służbie jedności Kościoła katolickiego wspólnota chrześcijańska Rzymu pełni swego rodzaju prymat w miłości: „W Rzymie przewodzi on godny Boga, czcigodny, godny, by nazywać go błogosławionym… Przewodzi miłości, która ma prawo Chrystusa i nosi imię Ojca”.

    Św. Ignacy Antiocheński jest prawdziwie „doktorem jedności”: jedności Boga i jedności Chrystusa, na przekór rozmaitym herezjom, które zaczynały krążyć i dzieliły człowieka i Boga w Chrystusie; jedności Kościoła, jedności wiernych „w wierze i miłości, od których nie ma nic bardziej znamienitego”. Nawołuje wiernych dnia wczorajszego i dzisiejszego do coraz doskonalszej syntezy między dążeniem do Chrystusa i oddaniem Jego Kościołowi.

    ks. Julian Nastałek/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 października

    Święta Jadwiga Śląska

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard Majella, zakonnik
      •  Święty Gaweł (Gall), opat
      •  Błogosławiony Józef Jankowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Jadwiga Śląska

    Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych.
    W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski.
    Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda.
    Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci).
    Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich.
    Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji.

    Święta Jadwiga Śląska

    W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców.
    Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże.
    Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia.
    Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680).
    Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Gorlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    16 października

    Błogosławiony Józef Jankowski, pallotyn
    prezbiter i męczennik



    Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie.
    W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych.
    W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r.
    W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów.
    Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym.
    Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć.
    Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie.
    Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”.
    W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”.

    Błogosławiony Józef Jankowski

    16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach.
    Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”.
    Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie.
    Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy: W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
    Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.
    Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    bł. JÓZEF JANKOWSKI SAC


    1910, Czyczkowy – ✟ 1941, Auschwitz
    męczennik

    patron: miasta i powiatu Brusy

    Na świat przyszedł 17.xi.1910 r. we wsi Czyczkowy, ok. 25 km na północ od Chojnic i ok. 3 km na południe od Brus, na północnym krańcu Borów Tucholskich, na terenie Pomorza Gdańskiego. Region ów należał wówczas do tzw. niem. Regierungsbezirk Marienwerder (pl. rejencja kwidzyńska) w prowincji niem. Westpreußen (pl. Prusy Zachodnie), stanowiącej część niem. Königreich Preußen (pl. Królestwo Prus), kraju związkowego Cesarstwa Niemieckiego — czyli do zaboru pruskiego (dziś województwa pomorskiego).

    Był drugim z czworga — miał dwóch braci i siostrę — (według innych źródeł pięciorga) dzieci rolników Roberta Jankowskiego (1968, Kłonecznica) i Michaliny z domu Peplińskiej (1883, Kosobudy). Ponadto wychowywał się wśród czworga przyrodniego rodzeństwa z pierwszego małżeństwa ojca (jeszcze jeden z przyrodnich braci umarł w dzieciństwie przed narodzeniem Józefa.

    Trzy dni po narodzinach, 20.xi.1910 r., w wybudowanym w latach 1876‑9 monumentalnym parafialnym kościele pw. Wszystkich Świętych w Brusach (parafia założona została w 1340 r.) przyjęty został do Kościoła powszechnego (łac. catholicus) w sakramencie chrztu św.

    Wychował się w religijnej, ubogiej rodzinie, z wiecznie zapracowanymi rodzicami. Matka miała mówić — „Z dziećmi nie pieściłam się, nie miałam na to nawet czasu”. Zaraz jednakże dodawała — „Na żadne dziecko nie mogę się użalać”. I uzupełniała — „Ale ze wszystkich najlepszy był Józek”…

    Powołanie przyszło wcześnie. Pierwsze myśli zakiełkowały zapewne już w dzieciństwie. Tak więc w 1924 r., gdy przyszedł czas na decydujące wybory, Józef — pragnąc się dalej kształcić — zdecydował się na gimnazjum prowadzone przez Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (łac. Societas Apostolatus Catholici – SAC) — czyli oo. pallotynów — w Sucharach, ok. 7 km na północ od Nakła nad Notecią (i 95 km na południe od rodzinnej wsi).

    Pałac w Sucharach, zbudowany w 1906 r., pallotyni zakupili w ix.1920 r. i przejęli dwa miesiące później. Były to niezwykłe czasy, nie tylko zresztą dla owego regionu. Po rozstrzygnięciach I wojny światowej wersalski traktat pokojowy, podpisany 28.vi.1919 r., uznał polskość zarówno ziem wokół Nakła jak i większości Pomorza Gdańskiego. Do Nakła polskie wojska weszły 20.i.1920 r., w dwa dni po rozpoczęciu przejmowania tych ziem przez żołnierzy gen. Józefa Hallera von Hallen­burg (1873, Jurczyce – 1960, Londyn). Proces zakończył się 10.ii.1920 r., gdy w Pucku gen. Haller dokonał symbolicznych zaślubin Polski z Bałtykiem. I Suchary i Czyczkowy, po 148 latach zaborów — od I rozbioru Rzeczpospolitej w 1772 r. — powróciły do Polski, do II Rzeczpospolitej.

    Te wydarzenia Józef, jeszcze dziecko, obserwował z rodzinnej wsi. Choć pewnie niewiele z nich sam później pamiętał, ale zarówno rodzina jak i całe otoczenie niejednokrotnie musiało do nich wracać i w ich legendzie Józef się wychowywał…

    Na pewno o nich, jak i o wszystkich wojnach o granice Rzeczpospolitej toczonych w latach 1918‑21, rozmawiano i dyskutowano również i w Sucharach, gdzie w posiadłości z parkiem i 3 stawami pallotyni założyli gimnazjum i gdzie Józef pojawił się we wspomnianym 1924 r.

    Po dwóch latach — gimnazjum w Sucharach początkowo prowadziło nauczanie tylko w zakresie pierwszych dwóch lat gimnazjalnych — przeniósł się daleko na południe, do wsi Klecza Dolna, ok. 4 km od Wadowic. Tam, w miejscu z racji położenia znanym jako Kopiec, od 1909 r. — czyli czasów zaboru austriackiego — funkcjonował dom macierzysty pallotynów na terenach polskich, zwany „Collegium Marianum”, a przy nim gimnazjum męskie. I tam Józef kontynuował nauki.

    Tam też 16.v.1927 r., z rąk ówczesnego abpa Adama Stefana Sapiehy (1867, Krasiczyn – 1951, Kraków), metropolity krakowskiego, przyjął Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania.

    Udzielał się w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze…

    W czasie wakacji wracał do domu, by pomagać rodzicom w pracach polowych, i by zarobić na utrzymanie w czasie roku szkolnego — rodzina była uboga…

    W 1929 r., po ukończeniu 6. klasy gimnazjalnej, nadszedł czas decyzji. Nie wahał się. I na początku viii.1929 r. pojawił się u bram założonego zaledwie dwa lata wcześniej domu pallotyńskiego w Ołtarzewie, ok. 20 km na zachód od Warszawy. Został przyjęty i rozpoczął nowicjat.

    Po roku powrócił do „Collegium Marianum” k. Wadowic, by ukończyć nauczanie gimnazjalne i w tymże 1930 r. zdać egzamin dojrzałości (łac. maturus), czyli maturę. Zaraz potem rozpoczął w „Collegium Marianum” studia filozoficzne. Do rodziców, z którymi utrzymywał nieustanny listowny kontakt, pisał: „Bardzo mi się podoba na filozofii […] staram się jak najskrupulatniej wykorzystać czas naukę, bo czas już nie wraca, a ksiądz powinien mieć duży zasób wiedzy, zwłaszcza w obecnych czasach i dużo łask wypraszać sobie u Boga w czym proszę mi pomagać modlitwą”…

    W Wadowicach napisał także artykuł „Prześladowanie religijne w RosjiRodzina Polska”, 1931, nr 1 (później opublikował jeszcze, jako ps. Józef Panaś, serię rozważań teologicznych dotyczących sakramentu pokuty „Czwarty sakramentApostoł wśród Świata”, 1938, nr 2, nr 3, nr 4, 1939, nr 1, nr 3).

    Tamże rok później, 15.viii.1931 r., złożył pierwszą profesję, czyli zobowiązanie do przestrzegania ewangelicznych rad: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Pisał do rodziców: „Dzień poświęcenia się Bogu na ofiarę jest dniem radości i szczęścia. Co do mnie, ustami przyrzekłem wytrwać w Stowarzyszeniu przez jeden rok, ale sercem składałem przyrzeczenie wytrwania na zawsze”…

    Pallotyni przechodzili — jak cała Polska — przez okres zmian i związane z nim problemy. Nowy dom zakonny w Ołtarzewie, w którym planowano otworzyć wyższe seminarium duchowne, nie był jeszcze gotowy — brakowało funduszy. W związku z tym klerycy — przygotowujący się do sakramentu kapłaństwa studenci teologii — w latach 1932‑5 nauki pobierali w domu w Sucharach. I tam przeniesiony został i Józef…

    Pisał w listach: „Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Tę akurat modlitwę Stwórca wysłuchał połowicznie: w czasie ziemskiego życia Józef zaiste pozostał pokornym, nierozpoznanym sługą Bożym, ale po śmierci — na nasze szczęście — tak się nie miało stać i poznajemy powoli wielki dar jego życia…

    W Sucharach — a zatem stosunkowo niedaleko od rodzinnych stron — 10.v.1933 r., z rąk ówczesnego Prymasa Polski, Augusta kard. Hlonda (1881, Brzęczkowice – 1948, Warszawa), otrzymał tonsurę i niższe święceniaostiariatulektoratuegzorcystatu i akolitatu.

    Tamże 5.v.1935 r. przyjął święcenia pierwsze święcenia wyższe — subdiakonatu, a dwa miesiące później, 5.vii.1935 r., diakonatu.

    Zaraz potem na swój ostatni rok studiów teologii powrócił wraz z klerykami do Ołtarzewa. Tegoż 1935 roku wraz z seminarium do Ołtarzewa przywieziono bibliotekę seminaryjną, której podwaliny położono w Sucharach.

    Święcenia kapłańskie otrzymał i przyjął, 2.viii.1936 r., w kaplicy domu zakonnego w Sucharach (przerobionej z sali balowej), z rąk sufragana (łac. episcopus suffraganeus) miejscowej archidiecezji gnieźnieńskiej, bpa Antoniego Laubitza (1861, Pakość – 1939, Gniezno).

    Kilka dni wcześniej rodzicom napisał: „Odkąd lepiej poznałem Boga i zrozumiałem, na czym polega doskonałość człowieka, zrodziło się w mojej duszy jedno pragnienie: ukochania Boga jak najgoręcej. Św. Paweł bardzo do tego zachęca, żeby ponad wszystkie dary, pragnąć daru miłości. Skoro Bóg pozwala pragnąć, zapewne chce, jak mówi św. Teresa ‘im więcej chce dać, tym więcej każe pragnąć’ […]

    Chcę zdobyć dla Boga wiele, wiele dusz, chcę być wielkim apostołem, ale to jest możliwe tylko przy wielkiej miłości Boga […] Nie zadowala mnie być drugim Chrystusem tylko podczas Mszy św., chcę Nim być zawsze. Ale to możliwe będzie, gdy będę kochał Boga nade wszystko miłością doskonałą. Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat. Jeżeli mi Pan Bóg tego daru w ciągu życia nie użyczy, ufam, że mi go da przy śmierci, byleby tylko pragnienie tego nigdy nie przygasło, ale stale wzrastało […]

    Proście Boga, żeby serce moje wyzute z miłości własnej, zawsze było otwarte na przyjęcie łaski Jego, bym nigdy nie zapomniał Mu składać z siebie ofiarę, bo ofiara rodzi miłość, żebym zawsze jak najwięcej korzystał ze Mszy św., gdzie Bóg najwięcej daru miłości użyczyć mi pragnie”…

    Trzy dni po święceniach, 5.viii.1936 r., był już w rodzinnych stronach i w Brusach, w parafialnym kościele pw. Wszystkich Świętych, w którym ongiś przyjęty został do Kościoła powszechnego — katolickiego — odprawił Mszę św. prymicyjną (łac. primitiae). Na powitanie wystawiono mu — nowemu kapłanawi Mistrza z Nazaretu — specjalne trzy okolicznościowe kwietne bramy…

    Po wakacjach powrócił do Ołtarzewa, gdzie jeszcze przez rok pogłębiał zagadnienia teologiczne. Od ix.1936 r. wszystkie roczniki polskich kleryków pallotyńskich — także najnowszy — zaczęły pobierać nauki właśnie w Ołtarzewie. Wiosną następnego roku rozpoczęto też budowę gmachu Wyższego Seminarium Duchownego, według projektu architekta Alfonsa Wędrychowskiego.

    W ciągu dwóch i pół roku powstało skrzydło wschodnie i część środkowa oraz wzniesiono mury seminaryjnego kościoła, pod którym miała mieścić się sala teatralna…

    Oprócz kontynuacji studiów opiekował się też Krucjatą Eucharystyczną, inspirowaną stowarzyszeniami Apostolstwa Modlitwy organizacją dzieci, założoną 13.xi.1914 r. przez francuskiego jezuitę — zakonnika Towarzystwa Jezusowego (łac. Societas Iesu – SI) — o. Alfreda Bessièresa (1877‑1953), po apelu Ojca św. Benedykta XV (1854, Genua – 1922, Rzym). Formalnie Krucjata zatwierdzona została przez kolejnego następcę św. Piotra, Piusa XI (1857, Desio – 1939, Watykan), 6.viii.1922 r. W Polsce pierwsze koło założyła św. Urszula Ledóchowska (1865, Loosdorf – 1939, Rzym), 1.i.1925 r. w Pniewach. Dzieci swoje trudy i cierpienia ofiarowywały w swych modlitwach w intencji odrodzenia chrześcijaństwa, dziękując za wielkie rzeczy, które uczynił Wszechmogący Bóg w życiu każdego z nich…

    Od 1937 r. Józef objął w Ołtarzewie normalne obowiązki duszpasterskie i katechetyczne. Został prefektem szkół w Ołtarzewie oraz w okolicy — w Mosznie i Laskach. Głosił niedzielne kazania dla dzieci, opiekował się pallotyńskimi postulantami (łac. postulare). Pod opieką miał też bibliotekę seminaryjną, którą założono w Sucharach, w czasach, gdy studiował tam teologię, a do Ołtarzewa przeniesiono w 1935 r.

    Często wyjeżdżał do okolicznych parafii, aby spowiadać.

    W i.1939 r. został sekretarzem działającego w Ołtarzewie Komitetu Pomocy Dzieciom.

    Młodych ludzi — dzieci i młodzież — zachęcał do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza (1873, Alençon – 1897, Lisieux), której dzieło „Dzieje duszy” wywarło głęboki wpływ również i na jego życie wewnętrzne. Spotykał się z chłopcami na ministranckich spotkaniach formacyjnych, na zbiórkach. Grał z nimi w piłkę, uczestniczył w zabach. Organizował amatorskie przedstawienia i wycieczki…

    Nie zapominał i o swojej, dużej i nie zamożnej wszak, rodzinie, stając się dla niej korespondencyjnym przewodnikiem duchowym.

    Wszelkie plany i zamierzenia Józefa, źródło swe mające w zawołaniu duchowych synów założyciela rodzimego zgromadzenia, św. Wincentego (wł. VincenzoPallotti (1795, Rzym – 1850, Rzym) — łac. „Caritas Christi urget nos” (pl. „Miłość Chrystusa nas przynagla”) — i sprecyzowane w zapisach prawa pallotyńskiego określających ich charyzmat — „konieczność ożywienia wiary i rozpalenia miłości wśród katolików, aby doprowadzić w ten sposób wszystkich ludzi do jedności w wierze Chrystusowej” — musiały ulec drastycznej rewizji i zmianom 1.ix.1939 r. Tego dnia w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski — w praktyce uczestniczyli w nim także, acz w różnym stopniu zaangażowania, Słowacy i Litwini — uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja—Niemcy”. Rozpoczęła się II wojna światowa.

    Niemieckie uderzenie, rozpoczęte 1.ix.1939 r., było potężne. Od północy — z Prus Wschodnich (niem. Ostpreußen) — zachodu — Pomorza Zachodniego (niem. Pommern) i Śląska (niem. Schlesien) — oraz od południa — Górnego Śląska (niem. Oberschlesien) i wcześniej zajętych Czech — Niemcy błyskawicznie zaczęli zajmować w części niebronione polskie tereny. 7.ix.1939 r. na zachód od linii Wisły w polskich rękach — poza niewielkimi skrawkami — pozostawał jeszcze centralny pas łączący generalnie Poznań z Warszawą.

    Na ucieczkę na wschód decydowało się tysiące Polaków. Drogi były zapchane a długie kolumny maszerujących niejednokrotnie ludobójczo atakowane przez niemieckie samoloty. Tak też było na głównej drodze łączącej Poznań z Warszawą, przy której znajdował się Ołtarzew…

    Od pierwszych dni po niemieckim najeździe w Ołtarzewie gromadziła się ludność cywilna, zarówno lokalna jak i uciekinierzy z dalszych terenów. Przełożeni Seminarium Duchownego, w którym już gromadzili się alumni wracający z tak niedawno wszak zakończonych wakacji, zdecydowali aliści o przeniesieniu szkoły do innych ośrodków pallotyńskich na wschodzie Polski, za Wisłą, gdzie jeszcze Niemcy nie dotarli i gdzie miano nadzieję nie dotrą. 7.ix.1939 r. zarówno profesorowie, jak i ich wychowankowie, wśród których był kleryk Józef Stanek, opuścili Ołtarzew…

    Ich nadzieje tylko częściowo się spełniły — Niemcy tegoż 1939 r. daleko na wschód nie dotarli, ale za to 17.ix.1939 r. otrzymali wsparcie ze strony wiernego sojusznika — Rosji, która najechała na Polskę od wschodu…

    W Ołtarzewie pozostał tylko Józef, który wraz z kilkoma braćmi zakonnymi zgłosił się dobrowolnie, by nie pozostawiać majątku zgromadzenia bez opieki. Zaraz po wyjściu większości ze współbraci na szczycie domu Józef wywiesił obraz Matki Bożej Częstochowskiej

    Następne kilka dni przeszły do historii pod nazwą „bitwy ołtarzewskiej”, epizodu zaledwie wielkiej polskiej wojny obronnej 1939 r. przed dwoma ludobójczymi najeźdźcami, ale stanowiącej niejako wstęp do największej bitwy tej kampanii, „bitwy nad Bzurą”, stoczonej przez wojska polskie z przeważającymi niemieckimi siłami w dniach 10‑22.ix.1939 r. Lokalny historyk, Józef Kiljański (ur. 1929) tak opisuje te dni, widziane z perspektywy OłarzewaWrześniowe boje 1939 r. w rejonie Ożarowa–Ołtarzewa: próba rekonstrukcji…”, „Przegląd Pruszkowski”, nr 1, 2009, s. 80:

    Na gospodarstwie pallotyńskim w Ołtarzewie pozostał z dwoma braciszkami zakonnymi 29‑letni ksiądz Józef Jankowski, dobrze mówiący po niemiecku […] Spisał się doskonale jako gospodarz ośrodka […]

    Ksiądz Jankowski [przyjmował] życzliwie [uciekinierów, wśród których byli chorzy, m.in. na chorobę Heinego–Medina, i niesprawni, w tym sparaliżowani] i [prowadził ich] do podziemia przygotowanego na przyjęcie uciekinierów.

    Biwakowało [tam] już około 500 osób, a wciąż napływali nowi. Byli to przeważnie uchodźcy z zachodnich terenów kraju, w szczególności z poznańskiego, ale nie brakowało i miejscowych mieszkańców […]

    Ksiądz Jankowski czuwał nad wszystkim dzień i noc, dwoił się i troił, przyjmując nowych przybywających, rozlokowywał ich, uśmierzał swary, gdyż wcześniej zasiedleni mieszkańcy schronu niechętnie dzielili się z przybyszami miejscami i barłogiem […]

    [8 września] w godzinach południowych bombowce nurkowe przeprowadziły nalot na szosę poznańską w Ożarowie i na linię kolejową. Stukasy, bombowce precyzyjnego bombardowania, [maszyny o charakterystycznych kształtach drapieżnych ptaków, ]spadając na cel wydawały przeraźliwe wycie, czy raczej wizg, od którego, jak ktoś zauważył, w człowieku aż ‘szpik zamierał’. Ta nieskomplikowana metoda oddziaływania psychicznego (syrena znajdująca się w goleni jednego z kół uruchamiała się sama podczas nurkowania) została skutecznie przetestowana w Hiszpanii, gdzie podczas wojny domowej stronę frankistowską wspomagała niemiecka eskadra ekspedycyjna. Tam też Niemcy nauczyli się wyposażać bomby lotnicze w różnego rodzaju gwizdki i świstawki, potęgując jeszcze bardziej efekt psychologiczny bombardowania.

    Sam nalot na Ożarów trwał zaledwie 5 do 7 minut, ale spowodował tragiczne skutki […] Zostały uszkodzone domostwa, między innymi spłonęła kaplica i mieszkanie księdza proboszcza w parku Ołtarzewskim […]. Zniszczone też zostały baraki magazynowe fabryki kabli. Byli zabici i ranni.

    Ofiarą bomb stał się przede wszystkim pociąg z amunicją zmierzający do Warszawy. […] Wagony zaczęły się palić, a amunicja eksplodować […]

    [Był to] szereg nieustannych wybuchów trwających wiele godzin. Pociski z piekielnym hukiem rwały się przez resztę dnia i prawie całą noc. Okolicznym mieszkańcom, którzy ukryli się w piwnicach i w improwizowanych schronach zdawało się, że to prowadzi intensywny ogień artyleria którejś ze stron […]

    Noc z 8 na 9 września była koszmarna. Amunicja w zbombardowanym pociągu całymi godzinami wybuchała z piekielnym hukiem, a na szosie poznańskiej odbywały się utarczki patroli obu stron. Okoliczna ludność siedziała w swych ukryciach, zanosząc żarliwe modły do nieba o ocalenie lub o… lekką śmierć […]

    [W] podziemiach budynku siedziby Księży Pallotynów […] przez okno widać było ‘morze ognia’ i ludziom wydawało się, że samoloty niemieckie wciąż bombardują zarówno sam Ożarów, jak i Dom Misyjny.

    Dopiero ksiądz Jankowski objaśnił, że eksploduje amunicja w pociągu.

    W pewnym momencie jakiś większy pocisk uderzył w mur — zgasły wszystkie lampy i zatrzymały się wentylatory. […] W schronie piwnicznym wybuchła panika; mężczyźni rzucili się, by zamykać okna […] Znajdujący się wśród uciekinierów ksiądz z poznańskiego zaczął udzielać absolucji in articulo mortis, jednym słowem atmosfera była tragiczna.

    Nieoceniony ksiądz Jankowski uspokoił zebranych, a okna kazał otworzyć, gdyż w pomieszczeniach piwnicznych zaczynało brakować tlenu.

    Przerażająca kanonada dopiero nad ranem zaczęła się uspokajać […]

    Dopiero w niedzielę rano 10 września nastąpiła cisza. Ksiądz Jankowski odprawił wtedy dla wszystkich Mszę świętą.

    Wkrótce zjawili się pierwsi Niemcy […] Przy okrzykach: ‘Raus!’ i ‘Hände hoch!’ ludzie wychodzili z piwnicy na zewnątrz i szykowali się do dalekiego marszu”…

    W Ołtarzewie i całej zachodniej i połowie centralnej Polski rozpoczęła się niemiecka okupacja.

    Symboliczną datą jej rozpoczęcia — i warto ją zapamiętać! — jest 28.ix.1939 r. Tego dnia bowiem padła Warszawa. Tego dnia, jak to już wspomniano, dwaj okupanci, Rosjanie i Niemcy, podpisali tzw. „traktat o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”. Tego samego dnia wreszcie dwaj urzędnicy niemieckiego centralnego niem. Rassenpolitisches Amt der NSDAP (pl. Urząd Polityki Rasowej NDSAP), Erhard Wetzel (1903, Stettin – 1975) i dr Günther Hecht (1902‑1945), w oparciu o wytyczne wyartykułowane dwa dni wcześniej przez niemieckiego socjalistycznego przywódcę, Adolfa Hitlera, opracowali memoriał niem. „Die Frage der Behandlung der Bevölkerung der ehemaligen polnischen Gebiete nach rassepolitischen Gesichtspunkten” (pl. Trak­towanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej). Owi wybitni przedstawiciele „rasy panów” pisali m.in.: „Uniwersytety i inne szkoły wyższe, szkoły zawodowe, jak i szkoły średnie były zawsze ośrodkiem polskiego szowinistycznego wychowania i dlatego powinny być w ogóle zamknięte. Należy zezwolić jedynie na szkoły podstawowe, które powinny nauczać jedynie najbardziej prymitywnych rzeczy: rachunków, czytania i pisania. Nauka w ważnych narodowo dziedzinach, jak geografia, historia, historia literatury oraz gimnastyka, musi być zakazana”.

    Formalnie Ołtarzew znalazł się w obrębie zarządzanego przez Niemców tworu administracyjnego zwanego niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich), potocznie zwanego Generalnym Gubernatorstwem.

    W budynkach pallotyńskich Niemcy pozwolili zostać tylko Józefowi — jako dozorcy i opiekunowi chorych. Seminarium zamieniono na szpital wojenny. Józef zajmował się wszystkim, w tym aprowizacją domu…

    Już prawd. w x.1939 r. Niemcy zlikwidowali tymczasowy szpital. Całkowicie nie opuścili wszelako budynku seminaryjnego — garażowano w nim m.in. niemieckie samochody wojskowe — ale oo. pallotyni mogli do niego powoli wracać.

    I tak też się stało. Po klęsce wrześniowej do seminarium powracali i klerycy i profesorowie. Przyjmowano też — formalnie od ix.1940 r. — kleryków z innych diecezji diecezji i zgromadzeń zakonnych, głównie z terenów bezpośrednio włączonych do Niemiec (Wielkopolska, Pomorze). Byli wśród nich ukrywający się przed Niemcami polscy żołnierze. Wrócił też inicjator budowy gmachu Wyższego Seminarium Duchownego, jego rektor o. Stanisław Wierzbica (1902, Bottrop – 1977, Częstochowa).

    W xi.1939 r. wznowiono wykłady. W pierwszych latach niemieckiej okupacji w Ołtarzewie ształciło się ponad 60 kleryków, udzielane były święcenia kapłańskie…

    Józef dalej zabiegał o wyżywienie i ogrzanie domu — zadanie niełatwe, zima z 1939 r. na 1940 r. była bowiem jedną z najmroźniejszych w historii, a ilość zgromadzonych w seminarium szybko wzrosła do przeszło 100 osób…

    Nie zaniedbywał ubogich — oo. pallotyni udzielali pomocy potrzebującym wsparcia materialnego, m.in. rozdawali chleb wypieczony w swojej piekarni. Ponadto Józef wypełniał obowiązki duszpasterskie, słuchał spowiedzi, głosił kazania…

    Mimo podejmowania coraz to większych obowiązków pozostawał wierny zapisanemu gdzieś spostrzeżeniu, że „Nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga — miłość”…

    Zapamiętano głoszone przez niego kazania. Szczególnie cenne rady, jakże potrzebne w niezwykle ciężkich czasach, zapisywano i dzięki temu przetrwały do dziś. Mówił:

    Bóg jest jak najwięcej zatroskany o twoją świętość. Pozwól Mu działać. Kochaj skupienie, ciszę i modlitwę, a usłyszysz głos Boga w duszy”…

    Im więcej Boga miłować będziemy, tym większe rzeczy u Niego wyprosić możemy”…

    Prośmy Boga, by nauczył nas cierpieć i innych uczyć cierpieć”…

    Uświęcić się możemy tylko przez większą miłość. Według św. Tereski nie umartwienia i zaparcie się prowadzą do świętości, lecz ufność bez granic, dziecięctwo. Módlmy się o to, polecajmy się Matce Najświętszej”…

    Gdy wyrzucimy z serca swego przywiązania ziemskie, miłość siebie Jezus nagrodzi nas nadmiarem, nauczymy się cenić łaskę krzyża, gdy go nam ześle”…

    31.iii.1941 r. otrzymał nominację na mistrza — magistra — nowicjatu. Pozycję miał objąć w viii.1941 r. Profetycznie czuł, że na nominacji się skończy: „Jestem przekonany, że stanie się coś i że magistrem nie będę” — miał powiedzieć.

    Okazało się, że miał rację. Jeszcze zdążył zanotować: „Za najszczęśliwsze uważam chwile w swym życiu, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem” — zdążył z siebie w pracy kapłańskiej dać pięć krótkich lat — gdy 16.v.1941 r. został aresztowany przez niemiecką Tajną Policję Państwową (niem. Geheime Staatspolizei), czyli Gestapo.

    Aresztowanie nie było przypadkowe. Ojcowie pallotyni z Ołtarzewa od początku okupacji brali udział w różnego rodzaju działaniach konspiracyjnych i niepodległościowych. Już po wspomnianej „bitwie ołtarzewskiej” w ix.1939 r. klerycy ołtarzewscy, którzy po kampanii wrześniowej powrócili do seminarium, na polach obok klasztoru znaleźli 10 karabinów i skrzynkę amunicji. Ukryto je w pallotyńskim budynku.

    Rektor Seminarium, po powrocie do Ołtarzewa z tułaczki wrześniowej 1939 r., wziął udział w pierwszym zebraniu konspiracyjnym polskiego ruchu podziemnego w pobliskim Ożarowie Mazowieckim. Przekazał wówczas powstającej organizacji — która przekształciła się później w Rejon VII „Jelsk–Jaworzyn” Obwodu VII „Obroża Okręgu Warszawskiego Związku Walki Zbrojnej ZWZ (od 1942 r. Armii Krajowej AK), czyli sił zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego — ukrytą amunicję. Nie usunięto jej aliści z gmachu seminaryjnego, ale uzupełnianą przez podziemie, nadal tam przechowywano jako jeden z 8 magazynów broni VII Rejonu…

    Kapłani i bracia zakonni pracujący w Ołtarzewie brali też bezpośredni udział w akcjach sabotażowych wymierzonych przeciw okupantowi niemieckiemu. M.in. do silników należących do Niemców samochodów, parkujących na terenie pallotyńskiej posiadłości, wsypywano dodatki, które powodowały ich zatarcie i zniszczenie — daleko po opuszczeniu Ołtarzewa.

    Wiadomo, że w tych akcjach uczestniczyli m.in. o. Józef i o. Norbert Jan Pellowski (1903, Pszczółki – 1942, Auschwitz), dziś Sługa Boży (łac. Servus Dei)…

    Ponadto oo. pallotyni, wobec zakazu prowadzenia nauczania na poziomie szkół średnich i wyższych dla Polaków, a także ograniczenia nauczania na poziomie podstawowym do „rachunków, czytania i pisania” — zgodnie ze wspomnianym ludobójczym planem niemieckiego przywódcy socjalistycznego, Adolfa Hitlera (inny znany niemiecki socjalistyczny przywódca i zbrodniarz, Henryk Leopold (niem. Heinrich LuitpoldHimmler (1900, Monachium – 1945, Lüneburg), powiedzieć miał: „dla polskiej ludności Wschodu […] czytania nie uważam za konieczne”) — uczestniczyli w niezwykłym wysiłku wspomnianego Polskiego Państwa Podziemnego, unikalnym w historii świata, czyli tajnym nauczaniu — tajnych kompletach — którym w całej okupowanej Polsce w zakresie szkoły podstawowej objętych zostało 1,5 miliona dzieci, za co ok. 8,500 polskich nauczycieli oddało życie. oo. pallotyni byli mianowicie katechetami na tajnych lekcjach organizowanych przez siostry Unii Rzymskiej Zakonu Świętej Urszuli (łac. Unio Romana Ordinis Sanctae Ursulae – OSU), czyli urszulanki.

    W dniach 16, 23 i 27.v.1941 r. nastąpiły aresztowania.

    Bezpośrednią przyczyną był zapewne donos niejakiego Alfonsa Stefana Mayera, uchodźcy z Wielkopolski, byłego powstańca wielkopolskiego, kolportera prasy pallotyńskiej, którego do Ołtarzewa przygarnął rektor o. Stanisław Wierzbica. Przekazał on Gestapo informacje o ukrywaniu przed Niemcami cennych rzeczy w budynku seminaryjnym oraz kolportażu podziemnej prasy przez braci pallotyńskich.

    9.v.1941 r. późnym wieczorem do pokoju o. Wierzbicy wtargnęło dwóch pijanych podoficerów niemieckich. Dotkliwie go pobito. Rektor postanowił wyjechać na leczenie do Brwinowa, skąd udał się do Zagórza k. Otwocka, do szpitala neurologicznego i psychicznego dla dzieci.

    Tydzień później, 16.v.1941 r., w poszukiwaniu o. Wierzbicy do Ołtarzewa przyjechał inny oddział Gestapo. Nie znajdując go kilku gestapowców pojechało do Brwinowa. Pozostali natomiast, w towarzystwie wspomnianego Mayera, rozpoczęli przeszukanie w Ołtarzewie.

    Można przypuszczać, że przeszukania stanowiły jakąś część niemieckich przygotowań do planowanego niemieckiego uderzenia na ówczesnego najwierniejszego sojusznika, czyli Rosję, które nastąpiło 22.vi.1941 r. Chodzić mogło o „oczyszczenie” bezpośredniego zaplecza przyszłego frontu działań, a ośrodek pallotyński od dawna był przez Niemców — choćby przez wspomnianego Mayera — obserwowany i infiltrowany.

    Zatrzymanych zostało co najmniej 4 ojców zakonnych (Józef Jankowski, Franciszek Kilian (1895, Zawda – 1941, Auschwitz), wspomniany Norbert Jan Pellowski, Jan Szambelańczyk (1907, Radomice – 1941, Auschwitz)), 7 braci zakonnych (w tym Piotr Bochenek (1911, Grybów – 1942, Auschwitz), Bernard Kowalski (1905, Raciniewo – 1941, Auschwitz), Stanisław Małaczek (1917, Marianki – 1945, Dachau), Bronisław Regulski (1913, Łubki – 1942, Auschwitz), Jan Wąsik (1907, Jodłówka – 1941, Auschwitz)) oraz kleryk, Stanisław Sadowski (1919, Witanowice – 1941, Auschwitz).

    Wspomniany rektor seminarium, o. Stanisław Wierzbica, uniknął aresztowania. Od 1941 r., pod zmienionym nazwiskiem, ukrywał się przed Gestapo, a aresztowany został dopiero po zakończeniu działań wojennych w 1945 r. przez rosyjskie okupacyjne władze komunazistowskie (był torturowany). Donosiciel, Mayer, po aresztowaniach został przez Niemców na krótko— do 19.vi.1941 r. — nominowany zarządcą domu zakonnego…

    Dla większości aresztowanych w Ołtarzewie w 1941 r. rozpoczęła się ich ostatnia droga — krzyżowa — polskiego duchowieństwa wieku XX. Śmierci w niemieckich obozach koncentracyjnych uniknąć miało tylko dwóch współbraci zakonnych — wszyscy pozostali, wymienieni powyżej z imienia i nazwiska, zginęli…

    Opuszczając Ołtarzew w asyście niemieckich oprawców Józef miał powiedzieć do żegnających go współbraci: „Do zobaczenia w niebie”…

    Wszystkich zatrzymanych osadzono na Pawiaku, osławionym jeszcze za czasów carskich warszawskim więzieniu, które stało się największym więzieniem politycznym na terenie okupowanej przez Niemców Polski (okupacja rosyjska miała oczywiście swoje odpowiedniki…).

    Tam Józef być może spotkał się — albo przynajmniej słyszał o jego przetrzymywaniu — z aresztowanym 17.ii.1941 r. o. Maksymilianem Kolbe (1894, Zduńska Wola – 1941, Auschwitz), z zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych (łac. Ordo Fratrum Minorum Conventua­lium – OFMConv), czyli franciszkanem konwentualnymi z klasztoru w Niepokalanowie

    Ponieważ Pawiak był formalnie „tylko” więzieniem śledczym przetrzymywani więźniowie mogli zachować własne ubrania. Józef zatem zatrzymał prawd. habit zakonny i zachował przez cały czas aresztu…

    Przesłuchiwano go zapewne w siedzibie Gestapo przy ul. Szucha w Warszawie. Był torturowany — dla wyciągnięcia zeznań Niemcy wykorzystywali nieraz nawet wiertarki, wiercąc nimi dziury w podniebieniach nieszczęśników. Mimo to w grypsie do współbraci więzionych w innych celach napisał: „Jestem szczęśliwy”…

    Po dwóch tygodniach, 28.v, zawieziono go — wraz ze wspomnianym o. Maksymilianem Kolbe i wszystkimi aresztowanymi w Ołarzewie współbraćmi — transportem do niemieckiego obozu zagłady (niem. KonzentrationslagerKL Auschwitz–Birkenau, znajdującego się już na terytorium Niemiec, poza granicami Generalnego Gubernatorstwa — na obszarze bezpośrednio po agresji w 1939 r. przyłączonym przez Niemców do Rzeszy — najpierw w niemieckiej niem. Provinz Schlesien (pl. Prowincja Śląsk), ze stolicą we Wro­cławiu, a od 1941 r. w niemieckiej prowincji niem. Provinz Oberschlesien (pl. Prowincja Górny Śląsk), ze stolicą w Katowicach.

    W obozie prawd. witał ich zastępca komendanta, Karol (niem. KarlFritzsch (1903, Nassengrub – 1945?, Berlin?):

    Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin […] Z prawdziwą przyjemnością przepędzimy was wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych.

    Dla nas wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju […]

    Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty.

    Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące…

    Zaraz potem prawd. zdarto z niego zakrwawione już ubranie zakonne. Następnie wytatuowano mu na przedramieniu numer obozowy: 16895. KL Auschwitz był jedynym obozem, gdzie Niemcy tatuowali więźniów — albo na lewym przedramieniu, albo na lewej piersi. Robili to za pomocą zamoczonego w tuszu metalowego stempla, do którego wkładano wymienne płytki z igłami, tworzące oddzielne cyfry.

    Józef otrzymał też „pasiak” — czyli obozowy ubiór — z naszytym czerwonym trójkątem, tzw. „winklem”, z literą „P”, na oznaczenie więźnia politycznego, Polaka…

    Przez pięć miesięcy poddawany był okrutnemu reżimowi pracy, nieustannego głodu i ciągłych upokorzeń. Wycieńczony, torturowany fizycznie i duchowo, moralnie miażdżony.

    Jeden ze współwięźniów tak opisywał tamte dni w KL Auschwitz: „Pracując przy wydobywaniu żwiru z Soły, mogliśmy obserwować komando zapędzane do wycinania łoziny z brzegów rzeki. Brodząc w wodzie musieli tamci więźniowie szybko — bo w Oświęcimiu wszystko musiało dziać się schnell — ciąć łozę, wiązać ją w wielkie pęki i dźwigać na plecach. Komando to składało się z ludzi z bloku 14, z naszych sąsiadów i innych”… Opowiadał o losach o. Maksymiliana Kolbe, ale z nim cierpieli i inni. Wśród nich ks. Józef…

    Niewolniczo pracował też przy rozbiórce polskich budynków w oddalonej o ok. 4 km od głównego obozu wsi Babice, skąd w iv.1941 r. Niemcy wysiedlili polskich mieszkańców i wywieźli ich do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie następnie rękami więźniów KL Auschwitz wyburzyli większą część zagród i utworzyli „majątek dworski”, czyli gospodarstwo rolne, i gdzie później, w iii.1943 r., powstał podobóz „Wirtschaftshof Babitz”.

    Naoczni świadkowie zapamiętali, iż prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa, znosił z godnością i spokojem.

    Postępował zgodnie z zapisanymi przez siebie kiedyś słowami: „Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”… I tę miłość zachował do końca…

    Zdołał jeszcze wysłać kilka listów do swojej matki, z których sześć dotarło. Wszystkie oczywiście podlegały ostrej, niemieckiej obozowej cenzurze. Pisał, iż jest zdrowy. Prosił o modlitwę i paczki z pomocą materialną — dla siebie i dla więzionych współbraci…

    Ponoć nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Pewnie dlatego, by go złamać, 15.x.1941 r. zainteresował się nim słynący z okrucieństwa kapo komanda (niem. Kommando) roboczego — czyli podstawowej komórki niewolniczej pracy obozowej, składającej się do kilkudziesięciu więźniów, na czele których stał więzień funkcyjny, kapo — codziennie niewolniczo tworzącego na rzecz Niemców „majątek dworski” Babice, niejaki Henryk (niem. Heinrich) Krott. Krott (ur. 1909), zwany przez więźniów „krwiożercą”, do KL Auschwitz przywieziony został 29.viii.1940 r. z innego niemieckiego obozu koncentracyjnego, KL Sachsenhausen k. Berlina, w transporcie 100 niemieckich więźniów politycznych, kryminalnych i tzw. asocjalnych, z przeznaczeniem do obsadzenia funkcji obozowych, takich jak Blockführer (pl. nadzorca bloku) — czyli blokowy — czy kapo. Otrzymali obozowe numery 3188–3287Biuro ds. Byłych Więźniów, Archiwum Muzeum Auschwitz–Birkenau.

    Krott poddał Józefa okrutnym torturom…

    Charakter tego człowieka i charakter jego „pracy” najlepiej oddaje utrwalony w pamięci wcześniejszy incydent związany z o. Maksymilianem Kolbe. Pracował on w tym samym komandzie, przy wyrębie drzew i znoszeniu bali i gałęzi, wykorzystywanych przy konstrukcji płotów. Więźniowie zmuszani byli do dźwigania na plecach po kilkadziesiąt kilogramów drewna. Po zaniesieniu po następną partię musieli wracać do lasu, ok. pół kilometra, drogą pełną wertepów, biegiem. Co kilka kroków stali vorarbeiterzy, czyli funkcyjni starsi więźniowie, pomocnicy kapo, i długimi kijami bili tych, którzy słabli. Gdy zasłabł o. Kolbe kapo Krott nakazał załadować mu na plecy podwójną ilość gałęzi, a gdy znów padł kopał go do nieprzytomności — po twarzy i brzuchu. Podczas przerwy obiadowej kazał o. Kolbe położyć się na kłodzie drzewa, po czym wymierzył mu pięćdziesiąt razów…

    Następnego dnia po pobiciu przez „krwawego Krotta”, 16.x.1941 r., Józef Jankowski zmaltretowany, zakatowany, odszedł do Pana.

    Według niektórych przypuszczeń mógł przez niemiecką „medyczną służbę obozową” zostać dobity — jak o. Maksymilian Kolbe — śmiertelym zastrzykiem…

    Ową „służbę obozową” nadzorował wówczas niem. Standortarzt (pl. naczelny lekarz) garnizonu SS, Oskar Dienstbach (1910, Usingen – 1945), późniejszy SS‑Hauptsturmführer. Kierował zespołem „lekarzy” — wsród których do iv.1942 r. wyróżniał się okrutny sadysta, dr Otto Heidl (1910 – 1955, Bohum) — oraz niem. Sanitätsdienstgrade (pl. sanitariusze) — SDG, składającą się głównie z niemieckich więźniów kryminalnych przeniesionych z innych obozów, ale także więźniów polskich, wyselekcjonowanych spośród przywożonych do KL Auschwitz.

    W viii.1941 r. Niemcy rozpoczęli próby zabijania ciężej chorych więźniów drogą dożylnych zastrzyków stężonego perhydrolueteru, wody utlenionej (nadtlenku wodoru), benzyny, ewipanu (heksobarbitalu) i fenolu. W 1942 r. metodę zabijania „udoskonalił” niemiecki lekarz, przybyły do bozu 11.xii.1941 r., SS‑Hauptsturmführer dr Fryderyk (niem. FriedrichEntress (1914,Poznań – 1947, Landsberg), który przy pomocy swojej załogi, w szczególności sanitariusza, SS‑Oberscharführer Józefa (niem. JosefKlehra (1904, Langenau – 1988, Leiferde), a także dwóch polskich pomocników, uśmiercił nawet do 25,000 więźniów, w tym dzieci, kobiet ciężarnych, matek bezpośrednio po porodzie, które zabijano wraz z ich nowo narodzonymi…

    Akt mordu, według wspomnień więźniów KL Auschwitz, miał następujący przebieg:

    Wiedziano, że dożylny zastrzyk 10 ml fenolu powodował śmierć […] Ale to ciągle było za dużo. Procedurę więc usprawniono i okazało się, że 3 ml fenolu prosto w serce były równie skuteczne. Co za oszczędność! […] Dosercowa metoda opracowana przez lekarzy SS była tak prosta, że nawet niewykwalifikowane osoby mogły ją przeprowadzać, takie jak SS Oberscharfuhrer Józef Klehr, który był tak głupi, że miał trudności z podpisaniem sięrelacja Tadeusza Paczuły, w „The Auschwitz Photographer”, Anna Dobrowolska

    Klehr, ubrany w biały lekarski fartuch, przyjmował każdego osobno w swoim ‘gabinecie’, ostrożnie zamykając za sobą drzwirelacja Wiesława Kielara, tamże

    Klehr [mówił] […]: ‘Proszę, niech pan siada. Za chwilę otrzyma pan zastrzyk przeciw tyfusowi’relacja Jana Weissa, tamże

    Więźnia sadzano na stołku. Dwóch ‘pielęgniarzy’ […] podchodziło do niego. Stojąc z tyłu jedną ręką chwytali za głowę siedzącego i zakrywając mu oczy odchylali ją do tyłu. Wciskając kolano w kręgosłup powodowali wypchnięcie piersi do przodu […] [Kat] wbijał strzykawkę prosto w sercerelacja Stanisława Głowy, tamże

    Mordów dokonywano zazwyczaj w jednym z pomieszczeń bloku nr 20, określanego jako Behandlungszimmer. Wspomniany „stołek” pełnił też rolę fotelu dentystycznego. Po zastrzyku półprzytomną ofiarę przenoszono do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie na podłodze umierała w pół minuty…

    o. Józef Jankowski mógł być jedną z pierwszych ofiar owego ludobójczego procederu. Zamordowany został więc zapewne, ciężko pobity i niezdolny do niewolniczej pracy, jeszcze dożylnie, a zastrzyku udzielić mu miał polski „sanitariusz”, Alfred Stössel (1915, Poznań – 1943, Auschwitz)…

    Ppor. Alfred Stössel był oficerem adiutantem dowódcy 20. Dywizji Artylerii Ciężkiej, wchodzącego w skład 9. Pułku Artylerii Ciężkiej dla 20. Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. Prawd. brał udział w obronie Warszawy w ix.1939 r. Uniknął internowania i w 1940 r. próbował przedostać się na Węgry, a stamtąd do Francji, gdzie formowało się polskie wojsko. Został jednak przez Niemców ujęty i osadzony m.in. w więzieniu w Tarnowie. Stamtąd 14.iv.1940 r. został zawieziony do KL Auschwitz.

    Był to pierwszy masowy transport 753 polskich więźniów do nowo powstającego obozu (po drodze uciekło 25 z nich).

    Stössel otrzymał numer  435 i przydział, jako pielęgniarz–sanitariusz, do szpitala obozowego. Został kapo bloku (baraku) zakaźnego nr 20 (później 28). W tej roli przyszło mu wypełniać rozkazy niemieckich nadzorców i dobijać więźniów śmiertelnymi zastrzykami…

    Zanim to jednak nastąpiło w nocy z 21 na 22.ix.1940 r. do KL Auschwitz przyjechał transport więźniów, wśród których znajdował się rotmistrz Witold Pilecki (1901, Ołoniec – 1948, Warszawa), który z polecenia Polskiego Państwa Podziemnego dał się dobrowolnie zatrzymać przez Niemców w łapance. Jego zadaniem było przygotowanie raportu o obozie KL Auschwitz dla polskiego podziemia, ale zaraz po przyjeździe zaczął tworzyć obozową konspirację. Zorganizował Związek Organizacji Wojskowej ZOW.

    ZOW został zorganizowany w systemie tzw. „piątek”. Pilecki pisał później: „Każda […] z ‘piątek’ nie wiedziała nic o ‘piątkach’ innych […], rozwijała się samodzielnie, rozgałęziając się tak daleko, jak ją sumą energii i zdolności jej członków plus zdolności kolegów stojących na szczeblach niższych, a przez ‘piątkę’ stale dobudowywanych, naprzód wypychały”…

    Pierwsza „piątka” — w jakimś sensie najważniejsza, którą Pilecki darzył absolutnym zaufaniem — powstała już jesienią 1940 r. Jednym z jej członków był wspomniany Alfred Stössel…

    Stössel m.in. w piwnicy oddziału zakażnego bloku szpitalnego zainstalował konspiracyjną radiostację…

    28.x.1942 r., tuż po największej zbiorowej egzekucji w historii obozu — zamordowano 280 więźniów, w tym paru „sanitariuszy” — Niemcy, na podstawie donosu, wyrzucili go z bloku szpitalnego i osadzili w podziemiach bloku nr 11, zwanego przez więźniów „Blokiem Śmierci”. W tamtejszych piwnicach, gdzie mieścił się obozowy areszt, Niemcy, podejrzewając go o działalność konspiracyjną, poddali go okrutnym przesłuchaniom. Nikogo nie zdradził. Rotmistrz Pilecki wspominał: „Alfred Stössel miał pewną przykrą manię, lecz trzeba mu oddać sprawiedliwość, że dzielnie znosił tortury — badania w bunkrach i nie powiedział ani słowa, choć wiedział bardzo wiele”. 3.iii.1943 r. został zamordowany przed tzw. Ścianą Straceń

    Rotmistrz Pilecki, dobrowolny więzień KL Auschwitz, twórca tamtejszego ruchu oporu, uciekł z obozu, złożył szereg raportów (część wysyłał jeszcze z obozu), wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Jego losy spięte zostały — jak okrutną symboliczną klamrą, odzwierciedlającą losy Polaków w czasach II wojny światowej — aresztowaniem przez nowego okupanta, Rosjan i ich namiestników, komunazistowskich władz państwa zwanego prl. I z ich rozkazu kulą w głowę…

    Tragiczną klamrą los spiął też życie Alfreda Stössela, bohatera konspiracyjnego ruchu oporu w KL Auschwitz, a jednocześnie pielęgniarza–sanitariusza zmuszanego przez Niemców do wykonywania śmiertelnych zastrzyków wyselekcjonowanym więźniom.

    Jednym z nich był Józef Jankowski i zapewne z nieba, gdzie go Pan powołał, modli się za duszę swego kata…

    Śmierć Józefa nastąpiła tego samego dnia, w tym samym miejscu — w niemieckim obozie koncentracyjnym KL Auschwitz — gdzie śmierć poniósł inny współwięzień, przywieziony do obozu zaledwie miesiąc wcześniej, współbrat Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów (łac. Ordo Fratrum Minorum Capuccinorum – OFMCap), czyli kapucyn, o. Anicet Kopliński (1875, Frydląd/Debrzno – 1941, Auschwitz). Czy się w KL Auschwitz poznali? Nie wiadomo…

    Spełniły się pragnienia Józefa, wyrażane ongiś, przed święceniami, w listach do rodziców. Zaiste „kochał Boga nad życie” i „oddał je chętnie”, bowiem Stwórca wysłuchał jego modlitwy i dał mu odejść „na drugi świat” opromienionym „gorącą i wielką miłością Boga”…

    Jego ciało spalono w krematorium…

    Obietnica i groźba zastępcy komendanta KL Auschwitz, Karola Fritzscha nie była czczą przechwałką. Z wymienionych w tym tekście duchownych, przywiezionych do KL Auschwitz 28.v.1941 r. jeden zginął już w vii.1941 r. (o. Jan Szambelańczyk), jeden w viii.1941 r. (o. Maksymilian Kolbe), jeden w x.1941 r. (o. Józef Jankowski), czterech w xi.1941 r. (o. Franciszek Kilian, br. Bernard Kowalski, br. Jan Wąsik i kl. Stanisław Sadowski), jeden w iii.1942 r. (o. Norbert Jan Pellowski), jeden w iv.1942 r. (br. Bronisław Regulski) i jeden w viii.1942 r. (br. Piotr Bochenek). Jeden zginął później, w ii.1945 r., w niemieckim obozie koncentracyjnym (niem. KonzentrationslagerKL Dachau (br. Stanisław Małaczek)…

    Józef został beatyfikowany 13.vi.1999 r., w Warszawie, przez św. Jana Pawła II, w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Był wśród nich i o. Anicet Kopliński i współbrat o. Józef Stanek

    Papież wołał tego dnia:

    [W akcie beatyfikacji] niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłowałpor. Rz 8, 37.

    Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!

    Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […]

    Spodobało się Bogu ‘wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci’ twoich synów i córek w Chrystusie Jezusiepor. Ef 2, 7. Oto ‘bogactwo Jego łaski’, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu!

    Jemu niech będzie chwała na wieki wieków”…

    Józef Jankowski jest patronem miasta i gminy Brusy. Z okazji ogłoszenia o. Józefa — przez bpa Jana Bernarda Szlagę (ur. 1940, Gdynia) — patronem Brus ułożono specjalną modlitwę w intencji miasta:

    Wszechmogący Wieczny Boże, daj wszystkim mieszkańcom ducha gorliwości religijnej, aby żyli pobożnie i zawsze kierowali się zasadami moralnymi naszej świętej wiary katolickiej. Spraw, aby wśród nas nie było nikogo, kto nie szanowałby ludzkiego życia; kto pogrążony w nałogach, zwłaszcza w alkoholizmie, zapomniałby o swoich obowiązkach wobec rodziny i Ojczyzny…”

    I niech za wstawiennictwem bł. Józefa Jankowskiego niech tak się stanie…

    Parafia św. Zygmunta w Słomczynie

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 października

    Święta Teresa od Jezusa,
    dziewica i doktor Kościoła

    Święta Teresa od Jezusa

    Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
    Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.
    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.
    Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).
    Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

    Święta Teresa od Jezusa

    Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.
    Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.
    Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
    Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.
    Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 października

    Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalikst I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Radzim Gaudenty, biskup
    ***
    Święta Małgorzata Maria Alacoque

    Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek.
    Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.
    W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa.
    Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII.
    W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Serce, które umiłowało ludzi…

    – św. Małgorzata Alacoque

    Serce, które umiłowało ludzi... - św. Małgorzata Alacoque

    św. Małgorzata Maria Alacoque/Ar Gwennek (PD)

    ***

    Paray-le Monial to małe miasteczko położone w Burgundii. W średniowieczu region ten stanowił centrum życia religijnego. Najcenniejszą ozdobą miasta jest piękna, kamienna bazylika, zbudowana przez zakonników z Cluny na przestrzeni XI i XII wieku.

    Ale Paray-le Monial znane jest na całym świecie przede wszystkim dzięki wydarzeniom, które rozegrały się w jego murach w XVII wieku.Wtedy to skromna i zapomniana przez ludzi kaplica klasztoru Sióstr Wizytek, znajdująca się w cieniu słynnej romańskiej bazyliki, została wybrana przez Boga jako miejsce objawień.

    U źródeł powołania

    Małgorzata Maria Alacoque, której Jezus objawił swoje Serce, urodziła się 22 lipca 1647 r. w Lauthecour, miejscowości oddalonej o 30 km od Paray-le Monial. Po śmierci ojca, który osierocił siedmioro dzieci, ośmioletnia Małgorzata została oddana do kolegium klarysek w Charolles. Kiedy ciężko zachorowała, musiała opuścić to miejsce i trafiła do apodyktycznego wuja. Przez cztery lata ciężkiej choroby dziewczynka dojrzewała duchowo i gorąco pragnęła poświęcić się Bogu. Jej marzenie spełniło się dopiero w wieku 24 lat.

    Objawienia

    Dwa lata po otrzymaniu habitu zakonnego, w 1673 roku, kiedy siostra Małgorzata w chórze klasztornym adorowała Najświętszy Sakrament, Jezus objawił jej się po raz pierwszy. Otworzył swoją pierś i powiedział: „Moje Boskie Serce płonie tak silną miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych gorących płomieni, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie je rozlać za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi skarbami”. Podczas tego objawienia Jezus wziął serce Małgorzaty i umieścił je symbolicznie w swoim Sercu, a następnie oddał jej serce gorące.

    Podczas drugiego objawienia, kiedy Święta ujrzała Serce Boże na tronie, jaśniejące jak słońce, Pan Jezus objawił jej, że chce, by w Kościele wprowadzono nowe nabożeństwo i wyjaśnił: „To nabożeństwo jest ostatnim wysiłkiem Mojej miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w tych ostatnich czasach”.

    Przy kolejnym objawieniu Pan Jezus ukazał się, jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, błyszczącymi jak słońce. Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi – płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe Serce, które było źródłem tych promieni. Małgorzata usłyszała: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, a w zamian za to otrzymuje wzgardę i zapomnienie. Ty przynajmniej staraj się mi zadośćuczynić, o ile to będzie w twojej mocy, za ich niewdzięczność”. Jezus polecił Małgorzacie, by często, a zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, przystępowała do Komunii świętej, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek miesiąca uczestniczyła w jego konaniu w Ogrójcu między godziną 23.00 a 24.00: „Upadniesz na twarz i przepędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.

    Święto ku czci Serca Pana Jezusa

    Przy ostatnim objawieniu w 1675 roku Pan Jezus zażądał, żeby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był poświęcony jako osobne święto na uczczenie Jego Serca i na wynagrodzenie Mu przez Komunię świętą i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznawał, gdy w czasie oktawy był wystawiany na ołtarzach. W zamian za to obiecał Małgorzacie, że Jego Serce wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób Jego Sercu oddadzą cześć lub przyczynią się do rozszerzenia święta.

    Małgorzata, poruszona do głębi obrazem zranionego Serca Jezusa i jako świadek gorącej miłości, jaką ono płonie, głosiła aż do śmierci, która nastąpiła 17 października 1690 roku, powierzone jej orędzie. Jej ciało pochowano na terenie klasztoru; w czasie procesu beatyfikacyjnego przeprowadzono ekshumację. Obecnie szczątki Świętej spoczywają w ołtarzu kaplicy klasztornej, pod relikwiarzem z jej woskową podobizną.

    Święto Serca Pana Jezusa zostało początkowo przez niektóre kręgi (np. przez jansenistów) uznane za herezję. Przez wiele lat milczała również Stolica Apostolska, pomimo próśb biskupów, bractw i zakonów. Pożądany skutek odniósł memoriał Episkopatu Polski, skierowany w roku 1765 do papieża Klemensa XIII. Papież zezwolił najpierw na obchodzenie święta wizytkom, a później całej Polsce. Wprawdzie papież Pius IX w 1856 roku uznał święto Serca Pana Jezusa w całym Kościele, to jednak dopiero beatyfikacja Sługi Bożej Małgorzaty Alacoque w 1864 roku, dokonana przez papieża Piusa IX, i kanonizacja w 1920 r. przez papieża Benedykta XV przyczyniły się do ostatecznej aprobaty tego święta. Jest ono ruchome, obchodzi się je w piątek po zakończeniu oktawy Bożego Ciała.

    wiara.pl
     

    _________________________________________________________________________________________


    14 października

    Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik

    Święty Jan Ogilvie

    Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików.
    W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Brnie, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile.
    Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI.Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów:Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________

    Nawrócony kalwinista, jezuita, męczennik – św. Jan Ogilvie

    Nawrócony kalwinista, jezuita, męczennik – św. Jan Ogilvie

    św. Jan Ogilvie SJ – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Ex calviniano catholicus. Kalwinista nawrócony na katolicyzm. Tak mówiono o św. Janie Ogilvie SJ, który przelał krew za wiarę na początku XVII wieku. Był jednym z wielu męczenników na wyspach brytyjskich, prześladowanych i zabitych za wierność papieżowi. Kościół wspomina go 14 października*.

    Przyszedł na świat w 1579 roku, w rodzinie kalwińskiej. Reformacja szkocka osiągnęła wtedy swój punkt kulminacyjny. Mając 13 lat udał się w podróż po Europie w celu zdobycia wykształcenia. Musiał mieć oficjalne pozwolenie, ale ze względu na ojca nie było podejrzeń, że jest wysłany w celu otrzymania formacji katolickiej, a to było prawdziwym powodem konieczności uzyskania pozwolenia.

    Wystarczyło mu kilka lat, żeby długa tradycja katolicka w jego rodzinie ostatecznie zwyciężyła w duszy młodego Jana. Mając 17 lat przeszedł na katolicyzm, potem został przyjęty do Kolegium Szkockiego w Douai. W 1599 wstąpił do jezuitów, do prowincji austriackiej. Po 11 latach formacji przyjął święcenia kapłańskie w 1610 roku.

    W 1613 roku, generał Acquaviva przychylił się do jego prośby i wysłał go do Szkocji. Pod koniec roku zszedł na ląd w porcie Leith, niedaleko Edynburga. Jego działalność apostolska w Szkocji trwała niecały rok. Prowadził ją w ukryciu, w ciągłym zagrożeniu bycia aresztowanym i uwiezionym. Wreszcie to, co było zagrożeniem, stało się faktem. Został pojmany i uwięziony. Przesłuchiwano go, próbując znaleźć powód oskarżenia. Jan zręcznie się bronił. Potem jednak chciano wydobyć z niego nazwiska osób, które go ukrywały i gościły. Zaczęto go torturować. Bito go i kłuto różnymi przedmiotami, żeby nie pozwolić mu spać przez osiem dni i dziewięć nocy. Czterech mężczyzn na zmianę pilnowało, żeby mógł odbyć to „czuwanie”. Dopiero gdy lekarze powiedzieli, że jest bliski śmierci, dano mu spokój.

    „Wiadomość o moim czuwaniu – pisał później Ogilvie – rozeszła się po całej Szkocji. Wielu się zagniewało i współczuło z powodu moich cierpień. Wielu przedstawicieli szlachty nalegało na mnie, abym zrobił to, czego oczekuje król, ale gdy usłyszeli racje przeciwne, dali sobie spokój”.

    Więzień został przewieziony do Glasgow i tam obchodzono się z nim lepiej. Było tam mniej straży i dlatego kartki zapisane przez Jana Ogilvie docierały do kobiet i krewnych jego współwięźniów i były swego rodzaju aktami męczeństwa, zapisanymi jego własną ręką. Proces musiał być skończony. Datę ostatecznych przesłuchań i wydania wyroku wyznaczono na 10 marca 1615 roku. Jan Ogilvie został skazany na śmierć  ‘na szubienicy’, którą należało „postawić na rynku, aby tam go powiesić, ściąć mu głowę i poćwiartować oraz wystawić na widok publiczny w czterech różnych miejscach”.

    Wiadomość o moim czuwaniu – pisał później Ogilvie – rozeszła się po całej Szkocji. Wielu się zagniewało i współczuło z powodu moich cierpień. Wielu przedstawicieli szlachty nalegało na mnie, abym zrobił to, czego oczekuje król, ale gdy usłyszeli racje przeciwne, dali sobie spokój

    Po usłyszeniu wyroku, Jan podziękował sędziemu, uścisnął go i udzielił błogosławieństwa. Podziękował też zaprzysiężonym. Nie zapomniał o podziękowaniu arcybiskupowi. Uścisnął mu dłoń i przebaczył z głębi serca. Polecił się modlitwie tajnych katolików, którzy byli na sali.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 października

    Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica
      •  Święty Teofil z Antiochii, biskup
    ***
    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
    23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia.
    Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa.
    W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą.
    Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem.

    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
    Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.
    W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    13 października

    Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa, dziewica

    Błogosławiona Aleksandra Maria da Costa

    Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego.
    W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat.
    W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”.
    Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo.
    W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra.
    W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi.
    Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron.
    7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________

    Krótka biografia bł. Aleksandry Marii da Costa (1904-1955)

    fot. Radio Niepokalanów

    ***

    Była jedną z największych mistyczek ubiegłego stulecia. Współcierpiąc z Chrystusem, miała udział w Jego dziele odkupienia.

    Urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze w archidiecezji Braga w Portugalii. Gdy miała 7 lat, rodzice posłali ją do Póvoa de Varzim, gdzie znajdowała się najbliższa szkoła podstawowa. Mieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. Tam w 1911 r. przyjęła I komunię św. Po osiemnastu miesiącach nauki powróciła do domu rodzinnego.

    Gdy miała 14 lat, doszło do tragicznego wydarzenia, które przesądziło o całym jej życiu. W Wielką Sobotę 1918 r., chcąc się uchronić przed gwałtem, wyskoczyła przez okno z wysokości 4 m. Następstwem upadku był postępujący paraliż.

    Od 14 kwietnia 1925 r. nie mogła już podnieść się z łóżka, w którym pozostała przez 30 lat, aż do śmierci.

    W pierwszych latach choroby błagała Boga za wstawiennictwem Matki Bożej o łaskę uzdrowienia. Złożyła też przyrzeczenie, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się pracy misyjnej. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem, i przyjęła je całym sercem. Mawiała: «Matka Najświętsza wyjednała mi jeszcze większą łaskę. Najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej i w końcu pragnienie cierpienia».

    Ta nowa wizja cierpienia otwiera ją na życie mistyczne. Aleksandra doznaje głębokiego zjednoczenia z Jezusem Eucharystycznym. Swoje powołanie ujmuje w następujących słowach: «Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie». Niczym lampka przed tabernakulum, chce zawsze trwać przed Jezusem w Eucharystii, a podczas każdej Mszy św. ofiarowywać się Przedwiecznemu Ojcu za grzeszników, wraz z Jezusem i w Jego intencjach.

    Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. co piątek — czyli 182 razy — pomimo paraliżu w niewytłumaczalny sposób wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny odprawiała Drogę Krzyżową.

    «Kochać, cierpieć i wynagradzać» — taki program życia wyznaczył jej sam Jezus. Od 1934 r., na polecenie swego kierownika duchownego o. Mariana Pinhy SJ, Aleksandra spisywała wszystko, co mówił do niej Zbawiciel.

    W 1936 r. Pan Jezus za jej pośrednictwem polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. O. Pinho trzykrotnie informował papieży o tym życzeniu. Wreszcie, po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu przekazanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w Bazylice św. Piotra.

    27 marca 1942 r. Aleksandra przestała jeść i od tej pory żyła jedynie Eucharystią.

    Idąc za radą swego nowego kierownika duchownego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby swym cierpieniem przyczyniać się do zbawienia młodych. Bardzo interesowała się ludźmi, ich problemami i życiem duchowym. Wiele osób przyjeżdżało do niej po radę lub z prośbą o modlitwę. W dalszym ciągu dyktowała swój dziennik.

    7 stycznia 1955 r. zostało jej objawione, że w ciągu roku umrze. 12 października przyjęła namaszczenie chorych, a następnego dnia, w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie, umarła. «Jestem szczęśliwa, bo idę do nieba» — powiedziała przed śmiercią. Na swym grobie, który obecnie znajduje się w kościele parafialnym w Balasarze, kazała umieścić słowa: «Grzesznicy, jeśli proch mego ciała może przyczynić się do waszego zbawienia, zbliżcie się, depczcie go, aż całkiem zniknie. Ale nie grzeszcie już więcej, nie obrażajcie naszego Pana Jezusa!»

    L’Osservatore Romano/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 października

    Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik
      •  Święty Edwin, król
    ***
    Błogosławiony Jan Beyzym

    Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie.
    W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana:Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.:

    Św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji Jana Beyzyma SJ, Kraków-Błonia, 18 sierpnia 2002 r.

    Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
    Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Bł. Jan Beyzym – kim jest patron dzisiejszego dnia?

    Bł. Jan Beyzym - kim jest patron dzisiejszego dnia?

    bł. o. Jan Beyzym ze swoimi podopiecznymi na Madagaskarze

    ***

    O sobie mówił “jego tatarska mość”, a według złośliwych plotek na misje został wysłany za karę. A jednak dziś jest błogosławionym.

    Przyszły jezuita urodził się w 1850 r. na Wołyniu. Nie miał łatwego charakteru. Z jednej strony był bardzo konkretny w działaniu, dużo wymagał od siebie i innych, z drugiej surowy w ocenie i mocno nie znoszący bezproduktywności, również u innych. 

    Do zakonu jezuitów wstąpił w wieku 23 lat. Po święceniach kapłańskich został skierowany do pracy jako wychowawca młodzieży w konwikcie w Tarnopolu, a następnie w konwikcie chyrowskim. Po 26 latach od wstąpienia do jezuitów wyjechał na misje na Madagaskar. Niektórzy złośliwie powtarzali plotki, że był to wyjazd karny. 
    Z korespondencji z generałem zakonu wynika jednak, że Bezyma dość jednoznacznie i natrętnie dopominał się o zgodę na wyjazd. W 1898 r. pisał: 

    „Przepraszam pokornie, że śmiem dokuczać tak natrętnie, ale jak sobie wspomnę, że tyle tysięcy trędowatych tak silnie cierpi i umiera bez pomocy tak duchowej, jak i doczesnej, (…) to trudno mi czekać spokojnie tak długo na rozkaz odpływu”

    Od razu po przybyciu na wyspę rzucił się w wir najcięższej pracy – pierwsze lata spędził w państwowym ośrodku dla trędowatych. Troszczył się o chorych całościowo, nie tylko głosząc Ewangelię, ale też pielęgnując umęczone trądem ciała. W 1902 r. postanawia wybudować zupełnie nowy szpital. W ciągu kilku lat zbiera środki finansowe i rozpoczyna budowę, a już w 1911 w Maranie zostaje otwarty szpital pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej – jedna z najnowocześniejszych tego typu placówek na świecie.

    Ojciec Jan jednak nie spoczywa na laurach – chce jeszcze, mimo podeszłego wieku, wyjechać na misje na Sachalin. Wcześniej jednak umiera, mając 62 lata. Został beatyfikowany 90 lat później – 18 sierpnia 2002 r. w Krakowie.

    WT/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________________

    Gałgan do niczego niezdatny

    Gałgan do niczego niezdatny

    Bł. Jan Beyzym/autor nieznany(PD)

    ***

    Myśl: “Jaki w tym heroizm? Odkomenderowała Najświętsza Pani do obsługi trędowatych, to i jestem, ot i cała parada”. Bł. Jan Beyzym

    „Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy. Moja prowincja tylko na tym zyska, tracąc »gałgana«, do niczego niezdatnego, a dom misyjny, do którego zostanę przydzielony, nic nie ucierpi, ponieważ będę się starał, wedle sił i z Boską pomocą, wypełnić swoje obowiązki” – pisał o. Jan Beyzym w liście do generała jezuitów w roku 1897. Miał 47 lat, od 25 lat u jezuitów, od 16 lat pracował jako kapłan wychowawca w gimnazjum w Chyrowie. Pochodził ze szlacheckiej rodziny na Wołyniu.

    Generał skierował o. Beyzyma na Madagaskar. Pierwszy kontakt z trędowatymi był szokiem. W walących się barakach, bez okien i podłogi, żyło, a właściwie dogorywało 150 chorych. Polski misjonarz postanowił zamieszkać na stałe z trędowatymi Malgaszami. Naprawiał ich baraki, opatrywał ich rany, mył, karmił, żebrał o pieniądze na wyżywienie, odzież i leki. Upowszechnił kult Matki Bożej Częstochowskiej. „Brązowa jak my i poraniona jak my” – mówili jego podopieczni. Marzeniem o. Beyzyma stała się budowa szpitala z prawdziwego zdarzenia. Słał setki listów z prośbą o wsparcie dzieła. Pomagali wychowankowie z Chyrowa, pomagała bł. Maria Teresa Ledóchowska. Po 9 latach w Maranie otwarto szpital pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej. Działa do dziś. Jezuita marzył o pracy na Sachalinie, gdzie zsyłano polskich patriotów i zwykłych kryminalistów. Nie zdążył. Wyczerpany pracą i chorobami zmarł w roku 1912. Beatyfikował go Jan Paweł II w Krakowie.

    O. Beyzym pisał w liście: „Z mojej strony poświęcenia nie ma wcale żadnego i ze strachem myślę, z czym stanę w godzinę śmierci przed Chrystusem Panem i Najświętszą Matką… Drobniutkie zaś krzyżyki, które się czasem nawiną, poświęceniem jeszcze nazwać nie można. Z całego serca podziękowałbym Najświętszej Matuli, gdyby pozwoliła mi prędzej wystawić schronisko, a potem zgnić za życia, dobrze się nacierpiawszy. Przynajmniej wiedziałbym, że choć coś dla Jej chwały zrobiłem”.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 października

    Święty Jan XXIII, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander Sauli, biskup
      •  Święty Bruno I Wielki z Kolonii, biskup
    ***
    Błogosławiony Jan XXIII

    Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha.
    Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”.
    Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo.
    W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej.
    W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?”.

    Błogosławiony Jan XXIII

    W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI.
    Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła.
    Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r.

    Błogosławiony Jan XXIII

    Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce.
    3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”.
    Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II.
    Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 października

    Błogosławiona
    Maria Angela Truszkowska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Daniel i Towarzysze
      •  Święty Jan z Bridlington, prezbiter
      •  Święty Tomasz z Villanova, biskup
      •  Święty Paulin z Yorku, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria Angela Truszkowska

    Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim.
    W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”.
    10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą.
    Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii.
    Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 października

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Dionizy, biskup, i Towarzysze
      •  Święty Jan Leonardi, prezbiter
      •  Święty Ludwik Bertrand, prezbiter
      •  Święci Cyryl Bertram i Towarzysze, męczennicy
      •  Abraham, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych.
    Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce.
    Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany.
    Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie.
    Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217.
    Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum.

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen.
    W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji.
    Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych.
    26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej.
    W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________________

    Bł. Wincenty Kadłubek: Wychowawca Narodu Polskiego

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Bł. Wincenty Kadłubek:

    Wychowawca Narodu Polskiego

    Bł. Wincenty Kadłubek: Wychowawca Narodu Polskiego

    W swym trudzie pisarskim błogosławiony Wincenty czuwał nad tym, aby wszystkich swoich czytelników uczyć przede wszystkim miłości ojczyzny. Nie tylko walczy o praworządność kraju, nie tylko zwalcza i odważnie piętnuje nadużycie prawa – jak czynił to później Piotr Skarga – ale w sposób pozytywny uczy miłości ojczyzny i wyzbywania się prywaty dla dobra publicznego – mówił Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński w homilii na 200-lecie beatyfikacji Wincentego Kadłubka. Opublikowana została ona przed rokiem w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Mistrz Wincenty. Opowiadanie Polski”

    Myśli, które nam Kościół pragnie przedstawić dziś, w uroczystość 200-lecia beatyfikacji błogosławionego Wincentego Kadłubka (homilia z 30. VIII 1964 r. wygłoszona w opactwie cystersów w Jędrzejowie – red.), biskupa i zakonnika cystersów, ujmiemy w słowach wstępnych dzisiejszej liturgii: Pan zawarł z nim przymierze pokoju i ustanowił go przełożonym, aby godność kapłańska została przy nim (Syr 45,20).

     Tę wysoką godność otrzymał zwykły, prosty, świecki człowiek, który po rzetelnych studiach w kraju i na uniwersytetach zagranicznych został kapłanem, a po powrocie do ojczyzny, współpracując najbliżej z dworem książęcym, został biskupem krakowskim, a wreszcie zakonnikiem. Darów tych użył znakomicie.

    Błogosławiony mistrz Wincenty, pierwszy historyk polski, jest postacią tak ubogaconą, że dziś, po siedmiu wiekach, trudno byłoby wyczerpująco przedstawić te wszystkie dary Boże. Dlatego pragnąłbym rozważyć przynajmniej kilka bardziej zasadniczych rysów jego życia.

    Zastanowimy się, co zmarły w 1223 roku w Jędrzejowie i tu pochowany, błogosławiony Wincenty Kadłubek może nam dziś jeszcze, po wiekach, powiedzieć. Zdawałoby się, że człowiek, który żył tak dawno, nie ma nic do powiedzenia współczesnemu Polakowi. Nieraz z wyniosłością odnosimy się do przeszłości. Wydaje nam się, że tamte czasy, to „uwsteczniony ciemnogród”, jak nieraz czyta się w prasie. Jest to jakaś wielka pycha i zarozumiałość ludzi współczesnych wobec przeszłości narodu, z którego przecież wyrośliśmy. To tak jakby liść, albo owoc na drzewie był zarozumiały i pyszny z powodu tego, że rośnie dzisiaj. Zapomina o tym, że potrzebował pracy wielu lat całego drzewa, z którego i dziś jeszcze czerpie soki, aby mógł wznieść się na wyżyny.

    Podobnie jest z narodem i z naszym pokoleniem, w którego żyłach płynie krew ojców i matek, dziadów i pradziadów, a w którego duchowej formacji mieści się cała przeszłość historyczna i przeżycia tysiącletniej pracy Kościoła Chrystusowego.

    Wzór świętości dla przyszłych pokoleń

    W szeregu najrozmaitszych zasług błogosławionego Wincentego jest jedna, o której tu, w promieniach tych wieżyc i krzyży, trzeba naprzód powiedzieć. Stał się on niejako kolebą, wzorcem świętości Polaków. Żyjąc w wieku XII zapoczątkował wiek świętych. Zostawił po sobie przykład życia, wspaniałe pisma i Kronikę Polski, która stała się natchnieniem i pobudką wychowawczą dla przyszłych pokoleń.

    Zaraz później przychodzi wiek XIII, wiek świętych w Polsce. Wśród nich święty Jacek, błogosławiony Czesław, błogosławiona Salomea, błogosławiona Bronisława, błogosławiona Kinga, błogosławiona Jolanta, święta Jadwiga Śląska i inni wielcy ludzie, jak Iwo Odrowąż i jemu podobni. Wiek XIII to czasy dalekie, ale jednak do dziś dnia imiona tych ludzi żyją w Kościele Chrystusowym: Obchodzimy ich święta, chociaż ciała ich rozsypały się w proch, a dusze są u Ojca niebieskiego. Co więcej, my sami nosimy ich imiona. Gdybym w tej chwili poprosił was, aby wszyscy imiennicy wymienionych świętych podnieśli swe dłonie, ujrzelibyśmy las ramion, który świadczyłby, że święci wieku XIII żyją dzisiaj wśród nas, jak w liściu żyją soki drzewa, przekazywane z ojczystej piersi matki ziemi.

    Warto też przypomnieć – gdy dziś przy ołtarzu pontyfikalnym staje arcybiskup metropolita krakowski – że błogosławiony Wincenty oddał wielkie zasługi w przygotowaniu drogi do kanonizacji biskupa krakowskiego, świętego Stanisława Szczepanowskiego. Za swoich czasów miał wielki wpływ na ówczesną inteligencję, na ludzi, którzy czytali książki, jeździli za granicę i szukali tam wiedzy. A i dzisiaj ma wielki wpływ na historyków, badaczy przeszłości i tych, którzy tę przeszłość znają.

    Sam Wincenty zanim został biskupem krakowskim, studiował na uniwersytetach zagranicznych. Wrócił stamtąd z duchową formacją zachodnio-europejską, tak że można go było wtedy nazwać człowiekiem na miarę Europejczyka. Po powrocie do ojczyzny pracował naprzód jako biskup krakowski, a później złożył mitrę i na kolanach przyklęknął w tej świątyni, aby przyjąć habit zakonnika cysterskiego.

    Wychowawca narodu

    Druga myśl, którą warto tu rozwinąć, wiąże również przeszłość z teraźniejszością i sprawia, że mistrz Wincenty żyje swoją duchowością w naszym pokoleniu. Można powiedzieć, że za swoich czasów Wincenty Kadłubek był wychowawcą narodu. Właściwie to on zaczął formować cnoty społeczne i poczucie wspólnoty narodowej, chociażby przez to, że sięgnąwszy do przeszłości historycznej Polski wieku XII i początków XIII, wszystkie fragmenty naszych dziejów starannie zebrał, zapisał w Kronice – pierwszej historii Polski, zostawił swemu pokoleniu i naszym czasom. Jest to księga ciekawa, niezwykła, pełna przedziwnego optymizmu i głębokiego szacunku dla dziejów narodu.

    Jak wy w domu waszym znajdujecie pamiątki po matce, ojcu, dziadkach, szanujecie je i przechowujecie, tak na przykład pukiel włosów zmarłej matki, czy zdartą szatę ojca, tak dla was drogą, tak dla błogosławionego Wincentego drogim było wszystko, co stanowiło przeszłość dziejową narodu. W przedziwnym świetle, ze szlachetnym entuzjazmem i niezwykłym uwielbieniem ukazywał ją tak, że można go nazwać nie tylko kaznodzieją, ale i wychowawcą. A jego Kronikę, która ma charakter wybitnie nauczycielski, można nazwać pedagogiką katolicką i narodową.

    W swym trudzie pisarskim błogosławiony Wincenty czuwał nad tym, aby wszystkich swoich czytelników uczyć przede wszystkim miłości ojczyzny. To jest znamienne! Czegoś równie gorącego i żarliwego nie znajdziemy łatwo w piśmiennictwie polskim, chyba dopiero w Kazaniach sejmowych Piotra Skargi, dla którego Wincenty Kadłubek był wzorem. Nie tylko walczy on o praworządność kraju, nie tylko zwalcza i odważnie piętnuje nadużycie prawa – jak czynił to później Piotr Skarga – ale w sposób pozytywny uczy miłości ojczyzny i wyzbywania się prywaty dla dobra publicznego. Swojej Kronice stawia bardzo ciekawy i świetlany cel: uczyć cnoty, zwłaszcza miłości ojczyzny, własnego kraju i ziemi ojczystej, zachęcać do czynów rycerskich i wzniosłych.

    Dawne to czasy, ale wyraziście przemawiają do nas dziś, gdy stojąc na progu tysiąclecia chrztu Polski, zachęcamy się wzajemnie do wyniszczania wszystkich wad narodowych, tych „nabytków” dziejowych, i do wypracowywania w sobie cnót, potrzebnych do dalszego spokojnego życia i współżycia wszystkich warstw społecznych naszej ojczyzny w sprawiedliwości i miłości.

    Kronika błogosławionego Wincentego jest wstępem do nieustannego trudu uczenia cnoty. Zachęcał on usilnie do czynów rycerskich i wzniosłych. Pozwólcie, że z jego pism przytoczę kilka wyjątków, w których przemawia do młodzieży. Między innymi tak mówi: Ktokolwiek występuje przeciwko męstwu, świadczy tchórzostwem, przeciwko siwiźnie – jest szaleństwo, a przeciwko gnuśności trzeba zawsze przeciwstawić młodość. […] Trzeba szukać sposobności okazania odwagi, jeżeli sama się nie nawinie. […] – Kto kiedy uchylał się przed okazją sławy, chyba tylko ten, kto całkiem zatracił poczucie sławy. – Obrona lub ocalenie szczęścia współobywateli, największym jest ze wszystkich triumfów. – Nie godzi się myśleć o własnym bezpieczeństwie, gdy dobro ogółu na niebezpieczeństwo jest narażone.

    Widzimy z tego, jak bardzo mistrz z Jędrzejowa uczy nas troski o społeczne życie narodu, jak ostrzega przed prywatą, samolubstwem, kręceniem się wokół siebie i wokół własnych spraw. Czyż te słowa nie są dziś na czasie? Czyż nie należałoby ich wypisać na wszystkich sztandarach, transparentach i na ulicach w czasie uroczystości narodowych?

    Dzisiaj często spotykamy się ze zjawiskiem „opluwania własnego gniazda”. Ludzie, zwłaszcza niezbyt wykształceni, natrząsają się z naszej przeszłości historycznej, nie doceniając wielkiej ofiary, każdej kropli krwi wylanej za naród, czy każdej kropli potu z czoła rolnika, która wsiąkła w ziemię ojczystą. To wszystko wskazuje na wielką potrzebę wołania o szacunek dla dziejów narodowych, dla trudu pokoleń, które minęły, dla ich ofiarnej krwi wylanej w powstaniach, w walce o wolność ojczyzny, na wszystkich kontynentach, czy w ostatnim powstaniu warszawskim. Chociaż wiele z tych zrywów było nieudanych, jednak zawdzięczamy im to, że sumieniu międzynarodowemu przypomniały o naszym narodzie. Ich praca, trud i ofiarne poświęcenie dało taki rezultat, że obecnie jesteśmy i istniejemy w granicach własnego państwa i narodu.

    Błogosławiony Wincenty występował otwarcie przeciwko wszystkim kpiarzom, którzy wyśmiewali przeszłość i oceniali ją niesprawiedliwie, jak to niekiedy i dziś się zdarza. Można powiedzieć, że Kronika, którą napisał Wincenty Kadłubek, jest księgą miłości ojczyzny. Jest to wołanie o miłość ojczyzny!

    Przypomnę z niej jeszcze jedno zdanie: Co się z miłości ku ojczyźnie podejmuje, miłością jest, nie szałem, walecznością a nie zuchwalstwem; waleczną bowiem niby śmierć jest miłość. I daje nam przykład zdawałoby się tragiczny. Oto opis oblężenia Głogowa. Wspominając widok polskich dzieci przywiązanych przez najeźdźców do oblężniczych machin, które szły na mury Głogowa, pisze: Lecz wszystko na próżno, nieugięcie trwa ojców postanowienie… że lepiej, by rodzice utracili dzieci, niżby obywatelom wydarto ojczyznę, i że raczej o wolności, niż o dzieciach myśleć należy!

    W imię takiego założenia ojczyzna nasza wiele razy wzywała waszych synów i córki; aby poświęcili wszystko, byleby tylko ocalał naród, i to, co jest obok miłości najwspanialszym darem – wolność.

    Obrońca ludu

    Tych kilka myśli wystarczy, aby przypomnieć, że pierwszym nauczycielem miłości ojczyzny na ziemi naszej był mistrz Wincenty, którego śmiertelne szczątki przechowywane są w tej świątyni. Ale w czasach dzisiejszych, w wieku postępu społecznego, walki o sprawiedliwość i wyrównanie społeczne, można przytoczyć inne jeszcze przykłady z jego pism i życia.

    Pamiętajmy, że był to wiek XII. Inna była wtedy formacja społeczna, inny ustrój, choć może w Polsce nie tak bolesny, jak w innych ówczesnych państwach europejskich. Niemniej jednak istniała w Polsce warstwa ludzi, której warunki bytowania były szczególnie krzywdzące i trudne. Byli to ludzie pracujący na roli, obarczeni nadmiernymi ciężarami osobistego wysiłku i pracy, a zarazem niedocenieni społecznie, bez należytej pozycji w narodzie. Ludzie ci swoim stanem i niskim poziomem bytowania, brakiem opieki i oświecenia budzili współczucie tych, którzy myśleli szeroko i którzy do swego serca dali dostęp uczuciom prawdziwie chrześcijańskim.

    W szeregu takich ludzi wieku XII i XIII stanęli również biskupi polscy. W roku 1180 odbywał się synod kościelny w dalekiej Łęczycy. Błogosławiony Wincenty opisuje w swojej Kronice owoce pracy tego synodu, który między innymi zajął się poprawą bytu ludności rolniczej i pracującej na roli. Można powiedzieć, że tak zwana „sprawa chłopska”, która stała się głośną w wieku ubiegłym i obecnym, została właściwie zapoczątkowana już w pismach Wincentego Kadłubka. Było to dzieło synodu łęczyckiego, a więc kościelnego zjazdu biskupów katolickich, w głównej mierze dzieło współdziałania arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka, zwanego Kietliczem i biskupa krakowskiego Wincentego Kadłubka. Oni to dali początek prawodawstwu na rzecz ludności rolniczej.

    Tenże Wincenty Kadłubek, notując wysiłki i osiągnięcia w dziedzinie poprawy bytu ludności rolniczej, z wielkim uznaniem odnosi się do ówczesnego biskupa krakowskiego Gedko, który za czasów Mieszka Starego widział niesprawiedliwość sędziów gnębiących lud rolniczy. O biskupie Gedko tak pisze błogosławiony Wincenty: Nie mógł bowiem pobożny Pasterz zaniedbać i w zapomnienie puścić tak okropnego ucisku trzody swojej, nie narażając własnego zbawienia.

    Nie brak więc było w tym czasie ludzi, którzy po chrześcijańsku czuli, że trzeba dążyć do wyrównania społecznego, bo w nauce Chrystusowej nie masz niewolnika ani wolnego, ale wszyscy jesteśmy braćmi. Te rzucane ziarna może zbyt długo leżały w ziemi, może zbyt późno kiełkowały, ale jednak nurtowały sumienia. Takich uczuć doznawali też i późniejsi czytelnicy Kroniki polskiej Kadłubka. Może wzrastał w nich niepokój i dlatego dążyli do większej sprawiedliwości i wyrównania ekonomicznego, co w szczególny sposób przeżywaliśmy w drugiej połowie wieku XIX i w naszych czasach.

    Obrońca wolności Kościoła

    Jeszcze jedną myśl chciałbym tu rozwinąć. Błogosławiony Wincenty Kadłubek żył w czasach niesłychanie trudnych i burzliwych dla Kościoła powszechnego i dla naszej ojczyzny. W takich czasach umiał połączyć miłość ojczyzny i Kościoła.

    Na zewnątrz w całym niemal świecie panowała wtedy walka o wolność Kościoła, której przewodniczył wybitny papież Innocenty III. Ale i u nas nie było wtedy czasów spokojnych, bo między książętami różnych dzielnic ówczesnej Polski rozgorzała walka o pierwszeństwo. I może w tej walce zagubiliby ojczyznę, gdyby nie to, że był Kościół rzymskokatolicki, uznawany przez książąt; byli biskupi, był lud katolicki, tak że w imię wyższych spraw można było odwołać się do walczących i uspokoić ich.

    Błogosławiony Wincenty razem z arcybiskupem gnieźnieńskim Kietliczem odegrali tutaj niezwykle dodatnią i pożyteczną dla narodu i dla Kościoła w Polsce rolę. Stanęli na stanowisku, że Kościół święty musi odzyskać pełną i całkowitą swobodę i wolność od władców, zwłaszcza niesprawiedliwych. Błogosławionemu Wincentemu jako biskupowi krakowskiemu udało się przekonać o tym władców; podobnie w skali ogólnopolskiej udało się to arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Henrykowi Kietliczowi. Rzecz znamienna, że w walce o wolność Kościoła Gniezno i Kraków – arcybiskup gnieźnieński i biskup krakowski – wspierali się wzajemnie i podawali sobie dłonie. Działali ożywieni przekonaniem, że Kościół święty, swobodnie prowadzący swoją pracę, odda się całkowicie sprawie Bożej i w duchu Ewangelii będzie uczył powszechnego braterstwa. Taki Kościół przynosi ojczyźnie sprawiedliwość, miłość i pokój, a więc tylko korzyść. Ich walka więc o wolność Kościoła nie była walką przeciwko Polsce, ale była walką na rzecz Polski, na rzecz zespolenia dzieci jednego narodu, we wspólnej miłości w Jezusie Chrystusie.

    Biskup zakonnik

    Wielkie były zmagania i niełatwe zadania biskupa krakowskiego. Może umęczony nimi, a zwłaszcza znużony wiekiem, postanowił odsunąć się od trudów. A były one liczne. Wędrował przecież – w ówczesnych czasach samochodów nie było – od jednego miasta do drugiego. Kroniki zapisują jego wszędobylstwo, pomimo że oddawał się pracy naukowej. Był więc już dostatecznie znużony. Kierując się też pobudkami nadprzyrodzonymi złożył w ręce Stolicy Świętej swoją mitrę i pastorał biskupi w Krakowie i przywędrował tutaj, aby na kolanach prosić o przyjęcie do nowicjatu zakonu cystersów.

    Sądzę, że człowiek tego typu i o takich zasługach wiedział, gdzie trafić. Zakon cystersów w owych czasach był instytucją religijną o niezwykłej mocy. Było to gniazdo czynów i twórczej pracy. Kwitła tam praca naukowa, o czym możecie się przekonać, przyglądając się tu, w krużgankach, wystawie historii zakonu cystersów. Kwitła tam również sztuka budowlana. Najwspanialsze budowle, które wtedy powstawały, były dziełem zakonu cysterskiego. Zakon ten, pomimo że kontemplacyjny i całkowicie skierowany ku Bogu, umiał jednak sprawy Boże łączyć ze sprawami ziemskimi. Synowie tego zakonu w całym świecie, a i w ojczyźnie naszej, byli przodownikami w dziedzinie ówczesnej kultury rolnej. Oni pierwsi na ziemi naszej zajęli się systematyczną uprawą roli, karczowaniem lasów, melioracją bagnisk, budowaniem mostów. W ten sposób modlitwę łączyli z pracą – pracę uświęcali modlitwą. Swój twórczy trud poświęcali dla ludzi biednych, bo im samym niewiele było potrzeba. Z ich pracy cywilizacyjnej korzystały szerokie warstwy społeczne, zwłaszcza biedny lud.

    Do takiego zakonu przyszedł biskup o czynnej, ruchliwej psychice i duchowości i tu szukał odpoczynku i schronienia. Dobrze trafił, bo prawdopodobnie jego doświadczenia i umiłowania przyczyniły się do spotęgowania błogosławionej pracy zakonu, w której sprawy ludzkie wiązały się przez modlitwę ze sprawami Bożymi.

    Biskup – zakonnik nie przestał być człowiekiem skierowanym sercem ku swojemu narodowi, który tym razem umacniał przykładem modlitwy i któremu na modlitwie wyjednywał opiekę Ojca wszystkich narodów. Ostatnie lata błogosławionego Wincentego upływają na czytaniu pism świętego Bernarda z Clairvaux, wielkiego czciciela Matki Najświętszej. To również zaznaczyło się w pismach i w duchowości błogosławionego Wincentego Kadłubka. Dał wzór i przykład wielkiej żarliwości w czci należnej Matce Najświętszej.

    Można by tak iść rozdział po rozdziale, strona po stronicy Kroniki Polski, pisanej przez błogosławionego Wincentego i widzieć, jak w zamierzchłych czasach żył duch i zasady, które mają znaczenie i dla naszych czasów. Tak więc uroczystość dzisiejsza nie jest wspomnieniem historycznym, ale ma charakter programowania na czasy nowe!

    Stefan kard. Wyszyński

    mod/Teologia Polityczna Co Tydzień/Fronda.pl

    ___________________________________________________________________________________________

    Mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem – nauczyciel cnoty politycznej oraz filar polskości

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    Zajmując się dziejami Polski oraz dziejami kultury Polski dawnej, tej sprzed tragedii rozbiorów odnieść można wrażenie, że tych osiem wieków naszej historii stało się jakby mniej ważne i nie dość docenione. Wciąż za to jakbyśmy przeceniali epoki nam historycznie bliższe: czas rozbiorów, epokę romantyzmu, pozytywizmu, XX-lecia międzywojennego. Tymczasem dziedzictwo Polski przedrozbiorowej ma potencjał leczenia nas z naszych ran. Polska przadrozbiorowa oferuje współczesnemu Polakowi gigantyczny zasób idei, tradycji i treści, które mogą stać się zalążkiem odrodzenia naszego narodu. Zwłaszcza kiedy zrozumiemy proces Rewolucji, który zrujnował Zachód w ciągu ostatnich 500 lat. Przykładem dziedzictwa coraz słabiej obecnego w naszym narodowym imaginarium jest m.in. postać i dzieło bł. Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem.

    Jeśli ktoś o nim słyszał, to pewnie jako o naiwnym, polskim średniowiecznym kronikarzu, który w swoim dziele z początku XIII wieku konfabulował o walkach naszych przodków z Aleksandrem Wielkim czy z Juliuszem Cezarem. A skoro tak, to któż brałby na poważnie takiego autora i jego dzieło, kiedy mamy do dyspozycji nowoczesnych historyków z ich poważnym i nowoczesnym warsztatem. Więc bł. Kadłubek jawi się w najlepszym wypadku jako naiwny przedstawiciel wieków ciemnych, który mieszał baśnie z rzeczywistością.

    To zapomnienie dotyczy także innych wielkich postaci: świętych, profesorów i mężów stanu doby przedrozbiorowej. Kto dziś pamięta – zwłaszcza w czasie wojny za naszą wschodnią granicą o polskiej szkole prawa międzynarodowego z jej wybitnymi przedstawicielami, profesorami Akademii Krakowskiej: Pawłem Włodkowicem oraz Stanisławem ze Skarbimierza? Kto dziś myśli o Janie Długoszu? Kogo interesuje Sł. B. Stanisław Kardynał Hozjusz, który uratował nasz naród przed herezją protestancką? Ilu jeszcze sięga po pełne proroczego natchnienia kazania Ks. Piotra Skargi? Albo interesuje się geniuszem naszych wielkich hetmanów: jak Koniecpolski, Chodkiewicz, Czarnecki czy Żółkiewski? Czy ktoś opłakuje tragedię Rokoszu Lubomirskiego i bratobójczą bitwę pod Mątwami w roku 1666 kiedy w wyniku wojny domowej zginęły blisko cztery tysiące żołnierzy królewskich?

    Nie byłoby rozbiorów gdyby nie błędy naszych ojców z Pierwszej Rzeczypospolitej, ale równocześnie nie byłoby wszystkiego, co święte i wielkie w naszym narodzie, gdyby nie dziedzictwo dawnej Polski. A to właśnie dziedzictwo, świadomość i tożsamość kilku pierwszych stuleci naszej historii zawdzięczamy w dużej mierze postaci bł. Mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem, uznawanego za „ojca kultury polskiej”.

    Bł. Mistrz Wincenty żył w epoce jednego z największych papieży w historii Kościoła – Innocentego III, tego, który m.in. zwołał IV Sobór Laterański. Bł. Wincenty był delegatem z Polski na to zacne zgromadzenie. Innocenty III to również ten papież, który zatwierdził reguły zakonów Św. Franciszka oraz Św. Dominika. Nasz Mistrz Wincenty z dużym prawdopodobieństwem osobiście zetknął się z Lotario de Contim czyli przyszły papieżem Innocenty III podczas ich studiów w Paryżu i Bolonii.  

    Warto spróbować odtworzyć specyficzną mentalność i klimat który kształtował „mapy mentalne”, „imaginarium”, tożsamość naszych przodków. Fenomen Polski jej odrębność i wyjątkowość miały zawsze swój specyficzny rys tożsamości nas jako wspólnoty. Wśród postaci i dzieł, które tę tożsamość dostrzegły, opisały i przekazały przyszłym pokoleniom był z pewnością bł. Mistrz Wincenty Kadłubek i to już na przełomie XII i XIII wieku! To nasz drugi po Gallu Anonimie kronikarz, autor wiekopomnego – acz niedocenianego obecnie dzieła pt. Kronika Polska. W ostatnich latach na tę postać zwrócił uwagę m.in. krakowski wybitny historyk prof. Andrzej Nowak a zespól Rocznika „Teologia Polityczna” poświęcił Mistrzowi Wincentemu cały numer.

    Prof. Nowak bardzo trafnie wskazał na zasługi Mistrza Wincentego w opisaniu tego, jak Polacy widzieli siebie w rodzinie narodów Europy na tle historii świata oraz jak nasi ojcowie postrzegali ideał państwa, władzy, porządku i dobra wspólnego. Prof. Nowak dostrzegł też pewne zdanie na kartach kroniki Polskiej, które dla niniejszych rozważań oraz dla namysłu nad istotą polskości  będzie bardzo istotne – chodzi o znaczenie tożsamości dla trwałości wspólnoty. Prof. Andrzej Nowak wskazał na zdanie : Identitas est mater societatis. Zdaniem krakowskiego historyka: „Tożsamość jest matką wspólnoty, to jedna z trochę zapomnianych, ale fenomenalnie ważnych definicji, które zostawił nam w swojej Kronice pierwszy polski intelektualista, pisarz i historyk, Mistrz Wincenty Kadłubek”.

    Jak zauważyła Brygida Kűrbis we wstępie do wydania Kroniki Polskiej z 1973 roku: „Pojęcie Polski, jednego regnum, patrimonium i jednej res publica (królestwa, ojcowizny i rzeczypospolitej), autor umieścił w kategoriach raczej moralnych niż geograficznych czy zgoła prawnych.” Tak jakby bł. Wincenty jakimś prorockim natchnieniu wiedział, jak takie widzenie wspólnoty przysłuży się Polakom przez całe jej pełne wojen i kataklizmów dzieje. Tak bowiem jak wtedy Polska była większa niż polityczne władanie księcia aktualnie władającego na Wawelu, tak też było wielokrotnie później i jest do dziś, że Polska to pojęcie wykraczające poza jej aktualny polityczny i geograficzny zarys.

    Tożsamość, władza, apologia cnoty i potępienie występku

    To co uderza na kartach Kroniki Polskiej to nobilitacja cnoty i piętnowanie występku nie tylko w życiu indywidualnym ale także w polityce i trosce o dobro wspólne. Już na pierwszych kartach Kroniki znajdujemy słowa wypowiedziane przez legendarną władczynię Wandę córkę Grakha skierowane do sławnego i grozę budzącego króla Aleksandra Macedońskiego: „Źle innym rozkazuje ten, kto sam sobie nie nauczył się rozkazywać; nie jest bowiem godzien zwycięskiej chwały ten, nad którym zgraja namiętności triumfuje.” Jako że dzieło bł. Wincentego opowiada o dziejach Polski, skupia się na jej władcach i samej kwestii władzy. Wile jest przykładów, władców dobrych oraz złych. Znajdziemy też rozważania na temat ustroju państwa. Władca dobry oraz dobrze zorganizowana wspólnota, muszą przede wszystkim opierać się na cnocie. W przywołanym wyżej fragmencie Wanda oznajmia Aleksandrowi: „Wiedz zaś, że Polaków ocenia się według dzielności ducha, hartu ciała, nie według bogactw.” Czy nie jest to swoisty zarys ideału, ku któremu aspirowały całe pokolenia Polaków od Kadłubka poprzez Zawiszę Czarnego, ks. Piotra Skargę konfederatów barskich aż po postaci takie jak pułkownik Ciepliński, rotmistrz Pilecki  czy bł. Ksiądz Jerzy Popiełuszko?

    Ciekawe że jakkolwiek Polacy skłonni są do waśni i bratobójczych rozgrywek (legenda o synach Grakha oraz późniejsze dzieje walczących ze sobą książąt piastowskich), to w polityce zewnętrznej charakterystyczną nutą polskiej polityki jest szlachetność polityczna. Wyrazem jej stanie się później choćby polityka wobec Zakonu Krzyżackiego oraz polska szkoła prawa międzynarodowego z jej wybitnymi przedstawicielami: Pawłem Włodkowicem oraz Stanisławem ze Sarbimierza. Do tej sztafety myślicieli i mężów stanu dodać można wiele innych postaci np. Sł. B. Ks. Piotra Skargę. Co ciekawe Skarga kilka wieków po Kadłubku także nie dostrzegał u Polaków zła prowadzenia polityki imperialnej czy niesprawiedliwych podbojów ale dostrzegał wewnętrzne choroby jakimi były: brak miłości Ojczyzny jako kraju katolickiego; wewnętrzna niezgoda Polaków; herezje pleniące się w kraju; osłabianie władzy królewskiej oraz „wolność diabelska”, która odrzuca zasady; niesprawiedliwe prawa; grzechy publiczne i brak za nie kary.

    Polska jako część Cywilizacji Chrześcijańskiej

    Kadłubek pieczołowicie kreśli historię zakorzenienie Polski w przeszłości Europy dając przyszłym pokoleniom naszych rodaków poczucie przynależności do rodziny narodów Zachodu. Idea ta jest wciąż warta przypominania w kontekście naszego wstąpienia najpierw do Wspólnoty Europejskiej, która przekształciła się w Unię Europejską, twór polityczny globalistyczny, o nieskrywanym wrogim chrześcijaństwu nastawieniu.

    Bł. Wincenty – mistrz i nauczyciel cnót chrześcijańskich

    Święci się nie starzeją. Starzeją się zaś herezje i błędy. Do dziś zadziwia nas mądrość świętych starego Testamentu, mądrość Nowego Testamentu, Mądrość Ojców Kościoła i Świętych . Także postać i dzieło bł. Wincentego nie starzeje się i jaśnieje blaskiem mądrości Kościoła a także mądrości starożytnych, którą jak jego ojcowie (wszak był cystersem) – uczniowie św. Benedykta, patriarchy Zachodu – ocalili i udostępnili kolejnym pokoleniom chrześcijan.

    Kronika jest też zbiorem pięknych i aktualnych aforyzmów, i przez to kształtowała chrześcijański ład moralny naszych przodków zwłaszcza elit.

    Niosła katolicką antropologię – prawdę o człowieku –  jak choćby w zdaniu: „Oto bowiem dwoje jest w człowieku: dusza i ciało, na cóż jest dusza? By dała myśl mądrą. Na cóż ciało? By było pojazdem dla cnót. Zabierz jedno z dwóch, zniszczysz człowieka”.

    Widzimy dziś w mistrzu Wincentym tylko dziejopisa, a tracimy z oczu świętego nauczyciela. Lektura Kroniki jest bowiem pełna klejnotów klasycznej i chrześcijańskiej nauki o cnotach i wadach podana o tyle atrakcyjnie, że zilustrowana żywo i błyskotliwie przykładami z naszej historii czy z naszych opowieści o czasach na pól legendarnych. Te konkretne historyczne zdarzenia stanowią piękne i żywe – zwłaszcza dla polskiego patrioty i katolika – exempla, które szczególnie przydatne są do namysłu nad zasadami rządzącymi wspólnotą polityczną. 

    Mistrz Wincenty pisząc swoją historię dekoruje ją wspaniałymi sentencjami wyjaśniającymi zasady chrześcijańskiej troski o dobro wspólne i ogólnie dobrego ewangelicznego życia. Z tej mądrości tak długo jak Kronika Polska była w obiegu intelektualnym w Polsce, czyli co najmniej do czasów oświecenia, dostarczała nie tylko wiedzy o przeszłości ale uczyła zasad i moralności całe pokolenia Polaków. Obok mądrości i pereł myśli pogańskiego świata antycznego (Seneka czy Cyceron) pojawiają się cytaty z wielkich dzieł myślicieli chrześcijańskich. Przykładem jest fragment z dziejów króla Bolesława Krzywoustego, który oszczędziwszy mieszkańców Białogardu na Pomorzu został pochwalony za okazanie miłosierdzia zamiast surowej sprawiedliwości. Jeden z kadłubkowych rozmówców, Biskup Jan przywołuje św. Jana Chryzostoma: „Nikt nie jest miłosierny prócz sprawiedliwego, nikt sprawiedliwy prócz miłosiernego, albowiem sprawiedliwość bez miłosierdzia jest okrucieństwem, miłosierdzie bez sprawiedliwości głupotą.” Zwróćmy uwagę, jak te błyskotliwe zdania współgrają z tym, czym obecna Polska podbiła świat:  z orędziem Pana Jezusa Miłosiernego płynącego z Krakowa (dawnej stolicy biskupiej bł. Wincentego) na cały współczesny pogrążony w kryzysie świat!

    Autor chętnie sięga do Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu. Wplata w swe historie Polaków Mistrz Wincenty też fragmenty wielkich dzieł chrześcijańskiej duchowości jak żywot św. Antoniego Pustelnika autorstwa św. Atanazego – pogromcy arianizmu.

    Takie zabiegi sprawiają, że dzieje Polski opisane są z pozycji chrystocentrycznej, właściwego dla chrześcijańskiej cywilizacji średniowiecza. Jest to ukierunkowanie myślenia o nas jako o wspólnocie w kontekście Bożego planu wobec świata i człowieka w tym również wobec Polaków. Przykładem sentencji mądrościowej jest cytat z św. Hieronima: „Nic prostszego nad roztropność, nic roztropniejszego nad prostotę”. Są miejsca w Kronice, gdzie rozważania o władcach i wielkich ludziach są okazją do mini traktatów o cnotach i wadach. Taki właśnie mini traktat o cnotach, ich pokrewieństwie i wzajemnych zależnościach znajdujemy w Księdze IV w części dotyczącej postaci księcia Kazimierza II Sprawiedliwego. „Ponieważ zaś męża silnego zaleca nie tyle siła cielesna ile nieskazitelność ducha.” I dalej: „Wszystkie córy wszystkich cnót, jakikolwiek obowiązek spełniają, cokolwiek czynią, [wszystko to] zależy od sądu roztropności. (…) Pod mistrzostwem roztropności z lichego materiału nieszczęść  powstają znakomite zalety”.

    O wadach w innym miejscu mówi kadłubkowy rozmówca Jan: „Niech więc mąż roztropny wystrzega się dawania wiary każdemu poduszczeniu, źle bowiem jest i każdemu wierzyć, i nikomu; lecz to drugie jest bezpieczniejsze, tamto szlachetniejsze. Albowiem łatwowierność jest źródłem nieoględności, nieoględność niedbalstwa, niedbalstwo rodzi gnuśność, gnuśność zaś w pierwszym stopniu spokrewniona jest z głupotą, siostrą wszelkich zdrożności, matką przestępstw”. Są też fragmenty z dzisiejszego punktu widzenia niepoprawne politycznie, jak choćby  taki towarzyszący charakterystyce zgubnego wpływu Agnieszki, Niemki, żony księcia Władysława Hermana (najstarszego syna Bolesława Krzywoustego): „Niełatwo bowiem panować nad żoną, skoro raz jej pozwoli się zapanować” oraz kolejny cytat, który na pewno nie spodoba się feministkom: „Raczej jednak tysiąckroć ugłaskasz Erebu piekielne furie, niż raz jeden przebłagasz srogość niewieścią”.

    Warto przywołać też opis księcia Kazimierza Sprawiedliwego poczyniony przez Mistrza Wincentego, zarysowuje się tu swoisty ideał męża stanu, władcy tak w warstwie moralnej jak i w warstwie estetycznej – piękna i majestatu: „Nadzwyczaj szlachetna jest wytworność jego postaci, jak rysów twarzy oraz sama wysmukła budowa ciała, nieco przewyższająca wysokością ludzi średniego wzrostu. Spojrzenie jego ujmujące, nacechowane jednak jakąś pełną szacunku godnością. Mowa zawsze skromna, zaprawiona jednak wytwornym dowcipem. Komuż to tak niezbadany schowek duszy, tak wspaniałe skarby serca, tak nieocenione wyposażenie umysłu i natura dała, i łaska utwierdziła? Nie wiadomo czy w nim natura przewyższa łaskę, czy łaska naturę. Tak ze sobą w siostrzanym sporze współzawodniczą, że każda z nich usiłuje przewyższyć drugą, żadna jednak drugiej nie zazdrości zwycięstwa. Natura bowiem wyposażyła go w zdolności polityczne, troskliwa zaś łaska ozdobiła go cnotami oczyszczającymi. Cokolwiek bowiem odnosi się do sprawiedliwości przyrodzonej i politycznej, umiarkowania, męstwa i roztropności, on i słowami zaleca i przykładnym czynem okazuje.”

    Jest to nawiązanie do katolickiej zasady łaski i natury, do prawdy głoszonej w Kościele, że łaska i natura nie są sprzeczne ale łaska opiera się na naturze Gratia supponit naturam. Łaska nadprzyrodzona wydoskonala sferę naturalną wynikającą z samego faktu istnienia jako stworzenie Boże. Tu bardzo dobrze widać ideał człowieka katolickiego, który zrealizował się w średniowiecznej Christianitas szczególnie w modelu rycerza i mnicha. Z jednej strony wchłonął  starożytną naukę o cnotach (poziom natury) ale równocześnie oparł się na nauce objawionej na temat łaski, dzięki której człowiek może wspiąć się na wyżyny niedostępne w realiach pogaństwa uboższego o brak dostępu do łaski Odkupienia. Jak wspaniałe było to, że dzięki dziełu Mistrza Wincentego prawdy te przez stulecia docierały do elity szlacheckiej w Polsce także poprzez Kronikę Polską wyznaczając standardy człowieczeństwa ustanowione przez Ewangelię. 

    Ciemne średniowiecze?

    Nasuwa się tu znów stereotyp powielany w systemie edukacji i w kulturze, jakoby średniowiecze było ciemne i zamknięte na pogański antyk. Pobieżny kontakt z kulturą i myślą tamtej epoki ukazuje nam zgoła inny obraz: wielcy twórcy „wieków ciemnych” obficie czerpali z antyku, jednak patrzyli na tę spuściznę oczami katolickimi, zapatrzonymi w nadprzyrodzoność, w rozległe i wzniosłe obszary łaski Bożej. Błąd renesansu XV wieku lepiej tu można uchwycić, kiedy zwróci się uwagę, że epoka ta dostrzegała i gloryfikowała naturę, ale niestety zapomniała o łasce.

    Czasy zaś bł. Mistrza Wincentego nauka określa jako renesans XII wieku. Był to jednak renesans bez pysznego nadęcia i odrzucania dorobku chrześcijaństwa. Był to renesans spod znaku Św. Tomasz z Akwinu i papieża Innocentego III, nie zaś spod znaku zdemoralizowanych literatów i malarzy wieku XV. Kronika Mistrza Wincentego jest właśnie w nurcie tej afirmacji tradycji antycznej, która współgra z Objawieniem. Bł. Mistrz Wincenty i jemu podobni naukowcy średniowiecza czytali świat i jego dorobek w kontekście Ewangelii, a nie zaś wbrew temu kontekstowi, czy też wręcz z jego pominięciem. Widać u Mistrza Wincentego średniowieczny chrystocentryzm w patrzeniu na rzeczywistość w odróżnieniu do wieku XV i XVI, który Chrystusa traktował tak, jakby nigdy nie istniał.

    Natura ludzka oraz Prawda o Bogu Świecie i Człowieku są niezmienne. Na przestrzeni ponad dwóch tysiącleci historii Kościoła ujmowali te prawdy liczni myśliciele i do nich właśnie zalicza się ów tytan (obok wielu innych) na którego plecach stoi cała Kultura Polski aż do dziś. Czytajmy Mistrza Wincentego tak jak on czytał dzieje świata Kościoła i Polaków, tak jak człowiek katolickiego średniowiecza czytał księgę rzeczywistości – czytajmy umysłem i sercem katolickim, otwartym na sferę łaski i wtedy dopiero dostrzeżmy wielkość dzieła tego pokornego mnicha i dostojnika Kościoła Powszechnego. Tak nastawieni do dokonania Bł. Kadłubka odkryjemy źródło naszego polskiego, tradycyjnego imaginarium oraz zostaniemy dodatkowo pouczeni i zbudowani wielkimi prawdami o cnocie jako fundamencie życia osobistego i społeczno-politycznego. W ten sposób odkryta na nowo nasza tożsamość stanie się znów matką naszej tak pokaleczonej społeczności.

    Arkadiusz Stelmach/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Staroświecki historyk – bł. Wincenty Kadłubek

    Staroświecki historyk - bł. Wincenty Kadłubek

    Bł. Wincenty Kadłubek/fot. Henryk Pzondziono/Gość Niedzielny

    ***

    To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.

    Zasłynął przede wszystkim jako pierwszy w historii uczony Polak i pisarz, autor „Kroniki Polski”. Był kapelanem i doradcą księcia krakowskiego, potem biskupem krakowskim, w końcu mnichem cysterskim. Kiedy po 400 latach otwarto grób, jego ciało znaleziono prawie nienaruszone.

    Bł. Wincenty Kadłubek urodził się ok. roku 1150. Wiedzę zdobywał najpierw w Krakowie, potem studiował w Paryżu lub w Bolonii, lub nawet na obu uniwersytetach. Bez wątpienia należał do najbardziej światłych Polaków swojej epoki. Krakowski książę Kazimierz Sprawiedliwy uczynił go swoim kapelanem i doradcą, on też namówił go do pisania „Kroniki”. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty w Sandomierzu, a w 1208 r. wybrano go biskupem krakowskim. Jako biskup wziął udział w Soborze Laterańskim IV (1215 r.).

    We wstępie do jednego z dokumentów, wystawionych przez biskupa Wincentego, czytamy: „Ojczyzna i Kościół potrzebują opieki ze strony swoich synów, najlepiej mogą oni bronić ojczyzny i Kościoła przez piśmienne regulowanie stosunków własnościowych i przestrzeganie prawa”. Po dziesięciu latach pasterzowania w Krakowie Wincenty zrezygnował z biskupstwa i postanowił wstąpić do klasztoru cystersów w Jędrzejowie. Osiemdziesięciokilometrową drogę z Krakowa do opactwa przebył jako pielgrzym, pieszo i boso. Do dziś w Jędrzejowie pokazują kopiec, usypany w miejscu, gdzie Wincenty padł na twarz przed opatem, prosząc go o przyjęcie do wspólnoty. Jako cysterski mnich Wincenty kontynuował pisanie swojej „Kroniki”. Pisał ją po łacinie, pięknym, wyszukanym stylem.

    W jego dziele historia miesza się z poetycką fantazją. Jest świadectwem jego żarliwej miłości do Polski, rozbitej wtedy na dzielnice. Jak powie po latach kard. Wyszyński, dzieło Kadłubka „stawia sobie za cel uczyć cnoty, zwłaszcza miłości ojczyzny, miłości własnego kraju, do dziejów ojczystych, zachęcać do czynów rycerskich, czynów wzniosłych”. Mistrz Wincenty nie zdążył dokończyć dzieła, doprowadził je do roku 1202 r., sam zmarł w 1223 r., po pięciu latach surowego życia klasztornego.

    Święty historyk? Ciekawe zestawienie. Bardzo aktualne dziś, kiedy historia stała się narzędziem walki politycznej. Politycy, dziennikarze, historycy wyciągają z niej brudy, którymi obrzucają innych. Jak tak dalej pójdzie, historia będzie się nam kojarzyć z wielkim szambem, zmagazynowanym w teczkach, z których co chwila wypływa kolejna śmierdząca sprawa. Czy na historię składają się tylko dzieje zdrady, nieprawości i głupoty? Czy nie są to także dzieje dobra, patriotyzmu, wierności i innych jasnych stron ludzkiej duszy? To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.

    Zarzuca się bł. Wincentemu, że za bardzo moralizował i dlatego nie jest wiarygodny. Na marginesie opisywanej historii notował np.: „Każde państwo kwitnie zgodą, a nie kłótniami” lub „Nie godzi się o własnym myśleć bezpieczeństwie, gdy dobro ogółu jest narażone na niebezpieczeństwo”. Racja, takie teksty brzmią dziś w Polsce bardzo staroświecko… Niestety.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 października

    Święta Pelagia, męczennica

    Święta Pelagia

    Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny.
    Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety.
    Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących.
    Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 października

    Najświętsza Maryja Panna Różańcowa

    Zobacz także:
      •  Święta Justyna z Padwy, dziewica i męczennica
    ***
    Matka Boża Różańcowa Tarnopolska

    Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę.

    Matka Boża Różańcowa z kościoła mniszek dominikańskich w Radoniach pod Warszawą

    Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Różaniec na szaniec

    Dlaczego nawała turecka niespodziewanie załamała się pod Lepanto? Dlaczego Maryja objawiła się w malutkiej wiosce, która nosi imię córki Mahometa? Dlaczego Armia Czerwona wycofała się z Austrii? Jakie tajemnice kryją tajemnice różańcowe?

    Modlitwa o zwycięstwo

    Matka Boża Różańcowa/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    *****

    Ci, którzy będą gorliwie odmawiali Różaniec, „otrzymają wszystko, o co poproszą”, usłyszał od samej Maryi błogosławiony Alanus de la Roche. Historia zna wiele przypadków, które pokazują, że tłum rozmodlonych ludzi był w stanie zatrzymać wielkie historyczne kataklizmy.

    Bitwa ze wspomaganiem
    „Z bazyliki Piotrowej uczynię stajnię dla moich koni!” – odgrażał się sułtan Selim II. Nie wyglądało to na puste przechwałki. Sto lat wcześniej tureckie imperium zdobyło Konstantynopol, stolicę wschodniego chrześcijaństwa. Teraz żarłocznie pochłaniało kolejne połacie Europy. Sztandar proroka łopotał już na Bałkanach, na Węgrzech, zagroził Wiedniowi. Padła wyspa Rodos, padł Cypr. Po Adriatyku uganiała się flota turecka, atakując weneckie placówki. W Europie Zachodniej nie rozumiano powagi sytuacji. Francja wręcz namawiała Turków do akcji zaczepnych przeciw swoim rywalom. Jedynie papież Pius V próbował zorganizować jakąś koalicję. Wreszcie udało się stworzyć Świętą Ligę – sojusz Rzymu, Wenecji i Hiszpanii. Tylko tyle. Ale Pius V liczył na „tajną broń” – Różaniec. „Brat chodak” – tak o nim mówiono – nie pasował do swoich poprzedników, papieży renesansu. Żył surowo, po wyborze nie zdjął nawet swojego dominikańskiego habitu. Choć nie zaniedbywał żadnych niezbędnych działań, modlitwę uważał za środek najskuteczniejszy.

    Gdy u brzegów Sycylii zaczęła gromadzić się chrześcijańska flota, Pius V zorganizował „drugi front”. Na jego prośbę w całej Europie miliony ludzi pościły i odmawiały Różaniec w intencji zwycięstwa. Papież spędzał długie godziny na modlitwie w swojej kaplicy. Każdego dnia ulicami Rzymu ciągnęły procesje bractwa różańcowego z obrazem Matki Bożej Śnieżnej. Również załogi okrętów, na prośbę Piusa, codziennie odmawiały Różaniec. Rankiem 7 października 1571 roku flota chrześcijan starła się z turecką armadą w Zatoce Korynckiej, w pobliżu miasta Lepanto.

    Zanim słońce zaszło, z dumnej floty „pana całej ziemi” zostały tylko drzazgi pływające w czerwonej od krwi wodzie. Trzydzieści tysięcy Turków poległo lub zostało rannych, trzy tysiące dostało się do niewoli. Piętnaście tysięcy chrześcijańskich wioślarzy-niewolników odzyskało wolność. Chrześcijan poległo 8 tysięcy, a 21 tysięcy odniosło rany. Wśród tych ostatnich był pewien młody Hiszpan. Nazywał się Miguel de Cervantes, późniejszy autor „Don Kichota”. Do końca życia chwalił się udziałem w bitwie pod Lepanto, „najszczytniejszej potrzebie, jaką widziały wieki przeszłe i obecne, i jaką przyszłe mają nadzieję oglądać”. Bezwładną rękę traktował jak zaszczytną pamiątkę. „Wolę to, że byłem obecny w tej wspaniałej bitwie, niż od moich ran być wolny, nie biorąc w niej udziału” – napisał.

    Gdy posłaniec z wieścią o zwycięstwie dotarł do Rzymu, papież, dzięki widzeniu, które miał w dniu bitwy, wiedział o wszystkim. Na pamiątkę ocalenia chrześcijaństwa ogłosił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej. Nieco później zmieniono nazwę na obchodzone do dziś w całym Kościele święto Matki Bożej Różańcowej. Wenecjanie po bitwie postawili w swoim mieście kaplicę ku czci Matki Bożej Różańcowej. Na jej ścianie widnieje napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maryja różańcowa uczyniła nas zwycięzcami”.

    Austriacy na kolanach
    Historycy mają twardy orzech do zgryzienia, zastanawiając się nad powojennymi losami Austrii, która, podobnie jak Niemcy, podzielona została na strefy okupacyjne, przy czym Związkowi Radzieckiemu przypadła najbogatsza część kraju – Dolna Austria – opowiada Mirosław Laszczak w „Historii różańca” – „Wyzwoliciele” spod znaku czerwonej gwiazdy za nic nie chcieli opuścić zajętych przez siebie terenów. I wtedy – po raz kolejny – okazało się, że pomoc płynąca z Różańca ma nie tylko duchowy charakter.

    Austria była dla Stalina łakomym kąskiem: zdobył przyczółek, z którego mógł kontrolować sytuację w Czechach, Niemczech i na Węgrzech. Wiedeń podzielony był jak Berlin. Austria miała podzielić los Niemiec. Sowieci wywozili urządzenia przemysłowe i niszczyli gospodarkę znakomicie rozwiniętego kraju. Nikogo nie dziwiło, że wojska radzieckie nie chciały opuścić kraju nad Dunajem.

    I wtedy, w obliczu zagrożenia komunizmem, skromny austriacki franciszkanin, ojciec Petrus Pavlicek, poprosił o codzienny Różaniec w intencji odzyskania niepodległości. Wezwał naród do Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Jego wezwanie nagłośniły władze kościelne. Mnich miał niesamowitą charyzmę: jeździł po całym kraju, namawiając ludzi do modlitwy i nawrócenia. Żar, z jakim przemawiał, sprawiał, że ludzie chętnie wstępowali w szeregi krucjaty. – Wierzono, że skoro kilka wieków wcześniej, walczący pod sztandarem Maryi, król Jan III Sobieski wspomagany modlitwami bractw różańcowych ochronił Wiedeń, i tym razem ocalenie przyjdzie za sprawą gorliwie odmawianego Różańca – pisze Mirosław Laszczak. – Aż siedemset tysięcy Austriaków prze-suwało w palcach paciorki, przed obrazami Ma-tki Boskiej Różańcowej odbywały się błagalne modlitwy i nabożeństwa. Na klęczkach proszono o wyjście Armii Radzieckiej z Austrii.

    Modlitwa różańcowa ogarnęła cały kraj. W 1950 r. ponad 35 tysięcy Austriaków przeszło przez Wiedeń w ogromnej Maryjnej Procesji Światła. Co ciekawe, na czele procesji szli politycy: kanclerz Leopold Figl i Julius Raab, liderzy Austriackiej Partii Ludowej. Cztery lata później w podobnej procesji przez wiedeńskie ulice szło już 60 tys. Austriaków. Sprawa negocjacji ze Stalinem wydawała się beznadziejna. Rząd Austrii spotykał się z ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołotowem ponad 300 razy. Bez skutku. Gdy wiosną 1955 r. po raz kolejny Raab i Figl jechali do Moskwy, wezwali członków krucjaty do gorącej modlitwy. I wówczas, gdy delegacja rządu toczyła żmudne negocjacje z Mołotowem, wydarzyło się coś nieoczekiwanego. 13 kwietnia – w dzień fatimski – Sowieci niespodziewanie zgodzili się opuścić Austrię. Zadowolili się odszkodowaniem finansowym. Austrię ogarnął szał radości. 15 maja 1955 roku stojący na balkonie wiedeńskiego Belwederu minister Leopold Figl zawołał: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”.

    Fatima, córka Mahometa
    Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję 1917 roku. Niebawem krew poleje się strumieniami. Wokół wybuchają bomby I wojny światowej. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Łucja ma dziesięć lat, Franciszek dziewięć, a najmłodsza Hiacynta siedem. Objawienie w Fatimie ma kluczowe znaczenie w historii Różańca. To tu Maryja wielokrotnie wzywała do odmawiania tej modlitwy, z tą zapomnianą przez ludzi wioską wiązała wielkie obietnice.

    Znany publicysta katolicki Vittorio Messori w samej nazwie wioski doszukuje się niezwykłego symbolu: „Dlaczego Matka Boża z tylu miejsc, w których mogła się ukazać, wybrała właśnie zagubioną pośród gór wioskę, która nazywa się tak samo jak umiłowana córka Mahometa? Fatima w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim szyickim, spełnia rolę maryjną.

    Jest związana między innymi z apokaliptycznymi wydarzeniami końca świata – tak jak Maryja – i pełni rolę związaną z miłosierdziem, zwłaszcza dla szyitów. O ile mi wiadomo, a sprawdziłem to dość dobrze, w całej Europie Zachodniej istnieje tylko jedno miejsce o nazwie Fatima i – nawiasem mówiąc – jest to zagubiona między górami wioska, której nikt jeszcze niedawno nie znał, nawet w Portugalii. Dlaczego Matka Boża miałaby się ukazać właśnie tam? Czy to był przypadek? W tych sprawach nic nie jest przypadkowe”.

    Autor książki „Przekroczyć próg nadziei” przypomina, że sam zamach na Papieża nieprzypadkowo miał miejsce 13 maja, dokładnie w rocznicę pierwszego objawienia Maryi. Plac Świętego Piotra rozdarły strzały. Wszechmoc Boża znów objawiła się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazał kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebaczył zamachowcowi. Ludzie na całym świecie dotknęli tajemnicy Boga.

    Rok później Jan Paweł II przez czterdzieści minut modlił się w Fatimie, dziękując Maryi za ocalenie życia i powrót do zdrowia. Co chciała nam powiedzieć Maryja, wzywając do modlitwy różańcowej w wiosce mającej imię córki Mahometa?

    Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak/wiara.pl

    ***

    Sprawdzona broń

    Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo – napisali marynarze.

    Zanim Jan III Sobieski zatrzymał inwazję turecką pod Wiedniem, ponad wiek wcześniej podobnego czynu dokonał papież św. Pius V. Jego bronią był Różaniec.

    W 1570 roku muzułmańskie wojska Turcji zajęły Nikozję, stolicę Cypru, a po długim oblężeniu zdobyły Famagustę, gdzie dokonały straszliwej rzezi chrześcijan. W obronie zaatakowanego Cypru stanął papież Pius V, który stworzył związek katolickich państw, zwany Świętą Ligą. Wystawiona przez nią flota wypłynęła naprzeciw przeważającym liczebnie statkom nieprzyjaciela.

    Obie armady spotkały się 7 września 1571 roku, kilkadziesiąt kilometrów od portu Lepanto. Papież modlił się na różańcu, prosząc Matkę Bożą o pomoc dla chrześcijańskiej armii. Nagle usłyszał szum wiatru i łoskot żagli. Dzięki widzeniu znalazł się na miejscu bitwy. Zobaczył ogromne floty gotowe do starcia. Nad nimi stała Maryja, która okryła płaszczem wojska chrześcijańskie. Dzięki temu wiatr zmienił kierunek, co zablokowało manewr flocie tureckiej, a sprzyjało chrześcijańskiej.

    Bitwa pod Lepanto należała do najkrwawszych bitew morskich w dziejach. Po czterech godzinach walki Święte Przymierze zdołało zatopić 60 galer wroga, zdobyć połowę okrętów tureckich, uwolnić 12 tys. chrześcijańskich galerników. Morska potęga Turcji została rozbita. Pius V ustanowił dzień 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, „aby – jak pisał – nigdy nie zostało zapomniane wspomnienie wielkiego zwycięstwa uzyskanego od Boga przez zasługi i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, odniesionego w walce przeciw nieprzyjaciołom wiary katolickiej”.

    Jego następca Grzegorz XIII zmienił nazwę święta na Matki Bożej Różańcowej. Wiara w zwycięstwo Maryi i przekonanie o sile Różańca nie były tylko pobożnymi życzeniami papieży. Uczestnicy bitwy morskiej, weneccy marynarze, ufundowali w swoim mieście kaplicę, na której wyryto napis: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”. Dziś, jak zauważył papież Benedykt XVI, „łódeczka myśli wielu chrześcijan jest nierzadko huśtana przez fale, miotana z jednej skrajności w drugą”. Walka trwa. Potrzeba sprawdzonej broni. Różaniec jest bardzo na czasie.

    ks. Piotr Studnicki/wiara.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Matka Boża – gwarancja zwycięstwa

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    *****

    Wydarzenia w Guadalupe, Quito, Paryżu, La Salette, Lourdes, Gietrzwałdzie, Fatimie, Akicie, Kibeho tworzą długi łańcuch Maryjnych interwencji w dzieje świata i grzesznej ludzkości. Kochająca Matka nie może pozostać bezczynna, kiedy Jej dzieciom grozi niebezpieczeństwo – a już zwłaszcza gdy same je sobie ściągają na głowę. Dlatego niestrudzenie od wieków przychodzi do nich z ostrzeżeniem, radą, lekarstwem…

    W roku 1948, w dramatycznych chwilach umacniania się komunizmu w naszej Ojczyźnie, prymas Polski kardynał August Hlond wypowiedział na łożu śmierci znamienne proroctwo: Zwycięstwo, gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję. Słowa te powtarzał często Ojciec Święty Jan Paweł II, który w swym herbie papieskim użył zawołania świętego Ludwika Marii Grignion de Montfort: Totus tuus, czyli Cały Twój, Maryjo.

    Silna wiara w zwycięstwo Matki Bożej nad siłami zła jeszcze na tym świecie leży u podstaw mariologii wspomnianego świętego, który na początku Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny stwierdza, iż przez Najświętszą Maryję przyszedł na świat Jezus Chrystus i przez Nią też chce On w świecie panować. To przekonanie prowadzi autora traktatu do wniosku o szczególnej roli Matki Chrystusowej w powtórnym przyjściu Jej Syna, na które właśnie Ona przygotuje świat.

    Jakby dla potwierdzenia tej szczególnej roli Najświętszej Dziewicy w planie Opatrzności Bożej i historii Zbawienia, Bóg posyła swoją najwierniejszą Córkę, aby przychodziła do swoich dzieci z wezwaniem do nawrócenia, zadośćuczynienia i modlitwy – oraz przesłaniem nadziei na Jej zwycięstwo.

    Doświadczamy tego w szczególnym nagromadzeniu objawień naszej Pani na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Im bardziej przyspieszał proces antychrześcijańskiej Rewolucji, zapowiadając kolejne prześladowania, tym bardziej kochająca Matka przypominała o swojej pomocy w uznanych przez Kościół objawieniach.

    Wobec postępów antychrysta

    Warto się wsłuchać w jakże adekwatne w tych okolicznościach słowa kardynała Ivana Diasa, wysłannika papieża Benedykta XVI na uroczystości rozpoczynające odchody stupięćdziesięciolecia objawień Maryjnych w Lourdes.

    Pragnę umieścić te objawienia w szerszym kontekście nieustannej a zaciekłej walki toczącej się pomiędzy siłami dobra i zła – mówił 8 grudnia 2007 roku ówczesny Prefekt Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów – walki, która toczy się od początku dziejów ludzkości w Rajskim Ogrodzie i będzie trwać aż do końca czasów. Objawienia w Lourdes są jednymi z pierwszych w długim łańcuchu objawień Matki Bożej, który rozpoczął się dwadzieścia osiem lat wcześniej, w roku 1830 przy Rue de Bac w Paryżu. (…)

    Po Lourdes Matka Boża nie przestaje okazywać całemu światu żywej matczynej troski o los ludzkości w swych kolejnych objawieniach. Wszędzie prosi o modlitwę i pokutę w intencji nawrócenia grzeszników, ponieważ widzi duchową ruinę niektórych krajów, widzi cierpienia, jakie będzie znosił Ojciec Święty, widzi ogólne osłabienie wiary chrześcijańskiej i trudności Kościoła. Maryja widzi nadejście antychrysta i podejmowane przezeń próby zastąpienia Boga w życiu ludzi: próby, które mimo olśniewających sukcesów będą jednak skazane na niepowodzenie. (…)

    Walka między Bogiem a jego nieprzyjacielem jest zawsze zacięta, nawet bardziej dzisiaj niż w czasach Bernadetty sto pięćdziesiąt lat temu. Ponieważ ludzkość pogrąża się w bagnie sekularyzmu, który chce stworzyć świat bez Boga; relatywizmu, który przytłacza stałe i niezmienne wartości Ewangelii; oraz religijnej obojętności na wyższe dobra i sprawy Boga i Kościoła. Ta walka pochłania niezliczone ofiary w naszych rodzinach i wśród naszej młodzieży.

    W obliczu największej bitwy

    Przypominając znamienną wypowiedź kardynała Karola Wojtyły z 9 listopada 1976 roku (Stoimy dziś w obliczu największej bitwy, jaką ludzkość kiedykolwiek widziała. Nie sądzę, aby wspólnota chrześcijańska do końca ją zrozumiała) papieski wysłannik do Lourdes wskazał, iż Maryja Dziewica po raz kolejny zaprasza nas dzisiaj, abyśmy się stali częścią Jej legionu walczącego z siłami zła. Na znak naszego udziału w Twojej ofensywie prosisz, Najświętsza Matko, o nawrócenie serc, o żarliwe nabożeństwo do Świętej Eucharystii, o codzienne odmawianie Różańca, o modlitwę bez wytchnienia i obłudy, a także o przyjęcie cierpienia dla zbawienia świata.

    Objawienia przy Rue de Bac w Paryżu (1830) i pomoc w postaci Cudownego Medalika, w La Salette (1846) i zapowiedź kryzysu w Kościele, w Lourdes (1858), w Gietrzwałdzie (1877), w Fatimie (1917) i Akicie (1973) stanowią pasmo matczynych interwencji, za pomocą których – mówił kardynał Dias – Najświętsza Maryja Panna tka ze swoich duchowych synów i córek wielką sieć, szykując potężną ofensywę przeciwko siłom złego na całym świecie, która przyniesie ostateczne zwycięstwo Jej Boskiego Syna, Jezusa Chrystusa.

    Ostrzegając swoje dzieci przed apokaliptyczną karą, jaką Bóg ześle na pogrążony w grzechu rodzaj ludzki, Matka Kościoła jednocześnie gwarantuje im zwycięstwo we wspomnianej powyżej bitwie i to jeszcze w doczesności – tak, jak tego oczekiwało tylu świętych. Na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje! – sama to obiecała.

    Jedno jest pewne – podkreślił przemawiając w Lourdes kardynał Ivan Dias – ostateczne zwycięstwo należy do Boga, a stanie się to dzięki Maryi.

    Sławomir Skiba/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 października

    Święty Brunon Kartuz, opat

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik
      •  Święta Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiony Innocenty z Berzo, prezbiter
    ***
    Święty Brunon

    Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności.
    Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów.
    W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r.
    Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów.
    W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Zakonnik z ostrym dowcipem – św. Brunon

    Zakonnik z ostrym dowcipem - św. Brunon

    święty Brunon Kartuz /Francisco Ribalta(PD)

    ***

    “Zaiste raduję, się, pragnę wielbić Pana i dziękować Mu, a zarazem przeżywam smutek. Cieszę się wprawdzie – co jest słuszne – wzrostem owoców waszych cnót, boleję zaś i wstydzę, iż sam bezczynnie i gnuśnie trwam w nędzy moich grzechów”.

    Takie szczególne rozdwojenie między radością z osiągnięć innych, a smutkiem spowodowanym własną niedoskonałością przeżywał święty Brunon, człowiek, którego życie wypełnione było licznymi szansami na błyskotliwą karierę. Żadnej z nich nie wykorzystał.

    Urodził się około roku 1030 (lub według innych badaczy około roku 1035) w Kolonii. Ukończywszy szkoły w swej rodzinnej miejscowości dalszą edukację podjął w słynnej szkołę katedralnej w Reims. Jak twierdzi ks. Piotr Skarga, był uczniem “ostrego dowcipu i pamięci wielkiej”, dlatego wkrótce sam został nauczycielem i szefem tej uczelni. Pracował w niej przez dwadzieścia lat. Wychował wielu ludzi wybitnych i świętych (m. in. św. Hugo i bł. Urbana II). U początków swej kariery nauczycielskiej, ok. roku 1055, przyjął święcenia kapłańskie.

    W roku 1075 został kanclerzem w Reims. Jednak doszło do ostrego konfliktu między nim a miejscowym arcybiskupem, któremu Brunon publicznie zarzucił symonię (handlowanie godnościami kościelnymi). W rezultacie hierarcha musiał ustąpić, a Brunonowi zaproponowano objęcie jego funkcji. Z propozycji nie skorzystał.

    Postanowił zrealizować swe długoletnie pragnienie służenia Bogu w odosobnieniu. Początkowo założył pustelnię w Seche–Fontaine. Jednak po niedługim czasie przeniósł się w okolice Grenoble i tam powstała pierwsza osada eremicka zwana Wielką Kartuzją. Stała się ona kolebką nowego zgromadzenia zakonnego, nazywanego kartuzami.

    Niestety, nie dane było świętemu Brunonowi prowadzić na uboczu spokojnego pustelniczego życia. Został wezwany do Rzymu przez swego byłego ucznia, papieża Urbana II. Był jego osobistym doradcą, jednak funkcję pełnił bez rozgłosu, tak, że nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat. Nie skorzystał ze sposobności, aby zrobić karierę u boku papieża.

    Swoich “synów Kartuzów” pouczał w jednym z listów: “Cieszcie się, bracia umiłowani, szczęściem, które wam przypadło w udziale, oraz hojnością danej wam łaski. Cieszcie się, że uniknęliście tak wielu niebezpieczeństw i nieszczęść w zawierusze tego świata. Cieszcie się, że znaleźliście spokojną i bezpieczną przystań w doskonale chronionym porcie; wielu pragnie się tam dostać, wielu dokłada starań, a jednak nie dochodzą. Liczni zaś, chociaż doszli, zostali usunięci, ponieważ nie otrzymali łaski z wysoka”.

    Był ze swoich współbraci zakonnych dumny: “Choć nie wyróżniacie się wykształceniem, Bóg sam wypisuje w sercach waszych nie tylko miłość, ale też znajomość swego prawa. Czynem ukazujecie, co miłujecie i co znacie. Kiedy bowiem z wszelką gorliwością i staraniem zachowujecie prawdziwe posłuszeństwo, jest rzeczą jasną, że w ten sposób zbieracie doskonały i życiodajny owoc Ksiąg świętych”. O sobie samym miał znacznie gorsze zdanie.

    Zmarł 6 października 1101 roku w kolejnej kartuzji, zwanej La Torre, położonej w Kalabrii. Nawet po śmierci omijały go “zaszczyty”. Nigdy nie został kanonizowany w sposób uroczysty. Dopiero w XVII stuleciu papież Grzegorz XV rozszerzył istniejący wcześniej lokalny kult Brunona na cały Kościół.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 października

    Święta Faustyna Kowalska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rajmund z Kapui, prezbiter
      •  Błogosławiony Albert Marvelli
      •  Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos, prezbiter
    ***
    Święta Faustyna Kowalska

    Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu.
    W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach.
    W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia.

    Święta Faustyna Kowalska

    W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimirowskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała.
    Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu.
    W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości.
    Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną.
    W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.
    S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu.
    W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Dar Boży dla naszych czasów

    Homilia św. Jana Pawła II podczas uroczystości kanonizacji Faustyny Kowalskiej

    1. «Confitemini Domino quoniam bonus, quoniam in saeculum misericordia eius» — «Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo łaska Jego trwa na wieki» (Ps 118 [117], 1). Tak śpiewa Kościół w oktawę Wielkanocy, powtarzając niejako te słowa Psalmu za samym Chrystusem: za Chrystusem zmartwychwstałym, który przynosi do wieczernika wspaniałe orędzie Bożego Miłosierdzia i powierza apostołom posługę jego szafarzy: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. (…) Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 21-23).

    Przed wypowiedzeniem tych słów Jezus pokazuje ręce i bok. Pokazuje rany zadane Mu podczas męki, zwłaszcza zranione Serce — źródło, z którego wypływa obfity strumień miłosierdzia, rozlewający się na ludzkość. Siostra Faustyna Kowalska — błogosławiona, którą od dziś będziemy nazywać świętą — ujrzy dwie smugi światła promieniujące z tego Serca na świat. «Te dwa promienie — wyjaśnił jej pewnego dnia sam Jezus — oznaczają krew i wodę» (Dzienniczek, 299).

    2. Krew i woda! Na myśl przychodzi tu natychmiast świadectwo ewangelisty Jana: kiedy na Kalwarii jeden z żołnierzy przebił włócznią bok Chrystusa, Jan widział, że wypłynęła z niego «krew i woda» (por. J 19, 34). Krew przywodzi na myśl ofiarę krzyża i dar eucharystyczny, natomiast woda jest w symbolice Janowej znakiem nie tylko chrztu, ale także daru Ducha Świętego (por. J 3, 5; 4, 14; 7, 37-39).

    Poprzez Serce Chrystusa ukrzyżowanego Boże Miłosierdzie dociera do ludzi: «Powiedz, córko moja, że jestem miłością i miłosierdziem samym» — zażąda Jezus od Siostry Faustyny (Dzienniczek, 1074). To miłosierdzie Chrystus rozlewa na całą ludzkość poprzez zesłanie Ducha, który w Trójcy Świętej jest Osobą-Miłością. A czyż miłosierdzie nie jest «drugim imieniem» miłości (por. Dives in misericordia, 7), ujmującym jej aspekt najgłębszy i najbardziej wzruszający: jej gotowość do zaspokojenia wszelkich potrzeb, a zwłaszcza jej bezgraniczną zdolność przebaczania?

    Doznaję dziś naprawdę wielkiej radości, ukazując całemu Kościołowi jako dar Boży dla naszych czasów życie i świadectwo Siostry Faustyny Kowalskiej. Zrządzeniem Bożej Opatrzności życie tej pokornej córy polskiej ziemi było całkowicie związane z historią XX w., który niedawno dobiegł końca. Chrystus powierzył jej bowiem swoje orędzie miłosierdzia w latach między pierwszą a drugą wojną światową. Kto pamięta, kto był świadkiem i uczestnikiem wydarzeń tamtych lat i straszliwych cierpień, jakie przyniosły one milionom ludzi, wie dobrze, jak bardzo potrzebne było orędzie miłosierdzia.

    Jezus powiedział do Siostry Faustyny: «Nie znajdzie ludzkość uspokojenia, dopokąd się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia mojego» (Dzienniczek, 300). Za sprawą polskiej zakonnicy to orędzie związało się na zawsze z XX wiekiem, który zamyka drugie tysiąclecie i jest pomostem do trzeciego. Nie jest to orędzie nowe, ale można je uznać za dar szczególnego oświecenia, które pozwala nam głębiej przeżywać Ewangelię Paschy, aby nieść ją niczym promień światła ludziom naszych czasów.

    3. Co przyniosą nam nadchodzące lata? Jaka będzie przyszłość człowieka na ziemi? Nie jest nam dane to wiedzieć. Jest jednak pewne, że obok kolejnych sukcesów nie zabraknie niestety także doświadczeń bolesnych. Ale światło Bożego Miłosierdzia, które Bóg zechciał niejako powierzyć światu na nowo poprzez charyzmat Siostry Faustyny, będzie rozjaśniało ludzkie drogi w trzecim tysiącleciu.

    Konieczne jest jednak, aby ludzkość, podobnie jak niegdyś apostołowie, przyjęła dziś w wieczerniku dziejów Chrystusa zmartwychwstałego, który pokazuje rany po ukrzyżowaniu i powtarza: Pokój wam! Trzeba, aby ludzkość pozwoliła się ogarnąć i przeniknąć Duchowi Świętemu, którego daje jej zmartwychwstały Chrystus. To Duch leczy rany serca, obala mury odgradzające nas od Boga i od siebie nawzajem, pozwala znów cieszyć się miłością Ojca i zarazem braterską jednością.

    4. Ważne jest zatem, abyśmy przyjęli w całości orędzie, zawarte w słowie Bożym na dzisiejszą II Niedzielę Wielkanocną, która od tej pory nazywać się będzie w całym Kościele «Niedzielą Miłosierdzia Bożego». W kolejnych czytaniach liturgia zdaje się wytyczać szlak miłosierdzia, które odbudowuje więź każdego człowieka z Bogiem, a zarazem tworzy także między ludźmi nowe relacje braterskiej solidarności. Chrystus nauczył nas, że «człowiek nie tylko doświadcza i ‘dostępuje’ miłosierdzia Boga samego, ale także jest powołany do tego, ażeby sam ‘czynił’ miłosierdzie drugim: ‘Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią’ (Mt 5, 7)» (Dives in misericordia, 14). Jezus wskazał nam też wielorakie drogi miłosierdzia, które nie tylko przebacza grzechy, ale wychodzi też naprzeciw wszystkim ludzkim potrzebom. Jezus pochylał się nad wszelką ludzką nędzą, materialną i duchową.

    Chrystusowe orędzie miłosierdzia nieustannie dociera do nas w geście Jego rąk wyciągniętych ku cierpiącemu człowiekowi. Takiego właśnie widziała Go i takiego ogłosiła ludziom wszystkich kontynentów Siostra Faustyna, która pozostając w ukryciu swojego klasztoru w Łagiewnikach, w Krakowie, uczyniła ze swego życia hymn na cześć miłosierdzia: Misericordias Domini in aeternum cantabo (Ps 89 [88], 2).

    5. Kanonizacja Siostry Faustyny ma szczególną wymowę. Poprzez tę kanonizację pragnę dziś przekazać orędzie miłosierdzia nowemu tysiącleciu. Przekazuję je wszystkim ludziom, aby uczyli się coraz pełniej poznawać prawdziwe oblicze Boga i prawdziwe oblicze człowieka.

    Miłość Boga i miłość człowieka są bowiem nierozłączne, jak przypomina Pierwszy List św. Jana: «Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania» (5, 2). W takich słowach apostoł wyraża prawdę o miłości, wskazując, że jej miarą i kryterium jest wypełnianie przykazań.

    Nie jest łatwo miłować miłością głęboką, która polega na autentycznym składaniu daru z siebie. Tej miłości można nauczyć się jedynie wnikając w tajemnicę miłości Boga. Wpatrując się w Niego, jednocząc się z Jego ojcowskim Sercem, stajemy się zdolni patrzeć na braci nowymi oczyma, w postawie bezinteresowności i solidarności, hojności i przebaczenia. Tym wszystkim jest właśnie miłosierdzie!

    W miarę tego, jak ludzkość będzie wnikać w tajemnicę tego miłosiernego spojrzenia, ideał, o jakim słyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu, będzie jawił się jako możliwy do spełnienia: «Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne» (Dz 4, 32). Tak oto miłosierdzie nadawało formę ludzkim odniesieniom, życiu wspólnoty, wyznaczało zasady podziału dóbr. Z niego wypływały «uczynki miłosierdzia» co do ciała i co do ducha. Tak oto miłosierdzie przybrało konkretny kształt stawania się «bliźnim» dla najbardziej potrzebujących braci.

    6. Siostra Faustyna Kowalska napisała w swoim Dzienniczku: «Odczuwam tak straszny ból, kiedy patrzę na cierpienia bliźnich; odbijają się w sercu moim wszystkie cierpienia bliźnich, ich udręczenia noszę w sercu swoim, tak, że mnie to nawet fizycznie wyniszcza. Pragnęłabym, aby wszystkie bóle na mnie spadały, by ulżyć bliźnim» (Dzienniczek, 1039). Oto do jakiego stopnia współodczuwania prowadzi miłość, kiedy mierzona jest miarą miłości Boga!

    Ta miłość powinna inspirować współczesnego człowieka, współczesną ludzkość, aby mogła stawić czoło kryzysowi sensu życia, podjąć wyzwania związane z różnorakimi potrzebami, a przede wszystkim, by mogła wypełnić obowiązek obrony godności każdej ludzkiej osoby. W ten sposób orędzie o Miłosierdziu Bożym stanie się pośrednio również orędziem o niepowtarzalnej godności, wartości każdego człowieka. W oczach Bożych każda osoba jest cenna, za każdego Chrystus oddał swoje życie, każdemu Ojciec daje swego Ducha i czyni go bliskim sobie.

    7. To krzepiące orędzie jest skierowane przede wszystkim do człowieka, który udręczony jakimś szczególnie bolesnym doświadczeniem albo przygnieciony ciężarem popełnionych grzechów utracił wszelką nadzieję w życiu i skłonny jest ulec pokusie rozpaczy. Takiemu człowiekowi ukazuje się łagodne oblicze Chrystusa, a promienie wychodzące z Jego Serca padają na niego, oświecają go i rozpalają, wskazują drogę i napełniają nadzieją. Jakże wielu sercom przyniosło otuchę wezwanie «Jezu, ufam Tobie», które podpowiedziała nam Opatrzność za pośrednictwem Siostry Faustyny! Ten prosty akt zawierzenia Jezusowi przebija najgęstsze chmury i sprawia, że promień światła przenika do życia każdego człowieka. «Jezu, ufam Tobie».

    8. Misericordias Domini in aeternum cantabo (Ps 89 [88], 2). Do głosu Najświętszej Maryi Panny, «Matki Miłosierdzia», do głosu nowej świętej, która w niebiańskim Jeruzalem śpiewa hymn na cześć miłosierdzia wraz z wszystkimi przyjaciółmi Boga, dołączmy nasz głos także my, Kościół pielgrzymujący.

    Ty zaś, Faustyno, darze Boga dla naszej epoki, darze polskiej ziemi dla całego Kościoła, wyjednaj nam, abyśmy mogli pojąć głębię Bożego Miłosierdzia, pomóż nam, abyśmy osobiście go doświadczyli i świadczyli o nim braciom. Twoje orędzie światłości i nadziei niech się rozprzestrzenia na całym świecie, niech przynagla grzeszników do nawrócenia, niech uśmierza spory i nienawiści, niech uzdalnia ludzi i narody do czynnego okazywania braterstwa. My dzisiaj, wpatrując się razem z tobą w oblicze zmartwychwstałego Chrystusa, powtarzamy twoją modlitwę ufnego zawierzenia i mówimy z niezłomną nadzieją: Jezu, ufam Tobie.

    Ufajcie Jezusowi

    W niedzielę wieczorem 30 kwietnia — w kontekście codziennej modlitwy jubileuszowej — odbyło się na placu św. Piotra nabożeństwo dziękczynne za kanonizację Siostry Faustyny, któremu przewodniczył arcybiskup krakowski kard. Franciszek Macharski. Licznie zgromadzonych pielgrzymów z Polski i z innych krajów Ojciec Święty pozdrowił z okna swojej biblioteki. Poniżej zamieszczamy słowa papieskie wypowiedziane w języku włoskim i polskim.

    Z radością kieruję słowa serdecznego pozdrowienia do pielgrzymów uczestniczących w modlitwie, która co wieczór odbywa się na placu św. Piotra z okazji Jubileuszu.

    Drodzy bracia i siostry, dzisiaj, w II Niedzielę Wielkanocną, gdy z radością wpisałem w poczet świętych Siostrę Faustynę Kowalską, apostołkę Bożego Miłosierdzia, wzywam was, byście ufali zawsze w miłosierną miłość Bożą, objawioną nam w Jezusie Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Osobiste doświadczenie tej miłości niech skłoni każdego z was do czynnego okazywania miłości braciom. Nauczcie się powtarzać piękny akt strzelisty Siostry Faustyny: «Jezu, ufam Tobie!»

    Wszystkim udzielam błogosławieństwa!

    Do Polaków Ojciec Święty powiedział:

    Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy zgromadzili się w tym szczególnym dniu na placu św. Piotra, aby w wieczornej modlitwie dziękować Bogu za dar kanonizacji Siostry Faustyny. Całym sercem jednoczę się z wami w tym dziękczynieniu.

    Niech Niedziela Miłosierdzia Bożego roku 2000 pozostanie na zawsze w waszej pamięci. Proszę Boga, aby to wspomnienie budziło w sercach wszystkich niezachwianą ufność w Jego miłosierdzie i było umocnieniem na drogach trzeciego tysiąclecia. Jezu, ufam Tobie!

    Niech Bóg bogaty w miłosierdzie błogosławi wam i waszym bliskim!

    L’Osservatore Romano 6/2000/opoka.pl

    _________________________________________________________________________________

    Nie czekajcie, aż będziecie lepsi

    O s. Faustynie i jej objawieniach

    W zapiskach siostry Faustyny jest pewien tekst, który wstrząsa do głębi czytającym go człowiekiem. To nieprawdopodobne, że takie słowa zostały zapisane. Tekst nie jest krótki, nie jest zatem zapisem iluzji, czy chwilowego olśnienia. Jest to opis całej serii przeżyć, dokonany po pewnym czasie od chwili, kiedy się zdarzyły. Może gdy ktoś kiedyś spojrzy w swoje własne życiowe zapiski, zauważy pewne podobieństwa. Bo to, co w skondensowanej, intensywnej formie przeżyła siostra Faustyna, w gruncie rzeczy dotyczy każdego z nas. Idziemy do Boga takimi samymi ścieżkami, takimi samymi etapami. Może innymi co do formy, ale treść jest ta sama.

    PRZYGOTOWANIE

    Pisze siostra Faustyna: „W początku Bóg daje się poznać jako świętość, sprawiedliwość i dobroć, czyli miłosierdzie. Dusza nie naraz to wszystko poznaje, ale w poszczególnych błyskach, czyli zbliżeniach się Boga. I nie trwa to długo, bo nie zniosłaby tego światła.” *
    „Dusza” to siostra Faustyna, ona sama tak o sobie pisze. Taki jest wstęp, uwertura. Te „błyski” czasem bardzo przeszkadzają w modlitwie – w tej naszej „normalnej” modlitwie. Właściwie nie ma podstaw, by sądzić, że nie zdarzają się każdemu. Być może są jakieś osoby, które ich nie doświadczają, a może tylko trudno im je rozpoznać. U każdego z nas te doświadczenia wyglądają nieco inaczej. Skarżyła się kiedyś starsza osoba: modlę się na różańcu, mówię Ojcze nasz i w momencie kiedy wypowiadam: bądź wola Twoja, tak się zamyślam nad tymi słowami, że przerywam różaniec. I ta osoba martwiła się, że się nie modli. A właśnie wtedy się modliła.
    „Błyski” mogą więc u każdego inaczej wyglądać. Powoli jednak zastępują dawniejszą modlitwę. Może dojść do takiego natężenia owych przejaśnień, że człowiek daremnie będzie się silił i zmuszał do dawniejszej modlitwy. „Błysk” poznania Boga rozpala gorliwością, żarliwością i miłością do Boga. Nie ma wątpliwości, że jest to miłość i że jest to miłość do Boga. Istnieje jednak jeden problem. W tym samym błysku światła, w którym Bóg daje nam poznać Siebie, obnaża również nasze nieczyste wnętrze. Dusza czuje się więc zatrwożona. Warto zwrócić uwagę na słowa, które w opisie siostry Faustyny odmalowują stan psychiczny człowieka: zatrwożenie jest rzeczywiście wielkie, ale rozpalenie i porwanie ku Bogu również. W błyskach światła dusza coraz bardziej się krystalizuje. Światło staje się coraz bardziej przenikliwe, człowiek coraz bardziej przejrzysty. Nawet na tym wczesnym etapie potrzebne są wierność i męstwo. Męstwo po to, żeby wytrzymać zagrożenie: jak ja wyglądam, tam w środku.
    Kiedy mija ten etap pierwszego wprowadzenia, Bóg obdarza człowieka pociechami. Dusza wchodzi w wielką zażyłość z Bogiem i cieszy się niezmiernie. Myśli, że już osiągnęła „przeznaczony jej stopień doskonałości”. I teraz ważna uwaga siostry Faustyny: „bo błędy i wady są w niej uśpione, a ona myśli, że już ich nie ma. Nic jej się trudnym nie wydaje, na wszystko jest gotowa. Zaczyna się pogrążać w Bogu i kosztować rozkoszy z Bogiem.” Czas spędzony wówczas na modlitwie jest fantastyczny. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że mogą przyjść próby i doświadczenia. Nie wie, że ten „miodowy miesiąc” nie trwa długo. Nadejdą wkrótce inne chwile.

    CIEMNOŚĆ
    Będą to chwile trudne. Miłość człowieka nie jest jeszcze wystarczająca, Bóg domaga się miłości wyższej. W opisie siostry Faustyny wygląda to tak: „Dusza nagle traci obecność Bożą. Powstają wtedy, podnoszą głowę wszystkie błędy i wady, z którymi musi toczyć zacięty bój. Wszystkie błędy podnoszą głowę, ale czujność jej jest wielka. Na miejsce dawnej obecności Bożej wstąpiła oschłość i posucha duchowa.”
    Teraz modlitwa już „nie smakuje”, różne praktyki, ćwiczenia duchowe „nie leżą” człowiekowi. Nie może się modlić ani tak jak dawniej, ani tak, jakby chciał w przyszłości. Rzuca się na wszystkie strony i nie znajduje zadowolenia. Bóg się przed nim ukrył. Po pierwszym zasmakowaniu Boga, to co stworzone, co ziemskie nie może zaspokoić ani pocieszyć. Stopniowo człowiek traci również poczucie darów Bożych. Najpierw stracił poczucie obecności Bożej, teraz traci poczucie darów Bożych. Ciemność zapada w całej duszy. Siostra Faustyna pisze, że w tym momencie zaczyna się udręka nie do pojęcia. „Dusza starała się przedstawić stan swej duszy spowiednikowi, lecz nie została zrozumiana. Zapada jeszcze w większe niepokoje”. Teraz następuje fragment, który przywodzi na myśl Księgę Hioba. „Szatan zaczyna swe dzieło. Wiara zostaje w ogniu i walka tu jest wielka, dusza robi wysiłki, trwa aktem woli przy Bogu”.
    Aktem woli. Czy wiemy, co to znaczy? To znaczy, że wszystko inne w środku wygasa. Nie ma nic: popiół, żużel, absolutna pustka, ciemność i jedyne co zostaje to owo: chcę Boga. Tylko akt woli: chcę, kocham, ufam. Nic więcej. „Szatan posuwa się z dopuszczenia Bożego jeszcze dalej. Nadzieja i miłość jest w doświadczeniu”. Zdania pisane krwią. „Duszę wspiera Bóg, niejako potajemnie, ona o tym nie wie, bo inaczej niepodobna jest ostać się.”

    Ktoś napisał, że są dwa rodzaje trudności życiowych w drodze do Boga: próba i pokusa. Nazwa nie jest ważna, jest umowna. Ważne jest, że zwycięskie przeżycie próby powoduje, że jesteśmy duży kawałek drogi do przodu. Natomiast po zwycięskim przeżyciu pokusy stwierdzamy, że jesteśmy piętro albo kilka pięter wyżej. Zmienia się poziom, na którym funkcjonujemy.

    Straszne są te pokusy, o których pisze Faustyna. Wielu może pomyśleć, że dialog z szatanem to fikcja. Ale są takie głosy w człowieku. „Szatan jej mówi – patrz, nikt cię nie zrozumie, po co mówić o tym wszystkim? Brzmią w jej uszach słowa, których ona się przeraża i zdaje się jej, że je wymawia przeciw Bogu. Widzi to, czego by widzieć nie chciała. Słyszy to, czego słyszeć nie chce, a jest to straszne w takich chwilach nie mieć doświadczonego spowiednika. Sama dźwiga całe brzemię: jednak o ile jest to w jej mocy, powinna starać się o światłego spowiednika, bo może załamać się pod ciężarem, i to często jest nad przepaścią.”
    Gdyby nie było poprzednich słodyczy, gdyby nie było tych chwil szczęścia z Bogiem, Bóg nie mógłby wprowadzić człowieka na ten drugi etap – etap oczyszczenia.

    PRÓBA NAD PRÓBAMI
    Ale jest jeszcze coś więcej. Jest jeszcze próba nad próbami – doświadczenie zupełnego odrzucenia od Boga. Coś, co siostra Faustyna przeżyła i o czym nas uczy. Dla nas to zapisała:
    „Kiedy dusza zwycięsko wychodzi z poprzednich prób i chociaż może się potknąć, ale mężnie walczy i z głęboką pokorą woła do Pana: Ratuj, bo ginę. – I jeszcze jest zdolna do walki. Teraz ogarnia duszę straszna ciemność. Dusza widzi w sobie tylko grzechy. Jej uczucie jest straszne. Widzi się zupełnie opuszczoną, czuje jakby była przedmiotem Jego nienawiści i jest jeden krok do rozpaczy. Broni się, jak może, próbuje obudzić ufność, lecz modlitwa jest dla niej jeszcze większą męką; jej się zdaje, że pobudza Boga do większego gniewu. Jest postawiona na niebosiężnym szczycie, który jest nad przepaścią. Dusza rwie się do Boga, a czuje się odepchnięta. Wszystkie męki i katusze świata są niczym w porównaniu z tym uczuciem, w którym ona jest cała pogrążona – to jest odepchnięcie od Boga. Nikt jej ulgi przynieść nie może. Widzi, że jest sama jedna, nikogo nie ma na swoją obronę. Wznosi oczy do nieba, ale wie, że to nie dla niej – wszystko dla niej stracone.”
    Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił. Dyskusje teologów, filozofów i nasze domysły to jest wielkie nic. Może trochę przesadzam, nie należy tak mówić. Ale słowa, nawet trafne, męki krzyża nie wypowiedzą. Opuszczenie przez Boga – a więc i tak może być.
    Każde zwrócenie się siostry Faustyny do Boga wiązało się z jeszcze większą męką. Szatan kontynuuje swe dzieło, pogłębia ból. Zwróćmy uwagę, że szatan nie dyskutuje z człowiekiem, ale drwi z niego: „Widzisz, czy dalej będziesz wierna? Oto masz zapłatę, jesteś w naszej mocy. (…) I cóż z tego żeś się umartwiała? I cóż z tego, żeś wierna regule? Po cóż te wszystkie wysiłki? Jesteś odrzucona od Boga.”
    I Faustyna pisze dalej: „To słowo odrzucona staje się ogniem, który przenika każdy nerw aż do szpiku kości, przeszywa na wskroś całą jej istotę. Nadchodzi największy moment doświadczenia. Dusza już nie szuka nigdzie pomocy, pogrąża się sama w sobie i traci wszystko sprzed oczu i niejako jakby się zgodziła na tę mękę odrzucenia. Jest to moment, któremu nie umiem nadać wyrazu. Jest to agonia duszy.”
    W jaki sposób Faustyna wyszła z tego doświadczenia? Została znaleziona w swojej celi klasztornej przez jedną z sióstr. Było to dziwne zjawisko, bo Faustyna w tym czasie była zupełnie zdrowa, rozchorowała się znacznie później, ale to wielkie cierpienie, które podczas tej próby przeżywała, spowodowało, że jej twarz, jej oczy nabiegły krwią. Było widać wielkie zmęczenie, znużenie walką, wyczerpanie. Siostra, która ją znalazła, zaalarmowała przełożonych. Tu zwrócę uwagę na wspaniały moment – życie zakonne to jest jednak życie – siostra przełożona przyszła i powiedziała: na mocy posłuszeństwa każę ci wstać. I Faustyna, która leżała na ziemi zupełnie bez życia – wstała. Skończyła się agonia duszy.

    ODPOCZYNEK W BOGU
    Niech ten opis siostry Faustyny zostanie tak jak jest, właściwie nietknięty analizą w swojej wielkiej głębi. Wynikają z niego dla nas pewne wnioski, ale zanim do nich przejdziemy, jeszcze jeden fragment: „Dusza, kiedy wyszła z tych utrapień, jest głęboko pokorna. Jej czystość jest wielka. Ona bez namysłu wie, co w danej chwili należy czynić, a co zaniechać. Wyczuwa najlżejsze dotknięcie łaski i jest bardzo wierna Bogu. Ona z daleka poznaje Boga i cieszy się nieustannie Bogiem. Ona Boga nader szybko odkrywa w duszach innych, w ogóle w otoczeniu. Dusza jest oczyszczona przez samego Boga. (…) W sposób duchowy obcuje ona z Panem w miłosnym odpocznieniu.”

    TACY JESTEŚMY
    Głód, pragnienie, tęsknota doskwierająca do żywego – oto reakcja na oddalenie Boga. Tego, co przeżyła siostra Faustyna w bardzo ukrytym życiu wewnętrznym, my możemy dostępować także poprzez oczyszczenie życia zewnętrznego, przez trudne okoliczności, przez jakiś rodzaj życiowej walki, trudu, starania.

    Trudy życia zewnętrznego doskonalą naszą miłość, choć czasem, w perspektywie duchowej, wydają się nam mało ważne. Wierzę, że wśród nas jest wielu ludzi na tych etapach, o których pisze siostra Faustyna. Bo dlaczego ona miałaby być aż tak wielkim wyjątkiem? Jej powołanie było jedyne, ale powołanie każdego z nas też jest unikalne.

    Najtrudniej chyba zgodzić się na to, że trudności w modlitwie, w życiu duchowym są czymś normalnym, istnieją w planie Bożym. Kiedy zaczynamy systematyczną modlitwę i ona przynosi nam pokój, myślimy, że potem będą już tylko kolejne stopnie ekstazy, tylko schody do nieba. A te schody do nieba wyglądają właśnie tak, jak u Faustyny.
    Dawno temu, zanim na wsi zapanowała kultura medyczna, ludzie niechętnie odwiedzali lekarza, chyba że było tak źle, że inaczej się nie dało. Najczęściej ból przyganiał człowieka do gabinetu lekarskiego. Gabinet był już dawno, wszyscy wiedzieli o nim, ale niska kultura medyczna wstrzymywała ludzi. My przypominamy trochę tamtych ludzi. Jesteśmy w sensie duchowym – przepraszam, że zaryzykuję takie sformułowanie, ale patrzę także na siebie – bardzo anemiczni, wyjałowieni i schorowani. Decydujemy się na poszukiwanie Boga wtedy, kiedy już nie ma innego wyjścia. Dlatego miłosierdzie to dla nas „pogotowie ratunkowe” w sprawach ostatecznych. A te sprawy ostateczne są „przeogromne”: egzamin wstępny, egzamin końcowy, czasem coś większego, np. choroba kogoś bliskiego, więc od okazji do okazji. Efekt jest taki, że gonimy za mitami w naszej religijności, a uciekamy przed Bogiem. Popatrzmy na rzetelny opis przeżyć siostry Faustyny i przypomnijmy sobie, ile razy myśląc o modlitwie, narzekamy: „Taka modlitwa jak dawniej to była modlitwa, teraz nie mogę się modlić tak, jakbym chciał, jak powinienem”. A co to znaczy „jakbym chciał, jak powinienem”? Co my o tym możemy wiedzieć? Kiedy patrzymy na błądzenie i szamotanie się w ciemnościach Faustyny, to czujemy, że o modlitwie nic nie wiemy.

    Często szukamy samych siebie, zamiast iść za Bogiem. Bo – tu znowu hipoteza bardzo ryzykowna, ale proszę ją sobie przemyśleć spokojnie – religia, modlitwa, życie duchowe, Kościół mają w nas charakter substytutywny. Gonimy za mitem. Nie interesuje nas Pan Bóg, ale wokół Niego pełno jest rzeczy nadających się na zastępstwo. Nie udało mi się to, więc będzie to. Substytut.

    Często w tym duchu czytamy książki duchowe: św. Jana od Krzyża, Tomasza Mertona. Czy po przeczytaniu takiej książki nie czujemy się lepiej? Czujemy się lepiej. I wiadomo, żeśmy ją czytali właśnie z tego powodu. To prawda, że po przeczytaniu trochę się nam rozjaśniło, bo gdy człowiek pozna prawdę, lepiej się czuje. Ale w gruncie rzeczy jest to pewnego rodzaju zastępstwo.

    Najczęściej odbieramy świat tendencyjnie, w wybranych przez siebie fragmentach. Dlatego wszystko kojarzy nam się według zasady; Pan Bóg – pociecha; Msza św. – wzmocnienie; modlitwa – uspokojenie. Są w nas takie „kalki myślowe”.

    Jeżeli zatem Bóg nie będzie pociechą, to co? To chyba Go nie ma. Jeżeli Msza św. nie będzie wzmocnieniem, ale utrapieniem? To chyba do niczego wszystko. A jeżeli modlitwa nie przynosi pokoju, tylko niepokój (opis siostry Faustyny), to znaczy, że to nie jest modlitwa? Tak myślimy i czasem nawet z tego się spowiadamy, bo mamy poczucie winy. Tendencyjnie przyjmujemy Boga, to znaczy nie ze względu na Niego Samego, ale ze względu na skutki, jakie w nas wywołuje. W pewien sposób Bóg jest przez nas zmuszany do tego, żeby się za każdym razem sprawdzać. Chcemy Go do tego sprowadzić.

    Dalej pomyłkom to już nie ma końca. Miłosierdzie mylimy z pobłażaniem dla grzechu, cierpliwość z bezsilnością, dobroć z głupotą, a diabeł to jest taki ktoś do straszenia dzieci, prawie go nie ma.

    ŻYCIE WEWNĘTRZNE CZY DUCHOWE?
    Mylimy jeszcze coś więcej, coś ważniejszego. Chciałbym ten fragment naszych rozważań zadedykować tym, którzy mają pewien bałagan w duszy, którzy martwią się albo interesują różnymi modnymi prądami, zwłaszcza ze Wschodu. Otóż mylimy życie religijne, duchowe z życiem, nazwijmy to, ściśle wewnętrznym. Życie wewnętrzne to jest moja psychika i to wszystko, co jest we mnie, łącznie z ciałem, zmysłami, intelektem, wolą. Cały ten mechanizm jest życiem wewnętrznym. Mogę różnymi sposobami poszerzać zakres tego życia, mogę rozciągać jego granice, rozpychać, dawać mu nowe możliwości na zasadzie: oddycham tak – będę miał tak, oddycham inaczej – będę miał inaczej (sygnalizuję zaledwie problem, sprawa jest bardziej skomplikowana, nie da się tak prosto wyjaśnić). Natomiast czymś zupełnie innym jest życie religijne i co się z tym wiąże – życie duchowe. Życie religijne to jest właśnie wyjście z tego „worka” wewnętrznego na zewnątrz i powiedzenie: Ojcze nasz. Powiedzieć: Ojcze to uznać, że ON JEST obiektywnie i to jest Ktoś inny niż ja. Tego nie da się zastąpić techniką wewnętrzną, rozciąganiem psychicznych czy innych wewnętrznych macek choćby i na cały świat. Nie mylmy życia ściśle wewnętrznego z życiem religijnym i duchowym.
    W fałszywej postawie może też dojść do produkowania sztucznych objawów. Podam przykład. Przypuśćmy, że chłopakowi spodobała się dziewczyna. Znamy cały zespół różnych objawów świadczących o zakochaniu się. Przypuśćmy, że taki chłopak się zarumienił, lekko się uśmiechnął na widok dziewczyny. To już oznacza pierwszą skłonność, sympatię, życzliwość, może zadatki przyjaźni. Ale wyobraźmy sobie kogoś, kto nie czuje miłości, ale słyszał o niej i też chciałby jej doświadczyć. Wobec tego, tutaj się spręży, tam coś naciągnie i nagle twarz mu się rumieni, uśmiecha się. Bo takie są objawy miłości i on o tym wie. Widzimy różnicę pomiędzy jego ewolucjami, a prawdziwą miłością. W prawdziwej miłości nic nie trzeba udawać, wszystko jest na swoim miejscu. W życiu religijnym też można oszukać samego siebie. Można świetnie zaimitować modlitwę, ale to nie będzie Ojcze nasz.

    UCZUCIA TO NIE WSZYSTKO
    Co jeszcze mylimy? Zwracałem uwagę na słowa, jakie zostały użyte przez siostrę Faustynę do opisania przeżycia.

    Mylimy bowiem rzeczywistość, istotę sprawy, z naszymi uczuciami, z przeżyciem.

    Temu, co robimy, często towarzyszy cała chmara uczuć. Np. modlimy się, to jest rzeczywista prawdziwa modlitwa, ale jednocześnie coś przeżywamy; rozmawiamy z kimś, ta rozmowa budzi w nas całą gamę przeżyć; kochamy, tej miłości towarzyszy przeżycie. Uczucia są ważną „przyprawą” naszego życia. Nie da się ich niczym zastąpić. Dają ten specyficzny koloryt, smak, atmosferę. Dzięki nim każda chwila jest niepowtarzalna. Ale każdy wie, że samymi przyprawami żyć się nie da. Liczy się treść, to na czym uczucia się opierają. Przeżywanie modlitwy do niczego nie prowadzi, jeżeli jest to tylko „przyprawa”.
    Dla osób jeszcze bardziej wnikliwie myślących: sprawdźcie, ile razy dziennie mylimy przyczynę ze skutkiem. Ba, ile razy dziennie przedstawiana jest nam przyczyna jako skutek, ofiara jako sprawca. Mylimy sedno sprawy z marginesem, z ubocznym zjawiskiem.

    BEZ NIEGO NIE BĘDZIEMY LEPSI
    Bóg przemawia przez znaki. Cały czas mówi do nas. Miejmy oczy otwarte i uszy nastawione, żeby Go usłyszeć. Czasami trzeba czekać w ciemności. Nie szkodzi, w ciemności subtelniejemy, dojrzewamy do miłości. W czyśćcu ludzie dojrzewają do miłości, do zjednoczenia z Bogiem. Czyściec to jest takie miejsce już tutaj – duża szansa dla nas.
    Siostra Faustyna, być może również dla pokazania nam, przyjęła i przeżyła w tak bardzo skondensowanej formie wszystkie etapy oczyszczenia, dorastania do miłości. My przechodzimy dokładnie to samo, nic inaczej. Obyśmy nie uciekali przed Bożym miłosierdziem. Niech Pan Bóg wszystkie elementy naszej wewnętrznej struktury tak ustawia, jak Mu się podoba. Dajmy Mu dojść do głosu. Niech nas, jeżeli trzeba, nagina, przetapia, przerabia. Pozwólmy Mu na to. Niech On w nas zrobi porządek. Więc nie czekajcie na jutro, aż będziecie lepsi; bez Niego nie będziecie lepsi. Jeżeli pytasz siebie, kiedy iść do spowiedzi, to sobie odpowiedz: dziś, teraz. Bo i tak co sam zrobisz? Od Niego zacznij. Niech On zaleczy to, co w nas chore.
    Wielkie Boże miłosierdzie. Słów brakuje, naprawdę, słów brakuje.
    Dzięki Bogu za siostrę Faustynę, za to, że pozwoliła nam trochę się odnaleźć, że potrafiła nam dać znak, obraz miłości Bożej – miłości miłosiernej. Promienie, które widziała, niech nas wszystkich ogarniają. Wierzę, że tu dzisiaj modli się z nami i za nas. Myślę, że także mnie wspomogła w tej mojej niezdarności w niejednym momencie. Dzięki Bogu za to.

    o.Rafał Skibiński OP/Kraków, 19 grudnia 1985

    opoka.pl

    ———————————
    * Wszystkie cytaty pochodzą z „Dzienniczka” siostry Faustyny, wydanego przez Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 1993, s. 55-64

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Dwaj świadkowie

    O splecionych losach Karola Wojtyły i Faustyny Kowalskiej

    Losy Karola Wojtyły i Faustyny Kowalskiej zostały w planach Bożej Opatrzności przedziwnie ze sobą związane. Spróbujmy przyjrzeć się, jak splatał się ten węzeł w czasie

    Kiedy 18 maja 1920 r. w Wadowicach urodził się Karol Wojtyła, 15-letnia Faustyna, uczennica szkoły podstawowej w Świnicy koło Łodzi, miała już za sobą pierwsze doświadczenia mistyczne. Kiedy 6-letni Karol rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Wadowicach, Faustyna przebywała już od ponad roku w warszawskim klasztorze Sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia.
    Siostra Faustyna i Karol Wojtyła znajdowali się najbliżej siebie podczas ostatnich miesięcy życia mistyczki. Kiedy latem 1938 roku absolwent wadowickiego gimnazjum przeprowadził się do Krakowa, aby rozpocząć studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, siostra Faustyna mieszkała w krakowskim klasztorze swojego zgromadzenia, w Łagiewnikach. Była już wtedy śmiertelnie chora; większość czasu spędzała w szpitalu. Umarła, kiedy Wojtyła rozpoczął pierwszy semestr studiów polonistycznych, 5 października 1938 r. Dwaj wielcy świadkowie Bożego Miłosierdzia, mieszkając w jedynym mieście, nigdy się nie spotkali.
    Podczas okupacji niemieckiej, w październiku 1941 r. Wojtyła rozpoczął pracę w zakładzie produkcji sody „Solvay” w Borku Fałęckim. Dzieliło go kilka minut drogi od Łagiewnik, gdzie na przyklasztornym cmentarzu od trzech lat spoczywały zwłoki siostry Faustyny. Nie wiemy, czy Wojtyła odwiedzał wówczas kościół, który za kilkadziesiąt lat stał się, również dzięki jego pomocy, światowym centrum kultu Bożego Miłosierdzia. Po nauce w zakonspirowanym seminarium duchownym, Wojtyła przyjął święcenia kapłańskie w uroczystość Wszystkich Świętych 1946 r. Siostry z klasztoru w Łagiewnikach twierdzą, że jako młody kapłan, był częstym gościem w ich kościele.
    Znacznie bliższe i lepiej udokumentowane związki Wojtyły z dziedzictwem siostry Faustyny i sanktuarium w Łagiewnikach, datują się od momentu jego święceń biskupich w 1958 r. Dnia 21 października 1965 r., 27 lat po śmierci siostry Faustyny, arcybiskup Wojtyła podjął decyzję o rozpoczęciu diecezjalnego procesu informacyjnego odnośnie jej życia i cnót. Taki proces oznaczał początek długiej drogi prowadzącej do beatyfikacji; od tej chwili siostrze Faustynie przysługiwał tytuł Sługi Bożej. Proces informacyjny został zakończony uroczystą sesją w pałacu arcybiskupów krakowskich 20 września 1967 r., po czym podpisane przez kardynała Wojtyłę akta zostały wysłane do odpowiedniej kongregacji w Kurii rzymskiej.
    Siostra Faustyna została beatyfikowana przez Jana Pawła II w Rzymie 18 kwietnia 1993 r. W homilii Papież powiedział: „O Faustyno, jakże przedziwna była Twoja droga! Czyż nie można pomyśleć, że to ciebie właśnie – ubogą i prostą córkę mazowieckiego polskiego ludu – wybrał Chrystus, aby przypomnieć ludziom wielką Bożą tajemnicę miłosierdzia. Tę tajemnicę zabrałaś ze sobą, odchodząc z tego świata po krótkim i pełnym cierpień życiu. Równocześnie tajemnica ta stała się proroczym zaiste wołaniem do świata, do Europy. Przecież twoje orędzie Bożego Miłosierdzia zrodziło się jakby w przeddzień straszliwego kataklizmu II wojny światowej. (…) Gdzież więc, jeśli nie w Bożym Miłosierdziu, znajdzie świat ocalenie i światło nadziei.”
    Ponad dekadę przed beatyfikacją siostry Faustyny, w 1980 roku Jan Paweł II opublikował świadectwo swojej wielkiej czci dla Bożego miłosierdzia, encyklikę Dives in misericordia (Bogaty w miłosierdzie). W rozmowie z amerykańskim dziennikarzem Georgem Weigelem Papież przyznał, że podczas pisania tej encykliki myślał o siostrze Faustynie i „był jej duchowo bardzo bliski”. Encyklika ta jest więc świadectwem głębokiego przemyślenia przez Papieża przesłania siostry Faustyny i zobaczenia jego aktualności dla współczesnego świata.
    W harmonii z etymologicznym znaczeniem łacińskiego słowa misericordia (miseris cor dare – potrzebującym dać serce), Jan Paweł II określa w encyklice miłosierdzie jako „miłość, która w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą ludzką kondycją, która na różne sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną”. Dlatego też, Bożego miłosierdzia szczególnie potrzebujemy w epoce po Oświęcimiu i Archipelagu Gułag, gdzie „ludzie ludziom zgotowali tak straszny los”. Z niezwykłą przenikliwością Papież przypomina, że wiele straszliwych zbrodni naszego wieku zostało dokonanych w imię dziejowej sprawiedliwości i potrzeby wynagrodzenia doznanych krzywd. „Programy, które biorą początek w idei sprawiedliwości, które mają służyć jej urzeczywistnieniu we współżyciu ludzi, ludzkich grup i społeczeństw, ulegają w praktyce wypaczeniu. (…) Sprawiedliwość sama nie wystarcza, (…) jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych jego wymiarach owej głębszej mocy, jaką jest miłość”.
    O swojej czci dla Bożego Miłosierdzia Jan Paweł II przypomniał w czasie pielgrzymki do Polski w 1997 roku, podczas wizyty w sanktuarium w Łagiewnikach: „Orędzie miłosierdzia Bożego zawsze było mi bliskie i drogie. (…) Dziękuję Opatrzności Bożej, że dane mi było osobiście przyczynić się do wypełnienia woli Chrystusa, przez ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego. Tu, przy relikwiach błogosławionej Faustyny Kowalskiej, dziękuję też za dar jej beatyfikacji. Nieustannie proszę Boga o «miłosierdzie dla nas i świata całego».”
    Często zastanawiamy się, w jakim stopniu Jan Paweł II jest „polskim Papieżem”, to znaczy w jakiej mierze fakt, że wychował się w kraju nad Wisłą, a swojej wiary, posługi kapłańskiej i biskupiej uczył się w grodzie wawelskim, kształtuje jego rozumienie Kościoła powszechnego i własnej posługi biskupa Rzymu. W tym kontekście ważne wydaje się spostrzeżenie jednego z autorów rozważań, że Jan Paweł II „wyszedł z krakowskiej szkoły miłosierdzia, gdzie głównymi wykładowcami byli: św. brat Albert Chmielowski i bł. siostra Faustyna Kowalska.” Dzięki encyklice Dives in misericordia, to polskie, krakowskie doświadczenie Bożego miłosierdzia, stało się wezwaniem i darem dla całego Kościoła i całej ludzkości. Możemy być z tego powodu dumni i wdzięczni Bogu.

    o. Jarosław Kupczak OP/opoka.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Obraz i podobieństwo…

    O postaci siostry Faustyny Kowalskiej, kanonizowanej 30.04.2000

    W czerwcu 1999 roku Jan Paweł II odwiedził sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, gdzie znajdują się relikwie siostry Faustyny. Wówczas wyznał: „Orędzie Miłosierdzia Bożego zawsze było mi bliskie i drogie. Historia jakby wpisała je w tragiczne doświadczenie II wojny światowej. W tych trudnych latach było ono szczególnym oparciem i niewyczerpanym źródłem nadziei nie tylko dla krakowian, ale dla całego Narodu. Było to i moje osobiste doświadczenie, które zabrałem ze sobą na Stolicę Piotrową i które niejako kształtuje obraz tego pontyfikatu”.

    Wizerunek na płótnie

    Siostra Faustyna zmarła niespełna rok przed wybuchem II wojny światowej, 5 października 1938 r. W sierpniu, gdy była jeszcze w szpitalu, jedna z sióstr ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia usłyszała z jej ust słowa: Wojna będzie strasznie długo trwała, będzie strasznie dużo nieszczęść. Cierpienia okropne spadną na ludzi. Paradoksalnie, jednak to właśnie wojna spowodowała niezwykłe rozprzestrzenienie się kultu Miłosierdzia Bożego, który dotarł do wielu zakątków kuli ziemskiej dzięki Polakom tułającym się po wojennych szlakach.

    Wraz z nimi wędrowały wizerunki Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Historia jego powstania sięga lutego 1931 roku. Wówczas siostra Faustyna przebywała w klasztorze w Płocku. Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: „Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”.

    Na wypełnienie tego polecenia Faustyna musiała czekać niemal trzy lata. Gdy po złożeniu ślubów wieczystych znalazła się w Wilnie, spotkała tam księdza Michała Sopoćkę, który w tym czasie objął obowiązki spowiednika zgromadzenia. Siostra rozpoznała w nim kapłana, którego wcześniej ukazał jej Jezus: W pewnym dniu usłyszałam głos w duszy: Oto jest pomoc widzialna dla ciebie na ziemi. On ci dopomoże spełnić wolę Moją na ziemi. Gdy jednak wyznała wszystko księdzu, ten odesłał ją do psychiatry, aby poddała się badaniu. Po latach dr Maria Maciejewska napisze: Niniejszym stwierdzam, że znałam siostrę Marię Faustynę Kowalską ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Wilnie przy ul. Senatorskiej 25, w latach 1933—36. Przy badaniach lekarskich nigdy nie stwierdziłam objawów neuropatycznych ani odchyleń psychicznych.

    Opinia lekarska uspokoiła księdza Sopoćkę. Na początku 1934 roku zamówił obraz Miłosierdzia Bożego u wileńskiego malarza Eugeniusza Kazimirowskiego. Siostra Faustyna udzieliła mu wskazówek, jak ma wyglądać obraz. W pewnej chwili, kiedy byłam u tego malarza (…) zobaczyłam, że nie jest tak piękny, jakim jest Jezus — zasmuciłam się tym bardzo, jednak ukryłam to w sercu głęboko. Kiedyśmy wyszły od tego malarza, Matka Przełożona została w mieście dla załatwienia różnych spraw, ja sama powróciłam do domu. Zaraz udałam się do kaplicy i napłakałam się bardzo. Rzekłam do Pana: „Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś?”. — Wtem usłyszałam takie słowa: Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej.

    Wizerunek w duszy

    Jezus kazał Faustynie praktykować miłosierdzie czynem, słowem oraz modlitwą. I dbał o to, by miała dostatecznie dużo okazji do ćwiczenia się w miłości bliźniego. Kiedyś np. Faustyna spotkała się z pewną świecką osobą, która kłamiąc przysporzyła jej wielu przykrości. W pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłam, ścięła mi się krew w żyłach, gdyż stanęło mi wszystko przed oczyma, co przez nią wycierpieć musiałam, choć jednym słowem od nich uwolnić bym się mogła. I przyszła mi myśl, aby jej dać poznać prawdę stanowczo i natychmiast. Ale w jednej chwili stanęło mi miłosierdzie Boże przed oczyma i postanowiłam tak z nią postępować, jakby postąpił Jezus, będąc na moim miejscu. Zaczęłam z nią rozmawiać łagodnie, a kiedy zapragnęła rozmawiać ze mną sam na sam, wtenczas dałam jej jasno poznać jej smutny stan duszy w sposób bardzo delikatny. Widziałam jej głębokie wzruszenie, choć kryła się przede mną.

    Inne wyzwania stawiały przed siostrą jej codzienne obowiązki. Często zdarzało się, że musiała wykonywać prace, do których nie nadawała się z powodu słabego zdrowia i wątłych sił. Na przykład w czasie nowicjatu w Warszawie skierowano ją do kuchni, gdzie musiała odlewać ziemniaki z wielkich garnków, których nie była w stanie udźwignąć. W południe przy rachunku sumienia skarżyłam się Bogu na brak sił. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: „Od dziś będzie ci to przychodziło z wielką łatwością. Wzmocnię twoje siły”. Wieczorem — kiedy przychodzi czas odlewania kartofli — spieszę ufna w słowa Pana. Z całą swobodą biorę garnek i całkiem dobrze odlałam. Ale kiedy zdjęłam pokrywę, żeby kartofle odparowały, ujrzałam w garnku zamiast kartofli całe pęki czerwonych róż, tak pięknych, że trudno o nich napisać. Nigdy jeszcze takich nie widziałam. Zdziwiło mnie to bardzo nie rozumiejąc ich znaczenia, ale w tej chwili usłyszałam głos w duszy: „Taką ciężką twoją pracę zamieniam na bukiety najpiękniejszych kwiatów, a woń ich wznosi się do tronu Mojego”.

    Siostra Faustyna Kowalska jest jedną z bohaterek książki „Świadkowie XX wieku”, która wkrótce ukaże się w Wydawnictwie Księży Marianów.

    Paweł Zuchniewicz/Gość Niedzielny 18/2000/opoka.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Cierpienie, świętość i przepowiednie.

    Tak umierała siostra Faustyna

    witraż ze św. Faustyną Kowalską

    MONKPRESS/East News

    ***

    „W trumnie odzyskała świeżość i wdzięk, była daleko ładniejsza niż za życia” – mówił o. Józef Andrasz, spowiednik siostry Faustyny.

    Cierpienie siostry Faustyny

    We wrześniu 1938 r. siostra Faustyna została wypisana ze szpitala na Prądniku. Do klasztoru w Łagiewnikach, po pięciu miesiącach kuracji, przywiozła ją 17 września siostra infirmerka, Alfreda Pokora. Dziesięć kilometrów pokonały bryczką, a droga była dla chorej bardzo trudna. Omdlewała, traciła kontakt z rzeczywistością, była bardzo słaba.

    Od razu po przyjeździe siostry umieściły ją w separatce dla sióstr ciężko chorych, która mieściła się w głównym budynku klasztoru. Od razu też zorientowały się, że siostra Faustyna nie jest w stanie ani jeść, ani wstać. Picie też sprawiało jej trudność, ale co jakiś czas prosiła o wodę, aby ugasić trawiące ją ciągłe pragnienie.

    Niestety, czasem nie była w stanie przełknąć nawet kropli wody. Przełyk i żołądek były zniszczone przez gruźlicę.

    Nie bała się śmierci

    Mimo ogromnego cierpienia siostry zapamiętały, że nie tylko nie bała się śmierci, ale wyczekiwała spotkania z Jezusem. Jej obecność w separatce ciekawiła młodsze siostry, chętnie ją odwiedzały, ale odwiedziny były raczej zakazane – przełożonych niepokoiła możliwość zarażenia się gruźlicą.

    Zresztą w krótkim czasie okazało się, że takie odwiedziny bardzo chorą męczą. Na stałe zajmowały się nią pielęgniarki s. Alfreda Pokora i s. Amelia Socha. Ta ostatnia była s. Faustynie szczególnie droga. Lubiły się i rozumiały.

    Zażyłość była do tego stopnia głęboka i serdeczna, że gdy tydzień przed śmiercią Faustyny s. Amelia, chorująca na gruźlicę kości, westchnęła przy Sekretarce Bożego miłosierdzia, że „Pan Jezus jest dobry, siostra umiera młodo i świadomie, jakże i ja pragnęłabym zachorować na gruźlicę płuc i w rok po siostrze umrzeć” – bo bała się kalectwa i bycia ciężarem dla zgromadzenia – Faustyna powiedziała:

    „Jeśli będę miała jakieś łaski u Pana Jezusa, to poproszę, by w rok po mnie zabrał siostrę”. I musiała nie tylko poprosić, ale Pan Jezus prośby wysłuchał, bo s. Amelia Socha zmarła 4 listopada 1939 r., na gruźlicę płuc.

    Przepowiednie na łożu śmierci

    Nie skarżyła się. W czasie tych ostatnich dni przepowiedziała wybuch drugiej wojny światowej i ostrzegła, że wojna będzie trwać bardzo długo, a siostrom uda się przetrwać i zostać w klasztorze w Łagiewnikach, ale pod warunkiem, że będą się nieustannie modlić.

    I choć wtedy, w separatce przy jej łóżku żadna z sióstr nie wierzyła w to, co mówiła, wszystko przypomniały sobie już niecały rok później, a w ciągu sześciu lat trwania wojny doświadczyły aż trzykrotnej próby wysiedlenia ich przez Niemców. Za każdym razem szły wtedy na klasztorny cmentarz i prosiły s. Faustynę o wstawiennictwo u Boga i ratunek.

    Przełożona domu, matka Irena Krzyżanowska, lubiła ją odwiedzać w infirmerii. Wspominała, że w s. Faustynie było „dużo spokoju i dziwnego uroku” oraz że „całkowicie ustąpiło napięcie związane z realizacją dzieła miłosierdzia, które polecał jej Pan”. „Będzie święto miłosierdzia Bożego, widzę to, chcę tylko woli Bożej” – mówiła przełożonej.

    Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą

    Zapytana przez nią, czy cieszy się, że umiera w zgromadzeniu, odpowiedziała: „Tak. Będzie mateczka widziała, że zgromadzenie będzie miało wiele pociechy przeze mnie”. Kilka dni przed śmiercią uniosła się na łóżku i poprosiła przełożoną, by zbliżyła się do niej. Wtedy wyszeptała:

    Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą – mówiła Faustyna. – Odczułam w niej wiele powagi, dziwnego uczucia, że s. Faustyna przyjmuje to zapewnienie jako dar miłosierdzia Bożego, bez cienia pychy” – wspominała matka Irena.

    22 września przeprosiła wszystkie siostry za swoje mimowolne uchybienia. Był to czwartek, a w niedzielę, 25 września, po raz ostatni widziała się z ks. Michałem Sopoćką. I to właśnie wtedy przepowiedziała mu datę swojej śmierci – wskazała 5 października. Zrobiła na nim wrażenie „nieziemskiej istoty”, jakby część jej była już poza separatką i klasztorem. „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem Niebieskim” – powiedziała mu jeszcze.

    Łączę swoje cierpienia z męką Twoją świętą

    W ostatnich dniach martwiła się, że przysparza siostrom kłopotu i dokłada obowiązków, których i tak mają sporo. Wciąż była spragniona, miała wysuszone gardło, ale nie była w stanie przełknąć nawet kropli. Płukała usta szepcząc, że „wypiłaby całe wiaderko, ale nie potrafi”.

    Rankiem 5 października czuwała przy niej s. Amelia. Poprosiła ją o zaśpiewanie jakiejś pieśni, ale Amelia wymówiła się problemami z głosem. Siostra Faustyna zaczęła nucić sama wers „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało…”.

    Po południu o. Andrasz udzielił jej wiatyku. Bardzo cierpiała, poprosiła nawet o zastrzyk na uśmierzenie bólu, ale w ostatniej chwili wycofała się z tej prośby – chciała ofiarować każdy ból, który przyszedł zgodnie z tym, co zapisała w Dzienniczku:

    „Łączę swoje cierpienia, gorycze i samo konanie z męką Twoją świętą i ofiaruję się za świat cały, aby uprosić obfitość miłosierdzia Bożego dla dusz, a szczególnie dla dusz, które są w domach naszych. Ufam mocno i zdaję się całkowicie na wolę Twoją świętą, która jest miłosierdziem samym. Miłosierdzie Twoje będzie mi wszystkim w tej ostatniej godzinie – jakoś mi sam przyobiecał”.

    Agonia siostry Faustyny

    „Dzisiaj mnie Jezus z sobą poniesie” – powiedziała. Wczesnym wieczorem rozpoczęła się agonia, a s. Faustyna wkroczyła na ostatnią prostą do swojego Jezusa. Najpierw klasztorny dzwonek zadzwonił w czasie kolacji – siostry myślały, że to już i zostawiły wszystko, aby pobiec do separatki. Pomieszczenie było małe, w środku stał już przy łóżku o. Teodor Czaputa, kapelan, i kilka sióstr, a pozostałe modliły się na korytarzu.

    Jednak s. Faustyna skinęła nagle na matkę przełożoną, a ta, po wysłuchaniu szeptu chorej przekazała, że s. Faustyna wie, że to jeszcze nie jest jej ostatnia chwila, niech siostry wrócą do swoich prac, a gdy jej czas będzie się zbliżał, to je zawoła.

    I rzeczywiście, siostry rozeszły się do swoich obowiązków, wiele z nich poszło do kaplicy, a przy s. Faustynie została tylko s. Ligoria Poznańska. Gdy po jakimś czasie zorientowała się, że s. Faustyna kona, pobiegła obudzić siostry.

    Świadectwo

    I tak w ostatnich chwilach życia czuwały przy niej siostry Amelia i Eufemia. Ta ostatnia tak mówiła po latach:

    „Kiedy wracałam do celi, wstąpiłam do kaplicy i pomodliłam się do dusz czyśćcowych, żeby mnie obudziły, jak będzie umierać siostra Faustyna, bo bardzo chciałam być przy jej śmierci. Bałam się wprost prosić o to matkę przełożoną, bo nam, młodym profeskom, nie wolno było tam chodzić, by się nie zarazić gruźlicą.

    Siostrze Amelii pozwolono, bo już była chora na gruźlicę. Spać poszłam o zwykłej porze i zaraz zasnęłam. Naraz ktoś mnie budzi: Jak siostra chce być przy śmierci siostry Faustyny, to niech siostra wstaje. Ja od razu zrozumiałam, że to pomyłka. Siostra, która przyszła obudzić s. Amelię, pomyliła cele i przyszła do mnie. Zaraz obudziłam s. Amelię, ubrałam chałat i czepek, i szybko pobiegłam do infirmerii. Po mnie przyszła s. Amelia.

    To było jakoś koło jedenastej w nocy. Gdy przyszłyśmy tam, siostra Faustyna jakby lekko otworzyła oczy i trochę się uśmiechnęła, a potem skłoniła głowę i już… Siostra Amelia mówi, że już chyba nie żyje, umarła. Spojrzałam na s. Amelię, ale nic nie mówiłam, modliłyśmy się dalej. Gromnica cały czas się paliła…”.

    Nie kończy się posłannictwo moje ze śmiercią

    Apostołka Bożego miłosierdzia, siostra Maria Faustyna Kowalska, zmarła 5 października 1938 r. o godz. 22.45, w wieku trzydziestu trzech lat. Pogrzeb odbył się 7 października przed południem, w dniu liturgicznego wspomnienia Matki Bożej Różańcowej. Zgodnie z zapowiedzią s. Faustyny jej śmierć niczego nie zakończyła, przeciwnie – jej historia, zadania i misja dopiero przyśpieszyły.

    „Czuję dobrze, że nie kończy się posłannictwo moje ze śmiercią, ale się zacznie. O, dusze wątpiące, uchylę wam zasłony nieba, aby was przekonać o dobroci Boga, abyście już więcej nie raniły niedowierzaniem najsłodszego Serca Jezusa. Bóg jest Miłością i Miłosierdziem” – napisała w Dzienniczku.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl/artykuł na podstawie:

    www.faustyna.pl
    E. K. Czaczkowska, Siostra Faustyna. Biografia świętej.

    ___________________________________________________________________________________

    Śladami św. siostry Faustyny w Wilnie

     

     zgromadzenie.faustyna.org

    ***

    Dziś, 5 października, przypada 85. rocznica śmierci św. siostry Faustyny Kowalskiej, apostołki Bożego Miłosierdzia. W tym roku minęła także 90. rocznica przyjazdu św. siostry Faustyny do Wilna na dłuższy, trzyletni pobyt. W Wilnie został namalowany obraz Jezusa Miłosiernego według wskazówek mistyczki, tu powstała Koronka do Bożego Miłosierdzia. Do naszych czasów zachowało się tam kilka miejsc związanych ze świętą oraz kultem Bożego Miłosierdzia.

    Po raz pierwszy s. Faustyna (Helena Kowalska 1905-1938) ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przyjechała do Wilna w lutym 1929 roku na niecałe cztery miesiące, zastępując jedną z sióstr tamtejszego klasztoru. Dopiero po złożeniu 1 maja 1933 r. w Krakowie ślubów wieczystych, została skierowana na wileńską placówkę na Antokolu na dłuższy pobyt.

    Z zapisków „Dzienniczka” wynika, że obawiała się tego wyjazdu. Jeszcze w Krakowie przed podjęciem decyzji matka generalna Zgromadzenia próbowała „wybadać” siostrę, czy bardziej jej odpowiada dom w pobliskiej Rabce czy odległe od Krakowa Wilno, jednak siostra odpowiedziała: „Ja chcę mieć czystą wolę Bożą, gdzie mateczka każe, tam będę wiedziała, że jest dla mnie czysta wola Boża, bez mojej przymieszki”.

    Gdy się dowiedziała, że zostanie wysłana do Wilna, zapisała: „Jednak jakaś radość i lęk zarazem przeszył mi duszę. Czułam, że mi Bóg tam przygotowuje wielkie łaski, ale i wielkie cierpienia”. I dalej: „Co ja tam pocznę w tym Wilnie. Nikogo nie znam, nawet i mowa tamtejszych ludzi jest mi obca. I rzekł mi Pan: nie lękaj się, nie pozostawię cię samą”.

    Do Wilna przyjechała pod koniec maja 1933 r. „Dziś już jestem w Wilnie. Maleńkie chałupki porozrzucane stanowią klasztor. Trochę mi się wydaje dziwne po józefowskich gmachach (dom Zgromadzenia w krakowskich Łagiewnikach nazywano Józefowem – przyp. KAI). Sióstr tylko osiemnaście. Mały domek, ale wielkie zżycie wspólne. Wszystkie siostry przyjęły mnie bardzo serdecznie, co mi było wielką zachętą do znoszenia trudów, jakie na mnie czekały. Siostra Justyna nawet wyszorowała podłogę na przyjazd mój”.

    W wileńskim domu Faustyna podjęła pracę jako ogrodniczka. Wkrótce po przyjeździe poznała ks. Michała Sopoćkę, spowiednika sióstr, który stanie się jej duchowym przewodnikiem. Zapisała: „znałam [go] wpierw, nim przyjechałam do Wilna. Znałam go w widzeniu. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: Oto wierny sługa mój, on ci dopomoże spełnić wolę moją tu na ziemi”.

    W Wilnie Zbawiciel znowu upomniał się o namalowanie obrazu, według wizji, którą Faustyna miała podczas pobytu w płockim klasztorze. W Dzienniczku zanotowała: „Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. (…) Po chwili powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”.

    Dzięki pomocy ks. Sopoćki udało się znaleźć artystę, który podjął się tego zadania – był nim malarz Eugeniusz Kazimirowski, który swój warsztat doskonalił na studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i Monachium. Tak się złożyło, że miał on pracownię w tym samym domu, w którym mieszkał ks. Sopoćko . Od stycznia 1934 r. zakonnica wraz z przełożoną dwa razy w tygodniu przychodziła do pracowni malarza, by udzielać mu niezbędnych wskazówek. Gotowy obraz został wystawiony w Ostrej Bramie od piątku do niedzieli, 26 – 28 kwietnia 1935 r. Była to pierwsza niedziela po Wielkanocy, czyli tak jak pragnął Zbawiciel – w przyszłości święto Bożego Miłosierdzia. Niedziela ta przypadła też wtedy na zakończenie Jubileuszowego Roku Odkupienia Świata.

    Z Wilnem związana jest też mistyczna wizja, którą święta miała 26 października 1935 r.: „W piątek, kiedy szłam z wychowankami z ogrodu na kolację, było to dziesięć minut przed szóstą godziną, ujrzałam Pana Jezusa nad naszą kaplicą w takiej postaci, jako Go widziałam pierwszy raz. Takim, jak jest namalowany na tym obrazie. Te dwa promienie, które wychodziły z Serca Jezusowego, okrywały naszą kaplicę i infirmerię, a potem całe miasto i rozeszły się na świat cały. Trwało to może do czterech minut i znikło. Jedna z dzieci, [dziewcząt] która szła razem ze mną trochę za innymi, widziała także te promienie, ale nie widziała Jezusa i nie widziała, skąd te promienie wychodzą. Przejęła się bardzo i opowiedziała innym dziewczynkom. Dziewczynki zaczęły się z niej śmiać, że jej się coś przywidziało” – zanotowała w „Dzienniczku”.

    „Dziś wysyłam ciebie do całej ludzkości z moim miłosierdziem” – najważniejsze fakty związane z tym przesłaniem Jezusa wydarzyły się właśnie w Wilnie.

    Śladami św. siostry Faustyny w Wilnie

    Dom św. Faustyny na Antokolu – tu powstała Koronka do Bożego Miłosierdzia

    Przed wojną dom Zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia mieścił się na antokolskim wzgórzu przy ul. Senatorskiej (obecnie Vinco Grybo 29A). Zgodnie charyzmatem Zgromadzenia siostry opiekowały się byłymi więźniarkami i dziewczętami z ulicy.

    Z dawnych zabudowań klasztornych po wojnie ocalał tylko niewielki drewniany domek z werandą, właśnie ten, w którym mieszkała święta. W domku odtworzono pokój, czyli celę zakonną Faustyny, zachowały się kaflowe piece, zgromadzono kilka oryginalnych pamiątek, m.in. stułę i różaniec należące do ks. Sopoćki. W tej skromnej celi siostra pisała swój „Dzienniczek”, tu Jezus podyktował jej Koronkę do Bożego Miłosierdzia.

    W Centrum Modlitewno-Pielgrzymkowym, które tu obecnie powstało, znajdują się relikwie obydwu apostołów Bożego Miłosierdzia: św. Faustyny Kowalskiej i bł. Michała Sopoćki. Pielgrzymi chętnie nawiedzają Domek św. Faustyny na Antokolu zwłaszcza o godz. 15., by odmówić tu Koronkę.

    Kaplica w pracowni malarza – tu powstał obraz „Jezu, ufam Tobie”

    Dom Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, którego duchową założycielką jest św. Faustyna Kowalska, mieści się obecnie na ul. Rasu 4 (pol. ul. Rossa), na terenie należącym przed wojną do sióstr wizytek. Tutaj, mimo burzliwej historii miasta, przetrwał przedwojenny dom, w którym na piętrze mieszkał ks. Michał Sopoćko, a na parterze malarz Eugeniusz Kazimirowski. W jego pracowni powstawał obraz „Jezu, ufam Tobie”, jedyny namalowany za życia zakonnicy. Co prawda, siostra skarżyła się Jezusowi, że na obrazie nie jest taki piękny, jak w widzeniu, ale Zbawiciel wyjaśnił: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej”.

    Dziś w dawnej pracowni malarskiej urządzono kaplicę sióstr, którą można zwiedzać po uprzednim umówieniu się telefonicznym.

    Co ciekawe, Dom Zgromadzenia jest usytuowany na wyniosłym wzgórzu, zwanym przed wojną Górką Zbawiciela, od dwóch kościołów, które tam wybudowano i które noszą wezwania chrystologiczne: pierwszy, wyróżniający się ogromną barokową kopułą to dawny kościół sióstr wizytek pw. Serca Jezusowego; obecnie stojący za murem domu Zgromadzenia; drugi, o dwóch wysmukłych wieżach, to dawny kościół misjonarzy pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Obydwa kościoły są obecnie nieczynne po zniszczeniach czasów komunizmu, trwają prace restauratorskie przy jednym z nich. Górka Zbawiciela znajduje się niedaleko Ostrej Bramy, wystarczy tylko skręcić w wąską ulicę Subocz i wspiąć się w górę. Po drodze otwierają się rozległe widoki na wileńską Starówkę.

    W 2012 r. powstało przy klasztorze Sióstr Jezusa Miłosiernego Hospicjum założone przez s. Michaelę Rak; od 2020 r. działa tu także Hospicjum da dzieci. Dzięki pracy sióstr, lekarzy i personelu świeckiego hospicjum stało się centrum czynnego świadczenia Bożego miłosierdzia. „Duch mój spocznie w klasztorze tym, błogosławić będę szczególnie okolicy tej, gdzie klasztor ten będzie” – obiecał Jezus świętej siostrze Faustynie.

    Kościół św. Michała – tu początkowo wisiał obraz „Jezu, ufam Tobie”

    Przed wojną ks. Michał Sopoćko posługiwał w kościele św. Michała przy klasztorze sióstr benedyktynek. Zabudowana klasztorne znajdują się na Starówce blisko kościoła św. Anny i Bernardynów. Po wystawieniu publicznym obrazu, które miało miejsce w Ostrej Bramie w 1935 r., obraz przeniesiono do ciemnego klasztornego korytarza sióstr bernardynek, stał tam nawet odwrócony do ściany. Wykorzystywano go okazjonalnie jako wystrój ołtarza na Boże Ciało.

    Przed opuszczeniem Wilna św. Faustyna przekazała ks. Sopoćce, że Jezus pragnie, by obraz wisiał w kościele. Kapłan spełnił życzenie mistyczki rok później: 4 kwietnia 1937 r. w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, obraz poświęcono i zawieszono w prezbiterium kościoła św. Michała.

    Po wojnie, w 1947 r., ks. Michał Sopoćko musiał opuścić Wilno, w sierpniu 1948 r. kościół i klasztor bernardynek zamknięto, przedmioty kultu przeniesiono do kościoła Ducha Świętego. Obraz jednak pozostawiono w zamkniętym kościele do roku 1951. Później rozpoczęła się tułaczka wizerunku: najpierw czcicielki wykupiły go od robotników porządkujących nieczynną świątynię i zwinięty ukryły na swoim strychu, później pozostawał w prywatnym mieszkaniu proboszcza kościoła Ducha Św., na końcu trafił pod Grodno do kościoła w Nowej Rudzie. Po zamknięciu i tej świątyni pod koniec lat 60-tych, obraz powrócił do Wilna. Dopiero w 1987 r. został umieszczony na bocznym filarze w nawie głównej kościoła Ducha Świętego.

    Tymczasem kościół św. Michała pozostawał nadal zamknięty, jak wiele świątyń w czasach komunistycznych. Dopiero po odzyskaniu przez Litwę niepodległości, zdewastowaną świątynię oddano w 1993 r. kurii wileńskiej. Obecnie utworzono tutaj Muzeum Dziedzictwa Sakralnego, warte odwiedzenia, nie tylko ze względu na bogate zbiory sztuki sakralnej, w tym pozostały z dawnego wnętrza renesansowy nagrobek fundatora kościoła Lwa Sapiehy, ale by zobaczyć wnętrze, gdzie przez 14 lat wisiał obraz „Jezu, ufam Tobie”. Obecnie w tym miejscu zawieszono kopię obrazu.

    Kościół Ducha Świętego

    Przy ul. Dominikańskiej znajdują się dwie świątynie ściśle związane z kultem Bożego miłosierdzia. Pierwsza to wspomniany kościół Ducha Świętego, zwany „polskim”, gdyż jest to jedyna świątynia w Wilnie, w której Msze odprawia się tylko w języku polskim. Od 1987 roku do 2005 wisiał tutaj obraz Jezusa Miłosiernego.

    We wrześniu 1993 r. kościół nawiedził papież Jan Paweł II, który spotkał się tu z Polakami. Po przekroczeniu progu kościoła w przejmującej ciszy, jaka zapanowała w kościele. papież skierował swoje kroki do ołtarza z obrazem.

    W 2004 r. metropolita wileński kard. Audrys Juozas Baczkis podjął decyzję o utworzeniu Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w znajdującym się przy tej samej ulicy kościółku Św. Trójcy. W 2005 roku przeniesiono tam obraz po dokonaniu jego renowacji.

    Sanktuarium Bożego Miłosierdzia

    Sanktuarium Bożego Miłosierdzia przy ul. Dominikańskiej 12, w dawnym kościele Św. Trójcy, stanowi obecnie główne miejsce kultu Bożego Miłosierdzia na Litwie. Tu w odnowionym kościółku, w prezbiterium, wisi chroniony specjalną szybą obraz Jezusa Miłosiernego. Na ścianie prezbiterium umieszczono w kilku językach napisy „Jezu, ufam Tobie”, na bocznych filarach wokół obrazu zawieszone są liczne wota.

    W Sanktuarium przez całą dobę odbywa się adoracja Najświętszego Sakramentu; świątynia otwarta dzień i noc, daje świadectwo pragnieniu Boga, by nieustannie obdarzać ludzi swoimi łaskami. Do Sanktuarium przybywa coraz więcej pielgrzymów z całego świata.

    Msza święta w języku polskim odprawiana jest codziennie o godz. 16.00 (w Polsce jest wtedy godz. 15). Można w niej uczestniczyć on-line (msza-online.net).

    Co roku 5 października Sanktuarium wspomina św. Faustynę Kowalską podczas uroczystej liturgii, a piątego dnia każdego miesiąca zaprasza na comiesięczne wspomnienie świętej Faustyny oraz odmawianie o godzinie 15:00 Koronki do Miłosierdzia Bożego i błogosławieństwo relikwiarzem.

    Kalwaria Wileńska

    Kalwaria Wileńska – zespół barokowych kaplic Męki Pańskiej wraz z kościołem Znalezienia Krzyża Świętego był położony niegdyś na skraju Wilna. Faustyna na pewno niejednokrotnie brała udział w pielgrzymowaniu po kalwaryjskich dróżkach. W „Dzienniczku” zapisała wspomnienie, kiedy tam z woli Bożej… nie dotarła.

    Szczery dialog świętej ze Zbawicielem wart jest przytoczenia, świadczy bowiem o wielkiej bliskości i zażyłości świętej w obcowaniu z Boskim Oblubieńcem: „W pewnym dniu Matka Przełożona chciała mi zrobić przyjemność i dała pozwolenie, żebym w towarzystwie pewnej siostry pojechała do Kalwarii, na [tak] zwane obchodzenie dróżek. Ucieszyłam się tym bardzo. Miałyśmy podróżować statkiem, chociaż to tak blisko, ale takie było życzenie matki przełożonej. Wieczorem powiedział mi Jezus: Ja życzę sobie, żebyś pozostała w domu. — Odpowiedziałam: Jezu, przecież już wszystko przygotowane, że mamy rano jechać, co ja teraz zrobię? — I odpowiedział mi Pan: Wycieczka ta będzie ze szkodą twojej duszy. — Odpowiedziałam Jezusowi: Przecież Ty możesz temu zaradzić, pokieruj tak okolicznościami, aby się stała wola Twoja.”

    I rzeczywiście, piękna pogoda gwałtownie się popsuła, spadła rzęsista ulewa. Matka przełożona odwołała wyprawę zakonnic.

    Ostra Brama

    Pielgrzymkę śladami św. siostry Faustyny po Wilnie warto zakończyć w Ostrej Bramie, u stóp Matki Bożej Miłosierdzia.

    Wilno, w którym o miłosierdziu Boga przypominają dwa cudowne wizerunki Matki Bożej Miłosierdzia i Jezusa Miłosiernego, nazywane jest często „Miastem Miłosierdzia”.

    Dorota Giebułtowicz (KAI) / Wilno/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Faustyna Kowalska: Widziałam życie wieczne

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Faustyna Kowalska:

    Widziałam życie wieczne

    Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty św. jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnia godzinę.

    780-781.

    ŚW. FAUSTYNA WSPÓŁCZUJE DUSZOM NIE WIERZĄCYM W ŻYCIE WIECZNE

    O mój Boże, jak mi żal ludzi, którzy nie wierzą w życie wieczne, jak się modlę za nich, aby ich promień miłosierdzia ogarnął i przytulił ich Bóg do łona ojcowskiego. O Miłości, o królowo. – Miłość nie zna bojaźni, przechodzi przez wszystkie chóry anielskie, które przed Jego tronem trzymają straż. Ona się nie zlęknie nikogo; ona dosięga Boga i tonie w Nim, jako w jedynym skarbie swoim. Cherubin z mieczem ognistym, który strzeże raju, nie ma władzy nad nią. O czysta miłości Boża, jakżeś wielka i nieporównana. O, gdyby dusze poznały moc Twoją.(Dz 780-781)

    1119.

    ŚW. FAUSTYNA CZĘSTO OGLADAŁA SPRAWY NIEBIAŃSKIE

    W chwilach kiedy jestem pomiędzy niebem a ziemią, milczę, bo choćbym mówiła: kto rozumie mowę moją? Wieczność odsłoni wiele rzeczy, o których teraz milczę. . .(Dz 1119)

    1500.

    ŚW. FAUSTYNA ZOSTAŁA PRZENIESIONA W ZAŚWIATY

    Dziś miłość Boża przenosi mnie w zaświaty. Jestem pogrążona w miłości, kocham i czuję, że jestem kochana i całą świadomością to przeżywam. Tonie moja dusza w Panu, poznając wielki majestat Boży i maleńkość swoją, lecz przez to poznanie zwiększa się szczęście moje. . . Ta świadomość jest tak żywa w duszy, tak potężna, a zarazem tak słodka.(Dz 1500)

    20 b.

    CZYŚCIEC WIDZIANY PRZEZ ŚW. FAUSTYNĘ

    Ujrzałam Anioła Bożego, który mi kazał pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Mój Anioł Stróż nie odstępował mnie ani na chwilę. I zapytałam się tych dusz, jakie ich jest największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednoznacznie, że największym dla nich cierpieniem, to jest tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję ?Gwiazdą Morza?. Ona im przynosi ochłodę. Chciałam więcej z nimi porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi tego więzienia cierpiącego. Usłyszałam głos wewnętrzny, który powiedział: Miłosierdzie Moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe. Od tej chwili ściśle obcuję z duszami cierpiącymi. (Dz 20)

    21.

    ZMARŁA SIOSTRA PROSI ŚW. FAUSTYNĘ O MODLITWĘ

    Kiedyśmy przyjechały do nowicjatu (23.1.1926), Siostra (Henryka Łosińska, była szewcem) była umierająca. Za parę dni Siostra przychodzi do mnie i każe mi iść do Matki Mistrzyni (S. Małgorzata Anna Gimbutt) i powiedzieć, żeby Matka prosiła jej spowiednika, księdza Rosponda, żeby za nią odprawił jedną Mszę św. i trzy akty strzeliste. W pierwszej chwili powiedziałam, że pójdę do Matki Mistrzyni, ponieważ niewiele rozumiem czy to sen, czy jawa. I nie poszłam. Na przyszłą noc powtórzyło się to samo wyraźniej, w czym nie miałam żadnej wątpliwości. Jednak rano postanowiłam sobie, że nie powiem o tym Mistrzyni. Dopiero powiem, jak ją zobaczę wśród dnia. Zaraz się z nią (S.Henrykę) spotkałam na korytarzu, robiła mi wyrzuty, że nie poszłam zaraz i napełnił dusze moją wielki niepokój, więc natychmiast poszłam do Matki Mistrzyni i opowiedziałam wszystko co zaszło. Matka odpowiedziała, że te sprawę załatwi. Natychmiast spokój zapanował w duszy a na trzeci dzień owa siostra przyszła i powiedziała mi: ?Bóg zapłać?. (Dz 21)

    43.

    ŚW. FAUSTYNA UJRZAŁA DWIE ZAKONNICE WSTĘPUJĄCE DO PIEKŁA

    W pewnej chwili ujrzałam dwie siostry wstępujące do piekła. Ból niewymowny ścisnął mi duszę, prosiłam Boga za nimi i rzekł do mnie Jezus: idź do Matki Przełożonej i powiedz o tym, że te dwie siostry są w okazji popełnienia grzechu ciężkiego. Na drugi dzień powiedziałam o tym Przełożonej. Jedna z nich już jest w gorliwości, a druga w walce wielkiej (Dz 43)

    153.

    ŚW. FAUSTYNA OPISUJE WIZJE DRÓG WIODĄCYCH DO PIEKŁA I DO NIEBA

    W pewnym dniu ujrzałam dwie drogi: jedna szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki i różnych przyjemności. Ludzie idąc tą drogą tańcząc i bawiąc się ? dochodzili do końca, nie spostrzegają się, że już koniec. A na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść, jak szły, tak i wpadały. A była ich wielka liczba, że nie można było ich zliczyć. I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami i kamieniami, a ludzie, którzy nią szli ze łzami w oczach i różne boleści były ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej. A w końcu drogi był wspaniały ogród przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały o swych cierpieniach. (Dz 153)

    321.

    ŚW. FAUSTYNA OPISUJE SWOJE PRZEDŚMIERTNE CIERPIENIA

    12.8.1934 rok.

    Nagłe osłabnięcie ? cierpienie przedśmiertne. Nie była to śmierć, czyli przejście do życia prawdziwego, ale skosztowanie jej cierpień. Straszna jest śmierć, chociaż nam daje życie wieczne. Nagle zrobiło mi się niedobrze, brak tchu, ciemno w oczach, czuję zamieranie w członkach ? to duszenie jest straszne. Chwilka takiego duszenia jest niezmiernie długa… także przychodzi lek dziwny pomimo ufności. Pragnęłam przyjąć ostatnie Sakramenty św. jednak spowiedź święta przychodzi bardzo trudno, pomimo pragnienia spowiadania się. Człowiek nie wie co mówi, jedno zacznie drugiego nie kończy. ? O, niech Bóg zachowa każdą duszę od tego odkładania spowiedzi na ostatnia godzinę. Poznałam wielka moc słów kapłana, jaka spływa na dusze chorego. Kiedy się zapytałam Ojca duchownego ? czy jestem gotowa stanąć przed Bogiem i czy mogę być spokojna, otrzymałam odpowiedź: możesz być zupełnie spokojna, nie tylko teraz, ale po każdej spowiedzi tygodniowej. ? Łaska Boża, jaka towarzyszy tym słowom kapłańskim, jest wielka. Dusza odczuwa moc i odwagę do walki. (Dz 321)

    424.

    ŚW. FAUSTYNA OBUDZONA PRZEZ MAŁE DZIECKO, KTÓRE WSKAZUJE NA GWIAZDY SYMBOLIZUJACE DUSZE WIERNYCH CHRZEŚCIJAN

    W pewnej chwili 12.V.1935 rok. Wieczorem, zaledwie się położyłam do łóżka, zaraz zasnęłam, ale jak prędko zasnęłam, tak jeszcze prędzej zostałam zbudzona. Przyszło do mnie małe dziecię i zbudziło mnie. Dziecię to było wiekiem jakoby roczek miało i zdziwiłam się, ze tak ślicznie mówi, bo przecież dzieci w tym wieku nie mówią wcale, albo mówią bardzo niewyraźnie. Było niewymownie piękne, podobne do Dzieciątka Jezus i rzekło do mnie te słowa: –patrz w niebo ? a kiedy spojrzałam w niebo ujrzałam święcące gwiazdy i księżyc, wtem zapytało mnie to dziecię: – czy widzisz ten księżyc i te gwiazdy? Odpowiedziałam, że widzę, a ono mi odpowiedziało te słowa: – Te gwiazdy to są dusze wiernych chrześcijan, a księżyc, to są dusze zakonne. Widzisz, jak wielka różnica światła jest miedzy księżycem a gwiazdami, tak w niebie jest wielka różnica miedzy dusza zakonną, a wiernego chrześcijanina. ? I mówiło mi dalej, że prawdziwa wielkość jest w miłowaniu Boga i w pokorze. (Dz 424)

    426.

    JAK STRASZNA JEST GODZINA ŚMIERCI

    O godzino straszna, w której widzieć trzeba wszystkie czyny swoje w całej nagości i [nędzy]; nie ginie z nich ani jeden, wiernie towarzyszyć nam będą na sąd Boży. Nie mam wyrazów, ani porównań na wypowiedzenie rzeczy tak strasznych, a chociaż zdaje się, że dusza ta nie jest potępiona, to jednak męki jej nie różnią się niczym od mak piekielnych, tylko jest ta różnica, [że] się kiedyś skończą. (Dz 426)

    601.

    ŚWIĘCONA WODA PRZYNOSI POMOC DUSZOM UMIERAJĄCYCH

    W pewnej chwili, kiedy zaniemogła śmiertelnie jedna z naszych Sióstr, i zeszło się całe Zgromadzenie, a był także i kapłan, który udzielił chorej absolucji, wtem ujrzałam mnóstwo duchów ciemności. W tej chwili zapominając się. że jestem w towarzystwie Sióstr, chwyciłam za kropiło i poświęciłam ich i znikły zaraz; jednak kiedy Siostry przyszły do refektarza, Matka Przełożona zrobiła mi uwagę, że nie powinnam święcić chorej w obecności kapłana, że do niego najeży ta czynność. Przyjęłam to upomnienie w duchu pokuty, ale wielką przynosi ulgę święcona woda dla umierających. (Dz 601)

    696.

    ŚW. FAUSTYNA OPISUJE SWOJĄ CAŁONOCNĄ PRZEDŚMIERTNĄ BOLESNĄ MĘKĘ

    + 24 wrzesień 1936 r. Matka Przełożona poleciła, żebym odmówiła jedną tajemnicę różańca za wszystkie ćwiczenia i zaraz poszła się położyć. Kiedy się położyłam zaraz zasnęłam, bo byłam bardzo zmęczona. Jednak po chwili zbudziło mnie cierpienie. Było to tak wielkie cierpienie, które mi nie pozwoliło uczynić najmniejszego poruszenia, a nawet śliny przełknąć nie mogłam. Trwało to do jakich trzech godzin, myślałam zbudzić Siostrę nowicjuszkę, z którą razem mieszkam, ale pomyślałam sobie, przecież ona nie przyniesie mi żadnej pomocy, więc niech sobie śpi, szkoda mi ją budzę. Zdałam się zupełnie na wolę Bożą i myślałam, że już dla mnie nastąpi dzień śmierci, dzień przeze mnie upragniony. Miałam możność łączenia się z Jezusem cierpiącym na krzyżu, inaczej modlić się nie mogłam. Kiedy ustąpiło cierpienie, zaczęłam się pocić, jednak żadnego poruszenia uczynić nie mogłam, ponieważ powracało to, co było przedtem. Rano czułam się bardzo zmęczona, ale już fizycznie nie cierpiałam, jednak na Mszę św. podnieść się nie mogłam, pomyślałam sobie, jeżeli po takich cierpieniach nie ma śmierci, więc jak wielkie muszą być cierpienia śmiertelne. (Dz 696)

    741.

    ANIOŁ ZAPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO PIEKŁA

    Dziś byłam w przepaściach piekła, wprowadzona przez Anioła. Jest to miejsce wielkiej kaźni, jakiż jest obszar jego strasznie wielki. Rodzaje mąk, które widziałam: pierwszą męką, która stanowi piekło, jest utrata Boga; drugie – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecie – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta męka – jest ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta męka – jest ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność; widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta męka jest ustawiczne, towarzystwo szatana; siódma męka – jest straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk, są męki dla dusz poszczególne, które są męki zmysłów, każda dusza czym grzeszyła, tym jest dręczona w straszny, i nie do opisania sposób. Są straszne lochy, otchłanie kaźni, gdzie jedna męka odróżnia się od drugiej; umarłabym na ten widok tych strasznych mąk, gdyby mnie nie utrzymywała wszechmoc Boża. Niech grzesznik wie, jakim zmysłem grzeszy, takim dręczony będzie przez wieczność całą; piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie jako tam jest.

    Ja, Siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest. O tym teraz mówić nie mogę, mam rozkaz od Boga, abym to zostawiła na piśmie. Szatani mieli do mnie wielką nienawiść, ale z rozkazu Bożego, musieli mi być posłuszni. To com napisała, jest słabym cieniem rzeczy, które widziałam. Jedno zauważyłam, że tam jest najwięcej dusz, które nie dowierzały, że jest piekło. Kiedy przyszłam do siebie, nie mogłam ochłonąć z przerażenia, jak strasznie tam cierpią dusze, toteż jeszcze się goręcej modlę o nawrócenie grzeszników, ustawicznie wzywam miłosierdzia Bożego dla nich. O mój Jezu, wolę do końca świata konać w największych katuszach, aniżeli bym miała Cię obrazić najmniejszym grzechem. (Dz 741)

    ANIOŁ WPROWADZIŁ ŚW. FAUSTYNĘ DO NIEBA

    27/XI.[1936]. Dziś w duchu byłam w niebie i oglądałam te niepojęte piękności i szczęście, jakie nas czeka po śmierci. Widziałam, jak wszystkie stworzenia oddają cześć i chwałę nieustannie Bogu; widziałam, jak wielkie jest szczęście w Bogu, które się rozlewa na wszystkie stworzenia, uszczęśliwiając je i wraca do źródła wszelka chwała l cześć z uszczęśliwienia, i wchodzą w głębie Boże, kontemplują życie wewnętrzne Boga, Ojca, Syna i Ducha Św., którego nigdy ani pojmą, ani zgłębią.

    Tą źródło szczęścia jest niezmienne w istocie swojej, lecz zawsze nowe, tryskające uszczęśliwieniem wszelkiego stworzenia. Rozumiem teraz św. Pawła, który powiedział: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani weszło w serce człowieka, co Bóg nagotował tym, którzy Go miłują. I dał mi Bóg poznać jedną jedyną rzecz, która ma w oczach Jego nieskończoną wartość, a ta jest miłość Boża, miłość, miłość i jeszcze raz miłość – i z jednym aktem czystej miłości Bożej, nie może iść nic w porównanie. O, jakimi niepojętymi względami Bóg dany duszę, która Go szczerze miłuje. O, szczęśliwa dusza, która się cieszy już tu na ziemi Jego szczególnymi względami, a nimi są dusze małe i pokorne. Ten Wielki Majestat Boży, który głębiej poznałam, który wielbią duchy niebieskie, według stopnia łaski i hierarchii na które się dzielą, widząc tę potęgę i wielkość Boga, dusza moja nie została przerażona grozą, ani lękiem, nie, nie – wcale nie. Dusza moja została napełniona pokojem i miłością i im więcej poznaję wielkość Boga, tym więcej się cieszę, że takim On jest. I cieszę się niezmiernie Jego wielkością, i cieszę się, że jestem taka maleńka, bo dlatego, że jestem mała nosi mnie na ręku Swym i trzyma mnie przy Sercu Swoim.(Dz 777-778-779)

    825.

    ŚW. FAUSTYNA Z RADOŚCIĄ OCZEKUJE NA CHWILĘ SWEJ ŚMIERCI

    + O dniu jasny i piękny, w którym się spełnią wszystkie życzenia moje, o dniu upragniony, który będziesz ostatnim w życiu moim. Cieszę się tym ostatnim rysem, który mój Boski Artysta położy na duszy mojej, który nada odrębną piękność duszy mojej, która mnie odróżniać będzie od piękności dusz innych. O dniu wielki, w którym utwierdzi się miłość Boska we mnie. W tym dniu po raz pierwszy wyśpiewam przed niebem i ziemią pieśń niezgłębionego miłosierdzia Pańskiego. Jest to dzieło i posłannictwo moje, które mi Pan przeznaczył od założenia świata. Aby śpiew mej duszy miły był Trójcy Przenajświętszej, kieruj i urabiaj Sam duszę moją, o Duchu Boży. Uzbrajam się w cierpliwość i czekam na przyjście Twoje, Miłosierny Boże, a straszne boleści i lęk konania ? w tym momencie więcej niż kiedy indziej ufam w przepaść miłosierdzia Twojego i przypominam Ci Miłosierny Jezu, słodki Zbawicielu, wszystkie obietnice Twoje, któreś mi przyobiecał.(Dz 825)

    1698.

    ŚW. FAUSTYNA OPISUJE ZACHOWANIE DUSZ KONAJĄCYCH W RÓŻNYCH STANACH GRZESZNOŚCI

    Często towarzyszę duszom konającym i wypraszam im ufność w miłosierdzie Boże i błagam Boga o wielkość łaski Bożej, która zawsze zwycięża. Miłosierdzie Boże dosięga nieraz grzesznika w ostatniej chwili, w sposób dziwny i tajemniczy. Na zewnątrz widzimy, jakoby było wszystko stracone, lecz nie tak jest; dusza oświecona promieniem silnej łaski Bożej ostatecznej, zwraca się do Boga w ostatnim momencie z taką siłą miłości, że w jednej chwili otrzymuje od Boga [przebaczenie] i win i kar, a na zewnątrz nie daje nam żadnego znaku, ani żalu, ani skruchy, ponieważ już na zewnętrzne rzeczy oni nie reagują. O, jak niezbadane jest miłosierdzie Boże. Ale o zgrozo – są też dusze, które dobrowolnie i świadomie tę łaskę odrzucają i nią gardzą. Chociaż już w samym skonaniu, Bóg miłosierny daje duszy ten moment jasny wewnętrzny, że jeżeli dusza chce, ma możność wrócić do Boga. Lecz nieraz u dusz jest zatwardziałość tak wielka, że świadomie wybierają piekło, udaremnią wszystkie modlitwy, jakie inne dusze za nimi do Boga zanoszą i nawet same wysiłki Boże…(Dz 1698)

    1738.

    PAN JEZUS POLECIŁ ŚW. FAUSTYNIE CZĘSTĄ MODLITWĘ ZA DUSZE CZYŚĆCOWE

    Powiedział mi Pan: – Wstępuj często do czyśćca, bo tam cię potrzebują. Rozumiem, o Jezu mój, znaczenie tych słów, które mówisz do mnie, ale pozwól mi wpierw wstąpić do skarbca miłosierdzia Twego.(Dz 1738)

    1342.

    ŚW. FAUSTYNA PRZYGOTOWYWAŁA SIĘ DO RZECZYWISTEJ ŚMIERCI

    Dzień trzeci. W medytacji o śmierci przygotowałam się jako na rzeczywistą śmierć; zrobiłam rachunek sumienia i przetrząsnęłam wszystkie sprawy swoje w obliczu śmierci i dzięki łasce, sprawy moje nosiły na sobie cechę celu ostatecznego, co przejęło serce moje wielką wdzięcznością ku Bogu i postanowiłam na przyszłość jeszcze z większą wiernością służyć Bogu swemu. Jedno – aby całkowicie dokonać śmierci starego człowieka, a zacząć życie nowe. Z rana przygotowałam się do przyjęcia Komunii św. jakoby w życiu moim ostatniej i po Komunii świętej wyobraziłam sobie rzeczywistą śmierć i zmówiłam modlitwy za konających, a później za swoją duszę “Z głębokości” i wpuszczono ciało moje do grobu i rzekłam duszy swojej: patrz co się stało z ciała twego, kupa błota i mnogość robactwa – oto twoje dziedzictwo.(Dz 1342)

    1464-1465.

    ŚW. FAUSTYNA OPISUJE NOCNE KONANIE I WALKĘ Z SZATANEM

    Dziś czuję się dużo lepiej, cieszyłam się, że będę mogła więcej rozmyślać, kiedy będę odprawiać godzinę św. Wtem usłyszałam głos: nie będziesz zdrowa i nie odkładaj Sakramentu Spowiedzi, bo to Mi się nie podoba. Mało zwracaj uwagi na szemrania otoczenia. Zdziwiło mnie to, przecież czuję się dziś lepiej, ale nie zastanawiałam się dłużej nad tym. Kiedy Siostra zgasiła światło, zaczęłam godzinę św. Jednak po chwili zaczęło robić mi się niedobrze z sercem. Do godziny jedenastej cierpiałam cichutko, jednak później czułam się tak źle, że zbudziłam S. N., która razem ze mną mieszka i dała mi kropli, które trochę mi ulżyły, o tyle, że mogłam się położyć. Oto teraz rozumiem przestrogę Pana. Postanowiłam nazajutrz zawezwać jakiegokolwiek kapłana i odsłonić mu tajniki swej duszy, lecz to nie wszystko, bo modląc się za grzeszników i ofiarując wszystkie cierpienia doznałam ataków szatańskich. – Zły duch znieść tego nie mógł. [Ukazał mi się w postaci widziadła i to] widziadło mówiło mi: nie módl się za grzeszników, ale za siebie, bo będziesz potępiona. Nie zważając wcale na szatana, modliłam się z podwójną gorliwością za grzeszników. Zły duch zawył z wściekłości: o, gdybym miał moc nad tobą – i znikł. Poznałam, że cierpienie i modlitwa moja krępowały szatana i wiele dusz wyrwałam z jego szponów.(Dz 1464-1465)

    290.

    PAN JEZUS ZAPEWNIA ŚW. FAUSTYNE, ŻE W NIEBIE JEST MIESZKAŃ WIELE

    W pewnej chwili kiedy się przejęłam wiecznością i jej tajemnicami, zaczęły mnie męczyć różne niepewności. W tym rzekł do mnie Jezus: dziecię Moje, nie lękaj się domu Ojca swego. Próżne dociekania zostaw mędrcom tego świata. Ja cię zawsze chce wiedzieć małym dzieckiem. Pytaj z prostotą o wszystko spowiednika, a Ja ci odpowiem przez usta jego. (Dz 290)

    1121.

    ŚW. FAUSTYNA OPISAŁA SWÓJ EKSTATYCZNY POBYT W NIEBIE

    6.V.[37] Wniebowstąpienie Pańskie

    Dziś od samego rana dusza moja jest dotknięta przez Boga. Po Komunii św. chwilę obcowałam z Ojcem Niebieskim. Dusza moja została pociągnięta w sam żar miłości, zrozumiałam, że żadne dzieła zewnętrzne nie mogą iść w porównanie z miłością czystą Boga… Widziałam radość Słowa Wcielonego i zostałam pogrążona w Troistości Bożej. Kiedy przyszłam do siebie, tęsknota zalała mi duszę, tęsknię za połączeniem się z Bogiem. Miłość ogarniała mnie tak wielka ku Ojcu Niebieskiemu, że ten dzień cały nazywam nieprzerwaną ekstazą miłości. Cały wszechświat wydał mi się jakoby małą kropelką wobec Boga. Nie masz szczęścia większego nad to, że mi Bóg daje poznać wewnętrznie, że jest Mu miłe każde uderzenie serca mojego i kiedy mi okazuje, że mnie szczególnie miłuje. To wewnętrzne przeświadczenie, w którym mię Bóg utwierdza o swej miłości ku mnie i o tym jak Mu jest miła dusza moja, wprowadza w duszę moją głębię pokoju. W dniu tym nie mogłam przyjąć żadnego pokarmu, czułam się nasycona miłością.(Dz 1121)

    1604.

    ŚW. FAUSTYNA OPISAŁA SWÓJ POBYT W NIEBIE

    Kiedy podczas adoracji odmawiałam Święty Bożekilkakrotnie, wtem ogarnęła mnie żywsza obecność Boża i zostałam w duchu porwana przed Majestat Boży. I ujrzałam jak oddają chwałę Bogu Aniołowie i Święci Pańscy. Tak wielka jest ta chwała Boża, te nie chcę się kusić opisywać, bo nie podołam, a przez to aby dusze nie myślały, że to już wszystko com napisała; – Święty Pawle, rozumiem cię teraz, żeś nie chciał opisywać nieba, aleś tylko powiedział, że – ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Bóg nagotował tym co Go miłują, – Tak jest, a wszystko, jak od Boga wyszło, tak też i do Niego wraca, i oddaje Mu doskonałą chwałę. A teraz, gdy spojrzałam na moje uwielbienie Boga – o, jak ono nędzne! A, jaką jest kroplą w porównaniu do tej doskonałej niebieskiej chwały. O, jak dobry jesteś Boże, że przyjmujesz i moje uwielbienie i zwracasz łaskawie ku mnie Swoje Oblicze i dajesz poznać; że miła Ci jest modlitwa nasza.(Dz 1604)

    św. Faustyna Kowalska “Dzienniczek”

    __________________________________________________________________________________

    5 października

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Bartolo Longo urodził się w Latiano, w pobliżu Brindisi, 10 lutego 1841 roku. Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej zapisał się na uniwersytet w Neapolu. Wtedy jednak zarówno młodzież tego uniwersytetu, jak i profesorowie mało myśleli o nauce, a więcej o polityce, od której aż wrzało. Dlatego Longo udał się do Lecce, gdzie pod opieką wytrawnych profesorów odbył prywatne studia. W wolnym czasie z pasją oddawał się muzyce. Ponieważ nie stać go było na opłacanie nauczyciela gry na fortepianie i na flecie, żył tak bardzo skromnie, że zapadł na zdrowiu. Kiedy Neapol został przyłączony do zjednoczonych Włoch, Longo wraz ze swoim młodszym bratem, Alcestem, powrócił na uniwersytet do Neapolu, by uzupełnić studia. Tu niestety zaraził się duchem laickim, jaki wówczas był w modzie na tym uniwersytecie, i sam także zaczął występować przeciwko Kościołowi. Obojętny religijnie, oddał się modnym w owym czasie praktykom spirytystycznym. Przyjął nawet “święcenia kapłańskie” organizowane na wzór katolickich, jako kapłan szatana, który miał mu się pokazywać pod imieniem św. Michała.
    Na szczęście Longo miał przyjaciela, profesora Wincentego Pepe, człowieka głębokiej wiary. Ten powoli przekonał Longo, że jest na złej drodze, na której nie osiągnie ani szczęścia doczesnego, ani wiecznego. Profesor zapoznał Longo z pewnym kapłanem z Zakonu Kaznodziejskiego, uczonym, który w dyskusji rozjaśnił mu wiele wątpliwości, jakie napotykał w wierze katolickiej. Powoli Bartolo stawał się na nowo katolikiem praktykującym.
    W roku 1864 Longo otrzymał doktorat z prawa i powrócił do domu. Był jednak już wtedy zupełnie innym człowiekiem. Oddał się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Odrzucił dwa razy proponowane mu małżeństwo, by wypełnić to, co proroczo przepowiedział mu Emanuel Ribera, kapłan-redemptorysta: “Pan żąda od ciebie wielkich rzeczy. Jesteś przeznaczony do wysokiego zadania”. Porzucił więc zawód adwokata i złożył ślub dozgonnej czystości. Powrócił do Neapolu, gdyż tu widział o wiele szersze pole dla swojej apostolskiej pracy. Związał się z księżną Marianną de Fusco, która hojną ręką będzie odtąd wspierać wszystkie jego dzieła. Ta uczyniła Longo również administratorem swoich majątków w okolicach Pompei (1872).
    Tu dopiero zapoznał się z religijnym opuszczeniem tamtejszej ludności. Natychmiast zabrał się do pracy. Odwiedzał osobiście poszczególne miejscowości, uczył katechizmu. Ze szczególną gorliwością szerzył nabożeństwo różańca świętego. Pewnego dnia siostra Maria Concetta de Litala ofiarowała panu Longo bardzo zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, malowany na płótnie. Bartolo odnowił go w roku 1876 i umieścił, za zezwoleniem proboszcza, w kościółku parafialnym w Pompei. Matka Boża za ten skromny gest odpowiedziała hojnie łaskami. Wieść o cudownym obrazie zaczęła rozchodzić się coraz szerzej. Napływali pielgrzymi ze wszystkich stron. Niebawem kościółek okazał się za mały i zbyt skromny. Longo, zachęcony przez biskupa miasta Nola, do którego diecezji należała wtedy Pompeja, zabrał się do budowy okazałej świątyni. Ofiary na ten cel płynęły tak szczodrze, że w ciągu zaledwie 11 lat ukończył budowę (1876-1887). Konsekracji świątyni dokonał kardynał Monaco La Valletta. Dokonano też koronacji obrazu koronami papieskimi, na którą zezwolił papież Leon XIII (1887). Koronę ozdobiło ponad 700 drogich kamieni.

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Bartolo Longo chciał, aby sanktuarium było nie tylko centrum pobożności, ale także i dzieł miłosierdzia. Dlatego przy kościele założył sierociniec, który oddał pod opiekę założonych przez siebie “Córek Różańca z Pompei”. Założył także w pobliżu Instytut Dzieci Więźniów dla opieki nad dziećmi więźniów. Był bowiem przekonany, że synowie i córki tych, którzy minęli się z prawem, są także narażone – przez zły przykład – na podobny los. Do prowadzenia tego zakładu zaprosił Braci Szkół Chrześcijańskich. Tysiące wychowanków tego instytutu wyrosło na dobrych obywateli i na wzorowych katolików.
    Longo wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej Różańcowej Pompejańskiej. Zaczął wydawanie czasopism Różaniec i Nowa Pompeja. Opublikował ponadto wiele pism, dotyczących Różańca świętego. Siebie nazywał “kawalerem Maryi”. Nie mniejszym przywiązaniem i czcią wyróżniał się dla Stolicy Apostolskiej. Całe sanktuarium oraz wszystkie swoje dzieła oddał pod jej opiekę (1893).
    Niebawem pustynia, na której Longo ufundował swoje instytucje, zaczęła się zaludniać, tak że dzisiaj Nowe Pompeje to piękne miasteczko. Stare Pompeje – to rzymskie miasto, zasypane lawiną w czasie wybuchu Wezuwiusza w 79 roku po narodzeniu Chrystusa. Najcenniejsze znaleziska w postaci mozaik i malowideł ściennych zostały przeniesione do Muzeum Narodowego w Neapolu. Zrekonstruowano część budynków, pozostawiając znalezione w nich przedmioty. W obrębie murów odkryto ślady budynków mieszkalnych, sklepów, warsztatów, trzech łaźni publicznych, teatru, amfiteatru, koszar gladiatorów i kilku świątyń. Odkrycie Pompei i Herkulanum spod lawy ma ogromne znaczenie dla poznania życia dawnych Rzymian.
    Magnesem, który przyciąga dziś w te rejony dziesiątki tysięcy pielgrzymów, jest sanktuarium Matki Bożej Różańcowej z cudownym obrazem, który Longo kupił w roku 1875 za 8 karlinów. Dzisiaj bazylika jest cała w marmurach i złoceniach. Potężna kopuła z daleka zwraca na siebie uwagę. Okazały, renesansowy fronton dobudowano w roku 1901, w tym samym stylu wybudowano też przepiękną dzwonnicę w roku 1925.
    Bartolo Longo musiał wiele w życiu dla Maryi wycierpieć. Rzuciła się do walki z nim cała masoneria i sfora liberałów. W gazetach opluwano go, nazywano szalbierzem, obskurantem. “Kawaler Maryi” cieszył się, że może dla swojej Pani cierpieć i tym goręcej szerzył Jej chwałę. Dla dopełnienia zasług Pan Bóg nie szczędził swojemu słudze także i fizycznych cierpień. Znosił je z poddaniem się woli Bożej. Jakby w nagrodę zabrała Maryja swojego “kawalera” w miesiącu różańca, 5 października 1926 roku, w 85. roku życia.
    Jego ciało złożono w kaplicy pod bazyliką (w krypcie). Tłumy, nawiedzające sanktuarium, przychodzą również i tu, by pomodlić się i rozpalić w swoim sercu miłość dla Królowej Różańca świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Długa droga do domu bł. Bartłomieja Longo

    Długa droga do domu bł. Bartłomieja Longo

    fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    *****

    Nieprawdopodobną drogę przeszedł ten antyklerykał: od praktyk spirytystycznych i przyjęcia „święceń jako kapłan szatana” do umiłowania Różańca.

    Kto szerzy Różaniec, ten jest ocalony! – to zawołanie bł. Bartłomieja Longo obiegło świat. Jednak na początku na słowo „Maryja” ten Włoch reagował bardzo alergicznie.


    Urodził się we włoskim Latiano 10 lutego 1841 roku. W czasie studiów w Neapolu przeżył potężny kryzys wiary i zaczął nawet otwarcie występować przeciw Kościołowi. Pochłonęły go magia i modne w tym czasie praktyki spirytystyczne. Longo wpadł w okultyzm po uszy. Do tego stopnia, że przyjął nawet „święcenia” jako… kapłan szatana.


    Na szczęście zbuntowany młodzieniec spotkał na swej drodze ludzi wiary, a zwłaszcza prof. Wincentego Pepe. Godzinami rozmawiali, poruszając tematy „na śmierć i życie”, a Bartolo odkrywał krok po kroku piękno chrześcijaństwa. Na nawrócenie zbuntowanego antyklerykała mieli ogromny wpływ bracia dominikanie.


    W roku 1864 otrzymał doktorat z prawa. Nie pracował jednak w zawodzie, bo tak zachwycił się Dobrą Nowiną, że porzucił profesję adwokata i oddał się działalności ewangelizacyjnej. „Opatrzność wzięła mnie za rękę, tak jak ktoś, kto prowadzi niewidomych i dzieci” – wyjaśniał. 


    Został administratorem majątków księżnej Marianny de Fusco (później jego żony), która wspierała hojnie jego działalność charytatywną. Wędrował po włoskich wsiach, ucząc katechizmu i z błyskiem w oku opowiadając o ogromnej mocy Różańca. „Teologia maryjna i Różaniec są niczym dwa poematy połączone w jedną całość, dwa hymny zlewające się w jeden hymn, dwie okazałe świątynie, dwie katedry myśli i pobożności, które stają się jednością. Są zatem dwiema świątyniami o identycznych wieżach i iglicach sięgających równie wysoko” – nauczał.


    Gdy w 1876 roku siostra Maria Concetta de Witala podarowała mu zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, odnowił go i umieścił w niewielkim kościółku w Pompejach. Ani on, ani proboszcz parafii, który wydał na to zgodę, nie spodziewali się, że do tego wizerunku będą przybywały tysiące pielgrzymów i niebawem stanie się on „łaskami słynącym”. Liczba pątników była tak wielka, że trzeba było pomyśleć o budowie większej świątyni – od początku pomyślanej jako maryjne sanktuarium. 


    Zachęcony przez biskupa Noli Giuseppe Formisaniego Bartolo Longo rozpoczął zbiórkę funduszy na wybudowanie kościoła pw. Matki Bożej Różańcowej. Prace ruszyły w 1876 roku i dzięki ogromnej hojności Włochów trwały zaledwie 11 lat. W roku konsekracji Leon XIII ofiarował wizerunkowi koronę papieską, którą zdobiło ponad 700 drogich kamieni. W 1894 roku Longo podarował kościół samemu papieżowi, który mianował się jego proboszczem (od tej pory jest nim każdy kolejny następca św. Piotra). 


    Od początku przy kościele powstały dzieła miłosierdzia, m.in. sierociniec i Instytut Dzieci Więźniów. 4 maja 1901 roku Leon XIII podniósł świątynię do godności bazyliki papieskiej, a dziś przyciąga ona tłumy pielgrzymów z całego świata. 


    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________________

    Opluwał wiarę, hołdował złym duchom.

    Bł. Bartolo Longo nie od zawsze święty był…

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

     Archiwum Sanktuarium w Pompejach

    *****

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    Wiele osób sięga po Nowennę Pompejańską, decydując się na trud wytrwania z paciorkami w dłoniach. Od Pompejanki ich kroki biegną do bł. Bartolo Longo…

    Z prześladowcy w apostoła

    Opluwał wiarę, gardził chrześcijanami, hołdował złym duchom. Historia Kościoła niejednokrotnie notowała takie przypadki. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby Szawła, który „ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9, 1). Takie zdarzenia to nie tylko anachroniczne sceny z Pisma Świętego, ale realne postawy ludzi żyjących wokół nas. XIX wiek – historia Kościoła znów odnotowuje podobny przypadek: Bartolo Longo, młodzieniec dopiero co zaczynający studia prawnicze na wydziale prawa Uniwersytetu Neapolitańskiego. Chłopak bardzo szybko wciela się w liberalny nurt włoskiej uczelni naznaczonej ateizmem i praktykami okultystycznymi. Jego bunt wobec religii chrześcijańskiej jest tak silny, że w pewnym momencie ofiarowuje się na służbę szatanowi. Na szczęście na ratunek spieszy przyjaciel rodziny, Vincent Pepe, który pomaga mu uwolnić się z satanizmu. Nawrócenie Bartolo owocuje przyjęciem go na tercjarza Zakonu Dominikańskiego, który jako jego członek obiera imię Brat Rosario (Brat Różaniec). I tak Szaweł stał się Pawłem, a Bartolo Bratem Różańcem. Zmiana imienia jest tu bardzo istotna. Symbolizuje bowiem moment ponownych narodzin, ponieważ imię otrzymujemy tylko w momencie przyjścia na świat, zatem zarówno Paweł, jak i Brat Rosario narodzili się dla świata na nowo. Longo wierzył, że tylko Różaniec jest w stanie wyrwać go z rąk szatana, więc gorliwie szerzył szczególny rodzaj modlitwy różańcowej przekazany w objawieniu. Modlitwa ta została nazwana Nowenną Pompejańską.

    Jak Maryja podaje drabinę do nieba

    Czym jest i skąd wzięła się Nowenna Pompejańska? Wszystko zaczęło się w 1884 r. we Włoszech, gdy ciężko chora Fortunatina Agrelii poprosiła o uzdrowienie z ataków dziwnej choroby i ciężkich cierpień Najświętszą Pannę Różańcową z Pompejów. Maryja objawiła się wtedy dziewczynie i poleciła jej codzienne odmawianie 15 tajemnic Różańca. Najświętsza Panna obiecała Fortunatinie, że uzdrowi ją we wskazanym dniu. Oczywiście wypełniła obietnicę. Pompejanka trwa 54 dni, co daje nam 6 nowenn – trzy błagalne i trzy dziękczynne. Ta wspaniała modlitwa ze względu na swoją siłę nazywana jest nowenną nie do odparcia. To cudowny dar miłości ofiarowany przez Maryję. Przypomina drabinę zrzuconą z nieba, po której mogą wspinać się grzesznicy.

    Owoce Nowenny Pompejańskiej

    „Odmówiłem chyba cztery nowenny. Dwie nowenny były w moich intencjach. Prosiłem o czystość (Maryja wyprosiła tę łaskę – zacząłem widzieć wszystko głębiej, dostrzegać pewne rzeczy w samym sobie, nawet to, dlaczego czasami ulegałem pokusie) i dobre rozeznanie studiów. Pozostałe prośby są procesem, który się niedawno zaczął. Jestem z Ukrainy, a tam katolików jest bardzo mało. Kiedyś byłem niewierzący, a teraz Maryja dała mi tak dużo łask” – pisze Wasyl. „Już dwie Pompejanki mam za sobą. Ciężko je zacząć, a jeszcze ciężej wytrwać. Przez 54 dni w głowie jedna myśl. Jak zaczynałem różaniec, to zawsze coś się pojawiało, żeby przeszkodzić (ktoś dzwonił albo przychodził, zawsze coś). U mnie w trakcie Pompejanki strasznie zmieniały się relacje między ludźmi. Bez tych zmian na pewno nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Pompejanka buduje drogę do tego, o co się modlisz. To jest proces. Daje też poczucie bezpieczeństwa. Według mnie i tak Pan Bóg daje więcej niż to, o co się modlisz i wie lepiej, czego potrzebujesz. Chwała Panu. Zachęcam do Pompejanki” – mówi Adam.

    Idź jego śladem

    We Wrocławiu relikwie bł. Bartolo Longo są u Ojców Oblatów w parafii Matki Bożej Królowej Pokoju i w kościele pw. Matki Bożej Pompejańskiej w Żernikach Wrocławskich, gdzie znajduje się także największy w Polsce obraz Matki Bożej Pompejańskiej. Warto tam zajrzeć, powinni się wybrać zwłaszcza ci, którzy odmawiają Nowennę Pompejańską, poznają historię Brata Różańca – Bartolo Longo, ale z różnych przyczyn nie mogą wybrać się do włoskich Pompejów.

     Agata Iwanek/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________________________________________________________

    4 października

    Święty Franciszek z Asyżu

    Święty Franciszek z Asyżu

    Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim.24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski.

    Święty Franciszek z Asyżu

    Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem.Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX.Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów.
    W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku.


    sztuka sakralna
    Shutterstock/Aleteia.pl

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Franciszkanie i dominikanie — główne zakony żebrzące XIII w.

    This image has an empty alt attribute; its file name is 200px-Francisbyelgreco.jpg

    św. Franciszek/ El Greco/Wikimedia

    This image has an empty alt attribute; its file name is 016422_xsQt_31261_98.png.webp

    św. Dominik/ El Greco/Wikimedia

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej

    13.01.2010

    

    Drodzy bracia i siostry!

    Na początku nowego roku przyjrzymy się dziejom chrześcijaństwa, by zobaczyć, jak się toczy historia i jak można ją odnawiać. Widzimy w niej, że to święci, kierujący się światłem Boga, są autentycznymi reformatorami życia Kościoła i społeczeństwa. Nauczając słowem i dając świadectwo własnym przykładem, potrafią oni zainicjować trwałą i głęboką odnowę Kościoła, bo sami są głęboko odnowieni, obcują z prawdziwą nowością: Bogiem obecnym w świecie. To pokrzepiające zjawisko, polegające na tym, że w każdym pokoleniu przychodzą na świat święci, a ich twórcze idee wzbogacają go i odnawiają, powtarza się nieustannie w historii Kościoła, nawet w smutnych i trudnych momentach. Widzimy bowiem, że w następujących po sobie stuleciach rodzą się także siły potrzebne do reformy i do odnowy, bo Bóg jest zawsze nowością i wciąż daje nowe siły, by posuwać się naprzód. Tak też było w xiii w., kiedy narodziły się i w nadzwyczajny sposób rozwinęły zakony żebrzące, które stanowiły wzór wielkiej odnowy w nowej epoce historycznej. Nazwano je w ten sposób, bo cechowało je «żebranie», czyli pokorne proszenie ludzi o wsparcie materialne, które pozwalało im żyć zgodnie ze ślubem ubóstwa i prowadzić misję ewangelizacyjną. Wśród zakonów żebrzących, które wówczas powstały, najbardziej znane i najważniejsze to Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, znane jako franciszkanie i dominikanie. Nazwy te pochodzą od imion ich założycieli, Franciszka z Asyżu i Dominika Guzmana. Ci dwaj wielcy święci potrafili w inteligentny sposób odczytywać «znaki czasu», wyczuwając, jakie wyzwania stały przed Kościołem ich czasów.

    Pierwszym wyzwaniem było powstawanie różnych grup i ruchów wiernych, którzy choć kierowali się usprawiedliwionym pragnieniem autentycznego życia chrześcijańskiego, często wyłączali się ze wspólnoty kościelnej. Głęboką niezgodę budził w nich piękny i bogaty Kościół, który zawdzięczał swój rozwój właśnie rozkwitowi monastycyzmu. W poprzednich katechezach mówiłem o wspólnocie monastycznej z Cluny, która stopniowo zaczęła coraz mocniej przyciągać młodzież, a więc siły żywotne, a także dobra i bogactwa. Pierwszym logicznym tego następstwem był rozwój Kościoła bogatego w posiadłości i statycznego. Temu Kościołowi przeciwstawiano ideę mówiącą, że Chrystus przyszedł na świat ubogi i że prawdziwy Kościół powinien być właśnie Kościołem ubogich; pragnienie prawdziwej autentyczności chrześcijańskiej wyraziło się w sprzeciwie wobec empirycznej rzeczywistości Kościoła. Były to tak zwane średniowieczne ruchy ubogich. Ostro krytykowały one styl życia księży i zakonników w tamtych czasach, oskarżając ich o zdradę Ewangelii i zarzucenie praktyki ubóstwa, które znamionowało pierwszych chrześcijan. Ruchy te przeciwstawiły posłudze biskupów własną «hierarchię paralelną». Aby usprawiedliwić swoje wybory, szerzyły one także naukę niezgodną z wiarą katolicką. Na przykład ruchy katarów czy albigensów nawiązywały do starych herezji, które głosiły lekceważenie świata materialnego bądź pogardę dla niego — sprzeciw wobec bogactwa szybko przerodził się w sprzeciw wobec rzeczywistości materialnej jako takiej — negację wolnej woli oraz dualizm, zakładający istnienie drugiej zasady, którą jest zło, porównywalnej z Bogiem. Ruchy te cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza we Francji i we Włoszech, nie tylko ze względu na dobrą organizację, ale również dlatego, że krytykowały rzeczywisty nieład, który zapanował w Kościele na skutek niezbyt przykładnego postępowania różnych przedstawicieli duchowieństwa.

    Franciszkanie i dominikanie, idąc w ślady swoich założycieli, pokazali natomiast, że możliwe jest życie ewangelicznym ubóstwem, prawdą Ewangelii jako taką, bez zrywania z Kościołem; pokazali, że Kościół jest prawdziwym, autentycznym przybytkiem Ewangelii i Pisma Świętego. Więcej, właśnie głęboka więź z Kościołem i papieżem była źródłem siły świadectwa Dominika i Franciszka. Dokonując niezwykłego w historii życia konsekrowanego wybóru członkowie tych zakonów nie tylko rezygnowali z posiadania dóbr osobistych, jak czynili w starożytności mnisi, ale nie chcieli nawet, by wspólnota otrzymywała na własność ziemie i nieruchomości. Pragnęli w ten sposób dawać świadectwo życia niezwykle wstrzemięźliwego, wyrażającego solidarność z ubogimi i wyłączną ufność w Opatrzność, żyć na co dzień zdani na Opatrzność, ufnie oddawać się w ręce Boga. Ten styl życia osób i wspólnoty w zakonach żebrzących w połączeniu z całkowitym utożsamieniem się z nauczaniem Kościoła i jego władzą był bardzo ceniony przez ówczesnych papieży, takich jak Innocenty iii i Honoriusz iii, którzy w pełni zaakceptowali te nowe doświadczenia kościelne, rozpoznając w nich głos Ducha Świętego. Na owoce nie trzeba było długo czekać: grupy praktykujących ubóstwo, które oderwały się od Kościoła, powróciły do wspólnoty kościelnej bądź stopniowo się zmniejszyły i w końcu przestały istnieć. Dziś również, choć żyjemy w społeczeństwie, w którym «mieć» często bierze górę nad «być», bardzo skuteczne są przykłady ubóstwa i solidarności, które dają wierni, dokonujący tych odważnych wyborów. Dziś również nie brak tego typu inicjatyw: ruchów, które rzeczywiście rodzą się z nowości Ewangelii i radykalnie nią żyją w teraźniejszości, oddając się w ręce Boga, by służyć bliźniemu. Świat, jak przypomniał Paweł vi w Evangelii nuntiandi, chętnie słucha nauczycieli, kiedy są oni także świadkami. O tej lekcji nigdy nie należy zapominać w dziele głoszenia Ewangelii: trzeba przede wszystkim samemu żyć tym, co się głosi, być zwierciadłem Bożej miłości.

    Franciszkanie i dominikanie byli świadkami, ale również nauczycielami. W ich czasach występowało bowiem duże zapotrzebowanie również na wykształcenie religijne. Liczni wierni świeccy, mieszkający w miastach, które szybko się rozwijały, pragnęli praktykować bogate duchowo życie chrześcijańskie. Starali się zatem pogłębiać znajomość wiary i szukali przewodników na trudnej, lecz porywającej drodze świętości. Zakony żebrzące potrafiły znakomicie zaspokajać również tę potrzebę: głoszenie Ewangelii w jej prostocie, głębi i wielkości było celem, głównym bodajże celem tego ruchu. Z wielką gorliwością oddały się bowiem kaznodziejstwu. Bardzo liczni wierni, niejednokrotnie całe ich tłumy gromadziły się, by w kościołach i na wolnym powietrzu słuchać kaznodziejów, takich jak na przykład św. Antoni. Poruszali oni tematy bliskie życia ludzi, przede wszystkim praktykowanie cnót teologalnych i moralnych, ilustrując je konkretnymi przykładami, łatwo zrozumiałymi. Uczono także sposobów wzbogacania życia modlitwy i pobożności. Franciszkanie na przykład z zapałem szerzyli nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, które zobowiązywało do naśladowania Pana. Nie dziwi zatem, że liczni wierni, kobiety i mężczyźni, wybierali na przewodników na drodze chrześcijańskiej braci franciszkanów i dominikanów, którzy byli cenionymi i poszukiwanymi kierownikami duchowymi i spowiednikami. Powstały w ten sposób stowarzyszenia wiernych świeckich, którzy inspirowali się w życiu duchowością św. Franciszka i św. Dominika, dostosowując ją do swego stanu. Był to tzw. trzeci zakon, zarówno franciszkański, jak dominikański. Inaczej mówiąc, idea «świętości świeckiej» miała wielu zwolenników. Jak przypomniał Ekumeniczny Sobór Watykański ii, powołanie do świętości nie jest zastrzeżone dla niektórych, lecz jest powszechne (por. Lumen gentium, 40). We wszystkich stanach, zgodnie z potrzebami każdego z nich, można żyć Ewangelią. Również dzisiaj każdy chrześcijanin powinien dążyć do «wysokiej miary życia chrześcijańskiego», niezależnie od stanu, do jakiego należy!

    W Średniowieczu znaczenie zakonów żebrzących wzrosło tak dalece, że instytucje świeckie, takie jak organizacje pracowników, dawne korporacje, a nawet władze obywatelskie przy opracowywaniu swoich regulaminów, a niekiedy w poszukiwaniu rozwiązań wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów często zasięgały porad duchowych członków owych zakonów. Średniowieczne miasto zawdzięczało swój rozwój duchowy franciszkanom i dominikanom. Z wielkim wyczuciem stosowali oni strategię duszpasterską dostosowaną do przemian społeczeństwa. Wiele osób przenosiło się ze wsi do miast, dlatego zaczęli wznosić swoje klasztory w obrębie miast, zamiast, jak wcześniej, z dala od nich. Aby prowadzić działalność dla dobra dusz, musieli także — w zależności od potrzeb duszpasterskich — podróżować. Innym nowatorskim wyborem zakonów żebrzących było zrezygnowanie z zasady życia w stałych miejscach, która była klasycznym rysem starożytnego monastycyzmu, na rzecz innego stylu. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego z apostolską gorliwością podróżowali z miejsca na miejsce. W rezultacie organizacja ich zakonów zaczęła się różnić od organizacji większości zakonów monastycznych. Zamiast tradycyjnej autonomii, jaką cieszył się każdy klasztor, liczyły się bardziej zakon jako taki i jego główny przełożony oraz struktura prowincji. Zakony żebrzące były zatem bardziej otwarte na potrzeby Kościoła powszechnego. Ta elastyczność pozwalała na powierzanie specyficznych zadań braciom, którzy najlepiej się do tego nadawali, toteż zakony żebrzące dotarły do północnej Afryki, na Bliski Wschód i do północnej Europy. Ta elastyczność odnowiła dynamizm misyjny.

    Innym wielkim wyzwaniem były dokonujące się wówczas przemiany kulturowe. Nowe kwestie były przedmiotem żywych dyskusji na uniwersytetach, które powstały z końcem xii w. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego bez wahania wzięli na siebie również to zadanie i jako studenci i profesorzy wstąpili na najbardziej znane wówczas uniwersytety, stworzyli ośrodki naukowe, pisali wartościowe dzieła, dali początek autentycznym systemom myślowym, przyczynili się do rozwoju teologii scholastycznej w okresie jej największego rozkwitu, wywarli istotny wpływ na rozwój myśli. Najwięksi myśliciele, św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura, byli członkami zakonów żebrzących, działali z takim właśnie zapałem nowej ewangelizacji, który zrodził również nową odwagę myślenia, dialogu rozumu i wiary. Dziś również potrzebna jest «miłość prawdy i w prawdzie», «miłość intelektualna», by oświecić umysły i połączyć wiarę z kulturą. Praca franciszkanów i dominikanów na uniwersytetach średniowiecznych stanowi zachętę, drodzy wierni, do tego, by poprzez obecność w ośrodkach kształtowania się wiedzy z szacunkiem i przekonaniem ukazywać w świetle Ewangelii podstawowe kwestie dotyczące człowieka, jego godności, jego odwiecznego przeznaczenia. Myśląc o roli franciszkanów i dominikanów w Średniowieczu, o odnowie duchowej, do jakiej doprowadzili, o tchnieniu nowego życia, jakim napełnili świat, pewien mnich powiedział: «W owym czasie świat się starzał. Dwa zakony powstały w Kościele i odnowiły jego młodość jak młodość orła» (Burchard d’Ursperg, Chronicon).

    Drodzy bracia i siostry, zwróćmy się na początku tego roku do Ducha Świętego, wiecznej młodości Kościoła: niech On sprawi, że każdy poczuje, jak pilnie potrzebne jest konsekwentne i odważne świadectwo Ewangelii, aby nie zabrakło nigdy świętych, dzięki którym Kościół zabłyśnie jak zawsze czysta i piękna oblubienica, bez zmazy i bez zmarszczki, która potrafi w nieodparty sposób przyciągnąć świat do Chrystusa, do Jego zbawienia.

    opoka.org.pl


    Św. Franciszek

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej

    3.02.2010

    This image has an empty alt attribute; its file name is 6356.jpg

    św. Franciszek/Wikimedia Commons

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    W jednej z ostatnich katechez ukazałem opatrznościową rolę, jaką Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, założone przez św. Franciszka z Asyżu i św. Dominika Guzmana, odegrały w odnowie Kościoła swojej epoki. Dziś pragnę wam przedstawić postać św. Franciszka, prawdziwego «giganta» świętości, który wciąż fascynuje bardzo wielu wyznawców wszystkich religii niezależnie od wieku.

    «Słońce tam wzeszło człowieczego rodu». Tymi słowami w Boskiej Komedii (Raj, Pieśń XI) największy włoski poeta Dante Alighieri opisuje narodziny Franciszka, które miały miejsce pod koniec 1181 r. lub na początku 1182 r. w Asyżu. Był on synem zamożnej rodziny — jego ojciec był kupcem bławatnym — w beztroskim okresie dorastania i młodości pociągały go rycerskie ideały epoki. W wieku 20 lat wziął udział w wyprawie zbrojnej i dostał się do niewoli. Rozchorował się, a potem został zwolniony. Gdy powrócił do Asyżu, pod wpływem powolnego procesu duchowego nawrócenia zaczął stopniowo zarzucać światowe życie, jakie dotychczas prowadził. W tym okresie miały miejsce znane wydarzenia: spotkanie z trędowatym, którego zobaczywszy, Franciszek zsiadł z konia i pocałował na znak pokoju, i polecenie Ukrzyżowanego w kościółku św. Damiana. Trzy razy Chrystus na krzyżu ożył i powiedział: «Idź, Franciszku, i napraw mój zrujnowany Kościół». W tym prostym wydarzeniu — usłyszeniu przez Franciszka w kościele św. Damiana słów Pana, kryje się głęboki symbolizm. Św. Franciszek w tamtej chwili zostaje wezwany do odbudowania tego zrujnowanego kościółka, który symbolizuje dramatyczną i niepokojącą sytuację Kościoła tamtej epoki — powierzchownej wiary, która nie kształtowała i nie przemieniała życia, mało gorliwego duchowieństwa, stygnącej miłości; wewnętrznego zniszczenia Kościoła, prowadzącego również do rozpadu jedności, powstawania ruchów heretyckich. Jednakże w centrum tego zrujnowanego Kościoła jest Ukrzyżowany, który mówi: wzywa do odnowy, wzywa Franciszka, by pracą swoich rąk naprawił w sensie dosłownym kościółek św. Damiana, symbolizujący głębsze powołanie do odnowienia Kościoła Chrystusowego poprzez radykalną wiarę i pełną entuzjazmu miłość do Chrystusa. To wydarzenie, które miało miejsce prawdopodobnie w 1205 r., przywodzi na pamięć inny, podobny fakt z 1207 r.: sen papieża Innocentego III. Zobaczył on we śnie bazylikę św. Jana na Lateranie, matkę wszystkich kościołów, która chyliła się ku upadkowi, i małego, niepozornego zakonnika, podpierającego ją swoimi ramionami, żeby nie runęła. Interesujące jest w tym z jednej strony, że to nie papież podtrzymuje kościół, żeby nie runął, ale mały, niepozorny zakonnik, w którym papież rozpoznaje przybyłego do niego Franciszka. Innocenty III był papieżem potężnym, miał ogromną wiedzę teologiczną oraz wielką władzę polityczną, jednakże to nie on odnowił Kościół, ale mały, niepozorny zakonnik: św. Franciszek, powołany przez Boga. Z drugiej strony, ważne jest też, że św. Franciszek nie odnawia Kościoła bez papieża bądź wbrew papieżowi, ale w jedności z nim. Te dwie rzeczy idą z sobą w parze: następca Piotra, biskupi, Kościół oparty na sukcesji apostolskiej i nowy charyzmat, który Duch Święty wzbudza w owej chwili, by odnowić Kościół. Razem tworzą one prawdziwą odnowę.

    Powróćmy do życia św. Franciszka. Gdy Pietro Bernardone, jego ojciec, wyrzucał mu zbytnią hojność w stosunku do ubogich, Franciszek w obecności biskupa Asyżu zrzucił z siebie odzienie, wyrażając tym symbolicznym gestem, że rezygnuje z ojcowskiego dziedzictwa; jak w momencie stworzenia, nie ma nic, tylko życie, które dał mu Bóg, i w Jego ręce się oddaje. Potem żył jak pustelnik aż do 1208 r., kiedy nastąpił kolejny przełom na drodze jego nawrócenia. Słuchając fragmentu Ewangelii według św. Mateusza, zawierającego mowę Jezusa do apostołów wysyłanych na misję, Franciszek poczuł się powołany do życia w ubóstwie i do oddania się kaznodziejstwu. Dołączyli do niego inni towarzysze, a w 1209 r. udał się do Rzymu, by przedstawić papieżowi Innocentemu III koncepcję nowej formy życia chrześcijańskiego. Ów wielki papież przyjął go po ojcowsku, bo oświecony przez Pana, pojął, że ruch zapoczątkowany przez Franciszka pochodził od Boga. Biedaczyna z Asyżu zrozumiał, że każdy charyzmat otrzymany od Ducha Świętego musi być oddany na służbę Ciała Chrystusa, jakim jest Kościół; dlatego działał zawsze w pełnej jedności z władzami kościelnymi. W życiu świętych charyzmat profetyczny i charyzmat władzy nie są w sprzeczności, a jeśli powstaje jakieś napięcie, potrafią oni cierpliwie oczekiwać na działanie Ducha Świętego.

    W rzeczywistości w XIX w., a także w ubiegłym stuleciu niektórzy historycy obok tradycyjnej postaci św. Franciszka próbowali stworzyć tzw. Franciszka historycznego, podobnie jak próbuje się obok Jezusa z Ewangelii tworzyć tzw. Jezusa historycznego. Ów Franciszek historyczny rzekomo nie był człowiekiem Kościoła, ale był bezpośrednio związany tylko z Chrystusem, chciał doprowadzić do odnowy ludu Bożego bez form kanonicznych i bez hierarchii. Prawdą jest, że św. Franciszek był rzeczywiście bardzo bezpośrednio związany z Jezusem i ze Słowem Bożym, które chciał wprowadzać w życie sine glossa, tak jak jest zapisane, w całym jego radykalizmie i w całej prawdzie. Jest również prawdą, że początkowo nie zamierzał stworzyć zakonu, z koniecznymi formami kanonicznymi, lecz po prostu słowem Bożym i obecnością Pana chciał odnowić lud Boży, wezwać go na nowo do słuchania Słowa i do posłuszeństwa słowu Chrystusa. Ponadto wiedział, że Chrystus nigdy nie jest «mój», ale zawsze «nasz», że «ja» nie mogę mieć Chrystusa ani odtwarzać wbrew Kościołowi Jego woli i Jego nauczania, lecz jedynie w jedności Kościoła, zbudowanego na sukcesji apostolskiej, odnawia się również posłuszeństwo Słowu Bożemu.

    Jest prawdą również, że nie zamierzał tworzyć nowego zakonu, a tylko odnowić lud Boży dla Pana, który przychodzi. Zrozumiał jednak z bólem i cierpieniem, że wszystko musi mieć swój ład, że potrzebne jest również prawo Kościoła, by nadać kształt odnowie, i rzeczywiście w pełni i całym sercem włączył się do wspólnoty Kościoła, z papieżem i biskupami. Wiedział zawsze, że w centrum Kościoła jest Eucharystia, w której Ciało Chrystusa i Jego Krew się uobecniają. Poprzez kapłaństwo Eucharystia jest Kościołem. Jedynie tam, gdzie są razem kapłaństwo i Chrystus, i komunia Kościoła, tam przebywa też Słowo Boże. Prawdziwy Franciszek historyczny to Franciszek Kościoła, i właśnie w ten sposób przemawia również do niewierzących, do wierzących należących do innych wspólnot wyznaniowych i do wyznawców innych religii.

    Franciszek i jego bracia zakonni, których liczba stale rosła, osiedlili się w Porcjunkuli, bądź kościele Matki Bożej Anielskiej, najbardziej świętym miejscu duchowości franciszkańskiej. Również Klara, młoda kobieta ze szlacheckiej rodziny z Asyżu, została uczennicą Franciszka. Powstał w ten sposób drugi zakon franciszkański, zakon klarysek, inne doświadczenie, które zrodziło nadzwyczajne owoce świętości w Kościele.

    Również następca Innocentego III, papież Honoriusz III, swoją bullą Cum dilecti z 1218 r. przyczynił się do szczególnego rozwoju Zakonu Braci Mniejszych, którzy w pierwszym okresie zaczęli zakładać swoje misje w różnych krajach Europy, a nawet w Maroku. W 1219 r. Franciszek otrzymał pozwolenie na podróż do Egiptu, by rozmawiać z muzułmańskim sułtanem Al-Malekiem al-Kamilem i również tam głosić Ewangelię Jezusa. Pragnę zwrócić uwagę na ten epizod z życia św. Franciszka, bardzo dla nas aktualny. W epoce, w której chrześcijaństwo ścierało się z islamem, Franciszkowi, który z własnej woli był uzbrojony tylko w swoją wiarę i łagodność, udało się nawiązać dialog. Przekazy mówią nam, że muzułmański sułtan przyjął go życzliwie i serdecznie. Z tego wzoru również dziś powinni czerpać natchnienie w nawiązywaniu stosunków chrześcijanie i muzułmanie: należy prowadzić dialog w prawdzie, w obopólnym szacunku i wzajemnym zrozumieniu (por. Nostra aetate, 3). Wydaje się też, że w 1220 r. Franciszek odwiedził Ziemię Świętą, rzucając ziarno, które wydało obfity plon: miejsca, gdzie żył Jezus, stały się bowiem szczególnym polem misji jego duchowych synów. Z wdzięcznością myślę dziś o wielkich zasługach franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej.

    Po powrocie do Włoch Franciszek powierzył kierowanie zakonem swemu zastępcy br. Piotrowi Cattaniemu, a papież oddał zakon, który stawał się coraz liczniejszy, pod opiekę kard. Ugolinowi, przyszłemu papieżowi Grzegorzowi IX. Założyciel zaś, oddający się z wielkim powodzeniem kaznodziejstwu, napisał Regułę, która została później zaaprobowana przez papieża.

    W 1224 r. w pustelni na Alwerni Franciszek ujrzał Ukrzyżowanego pod postacią serafina i po spotkaniu z ukrzyżowanym serafinem otrzymał stygmaty, a tym samym stał się jednym z ukrzyżowanym Chrystusem: dar ten wyrażał zatem jego wewnętrzne utożsamienie z Panem.

    Wieczorem 3 października 1226 r. w Porcjunkuli nastąpiła śmierć Franciszka — jego transitus. Pobłogosławiwszy swoich duchowych synów, umarł, leżąc na gołej ziemi. Dwa lata później papież Grzegorz IX wpisał go w poczet świętych. Niewiele lat później ku jego czci została wzniesiona w Asyżu wielka bazylika, do której do dziś przybywają bardzo liczni pielgrzymi, modlą się przy grobie świętego i podziwiają freski Giotta, malarza, który wspaniale przedstawił życie Franciszka.

    Mówiono, że Franciszek był alter Christus, prawdziwą, żywą ikoną Chrystusa. Nazywano go także «bratem Jezusa». Był to rzeczywiście jego ideał: być jak Jezus, kontemplować Chrystusa z Ewangelii, żarliwie Go kochać, naśladować Jego cnoty. Przypisywał on podstawową wartość zwłaszcza wewnętrznemu i zewnętrznemu ubóstwu i uczył go również swoich duchowych synów. Pierwsze błogosławieństwo z Kazania na Górze — «Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie» (Mt 5, 3) — w świetlany sposób urzeczywistniło się w życiu i w słowach św. Franciszka. Drodzy przyjaciele, święci doprawdy najlepiej odczytują Biblię; Słowo Boże, które wcielają w czyn we własnym życiu, staje się wyjątkowo pociągające i rzeczywiście do nas przemawia. Świadectwo Franciszka, który pokochał ubóstwo, by iść w ślady Chrystusa, będąc całkowicie Mu oddany i wolny, również dla nas jest ciągłym wezwaniem do pogłębiania wewnętrznego ubóstwa, potrzebnego, by wzrastać w ufności Bogu, żyjąc w sposób wstrzemięźliwy i w oderwaniu od dóbr materialnych.

    We Franciszku miłość do Chrystusa wyraziła się w sposób szczególny w adoracji Najświętszego Sakramentu w Eucharystii. W Źródłach franciszkańskich czytamy takie wzruszające słowa: «Niech się trwoży cała ludzkość, niech drży cały wszechświat, a niebo niech się raduje, kiedy na ołtarzu w rękach kapłana jest Chrystus, Syn Boga żywego. Jakaż to łaska niezwykła! Jakaż wzniosłość pokorna: Pan wszechświata, Bóg i Syn Boży, tak się uniża, że dla naszego zbawienia kryje się pod skromną postacią chleba» (Francesco di Assisi, Scritti, Editrici Francescane, Padova 2002, 401).

    W tym Roku Kapłańskim pragnę przypomnieć również słowa napomnienia, jakie Franciszek skierował do kapłanów: «Kiedy zechcą odprawiać Mszę św., czyści w sposób czysty, niech z czcią sprawują prawdziwą ofiarę najświętszego Ciała i Krwi Pana naszego Jezusa Chrystusa» (Francesco di Assisi, Scritti, 399). Franciszek zawsze okazywał kapłanom wielki szacunek i zalecał szanowanie ich w każdej sytuacji, nawet jeśli jako osoby nie bardzo są tego godni. Uzasadnieniem tego głębokiego szacunku był dla niego fakt, że otrzymali dar konsekrowania Eucharystii. Drodzy bracia w kapłaństwie, nie zapominajmy nigdy tej nauki: świętość Eucharystii wymaga, byśmy byli czyści, byśmy żyli w sposób godny Tajemnicy, którą sprawujemy.

    Z miłości do Chrystusa rodzi się miłość do osób oraz do wszystkich stworzeń Bożych. Innym charakterystycznym rysem duchowości Franciszka jest poczucie powszechnego braterstwa i miłość do stworzenia, która natchnęła go do napisania słynnej Pieśni słonecznej albo pochwały stworzeń. Jest to bardzo aktualne przesłanie. Jak przypomniałem w mojej ostatnio ogłoszonej encyklice Caritas in veritate, tylko rozwój respektujący stworzenie i nie niszczący środowiska jest zrównoważony (por. nn. 48-52), a w tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Pokoju podkreśliłem, że również budowanie trwałego pokoju ma związek z poszanowaniem stworzenia. Franciszek przypomina nam, że stworzenie ukazuje mądrość i życzliwość Stwórcy. Pojmuje on przyrodę właśnie jako język, którym Bóg z nami rozmawia, w którym rzeczywistość staje się przejrzysta i my możemy mówić o Bogu i z Bogiem.

    Drodzy przyjaciele, Franciszek był wielkim świętym i wesołym człowiekiem. Jego prostota, pokora, wiara, miłość do Chrystusa, dobroć w stosunku do każdego mężczyzny i kobiety powodowały, że w każdej sytuacji był radosny. Świętość i radość pozostają bowiem w wewnętrznym i nierozerwalnym związku. Pewien francuski pisarz powiedział, że na świecie tylko ten jest smutny, kto nie jest święty, czyli nie przebywa blisko Boga. Patrząc na świadectwo św. Franciszka, rozumiemy, że sekret prawdziwego szczęścia polega właśnie na tym, by stawać się świętymi, bliskimi Bogu!

    Niech Dziewica, którą Franciszek kochał czule, wyjedna nam ten dar. Zawierzamy się Jej słowami Biedaczyny z Asyżu: «Święta Maryjo Dziewico, wśród niewiast na świecie nie urodziła się podobna Tobie, Córko i Służebnico najwyższego Króla, Ojca niebieskiego, Matko przenajświętszego Pana naszego Jezusa Chrystusa, Oblubienico Ducha Świętego: módl się za nami (…) do Twego najświętszego umiłowanego Syna, Pana i Mistrza» (Francesco di Assisi, Scritti, 163).

    Dzień Pamięci

    65 lat temu, 27 stycznia 1945 r. otworzyły się bramy nazistowskiego obozu koncentracyjnego w polskim mieście Oświęcim, znanym pod niemiecką nazwą Auschwitz, i została uwolniona nieduża grupa więźniów, którzy przeżyli. Dzięki temu wydarzeniu i świadectwom ocalonych świat poznał zgrozę i niesłychane okrucieństwo zbrodni, które zostały popełnione w obozach zagłady, założonych przez nazistowskie Niemcy.

    Dziś obchodzimy Dzień Pamięci, by wspominać wszystkie ofiary tych zbrodni, zwłaszcza zaplanowanego unicestwienia Żydów, a także by oddać hołd tym, którzy ryzykując własne życie, chronili prześladowanych, przeciwstawiając się szaleństwu zabijania. Ze wzruszeniem myślimy o niezliczonych ofiarach ślepej nienawiści na tle rasowym i religijnym, wywożonych, więzionych, zabijanych w tych absurdalnych i nieludzkich miejscach. Niech pamięć o tym, zwłaszcza o dramacie Szoah narodu żydowskiego, budzi coraz bardziej ugruntowane poszanowanie godności każdej osoby, aby wszyscy ludzie czuli się jedną wielką rodziną. Niech Bóg wszechmogący oświeci serca i umysły, aby tego typu tragedie nigdy więcej się nie powtórzyły!

    do Polaków:

    Serdecznie witam polskich pielgrzymów. Wpatrzeni w postać św. Franciszka, uczmy się od niego ewangelicznej prostoty i radości, miłości do ludzi i poszanowania dzieł stworzenia, głębokiej modlitwy i dążenia do świętości. Bądźmy ludźmi pokoju i nieśmy innym prawdziwe szczęście, które odnajdujemy w Bogu. Niech Jego błogosławieństwo stale wam towarzyszy.

    Benedykt XVI

    L’Osservatore Romano/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Franciszek z Asyżu, pierwszy stygmatyk

    Św. Franciszek z Asyżu, pierwszy stygmatyk

    św. Franciszek. San Rufino, Asyż/fot. s. Amata J. Nowaszewska/Gość Niedzielny

    ***

    „Ojciec seraficki”, pierwszy historycznie potwierdzony stygmatyk, jedyny święty, który nie ma wrogów – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 4 października przypada wspomnienie św. Franciszka z Asyżu (1181/1182-1226). Kanonizował go papież Grzegorz IX w 1228 roku. Jego relikwie znajdują się w bazylice jemu poświęconej w Asyżu. Jest patronem franciszkanów, ekologów i handlarzy.

    Jan Bernardone, bo tak brzmiało prawdziwe imię i nazwisko św. Franciszka, urodził się na przełomie 1181 i 1182 roku we włoskiej Umbrii. Jego rodzice Piotr i Joanna posiadali sklep z suknem i należeli do zamożniejszych obywateli miasta. Mały Jan, nazywany przez ojca „Francuzikiem” (Francesco), ze względu na matkę pochodzącą z tego kraju, mógł więc uczęszczać do szkoły, aby kiedyś zastąpić ojca w interesach. Mimo wielkich zdolności chłopcu nie spieszno było jednak ani do nauki, ani do interesów. Swoją młodość spędzał beztrosko w otoczeniu kompanów, marząc o sławie rycerskiej. 

    Mając 20 lat wyruszył na wojnę z Perugią, gdzie dostał się do niewoli i ciężko zachorował. Po powrocie do zdrowia raz jeszcze spróbował żołnierskiej przygody, ale w jego duszy toczyła się już cicha walka. W końcu zadecydował i wziął rozbrat ze światem: zostawił przyjaciół, interesy ojca i marzenia o sławie. W samotności, ubóstwie i na modlitwie, pragnął zostać doskonałym naśladowcą Chrystusa i „odbudować Jego Kościół”. Szybko zgromadzili się wokół niego uczniowie, a papież zatwierdził ułożoną przez Franciszka regułę, która dała początek Zakonowi Braci Mniejszych, Sióstr Klarysek i Trzeciemu Zakonowi, przeznaczonemu dla ludzi świeckich.

    14 września 1224 roku, największe pragnienie Franciszka, by upodobnić się całkowicie do swego Mistrza, spełniło się dosłownie: Chrystus w postaci serafina odcisnął na jego ciele swoje rany (pierwsze potwierdzone stygmaty). Od tamtej chwili Franciszek, nazywany „Serafickim”, żył jeszcze dwa lata, w czasie których Bóg stopniowo go ogołacał. Wtedy jednak, gdy tracił wzrok, cierpiał na malarię, wrzody żołądka i reumatyzm, napisał swoją „Pieśń słoneczną”, najradośniejszą modlitwę jaką zna świat: „(…) Bądź pochwalony, Panie mój, ze wszystkimi Twymi stworzeniami, szczególnie z bratem słońce, przez które staje się dzień i nas oświecasz (…). Bądź pochwalony, Panie mój, przez brata księżyc i gwiazdy, które ukształtowałeś na niebie (…). Bądź pochwalony, Panie mój, przez brata wiatr i powietrze, chmury i pogodę, i każdy czas, przez który Twym stworzeniom dajesz utrzymanie. Bądź pochwalony, Panie mój, przez siostrę wodę (…) i brata ogień (…) i naszą matkę ziemię, która nas żywi i chowa (…). Chwalcie i błogosławcie Pana mego, dziękujcie Mu i służcie z pokorą…” (fragm.)

    W świadomości przeciętnego chrześcijanina funkcjonuje na ogół uproszczony obraz św. Franciszka, kojarzonego z kwiatkami, ptaszkami i wilkiem podającym łapę. A przecież ten mistyk i stygmatyk był człowiekiem z krwi i kości, był kimś, kto w XIII wieku nie tylko wydobył Kościół z kryzysu, ale dokonał w nim największej „rewolucji”, trwającej po dzień dzisiejszy. Kto wyliczy tych wszystkich świętych, którzy pociągnięci jego przykładem weszli na drogę ewangelicznego radykalizmu: Antoni z Padwy, Bonawentura, Bernardyn ze Sieny, Piotr z Alkantary, ale także polscy święci: Jakub Strzemię, Jan z Dukli, Szymon z Lipnicy… Któż ogarnie tę rzeszę ludzi, która na przestrzeni wieków, doświadczyła za przyczyną Biedaczyny z Asyżu „dotknięcia” łaski.

    Waldemar Łysiak pisze w książce „Wyspy zaczarowane”: „To był chyba Amerykanin, wysoki młody blondyn o zwalistym cielsku, w dżinsach i sandałach. Stał (u grobu św. Franciszka, przyp. A. N.) i patrzył z głupawym, drwiącym uśmieszkiem na ludzi klęczących wokół ołtarza pod niszą. I żuł gumę, ostentacyjnie, drażniąco, hałaśliwie. Czuł się wyższy (i był wyższy, bo stał), mniej głupi. Jak długo tak się czuł, nie wiem. Pamiętam tylko, że oczy zmieniały mu się powoli, jakby zdziwione, że jego demonstracja napotyka na obojętność modlącego się tłumu, a uśmieszek spełzał z nalanej twarzy i zastygł w dziwnym skurczu. Przestał mlaskać, a potem nagle wyjął gumę i schował wstydliwie do kieszeni. Ukląkł. Najpierw na jedno kolano, potem na drugie, pochylił głowę. Tę scenę zapamiętam do końca życia, chociaż nigdy jej pewnie nie pojmę. Gdyby mi ją opowiedziano, być może nie uwierzyłbym. Ale je to widziałem”.

    Jest rzeczą niepojętą, że ten, którego „tak trudno naśladować”, który wydaje się tak odległy, tak niepodobny do współczesnego człowieka, wciąż zadziwia, oczarowuje, i to nie tylko chrześcijan, bo nawet niewierzący są pod urokiem tej postaci. „To chyba jedyny święty, który nie ma wrogów i jest powszechnie akceptowany” – słusznie ktoś zauważył. Czym tłumaczyć ten fenomen? Chyba tylko ukrytą w duszy każdego człowieka tęsknotą za „pokojem i dobrem”, „radością i prostotą”.

    Gdy umierał na gołej ziemi w Porcjunkuli poprosił braci, aby mu zaśpiewali: ci rzewnie płacząc rozpoczęli „Pieśń słoneczną”, ułożoną przez niego w czasie choroby. Gdy skończyli, słabnącym głosem dodał do niej ostatnią strofę: „Bądź pochwalony, Panie mój, przez naszą siostrę, Śmierć cielesną…”.

    Tak umierał ten, któremu tu na ziemi udało się pogodzić człowieka z wilkiem, radość z cierpieniem i życie ze śmiercią.

    ks. Arkadiusz Nocoń / Vaticannews

    ______________________________________________________________________________________

    Nie modlił się. Sam był modlitwą

    Nie modlił się. Sam był modlitwą

    Klasztor ojców bernardynów w Leżajsku. Fresk przedstawia świętego Franciszka, który zdejmuje z krzyża ciało Chrystusa/ fot. Henryk Przondziono/Gosć Niedzielny

    ***

    Świat uczynił z niego niegroźnego dziwaka i marzyciela gawędzącego z ptaszkami. Tymczasem był to mistyk i stygmatyk, który powtarzał: „Pan dał mi rozpocząć życie pokuty”.

    Na początku było słowo. Popłynęło z krzyża. Francesco Bernardone miał 25 lat i za sobą swawolne życie lekkoducha. W 1206 roku w maleńkim umbryjskim kościółku św. Damiana padł na kolana przed ­XII-wieczną ikoną Ukrzyżowanego. Usłyszał: „Idź i napraw mój Kościół, który jest w ruinie!”. Te słowa były wstrząsem, drogowskazem, zapoczątkowały drogę pokuty, którą zaczął praktykować Biedaczyna z Asyżu.

    Nie znał sformułowania „poprawność polityczna”. Bez owijania w bawełnę mawiał o sobie simplex et idiota – prosty i niewykształcony. Płonął. Gdyby tak nie było, nie zgromadziłby wokół siebie… pięciu tysięcy ludzi, którzy porzucili domy, by ruszyć w nieznane. Tylu mężczyzn przybyło pod Asyż na pierwszą Kapitułę Namiotów, a ponieważ liczba mieszkańców miasta w Umbrii wynosiła nieco ponad dwa tysiące, wokół Porcjunkuli wyrosło wielkie, tętniące życiem miasteczko. Tomasz z Celano opisywał początki wspólnoty franciszkanów, nazywanych „Pokutnikami z Asyżu”: „Gdy wzgardzili wszystkim, co ziemskie, i wyzbyli się miłości własnej, uczucie swej miłości zwrócili ku wspólnocie, poświęcali samych siebie, aby zaradzić potrzebom braci. Pragnęli się zbierać, z przyjemnością przebywali razem, z przykrością znosili rozłąkę, z goryczą rozstanie, z bólem odejście”.

    Franciszek znikał na całe noce, by przebywać twarzą w twarz z Tym, który odezwał się do niego z krzyża San Damiano, a co pewien czas zamykał się w ciszy pustelni. Tomasz z Celano, pisząc o jego modlitwie, podsumował: „Nie był tylko osobą modlącą się, ale… sam stał się modlitwą”.

    Określał siebie jako „najmniejszego”, o Bogu najczęściej mówił: „Najwyższy”. Tak zwracał się do Niego w słynnej „Pieśni słonecznej”.

    Gdy odziany w łachmany padł na kolana przed najpotężniejszym człowiekiem Europy, prosząc o zatwierdzenie Reguły, Innocenty III miał rzucić: „Bracie, idź raczej do świń, do których macie więcej podobieństwa niż do ludzi. Wytarzaj się razem z nimi w gnoju, a gdy zostaniesz już ustanowiony ich kaznodzieją, możesz wtedy wyłożyć ich regułę”. Porażające słowa. Cios z serca Kościoła, który Franciszek tak ukochał. Ogromna lekcja pokory. Biedaczyna poszedł do świń, a gdy po raz drugi stanął przed papieżem („Panie, uczyniłem, co mi nakazałeś. Posłuchaj teraz mojej prośby”), Innocenty III zatwierdził franciszkańską Regułę.

    – Gdy Franciszek napisał Regułę, podeszła do niego delegacja braci, która oznajmiła: „Piszesz to wyłącznie dla siebie, my nie będziemy tego zachowywać” – opowiada ojciec Lech Dorobczyński, proboszcz franciszkańskiej parafii w Warszawie. – Patowa sytuacja. Franciszek wzdycha: „Jezu, mówiłem Ci, że tak będzie”. I wówczas – to pobożna tradycja, ale mocno pielęgnowana w zakonie – na drzewie objawia się sam Chrystus i mówi: „Nic, co jest w Regule, nie jest z ciebie, ale ze Mnie”. Bracia odchodzą zawstydzeni”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________________

    Od “króla młodzieży” do “biedaczyny z Asyżu” – św. Franciszek OFM

    Od "króla młodzieży" do "biedaczyny z Asyżu" – św. Franciszek OFM

    Wizja św. Franciszka z Asyżu – Bartolomé Esteban Murillo, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Franciszek z Asyżu był synem bogatej rodziny kupieckiej. Marzył o stanie szlacheckim. Był wrażliwy, lubił poezję. Nie stronił od zabaw i wystawnych uczt. Ubierał się ekstrawagancko. Był czas, kiedy okrzyknięto go w mieście “królem młodzieży”. Jest jednym z najbardziej popularnych świętych w dziejach. Był miłośnikiem wszelkiego stworzenia. Kościół wspomina go w liturgii 4 października.

    Urodził się w roku 1182 w Asyżu, w środkowych Włoszech. Początkowe nauki pobierał w rodzinnym mieście. Chciał zostać rycerzem, ale jego wyprawa na wojnę Asyżu z Perugią zakończyła się roczną niewolą i chorobą, która go prześladowała przez długi czas.

    W roku 1205 w końcu został pasowany na rycerza i udał się na kolejną wojnę. Wtedy w śnie usłyszał wezwanie do pójścia za Bogiem. Wrócił do Asyżu. Zamienił swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić o jałmużnę. Rozpoczął życie modlitwy i pokuty.

    Pewnego razu, będąc w podupadłym kościółku św. Damiana, usłyszał głos Boga: „Franciszku, napraw mój Kościół”. Zrozumiał to dosłownie. Wyniósł z domu ojca drogą belę sukna i sprzedał ją, by zdobyć pieniądze na naprawę świątyni.

    Ojciec Franciszka wściekł się na syna i go wydziedziczył. Dokonał tego w obecności biskupa, na publicznym placu, pośród tłumu gapiów. Wtedy to, św. Franciszek, zdjął z siebie ubranie, nagi złożył je u stóp ojca, mówiąc: „kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Franciszek starał się potem naśladować ubogi styl życia Jezusa, żyć według wskazań Ewangelii, głosić nawrócenie i pokutę. Zaczął też gromadzić wokół siebie uczniów.

    Św. Franciszek - najstarszy wizerunek - Parzi, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Franciszek – najstarszy wizerunek – Parzi, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W 1208 roku św. Franciszek zrozumiał, że jego misją jest staranie się o trudniejszą, duchową odnowę Kościoła. Spisał swoją regułę życia ubogiego i poprosił o jej zatwierdzenie papieża Innocentego III. Papież miał ponoć odrzucić tę regułę, ale dzień przed spotkaniem ze świętym miał sen, w którym widział, jak pewien obdarty młodzieniec, wyrasta na olbrzyma i ratuje Lateran. W trakcie spotkania papież rozpoznał, że tym młodzieńcem ze snu okazał się być św. Franciszek i zatwierdził jego regułę.

    W 1211 roku ideał Franciszka podjęła św. Klara, dając tym samym początek II zakonowi franciszkańskiemu. Franciszek spotkał się ze św. Dominikiem na Soborze Laterańskim IV. W 1219 roku udał się do Egiptu, gdzie spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem. Zwiedził potem Ziemię Świętą i w następnym roku wrócił do Włoch. Na Boże Narodzenie 1223 roku, w Greccio zainscenizował religijny ‘żywy obraz’, dając początek ‘żłóbkom’ i ‘jasełkom’, a nawet nowożytnemu teatrowi europejskiemu.

    W 1224 w La Verna doznał łaski stygmatów, czyli śladów Męki Chrystusa na swoim ciele. Był pierwszym mistykiem w dziejach, który dostąpił tej łaski. Św. Franciszek kochał świat i stworzenie. Miał wielki osobisty wdzięk. Był prostym, odważnym i pogodnym świadkiem Ewangelii. Zmarł 3 października 1226 roku, mając zaledwie 45 lat. Kanonizował go dwa lata później Grzegorz IX.

    Św. Franciszek jest patronem aktorów, niewidomych, pokoju, ubogich i więźniów. Jan Paweł II ogłosił go patronem ekologów i ekologii. W ikonografii ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Często przedstawiany jest w otoczeniu ptaków. Jego atrybuty to: baranek, krucyfiks, księga lub ryba w ręku.
    Na cześć świętego z Asyżu, w 2013 roku, po raz pierwszy w historii wybrany papież, przyjął imię Franciszek.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Oto największe cuda św Franciszka z Asyżu!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Oto największe cuda św Franciszka z Asyżu!

    Franciszek i cuda Współcześnie święty Franciszek jest na całym świecie znany i lubiany także wśród niewierzących i chrześcijan innych wyznań. Ale z pewnością jest tak nie ze względu na jego cuda, lecz z powodu jego życia i postępowania zgodnego z Ewangelią. Jeżeli mówimy o świętych „od cudów”, to mamy na myśli choćby naśladowcę Franciszka, świętego Antoniego Padewskiego lub jeszcze innych, ale nie Biedaczynę z Asyżu.

    A jednak nie zawsze tak było. W Średniowieczu, w latach następujących bezpośrednio po jego śmierci, Franciszek był świętym znanym i czczonym ze względu na cuda. Przyciągały one tłumy pielgrzymów do jego grobu. Ten aspekt kultu Franciszka znajduje swoje odbicie w najstarszych biografiach Świętego, głównie w rozdziałach poświęconych cudom, jakich dokonał zwłaszcza po śmierci.

    Są to cuda znamienne. Taki cud wydarzył się w Arezzo, mieście targanym konfliktami wewnętrznymi i wojnami domowymi, naznaczonymi przelewem krwi. Gdy Franciszek znalazł się w tym miejscu, ujrzał tłumy demonów, które nie posiadały się z radości z powodu walk między mieszkańcami miasta i nakłaniały ich do wzajemnego zwalczania się. Franciszek rozpoczął modły. Skierował brata Sylwestra pod bramę miasta, aby silnym głosem wezwał demony do opuszczenia miasta. Brat wykonał polecenie, a mieszkańcy uwolnieni od mrocznych sił przemocy, zdobyli się na odwagę zerwania z konfliktami wewnętrznymi i rozlewem krwi. Zawarli pokój i przywrócili atmosferę zgodnego współżycia.


    (…)

    Cud organizacyjny – Zakony franciszkańskie

    Wielka rola, jaką Franciszek z Asyżu odegrał w historii, niewątpliwie tłumaczy nadzwyczajny rozwój założonego przez niego zakonu braci mniejszych oraz zakonu klarysek założonego przez świętą Klarę, jak również trzeciego zakonu franciszkańskiego, znanego dzisiaj pod nazwą świeckiego zakonu franciszkańskiego.

    Dzieje zakonu franciszkańskiego były bardzo skomplikowane i burzliwe. Franciszkanie nie zawsze byli łagodnymi barankami, a zamiłowanie do ubóstwa jako wyraz wierności świętemu Franciszkowi i jego regule zakonnej, doprowadzało nieraz do podziałów i ponownego jednoczenia się.

    Dzisiaj bracia franciszkanie tworzą cztery rodziny o zróżnicowanej liczbie członków. Są to bracia mniejsi, bracia mniejsi konwentualni, bracia mniejsi kapucyni i tercjarze regularni. Do dnia dzisiejszego wszystkie cztery rodziny franciszkańskie są w Kościele katolickim najliczniejszym spośród wszystkich męskich instytutów zakonnych. Liczne są także żeńskie zgromadzenia zakonne wywodzące się z duchowości świętego Franciszka.

    (…)

    Kult

    Kanonizacja

    Franciszek został kanonizowany zaledwie dwa lata po śmierci, w Asyżu, 16 lipca 1228 roku, przez papieża Grzegorza IX, który znał go osobiście, będąc jego przyjacielem i opiekunem, w czasie gdy był jeszcze kardynałem. Mając na względzie rychłą kanonizację, papież ów przedsięwziął wszelkie środki, aby oddać cześć przyjacielowi. Zlecił bratu Tomaszowi di Celano napisanie pierwszej oficjalnej biografii Franciszka, aby cały Kościół mógł poznać nowego świętego. Rozpoczął także, jeszcze przed kanonizacją, budowę olbrzymiej bazyliki w Asyżu, zakończoną w bardzo krótkim terminie jak na owe czasy (a także jak na obecne czasy).

    fragment książki “Święty Franciszek z Asyżu” (autor – Cesare Vaiani), Warszawa 2009. Za: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/swfranciszek.html

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 października

    Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Chrodegang z Metzu, biskup
      •  Błogosławiony Kolumban Józef Marmion, prezbiter
    ***
    Święty Franciszek Borgiasz

    Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy.
    Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons.
    O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce.
    Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”.
    W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia.
    Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę.
    Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego.
    Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”.

    Święty Franciszek Borgiasz

    W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie.
    W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!”
    Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila.
    Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych.

    Święty Franciszek Borgiasz

    W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto.
    W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku.
    Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi. W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 października

    Świętych Aniołów Stróżów

    Anioł Stróż


    Aniele Boży, Stróżu mój,
    Ty zawsze przy mnie stój.
    Rano, w wieczór, w dzień i w nocy
    Bądź mi zawsze ku pomocy.
    Strzeż duszy i ciała mego
    I doprowadź mnie do żywota wiecznego.
    Amen.

    Anioł Stróż

    Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża.
    Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23).

    Anioł Stróż

    Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.
    Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie.

    Anioł Stróż

    Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III).
    Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Prawda o aniołach

    – integralna część wiary chrześcijańskiej

    Z cyklu “Poszukiwania w wierze”

    W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.

    To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?

    Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.

    Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.

    Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.

    Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.

    „Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.

    W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)

    Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?

    Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.

    Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.

    Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.

    Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.

    W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.

    Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.

    Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.

    Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?

    Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.

    Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.

    Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.

    Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.

    Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:

    Niech będą jak plewa na wietrze,

    gdy będzie ich gnać anioł Pana.

    Niech droga ich będzie ciemna i śliska,

    gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)

    A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).

    Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!

    Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.

    o. Jacek Salij OP/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Kim są aniołowie i co robią w niebie?

    (Francesco Botticini, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości…  – o Aniołach opowiada ks. Mateusz Szerszeń CSMA, michalita, kierownik duchowy, redaktor dwumiesięcznika „Któż jak Bóg”, autor „Wielkiego Zawierzenia Świętemu Michałowi Archaniołowi”.

    Proszę Księdza, kim są aniołowie? 

    Aniołowie są duchami, które żyją pośród nas w niewidzialnej części świata stworzonego przez Boga. Ich głównym zadaniem jest adoracja Boga i wypełnianie Jego rozkazów. Z woli Stwórcy służą także ludziom i troszczą się o ich zbawienie.

    Jak wyglądają aniołowie? 

    Ciężko mówić o wyglądzie niewidzialnych duchów. Ludzie jednak potrzebują obrazów, którymi mogą się między sobą komunikować, dlatego już Stary Testament opisuje rzeźby cherubinów, którzy okrywali swymi skrzydłami Arkę Przymierza. W sztuce przyjęło się przedstawiać ich jako postaci ludzkie o pięknym wyglądzie, aby podkreślić ich osobowy charakter. Późniejsze przedstawienia dodają im skrzydła i ubierają w strój rycerski. Wygląd jest jednak cechą świata materialnego. Aniołowie po prostu „nie wyglądają”. Co nie oznacza, że nie istnieją. Fal radiowych też nie oglądamy, a jednak widzimy ich działanie.

    Aniołowie różnią się między sobą?

    Owszem, różnica między nimi nie jest jedynie różnicą osobową, jak między dwiema istotami ludzkimi. Istnieje miedzy nimi różnica gatunkowa. Jeden anioł od drugiego różni się jak lew od gołębia. To dwa różne gatunki.

    Z teologicznego punktu widzenia – aniołowie nie posiadają płci, ale jakoś tak spontanicznie uważamy ich za mężczyzn… Dlaczego?

    Tu znowu dotykamy problemu dotyczącego bardziej historii sztuki niż teologii. Sztuka czerpiąc z angelologii uważała aniołów za dobrze zorganizowane wojsko Boga. Na ziemi armie głównie składają się z mężczyzn. Stąd ta nierówność. W rzeczywistości aniołowie nie dzielą się na płci. Ta kategoria w żaden sposób do nich nie pasuje.

    Co robią aniołowie w niebie?

    Przede wszystkim żyją inaczej niż my. Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości… 

    Czym się różnią aniołowie od archaniołów? 

    Pomysł na zhierarchizowanie bytów duchowych pochodzi ze starożytności. Autorzy pierwszych wieków chcieli podkreślić wzajemne zależności miedzy aniołami i tak powstała hierarchia mówiąca o „chórach anielskich”. Według niej na najniższym stopniu anielskiej hierarchii znajdują się aniołowie a zaraz nad nimi archaniołowie, którzy posyłani są do ważniejszych zadań.

    Aniołowie opiekują się nami. Czy więc grzechem jest kiedy zaniechamy odmawiania modlitwy do Anioła Stróża? Będzie się przecież nami opiekował chyba bez względu na to czy wzywamy jego pomocy czy też nie?

    Prawda o istnieniu Aniołów Stróżów jest dogmatem potwierdzonym na Soborze w XIII wieku. Odrzucenie każdego dogmatu może oczywiście skutkować nawet grzechem ciężkim. W praktyce prawda o istnieniu duchowych opiekunów od zawsze spotykała się z pozytywną pobożnością wiernych i ich świadectwami. Nie bez powodu jedna z pierwszych dziecięcych modlitw to: „Aniele Boży, Stróżu mój”.

    Anioł Stróż może nas doprowadzić do nieba?

    Doprowadzanie do nieba, czyli zbawienie to dzieło Jezusa Chrystusa, który umarł za nasze grzechy. Jego pośrednictwo jest jedyne i niepowtarzalne. Kościół jednak, w przeciwieństwie do ruchów protestanckich naucza, że w ramach jedynego pośrednictwa Chrystusa możemy także włączać pośrednictwo aniołów i świętych. Relacja z nimi jest dla wielu niebagatelną pomocą.

    Dlaczego warto zaprzyjaźnić się ze swoim Aniołem Stróżem? 

    Budowanie przyjaźni z własnym aniołem stróżem to niezwykle ważna rzecz dla każdego chrześcijanina. Z postanowienia Bożego mamy przy sobie duchowego obrońcę i orędownika, który został wybrany do tego, aby pomagać nam w osiągnięciu świętości. Tylko jeżeli będziemy wierni jego natchnieniom i z wiarą wzywać będziemy jego obecności, możemy mieć pewność, że ochroni nas to przed grzechem i wieloma niebezpieczeństwami. W powszechnej wiedzy znane są historie wyjątkowych interwencji aniołów stróżów wśród ludzi, którzy wierzą w ich obecności i ufają w ich pomoc. Wśród nich jest święty papież Jan XXIII, który wspomina, że pewnego dnia bardzo zamartwiał się o losy Kościoła, którym w tamtym czasie kierował. Na szczęście przyśnił mu się jego anioł stróż, który pocieszył go i dodał mu otuchy. Od tego czasu papież podjął swoje obowiązki z nowymi siłami i wiarą w anielską pomoc.

    Czasami do kogoś nam bliskiego powiemy, że jest aniołem, ma anielską cierpliwość itd. Słusznie przypisujemy ludziom anielskie cechy?

    Rozwój człowieka domaga się istnienia wzorców, do których może się odwołać i ku nim zmierzać. Aniołowie bez wątpienia są dobrymi wzorcami do naśladowania, dlatego mówi się o anielskiej cierpliwości, urodzie i dobroci.

    Co się stanie z naszymi Aniołami Stróżami po naszej śmieci?

    Na pewno nie opuści swojego podopiecznego i nadal będzie modlił się o jego zbawienie. Może to mieć wielkie znaczenie dla nas, zwłaszcza jeżeli trafimy do czyśćca, gdzie każdy dobry czyn będzie mógł się przyczynić do naszego oczyszczenia i szybszego spotkania z Bogiem w niebie.

    Dziękuję za rozmowę

    Marta Dybińska/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów

    Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów

    Abraham i trzy Anioły – Ludovico Carracci, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W dniu 2 października Kościół oddaje cześć świętym Aniołom Stróżom. Choć obecność aniołów stróżów kojarzona jest z obrazami z dzieciństwa, to jednak ich istnienie i obecność jest istotnym elementem wiary. Aniołowie to istoty duchowe, stworzone przez Boga dla Jego chwały i ku pomocy ludziom. Każdy z nas ma swojego anioła opiekuna. Ta opieka trwa przez całe życie.

    Pismo święte jasno ukazuje prawdę o istnieniu aniołów, posłańców Boga. Psalm 91 uczy, że „niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień”. Słowa te szatan wykorzystał w czasie kuszenia Chrystusa na pustyni. W ewangelii św. Mateusz przytacza słowa Jezusa, kiedy mówi: „strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie”.

    Na wielu kartach Pisma św. znajdziemy fragmenty mówiące o obecności i roli aniołów. I tak w Księdze Rodzaju anioł opiekuje się niewolnicą Hagar i Izmaelem, jej synem zrodzonym z Abrahama. Anioł powstrzymuje też samego Abrahama przed zabiciem swego syna Izaaka. Anioł ratuje Lota i jego rodzinę od śmierci w ogniu spuszczonym na Sodomę i Gomorę. Księga Daniela opowiada o tym, jak anioł ratuje trzech młodzieńców wrzuconych do pieca ognistego, jak ratuje samego Daniela wrzuconego do jaskini lwów. Anioł żywi proroka Eliasza, a w Nowym Testamencie wyprowadza Apostołów z więzienia i uwalnia z rąk Heroda samego św. Piotra.

    Pierwsze wzmianki o kulcie aniołów znajdziemy w połowie II wieku u św. Justyna w jego ‘Apologii’. W III wieku, w katakumbach, pojawiają się ikonograficzne wyobrażenia aniołów.

    Anioł Stróż - Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons

    Anioł Stróż Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    aniołach stróżach mówią także najwcześniejsi myśliciele chrześcijańscy i pierwotne dokumenty. Św. Cyprian w III wieku nazywa aniołów przyjaciółmi ludzi. W IV wieku św. Bazyli widzi w aniołach naszych pedagogów i twierdzi, że „niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. A św. Ambroży uważa aniołów za naszych pomocników. Św. Hieronim w V wieku stwierdza, iż „tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie anioła stróża”, a św. Augustyn przekonuje, że „wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.

    W historii było wielu świętych, którzy mieli szczególne nabożeństwo do aniołów stróżów. Św. Cecyliaśw. Franciszka Rzymianka, błogosławiony Dalmacjusz mieli szczęście często przestawać ze swoim aniołem stróżem. Św. Stanisław Kostka miał cudownie otrzymać Komunię św. z rak anioła. Św. Piotr Faber prosił anioła stróża miasta, do którego przybywał, o duchowe przygotowanie mieszkańców do słuchania kazań, które wygłosi. Św. Siostra Faustyna miała przywilej mistycznego widzenia swojego anioła stróża. Św. Jan XXIII przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego anioła stróża o jego pomyślny przebieg i dobre owoce.

    „Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”

    Osobne święto ku czci świętych aniołów stróżów pojawiło się dopiero w XV wieku. Paweł V w 1608 roku pozwolił obchodzić to święto w zwykły dzień po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego wprowadził je w roku 1670 Klemens X. Obecnie jest obchodzone 2 października.
    Kult aniołów stróżów nie jest zarezerwowany dla dzieci. Są oni bowiem duchowymi opiekunami każdego, chronią przed złem i prowadzą do dobra.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 października

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Remigiusz, biskup
      •  Święty Roman Hymnograf, diakon
    ***
    Święta Teresa z Lisieux

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.
    25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.
    Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
    Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!”

    Święta Teresa z Lisieux

    Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża.
    Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.
    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Święta Teresa z Lisieux

    Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
    Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”.

    Święta Teresa z Lisieux

    Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
    W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, apostołka Małej Drogi do świętości

    fot. Screenshot – Facebook (Jasna Góra)

    ***

    Św. Teresa od Dzieciątka Jezus,

    apostołka Małej Drogi do świętości

    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.

    25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.

    Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”.

    Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
    Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!”

    Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża.

    Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.

    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
    Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”.

    Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
    W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.

    brewiarz.pl

    _________________________________________________________________________________

    Święta od wielkich pragnień – św. Teresa od Dzieciątka Jezus

    Święta od wielkich pragnień – Teresa od Dzieciątka Jezus

    św. Teresa z Lisieux jako św. Joanna D’Arc w łańcuchach – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Zbyt młoda i chorowita … to był problem dla ludzi, ale nie dla Boga. Została najmłodszym Doktorem Kościoła, choć nigdy nie odbyła studiów teologicznych. Jest patronką misji, choć na nie nigdy nie pojechała. Chciała być świętą … i nią została. Mistrzyni życia duchowego – Teresa od Dzieciątka Jezus – święta, która żyła wielkimi pragnieniami. Kościół wspomina ją 1 października.

    Przełożona Karmelu widząc wątłą piętnastolatkę, nie uwierzyła, że ta podoła trudom surowego zakonnego życia. Kiedy dziewczyna prosiła biskupa o zgodę na wejście od zakonnej wspólnoty, ten odwołał się do obowiązującego prawa – była zbyt młoda. Kiedy próbowała uzyskać zgodę papieża – również się nie udało. Musiała czekać, ale kiedy wreszcie przekroczyła bramę klasztoru zadecydowała – „chcę być świętą…” i została, bo jak czuła „dobry Bóg nie dawałby mi pragnień nierealnych, więc, pomimo że jestem tak małą, mogę dążyć do świętości. Niepodobna mi się stać wielką, powinnam znosić siebie taką jaką jestem… Chcę znaleźć sposób dostania się do nieba, jakąś małą, bardzo prostą i bardzo krótką drogą…” Mała… ten przymiotnik pojawił się w poprzednim zdaniu kilka razy i ta, którą Kościół wspomina w liturgii 1 października – jest również nim określana – święta Teresa od Dzieciątka Jezus, Teresa z Lisieux – Mała Tereska – najmłodszy Doktor Kościoła.

    Święta, która choć nie odbyła regularnych studiów teologicznych, została w swoim krótkim, naznaczonym chorobą i ogromnym cierpieniem życiu obdarowana dojrzałością, głębią i wielkim bogactwem życia duchowego. Jest jego wielką mistrzynią – choć sama nazywała tę drogę – „małą drogą dziecięctwa Bożego”.

    Kim była ta, która jest współpatronką Francji, patronką karmelitanek, teresek i terezjanek, a także wraz ze św. Franciszkiem Ksawerym SJ główną patronką misji katolickich, choć ostatecznie, mimo pragnienia, nigdy na nie nie wyjechała?

    Teresa Martin pochodziła z Normandii. Urodziła się w styczniu 1873 roku w Alençon. Była dziewiątym dzieckiem Ludwika i Zofii (rodzice Teresy są pierwszym świętym małżeństwem – kanonizowani zostali 18 października 2015 roku).

    Św. Teresa z Lisieux - Unknown photographer, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Teresa z Lisieux – Unknown photographer, P.d., via Wiki. Comm.

    ***

    Po śmierci żony ojciec z pięcioma córkami (czworo rodzeństwa zmarło) zamieszkał w Lisieux. Tam dziewczynka przebywała u sióstr benedyktynek, które prowadziły szkołę z internatem.  Dzieciństwo, to też czas, kiedy kilkuletnia Teresa przyjęła Maryję za swoją matkę, kiedy tej ziemskiej zabrakło. I jak twierdziła to Ona uzdrowiła ją z ciężkiej choroby, kiedy miała dziesięć lat.

    Od 1884 roku, od kiedy zaczęła przystępować do Komunii świętej towarzyszyły jej słowa „To nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. Jednakże czas „pełnego nawrócenia” miał dopiero nadejść. Trzynastoletnia dziewczynka w sposób szczególny doświadczyła nocy Bożego Narodzenia.  To w tym czasie podjęła decyzję, aby podarować swe życie Jezusowi i też wtedy wyruszyła swoją „małą drogą” – zaczęła „iść krokiem olbrzyma po drodze do doskonałości”. A jeśli na tej drodze spotykała „pogubione dusze” modlitwą, umartwieniem i cierpieniem walczyła o ich nawrócenie.

    “Przybyłam tu, aby zbawiać dusze, a nade wszystko by się modlić za kapłanów. Widziałam, że chociaż ich wzniosła godność wynosi ich ponad aniołów, to jednak pozostają ludźmi słabymi i ułomnymi

    Na wejście do Karmelu musiała poczekać do kwietnia 1888. W styczniu 1889 roku odbyły się obłóczyny – Teresa Martin została Teresą od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej uroczysta profesja miała miejsce w 1890 roku, a po zaledwie trzech latach została mistrzynią nowicjatu. Zadanie to wypełniała do śmierci, czyli przez kolejne cztery.

    Życie w Karmelu było jej pragnieniem. Przyjmowała jego trudy zgodnie z tym co nosiła w sercu – „trzeba sprawiać wrażenie, że się tego nie widzi”. Teresa znosiła klasztorny chłód, surowe traktowanie, ciężko chora – nękana gorączką, gruźliczymi krwotokami, atakami kaszlu, źle leczona, z krwawiącym ranami na plecach i piersiach, dźwigała swoją codzienność. Szła też przez duchową noc, szła swoją „małą drogą”. Podążała z miłością – od Wcielenia po Krzyż. Zmarła po wielotygodniowym cierpieniu 30 września 1897 roku. „Boże mój, kocham Cię” – tak brzmiały jej ostatnie słowa. Teresa od Dzieciątka Jezus została beatyfikowana w 1923 roku, a kanonizowana już dwa lata później.

    „Ach, pomimo swojej małości chciałabym oświecać dusze jak Prorocy, jak Doktorzy; mam powołanie, by być Apostołem…”

    Dziełem, które może poprowadzić nas jej drogą są „Dzieje duszy”. To złożony z kilku części zapis pokazujący kolejne etapy życia duchowego wielkiej świętej – od dzieciństwa do ostatnich miesięcy przed śmiercią. Poza tym pozostały po niej wiersze, kompozycje poetyckie i teatralne oraz modlitwy. Zachowały się także zapisy jej wypowiedzi z ostatnich dni życia.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

     

     pl.wikipedia.org

    ***

    Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza – sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga – polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę – czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi – w naszym rozumieniu – normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii.
    Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” – pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha – realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” – napisze dopiero pod koniec życia.
    Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu.
    Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło.
    Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania – tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja – to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości.
    Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością.
    Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?

    o. Sergiusz Niziński OCD/Tygodnik Niedziela

     _____________________________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – wrzesień 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 września

    Święty Hieronim, prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Oświeciciel, biskup
    ***
    Święty Hieronim

    Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

    Święty Hieronim

    W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej.
    W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci.
    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter.

    Święty Hieronim

    Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.
    Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca, w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego, lub w postawie siedzącej przy pulpicie. Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Hieronim, rozkochany w Słowie Bożym

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Hieronim, rozkochany w Słowie Bożym

    Kościół wspomina dziś św. Hieronima. Pozostawił on po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy.

    Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

    W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej. 

    W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci.
    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter. 

    Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Przybliżył nam Pismo święte,

    byśmy znali Chrystusa – św. Hieronim

    Przybliżył nam Pismo święte, byśmy znali Chrystusa – św. Hieronim

    św. Hieronim – Follower of Joos van Cleve, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Święty Hieronimojciec Kościoła zachodniego, doktor Kościoła, którego wspominamy w liturgii 30 września. Zostawił nam dwie ważne rzeczy. Pierwsza, to „zdanie – klucz” do świata wiary: „Nieznajomość Pisma Świętego to nieznajomość Chrystusa“.  Druga, to „drzwi” przez, które należy wejść, czyli przekład Pisma Świętego zwany Wulgatą. A ten przez wieki uznawano za oficjalny tekst Biblii Kościoła katolickiego i nadal pozostaje ważnym punktem odniesienia.

    Miał być urzędnikiem, a został teologiem (badaczem Pisma Świętego), o którym mówi się „książę egzegetów”. Był porywczy, lubił pochwały i nie zawsze potrafił odpowiednio zachować się wobec innych. Z wielkiego świata – dworu papieskiego wyruszył do Ziemi Świętej, by przez lata wieść pustelnicze życie.

    „Miłuj Pismo Święte, a miłować cię będzie mądrość; miłuj je z czułością, a ono cię ochroni; czcij je, a otrzymasz jego pieszczoty. Niech będzie ono dla ciebie, jak twoje naszyjniki i kolczyki. (…) Miłuj wiedzę Pisma, a nie będziesz miłować przywar ciała” (św. Hieronim).

    Hieronim urodził się ok. 345-47 roku w Strydonie, niedaleko dzisiejszej Lubliany. Pochodził z katolickiej rodziny, ale ta choć zadbała o wykształcenie syna, to niekoniecznie o rozwój duchowy. Trzeba było czasu, aby zaczął dostrzegać głębię i wartość wiary. Dopiero po latach spędzonych na edukacji w Rzymie, wypełnionych różnorodnymi uciechami otrzymał chrzest z rąk papieża. A i to jeszcze nie oznaczało radykalnej zmiany w życiu młodzieńca.

    Po studiach Hieronim trafił na cesarski dwór do Trewiru, ale jak się okazało kariera urzędnicza nie była dla niego, ponieważ być może już tam podjął studia teologiczne. Powołanie dojrzewało. Następnie przebywając w Akwilei zgłębiał wiedzę o Biblii i dziełach chrześcijańskich pisarzy i podjął decyzję – został mnichem. Ku niezadowoleniu rodziny podobną drogę wybrali jeszcze jego siostra i brat.

    Ok. 373 roku Hieronim wyruszył do Jerozolimy. Życie ascety i rozwój naukowy były jego celem. Niestety stan zdrowia zatrzymał go w Antiochii. Kiedy wyzdrowiał, udał się na Pustynię Chalcydycką. Pościł, umartwiał się, modlił, pracował nad różnymi przekładami i czytał Pismo Święte. Jednakże dla rozsmakowanego w dziełach filozofów i pisarzy starożytnych pustelnika było to pewnym wyzwaniem i dopiero w czasie choroby, kiedy doświadczył dramatycznej w przebiegu wizji sądu i usłyszał „że jest bardziej cyceronianinem nie chrześcijaninem” jego serce w pełni otworzyło się na badanie Słowa Bożego. Hieronim w tym czasie doskonalił znajomość greki, uczył się hebrajskiego czy nawet syryjskiego, co w przyszłości okazało się wielce przydatne.

    Św. Hieronim - Pieter van Mol, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commonsśw. Hieronim – Pieter van Mol, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Po powrocie do Antiochii Hieronim, krótko po przyjęciu święceń kapłańskich, co nastąpiło w 377 roku, kiedy miał już ponad 30 lat, wyruszył do Konstantynopola. Tam był świadkiem obrad soboru, słuchał nauk wybitnych teologów chrześcijańskiego wschodu. Pracował też nad kolejnymi przekładami różnorodnych tekstów – doskonalił warsztat.

    W roku 382 dotarł do Rzymu. Doceniając jego umiejętności papież Damazy uczynił go osobistym sekretarzem oraz doradcą. I to właśnie ten papież powierzył mu „zadanie życia”.  Św. Hieronim, rozpoczął prace nad czymś czego Kościół bardzo potrzebował – zamiast rożnych starołacińskich wersji – jednolitego tekstu Biblii. Zabrało mu to blisko ćwierć wieku – pracował przecież nad tekstem, gdzie “nawet kolejność słów jest tajemnicą” (św. Hieronim).

    W Stolicy Piotrowej Hieronim pracował nad Nowym Testamentem, był też przewodnikiem duchowym szlachetnych dam, a także znajdował czas na intensywne życie wśród elit miasta. A jego marzenia i ambicje być może sięgały nawet… papieskiego tronu. Po śmierci Damazego jednak, to nie na niego padł wybór i Hieronim, uwikłany w różne konflikty, wyruszył, przez Egipt, do Ziemi Świętej. Dotarł tam i zamieszkał w grocie, w Betlejem. Powrócił do wcześniejszych doświadczeń – życia ascety.

    „Rzucałem się do stóp Jezusa, oblewałem je łzami, ocierałem je włosami i umartwiałem krnąbrne i nieposłuszne ciało długotrwałym postem. (…) Unikałem nawet swej celi, która była świadkiem myśli moich. Rozgniewany na siebie, puszczałem się w głąb pustyni. Dostawszy się w wąwóz lub do jaskini, znów się modliłem i chłostałem ciało, póki burza nie minęła” (św. Hieronim).

    Wyplatał wiklinowe kosze, pracował w ogrodzie, dzielił czas między pracę charytatywną, organizował klasztory i oczywiście kontynuował pracę nad tłumaczeniem Pisma Świętego. Pisał też do niego komentarze. Jego spuścizna jest bardzo bogata i różnorodna. Pozostawił nam przekłady dzieł Ojców Kościoła, żywoty autorów chrześcijańskich, mnichów czy też szczególnie cenną twórczość epistolarną. Ta tylko w części odnosi się do samego autora, pokazuje jego charakter czy emocje, ale w rzeczywistości jest to zbiór rozpraw o problemach ówczesnego świata.

    Po Hieronimie pozostały też dzieła, które pokazują jego zaangażowanie w walkę z herezjami.  

    „Wrogowie Kościoła są i mymi wrogami. Pies szczeka w służbie swego pana; czemuż bym ja nie miał przemawiać w obronie swego Boga? Umierać mogę, milczeć nie umiem.” 

    Św. Hieronim zmarł 30 września 419 lub 420 roku. Jego relikwie spoczywają w Rzymie. W ikonografii przedstawiany jest jako pokutnik albo wycieńczony postem starzec w przepasce na biodrach. Choć kardynałem być nie mógł, pojawia się też w kapeluszu kardynalskim, co odnosi się do jego funkcji sekretarza papieskiego. Atrybuty świętego to: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd. Jest patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Święty Hieronim – patron miłośników

    Pisma Świętego

     

    Św. Hieronim ze Strydonu

     św. Hieronim ze Strydonu/Wikipedia.org

    ***

    Dnia 30 września w kalendarzu liturgicznym obchodzone jest wspomnienie św. Hieronima, doktora Kościoła, patrona biblistów, archeologów, tłumaczy, ale także – o czym pamięta niewielu – uczniów i studentów. Jest to postać niezwykła, fascynująca, będąca przykładem doskonałego połączenia wiary z nauką, życia duchowego z życiem intelektualnym.

    Św. Hieronim urodził się w 347 r. w Strydonie. Była to miejscowość położona w Imperium Rzymskim, w rejonie dzisiejszej granicy Słowenii i Włoch. W roku 360 młody Hieronim przybywa do stolicy ówczesnego świata antycznego, do Rzymu, aby podjąć naukę gramatyki, retoryki i literatury świeckiej. Pięć lat później przyjmuje chrzest. W 367 r. udaje się do Trewiru, gdzie powoli budzi się jego fascynacja teologią i życiem kontemplacyjnym. W 373 r. rusza na wschód i osiada na dwa lata w jednym z najważniejszych miast świata starożytnego, w Antiochii Syryjskiej. Właśnie w tym miejscu Hieronim ostatecznie podejmuje decyzję, aby skupić się na studiowaniu Pisma Świętego. Jego pragnienie życia mniszego powoduje, że ok. 375 r. udaje się na pobliską pustynię, by wieść samotne życie mnicha. Po powrocie do Antiochii, w roku 378, otrzymuje święcenia kapłańskie. Kolejnym jego krokiem jest Konstantynopol, najważniejsza metropolia wschodniej części Imperium Rzymskiego, niezwykle ważny ośrodek życia politycznego i religijnego. W tym mieście spotyka wybitnych teologów chrześcijańskiego wschodu, m.in. Grzegorza z Nyssy. Jak podkreślają biografowie św. Hieronima, lata spędzone na wschodzie były okazją do zapoznania się z myślą biblijną, pismami Ojców Kościoła i nauką greki oraz hebrajskiego. W 382 r. wraz z biskupem Paulinem przybywa do Rzymu na synod. Papież Damazy zafascynowany jego znajomością Pisma Świętego i języków biblijnych zatrzymuje go w Rzymie oraz mianuje swoim sekretarzem. Właśnie wtedy papież zachęca Hieronima do przygotowania nowego wydania Biblii w języku łacińskim, którym porozumiewano się w Imperium Romanum. Publikacja tego nowego przekładu Pisma Świętego stała się głównym celem działalności naukowej bohatera niniejszego artykułu. Należy pamiętać, że w świecie chrześcijaństwa zachodniego do IV wieku istniało wiele różnej jakości tłumaczeń Starego i Nowego Testamentu na język łaciński. Jeśli chodzi o Stary Testament, najczęściej były to przekłady z tzw. Septuaginty, czyli Biblii przetłumaczonej na język grecki w III-II wieku przed Chr., którą posługiwał się Kościół pierwotny. W tym kontekście rodziła się potrzeba nowego, jednolitego dla Kościoła zachodniego wydania Biblii. Po śmierci papieża Damazego w 384 r. Hieronim przenosi się do Ziemi świętej i osiada w Betlejem. Do dziś pielgrzymi nawiedzający Bazylikę Narodzenia mogą zejść do groty, w której według tradycji pracował nasz bohater. Św. Hieronim organizuje w mieście, w którym narodził się Chrystus, życie mnisze i jednocześnie cały czas trudzi się nad nowym wydaniem Pisma Świętego. Nowy Testament zostaje ukończony jeszcze w Rzymie, zaś przekład Starego Testamentu trwa ok. 14 lat. Hieronim tłumaczy tekst biblijny, korzystając z oryginałów zapisanych w językach hebrajskim, aramejskim i greckim oraz z ważnych tłumaczeń greckich i łacińskich. Owocem jego pracy jest Biblia łacińska zwana Wulgatą. Umiera w roku 420 w Betlejem.

    Właśnie tę Wulgatę św. Hieronima przekłada w XVI wieku na język polski jezuita Jakub Wujek, wydając w ten sposób jedno z najważniejszych dzieł polskiej literatury, kształtujące naszą kulturę i język religijny przez wieki, aż do lat 60. XX wieku, kiedy to ukazuje się Biblia Tysiąclecia.

    Doskonałym podsumowaniem naszych rozważań nt. św. Hieronima niech będą słowa jego ucznia, Gennadiusza: „Zrodziło go miasto Strydon, sławny Rzym wykształcił, przechowuje matka żywicielka Betlejem, a duszę jego przyjęły przybytki niebieskie”.

    Piotr Goniszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 września

    Święci Archaniołowie Michał, Rafał i Gabriel

    Zobacz także:
      •  Święty Szymon Ruiz de Rojas, prezbiter
      •  Błogosławiony Ludwik Monza, prezbiter
      •  Rachela, żona Jakuba
    ***
    Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie.

    Archanioł Michał depcze bestię

    W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem.
    Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom.
    W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem.
    Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi.
    W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.).
    Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowej Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga.

    Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi wolę Bożą

    Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego.
    Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.
    W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki.

    Archanioł Rafał prowadzi Tobiasza

    Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”.
    Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem.
    Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.
    W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Prawda o aniołach – integralna część wiary chrześcijańskiej

    Z cyklu “Poszukiwania w wierze”

    W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.

    To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?

    Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.

    Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.

    Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.

    Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.

    „Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.

    W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)

    Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?

    Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.

    Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby cało-osobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16 nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.

    Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.

    Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.

    W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.

    Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrajająco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.

    Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.

    Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?

    Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.

    Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.

    Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.

    Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.

    Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:

    Niech będą jak plewa na wietrze,

    gdy będzie ich gnać anioł Pana.

    Niech droga ich będzie ciemna i śliska,

    gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)

    A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).

    Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!

    Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.

    o. Jacek Salij.OP/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Jak anioły pomagają w modlitwie o uwolnienie?

    Jak anioły pomagają w modlitwie o uwolnienie?

    (fot. cathopic.com)

    ***

    Często w czasie modlitwy o uwolnienie modliliśmy się za pośrednictwem Maryi – zapraszaliśmy ją i prosiliśmy o to, żeby przyprowadziła także aniołów ze swojego orszaku. Co się działo?

    Zwróćmy uwagę, w jaki sposób archanioł Gabriel wita się z Maryją. Ten potężny anioł, gdy się objawia, budzi lęk i grozę. Gdy prorok Daniel zobaczył archanioła Gabriela, przypłacił to dłuższą chorobą. Gabriel znaczy przecież „Bóg jest mocny”, a z Bożą mocą nie ma żartów. Z kolei Zachariasz, gdy wszedł w kontakt z archaniołem Gabrielem, na pewien czas zaniemówił. A jak było z Maryją? Otóż to właśnie Ona usłyszała od Gabriela: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski. Nie bój się, Maryjo”. To jest zupełnie inna relacja. Wcześniej – doświadczenie potężnej mocy, teraz – moc uniżonej pokory.

    Pytanie o stosunek aniołów do Maryi jest bardzo ciekawe. Są tacy Aniołowie Stróżowie, których podopieczni definitywnie odwracają się od Boga – konsekwentnie mówią mu „nie”. Świadomie i dobrowolnie zmierzają ku życiu bez Boga – ścieżką potępienia. Co dzieje się wtedy z Aniołem Stróżem takiego człowieka? Jeżeli chodzi o jego stan – nie cierpi, ponieważ w Bogu jest doskonale szczęśliwy. Uważa się jednak, że Anioł Stróż, który niejako „traci” swego podopiecznego, jest zapraszany
    do orszaku Maryi. Jakby po „niepowodzeniu” swojej misji w rekompensacie otrzymuje to, że jest jednym z aniołów, którzy tworzą orszak Maryi. Nie wiem, ile jest w tej opowieści prawdy, ale ta intuicja jest mi bardzo bliska.

    W tej relacji aniołów względem Maryi jest coś służebnego, trochę opiekuńczego, ale i synowskiego. To się składa na obraz wielkiej czułości.

    Maryja? Królowa Aniołów!

    Pamiętam, że wielokrotnie w czasie modlitwy o uwolnienie modliliśmy się za pośrednictwem Maryi – zapraszaliśmy ją i prosiliśmy o to, żeby przyprowadziła także aniołów ze swojego orszaku. Zastanawiające, co się wówczas na tych modlitwach działo, jak bardzo mocno objawiała się wówczas Boża obecność. Czasami mieliśmy wręcz namacalne wrażenie, że przychodzi Maryja – przychodzi ze swymi aniołami, otaczają modlących się. Duchowe wojsko zstępujące razem ze swoją Królową. To są obrazy obciążone ludzkim sposobem myślenia, ale mają w sobie coś głębokiego, niebanalnego.

    Niewątpliwie jest tak, że miejsce Maryi w świecie anielskim jest wyjątkowe. Jest nawet nazywana Królową Aniołów. Wypowiadamy to wezwanie w litanii loretańskiej. Oczywiście nie chodzi o to, że Maryja zastępuje Boga, bo tak nie jest. Widzimy jednak bardzo wyraźnie, że Maryja, będąc człowiekiem, ma wśród stworzeń szczególne, wybrane miejsce. Aniołowie, którzy co do natury są od niej bardziej doskonali, w szczególny sposób są jej poddani. W tej relacji aniołów względem Maryi jest coś służebnego, trochę opiekuńczego, ale i synowskiego. To się składa na obraz wielkiej czułości. Myślę, że obecność Maryi w tej przestrzeni wszechświata, wśród aniołów, napełnia wszechświat niezwykłym ciepłem. Jak wielka miłość wybrzmiewa w słowach Gabriela, który mówi do Maryi: „Raduj się, pełna łaski”. Nie zwraca się do Niej najpierw po imieniu: „Maryjo”, ale mówi: „pełna łaski”. Tak się wita z królową. Jest w tym coś bardzo poruszającego.

    Pamiętam, że wielokrotnie w czasie modlitwy o uwolnienie modliliśmy się za pośrednictwem Maryi – zapraszaliśmy ją i prosiliśmy o to, żeby przyprowadziła także aniołów ze swojego orszaku. Zastanawiające, co się wówczas na tych modlitwach działo, jak bardzo mocno objawiała się wówczas Boża obecność.

    Dlaczego Maryi objawił się właśnie Gabriel?

    Ten potężny archanioł, „Bóg jest mocny”, który przy zwiastowaniu mówi Maryi, że moc Najwyższego Ją ocieni. W Ewangelii według św. Łukasza czytamy o tym, jak się dokona wcielenie Jezusa. Maryja pyta: „Jakże to się stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,34). I Gabriel jej odpowiada: „moc Najwyższego osłoni cię” (Łk 1,35), dosłownie: „rozwinie nad tobą namiot”. Ta ocieniająca, osłaniająca Boża moc to coś, z czego my także możemy korzystać.

    W niektórych tekstach o aniołach pojawia się taka intuicja, że archanioł Gabriel prawdopodobnie był albo Aniołem Stróżem Maryi, albo szczególnym opiekunem Świętej Rodziny. To oczywiście tylko domysły, choć bardzo ciekawe. Gabriel miał też inne misje, ale być może ten potężny archanioł był również Aniołem Stróżem Maryi, Jej bezpośrednim opiekunem, może stąd ta szczególna więź między nimi?

    * * *

    Fragment książki “Sekretne życie aniołów” A. Bańki (Wyd. RTCK)

    Aleksander Bańka/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Europę przecina tajemnicza linia, która łączy 7 sanktuariów.

    Czym jest miecz św. Michała Archanioła?

    Europę przecina tajemnicza linia, która łączy 7 sanktuariów. Czym jest miecz św. Michała Archanioła?

    Michał Archanioł | fot. Depositphotos

    ***

    Siedem sanktuariów związanych z Michałem Archaniołem tworzy na mapie Europy tajemniczą linię. Łączy ona Irlandię z Izraelem i według legendy jest śladem po uderzeniu miecza, którym najpotężniejszy z archaniołów strącił szatana do piekła.

    Trudno o bardziej wymowny symbol. Tajemnicza linia przecinająca Europę, łącząca siedem kościołów związanych z Michałem Archaniołem. A jednak to prawda. Kościoły i klasztory, w których wierni oddają cześć najpotężniejszemu z archaniołów rzeczywiście ułożone są w jednej linii. Przecina ona niemal cały kontynent – od niegościnnego wybrzeża Irlandii, przez brytyjską Kornwalię, Kanał La Manche i alpejskie szczyty, aż do słonecznego wybrzeża Morza Śródziemnego. Tworzy ją siedem sanktuariów, położonych w sześciu krajach:

    • Skellig Michael (Irlandia)
    • St Michel’s Mount (Wielka Brytania)
    • Mount Saint Michel (Francja)
    • Sacra di San Michele (Włochy)
    • Góra Gargano (Włochy)
    • Wyspa Symi (Grecja)
    • Góra Karmel (Izrael)

    Choć miejsca te dzielą setki kilometrów, trzy z nich – Mount Saint Michel, Sacra di San Michele i Góra Gargano – położone są względem siebie dokładnie w takiej samej odległości. Wszystkie siedem punktów tworzy na mapie niemal idealną linię prostą.

    fot. Google Mapsfot. Google Maps

    ***

    Święty Michał. Najpotężniejszy z archaniołów

    Według tradycji imię “Michał” oznacza “któż jak Bóg” i odnosi się do przywódcy “niebieskich zastępów”, “księcia wojska niebieskiego”, który jako pierwszy wystąpił przeciw Szatanowi, gdy ten oddalił się od Boga i pociągnął za sobą część aniołów. Archanioł Michał jest również świętym Kościoła katolickiego, który w szczególny sposób towarzyszy umierającym i prowadzi ich do wieczności.

    Ślad po uderzeniu miecza, którym Archanioł Michał strącił szatana do piekła

    Nie jest jasne, dlaczego siedem miejsc związanych z Michałem Archaniołem, tworzy na mapie Europy tajemniczą linię. Tradycja próbuje wyjaśnić ten fenomen w sposób bardzo symboliczny. Według legendy jest to pamiątka po uderzeniu miecza, którym najpotężniejszy z archaniołów miał strącić do piekła Szatana, gdy ten zbuntował się przeciwko Bogu.

    Choć wytłumaczenie to z pewnością nie zadowoli sceptyków, istnieje jeszcze jedna niewyjaśniona właściwość linii Michała Archanioła – w dniu letniego przesilenia idealnie wyrównuje się ona z zachodzącym słońcem. Trudno o bardziej tajemnicze zjawisko.

    Kościoły i klasztory na linii Michała Archanioła

    Bez względu na zwolenników i sceptyków linii Michała Archanioła, warto bliżej poznać miejsca, które je tworzą. Każde z nich jest bowiem historyczną i kulturową perłą. Opisy miejsc pochodzą z książki “Miecz św. Michała Archanioła”, której autorem jest Artur Żak:

    Skellig Michael (Irlandia)

    Żeby zamieszkać na Skellig Michael, trzeba być albo szalonym, albo świętym. Ta skalista irlandzka wyspa położona jest na Oceanie Atlantyckim, a od najbliższego stałego lądu – półwyspu Iveragh w hrabstwie Kerry – dzieli ją 11,6 km, wzburzonych falami i pełnych niebezpieczeństw. Sama wyspa zajmuje powierzchnię zaledwie 0,226 km2, z czego spora część to urwiska i nieprzystępne skały.

    Mnisi, którzy jako pierwsi wylądowali na poszarpanym brzegu Skellig Michael, czasu mieli wystarczająco dużo, aby cierpliwie wykuć stopnie prowadzące na szczyt i zbudować na nim kilka prowizorycznych kamiennych cel i malutki kościółek.

    W najwcześniejszych dokumentach miejsce określane jest jedynie jako Skellig. Nazwa Skellig Michael pojawiła się dopiero w Kronikach Czterech Mistrzów z 1044 roku, istnieje więc prawdopodobieństwo, iż dopiero wtedy zostało oficjalnie poświęcone św. Archaniołowi Michałowi, choć wiemy doskonale, że od samego początku był on czczony na wyspie.

    Skellig Michael | fot. DepositphotosSkellig Michael | fot. Depositphotos

    ***

    St Michel’s Mount (Wielka Brytania)

    Skalista wyspa St Michael’s Mount była od wczesnego średniowiecza ośrodkiem religijnym, a dokładnie od czasu pojawienia się Archanioła Michała w V wieku n.e. Św. Michał miał według legendy pojawić się po zachodniej stronie wyspy, poniżej miejsca, gdzie dziś znajduje się wejście do zamku, aby ostrzec rybaków przed zagrożeniem. Kiedy dokładnie to się wydarzyło, kim byli rybacy, nie wiemy. Niemniej, od tamtego wydarzenia na wyspę zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów, mnichów i ludzi wiary, ale i ciekawskich, aby modlić się, kontemplować w tym szczególnym miejscu, a czasami po prostu nasycić wyobraźnię. W XII wieku Bernard le Bec, francuski duchowny, wybudował na szczycie góry klasztor poświęcony św. Michałowi, który z czasem przekształcono w gotycki zamek.

    St Michel's Mount | fot. Domena publicznaSt Michel’s Mount | fot. Domena publiczna

    ***

    Mount Saint Michel (Francja)

    Z Kornwalii droga prowadzi nas dalej przez Kanał La Manche do normandzkiego wybrzeża Francji, gdzie w niebo wzbija się Mont-Saint-Michel, granitowa wyspa o wysokości 78 m zwieńczona opactwem benedyktynów. Widok wyspy i opactwa zapiera dech w piersiach. Tak opisywał swoje pierwsze zetknięcie z tym miejscem XIX-wieczny pisarz francuski Guy de Maupassant:

    “Czarodziejski zamek wyrosły na morzu… Szary cień, wznoszący się na tle mglistego nieba… O zachodzie słońca niezmierzone połacie piasku były czerwone, czerwona była cała ogromna zatoka, tylko gdzieś w głębi, z dala od lądu, sterczała prawie czarna w purpurze zachodzącego słońca wyniosła sylwetka opactwa, przywodząca na myśl fantastyczny zamek, zadziwiająca niczym pałac ze snu, nieprawdopodobnie niezwykła i piękna!”.

    W słowach Maupassanta możemy dostrzec nie tylko zauroczenie miejscem i zachwyt nad wyjątkową architekturą. Gdy wejdziemy w nie głębiej, poczujemy własną znikomość wobec mistycznego majestatu bliskości św. Michała Archanioła. Odkryjemy, że przebywamy w obecności Boga, bo św. Michał zwiastuje Bożą obecność, gdyż sam nieustannie w tej obecności przebywa. Kiedy sobie to uświadomimy, jedyną rzeczą którą możemy zrobić, to paść na kolana. Nic więcej, bo żadne słowo nie będzie w stanie oddać mistycznej obecności, której doświadczamy.

    Mount Saint Michel | fot. Menno Schaefer / DepositphotosMount Saint Michel | fot. Menno Schaefer / Depositphotos

    ***

    Sacra di San Michele (Włochy)

    Z Sacra di San Michele jest wyjątkowo blisko do nieba, zresztą szczyt często tonie w chmurach. Opactwo położone jest na liczącej 962 m górze Pirchiriano, która jest skalistą ostrogą należącą do grupy Rocciavré w Alpach Kotyjskich. Nazwa szczytu oznacza “góra świń” i wiąże się z wypasem świń na jej zboczach. Nazwa powiązana jest z sąsiednimi szczytami “Caprasio” – “góra kóz” i “Musine” – “góra osłów”. Cały ten region w północno-zachodnich Włoszech nosi nazwę Piemontu. Od zachodu graniczy z Francją, od północy ze Szwajcarią i regionem Dolina Aosty, od wschodu z Lombardią i Emilią-Romanią, a od południa z Ligurią. Stolicą regionu jest Turyn, a Sacra di San Michele, choć nie gromadzi takich tłumów pielgrzymów i turystów, jak Mont Saint-Michel czy Góra Gargano, jest niewątpliwie jednym z najbardziej niezwykłych zabytków architektonicznych całej prowincji.

    Sacra di San Michele | fot. DepositphotosSacra di San Michele | fot. Depositphotos

    ***

    Góra Gargano (Włochy)

    – Bramy piekielne nie przemogą Kościoła, ale to nie znaczy, że jesteśmy wolni od prób i od walki przeciw zasadzkom Złego. W tej walce Archanioł Michał stoi u boku Kościoła, aby go bronić – powiedział św. Jan Paweł II w maju 1987 roku w anielskim sanktuarium na Górze Gargano.

    Monte Sant’ Angelo (…) na przestrzeni ostatnich dwóch tysiącleci wielokrotnie było zdobywane, odbijane i ponownie zdobywane. Gdy zawaliło się Cesarstwo Rzymskie, znalazło się pod panowaniem Bizantyjczyków, którzy jednak musieli skapitulować przed Longobardami, którzy, co warto wiedzieć, właśnie św. Michała obrali za swojego patrona. Jednak w IX wieku miasto padło łupem Saracenów, których pokonali Karolingowie, którzy także powierzyli się opiece św. Michała Archanioła. W 982 roku miasto z kolei zostało poddane wpływom greckim. Szybko jednak zdobyli je Normanowie, którzy utworzyli na tych terenach księstwo nazwane: Honor Monte Sant’ Angelo. Po Normanach przybyli na krótko Szwabi, po których objął panowanie na tym terenie Karol I Andegaweński, wielki protektor Niebiańskiej Bazyliki. Pod koniec XV wieku miasto stało się na trzy wieki własnością rodziny genueńskiej Grimaldi. Od tego czasu zaczyna się powolny upadek jego politycznego znaczenia, ale rośnie coraz bardziej sława i znaczenie tego miejsca jako sanktuarium św. Michała Archanioła.

    Sanktuarium św. Michała w pobliżu Góry Gargano | fot. Cezary Wojtkowski / DepositphotosSanktuarium św. Michała w pobliżu Góry Gargano | fot. Cezary Wojtkowski / Depositphotos

    ***

    Wyspa Symi (Grecja)

    Życie na Simi, począwszy od V wieku, nie należało ani do łatwych, ani do bezpiecznych. Wyspy na Morzu Egejskim były regularnie łupione przez piratów, ale i przez Awarów i Słowian, którzy próbowali zdobyć skarby Bizancjum. Od VII wieku pojawiło się również zagrożenie ze strony Arabów. Św. Michał Archanioł był tym świętym opiekunem, który zawsze stawał do walki przeciw złu, ale i w szczególny sposób opiekował się żeglarzami, dlatego też mieszkańcy wysp w szczególny sposób Go pokochali i chętnie uciekali się do Niego. Również dlatego na wyspie jest sto siedemdziesiąt kościołów, z których większość jest pod wezwaniem św. Michała Archanioła.

    Wyspa Simi | fot. DepositphotosWyspa Simi | fot. Depositphotos

    ***

    Góra Karmel (Izrael)

    Tu, gdzie wszystko się zaczęło, tutaj też kończy się linia św. Michała Archanioła. Choć z drugiej strony, tu również się zaczyna, by stąd, z Ziemi Świętej, promieniować blaskiem na całą Europę.

    Z perspektywy góry Karmel najdokładniej widać, że tam gdzie Gwiazda Morza kieruje nas ku swojemu Synowi, tam i jest św. Michał Archanioł, który strzeże Kościoła Chrystusowego i wiernych, a swoją obecnością umacnia wiarę ludzi w każdym zakątku ziemi i w każdym czasie.

    Góra Karmel | fot. Alevtina Zibareva / DepositphotosGóra Karmel | fot. Alevtina Zibareva / Depositphotos

    ***

    Deon.pl

    __________________________________________________________________________________________________

    Aniołowie są przy nas zawsze. Nawet w czyśćcu

    Aniołowie są przy nas zawsze. Nawet w czyśćcu

    fot. via Pixabay.com

    ***

    Aniołowie są naszymi nieustannymi towarzyszami. Kochający Bóg wysyła do nas swoich posłańców, by opiekowali się nami, bo przecież „na rękach będę cię nosili”. W jaki sposób służą nam pomocą? Co takiego dla nas robią? I czy nas kochają?

    W posłudze aniołów szczególnie interesuje nas to, co odnosi się do nas. Fakt, iż Bóg posługuje się tymi błogosławionymi duchami, aby zapewnić nam zbawienie i udzielić miłosiernej pomocy w naszych potrzebach, jest prawdą wiary, wyraźnie głoszoną w Piśmie Świętym. Jak mówi psalmista, Bóg „swoim aniołom nakazał w twej sprawie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień” (Ps 91, 11–12).

    Anioł stróż i ochrona przed grzechem

    Nieskończona dobroć Boga nie zadowala się przeznaczaniem do służby ludziom nieokreślonych Książąt Niebieskiego Dworu, lecz każdemu z nas daje jednego szczególnego do opieki nad nami. Trudno byłoby wymienić wszystkie usługi, jakie wykonują dla nas Aniołowie Stróżowie. Modlą się za nas, ofiarowują Bogu nasze modlitwy i nasze dobre uczynki; inspirują w nas dobre uczucia, aby sprawić, żebyśmy powrócili do Boga lub wierniej Mu służyli; pomagają nam opierać się działaniu demonów, które nieustannie podejmują wysiłki, aby nas atakować; dostarczają nam okazji, byśmy praktykowali cnoty lub byli pouczani i zachęcani do czynienia dobra; zachowują nas od wielu niebezpieczeństw, w jakich często się znajdujemy; pomagają uniknąć ran, na jakie bylibyśmy narażeni bez ich miłosiernej opieki.

    Czuwają nad nami we wszystkich okolicznościach naszego ziemskiego pielgrzymowania, a ich opieka i troska stają się jeszcze bardziej intensywne podczas wzmożonych ataków i kuszenia demona oraz przy końcu naszego życia, w chwili, gdy rozstrzygają się nasze losy na wieczność. Nasz wróg chciałby w tym ostatecznym momencie pociągnąć duszę do piekła i dlatego chce skłonić nas do grzechu.

    Misja, której śmierć nie kończy

    Misja dobrych aniołów nie kończy się nawet z końcem ziemskiego życia człowieka. Pan mówi: „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem” (Wj 23, 20). Kiedy zostaje ogłoszony ostateczny sąd i dusza przeznaczona zostaje na wieczne męki, jest natychmiast opuszczana przez swojego Anioła Stróża i staje się ofiarą demonów, które zaciągają ją do piekła.

    Jeśli jednak za życia dusza zachowała niewinność lub wykazała szczerą skruchę, pod opieką anioła zostaje doprowadzona do czyśćca, aby tam mogła się oczyścić ze swoich niedoskonałości, chyba że ogień miłosierdzia uczynił to już na ziemi. To właśnie Anioł Stróż w tym miejscu cierpień i łez wspiera duszę i umacnia ją nadzieją na zbawienie. To on przedstawia Bożej sprawiedliwości modlitwy i ofiary zanoszone przez Kościół ku jej pokrzepieniu i pokojowi. Nawet kiedy dusze znajdujące się w czyśćcu zostają zapomniane przez krewnych i przyjaciół, Bóg pozwala, aby aniołowie gorliwie wypełniali swoja misję miłości i przez to skracali czas męki.

    Również niektórzy ojcowie Kościoła, na przykład św. Augustyn, twierdzili, że w takich okolicznościach objawienia tych dusz są dokonywane bezpośrednio przez aniołów, którzy ukazują się nam we śnie pod postacią osoby, w sprawie której proszą o modlitwy. Możliwe jest też, pisze dalej ten doktor Kościoła, że dusze nie mają pojęcia o tej posłudze, pełnionej przez ich Anioła Stróża przed żywymi dla ich ulg.

    Troska o ciało

    Miłość  Aniołów Stróżów do nas jest tak wielka i bezinteresowna, że posługują się wieloma środkami, aby uwolnić nas od zła, jakie nas otacza, o czym czasem nawet nie wiemy, bo ukrywają się oni przed naszymi oczami.

    Jednakże ich troska nie tylko jest nakierowana na korzyść dusz ich podopiecznych, lecz także obejmuje ich ciała, które stanowią żywe świątynie Ducha Świętego i narzędzia do wypełniania dobrych uczynków i które pewnego dnia mają zmartwychwstać chwalebne i lśniące niczym słońce. Pismo Święte i historia Kościoła przedstawiają nam liczne przykłady czułej troski, z jaką aniołowie wypełniają tę posługę. Przykładowo św. Michał pogrzebał ciało Mojżesza w dolinie krainy Moabu, aby święte kości patriarchy nie zostały sprofanowane bałwochwalczym kultem przez Hebrajczyków.

    Co oznacza wygląd aniołów?

    Chociaż aniołowie są czystymi duchami, to Kościół pozwala na przedstawianie ich w malarstwie i rzeźbie pod ludzką postacią. Łatwo zrozumieć, że będąc tak silnie ukierunkowani na sferę materialną, nie potrafimy wyobrazić sobie tych duchowych istot i ich przymiotów inaczej, jak pod postacią dostrzegalną zmysłami, w formie widzialnej dla ludzkiego oka. Z drugiej strony tak właśnie ukazywali się aniołowie starotestamentowym patriarchom i wielu świętym.

    Sam Bóg rozkazał Mojżeszowi wykuć dwóch cherubinów ze złota, których rozpostarte skrzydła miały zakrywać przebłagalnię. Po zmartwychwstaniu naszego Pana świętym niewiastom ukazał się anioł pod postacią młodzieńca, siedzący na grobie. W chwili wniebowstąpienia dwaj aniołowie obleczeni w białe szaty pojawili się na Górze Oliwnej.

    Dzięki temu wszystkiemu znaczenie form ciała oraz szat, w jakie są przyoblekani aniołowie, jest dla nas łatwiejsze do pojęcia. Różnorodne wizerunki aniołów wyrażają duchowe przymioty oraz cnoty, ku którym powinniśmy dążyć, zgodnie z tym, co mówi Kościół. I tak ich młody wiek wskazuje nam niekończącą się młodość Bożej łaski, jakiej są pełni i dzięki której nie ma pośród nich upadku ani starości. Dla nas jest to wezwanie do zachowania z największą dbałością tej samej łaski, którą otrzymaliśmy na chrzcie świętym lub odnaleźliśmy wraz z sakramentem pokuty. Biały kolor anielskich szat symbolizuje wielką czystość i stanowi najszlachetniejszą ozdobę ich jakże szlachetnej natury. Ma nas to zachęcać do tego, byśmy w równym stopniu stawali się godni niebios.

    Skrzydła przypominają o bystrości i gotowości aniołów do wypełniania rozkazów Wszechmogącego. Pas otaczający ich biodra jest symbolem powściągliwości; bose stopy, obłoki, na których się unoszą, oczy utkwione w niebie wskazują, że aniołowie nie mają w sobie nic ziemskiego i nie pielgrzymują na tym świecie ani dla rzeczy tego świata, lecz w niebie i dla nieba. Są to godne podziwu postaci nieustannie przypominające nam naszą ziemską kondycję: pielgrzymów, których oczy powinny być zawsze zwrócone ku niebu i których stopy powinny zaledwie muskać obcą nam ziemię.

    ks. Marcello Stanzione/Fronda.pl

    Tekst jest fragmentem książki „Najpiękniejsze modlitwy do aniołów”, którą znajdziesz tutaj

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 września

    Święty Wacław, męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni Ferdynand i Towarzysze, męczennicy
      •  Baruch, prorok
    ***
    W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu.

    Święty Wacław

    Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci.
    WNa skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”.

    Święty Wacław

    Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów.
    Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć.
    Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963).
    Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306).
    Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”.
    Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu.
    W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Wacław wzorem świętości dla kierujących losami wspólnot i narodów

    Homilia podczas Mszy św. we wspomnienie św. Wacława

    (Podróż apostolska Benedykta XVI do Czech Stary Bolesławiec 28.09.2009)

    Księża kardynałowie, czcigodni bracia w biskupstwie i kapłaństwie, drodzy bracia i siostry, drodzy młodzi!

    Z wielką radością spotykam się z wami dziś rano, gdy dobiega końca moja podróż apostolska do umiłowanej Republiki Czeskiej. Wszystkich serdecznie witam, a w sposób szczególny kardynała arcybiskupa, i jestem mu wdzięczny za słowa, które w waszym imieniu skierował do mnie na początku Eucharystii. Moim pozdrowieniem obejmuję pozostałych kardynałów, biskupów, kapłanów i osoby konsekrowane, przedstawicieli ruchów i stowarzyszeń świeckich, a szczególnie młodzież. Z szacunkiem witam pana prezydenta Republiki, któremu składam serdeczne życzenia z okazji imienin; takie same życzenia pragnę złożyć również wszystkim, którzy noszą imię Wacław, oraz całemu narodowi czeskiemu w dniu jego święta narodowego.

    Dziś rano gromadzi nas wokół ołtarza chwalebne wspomnienie św. Wacława, męczennika, którego relikwiom oddałem cześć przed Mszą św. w bazylice pod jego wezwaniem. On przelał krew na waszej ziemi, a jego orzeł, który wybraliście na symbol dzisiejszej wizyty — o czym przypomniał przed chwilą kardynał arcybiskup — widnieje w historycznym godle szlachetnego narodu czeskiego. Ten wielki święty, którego zwykliście nazywać «wiecznym» księciem Czechów, zachęca nas, byśmy zawsze i wiernie naśladowali Chrystusa, zachęca nas, byśmy byli święci. On sam jest wzorem świętości dla wszystkich, szczególnie dla tych, którzy kierują losami wspólnot i narodów. Pytamy jednak: czy w naszych czasach świętość jest jeszcze ważna? Czy raczej jest tematem mało atrakcyjnym i niezbyt istotnym? Czyż nie bardziej cenione są dziś sukces i sława u ludzi? Jak długo trwa jednak i ile jest wart sukces doczesny?

    W minionym stuleciu — wasza ziemia była tego świadkiem — doszło do upadku wielu mocarzy, którzy jak się wydawało, wznieśli się na wyżyny niemal niedosiężne. Nagle zostali pozbawieni władzy. Wydaje się, że ten kto odrzucił i nadal odrzuca Boga, a w konsekwencji nie szanuje człowieka, ma łatwe życie i sukcesy materialne. Lecz wystarczy zajrzeć pod zewnętrzną warstwę, by dostrzec, że te osoby są smutne i niespełnione. Jedynie ten, kto zachowuje w sercu świętą «bojaźń Bożą», pokłada ufność także w człowieku i swe życie poświęca budowaniu świata bardziej sprawiedliwego i braterskiego. Dziś potrzeba osób «wierzących» i «wiarygodnych», gotowych szerzyć w każdym środowisku społecznym owe chrześcijańskie zasady i ideały, które inspirują ich działania. Na tym polega świętość, będąca powszechnym powołaniem wszystkich ochrzczonych, która skłania do wypełniania obowiązków wiernie i z odwagą, mając na względzie nie własny egoistyczny interes, ale wspólne dobro, i w każdym momencie starając się rozpoznać wolę Bożą.

    Odnośnie do tego słyszeliśmy w Ewangelii bardzo jasne słowa: «Cóż bowiem za korzyść — mówi Jezus — odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?» (Mt 16, 26). W ten sposób skłania nas do uznania, że prawdziwej wartości ludzkiego życia nie mierzy się jedynie miarą dóbr doczesnych i ulotnych korzyści, gdyż to nie rzeczy materialne zaspokajają głębokie pragnienie sensu i szczęścia, które jest w sercu każdego człowieka. Dlatego Jezus nie waha się proponować swym uczniom «wąskiej» drogi świętości: «Kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je» (w. 25). I zdecydowanie powtarza nam dzisiejszego poranka: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje» (w. 24). Z pewnością są to słowa twarde, trudne do zaakceptowania i zastosowania w praktyce, lecz świadectwo świętych kobiet i mężczyzn daje pewność, że jest to możliwe dla każdego, jeśli zaufa i zawierzy się Chrystusowi. Ich przykład zachęca tych, którzy mówią, że są chrześcijanami, by byli wiarygodni, to znaczy postępowali zgodnie z wyznawanymi zasadami i wiarą. Nie wystarcza bowiem sprawiać wrażenia dobrych i uczciwych; należy takimi być naprawdę. A dobry i uczciwy jest ten, kto swoim «ja» nie przesłania Bożego światła, nie stawia siebie na pierwszym miejscu, lecz pozwala, by był widoczny Bóg.

    Taka jest lekcja życia św. Wacława, który miał odwagę przedłożyć Królestwo niebieskie nad urok władzy doczesnej. Nigdy nie odrywał wzroku od Jezusa Chrystusa, który za nas cierpiał, dając nam przykład, abyśmy szli za Nim Jego śladami, jak pisze św. Piotr w drugim czytaniu, którego przed chwilą wysłuchaliśmy. Jako posłuszny uczeń Pana, młody władca Wacław dochował wierności nauczaniu ewangelicznemu, które mu przekazała babcia, św. Ludmiła męczennica. Postępując zgodnie z nim, jeszcze zanim zaangażował się w budowanie pokojowych stosunków w kraju i z państwami ościennymi, szerzył wiarę chrześcijańską, sprowadzając kapłanów i budując kościoły. W pierwszej relacji, napisanej w języku starocerkiewnosłowiańskim czytamy, że «wspierał księży i przyczynił się do upiększenia wielu kościołów» oraz że «wspomagał biednych, przyodziewał nagich, karmił głodnych, przyjmował pielgrzymów, dokładnie tak jak nakazuje Ewangelia. Nie dopuszczał, żeby wdowom działa się niesprawiedliwość, kochał wszystkich ludzi, czy byli biedni, czy bogaci». Od Pana nauczył się być «miłosiernym i litościwym» (Psalm responsoryjny), a kierując się duchem Ewangelii, zdobył się nawet na to, by przebaczyć bratu, który odebrał mu życie. Dlatego też słusznie wzywacie go jako «dziedzica» waszego kraju i w dobrze wam znanej pieśni prosicie, aby nie pozwolił mu zginąć.

    Wacław umarł za Chrystusa śmiercią męczeńską. Warto zauważyć, że jego brat Bolesław, który go zamordował, zdołał zagarnąć tron w Pradze, lecz korona, którą później wkładali na głowę jego następcy, nie została nazwana jego imieniem. Nazwana jest natomiast imieniem Wacława, na świadectwo, że «tron króla, który sądzi ubogich w prawdzie, pozostanie niezachwiany na zawsze» (por. dzisiejsze oficjum czytań). Ten fakt uznaje się za cudowne zrządzenie Boga, który nie opuszcza swoich wiernych: «Niewinny zwyciężony pokonał okrutnego zwycięzcę, podobnie jak Chrystus na krzyżu» (por. Legenda o św. Wacławie), a krew męczennika nie wzywała do nienawiści czy zemsty, ale do przebaczenia i pokoju.

    Drodzy bracia i siostry, razem dziękujmy Panu w tej Eucharystii za to, że dał waszej ojczyźnie oraz Kościołowi tego świętego władcę. Módlmy się jednocześnie, abyśmy jak on, także i my szybkim krokiem dążyli do świętości. Jest to z pewnością trudne, gdyż przed wiarą zawsze stawać będą liczne wyzwania, ale gdy damy się zdobyć Bogu, który jest Prawdą, krok staje się zdecydowany, ponieważ doświadczamy siły Jego miłości. Obyśmy otrzymali tę łaskę za wstawiennictwem św. Wacława i innych świętych patronów czeskich ziem. Niech nas zawsze strzeże i nam towarzyszy Maryja, Królowa Pokoju i Matka Miłości. Amen!

    papież BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11-12/2009

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 września

    Święty Wincenty a Paulo, prezbiter

    Święty Wincenty a Paulo

    Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623).
    Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia.
    Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.

    Święty Wincenty a Paulo

    Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów.
    Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny.

    Święty Wincenty a Paulo

    Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Hasło: Wincenty a Paulo? Odzew: Miłosierdzie!

    Hasło: Wincenty a Paulo? Odzew: Miłosierdzie!

    witraż św. Wincenty a Paulo w Chorwacji (Marija Bistrica, Narodowe Sanktuarium)

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Choć do jego konfesjonału ustawiały się dłuuuugie kolejki, a homilie przemieniały tysiące serc powtarzał: „Jestem tylko biednym chłopem, który pasał świnie, a moja matka pracowała jako służąca”.

    Vincent de Paul przyszedł na świat 24 kwietnia 1581 u stóp Pirenejów w Pouy (obecnie na jego cześć: St-Vincent-de-Paul). Był trzecim z sześciorga dzieci Jeana Depaul i Bertrandy z domu Moras. Od dzieciństwa pracował na polu, pasł krowy i owce, a na bagnistych łąkach poruszał się… na szczudłach.
    By mógł ukończyć seminarium rodzice musieli sprzedać parę wołów. Został wyświęcony jako dwudziestolatek. 

    „Gdy w 1612 roku został proboszczem w wiosce Clichy na przedmieściach Paryża, dostrzegł, że niemal wszyscy parafianie dotknięci są przez ubóstwo dużo większe nawet niż jego rodzina – opowiada ks. prof. Mariusz Rosik – Odkrycie to jednak było dopiero początkiem dostrzegania nędzy duchowej tamtejszych mieszkańców. Przełomowym wydarzeniem stała się spowiedź pewnego wieśniaka, który wyznał, że przez całe życie zatajał przed spowiednikiem wiele grzechów. Wincenty a Paulo – bo o nim mowa – wezwał wtedy swych parafian do spowiedzi generalnej. Odzew był ogromny!”.  

    „Wincenty a Paulo, mając szesnaście lat kapłaństwa, zetknął się z przedziwnymi wypadkami – dopowiada ks. Andrzej Ziółkowski CM – Pierwsze miało miejsce w Gannes pod koniec 1616 r. Pewien umierający, który dotąd «uchodził za przyzwoitego człowieka», wyznał spowiednikowi grzechy, które przez długi czas zamykały mu usta. «Skazałbym się na potępienie gdybym nie odbył tej spowiedzi generalnej» – opowiadał. Nic dziwnego, że już miesiąc po tym wydarzeniu św. Wincenty wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej. Słuchający go wieśniacy byli tak poruszeni słowami kaznodziei, że zaczęli tłoczyć się pod jego konfesjonałem. Napływ penitentów był tak wielki, że misjonarz poprosił o pomoc jezuitów z Amiens”.
    Niestrudzenie służył ubogim. „Trzeba najpierw zaspokoić podstawowe potrzeby człowieka: nakarmić go i dać ubranie, a potem głosić Ewangelię – powtarzał. Nie bez powodu został patronem katolickich organizacji charytatywnych. 

    „W XVII-wiecznej Francji zetknął się namacalnie z silnym kontrastem między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Jak kapłan miał bowiem okazję bywać zarówno w środowiskach arystokratycznych, jak i na wsi oraz wśród elementów przestępczych Paryża. Pobudzany miłością Chrystusa Wincenty a Paulo potrafił stworzyć stałe formy posługiwania osobom z marginesu, powołując do życia tzw. „szarytki”, czyli grupy kobiet, które oddawały własny czas i dobra do dyspozycji najbardziej zmarginalizowanych – wyjaśniał Benedykt XVI – Wśród tych wolontariuszek niektóre wybrały całkowite poświęcenie się Bogu i biednym i tak oto wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył wspólnotę Córek Miłosierdzia – pierwsze żeńskie zgromadzenie zakonne, które żyło konsekracją „w świecie”, wśród ludzi, z chorymi i potrzebującymi”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________

     

    Św. Wincenty a Paulo – patron dzieł miłosierdzia

    (Augustyński, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Za największych misjonarzy w Kościele Świętym uznaje się św. Pawła Apostoła i św. Franciszka Ksawerego. Za największych teologów – św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. A w dziełach miłosierdzia? Kto szczególnie wybija się na tym polu? Tutaj palmę pierwszeństwa oddajemy wielkiemu św. Wincentemu à Paulo, którego wspomnienie liturgiczne przypada 27 września.

    Święty Wincenty urodził się 24 kwietnia 1581 roku w Pouy – obecnie Saint-Vncent-de-Paul – we Francji w rodzinie ubogich gaskońskich rolników. Uczył się dzięki pomocy i wsparciu miejscowego proboszcza, który dostrzegł w nim nie tylko talent, ale także wiarę i gotowość do ofiarnej służby ubogim.

    Próba charakteru

    Jedną z pierwszych prób charakteru, jakich doświadczył młody Wincenty, zanim ksiądz przyjął go na naukę, była wizyta w szpitalu, gdzie musiał pracować jako pielęgniarz. Choć było to dla niego niezwykle ciężkie doświadczenie – trzeba pamiętać, że w owych czasach, mówiąc łagodnie, w szpitalach panowały trudne warunki sanitarne – to przyszły święty zdał ten swoisty egzamin doskonale. Dzięki ofiarności rodziców i rodzeństwa młody Wincenty mógł kontynuować studia teologiczne na uniwersytecie w Paryżu. W 1600 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Następnie kontynuował studia w Tuluzie, a potem w Rzymie i Paryżu, gdzie zdobył licencjat z prawa kanonicznego.

    Między „wielkim światem” a „głęboką prowincją”

    W 1612 roku objął parafię w Clichy, gdzie ze szczególną troską opiekował się najuboższymi i cierpiącymi. Przed upływem roku kardynał Piotr de Berulle mianował ks. Wincentego nauczycielem i wychowawcą dzieci rodziny de Gondi. Była to wpływowa, arystokratyczna rodzina – Filip Emanuel de Gondi był generałem galer królewskich i głównodowodzącym floty królewskiej. Święty – jak sam wspominał – doświadczył wtedy „życia wielkiego świata”. Jednocześnie wzorowo wypełniał swe powołanie kapelana pałacowego i spowiednika małżonki pana de Gondi oraz nauczyciela i wychowawcy ich dzieci. Jednak i ta posługa nie była stworzona dla ks. Wincentego. 

    W liście do kardynała de Berulle napisał, że czuje w sobie wewnętrzne wymaganie Boże udania się na głęboką prowincję i oddania się służbie i nauczaniu prostych chłopów. Kardynał wyraził zgodę i mianował ks. Wincentego proboszczem parafii Chatillon les Dombes. Tamtejsi parafianie początkowo nieufnie przyjęli księdza z „wielkiego” Paryża. Przekonały ich jednak pokora, skromność oraz oddanie i pracowitość nowego proboszcza, który własnymi rękami naprawiał i sprzątał kościół. Zyskał ich serca także dobrocią i gotowością służenia Bogu i ludziom w każdej chwili. 

    Pewnej niedzieli do ks. Wincentego podszedł jeden z parafian i opowiedział o rodzinie, która pośród moczarów ginęła z głodu i nędzy. Proboszcz wezwał ludzi do pomocy biednej rodzinie – jeszcze tego samego dnia setki ludzi ruszyło na pomoc opuszczonym.

    W niewoli arabskiej

    Życie świętego Wincentego obfitowało w wiele wydarzeń, które on odczytywał jako Boże znaki. Pewnego razu podczas morskiej podróży, statek na którym płynął nasz bohater, napadli piraci. Wincenty miał wkrótce zostać biskupem, w tej sytuacji jednak plany te trzeba było zweryfikować…

    Św. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika w Tunezji, by w końcu zostać sprzedanym innemu właścicielowi, który go zatrudnił przy kopaniu rowów. Nasz święty dając świadectwo wiary, przemienił serce swego nowego pana – byłego księdza, który zaparł się Chrystusa ze strachu przed śmiercią… Przy jego pomocy powrócił do Francji. Doświadczywszy wielkiego upokorzenia, ale i wielkiej łaski od Boga, Wincenty à Paulo postanowił nie przyjmować żadnych godności, by jak najlepiej służyć potrzebującym.

    Dzieła Miłosierdzia

    Święty Wincenty doświadczył wiele nędzy ludzkiej – tak materialnej, jak i duchowej. Zapatrzony w Zbawiciela mówił: Nie zadowalajcie się mówieniem: jestem chrześcijaninem! Ale żyjcie tak, żeby można było o was powiedzieć: widziałem człowieka kochającego Boga z całego serca i zachowującego Jego przykazania. Pod wpływem kardynała Piotra de Berulle po kilku latach pracy duszpasterskiej wśród zaniedbanej ludności wiejskiej oraz więźniów dokonała się w nim wielka przemiana – postanowił poświęcić resztę życia ubogim, składając nawet stosowny ślub.

    Wyjątkowym dniem w jego życiu był 25 stycznia 1617 roku. Jako gorliwy kapłan, zatroskany o powierzoną mu owczarnię, wygłosił kazanie na temat spowiedzi generalnej z całego życia. Pod wpływem homilii miały miejsce liczne nawrócenia. Od tego momentu św. Wincenty zaczął głosić konferencje i nauki w wiejskich parafiach, a w 1625 roku powołał do życia Zgromadzenie Misji (księża misjonarze-lazaryści – od nazwy szpitala opactwa św. Łazarza, do którego przenieśli się uczniowie św. Wincentego), które do dziś kontynuuje jego pracę głoszenia Ewangelii ubogim jak również troskę o przygotowanie i wykształcenie gorliwych kapłanów (zgromadzenie to zostało sprowadzone do Polski w roku 1651). 

    Święty cały czas pomagał najbardziej potrzebującym. Błagał i żebrał u możnych o pomoc finansową dla nędzarzy. Przez jego ręce przechodziły ogromne środki finansowe, a Wincenty skrupulatnie rozliczał się z każdego grosza. Kolejnym dziełem świętego było założone w 1633 roku wraz ze św. Ludwiką de Marillac Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia, czyli szarytek (w Polsce od 1654 r.). Pewnym novum było wtedy zwolnienie sióstr ze ścisłej klauzury. Domy zakonne szarytek nie były zamknięte. Ich powołaniem była troskliwa opieka nad chorymi i biednymi. Święty mawiał do swych sióstr: Waszą klauzura jest szpital i dom ubogich.

    Gorliwy obrońca czystości wiary

    W tym czasie, gdy św. Wincenty zadziwiał swymi dziełami miłosierdzia, szerzył we Francji swe błędne nauki kapłan Korneliusz Janssens, głosząc że po grzechu pierworodnym człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia. Posunął swą herezję do skrajności, twierdząc, że człowiek nawet nie może współpracować z łaską Bożą. Nadto janseniści przedstawiali Boga wyłącznie jako surowego władcę, mszczącego się na swych stworzeniach. 

    Dzięki zabiegom św. Wincentego, wykładającego zdrową naukę katolicką, sekta jansenistów została dwukrotnie potępiona przez papieży – Innocentego X w 1653 roku oraz przez Aleksandra VII w 1656 r. Od tego czasu święty był bezwzględnie atakowany przez jansenistów. Przyjmował te ataki z pokorą, ale z jeszcze większym zapałem bronił Prawdy. Święty Wincenty przyczynił się także do odnowy życia religijnego we Francji. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszelkie sprawy Kościoła. Co znamienne, piastując wysokie stanowisko zachował głęboką pokorę i skromność.

    Ponadto zakładał „małe seminaria” duchowne przede wszystkim dla ubogich chłopców i tak układał program wychowawczy i wykładów naukowych, by ukierunkować ich do kapłaństwa.

    * * *

    Wszystkie instytucje które założył św. Wincenty, powstały, by ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Niósł pomoc duchową ludziom zaniedbanym religijnie. Swym przykładem, wpatrzony w swego Mistrza Jezusa Chrystusa i Matkę Miłosierdzia, skutecznie ewangelizował. Do każdego nowego zadania podchodził z pokorą i bezgraniczną wiarą w Opatrzność Bożą. Co ciekawe, ten wzór pokory, dobroci i hojności był z natury człowiekiem porywczym, a niektóre źródła mówią o nim, że brak mu było „pociągających cech zewnętrznych”.

    Bóg posłużył się nim, by Kościół zajaśniał nowymi dziełami miłosierdzia.

    Zasłużona Nagroda

    Święty Wincenty odszedł po zasłużoną nagrodę wieczną 27 września 1660 roku. W 1729 roku został beatyfikowany przez Papieża Benedykta XIII. Osiem lat później Klemens XII wyniósł go do chwały świętych.

    Papież Leon XIII ogłosił go patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Jego ciało spoczywa w kryształowej trumnie w kaplicy domu macierzystego św. Łazarza w Paryżu. Serce św. Wincentego znajduje się w osobnym relikwiarzu w paryskiej kaplicy domu Sióstr Miłosierdzia przy rue du Bac. A więc tam, gdzie w 1830 roku św. Katarzynie Labouré trzykrotnie objawiła się Matka Najświętsza, polecając jej wybicie Cudownego Medalika.

    Święty Wincenty à Paulo jest patronem zgromadzenia misjonarzy-lazarystów, szarytek, duchowieństwa, organizacji charytatywnych, szpitali, podrzutków i więźniów.

    W ikonografii przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp i krucyfiks.

    PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________

    Nawrócił się, służył ubogim, by żyć prawdziwie – św. Wincenty de Paul

    Nawrócił się, służył ubogim, by żyć prawdziwie – św. Wincenty de Paul

    św. Wincent de Paul – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Wincenty a Paulo doświadczył ubóstwa. Musiał zarabiać na swoje utrzymanie. W młodym wieku przyjął święcenia kapłańskie. Porwany przez tureckich piratów i sprzedany, przez dwa lata był w niewoli w Afryce. Odzyskawszy wolność, chciał zrobić karierę i wszystko osiągnąć własnymi siłami aż do pewnego zimowego dnia, kiedy wysłuchał spowiedzi z życia umierającego człowieka. Ona otworzyła mu oczy… Kościół wspomina go w liturgii 27 września.

    Pochodził z ubogiej, wiejskiej rodziny. W młodym wieku został kapłanem. Został porwany przez piratów i żył kilka lat w niewoli. Pracował duszpastersko z arystokracją i wśród ludu wiejskiego. Posługiwał także ‘galernikom’, przestępcom paryskim, odbywającym karę na galerach. Miał wielką wrażliwość na ludzką biedę. Stworzył stałe formy posługiwania osobom z marginesu. Jest patronem wszystkich katolickich dzieł miłosierdzia.

    Urodził się w kwietniu 1581 roku w Pouy, w południowo zachodniej Francji. Był trzecim z sześciorga dzieci w biednej, wiejskiej rodzinie. Od wczesnych lat musiał pomagać rodzicom w gospodarstwie i opiekować się młodszym rodzeństwem. Uczył się w szkole franciszkanów w Dax. By się utrzymać, dawał korepetycje. Potem rozpoczął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat przyjął święcenia kapłańskie.

    W 1605 roku płynął statkiem do Rzymu i na Morzu Śródziemnym, jego statek został napadnięty przez tureckich piratów. Cała załoga i pasażerowie zostali sprzedani w niewolę w Tunisie. Wincenty w ciągu dwóch lat miał kilku panów. Ostatniego zdołał nawrócić i obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Trafili do Rzymu. Tam Wincenty podjął dalsze studia.

    Papież Paweł V wysłał Wincentego z misją na dwór francuski. Tam, pozyskał sobie zaufanie królowej i został jej kapelanem. Mianowała go także swoim jałmużnikiem i sprawował pieczę nad Szpitalem Miłosierdzia.

    Wielki życiowy przełom w życiu św. Wincentego nastąpił w styczniu 1617 roku. Do tego czasu bowiem, był on skoncentrowany na osiąganiu wszystkiego własnymi siłami. Chciał zrobić karierę. Został zaproszony do Folleville, aby wygłosić rekolekcje. 25 stycznia, w święto nawrócenia św. Pawła, poszedł do chorego. Był to umierający, ale porządny i szanowany człowiek. Na łożu śmierci jednak wyznał, że całe życie udawał kogoś innego, niż był naprawdę. Dla Wincenta był to olbrzymi szok i odkrycie. Zrozumiał, że posługa ubogim i pokrzywdzonym jest miejscem spotkania samego Boga.

    Pod wpływem tego wydarzenia Wincenty złożył ślub poświęcenia się ubogim. Wtedy też Wincentemu otworzyły się oczy na prawdziwą, materialną i duchową nędzę ludzką.

    Św. Wincent de Paul - Jean-Léon Gérôme, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Wincent de Paul – Jean-Léon Gérôme, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Zaczął gromadzić wokół siebie kapłanów, którzy prosto i przystępnie głosili Boga ludziom. W 1625 roku założył Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów. Patrząc na swoją historię i drogę życia kapłańskiego, bardzo mu zależało na dobrym przygotowaniu młodych kandydatów do kapłaństwa. Powołał do życia seminaria duchowne. Organizował rekolekcje przed święceniami. W późniejszym czasie księża Misjonarze prowadzili seminaria w wielu diecezjach na świecie.

    Widząc potrzeby ubogich, wiedział, że można im pomóc tylko w sposób systematyczny. Skupił wokół siebie wiele pań, które w sposób instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrzącymi i kalekami. Utworzył stowarzyszenie ‘szarytek’, czyli grup kobiet posługujących osobom odsuniętym na margines. Z czasem, niektóre z tych kobiet chciały obrać życie konsekrowane, więc razem ze św. Ludwiką de Marillac, w 1633 roku powołał do życia Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia.

    Zmarł w roku 1660. Kilka lat wcześniej Księża Misjonarze przybyli do Polski. Beatyfikował go Benedykt XIII, a kanonizował w roku 1737 Klemens XII.
    Św. Wincenty jest patronem kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. W ikonografii ukazywany jest w długiej szacie zakonnej. Jego atrybuty to: anioł, dziecko w ramionach lub u stóp, krucyfiks.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 września

    Święci męczennicy Kosma i Damian

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Wawrzyniec Ruiz i Towarzysze
      •  Święty Elzear i błogosławiona Delfina, małżonkowie
      •  Święty Ketyl, prezbiter
      •  Święty Nil Młodszy, opat
      •  Błogosławiony Kaspar Stanggassinger, prezbiter
      •  Błogosławiony Aureliusz z Vinalesa, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Najświętsza Maryja Panna Leśniańska
      •  Święta Teresa Couderc, zakonnica
      •  Błogosławiony Alojzy Tezza, prezbiter
    ***
    Święci Kosma i Damian

    Na temat życia tych dwóch świętych nie wiemy niestety nic pewnego. Historia nie pozostawiła po nich żadnych wiarygodnych dokumentów. Istnieją jedynie różne legendy, w których z całą pewnością jest i ziarno prawdy historycznej. Mówią one m.in. o tym, że byli prawdopodobnie bliźniakami. Rodzina dała im solidne wychowanie chrześcijańskie, dzięki któremu zdolni byli do ofiarnego życia, aż do oddania go za wiarę. Być może pochodzili z Arabii. Stamtąd udali się do Syrii, do Cylicji w Małej Azji, by doskonalić się w sztuce lekarskiej. Zamieszkali w Egei, w portowym mieście Cylicji. Byli lekarzami, cieszyli się więc szeroką sławą; leczyli bowiem wielu chorych – również pogan, przez co wielu z nich doszło do Chrystusa.

    Święci Kosma i Damian

    Odznaczali się niezwykłą sumiennością, dzięki czemu stali się wybitnymi lekarzami. Przedmiotem ich troski był każdy potrzebujący ich pomocy, chory człowiek. W szczególny sposób zajmowali się biednymi. Podkreśla się, że za swe usługi nie pobierali zapłaty (stąd źródła wschodnie nazywają ich anargyrami, prawosławni zaś biezsriebriennikami). Uważali, że wszystko mają od Boga i należy to do Boga i Jego stworzeń. Pragnęli postępować zgodnie z poleceniem Zbawiciela: “Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8).
    Godnie i cierpliwie znieśli okrutne tortury, do końca nie wyparli się Chrystusa. Pozostali niezłomnymi do ostatniej chwili swego życia. Do sędziego podczas procesu mieli powiedzieć: “Jesteśmy chrześcijanami”.Według legendy ich męczeństwo miało miejsce ok. 300 r. podczas prześladowań za czasów Dioklecjana. Zginęli w Cyrze (Kyrros) w Syrii, gdzie zostali pochowani. Ich grób od razu zasłynął cudami, a kult wzrastał, czego mamy dowody w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim. Nad grobem męczenników wzniesiono wspaniałą bazylikę, która do czasów przybycia Arabów, a potem Turków, była celem licznych pielgrzymek. Stamtąd ich kult rozpowszechniał się bardzo szybko i objął cały Kościół. W Konstantynopolu cesarz Justynian Wielki (+ 565) wystawił ku ich czci dwie świątynie, gdyż – jak twierdził – dzięki ich wstawiennictwu wyzdrowiał z ciężkiej choroby.
    Już w VI wieku św. Grzegorz z Tours był w posiadaniu ich relikwii. W Rzymie papież św. Symmach (498-514) wybudował ku ich czci oratorium, a papież Feliks IV (526-530) kościół świętych Kosmy i Damiana przy Forum Romanum – dziś jest to główne miejsce ich kultu. Tam znajduje się znaczna część relikwii obu Świętych. Pozostałe relikwie odbierają cześć w różnych miejscach świata; w sposób szczególny w kościele katedralnym w Amalfi, na południu Włoch. Fragment relikwii znajduje się także w Polsce – w cerkwi na Bacieczkach w Białymstoku.
    Święci Kosma i Damian są patronami Florencji, aptekarzy, farmaceutów, lekarzy, chirurgów, akuszerek, dentystów, fryzjerów, fizyków, cukierników, wytwórców substancji chemicznych, mędrców; są też opiekunami fakultetów medycznych, przemysłu chemicznego, ludzi niewidomych i osób chorych na nowotwory; chronią przed epidemiami, przed przepukliną i przed chorobami koni. Ich imiona są wymieniane w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii święci Kosma i Damian przedstawiani są jako ludzie młodzi, ubrani w wytworne szaty, z narzędziami medycznymi, szkiełkami, pudełkami maści, łyżką aptekarską do nabierania maści, moździerzem, laską Eskulapa, a także podczas męczeństwa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Patronowie Dnia:

    Święci Kosma i Damian – święci ekumeniczni

     

     Materiał vaticannews.va/pl

    ***

    „Święci ekumeniczni”, ostatni święci dołączeni do kanonu rzymskiego – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 26 września wspominamy św. Kosmę i św. Damiana, męczenników. Prawdopodobnie byli bliźniakami. Urodzili się w drugiej połowie III wieku, zmarli w 303 roku w Cyrze na terenie obecnej Turcji. Ich relikwie znajdują się w Rzymie w kościele im poświęconym. Są patronami lekarzy, pielęgniarek, farmaceutów oraz chorych.

    Według różnych tradycji, św. Kosma i św. Damian mieli być bliźniakami, urodzonymi na Bliskim Wschodzie. Jako lekarze doskonalili swoje umiejętności w różnych miastach Cesarstwa Rzymskiego. Po przyjęciu wiary chrześcijańskiej w radykalny sposób zaczęli wypełniać Chrystusową zachętę: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych i wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10,8-9). Za swoją pracę nie pobierali więc żadnego wynagrodzenia. Takich jak oni, nazywano wówczas „anargytami”, od greckiego słowa anárgyroi, czyli „wrogowie pieniądza”, albo „ci, którzy nie przyjmują srebra”. Dla biednych, pozbawionych w tamtym czasie jakiejkolwiek opieki medycznej, byli jak dar z nieba.

    Kosma i Damian, cieszyli się więc ogromnym poważaniem, tym bardziej, że nie czynili żadnej różnicy między chrześcijanami a poganami. Ich sława rosła tak ze względu na ich umiejętności i skuteczność leczenia, jak i ze względu na ich cnoty. Dzięki ich świadectwu wielu pogan uwierzyło w Chrystusa. Nie podobało się to rzecz jasna pogańskim kapłanom. Kiedy więc za czasów cesarza Dioklecjana wybuchło krwawe prześladowanie chrześcijan, ci natychmiast donieśli na Kosmę i Damiana. Pojmawszy obydwu braci, namiestnik prowincji – Lizjusz, starał się ich zmusić do zaparcia się wiary. Kiedy wszelkie, nawet najbardziej okrutne tortury, nie zdołały ich złamać, skazał ich na śmierć. 26 września 303 roku obydwaj zostali ścięci mieczem.

    Z listu apostolskiego „O chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia” (Salvifici doloris) papieża Jana Pawła II: „Miłosierny Samarytanin z Chrystusowej przypowieści nie poprzestaje na wzruszeniu i współczuciu. Staje się ono dla niego bodźcem do działań, które mają na celu przyniesienie pomocy poranionemu człowiekowi. Miłosiernym Samarytaninem jest więc zawsze ten, kto świadczy pomoc w cierpieniu, jakiejkolwiek byłoby ono natury, kto w tę pomoc wkłada swoje serce i nie żałuje środków materialnych. (…) Nie bez przyczyny działalnością samarytańską nazywa się więc wszelką działalność dla dobra ludzi cierpiących i potrzebujących pomocy. W ciągu wieków działalność ta przybrała zorganizowane formy. (…) Jakże bardzo samarytański jest zawód lekarza czy pielęgniarki! Ze względu na +ewangeliczną+ treść, jaka jest w nim zawarta, skłonni jesteśmy mówić bardziej o powołaniu, aniżeli o zawodzie. (…) Myśląc o tych wszystkich, którzy swoją wiedzą i umiejętnością oddają wielorakie przysługi cierpiącym, nie możemy powstrzymać się od wyrazów uznania i wdzięczności pod ich adresem”. (nn. 28-29, fragm.)

    Kiedy Kosma i Damian stanęli pierwszy raz przed namiestnikiem, ten znając ich lekarską sławę rozkazał, aby nauczyli go swoich czarów. – „Krzyż Chrystusa, oto nasze czary” – odpowiedzieli dumnie, dodając: „Jesteśmy chrześcijanami. Nie uprawiamy czarów. Korzystamy jedynie z mocy Chrystusa, która wybawia od wszelkiego niebezpieczeństwa. My sami z siebie nic nie możemy, kładziemy tylko ręce na ludzi, a resztę czyni wszechmoc prawdziwego Boga”. Mieli świadomość, że jedynym, prawdziwym lekarzem jest Chrystus, że tak naprawdę, tylko On uzdrawia człowieka. Siebie widzieli jako sługi, swój zawód jako powołanie, misję, która dotyczy całego człowieka, nie tylko jego ciała.

    „W szpitalu spotyka pan na pewno chorych, którym nie można pomóc” – zapytał dziennikarz jedną z medycznych sław w Polsce – „co pan wtedy robi?” – „Nie ma takiej sytuacji, w której nie można choremu pomóc” – odpowiedział lekarz. – „Jak to? Czyżby w pana klinice ludzie nie umierali?” – dociekał dziennikarz. – „Niestety, umierają. Ale gdy nie potrafię już pomóc lekarstwami, operacją, zawsze mogę jeszcze rozmawiać i być z chorymi. Pomagać mogę do ostatniej chwili. Mogę nawet, w pewien sposób, przygotować chorego na spotkanie z Bogiem”.

    Święci Kosma i Damian należą do najpopularniejszych świętych, czczonych tak na Wschodzie jak i na Zachodzie. Jako ostatni święci zostali włączeni do kanonu rzymskiego, co oznacza, że przez całe wieki wspominano ich przy każdej mszy św. na całym świecie. Papież Jana Paweł II, nie wahał się więc nazwać ich „świętymi ekumenicznymi”. Ich ogromna popularność spowodowała, że w hagiografii kościelnej pojawiły się aż trzy pary świętych o tych samych imionach. Wszyscy byli lekarzami nie biorącymi pieniędzy („anargytami”) i wszyscy żyli mniej więcej w tym samym czasie: jedni urodzili się i działali w Azji, drudzy w Arabii, a trzeci w Rzymie. Niewykluczone, że takie pary naprawdę istniały, o wiele bardziej jednak ten geograficzny „rozrzut” wyraża powszechną tęsknotę ludzi za „lekarzami z powołania”, bezinteresownymi i wrażliwymi na ludzkie cierpienie.

    Mówi się, że „aktor, który na scenie płacze prawdziwymi łzami, nie jest dobrym aktorem”: podobnie od lekarza, nie wymaga się, aby płakał z pacjentem i przeżywał jego chorobę. Oczekuje się od niego przede wszystkim kompetencji i skuteczności leczenia. Niemniej jednak, oczekują także taktu, dyskrecji i zwykłej kultury, bo pacjent, to coś więcej niż kolejny przypadek, jednostka chorobowa, to człowiek, przeżywający niejednokrotnie swój najbardziej dramatyczny moment w życiu: jakakolwiek obcesowość, opryskliwość czy drwina, mogą na nim pozostawić ranę, gojącą się trudniej, niż ta po skalpelu…

    ks. Arkadiusz Nocoń / www.vaticannews.va/pl/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 września

    Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Kleofas, uczeń Pański
    ***
    Błogosławiony Władysław z Gielniowa

    Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej.
    W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei.
    W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem.
    Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym.
    Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale.
    Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących.
    Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa.
    Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem.
    W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”.
    Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r.
    Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Autor Godzinek ku czci NMP – bł. Władysław z Gielniowa

    Autor Godzinek ku czci NMP – bł. Władysław z Gielniowa

    Relikwie bł. Władysława – Cezary p, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Jako jeden z pierwszych wprowadzał do liturgii język polski poprzez kazania i utwory poetyckie. Przypisywane jest mu autorstwo wielu pieśni religijnych. Układał je i uczył śpiewać. To on ma być autorem bardzo popularnych Godzinek o Niepolanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny – „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą…” 25 września wspominamy błogosławionego Władysława z Gielniowa, z zakonu bernardynów.

    Był świetnym kaznodzieją. Komponował pieśni religijne po łacinie dla współbraci i po polsku dla ludu. W ten nowy sposób krzewił wiarę. Pozostawił po sobie wiele utworów poetyckich i pieśni. Niektóre z nich śpiewamy i w naszych czasach.

    Urodził się w Gielniowie, niedaleko Opoczna około roku 1440. Na chrzcie otrzymał imiona Marcin Jan. Pochodził z ubogiej, mieszczańskiej rodziny. Początkowe nauki pobierał w szkole parafialnej. Po ich ukończeniu, udał się do Krakowa i w 1462 roku zapisał się na Akademię Krakowską. Nie zabawił tam jednak długo, bo już w sierpniu tegoż roku wstąpił do krakowskiego klasztoru bernardynów. Przyjął zakonne imię Władysław.

    W klasztorze odbył swoje studia i przyjął święcenia kapłańskie. Nie wiemy gdzie spędził pierwsze lata kapłaństwa.
    W latach 1486-87 zostały mu powierzone obowiązki egzaminatora cudów, jakie przypisywano wstawiennictwu św. Szymona z Lipnicy. Władysław znał go osobiście z krakowskiego klasztoru, zapewne też miał wielokrotnie okazję słuchać jego kazań, kiedy był kaznodzieją katedralnym. Jest też prawdopodobne, że po śmierci Szymona w 1482 roku, sam Władysław został wyznaczony jako kaznodzieja w katedrze krakowskiej.

    Dwukrotnie, w latach 1487-90 i 1496-99 był wikariuszem prowincjalnym. Czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce. Co roku wizytował domy, zwoływał kapituły prowincji, troszczył się o domy formacji. Uczestniczył także w kapitułach generalnych zakonu w Urbino w 1490 i w Mediolanie w 1498 roku. Za jego prowincjalatu polska prowincja powiększyła się o dwie wspólnoty w Połocku i Skępem.

    Był człowiekiem głębokiej modlitwy i umartwienia. Sypiał na lichym posłaniu, bez poduszki, przykryty tylko habitem. Wiele pościł. Nosił włosienicę. Często się biczował. Chodził zawsze boso, nawet w surowe zimy. Boso też i na piechotę odbywał wszystkie wizytacje w prowincji i podróże za granicę.

    Modlił się wiele godzin dziennie. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej, do Matki Bożej Bolesnej i do św. Anny. Gorliwie posługiwał jako kaznodzieja i spowiednik. Miał wielkie nabożeństwo do Imienia Jezus i do Najświętszej Maryi Panny. Cały czas miał przy sobie tabliczkę z wypisanym na niej złotymi literami monogramem imienia Jezus.

    Był płomiennym kaznodzieją. Jako jeden z pierwszych wprowadzał do liturgii język polski poprzez kazania i utwory poetyckie. Przypisywane jest mu autorstwo wielu pieśni religijnych. Układał je i uczył śpiewać. Pogłębiały one życie duchowe wiernych, uczyły prawd wiary i moralności, ukochania tajemnic Bożych, a zwłaszcza ukochania Jezusa i Maryi. To on ma być autorem bardzo popularnych Godzinek o Niepolanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny – „Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą…” Ukazały się one w roku 1482 w ‘Modlitewniku’, gdzie były pieśni autorstwa Władysława. Na pewno wywarł wielki wpływ na spopularyzowanie tego nabożeństwa.

    Władysław w 1504 roku został gwardianem w kościele św. Anny w Warszawie. Tam też umarł 4 maja następnego roku.
    Proces beatyfikacyjny Władysława rozpoczęto w roku 1627. Beatyfikował go Benedykt XIV w 1750 roku. Klemens XIII w 1759 roku ogłosił go patronem Królestwa Polskiego i Litwy. Jest patronem miasta Warszawy.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 września

    Błogosławiona Kolumba Gabriel, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard, biskup i męczennik
      •  Znalezienie ciała św. Klary
      •  Święta Tekla, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Herman Kaleka
      •  Błogosławiony Antoni Marcin Slomšek, biskup
      •  Święty Pacyfik z San Severino, prezbiter
      •  Święty Liberiusz, papież
      •  Kościół katedralny w Bielsku-Białej
    ***
    Błogosławiona Kolumba Gabriel

    Janina Matylda Gabriel przyszła na świat 3 maja 1858 r. w Stanisławowie. Rodzice wychowali ją w głębokiej wierze i rozbudzili w niej zainteresowanie malarstwem, muzyką i tańcem. Mając 11 lat rozpoczęła naukę w szkole sióstr benedyktynek klauzurowych we Lwowie i po kilku latach otrzymała dyplom nauczycielski, który uprawniał ją także do prowadzenia lekcji religii. W czasie lat nauki umocniło się jej powołanie zakonne.
    30 sierpnia 1874 r. wstąpiła do nowicjatu benedyktynek i otrzymała imię Kolumba. Wyróżniała się wśród sióstr gorącym umiłowaniem modlitwy, czystością serca i ogromną wrażliwością na potrzeby bliźnich. 6 sierpnia 1882 r. złożyła uroczystą profesję zakonną. Pomimo młodego wieku współsiostry darzyły ją wielkim zaufaniem ze względu na zrównoważenie, inteligencję, zdolności organizatorskie oraz głębokie zjednoczenie z Bogiem. Już w 1889 r. została wybrana przeoryszą klasztoru we Lwowie. W 1894 r. powierzono jej urząd mistrzyni nowicjatu, a w 1897 r. – ksieni. Wykazała wielką ofiarność i oddanie służąc zgromadzeniu. Troszczyła się także o ubogich, którzy przychodzili do klasztoru z prośbą o pomoc.
    Napotkawszy trudności nie do pokonania zarówno wewnątrz klasztoru, jak i na zewnątrz, za zgodą ordynariusza archidiecezji opuściła klasztor we Lwowie i ojczyznę. Przybyła do Rzymu. Przez jakiś czas przebywała w domu Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, przygarnięta przez jego założycielkę, błogosławioną Marię Franciszkę Siedliską. Dopiero 3 czerwca 1902 r. otrzymała pozwolenie Watykanu na wstąpienie do klasztoru benedyktynek w Subiaco pod Rzymem. Nie mogąc jednak odzyskać wewnętrznego spokoju i ze względów zdrowotnych, zmuszona była prosić Kongregację Rzymską o pozwolenie na pobyt poza klasztorem.
    Powróciła do Rzymu i za radą swego duchowego kierownika, bł. o. Jacka Marii Cormiera, dominikanina, zajęła się katechizacją dzieci i roztoczyła opiekę nad chorymi i ubogimi. Dzięki pomocy ojca Vincenzo Ceresiego z zakonu misjonarzy Najświętszego Serca otworzyła 25 kwietnia 1908 r. zakład zwany “domem rodzinnym” dla młodych robotnic, zapewniający im mieszkanie, utrzymanie i pobyt w środowisku, gdzie mogły rozwijać więzy solidarności i miłości.
    Dosyć szybko matka Kolumba zgromadziła wokół siebie grupę dziewcząt i aby nieść wraz z nimi w duchu miłości Chrystusa bezinteresowną pomoc opuszczonym, postanowiła założyć nowy instytut życia konsekrowanego. 8 maja 1908 r. zaczęło istnieć czynne zgromadzenie Sióstr Benedyktynek od Miłości. Prowadziło ono działalność charytatywną i wychowawczą w bardzo wielu miastach.
    Matka Kolumba zmarła w opinii świętości 24 września 1926 r. w Rzymie. 16 maja 1993 r. św. Jan Paweł II w czasie uroczystej Mszy św. beatyfikacyjnej odprawionej w Bazylice Watykańskiej wyniósł ją do chwały ołtarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 września

    Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Linus, papież i męczennik
      •  Błogosławiona Emilia Tavernier Gamelin, zakonnica
      •  Błogosławiony Józef Stanek, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty ojciec Pio

    Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników.

    Ojciec Pio przed wizerunkiem Ukrzyżowanego

    20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty.

    Ojciec Pio ze stygmatami na dłoniach

    Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat.

    Ojciec Pio odprawiający Eucharystię

    Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem.

    Ojciec Pio niedługo przed śmiercią

    W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej zapadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty.W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    „Jestem ubogim bratem, który się modli”

    – św. o. Pio

    „Jestem ubogim bratem, który się modli” – św. o. Pio

    św. o. Pio – https://ojciecpio.com.pl/

    ***

    „Patrzcie, jaką zdobył sławę, jaką zgromadził rzeszę wokół siebie! Ale dlaczego? Może dlatego, że był filozofem? Może mędrcem? Może dlatego, że miał jakieś środki do dyspozycji? Bynajmniej – dlatego, że pokornie odprawiał Mszę św., spowiadał od rana do wieczora i dlatego że – aż trudno to wypowiedzieć – na wzór naszego Pana był naznaczony stygmatami. Był mężem modlitwy i cierpienia.” Tak o świętym ojcu Pio, którego Kościół wspomina 23 września, mówił papież Paweł VI.

    święty papież Montini mówił o jednym z kilkuset stygmatyków, którymi na przestrzeni dziejów został obdarowany Kościół, o zakonniku, który znaki męki Pańskiej nosił wyjątkowo długo, bo aż 50 lat. O św. Ojcu Pio z Pietrelciny chociażby tylko, ale słyszało wielu. Dla wielu innych jest szczególnym orędownikiem w niebie. Ten, który doczekał się ponad 200 biografii sam o sobie mówił: Jestem ubogim bratem, który się modli”.

    Życie tego świętego, gdyby odnieść się do tych najważniejszych encyklopedycznych, możemy powiedzieć racjonalnych faktów, zamknęłoby się w kilku zdaniach. Francesco Forgione urodził się w maju 1887 na południu Włoch, we wspomnianej już Pietrelcinie, był synem ubogiego rolnika. Szukający samotności szesnastolatek został kapucynem. Otrzymał imię zakonne Pio. Odbył studia filozoficzno-teologiczne, a w 1910 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Ponieważ był chorowity został zwolniony ze służby wojskowej, do której został powołany. Od 1916 r. aż do śmierci we wrześniu 1968 przebywał w San Giovanni Rotondo, gdzie pełnił funkcję kierownika duchowego.

    Te wydawałoby się zwyczajne etapy życia – lata spędzone w jednym domu zakonnym – to tylko określenie pewnych ram, czasu i przestrzeni, które wypełnione są głębią życia duchowego, wielkiego obdarowania przez Boga, ale i doświadczania ogromnego cierpienia.  

    Św. o. Pio - https://krolowa.pl/

    Kiedy przyglądniemy się wybranym zawołaniom z litanii do św. Ojca Pio możemy zobaczyć kogo – jako pośrednika i orędownika – otrzymaliśmy.

    „Gorliwy kapłanie Chrystusa” – kiedyś ojciec Pio powiedział, że „Świat mógłby nawet istnieć bez słońca, lecz nie mógłby istnieć bez Mszy świętej”. Tysiące ludzi chciało uczestniczyć w Eucharystii przez niego sprawowanej, a on już od drugiej w nocy przygotowywał się, by stanąć przy ołtarzu o piątej rano i później jeszcze na klęczkach za nią dziękował. I choć Msze św. trwały ponad dwie godziny, nieważny był czas. Najważniejsze było doświadczyć.

    W ciele swoim noszący znamiona męki Zbawiciela – stygmaty pojawiły się pierwszy raz w 1910 roku, ponownie za rok. Od 1918 o. Pio był nimi naznaczony przez wiele kolejnych lat. „Czułem, że umieram”, tak mówił kapucyn o bólu w chwili ich otrzymania. Przebadane przez lekarzy rany, na stopach, dłoniach i w boku w 1966 roku zaczęły zanikać, aż do chwili śmierci. Ostatecznie nie pozostały po nich żadne blizny.

    Niezmordowany w jednaniu grzeszników z Bogiem – zapytany o, to co jest jego misją o. Pio miał odpowiedzieć „jestem spowiednikiem”. Kilkanaście godzin dziennie spędzał w konfesjonale. Wiedział z czym do niego przychodzą – zaglądał w dusze penitentów. Znał myśli i intencje. Kazał czekać, odsyłał, przynaglał, zachęcał. Był surowy i łagodny… zawsze wiedział. Tak wielu chciało się u niego spowiadać, że trzeba był rezerwować miejsce.

    Nauczycielu modlitwy garnących się do Chrystusa – o. Pio mówił „podajcie mi moją broń”, a miał na myśli różaniec. Odmawiał go wiele razy – dniem i nocą. Dla niego był „cudownym darem Maryi dla ludzkości…” Ponadto dziś świat oplata sieć Grup Modlitwy Ojca Pio. Powstały z jego inicjatywy. Działają w 34 krajach, a jest ich ponad dwa tysiące. Spotykają się raz w miesiącu.

    „Opiekunie cierpiących” – niejednokrotnie za pośrednictwem o. Pio dokonywały się uzdrowienia. Tysiące szukały jego wsparcia, również biskup Karol Wojtyła. Ale jak on sam twierdził: „To nie ja uczyniłem cud. Ja tylko modliłem się za ciebie. Uleczył cię Pan Bóg!” Jego troska o chorych doprowadziła do budowy w pobliżu klasztoru Domu Ulgi w Cierpieniu. Obecnie jest to ogromny kompleks szpitalny i naukowy, przez który przewija się nawet 60 tys. chorych rocznie.

    „Cieszący się nadprzyrodzonymi darami” – stygmaty, bilokacja, uzdrowienia, liczne nawrócenia, dar jasnowidzenia, zapach fiołków czy róż… Po wielokroć o. Pio przynosił światu znaki Bożej miłości – Bożego działania, ale dla samego mnicha niektóre były też powodem poważnych problemów. Rozgłosu, o który nie zabiegał, interwencji Świętego Oficjum, przez pewien czas zakazu publicznego sprawowania Mszy św., czy nawet odebrania prawa do sprawowania funkcji kapłańskich (tylko możliwość prywatnego odprawiania Mszy św.).

    Ów skromny kapucyn – mistyk i stygmatyk – został beatyfikowany w 1999 roku. To wówczas Jan Paweł II powiedział: „Kto szukał tanich wzruszeń i sensacji, prędzej czy później odchodził rozczarowany trzeźwością i prostotą nauczania i świadectwa Ojca Pio. Ale kto słuchał go wytrwale, znajdował w nim jakby towarzysza drogi w codziennym życiu i nauczyciela wiary”. Kanonizacja o. Pio nastąpiła w 2002 r. Podobnie jak beatyfikacji, dokonał jej Jan Paweł II.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    10 mało znanych faktów z życia św. ojca Pio

    10 mało znanych faktów z życia św. ojca Pio

    fot. Justyna Galant

    ***

    Ojciec Pio to jeden z najpopularniejszych świętych XX wieku. Miał dar bilokacji, młodemu Karolowi Wojtyle przepowiedział papieską przyszłość, a ze stygmatów, które otrzymał w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. W 54. rocznicę śmierci włoskiego zakonnika Family News Service przypomina mniej znane fakty z jego życia.

    23 września w Kościele katolickim przypada liturgiczne wspomnienie św. Ojca Pio z Pietrelciny – kapucyna stygmatyka, mistyka i jednego z najpopularniejszych świętych XX wieku. Duchowny zmarł 54 lata temu w klasztorze San Giovanni Rotondo, we Włoszech. Kapłanowi również dziś przypisuje się wiele cudów, nawróceń i uzdrowień. Obdarzony był darem bilokacji – obecności w dwóch miejscach na raz. To on przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle, że zostanie papieżem. Jego dewizą życia była miłość do Boga w drugim człowieku. Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o tym świętym zakonniku. 

    1. Imię na cześć świętego papieża Piusa V

    6 stycznia 1903 roku, w wieku 15 lat, Francesco Forgione rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. 22 stycznia złożył śluby zakonne, otrzymał habit franciszkański oraz przyjął imię brata Pio, na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny, przed którego relikwiami modlił się w pobliskim kościele. 

    2. Służba w wojsku

    Po kilku latach kapłaństwa Ojciec Pio został powołany do wojska, do służby medycznej. Często jednak chorował i musiał wracać do domu na rekonwalescencję. W 1916 roku został zwolniony ze służby ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo, gdzie pozostał aż do śmierci. 

    3. Przepowiednia o papieżu Janie Pawle II 

    Znana jest opowieść o tym, że Ojciec Pio przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle papieską przyszłość. W wieku 28 lat polski duchowny udał się do San Giovanni Rotondo, aby się wyspowiadać. Młody kapłan uczestniczył też w mszy świętej odprawianej przez włoskiego zakonnika. Podczas wymiany kilku zdań, kapucyn miał przepowiedzieć Wojtyle, że zostanie głową Kościoła katolickiego. 

    4. Dar bilokacji

    Według zeznań żołnierzy walczących na froncie II wojny światowej, zakonnik w brązowym habicie często ukazywał się na niebie i nakazując samolotom odlecieć, i zakazując bombardowania. Żadna bomba nie spadła na strefę San Giovanni Rotondo. W tym samym czasie widziano zakonnika w San Giovanni Rotondo oraz Urugwaju, gdzie udzielił ostatniego namaszczenia kapłanowi. 

    5. 3400 litrów krwi w ciągu 50 lat 

    Ojciec Pio otrzymał stygmaty w piątek – 20 września 1918 roku. Po mszy świętej udał się na chór zakonny, aby tam odprawić dziękczynienie przed krucyfiksem. Gdy kontemplował Jezusa Ukrzyżowanego na jego ciele pojawiły się stygmaty na dłoniach, stopach oraz w boku, – w miejscach ran Jezusa, które zadano Mu podczas ukrzyżowania. Jak przekazali lekarze, którzy wielokrotnie badali zakonnika, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio stygmaty zniknęły bez śladu.

    6. Niesamowite wizje i niestrudzona walka z szatanem 

    Włoski zakonnik bardzo często miewał wizje oraz objawienia. Opowiadał o spotkaniach z Jezusem, Maryją oraz Aniołem Stróżem. Niektóre doświadczenia opisywał w listach do ojca Augustyna – duchowego powiernika. Najbardziej przejmująca jest wizja dotycząca apokalipsy, która miała miejsce w grudniu 1902 roku. Widział Jezusa zapowiadającego koniec świata i liczne wojny, które dotkną świat. Kapucyn mówił, że apokaliptyczne wydarzenia mają trwać 3 dni i 3 noce. Ojciec Pio wielokrotnie był dręczony przez szatana i toczył z nim walki. Zakonnik uwalniał również ludzi od dręczeń szatańskich. 

    7. Uzdrowienia i cuda 

    Włoskiemu kapucynowi przypisuje się wiele cudów i licznych uzdrowień. Jednym z nich jest uzdrowienie Gemmy de Giorgi, która obecnie mieszka w Riberze we Włoszech. Dziewczyna od urodzenia była niewidoma, nie miała źrenic. Lekarze nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Babcia Gemmy gorliwie modliła się za wstawiennictwem Ojca Pio o przywrócenie wzroku wnuczki. Kobieta napisała nawet list do zakonnika z prośbą o modlitwę. Ojciec Pio zapewnił o swojej pamięci i zaprosił w odwiedziny. Babcia z wnuczką pojechały do San Giovanni Rotondo. Wyspowiadały się, a Gemma z rąk zakonnika przyjęła Komunię świętą. Kapucyn uczynił znak krzyża na oczach dziewczynki. Wracając pociągiem do domu, Gemma odzyskała wzrok. Za przyczyną Ojca Pio dokonało się także nawrócenie masońskiego dziennikarza – Alberto del Fante. Mężczyzna na łamach prasy ośmieszał zakonnika. Po pewnym czasie, poważnie zachorował jego siostrzeniec – Enrico. Chłopiec zmagał się z gruźlicą kości i płuc. Krewni z rodziny Alberto pojechali do Ojca Pio. Kapucyn zapewnił ich, że chłopczyk wyzdrowieje. Alberto, nie dając wiary w zapewnienia zakonnika, stwierdził, że jak Enrico wróci to zdrowia, to on pojedzie z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo. Enrico odzyskał zdrowie, a mężczyzna dotrzymał obietnicy. W San Giovanni Rotondo odbył długą spowiedź u Ojca Pio i się nawrócił. 

    8. Ostatnia Msza święta Ojca Pio

    Ojciec Pio odprawił swoją ostatnią mszę świętą 22 września 1968 roku. Obchodził wówczas 50. rocznicę otrzymania stygmatów. „Będę się modlił za was na wieki” – miał powiedzieć na zakończenie. 

    Włoski zakonnik zmarł 23 września 1968 roku. W jego pogrzebie uczestniczyło 100 000 osób. Beatyfikacji dokonał papież Jan Paweł II 2 maja 1999 roku, trzy lata później odbyła się jego kanonizacja – 16 czerwca 2002 roku

    9. Dom Ulgi w Cierpieniu

    Założony z inicjatywy Ojca Pio szpital, zgodnie z jego słowami, miał być ulgą nie tylko dla ciała, lecz także dla duszy. Inicjatywa wybudowania kliniki w San Giovanni Rotondo powstała w 1922 roku. Z każdym kolejnym rokiem placówka zapełniała się pacjentami i ich świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki modlitwie wstawienniczej Ojca Pio. Dziś jest prężnie działającą polikliniką oraz centrum badań nad leczeniem nowotworów.

    10. Relikwia św. Ojca Pio

    Ekshumacji ciała Ojca Pio dokonano w 2008 roku. Doczesne szczątki włoskiego zakonnika zostały wystawione na widok publiczny. W ciągu kilku miesięcy nawiedziło je blisko 9 mln ludzi. 25 maja 2010 r., z okazji 123. rocznicy urodzin świętego do Pietrelciny przywieziono niezwykłą relikwię – kość gnykową (mała kość znajdująca się z przodu szyi), która w sposób naturalny oddzieliła się od ciała Ojca Pio podczas przeprowadzonej ekshumacji.

    źródło: Family News Service/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Te rady św. ojca Pio przemienią twoje życie. Sprawdzone przez wielkiego świętego

    Te rady Ojca Pio przemienią twoje życie. Sprawdzone przez wielkiego świętego

    (fot. youtube.com)

    ***

    Nie trzeba wiele, by zmienić swoje życie. Poznaj te dwie konkretne zasady życiowe świętego Ojca Pio i wprowadź je w czyn.

    1. Bóg zawsze może przemienić zło na dobro

    Pierwsza z nich, którą chcę zrealizować w twoim życiu, to zdanie św. Pawła Apostoła: “Bóg współdziała z tymi, którzy Go miłują, we wszystkim dla ich dobra” (por. Rz 8,28). To prawda, że Bóg potrafi nawet zło przemienić na dobro, ale pod warunkiem, że człowiek będzie Mu oddany bez żadnych zastrzeżeń.

    A więc także i grzechy, od których nie zawsze cię Bóg zachowa, On w swej Opatrzności potrafi obrócić w dobro, jeśli Mu będziesz służył. I tak, gdyby król Dawid nie popełnił grzechu, to chyba nigdy by się nie zdobył na tak wielką pokorę? Także i Magdalena nie miłowałaby tak gorąco Jezusa, gdyby nie zostały jej przebaczone liczne grzechy. A Jezus nie przebaczyłby jej, gdyby ich nie popełniła.

    REKLAMA

    Rozważaj więc wielkie Boże miłosierdzie: ono przemienia nasze nędze w dzieło swojej dobroci i łaskawości. Ono z naszej złości i jadu nieprawości potrafi wysączyć zbawcze soki dla naszych dusz. Czyż więc On nie potrafi tego uczynić z naszych utrapień, trosk i doświadczeń? I dlatego nie trzeba dręczyć się utrapieniami, jakiekolwiek by one nie były, a tylko starać się z całego serca kochać Boga, a wszystko wyjdzie na dobre.

    Nawet nie trzeba długo przemyśliwać nad tym, co z tego będzie, kiedy to będzie i jakie to dobro będzie. Jeśli Bóg kładzie ci na oczy błoto niewiedzy, to nie po to, by pozbawić cię wzroku, ale byś lepiej widział i by cię uczynić wspaniałym, godnym miłości i podziwu wobec aniołów. Może Bóg chce, abyś upadł, jak ongiś to uczynił ze św. Pawłem, który spadł z konia?

    Nie trać więc nadziei i odwagi z tego powodu, że upadasz, ale właśnie ożyw się i odnów nadzieję, i uczyń wielki akt pokory. Tracić otuchę i niecierpliwić się się po upadku – to sztuczka i zasadzka Nieprzyjaciela, to oddanie mu broni i pozwolenie mu na odniesienie zwycięstwa. A więc nie czyń nigdy tego, gdyż łaska Pana zawsze jest gotowa, by cię podźwignąć.

    2. Bóg zawsze się będzie o Ciebie troszczyć

    I druga rada. Niech ona zostanie wyryta w twej duszy: Bóg jest naszym Ojcem. Czy jest więc sens bać się takiego Ojca, który zapewni nas, że bez Jego woli i Opatrzności nawet włos z głowy nam nie spadnie? Jest to wspaniałe, naprawdę wspaniałe, że będąc dziećmi takiego Ojca, mamy i powinniśmy spełniać kolejne zadanie: Kochać Go i służyć Mu! Wypełniaj więc swoje obowiązki w domu i nie martw się o nic więcej.

    Zobaczysz, że gdy tak będziesz układał swoje życie, to Jezus sam zatroszczy się o ciebie. “Myśl o mnie, a ja będę myślał o tobie” – powiedział kiedyś Jezus do św. Katarzyny ze Sieny. A Mędrzec powiada: “Ojcze Odwieczny, Twoja Opatrzność rządzi wszystkim” (por. Mdr 14,3).

    Ojciec Pio / www.swiecinapomoc.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 września

    Błogosławiona
    Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święci Maurycy i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Emmeran, męczennik
      •  Święty Ignacy z Santhià, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Maria od Krzyża Mendez, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławieni Tomasz Sitjar, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Błogosławieni Dionizy Pamplona, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks IV, papież
    ***
    Błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska

    Maria Jabłońska urodziła się 5 sierpnia 1878 roku we wsi Pizuny koło Lubaczowa. Była jednym z czworga dzieci niezamożnych rolników Grzegorza i Marii. Do szkoły nie chodziła, pisać i czytać nauczył ją domowy nauczyciel. W wieku 18 lat po spotkaniu Brata Alberta Chmielowskiego wstąpiła do Albertynek. Została główną kucharką w Miejskim Domu Kalek. W jej zapiskach można przeczytać: “Dopełniajmy pracy Jezusa, Jego trudów, cierpień, miłości, cichości, łez, a szczególnie Jego miłosierdzia nad nędzami duszy i ciała bliźnich”.
    24-letnią siostrę Marię, która w zakonie przybrała imię Bernardyna, brat Albert mianował przełożoną generalną Albertynek. W testamencie napisała: “Czyńcie dobrze wszystkim” – jakby uzupełniając słowa Adama Chmielowskiego: “Trzeba być dobrym jak chleb”. Siłę siostra Bernardyna odnajdywała w Eucharystii. W dzień zajęta sprawami Zgromadzenia i ubogich, nie miała czasu na dłuższą modlitwę, więc wynagradzała Panu Bogu, trwając nocą godzinami przed Najświętszym Sakramentem. To umiłowanie Jezusa w Eucharystii przekazała swoim siostrom, zachęcając je do częstej adoracji. Zmarła 23 września 1940 roku.
    Beatyfikacji Bernardyny Jabłońskiej dokonał 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas Mszy św. odprawianej pod Krokwią w Zakopanem. W homilii mówił on między innymi:

    Św. Jan Paweł II podczas Mszy św. beatyfikacyjnej, Zakopane, 6 czerwca 1997 r.

    Maria Bernardyna Jabłońska – duchowa córka św. brata Alberta Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia – żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa poświęciła się służbie najuboższym. Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której dewizą życia były słowa: “dawać, wiecznie dawać”. Zapatrzona w Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć choćby słowem każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. “Ból bliźnich moich jest bólem moim” – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych.
    Ta wielka heroiczna miłość dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach, gdzie przez jakiś czas przebywała. W najtrudniejszych chwilach życia – zgodnie z zaleceniami jej duchowego opiekuna – polecała się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jemu ofiarowała wszystko, co posiadała, a zwłaszcza cierpienia wewnętrzne i udręki fizyczne. Wszystko dla miłości Chrystusa! Jako przez wiele lat przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka – albertynek, nieustannie dawała swoim siostrom przykład tej miłości, która wypływa ze zjednoczenia ludzkiego serca z Najświętszym Sercem Zbawiciela. To Serce Jezusa było jej umocnieniem w heroicznej posłudze najbardziej potrzebującym.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 września

    Święty Mateusz, Apostoł i Ewangelista

    Zobacz także:
      •  Jonasz, prorok
    ***
    Święty Mateusz

    Ewangeliści Marek i Łukasz nazywają Mateusza najpierw “Lewi, syn Alfeusza” (Mk 2, 14; Łk 5, 27), dopiero później w innych miejscach wymieniane jest imię Mateusz. Prawdopodobnie Chrystus powołując Lewiego nadał mu imię Mateusz. Imię to nie należy do często spotykanych w Piśmie świętym. Pochodzi ono z hebrajskiego Mattaj lub Mattanja, co po polsku oznacza “dar Boga” (Teodor, Deusdedit, Bogdan).
    Mateusz był Galilejczykiem. Jego pracą było pobieranie ceł i podatków w Kafarnaum, jednym z większych handlowych miasteczek nad jeziorem Genezaret. Pobierał tam opłaty za przejazdy przez jezioro i przewóz towarów.W Palestynie pogardzano celnikami właśnie z tego powodu, że ściągali opłaty na rzecz Rzymian. Ich pracę rozumiano jako wysługiwanie się okupantom. Celnicy słynęli również z żądzy zysku, nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska. Uważano ich za grzeszników i pogan. Przebywający wśród celników stawał się nieczysty i musiał poddawać się przepisowym obmyciom. Z tego środowiska wywodził się Mateusz. Wydaje się, że był nawet kierownikiem i naczelnikiem celników w Galilei.
    Chociaż celnicy tak często są w Ewangelii nazywani grzesznikami (Mt 9, 11; 11, 19; Mk 2, 15. 16; Łk 3, 12; 5, 29-30; 7, 34; 15, 12; 19, 2), to jednak Pan Jezus odnosił się do nich życzliwie: odwiedzał ich (Łk 19, 9-10; Mt 9, 10-11), nawet z nimi jadał (Łk 5, 29-33), jednego z nich uczynił bohaterem przypowieści (Łk 18, 9-14). Nie zachęcał jednak do łupienia innych. Jego delikatność i miłosierdzie raczej pobudzały celników do umiaru i nawrócenia (Łk 19, 8). Kiedy Żydzi postawili zarzut: “Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” – Chrystus wypowiedział znamienne słowa: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Bo nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Słowa te przekazał w swojej Ewangelii właśnie św. Mateusz (Mt 9, 12-13).
    O młodzieńczym życiu Mateusza nie wiemy nic. Spotykamy się z nim po raz pierwszy dopiero w Kafarnaum, kiedy Chrystus zastał go w komorze celnej i powołał na swojego Apostoła. To wezwanie odbyło się po cudownym uzdrowieniu paralityka, którego spuszczono przez otwór zrobiony w suficie mieszkania (Mt 9, 1-8). O tym cudzie musiał dowiedzieć się i Mateusz, gdyż natychmiast rozniosły go setki ust. Być może Mateusz słuchał wcześniej mów pokutnych Jana Chrzciciela. Na wezwanie Chrystusa zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nawrócony, zaprosił do swego domu Jezusa, Jego uczniów i swoich przyjaciół: celników i współpracowników. W czasie uczty faryzeusze zarzucili Chrystusowi, że nie przestrzega Prawa. Ten jednak wstawił się za swoimi współbiesiadnikami. Odtąd Mateusz pozostał już w gronie Dwunastu Apostołów.
    O powołaniu Mateusza na Apostoła piszą w swoich Ewangeliach także św. Marek i św. Łukasz (Mk 2, 13-17; Łk 5, 27-32). Jest to jednak równocześnie pierwsza i ostatnia osobna wzmianka o nim w Piśmie świętym. Potem widzimy go jedynie w spisach ogólnych na liście Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). W katalogach Apostołów figuruje on na miejscu siódmym lub ósmym.

    Święty Mateusz

    Po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz przez jakiś czas pozostał w Palestynie. Apostołował wśród nawróconych z judaizmu. Dla nich też przeznaczył napisaną przez siebie księgę Ewangelii. Napisał ją między 50 a 60 rokiem, najprawdopodobniej ok. 55 r. Starał się w niej wykazać, że to właśnie Chrystus jest wyczekiwanym od dawna Mesjaszem, że na Nim potwierdziły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu. Najstarsza tradycja kościelna za autora pierwszej Ewangelii zawsze uważała Mateusza. Twierdzą tak m.in. Papiasz, biskup Hierapolis, Klemens Aleksandryjski, Orygenes i Ireneusz. Pierwotnie Ewangelia według św. Mateusza była napisana w języku hebrajskim lub aramejskim; nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył ją na język grecki. Nie zachowały się żadne ślady oryginału, tylko grecki przekład. Tłumacze pozostawili część słownictwa aramejskiego, chcąc zachować tzw. ipsissima verba Iesu – najbardziej własne słowa Jezusa.
    Mateusz przekazał wiele szczegółów z życia i nauki Jezusa, których nie znajdziemy w innych Ewangeliach: np. rozbudowany tekst Kazania na Górze, przypowieść o kąkolu, o ukrytym skarbie, o drogocennej perle, o dziesięciu pannach. On jeden podał wydarzenie o pokłonie Magów i rzezi niewiniątek, o ucieczce do Egiptu, a także wizję sądu ostatecznego.
    Mateusz udał się później między pogan. Ojcowie Kościoła nie są zgodni dokąd. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię i Macedonię. Najbardziej prawdopodobna jest jednak Etiopia. Relikwie Mateusza miały być przewiezione ze Wschodu do Paestum (Pasidonii) w Italii. Jego ciało przewieziono do Italii w X w. Znajduje się ono obecnie w Salerno w dolnym kościele, wspaniale ozdobionym marmurami i mozaikami. Miejsce to nie stało się jednak powszechnie znanym sanktuarium. Mateusz uznawany jest za męczennika.
    Z apokryfów o Mateuszu dochowały się jedynie tzw. Ewangelia (inna, oczywiście) i Dzieje. Pierwszy utwór nieznanego autora pochodzi z VI w. i zdradza duże zapożyczenie w Protoewangelii Jakuba (aż 24 rozdziały są niemal identyczne). Pozostałe rozdziały tej Pseudo-ewangelii zawierają w sobie tak wiele cudowności i legend, że nie stanowią wiarygodnego źródła.
    W ikonografii św. Mateusz przedstawiany był w postaci młodzieńca, później – zwłaszcza w sztuce bizantyjskiej – jako siwowłosy, stary mężczyzna. W sztuce zachodniej od czasów średniowiecza dominuje obraz silnie zbudowanego, brodatego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany bywa w tradycyjną długą, białą suknię apostolską i w tunikę. Bywa także ukazywany w postawie siedzącej, kiedy pisze – przy nim stoi anioł, przekazujący natchnienie. Jego atrybutami są: księga i pióro, miecz lub halabarda, postać uskrzydlonego młodzieńca, sakwa z pieniędzmi u stóp, torba podróżna.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święty Mateusz

    Święty Mateusz

    Powołanie św. Mateusza/MICHELANGELO MERISI DA CARAVAGGIO (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 30 SIERPNIA 2006

    Pierwszą jest to, że Jezus przyjął do grupy swych najbliższych człowieka, który zgodnie z ówczesnym sposobem myślenia w Izraelu uważany był za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale kolaborował też z obcą władzą, nienawistnie chciwą, która mogła ustalać podatki także w sposób arbitralny.

    Drodzy bracia i siostry!

    Kontynuujemy cykl wizerunków dwunastu Apostołów, który rozpoczęliśmy kilka tygodni temu. Zatrzymujemy się dzisiaj przy św. Mateuszu. Prawdę powiedziawszy wyczerpujące nakreślenie jego postaci jest prawie niemożliwe, ponieważ Ewangelie nie przynoszą nam jego biografii, dają nam tylko elementy zarysu tej postaci.

    Tymczasem okazuje się, że jest on zawsze obecny na liście Dwunastu, wybranych przez Jezusa (por. Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,15; Dz 1,13). Jego hebrajskie imię oznacza “dar Boga”. Pierwsza Ewangelia kanoniczna nosi jego imię i wymienia go na liście Dwunastu z wyraźnie określonym mianem: “celnik” (Mt 10,3). W ten sposób został on zidentyfikowany jako człowiek siedzący za biurkiem poborcy podatkowego, którego Jezus wzywa, by poszedł za Nim. Słyszeliśmy przed chwilą te słowa: “Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On wstał i poszedł za Nim” (Mt 9,9). Również Marek (por. 2,13-17) i Łukasz (por. 5,27-30) opowiadają o powołaniu człowieka z komory celnej, nazywają go jednak “Lewi”. Ale to ten sam Apostoł! Aby wyobrazić sobie tę scenę, opisaną w Mt 9,9, wystarczy wspomnieć wspaniałe płótno Caravaggia, znajdujące się tu w Rzymie, w kościele francuskim św. Ludwika.

    Z Ewangelii wynika jeszcze jeden szczegół do jego biografii: we fragmencie, który poprzedza opis powołania mowa jest o cudzie, jakiego dokonał Jezus w Kafarnaum (por. Mt 9, 1-8; Mk 2, 1-12) i wspomina się o bliskości Morza Galilejskiego, czyli Jeziora Tyberiadzkiego (por. Mk 2, 13-14). Można zatem wywnioskować, że Mateusz pracował jako poborca podatkowy w Kafarnaum, leżącym właśnie “nad jeziorem” (Mt 4, 13), gdzie Jezus był stałym gościem w domu Piotra.

    Na podstawie tych prostych ustaleń, które przynosi Ewangelia, możemy sformułować parę refleksji. Pierwszą jest to, że Jezus przyjął do grupy swych najbliższych człowieka, który zgodnie z ówczesnym sposobem myślenia w Izraelu uważany był za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale kolaborował też z obcą władzą, nienawistnie chciwą, która mogła ustalać podatki także w sposób arbitralny. Z tego powodu więcej niż jeden raz Ewangelie mówią jednocześnie o “celnikach i grzesznikach” (Mt 9,10; Łk 15,1), czy nawet o “celnikach i nierządnicach” (Mt 21, 31). Oprócz tego upatrują one w celnikach przykład małoduszności (por. Mt 5,46: miłują tylko tych, którzy ich miłują) i wymieniają jednego z nich, Zacheusza, jako “zwierzchnika celników” (Łk 19,2), podczas gdy w opinii ludowej kojarzeni byli ze “zdziercami, oszustami i cudzołożnikami” (Łk 18,11).

    Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy na podstawie tych wzmianek: Jezus nie wykluczał nikogo ze swej przyjaźni. Owszem, właśnie kiedy siedział za stołem w domu Mateusza-Lewiego, w odpowiedzi komuś, kto gorszył się jego kontaktami z niegodnym polecenia towarzystwem, złożył ważne oświadczenie: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2,17).

    Dobra nowina Ewangelii polega właśnie na tym: na propozycji Bożej łaski wobec grzesznika! Gdzie indziej w słynnej przypowieści o faryzeuszu i celniku, modlących się w Świątyni, Jezus wskazuje wręcz na anonimowego celnika jako na godny uznania wzór pokornej ufności w miłosierdzie Boże: kiedy faryzeusz chełpił się własną moralną doskonałością, celnik “nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika»”. I Jezus komentuje: “Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, a nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18,13-14).

    Tak więc w postaci Mateusza Ewangelie ukazują paradoks z prawdziwego zdarzenia: ten, kto pozornie daleki jest od świętości, może stać się wręcz przykładem przyjęcia miłosierdzia Bożego i ukazać jego cudowne skutki w swym życiu. W związku z tym św. Jan Chryzostom uczynił znaczące spostrzeżenie: zauważył on, że tylko w opowieści o kilku powołaniach wspomina się o pracy, jaką wykonywali zainteresowani. Piotr, Andrzej, Jakub i Jan zostali wezwani, kiedy łowili ryby, Mateusz właśnie kiedy pobierał podatki. Chodzi tu o zajęcia mało liczące się – komentuje Chryzostom – “albowiem nie ma nic bardziej wstrętniejszego od poborcy podatków i nic bardziej pospolitego od rybołówstwa” (“In Matth. Hom.”: PL 57, 363). Wezwanie Jezusa dociera więc także do osób będących na dole drabiny społecznej, kiedy wykonują swą zwykłą pracę.

    Inną refleksją, jaką nasuwa opowiadanie ewangeliczne, jest stwierdzenie, że na powołanie przez Jezusa Mateusz odpowiada natychmiast: “On wstał i poszedł za Nim”. Zwięzłość tego zdania wyraźnie ukazuje gotowość Mateusza do udzielenia odpowiedzi na wezwanie. Oznacza to dla niego porzucenie wszystkiego, przede wszystkim tego, co gwarantowało mu pewny dochód, choć często nieuczciwy i hańbiący. Najwidoczniej Mateusz zrozumiał, że zażyłość z Jezusem nie pozwalała mu kontynuować działalności potępianej przez Boga. Łatwo domyślić się odniesienia do teraźniejszości: dziś również niedopuszczalne jest przywiązanie do rzeczy będących nie do pogodzenia z pójściem za Chrystusem, jak w przypadku nieuczciwie zgromadzonego bogactwa. Kiedyś Jezus powiedział bez niedomówień: “Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mt 19,21). To właśnie uczynił Mateusz: wstał i poszedł za Nim! W owym “wstaniu” można odczytać dystans do sytuacji grzechu i zarazem świadome przylgnięcie do nowego życia, prawego, w jedności z Jezusem.

    Przypomnijmy na koniec, że tradycja starożytnego Kościoła zgodna była w przypisywaniu Mateuszowi ojcostwa pierwszej Ewangelii. Było tak poczynając od Papiasza, biskupa Gerapoli we Frygii około roku 130. Pisał on: “Mateusz zebrał słowa [Pana] w języku hebrajskim, a każdy interpretował je, jak umiał” (w: Euzebiusz z Cezarei, “Historia Kościoła” III,39,16). Historyk Euzebiusz dodał tę wiadomość: “Mateusz, który zrazu przepowiadał wśród Żydów, kiedy postanowił pójść także do innych narodów, spisał w swym języku ojczystym Ewangelię, którą głosił; w ten sposób starał się tym, których opuszczał, zastąpić na piśmie to, co tracili oni wraz z jego wyjazdem” (tamże, III, 24,6).

    Nie mamy już Ewangelii napisanej przez Mateusza po hebrajsku ani po aramejsku, ale w Ewangelii po grecku, którą mamy, w pewnym sensie nadal słyszymy przekonujący głos celnika Mateusza, który, zostawszy Apostołem, głosi nam dalej zbawcze miłosierdzie Boga. Słuchajmy tego orędzia św. Mateusza, rozważajmy je stale na nowo, abyśmy i my nauczyli się wstać i pójść całkowicie za Jezusem. Dziękuję!

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Niezwykła scena powołania św. Mateusza widziana oczami włoskiej mistyczki

    7 1625 Giovanni Battista Caracciolo Calling of St Mat maybe c.1625 30 Met bought jan 2016

    Podobnie spojrzenie Zbawiciela oraz celnika zostało przedstawione w obrazie Powołanie św. Mateusza Charles’a Wautiera z połowy XVII wieku (Museum Augustynów w Tuluzie).

    ***

    Obchodzimy dziś święto jednego z czterech ewangelistów, apostoła i męczennika – św. Mateusza. Żyjąca w XX wieku włoska mistyczka Maria Valtorta w przejmujący sposób opisała objawioną jej scenę powołania Mateusza przez Chrystusa.

    «…Aż mnie serce boli, że będę musiał dać tyle sykli temu złodziejowi, tam… » [– mówi Piotr] i pokazuje palcem poborcę podatkowego, Mateusza. Jego stanowisko otaczają płacący, jak sądzę, za miejsce [targowe] lub za towary.

    «Wszystko w odpowiedniej proporcji, jak mówiłem. Więcej ryb i więcej podatku, ale też większy zarobek» [– mówi Jezus.]

    «Nie, Nauczycielu. Więcej ryb – to większy zarobek. Jednak kiedy mam podwójny połów, wtedy on nie każe mi płacić podwójnie. Trzeba mu dać poczwórnie… Szakal!»

    «Piotrze! [– mówi Jezus. –] Dobrze więc! Chodźmy tam, całkiem blisko. Chcę mówić. Zawsze są ludzie w pobliżu komory celnej.»

    «Oczywiście! – mruczy Piotr pod nosem – Ludzie i przekleństwa.»

    «Dobrze! Pójdę zanieść tam błogosławieństwa. Kto wie, może nieco szlachetności wejdzie w tego urzędnika podatkowego?» [– mówi na to Jezus]

    «O, możesz być spokojny, Twoje słowo nie przeniknie jego krokodylej skóry» [– odpowiada Piotr.]

    «Zobaczymy.»

    «Co mu powiesz?»

    «Nic nie powiem [do niego] bezpośrednio, lecz będę mówił w taki sposób, żeby to odniósł również do siebie.»

    «Powiesz, że łotrem jest ten, kto atakuje nas na drogach, oraz ten, kto ogołaca biednych, pracujących, by zarobić na chleb, a nie na kobiety i pijatyki?»

    «Piotrze, czy chcesz mówić zamiast Mnie?» [– pyta Jezus.]

    «Nie, Nauczycielu. Nie umiałbym się właściwie wyrazić…»

    «A tym wzburzeniem, które jest w tobie, zaszkodziłbyś sobie samemu i jemu również.»

    Podeszli do komory celnej. Piotr jest gotowy zapłacić, jednak Jezus powstrzymuje go i mówi: «Daj Mi pieniądze, dzisiaj Ja zapłacę.»

    Piotr patrzy na Niego, zaskoczony, i podaje Mu skórzaną sakiewkę, dobrze wypchaną. Jezus czeka na Swoją kolej i – kiedy jest naprzeciw poborcy podatkowego – mówi: «Płacę za osiem koszy ryb Szymona, syna Jony. Tam stoją, u stóp chłopców. Sprawdź, jeśli chcesz. Jednak pomiędzy ludźmi uczciwymi powinno wystarczyć słowo. A myślę, że za takiego Mnie uważasz. Ile wynosi opłata?»

    Mateusz – który siedział, pobierając opłaty – wstał, jak tylko Jezus wypowiedział słowa: “myślę, że za takiego Mnie uważasz”. Niskiego wzrostu i już starszy, w wieku zbliżonym do Piotra, ujawnia – na zmęczonym obliczu osoby korzystającej z życia – jawne zmieszanie. Pozostaje tak ze spuszczoną głową, potem ją podnosi i patrzy na Jezusa, który przygląda mu się uważnie, poważnie, górując nad nim Swoją wysoką sylwetką.

    «Ile?» – pyta Jezus po chwili.

    «Nie ma podatku dla ucznia Nauczyciela – odpowiada Mateusz, a po cichu dodaje: – Módl się za moją duszę.»

    «Noszę ją w Sobie, bo jestem schronieniem grzeszników. Ale ty… dlaczego się o nią nie troszczysz?»

    Zaraz [po tych słowach] Jezus odwraca się. Wraca do całkiem osłupiałego Piotra. Również pozostali są zdumieni. Szepczą, nie wierząc własnym oczom… Jezus opiera się o drzewo w odległości dziesięciu metrów od Mateusza i zaczyna mówić:

    «Świat jest podobny do wielkiej rodziny, której członkowie wykonują różne zawody i wszyscy są potrzebni. Są rolnicy, pasterze, robotnicy w winnicach, cieśle, rybacy, murarze, drwale, kowale i jeszcze pisarze, żołnierze, posłańcy do specjalnych zadań, medycy, kapłani. Są różni. Świat nie mógłby się składać tylko z jednej kategorii [robotników]. Wszystkie zawody są potrzebne, wszystkie święte, jeśli tylko wszyscy wykonują pracę uczciwie i sprawiedliwie. Ale jak można to osiągnąć, skoro szatan kusi nas ze wszystkich stron? Myśląc o Bogu, który wszystko widzi – nawet najbardziej ukryte działania – i myśląc o Jego Prawie, które mówi: “Kochaj bliźniego, jak siebie samego, nie czyń mu tego, co nie chciałbyś, by tobie uczyniono. Nie okradaj w żaden sposób.”

    Powiedzcie Mi, wy, którzy Mnie słuchacie: czy zabiera ze sobą swe worki z pieniędzmi człowiek, kiedy umiera? A nawet gdyby był tak głupi, że chciałby je mieć przy sobie w grobie, czy będzie mógł z nich korzystać w tamtym życiu? Nie. Monety zniszczeją w kontakcie ze zgnilizną rozkładającego się ciała. A jego dusza będzie naga, biedniejsza niż dusza błogosławionego Hioba, i nie będzie miała do dyspozycji najmniejszego pieniążka, nawet gdyby tu, na ziemi i w grobie, pozostawiła wiele talentów. Słuchajcie więc, posłuchajcie! Zaprawdę, powiadam wam, że – posiadając bogactwa – trudno zdobyć Niebo, co więcej: przeważnie się je traci, nawet jeśli zostały odziedziczone lub pochodzą z uczciwego zarobku, bo niewielu bogatych potrafi posługiwać się [bogactwami] sprawiedliwie.

    Czegóż więc trzeba, aby posiąść to błogosławione Niebo, ten spoczynek na łonie Ojca? Nie należy być chciwym bogactw, to znaczy nie można ich chcieć za wszelką cenę, nawet uchybiając uczciwości i miłości. Nie można być chciwym w tym sensie, żeby – posiadłszy bogactwa – kochać je bardziej niż Niebo i bliźniego, odmawiając miłosierdzia bliźniemu w potrzebie. Nie należy być chciwym tego, co te bogactwa mogą dać, to znaczy niewiast, przyjemności, suto zastawionego stołu, okazałych szat, będących niesprawiedliwością w obliczu nędzy [ludzi] odczuwających zimno i głód. Jest [jednak], owszem, jest pieniądz zastępujący niesprawiedliwe pieniądze tego świata i mający wartość w Królestwie Niebieskim! Trzeba mieć święty spryt i zamienić ludzkie bogactwa – często niesprawiedliwie zdobyte lub prowadzące do niesprawiedliwości – na bogactwa wieczne. Trzeba do tego uczciwości w zarabianiu, zwracania rzeczy zdobytych niesprawiedliwie, używania dóbr tego świata w sposób umiarkowany i bez przywiązywania się do nich. Trzeba umieć opuszczać bogactwa, bo wcześniej czy później one nas opuszczą – o, trzeba o tym myśleć! – podczas gdy wyświadczone [przez nas] dobro nigdy nas nie opuści.

    Wszyscy chcą, by ich nazywano “sprawiedliwymi”, by ich za takich uważano i aby – jako tacy – zostali nagrodzeni przez Boga. Jakże jednak Bóg może nagrodzić kogoś, kto ze sprawiedliwego ma jedynie nazwę, a nie – dzieła? Jakże może powiedzieć: “przebaczam ci”, jeśli widzi, że skrucha jest jedynie w słowach, a w duchu nie ma rzeczywistej przemiany? Nie ma skruchy tak długo, jak długo trwa pragnienie tego, co prowadzi do grzechu. Prawdziwie skruszony jest ktoś wtedy, kiedy się korzy, kiedy wyniszcza to, co jest w nim źródłem złej namiętności – a tym może być kobieta lub złoto – kiedy mówi: “Dla Ciebie, Panie, już więcej tego nie uczynię”. Wtedy Bóg przyjmuje go mówiąc: “Chodź, jesteś Mi drogi jak niewinne dziecko albo jak bohater.”»

    Jezus skończył [mówić]. Odchodzi, nie patrząc nawet na Mateusza, który już przy pierwszych słowach Jezusa poszedł do kręgu słuchających Go.

    (…)

    Jezus wysiada z łodzi i przechodzi przez tłum tłoczący się wokół Niego. Przy rogu jednego z domów stoi jeszcze Mateusz. Stamtąd słuchał Nauczyciela, nie mając śmiałości uczynić nic więcej. Doszedłszy do niego, Jezus zatrzymuje się i – jakby błogosławiąc wszystkich – udziela jeszcze raz błogosławieństwa. Patrzy na Mateusza, a potem dołącza do uczniów. Lud podąża za Jezusem, który znika następnie w jednym z domów.

    (…)

    Przybyli na plac. Jezus idzie prosto do stołu, przy którym Mateusz właśnie dokonuje obliczeń i sprawdza monety. Układa je według rodzaju, wkłada do różnych woreczków o odmiennych kolorach i umieszcza w żelaznym kufrze. Dwaj słudzy czekają obok, aby gdzieś ten kufer zanieść. Ledwie cień rzucony przez wysoką postać Jezusa kładzie się na ladzie, Mateusz podnosi głowę, by zobaczyć kto przychodzi zapłacić z opóźnieniem. Piotr, ciągnąc Jezusa za rękaw, mówi: «Nie mamy nic do zapłacenia, Nauczycielu. Co robisz?»

    Jednak Jezus nie zwraca na niego uwagi. Patrzy uważnie na Mateusza, który natychmiast podnosi się z szacunkiem. Nauczyciel rzuca drugie przenikliwe spojrzenie. Jednak nie jest to jak niegdyś spojrzenie surowego sędziego. To spojrzenie przywołujące, pełne uczucia. Ogarnia Mateusza, przenika miłością. Ten czerwieni się. Nie wie, co robić ani co powiedzieć…

    «Mateuszu, synu Alfeusza, wybiła godzina. Chodź, pójdź za Mną!» – oświadcza mu Jezus z dostojeństwem.

    «Ja? Nauczycielu, Panie! Ale czy Ty wiesz, kim ja jestem? Mówię to ze względu na Ciebie, nie na siebie…»

    «Chodź, pójdź za Mną, Mateuszu, synu Alfeusza» – powtarza Jezus łagodniej.

    «O! Jakże mogłem znaleźć łaskę u Boga? Ja… Ja…»

    «Mateuszu, synu Alfeusza, czytałem w twoim sercu. Chodź, pójdź za Mną.» Trzecia zachęta [Jezusa] jest jak pieszczota.

    «O! Natychmiast, mój Panie!» – Mateusz z płaczem wychodzi zza stołu, nie zajmując się już ani układaniem porozrzucanych monet, ani domknięciem kufra. Niczym.

    «Dokąd idziemy, Panie? – pyta [Mateusz], kiedy jest już blisko Jezusa. – Dokąd mnie prowadzisz, Panie?»

    «Do twego domu. Zechcesz udzielić gościny Synowi Człowieczemu?»

    «O!… Jednak… co powiedzą ci, którzy Ciebie nienawidzą?»

    «Ja słucham tego, co mówi się w Niebie, a tam mówią: “Chwała niech będzie Bogu za grzesznika, który się zbawia!” Ojciec mówi: “Na wieki wzniesie się w Niebiosach Miłosierdzie i wyleje się na ziemię! Ponieważ kocham cię miłością wieczną, miłością doskonałą, dlatego i tobie okazuję miłosierdzie”. Chodź. I niech przez Moje wejście oprócz twego serca także twój dom zostanie uświęcony.»

    «Już go oczyściłem nadzieją, jaką miałem w duszy… Jednak mój duch nie mógł przyjąć, że była prawdziwa… O! Ja z Twoimi świętymi…»

    Mateusz spogląda na uczniów.

    «Tak, z Moimi przyjaciółmi. Chodźcie. Jednoczę was i bądźcie braćmi.»

    Uczniowie są tak zaskoczeni, że jeszcze nie wiedzą, co mają powiedzieć. Idą w grupie za Jezusem i Mateuszem po nasłonecznionym placu, teraz zupełnie opustoszałym, drogą, którą rozpala oślepiające słońce. Nie ma nikogo na ulicach. Tylko słońce i kurz.

    Wchodzą do domu. To piękny dom z przestronnym wejściem od strony drogi. Ładny dziedziniec zacieniony i przynoszący ochłodę. Widzę na nim wielką przestrzeń zagospodarowaną jako ogród.

    «Wejdź, mój Nauczycielu! Przynieście wody i napoje.»

    Słudzy biegną z wszystkim, co potrzebne. Mateusz wychodzi wydać polecenia. Tymczasem Jezus i Jego [uczniowie] odświeżają się. Potem powraca.

    «Chodź teraz, Nauczycielu. Sala jest chłodniejsza… Przyjdą przyjaciele… O! Chcę, aby to było wielkie święto! To moje odrodzenie… To moje… obrzezanie, prawdziwe tym razem… Obrzezałeś mi serce Swą miłością… Nauczycielu, to będzie ostatnia uroczystość… Teraz już nie będzie świąt dla celnika Mateusza. Nie będzie już uroczystości tego świata… Jedynie wewnętrzne święto z odkupienia i służenia Tobie… bycia kochanym przez Ciebie… Jak wiele płakałem… Jak wiele, w tych ostatnich miesiącach… Już od prawie trzech miesięcy płaczę… Nie wiedziałem, co zrobić… Chciałem przyjść… jednak jakże przyjść do Ciebie, Świętego, z moją splamioną duszą?…»

    «Obmyłeś ją przez skruchę oraz miłość do Mnie i do bliźniego. Piotrze, chodź tutaj.»

    Piotr, który jeszcze nie przemówił, tak bardzo jest osłupiały, podchodzi. Dwaj mężowie – obydwaj starsi, niscy, krępi – stają naprzeciw siebie. Pomiędzy nimi – Jezus, uśmiechnięty i piękny.

    «Piotrze, pytałeś Mnie wiele razy, kim jest ten nieznajomy, który dawał nam sakiewkę przez [małego] Jakuba. Oto on. Stoi przed tobą.»

    «Kto? Ten złodz… O, przepraszam, Mateuszu! Ale kto mógłby pomyśleć, że to byłeś ty! Naprawdę doprowadzałeś nas lichwą do rozpaczy. Któż by pomyślał, że byłbyś zdolny wyrwać sobie co tydzień kawałek serca, dając tak bogatą jałmużnę?»

    «Wiem. Nakładałem na was niesprawiedliwe podatki. Ale oto klękam przed wami wszystkimi i mówię wam: nie wypędzajcie mnie. On mnie przyjął. Nie bądźcie bardziej surowi niż On.»

    ren/„Poemat Boga-Człowieka”, Katowice 1999/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 września

    Święci męczennicy
    Andrzej Kim Tae-gŏn, prezbiter,
    Paweł Chŏng Ha-sang i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria de Yermo y Parres, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa od św. Józefa, zakonnica
      •  Błogosławiony Franciszek Martín Fernández de Posadas, zakonnik
    ***
    Święty Andrzej Kim Tae-gŏn

    Andrzej Kim Tae-gŏn był pierwszym kapłanem koreańskim. Urodził się w 1821 r. w koreańskiej prowincji Tcziong-Czu w rodzinie katolickiej. Jego pradziadek, Pius Kim Chin-hu, z powodu wiary spędził ponad 10 lat w więzieniu, gdzie zmarł, a jego ojciec, bł. Ignacy Kim, zginął w czasie prześladowań w roku 1839 (został beatyfikowany w 1925 r.). Po chrzcie, który Andrzej przyjął mając 15 lat, przebył kilkaset kilometrów do seminarium w Makao (Chiny). Po sześciu latach zdołał wrócić do swojego kraju poprzez Mandżurię. W tym samym roku przebył Morze Żółte i w Szanghaju w 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do przygotowania bezpiecznej przeprawy wodnej dla misjonarzy chrześcijańskich, tak aby udało im się ujść straży granicznej. Andrzej został aresztowany i

    Święty Paweł Chŏng Ha-sang

    Paweł Chŏng Ha-sang był współpracownikiem i tłumaczem kapłanów. Przez dwadzieścia lat przewodził wspólnocie chrześcijańskiej w Korei. W wieku 44 lat jako kleryk seminarium poniósł śmierć męczeńską, ścięty mieczem 22 kwietnia 1839 r.Chrześcijaństwo dotarło do Korei podczas japońskiej inwazji w 1592 r., kiedy to ochrzczono zaledwie kilku Koreańczyków (prawdopodobnie dokonali tego katoliccy żołnierze japońscy). Ewangelizacja była utrudniona, ponieważ Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich, które tłumaczono z chińskiego na koreański. Kiedy dwanaście lat później udało się na teren Korei przedostać chińskiemu księdzu, zastał on tam już około 4 tys. chrześcijan – żaden z nich dotąd nie widział nigdy kapłana. Siedem lat później chrześcijan w Korei było już prawie 10 tys. Wolność religijną wprowadzono dopiero w 1887 r., po podpisaniu traktatu z Francją. W XIX w. poniosło śmierć męczeńską 3 biskupów katolickich, 10 kapłanów i ponad 10 tys. wiernych. Z nich tylko część dostąpiła chwały ołtarzy.

    Męczennicy koreańscy

    Św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty apostolskiej w Korei w 1984 r. kanonizował, oprócz Andrzeja Kim Tae-gŏn i Pawła Chŏng Ha-sang, także 98 Koreańczyków i trzech misjonarzy francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomiędzy 1839 a 1867 rokiem. Wśród nich byli biskupi i księża; większość z nich jednak to ludzie świeccy (47 kobiet i 45 mężczyzn).
    Wśród męczenników koreańskich była m.in. 26-letnia Kolumba Kim. Została ona umieszczona w więzieniu, gdzie przypalano ją za pomocą gorących narzędzi i rozżarzonych węgli. Wraz ze swoją siostrą, Agnieszką, były trzymane przez dwa dni w jednej celi z osądzonymi już przestępcami, czekającymi na wykonanie wyroku. Obie zostały ścięte. Inny męczennik, 13-letni chłopiec, Piotr Ryou, był tak mocno umęczony, że mógł ściągać z siebie skórę, a następnie rzucać nią w sędziów. Został uduszony. Protazy Chong, 41-letni szlachcic, po uwięzieniu wyparł się wiary i został uwolniony. Wkrótce jednak wrócił, przyznał się ponownie do Jezusa i został zamęczony.
    W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrasta liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych.
    Zagadką jest natomiast to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3-4 tysiące. Św. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 września

    Najświętsza Maryja Panna z La Salette

    Zobacz także:
      •  Święty January, biskup i męczennik
      •  Święty Franciszek Maria z Camporosso, zakonnik
      •  Święty Józef z Kupertynu, prezbiter
      •  Błogosławiony Gerhard Hirschfelder, prezbiter i męczennik
      •  Święta Emilia Maria Wilhelmina de Rodat, zakonnica
    ***
    Matka Boża z La Salette

    W sobotę, 19 września 1846 r., Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, którzy pilnowali swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegli nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznali siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podniosła się i powiedziała do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”.
    Zrobiła następne kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegli ze zbocza na dół. Piękna Pani cały czas płakała. Była wysoka i cała ze światła, ubrana jak miejscowe kobiety: w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegł brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymywał na Jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa, znajdowały się obcęgi, po lewej – młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływała cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzyła iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczały wieńcem Jej głowę, obrębiały Jej chustę i zdobiły obuwie.
    Oto, co Piękna Pani powiedziała do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie – i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.
    Słowo pommes de terre wprawiło w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używało w tamtej okolicy, na ziemniaki mówiło się las truffas. Pasterka zwróciła się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedziła: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”.
    Piękna Pani powtórzyła ostatnie zdanie i prowadziła dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”.
    W tym miejscu Piękna Pani powierzyła tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie powiedziała do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiedzieli obydwoje. “Ach! Moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie na Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiedziały dzieci.
    Wówczas Piękna Pani zwróciła się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz, dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiedział Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani dokończyła, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”.
    Później przesunęła się naprzód, przekroczyła strumyk i nie oglądając się, powtórzyła z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Następnie wspięła się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę Le Collet (mała przełęcz). Tam uniosła się do góry. Dzieci podbiegły do Niej. Ona spojrzała w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpłynęła się w świetle”. Potem zniknęła również światłość.

    Matka Boża z La Salette

    Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”.
    Dnia 1 maja 1852 r., w nowym orędziu, po zapowiedzeniu budowy sanktuarium na górze Zjawienia, biskup Grenoble dodał: “Jakkolwiek wielką rzeczą byłaby budowa sanktuarium, jest jeszcze coś ważniejszego: chodzi o sługi ołtarza, przeznaczonych do jego obsługi, do przyjmowania pobożnych pielgrzymów, do głoszenia im słowa Bożego, do sprawowania wśród nich posługi pojednania, do sprawowania dla nich czcigodnego sakramentu ołtarza i do wiernego rozdawania wszystkim tajemnic Bożych i duchowych skarbów Kościoła. Ci kapłani będą się nazywać Misjonarzami Matki Bożej z La Salette. Ich powołanie i istnienie będą – tak jak i Sanktuarium – wieczną pamiątkę miłościwego zjawienia się Maryi”.
    Pierwsi misjonarze wybrani zostali spośród kapłanów diecezjalnych przez biskupa Philiberta de Bruillard. Tej wspólnocie księży misjonarzy diecezjalnych biskup Grenoble nadał 5 marca 1852 roku tymczasowo projekt reguły, skopiowany z Konstytucji misjonarzy diecezjalnych z Lyonu, zwanych chartreux.
    Wśród kapłanów, którzy przejęli się duchem Zjawienia i oddali się na posługę pielgrzymów, od samego początku ujawniło się powołanie do życia zakonnego i jego potrzeba. Biskup J.M.A. Ginoulhiac zatwierdził w dniu 2 lutego 1852 roku regułę jako obowiązującą we wspólnocie misjonarzy diecezjalnych i nadał jej tytuł: Tymczasowe reguły Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. W tym samym dniu pierwsi misjonarze złożyli zgodnie z nadaną im i promulgowaną przez biskupa regułą trzy śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości na okres jednego roku. Ten dzień można uważać za dzień narodzenia Zgromadzenia Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette.
    Po Soborze Watykańskim II saletyni podjęli zadanie rewizji i odnowy Konstytucji i Norm Kapitulnych, w duchu soborowym i według zachęt i wskazówek papieskich dotyczących odnowy życia zakonnego w świecie współczesnym. Praca ta jest owocem modlitwy i rozmyślania, wierności i doświadczeń wspólnot i zakonników wszystkich prowincji. Reguła życia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette została zatwierdzona przez Stolicę świętą dekretem z dnia 6 czerwca 1985 r. “Misjonarze Matki Bożej z La Salette, których dom generalny znajduje się w Rzymie, mają za cel, obrany w świetle Zjawienia Matki Bożej z La Salette, być oddanymi sługami Chrystusa i Kościoła, aby się dokonała tajemnica pojednania” (z dekretu zatwierdzającego regułę).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Smutna i płacząca nad nami Matka Boża.

    Bolesne objawienia Maryi z La Salette

    SANKTUARIUM W LA SALETTE

    fot. Magdalena Galek

    ***

    Przesłanie „Pięknej Pani” z La Salette pasuje do naszych czasów. Maryja przyszła do dzieci zaniedbanych religijnie. Dlaczego akurat do nich i akurat w tym miejscu?

    Wróćcie do mnie – tak można streścić dramatyczne słowa, które Bóg przez Maryję powiedział podczas prywatnego objawienia we francuskim La Salette dwojgu dzieciom. Choć było to w połowie XIX wieku, dziś równie dobrze Maryja mogłaby ukazać się płacząc, tak jak wtedy, nad pogubieniem naszego społeczeństwa.

    Objawienia 19 września 1846 roku

    15 kilometrów od miasteczka Corps, które zamieszkiwało ok 700 osób, na zboczach Alp dwoje dzieci, Melania Calvat (15 l.) i Maksymin Giraud (11 l.), podobnie jak i dziś okoliczni mieszkańcy, pracowali jako pasterze. Mieli pod opieką stado krów.

    W pewnym momencie zauważyli „świetlistą kulę” unoszącą się nad pobliskim kamieniem. Dzieci opisywały to jako „słońce, które spadło na ziemię, ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce”.

    Po chwili świetlistość zaczęła się rozrzedzać i w jej środku widoczna była siedząca, pochylona kobieta, która podtrzymywała dłońmi twarz, tak jakby płakała. Po chwili wstała, podeszła do dzieci i zaczęła z nimi rozmawiać. Dzieci wspominały, że przez cały czas po jej twarzy spływały łzy. Spotkanie trwało niespełna pół godziny, po czym Maryja przeszła kilka kroków pod górę, a następnie, jak relacjonowały dzieci „roztopiła się”, unosząc się.

    ***

    Sanktuarium zostało wybudowane na wysokości 1800 metrów n.p.m. we francuskich Alpach w regionie Isère./ fot. Magdalena Galek

    ***

    Co Maryja powiedziała w La Salette

    Bóg posłał Maryję do Francuzów, których wiara została zniszczona przez rewolucję francuską. Melania i Maksymin pomimo swojego wieku nie przyjęli jeszcze sakramentu Eucharystii, co pokazuje, że byli zaniedbani religijnie, zapewne podobnie jak ich rówieśnicy.

    Z wypowiedzi Maryi dowiadujemy się też, że nie przestrzegano przykazań: „Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna” – mówiła, niedziela była normalnym dniem pracy, mało kto uczestniczył we mszy świętej, a post odszedł w zapomnienie. Z tych właśnie powodów Maryja przepowiadała klęskę żywieniową, która już powoli się zaczynała.

    Maryja zapowiada klęskę żywieniową

    Czy to kara? Tak właśnie można pomyśleć w pierwszej chwili. Ale gdy zajrzymy do Pisma Świętego, znajdziemy wiele sytuacji, w których gniew Boga był powodowany miłością i ostateczną formą wezwania do opamiętania się.

    Spójrzmy choćby na słowa św. Pawła: „Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście” (I Kor. 3, 16-17).

    Skoro więc ludność Francji dotknęła samodegradacja, Bóg może zdecydował się na ostateczność, aby otrząsnęli się i wrócili do życia w porządku ustalonym przez Niego, do życia w Chrystusie?

    Kościół uznał objawienia w La Salette

    Przekaz „Pięknej Pani”, jak zwały Maryję dzieci (być może nawet nie zdawały sobie do końca sprawy, z kim rozmawiały) został od razu spisany – Melania i Maksymin opowiedziały o zdarzeniu proboszczowi w Corps.

    Sprawę zaczął badać biskup Grenoble Philibert de Bruillard. Powołał 2 komisje: kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Po 5 latach badań, weryfikacji zgodności przekazu zjawionej kobiety z La Salette z Objawieniem, obserwacji natychmiastowych i masowych przemian w lokalnych społecznościach uznano, że „objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.

    Przesłanie objawień z La Salette

    Choć pewne fragmenty orędzia Matki Bożej budzą u niektórych wątpliwości (to temat na osobny artykuł), to jednak jego treść była adekwatna do tamtych czasów i pozostaje taką do dziś. Doskonale skomentował to bp Guy de Kerimel w rozmowie z Radiem Watykańskim w 2016 r. z okazji 170. rocznicy objawienia:

    Przesłanie Matki Bożej z La Salette dla naszych czasów jest jasne: jeśli zapomina się o Bogu, zastępując Go bożkami, które proponuje społeczeństwo konsumpcyjne, człowiek się wyjaławia, nie ma na czym budować życia osobistego ani społecznego. Społeczeństwo konsumpcyjne, kultura indywidualizmu i wszystkie związane z tym pseudowyzwolenia prowadzą do katastrofy i cierpień.

    Widzimy to właśnie dzisiaj. Maryja płacze z tego powodu, bo widzi ludzkie cierpienia, widzi negatywne konsekwencje, które były już w przeszłości i są również teraz. Wbrew temu, co mówią nam media, wśród nas są ogromne rzesze ludzi zagubionych, zdezorientowanych, którzy doświadczają ogromnych cierpień. Dlatego jak Maryja w La Salette mamy nad nimi płakać i być blisko nich, aby pomóc odnaleźć im Boga, drogę prawdziwego życia i prawdziwej duchowej wolności.

    Magdalena Galek/Aleteia.pl

    Całą treść przekazu Matki Bożej oraz dokładny opis zjawienia można znaleźć na oficjalnej stronie polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy Saletynów.

    _____________________________________________________________________________________

    Treść Orędzia z La Salette

    W sobotę 19 września 1846 r. Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, które pilnują swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegają nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznają siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podnosi się i mówi do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”.

    Robi kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegają ze zbocza na dół. Stają teraz tuż przy niej. Piękna Pani cały czas płacze. Jest wysoka i cała ze światła. Ubrana jak miejscowe kobiety w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegnie brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymuje na jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa znajdują się obcęgi, po lewej młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływa cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzy iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczają wieńcem jej głowę, obrębiają jej chustę, zdobią obuwie.

    Oto, co Piękna Pani mówi do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.

    Słowo pommes de terre wprawia w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używa w tej okolicy, na ziemniaki mówi się las truffas. Pasterka zwraca się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedza: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”.

    Piękna Pani powtarza ostatnie zdanie i prowadzi dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”.

    W tym miejscu Piękna Pani powierza tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie mówi do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiadają obydwoje. “Ach! moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie ma Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiadają dzieci.

    Wówczas Piękna Pani zwraca się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiada Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani kończy, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”.

    Później posuwa się naprzód, przekracza strumyk i nie oglądając się, powtarza z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Zjawa wspina się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę le Collet (mała przełęcz). Tam unosi się do góry. Dzieci dobiegają do Niej. Ona spogląda w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpływa się w świetle”. Potem znika również światłość.

    Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”.

    bazylika w La Salette

    Sanctus.pl/źródło: Internetowa Liturgia Godzin

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 września

    Święty Stanisław Kostka, zakonnik
    patron Polski

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Kut, prezbiter i męczennik
    ***




    Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.
    Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę.
    Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć.
    W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

    Święty Stanisław Kostka otrzymuje Dzieciątko Jezus z rąk Maryi

    Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę.
    Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r.

    Święty Stanisław Kostka otrzymuje Komunię św. z rąk anioła

    Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci.
    Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”.
    Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone.
    Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.
    Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651)

    Święty Stanisław Kostka

    W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu…

    – Cyprian Kamil Norwid

    (fot. Sailko / Wikimedia Commons – CC BY 3.0)

    ***

    W pokoju nowicjatu Jezuitów – obecnie kaplicy, przy kościele św. Andrzeja na Kwirynale, w którym św. Stanisław Kostka odchodził do Pana dnia 15 sierpnia 1568 roku, umieszczony został napis nagrobny pióra Cypriana Kamila Norwida:*

    W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
    Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru,
    Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu,
    Myśląc, iż święty we śnie zwrócił twarz od muru,
    I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi,
    I wstać chce, i po pierwszy raz człowieka zwodzi.
    Nad łożem tem i grobem świeci wizerunek
    Królowej nieba, która z świętych chórem schodzi
    I tron opuszcza, nędzy śpiesząc na ratunek.
    Palm wiele, kwiatów wiele aniołowie niosą,
    Skrzydłami z ram lub nogą występując bosą.

    Gdzie zaś od dołu obraz kończy się, ku stronie,
    W którą Stanisław Kostka blacie zwracał skronie,
    Jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
    Niby że, po obrazu stoczywszy się płótnie,
    Upaść ma, jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
    I nie zleciała dotąd na ziemię — i leci…
    1857.

    Cyprian Kamil Norwid

    Misericors.pl

    _________________________________________________________________________________

    „Do wyższych rzeczy jestem stworzony”

    – św. Stanisław Kostka

    fot. z Sanktuarium św. Rodziny w Wyszkowie

    ***

    Dzisiaj, 18 września, obchodzimy liturgiczne wspomnienie św. Stanisława Kostki – jednego z patronów Polski, a także patrona polskiej młodzieży.

    Stanisław Kostka pochodził z Mazowsza. Wysłany przez ojca, razem ze swoim bratem Pawłem na nauki do Wiednia, nie uległ złemu wpływowi swojego brata. Paweł bowiem chciał się bawić i bywać w wyższych sferach. Stanisław był bardzo religijny, jego duchowość intensywnie się rozwijała i zaczynał coraz bardziej uświadamiać sobie swoje powołanie. Szczególna pobożność Stanisława była powodem drwin zarówno ze strony jego brata, jak i innych uczniów. Usiłowali oni nawet biciem przekonywać go do „normalnego” postępowania. Stanisław był także niezrozumiany przez swojego ojca, który pragnął, aby jego synowie po przyjęciu odpowiednich nauk, mogli objąć w kraju wysokie urzędy państwowe.

    W 1565 roku Stanisław poważnie zachorował i był bliski śmierci. Ukazała mu się św. Barbara, a później Matka Boża, która złożyła mu na ręce Dzieciątko Jezus. Został uzdrowiony i ślubował wstąpić do jezuitów. Pokonał wszelkie trudności związane z brakiem pozwolenia ojca i pieszą wędrówką przez Alpy do Włoch. Został przyjęty do nowicjatu przy kościele św. Andrzeja w Rzymie.Zmarł w wieku 18 lat. Przeczuwał swoją śmierć, ale nie obawiał się jej. Ufał w Boże Miłosierdzie i zgadzał się w pełni z wolą Bożą. Zachorował na malarię. Pragnął odejść do wieczności w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. I tak też się stało. Zmarł w dniu 15 sierpnia 1568 roku.

    Św. Stanisław Kostka wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny. Nie poddawał się trudnościom, tylko z determinacją dążył do wyznaczonego celu, zachowując przy tym pokorę i głęboką wiarę. Boga stawiał ponad wszystko w swoim życiu. Kierował się w nim słowami: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich powinienem żyć”. Jest on wzorem dla polskiej młodzieży. Jego życie pokazuje, że świętość nie jest zarezerwowana tylko dla starszych osób. Że trzeba mieć odwagę i nie bać się podjąć ryzyka, aby zrealizować swoje pragnienia. Że prawdziwego, pełnego szczęścia nie należy szukać w dobrach tego świata, ale jedynie w Bogu. Życie św. Stanisława Kostki może być inspiracją dla młodych ludzi do tego, aby zacząć od siebie wymagać, nie ulegać złemu wpływowi otoczenia, lecz konsekwentnie pozostawać przy swoich wartościach i dążyć do świętości.

    Módlmy się do św. Stanisława Kostki o dar świętości życia dla nas oraz dla innych. Prośmy także za jego wstawiennictwem Matkę Bożą o ochronę młodych ludzi od zła i szerzącego się zgorszenia, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
    KG

    źródło: Album „Patroni Polski”, Wydawnictwo M, Kraków 2014

    Modlitwa o świętość życia

    Boże, któryś wśród wielu cudów swojej mądrości udzielił Stanisławowi Kostce w młodzieńczym wieku łaskę dojrzałej świętości, spraw, prosimy, abyśmy – w przyjaźni z Tobą wzrastając – za wstawiennictwem Świętego Stanisława – przezwyciężali nieprawości nasze i dobrze w życiu czyniąc, coraz bardziej upodabniali się do Ciebie. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

    _________________________________________________________________________________


    WSPOMNIENIE ŚW. STANISŁAWA KOSTKI

    “ŻYJĄC KRÓTKO, PRZEŻYŁ CZASÓW WIELE”

    Patrząc na obrazek św. Stanisława Kostki widzimy chłopca z natchnionym wyrazem twarzy, wznoszącego oczy ku niebu, ze złożonymi rękami. Jakiś taki ten chłopiec ugrzeczniony, sztuczny i nierealny. A do tego trzyma lilie albo dzieciątko. Czym taki Święty może porwać młodzież XXI wieku, która żyje trzymając w rękach smartfona? 

    Historia św. Stanisława Kostki

    „Czy był święty, nie wiem. Ale był dobry – tak zeznał w  procesie beatyfikacyjnym Stanisława Kostki jego nauczyciel domowy i wychowawca Jan Biliński. Był dobry od małego. Urodził się w bogatej, szlacheckiej rodzinie w Rostkowie, który kiedyś prawdopodobnie nazywał się Kostkowem, w okolicach Przasnysza na Mazowszu. Miał 5 rodzeństwa. Po latach jego brat Paweł opowie, że rodzice wychowywali dzieci według ustalonych zasad, w karności, posłuszeństwie oraz w wierze katolickiej. 
    Staś kochał rodziców, ale przyszedł taki czas, że stanął przed wyborem – bycia posłusznym woli rodziców, czy realizacji własnych marzeń.  A głowę miał pełną marzeń. Ojciec chciał by był sukcesorem jego godności kasztelańskiej, dziedzicem majątku, by bogato się ożenił i robił dworską karierę. Ale Staś odpowiadał niezmiennie: „do większych rzeczy zostałem stworzony”.  Marzył, by zostać księdzem. 

    Rodzice posłali jego i brata Pawła do szkoły ojców jezuitów do Wiednia. Staś miał zaledwie 14 lat. Na początku nauka szła mu opornie. Przecież studiował po łacinie, a wszyscy wokół mówili po niemiecku. A do tego to mieszkanie w internacie. Ani jego kolegom, ani nawet bratu nie podobało się, że tak długo się modli albo pilnie odrabia lekcje, gdy oni szli „w miasto”.  Drwili z niego, kpili, szturchali i płatali niewybredne żarty. Koniecznie chcieli, żeby był taki jak oni. Ale on był inny i ta inność drażniła. Był sobą i nie ugiął się. A gdy mu było ciężko wołał: „Początkiem, środkiem i końcem mego życia rządź Chryste!”.

    Prawdziwą udręką była dla niego nie dokuczliwość kolegów, a trapiąca go myśl, że ojcowie jezuici nie przyjmą go do zakonu bez zgody rodziców. Był w kropce. Swoim zmartwieniem podzielił się z zaprzyjaźnionym ojcem Franciszkiem. Ten poradził, by zamiast do Rzymu jak planował Staś – udał  się do Augsburga, do o. Piotra Kanizjusza – ówczesnego przełożonego niemieckiej prowincji Jezuitów. Dał mu list polecający. 

    Utrudzony dotarł do celu, ale miał pecha – zakonnik, którego poszukiwał akurat był w Dylindze, w Bawarii. Poszedł więc dalej i wyobraźcie sobie, że przeszedł aż 650 km. Różnych sztuczek po drodze musiał używać, bo wyruszył za nim pościg na czele z jego bratem. W przebraniu żebraka, stresie, głodzie i bólu dotarł do Dylingi. 

    W świetle jego poczynań już nie widać tego cukierkowatego świętego z obrazka, a prawdziwego twardziela, odważnego i sprytnego, a przede wszystkim wiernego swoim marzeniom do końca. Młodzieńca z wielką pasją. 

    W Dylindze niestety nie odetchnął z ulgą. Przyjęto z dużą dozą podejrzliwości i poddano rocznej próbie. On otoczony w domu rodzinnym służbą, wykonywał teraz najgorsze prace, szorował podłogi, mył latryny, rąbał drewno i skrobał przypalone garnki. Zaciskał zęby i wszystko ofiarowywał Panu Bogu, modląc się o wytrwanie. Jak byśmy powiedzieli trawestując słowa dzisiejszej Ewangelii: „Czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi. Egzamin zdał. Podjęto decyzję o przyjęciu Stanisława do nowicjatu i wraz z dwoma młodymi zakonnikami wysłano do jezuitów do Rzymu. Przez Alpy na pieszo, czasami tylko kawałek na furmance – szedł prosto do świętości. I wreszcie spełniło się marzenie Stasia. Był w nowicjacie Towarzystwa Jezusowego, choć nie ukończył jeszcze 17 lat. To był jego priorytet. 

    W Rzymie Staś z pasją oddał się swoim obowiązkom. Swoją dobrocią, pobożnością i pokorą ujmował wszystkich. Miał też nowe marzenie. Chciał zostać misjonarzem i pojechać do Indii.

    Ale plany Boże były inne. Po dwóch latach pobytu w Rzymie zachorował na malarię, która wtedy była chorobą niewyleczalną. W momencie śmierci uśmiechał się i powiedział: „widzę Najświętszą Marię Pannę  z orszakiem świętych, którzy idą po mnie”.  

    Wspomnienie św. Stanisława Kostki

    Dzisiaj św. Stanisław Kostka jest patronem młodzieży i patronem Polski. 18 września obchodzimy jego wspomnienie.

    Jan Paweł II powiedział o nim cztery wieki później, cytując „Księgę Mądrości” – «Żyjąc krótko, przeżył czasów wiele». Gdy papież, modlił się przy sarkofagu Stanisława Kostki, powiedział o swoim wielkim przywiązaniu do tego młodego świętego: 
    „Ten święty patron młodzieży polskiej towarzyszył mi od dawna, w czasach młodości i potem, stale. Towarzyszył mi w Rzymie, gdy byłem studentem w położonym niedaleko stąd Kolegium Belgijskim. Prawie każdego dnia przychodziłem szukać u niego duchowego światła i pomocy […]. Jego krótka droga życiowa z Rostkowa na Mazowszu przez Wiedeń do Rzymu była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość”.

    Analizując, życie św. Stanisława Kostki można wyciągnąć wniosek, że to nie długość decyduje o tym, czy to życie jest szczęśliwe i spełnione. To nie długość, a jakość życia.

    Lidia Lasota/kalendarz ROLNIKOW.PL

    _______________________________________________________________________________-

    Polscy królowie prosili o jego kanonizację.

    Jan III Sobieski wołał do niego: „Ratuj!”

    ŚWIĘTY STANISŁAW KOSTKA

    Sailko/Wikipedia | CC BY 3.0

    ***

    Tak bardzo zapisał się w historii Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, że w starania o jego beatyfikację włączyli się najważniejsi Polacy, a przez cały wiek XVII kolejni polscy królowie wysyłali piękne listy do papieży, przekonani o świętości młodego Polaka, który podbił Wieczne Miasto. Czy już wiesz, o jakiego świętego chodzi?

    Szybka beatyfikacja

    Chyba niewielu przypuszczało, że Stanisław Kostka, młody szlachcic z Rostkowa na Mazowszu, który zmarł 15 sierpnia 1568 r., będzie pierwszym wyniesionym do chwały ołtarzy jezuitą. Wyprzedził nawet Ignacego Loyolę, założyciela Towarzystwa Jezusowego, i jego pierwszych współpracowników.

    W XVI w. procedura beatyfikacji nie była jeszcze precyzyjnie uregulowana prawem. Różne prośby, kierowane do Stolicy Świętej, a przede wszystkim ciągle żywa pamięć o życiu młodego nowicjusza jezuickiego, pochowanego na Kwirynale, przekonały papieża Pawła V, by w 1605 r. pozwolił na zapalenie lampy wotywnej przed wizerunkiem Stanisława przy jego relikwiach.

    Od tego czasu zaczęto mówić o nim błogosławiony, a na terenie całej Rzeczypospolitej ozdabiano promieniami głowę Stanisława na jego wizerunkach, dodawano wota dziękczynne i urządzano uroczyste procesje, zwłaszcza 13 listopada, w dniu jego święta. Klemens X na mocy breve papieskiego z 10 stycznia 1674 r. ogłosił św. Stanisława Kostkę patronem Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, pozwalając także, by jego święto było obchodzone nie tylko 13 listopada, ale i w niedzielę po tym dniu w całej Rzeczypospolitej.

    Królewska” kanonizacja

    W staraniach o rychłą kanonizację bł. Stanisława Kostki uczestniczyli kolejni królowie polscy, wśród nich m.in. Zygmunt III Waza wraz z królową Konstancją, potem ich syn Władysław IV, następnie Jan II Kazimierz, Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski.

    Choć już w 1618 r. były znane dokumenty z Rzymu, które pozwalały na przyspieszenie zabiegów o kanonizację, to zmiana prawa kanonicznego za pontyfikatu Urbana VIII spowolniła te procedury.

    Wspomniane listy królewskie zachowały się m.in. w archiwum dzisiejszej watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. W ostatnim czasie przetłumaczył je na język polski ks. prof. dr hab. Waldemar Turek z Sekcji Łacińskiej Sekretariatu Stanu. Niektóre z nich zostały umieszczone w publikacji: „Stanisław Kostka. Święty z Rostkowa 1550-1568” (Warszawa 2018), inne zostaną przedstawione podczas 41. Sympozjum Koła Naukowego Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku, które odbędzie się 15 listopada br. i będzie poświęcone postaci i dziedzictwu św. Stanisława Kostki.

    ŚWIĘTY STANISŁAW KOSTKA

    „Kostko, ratuj!”

    Niezwykle ciekawe są świadectwa wstawiennictwa Stanisława Kostki podczas obrony Rzeczypospolitej przed najazdami tureckimi w XVII i XVIII w., do których odwoływali się władcy polscy w swoich pismach. Zwycięstwo chocimskie z 10 października 1621 r. zostało upamiętnione w liturgii specjalnym formularzem mszalnym, a przypisywano je właśnie wstawiennictwu Stanisława z Rostkowa po tym, jak na prośbę króla Zygmunta III przysłano z Rzymu relikwie głowy Świętego, która przybyła w dniu wycofywania się wojsk tureckich z Polski.

    Przed bitwą pod Beresteczkiem w 1651 r. król Jan Kazimierz modlił się całą noc przed obrazem św. Stanisława Kostki w kościele jezuitów w Lublinie, a po zwycięstwie ufundował do tego wizerunku srebrną sukienkę. W 1657 r. w liście, zredagowanym w języku łacińskim, ten sam król przekazywał papieżowi Aleksandrowi VII informację o mianowaniu prokuratorem procesu kanonizacyjnego Stanisława Kostki jezuitę, o. Urbana Ubaldiniego. Chciał bowiem „tę tak pobożną i świętą sprawę Stanisława Kostki (…) jak najszybciej załatwić”.

    Podobne cudowne zwycięstwo miało miejsce pod Kamieńcem w 1672 r., jednak najbardziej chyba spektakularny fakt orędownictwa Stanisława Kostki miał miejsce pod Wiedniem w 1683 r. Król Jan III Sobieski, który rozgromił z armią sprzymierzonych tureckich wojaków, znany był z nabożeństwa do bł. Kostki, a powtarzał często słowa: „Kostko, ratuj!”. Jeszcze przed wiktorią wiedeńską, 3 lutego 1683 r., z kancelarii królewskiej wysłano pokorny list, zredagowany w języku włoskim, z prośbą o włączenie do katalogu świętych Stanisława Kostki.

    „Najpokorniejszy sługa Jego Świątobliwości” – jak podpisał się sam król, tak pisał do papieża Innocentego XI: „(…) Widząc w tym czasie, że mnożą się cudowne znaki tego Wielkiego Błogosławionego, i że każdy kto, jak ja, ucieka się w sposób odpowiedni do jego wstawiennictwa, otrzymuje nieoczekiwane łaski, i bez końca, ośmielam się powtórzyć moje pobożne usilne prośby do Waszej Świątobliwości”.

    Dekret kanonizacyjny był przygotowany w 1714 r., za pontyfikatu Klemensa XI, jednak śmierć papieża przerwała procedurę prawną. Ostatecznie, 31 grudnia 1726 r., Benedykt XIII umieścił Stanisława Kostkę wraz z Alojzym Gonzagą w katalogu świętych. Pewnie nikt z rodziny Kostków nie przypuszczał, że Stanisław, młodzieniec z małej mazowieckiej wsi, stanie się wielkim orędownikiem polskich królów.

    ks. Wojciech Kućko/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________

    Pierwszy jezuita wyniesiony na ołtarze

    – św. Stanisław Kostka SJ

    Pierwszy jezuita wyniesiony na ołtarze – św. Stanisław Kostka SJ

    Kaplica św. Stanisława Kostki – Rzym – Karol Miller, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Był pokorny, gardził honorami, światem i sobą. Ukrywał swoje szlachectwo. Spełniał najniższe posługi. Był skromny i posłuszny. Dla innych był łagodny, dla siebie surowy i wymagający. Modlił się nieustannie. Żył krótko, ale odważnie i intensywnie. 18 września Kościół wspomina św. Stanisława Kostkę, jezuitę, patrona młodzieży, jednego z najbardziej znanych polskich świętych z przeszłości.

    Urodził się w szlacheckiej rodzinie w roku 1550. Był drugim synem z pięciorga rodzeństwa. Rodzina była zasobna. Ojciec był kasztelanem zakroczymskim. Ich religijność była dosyć przeciętna, ale dzieci wychowywane były surowo.

    Stanisław podstawowe wykształcenie zdobywał w domu rodzinnym. Kiedy skończył czternaście lat, razem ze starszym o dwa lata bratem Pawłem, został wysłany do kolegium jezuitów w Wiedniu. Uczył się tam gramatyki, humaniorów i retoryki.

    Po kilku miesiącach mieszkania w konwikcie jezuitów, bracia musieli przenieść się na kwaterę prywatną. Ich relacje nie układały się najlepiej. Stanisław był spokojny, skoncentrowany na nauce, pobożny. Brat Paweł i pozostali z grupy uczniów i opiekunów dawali mu się we znaki, robiąc mu często na złość.

    Św. Stanisław Kostka bity przez brata - Anthony M. from Rome, Italy, CC BY 2.0 www.creativecommons.orgśw. Stanisław Kostka bity przez brata – Anthony M. from Rome, Italy, CC BY 2.0 www.creativecommons.org

    ***

    Spośród wydarzeń, jakie zaszły wtedy w życiu Stanisława Kostki, dwa są szczególnie ważne. „Przyszedł dzień 4 grudnia 1566 roku, święto św. Barbary, drugiej patronki Sodalicji Mariańskiej, do której należał Stanisław. Nie była to polska święta, ale żywił do niej szczególne nabożeństwo, bo była patronką dobrej śmierci… Stanisław zachorował… Zaczął majaczyć… Chory miał pragnienie i chciał przyjąć Komunię św.… Wydawało się, że tamta noc będzie ostatnia… Stanisław był spokojny, przytomny  i sprawiał wrażenie zajętego sprawą nieba, gdy nagle zerwał się z nieludzka siłą, wyprostował na łóżku i powiedział mocnym głosem: Proszę uklęknąć, święta dziewica Barbara nadchodzi z nieba z dwoma aniołami, a jeden z nich przynosi mi Ciało mojego Pana, Jezusa Chrystusa. Głęboko się skłonił, uklęknął na łóżku, wypowiedział trzy razy: Domine, non sum dignus – Panie, nie jestem godzien, otworzył usta i wyciągnął język, aby przyjąć komunię…”* Stanisław był przekonany, że odzyskał zdrowie dzięki św. Barbarze.

    Drugie wydarzenie to wizja Najświętszej Dziewicy, która mu się ukazała i położyła Dzieciątko Jezus w jego ramionach. Po tym widzeniu wyzdrowiał. Wtedy też Maryja powiedziała mu: „Pragnę, byś wstąpił do Towarzystwa Jezusowego”. Stanisław zwierzył się z tego pragnienia swojemu kierownikowi duchowemu i natychmiast zaczął szukać sposobu, jak to powołanie zrealizować.

    Wiedział, że nie ma co liczyć na zgodę ojca. Nie miał też co liczyć na brata i opiekunów. Jezuici austriaccy nie chcieli go przyjąć, bo bali się gniewu ojca, ale poradzili mu udać się do Niemiec lub Rzymu. Dla Stanisława nie było rzeczy niemożliwej, żeby zrealizować pragnienie. Uciekł w przebraniu, 10 sierpnia 1567 roku. Pomaszerował do Augsburga, a potem do Dylingi, bo tam był prowincjał, św. Piotr Kanizy. On postanowił wysłać go do Rzymu. W towarzystwie dwóch innych jezuitów, Stanisław dotarł do Rzymu w październiku i tam rozpoczął nowicjat zakonny.

    Ojciec, kiedy dowiedział się o sprawie, ze wściekłością i wyrzutami pisał do Stanisława, że ‘splamił znakomity ród Kostków’. A on czytał ten list płacząc.

    10 sierpnia 1568 roku Stanisław poczuł się źle. Położył się do łóżka na polecenia brata infirmarza i powiedział, że umrze za kilka dni. Nikt mu nie uwierzył.
    „W nocy, 14 sierpnia, koło 22.30, twarz jego znieruchomiała i przestał oddychać. Umarł”.
    Nie ukończył 18 lat, ale odwagą i determinacją mógłby obdzielić wielu. Stanisław Kostka był pierwszym jezuitą wyniesionym na ołtarze. Beatyfikował go Paweł V w roku 1606. Kanonizował go w roku 1726 Benedykt XIII.


    * Cytaty za: Ignacio Echániz SJ, Męka i Chwała, Żywa Historia Jezuitów, Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, Kraków 2014.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    O Kostce, ale tym razem nieco inaczej…

    O Kostce, ale tym razem nieco inaczej...

    (fot. rysował Przemo Wysogląd SJ)

    ***

    Błogosławiony czystego serca. Spoglądając w górę prezbiterium kościoła krakowskich jezuitów.

    Prostymi ścieżkami prowadził Pan sprawiedliwego i ukazał mu królestwo Boże.

    Tę antyfonę ze świątecznego oficjum ku czci św. Stanisława Kostki bardzo dobrze obrazuje mozaika z prezbiterium najpiękniejszego kościoła Krakowa – Bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa.

    Piotr Stachiewicz, artysta akademicki, twórca popularnych ludowych obrazów Matki Bożej zaprojektował wielobarwny korowód polskich świętych i historycznych postaci, które zbliżają się do Chrystusa błogosławiącego im i niejako obejmującego ramionami cały naród. Blisko pięćdziesiąt osób, które wzrok wbijają pokornie w ziemię, albo błagalnie wznoszą oczy ku niebu. Wyróżnia się tylko jedna osoba – w grupie przedstawiającej polskich jezuitów młody Stanisław Kostka odważnie patrzy wprost na Chrystusa, ma dumnie wypiętą pierś, sylwetka zdaje się wyrywać w stronę złotej poświaty otaczającej naszego Pana. Jezus w końcu obiecał w kazaniu na górze, że “błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (por. Mt 5).

    Jednak co to znaczy mieć “czyste serce”?

    Potocznie czyste serce kojarzymy z czystością seksualną i owszem, jest ono z nią związane, ale raczej wynika to z czystego serca. Najpierw trzeba zrozumieć, że wstrzemięźliwość seksualna bez czystego serca szybko może zamienić się w życiową mękę. Św. Paweł pisze w liście do młodego Tytusa: “dla czystych wszystko jest czyste, dla skalanych zaś i niewiernych nie ma nic czystego, lecz duch ich i sumienie są zbrukane” (Tt 1, 15).

    Czyste serce związane jest z patrzeniem na świat. Na mozaice Stanisław Kostka patrzy najpierw na Boga, a przez Niego widzi resztę stworzenia. Jeśli nie widzisz Boga, masz serce pełne innych obrazów. Mieć czyste serce to znaczy być wpatrzonym w Jezusa, który jest i powinien być naszym jedynym wzorem. Czyste serce jest wolne od jakichkolwiek przywiązań, jest nastawione na Boga, nie pragnie niczego innego, jak tylko uporczywie wpatrywać się w Boga. To łaska, o którą możemy się modlić z psalmistą: “Stwórz we mnie Boże serce czyste” (Ps 51), i możemy być pewni, że zostaniemy wysłuchani, o ile tylko będziemy się modlić ze skruchą. Oczywiście, musimy być realistami – nie jesteśmy aniołami, których naturą jest wpatrywanie się w Boga i chwalenie Go – będziemy upadać, ale z Bożą pomocą za każdym powstawać, jak młody Kostka w swojej wyczerpującej wędrówce do Rzymu.

    Nie możemy być pewni, co miał na myśli Stachiewicz, projektując w ten sposób mozaikę. Jednak jego intuicja malarska dobrze wyraża prawdę o dzisiejszym patronie: wystarczy być wpatrzonym w Boga, a reszta będzie nam dana, jak w niezwykłej historii krótkiego życia Stanisława Kostki. Bo prostymi ścieżkami Pan go przeprowadził i ukazał mu swoje Królestwo…

    o. Przemysław Wysogląd SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 września

    Święta Hildegarda z Bingen,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Robert Bellarmin, biskup i doktor Kościoła
      •  Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, biskup
      •  Święty Jan Macías, zakonnik
      •  Stygmaty św. Franciszka z Asyżu
      •  Święty Piotr z Arbués, męczennik
      •  Święty Marcin z Finojosa, biskup
      •  Święty Lambert z Liege, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Zygmunt Sajna, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Hildegarda z Bingen
    Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce.
    Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”.
    Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę.
    Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga.
    Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała.
    Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec.
    Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność.
    Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace.
    Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili.
    Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 września

    Święci męczennicy
    Korneliusz, papież, i Cyprian, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Edyta, ksieni
      •  Święta Eufemia, męczennica
      •  Święty Doroteusz z Tebaidy
      •  Błogosławieni Jan Chrzciciel i Hiacynt od Aniołów, męczennicy
    ***
    Święty Korneliusz

    Korneliusz był synem Kastyna z rodu Cornelia. Jako kapłan rzymski był bliskim współpracownikiem papieża św. Fabiana (236-250). Z listu św. Cypriana z Kartaginy dowiadujemy się, że Korneliusz został namiestnikiem Chrystusa nie dzięki własnej inicjatywie, ale został wybrany głosem ludu rzymskiego ze względu na swoją pokorę, łagodność i roztropność. Cyprian pisze, że Korneliusz przeszedł wszystkie stopnie w hierarchii kościelnej, zanim został wybrany biskupem rzymskim. Z tego wynika, że w Kościele rzymskim był już od dłuższego czasu. Po męczeńskiej śmierci św. Fabiana (+ 250), poniesionej w czasie prześladowania, jakie rozpętał cesarz Decjusz, Stolica Rzymska była przez dłuższy czas nieobsadzona. W tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni, których rzecznikiem był prezbiter Nowacjan.
    Gdy prześladowania ustały, wybór większości padł na Korneliusza, a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego. Mniejszość gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana. Nowacjan, by zyskać dla siebie zwolenników, zaczął rozsyłać do biskupów listy i swoich wysłańców. Nawet Cyprian nie był pewien, kto jest właściwie biskupem rzymskim. Wysłał swoich delegatów, by na miejscu zorientowali się w sytuacji. Kiedy przekonał się, że prawowitym biskupem rzymskim jest Korneliusz, udzielił mu całkowicie swojego wsparcia. Skłonił także biskupów Afryki, by go uznali. Nowacjanowi natomiast udało się pozyskać dla siebie biskupa Antiochii.
    Korzystając z chwilowego pokoju, jaki nastał dla Kościoła po śmierci Decjusza (+ 251), papież Korneliusz zwołał do Rzymu synod, na którym Nowacjan został potępiony i wyłączony ze wspólnoty Kościoła. Aktualne wówczas stało się pytanie, co należy uczynić z tymi, którzy za prześladowania Decjusza ze strachu wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić (z łac. lapsi). Rygoryści byli za tym, by ich do Kościoła ponownie nie przyjmować; jednak dzięki papieżowi uchwalono, że ich powrót do Kościoła – po spełnieniu określonych warunków – będzie możliwy.
    Korneliusz rządził Kościołem w latach 251-253. Po raz pierwszy w historii Kościoła Korneliusz wymienił w swoich pismach wszystkie stopnie duchowieństwa rzymskiego. Kościół w Rzymie liczył za jego panowania 46 kapłanów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów, a także kilkunastu lektorów i ostiariuszy. Cała gmina chrześcijańska w Rzymie liczyła wówczas, jak się przypuszcza, ok. 10 tysięcy wiernych.

    Święci Korneliusz i Cyprian

    Po krótkotrwałym pokoju w Rzymie wybuchła epidemia (252). Dla przebłagania bóstw urządzano publiczne procesje i modły, składano ofiary. Chrześcijanie nie mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się na domy modlitwy chrześcijan i burzył je. Atakowano chrześcijan i zabijano ich, uważając, że to oni są sprawcami zarazy, bo swoim kultem wywołali gniew bogów. W takiej właśnie sytuacji w 253 r. poniósł śmierć męczeńską Korneliusz. Według innej wersji Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa Gallusa na wygnanie do Civitavecchia, a tam, źle traktowany – zmarł.
    Cyprian w swoich listach nazywa go męczennikiem – i taką też Korneliusz odbiera cześć. Tytuł znaleziony w katakumbach św. Kaliksta potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz odbierał cześć jako męczennik. Grób św. Korneliusza ozdobił pięknym wierszem w katakumbach papież św. Damazy (366-384). Relikwie św. Korneliusza rozdzielono z czasem po różnych kościołach Włoch, Francji i Niemiec.
    Hieronim pisze, że już za jego czasów doroczną rocznicę św. Korneliusza liturgia rzymska łączyła ze wspomnieniem św. Cypriana. Dlatego ich wspomnienie przypada dzisiaj, chociaż śmierć zastała Korneliusza zapewne w lipcu 253 r.
    W ikonografii św. Korneliusz przedstawiany jest w stroju papieskim z paliuszem, czasami w tiarze. Jego atrybutami są korona w ręku, gałązka palmowa, miecz, róg, tiara.

    Święty Cyprian

    Thascius Caecilius Cyprianus urodził się około 210 r. w rodzinie pogańskiej, najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo jego życie było podobne do życia ówczesnej złotej młodzieży z arystokracji rzymskiej. Sam mówi, że “oddany był złym nałogom”, z których nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246 r. Wtedy też Cyprian przyjął chrzest. Przez wdzięczność dla mistrza i ojca duchowego przybrał jego imię. Rozpoczął wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy.
    Przykładnym, prawdziwie chrześcijańskim życiem uzyskał takie poważanie, że w 247 roku został wyświęcony na prezbitera przy jednomyślnym poparciu wiernych z Kartaginy. Kiedy w roku 248 umarł Donatus, biskup Kartaginy, Cyprian, mimo ucieczki i stawianego oporu, został odszukany i konsekrowany na biskupa. Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali się jego śmiertelnymi wrogami.
    Jako biskup Cyprian z całym zapałem zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów, do opieki nad powierzonymi sobie duszami, wreszcie także do misji, jaka go czekała wśród większości pogańskiej. Te wszystkie zabiegi przerwało jednak jedno z najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz (249-251). Nowy władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan. Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie kultu takiego oddawać mu nie chcieli i nie mogli, w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Żądał, aby torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary. Szczególną nienawiść obrócił przeciwko hierarchii kościelnej. Lud zaczął się domagać w amfiteatrze, aby biskupa Cypriana oddać na pożarcie lwom. Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył się na czas prześladowania (na początku 250 r.). Ze swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim zarówno za pośrednictwem licznych listów pasterskich, jak i emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i prezbiterów.
    Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Tu spotkał się z nowym problemem: wielu chrześcijan wystraszonych torturami wyparło się wiary. Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem. Rygoryści byli zdania, że nie wolno ich przyjmować. Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian przeprowadził zasadę, że “upadłych” (łac. lapsi) należy przyjmować ponownie do ich gmin, ale pod warunkami, które gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku. Podobne stanowisko zajął w Rzymie papież Korneliusz, ale przeciwko niemu stanęła opozycja z antypapieżem Nowacjanem na czele. Cyprian nie tylko poparł papieża, ale nawet napisał osobny traktat: O jedności Kościoła. W tej samej sprawie napisał potem także drugi traktat: O upadłych. Na oba dzieła i na dekrety synodu kartagińskiego rygoryści odpowiedzieli zarzutem, że takie postępowanie będzie tylko zachętą, by przy najbliższej okazji ponownie wyprzeć się wiary.
    Niedługo potem północną Afrykę nawiedziła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar. Podobnie jak w Rzymie, poganie urządzali procesje do świątyń swoich bóstw i składali ofiary. Chrześcijanie milczeli. Poganie uznali to za oznakę nienawiści do nich, a zarazę poczytali za gniew obrażonych bóstw. Cyprian napisał nowy traktat – O nieśmiertelności – w którym zbijał zarzuty stawiane przez pogan wyznawcom Chrystusa. Wykorzystał czas pokoju na to, by uzupełnić szeregi kleru swojej diecezji. Zwoływał synody dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował nowe gminy. Zyskał sobie w całej Afryce tak wielką powagę, że zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę.
    W roku 255 powstał nowy problem: czy należy chrzcić na nowo tych, którzy wyrzekli się błędów heretyckich i połączyli się z Kościołem. Rzym stanął na stanowisku, że chrzest, jeśli był udzielony ważnie, nie może być ponawiany. Inaczej twierdzili jednak biskupi afrykańscy. Na synodzie w Kartaginie uchwalili oni w 256 r., że heretyków powracających na łono Kościoła, a ochrzczonych w herezji, należy chrzcić na nowo. Uchwałę tę podpisało w okręgu kartagińskim 72 biskupów, a w okręgu Mauretanii – 87. Cyprian popierał tę decyzję i stosowne uchwały przesłał do Rzymu, do papieża św. Stefana.
    Wybuchło w tym czasie kolejne prześladowanie zorganizowane przez cesarza Waleriana. Pod karą śmierci zakazał on zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. Do dzisiaj zachował się dokładny opis przewodu sądowego i tekst wyroku śmierci na biskupa Cypriana. Po aresztowaniu został zesłany do miasteczka Kombis (257 r.). Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze względnej wolności, w ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich wysłanników. W lipcu 258 r. postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny namiestnik cesarski (prokonsul), Galeriusz Maksym. Został skazany na śmierć przez ścięcie głowy. Wyrok wykonano w obecności zebranego ludu 14 września 258 r. W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii św. Korneliusza. Imiona obu męczenników wymienia się w Kanonie rzymskim.
    Św. Cyprian z Kartaginy jest największą postacią wśród świętych Kościoła Afryki północnej, obejmującej wybrzeże Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do Libii i Egiptu (wyłącznie).
    W ikonografii św. Cyprian przedstawiany jest w szatach biskupich. Jego atrybuty to biskupi krzyż, księga, gałązka palmowa, miecz, paliusz, pastorał.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 września

    Najświętsza Maryja Panna Bolesna

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Genueńska
      •  Błogosławiony Antoni Maria Schwartz, prezbiter
      •  Błogosławiony Józef Puglisi, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Paweł Manna, prezbiter
    ***
    “Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35).

    Maryja siedmiokrotnie przebita mieczem boleści

    Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.
    Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
    Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi:
    1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35)
    2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14)
    3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45)
    4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają)
    5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30)
    6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
    7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)

    Maryja Bolesna

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna.
    Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).
    Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

    Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

    Matka Boża Staniątecka/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    *******

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela.

    Od siedmiu boleści

    Myśl: Maria otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

    Dzień po dniu. 14 września przeżywamy święto Podwyższenie Krzyża Świętego, a już następnego dnia wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Tak jakby Kościół zwracał uwagę na to, że cierpienie Maryi idzie krok w krok za ogromnym bólem Jej Syna. To ciekawe, że Kościół przywołuje te dni nie w „fioletowym” czasie Wielkiego Postu, ale latem, tuż po sezonie urlopowym… Czytam pełne tęsknoty wersy Pieśni nad pieśniami. Zdumiewa mnie intuicja brata Efraima, założyciela Wspólnoty Błogosławieństw, który w tym miłosnym hymnie odnalazł obraz… Piety.

    „Wypełniają się słowa Pieśni nad pieśniami: »Lewa twoja ręka pod głową moją, a prawica twoja obejmuje mnie« (Pnp 2,6). Jakże piękna jesteś między niewiastami, jakże piękna jesteś w Twoim niezmąconym bólu – woła Efraim. – To właśnie w tej godzinie aniołowie nadali Ci tytuł Królowej Męczenników. Twoje męczeństwo trwa jeszcze dłużej niż męczeństwo Syna: Twoja męka i Jego Męka spotkały się we współodczuwaniu, współczuciu. Maryjo, Matko Miłosierdzia”.

    Watykan. Bazylika Świętego Piotra. Po marmurowych posadzkach przelewa się wielobarwny tłum. Japończycy dyskretnie robią zdjęcia spod łokci. Starają się utrwalić Pietę – rzeźbę, która zachwyca od pięciu wieków. Została ukończona w roku 1499, gdy Michał Anioł miał zaledwie 25 lat. To najpowszechniejsze przedstawienie Maryi Bolejącej. Inne ikonograficzne symbole to Mater Dolorosa – złamana cierpieniem, słaniająca się na nogach Matka adorująca zawieszone na krzyżu ciało Syna.

    Niezwykle poruszające są obrazy i figury Maryi, której serce przebija siedem ostrych mieczy. Ten motyw „siedmiu boleści” często pojawiał się w sztuce od XIV w. Jakie to miecze? Proroctwo Symeona („Twoją duszę miecz przeniknie…”), ucieczka do Egiptu, zgubienie dwunastoletniego Jezusa, spotkanie z Synem na drodze krzyżowej, ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie do grobu. W rozważaniach Brata Efraima zachwyciła mnie jeszcze jedna intuicja. „Maryja trwa aż po wypełnienie wieków, trzymając w ramionach ogromne Ciało swego Syna, zakrywając Jego nagość swoim płaszczem, otulając Go czułością”. Maryja otula Kościół, zakrywa swym płaszczem jego liczne grzechy. Bardzo cierpi.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    __________________________________________________________________________________

    Jezus do ks. Dolindo: „Matka Bolesna jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”

    ks. Dolindo Ruotolo o Matce Bożej Bolesnej

    fot. P. Vojtěch Kodet / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0; Kty68 / Shutterstock

    *******

    Jeśli upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie – podpowiadał ks. Dolindo.

    Niedawno na pogrzebie byłam świadkiem przeszywającej serce sceny. Grabarze zaczęli powoli spuszczać do dołu trumnę z ciałem mojego kolegi. Na jej wieku były umocowane trzy wianuszki z czerwonych różyczek, najmniejszy od trzyletniego synka. Pozostałe, większe – od dwóch starszych.

    Nagle mama Mariusza padła na zabłoconą ziemię na kolana. W geście bezradności, wyciągając ręce ku bezlitośnie zanurzającej się w czeluściach ziemi trumnie, szlochała i wołała: „Boże, oddaj mi synka!”. Żona Mariusza stała obok. Coraz silniej przyciskała do piersi czarno-białą fotografię ukochanego męża. Obie trzęsły się z bólu. Mysterium doloris – tajemnica bolesna. Nawet trębacz zamilkł. Wszyscy – było tam kilkaset osób – bezskutecznie i nieudolnie próbowaliśmy zdusić emocje, wbijając spojrzenia niebo. Serce pękało.

    Dwa dni później w szpitalu dziecięcym czekałam na korytarzu z synem na wyniki badań. Dłużyło się, bo… pielęgniarka za ścianą musiała stwierdzić zgon dziecka. Znowu – serce pękało. I znowu – mysterium doloris.

    Dwa tysiące lat temu, na Golgocie, pod wiszącym na Krzyżu ciałem zmasakrowanego Jezusa, stała Jego Mama. Jej serce pękało. Mysterium doloris.

    Ona to przeszła – śmierć dziecka. Widziała, jak je bezlitośnie katują, jak kolce korony cierniowej przebijają Jego oczy, wbijają się w szyję, jak kawałki mięśni odpadają – zamiast 36, Jezusowi wymierzono ponad 130 batów. A potem trzymała na dłoniach Jego rozszarpane i broczące krwią ciało. „Matka Bolesna – mówi Jezus w czasie lokucji wewnętrznej księdzu Dolindo Ruotolo – jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”.

    Siedem boleści Matki Bożej

    Matkę Bożą Bolesną Kościół czci od wieków. Ale to dopiero św. Pius X ustanowił Jej święto na 15 września, po uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Ten dzień to też imieniny ks. Dolindo. Tata Rafaele nadał takie imię mistykowi właśnie z myślą o Matce Bożej Bolesnej (Dolorosa), a przywołuje ono obraz Matki Bożej Siedmiu Boleści (Madonna dei sette dolori).

    W domu ks. Dolindo stała figurka Madonniny. Należała do jego mamy. Maryja ma na sobie uszytą z czarnego aksamitu suknię, na głowie koronę, a jej twarz jest przykryta czarnym woalem. Oczy wzniesione ku górze, na twarzy maluje się ewidentny rys cierpienia. Lekko uchylone usta, jakby wołały ratunku z nieba. W dłoni trzyma białą chusteczkę, którą ocierała zapewne łzy. Mater Dolorosa jest, obok Matki Bożej Pompejańskiej, jednym z najpopularniejszych wizerunków w Neapolu. W kościołach figura ma jeszcze wbite w serce siedem sztyletów.

    Wyobrażam sobie tę scenę. Jest piękne, słoneczne południe. Na uliczkach Jerozolimy kłębią się tłumy. Maryja niesie w ramionach zawiniątko. Za nią Józef. Niemowlę słodko śpi. Rodzice są szczęśliwi. Wchodzą schodami do świątyni, by zgodnie z żydowskim zwyczajem ofiarować Chłopczyka Bogu. Tego dnia jest tu też Symeon. Starzec podchodzi do pięknej 15-letniej dziewczyny i niespodziewanie ujęty urodą Dziecka, bierze Jej Syna w ramiona. Wyobrażam sobie, że młoda Mama jest nieco spłoszona. Symeon błogosławi Dziecko. „Moje oczy ujrzały zbawienie” – mówi. Po czym otrząsa się ze wzniosłej modlitwy, spogląda w oczy Miriam i zmieniając ton dodaje: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Co Miriam czuje?

    Proroctwo Symeona uznane jest za pierwsze z siedmiu boleści, mieczy wbitych w serce Maryi. Potem ucieczka z Egiptu, chwile stresu, kiedy mały Jezus zgubił się w świątyni, wreszcie spotkanie na drodze krzyżowej i spojrzenie w twarz broczącego krwią Syna. Potem sama Golgota, a więc moment ukrzyżowania i śmierci. Boleść szósta to chwila zdjęcia z krzyża, a złożenie do grobu Jezusa jest siódmym z bóli Maryi. Ale nie tylko o siedem boleści chodzi w tym święcie.

    Współodkupicielka

    Ten tytuł ostatnio budzi trochę emocji. Wielu kojarzy go z nieuznanymi jeszcze przez Kościół objawieniami Matki Bożej w Amsterdamie. Tam Maryja miała prosić, by ogłoszono dogmat o Współodkupicielce. Tymczasem czcząc Matkę Bożą Bolesną, Kościół od wieków wskazuje na Jej rolę jako Współodkupicielki.

    Piszą o tym ojcowie Kościoła, mówili Leon XIII i Pius IX. A z precyzją napisał św. Pius X. W encyklice Ad Diem Illum Laetissimum o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny papież podkreśla wręcz, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości”. Pius X pisze te słowa w 1904 roku. W wydanej rok przed śmiercią encyklice papież przywołuje rozważania św. Bonawentury, iż Maryja tak uczestniczyła w cierpieniach Jezusa stojąc pod krzyżem, „że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził”. A bł. Katarzyna Emmerich zapisuje w swoich wizjach życia Najświętszej Maryi Panny, że Maryja „całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał jej umrzeć wraz z sobą”.

    Ks. Dolindo pisze wręcz o spazmatycznym bólu Maryi na Golgocie. Podkreśla, że Maryja nie była jedynie świadkiem ofiary na krzyżu, tak jak Magdalena czy pozostałe kobiety. „Maryja ofiarę tę wypełniała z Jezusem: podczas gdy tylko Jezus mógł się ofiarować, Ona Jego ofiarowywała i oddawała jako Matka, i w ten sposób niezwykle skutecznie przyjmowała w swoim Niepokalanym Sercu nieskończone wręcz bogactwa, które wytryskiwały z ofiary na krzyżu”.

    Ks. Dolindo nie mówił nigdy o dogmacie o Współodkupicielce. Z przekonaniem pisał o Jej roli współzbawczej, gdyż na Kalwarii przelała się de facto także krew Maryi. Jezus był przecież biologicznie Jej synem.

    Według ks. Dolindo Maryja w czasie porodu Jezusa „nie odczuła żadnego bólu” i odbył się on, zdaniem mistyka, „w ekstazie niewymownej radości”. Natomiast „jeśli chodzi o rodzenie Mistycznego Ciała Pana, to kosztowały Ją bóle kal­waryjskie nie do wypowiedzenia, ponieważ była Współodkupicielką rodzaju ludzkiego”. Ale Jej cierpienie nie skończyło się do dzisiaj…

    I po co to wszystko?

    Mariusz, 50-latek, w maju poszedł na rutynowy zabieg. Zaraz po nim miał jechać na upragnione wakacje do Chorwacji. Ale niespodziewanie wszystko potoczyło się inaczej. Po kilku miesiącach autentycznej kalwarii na szpitalnych oddziałach intensywnej terapii, jego ciało było jak ubiczowane. Odszedł. I co dalej? – pytają jego mama i żona. Jak mają żyć bez ukochanego syna, męża, taty dzieci? I po co to wszystko? Tu na ziemi nie ma odpowiedzi albo jest częściowa, nieudolna. Lepiej czasem jej nie szukać…

    „Ból, cierpienie przygniata człowieka, gdy go dopada. Ale w swoim czasie odnawia ludzkie serce” – pisze ks. Dolindo. To tajemnica. Niewiele z niej rozumiem. Ale czy to właśnie nie na cierpieniu zarówno Jezusa jak i Maryi, Bóg zaczął budować Kościół? „To jest Twój syn, to jest twoja Matka”. Mama Jezusa jest Mater Ecclesiae. Mater Dolorosa.

    Konstytucji dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II znajduję taki zapis: Maryja nie tylko „współcierpiała ze swoim Synem umierającym na krzyżu i współpracowała w dziele Zbawienia”, ale „wzięta do nieba, nie zaprzestała pełnić tej zbawczej roli”.

    W prosty sposób myśl teologiczną ojców soborowych mogą wyjaśnić słowa, jakie ks. Dolindo usłyszał od Maryi. To mocne słowa: „Smutna wizja grzechów zalewających ziemię stawia mnie ponownie pod tym krzyżem, na którym wszyscy zostali odkupieni i za których grzechy Syn mój zapłacił awansem. Grzesznik jest dla mnie obrazem poniżenia i cierpienia, ran Jezusa […]. Ale jestem gotowa przyjąć każdego grzesznika, który do mnie przyjdzie, bo jest moim dzieckiem”.

    Ks. Dolindo dodaje: „Jeśli więc upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie”.

    Joanna Bątkiewicz-Brożek/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    “Bolesne objawienia” Matki Bożej

    fragment figury Matki Bożej Bolesnej/fot.PCh24.pl

    *******

    Tajemnica Matki Bożej Bolesnej nie jest jedynie liturgicznym wspomnieniem (15 IX), ale, jak się wydaje, aktualizuje się ona w sposób wstrząsający we współczesnym świecie. Nie sposób bowiem nie zwrócić uwagi na zjawiska, które polegają na płaczu (czasem krwawymi łzami) obrazów oraz figur Matki Bożej na całym świecie. Wielokrotnie z obrazów poświęconych Matce Bożej Bolesnej ciekły łzy (np. w 1972 r. w Rendinara czy w Cinquefrondi we Włoszech). Zjawisko to dotyczy także ikon u prawosławnych (np. w 1960 r. w Nowym Yorku czy w 1986 r. w Chicago).

    Nie chodzi jednak o naiwność, która wszystkie tego rodzaju manifestacje traktuje jednoznacznie jako odsłonę nadprzyrodzoności czy transcendencji. Z drugiej strony byłoby jednak nieuczciwością intelektualną i moralną zaprzeczać mnogości faktów, siląc się na sceptyczne interpretacje, zwłaszcza że w wielu przypadkach laboratoryjnie potwierdzono prawdziwość ludzkich łez i krwi, które płynąc z maryjnych obrazów i figur były i są na tyle częste, że można tu stworzyć bogatą chronologię.

    Maryja płacze od wieków

    Wiele fenomenów mówi samych za siebie i dostarcza bogatego materiału przynajmniej do refleksji dla tych, którzy nie chcą być ślepi czy głusi. Ważne są manifestacje szczególnie w XX stuleciu, gdyż można je było bardziej zweryfikować, wykorzystując osiągnięcia techniki, przy pomocy których można wyeliminować np. fakt oszustwa. Jednakże już wiele wieków wcześniej kroniki historyczne zarejestrowały zjawiska tego rodzaju, o czym warto wspomnieć, by uświadomić sobie zakres i wagę problemu. Ciągłość czasowa podobnych fenomenów daje bowiem wiele do myślenia, nawet jeśli nie przesądza się tutaj sprawy. I tak np. w Görgsöny koło Pécs na Węgrzech cudowny obraz “Maryja Stolica Mądrości”, według zapisów źródłowych z 30 IV 1464 r., broczył krwią, niekiedy tak obficie, że krew spływała na ziemię. Zjawisko to powtórzyło się kilka razy w okresie od 30 IV do 18 V 1464 r. Podobnie było w 1583 r. w Copacabana w Boliwii.

    Krwawiąca figurka stała się przedmiotem kultu także w 1603 r. w Scherpenheuvel-Montaigu w Belgii. Krwawe łzy z obrazu popłynęły w 1660 r. w Klokoosko na Węgrzech. Podobnie było w 1715 r. w Szent-Antal na Węgrzech, gdzie obraz Maryi Wspomożycielki płakał krwawymi łzami. W 1813 r. polski żołnierz z Lichenia, Tomasz Kłossowski, gdy zwrócił się ciężko ranny w modlitwie do Maryi, ujrzał Matkę Bożą smutną i płaczącą. Po uzdrowieniu Kłossowski znalazł w 1836 r obraz odpowiadający tej wizji, który od 1848 r. zgodnie z Jej życzeniem czczony jest publicznie. W 1846 r. w La Salette we Francji dokonały się słynne objawienia Matki Bożej, ostrzegające przed grzechami, takimi jak przekleństwa czy zaniedbywanie modlitwy, gdzie dała Ona do zrozumienia, że te grzechy są powodem Jej łez.

    W XX wieku fenomen łez i płaczu Maryi objawił się w takich miejscowościach jak San-Tai-Dse (Mandżuria, 1900), Bordeaux (Francja, 1907) czy też w Tourtres (Francja, 1910). Siostra Amalia (1901-1977), współzałożycielka Instytutu Jezusa Ukrzyżowanego, wśród wielu niebiańskich wizji ujrzała też Chrystusa, który rzekł do niej: O cokolwiek ludzie będą Mnie prosić ze względu na łzy Mojej Matki, tego udzielę im z życzliwością. Matka Boża, którą widziała, nauczyła ją odmawiać różaniec łez, który zamiast krzyżyka posiada medalik z przedstawieniem Madonny Płaczącej i z napisem: Matko Bolesna, Twoje łzy zniweczą panowanie piekła.
    W 1949 r. w Lublinie z kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w katedrze lubelskiej przez dwa dni płynęły łzy wobec naocznych świadków (R. Ukleja).

    Płacz Róży Duchownej i Matki Bożej Fatimskiej

    W 1947 r. w Montichiari-Fontanelle (Włochy) Pierina Grilli, pielęgniarka, ujrzała pierwszy raz Matkę Bożą, która była bardzo smutna, a Jej oczy były pełne łez, spływających na ziemię. Jej pierś przeszywały trzy duże miecze. Maryja powiedziała tylko trzy słowa: Modlitwy ofiary pokuty. Ukazując się wielokrotnie (zawsze z trzema różami na piersiach), Maryja nazwała się Różą Duchowną (Rosa Mystica), domagając się realizacji tych trzech życzeń. Dalsze objawienia miały miejsce w latach 60. przy źródle w Fontanelle oraz w latach 1974-1976. Ukazując się 8 IV 1975 r., zalana łzami Maryja w nieopisanym cierpieniu wyrzekła rozdzierającą skargę: O, gdybyś wiedziała, jak wiele moich dzieci kroczy drogą zatracenia. Innym zaś razem powiedziała: Ludzkość pędzi na własną zgubę. Wiele dusz ginie. W czasie procesji w Fontanelle w listopadzie 1985 r. z kilku małych figur Róży Duchownej płynęły obficie łzy, czego świadkami było wielu uczestników nabożeństwa, a 8 XII 1985 r. płakała także drewniana statua Róży Duchownej w katedrze w Montichiari.

    Jednakże już w 1982 r. w parafii Matki Bożej w Maasmechelen (Belgia) płakała pielgrzymująca figura Madonny Róża Duchowna, co potwierdziło tysiące przybyłych pielgrzymów. Podobnie figura Róży Duchownej płakała w Montenaken w Belgii, w jednym z domów. Także w Nowym Yorku w 1984 r. płakała figura Róży Duchownej obfitymi łzami, tak że zbierano je do kielicha. W Chicago w 1984 r. na oczach ks. proboszcza R. Jasińskiego i jego parafian wydarzył się fenomen płynących łez, co dogłębnie poruszyło wiernych i spowodowało ożywienie życia religijnego. Odnotowano też liczne uzdrowienia i nawrócenia. Także w 1984 r. obraz Madonny Róży Duchownej wylewał krwawe łzy (Los Charcos, Kolumbia). Cud łez figury Róży Duchownej miał też miejsce w 1984 r. w Neuental-Zimmersrode (Niemcy), w 1984 r. w Cartagena (Kolumbia), w Jambeiro (Brazylia), w Tumbes (Peru), w 1985 r. w Hamont (Belgia), w Montrealu (Kanada), w Dublinie (Irlandia), ostatnio także w 1990 r. w Louveira (Brazylia), gdzie pielgrzymująca figura Róży Duchownej płacze często prawdziwymi łzami, co zostało potwierdzone laboratoryjnie.

    W 1972 r. także figura Matki Bożej Fatimskiej płakała w Montrealu (Kanada), w Nowym Orleanie (USA), w Porziano k. Asyżu, w Ravennie Włochy (łzy były krwawe, udowodniono laboratoryjnie ich prawdziwość). W Damaszku (Syria) w 1977 r. w kościele Matki Bożej płakała obficie Jej figura, co robiło wrażenie na tysiącach chrześcijan i mahometan. W 1974 r. w Gusago (Włochy) figura płakała w mieszkaniu ks. proboszcza. W 1983 r. w Akita (Japonia) potwierdzająca Fatimę drewniana figura bardzo często płakała i krwawiła. Płakała również figura Matki Bożej z Lourdes w Caltamisetta (Sycylia), jak również w 1985 r. w Melleray (Irlandia).

    Odsłona tajemnicy zbawienia

    Współczesne przebudzenie religijnej wyobraźni nie oznacza automatycznie otwarcia się na transcendencję. Można zapytać: Czy objawienia maryjne nie są wraz ze swoim dramatyzmem właściwym wskazaniem na transcendencję? Czy Ona jest jednak rzeczywiście obecna w sensie czasowo-przestrzennym, czy może Jej wizje u rozmaitych ludzi na przestrzeni wieków są wyrazem mniej realistycznego, ale za to prawdziwego wyrazu intuicyjnego otwarcia się na tajemnicę bytu (K. Rahner)? Dla wielu chrześcijan “wyobraźnia religijna” będzie zbyt pojemna czy zbytnio narażona na religijny pluralizm. Jednakże człowiek odbiera głos transcendencji poprzez swoje uwarunkowania. Objawienia maryjne były różne w różnych epokach. Ogólnie rzecz biorąc, płacz (zwłaszcza krwawymi łzami) to rodzaj informacji, która może pochodzić od Boga, wskazującej np. na Boże współczucie, apelujące także do ludzkich serc.

    Może też oznaczać, że w życiu ludzkim panuje jakaś dysharmonia czy nawet chaos. W tym kontekście pojęć “kary”, “końca świata” (obecnych od początku w Objawieniu biblijnym) czy zapowiadanych “cierpień człowieka” jako skutków owej dysharmonii, nie można traktować jako doświadczeń, które są jedynie subiektywne, neurotyczne czy marginalne. Jak stwierdza L. Scheffczyk, objawienia Matki Bożej nigdy nie mogą być traktowane jako marginalne, także dlatego, że Maryja nie była i nie jest osobą prywatną (L. Scheffczyk, Obietnica pokoju). Informacja przekazywana przez Matkę Bożą dotyczy istoty wiary. W istocie chodzi o przypomnienie faktu, iż człowiek musi dokonać wyboru między zbawieniem a potępieniem, a nie o jakieś emocjonalne straszenie czy zasmucanie człowieka. Jednakże cierpienia i płaczu nie można w prosty sposób zignorować, ale należy je przeciwstawić fałszywej radości “świata”.

    Interwencja Maryi odnosi się do człowieka, aby przestał grzeszyć, co zresztą jest zawsze aktualizacją orędzia Objawienia (Mt 7,13-27; Łk 13,1-9). Według R. Laurentina orędzia Maryi mają sens pedagogiczny, ale także znaczenie proroczego wstrząsu. Istotną cechą jest według niego zbieżność wszystkich posłań maryjnych, w których jednym z powtarzających się elementów jest zapowiedź kary za grzechy, tj. cierpień, które mogą być tylko zmniejszone, a nie usunięte. Jednakże zawężanie orędzi jedynie do wyroku immanentnej sprawiedliwości: zbrodni i kary, fałszowałoby ich sens. Najistotniejszym posłaniem jest to, że grzech krzyżuje Chrystusa; właśnie z tej strasznej zbrodni wypływa wszelkie zło (R. Laurentin, Współczesne objawienia Najświętszej Marii Panny). Płacz Maryi jest wezwaniem do modlitwy i do pokuty, czyli do tego, co było istotą orędzia biblijnego, a także patrystycznej nauki ascetycznej czy też świadectwa świętych.

    o. Aleksander Posacki SJ/katolik.pl

    __________________________________________________________________________

    Litania do Matki Bożej Bolesnej

    15 września Matki Bożej Bolesnej, obok święta Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Nierozłączna boleść Jezusa i Maryi

    fot. gorki.michalici.pl

    ***

    Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson!
    Chryste, usłysz nas! Chryste, wysłuchaj nas!
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami
    Synu, Odkupicielu świata, Boże zmiłuj się nad nami
    Duchu Święty, Boże zmiłuj się nad nami
    Święta Trójco, Jedyny Boże zmiłuj się nad nami

    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta Boża Rodzicielko, módl się za nami.
    Święta Panno nad pannami, módl się za nami.
    Matko, męki krzyżowe Twego Syna cierpiąca, módl się za nami.
    Matko Bolesna, módl się za nami.
    Matko płacząca, módl się za nami.
    Matko żałosna, módl się za nami.
    Matko opuszczona, módl się za nami.
    Matko stroskana, módl się za nami.
    Matko, mieczem przeszyta, módl się za nami.
    Matko w smutku pogrążona, módl się za nami.
    Matko trwogą przerażona, módl się za nami.
    Matko sercem do krzyża przybita, módl się za nami.
    Matko najsmutniejsza, módl się za nami.
    Krynico łez obfitych, módl się za nami.
    Opoko stałości, módl się za nami.
    Nadziejo opuszczonych, módl się za nami.
    Tarczo uciśnionych, módl się za nami.
    Wspomożenie wiernych, módl się za nami.
    Lekarko chorych, módl się za nami.
    Umocnienie słabych, módl się za nami.
    Ucieczko umierających, módl się za nami.
    Korono Męczenników, módl się za nami.
    Światło Wyznawców, módl się za nami.
    Perło panieńska, módl się za nami.
    Radości Świętych Pańskich, módl się za nami.

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    Módlmy się: Boże, Ty sprawiłeś,że obok Twojego Syna, wywyższonego na krzyżu, stała współcierpiąca Matka, daj, aby Twój Kościół uczestniczył razem z Maryją w męce Chrystusa i zasłużył na udział w Jego zmartwychwstaniu. Który z Tobą żyje i króluje, w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 września

    Podwyższenie Krzyża Świętego

    Zobacz także:
      •  Święty Albert, biskup
    ***

    Aniołowie adorujący Krzyż

    Kiedy w roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, rozpoczęły się wielkie prześladowania religii Chrystusa, trwające prawie 300 lat. Dopiero po ustaniu tych prześladowań matka cesarza rzymskiego Konstantyna, św. Helena, kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus.
    Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego.
    Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis, to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]”

    Podwyższenie Krzyża

    W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach.Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego.
    O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17.
    Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316).

    Relikwiarz Krzyża św. z Olkusza

    Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie.
    Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r.
    Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969).

    Krzyż celtycki z Irlandii

    Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony.
    Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych.Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święta Helena. Zawdzięczamy jej odnalezienie Krzyża Pańskiego, oraz… Konstantyna Wielkiego

    ***

    Historia Kościoła dostarczyła wielu przykładów świątobliwych matek, których wiara i gorliwa modlitwa przyczyniły się do nawrócenia „marnotrawnych synów”. Wśród przekazów obrazujących tę zasadę znajdziemy i takie, które pokazują, że powodowana wiarą w Boga matczyna miłość rodzi owoce, które smakować może już nie tylko dziedzic, ale też rzesze wyznawców Chrystusa. Z taką sytuacją spotykamy się, studiując żywot św. Heleny, matki cesarza Konstantyna I Wielkiego, która – według relacji różnych podań – przyczyniła się do odnalezienia Drzewa Świętego, na którym zawisło nasze Zbawienie.

    W syryjskim tekście legendy o Judzie Kyriaku, nawróconym na chrześcijaństwo żydzie, czytamy o wizji Konstantyna, jaką ten otrzymał w ostatnią noc przed wielką bitwą. Na widok licznie zgromadzonego wojska barbarzyńców nad rzeką Dunaj cesarz zaczął odczuwać lęk. Wówczas ujrzał wyraźnie cudowne światło, które rozbłysło nad nim w kształcie krzyża, a litery ułożone przez gwiazdy oznajmiły mu: „w tym (znaku) zwyciężysz”. Poruszony tym obrazem, kazał sporządzić coś na kształt tego, co zobaczył, a następnie rozkazał nieść to przed sobą podczas boju, który zakończył się dla niego zwycięstwem.

    Następnie – jak czytamy w tzw. tekście Petersburskim syryjskiej wersji legendy – po kilku dniach, kazał przywołać kapłanów rzekomych bóstw. Pokazał im znak, który mu się objawił i zapytał ich: „Do którego z bóstw należy ten znak?” Odrzekli mu: „Nie jest to znak ziemskich bóstw, które czcimy, lecz potężny Znak Boga niebios. Kiedy bowiem ten znak przechodził, wszystkie bóstwa naszych świątyń padały i rozbijały się, a ich świątynie rozpadały się”. W tym samym czasie przyszli do cesarza chrześcijanie, których słudzy przedstawili mu jako Nazarejczyków, i powiedzieli mu: „Panie, racz nas wysłuchać! To zwycięstwo, jakie zapowiedziano ci z nieba, (pochodzi) od Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, żyjącego w wieczności. Kiedy On widział, że rodzaj ludzki ginie, nie wzgardził nim, lecz zstąpił jako jedyny Bóg, aby dać życie i odkupić swoje stworzenie. On to dobrowolnie podjął cierpienie i przez swe ukrzyżowanie sprowadził nas do Boga”. Kiedy cesarz Konstantyn usłyszał te słowa, wysłał poselstwo do świętego Euzebiusza, biskupa Rzymu. A gdy już został przez niego pouczony i stał się prawdziwie wierzącym, wtedy przyjął chrzest wraz ze swą matką i wielką liczbą dworzan. Następnie z wielką radością i mocą wyznanej wiary posłał swą matkę na Wschód, aby odszukała Krzyż Chrystusa i odbudowała Jerozolimę.

    Legenda o Judzie Kyriaku to jedna z trzech wersji legendy o znalezieniu Krzyża Świętego. Opowiada o przybyciu cesarzowej Heleny do Jerozolimy w poszukiwaniu Krzyża Jezusowego. Z rozkazu matki Konstantyna pięciuset uczonych w Piśmie stanęło przed cesarzową, która zaczęła ich pouczać tymi słowami:

    „Zaiste nierozumni jesteście, synowie Izraela, jak mówi Pismo (por. Ps 14,1; 53,1), bo postępujecie w ślepocie waszych przodków, tych morderców, którzy twierdzili, że Chrystus nie jest Bogiem. Czytacie Prawo i Proroków, ale nie rozumiecie”. Oni odrzekli: „Czytamy i rozumiemy. Co znaczą twoje słowa skierowane do nas, o Pani?” Mów do nas jaśniej i daj nam poznać, abyśmy również mogli odpowiedzieć twemu majestatowi według naszych możliwości”. Odrzekła im: „Idźcie i wybierzcie ludzi, którzy są najlepszymi znawcami Prawa”. Po odejściu mówili oni między sobą: „Dlaczego cesarzowa nałożyła na nas tak wielkie zadanie?”

    Gdy tak zaskoczeni intencją Heleny dysputowali, jeden z nich (Juda) stwierdził, że szuka ona drzewa Krzyża. Wtedy żydzi posłali go do cesarzowej, on jednak nie umiał wskazać miejsca, gdzie pogrzebano zostało drzewo Krzyża. Za to rodzicielka cesarza wrzuciła Judę do studni na siedem dni. Wtedy to bowiem nieszczęśnik zdecydował się spełnić wolę Heleny: udał się na Golgotę i prosił Boga, by wskazał mu miejsce, gdzie ukryty został poszukiwany skarb. Bóg odpowiedział na modlitwę i objawił wołającemu o pomoc miejsce, w którym znalezione zostały trzy krzyże. Prawdziwy rozpoznano po cudzie wskrzeszenia, jaki stał się za jego przyczyną. Po tym wydarzeniu Juda się nawrócił, przyjął chrzest i nawet został biskupem Jerozolimy. Czyniąc zadość woli Heleny Juda Kyriakos, czyli przynależący do Chrystusa, odnalazł też gwoździe, którymi przebite były niegdyś dłonie Syna Bożego. Cesarzowa natomiast zbudowała w miejscu odnalezienia drzewa Krzyża kościół. Gdy się to wszystko spełniło, Helena rozkazała wypędzić żydów z Jerozolimy i Judei, a dzień odnalezienia Krzyża świętować co roku.

    Zainteresowanie legendą o odnalezieni Krzyża przez cesarzową Helenę wzrosło, gdy światło dzienne ujrzał jej przekład łaciński (1889 r.), zapisał ją po grecku Gelazjusz, biskup Cezarei Palestyńskiej (ok. 390 r.) Również publikacja zawartej w rękopisach syryjskich wersji, stanowiącej lokalną adaptację legendy o Helenie, przyczyniła się do wzrostu zainteresowania wątkiem cesarzowej w odnalezieniu drzewa Krzyża. Współcześnie dyskurs wokół tej problematyki wiąże znalezienie relikwii z budową bazyliki Konstantyna na Golgocie. Nie rozstrzygnięty pozostaje udział Cesarzowej w tym wydarzeniu. Niektórzy badacze twierdzą, że legenda należy do liturgii jerozolimskiej i była czytana w święto Znalezienia Krzyża (13 września). Inni, że dopiero w 2. Poł. IV wieku połączono fakt odnalezienia Krzyża z imieniem cesarzowej Heleny, a twórcą legendy był żyjący w IV w. Cyryl, patriarcha Jerozolimy.

    Niezależnie od sygnalizowanych powyżej wątpliwości warto zwrócić uwagę na osobę św. Heleny, którą św. Ambroży nazwał „Wielką Panią”, a Paulin z Noli, biskup i poeta, wychwalał za jej wielką wiarę. Matkę Konstantyna cechowało niezwykle miłe usposobienie. Za wszelkie okazane synowi dobro ten wynagrodził ją w stosownym czasie tytułem Cesarzowej, która miała realny wpływ na to, co dzieje się w państwie, gdyż Konstantyn bardzo liczył się z jej zdaniem. W otoczeniu władcy przebywało wielu chrześcijan, jako że wyznawcy Chrystusa stanowili w tym czasie wcale niemałą grupę poddanych. Pod ich wpływem przyszła Święta Kościoła katolickiego i prawosławnego przyjęła chrzest (ok. 311-315). Pragnienie czynienia dobrych uczynków Cesarzowa spełniała, włączając się – jak to byśmy dzisiaj powiedzieli – w dzieła charytatywne. I tak, rozdawała jałmużnę ubogim, uwalniała więźniów, pomagała banitom w powrocie do ojczyzny. Stosunek matki Konstantyna do bliźnich wyrażają upamiętniające jej czyny ówczesne monety, na których Helena przedstawiona jest jako uosobienie miłosierdzia, przygarniająca do siebie sieroty. W dokumentach pisano o niej: piissima (najpobożniejsza), venerabilis (czcigodna) czy też clementissima (najłaskawsza).

    Trudno dzisiaj dokładnie oszacować wpływ św. Heleny na zarządzenia państwowe wychodzące z cesarskiej kancelarii, podejrzewać jednak należy, że był on wcale niemały. I choć cesarz Konstantyn odwlekał przyjęcie Chrztu świętego do ostatnich dni swojego życia (337 r.), to stanowione przez niego prawo wychodziło naprzeciw potrzebom wyznawców Chrystusa, by wspomnieć tylko o wydanym w 313 r. edykcie mediolańskim, dającym swobodę wyznania chrześcijan, zakazie wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, ustanowieniu niedzieli jako dnia świątecznego, wolnego od pracy dla wiernych Kościoła, zwolnieniu kapłanów chrześcijańskich z podatków i służby wojskowej, zatwierdzeniu nowego prawa małżeńskiego, które ograniczało możliwość rozwodu, wprowadzało karę śmierci dla cudzołożników, zakazywało trzymania konkubin, jak też otaczało opieką sieroty i wdowy. Pozostałe rozporządzenia zabraniały też znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów, natomiast sądownictwo chrześcijan, nawet w sprawach czysto świeckich, oddano w ręce biskupów.

    Helena zmarła przy boku syna w Nikomedii między 327 a 330 r., w wieku około osiemdziesięciu lat. Na ostatniej drodze oddano należne Cesarzowej honory. Jej szczątki przewieziono do Rzymu, a następnie umieszczono w pięknym sarkofagu w mauzoleum przy via Lavicana. Od chwili śmierci rozwijał się kult Cesarzowej, którą Euzebiusz z Cezarei, kanclerz na dworze cesarskim, nazwał „godną wiecznej pamięci” W martyrologium rzymskim napisano, że Kościół obchodzi uroczystość „świętej Heleny, matki bogobojnego Konstantyna Wielkiego, który pierwszy dał wszystkim władcom wspaniały przykład, jak należy bronić Kościoła i jak go rozszerzać”. Historia dwojga władców Imperium Romanum pokazuje, że matczyna miłość i synowskie oddanie staje się motorem napędowym dziejów, gdy nad tak niezwykłą relacją świeci Słońce Sprawiedliwości, jakim jest Chrystus. Być może na ten osobliwy układ wpływ wywarło Słowo Boże, które poucza nas w Księdze Przysłów „Synu mój, słuchaj napomnień ojca i nie odrzucaj nauk swej matki, gdyż one ci są wieńcem powabnym dla głowy i naszyjnikiem cennym dla szyi” (1, 8-9).

    Anna Nowogrodzka-Patryarcha/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 września

    Święty Jan Chryzostom, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Franciszek Drzewiecki, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Chryzostom

    Jan urodził się ok. 349 r. (jak uważają katolicy) lub ok. 347 r. (jak podają prawosławni) w Antiochii, ówczesnej metropolii prowincji syryjskiej, jednym z największych miast świata. Pochodził z możnej rodziny. Jego ojciec był oficerem cesarskim. Wcześnie osierocił syna. Wszechstronne wykształcenie zapewniła Janowi matka. U jej boku wiódł życie na pół mnisze. Rozczytywał się w klasykach i uczył się ich na pamięć. Lubił jednak także rozrywkę i nie gardził młodzieńczymi figlami.
    Chrzest przyjął dopiero, gdy miał 20 lat. To był punkt zwrotny w jego dotychczasowym życiu. Wstąpił do stanu duchownego. Jako lektor uczestniczył w służbie liturgicznej u boku biskupa Antiochii, Melecjusza. Jednak po śmierci matki (372) opuścił Antiochię i udał się na pustkowie, by tam prowadzić życie ascetyczne. W grocie spędził 4 lata. Zbyt surowe życie tak dalece nadwyrężyło mu zdrowie, że musiał pustynię opuścić. Powrócił więc do Antiochii, gdzie ponownie pełnił obowiązki lektora (378), a potem diakona (381). Święcenia kapłańskie przyjął w roku 385, gdy miał już ok. 36 lat.
    W roku 387 w Antiochii wybuchły rozruchy przeciwko cesarzowi, Teodozemu I Wielkiemu. Rozjuszony tłum zaczął rozbijać pomniki cesarza, co wywołało ze strony władz represje. Wtedy to Jan wygłosił słynne Mowy wielkopostne, w których zganił popędliwość ludu, a równocześnie wstawiał się za nim. Wpłynął także na biskupa Antiochii, Flawiana, by ten osobiście wstawił się za swoim ludem u cesarza. Cesarz ogłosił amnestię i zakazał swojemu namiestnikowi represji. To zjednało Janowi wielką wdzięczność ludu i przydomek Złotousty (Chryzostom). Na jego kazania przybywały tłumy.
    W roku 397 zmarł patriarcha Konstantynopola. Urząd ten cesarz ofiarował Janowi. Konsekrowany na biskupa przez patriarchę Aleksandrii, Jan z całym zapałem wziął się do pracy dla dobra swojej owczarni. Udało mu się najpierw pojednać ze Stolicą Apostolską biskupa Antiochii, Flawiana. W ten sposób zakończyła się przykra schizma z Rzymem. Na swoim dworze Jan zniósł wszelki przepych, jakim dotąd otaczali się jego poprzednicy. Zachęcał swoje duchowieństwo do podobnej reformy. Lud zjednał sobie wspaniałymi kazaniami, jakie regularnie głosił, i troską o potrzeby zwykłych ludzi. Piętnował nadużycia, nie szczędząc także dworu cesarskiego. Dla ubogich i bezdomnych wystawiał gospody i schroniska. Użyczył azylu nawet ministrowi cesarskiemu, kiedy ten popadł w niełaskę. Wysyłał misjonarzy na obszary objęte przez Arabów.
    Tradycja przypisuje św. Janowi Chryzostomowi autorstwo jednej z form celebracji Boskiej Liturgii, nazywanej jego imieniem, która do dziś jest praktykowana w obrządku bizantyjskim. Jest to tzw. zwyczajna (czyli odprawiana przez większą część roku) liturgia prawosławna i grekokatolicka.

    Święty Jan Chryzostom

    Z czasem pojawili się przeciwnicy radykalnego patriarchy. Duchowni mieli mu za złe, że zbyt wiele od nich wymagał; klasztory – że wprowadzał w nich pierwotną karność, a zwalczał rozluźnienie obyczajów. Ponadto Jan naraził się na gwałtowne ataki ze strony św. Epifaniusza tym, że dał u siebie schronienie zwalczanym zwolennikom nauki Orygenesa. Zarzucano mu, że okazuje jawnie sympatię dla Orygenesa. Najwięcej kłopotów wywołało jednak to, że Jan zaatakował w swoich kazaniach zbyt swobodne życie dworu cesarskiego, przede wszystkim cesarzowej Eudoksji. Z polecenia cesarzowej zwołano pod Chalcedonem synod, zwany później synodem “Pod Dębem” (nazwa wywodzi się od miejscowości Onercia – Dąb). Wrogowie Jana pod przewodnictwem patriarchy Aleksandrii, Teofila, posunęli się do tego, że usunęli Jana z urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go na banicję. Wywieziono go do Prenetos w Bitynii. Lud jednak tak gwałtownie wystąpił w obronie swego pasterza, że cesarzowa była zmuszona przywrócić biskupowi wolność.
    Spokój trwał jednak krótko. Cesarzowa kazała wystawić sobie pomnik przed samą katedrą Mądrości Bożej, gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nie licujące ze świętym miejscem. Jan potępił to w kazaniu z całą stanowczością. W odwecie cesarzowa zwołała do Konstantynopola synod swoich zwolenników, który ponownie deponował Jana. Na mocy orzeczeń tegoż synodu, w roku 404, cesarzowa skazała Jana na wygnanie. Wśród szykan i niewygód prowadzono go do Cezarei Kapadockiej, stąd do Tauru, wreszcie do Pontu nad Morzem Czarnym. Zima była bardzo surowa, co wymagało od biskupa szczególnego hartu. On jednak nie załamał się. Pisał listy do papieża oraz do wpływowych i wiernych sobie osób. Papież pięknym listem pochwalił bohaterstwo Chryzostoma i wysłał legatów w jego obronie do Konstantynopola. Dwór cesarski jednak ich nie przyjął.

    Święty Jan Chryzostom

    Jan Złotousty zmarł w drodze, w mieście Comana, 14 września 407 r. Już w roku 428 Kościół w Konstantynopolu obchodził doroczną pamiątkę św. Jana Chryzostoma. W roku 438, na żądanie patriarchy stolicy cesarstwa – św. Proklusa, cesarz Teodozy II nakazał sprowadzić relikwie Chryzostoma. 27 stycznia 438 r. triumfalnie witał je Konstantynopol. Ciało złożono w kościele Dwunastu Apostołów. W roku 1489 sułtan turecki Bajazed II podarował te relikwie królowi francuskiemu Karolowi VIII. Od roku 1627 relikwie znajdują się w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ponadto relikwie św. Jana Chryzostoma znajdują się dzisiaj także na Górze Athos, w Brugii, Clairvaux, Dubrowniku, Kijowie, Maintz, Messynie, Moskwie, Paryżu i Wenecji.
    Jan pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką: kanon liturgii świętej (Boska Liturgia św. Jana Złotoustego), liczne pisma teologiczne (traktaty o naturze boskiej i ludzkiej Jezusa, o Eucharystii – jako identycznej ofierze z ofiarą na Krzyżu, o prymacie papieskim, O kapłaństwie, O wychowaniu syna oraz Przeciwko Żydom i poganom), kazania, które są w znacznej mierze komentarzem do Pisma świętego, mowy i szeroką korespondencję (w tym 17 listów do św. Olimpii, diakonisy). Jan Złotousty wyróżniał się przede wszystkim jako znakomity znawca pism św. Pawła Apostoła. Całość dzieł Chryzostoma obejmuje kilka opasłych tomów.
    Św. Jan Chryzostom należy do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego (obok św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Atanazego). Na Wschodzie cieszy się tak wielkim kultem, że jego imię wspomina się w roku liturgicznym kilka razy. Papież Pius V ogłosił go doktorem Kościoła (1568). Jest patronem kaznodziejów i studiujących teologię oraz orędownikiem w sytuacjach bez wyjścia.W ikonografii św. Jan Chryzostom przedstawiany jest jako patriarcha w stroju rytu ortodoksyjnego (z dużymi krzyżami), czasami jako biskup Kościoła katolickiego, zazwyczaj z krótką, niekiedy spiczastą bródką i łysiną czołową. Prawą rękę ma uniesioną w błogosławieństwie, w lewej trzyma Ewangelię. Niekiedy wyobrażany jest z krzyżem w dłoni.
    W ikonografii często spotykany jest na ikonach “Trzech Wielkich Hierarchów” razem ze św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem Teologiem, spośród których wyróżnia się przede wszystkim najkrótszą brodą.
    W sztuce zachodniej jego atrybutami są: księga, osioł, pisarskie pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Święty Jan Chryzostom

    Kaznodzieja złotousty - św. Jan Chryzostom

    św. Jan Chryzostom/HAGIA SOPHIA, X W.(PD)

    ***

    Benedykt XVI/audiencja generalna, 19 IX 2007

    “Chryzostom zaleca: «Już od najwcześniejszych lat wyposażcie dzieci w duchowy oręż i nauczcie je czynić ręką na czole znak krzyża» (Homilia 12, 7 na Pierwszy List do Koryntian).”

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W tym roku przypada 1600. rocznica śmierci św. Jana Chryzostoma (407-2007). Jan z Antiochii, nazywany Chryzostomem, czyli „Złotoustym”, z racji swej wymowy, jest nadal żywy, również ze względu na swoje dzieła. Anonimowy kopista napisał, że jego dzieła „przemierzają cały świat jak świetliste błyskawice”. Pozwalają również nam, podobnie jak wierzącym jego czasów, których okresowo opuszczał z powodu skazania na wygnanie, żyć treścią jego ksiąg mimo jego nieobecności. On sam sugerował to z wygnania w jednym z listów (por. Do Olimpiady, List 8, 45).
    Urodził się około 349 r. w Antiochii w Syrii (dzisiaj Antakya na południu Turcji), tam też podejmował posługę kapłańską przez około 11 lat, aż do 397 r., gdy został mianowany biskupem Konstantynopola. W stolicy cesarstwa pełnił posługę biskupią do czasu dwóch wygnań, które nastąpiły krótko po sobie – między 403 a 407 r. Dzisiaj ograniczymy się do spojrzenia na lata antiocheńskie Chryzostoma.
    W młodym wieku stracił ojca i żył z matką Antuzą, która przekazała mu niezwykłą wrażliwość ludzką oraz głęboką wiarę chrześcijańską. Odbył niższe oraz wyższe studia, uwieńczone kursami filozofii oraz retoryki. Jako mistrza miał Libaniusza, poganina, najsłynniejszego retora tego czasu. W jego szkole Jan stał się wielkim mówcą późnej starożytności greckiej. Ochrzczony w 368 r. i przygotowany do życia kościelnego przez biskupa Melecjusza, przez niego też został ustanowiony lektorem w 371 r. Ten fakt oznaczał oficjalne przystąpienie Chryzostoma do kursu eklezjalnego. Uczęszczał w latach 367-372 do swego rodzaju seminarium w Antiochii, razem z grupą młodych. Niektórzy z nich zostali później biskupami, pod kierownictwem słynnego egzegety Diodora z Tarsu, który wprowadzał Jana w egzegezę historyczno-literacką, charakterystyczną dla tradycji antiocheńskiej.
    Później udał się wraz z eremitami na pobliską górę Sylpio. Przebywał tam przez kolejne dwa lata, przeżyte samotnie w grocie pod przewodnictwem pewnego „starszego”. W tym okresie poświęcił się całkowicie medytacji „praw Chrystusa”, Ewangelii, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Gdy zachorował, nie mógł się leczyć sam i musiał powrócić do wspólnoty chrześcijańskiej w Antiochii (por. Palladiusz, „Życie”, 5). Pan – wyjaśnia jego biograf – interweniował przez chorobę we właściwym momencie, aby pozwolić Janowi iść za swoim prawdziwym powołaniem. W rzeczywistości, napisze on sam, postawiony wobec alternatywy wyboru między trudnościami rządzenia Kościołem a spokojem życia monastycznego, tysiąckroć wolałby służbę duszpasterską (por. „O kapłaństwie”, 6, 7), gdyż do tego właśnie Chryzostom czuł się powołany. I tutaj nastąpił decydujący przełom w historii jego powołania: został pasterzem dusz w pełnym wymiarze! Zażyłość ze Słowem Bożym, pielęgnowana podczas lat życia eremickiego, spowodowała dojrzewanie w nim silnej konieczności przepowiadania Ewangelii, dawania innym tego, co sam otrzymał podczas lat medytacji. Ideał misyjny ukierunkował go, płonącą duszę, na troskę pasterską.
    Między 378 a 379 r. powrócił do miasta. Został diakonem w 381 r., zaś kapłanem – w 386 r.; stał się słynnym mówcą w kościołach swego miasta. Wygłaszał homilie przeciwko arianom, następnie homilie na wspomnienie męczenników antiocheńskich oraz na najważniejsze święta liturgiczne. Mamy tutaj do czynienia z wielkim nauczaniem wiary w Chrystusa, również w świetle Jego świętych. Rok 387 był „rokiem heroicznym” dla Jana, czasem tzw. przewracania posągów. Lud obalił posągi cesarza, na znak protestu przeciwko podwyższeniu podatków. W owych dniach Wielkiego Postu, jak i wielkiej goryczy z powodu ogromnych kar ze strony cesarza, wygłosił on 22 gorące „Homilie o posągach”, ukierunkowane na pokutę i nawrócenie. Potem przyszedł okres spokojnej pracy pasterskiej (387-397).
    Chryzostom należy do Ojców najbardziej twórczych: dotarło do nas jego 17 traktatów, ponad 700 autentycznych homilii, komentarze do Ewangelii Mateusza i Listów Pawłowych (Listy do Rzymian, Koryntian, Efezjan i Hebrajczyków) oraz 241 listów. Nie uprawiał teologii spekulatywnej, ale przekazywał tradycyjną i pewną naukę Kościoła w czasach sporów teologicznych, spowodowanych przede wszystkim przez arianizm, czyli zaprzeczenie boskości Chrystusa. Jest też ważnym świadkiem rozwoju dogmatycznego, osiągniętego przez Kościół w IV-V wieku. Jego teologia jest wyłącznie duszpasterska, towarzyszy jej nieustanna troska o współbrzmienie między myśleniem wyrażonym słowami a przeżyciem egzystencjalnym. Jest to przewodnia myśl wspaniałych katechez, przez które przygotowywał katechumenów na przyjęcie chrztu. Tuż przed śmiercią napisał, że wartość człowieka leży w „dokładnym poznaniu prawdziwej doktryny oraz w uczciwości życia” („List z wygnania”). Te sprawy, poznanie prawdy i uczciwość życia, muszą iść razem: poznanie musi się przekładać na życie. Każda jego mowa była zawsze ukierunkowana na rozwijanie w wierzących wysiłku umysłowego, autentycznego myślenia, celem zrozumienia i wprowadzenia w praktykę wymagań moralnych i duchowych wiary.
    Jan Chryzostom troszczył się, aby służyć swoimi pismami integralnemu rozwojowi osoby, w wymiarach fizycznym, intelektualnym i religijnym. Różne fazy wzrostu są porównane do licznych mórz ogromnego oceanu: „Pierwszym z tych mórz jest dzieciństwo” (Homilia 81, 5 o Ewangelii Mateusza). Rzeczywiście, „właśnie w tym pierwszym okresie objawiają się skłonności do wad albo do cnoty”. Dlatego też prawo Boże powinno być już od początku wyciśnięte na duszy, „jak na woskowej tabliczce” (Homilia 3, 1 do Ewangelii Jana): w istocie jest to wiek najważniejszy. Musimy brać pod uwagę, jak ważne jest, aby w tym pierwszym etapie życia człowiek posiadł naprawdę te wielkie ukierunkowania, które dają właściwą perspektywę życiu. Dlatego też Chryzostom zaleca: „Już od najwcześniejszego wieku uzbrajajcie dzieci bronią duchową i uczcie je czynić ręką znak krzyża na czole” (Homilia 12, 7 do Pierwszego Listu do Koryntian). Później przychodzi okres dziecięcy oraz młodość: „Po okresie niemowlęcym przychodzi morze okresu dziecięcego, gdzie wieją gwałtowne wichury (…), rośnie w nas bowiem pożądliwość…” (Homilia 81, 5 do Ewangelii Mateusza). Potem jest narzeczeństwo i małżeństwo: „Po młodości przychodzi wiek dojrzały, związany z obowiązkami rodzinnymi: jest to czas szukania współmałżonka” (tamże). Przypomina on cele małżeństwa, ubogacając je – z odniesieniem do cnoty łagodności – bogatą gamą relacji osobowych. Dobrze przygotowani małżonkowie zagradzają w ten sposób drogę rozwodowi: wszystko dzieje się z radością i można wychowywać dzieci w cnocie. Gdy rodzi się pierwsze dziecko, jest ono „jak most; tych troje staje się jednym ciałem, gdyż dziecko łączy obie części” (Homilia 12, 5 do Listu do Kolosan); tych troje stanowi „jedną rodzinę, mały Kościół” (Homilia 20, 6 do Listu do Efezjan).
    Przepowiadanie Chryzostoma dokonywało się zazwyczaj podczas liturgii, w „miejscu”, w którym wspólnota buduje się Słowem i Eucharystią. Tutaj zgromadzona wspólnota wyraża jeden Kościół (Homilia 8, 7 do Listu do Rzymian), to samo słowo jest skierowane w każdym miejscu do wszystkich (Homilia 24, 2 do Pierwszego Listu do Koryntian), zaś komunia Eucharystyczna staje się skutecznym znakiem jedności (Homilia 32, 7 do Ewangelii Mateusza). Jego plan duszpasterski był włączony w życie Kościoła, w którym wierni świeccy przez fakt chrztu podejmują zadania kapłańskie, królewskie i prorockie. Do wierzącego laika mówi: „Również ciebie chrzest czyni królem, kapłanem i prorokiem” (Homilia 3, 5 do Drugiego Listu do Koryntian). Stąd też rodzi się fundamentalny obowiązek misyjny, gdyż każdy w jakiejś mierze jest odpowiedzialny za zbawienie innych: „Jest to zasada naszego życia społecznego (…) żeby nie interesować się tylko sobą” (Homilia 9, 2 do Księgi Rodzaju). Wszystko dokonuje się między dwoma biegunami, wielkim Kościołem oraz „małym Kościołem” – rodziną – we wzajemnych relacjach.
    Jak możecie zauważyć, Drodzy Bracia i Siostry, ta lekcja Chryzostoma o autentycznej obecności chrześcijańskiej wiernych świeckich w rodzinie oraz w społeczności pozostaje również dziś jak najbardziej aktualna. Módlmy się do Pana, aby uczynił nas wrażliwymi na nauczanie tego wielkiego Nauczyciela Wiary.

    Tygodnik Niedziela 39/2007/z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 września

    Najświętsze Imię Maryi

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Piekarska
      •  Najświętsza Maryja Panna Rzeszowska
      •  Święty Gwidon z Anderlecht
      •  Święty Piotr z Tarentaise, biskup
      •  Błogosławiona Maria od Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Luiza Prosperi, zakonnica
    ***
    Najświętsza Maryja Panna

    Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia.
    Zgodnie z wymogami Prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecięcia płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania Joachim i Anna wybrali dla swojej córki za wyraźnym wskazaniem Bożym imię Maryja. Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła je siostra Mojżesza (Wj 6, 20; Lb 26, 59 itp.). W czasach Jezusa imię to było wśród niewiast bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40; J 19, 25), Marię Magdalenę (Łk 8, 2-3; 23, 49. 50), Marię, matkę św. Marka Ewangelisty (Dz 12, 12; 12, 25) i Marię, siostrę Łazarza (J 11, 1-2; Łk 10, 38). Imię to wymawiano różnie: Miriam, Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Imię to posiada również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wymienia się “Mój Pan jest wielki”.
    Maryję nazywamy naszą Matką; jest Ona – zgodnie z wolą Chrystusa, wyrażoną na krzyżu – Matką całego Kościoła. Po Wniebowzięciu została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Polacy czczą Ją także jako Królową Polski. Maryja jest naszą Wspomożycielką i Pośredniczką, jedyną ucieczką grzeszników. W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów (wymienianych np. w Litanii Loretańskiej czy starszej od niej, pięknej Litanii Dominikańskiej, a także w starożytnym hymnie greckim Akatyście). Za pomocą tych określeń wzywamy opieki i orędownictwa Matki Bożej.

    Najświętsza Maryja Panna

    Bardzo wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wiele razy wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. Piotr Chryzolog (+ 450), św. Bernard (+ 1153), św. Antonin z Florencji (+ 1459), św. Hiacynta Marescotti (+ 1640), św. Franciszek z Pauli (+ 1507), św. Alfons Liguori (+ 1787).
    Dzisiejsze wspomnienie jest jednym z wielu obchodów maryjnych, które są paralelne do obchodów ku czci Chrystusa. Jak świętujemy narodzenie Chrystusa (25 grudnia) i Jego Najświętsze Imię (3 stycznia), podobnie obchodzimy wspomnienia tych samych tajemnic z życia Maryi (odpowiednio 8 i 12 września). Obchód ku czci Imienia Maryi powstał w początkach XVI w. w Cuenca w Hiszpanii i był celebrowany 15 września, w oktawę święta Narodzenia Maryi. Z czasem został rozszerzony na teren całej Hiszpanii. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi

    O przypadającym 12 sierpnia wspomnieniu imienia Maryi

    O imieniu Matki Bożej dowiadujemy się z Ewangelii św. Łukasza w jego relacji o zwiastowaniu: „Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja” (Łk 1,26-27). Św. Łukasz to imię wymienia jeszcze kilka razy w swojej Ewangelii. Również imię Matki Bożej podaje św. Mateusz w Ewangelii przez siebie napisanej. Etymologia imienia „Maryja” nie jest do końca rozpoznana. Powszechnie tłumaczy się znaczenie imienia Maryja jako Pani. Tak już uważał św. Hieronim, gdy pisał: „Wiedzieć należy, że Maryja w języki syryjskim znaczy Pani” (J. Drozd, Maryja w roku kościelnym, Warszawa, Kraków 1990). Piękną refleksję związaną z imieniem Matki Bożej znajdujemy w książce Życie Maryi Matki Bożej A. Nicolas, E. Dąbrowskiego:

    „Cokolwiek by jednak powiedzieli filologowie, imię Maryja od czasu, gdy je nadano dziecięciu Joachima i Anny, wywołuje i będzie zawsze wywoływało wrażenie niezwykłe – to imię tak słodkie, czyste, wdzięczne i święte; imię najbardziej rozpowszechnione, a zarazem najbardziej pospolite; imię, co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa” (Warszawa 1954, s. 77). Trzeba wspomnieć, że imię Maryja cieszyło się w Polsce niezwykłą czcią. Już ks. Jan Długosz pisał o niestosowności nadawania dziewczynkom przy chrzcie imienia Matki Bożej. Również to podkreślano podczas reformacji, w wyniku której odrzucono kult Maryi i świętych. Stąd też w Polsce ze względu na cześć Matki Bożej nadawano dziewczynkom imię pochodne od imienia Maryi – Marianna. Było to jeszcze aktualne w niektórych parafiach do połowy ubiegłego stulecia. Tradycja ta jednak została przezwyciężona i dziewczynkom nadawano imię Maryja, a chłopcom – Marian. Wierzono bowiem, że w ten sposób przez nadanie tego świętego imienia uczci się Matkę Bożą i zyska się Jej przemożną opiekę.

    Po raz pierwszy w liturgii zaczęto czcić imię Maryi w Hiszpanii, w diecezji Cienca, która otrzymała pozwolenie Stolicy Apostolskiej w roku 1513 na obchód święta poświęconego Imieniu Matki Zbawiciela. Największą jednak popularność miało to święto w Polsce, Austrii i Niemczech. Wiązało się to z wielkim wydarzeniem historycznym, mianowicie zwycięstwem króla polskiego Jana III Sobieskiego nad Turkami pod Wiedniem w 1683 r. Król Jan Sobieski był wielkim czcicielem Maryi. W drodze na odsiecz wiedeńską zatrzymał się na modlitwę w sanktuarium Maryjnym w Piekarach Śląskich. W dniu Narodzenia Maryi wojska polskie przybyły pod Wiedeń. 12 września król wraz z wojskiem polskim był na Mszy na Kahlenbergu, służył do Mszy, przyjął Komunię świętą i na chorągwiach rycerskich polecił wypisać imię Maryja. Z takim też okrzykiem wojska polskie ruszyły do bitwy z Turkami. Po zwycięskiej bitwie król napisał do papieża Innocentego XI: „Przyszliśmy, zobaczyliśmy. Bóg zwyciężył”. Innocenty XI, wdzięczny Bogu za zwycięstwo wiedeńskie przez przyczynę Matki Bożej, ogłosił dzień 12 września świętem Imienia Maryi w całym Kościele dla uczczenia zwycięskiej bitwy chrześcijan nad wyznawcami islamu. Początkowo święto to obchodzono w niedzielę po Narodzeniu Matki Bożej, papież Pius X w roku 1911 przeniósł je na 12 września. Obecnie (od 1960 r.) obchód Najświętszego Imienia Maryi ma rangę tylko wspomnienia dowolnego. W Archidiecezji Białostockiej dzień 12 września jest uroczystością tytułu kościoła w dwóch świątyniach: w kościele pomocniczym w Białymstoku – Starosielcach oraz w Zawykach (kaplica należąca do parafii Suraż).

    Teksty liturgiczne pomagają nam uczcić, ale też i zrozumieć znaczenie imienia Matki Bożej. W kolekcie mszalnej wspominamy, że pod krzyżem Chrystus dał nam za Matkę Najświętszą Maryję Pannę, swoją Matkę. Prosimy, abyśmy ubiegając się pod Jej obronę i wzywając Jej imienia „nabrali otuchy”. Modlitwa nad darami przypomina nam, że we Mszy składamy Ofiarę uwielbienia i oddajemy cześć Matce Bożej. Wypowiadamy tu prośbę, aby przez udział nasz w zbawczej Ofierze wzrastała w nas łaska wiecznego odkupienia. W modlitwie po Komunii pokornie błagamy Boga, abyśmy za wstawiennictwem Matki Bożej „okazali stałość w wierze i wytrwałość w pełnieniu dobrych uczynków”. Liturgia Godzin (t. IV, s. 1145 – 1147) zawiera piękne hymny Maryjne na Godzinę Czytań, Jutrznię i Nieszpory.

    Niech dzień 12 września da nam możliwość podziękowania za zwycięstwo nad Wiedniem i uratowanie chrześcijaństwa przed nawałą turecką. Przez wstawiennictwo Matki Bożej polecajmy także Bogu sprawy naszej Ojczyzny słowami hymnu z Godziny Czytań módlmy się również za nas:

    „Ty jesteś Pani, piękną doliną,

    Która rozkwita liliami cnoty;

    W Tobie jest źródło wszelkiego dobra,

    Przyjdź więc z pomocą ludziom znękanym.

    O Maryjo!

    A wiarę wzmocnił”.

    ks. Stanisław Hołodok/opoka.pl

    __________________________________________________________________________________

    W imię Maryi

    Jan Matejko, "Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI", fot. Wikimedia Commons

    Jan Matejko, “Jan III Sobieski wysyła wiadomość o zwycięstwie papieżowi Innocentemu XI”,

    fot. Wikimedia Commons

    ***

    Co wspólnego ma imię Maria z odsieczą wiedeńską? Bynajmniej nie chodzi o to, że imię to nosiła żona zwycięzcy spod Wiednia, króla Jana III Sobieskiego.

    “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – napisał Sobieski w liście do papieża Innocentego XI po pokonaniu armii Imperium Osmańskiego pod wodzą Kary Mustafy przez sprzymierzone siły polsko-austriacko-niemieckie. Wskazał tym samym na pierwszego Zwycięzcę w bitwie, po której potężna dotychczas Turcja już się nie podźwignęła i przestała zagrażać chrześcijańskiej Europie. Była jedna z bitew, które historycy uważają za decydujące o losach nasz cywilizacji. Bitwa rozpoczęła się 12 września 1683 roku rano, trwała 12 godzin, z czego przeważającą większość trwał ostrzał artylerii przygotowującej atak. Szarża husarii Sobieskiego – zaledwie pół godziny.

    Powtarzająca się tu jak refren liczba przywodzi na myśl 12 gwiazd w wieńcu na głowie Niewiasty. Jej imię – imię Maryi – widniało pod Wiedniem na sztandarach polskich wojsk, wypisane z rozkazu króla Jana III, gorliwego czciciela Matki Bożej. Wcześniej, idąc na odsiecz, nasz władca zatrzymał się na modlitwę na Jasnej Górze i w sanktuarium maryjnym w Piekarach Śląskich. Na miejsce starcia przybył 8 września, w dniu Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Przed bitwą brał wraz z wojskiem udział na Kahlenbergu we Mszy Świętej, osobiście do niej służył i przyjął Komunię Świętą.

    Ani król, ani papież nie mieli wątpliwości, że zwycięską hetmanką w tym starciu chrześcijaństwa z islamem była Matka Jezusa. Nie po raz pierwszy. Dość wspomnieć wcześniejszą o 112 lat bitwę morską pod Lepanto między Świętą Ligą a Imperium Osmańskim, 7 października, który to dzień na pamiątkę tamtego wydarzenia obchodzimy jako wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej. Tam również zwycięstwo przypisywano wstawiennictwu Dziewicy, wymodlonemu na Różańcu. Nasuwa się tu podobieństwo do innej jeszcze bitwy, nazwanej Cudem nad Wisłą, kilka wieków później, w roku 1920 pod Warszawą. Tam także wynik starcia “dwóch światów” został przesądzony w święto maryjne, 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i w dniu wspomnienia Matki Bożej Zwycięskiej.

    Dzień wiedeńskiej wiktorii – 12 września – został przez Innocentego XI ustanowiony świętem Najświętszego Imienia Maryi. Święto takie w liturgii jako pierwsi – jak to nieraz, jeśli chodzi o kult maryjny, bywało – zaczęli obchodzić Hiszpanie w diecezji Cienca, która już w roku 1513 otrzymała na to pozwolenie Stolicy Apostolskiej. Po zwycięstwie pod Wiedniem zaczęło ono obowiązywać w całym Kościele, początkowo w niedzielę po Narodzeniu Najświętszej Maryi Panny, szczególną popularność zyskując, ze zrozumiałych względów, w Polsce, Austrii i Niemczech. Od 1911 roku przeniesione na stale na 12 września, dziś ma charakter wspomnienia dowolnego.

    IMIENINY X 33

    Niełatwo zapewne było znaleźć w kalendarzu miejsce na kolejne święto maryjne. Tylko w Kościele w Polsce jest ich długa lista, złożona z 33 dat stałych i czterech ruchomych. Są wśród nich uroczystości, święta oraz wspomnienia obowiązkowe i dowolne. Przy czym mogą mieć one różną rangę, w zależności od diecezji. Tak więc 12 września najuroczyściej chyba obchodzi się w diecezji katowickiej, ponieważ przypada wówczas wspomnienie głównej patronki diecezji, Matki Bożej Piekarskiej – tej samej, przed której cudownym wizerunkiem modlił się w drodze na Wiedeń Jan III Sobieski.

    Każdego z tych dni Marie, którym patronuje Matka Boża, obchodzą imieniny. Imię Maria od wielu lat – po okresie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy to wydawało się nieco niemodne – znów należy do najpopularniejszych imion. Według raportu MSWiA, w roku 2010 nadano je 3525 dziewczynkom w Polsce, a w 2011 roku, do 1 września, w samej Warszawie – 51 dziewczynkom, co daje mu 10. miejsce w rankingu najczęstszych imion kobiecych. Zupełnie natomiast wydaje się obecnie w odwrocie męska wersja imienia – Marian.

    Nie zawsze jednak nadawanie na chrzcie imienia Maria było bezproblemowe. Imię to uważano bowiem za zbyt dostojne, święte, cieszące się samo w sobie czcią ze względu na Bogurodzicę. Podobnie jak w większości krajów chrześcijańskich – oprócz bodajże Kastylii i hiszpańskojęzycznych krajów Ameryki Południowej – nikt nie śmie nazywać swoich synów imieniem Jezus. Już ks. Jan Długosz pisał, że nadawanie dzieciom imienia Maria jest niestosowne, a król Kazimierz Wielki postanowi! wręcz wydać przepis zabraniający przyjmowania tego imienia. Radzono sobie, używając w zamian formy Marianna lub – jak choćby w przypadku młodzieńczej miłości Mickiewicza – Maryla. Zwyczaj ten był żywy w niektórych parafiach w Polsce jeszcze po II wojnie światowej. Dziś wyjątkowość imienia Matki Bożej i pełen czci dystans wobec niego podkreśla zachowana staropolska jego forma: Maryja zamiast Maria. Przez wieki imię Maria nie tylko stało się najpopularniejszym imieniem żeńskim, ale także zaczęto je nadawać – jako drugie – mężczyznom, i to w niemal całym świecie chrześcijańskim.

    Przypadek szczególny stanowi tu Kościół w Etiopii, jeden z chrześcijańskich Kościołów Wschodnich, w którym cześć wobec Matki Chrystusowej była posunięta bardzo daleko. Jej imienia nadawać nie wolno tam było pod żadnym pozorem. Wobec tego pomysłowi Jej czciciele stworzyli wiele zamienników, takich jak “Kwiat Maryi”, “Sługa Maryi”, “Cnota Maryi”, “Dar Maryi”, “Ukochany Maryi” i tym podobne, którymi nazywano zarówno dziewczynki, jak i chłopców.

    Kochający Maryję wszędzie nadawali Jej przydomki – często wbrew oficjalnym nazwom świąt. I tak w Polsce mamy Gromniczną, Zielną czy Siewną. Inne ludy chrześcijańskie także zapewne mają podobne sposoby na okazanie Maryi miłości i przywiązania. Do kultu Matki Bożej odnosi się np. jedno z najpowszechniejszych imion języka hiszpańskiego – Pilar. Oznacza ono “kolumnę” i pochodzi od Nuestra Seńora del Pilar – przydomka Matki Bożej na Kolumnie, której słynąca łaskami XV-wieczna figura na jaspisowym pilastrze znajduje się w bazylice w Saragossie. Virgen del Pilar jest patronką całego Hispanidad – Świata Hiszpańskiego.

    UKOCHANA PRZEZ BOGA

    “Dziewicy zaś było na imię Maryja” – tymi słowami w Ewangelii św. Łukasza zostaje przedstawiona. Co jednak znaczy Jej imię, kochane, czczone, wypisywane na sztandarach, tylekroć powtarzane? Za paradoks można uznać fakt, że imię to, wyjątkowe i tak rozpowszechnione, święte i pospolite – ma znaczenie niejasne. Na postawie różnych źródłosłowów hebrajskie Mrym, wymawiane jako Mirydm, interpretowano rozmaicie, jako m.in.: “Świetlista”, “Miła”, “Pani”, “Wysoka” czy też “Wzniosła”, “Gwiazda morska”, “Buntowniczka”, “Napawająca radością”, “Dająca pić”, a nawet “Grubaska” – co byłoby u starożytnych semitów nie lada komplementem. Według innej koncepcji, imię to, które nosiła także siostra Mojżesza w czasach niewoli egipskiej, mogłoby mieć właśnie egipskie pochodzenie. Znaczyłoby wówczas “Ukochana przez Boga”. Czy można znaleźć bardziej satysfakcjonujące objaśnienie tego imienia? Żadne jednak, nawet najbardziej trafne teologicznie, etymologicznie nie jest do końca pewne.

    Jedno nie ulega wątpliwości: imię to było również w ówczesnym Izraelu bardzo popularne, pojawiające się często także w Ewangeliach. “Trzy Maryje poszły” wszak do grobu Jezusa, a żadna z nich nie była Jego Matką. Wybrana przez Boga na Matkę Zbawiciela cicha oblubienica cieśli z Nazaretu nosiła imię najzwyklejsze, w niczym Jej od innych kobiet niewyróżniające. “Imię – jak ktoś napisał – co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa.” W nim można się dopatrywać jeszcze jednego pięknego przykładu pokory Dziewicy Maryi.

    Lidia Molak/Adonai.pl

    Przy pisaniu artykułu korzystałam z książki Vittoria Messoriego “Opinie o Maryi”,
    Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2007

    Tekst pochodzi z Tygodnika Idziemy, 18 września 2011

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 września

    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Prot i Hiacynt
      •  Święty Jan Gabriel Perboyre, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio

    Franciszek Jan urodził się 7 września 1912 r. w Piranie, mieście na adriatyckim półwyspie Istria, stanowiącym wówczas część cesarstwa austro-węgierskiego (dziś Słowenia). Uczył się w szkole podstawowej w rodzinnym mieście, będąc jednocześnie ministrantem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Już w wieku 12 lat znalazł się w niższym seminarium w miejscowości Koper. W 1932 r. zakończył nauki na poziomie gimnazjalnym i licealnym i został przeniesiony do seminarium duchownego w Gorycji. Tam studiował filozofię i teologię. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie w Trieście.
    Jego pierwszą placówką duszpasterską było Cittanova na półwyspie Istria. Tam swoją posługę rozpoczął od stworzenia oddziału Akcji Katolickiej. W 1939 r. został mianowany proboszczem niewielkiej parafii Villa Gardossi. Również i tu odtworzył Akcję Katolicką. Założył chór. Nauczał religii w lokalnej szkole. Zorganizował niewielką bibliotekę. Prawie codziennie, mimo chronicznej astmy i nieustannie atakującego go kaszlu, odwiedzał swoich parafian, szczególnie starszych, chorych i z małymi dziećmi, podróżując na rowerze albo pieszo, opierając się na lasce, z nieodłącznie towarzyszącym mu psem.
    W czerwcu 1940 r. II wojna światowa dotarła do Istrii. Do 1943 r. nie wpływała jednak znacząco na życie mieszkańców. Gdy jednak 8 września 1943 r. nowy rząd Włoch ogłosił zawieszenie broni z nacierającymi od południa siłami alianckimi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, sytuację starali się natychmiast wykorzystać komuniści, zarówno włoscy, jak i jugosłowiańscy. Zaczęli się organizować w Istrii, która stała się terenem starć między komunistami a faszystami. W połowie września do Istrii wkroczyli Niemcy, wspierający słabnące siły faszystowskie. W lasach nieopodal Villa Gardossi zaczęli pojawiać się partyzanci.
    Ks. Franciszek starał się dalej posługiwać swoim parafianom, choć sytuacja stawała się krytyczna. Z narażeniem życia próbował odzyskiwać ciała poległych partyzantów i chować je po chrześcijańsku. Zapobiegł podpaleniu przez Niemców domu, którego mieszkańców podejrzewano o przechowywanie partyzantów. Interweniował w dowództwie sił faszystowskich w miejscowości Buje protestując przeciw zamordowaniu miejscowego chłopa. Uratował przed rozstrzelaniem przez partyzantów innego parafianina, którego komuniści podejrzewali o donosicielstwo. Ukrywał też młodzież, która nie chciała być powołana do nowej faszystowskiej armii.
    W maju 1945 r. Niemcy poddali się. Włoskie wojska zostały wypędzone z Istrii przez zwycięskich komunistycznych partyzantów Józefa Broz Tito. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Organizowano “masówki”, na które zapędzano wieśniaków i indoktrynowano ich, oskarżając Kościół o “wstecznictwo”. Komunaziści zastąpili formalnie religijne święta świętami komunistycznymi. Zaczęto zapisywać wszystkich uczęszczających na Msze św. i nabożeństwa kościelne. Donosicielstwo stało się normą życia.
    Franciszek kontynuował swoje posłannictwo. Ostrzegano go, że wśród jego parafian niektórzy zaczęli służyć nowym panom. Radzono, by nikomu nie ufał. Nie zastosował się do tych rad, mimo że realnie oceniał coraz bardziej zaciskającą się pętlę komunistycznych rządów. Wkrótce znalazł się, z wieloma innymi księżmi, na “czarnej” liście komunistycznej. Propaganda zaczęła go oskarżać o “antykomunizm i działalność wywrotową”.
    W czerwcu 1946 r. komuniści pobili biskupa Antoniego Santin, ordynariusza Triestu i Koper, przełożonego Franciszka, gdy udawał się na bierzmowanie w Koprze. 1 września 1946 r. ks. Franciszek miał mówić w kazaniu: “Chrystus kocha grzeszników, jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionych owiec. Pragnie ich nawrócenia. Kocha nawet zdrajcę i nazywa go przyjacielem. Kocha swoich katów: prosi swego Ojca w niebie o łaskę wybaczenia dla nich”.
    11 września 1946 r. Franciszek, wracając z posługi w jednej z miejscowości, gdzie słuchał spowiedzi, został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go ok. godziny 16.00, gdy został zatrzymany przez kilku komunistycznych milicjantów. Prawdopodobnie został zakatowany na śmierć: istnieją niepotwierdzone relacje o tym, że Franciszek był bity, okradziony z odzienia, bity kamieniami po głowie i w końcu dwukrotnie zasztyletowany, po czym wrzucony do jednej z wielu okolicznych jam krasowych. Przypuszcza się, że na samej Istrii komuniści jugosłowiańscy, z pomocą rosyjskich doradców, zamordowali w masakrach od 4 do 20 tys. osób.
    Przez dziesięciolecia nad życiem i śmiercią ks. Franciszka panowała cisza. Dopiero ok. 1970 r. pojawiły się pierwsze relacje opisujące prawdopodobny przebieg ostatnich chwil jego życia. W 1998 r., w krypcie narodowego, włoskiego, sanktuarium Maryi Matki i Królowej, na wzgórzu Grisa niedaleko Triestu umieszczono cenotaf – symboliczny grób Franciszka. Został beatyfikowany 8 października 2008 r. w Trieście przez biskupa Eugeniusza Ravignani, ordynariusza Triestu, i reprezentującego papieża Benedykta XVI abp. Angelo Amato SDS.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 września

    Błogosławiony Franciszek Gárate, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święta Pulcheria, cesarzowa
      •  Błogosławiony Ogleriusz, opat
      •  Święty Mikołaj z Tolentino, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Franciszek Gárate

    Franciszek Gárate urodził się 5 lutego 1857 r. w Azpeitia, na terenie, który kiedyś należał do rodziny Loyolów. W wieku 17 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów, który na skutek wojny domowej znajdował się wtedy w Poyanne, we Francji. W roku 1876 złożył śluby zakonne jako brat-koadiutor. Przez dziewięć lat z największą troskliwością spełniał posługi infirmarza w kolegium La Guardia, w pobliżu granicy portugalskiej. Od roku 1887 był furtianem na uniwersytecie w Deusto-Bilbao. Budował tam wszystkich cierpliwością, łagodnością i pogodą. Wcześnie spostrzeżono, że jest wiernym naśladowcą św. Alfonsa Rodrigueza. Nazywano go Frater Urbanitas.
    Zmarł 9 września 1929 r. Beatyfikował go w roku 1985 św. Jan Paweł II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Bł. brat Franciszek Gárate – świętość, naturalność, prostota

    Bystry ‘Brat Subtelność’ – bł. Franciszek Gárate SJ

    figura bł. Franciszka Gárate SJ – Zarateman, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Świętość zazwyczaj kojarzona jest z niezwykłymi wydarzeniami, z nadzwyczajnymi darami, w których wyraża się Boże wybranie. Najtrudniej dostrzec ją i opisać w szarej, monotonnej codzienności, w zwykłym wypełnianiu powierzonych obowiązków. Przykład brata Franciszka, którego życie w swych zewnętrznych przejawach dalekie było od nadzwyczajności i toczyło się raczej w cieniu innych świętych, budzi jednak nadzieję, że prostota i wierność, życzliwość i pomoc okazywana bliźnim są autentyczną drogą zjednoczenia z Bogiem.

    Franciszek Gárate, drugi z siedmiu synów ubogiej i pobożnej rodziny chłopskiej, urodził się 5 lutego 1857 r. w baskijskiej osadzie Azpeitia, 300 m od zamku Loyola, w którym przyszedł na świat Inigo – św. Ignacy, założyciel jezuitów. Mając lat 14, Franciszek opuścił rodzinny dom i podjął pracę służącego w kolegium Nuestra Seńora de la Antigua, prowadzonym przez jezuitów w miejscowości Oruńa. Po trzech latach zdecydował się wstąpić do Towarzystwa Jezusowego jako brat zakonny. Później również dwóch jego rodzonych braci, naśladując ten przykład, wstąpiło do jezuitów.

    Ponieważ podczas rewolucji w 1868 r. jezuici zostali wydaleni z Hiszpanii, Franciszek wstąpił do nowicjatu położonego w małym miasteczku Poyanne na południu Francji. Po dwóch latach złożył śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa jako brat koadiutor, a następnie przez rok pozostał w domu nowicjatu, pełniąc różne obowiązki. Na początku 1877 r. wysłany został do położonej w pobliżu granicy portugalskiej miejscowści La Guardia, gdzie w kolegium św. Jakuba objął funkcję infirmarza. Infirmarz opiekował się chorymi, pielęgnując ich i podając przepisane przez medyka lekarstwa, a równocześnie troszczył się o stan ducha swych podopiecznych. Dlatego też zwykle wyznaczano do tej funkcji braci, którzy odznaczali się zarówno walorami fizycznymi (byli rośli i silni), jak i duchowymi (pogodni i życzliwi). Wraz z otwarciem w La Guardia kolejnych dwóch szkół bratu Franciszkowi przybywało pracy, ale dla każdego z chorych uczniów miał czas i cierpliwość. Gorliwość w wypełnianiu trudnych obowiązków, miłość wyrażająca się w troskliwej opiece nad chorymi, bardzo szybko zyskały mu powszechny podziw, a nade wszystko wdzięczną pamięć uczniów. Niejednokrotnie, spędziwszy całą noc u łoża chorego, bez odpoczynku wracał do innych, codziennych obowiązków. Po dziesięciu latach tak intensywnej pracy brat Franciszek podupadł na zdrowiu i przeniesiony został do Deusto, miejscowości w północnej Hiszpanii na przedmieściach Bilbao. Objął tam funkcję furtiana w otwartym dwa lata wcześniej i prowadzonym przez jezuitów uniwersytecie.

    Praca furtiana nie należała do łatwych, szczególnie w dużym kompleksie uniwersyteckim. Przez portiernię codziennie przewijało się mnóstwo ludzi: krewni pragnący rozmawiać z wychowankami; wierni zwracający się w różnych sprawach do duchownych; dostawcy przywożący towary, ubodzy proszący o jałmużnę. Do każdego petenta, który dzwonił do furty, brat Gárate odnosił się z grzecznością i uprzejmością, nikomu nie okazując zniecierpliwienia. Dla każdego miał dobre słowo; studentom dodawał odwagi i udzielał wskazówek, a czasami nawet pomagał w przepisywaniu notatek z wykładów; dla znajdujących się w kłopotach potrafił znaleźć słowa pocieszenia; głodni i ubodzy otrzymywali u niego pożywienie i ubranie. Sam zadowalał się tylko rzeczami używanymi i nie przyjmował dla siebie żadnych nowych. Chcąc jak najszybciej odpowiedzieć na każde wezwanie, zamieszkał w wybranej przez siebie ciemnej “klitce” obok portierni, chociaż proponowano mu inne, lepsze pokoje.

    Z racji swej dobroci i cierpliwości w obchodzeniu się z petentami, subtelności i delikatności w traktowaniu bez wyjątku wszystkich ludzi, dyskrecji połączonej z naturalnością i prostotą, zyskał sobie wśród studentów przydomek Brat Subtelny. Z czasem przydomek ten wyparł nawet jego imię.

    Według świadectwa o. Arrupe, który, zanim wstąpił do jezuitów i został przełożonym generalnym zakonu, studiował medycynę w Deusto, brat Gárate przy całej prostocie i dyskrecji umiał być doskonałym wychowawcą. Czasem wystarczyło tylko jedno spojrzenie jego błyszczących oczu, skierowane na niesfornych uczniów wychodzących przez furtę z ukrytymi w kieszeniach jabłkami zabranymi z klasztornego ogrodu. Nie było w tym wzroku potępienia, lecz kryła się wyrozumiała dobroć, która jednocześnie budziła w winowajcy nieodpartą potrzebę, aby być lepszym.

    41 lat spędzonych w Deusto to 41 lat dosłownego życia dla innych. 41 długich lat wypełnionych powtarzanymi dzień za dniem obowiązkami. 41 lat naśladowania św. Alfonsa Rodrigueza, wieloletniego furtiana z kolegium jezuitów w Palma na Majorce, żyjącego na przełomie XVI i XVII w., którego obraz wisiał w “klitce” brata Gárate; świętego, który swoją postawą formował innych świętych – np. Piotra Klawera, apostoła afrykańskich niewolników w Ameryce Południowej. 41 lat życia stale zanurzonego w obecności Bożej – widomym znakiem tej więzi był różaniec, którego praktycznie nie wypuszczał z ręki.

    Wizytator hiszpańskich jezuitów i późniejszy kardynał arcybiskup Genui o. P. Boetto wspominał po latach: Będąc kiedyś pod wrażeniem ogromu zajęć spełnianych w pogodzie ducha, zapytałem: “Drogi Bracie, w jaki sposób udaje się wam zajmować tak wieloma sprawami i jednocześnie być tak spokojnym i łagodnym, i nie tracić nigdy cierpliwości?” Brat Garate odpowiedział: “Ojcze, staram się zrobić dobrze to, co mogę – resztę zostawiam Panu, który wszystko może. Z Jego pomocą wszystko staje się lekkie i miłe, ponieważ służymy dobremu Gospodarzowi!”. Nawet w okropnej, monotonnej codzienności.

    W święto Narodzenia Matki Bożej, 8 IX 1929 r., mający 72 lata furtian poczuł ostry ból w żołądku. Brat infirmarz doradzał mu, aby się położył do łóżka, ale Franciszek chciał najpierw skończyć rozpoczęte prace. Dopiero pod wieczór zgłosił się do infirmerii. Tej samej nocy, zdając sobie sprawę z bliskiej śmierci, poprosił o wiatyk, a następnego poranka przyjął sakrament namaszczenia chorych. Zmarł w dniu, w którym Kościół wspomina św. Piotra Klawera – 9 września, o godzinie 700.

    Szacunek, jakim cieszył się brat Gárate za życia, ujawnił się jeszcze bardziej po jego śmierci. Nieprzebrane tłumy przyjaciół i dawnych studentów przybywały, aby oddać mu ostatnią posługę. Tak wielu prosiło o pamiątkę po Dobrym Bracie, że cała jego sutanna została pocięta na drobne cząstki. Wszyscy starali się przynajmniej dotknąć różańcem lub krucyfiksem jego trumny. Beatyfikacji Dobrego Brata dokonał 6 X 1985 r. w Rzymie papież Jan Paweł II. Kościół obchodzi jego wspomnienie 10 września.

    ks. Andrzej Paweł Bieś SJ
    katolik.pl/tekst pochodzi z  Posłańca Serca Jezusowego

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 września

    Święty Piotr Klawer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr z Pébrac, prezbiter
      •  Błogosławiony Jakub Laval, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Eutymia Üffing, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiony Piotr Bonhomme, prezbiter
    ***
    Święty Piotr Klawer

    Piotr Klawer urodził się 25 czerwca 1580 r. w Verdú (Katalonia w Hiszpanii) w zamożnej rodzinie rolniczej. Wcześnie stracił matkę i starszego brata. W roku 1596 rozpoczął studia na uniwersytecie w Barcelonie, który prowadzili wówczas jezuici. Zawarł z nimi przyjaźń i wstąpił w ich szeregi. W latach 1602-1604 odbył nowicjat i złożył pierwsze śluby. Praktykę pedagogiczną jako kleryk odbył w roku szkolnym 1604/1605 w Geronie. W czasie studiów filozoficznych (1605-1608) w kolegium jezuickim w Palma na Majorce zetknął się z bratem zakonnym, św. Alfonsem Rodriguezem. Ten przepowiedział mu, że polem jego misyjnej pracy będzie troska o Murzynów w Ameryce Południowej.
    Studia teologiczne Piotr odbywał w Barcelonie (1608-1610). Właśnie w tym czasie jezuici otworzyli w Kolumbii misję. Piotrowi nakazano przerwać studia i wyjechać tam do pracy wśród niewolników murzyńskich, których wówczas masowo zwożono z Afryki w charakterze niewolników – jako darmowej, najtańszej siły roboczej. Przewożeni w najprymitywniejszych warunkach, często nieszczęśliwi, nie wytrzymywali długiej podróży. Bezceremonialnie wyrzucano ich wtedy na pożarcie rekinom, które gromadami towarzyszyły tragicznym konwojom. Epidemie niemniej licznie dziesiątkowały ofiary barbarzyństwa. Nie znano bowiem współczesnych środków sanitarnych, zresztą uważano je za rzecz zbędną. Sumienie uspokajano naiwnym twierdzeniem, że Murzyni nie są ludźmi i nie mają duszy.

    .Święty Piotr Klawer chrzczący Murzynów

    Wstrząśnięty niedolą i krzywdą czarnych braci, Piotr Klawer oddał się posłudze wobec nich; stał się niewolnikiem niewolników. Swoim bezgranicznym poświęceniem chciał chociaż w małej części wynagrodzić im krzywdę. Na kartce formuły ślubów zakonnych Piotr dopisał znamienne słowa: Piotr Klawer, sługa Etiopczyków. Tak wówczas nazywano Murzynów.
    Święcenia kapłańskie Piotr otrzymał w 1616 r. w Kartagenie. Jako kapłan mógł służyć Murzynom wszechstronną pomocą duchową i materialną: starał się dla spragnionych o orzeźwiający napój, dla wygłodniałych o posiłek, dla nagich o jakiś ubiór, dla chorych o lekarstwa. Energicznie interweniował tak u osób prywatnych, jak i u władz, by ulżyć niedoli niewolników. Osobnym ślubem zobowiązał się im służyć. Jego bezgraniczne miłosierdzie otwierało mu ich serca. Miał pozyskać dla wiary i osobiście ochrzcić kilkadziesiąt tysięcy Murzynów.
    Siły do ponad czterdziestoletniej posługi Piotr Klawer znajdował w rozważaniu Męki Pańskiej, w codziennej Mszy świętej i w serdecznym nabożeństwie do Matki Bożej. Odszedł po nagrodę do nieba 8 września 1654 r. Choć proces beatyfikacyjny rozpoczęto na tyle wcześnie, że zeznania złożyli bezpośredni współpracownicy Piotra Klawera (w tym niewolnicy-tłumacze), jednak dopiero po 200 latach papież Pius IX w roku 1851 włączył go do grona błogosławionych. Powodem tego opóźnienia było zawieszenie procesu w okresie kasaty zakonu jezuitów. Papież Leon XIII zaliczył Piotra Klawera do grona świętych w roku 1888 (jednocześnie z jego mistrzem duchowym, br. Alfonsem Rodriguezem). Ten sam papież ogłosił św. Piotra Klawera patronem misji wśród Murzynów (1896).
    Dwa lata wcześniej (1894) Polka, bł. Maria Teresa Ledóchowska (+ 1922), założyła Stowarzyszenie św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskiej, które niebawem przeobraziło się w nową rodzinę zakonną, zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską w roku 1910. Istnieją ponadto jeszcze dwa inne zgromadzenia zakonne, które obrały sobie św. Piotra Klawera za szczególnego patrona. Są to siostry św. Piotra Klawera w Kolumbii i w Italii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    9 września

    Błogosławiona Aniela Salawa, dziewica

    Błogosławiona Aniela Salawa

    Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w wielodzietnej, ubogiej rodzinie chłopskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Jej rodzice byli bardzo pobożni, a matka mimo wielu zajęć i obowiązków nie zaniedbywała wspólnej modlitwy rodzinnej, głośnego czytania książek i czasopism religijnych. Aniela odznaczała się niezwykłą urodą. Ukończyła jedynie dwie klasy szkoły elementarnej, ponieważ musiała pomagać matce przy gospodarstwie. Mimo wątłego zdrowia zawsze była bardzo chętna do pracy.
    Jako młoda dziewczyna, jesienią 1897 r. udała się do Krakowa, gdzie podjęła pracę jako służąca. W dwa lata później bardzo przeżyła śmierć swojej dwudziestopięcioletniej siostry. Uświadomiła sobie wówczas, jak bardzo kruche jest życie. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości. W 1900 r. przystąpiła do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Miała więc okazję, aby bardzo owocnie prowadzić apostolstwo w gronie koleżanek, dla których była przykładem chrześcijańskiego życia. Wywierała bardzo silny wpływ na otoczenie. Dzieliła się pożywieniem i pieniędzmi z biedniejszymi od siebie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była matką i przyjaciółką.
    W 1912 r. Aniela Salawa wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i złożyła profesję. Zafascynowana duchowością Biedaczyny z Asyżu, okazywała niezwykłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego. Modlitwa umacniała ją w cierpliwym dźwiganiu codziennego krzyża. Wszelkie urazy i poniżenia składała w ofierze Bogu za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło.
    W czasie I wojny światowej – mimo że bardzo pogorszył się jej stan zdrowia, nasiliły się dolegliwości płuc i żołądka – pomagała w krakowskich szpitalach, niosąc pomoc i wsparcie rannym żołnierzom. Opiekowała się także jeńcami wojennymi. W 1916 r. podupadła jednak na zdrowiu tak, że konieczna stała się hospitalizacja. Po wypisaniu ze szpitala nie mogła już podjąć pracy zarobkowej. Ostatnie pięć lat życia spędziła w nędzy, z pogodą ducha dźwigając krzyż choroby. Swoje cierpienia ufnie ofiarowała Chrystusowi jako wynagrodzenie za grzechy świata. W tym czasie wiele też modliła się, czytała, rozmyślała. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi.
    Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Umierała samotnie, opuszczona przez wszystkich, wśród straszliwych cierpień, ale w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem jako tercjarka franciszkańska. Beatyfikowana została 13 sierpnia 1991 r. przez św. Jana Pawła II na krakowskim Rynku.
    W ikonografii bł. Anielę przedstawia się w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 września

    Narodzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Gietrzwałdzka
      •  Błogosławiona Serafina de Montefeltro
      •  Błogosławiony Alan de la Roche, prezbiter
      •  Błogosławiony Fryderyk Ozanam
      •  Święty Sergiusz I, papież
      •  Błogosławiony Wilhelm z Saint-Thierry, opat
      •  Błogosławiony Władysław Błądziński, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Adam Bargielski, prezbiter i męczennik
    ***
    Narodziny Maryi

    Pismo Święte nigdzie nie wspomina o narodzinach Maryi. Tradycja jednak przekazuje, że Jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim. Byli oni pobożnymi Żydami. Mimo sędziwego wieku nie mieli dziecka. W tamtych czasach uważane to było za karę za grzechy przodków. Dlatego Anna i Joachim gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję.
    Nie znamy miejsca urodzenia Maryi ani też daty Jej przyjścia na ziemię. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa.

    Narodziny Maryi

    Z pism apokryficznych mówiących o Maryi należałoby wymienić przede wszystkim: Protoewangelię Jakuba, Ewangelię Pseudo-Mateusza, Ewangelię Narodzenia Maryi, Ewangelię arabską o młodości Chrystusa, Historię Józefa Cieśli i Księgę o przejściu Maryi. Największy wpływ wywarła na tradycję Kościoła Protoewangelia Jakuba. Pochodzi ona bowiem z roku ok. 150, jest więc bardzo bliska Ewangelii według św. Jana. Stamtąd właśnie dowiadujemy się, że rodzicami Maryi byli św. Joachim i św. Anna, i że Maryja jako kilkuletnie dziecię została przez rodziców ofiarowana w świątyni, gdzie też zamieszkała. Śladem tego opisu jest obchodzone w Kościele w dniu 21 listopada wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.Pierwsze wzmianki o liturgicznym obchodzie narodzin Maryi pochodzą z VI w. Święto powstało prawdopodobnie w Syrii, gdy po Soborze Efeskim kult maryjny w Kościele przybrał zdecydowanie na sile. Wprowadzenie tego święta przypisuje się papieżowi św. Sergiuszowi I w 688 r. Na Wschodzie uroczystość ta musiała istnieć wcześniej, bo kazania-homilie wygłaszali o niej św. German (+ 732) i św. Jan Damasceński (+ 749). W Rzymie gromadzono się w dniu tego święta w kościele św. Adriana, który był przerobiony z dawnej sali senatu rzymskiego, po czym w uroczystej procesji udawali się wszyscy z zapalonymi świecami do bazyliki Matki Bożej Większej.
    Datę 8 września Kościół przyjął ze Wschodu – w tym dniu obchód ten znajdował się w sakramentarzach gelazjańskim i gregoriańskim. Święto rozszerzało się w Kościele dość wolno – wynikało to m.in. z tego, że wszelkie informacje o okolicznościach narodzenia Bożej Rodzicielki pochodziły z apokryfów.

    Narodziny Maryi

    W Polsce święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny ma także nazwę Matki Bożej Siewnej. Był bowiem dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Lud chciał najpierw, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła Boża Rodzicielka. Do ziarna siewnego mieszano ziarno wyłuskane z kłosów, które były wraz z kwiatami i ziołami poświęcane w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, by uprosić sobie dobry urodzaj. Na Podhalu święto 8 września nazywano Zitosiewną, gdyż tam sieje się wtedy żyto. W święto Matki Bożej Siewnej urządzano także dożynki.
    We Włoszech i niektórych krajach łacińskich istnieje kult Maryi-Dziecięcia. We Włoszech istnieją nawet sanktuaria – a więc miejsca, gdzie są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce. Do nich należą między innymi: Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej – najwspanialszej świątyni wzniesionej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny; Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia. Matka Boża-Dzieciątko jest główną Patronką tego zgromadzenia. Czwarte sanktuarium Matki Bożej-Dzieciątka jest w Mercatello – znajduje się tam obraz namalowany przez św. Weronikę Giuliani (+ 1727).Dzisiejsze święto przypomina nam, że Maryja była zwykłym człowiekiem. Choć zachowana od zepsucia grzechu, przez całe życie posiadała wolną wolę, nie była do niczego zdeterminowana. Tak jak każdy z nas miała swoich rodziców, rosła, bawiła się, pomagała w prowadzeniu domu, miała swoich znajomych i krewnych. Dopiero Jej zaufanie, posłuszeństwo i pełna zawierzenia odpowiedź na Boży głos sprawiły, że “będą Ją chwalić wszystkie pokolenia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 września

    Święty Melchior Grodziecki,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Eugenia Picco, zakonnica
    ***
    Święty Melchior Grodziecki

    Melchior urodził się w Cieszynie w szlacheckiej rodzinie herbu Radwan około 1584 r. Studia średnie odbywał w wiedeńskim kolegium jezuitów, gdzie kształciło się wielu Polaków, wśród nich także św. Stanisław Kostka († 1568). Musiał wyróżniać się wśród swoich kolegów, skoro – jak sam pisze w jednym ze swoich listów do rodziców (1602) – został przyjęty do Kongregacji Mariańskiej, do której przyjmowano tylko najlepszych i najwybitniejszych uczniów. Był to równocześnie początek jego życia zakonnego. 22 maja 1603 r. rozpoczął nowicjat w Brnie, którego fundatorami byli jego stryjowie: Jan i Wacław. Razem z nim odbywał nowicjat Stefan Pongracz, późniejszy towarzysz jego męczeńskiej śmierci. Wśród pierwszych nowicjuszy tego klasztoru znalazł się także św. Edmund Campion, stracony w Anglii za wiarę w roku 1584.
    Po dwuletniej próbie 22 maja 1605 r. Melchior złożył śluby zakonne. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem zakonu, po nowicjacie nie udał się na studia, ale na praktykę nauczycielską do Brna (1605-1606) i do Kłodzka (1606-1607), gdzie jezuici mieli swoje kolegia. Równocześnie uzupełniał wykształcenie muzyczne. Od roku 1609 rozpoczął trzyletnie studia filozoficzne w Pradze. Ponieważ nie okazywał w tym kierunku większych uzdolnień, skierowano go na dwuletni kurs teologii. W roku 1614 otrzymał święcenia kapłańskie.
    Pierwsze lata kapłańskiego życia spędził w Pradze, gdzie głosił kazania i spowiadał w języku czeskim, który poznał w czasie nowicjatu i studiów w Czechach. Przez rok pełnił obowiązki kaznodziei we wsi Kopanina. Około roku 1616 powierzono mu kierownictwo bursy praskiej dla ubogich studentów. Stanowiła ona równocześnie zalążek małego seminarium.
    Kiedy wybuchła wojna trzydziestoletnia (1618-1648), Melchior udał się na Węgry i pozostał tam w kolegium jezuickim w Homonnie. Tutaj też 16 czerwca 1619 r. złożył śluby wieczyste. Wkrótce wysłano go w charakterze kapelana wojskowego do Koszyc. Razem z Melchiorem wysłano tam również Stefana Pongracza, który był Węgrem. Pongracz miał służyć katolikom węgierskim, a Melchior – polskim i czeskim. Swoją posługę pełnili zarówno wśród wojskowych, jak i dla małej grupy ludności cywilnej.

    Święty Melchior Grodziecki

    Kiedy wojska Rakoczego zajęły Koszyce, aresztowano także kapłanów, którzy szukali schronienia na zamku: kanonika strzygomskiego Marka Kriża (Chorwata), Melchiora Grodzieckiego i Stefana Pongracza. Pastor protestancki, Alwinczy, domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Sprzeciwiono się temu, ale wydano wyrok śmierci na trzech kapłanów. Rakoczy zatwierdził ten wyrok. Jego hajducy dokonali straszliwej egzekucji.
    Po północy z 7 na 8 września 1619 r. w towarzystwie pastora Alwinczy’ego hajducy udali się na zamek. Najpierw usiłowali nakłonić kapłanów do wyrzeczenia się wiary katolickiej. Kiedy zaś groźby okazały się daremne, na miejscu zamordowali kanonika Kriża. Nad jezuitami zaś zaczęli się znęcać i torturować ich, aby wymusić na nich odstępstwo. Umocowali do belki każdego z nich i podnosili w górę. Nogi obciążano kamieniami. Ciało krajali nożami i wyrywali jego kawały obcęgami. Świeże rany przypalali pochodniami. Głowę okręcali sznurem i ściskali tak mocno, że oczy wychodziły na wierzch. Wśród niesłychanych mąk obaj jezuici powtarzali tylko imiona Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny. Kiedy wreszcie siły katów opadły, dobili swoje ofiary, toporem obcinając im głowy. Ciała męczenników wrzucono do kloaki.
    Wieść o dokonanej zbrodni obiegła lotem błyskawicy Koszyce. Wywołała oburzenie nawet wśród protestantów. Rada miejska poleciła katowi pogrzebać ciała kapłanów. Wywieziono je do posiadłości w Also-Sobes koło Koszyc. Stąd w roku 1636 przeniesiono je do Trnawy, gdzie po kilkakrotnej zmianie miejsca spoczęły w klasztorze urszulanek. Liczne łaski i cuda przypisywane wstawiennictwu Melchiora i jego towarzyszy oraz kult zataczający coraz większe kręgi na Słowacji, Węgrzech, Morawach i Śląsku doprowadziły do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego już w roku 1628. Dopiero jednak 15 stycznia 1905 r. Melchior i jego dwaj towarzysze zostali przez św. Piusa X uznani za błogosławionych. Kanonizował ich św. Jan Paweł II w 1995 r. Św. Melchior jest patronem archidiecezji katowickiej.
    W ikonografii męczennicy przedstawiani są w szatach jezuickich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    7 września

    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, prezbiter

    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski

    Ignacy urodził się 20 lipca 1866 r. w Korzeniówce koło Drohiczyna na Podlasiu w patriotycznej i głęboko wierzącej rodzinie. Uczył się w gimnazjum klasycznym w Siedlcach. Dalsze kształcenie podjął w seminarium duchownym w Lublinie i w Akademii Duchownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie przyjął 5 lipca 1891 r. w katedrze lubelskiej.
    Po święceniach został wikariuszem parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Jednocześnie w lubelskim seminarium duchownym od 1892 r. przez czternaście lat prowadził wykłady z Pisma Świętego, katechetyki, kaznodziejstwa, teologii moralnej i prawa kanonicznego. Pracował też w wikariacie katedralnym, a potem był rektorem kościoła św. Stanisława (w tym czasie pomagał prześladowanym unitom).
    Swojej działalności nie ograniczał do obowiązków duszpasterskich. Był wrażliwy na potrzeby innych i nie pozostawał obojętnym wobec biedy i upadku moralnego, z którymi zetknął się w czasie swojej pracy. Z myślą o bezdomnych i bezrobotnych już w 1893 r. stworzył Lubelski Dom Zarobkowy, w którym mogli oni pracować w wielu warsztatach, zarabiając na utrzymanie i mieszkanie. Zadbał również o kształcenie zacofanego społeczeństwa, inicjując szkołę rzemieślniczą. Trzy lata później dla moralnie upadłych kobiet założył Przytułek św. Antoniego. Zakładał też domy opieki dla starców i sierocińce.
    Z pomocą bogatych ziemian zainicjował też założenie w podlubelskich wsiach sieci szkół wiejskich; pomagały mu w tym także siostry zgromadzenia Służek Niepokalanej z Mariówki, za co Ignacego spotkały represje ze strony władz rosyjskich.
    Pisał, wydawał i rozpowszechniał modlitewniki oraz tanie broszurki religijno-patriotyczne. Wydawał: dziennik “Polak-Katolik”, tygodniki “Posiew” i “Anioł Stróż” (pisemko dla dzieci), miesięczniki “Dobra Służąca” i “Kółko Różańcowe”. Łączny ich nakład wyniósł ponad 8 milionów egzemplarzy. Po odzyskaniu niepodległości wznowił i redagował “Przegląd Katolicki”, zaś pod koniec życia zaczął wydawać “Głos Kapłański”. Zakładał też księgarnie.
    W 1908 r. przeniósł się z działalnością wydawniczą do Warszawy, aby ją rozwinąć na szerszą skalę. Mimo kłopotów z cenzurą, trudności finansowych i krytyki ze strony prasy liberalnej, trwał wiernie przy tej formie apostolstwa.
    W Warszawie prowadził także pracę duszpasterską. W 1913 r. został mianowany wikariuszem przy kościele św. Anny, a rok później rektorem dominikańskiego kościoła przy ul. Freta, którym opiekowało się duchowieństwo diecezjalne po usunięciu zakonników w ramach carskich represji. Sześć lat później został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana na warszawskiej Pradze. Pelnił rownież funkcje dziekana praskiego i kanonika gremialnego kapituły warszawskiej.
    Kierując się chęcią zapewnienia ciągłości zapoczątkowanej przez siebie działalności wydawniczej, 31 lipca 1920 r. założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek, które kontynuują dzieło ks. Kłopotowskiego, prowadząc drukarnię oraz wydawnictwo, w którym ukazuje się wiele pism i książek.
    Ks. Ignacy przyczynił się do powstania domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla dzieci i młodzieży również w Warszawie. W 1928 r. założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek kolonijny dla biednych dzieci i dla staruszek. Dziś Loretto stało się sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej.
    Ks. Kłopotowski organizował dla najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki. Do dziś w budynku przy ul. Sierakowskiego 6 siostry loretanki prowadzą Dom Ojca Ignacego – świetlicę dla dzieci z najuboższych rodzin z terenu warszawskiej Pragi.
    Ludzie, którzy zetknęli się z nim, nazywali go “prawdziwym ojcem, opiekunem sierot”. Jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością, umiłowaniem Boga i bliźniego, wiernością modlitwie, szczególną czcią Najświętszej Eucharystii i gorącym nabożeństwem do Matki Najświętszej.

    Grób bł. Ignacego Kłopotowskiego

    Ignacy Kłopotowski zmarł nagle 7 września 1931 r., w wigilię święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W dniu śmierci ostatnią Mszę św. swego życia odprawił przy Jej ołtarzu w kościele św. Floriana.
    Początkowo został pochowany na Powązkach, ale zgodnie z jego wolą 26 września 1932 r. jego ciało złożono na cmentarzu w Loretto, a w 2000 r. prochy ks. Ignacego przeniesiono do kaplicy sanktuarium założonego przez niego zgromadzenia loretanek.
    Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1988 r. W grudniu 2004 r. w obecności papieża św. Jana Pawła II ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Ignacego. 3 maja 2005 r. Stolica Apostolska orzekła, że złożone w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej ma charakter cudu dokonanego za pośrednictwem ks. Kłopotowskiego. Beatyfikacja ks. Ignacego odbyła się 19 czerwca 2005 r. w Warszawie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 września

    Błogosławiony Michał Czartoryski,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Magnus z Füssen
    ***
    Błogosławiony Michał Czartoryski

    Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych.
    Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
    W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
    Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze.
    W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację szczątek w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano.
    Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Męczennicy II wojny światowej

    ***

    Jan Paweł II wiele razy, przy różnych okazjach zachęcał nas, byśmy pamiętali o męczennikach XX wieku. To oni wszyscy, bardzo często w dramatycznie trudnych okolicznościach, pośród okrutnych prześladowań totalitarnych systemów, świadczyli o Bogu, który jest Miłością i który nigdy ich nie opuścił. Zjednoczeni z Jezusem Chrystusem zachowali żywą wiarę i silną nadzieję na ostateczne zwycięstwo Boga nad złem i przemocą.

    Podczas swojej pielgrzymki do Polski w czerwcu 1999 r. Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie 108 Męczenników II wojny światowej. Powiedział wtedy: Dziś świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Jest to zwycięstwo szczególne, bo dzielą je duchowni i świeccy, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia i stanu (…). Są kapłani diecezjalni i zakonni, którzy ginęli, gdyż nie chcieli odstąpić od swojej posługi, i ci, którzy umierali, posługując współwięźniom chorym na tyfus; są umęczeni za obronę Żydów. Są w gronie błogosławionych bracia i siostry zakonne, którzy wytrwali w posłudze miłości i w ofiarowaniu udręk za bliźnich. Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzie świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz członek Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi.

    Męczennicy II wojny światowej są dzisiaj dla nas rozświetloną pochodnią pośród mroków i braku nadziei u wielu osób na początku XXI wieku. To właśnie oni mogą się stawać dla nas wiarygodnymi przewodnikami na drogach wypróbowanej wiary. Aresztowani przez gestapo kapłani byli wcześniej ostrzegani przez życzliwych ludzi, że grozi im uwięzienie. Oni jednak pozostawali na swoich plebaniach, skąd najczęściej trafiali do niemieckich katowni, jak to miało miejsce choćby 1 IX 1939 r. w Gdańsku. Innych wywożono do obozów koncentracyjnych. Pośród nich byli tacy, którzy odmówili podeptania krzyża czy różańca, za co skazani zostali na śmierć, np. abp Antoni Julian Nowowiejski zakatowany w Działdowie 28 V 1941 r., a także ks. Władysław Demski, pobity na śmierć przez kapo w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen 26 V 1940 r. Tak objawiała się wprost szatańska nienawiść hitlerowców do sług Jezusa Chrystusa.

    Wspominani męczennicy, osoby duchowne i świeckie, często z narażeniem własnego życia śpieszyli z pomocą do bardziej od siebie głodnych i chorych, np. Stanisław Starowiejski. Kapłani cudem zdobywali trochę wina, najczęściej z przeszmuglowanych potajemnie rodzynek, by odprawić Mszę św. i pokrzepić współwięźniów Jezusem Eucharystycznym. Do grona 108 Męczenników należy siostra zakonna Celestyna Faron, służebniczka starowiejska, wywieziona do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie zmarła z wycieńczenia 9 IV 1944 r., w Niedzielę Wielkanocną, z powodu morderczej pracy przy oczyszczaniu rowów. Wśród męczenników jest bł. teściowa, Marianna Biernacka, która oddała swoje życie 13 VI 1943 r., by uratować skazaną na śmierć synową spodziewającą się dziecka.

    Pełni heroizmu Męczennicy II wojny światowej są czytelnym świadectwem prawdy chrześcijańskiej miłości. Z narażeniem życia głosili Ewangelię, świadczyli o Jezusowej miłości, zdolnej przebaczyć nawet oprawcom. W naszej epoce, będącej często duchową pustynią, męczennicy są jeszcze bardziej znakiem owej największej miłości stanowiącej fundament dla wszystkich innych wartości. Ich życie jest odblaskiem wzniosłych słów. Chrystusa, wypowiedzianych na krzyżu: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34).

    Z duchowego punktu widzenia męczeństwo jest najwymowniejszym dowodem prawdziwości chrześcijańskiej wiary, która może nadać ludzkie oblicze nawet najbardziej gwałtownej śmierci i ujawnia swe piękno podczas najokrutniejszych prześladowań. To męczennicy opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili (Ap 7, 14). Ich świadectwo jest siłą Kościoła, oni mogą być mistrzami wiary także dla nas. Obyśmy podziwiając ich odwagę, pragnęli ich także naśladować, gdyby wymagały tego okoliczności.

    Podczas beatyfikacji 13 VI 1999 r. Jan Paweł II powiedział: Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych. Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie (por. Ef 2, 7). Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków. Amen.

    ks. Marek Wójtowicz SJ/Apostolstwo Modlitwy

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 września

    Święta Matka Teresa z Kalkuty,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktoryn, męczennik
    ***
    Święta Matka Teresa z Kalkuty

    Matka Teresa – właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu – urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Dzieciństwo upłynęło jej w harmonii, pośród małych, codziennych spraw, w atmosferze wsparcia ze strony rodziny. W 1919 r. jej ojciec, kupiec, wyjechał w interesach. Wrócił z podróży w bardzo ciężkim stanie zdrowia i mimo natychmiastowej pomocy zmarł. Odbiło się to istotnie na sytuacji materialnej rodziny. Matka pozostała bez środków do życia. Choć nie było im łatwo, przyjmowali w swoich murach ubogich i szukających pomocy. Regularnie na posiłki przychodziła do nich pewna starsza kobieta. Matka mówiła wtedy do dzieci: “Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Ponadto matka odwiedzała raz w tygodniu staruszkę opuszczoną przez rodzinę, zanosiła jej jedzenie, sprzątała dom, prała, karmiła. Powtarzała dzieciom: “Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”.
    Mając 18 lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Składając pierwsze śluby zakonne w 1931 r., przyjęła imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Sześć lat później złożyła śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally, na wschód od Kalkuty, uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin. W 1946 r. zetknęła się z wielką biedą w Kalkucie i postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który zająłby się opieką nad najuboższymi. W 1948 r., po 20 latach życia zakonnego, postanowiła opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. 7 października 1949 r. nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Kalkuty Ferdinanda Periera na prawie diecezjalnym. Po odbyciu nowicjatu 12 sióstr złożyło pierwszą profesję zakonną 12 kwietnia 1953 r., a założycielka złożyła profesję wieczystą jako Misjonarka Miłości. 1 lutego 1965 r. zgromadzenie otrzymało zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Stopniowo do sióstr dołączali spontanicznie lekarze, pielęgnarki i ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami będącymi skutkiem niedożywienia i przeludnienia.
    W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej i pomagając na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym. W 1963 r. założyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości. W 1968 r. papież Paweł VI poprosił Matkę Teresę o przysłanie sióstr z jej zgromadzenia do Rzymu do opieki nad biedakami. W 1976 r. Matka Teresa utworzyła wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci.
    Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Dzięki temu wiele krajów otworzyło drzwi dla sióstr. Papież Paweł VI nagrodził ją Nagrodą Pokoju papieża Jana XXIII “za pracę na rzecz ubogich, obraz chrześcijańskiej miłości i wysiłki na rzecz pokoju”. W 1976 r. otrzymała nagrodę Pacem in terris. Na wniosek włoskich dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996).
    Wielokrotnie gościła w Polsce, odkąd w 1983 r. Misjonarki Miłości podjęły służbę w naszym kraju. Podczas tych wizyt witana była przez hierarchów Kościoła i tłumy wiernych. Przyjmowała śluby swoich sióstr, odwiedzała prowadzone przez nie domy i otwierała nowe. Spotkać ją można było też wśród bezdomnych na Dworcu Wschodnim czy u więźniów na Służewcu w Warszawie. W 1993 r. przyjęła doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dyplom wręczył jej rektor Uniwersytetu; uroczystość odbyła się jednak nie w murach krakowskiej uczelni, ale w Warszawie, w pomieszczeniu, które na co dzień służy jako stołówka dla najuboższych.
    Obecnie w ponad 560 domach w 130 krajach pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy ok. 500 członków w 20 krajach. Strojem zakonnym sióstr jest białe sari z niebieskimi paskami na obrzeżach.Matka Teresa zmarła w opinii świętości w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swego zgromadzenia w Kalkucie 5 września 1997 r. Jej pogrzeb w dniu 13 września 1997 r., decyzją władz Indii, miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie.
    Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w 2 lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają minimum 5 lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończono już w 2001 r. Beatyfikacji Matki Teresy dokonał w ramach obchodów 25-lecia swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II dnia 19 października 2003 r. Kanonizacja Matki Teresy odbyła się w ramach obchodów Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia w Watykanie 4 września 2016 r., a dokonał jej papież Franciszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Czyń dobro mimo to!

     Matka Teresa z Kalkuty

    Ludzie są nierozsądni,
    nielogiczni i zajęci sobą,
    KOCHAJ ICH MIMO TO.
    Jeśli uczynisz coś dobrego,
    zarzucą ci egoizm i ukryte intencje,
    CZYŃ DOBRO MIMO TO.
    Jeśli ci się coś uda,
    zyskasz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów.
    STARAJ SIĘ MIMO TO.
    Dobro, które czynisz,
    jutro zostanie zapomniane.
    CZYŃ DOBRO MIMO TO.
    Uczciwość i otwartość
    wystawią cię na ciosy.
    BĄDŹ MIMO TO UCZCIWY I OTWARTY.
    To, co zbudowałeś wysiłkiem wielu lat,
    może przez jedną noc lec w gruzach.
    BUDUJ MIMO TO.
    Twoja pomoc jest naprawdę potrzebna,
    ale kiedy będziesz pomagał ludziom,
    oni mogą cię zaatakować.
    POMAGAJ IM MIMO TO.
    Daj światu z siebie wszystko,
    a wybiją ci zęby.
    MIMO TO DAJ ŚWIATU Z SIEBIE WSZYSTKO.

    ______________________________________________________________________________________

    Owocem wiary jest miłość

     Matka Teresa z Kalkuty

    Najcięższą chorobą na Zachodzie nie jest gruźlica ani trąd, lecz brak miłości, troski, poczucie, że jesteśmy nikomu niepotrzebni.
    Fizyczne dolegliwości możemy leczyć różnymi medykamentami, ale osamotnienie, rozpacz i brak nadziei możemy leczyć tylko miłością. Niemało ludzi na świecie umiera z braku kromki chleba, znacznie więcej jednak umiera z braku miłości. Ubóstwo na Zachodzie jest specyficznym rodzajem ubóstwa ­ to nie tylko ubóstwo spowodowane samotnością, ale także brakiem duchowego życia. Głód miłości jest taki sam jak głód Boga.
    Nie sposób zaspokoić tej potrzeby bez wsparcia, jakim jest łaska Boża.
    Kiedy zdacie sobie sprawę z tego, jak bardzo kocha was Bóg, wtedy będziecie mogli żyć i promieniować tą miłością. Zawsze twierdzę, że miłość zaczyna się w domu: najpierw w rodzinie, potem w waszym miasteczku albo wielkim mieście. Nietrudno kochać ludzi, którzy są od nas daleko, trudniej kochać tych, z którymi współżyjemy albo którzy w pobliżu nas przebywają. Nie akceptuję wielkich czynów na skalę ogólną ­ trzeba zaczynać od miłości jednostki. Chcąc kogoś pokochać, trzeba nawiązać kontakt z tą osobą, zbliżyć się do niej. Każdy potrzebuje miłości. Każdy musi mieć świadomość, że jest potrzebny i że jest ważny dla Boga.
    Jezus powiedział: “Miłujcie się wzajemnie, tak jak Ja was umiłowałem”, a także: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Powiedział także: ” Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie” (Mt 25, 35. 36).
    Zawsze przypominam siostrom i braciom, że nasz dzień składa się z 24 godzin, które spędzamy z Jezusem.
    Przed przystąpieniem do swojej pracy apostolskiej każda misjonarka miłości czy misjonarz odmawiają następującą modlitwę, która odmawiana jest również przez personel lekarski w Shishu Bhavan, domu dla dzieci w Kalkucie:


    Drogi Boże, Wielki Uzdrowicielu, klękam przed Tobą,
    bo każdy doskonały dar pochodzi od Ciebie.
    Błagam Cię, obdarz moje ręce zręcznością,
    mój umysł jasną wizją, a moje serce dobrocią i łagodnością.
    Pozwól mi wypełniać mój cel z całkowitym poświęceniem,
    użycz mi sił do dźwigania ciężaru cierpienia moich podopiecznych,
    do prawdziwego realizowania przywileju, który stał się moim udziałem.
    Spraw, aby moje serce nie znało próżności ani pokus świata,
    abym w prostocie dziecięcej ufności mógł na Tobie polegać. Amen.

    ______________________________________________________________________________________

    Trzymam Boga za rękę

    Matka Teresa z dzieckiem (zdjęcie pochodzi z Muzeum Matki Teresy w Skopje)

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    List Matki Teresy do Polaków

     Matka Teresa

    W 1996 r. Matka Teresa, zatrwożona informacją, że w polskim parlamencie toczy się dyskusja nad zmianą ustawy chroniącej życie nienarodzonych, przysłała list z Kalkuty do Polaków, który poniżej drukujemy w całości.

    Moi Drodzy
    Bracia i Siostry w Polsce!

    Jak wiecie, jestem w szpitalu, ale słysząc o zmianach prawa, jakie są rozważane w Polsce, czuję, że Bóg chce, abym zwróciła się do Was w imieniu nienarodzonych dzieci.
    Życie jest najpiękniejszym darem Boga. On stworzył nas do wielkich rzeczy, aby kochać i być kochanym. Bóg daje nam czas na ziemi, abyśmy poznali Jego Miłość, abyśmy doświadczyli Jego Miłości do głębi naszego istnienia. Abyśmy Go kochali, byśmy kochali naszych braci i siostry. Życie jest darem Boga. Darem, którym tylko Bóg może obdarzać. I Bóg w swojej pokorze dał mężczyźnie i kobiecie zdolność współpracy z Nim w przekazywaniu życia. Jakikolwiek był Jego zamiar, nie wolno nam ingerować w ten piękny Boży dar ani go niszczyć. Dlaczego dzisiaj ludzie boją się małego dziecka? Ponieważ chcą mieć łatwiejsze, bardziej komfortowe, wygodniejsze życie? Więcej wolności? Bać się należy jedynie łamania Bożych praw, ponieważ Bóg w swojej nieskończonej i czułej miłości pragnie tylko naszego dobra, naszego szczęścia, naszej miłości.
    Moi kochani Polacy! Uczcie swoich młodych kochać Boga. Uczcie ich modlić się. A jeśli będziecie trzymać się razem, będziecie kochać się wzajemnie taką miłością, jaką Bóg kocha każdego z nas. Z całych sił starajmy się utrzymać jedność polskich rodzin. Wnośmy prawdziwy pokój w naszą rodzinę, otoczenie, miasto, kraj, w świat. Zaczynajmy od pełnego miłości pokochania małego dziecka już w łonie matki. Jak już wielokrotnie mówiłam w wielu miejscach, tym, co najbardziej niszczy pokój we współczesnym świecie, jest aborcja, ponieważ jeżeli matka może zabić swoje własne dziecko, co może powstrzymać Ciebie i mnie od zabijania się nawzajem? Najbezpieczniejszym miejscem na świecie powinno być łono matki, gdzie dziecko jest najsłabsze i najbardziej bezradne, w pełni zaufania całkowicie zdane na matkę. I pamiętajcie, że Jezus powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Ofiarowuję wszystkie swoje cierpienia, wynikające z choroby i bezradności, abyście dokonali prawidłowego wyboru – abyście wybrali życie, zgodnie z wolą Bożą. Módlmy się! Niech Bóg Was błogosławi.

    Kalkuta, 24 września 1996 r.

    Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________

    Matka ubogich i umierających – św. Teresa z Kalkuty

    Matka ubogich i umierających – św. Teresa z Kalkuty

    św. Matka Teresa z Kalkuty ze św. Janem Pawłem II – www.vaticannews.va

    ***

    Dla świata uganiającego się za bogactwem i blichtrem, ta drobna, lekko przygarbiona kobieta, żyjąca ekstremalnie ubogo stała się ikoną miłości miłosiernej, troski o najuboższych z ubogich, o godność umierających. Stała się rzeczywiście matką ubogich. Wychodziła na peryferie świata, aby tam szukać Jezusa i służyć Mu w ubogich, opuszczonych i umierających. Krytykowana była przez niektórych za sprzeciw wobec aborcji i antykoncepcji, za wiarę, że ubóstwo i cierpienie są czymś dobrym, co może zbliżać ludzi do Boga, ale czyż to właśnie nie jest największą pochwałą dla niej? Całe swoje życie poświęciła ubogim. 5 września Kościół wspomina św. Matkę Teresę z Kalkuty, misjonarkę miłości.

    Urodziła się 26 sierpnia 1910 roku w Skopje, w dzisiejszej Macedonii, w rodzinie albańskiej. Ojciec był zaangażowany politycznie, ale zmarł, kiedy Agnes, bo tak miała na imię, miała 9 lat. Rodzina potem borykała się z problemami finansowymi. Agnes od dzieciństwa była zafascynowana misjami, a mając dwanaście lat, postanowiła poświęcić życie Bogu i zapragnęła wyjazdu do krajów misyjnych.

    Mając 18 lat, wyjechała do Irlandii i tam wstąpiła do Instytutu Błogosławionej Dziewicy Maryi. Odbyła kilkutygodniowy postulat i wyjechała na początku 1929 roku do Indii, gdzie w Darjeeling rozpoczęła nowicjat. Pierwsze śluby złożyła w 1931 roku i przyjęła imię po św. Teresie od Dzieciątka Jezus, patronce misjonarzy.

    Uczyła w szkole dla dziewcząt, prowadzonej przez siostry w Entally, dzielnicy Kalkuty. Co niedzielę odwiedzała biednych w slumsach miasta. Pragnęła poświęcić się całkowicie pracy z ubogimi.

    Podczas podróży na doroczne rekolekcje w Darjeeling, 10 września 1946 roku, odczuła wewnętrzny głos wzywający ją do opuszczenia zakonu i założenia nowego zgromadzenia, które całkowicie poświęciłoby się pracy wśród ubogich. Wspomina, że „to był rozkaz. Odmowa byłaby zaparciem się wiary”. Chciała by jej zgromadzenie pracowało na rzecz ubogich w dzielnicach nędzy, by siostry zajęły się porzuconymi, samotnymi i najuboższymi.

    W 1948 roku Matka Teresa opuściła swoje dotychczasowe zgromadzenie i rozpoczęła pracę w slumsach Kalkuty. Zamieniła habit zakonny na białe sari z niebieską obwódką, po którym odtąd była rozpoznawana na całym świecie.

    Św. Matka Teresa z Kalkuty - Kingkongphoto & www.celebrity-photos.com from Laurel  Maryland, USA, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org

    św. Matka Teresa z Kalkuty – Kingkongphoto & www.celebrity-photos.com from Laurel Maryland, USA, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org

    ***

    Nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez biskupa w 1949 roku. W 1952 siostry otworzyły Dom dla Umierających ‘Kalighat’ – co znaczy Dom Czystego Serca. Niedługo potem misjonarki miłości otworzyły dom dla trędowatych, zwany ‘Shanti Nagar’, czyli ‘Miasto Pokoju’. W samej Kalkucie powstało kilka klinik dla trędowatych. W 1955 roku Matka Teresa otworzyła Dom Dzieci Nieskazitelnego Serca, dla sierot i bezdomnej młodzieży. W latach sześćdziesiątych XX wieku w całych Indiach powstawały hospicja, domy dziecka i domy dla trędowatych.
    W 1963 roku Matka Teresa założyła męską gałąź Zgromadzenia Misjonarzy Miłości.

    Pierwszy dom poza Indiami Misjonarki Miłości założyły w 1965 roku w Wenezueli. Na prośbę Pawła VI, siostry zaczęły pracę wśród ubogich Rzymu w 1968. Potem była cała ‘lawina’ domów w Azji, Afryce, Europie i Stanach Zjednoczonych. Na początku XXI wieku Zgromadzenie Misjonarek i Misjonarzy Miłości pracowało w około 600 misjach w 120 krajach świata.
    Matka Teresa została nagrodzona w 1979 roku Pokojową Nagrodą Nobla. Otrzymała także wiele nagród kościelnych i państwowych.

    Przez prawie 50 lat zmagała się z ‘nocą ducha’, miała wiele wątpliwości w wierze. Wiedziała jednak, że nie chce być pracownikiem socjalnym, lecz zajmować się ubogimi z miłości do Boga i w służbie Jemu.
    Zmarła 5 września 1997 roku w Kalkucie.
    Beatyfikował ją Jan Paweł II, a kanonizował w 2016 roku papież Franciszek.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 września

    Bł. Maria Stella i Towarzyszki,
    męczennice z Nowogródka

    Zobacz także:
      •  Święta Rozalia, dziewica
      •  Najświętsza Maryja Panna, Matka Pocieszenia
      •  Błogosławieni męczennicy francuscy
      •  Święty Bonifacy I, papież
      •  Błogosławiona Katarzyna z Racconigi
      •  Błogosławiona Maria od św. Cecylii Rzymianki, zakonnica
      •  Mojżesz, prorok i prawodawca
    ***
    Błogosławione męczennice z Nowogródka

    Po napadzie wojsk niemieckich na Polskę we wrześniu 1939 roku część przerażonej ludności polskiej mieszkającej dotąd w Nowogródku opuściła swe domostwa i udała się na Wileńszczyznę. Na miejscu pozostał jedynie proboszcz miejscowej fary. Musiał się podzielić swym dwupokojowym mieszkaniem z funkcjonariuszem NKWD. Właśnie przy farze nowogródzkiej przyszło pracować nazaretankom.
    Zgromadzenie zostało zaproszone do pracy na tej ziemi przez biskupa Zygmunta Łozińskiego w 1920 roku. Siostry zajęły się wychowaniem religijnym i edukacją dzieci i młodzieży. Najpierw założyły internat, następnie szkołę powszechną. Otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, tym bardziej gorliwie służyły innym podczas okupacji wojennej. Musiały jednak w czasie okupacji opuścić tak szkołę, jak i własny klasztor. Zmieniły habity na świecki strój i szukały jakiegoś zajęcia, aby zapewnić sobie skromne utrzymanie. Jedynie siostra Imelda nie zdjęła habitu. Siostry szukały odpowiedniego dachu nad głową u dobrych ludzi. Spotykały się razem tylko w kościele farnym na Mszy i różańcu. Rosjanie, którzy zetknęli się bliżej z siostrami, byli pod wrażeniem ich uczciwości i rzetelności w pracy. Nie mogli wyjść z podziwu dla polskiej ludności, która bardzo licznie gromadziła się w kościele.
    6 lipca 1941 roku w Nowogródku zmienili się okupanci. Okazało się szybko, że nowy okupant nie jest lepszy od poprzedniego. Niemcy starali się wykorzystywać antagonizmy między Białorusinami i Polakami, by skłócać ich na wszelki możliwy sposób. Obiecywali Białorusinom autonomię, a nawet niepodległość. Kiedy w 1943 r. sowieccy i polscy partyzanci zajęli miasteczko Iwieniec, Niemcy przystąpili do planowego mordowania Polaków.
    Co jakiś czas organizowali “pokazowe” rozstrzeliwanie Polaków, aby zastraszyć wszystkich stawiających jakikolwiek opór. Podobna akcja miała miejsce 18 lipca 1943 roku, kiedy to aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania. Wówczas to siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Wobec kapelana i rektora fary, ks. Aleksandra Zienkiewicza, tę decyzję w imieniu wszystkich wypowiedziała siostra Maria Stella, pełniąca wtedy obowiązki przełożonej. Uwięzieni zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, a kilku zwolniono. Wobec zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana siostry ponowiły gotowość ofiary: “Ksiądz kapelan jest bardziej potrzebny ludziom niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg tę ofiarę przyjął.
    31 lipca 1943 r. wieczorem siostry otrzymały wezwanie na komisariat. Po wieczornym nabożeństwie 11 sióstr stawiło się na wezwanie. Dwunasta siostra, Małgorzata Banaś (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 r.) nie wróciła jeszcze z pracy w szpitalu. Tego samego wieczoru Niemcy wywieźli siostry za miasto, szukając miejsca na egzekucję. Nie znaleźli odpowiedniego miejsca, więc wrócili na komisariat i zamknęli siostry w piwnicach.
    Następnego dnia, w niedzielę, 1 sierpnia 1943 roku, około godziny 5.00 rano, ponownie wywieźli siostry poza miasto. Tam w lesie dokonał się mord na niewinnych zakonnicach. Niemcy rozstrzelali 11 sióstr nazaretanek. Były to: s. Maria Stella od Najświętszego Sakramentu – Adela Mardosewicz, lat 55, pochodząca z okolic Pińska; s. Maria Imelda od Jezusa Hostii – Jadwiga Żak, lat 51, z Oświęcimia; s. Maria Rajmunda od Jezusa i Maryi – Anna Kukołowicz, lat 51, z Wileńszczyzny; s. Maria Daniela od Jezusa i Maryi Niepokalanej – Eleonora Jóźwik, lat 48, z Podlasia; s. Maria Kanuta od Pana Jezusa w Ogrójcu – Józefa Chrobot, lat 47, z ziemi wieluńskiej; s. Maria Sergia od Matki Bożej Bolesnej – Julia Rapiej, lat 43, z okolic Grodna; s. Maria Gwidona od Miłosierdzia Bożego – Helena Cierpka, lat 43, z woj. poznańskiego; s. Maria Felicyta – Paulina Borowik, lat 37, z Podlasia; s. Maria Heliodora – Leokadia Matuszewska, lat 37, z Pomorza; s. Maria Kanizja – Eugenia Mackiewicz, lat 39, z Suwałk; s. Maria Boromea – Weronika Narmontowicz, lat 27, z okolic Grodna.
    Jeden z morderców opowiadał później, że siostry przed straceniem uklękły, modliły się, żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Zarówno ks. Zienkiewicz, jak i pozostali uwięzieni ocaleli.
    Rok po męczeństwie sióstr ks. Zienkiewicz powrócił do Nowogródka. Dzięki jego zabiegom doczesne szczątki nazaretanek 19 marca 1945 r. ekshumowano i przeniesiono do wspólnej mogiły przy farze. Opiekowała się nią, aż do swej śmierci w 1966 roku, uratowana od rozstrzelania s. Małgorzata Banaś. Troszczyła się też o kościół farny. Relikwie nazaretanek znajdują się w sarkofagu w tym właśnie kościele.
    5 marca 2000 r. św. Jan Paweł II dokonał na placu św. Piotra pierwszej beatyfikacji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wynosząc do chwały ołtarzy 44 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w różnych krajach i epokach. Byli wśród nich: pierwsi męczennicy brazylijscy, kapłani Andrzej de Soveral i Ambroży Franciszek Ferro oraz 28 świeckich towarzyszy, zamordowanych w 1645 roku w czasie prześladowań Kościoła w Brazylii przez protestantów; tajlandzki kapłan Mikołaj Bunkerd Kitbamrung, który w 1944 roku zmarł w więzieniu, gdzie osadzono go pod fałszywym zarzutem szpiegostwa; dwaj młodzi katechiści świeccy: Filipińczyk Piotr Calungsod, zabity w 1672 roku podczas misji na Wyspach Mariańskich na Pacyfiku, i Wietnamczyk Andrzej z Phú Yen, który poniósł śmierć męczeńską w 1644 roku, oraz polskie nazaretanki: Maria Stella (Adela Mardosewicz) i 10 Towarzyszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Maria Stella i 10 sióstr – odchodziły jak Anioły

    Maria Stella i 10 sióstr - odchodziły jak Anioły

    Maria Stella (1888-1943) i 10 towarzyszek (źr. polamjournal.com)

    ***

    Kiedy w nocy z 17 na 18 lipca 1943 roku, Gestapo aresztowało 120 osób, głównie ojców rodzin z Nowogródka z zamiarem rozstrzelania, jedenaście Sióstr Nazaretanek z Fary Przemienienia Pańskiego postanowiło dla ich ocalenia ofiarować swoje życie.

    Wobec księdza Matka Stella złożyła heroiczną deklarację, którą poprzedziła całonocna modlitwa Sióstr: Mój Boże, jeśli potrzebna jest ofiara z życia, niech raczej nas rozstrzelają, aniżeli tych, którzy mają rodziny – modlimy się nawet o to. W kilka dni później ponowiły swą gotowość do męczeństwa w intencji ocalenia tak bardzo potrzebnego jedynego kapłana w całej okolicy ks. Aleksandra Zienkiewicza. Ofiara została przyjęta. Po upływie tygodnia, 24 lipca 1943 roku, Niemcy zwolnili część aresztowanych, innych wywieziono na przymusowe prace do Rzeszy. Zostali ocaleni.  Niemcy aresztowali 11 Sióstr, zostały rozstrzelane w lesie, 5 km od Nowogródka, w niedzielę 1 sierpnia 1943 roku. Ocalała jedna z Sióstr i kapelan, którzy do końca swoich dni strzegli mogiły 11 Męczenniczek.

    Siostry Nazaretanki przybyły do Nowogródzkiej Fary w 1929 roku i od razu odznaczyły się wielkim rozmodleniem, troską o piękno kościoła i liturgii, w której brali udział liczni wierni. Nazaretanki opiekowały się dziećmi, założyły dla nich szkołę. Były szanowane i cenione przez Polaków, Białorusinów i Żydów. Wielka kultura duchowa Sióstr wprowadzała między tak różnorodną społeczność pokój i harmonię. Została ona gwałtownie zburzona, gdy na wschodnie tereny II Rzeczypospolitej, 17 września 1939 roku, wtargnęła Armia Czerwona. Siostry rozproszyły się, mieszkały u rodzin bo zabrano im klasztor. Potem, w 1941 roku przyszli Niemcy i zaczął się okrutny terror, rozpoczęty od eksterminacji Żydów w 1942 roku. Często odbywały się zbiorowe egzekucje, jednego dnia rozstrzelano 60 osób.

    W tym czasie udręki 12 Sióstr Nazaretanek pozostawało na miejscu, przychodziły na modlitwę do Fary, organizowały pomoc charytatywną dla najuboższych. Pocieszały mieszkańców Nowogródka, którzy tracili swoich bliskich w mordach i wysyłkach. Siostry łagodziły też spory pomiędzy Polakami i Białorusinami wzniecane przez hitlerowskiego okupanta. Modlitwa prowadzona przez ks. Aleksandra i Siostry w kościele farnym stała się dla umęczonego społeczeństwa przestrzenią nadziei wśród mroków panującego zła.

    Do Wspólnoty Nazaretanek w Nowogródku należały: S. Maria Stella ur. w 1888 r., S. M. Imelda ur. w 1892 r., S. M. Rajmunda ur. w 1892 r., S. M. Daniela ur. w 1895 r., S. M. Kanuta ur. w 1896 r., S. M. Sergia ur. w 1900 r., S. M. Gwidona ur. w 1900 r., S. M. Felicyta ur. w 1905 r., S. M. Heliodora ur. w 1906 r., S. M. Kanizja ur. w 1903 r. i najmłodsza 27 letnia S. M. Boromea ur. w 1916 r. Ocalała S. M. Małgorzata.

    Oto jak wyglądało męczeństwo Marii Stelli i jej współsióstr na podstawie świadectw i opracowań zebranych przez S. Marię Teresę Górską, nazaretankę:

    “31 lipca 1943 r. jeden z gestapowców nakazał siostrom stawić się wieczorem, o godz. 19.30, w komisariacie okręgowym, w gmachu dawnego urzędu wojewódzkiego. Wieczorem, po nabożeństwie różańcowym, jedenaście sióstr nazaretanek ze swą przełożoną udało się na gestapo. Siostry spodziewały się w najgorszym wypadku wywiezienia na prace przymusowe do Niemiec. W domu pozostała dwunasta z nich, s. Maria Małgorzata Banaś, pracująca w szpitalu. Wracając z pracy, spotkała współsiostry, które szły na komisariat. Pragnęła do nich dołączyć, ale przełożona poleciła jej wrócić do klasztoru i zaopiekować się Farą i księdzem.

    Wyrok na siostry był przesądzony z góry. Eksterminacją księży i zakonnic w Nowogródku i jego okolicach zajmowała się policja bezpieczeństwa z Baranowicz, kierowana przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, która dążyła do «rozbicia chrześcijaństwa». Tętniąca życiem religijnym Fara, nazywana «kolebką nadziei, gniazdem polskości i bastionem katolicyzmu», musiała zostać zlikwidowana. Stąd też nie oskarżano sióstr o nic ani nie przeprowadzono dochodzenia. Spędziły noc na modlitwie zamknięte w niewielkiej piwnicy komisariatu.

    W niedzielę 1 sierpnia 1943 r. o świcie gestapowcy wywieźli siostry i rozstrzelali je w niewielkim brzozowo-sosnowym lesie, w odległości 5 kilometrów od Nowogródka. Okoliczności męczeństwa sióstr znane są z fragmentarycznych wypowiedzi uczestników egzekucji. Jeden z gestapowców, Niemiec pochodzący z Łotwy, który stołował się u Polki, Marii Tarnowskiej, w niedzielę 1 sierpnia 1943 r. zjawił się na śniadaniu. «W pewnym momencie złapał się za głowę i powiedział: ‘Ach, jak one szły, trzeba było widzieć, jak one szły!’. Na pytanie gospodyni domu: ‘Kto szedł?’, odpowiedział: ‘Siostry’. Innym razem powiedział: ‘Tak, one rzeczywiście były niewinne’». Estończyk pracujący w komisariacie, który widział siostry w piwnicy przed śmiercią i uczestniczył w egzekucji, opowiedział, że siostry «w lesie przed straceniem poklękały wszystkie, modliły się, a następnie klęcząc żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Ostatni cios odbierały na klęczkach». U innej rodziny polskiej, państwa Cieślewiczów, stołowali się dwaj oficerowie z brygady lotnej z Baranowicz i ich kierowca. Pan Cieślewicz próbował dowiedzieć się czegoś o losie sióstr od szofera. Powiedział on, że «sami oficerowie z lotnej brygady rozstrzeliwali siostry. I że tylko jedną ich prośbę wykonali, mianowicie siostry prosiły, aby nie zdejmowano z nich ubrania zakonnego. Tak się stało — miały wszystko na sobie». Potwierdziła ten fakt ekshumacja dokonana w dniu 19 marca 1945 roku.

    Śmierć sióstr była heroicznym gestem miłości w obliczu nienawiści, świadectwem wiary w Boga, który pierwszy nas umiłował. Męczennice z Nowogródka w 125-letniej historii Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu stanowią najcenniejszy i niezniszczalny skarb, przykład chrześcijańskiego bohaterstwa i mocy Ducha Świętego, który słabe, zwykłe niewiasty uzdalnia do dawania świadectwa o Chrystusie i ofiarowania życia «za przyjaciół swoich» (J 15, 13)”.

    Jan Paweł II beatyfikował 11 Męczenniczek z Nowogródka 5 marca w 2000 roku. Podczas homilii Powiedział:

    “Bóg stał się prawdziwą podporą i umocnieniem także dla męczennic z Nowogródka — błogosławionej Marii Stelli Adeli Mardosewicz i dziesięciu towarzyszek ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu — nazaretanek. Był dla nich podporą przez całe życie, a zwłaszcza w chwilach straszliwej próby, kiedy przez całą noc oczekiwały na śmierć, później w drodze na miejsce stracenia i wreszcie w chwili rozstrzelania.

    Skąd miały siłę, aby ofiarować siebie w zamian za uratowanie życia uwięzionych mieszkańców Nowogródka? Skąd czerpały odwagę, aby ze spokojem przyjąć tak okrutny i niesprawiedliwy wyrok śmierci? Bóg przygotowywał je powoli na tę chwilę największej próby. Ziarno łaski rzucone na glebę ich serc w chwili chrztu św., a potem pielęgnowane z wielką troską i odpowiedzialnością, zakorzeniło się głęboko i wydało najwspanialszy owoc, jakim jest dar z własnego życia. Mówi Chrystus: «Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15, 13). Tak, nie ma większej miłości od tej, która gotowa jest oddać życie za braci.

    Dziękujemy wam, błogosławione męczennice z Nowogródka, za to świadectwo miłości, za przykład chrześcijańskiego bohaterstwa i zawierzenia mocy Ducha Świętego. «Wybrał was Chrystus i przeznaczył na to, abyście przyniosły owoc waszego życia i aby owoc wasz trwał» (por. J 15, 16). Jesteście najcenniejszym dziedzictwem Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu — sióstr nazaretanek. Jesteście dziedzictwem całego Kościoła Chrystusowego po wszystkie czasy, a zwłaszcza na Białorusi”.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 września

    Święty Grzegorz Wielki,
    papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Marinus, pustelnik
      •  Święta Feba z Kenchr, wdowa
      •  Błogosławiony Gerard z Jerozolimy, zakonnik
      •  Błogosławiony Brygida od Jezusa Morello, zakonnica
    ***
    Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.
    Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
    W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru.

    Święty Grzegorz Wielki

    7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
    Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.
    Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.

    Święty Grzegorz Wielki - reformator śpiewu kościelnego

    Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
    Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
    Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.
    Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.
    Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu.

    Zurbaran: Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.
    W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 28 MAJA 2008

    (…) Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy.

    Drodzy bracia i siostry!

    W ubiegłą środę mówiłem o mało znanym na Zachodzie Ojcu Kościoła – Romanie Pieśniarzu, dziś chciałbym przedstawić postać jednego z największych Ojców w dziejach Kościoła, jednego z czterech doktorów Zachodu, papieża św. Grzegorza, który był biskupem Rzymu od 590 do 604 roku i któremu tradycja nadała tytuł Magnus, Wielki. Grzegorz rzeczywiście był wielkim papieżem i wielkim doktorem Kościoła! Urodził się w Rzymie około roku 540 w zamożnej rodzinie patrycjuszów z rodu Anicjuszy, który wyróżnił się nie tylko swą szlachecką krwią, ale także ze względu na służbę Stolicy Apostolskiej. Z rodziny tej wyszło dwóch papieży: Feliks III (483-92), pradziad Grzegorza i Agapit (535-36). Dom, w którym wychował się Grzegorz, znajdował się na Clivus Scauri, otoczonym przez szacowne gmachy, będące świadectwem wielkości starożytnego Rzymu i duchowej siły chrześcijaństwa. Szczytne uczucia chrześcijańskie wpajali mu także swoim przykładem rodzice – Gordian i Sylwia, oboje czczeni jako święci, oraz dwie ciotki ze strony ojca, Emiliana i Tarsylia, mieszkające we własnym domu jako dziewice konsekrowane i żyjące modlitwą i ascezą.

    Grzegorz rozpoczął wcześnie karierę administracyjną, której poświęcił się także jego ojciec i w 572 r. osiągnął jej szczyt, zostając prefektem miasta. Urząd ten, skomplikowany z powodu ponurych czasów, pozwolił mu zająć się w szerokim wymiarze wszelkiego rodzaju problemami administracyjnymi i zdobyć doświadczenie do zadań czekających go w przyszłości. W szczególności pozostało mu głębokie poczucie porządku i dyscypliny: zostawszy papieżem, podpowie biskupom, by postawili sobie za wzór w zarządzaniu sprawami Kościoła skrupulatność i poszanowanie praw właściwe funkcjonariuszom cywilnym. Życie to musiało go jednak nie zadowalać, skoro niedługo potem postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów świeckich, by zamknąć się w domu i podjąć życie mnicha, przekształcając rodzinny dom w klasztor św. Andrzeja na Celio. Z tego okresu życia monastycznego, życia w nieustannym dialogu z Panem we wsłuchiwaniu się w Jego słowo, pozostanie mu nieustanna tęsknota, która wciąż na nowo i coraz bardziej przebija z jego homilii: pośród myśli podyktowanych troskami pasterskimi powracać będzie do niego w swoich pismach jako do czasu szczęśliwego zatopienia w Bogu, oddania się modlitwie i spokojnej nauce. W ten sposób mógł zdobyć głęboką wiedzę o Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, która służyła mu później w jego dziełach.

    Klauzura Grzegorza nie trwała jednak długo. Cenne doświadczenie zdobyte w administracji cywilnej w okresie brzemiennym w poważne problemy, stosunki, jakie nawiązał, pełniąc ten urząd, z Bizantyńczykami, powszechny szacunek, jaki sobie zaskarbił, skłoniły papieża Pelagiusza do mianowania go diakonem i wysłania do Konstantynopola w charakterze swego apokryzariusza, dziś byśmy powiedzieli – nuncjusza apostolskiego, by przyczynić się do przezwyciężenia ostatnich resztek sporu z monofizytyzmem a przede wszystkim, aby pozyskać poparcie cesarza dla wysiłków powstrzymania naporu Longobardów. Pobyt w Konstantynopolu, gdzie wraz z grupą mnichów podjął na nowo życie monastyczne, był dla Grzegorza niezwykle ważny, umożliwił mu bowiem bezpośrednie poznanie świata bizantyńskiego, jak również zbliżenie się do problemu Longobardów, który na trudną próbę wystawił później jego biegłość i energię w latach pontyfikatu. Po kilku latach papież wezwał go do Rzymu i mianował go swoim sekretarzem. Były to trudne lata: nieustanne deszcze, rzeki występujące z brzegów, głód nękały wiele obszarów Italii i sam Rzym. W końcu wybuchła też zaraza, która pociągnęła liczne ofiary, wśród których był także papież Pelagiusz II. Duchowieństwo, lud i senat jednogłośnie wybrały na jego następcę na Stolicy Piotrowej właśnie Grzegorza. Starał się temu opierać, próbując nawet ucieczki, ale nic to nie dało i w końcu musiał ulec. Był rok 590.

    Widząc w tym, co się stało, wolę Boga, nowy papież przystąpił natychmiast z zapałem do pracy. Od samego początku wykazał się wyjątkowo przenikliwym osądem rzeczywistości, z którą musiał się zmierzyć, niezwykłą zdolnością pracy w podejmowaniu spraw zarówno kościelnych, jak i cywilnych, stałym zachowywaniem równowagi w podejmowaniu decyzji, nawet śmiałych, jakich wymagał od niego sprawowany urząd. Zachowała się bogata dokumentacja związana z jego rządami dzięki Rejestrowi jego listów (ponad osiemset), w których znalazło odbicie codzienne borykanie się ze złożonymi pytaniami, jakie trafiały na jego biurko. Były to problemy nadsyłane przez biskupów, opatów, duchownych a nawet przez władze świeckie różnego szczebla i rangi. Wśród problemów, które dręczyły wówczas Włochy i Rzym, jeden był szczególnej wagi dla życia zarówno obywatelskiego, jak i kościelnego: sprawa Longobardów. Poświęcił jej papież całą swą energię, mając na względzie jej prawdziwie pokojowe rozwiązanie. W odróżnieniu od cesarza Bizancjum, który wychodził z założenia, że Longobardowie to jedynie nieokrzesane jednostki i łupieżcy, których należy pokonać lub wytępić, św. Grzegorz patrzył na tych ludzi oczyma dobrego pasterza, troszcząc się o głoszenie im słowa zbawienia, nawiązując z nimi braterskie stosunki w perspektywie przyszłego pokoju, opartego na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu między Italią, Cesarstwem Wschodnim i Longobardami. Zajął się nawracaniem młodych narodów i nowym układem sił w Europie: Wizygoci w Hiszpanii, Frankowie, Saksończycy migrujący do Brytanii oraz Longobardowie byli uprzywilejowanymi adresatami jego misji ewangelizacyjnej. Obchodziliśmy wczoraj liturgiczne wspomnienie św. Augustyna z Canterbury, stojącego na czele grupy mnichów wysłanych przez Grzegorza do Brytanii, by ewangelizować Anglię.

    Papież zaangażował się w osiągnięcie rzeczywistego pokoju w Rzymie i w Italii – był prawdziwym mediatorem – podejmując szybkie rokowania z królem Longobardów Agilulfem. Rokowania doprowadziły do zawieszenia broni, które trwało prawie trzy lata (598-601), po czym można było zawrzeć w 603 trwalszy rozejm. Ten pozytywny rezultat osiągnięty został dzięki równoległym kontaktom, jakie papież utrzymywał z królową Teodolindą, która była księżniczką bawarską i w odróżnieniu od wodzów innych plemion germańskich katoliczką, głęboką katoliczką. Zachował się szereg listów papieża Grzegorza do tej królowej z wyrazami szacunku i przyjaźni do niej. Teodolinda zdołała stopniowo doprowadzić króla do katolicyzmu, przygotowując w ten sposób drogę dla pokoju. Papież zatroszczył się nawet o wysłanie jej relikwii do bazyliki św. Jana Chrzciciela, którą kazała wznieść w Monzy, nie omieszkał też wystosować do niej życzeń i cennych darów dla tejże katedry w Monzy z okazji narodzin i chrztu syna Adaloalda. Postawa tej królowej stanowi piękne świadectwo znaczenia kobiet w historii Kościoła.
    W gruncie rzeczy Grzegorz stale stawiał przed sobą trzy cele: powstrzymać ekspansję Longobardów w Italii; ochronić królową Teodolindę od wpływu schizmatyków i umocnić jej katolicką wiarę oraz pośredniczyć między Longobardami a Bizantyńczykami w perspektywie porozumienia, które zapewniłoby pokój na półwyspie, a zarazem pozwoliłoby prowadzić działalność ewangelizacyjną wśród samych Longobardów. Dwojaka była więc zawsze jego stała orientacja w tej złożonej historii: dążyć do porozumień na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej, szerzyć orędzie prawdziwej wiary wśród ludności.

    Obok działalności czysto duchowej i duszpasterskiej papież Grzegorz brał czynny udział w wielorakiej działalności społecznej. Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy. Ponadto tak w Rzymie, jak i w innych częściach Włoch, podjął dzieło starannego uporządkowania administracji, wydając dokładne polecenia, aby dobra Kościoła, służące jego utrzymaniu i działalności ewangelizacyjnej na świecie, zarządzane były z całkowitą prawością i zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłosierdzia. Wymagał, by rolnicy chronieni byli przed nadużyciami dzierżawców gruntów należących do Kościoła, a w razie oszustwa by otrzymywali natychmiastowe odszkodowanie, aby oblicza Oblubienicy Chrystusa nie zatruł nieuczciwy zysk.

    Tę intensywną działalność Grzegorz prowadził mimo słabego zdrowia, które zmuszało go do częstego leżenia w łóżku przez długie dni. Posty praktykowane w latach życia monastycznego spowodowały poważne zaburzenia układu trawienia. Ponadto miał bardzo słaby głos, tak iż często zmuszony był do powierzania diakonowi lektury swoich kazań, aby obecni w rzymskich bazylikach wierni mogli go słyszeć [Dzięki Bogu mamy dziś w rzymskich bazylikach mikrofony]. Robił jednak wszystko, aby odprawiać w dni świąteczne Missarum sollemnia, czyli uroczystą Mszę św. i wówczas osobiście spotykał się z ludem Bożym, który był do niego bardzo przywiązany, widział w nim bowiem wiarygodny punkt odniesienia, z którego czerpać można było pewność: nieprzypadkowo szybko przylgnął do niego przydomek „consul Dei”. Mimo niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, zdołał dzięki świętości życia i bogatemu człowieczeństwu zdobyć zaufanie wiernych, osiągając naprawdę ogromne rezultaty na swoje czasy i na przyszłość. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: pragnienie Boga było stale żywe w jego duszy i właśnie dlatego był zawsze bliski bliźniemu, potrzebom ludzi swoich czasów. W czasach nieszczęść, wręcz beznadziejnych potrafił wnosić pokój i dawać nadzieję. Ten mąż Boży pokazuje nam, gdzie znajdują się prawdziwe źródła pokoju, skąd płynie prawdziwa nadzieja, i w ten sposób staje się przewodnikiem także dla nas, dzisiaj.

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 4 CZERWCA 2008

    (…) Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć (…)

    Drodzy bracia i siostry,

    w czasie naszego środowego spotkania powrócę dziś do niezwykłej postaci papieża Grzegorza Wielkiego, by zaczerpnąć jeszcze więcej światła z jego bogatego nauczania. Mimo rozlicznych zajęć związanych ze swą posługą Biskupa Rzymu pozostawił nam on wiele dzieł, z których w późniejszych wiekach Kościół czerpał pełnymi garściami. Oprócz bogatej korespondencji – Rejestr, o którym wspomniałem na poprzedniej audiencji, zawiera ponad 800 listów – pozostawił nam przede wszystkim pisma o charakterze egzegetycznym, wśród których na wyróżnienie zasługują Komentarz moralny do Hioba – znany pod łacińskim tytułem „Moralia in Librum Iob”, Homilie nt. Ezechiela, Homilie o Ewangeliach. Istnieje jeszcze ważne dzieło o charakterze hagiograficznym – „Dialogi”, napisane przez Grzegorza ku zbudowaniu królowej lombardzkiej Teodolindy. Głównym i najbardziej znanym dziełem jest niewątpliwie „Księga reguły pasterskiej”, którą papież napisał na początku pontyfikatu z zamiarem wyraźnie programowym.

    Chcąc dokonać szybkiego przeglądu tych dzieł, musimy przede wszystkim zauważyć, że w swoich pismach Grzegorz nigdy nie troszczy się o nakreślenie „swojej” doktryny, o swoją oryginalność. Zależy mu raczej na tym, aby oddać tradycyjne nauczanie Kościoła, chce po prostu być ustami Chrystusa i Jego Kościoła na drodze, którą należy przebyć, aby dotrzeć do Boga. Przykładem mogą tu być jego komentarze egzegetyczne. Był on zapalonym czytelnikiem Biblii, której nie traktował wyłącznie spekulatywnie: uważał on, że z Pisma Świętego chrześcijanin powinien czerpać nie tyle wiedzę teoretyczną, ile raczej codzienny pokarm dla duszy, dla swego życia człowieka na tym świecie. W Homiliach o Ezechielu na przykład kładzie on silny nacisk właśnie na tę rolę świętego tekstu: zbliżenie się do Pisma tylko dla zaspokojenia własnego pragnienia poznania oznacza uleganie pokusie pychy i wystawienie się tym samym na niebezpieczeństwo popadnięcia w herezję. Pokora intelektualna jest pierwszą regułą każdego, kto stara się zgłębić rzeczywistość nadprzyrodzoną, wychodząc od świętej Księgi. Oczywiście pokora nie wyklucza poważnego studium; jest jednak niezbędna, aby było ono owocne duchowo i pozwoliło rzeczywiście dotrzeć do głębi tekstu. Tylko w tej wewnętrznej postawie rzeczywiście słucha się i postrzega w końcu głos Boga. Z drugiej strony, gdy chodzi o Słowo Boże, zrozumienie go jest niczym, jeśli nie prowadzi do działania. W tych kazaniach na temat Ezechiela znajduje się jeszcze to piękne sformułowanie, według którego „kaznodzieja musi zamoczyć swe pióro w krwi własnego serca; w ten sposób dotrze do ucha bliźniego”. Czytając jego homilie, widać, że Grzegorz rzeczywiście pisał krwią swego serca i dlatego dziś jeszcze przemawia do nas.

    Temat ten Grzegorz rozwija też w Komentarzu moralnym do Hioba. Podążając za tradycją patrystyczną analizuje on święty tekst w trzech wymiarach jego znaczenia: dosłownym, alegorycznym i moralnym, będących wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego. Grzegorzy przyznaje jednak wyraźną przewagę znaczeniu moralnemu. W tej perspektywie wykłada on swoją myśl przez kilka znaczących dwumianów – umieć-czynić, mówić-żyć, znać-działać, przywołujących dwa aspekty życia ludzkiego, które powinny się uzupełniać, które jednak często przeciwstawiają się sobie. Ideał moralny, komentuje, polega zawsze na osiągnięciu harmonijnej syntezy słowa i czynu, myśli i działania, modlitwy i pełnienia obowiązków swego stanu: oto droga prowadząca do syntezy, dzięki której to, co boskie, zstępuje na człowieka, człowiek zaś wyrasta aż do utożsamienia się z Bogiem. Wielki papież kreśli tym samym dla prawdziwego wierzącego pełny program życia; dlatego ten Komentarz moralny stanowić będzie przez całe średniowiecze swego rodzaju summę chrześcijańskiej moralności.

    Wielkie znaczenie i urodę mają również Homilie o Ewangeliach. Pierwszą z nich wygłosił w bazylice św. Piotra podczas Adwentu roku 590, a więc kilka miesięcy po wyborze na papieża; ostatnią – w bazylice św. Wawrzyńca w drugą niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego 593 roku. Papież mówił do ludu w kościołach, w których odprawiano „stacje” – szczególne ceremonie modlitewne w ważnych okresach roku liturgicznego – bądź święta męczenników patronów tych świątyń. Inspirująca zasada, łącząca razem te różne wystąpienia, streszcza się w słowie „praedicator”: nie tylko kapłan Boży, ale także każdy chrześcijanin, ma zadanie stać się „głosicielem” tego, czego zaznał w swojej duszy za przykładem Chrystusa, który stał się człowiekiem, aby przynieść wszystkim orędzie zbawienia. Horyzont tego zadania jest eschatologiczny: oczekiwanie na wypełnienie się w Chrystusie wszystkich rzeczy to stała myśl wielkiego papieża, która stała się motywem inspirującym każdą jego myśl i każde działania. Stąd jego nieustanne nawoływanie do czujności i zaangażowania się w dobre uczynki.

    Może najbardziej jednorodnym tekstem Grzegorza Wielkiego jest Reguła pasterska, napisana w pierwszych latach pontyfikatu. Autor postawił w nim sobie za cel zarysowanie postaci idealnego biskupa, nauczyciela i przewodnika swej owczarni. W tym celu opisuje on brzemię urzędu pasterza w Kościele i obowiązki, jakie się z nim wiążą: dlatego ci, którzy nie zostali do niego powołani, niech o niego nie zabiegają powierzchownie, ci zaś, którzy objęli go bez należnej refleksji, niech poczują w duszy konieczne drżenie. Podejmując ulubiony temat, Grzegorz stwierdza, że biskup jest w pierwszej kolejności w całym tego słowa znaczeniu „głosicielem”; jako taki, musi dawać przede wszystkim przykład innym, tak aby jego zachowanie mogło być dla wszystkich punktem odniesienia. Skuteczne działanie pasterskie wymaga z kolei, by znał on adresatów i dostosował swoje wystąpienia do sytuacji każdego z nich: Grzegorz zatrzymuje się, by opisać różne kategorie wiernych z przenikliwymi i trafnymi uwagami, które mogą uzasadnić opinię tego, kto w dziele tym dopatrywał się traktatu z psychologii. Dzięki temu można zrozumieć, że rzeczywiście znał on swoją owczarnię i mówił o wszystkim z ludźmi swego miasta i swoich czasów.

    Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć: zamiast uwzględniać dokonane dobro, trzeba pamiętać o tym, co zaniedbało się zrobić”. Wszystkie te cenne wskazania pokazują wysokie mniemanie, jakie św. Grzegorz miał o duszpasterstwie, które określił mianem „ars artium” – sztuki sztuk. Reguła cieszyła się tak dużym powodzeniem, że bardzo szybko przełożono ją na grecki i staroangielski, co było raczej rzadkością.

    Znaczące jest również inne dzieło – Dialogi, w którym przyjacielowi i diakonowi Piotrowi, przekonanemu, że obyczaje uległy już takiemu zepsuciu, iż niemożliwe jest przyjście na świat świętych, jak w przeszłości, Grzegorz udowadnia, że jest przeciwnie: świętość jest zawsze możliwa, nawet w trudnych czasach. Dowodzi tego, opowiadając o życiu osób współczesnych bądź niedawno zmarłych, które śmiało można było uznać za święte, choć nie zostały kanonizowane. Opowiadaniu temu towarzyszą przemyślenia teologiczne i mistyczne, które czynią z książki wyjątkowy tekst hagiograficzny, zdolny do zafascynowania całych pokoleń czytelników. Materiał zaczerpnięty jest z żywej tradycji ludu i ma na celu zbudowanie i formację, przyciągając uwagę czytającego całym szeregiem kwestii, jak sens cudu, interpretacja Pisma, nieśmiertelność duszy, istnienie piekła, wyobrażenie drugiego świata, tematy, które wymagały odpowiedniego wyjaśnienia. Księga jest w całości poświęcona postaci Benedykta z Nursji i jest jedynym starożytnym świadectwem życia świętego mnicha, którego duchowe piękno jawi się w tekście w całej pełni.

    W programie teologicznym, który Grzegorz rozwija w swoich dziełach, relatywizacji uległy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To, co liczy się dla niego ponad wszystko, to cały okres historii zbawienia, która nie przestaje toczyć się w mrocznych zakolach czasu. W perspektywie tej znaczące jest, że umieszcza on zapowiedź nawrócenia Aniołów w samym środku Komentarza moralnego do Hioba: w jego oczach wydarzenie to stanowiło postęp Królestwa Bożego, o którym mowa jest w Piśmie; mogło zatem słusznie być wspomniane w komentarzu do świętej księgi. Według niego przewodnicy wspólnot chrześcijańskich muszą zobowiązać się do odczytania na nowo wydarzeń w świetle Słowa Bożego: w tym sensie wielki papież poczuwa się do obowiązku pokierowania pasterzami i wiernymi na drodze duchowej lectio divina oświeconej i konkretnej, umieszczonej w kontekście własnego życia.

    Zanim zakończę, muszę poświęcić kilka słów stosunkom, jakie papież Grzegorz utrzymywał z patriarchami Antiochii, Aleksandrii i samego Konstantynopola. Troszczył się on zawsze o uznanie i poszanowanie ich praw, wystrzegając się jakiejkolwiek ingerencji, która mogłaby ograniczyć ich prawowitą autonomię. Jeśli jednak św. Grzegorz w kontekście sytuacji historycznej sprzeciwił się tytułowi „ekumeniczny” dla Patriarchy Konstantynopola, uczynił tak nie dlatego, by ograniczyć czy zaprzeczyć tej prawowitej władzy, lecz z powodu zatroskania o braterską jedność Kościoła powszechnego. Uczynił to przede wszystkim ze względu na swoje głębokie przekonanie, że skromność powinna być podstawową cnotą każdego biskupa, a tym bardziej patriarchy. W swym sercu Grzegorz pozostał prostym mnichem i dlatego był zdecydowanie przeciwny wielkim tytułom. On sam chciał być – to jego określenie – servus servorum Dei. Termin ten, przez niego ukuty, nie był w jego ustach pobożną formułą, lecz prawdziwym wyrazem jego sposobu życia i działania. Był on głęboko poruszony pokorą Boga, który w Chrystusie stał się naszym sługą, obmył nam i obmywa brudne stopy. Dlatego był przekonany, że przede wszystkim biskup powinien naśladować tę skromność Boga i w ten sposób iść za Chrystusem. Pragnął prawdziwie żyć jak mnich w stałej rozmowie ze Słowem Bożym, lecz z miłości do Boga potrafił stać się sługą wszystkich w czasach pełnych udręk i cierpienia, potrafił stać się „sługą sług”. Właśnie dlatego, że był taki, jest wielki i pokazuje także nam miarę prawdziwej wielkości.

    wiara.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 września

    Błogosławieni męczennicy Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel, Seweryn Girault oraz Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Beatrycze z Silvy, dziewica
      •  Święty Wilhelm, biskup
      •  Błogosławiona Ingrida Szwedzka, zakonnica
    ***
    Ścięcie na gilotynie - powszechna metoda wykonywania wyroków śmierci w czasie rewolucji francuskiej

    Wielka Rewolucja Francuska (1789-1799) miała wśród swoich celów m.in. zniesienie katolicyzmu we Francji. Radykałowie przeforsowali uchwałę stanowiącą o tym, że wszystkie dobra kościelne mają przejść na własność skarbu państwa, a duchowni, jak wszyscy urzędnicy, będą otrzymywali pensję. Zaczęły się sypać jedne po drugich uchwały i dekrety wrogie Kościołowi. 13 lutego 1790 r. uchwalono kasatę większości zakonów, ocalały jedynie te oddane pracy charytatywnej lub oświatowej. Zabroniono składania ślubów zakonnych na terenie Francji.
    12 lipca 1790 r. uchwalono Konstytucję cywilną duchowieństwa, która redukowała liczbę diecezji i stolic biskupich według liczby i granic departamentów. Ograniczono władzę biskupów, zniesiono kapituły. Odtąd biskupów i proboszczów mieli wybierać sami parafianie i diecezjanie. Równocześnie wszyscy członkowie stanu duchownego otrzymali prawo opuszczenia go i przejścia do stanu świeckiego. Odtąd to państwo, a nie papież miało być zwierzchnikiem Kościoła we Francji, chociaż ustanowiona została funkcja pośrednika między państwem a papieżem. Duchowieństwo zobowiązano do składania przysięgi na wierność nowej konstytucji, która była wręcz wroga Kościołowi. Już kilka dni później jej treść potępił ostro papież Pius VI. Mimo tego protestu król Ludwik XVI 23 lipca wyraził aprobatę wobec przegłosowanego projektu ustawy, a 26 grudnia zgodził się formalnie również na dekret wprowadzający ustalenia konstytucji w praktyce.
    4 stycznia 1791 r. rozpoczęły się ceremonie składania przysięgi na konstytucję przez wszystkich księży. Jako pierwsi przysięgali deputowani duchowieństwa do Konstytuanty; z tego grona 80 biskupów odmówiło tego aktu. Konstytucja była przyjmowana z podobnymi oporami we wszystkich diecezjach: uroczyste przysięgi były zależnie od regionu przeprowadzane przez cały styczeń i luty, jednak zdecydowana większość biskupów i około połowa proboszczów nie zaakceptowała ustawy. Istniały nawet regiony, w których większość duchownych odmówiła złożenia przysięgi, jak Bretania, Alzacja i Prowansja. W ten sposób kler francuski podzielił się na księży konstytucyjnych i niekonstytucyjnych. Dylemat, przed którym stanęli księża, powiększało jeszcze nieprzejednanie papieża, który ponowił swój sprzeciw wobec ustawy w breve Quod aliquantum z 10 marca 1791 r. oraz Caritas z 13 kwietnia 1791 r. W dokumentach tych uznawał on postanowienia konstytucji cywilnej za świętokradztwo i herezję, a wszystkich duchownych wzywał do nieskładania przysięgi lub jej odwołania.
    Zaczęło się krwawe prześladowanie. Tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, traktowano jako wrogów rewolucji, skazywano ich na banicję, więzienie, a często na śmierć. 21 września 1792 r. wprowadzono rozwody. Duchowieństwu zakazano nosić strój kościelny poza kościołem. Zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne. Wprowadzono śluby cywilne, zniesiono celibat, a dekretem z 7 listopada 1793 r. w miejsce chrześcijaństwa wprowadzono “religię rozumu i natury”. Zaczęto likwidować kościoły. Niedziele zastąpiono dekadami, a święta katolickie uroczystościami rewolucyjnymi.W okresie Rewolucji śmierć poniosło kilkanaście tysięcy katolików: duchownych, zakonników i świeckich. Największą grupę stanowią męczennicy z Paryża, gdzie między 2 a 6 września 1792 r. (w czasie tzw. masakr wrześniowych) zamordowano około 1400 osób, w tym ok. 300 duchownych i zakonników. Byli oni więzieni i zginęli w benedyktyńskim opactwie Saint-Germain-des-Pres, w seminarium św. Firmina, więzieniu La Force i kościele Saint Nicolas du Chardonnet. Ponad 100 osób, w większości prezbiterów, zginęło także w klasztorze karmelitów przy Rue de Vaugir.
    Wśrod nich byli franciszkanie: Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel i Seweryn Girault. Zostali oni beatyfikowani w dniu 17 października 1926 r. przez papieża Piusa XI w gronie 191 osób, których męczeństwo udało się udokumentować.Jan Franciszek Burté urodził się w 1740 r. Wstąpił do franciszkanów w Nancy w wieku 16 lat. Po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię młodszym braciom. Został gwardianem klasztoru w Paryżu. Tam został aresztowany i uwięziony w klasztorze karmelitów.

    Błogosławiony Apolinary Morel

    Apolinary Morel urodził się w 1739 r. w Szwajcarii. Wstąpił do kapucynów i zyskał z czasem sławę wspaniałego kaznodziei, spowiednika i wychowawcy kleryków. Aby mógł podjąć działalność misyjną na Wschodzie, wysłano go do Paryża na studia języków wschodnich. Tam zastała go rewolucja. Gdy odmówił wyrzeczenia się wiary, aresztowano go i zamknięto w klasztorze karmelitów.Seweryn Girault urodził się w 1728 r. w Rouen. W 1750 r. wstąpił do III Zakonu Franciszkańskiego. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Kiedy wybuchła rewolucja, był spowiednikiem franciszkanek w Paryżu. Gdy zapytano go, czy chce pozostać w klasztorze i ryzykować życie, czy też woli uciec z klasztoru i rozpocząć życie świeckie, bez wahania wybrał pozostanie wiernym regule i siostrom, którym służył. Wkrótce aresztowano go. Jako pierwszy poniósł śmierć: kiedy odmawiał brewiarz, odcięto mu głowę.Trzech wyżej wspomnianych męczenników oraz 182 innych, włączając w to kilku biskupów oraz wielu kapłanów zakonnych i diecezjalnych, zostało zamęczonych w klasztorze karmelitów w Paryżu 2 września 1792 r. Więźniowie otrzymali tego dnia tajną wiadomość, że zbliża się dzień ich śmierci. Wszyscy zakonnicy i kapłani tam spędzeni odbyli spowiedź i cały czas poświęcili na modlitwę. O godzinie 16 wyprowadzono ich – niby na spacer – na podwórze więzienne. Tam czekał na nich tłum, który rzucił się na więźniów. Rozpoczęła się rzeź. Pozostałych wpędzono do kościoła, gdzie zaimprowizowano trybunał sądowy. Każdego pytano: “Obywatelu, czy złożyłeś przysięgę?” Gdy padała odpowiedź: “Nie!”, wyprowadzano ofiary przed kościół i tam je mordowano siekaniem szablami i strzałami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 września

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Pokoju

    Zobacz także:
      •  Święta Teresa Małgorzata Redi od Najświętszego Serca Jezusa, dziewica
      •  Święta Dulcelina
      •  Jozue, praojciec
      •  Gedeon, sędzia Izraela
      •  Rut
    ***
    W Stoczku Klasztornym (znanym też pod nazwą Stoczek Warmiński) w archidiecezji warmińskiej w 1640 r. zbudowano kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obecnie znajduje się tu także dom zakonny marianów, założony w 1958 r. w starym klasztorze pobernardyńskim.
    W klasztorze tym przez rok (w latach 1952-1953) więziony był przez władze komunistyczne Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan kard. Wyszyński. Tutaj właśnie przygotował akt zawierzenia całej Ojczyzny Matce Bożej. W jednym z pomieszczeń klasztoru znajduje się dziś izba pamięci, utrwalająca obecność ks. Prymasa w tym miejscu.
    W roku 1987 kościół w Stoczku decyzją papieża podniesiony został do rangi bazyliki mniejszej.

    Maryja - Królowa Pokoju

    W ołtarzu głównym kościoła znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Królowej Pokoju. Jest on kopią obrazu Salus Populi Romani z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej. Został namalowany na płótnie przez nieznanego artystę. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci. Dzieciątko w swojej lewej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono go dwiema koronami, a w 1687 r. udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. W 1700 roku dodano berło.
    Św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski dnia 19 czerwca 1983 r. na wałach Jasnej Góry dokonał rekoronacji obrazu. W homilii Ojciec Święty powiedział o nim: “Tym aktem wyrażam dziękczynienie Matce Pokoju za trzysta z górą lat opieki nad Świętą Warmią, która na przestrzeni dziejów i zmiennych losów historii dochowała wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi”. Wspomniał też o Stoczku jako miejscu uwięzienia ks. Kardynała Wyszyńskiego oraz o jego akcie oddania się Matce Bożej. Zakończył słowami: “Wszystkich Was zawierzam Matce Pokoju”.
    Koronacja ta otworzyła nowy etap w rozwoju kultu Królowej Pokoju. Wiele parafii archidiecezji warmińskiej przeżyło nawiedzenie kopii stoczkowskiego obrazu. Liczne kopie trafiły do kościołów w całej Polsce – i nie tylko. W ciągu pierwszych 20 lat po rekoronacji do różnych miejsc w kraju i poza jego granicami powędrowało około 80 kopii obrazu. Z roku na rok rośnie też liczba pielgrzymów nawiedzających klasztor w Stoczku.
    Wspomnienie Maryi jako Królowej Pokoju jest obchodzone liturgicznie co roku 1 września – w rocznicę wybuchu II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    1 września

    Błogosławiona Bronisława, dziewica


    Drugie życie bł. Bronisławy

    witraż w Zabrzańskim kościele/ fot. Józef Wolny – Gość Niedzielny
    ***

    Bronisława urodziła się ok. 1200 r. w Kamieniu Śląskim, w zamożnej rodzinie Odrowążów. Jej kuzynami byli św. Jacek i bł. Czesław, a jej stryj Iwo piastował godność biskupa krakowskiego. Bronisława została wychowana w środowisku żywej wiary, szlachetności i pobożności. W jej otoczeniu z wiary w Boga czerpano siłę do służby bliźniemu.
    W wieku 16-17 lat Bronisława wstąpiła do klasztoru norbertanek w Krakowie. Zakon ten był w owym czasie bardzo prężny i choć działał od niedawna, odgrywał już znaczącą rolę w służbie ówczesnemu społeczeństwu. W młodym wieku Bronisława została przełożoną klasztoru. W czasie zarazy w 1224 r. z wielkim zaangażowaniem służyła chorym, rozdawała leki i ubrania, karmiła głodnych. W tamtym czasie w krakowskim klasztorze przebywało kilkaset sióstr, Bronisława musiała zatem posiadać niezwykły talent organizacyjny.
    Życie Bronisławy przypadło na okres niezwykle bogaty w różne wydarzenia historyczne. Toczyły się wóczas walki o Kraków między Konradem Mazowieckim a Henrykiem Brodatym; klasztor norbertanek był świadkiem tych bratobójczych walk. Wielokrotnie był zajmowany przez zwalczające się armie, a siostry musiały wówczas chronić się w pobliskich lasach. Najtragiczniejsze wydarzenie w dziejach klasztoru i Bronisławy to najazd tatarski w 1241 r. Mniszki ukryły się wtedy wśród zalesionych skał, które dotąd noszą nazwę Skał Panieńskich; klasztor został splądrowany i spalony. Siostry zaś, z Bronisławą na czele, niosły pomoc ofiarom wojny.
    Wszystkie żywoty Bronisławy akcentują jej wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. To właśnie rozważanie cierpienia i śmierci Chrystusa wzniosło ją na najwyższe szczyty kontemplacji. Podejmowała też rozmaite formy pokuty i umartwienia.
    Bronisława umiała na różne dramatyczne wydarzenia, towarzyszące jej życiu, spojrzeć z perspektywy wiary. W najtrudniejszych chwilach udawała się do pustelni na wzgórzu Sikornik, gdzie oddawała się modlitwie i medytacji. Tam również miała widzenie Chrystusa, który obiecał jej: “Bronisławo, krzyż mój jest twoim, lecz i chwała moja twoją będzie”. Utrzymywała stały kontakt ze św. Jackiem i biskupem Iwonem. Od św. Jacka nauczyła się modlitwy różańcowej, którą wzbogaciła duchowość swojego zakonu. Gdy 15 sierpnia 1257 r. zmarł św. Jacek, Bronisława doznała wizji tryumfalnego wprowadzenia go przez Matkę Bożą do nieba.

    Bł. Bronisława
    Bł. Bronisława
    Witraż w kościele pw. św. Pawła w Zabrzu Pawłowie/fot. H. Przondziono – Gość Niedzielny
    ***

    Bronisława zmarła 29 sierpnia 1259 r. na Sikorniku. Jej kult rozpoczął się bardzo wcześnie, wkrótce po jej śmierci. Wzmaga się on zwłaszcza w czasach trudnych dla Krakowa i Ojczyzny. Grób Bronisławy odnaleziono dopiero w 1604 r. Przy poszukiwaniach i remoncie kościoła znaleziono pęknięcie w murze w ścianie północnej w kierunku drogi na Salwator (kościółek Zbawiciela). Legenda głosi, że tę szczelinę wskazał rój pszczół. Znaleziono w niej skrzynkę z kośćmi. Nie było wprawdzie żadnego napisu, ale domyślono się, że szczątki należą do bł. Bronisławy, którą po śmierci uważano za świętą. Dlatego pochowano ją oddzielnie, a potem w obawie przed Tatarami zamurowano dla zabezpieczenia relikwii. Jest to dowód pierwotnej czci, jaką darzono Bronisławę. Dopiero kanonizacja św. Jacka (w 1594 r.) przypomniała postać Bronisławy, a odnalezione relikwie przyczyniły się do odnowienia jej kultu.
    Trumienkę ukryto po raz drugi w czasie najazdu Szwedów na Kraków (1655). Znalezione po raz drugi kości Bronisławy w roku 1782 przełożono do podwójnej trumienki i przeniesiono do kościoła, gdzie umieszczone zostały w ścianie nawy południowej obok ołtarza św. Anny.
    Jest rzeczą charakterystyczną, że kult Bronisławy rozwinął się nie przy jej grobie, ale na wzgórzu Sikornik. Tam, według podania, Bronisława pojawiała się od czasu do czasu. Tam też prepozyt zwierzyniecki Herman Suchodębski wystawił w 1703 r. kapliczkę ku jej czci. W obrazach tam umieszczonych podano życie Bronisławy: jej widzenie w chwili zgonu św. Jacka (1257), znalezienie jej trumienki (1604), Bronisławę modlącą się pod krzyżem i wyrzucenie czarta z opętanej osoby za przyczyną Bronisławy. W latach 1703-1839 kapliczka na Sikorniku stała się małym sanktuarium, do którego urządzano procesje wśród licznie zgromadzonych mieszkańców Krakowa. Chętnie brali w niej również udział mieszkańcy okolicznych wiosek. Procesja wyruszała z kościoła klasztornego sióstr norbertanek. Kiedy w 1707 r. w Krakowie szalała cholera, mieszkańcy Zwierzyńca przypisywali Bronisławie to, że ich dzielnicę epidemia choroby szczęśliwie ominęła. W 1759 r. rozbudowano tę kaplicę i zaczęto w niej odprawiać Msze święte. Zaczęto również prowadzić księgę łask. W 1778 roku osiadł na Sikorniku pustelnik.
    W 1787 r. kaplicę Bronisławy nawiedził król polski Stanisław August Poniatowski. Po tej wizycie brat króla, prymas Michał Jerzy, wydał dekret zezwalający na powtórne poszerzenie kaplicy. W 1786 r. ułożono hymn, litanię i modlitwy ku czci bł. Bronisławy, a w 1789 r. ukazał się drukiem jej pierwszy żywot napisany przez o. Wawrzyńca Teleszyńskiego OP. W latach 1820-1823 senat Krakowa zainicjował na Sikorniku usypanie kopca ku czci Tadeusza Kościuszki. Na skutek starań, dekretem z dnia 23 sierpnia 1839 r. papież Grzegorz XVI zatwierdził pradawny kult oddawany Bronisławie. 5 maja 1840 r. papież zatwierdził miejsce jej kultu jako Błogosławionej w Krakowie w kościele zwierzynieckim, a 31 sierpnia tego samego roku zezwolił na jej kult w całym zakonie norbertanek i w diecezji krakowskiej.
    Beatyfikację Bronisławy Kraków obchodził bardzo uroczyście przez kilka dni. Kulminacyjny punkt obchodów zaplanowano na dzień 2 grudnia 1840 r. Z kościoła dominikanów wyruszyła procesja przez całe miasto aż do kościoła norbertanek. Niesiono w niej trumienkę z relikwiami i osobny relikwiarz z głową Bronisławy. Odtąd kult bł. Bronisławy przeniósł się z Sikornika do samego kościoła Panien Norbertanek, zwłaszcza od kiedy Austriacy zburzyli kaplicę na Sikorniku, a nową wystawili w obrębie fortyfikacji, którymi otoczyli kopiec Kościuszki. Papież Pius IX rozszerzył kult Bronisławy także na diecezję wrocławską, a Leon XIII – na cały zakon norbertański. Bronisława jest patronką diecezji opolskiej oraz dobrej sławy.W ikonografii Błogosławiona przedstawiana jest w białym habicie, czasami klęczy przed Chrystusem trzymającym krzyż lub przed Trójcą Przenajświętszą. Jej atrybutem jest lilia.
    ***

    Modlitwa o kanonizację bł. Bronisławy 
           Boże, który wybrałeś bł. Bronisławę, aby wdziękiem cnót swoich pociągała serca nasze ku Tobie i dlatego utrzymywałeś cudownie cześć dla niej przez sześć wieków w Kościele Twoim, wysłuchując łaskawie modlitwy, zanoszone przez jej przyczynę, racz wsławić nowymi cudami tę wierną Służebnicę Twoją, by zaliczona w grono Świętych, cześć odbierała od wszystkich wyznawców Chrystusowych, dla chwały Imienia Twego Najświętszego. Amen.
     
     
     
     
     
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – sierpień 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Święci mówią, że przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą, należałoby klęknąć

    Dążenie do świętości na ziemi to jakby udostępnianie naszego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Świętym oddajemy cześć ze względu na obecność w nich Chrystusa. Na pierwszym miejscu w gronie świętych jest Maryja – całe Jej życie jest w pełni oddane Bogu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Marek Tatar, prodziekan Wydziału Teologicznego UKSW i kierownik Katedry Mistyki Chrześcijańskiej UKSW.

    Marta Dybińska: Księże Profesorze, mamy Matkę Bożą, która prowadzi nas do Chrystusa. Po co nam jeszcze święci? Czy święci mają jakąś inną misję?

    Ks. prof. Marek Tatar, Wydział Teologiczny UKSW: – Maryja jest na pierwszym miejscu w gronie świętych. Nie możemy zapominać o tym, że Maryja była człowiekiem. Oczywiście, specjalny przywilej w postaci Niepokalanego Poczęcia, przygotowania Jej roli w całej historii zbawienia, jest doskonale znany. Dzięki przekazowi biblijnemu możemy wprost określić Jej sposób życia w pełni oddanego Bogu. W Maryi widzimy to, co w teologii określa się „pośrednictwem w Pośredniku”. Maryja nie wykonuje niczego za Jezusa Chrystusa, ani tym bardziej wbrew Jemu. Maryja podczas wesela w Kanie Galilejskiej mówi: „Uczyńcie wszystko co Syn wam powie”, a nie: „co ja wam mówię”. Zawsze jest przekierowanie na Chrystusa. Dlatego tak ważna dla mariologii jest dewiza per Christum ad Mariam. Święci są dowodem tego, co w teologii nazywamy „zjednoczeniem z Chrystusem”, czyli jest to stan nieba, dążenie do pełni świętości.

    – Dążymy do spotkania Boga twarzą w twarz. Powszechnie używamy określania, że dążymy do nieba, czyli stanu zbawionych. Ta świętość realizuje się już w pewnym wymiarze w życiu ziemskim, chociaż dzielimy czas na ten ziemski i eschatologiczny – po naszej śmieci. W liturgii mamy stwierdzenie „Życie Twoich wiernych o Panie zmienia się, ale się nie kończy” – jest to zmiana jakości życia. Zachwyca mnie powiedzenie, które mają alpiniści, sam też przez kilkanaście lat się wspinałem… Kiedy mówi się o kimś, że zginął w górach, oni odpowiadają: „Nie zginął, ale przeszedł na drugą stronę grani”. My go nie widzimy, ale w tym stwierdzeniu jest nieprawdopodobny ładunek wiary w życie człowieka, który zakończył życie ziemskie. Wspólnota Kościoła jest wspólnotą Chrystusa, Maryi, świętych i tych, którzy oczyszczając się dążą świętości.

    Właśnie tak chyba powinniśmy rozumieć Kościół. Jako wspólnotę tych, którzy żyją i tych, którzy z tego świata już odeszli?

    – Kiedy gromadzimy się na liturgii to gromadzimy się z całym Kościołem, a nie tylko z Kościołem żyjących. Jest to piękne świadectwo, które dziś jest nam bardzo potrzebne – rozumienia Kościoła, ponieważ Kościół niekiedy sprowadza się do formy czy do postaci instytucji. Święci są dowodem tego, że życie człowieka jest ukierunkowane na spotkanie z Bogiem twarzą w twarz. Za św. Pawłem możemy powtórzyć, że od Boga wyszliśmy i naszym powołaniem jest powrót do Boga. Święci stają się dla nas wzorem. Mamy świętych Kościoła od ponad dwudziestu wieków. Bez względu na czas, okoliczności, kulturę, poglądy, wojny – mamy świętych. Oni są dowodem, ale też wzorem. Potwierdzają, że każdy czas jest dobry na świętość. Oni nie mieli wyjątkowego czasu, wyjątkowych wydarzeń, wyjątkowych sytuacji, które pozwoliły im się uświęcać. Oni odczytywali rzeczywistość w kluczu ewangelicznym, i tak ją przeżywali. Są dla nas dowodem, że również nasz czas, który jest czasem ogromnej próby dla ludzi wierzących jest czasem znakomitym dla uświęcenia się.

    Niebo kojarzy nam się raczej z miejscem, ale nie jest ono stanem naszej duszy?

    – To bardzo dobre określenie teologiczne: niebo jest stanem ostatecznego zjednoczenia z Bogiem, ale niebo zaczyna się już tutaj, na ziemi. Nie jest tak, że jest jakaś sztuczna granica. Granicą jest biologiczne zakończenie naszego życia.

    Jak powinniśmy rozumieć sformułowanie „dążenie do świętości na ziemi”?

    – Jest to jakby udostępnianie mojego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii porównuje „fiat” Maryi, które wypowiedziała podczas Zwiastowania i „tak”, które wypowiadamy, kiedy przyjmujemy Komunię świętą. Kiedyś ten fragment wziąłem na moje kapłańskie rozmyślanie. I zacząłem się zastanawiać jaka jest różnica pomiędzy mną, kiedy przyjmuję Komunię świętą i mam w sobie – jak wierzymy – realną obecność Chrystusa i tabernakulum. Jak mówią święci, przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą należałoby klęknąć. Idąc troszkę za św. Janem od Krzyża można powiedzieć, że to uświęcające życie na ziemi jest jednoczeniem się w wypełnianiu woli Bożej. Jan mówi wprost, żeby nic nie było przeciwnego woli Bożej, ale żeby nasza wola była całkowicie zgodna z wolą Bożą i całkowicie była jej posłuszna. Jan mówi, że potrzebne jest życie oczyszczające, czyli odrzucenie tego, co się sprzeciwia temu, żeby Bóg mnie wypełnił – jeśli tak mogę powiedzieć.

    Czego potwierdzeniem jest beatyfikacja i kanonizacja?

    – Oznacza to, że dany człowiek jest w gronie zbawionych. Jest w niebie. Kościół musi mieć na to dowody, a skoro chce mieć dowody, to nie tylko przeprowadza proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny, ale wręcz od Boga żąda potwierdzenia w postaci cudu. Beatyfikacja czy kanonizacja nie jest naszą opinią. Pytamy Pana Boga o jego wolę wobec tego człowieka, zanim ogłosimy go świętym – przykładem dla ludzi, którzy żyją w tej chwili.

    W jaki sposób święci mogą nam pomóc abyśmy weszli do Królestwa Niebieskiego?

    – Są oni „pośrednikiem w Pośredniku”. Oddajemy cześć i kult świętym nie ze względu na ich doskonałość ludzką, tylko na obecność Chrystusa w nich. Ich prosimy o wstawiennictwo, pomoc, asystencję. Świętym nie przypisujemy atrybutów boskich. Prosimy ich i opiekę, stąd mamy patronów. Przykre jest to, że dziś sekularyzujący się świat– wybiera sekularystyczne imiona, bo jakie ma wybrać, jeśli odrzuca obecność i działanie Pana Boga. Zeszliśmy do poziomu nadawania imienia dla określenia kogoś, a nie patronatu.

    Sam Chrystus nam nie wystarczy, że potrzebujemy świętych?

    – Oczywiście, że wystarczy. Jest „Głównym uświęcającym” jeśli można tak powiedzieć, ale natura człowieka potrzebuje tego drugiego aspektu – wzorców.

    Nie wystarczy to, że mamy w mieszkaniu obrazki z wizerunkami świętych? Po co jeszcze dodatkowo mamy się do nich modlić?

    – Nie modlimy się do świętych. Kierujemy się do Boga, przez wstawiennictwo świętych. Oni nie są głównym obiektem kultu, tylko tymi, którzy są nam pomocni w naszej modlitwie i dążeniu do Boga.

    Można zaprzyjaźnić się ze świętym?

    – Dokładnie. Wierzymy w obcowanie świętych, wyznajemy wiarę w obcowanie świętych. Co to znaczy? Że mamy z nimi kontakt. Nie kierujemy naszej modlitwy do przedmiotu, ale do osoby w pełni żyjącej w Bogu. W pewien sposób ten kontakt przekłada się też i na nasze życie. Duch Święty może się posługiwać takim przykładem świętego, aby człowieka pokierować w jego życiu. Można powiedzieć, że to nie my się posługujemy świętymi, ale Bóg się posługuje świętym, żeby inspirować człowieka.

    Podczas jednej z homilii na Jasnej Górze, o. Ciechanowski mówił o czterech kątach w naszych mieszkaniach. Dlaczego jednego nie „oddać” Panu Bogu? Jednych to zainspiruje, innych – nie przekona… Ktoś powie, że Boga powinno mieć się w sercu, nie w figurkach, obrazach…

    – Prawosławie mówi o tzw. „pięknym kącie”. Nie da się rozdzielić dwóch rzeczywistości – naszego życia codziennego i życia duchowego, bo to by była pewna życiowa schizofrenia. Jeśli więc w moim domu wisi obraz, krzyż, wizerunek – jest to po to, aby żyć w świadomości obecności Bożej. Oczywiście, świętość nie zależy od ilości obrazków w moim domu. Z pewnością pewne otoczenie, które tworzymy, jest wyrazem mojej wiary choćby dla tych, którzy przychodzą do mojego domu, ale jest to też pewnego rodzaju wyznanie wiary.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 sierpnia

    Święty Józef z Arymatei

    Zobacz także:
      •  Święty Arystydes Marcjanus, męczennik
      •  Święty Jan z Riły, pustelnik
      •  Święty Rajmund Nonnat, kardynał
      •  Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter
      •  Kościół katedralny w Bydgoszczy
    ***
    Święty Józef z Arymatei

    Jak pisze św. Jan Ewangelista, Józef z Arymatei “był uczniem [Jezusa], lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (por. J 19, 38). Żaden z Ewangelistów nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach Józefa z Jezusem czy Jego uczniami. Arymatea była niewielkim miasteczkiem, leżącym ok. 50 km na północ od Jerozolimy.
    Józef z Arymatei był członkiem Sanhedrynu, najwyższej władzy żydowskiej w zakresie spraw państwowych, prawnych i religijnych (Łk 23, 50-53; Mt 27, 57-58; Mk 15, 42-46; J 19, 38-42). Św. Łukasz stwierdza, że Józef “nie zgodził się na uchwałę i postępowanie Wysokiej Rady” (por. Łk 23, 51), polegające na prześladowaniu Jezusa. Ewangeliści Mateusz i Marek, identycznie jak św. Łukasz, stwierdzają, że Józef śmiało poprosił Piłata o ciało Jezusa, kupił płótna, zdjął ciało z krzyża i złożył w grobie, który wykuty był w skale, a przed wejście zatoczył kamień. Mateusz dodaje, że był to grób, który Józef wykuł dla siebie (por. Mt 27, 57-60; Mk 15, 42-46).

    Święty Józef z Arymatei i święty Graal

    Według późnośredniowiecznej legendy o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, arcykapłani na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa wtrącili Józefa z Arymatei do lochu. Jezus nie zapomniał jednak oddanej Mu przysługi i po swym zmartwychwstaniu miał mu się ukazać w więzieniu, przekazując kielich, do którego według jednych Nikodem, a według innych – Józef – zebrał po zdjęciu z krzyża krew, jaka wypływała z ran Jezusa. Był to ten sam kielich, którym Jezus posługiwał się podczas Ostatniej Wieczerzy. Kielich ten, nazwany Graalem, stanowi główny wątek tej legendy. Mówi ona, że Józefa po kilku latach miał uwolnić z więzienia sam cesarz, który zabrał go do Rzymu. Potem wysłał Józefa do Anglii, gdzie kielich niebawem zaginął. Poszukiwali go rycerze króla Artura: Lancelot i Persifal.
    Legenda ta posiada kilka wariantów. Według innej wersji, Józef przekazał kielich w spadku swoim synom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, trafił w ręce patriarchy Jerozolimy, który w 1257 r. ofiarował go królowi Anglii Henrykowi III. Inna legenda utrzymuje, że Józef razem z Łazarzem, Martą i Marią, uciekając przed prześladowaniami, dopłynęli statkiem do Marsylii, gdzie głosili Dobrą Nowinę o Jezusie. Jeszcze inna legenda ukazuje Józefa w Hiszpanii, dokąd udał się razem ze św. Jakubem Apostołem, który ustanowił go tam biskupem.
    W ikonografii św. Józef występuje przeważnie wraz ze św. Nikodemem w scenach zdjęcia z krzyża, złożenia do grobu i opłakiwania Jezusa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Nikodem

    Święty Nikodem

    O Nikodemie posiadamy skąpe wiadomości, pochodzące jednak wprost z Ewangelii. Pisze o nim św. Jan Apostoł. Nazywa on go “dostojnikiem żydowskim”. Na ten tytuł Nikodem zasłużył sobie zapewne majątkiem, pochodzeniem i wpływami, jakimi się cieszył wśród starszyzny żydowskiej. Należał on do stronnictwa faryzeuszów (J 7, 45-52; 19, 39-42) – patriotów żydowskich, wyróżniających się przywiązaniem do ojczyzny i wiary. Zaraz na początku publicznej działalności Pana Jezusa Nikodem zainteresował się Jego osobą i nauką. Cuda, których był świadkiem, dawały mu gwarancję, że ma do czynienia z człowiekiem niezwykłym, co najmniej z prorokiem. Zaintrygowany, bał się jednak jawnie opowiedzieć za Nim. Dlatego przybył do Jezusa w nocy o umówionej z Nim porze. Dialog, jaki wówczas przeprowadził Nikodem z Panem Jezusem, należy do najpiękniejszych kart Ewangelii (J 3, 1-22).
    Kiedy Sanhedryn (najwyższa rada żydowska) wydał na Jezusa wyrok śmierci bez przeprowadzenia nad Nim formalnego sądu, Nikodem stanowczo zaprotestował przeciw takiemu postępowaniu: “Czy prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha i zbada, co czyni?” (J 7, 49-52). Ta odważna obrona musiała zaskoczyć Sanhedryn. Dlatego niektórzy odezwali się z przekąsem: “Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”. Nikodem jednak musiał mieć oparcie także u innych, skoro wówczas nie uchwalono niczego przeciwko Chrystusowi, bo wszyscy “rozeszli się – każdy do swego domu”.
    Najodważniej Nikodem wystąpił z okazji pogrzebu Jezusa. Gdy wszyscy Apostołowie uciekli (poza św. Janem, który Mu towarzyszył aż do śmierci krzyżowej), Nikodem zakupił sto funtów kosztownych olejków i wraz z Józefem z Arymatei zabrał się do namaszczenia ciała Pana Jezusa: “Przybył także Nikodem; ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 39-40).
    Ówczesny funt odpowiadał wadze 325 gramów. Nikodem przyniósł więc ponad 30 kilogramów zakupionych wonności, aby zabezpieczyć ciało Pana Jezusa od zepsucia. Był to piękny i bardzo kosztowny gest dla Zbawiciela.

    Święty Nikodem

    Nikodem miał przyjąć chrzest z rąk świętych Piotra i Jana. Poniósł śmierć męczeńską z rąk Żydów. Pochowany został w Kefaz-Gamla. Na początku XX w. znaleziono tu szczątki bazyliki świętych Szczepana i Nikodema.
    W ikonografii św. Nikodem przedstawiany jest przeważnie razem z Józefem z Arymatei w scenie zdjęcia z krzyża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Św. Nikodemie, ucz nas rozmawiać z Jezusem!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Nikodemie, ucz nas rozmawiać z Jezusem


    Jednym z najpiękniejszych fragmentów Ewangelii jest nocna rozmowa Nikodema, dostojnika żydowskiego z Jezusem (J 3, 1-22). Nikodem, którego wspominamy w Kościele 31 sierpnia, zainteresował się Jezusem już na samym początku jego działalności. Dlaczego jednak wybrał noc? Czy jego postawa jest dobra i mamy ją naśladować, czy może takiej postawy mamy unikać? Może jest to tchórzostwo przed spotkaniem Jezusa za dnia?

    Pochylmy się nad Słowem Bożym, które mówi nam o tej sytuacji. W refleksji pomoże nam Ojciec Zbigniew Zalewski, zakonnik ze Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi.

    Fronda.pl: Proszę Ojca, jak mam się modlić, kiedy ciągle nie mam na to czasu, jest ciągle tyle spraw?
    O. Zbigniew SSCC: Już na początku tego tekstu Słowo Boże mówi nam, że Jezusa spotykamy w konkretnych życiowych sytuacjach. Jezus chce się spotykać z nami, którzy żyjemy konkretnym życiem „Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski.” Nikodem był dostojnikiem żydowskim. Cóż to może oznaczać? Był osobą zapewne codziennie zajętą wieloma sprawami, o wielu rzeczach decydował, wiemy że był faryzeuszem, czyli należał do wpływowego stronnictwa. Osobę Jezusa spostrzega on będąc w wirze codzienności. To pozwala nam duchowo postawić siebie w sytuacji Nikodema, ponieważ jesteśmy podobnie „zabiegani”.

    Jak modlić się, pośród wielu obowiązków? Jak odnaleźć ten kontakt ze Zbawicielem? Ta historia daje nam konkretną wskazówkę: „Ten przyszedł do Niego nocą”. Jezus oczekuje na nas, to z naszej strony, jak ze strony Nikodem musi wyjść ta inicjatywa, żeby przyjść do Jezusa. Noc jest czasem wyciszenia, łatwiej wówczas znaleźć czas odosobnienia, sam na sam z Jezusem. To jest dobry sposób na rozpoczęcie modlitwy, po prostu posiedzieć w ciszy, może przed obrazem Serca Jezusowego.

    Czy wypada nam mówić do Boga?

    Nikodem „przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu” Jest to ważne, żeby zwracać się do Jezusa na modlitwie. Mówić do Niego, nie bojąc się poruszać konkretnych spraw. Nieźle jest właśnie, jak robi Nikodem zacząć od dziękczynienia, zwykłego podziękowania za to co widzimy, że Bóg robi w naszym życiu. Powiedział „Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim“. Dziękując Bogu za Jego cuda, jednocześnie wyznajemy w Niego wiarę, że jest on Wszechmocny. Często zapominamy o tym podziękowaniu i tylko prosimy, prosimy…

    Czy jest to takie proste?
    W dalszej części dialogu, widać że Jezus odpowiada Nikodemowi, wyraźnie podnosząc poprzeczkę zadań, jakie stoją przed Nikodemem, a zarazem przed nami: „W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: “Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego”. My również, podobnie jak Nikodem być może nie rozumiemy, o co chodzi Jezusowi.

    „Nikodem powiedział do Niego: “Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” Jezus odpowiedział: “Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić.” Na tę kwestię, co powinno oznaczać w naszym życiu to powtórne narodzenie się odpowiedzi mogą być różne. Jako sercanin zaproponuję odpowiedź konkretną, jaką daje duchowość naszego Zgromadzenia, proponując każdemu osobiste poświecenie się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa, które czynimy z miłości do Niego. W takim poświeceniu ważny jest etap przygotowania, w którym zastanawiamy się poważnie nad konkretnymi sytuacjami naszego życia, na czym polega nieraz ta nasza „śmierć” w grzechu, a następnie wyznajemy te grzechy w sakramencie pokuty. Nieraz mam okazje głosić rekolekcje o Sercu Pana Jezusa, wówczas mam sposobność wysłuchiwania głębokich spowiedzi, nieraz z całego życia osoby, która pragnie narodzić się powtórnie. Podczas takich rekolekcji składany jest publicznie akt poświęcenia się,oddania się Sercu Jezusowemu, poświęcone też zostają obrazy z wizerunkiem Serca Jezusa, które rodziny zabierają do siebie do domu. Uroczyście powieszone w centralnym miejscu domu, sprawiają że Jezus staje się Panem naszego domu, jego Przyjacielem, najważniejszym jego domownikiem, naszym rozmówcą.   

    A co mnie może dalej spotkać po takim poświęceniu ?
    Jezus odpowiada Nikodemowi konkretnie, co jest dalej z tymi nowonarodzonymi: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha“” Nie wiemy w jakich konkretnych okolicznościach będzie nam towarzyszył Jezus, nieraz taka poświęcona Panu Bogu rodzina opowiada mi o różnych okazjach do dania świadectwa o swoim życiu z Jezusem. Taki sposób ewangelizacji, zalecany rodzinom, jest tradycją  naszego Zgromadzenia. Nasz współbrat, znany ewangelizator Ojciec Mateo Crawley-Boevey SSCC wiele pisał o tym, zwłaszcza w książce „Jezus Król Miłości”. Przez dziesiątki lat wiele rodzin odnalazło swój sposób modlitwy, przez które wymadlane są liczne łaski. W dalszej części rozmowy z Nikodemem Jezus mówi o potrzebie swojego wywyższenia: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego”. Postawienie obrazu Serca Jezusowego w ważnym miejscu domu jest konkretną formą tego wywyższenia. Pisał o. Mateo: „Posłuchajmy! Oto Jezus kołacze do drzwi naszych i stoi u progu; Serce Jego łaknie i pragnie naszego pokoju i naszego szczęścia. Otwórzmy Królowi naszemu!… nie pozwólmy Królowi miłości i chwały czekać u progu naszego domu… Otwórzmy z radością prawdziwej miłości. On potrafi w zamian za to zapewnić nam w tym życiu spokój i schronienie w ranie Boku swego, a kiedyś obdarzyć nas pokojem, jaśniejącym wieczną chwałą i wieczną miłością!” (  )

    Po co Bogu moja modlitwa?

    Modlitwa nic nie dodaje Bogu, lecz jest potrzebna nam. Jezus mówi nam czego nam potrzeba: „Potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego” aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” Codzienna rozmowa z Jezusem w choćby krótkiej modlitwie, dobrze jeżeli jest umacniana co jakiś czas głębszą modlitwą, nocną adoracją Jezusa, którą przeżywa cała rodzina. Nie koniecznie oczywiście jest to cała noc, wtedy powinniśmy odpoczywać, ale dobrze aby była to chociaż godzina raz w miesiącu. Można znaleźć wiele pięknych tekstów opartych na Słowie Bożym. Jeżeli rozpoczniemy już praktykę takiej rozmowy z Bogiem, Duch Święty będzie nam w tym pomagał. „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.” Bóg chce z nami rozmawiać, przebywać, być naszym przyjacielem, oczekuje na nas i na nasze rodziny. Wystarczy tylko wyjść mu na spotkanie, jak Nikodem nocą.  (więcej http://www.polanicasercanie.pl/intronizacja-10860 )

    Rozmawiała Maria Patynowska/Fronda.pl

    ___________________________________________________________________________

    Kim był święty Nikodem – ewangeliczny patron najpopularniejszego imienia nadawanego chłopcom w Polsce w pierwszej połowie 2023 roku?

    (Ilustracja archiwalna / The National Illustrated Family Bible Published z 1870 roku /Oprac. PCh24)

    ***

    Imię Nikodem niespodziewanie okazało się najpopularniejszym imieniem nadawanym polskim noworodkom płci męskiej w pierwszej połowie 2023 roku. Warto z tej okazji przypomnieć obecnym i przyszłym katolickim rodzicom, że z wyborem imienia dla dziecka powinien wiązać się wybór także noszącego je świętego patrona. Kim zatem był święty Nikodem? Czego dowiadujemy się o nim z Ewangelii świętego Jana, co mówi o nim Tradycja, co przekazuje o nim w swoich objawieniach błogosławiona Katarzyna Emmerich, i dlaczego w starym kalendarzu wspomnienie Nikodema przypadało 3 sierpnia, a w nowym przypada ono obecnie 31 sierpnia?

    „– A co to za imię: Nikodem?

    – Rzymskokatolickie!”

    Fragment dialogu pomiędzy dyrektorem lokalu (Lech Ordon) a Nikodemem Dyzmą (Roman Wilhelmi) w dwunastej minucie pierwszego odcinka serialu pt. „Kariera Nikodema Dyzmy” z 1980 r. w reżyserii Jana Rybkowskiego, na podstawie powieści autorstwa Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1931 r.

    Rządowy portal dane.gov.pl opublikował niedawno zestawienie imion nadawanych nowonarodzonym dzieciom w Polsce w pierwszej połowie 2023 roku[1]. Niespodziewanie najpopularniejszym imieniem nadawanym noworodkom płci męskiej okazał się Nikodem – imię to otrzymało aż 3317 chłopców, ze stabilną przewagą nad Antonim, które to imię otrzymało o 387 mniej osób, co być może sprawi, że Nikodem będzie dominował również w całym roku 2023. Z rządowych danych wynika, że stały wzrost popularności tego imienia trwał już od ponad dwóch dekad – o ile w 2000 r. otrzymało je zaledwie 375 osób (60. miejsce w rankingu), o tyle w 2019 r. otrzymały je już 3932 osoby (16. miejsce), w 2020 r. – 4171 osób (15. miejsce), w 2021 r. – 4596 osób (11. miejsce), a w 2022 r. – 6155 osób (4. miejsce).

    Katoliccy rodzice nie powinni jednak poprzestawać wyłącznie na nadaniu swojemu dziecku imienia. Jest wręcz odwrotnie – to sam wybór imienia powinien zostać poprzedzony głębokim namysłem, ponieważ wraz z imieniem dziecku powinien zostać nadany święty patron, który od tej pory będzie towarzyszył mu przez całe jego życie.

    W tradycyjnym katolickim katechizmie wydanym przez świętego papieża Piusa X, a przygotowanym przez kardynała Pietra Gasparriego w 1908 r., Kościół naucza, że „na chrzcie nadaje się imię jakiegoś Świętego, żeby ochrzczony miał w nim osobliwego patrona, a jego życie brał sobie za wzór do naśladowania”[2]. „Przed formą sakramentalną, jak czytamy w Instrukcji Św. Kongregacji Sakramentów, szafarz wypowiada imię świętego, który ma być wzorem i patronem ochrzczonego”[3].

    Kim zatem był ewangeliczny święty Nikodem? Pojawia się on tylko w Ewangelii według świętego Jana, ale za to aż w trzech bardzo różnych miejscach – na samym początku publicznej działalności Jezusa (J 3, 1-21), w ostatni dzień Święta Namiotów (J 7, 37-53) oraz podczas pogrzebu Jezusa (J 19, 38-42).

    Biblista Michał Wilk przedstawia tę postać następująco: „Nikodem to greckie imię, dlatego niektórzy egzegeci podejrzewają, że był to ktoś, kto pochodził ze środowiska diaspory. Taka interpretacja jest jednak mało prawdopodobna, gdyż — jak czytamy u Jana — spotkanie ma miejsce w Jerozolimie, czyli w sercu Palestyny, a nie w diasporze. Nikodem nazwany jest árchōn tōn Ioudaíōn — dostojnik, a mówiąc dokładniej: przełożony Żydów. Został ukazany jako przedstawiciel faryzeuszy. R.E. Brown tłumaczy greckie árchōn tōn Ioudaíōn jako członek Sanhedrynu. Chodzi więc o kogoś, kto najprawdopodobniej należał do najwyższego organu władzy Izraelitów. Zwróć uwagę, że sam Jezus kilka wersów później nazwie Nikodema nauczycielem Izraela (por. J 3,10). Nie sądzę więc, by chodziło o kogoś z diaspory… Poza tym imię Nikodem, mimo greckiego pochodzenia, w czasach Jezusa było dość rozpowszechnione także wśród Izraelitów w jego semickim brzmieniu: Naqdimon”[4]. Przypomnijmy, że zgodnie z grecką etymologią imię „Nikodem” oznaczało „tego, który zwycięża dla ludu”.

    Nikodem przyszedł do Jezusa nocą. Zdaniem Wilka – z zamiarem przeprowadzenia „konfrontacji intelektualnej”, reprezentując tę część faryzeuszów, która w ogóle była otwarta na dyskusję. „Na początku polemiki — szczególnie, gdy dyskusja odbywa się wobec świadków — musisz zająć wobec przeciwnika jakąś wyraźną, początkową pozycję. Musisz dać do zrozumienia temu drugiemu, kim jesteś i kim on jest w twoich oczach. To samo mamy tutaj. Jezusie, niech będzie dla Ciebie jasne, kim ja jestem, kogo reprezentuję i co o Tobie sądzę”[5]. Tymczasem okazuje się, że Jezus doskonale przejrzał ten zamiar i nie chce tracić czasu na potwierdzanie, jak doskonale przygotowany intelektualnie jest przychodzący do niego faryzeusz. Zamiast tego od razu przechodzi do konkretu, obwieszczając przedstawicielowi strażników Tradycji prawdziwy cel swojego programu życia chrześcijańskiego, jakim jest poznanie Królestwa Bożego i „powtórne narodziny” dla życia nadprzyrodzonego.

    „Żeby poznać królestwo Boże, trzeba spełnić jeden warunek: narodzić się na nowo (gr. gennēthē ánōthen) […] Greckie słowo ánōthen ma dwa znaczenia. Może być przełożone jako od nowa albo z wysoka. To jest bardzo interesujące zdanie, być może jest ono nawet kluczem do rozumienia całego dialogu. Pojawia się nagle, bez żadnych wcześniejszych kontekstów i wytłumaczeń, zatem można je odczytać w różny sposób. Ciekawa rzecz, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa dwie tradycje patrystyczne wykształciły dwa właściwe sobie sposoby rozumienia tego wersetu. Starożytny Wschód zwykle wolał tłumaczenie: z wysoka, podkreślając tym samym kondycję człowieka przebóstwionego, zaś na Zachodzie częściej mówiono o powtórnym narodzeniu jako o procesie nawrócenia”[6].

    Nikodem pyta następnie Chrystusa: „Jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?”, a On odpowiada: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego”. Wilk zwraca uwagę, że „aż do czasów Kalwina werset ten był interpretowany w nurcie tradycji chrzcielnej”, a dopiero „później reformacja, interpretując te słowa w duchu protestanckiej doktryny o sakramentach, podważyła sakramentalny kontekst tej wypowiedzi”[7]. Tylko w kontekście interpretacji ortodoksyjnej, a nie heretyckiej, widać, z jaką precyzją Jezus odpowiedział Nikodemowi. To właśnie wody Chrztu Świętego są „wodami płodowymi” matki-Kościoła, a Chrzest jest „powtórnym narodzeniem” – „przez obmycie wodą Chrztu św., ci którzy narodzili się dla tego śmiertelnego życia, nie tylko odradzają się ze śmierci grzechu i stają się członkami Kościoła, lecz nadto naznaczeni duchowym charakterem stają się zdatnymi i zdolnymi do przyjmowania reszty świętych darów Bożych”[8].

    Sam Chrystus wskazał drogę chrztu jako „powtórnego narodzenia”, jeszcze przed spotkaniem z Nikodemem przybywając nad rzekę Jordan, by zostać ochrzczonym z wody przez swojego kuzyna, Jana Chrzciciela. Po raz pierwszy spotkali się obaj jako dzieci już poczęte, lecz jeszcze nienarodzone, przebywając w wodach płodowych swoich matek. Ich ponowne spotkanie jest zatem kontynuacją pierwszego – wody Jordanu stają się miejscem powtórnego wyjścia Chrystusa z wód płodowych Maryi, a po Jego wyjściu z nich otworzyły się niebiosa, z których Ojciec obwieścił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3, 17), tak jak po porodzie dziecka uradowany ojciec obwieszcza światu swoje ojcostwo.

    Nikodem występuje następnie w Ewangelii jako obrońca Jezusa Chrystusa: „Odezwał się do nich jeden spośród nich, Nikodem, ten, który przedtem przyszedł do Niego: «Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw przesłucha, i zbada, co czyni?»” (J 7, 50-51). W objawieniach niemieckiej mistyczki z XIX wieku, błogosławionej Katarzyny Emmerich, ta „prawnicza” skłonność Nikodema pojawia się także później, podczas procesu Jezusa przed Kajfaszem: „wezwano Nikodema i Józefa z Arymatei, by się usprawiedliwili, dlaczego, wiedząc, że dziś nie jest dzień spożywania paschy, wynajęli Jezusowi wieczernik na Syjonie. Ci wystąpili więc przed Kajfasza i wykazali z ksiąg, że według starego zwyczaju wolno Galilejczykom spożywać paschę o jeden dzień wcześniej, zatem co do tego nie wykroczył Jezus przeciw prawu, bo jest Galilejczykiem, a co do reszty to wszystko odbyło się w porządku, gdyż byli przy tym obecni ludzie ze świątyni. Ten ostatni szczegół zmieszał bardzo świadków; w ogóle gniew nieprzyjaciół Jezusa zwiększył się jeszcze, gdy Nikodem, który kazał przynieść księgi, wykazał, że rzeczywiście takie prawo dla Galilejczyków istnieje. W księgach znaleziono kilka powodów na uzasadnienie tego prawa; przypominam sobie z nich tylko ten, że jeśliby wszyscy musieli w jednym dniu spożywać paschę, to przy tak wielkim napływie ludności nie można by się zmieścić w świątyni ze wszystkim w przepisanym czasie, a gdyby wszyscy naraz powracali do domu, natłok na drogach byłby zbyt wielki. Nie zawsze Galilejczycy robili użytek z tego prawa, ale prawo istniało i nie dało się zaprzeczyć, więc zarzut, wymierzony przeciw Jezusowi, upadał sam przez się”[9].

    W Ewangelii Nikodem ostatecznie ujawnia się jako uczeń Chrystusa wraz z Józefem z Arymatei: „Potem Józef z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. A Piłat zezwolił. Poszedł więc i zabrał Jego ciało. Przybył również i Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 38-40). Teraz, pod Krzyżem, Nikodem już rozumiał, co miał na myśli Jezus, zapowiadając przy pierwszym spotkaniu swój los: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego” (J 3, 14). W czasie wypraw krzyżowych zaczęto identyfikować Arymateę z miejscowością znaną obecnie jako Ramla. Od czasów krucjat aż do dzisiaj istnieje tam franciszkańskie hospicjum, a także kościół pod wezwaniem obu świętych – Nikodema i Józefa.

    We włoskiej miejscowości Lukka znajduje się z kolei Volto Santo (wł. Święte Oblicze) – drewniana rzeźba przedstawiająca tryumfującego Chrystusa na krzyżu, datowana na VIII wiek, której pierwowzór według średniowiecznej legendy wykonał sam święty Nikodem. „Legenda głosi, że przed zaśnięciem Nikodem wyrzeźbił wszystko oprócz twarzy. Kiedy się obudził, odkrył, że twarz posągu została dokończona przez anioła”[10]. Co ciekawe, sam fakt przypisywania autorstwa projektu św. Nikodemowi pokrywałby się z objawieniami bł. Katarzyny Emmerich, według której „Nikodem również prowadził różne interesy budowlane, a przy tym dla rozrywki, po amatorsku zajmował się rzeźbiarstwem. Wyjąwszy czasy świąteczne, nieraz rzeźbił posągi w tej sali, czasem znów w piwnicy pod nią. To jego zajęcie było po części przyczyną ścisłej przyjaźni z Józefem z Arymatei, jako też wspólnych przedsięwzięć”[11].

    Władysław Hozakowski w swoich „Żywotach Świętych Pańskich” przekazuje ponadto o Nikodemie, że „Tradycya mówi, że apostołowie św. Piotr i św. Jan po Zesłaniu Ducha św. udzielili mu Sakramentów chrztu św. i bierzmowania; że rozjątrzeni żydzi chcieli go życia pozbawić. Miał się za nim ująć Gamaliel, rabin uczony i nauczyciel św. Pawła; sam został chrześcijaninem, pomimo to zachował wpływy swej powagi; był też krewnym Nikodema. Za jego to więc wstawieniem żydzi złożyli Nikodema jedynie z piastowanego urzędu, pozbawili go posiadłości, wyklęli z synagogi i wygnali z Jerozolimy. Znalazł przytułek w domu Gamaliela; umarł prawdopodobnie około r. 44; zwłoki jego pochowane zostały obok zwłok świętego Szczepana, pierwszego męczennika; spoczął tam też Gamaliel. Szczątki ich ciał odnaleziono r. 415 wskutek objawienia, jakiego dostąpił pobożny Lucyan. Pamięć św. Nikodema święci się dnia 3. sierpnia razem z pamięcią odnalezionych zwłok św. Szczepana”[12].

    Właśnie ze względu na przypadające w dniu 3 sierpnia wspomnienie odnalezienia relikwii świętych Szczepana, Nikodema, Gamaliela i Abibona swoje imieniny tego dnia obchodził także Prymas Tysiąclecia, błogosławiony Stefan Wyszyński. „2 sierpnia 1972 roku prymas tak wspominał: ‘Pytałem kiedyś mojego ojca, dlaczego dano mi imię Stefan. Odpowiedział: «Bo urodziłeś się 3 sierpnia o trzeciej rano, a drugiego sierpnia jest świętego Stefana papieża, trzeciego – świętego Szczepana»’. Przypomnijmy, że 3 sierpnia, przez wieki przywoływano w kalendarzu liturgicznym w Kościele wydarzenie odnalezienia relikwii św. Szczepana pierwszego męczennika”[13].

    Papież Jan XXIII swoim motu proprio Rubricarum instructum z dnia 25 lipca 1960 r. zniósł jednak wspomnienie odkrycia relikwii św. Szczepana, pozostawiając mu tylko wielkie święto w dniu 26 grudnia. Skoro natomiast Nikodem nie był już powiązany ze Szczepanem, Gamalielem i Abibonem, w nowym kalendarzu postanowiono powiązać go z jego ewangelicznym towarzyszem pogrzebu – obecnie zarówno św. Nikodem, jak i św. Józef z Arymatei wspominani są 31 sierpnia, aczkolwiek w samej Ramli od 2021 roku na mocy dekretu łacińskiego patriarchy Jerozolimy wspomina się ich w sobotę przed trzecią niedzielę Wielkiejnocy ze względu na ich udział w wydarzeniach paschalnych[14].

    W apokryficznej Ewangelii Nikodema, której powstanie datuje się na IV wiek, literacka wizja przemiany Nikodema została oddana najlepiej w postaci dwóch dialogów: „Mówią Żydzi do Nikodema: «Weź sobie prawdę o Nim wraz z Jego dziełem!». Mówi Nikodem: «Amen, Amen. Biorę, jako rzekliście»” oraz „I rzecze do nich Nikodem: «Jakim prawem weszliście do synagogi?» Mówią doń Żydzi: «A ty jakim prawem wszedłeś do synagogi? Jesteś Jego poplecznikiem, więc i tobie będzie dana Jego część w przyszłym wieku». Mówi Nikodem: «Amen. Amen»”. Nikodem nie traktuje więc już swojej relacji z Chrystusem jako „konfrontacji intelektualnej”, tylko przyjmuje Go bezwarunkowo, przeszedłszy drogę, którą przy pierwszym spotkaniu zapowiedział mu sam Chrystus, gdy jeszcze Nikodem przychodził do Niego pośród ciemności: „Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 3, 21).

    Także w naszym „polskim apokryfie”, czyli w „Listach Nikodema” Jana Dobraczyńskiego, Nikodem w wizji literackiej autora kończy swoje wspomnienia konstatacją: „zrozumiałem, co to znaczy narodzić się na nowo! […] Nie myśl jednak, że stałem się nagle wielkim uczonym i że ciebie, mego nauczyciela, przeszedłem w wiedzy. Nie, nie! Dowiedziałem się tylko tego, co mi jest potrzebne”. „Przestałem być faryzeuszem. Ogłoszono mnie nieczystym. Rzucono na mnie klątwę. Nie jestem już członkiem Sanhedrynu. Nie wolno mi wejść na dziedziniec wiernych ani do synagogi. To bardzo bolesne… Ale trzeba było czymś zapłacić za tę niepojętą radość!”[15].

    Oczywiście ewangeliczny Nikodem nie jest jedynym świętym o tym imieniu, gdyż znamy np. św. Nikodema z X wieku, którego sanktuarium znajduje się w miejscowości Mammola we włoskiej Kalabrii. Prawosławni uznają za świętych jeszcze kilku Nikodemów, którzy jednak nie mogą zostać patronami dla dziecka katolickich rodziców ze względu na trwanie w schizmie – najbardziej znanym z nich jest św. Nikodem Hagioryta (1749-1809), który przywrócił wschodniemu chrześcijaństwu praktykę hezychazmu, zebrał najważniejsze teksty z zakresu ascetyki i duchowości i wydał jako antologię „Filokalia” (w Polsce wydana w 2023 r. przez benedyktynów tynieckich[16]), a także przetłumaczył na język grecki „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli oraz „Walkę duchową” Wawrzyńca Scupoli.

    Najbardziej popularnym z Nikodemów pozostaje jednak ten z Ewangelii, który miał bezpośredni kontakt z Chrystusem w czasie Jego ziemskiego życia. Jeżeli zatem katolickim rodzicom urodził się syn i zgodnie z modą roku 2023 (albo z innych powodów) chcą oni nazwać go imieniem Nikodem, zdecydowanie powinni zapoznać się z życiorysem patrona, któremu zamierzają go powierzyć.

    Nikodem Bernaciak/PCh24pl

    [1] Imiona nadane dzieciom w Polsce w I połowie 2023 r. – imię pierwsze, 25.08.2023, https://dane.gov.pl/pl/dataset/219,imiona-nadawane-dzieciom-w-polsce/resource/50666/ (dostęp: 31.08.2023).

    [2] Katechizm katolicki kard. Gasparriego, Rozdział IX. O Sakramentachhttps://www.piusx.org.pl/katechizm/9 (dostęp: 31.08.2023).

    [3] Mirosław Paracki, Sakrament Chrztu Świętego w Kościele gdańskim przez Vaticanum II, „Studia Gdańskie” nr 12 (1999), s. 260, http://www.studiagdanskie.diecezja.gda.pl/pdf/sg_xii.pdf#page=259 (dostęp: 31.08.2023). Por. „Acta Apostolicae Sedis” nr 18 (1925), s. 43, https://www.vatican.va/archive/aas/documents/AAS-18-1926-ocr.pdf#page=43 (dostęp: 31.08.2023).

    [4] Adam Ligęza, Michał Wilk, Od popiołu do ognia. Rozmowy o czytaniach liturgicznych okresu Wielkiego Postu. Nowy Testament, Kraków 2010, s. 229, dostęp także: http://web.archive.org/web/20170708190030/http://www.orygenes.pl/rozmowy-o-biblii/nikodem/ (dostęp: 31.08.2023).

    [5] Tamże, s. 232.

    [6] Tamże, s. 236.

    [7] Tamże, s. 239.

    [8] Pius XII, encyklika Mystici Corporis – o Mistycznym Ciele Jezusa Chrystusa i o naszym w nim zjednoczeniu z Chrystusem, 29.06.1943.

    [9] Pasja według objawień bł. Anny Katarzyny Emmerich, Kraków 2014, s. 161, http://parafiabesko.pl/wp-content/uploads/2014/04/PASJA.pdf#page=161.

    [10] J-P Mauro, Słynny włoski krucyfiks to najstarsza drewniana rzeźba w Europie, 04.07.2020, https://pl.aleteia.org/2020/07/04/slynny-wloski-krucyfiks-to-najstarsza-drewniana-rzezba-w-europie/ (dostęp: 31.08.2023).

    [11] Pasja…, s. 60.

    [12] Władysław Hozakowski, Żywoty Świętych Pańskichhttps://web.archive.org/web/20170527114807/http://siomi1.w.interiowo.pl/3.sierpnia.html (dostęp: 31.08.2023).

    [13] Waldemar Rozynkowski, Święty Szczepan – patron prymasa Stefana Wyszyńskiego w Zapiskach więziennych, „Diakonat stały w Kościele w Polsce” t. 4, s. 175, https://repozytorium.umk.pl/bitstream/handle/item/6751/dk.%20W.%20Rozynowski%2c%20%c5%9awi%c4%99ty%20Szczepan-%20patron%20prymasa%20Stefana%20Wyszy%c5%84skiego%20w%20Zapiskach%20wi%c4%99ziennych%2c%20s.175-180.pdf?sequence=1 (dostęp: 31.08.2023).

    [14] The parish of Ramle, dedicated to St Joseph Arimathea and St Nicodemus, 28.04.2021, https://www.custodia.org/en/news/parish-ramle-dedicated-st-joseph-arimathea-and-st-nicodemus (dostęp: 31.08.2023).

    [15] Jan Dobraczyński, Listy Nikodema, Warszawa 1957.

    [16] Pierwszy polski przekład „Filokalii”, antologii pism duchowych (IV–XVII w.) wydanej w Wenecji w 1782 r., 25.03.2023, https://opactwotynieckie.pl/pierwszy-polski-przeklad-filokalii-antologii-pism-duchowych-iv-xvii-w-wydanej-w-wenecji-w-1782-r/ (dostęp: 31.08.2023).

    ______________________________________________________________________________________

    Świadkowie męki:

    Józef z Arymatei i Nikodem

    Sisto Rosa Badalocchio, Złożenie do grobu (1610) / wikipedia

    ***

    Obaj musieli być zamożnymi i wpływowymi ludźmi, skoro powołano ich na członków Sanhedrynu – Wysokiej Rady Żydowskiej. Obaj uchodzili za zwolenników Jezusa. Zasiadali w ławach Rady podczas przesłuchań Jezusa u Kajfasza. Śledzili przebieg Jego procesu przed Piłatem.

    ***

    Według św. Jana Ewangelisty, Nikodem od dawna interesował się Jezusem. Już wiele miesięcy wcześniej, kiedy tylko arcykapłani usiłowali Go pojmać, a nawet zabić, stanął w Jego obronie, domagając się Jego formalnego procesu (J 7, 50-51). Śledził wieści o cudach i uzdrowieniach, jakich Jezus dokonywał, dowiadywał się o tym, czego Jezus nauczał, szukał z Nim kontaktu, gdyż chciał Mu zadać kilka pytań. Ze względu na swoją pozycję lękał się jednak otwartego spotkania i poprosił o nocną, dyskretną rozmowę. W ten sposób doszło do długiej i ciekawej rozmowy Jezusa z Nikodemem (por. J 3,1-21). Jezus mówił wtedy o potrzebie powtórnego narodzenia się, o swojej zbawczej misji, o konieczności wiary w Niego, gdyż jest światłem; o tym, że ci, którzy dopuszczają się nieprawości, unikają tego światła, aby nie potępiono ich uczynków. Według późniejszej tradycji, w domu Nikodema Jezus z uczniami spożywał wieczerzę paschalną przed swoją męką.

    Jan Dobraczyński w powieści Listy Nikodema czyni go świadkiem całej publicznej działalności Jezusa, łącznie z procesem, ukrzyżowaniem, pogrzebem i zmartwychwstaniem. Polecam lekturę tego powstałego w XX wieku polskiego apokryfu.

    Już w IV wieku znana była Ewangelia Nikodema, zwana także Aktami Piłata. Według niej, Nikodem wraz z Józefem z Arymatei interweniowali podczas procesu toczącego się przed Piłatem, aby wypuścił on Jezusa, gdyż nie zasługiwał na śmierć.

    Według św. Jana Ewangelisty, razem z Józefem z Arymatei Nikodem zajął się pogrzebem Jezusa. Czasu było niewiele, gdyż za kilka godzin rozpoczynał się wielki paschalny szabat. Po uzyskaniu zgody Piłata na wydanie ciała Jezusa, zdjęli je z krzyża i zanieśli do pobliskiego ogrodu, w którym Józef miał wykuty dla siebie w skalnym urwisku grobowiec (por. Mt 27,60).

    Nikodem zakupił około 30 kg mirry i aloesu. Namaszczono ciało wonnościami, zawinięto według zwyczaju w zakupione płótno. Na wejście do grobu zatoczono kamień. Płótno, w którym Józef złożył do grobu ciało Jezusa, według tradycji, zachowało się do naszych dni. Jest nim słynny Całun Turyński.


    W Bazylice Grobu w Jerozolimie, zaraz przy wejściu, znajduje się kamienna płyta, na której, jak głosi tradycja, dokonano namaszczenia ciała Jezusa. W 326 r. matka cesarza Konstantyna, św. Helena, wybudowała nad grobem oraz nad wzgórzem Golgoty okazałą bazylikę. Wiele razy była ona burzona i odbudowywana. W XI wieku, aby odzyskać to najświętsze dla chrześcijaństwa miejsce, zorganizowano wyprawy krzyżowe. Niestety, zakończyły się one niepowodzeniem. Grób Chrystusa do dziś jest w rękach wyznawców islamu. Katolicy, prawosławni, koptowie i inne wyznania mogą w nim celebrować swoją liturgię, kluczami jednak do bramy bazyliki zawiadują muzułmanie.


    Lucjan, kapłan jerozolimski, pisze, że w 415 r. odnalazł relikwie Nikodema i św. Szczepana. Według niego, Nikodema ochrzcił św. Piotr. Żydzi chcieli go zabić, ale obronił go jego wuj – Gamaliel, szanowany i wielce uczony rabbi. Ukrył go w swej wiejskiej posiadłości, gdzie Nikodem zmarł i został pogrzebany. W Martyrologium Rzymskim wspominano go 3 sierpnia. Według jednej z legend, był rzeźbiarzem; miał wykonać krucyfiks czczony do dziś we Włoszech, w Lucce.
    Sztuka malarska, od IX wieku, przedstawia Józefa i Nikodema we wzruszającej scenie zdejmowania ciała Jezusa z krzyża. Nikodem wyciąga gwoździe z rąk Chrystusa, natomiast Józef przyjmuje ciężar Jego zwisającego ciała na swoje barki.


    Nikodem jest patronem grabarzy i pracowników cmentarzy.

    ***

    Józef z Arymatei nie tylko, jak Nikodem, sympatyzował z Jezusem, ale Jan Ewangelista pisze, że „był Jego uczniem, lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (por. J 19, 38). Żaden jednak z Ewangelistów nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach Józefa z Jezusem czy Jego uczniami. Arymatea była niewielkim miasteczkiem, leżącym ok. 50 km na północ od Jerozolimy.
    Św. Łukasz stwierdza, że Józef „nie zgodził się na uchwałę i postępowanie Wysokiej Rady” (por. Łk 23, 51). Ewangeliści Mateusz i Marek, identycznie jak św. Łukasz, stwierdzają, że Józef śmiało poprosił Piłata o ciało Jezusa, kupił płótna, zdjął ciało z krzyża i złożył w grobie, który wykuty był w skale, a na wejście zatoczył kamień. Mateusz dodaje, że był to grób, który Józef wykuł dla siebie (por. Mt 27, 57-60; Mk 15, 42-46).


    Posiadanie prywatnego grobu na terenie własnej posiadłości było zwyczajem przejętym przez zamożniejszych Żydów od Rzymian. Pod koniec XIX wieku niedaleko od Bramy Damasceńskiej w Jerozolimie odkryto dwukomorowy, wykuty w skalnym urwisku grób. Jego odkrywcy utrzymują, że był to grób Chrystusa. Faktycznie został wykuty pod koniec I wieku i należał do bogatej rodziny żydowskiej. Pielgrzymom do Świętego Miasta polecam jednakże odwiedzenie tego miejsca, gdyż grób ten podobny jest do grobu, w którym złożono ciało Chrystusa. Otaczający go ogród sprzyja skupieniu.


    Charakterystyczne jest, że Mateusz, Marek i Łukasz nie wspominają w ogóle Nikodema, lecz całą zasługę pogrzebania ciała Jezusa przypisują Józefowi. Niektórzy komentatorzy zauważają, że czynią to, by nie narażać jeszcze żyjącego Nikodema na szykany arcykapłanów czy innych członków Wysokiej Rady. Dopiero Jan, piszący swoją Ewangelię wiele dziesiątków lat później, mógł ukazać także zasługi Nikodema.


    Według późnośredniowiecznej legendy o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, arcykapłani na wieść o zmartwychwstaniu Jezusa wtrącili Józefa do lochu. Jezus nie zapomniał jednak oddanej Mu przysługi i po swym zmartwychwstaniu ukazał mu się w więzieniu, przekazując kielich, do którego według jednych Nikodem, według innych Józef zebrał po zdjęciu z krzyża krew, jaka wypływała z ran Jezusa. Był to ten sam kielich, którym Jezus posługiwał się podczas wieczerzy paschalnej. Kielich ten, nazwany Graalem, stanowi główny wątek tej legendy. Mówi ona, że Józefa po kilku latach z więzienia miał uwolnić sam cesarz, który zabrał go do Rzymu. Potem wysłał Józefa do Anglii, gdzie kielich niebawem zaginął.

    Poszukiwali go rycerze króla Artura: Lancelot i Persifal. Legenda ta posiada kilka wariantów. Według innej wersji, Józef przekazał kielich w spadku swoim synom. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, trafił w ręce patriarchy Jerozolimy, który w 1257 r. ofiarował go królowi Anglii Henrykowi III. Inna legenda utrzymuje, że Józef razem z Łazarzem, Martą i Marią, uciekajac przed prześladowaniami, dopłynęli statkiem do Marsylii, gdzie głosili Gallom Dobrą Nowinę o Jezusie, Synu Bożym. Jeszcze inna legenda ukazuje Józefa w Hiszpanii, dokąd udał się razem ze św. Jakubem Apostołem, który ustanowił go tam biskupem. W Grecji obchodzono jego święto 31 lipca. W Gruzji – 31 sierpnia. W starym Martyrologium Rzymskim wspominano św. Józefa z Arymatei 17 marca, z racji kultu relikwii jego ramienia, przechowywanej w Bazylice Watykańskiej.

    Karol Kwiatkowski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 sierpnia

    Przebicie serca św. Teresy od Jezusa,
    dziewicy i doktora Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Ward, męczennica
      •  Święci Gwaryn i Amadeusz, biskupi
      •  Święty Junipero Serra, prezbiter
      •  Błogosławiony Ghebre Michał, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Alfred Ildefons Schuster, biskup
      •  Rebeka, żona Izaaka
    ***
    Bernini: Ekstaza św. Teresy

    Święta Teresa od Jezusa, odnowicielka Karmelu, w Księdze Życia wspomina wydarzenie, które miało miejsce w klasztorze w Avili w 1560 r. Na prośbę jej duchowych synów i córek papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.
    Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (Księga Życia, rozdz. 29, 13).
    Serce św. Teresy, wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    św. Teresa od Jezusa – Przebicie serca

    Transwerbacja św. Teresy od Jezusa
    Transwerbacja św. Teresy od Jezusa

    Dla kogoś, kto sam nie przeżył tych tak wielkich porywów miłości, niemożliwym jest, aby zdołał je zrozumieć, gdyż nie jest to emocjonalne wzburzenie serca, anie jakieś pobożne uczucia, które często zwykły pojawiać się, a ponieważ są one niepohamowane, zdają się zaduszać ducha. Jest to bardzo przyziemna modlitwa i należy unikać tego narastania emocji, starając się z łagodnością zebrać je wewnątrz siebie i uciszyć duszę (…). Niechaj zbiorą tę miłość wewnątrz, ale nie jak w garnku, w którym wszystko kipi, gdyż drwa podkłada się bez umiaru i całość wylewa się (…).

    Te drugie porywy są całkowicie odmienne. To nie my podkładamy drwa, ale zdaje się, że [gdy] ogień jest już rozpalony, nagle wrzucają nas do niego, abyśmy w nim spłonęli. Dusza nie stara się tutaj sama rozjątrzać tej rany nieobecności Pana, lecz od czasu do czasu wbijają strzałę w najczulsze miejsce jej wnętrza i serca, tak że dusza nie wie ani co jej jest, ani czego pragnie. Dobrze rozumie, że pragnie Boga, i że ta strzała zdaje się być zatruta, aby dzięki niej dusza z miłości do tego Pana poczuła niechęć do samej siebie i chętnie straciła swoje życie ze względu na Niego.

    Nie zdoła się oddać w słowach ani wypowiedzieć tego sposobu, w jaki Bóg rani duszę, i tej największej udręki, którą w niej wzbudza, a która sprawia, że zapomina o sobie; a ta udręka jest tak smakowita, że nie ma w tym życiu rozkoszy, która dawałaby większe zadowolenie. Dusza nieustannie chciałaby – jak mówiłam – doświadczać umierania na skutek tej dolegliwości.

    (Księga mojego życia, św. Teresa od Jezusa)

    ______________________________________________________________________________

    Przebicie serca

    W szkole Ducha Świętego


    Zranienia boskim grotem przez serafina doznała Święta dwa lata później (w 1560 r.). Ujrzała anioła, “a w jego ręku długą włócznię złotą, której grot był jakby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się – pisze – kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Pozostawił mnie całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Ból tego przebicia był tak wielki, że wyrywał mi z piersi jęki; lecz to męczeństwo sprawia zarazem taką przewyższającą wszystko słodycz, że nie czuję najmniejszego pragnienia, by się ono skończyło, i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, jeno w Bogu samym“.

    Bernini w sławnej rzeźbie w kościele S. Maria della Vittoria w Rzymie usiłował przedstawić tę scenę z plastyczną wyrazistością upojenia Świętej. Cała postać zdaje się być tylko jednym uczuciem zachwytu i bólu. W swej próbie uzmysłowienia zjawiska, Bernini, mimo że w zestawieniu upojenia i religijności posunął się do granic tego, co dopuszczalne, dał przecież tylko słaby zarys rzeczywistości.

    Bo jak oddać wołania Teresy, która każdym nerwem swej istoty modli się: “Któż by zdołał zbadać, jak głęboko sięga ta rana i skąd pochodzi? I czym by się dała uśmierzyć ta męka, tak bolesna zarazem i rozkoszna? (…) Jakże prawdziwie mówi oblubienica w Pieśni: «Miły mój dla mnie, a ja dla Niego». Najpierw mówi. «Miły mój dla mnie» – bo niepodobna, by taka miłość boska poczęła się z tak niskiego źródła, jakim jest miłość moja. (…) Już więc Miły mój dla mnie, a ja dla Niego! Któż teraz pokusi się rozdzielić i zagasić te dwa ognie, takim płomieniem płonące? Próżny by był wysiłek, bo oba się złączyły z sobą i zamieniły się w jeden”.

    Św. Jan od Krzyża, przed którym Teresa wypowiadała się swobodniej niż w opisie literackim daje nam jej teologiczną interpretację tej łaski, wskazując na Ducha Świętego jako jej sprawcę. Pisze: “Ranę zadał Duch Święty, w celu uszczęśliwienia duszy, a Jego pragnienie, by ją uszczęśliwić, jest wielkie. (…) Możemy powiedzieć, że to upalenie i ta rana są najwyższym stanem, jaki można osiągnąć w tym życiu. (…) Zachodzi tu bezpośrednie, bez żadnej formy i figury rozumowej czy wyobrażeniowej, dotknięcie duszy przez Bóstwo“.

    To dotknięcie – według św. Jana od Krzyża – udarowuje duszę charyzmatem duchowego ojcostwa czy macierzyństwa. “Mało dusz dochodzi do tego stanu; osiągają go te zwłaszcza, których moc i duch mają przejść w spuściźnie na ich dzieci. Bóg w pierwocinach ducha daje rodzicom bogactwa i zasoby, odpowiednio do liczby tych, którzy mają przejąć ich naukę i dziedzictwo“.

    O łasce zranienia Miłością, zwanej również “Chrztem Ducha Świętego”, będącej równocześnie łaską dla całego Karmelu terezjańskiego, mówi modlitwa mszalna i brewiarzowa na uroczystość “Przebicia serca św. Teresy”, obchodzoną w rodzinie karmelitańskiej corocznie w dniu 26 sierpnia: “Panie, Boże nasz, któryś w cudowny sposób rozpalił serce naszej św. Matki Teresy ogniem Twojego Ducha Świętego i umocniłeś ją do podjęcia trudnych zadań na chwałę Twego Imienia, spraw za jej przyczyną, abyśmy przeżywali w sobie moc Twojej Miłości, która by nas pobudzała do wielkodusznej pracy dla Ciebie“.

    Mszał rzymski, choć tej modlitwie nadaje powściągliwszą formę, treść przecież zostawia tę samą: “O Boże, Ty za pośrednictwem Twego Ducha kierowałeś św. Teresą, aby ukazała Kościołowi drogę poszukiwania doskonałości, spraw, abyśmy karmili się skarbem jej nauki duchowej, i racz nas zapalić pragnieniem prawdziwej świętości“.

    Oszołamiające bezmiarem swej tajemnicy ekstazy Teresy trwały zaledwie krótkie chwile, ale wynagradzały lata. Koniec zachwytu i powrót do zwykłego życia był  dla niej jak wygnanie z raju. Pisze: “Czułam ból w nerwach i w całym ciele, jak gdybym wszystkie członki miała rozbite i stargane“. I znów wkraczała w nowy okres mąk duchowej oschłości, których misterium zastrzeżone jest świętym. Gdy zaś ten dar uznała za łaskę cenniejszą nad zachwyty, bo zespalającą ją z wolą Bożą, Duch z jeszcze większą mocą porywał ją na szczyty zjednoczenia z sobą.

    karmel.pl/KARMELICI BOSI

    ______________________________________________________________________________________

    Wspomnienie przebicia serca św. Teresy od Jezusa


    Jesteśmy w kaplicy przebicia serca św. Teresy od Jezusa w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie. Znajduje się tu arcydzieło Gianlorenzo Berniniego, ukazujące wspomnianą scenę z życia świętej. Fundatorem kaplicy był patriarcha Wenecji, Kard. Federico Cornaro, zafascynowany postacią świętej Matki Karmelu reformowanego. Kiedy papież Innocentego X mianował go prefektem kongregacji „Propaganda Fide”, zaprosił w 1645 r. mistrza Berniniego, by rozpoczął prace nad wystrojem kaplicy. Mistrz zaczytuje się w dziełach Teresy, zwłaszcza w 29 rozdziale „Księgi Życia”, by zrozumieć nieco z tajemnicy doświadczenia mistycznego.

    Cała kompozycja wyraża fascynacje teatralno-scenograficzne artysty. Przez połączenie architektury przestrzennej, rzeźby i malarstwa, tworzy on niesamowity układ, wciągający oglądającego w niezwykle dynamiczną scenę. Sam Bernini uważał kompozycję za „men cattiva opera” – najlepszą rzeźbę, jaka wyszła z jego ręki.


    1. Kard. Federico Cornaro w otoczeniu krewnych ogląda scenę przebicia z loży po prawej stronie (drugi od prawej). Może to sprawiać wrażenie świeckiej przestrzeni teatralnej, jednak kolumny i kapitele nad głowami obserwujących, jasno wskazują, że mamy do czynienia z przestrzenią sacrum. I tu znajdujemy jedyny słaby punkt wybitnej kompozycji. Układ postaci, rzeźbiony w pracowni artysty, zawiera błąd perspektywy – spojrzenie pierwszej z lewej postaci wbija się w ścianę zamiast w centralną scenę.

    2. Na przeciwległej loży pierwszy z prawej klęczy ojciec kardynała, doża Jan Cornaro (w typowym nakryciu głowy dożów), który jako pobożny i sprawiedliwy Wenecjanin zrezygnował z urzędu w momencie objęcia funkcji patriarchy przez jego syna Federico. Nie było dobrze, żeby władza świecka i duchowna należała do jednego rodu.


    3. Dysputy teologiczne w lożach to niewątpliwie nawiązanie do słynnych fresków Raffaela z pałacu papieskiego w Watykanie, a szczególnie znajdującej się tam sceny dysputy o Najświętszym Sakramencie.


    4. Centralna kompozycja to synteza doświadczenia mistycznego, wyczytanego z opisów św. Teresy. Całość oświetlona Bożym światłem z wysoka. Specjalne okienko ze złocistym witrażem dostarcza światło, które spływa po pozłacanych promieniach glorii otaczającej rzeźbę przebicia serca. W rzeczywistości system lusterek zainstalowanych na gzymsie pod sufitem o różnych porach dnia dostarczał potrzebnego we wnęce światła.



    5. Habit świętej układa się na kształt płomienia ognia, który niejako konsumuje Teresę w doświadczeniu ekstazy. Jak pisze mistyczka „czułam się cała w płomieniach miłości Bożej”. Załamania materiału (tutaj habitu), dopracowane w Baroku do perfekcji, są niczym tańczący płomień wznoszący się ku twarzy Teresy, wyrażającej rozkosz doświadczenia Bożego.


    6. Aniołek patrzy na świętą i się uśmiecha – widzi efekt strzały, którą dopiero co wyciągnął z jej serca. Wskazuje na to rozluźniony biceps. Tak, do takiej precyzji posunął się mistrz Bernini.

    7. Anioł lewą ręką, przy pomocy dwóch palców, podnosi Teresę niczym hostię. Święta staje się lekka i filigranowa. Dla spójności dzieła z koncepcją efektu doświadczenia mistycznego, Bernini decyduje się na wydrążenie rzeźby – jest ona pusta w środku!

    8. Teresa jest uniesiona ku wymalowanemu na sklepieniu kaplicy niebu. Jest to dzieło ucznia Berniniego, Guido Ubaldo Abbattini: święto w niebie ze względu na Teresę. Malunek przechodzi w trójwymiarowe stiuki. Napis wyraża zachwyt Jezusa nad jego oblubienicą Teresą: „gdyby nie istniało niebo, to bym je stworzył dla ciebie”. Kompozycja nieba zawiera także cztery sceny z życia Teresy umieszczone po obu stronach okna: Teresa uciekająca do kraju Maurów, Jezus wkładający koronę na głowę Teresy, Teresa u stop rzeźby „Ecco Homo” oraz Jezus dający Teresie gwóźdź zaślubin duchowych. By wyrazić doświadczenie tajemnicy twarz Chrystusa spowijają obłoki przedstawionej chwały nieba.

    9. Teresa przeżywa doświadczenie niebiańskiej rozkoszy, a dokonuje się ono na kanwie głębokiego zjednoczenia eucharystycznego – nie dziwi nas zatem odniesienie do wspomnianej dysputy o Najświętszym Sakramencie. Zresztą u podstawy ołtarza przebicia serca, znajduje się najcenniejsze w Rzymie pozłacane antepedium z brązu, ukazujące scenę ustanowienia Eucharystii podczas ostatniej wieczerzy. Tak jak Jezusa cały wydał się za zbawienie świata, tak i Teresa daje całą siebie Bogu.


    10. Obok doświadczenia eucharystycznego drugim kluczem interpretacyjnym w duchowości Teresy jest modlitwa. W dwóch okrągłych medalionach z drogocennych marmurów na podłodze kaplicy, u samych podstaw całej sceny przebicia serca, spotykamy dwa szkieletory z rękoma wyrażającymi postawy modlitwy. To nie „memento mori” – to pokorna modlitwa „de profundis”, która jest wstępem do życia duchowego, gdyż jak pisał Teresa, „bramą do twierdzy jest modlitwa”. Jeśli chcesz zrozumieć miłość Boga, to w uniżonej modlitwie kontempluj, to co uczynił On w noc przed swoją męką.

    tekst i foto: o. Andrzej M. Cekiera OCD/karmel.pl/KARMELICI BOSI

    ___________________________________________________________________________________

    Wizja Św. Teresy

     

    30 sierpnia w karmelitańskim kalendarzu liturgicznym przypada wspomnienie Przebicia Serca św. Teresy od Jezusa (zwanej Teresą z Avili lub Wielką), doktora Kościoła. Fakt ten stał się tematem najznakomitszej kompozycji rzeźbiarskiej Giovanni Lorenzo Berniniego (1598-1680). Jako rzeźbiarz, Bernini zasłynął jeszcze marmurowym portretem kard. Scypiona Borghese i paroma kompozycjami. Jednakże ten najwybitniejszy twórca rzymskiego baroku był przede wszystkim architektem i znany jest jako twórca niezwykle przemyślanie skomponowanej kolumnady przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie.
    Przed laty, mieszkając w centrum Rzymu, tuż przy piazza Indipendenza, wybrałem się na daleki spacer ulicami miasta, by zobaczyć tę frapującą mnie od czasu studiów kompozycję Berniniego, zwaną Ekstazą św. Teresy, a która w rzeczywistości przedstawia wizję Świętej lub raczej zjawisko bliskie faktom stygmatyzacji. W tej mojej wędrówce punktem orientacyjnym była znana fontanna Aqua Felice. To właśnie obok tej fontanny znajduje się niewielki kościół karmelitański pw. Matki Bożej Zwycięskiej (Santa Maria della Vittoria), mieszczący to wspaniałe dzieło.
    Gdy wchodzimy do tego niewielkiego i raczej skromnego XVII-wiecznego wnętrza, całą uwagę przykuwa ogromna barokowa kompozycja architektoniczna blisko głównego ołtarza. Ujęta jest monumentalnym obramieniem kolumnowym. Sama rzeźba w białym marmurze przedstawia osuwającą się w omdleniu św. Teresę; jej głowa opada do tyłu. Przed Świętą stoi mniejszy, uśmiechnięty anioł, który kieruje grot strzały w stronę jej serca.
    Bernini wykonał tę rzeźbę na zlecenie Karmelitanek, kierując się dokładnym opisem tego nadprzyrodzonego zdarzenia, szczegółowo zrelacjonowanego przez samą św. Teresę w głównym jej dziele pt. Księga Życia (rozdz. 29, 10-14, a zwłaszcza 13).
    Wśród różnych widzeń, jakich Bóg udzielał św. Teresie, częste były wizje aniołów. W odniesieniu do omawianego faktu Święta pisze w p. 13: “(…) anioł mi się zjawił w postaci widomej. Nie był wysokiego wzrostu, mały raczej, a bardzo piękny; (…) znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią ­ zdało mi się ­ kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał; tak mię pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi one jęki, o których wyżej wspominałam; ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodkość sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło (…)”.
    Św. Teresa otrzymała tę łaskę w 45. roku życia w klasztorze Wcielenia w Avili. Papież Benedykt XIII w 1726 r. ustanowił osobne święto tego cudownego zdarzenia.
    W porównaniu z wyznaniami Świętej wspaniała kompozycja rzeźbiarska Berniniego wydaje się zbyt poruszona i zwichrowana (co jest cechą baroku), choć zdumiewającym wprost efektem artystycznym jest tu głębia przeżycia, wyrażona w mistrzowsko ujętej twarzy św. Teresy.

    Wojciech Skrodzki/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    fot. José Luis Filpo Cabana/Wikipedia

    ***

    „Widziałam anioła stojącego tuż przy mnie”. Niezwykła wizja św. Teresy od Jezusa

    Święta Teresa od Jezusa zapisała w “Księdze Życia” niezwykłe wydarzenie. Papież Benedykt XIII ustanowił specjalne święto upamiętniające doświadczenie św. Teresy.

    Niezwykły stygmat

    W „Księdze Życia”, św. Teresa opisała wizję, jakiej doświadczyła w klasztorze w Avili w 1560 r. Fragment opisuje doświadczenie przebicia serca świętej złotą włócznią. I choć po ludzku opis ten wydaje się dramatyczny, jest to rodzaj stygmatu, łaski, której źródłem jest biblijny opis przebicia włócznią serca Jezusowi Chrystusowi na krzyżu przez rzymskiego żołnierza.

    Według św. Jana od Krzyża Bóg obdarza łaską stygmatów zewnętrznych tylko tych, którzy noszą już w sobie wewnętrzne rany Jego miłości. Stygmaty są spotykane u osób praktykujących cnoty najbardziej heroiczne i mających najbardziej umiłowanie krzyża. Stygmatycy wchodzą w tajemnicę fizycznych i duchowych cierpień Chrystusa i ofiarowują siebie za zbawienie grzesznika. Ranom tym towarzyszy pełna słodyczy rana duchowa, pochodząca zdaniem św. Teresy od Jezusa i św. Jana od Krzyża tylko od Boga.

    Na prośbę duchowych synów i córek św. Teresy papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.

    Namiastka Nieba

    Tak opisuje swoje doświadczenie św. Teresa od Jezusa. Widzi anioła- Cherubina, o przepięknej urodzie, obliczu płonącym boskim, niebieskim żarem. W ręku trzyma długą złotą włócznię z żelaznym grotem jakby z ognia. Tę włócznią wielokrotnie wbija jej w serce. Jej ognisty grot sięga aż do wnętrzności. Gdy wyciągał włócznię święta miała wrażenie, że wyciąga jej wnętrzności. Mimo ogromnego bólu czuje niewyobrażalne szczęście. Czuje przepełniona się miłością Bożą. To zdaje się największą łaską. Święta nawet pragnie, by wszyscy, którzy jej nie dowierzają Bóg dał  choć w części doświadczyć tego, co pozwolił jej. Wtedy nie dziwił by się, że na wspomnienie tego wydarzenia przepełnia ją radość. Właściwie to już nie potrafi o niczym innym myśleć i nic, co ziemskie już ją nie cieszy.

    Oto fragment „Księgi Życia” (rozdz. 29, 13), w którym św. Teresa opisała swoją wizję:

    Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył.

    EKSTAZA ŚWIĘTEJ TERESY, KAPLICA CORNARO, SANTA MARIA DELLA VITTORIA, RZYM | FOT. PETER JURIK/WIKIPEDIA

    ***

    Niezwykła rzeźba

    Serce św. Teresy zostało wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes.

    Natomiast w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie znajdziemy wyjątkową rzeźbę prezentującą wizję opisaną przez św. Teresę, umieszczoną w kaplicy przebicia serca św. Teresy od Jezusa. Kaplica została ufundowana przez kard. Federico Cornaro, zafascynowanego postacią świętej Matki Karmelu.

    Autorem rzeźby jest Gianlorenzo Bernini. Cała kompozycja wyraża fascynacje teatralno-scenograficzne artysty. Przez połączenie architektury przestrzennej, rzeźby i malarstwa, tworzy on niesamowity układ, wciągający oglądającego w niezwykle dynamiczną scenę. Sam Bernini uważał kompozycję za „men cattiva opera” – najlepszą rzeźbę, jaka wyszła z jego ręki.

    br. Tomasz Kozioł OCD,o. Andrzej M. Cekiera OCD/karmel.pl, brewiarz.pl, zś/Stacja7

    fot. Napoleon Vier/Wikipedia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 sierpnia

    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze z Nazaretu, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Bracco, dziewica i męczennica
      •  Święta Eufrazja od Najświętszego Serca Jezusa, zakonnica
      •  Błogosławiony Dominik Jędrzejewski, prezbiter i męczennik
    ***
    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa.
    Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa.

    Głowa św. Jana Chrzciciela

    Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.
    Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    fot. Misericors.orgI

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 29.08.2012

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.

    Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.

    Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).

    Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.

    po polsku:

    Witam obecnych tu Polaków. Moi drodzy, męczeństwo św. Jana Chrzciciela, które dziś wspominamy, uświadamia nam, że wiara budowana na więzi z Bogiem uzdolnia człowieka do dochowania wierności dobru i prawdzie nawet za cenę wyrzeczenia i ofiary. Jak Jan trwajmy przy Bogu na modlitwie, aby kompromis ze złem i kłamstwem tego świata nie fałszował naszego życia. Niech Bóg wam błogosławi!

    Służba Kościołowi przy ołtarzu

    Na zakończenie audiencji generalnej 29 sierpnia Papież udał się na dziedziniec Pałacu Apostolskiego, gdzie krótko przemówił do oczekującej go grupy 2600 ministrantów, przybyłych z Francji w krajowej pielgrzymce.

    Drodzy Bracia i Siostry, witam serdecznie was, drodzy ministranci, przybyli z Francji w krajowej pielgrzymce do Rzymu, a także bpa Bretona, innych obecnych tu biskupów i osoby towarzyszące tej wielkiej grupie. Drodzy młodzi, służba, którą wiernie pełnicie, pozwala wam przebywać szczególnie blisko Chrystusa w Eucharystii. Przypadł wam w udziale niezwykły przywilej, jakim jest być blisko ołtarza, blisko Pana. Bądźcie świadomi, że ta służba jest ważna dla Kościoła i dla was. Niech to będzie dla was okazją do pogłębienia przyjaźni, osobistej relacji z Jezusem. Nie bójcie się dzielić z entuzjazmem radością, którą wam daje Jego obecność. Niech całe wasze życie opromienia szczęście, którym napełnia was bliskość Pana Jezusa! I jeśli pewnego dnia usłyszycie Jego głos, wzywający was, byście poszli za Nim drogą kapłaństwa lub życia zakonnego, odpowiedzcie z wielkodusznością! Życzę wam wszystkim udanej pielgrzymki do grobów Apostołów Piotra i Pawła! Dziękuję. Pomyślnej pielgrzymki! Niech Pan was błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    opoka.pl/L’Osservatore Romano

    ______________________________________________________________________________________

    Benedykt XVI: O męczeństwie św. Jana Chrzciciela

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    _________________________________________________________________________________

    Jan Chrzciciel pozostaje jedną z najwybitniejszych, a zarazem najbardziej tajemniczych postaci w Nowym Testamencie. Wspominają o nim również źródła wykraczające poza tę świętą księgę. Oto 11 faktów, które warto o nim znać i przekazać dalej…

    Wspomnienie Jana Chrzciciela przypada na 29 sierpnia. Zdaniem Jimmy’ego Akin’a z portalu National Catholic Register, jest to doskonały czas, by przyjrzeć się dokładnie postaci tego chrześcijańskiego proroka.

    1) W jaki sposób Jan Chrzciciel był spokrewniony z Panem Jezusem?

    Powiązanie Jezusa z Janem Chrzcicielem wynikało z pokrewieństwa ich matek. W Ewangelii św. Łukasza (1,36) Elżbieta określana jest jako „krewna” Maryi, co oznacza, że kobiety te były ze sobą w jakiś sposób związane poprzez powinowactwo lub krew. Najprawdopodobniej była to relacja krwi, ale ani szczególnie bliska, ani odległa. Elżbieta, będąc w podeszłym wieku, mogła być ciotką Maryi lub jedną z wielu rodzajów „kuzynek”. Nie można dokładniej określić tej zależności. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan Jezus i Jan byli kuzynami w tym czy innym znaczeniu tego słowa.

    2) Kiedy rozpoczęła się posługa Jana Chrzciciela?

    Święty Łukasz podaje nam datę rozpoczęcia posługi Jana. Pisze: „Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. (…) skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów” (Łk, 3, 1-3).

    „Piętnasty rok Tyberiusza Cezara” można wprost rozumieć jako odniesienie do 29 roku po narodzeniu Chrystusa. To historyczne umiejscowienie na osi czasu jest ważne również dlatego, że św. Łukasz sugeruje, jakoby publiczne nauczanie Pana Jezusa rozpoczęło się wkrótce po Janie, co umiejscawia prawdopodobną datę chrztu Zbawiciela w 29 lub wczesnym 30 roku.

    3) Dlaczego Jan przyszedł chrzcić?

    Pismo Święte przedstawia nam kilka powodów, dlaczego tak się stało. Jan Chrzciciel przyjął rolę prekursora lub zwiastuna Mesjasza i miał przygotować ludzi na jego przyjście niczym Eliasz, wzywając naród do pokuty. W związku z tym chrzcił ludzi na znak ich skruchy. Prorok przyszedł również, aby zidentyfikować i ogłosić Mesjasza. Według Jana Chrzciciela: „Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi” (J, 1, 31).

    Identyfikacja ta została dokonana, gdy ochrzcił Jezusa: „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym (J, 1, 32-34).

    4) Jak aresztowanie Jana wpłynęło na Jezusa?

    Ewangelie wskazują, że wczesne okresy posługi – zarówno Jana Chrzciciela, jak i Pana Jezusa – dokonywały się w Judei, w południowej części Izraela. Jednak Jan został aresztowany przez Heroda Antypasa, władcę Galilei i Perei, które obejmowały część pustyni nieopodal Jerozolimy. To właśnie przyczyniło się do rozpoczęcia nauczania przez Mesjasza w Galilei: „Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei” (Mt 4,12).

    5) Czego Jan uczy nas o moralności w pracy?

    Całkiem sporo! Pewnego razu Jan Chrzciciel został zapytany zarówno przez poborców podatków, jak i żołnierzy o to, co powinni zrobić, aby „mieć rację u Boga”. Warto nadmienić, że sprawowanie obydwu wspomnianych funkcji wymagało współpracy z Cesarstwem Rzymskim, dlatego pytający zastanawiali się, czy nie musieliby zrezygnować z posad. Jan pouczał ich, że nie ma takiej potrzeby, ale by wykonywali swoją pracę w sposób sprawiedliwy. Jest to dla nas dzisiaj ważne, bowiem tak wielu z nas musi współpracować z pracodawcami, państwami i korporacjami częściowo zaangażowanymi w niemoralne działania. Czytamy: „Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: Nauczycielu, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Pytali go też i żołnierze: A my, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie” (Łk, 3,12-14).

    6) Czy Jan Chrzciciel Eliasz ponownie się odrodził?

    Nie. W czasach Jezusa uczeni w Piśmie przewidywali, że Eliasz powróci przed przyjściem Mesjasza. W pewnym momencie Jezus dyskutując o Janie Chrzcicielu powiedział: „A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem, który ma przyjść” (Mt 11, 14). To skłoniło niektórych do głoszenia, że Jan Chrzciciel był odrodzonym Eliaszem. Wiąże się to z kilkoma problemami – chociażby takim, że Eliasz nigdy nie umarł, został wcielony do Nieba – nie mógł zostać ponownie wcielony. Identyfikując Jana Chrzciciela jako „Eliasza”, który miał przyjść, Jezus wskazał, że wypełnienie proroctwa Eliasza nie powinno być interpretowane w dosłowny sposób, tak jak czynili to uczeni w Piśmie żyjący w Jego czasach. Sam Eliasz nie miał powrócić i chodzić po Judei, służąc ludziom. Zamiast tego, ktoś taki jak Eliasz miał się pojawić i czynić w ten sposób – osobą tą był właśnie Jan Chrzciciel.

    7) Jak sławny był Jan Chrzciciel w swoich czasach?

    Łatwo jest nam myśleć o Janie Chrzcicielu jako o prekursorze i zwiastunie Chrystusa. Jednak on sam również pozostawał dość sławny. Wyjaśniają to dwie kwestie:

    – Ruch, który zapoczątkował Jan Chrzciciel, miał swoich zwolenników w odległych krainach.

    – Informacje o Janie Chrzcicielu pochodzą również spoza Nowego Testamentu.

    8) W jaki sposób Jan Chrzciciel pozyskiwał naśladowców poza Izraelem?

    Prawdopodobnie działo się to poprzez nauczanie jednostek, które propagowały orędzie Jana Chrzciciela na innych terytoriach. Jedną z takich osób wydaje się być Apollos, który później stał się chrześcijańskim ewangelistą.

    Zgodnie z Dziejami Apostolskimi: „Pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, człowiek uczony i znający świetnie Pisma przybył do Efezu. Znał on już drogę Pańską, przemawiał z wielkim zapałem i nauczał dokładnie tego, co dotyczyło Jezusa, znając tylko chrzest Janowy (Dz, 18, 24-25).

    Najwyraźniej Apollos miał pewną wiedzę na temat powiązań pomiędzy Janem Chrzcicielem i Mesjaszem, jednak była ona ograniczona. Nie wiedział o chrzcie chrześcijańskim i różnicy między nim a chrztem Jana. Akwila i Pryscylla wzbogacili go o dodatkową wiedzę, aby lepiej wyjaśnić chrześcijańskie orędzie (Dz, 18, 26-28), jednak nauczanie to na początku nie dotarło w pełnej wersji do wszystkich jego zwolenników. Kiedy św. Paweł powrócił do Efezu, znalazł tam kilkunastu swoich rzekomych uczniów, którzy słyszeli o chrzcie Jana, ale nie o chrzcie chrześcijańskim i Duchu Świętym (Dz, 19,1-7). Były to najwyraźniej nawrócenia dokonane przez Apollosa w oparciu o jego znajomość ruchu Jana Chrzciciela, zanim poznał pełne orędzie Chrystusa.

    9) Kto zabił Jana Chrzciciela?

    Wyrok na Jana Chrzciciela wydał Herod Antypas, jeden z synów Heroda Wielkiego, który odziedziczył regiony Galilei i Perei jako swoje terytoria. Ewangelie przedstawiają go jako człowieka złożonego. Po pierwsze, zawarł małżeństwo z naruszeniem prawa. W pewnym momencie najwyraźniej wykradł Herodiadę, żonę swojego brata Heroda Filipa. Ten czyn postawił go w opozycji do Jana Chrzciciela, który sprzeciwił się takowemu występkowi (Mk, 6,18), prowokując tym samym Heroda do aresztowania proroka (Mt, 14, 3).

    Chociaż Jan przebywał w areszcie, żona Heroda – Herodiada nienawidziła proroka i chciała, aby umarł. Co ciekawe, sam Herod Antypas występował w roli opiekuna Jana, mało tego, fascynował się ognistym kaznodzieją: „Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał” (Mk, 6, 20).

    Nawet śmierć nie powstrzymała zainteresowania Antypasa Janem Chrzcicielem. Kiedy tetrarcha zaczął otrzymywać raporty dotyczące działalności Jezusa przypuszczał, że Chrystus może być w rzeczywistości powstałym z martwych Janem (Mk, 6, 14), i starał się na własne oczy zobaczyć Jezusa (Łk, 9, 9).

    10) Dlaczego zginął Jan?

    Herodiada z ogromną pasją nienawidziła Jana, przypuszczalnie za publiczne krytykowanie jej zdrady wobec byłego męża Heroda Filipa i jej małżeństwo z Antypasem. Ostatecznie, po tym jak córka Herodiady – Salome zachwyciła Antypasa specjalnym tańcem podczas przyjęcia urodzinowego władcy, matka skutecznie zmanipulowała męża, aby wydał rozkaz śmierci Jana przez ścięcie głowy (Mk 6, 21-28).

    11) Gdzie, poza Nowym Testamentem, dowiadujemy się o Janie Chrzcicielu?

    Wspominał o nim żydowski historyk Josephus. Odnotował on, że jedna z armii Heroda została zniszczona w 36 roku i stwierdził: „Teraz, niektórzy Żydzi myśleli, że zniszczenie armii Heroda pochodzi od Boga, i że jest bardzo sprawiedliwie, jako kara za to, co zrobił przeciwko Janowi, który został nazwany Chrzcicielem; Herod zabił go, który był dobrym człowiekiem, i nakazał Żydom, aby praktykowali cnoty, zarówno w odniesieniu do sprawiedliwości wobec siebie nawzajem, i pobożności wobec Boga, które prowadzą do chrztu; dlatego właśnie obmycie [wodą] byłoby dla niego akceptowalne, gdyby z niego korzystali, nie w celu odpuszczenia jakichś grzechów [wyłącznie], ale dla oczyszczenia ciała; zakładając jednak, że dusza została wcześniej dokładnie oczyszczona przez sprawiedliwość. Teraz, gdy [wielu] innych przybywało tłumnie, bo byli bardzo poruszeni [lub zadowoleni] słysząc jego słowa, Herod obawiał się, jak wielki wpływ Jan miał na ludzi, który mógł nadać mu moc i skłonić do wzniecenia buntu (bo wydawało się, że tłum był gotowy zrobić wszystko, co mu rozkaże [Jan]), uważał, że najlepiej będzie uśmiercić go [Jana], aby zapobiec wszelkim problemom, które może spowodować (…). Zatem został wysłany jako więzień, w związku z podejrzliwym temperamentem Heroda, do Macheru zamku, o którym wspomniałem wcześniej, i tam został uśmiercony. Teraz Żydzi uważali, że zniszczenie tej armii zostało zesłane jako kara na Heroda, i znak niezadowolenia Boga z niego” [Antiquities 18:5:2].

    Szczegóły relacji Josephusa różnią się od Ewangelii. Najwyraźniej nie był on świadomy roli Herodiady i jej córki w tej sprawie oraz złożonej relacji Heroda z Janem. Dlatego właśnie przypisuje mu standardowe podejrzenia wobec przywódcy – proroka, które każdy władca w owym czasie mógł mieć.

    Więcej szczegółowych informacji, dotyczących Jana Chrzciciela, w kręgu społeczności chrześcijańskiej rozpowszechniła Joanna, żona mężczyzny o imieniu Chuza, który pracował dla Heroda Antypasa i miał dostęp do poufnych informacji sądowych. Joanna była jedną z naśladowczyń Jezusa (Łk, 8, 1-3).

    malk/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 sierpnia

    Święty Augustyn, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria od Krzyża (Joanna Jugan), zakonnica
      •  Błogosławiony Alfons Maria Mazurek, prezbiter i męczennik
      •  Ezechiasz, król
    ***
    Święty Augustyn z matką, św. Moniką

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 r. w Tagaście (obok Suk Ahras w Algierii), w rodzinie urzędnika państwowego Patrycjusza. Matka Augustyna, św. Monika, pochodziła z rodziny o tradycji chrześcijańskiej i bardzo pragnęła, by jej syn przyjął chrzest. Pragnienie to spełniło się jednak dopiero po 33 latach. Na rozwoju Augustyna niewątpliwie zaciążył fakt, że ojciec i matka różnili się co do wiary i przekonań odnośnie do spraw decydujących o losach człowieka. Przez to Augustyn przez wiele lat pozostawał rozdarty między wpływem matki i ojca.
    Augustyn był najstarszy z rodzeństwa, po nim urodził się Nawigiusz. Nawrócił się on w tym samym czasie, co Augustyn, był też przy śmierci matki. Nawigiusz ożenił się i miał kilka córek, z których wszystkie poświęciły się Panu Bogu na służbę w jednym z klasztorów. Jedna z sióstr Augustyna wyszła za mąż, a po śmierci męża wstąpiła do klasztoru w Hipponie, gdzie została przełożoną. Gdy w roku 424 zmarła, Augustyn napisał dla tego klasztoru regułę. Na niektórych manuskryptach Augustyn podpisuje się jako Aureliusz. Był to zapewne jego przydomek, chociaż nie wiadomo, kiedy go sobie nadał.
    W wieku 16 lat musiał przerwać naukę z powodu braku pieniędzy, chociaż miał wielkie zdolności. Nauka szła mu łatwo; imponował kolegom niezwykłą pamięcią. Jednak pierwsze lata nauki Augustyn wspomina w swojej autobiografii – Wyznaniach – z niesmakiem. Miał bowiem nauczyciela, bijącego swoich uczniów bez miłosierdzia za najmniejsze przewinienia. Nie lubił matematyki, ale za to rozkoszował się w literaturze łacińskiej. Jego ulubionym autorem był Wergiliusz.
    Jako młodzieniec Augustyn żył swobodnie. Lubił zabawy, dobre jadło i picie. Chętnie uczęszczał do teatru, miał ciągoty do psot chłopięcych. Trudny okres dojrzewania, dużo wolnego czasu i pogańskie zwyczaje sprawiły, że po pierwszych studiach w Tagaście (do roku 366) i w Madurze (366-370) udał się na dalsze kształcenie do Kartaginy, metropolii Afryki Północnej, i tam związał się z kobietą. Z tego związku po pewnym czasie urodził się syn Adeodatus (z łac. “dany od Boga”). Augustyn żył z tą dziewczyną przez 15 lat. Igrzyska, cyrk, walki gladiatorów, teatr – to był jego ulubiony żywioł.

    Święty Augustyn

    Pod wpływem lektury klasyków rzymskich Augustyn wpadł w sceptycyzm racjonalistyczny. Zaczął szukać prawdy. Biblia wydawała mu się prostacka, bo jej łacińskie tłumaczenia były wówczas nie zawsze udane. Za problemami filozoficznymi poszły i wątpliwości religijne. W tym czasie wstąpił do sekty manichejskiej, do której wciągnął go tamtejszy biskup, imponując mu wymową i oczytaniem.
    W 374 roku Augustyn powrócił do Tagasty, gdzie otworzył własną szkołę gramatyki. Po dwóch latach zamknął ją jednak i udał się do Kartaginy, gdzie otworzył szkołę retoryki (376). Miał wtedy 22 lata. Po 7 latach udał się do Rzymu, gdzie także założył swoją szkołę (383). Tu dowiedział się, że w Mediolanie poszukują retora. Natychmiast tam się zgłosił (384). Mediolan był wówczas stolicą cesarstwa zachodnio-rzymskiego – pierwszym miastem Europy po Konstantynopolu. Oprócz prowadzenia szkoły Augustyn miał obowiązek wygłaszania mów podczas uroczystości państwowych w Mediolanie. Augustyn miał już 30 lat.
    W Mediolanie zetknął się ze św. Ambrożym, który był wówczas biskupem tego miasta. Augustyn zaczął słuchać jego kazań. Wielki biskup zaimponował mu wymową i głębią przekazywanej treści.
    Niedługo potem przyszło uderzenie łaski Bożej (386). Pewnego dnia Augustyn wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Przypadkowo otworzył fragment Listu do Rzymian: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14).
    Jak pisze w swoich Wyznaniach, Augustyn poczuł nagle jakby strumień silnego światła w ciemnej nocy swojej duszy. Zrozumiał sens swojego życia, poczuł żal z powodu zmarnowanej przeszłości. Dotrwał jako nauczyciel retoryki do wakacji, następnie udał się w pobliże Mediolanu, do wioski Cassiciaco, i tam u przyjaciela Werekundusa spędzał czas na modlitwie i na rozmowach na tematy ewangeliczne. Rozczytywał się równocześnie w Piśmie świętym. Na początku Wielkiego Postu zgłosił się do św. Ambrożego jako katechumen i w Wielką Sobotę w nocy z 24 na 25 kwietnia 387 r. z rąk Ambrożego przyjął chrzest. Miał wówczas 33 lata. Wraz z nim przyjęli chrzest jego syn, Adeodatus, i przyjaciel, Alipiusz. Augustyn postanowił powrócić do Afryki, by nawracać współziomków i pozyskiwać ich dla Chrystusa. Tuż przed opuszczeniem Italii umarła w Ostii jego matka, św. Monika; wkrótce po dotarciu do Afryki zmarł także jego syn. Po przybyciu do Tagasty Augustyn rozdał swoją majętność pomiędzy ubogich i z przyjaciółmi – św. Alipiuszem i Ewodiuszem – zamieszkali razem, oddając się modlitwie, dyskusji na tematy religijne i studiom Pisma świętego.Więcej informacji o nawróceniu św. Augustyna – pod datą 24 kwietnia.

    Święty Augustyn

    W 391 r. Augustyn wraz z przyjaciółmi udał się do Hippony, gdzie postanowił założyć klasztor i tam spędzić resztę swego życia. Niebawem dał się poznać wszystkim jako człowiek bardzo pobożny. Dlatego, gdy biskup Waleriusz zwrócił się pewnego dnia do ludu, by mu wskazano kandydata na kapłana, gdyż potrzebował jego pomocy, wszyscy w katedrze zwrócili się do Augustyna, wołając: “Augustyn kapłanem!” Ten, zalany łzami, przyjął propozycję biskupa i ludu. Po przyjęciu święceń nie zmienił jednak trybu życia, ale nadal prowadził życie wspólne w klasztorze. Zaczął nawet przyjmować nowych kandydatów. W ten sposób powstało jakby seminarium, z którego wyszło wielu biskupów afrykańskich: św. Alipiusz, biskup Tagasty, bezpośredni przyjaciel Augustyna; Profuturus, biskup Syrty; Ewodiusz, biskup Uzalis, przyjaciel Augustyna; Sewer, biskup Milewy; Urban, biskup Sicea; Peregrinus, biskup Thehac, i Bonifacy. Biskup Waleriusz konsekrował wkrótce Augustyna na swojego sufragana w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 394 r. ku ogromnej radości ludu. W dwa lata potem przeniósł się do wieczności (396) i Augustyn został jego następcą, biskupem Hippony.
    Nadal prowadził życie wspólne, w którym formował przyszłych biskupów i kapłanów. Po długich latach doświadczenia ułożył dla nich regułę, która w przyszłości miała się stać podstawą dla wielu rodzin zakonnych (m.in. augustianów, kanoników regularnych, dominikanów i paulinów). Dużo czasu zajmowała mu korespondencja. Nie traktował jej jednak jedynie jako rodzaj kontaktu towarzyskiego, ale wykorzystywał ją jako okazję do apostolstwa. Korespondował m.in. ze św. Janem Jerozolimskim, ze św. Paulinem z Noli, św. Hieronimem, św. Prosperem i ze św. Hilarym z Arles.
    Augustyn wypowiedział nieubłaganą walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi (396-400), donatystom (400-411) i pelagianom (411-430). Prowadził dysputy z manichejczykami, których znał osobiście, bo był z nimi przez szereg lat ideowo związany. Nie spoczął, aż tę herezję wyplenił. W owym czasie w Afryce najsilniejsi byli donatyści. W 330 r. mieli w swoich rękach aż 270 stolic biskupich. Potępieni na synodach w Arles (313) i w Mediolanie (316), zagnieździli się silnie w północnej Afryce. Jako rygoryści nie pozwalali przyjmować do społeczności kościelnej tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić – zwanych lapsi. Donatyści żądali dla kapłanów i wiernych, łamiących prawo, najsurowszych kar. Posuwali się często do gwałtów. Augustyn zwalczał ich pismem i żywym słowem. Był jednak zdania, że tych biskupów i kapłanów, którzy do jedności kościelnej powrócą, należy zostawić na ich urzędach. Tym pozyskał sobie donatystów. Na synodach w Kartaginie w 401 i 411 roku herezja została zwyciężona.
    W tym samym czasie przybył do Afryki Pelagiusz i Celestiusz. Głosili, że grzech Adama i Ewy zaszkodził tylko pierwszym rodzicom, a nie całemu rodzajowi ludzkiemu, że dzieci rodzą się w stanie łaski i nie jest konieczny chrzest, a łaska uświęcająca nie jest do zbawienia konieczna. Ta herezja była dla Augustyna okazją do tego, aby jako pierwszy z Ojców mógł gruntownie wyjaśnić teologiczny problem łaski uświęcającej i uczynkowej oraz problem zbawienia.
    Pod koniec swego życia Augustyn przeżył tragedię. Namiestnik rzymski zaprosił do północnej Afryki Wandalów dla obrony przeciwko szczepom dzikich mieszkańców Sahary. Kiedy spostrzegł, że Wandalowie są nie mniej od tamtych barbarzyńscy, wypowiedział im wojnę. Było jednak za późno. Po odniesionym zwycięstwie, Wandalowie zaczęli zajmować miasto po mieście. Hippona broniła się bohatersko przez trzy miesiące, aż wrogom udało się zrobić wyłom w murze i spowodować pożar miasta. Augustyn wtedy już nie żył. Zmarł w czasie oblężenia 28 sierpnia 430 r. Wandalowie siłą zaprowadzili arianizm. Polała się obficie krew męczeńska. W 150 lat potem Afryka padła pod hordami Arabów.
    Ciało Augustyna złożono w katedrze w Hipponie. Potem jednak w obawie przed profanacją Wandalów przeniesiono je do Sardynii, aż wreszcie król Longobardów, Luitprand (+ 744), przeniósł je do Pawii, gdzie po dzień dzisiejszy opiekę nad relikwiami roztaczają synowie duchowi wielkiego biskupa, augustianie.

    Święty Augustyn

    Po Augustynie pozostało kilkadziesiąt tomów jego pism. Do najcenniejszych z nich należą: Wyznania (386-387), O katechizacji ludzi prostych (395), O wierze i symbolu wiary (396) i O państwie Bożym ksiąg 22 (413-427). Zachowały się jego 363 kazania i 217 listów. Słusznie więc zdobył sobie tytuł największego teologa chrześcijańskiej starożytności. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów.
    W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święty Augustyn

    Św. Augustyn - Sandro Botticelli, Public domain, via Wikimedia Commons

    św. Augustyn/Sandro Botticelli, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 STYCZNIA 2008

    (…) Rzadko kiedy cywilizacja znajdowała tak wielkiego ducha, który potrafił podejmować jej wartości i podnosić wpisane w nią bogactwo, wynajdując idee i formy, którymi mieli się karmić potomni.

    Drodzy bracia i siostry!
    Po wielkich uroczystościach Bożego Narodzenia chciałbym powrócić do rozważań na temat Ojców Kościoła i mówić dziś o największym Ojcu Kościoła łacińskiego – świętym Augustynie: o tym wielkim świętym i doktorze Kościoła, człowieku pełnym namiętności i wiary, najwyższej inteligencji i niestrudzonej troski pasterskiej, wiedzą często, przynajmniej ze słyszenia nawet ci, którzy nie znają chrześcijaństwa czy nie mają z nim styczności, ponieważ pozostawił on głęboki ślad w życiu kulturalnym Zachodu i całego świata. Ze względu na swe wyjątkowe znaczenie św. Augustyn wywarł ogromny wpływ i można by rzec, że z jednej strony wszystkie drogi chrześcijańskiej literatury łacińskiej prowadzą do Hippony (dziś Annaby na wybrzeżu Algierii) – miejsca, gdzie był biskupem, z drugiej, że z tego miasta Afryki Rzymskiej, którego Augustyn był biskupem od 395 roku aż do śmierci w roku 430, rozchodzi się wiele dróg późniejszego chrześcijaństwa, jak i samej kultury zachodniej.

    Rzadko kiedy cywilizacja znajdowała tak wielkiego ducha, który potrafił podejmować jej wartości i podnosić wpisane w nią bogactwo, wynajdując idee i formy, którymi mieli się karmić potomni, jak to podkreślił także Paweł VI: “Można powiedzieć, że cała myśl starożytności łączy się w jego dziele, z niego zaś biorą początek nurty myśli, które przenikają całą tradycję doktrynalną późniejszych stuleci” (AAS, 62, 1970, s. 426). Augustyn jest też Ojcem Kościoła, który pozostawił największą liczbę pism. Jego biograf Posydiusz mówi: wydawało się czymś niemożliwym, aby jeden człowiek mógł napisać tak wiele w ciągu swego życia. O tych rozlicznych dziełach mówić będziemy podczas przyszłych spotkań. Dzisiaj skupimy uwagę na jego życiu, które można odtworzyć z jego pism, a w szczególności z Wyznań (Confessiones), niezwykłej autobiografii duchowej, napisanej ku chwale Bożej, które są jego najsławniejszym dziełem. Słusznie więc właśnie “Wyznania” Augustyna, skupiające uwagę na sprawach wewnętrznych i psychologii, stanowią jedyny w swoim rodzaju przykład w literaturze zachodniej i nie tylko zachodniej, także tej niereligijnej aż do naszych czasów. To skupienie uwagi na życiu duchowym, na tajemnicy własnego ja, na tajemnicy Boga, który ukrywa się w owym ja, jest czymś niezwykłym, bezprecedensowym i pozostaje na zawsze, by tak rzec, duchowym “szczytem”.

    Przejdźmy jednak do jego życia. Augustyn urodził się w Tagaście – w prowincji Numidii w Afryce Rzymskiej – 13 listopada 354 roku jako syn Patrycjusza, poganina, który potem został katechumenem, i Moniki, żarliwej chrześcijanki. Ta pełna zapału niewiasta, czczona jako święta, wywarła ogromny wpływ na syna i wychowała go w wierze chrześcijańskiej. Augustyn otrzymał nawet sól jako znak przyjęcia do katechumenatu. I zawsze był zafascynowany postacią Jezusa Chrystusa; co więcej, mówi on, że zawsze miłował Jezusa, jednakże oddalał się coraz bardziej od wiary Kościoła, od praktyki kościelnej, jak to i dziś się zdarza wielu młodym ludziom.

    Augustyn miał też brata Nawigiusza i siostrę, której imienia nie znamy, a która, zostawszy wdową, stanęła później na czele klasztoru żeńskiego. Chłopiec, obdarzony żywą inteligencją, otrzymał staranne wykształcenie, nawet jeśli nie zawsze był wzorowym uczniem. W każdym razie poznał dobrze gramatykę, najpierw w swoim rodzinnym mieście, potem w Madurze, a od 370 roku studiował retorykę w Kartaginie, stolicy Afryki Rzymskiej: opanował doskonale język łaciński, nie doszedł jednak do równie biegłego władania greką i nie nauczył się języka punickiego, którym mówili jego rodacy. Właśnie w Kartaginie Augustyn po raz pierwszy przeczytał “Hortensjusza” – dzieło Cycerona, które później zaginęło a które zapoczątkowało jego drogę do nawrócenia. Tekst ten rozbudził w nim bowiem umiłowanie mądrości, jak napisze później już jako biskup w “Wyznaniach”: “To właśnie ta księga zmieniła uczucia moje” do tego stopnia, że “nagle straciła wszelką wartość próżna nadzieja i zapragnąłem z nieopisanym żarem serca nieśmiertelności mądrości” (III, 4, 7).

    Ponieważ jednak był przekonany, że bez Jezusa nie można mówić o rzeczywistym znalezieniu prawdy i ponieważ w tej pasjonującej księdze brakowało tego imienia, natychmiast po jej przeczytaniu zabrał się do lektury Pisma Świętego, Biblii. Rozczarował się nią jednak. Nie tylko dlatego, że styl łacińskiego przekładu Pisma Świętego był niedoskonały, ale też dlatego, że sama treść wydała mu się niezadowalająca. Opisy wojen i innych zachowań ludzkich w Piśmie nie stały, według niego, na wysokości filozofii i właściwego mu blasku poszukiwania prawdy. Nie chciał jednak żyć bez Boga i dlatego poszukiwał religii odpowiadającej na jego pragnienie prawdy, a także na pragnienie zbliżenia się do Jezusa. Wpadł tedy w sieć manichejczyków, którzy jawili się jako chrześcijanie i obiecywali religię całkowicie racjonalną. Twierdzili, że świat dzieli się na dwie zasady: dobro i zło. I tym można wytłumaczyć całą złożoność dziejów ludzkich. Św. Augustynowi podobała się też dualistyczna moralność, ponieważ zakładała wysokie morale wybranych: a ktoś, kto – tak jak on – dopiero wstąpił do nich, mógł wieść życie znaczni bardziej stosowne do sytuacji swego czasu, zwłaszcza gdy był młody.

    Został więc manichejczykiem, przekonany był bowiem wówczas, że znalazł syntezę racjonalizmu, poszukiwania prawdy i miłości do Jezusa Chrystusa. Miał też z tego konkretną korzyść życiową: związanie się z manichejczykami ułatwiało mu bowiem zrobienie kariery. Przystąpienie do owej religii, do której należało wiele wpływowych osobistości, pozwalało mu na kontynuowanie związku z pewną kobietą i robienie kariery. Z kobietą tą miał syna – Adeodata, którego bardzo kochał, niezwykle inteligentnego, który będzie później obecny przy jego przygotowaniach do chrztu nad jeziorem Como, biorąc udział w owych “Dialogach”, które św. Augustyn nam pozostawił. Niestety chłopie zmarł młodo. Zostawszy nauczycielem gramatyki w wieku około dwudziestu lat w swoim rodzinnym mieście, powrócił wkrótce do Kartaginy, gdzie został błyskotliwym i uznanym nauczycielem retoryki. Jednakże z czasem Augustyn zaczął się oddalać od wiary manichejczyków, którzy rozczarowali go właśnie z intelektualnego punktu widzenia, gdyż nie byli zdolni rozwiązać jego wątpliwości, i przeniósł się do Rzymu, a następnie do Mediolanu, gdzie miał wówczas swoją siedzibę dwór cesarski, na którym otrzymał prestiżowe stanowisko dzięki zainteresowaniu i rekomendacji prefekta Rzymu, poganina Symmacha, wrogo nastawionego do biskupa Mediolanu, św. Ambrożego.

    W Mediolanie Augustyn miał zwyczaj słuchać – zrazu w celu wzbogacenia swego bagażu retoryki – przepięknych kazań biskupa Ambrożego, który był przedstawicielem cesarza na północne Włochy i słowo wielkiego duchownego mediolańskiego oczarowało afrykańskiego retora; nie tylko retoryka biskupa, ale przede wszystkim treść poruszała coraz bardziej serce Augustyna. Wielki problem Starego Testamentu, brak pięknej retoryki, na wysokości filozofii, rozwiązany został w przepowiadaniu św. Ambrożego dzięki typologicznej interpretacji Starego Testamentu: Augustyn zrozumiał, że cały Stary Testament jest drogą do Jezusa Chrystusa. I tak znalazł klucz do zrozumienia piękna, głębokości także filozoficznej Starego Testamentu i pojął całą jedność tajemnicy Chrystusa w historii, a także syntezę filozofii, racjonalności i wiary w Logosie, w Chrystusie Słowie przedwiecznym, które stało się ciałem.

    W krótkim czasie Augustyn zdał sobie sprawę, że alegoryczna interpretacja Pisma i filozofia neoplatońska, praktykowana przez biskupa Mediolanu, pozwalały mu rozwiązać trudności intelektualne, jakie, gdy był młodszy, w pierwszym zetknięciu się z tekstami biblijnymi, wydawały mu się nie do przezwyciężenia.

    Po lekturze dzieł filozofów Augustyn przystąpił do ponownej lektury Pisma, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Nawrócenie na chrześcijaństwo, 15 sierpnia 386 roku, przypadło zatem na szczyt długiej i burzliwej drogi wewnętrznej, o której będziemy jeszcze mówić w innej katechezie, Afrykanin zaś przeniósł się na wieś na północ od Mediolanu w pobliżu jeziora Como – z matką Moniką, synem Adeodatem i małą grupą przyjaciół – by przygotować się do chrztu. I tak w wieku 32 lat Augustyn został ochrzczony przez Ambrożego 24 kwietnia 387 roku podczas wigilii paschalnej w katedrze mediolańskiej.

    Po chrzcie Augustyn postanowił powrócić do Afryki wraz z przyjaciółmi z zamiarem praktykowania życia wspólnotowego typu monastycznego, w służbie Bogu. Jednakże w Ostii, w oczekiwaniu na wyjazd, niespodziewanie rozchorowała się i wkrótce potem zmarła matka, łamiąc serce syna. Powróciwszy wreszcie do ojczyzny, nowo nawrócony osiedlił się w Hipponie, aby założyć tam klasztor. W tym mieście na wybrzeżu afrykańskim, mimo jego sprzeciwu, w 391 r. został wyświęcony na kapłana i rozpoczął wraz z kilkoma przyjaciółmi życie monastyczne, o którym myślał od dawna, dzieląc czas między modlitwę, studium i kaznodziejstwo. Pragnął jedynie służyć prawdzie, nie czuł powołania do życia duszpasterskiego, zrozumiał jednak potem, że powołaniem Boga było, aby był pasterzem dla innych i w ten sposób ofiarowywał innym dar prawdy. W cztery lata później, w 395 r. został w Hipponie, konsekrowany na biskupa. Pogłębiając nadal poznawanie Pisma i tekstów tradycji chrześcijańskiej Augustyn był wzorowym biskupem w swym niezmordowanym zaangażowaniu duszpasterskim: wielokrotnie w ciągu tygodnia głosił swym wiernym kazania, wspierał biednych i sieroty, troszczył się o formację duchowieństwa oraz o organizację klasztorów żeńskich i męskich. W krótkim czasie dawny retor stał się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli chrześcijaństwa owych czasów: niezwykle aktywny w zarządzaniu swoją diecezją – w znaczący sposób także w sprawach cywilnych – w ciągu ponad 35 lat swej posługi biskup Hippony wywierał mianowicie wielki wpływ na kierowanie Kościołem katolickim w Afryce Rzymskiej i szerzej jeszcze – na chrześcijaństwo swoich czasów, przeciwstawiając się uporczywym i niszczycielskim tendencjom religijnym i herezjom, jak manicheizm, donatyzm i pelagianizm, które wystawiały na szwank chrześcijańską wiarę w jedynego Boga, bogatego w miłosierdzie.

    Bogu zaś zawierzał się Augustyn codziennie, aż do ostatniego dnia swego życia: zachorowawszy na febrę, gdy od niemal trzech miesięcy jego Hipponę oblegali najeźdźcy – Wandalowie, biskup – opowiada przyjaciel Posydiusz w swym Żywocie Augustyna – poprosił, aby przepisano mu wielkimi literami psalmy pokutne “i kazał zawiesić arkusze na ścianie, by leżąc w łóżku mógł widzieć je i czytać, i płakał nieustannie gorącymi łzami” (31,2). Tak upłynęły ostatnie dni życia Augustyna, który zmarł 28 sierpnia 430 roku, nie mając jeszcze 76 lat. Jego dziełom, jego orędziu i jego postawie wewnętrznej poświęcimy najbliższe spotkania.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn – nawrócony łzami i modlitwą

    Św. Augustyn - nawrócony łzami i modlitwą

    (fot. Renata Sedmakova / Shutterstock.com)

    ***

    Życie i teologia św. Augustyna na trwale wpisała się w żywą tradycję Kościoła. Były w Augustynie wielka pasja i umiłowanie życia, filozoficzny głód prawdy, dobra i piękna, ale jego serce pozostawało niespokojne.

    W rozterkach i duchowym zagubieniu towarzyszyła świętemu jego matka – św. Monika. Przez wiele lat zanosiła wytrwałą modlitwę do Boga o nawrócenie syna. Pewnego dnia św. Ambroży, biskup Mediolanu, pocieszył ją słowami: matka tylu łez nie może być nie wysłuchana przez Boga. Wreszcie niewypowiedziana tęsknota za Bogiem oraz nieustanne poszukiwania intelektualne i religijne Augustyna zaowocowały jego spotkaniem z Jezusem Chrystusem.

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście, w rodzinie ojca poganina i wiernej Chrystusowi matki, Moniki, która przez heroiczną ufność wyprosiła u Boga łaskę przyjęcia chrztu przez męża, który przez długi czas obojętnie traktował chrześcijańską wiarę. Augustyna pociągał świat i chęć robienia kariery retora. Zdobył wykształcenie w rodzinnym mieście, a następnie w Madurze i Kartaginie. Po dziesięciu latach uczenia retoryki udał się do Rzymu.

    Jego metafizyczny i religijny niepokój zaprowadził go do sekty manichejczyków, która wydawała mu się bardziej racjonalna od nauki proponowanej przez Kościół Katolicki. Wykształcony w literaturze pięknej Augustyn z pewnym zażenowaniem czytał zbyt proste zdania Ewangelii. Nie odkrył jeszcze piękna Słowa Bożego. Nadal szukał sensu i szczęścia w poszukiwaniach filozoficznych i w czysto ludzkiej miłości. Od 371 roku przez 15 lat żył w wolnym związku z kobietą, która urodziła mu syna, Adeodata.

    Niezadowolony ze swojej pracy wykładowcy retoryki w Rzymie postanowił udać się do Mediolanu, bardzo ważnego w tym czasie ośrodka intelektualnego. Jego więzi z manichejczykami uległy osłabieniu. Dość szybko zorientował się, że nie odpowiadają oni na najważniejsze pytania, jakie zadaje sobie człowiek. Nie przypuszczał, że Pan Bóg przygotował dla niego wielką niespodziankę i dar w osobie wielkiego Ojca Kościoła, św. Ambrożego, którego wkrótce miał zostać pilnym uczniem.

    Zachwycił go sposób przemawiania Ambrożego, doskonale wykształconego nie tylko w mowie, ale też i w rzeczach duchowych. Spotkał świętego, który promieniał światłem Chrystusa. Reszty dokonał Duch Święty. W roku 386 przeżył gruntowne nawrócenie, które przemieniło jego dotychczasowe życie – przyjął chrzest razem ze swoim synem, stając się człowiekiem modlitwy, zakochanym w Chrystusie. Przestał mu smakować dotychczasowy tryb życia, odczuł jego pustkę i gorycz.

    Ta wewnętrzna przemiana była też czasem duchowej walki, którą dokładnie opisał w swoim najbardziej znanym dziele “Wyznania”. Napisał je, by oddać chwałę Bogu, oraz by jak najwięcej młodych ludzi pociągnąć do Jezusa i Jego Kościoła. Mimo iż od napisania “Wyznań” upłynęło prawie 1600 lat, nie przestają one fascynować, poruszając do głębi ludzkie umysły i serca. Augustyn ubolewa, że zbyt wiele czasu zmarnował i zbyt wielu goryczy doświadczył, zanim odkrył Chrystusa:

    Późno Cię ukochałem,

    Piękności dawna i zawsze nowa!

    Późno Cię ukochałem!

    We mnie byłaś, ja zaś byłem na zewnątrz

    i na zewnątrz Cię poszukiwałem.

    Sam pełen brzydoty, biegłem za pięknem, które stworzyłeś.

    Byłeś ze mną, ale ja nie byłem z Tobą.

    Z dala od Ciebie trzymały mnie stworzenia,

    które nie istniałyby w ogóle, gdyby nie istniały w Tobie.

    Przemówiłeś, zawołałeś i pokonałeś moją głuchotę.

    Zajaśniałeś, Twoje światło usunęło moją ślepotę.

    Zapachniałeś wokoło, poczułem i chłonę Ciebie.

    Raz zakosztowałem, a oto łaknę i pragnę;

    dotknąłeś, a oto płonę pragnieniem Twojego pokoju.

    Niedługo po nawróceniu syna zmarła jego matka, Monika. Na kilku stronicach Augustyn opisuje ostatnią z nią rozmowę. Są to przejmujące karty pełne chrześcijańskiej nadziei na życie wieczne.

    W 396 roku Augustyn został wybrany biskupem Hippony. Był niestrudzony w trosce o swoją owczarnię, którą karmił komentarzami do Pisma Świętego i katechezami o sakramentach świętych. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę teologiczną, z której najważniejszy jest “Traktat o Trójcy Świętej”, pisany prawie 20 lat, w którym zebrał najcenniejszy dorobek teologów ze Wschodu i Zachodu, dotyczący centralnej chrześcijańskiej tajemnicy. Ważnym dziełem Augustyna,  pisanym już pod koniec życia, jest książka “O państwie  Bożym”, w której opisał walkę duchową, jaka toczy się w każdej ludzkiej społeczności. “Wyznania” są świadectwem indywidualnej walki duchowej, zaś dzieło “O państwie Bożym” zawiera wskazówki, jak budować cywilizację miłości w wymiarze społecznym, odrzucając cywilizację śmierci zdominowaną przez ludzki egoizm. Augustyn zmarł w oblężonej przez Wandalów Hipponie 28 sierpnia 430 roku.

    Deon.pl

    ________________________________________________________________________________

    Błądzący, nawrócony przez łzy matki,

    rozmiłowany w Bogu – św. Augustyn

    Błądzący, nawrócony przez łzy matki, rozmiłowany w Bogu – św. Augustyn

    św. Augustyn – Attributed to Gerard Seghers, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Myśli, homilie i pisma, które pozostały po Augustynie, naznaczyły całą późniejszą historię chrześcijaństwa. Najbardziej znane są jego Wyznania, należące do klasyki literatury i duchowości. Opisuje w nich swoją drogę duchową, błądzenie w sektach, późne nawrócenie, przypisywane wstawiennictwu jego świętej matki. Niezwykle uzdolniony, rozmiłowany w literaturze łacińskiej, błądzący po ludzku. 28 sierpnia wspominamy św. Augustyna, biskupa Hippony, ojca i doktora Kościoła.

    Urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście, w północnej Afryce. Jego ojciec Patrycjusz był statecznym urzędnikiem państwowym, choć o porywczym charakterze, poganinem, i był o 20 lat starszy od swojej żony. Matka Monika była chrześcijanką. Pochodziła prawdopodobnie z rdzennych rodów berberyjskich, które zamieszkują północną Afrykę. Augustyn przez wiele lat nie mógł znaleźć własnej drogi, miotając się między ateizmem ojca a przekonaniami religijnymi matki.

    W młodości prowadził swawolne życie. Lubił dobrą zabawą, dobre jedzenie i picie. Był uzdolniony i rozmiłowany w literaturze. Był też częstym gościem w teatrze. Nie stronił też od udziału w igrzyskach, nawiedzając ówczesny cyrk, by podziwiać walki gladiatorów. Jako 17 letni młodzieniec został wysłany na naukę do Kartaginy. Tam związał się z pewną kobietą i urodził się im syn, Adeodat.

    Poranna modlitwa o spokój ducha

    Po trzech latach wrócił do rodzinnego miasta, Tagasty i założył tam szkołę gramatyki. W 376 roku powrócił jednak do Kartaginy i przystąpił do sekty manichejczyków. Związał się z nimi na kilka dobrych lat. Nie radził sobie sam ze sobą. Daje temu wyraz w swoich Wyznaniach: „nurzałem się głęboko w bagnie i ciemności fałszu. Nieraz usiłowałem się z niego wydobyć, miotałem się, ale wtedy błoto jeszcze gęściej mnie oblepiało i głębiej zapadałem”

    W 383 roku udał się do Rzymu. Tam założył szkołę retoryki. Rok później był już w Mediolanie, gdzie spełniał obowiązki retora. Tam dokonał się przełom. Spotkał św. Ambrożego, biskupa miasta. Zafascynowała go wymowa i głębia treści jego kazań. Za namową przyjaciół zakończył związek z kobietą, w którym trwał przez 15 lat. Postanowili jednak, że syn Adeodat zostanie przy ojcu i on zapewni mu wychowanie.

    Augustyn został katechumenem u biskupa Ambrożego. W okresie przygotowania do Chrztu miał niecodzienne przeżycie. Pewnego razu, kiedy był sam w ogrodzie, usłyszał znienacka głos dziecka ‘tolle et lege!’ – ‘weź to i czytaj!’ Wziął do ręki Pismo święte, otworzył na chybił trafił i jego wzrok padł na fragment Listu św. Pawła do Rzymian, który zachęcał: „Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom”.

    Trzy modlitwy dziękczynne

    Te słowa były jak błysk światła, który oświecił całe jego życie. Postanowił, że wraz z synem przyjmie chrzest. Udzielił go im św. Ambroży. Niedługo potem Augustyn wraz z przyjaciółmi postanowili wrócić do Afryki. Tam chcieli całkowicie poświęcić swoje życie Bogu. W drodze do Afryki stracił matkę, św. Monikę. Zmarła w Ostii, nieopodal Rzymu. Niedługo po powrocie do Afryki zmarł jego syn, Adeodat. Augustyn rozdał cały swój majątek ubogim i zamieszkał wraz z przyjaciółmi w Tagaście, rodzinnym mieście, żeby oddawać się modlitwie i studium Pisma św.

    W 391 roku przeniósł się do Hippony. Tam chciał założyć klasztor i spędzić resztę życia. W 396 roku został tam następcą zmarłego biskupa. Widząc potrzebę odpowiedniej formacji i kształcenia księży powołał do życia swego rodzaju seminarium. Wprowadzone w nim zasady, stały się w następnych wiekach podstawą wielu nowych reguł zakonnych

    Augustyn, sam mający epizod związku z sektą, prowadził niezmordowaną walkę z herezjami swojego czasu: manicheizmem, donatyzmem, pelagianizmem. Zmarł 28 sierpnia 430 roku. Jego relikwie znajdują się w Pawii we Włoszech. Jego spuścizna literacka i teologiczna jest bardzo bogata i wywarła ogromny wpływ na duchowość i teologię chrześcijańską. Św. Augustyn jest patronem drukarzy, wydawców i teologów.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 sierpnia

    Święta Monika

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dominik od Matki Bożej Barberi, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Pilar Izquierdo Albero, zakonnica
    ***


    Św. Monika - patronka kobiet wszystkich stanów
    fot. aj/Deon.pl
    ***

    Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
    W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).

    Święta Monika i jej syn, św. Augustyn

    Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
    Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.
    W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Matka – św. Monika

    Matka - św. Monika

    św. Monika/Luis Tristan(PD)

    ***

    Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mnie kochała – pisał po latach jej syn, nad którym wylała morze łez.

    Święta Monika (332–387) nie miała łatwego życia. Wydano ją młodo za poganina, który okazał się niewiernym mężem i człowiekiem skorym do gniewu. Dodatkowym krzyżem stała się wrogo nastawiona teściowa. Cierpliwością i mądrością Monika potrafiła okiełznać temperament męża i zjednać przychylność teściowej. Doprowadziła do nawrócenia męża, który tuż przed śmiercią przyjął chrzest. Pozostała do końca życia wdową pochłoniętą troską o dzieci. Miała ich troje: syna Nawigiusza, córkę, której imienia nie znamy, oraz syna Augustyna. Ten ostatni przysporzył jej najwięcej zmartwień, ale to on wystawił jej w swoich „Wyznaniach” najpiękniejszy pomnik.

    Młody Augustyn szukał prawdy w sektach i modnych filozoficznych trendach, a doczesnego szczęścia w konkubinacie. Matka cierpiała. Łzy zamieniała w modlitwę. Augustyn wspomina chwilę, kiedy dopadła go ciężka choroba. Nawet w niebezpieczeństwie śmierci nie poprosił o chrzest. Sam ocenia siebie po latach, że zachował się jak błazen. Wyznaje, że ocaliła go miłość matki. „Gdybym umarł w tym stanie, serce mojej matki już by nigdy nie przestało krwawić po takim ciosie. Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo mnie kochała i o ile bardziej cierpiała, rodząc mnie do życia duchowego, niż wtedy, gdy mnie wydawała na świat. Czyżbyś Ty, Boże, hojny w miłosierdziu, mógł wzgardzić sercem skruszonym i upokorzonym wdowy cnotliwej i rozważnej?

    Czy mogłeś wzgardzić jej łzami, czy mogłeś nie wysłuchać jej modlitw, w których błagała Cię nie o srebro i złoto, nie o jakiekolwiek dobra zmienne i przemijające, lecz o zbawienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej Panie odmówić pomocy”.

    Niepokój Moniki był tak wielki, że opuściła rodzinne wybrzeże północnej Afryki i podążyła za synem do Mediolanu i Rzymu. Zastała go już w pół drogi do nawrócenia, w stanie ogólnego zwątpienia. Augustyn wspomina: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.

    Monika doczekała się spełnienia swych modlitw. Doprowadziła do rozstania z kobietą, z którą Augustyn żył w nielegalnym związku i zatroszczyła się nawet o odpowiednią kandydatkę na żonę. Nie przypuszczała, że syn po nawróceniu zostanie kapłanem. Zmarła krótko po chrzcie Augustyna. W Ostii, gdzie czekała na statek powrotny do Afryki, przeżyła chwilę szczęścia, spełnienia. To jedna z najpiękniejszych kart „Wyznań”. Matka i syn, oparci o okno, patrząc na domowy ogród, rozmawiają długo ze sobą, jak się okazało po raz ostatni. Mówią o przebytej drodze i o szczęściu, którym jest Bóg. „W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, które u Ciebie jest…”.

    Wielka jest siła miłości matki.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Monika od modlitwy upartej

    ***

    Gdyby data Dnia Matki ustalana była według kalendarza wspomnień liturgicznych, dzień ten powinien przypadać 27 sierpnia. Bo wśród wszystkich kanonizowanych matek to właśnie ona była najwytrwalsza wbrew logice i nadziei.

    Święta Monika urodziła się około 332 roku w Tagaście, w północnej rodzinie, w rodzinie rzymskiej. Jej syn, św. Augustyn pisał o niej w swoich „Wyznaniach”:  „Urodziła się w domu chrześcijańskim, w jednej ze szlachetnych komórek Kościoła, i zawsze powtarzała, że dobre wychowanie zawdzięcza nie tyle zabiegom własnej matki, ile troskliwości pewnej sędziwej służącej, która już jej ojca, gdy był niemowlęciem, na plecach nosiła, jak to dorastające dziewczęta zwykle noszą małe dzieci. Za to, jak też ze względu na sędziwy wiek i nienaganne obyczaje, pan i pani domu odnosili się do niej z respektem, jak do szacownego członka tej chrześcijańskiej rodziny. Dlatego też powierzyli jej wychowanie swoich córek, co ona sumiennie wypełniała. Ilekroć było to konieczne, surowo je karciła, powołując się na prawo Boże, a przez rozsądne pouczenia przygotowywała je do trzeźwego życia. Poza bardzo skromnymi posiłkami przy stole rodziców nie pozwalała im — choćby je paliło pragnienie — nawet pić wody, aby się w nich nie rozwinęły złe nawyki. Ciągle też powtarzała to zbawienne upomnienie: «Teraz pijecie wodę, bo wam nie wolno pić wina. Ale kiedy wyjdziecie za mąż i będziecie paniami spiżarni i piwnic, obrzydnie wam woda, a nawyk picia okaże się silniejszy od was»”.

    Małżeństwo

    Kiedy Monika była młodą dziewczyną, wydaną ją za mąż za bogatego urzędnika, członka rady miejskiej, poganina. Jej małżeństwo nie było udane. Mąż był skory do gniewu, niewierny, a teściowa, z którą mieszkali – nieprzychylnie nastawiona do Moniki. Ona jednak nie dawała się wciągnąć w żadne spory – spokojnie przeczekiwała wybuchy mężowskiej złości, a potem mądrze i cierpliwie rozmawiała i tłumaczyła, niejednokrotnie przekonując męża do swoich racji. Udało jej się również z czasem pozyskać przychylność teściowej, która przestała wierzyć plotkom służy, kierowanym przeciw synowej.

    Pierwszy syn Augustyn urodził się, gdy Monika miała 22 lata. Później na świat przyszedł jeszcze Nawigiusz i córka, której imienia nie znamy. Gdy Monika miała 39 lat, zmarł jej mąż, a najstarszy syn Augustyn zaczął przysparzać nie lada problemów.

    Syn

    Augustyn, syn Moniki, żył bardzo podobnie do swojego ojca. Był leniwy, jako osiemnastolatek wszedł w związek z prostą dziewczyną, która urodziła mu syna – żyli ze sobą bez ślubu. Kiedy miał 19 lat, na dziewięć lat przyłączył się do sekty manichejczyków. Nawet, gdy zachorował ciężko i groziła mu śmierć, nie poprosił o chrzest. Po latach sam pisał o sobie, że zachował się jak błazen, i że ocaliła go miłość matki.

    Monika nie umiała przejść do porządku dziennego nad tym, co działo się z jej dzieckiem. Jeździła za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Kiedy widziała go w duchowych rozterkach – rozmawiała z nim. I znów wspomina Augustyn: „Matka powiedziała mi – z największym spokojem, z taką pogodą, jaką daje zupełna ufność – iż wierzy, że zanim odejdzie z tego świata, ujrzy mnie wierzącym katolikiem. Tyle do mnie rzekła. Do Ciebie zaś, który zdrojem jesteś miłosierdzia, jeszcze goręcej się modliła, płacząc, prosiła, abyś jak najrychlej wspomógł mnie i rozświetlił moje ciemności Twoim światłem”.

    Modlitwa

    Nie słowa jednak i rozmowy, ale modlitwa św. Moniki miała wielką moc. Monika bowiem przez 17 lat bez przerwy modliła się o nawrócenie swojego dziecka. 17 lat – nawet wtedy, gdy wydawało się, że jej modlitwy pozostaną niewysłuchane, że Bóg tego nie chce – ona wciąż prosiła, uparcie, nieustępliwie. Kiedy spotkała się z jednym z biskupów, szukając pocieszenia i pomocy, usłyszała od niego: „Proś dalej, nic więcej. Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez”.

    Prosiła więc dalej, nie zważając na przeciwności – bo tak kazała jej miłość. I miłość kazała jej miesiąc po miesiącu, rok po roku składać te same słowa błagania w jednej, jedynej tylko intencji, nie za siebie, ale za niego, za Augustyna.

    I trwało długie lata, zanim Augustyn dotarł wreszcie do Mediolanu, zanim spotkał wreszcie biskupa Ambrożego, zanim zapragnął wreszcie przyjąć chrzest. Stało się to na Wielkanoc 387 roku – biskup Ambroży ochrzcił Augustyna i jego syna Adeodata. I kiedy wracali do rodzinnej Tagasty, Monika zachorowała na febrę i zmarła, patrząc na nowoochrzczonych syna i wnuka – jej misja była zakończona. A jej syn Augustyn, został kapłanem i biskupem, a potem świętym i Doktorem Kościoła. A nie byłoby jego, gdyby nie było jej modlitw.

    Jak ona

    Święty Franciszek Salezy mówił do kobiet: – Panie, jeśli chcecie być prawdziwie chrześcijańskimi matkami, utkwijcie wasz wzrok w św. Monice. Czytajcie jej żywot, a znajdziecie w nim wiele rzeczy, które was pocieszą.

    Patronka strapionych matek, zachęta do wytrwałości w modlitwach za kochanych ludzi, wytrwale szturmująca niebo jak wdowa z ewangelicznej przypowieści. Gdyby więcej było takich kobiet, pewnie więcej byłoby i świętych mężczyzn – ich synów i mężów.

    Monika Białkowska/Przewodnik Katolicki

    _______________________________________________________________________________

    Święta Monika –

    wspomożycielka w modlitwach za dzieci

    ***

    Wytrwała modlitwa św. Moniki o nawrócenie jej syna przyniosła Kościołowi wielkie dobro – Bóg uczynił z Augustyna jednego z największych świętych. Także dziś św. Monika interweniuje w wielu sprawach. Pomaga w problemach małżeńskich, rodzinnych. Modli się wraz z rodzicami, którzy proszą za swoimi dziećmi. Jej liturgiczne wspomnienie przypada 27 sierpnia.

    Monika urodziła się ok. 332 roku w Tagaście, mieście położonym w północnej Afryce na terenie dzisiejszej Algierii. Pochodziła ze średniozamożnej i pobożnej rodziny chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza. Niestety okazało się, że mąż miał gwałtowny i popędliwy charakter.

    Według ówczesnego zwyczaju młoda żona zamieszkała z rodziną męża. Dla bardzo religijnej Moniki było to trudne przeżycie – znalazła się w pogańskiej rodzinie, wyznającej zupełnie inne wartości. Teściowie jej nie ufali. Do tego nie lubiła jej służba, która rozpowszechniała o niej plotki szargające jej opinię.

    Jednak Monika nie poddała się i dzięki swojej pokorze, skromności oraz samozaparciu, z czasem zdołała zaskarbić sobie sympatię teściowej, a nawet służby. Swoją dobrocią i łagodnością umiała również pozyskać serce męża i w końcu doprowadziła do przyjęcia przez niego chrztu. Troskliwie zajmowała się domem, była miłosierna dla potrzebujących. Służyła mądrymi radami i zawsze starała się doprowadzić do zgody zwaśnione strony.


    W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim na świat przyszedł jeszcze drugi syn, Nawigiusz, i córka, której imienia nie znamy.

    Modlitwy bez odpowiedzi?

    W 371 roku zmarł mąż Moniki. Miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej długi okres niepokoju i cierpień. Ich przyczyną była postawa Augustyna, który – tak jak ojciec – żył bardzo swobodnie. Z jego związku z pewną dziewczyną narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec stał się heretykiem – zwolennikiem manicheizmu.


    Zbolała matka nie opuszczała syna, ale modlitwą i płaczem błagała Boga o jego nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, Monika podążyła za nim. Gdy Augustyn postanowił wyjechać do Rzymu, by tam poszukiwać intelektualnego rozwoju, Monika bardzo obawiała się, że gdy straci z nim kontakt, jej syn może zabrnąć w złych wyborach bardzo daleko.


    Przeżyła wielki ból, gdy Augustyn ją oszukał. Pewnego dnia odprowadził ją do kaplicy na modlitwę i obiecał, że po nią wróci. Ale nie wrócił. Potajemnie, bez pożegnania, uciekł na statek i popłynął za morze.


    Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę – choć nie był skłonny, by jej pomóc – zawołał: Syn tylu łez musi powrócić do Boga!

    A jednak wydawało się, że Pan Bóg jakby nie słyszał jej prośby. Augustyn pisał później: Co to było, Panie, że ona, z taką obfitością łez, prosiła Ciebie? Ale Ty… nie dałeś jej tego, o co prosiła.

    Proście, a będzie wam dane

    Monika nie poddawała się jednak. Postanowiła udać się do Italii. Syna odnalazła w Mediolanie. Warto podkreślić, że oprócz modlitwy, Monika współdziała z Bogiem, podejmując inicjatywę. Ale – co istotne – nie była wobec syna nachalna. Zdawała sobie sprawę, że zbyt duży nacisk będzie miał odwrotny skutek. Ufając Bożej mądrości, szukała najlepszej strategii. Umiała pokornie zwracać się po pomoc do różnych ludzi.


    Po przyjeździe do Mediolanu nawiązała kontakt z tamtejszym biskupem – św. Ambrożym, wybitnym kaznodzieją. Monika zdała sobie sprawę, że właśnie ten mądry człowiek może wygrać bitwę o serce młodego intelektualisty. I tak właśnie się stało. To pod wpływem kazań św. Ambrożego Augustyn przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie – po 17 latach modlitw Moniki (niektóre źródła podają, że po 20, a nawet 30 latach).


    Może nas zastanawiać, dlaczego Monika musiała prosić przez tak długi czas, nie doczekawszy się wcześniej odpowiedzi? Jezus powiedział: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam (Mt 7,7), ale nigdy nie powiedział dokładnie, co i kiedy będzie nam dane na naszą prośbę. My zakładamy, że Pan Bóg da nam to, czego chcemy, na naszych warunkach. Tymczasem Bóg jako nasz Ojciec, dobrze wie, że często jeszcze nie nadszedł właściwy czas. Augustyn w swych wspomnieniach ujął to później w ten sposób: Bóg odmówił Monice na chwilę, po to, aby uczynić go takim, o jakiego zawsze prosiła. Pan Bóg od dawna już błogosławił modlitwie Monikiale budował jednego z największych świętych, a taka przemiana wymagała czasu. Myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami (Iz 55,8) – czytamy w Piśmie Świętym.

    Warto zwrócić uwagę, że żarliwe modlitwy Moniki przemieniły ją równie dogłębnie jak Augustyna. Oczyszczały z egoizmu, uczyły cierpliwości i zaufania Bogu. Dzięki nim także osiągnęła świętość. Bóg daje więcej niż o to prosimy. Pan Jezus powiedział św. Siostrze Faustynie: Odkryłaś moją tajemnicę. Ja nie umiem dawać mało.

    Jej zasługom zawdzięczam, kim jestem…

    Św. Augustyn wywarł bardzo silny wpływ na historię. W czasie, gdy upadało Cesarstwo Rzymskie, był tym, który w swym dziele Państwo Boże przedstawił nowy model cywilizacji. To on nakreślił podstawy porządku społecznego w Średniowieczu. Jest jednym z najważniejszych teologów i filozofów chrześcijańskich, najczęściej cytowanym w Katechizmie Kościoła Katolickiego.


    Tego wszystkiego by nie było, gdyby nie wytrwała modlitwa św. Moniki. Dała tym przykład Augustynowi, który również modlił się o swoje nawrócenie. Jej syn był tego w pełni świadomy i pisał: Jej zasługom zawdzięczam, kim jestem.


    Wyznaniach św. Augustyn poświęca św. Monice wiele pięknych słów. Pisze o niej, że jako matka urodziła go nie tylko fizycznie, wydając go na świat, ale zrodziła go także duchowo, do życia w łasce Bożej.

    Nic nie jest daleko od Boga

    Pewien znany obraz przedstawia obok siebie św. Monikę i św. Augustyna, zatopionych w kontemplacji Bożych tajemnic. Pewnie w tamtej chwili odbyli rozmowę, którą Augustyn czule wspominał w swoich Wyznaniach. Monika powiedziała wtedy synowi: Chciałam przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem, a Bóg obdarzył mnie ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym, stałeś się Jego sługą.


    Był rok 387 rok. Mieszkali wtedy w Ostii u ujścia Tybru, przygotowując się do powrotu do Afryki. Przed wyjazdem Monika zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła. Szczęśliwa matka wypełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana.

    Przy łożu śmierci jej synowie wyrazili obawę, że nie będą w stanie pochować jej w Afryce. W tamtej kulturze złożenie ciała w grobie, który nie mógł być odwiedzany przez rodzinę, uchodziło za wielkie nieszczęście. Ale Monika wcale się tym nie przejmowała. Przed śmiercią mówiła: Nic nie jest dalekie dla Boga. Wiedziała już bowiem, że nawet gdy Augustyn był daleko od Boga, Bóg był blisko niego.


    To nauka dla wszystkich rodziców. Przychodzi taki czas w życiu, gdy dzieci się od nich odsuwają, ale Bóg nie oddala się od nich, mając wobec nich swoje plany. Rodzice są zawsze częścią tych planów, muszą jednak zaufać Bogu – tak jak zaufała św. Monika.

    Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. W 1162 roku augustianie zabrali doczesne szczątki Moniki do Francji i umieścili je w Arouaise pod Arras. W 1430 roku przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał wezwanie św. Augustyna. Tam znajdują się do dziś. Gdy wieziono jej ciało, ludzie na ulicach krzyczeli: To matka Augustyna! To matka Augustyna! Wielu obserwujących ten przejazd odczuwało niezwykłe pragnienie, by prosić ją o wstawiennictwo. Odnotowano wtedy dwa cuda – co znaczące, obydwa dotyczyły matek proszących o uzdrowienie dzieci.

    Patronka matek

    Kult św. Moniki jest wspierany przez papieży i biskupów, ale rozwijają go przede wszystkim rodzice, a zwłaszcza matki, których św. Monika jest patronką. Matka św. Augustyna patronuje wszystkim kobietom chrześcijańskim, w tym przeżywającym kłopoty małżeńskie oraz ­mającym problemy z dziećmi, a także wdowom i kościelnym stowarzyszeniom matek. W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks i różaniec.

    Paweł Kot/artykuł z Przymierze z Maryją – 113 lipiec/sierpień 2020

    __________________________________________________________________________________

    Św. Monika i św. Augustyn – ostatnia rozmowa

    Św. Monika i św. Augustyn - ostatnia rozmowa

    (fot. Niall McAuley / flickr.com / CC BY-NC-SA)

    ***

    Najważniejsza rozmowa, o chorobie i  pożegnaniu, o śmierci i życiu w Bogu, które nie ma końca. Każdy z nas, wcześniej czy później, zetknie się z ciężką i nieuleczalną chorobą rodzica, rodzeństwa, kogoś z rodziny, przyjaciół czy sąsiadów. Czasem trudno nam się zdobyć na spotkanie z chorą osobą w jej domu, w szpitalu, w mieszkaniu kogoś znajomego czy w hospicjum. Co jej powiem, a może ktoś nie życzy sobie, by go odwiedzić w takim stanie? Zdarzają się i takie sytuacje, że chory chce się odizolować, by nie być dla nikogo niemiłym widokiem. Chce przeżyć ten czas samotnie. Trzeba umieć to uszanować.

    Myślę jednak, że lepiej opanować wewnętrzny opór i zdecydować się – o ile to możliwe –  na rozmowę czy odwiedziny chorej osoby, choćby w najbliższą sobotę czy niedzielę. Do takich odwiedzin często zachęcał nas Jan Paweł II, który nie unikał spotkań z chorymi. Wchodził bez lęku na oddziały paliatywne, by nieść pociechę i powiedzieć cierpiącym, że są w samym sercu modlitwy Kościoła. Niosąc tam Jezusa nadawał sens ich cierpieniom, przypominając, że mają coś bardzo ważnego do przekazania ludziom zbytnio zabieganym dzisiaj w pogoni za atrakcyjną i prestiżową pracą, za nowymi wrażeniami, podróżami czy za pieniądzem na giełdzie tego świata. Praca, praca, praca, a po niej już nie ma sił nawet na spokojny sen, rozmowę z córką czy synem, wypoczynek czy na odwiedziny kogoś w szpitalu.

    Bardzo pożyteczną lekcją było dla mnie zetknięcie się z fragmentami Wyznań św. Augustyna, który na kilku stronach swego autobiograficznego dzieła opisuje ostatnie rozmowy prowadzone w Ostii ze swoją bardzo ciężko chorą mamą, św. Moniką. To ona przez kilkanaście lat modliła się wytrwale o jego nawrócenie i doczekała się duchowego owocu. Zacytuję niektóre fragmenty wspomnianej rozmowa z IX rozdziału tego dzieła. Najpierw św. Augustyn charakteryzuje swoją matkę:

    “Była też służebnicą Twoich sług. Którykolwiek z nich ją poznał, ten sławił, czcił i miłował Ciebie w niej. Bo czuł w jej sercu Twoją obecność, której też dawało świadectwo całe jej świątobliwe życie. Tylko jednego miała męża. Rodzicom swoim odwdzięczyła się za to, co od nich otrzymała. Domem troskliwie i pobożnie się zajmowała i sławiono ją za uczynki miłosierne. Wychowała dzieci i tylekroć na nowo przeżywała ból macierzyński, ilekroć widziała, że one od Ciebie odchodzą. A w końcu, o Panie, nami wszystkimi, którym w dobroci Twej pozwalasz przemawiać jako Twoim sługom, opiekowała się, gdy dostąpiliśmy łaski chrztu i żyliśmy we wspólnocie przyjacielskiej, zanim ona zasnęła w Tobie. Opiekowała się nami tak, jakby była nas wszystkich matką, a służyła każdemu tak, jakby jego córką była”.

    Następuje potem opis rozmowy o życiu wiecznym

    “Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia — ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim — zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu gdzieśmy mieszkali — w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. Zapominając o przeszłości, a wyciągając ręce ku temu, co było przed nami, w obliczu prawdy, którą jesteś Ty — wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, czym będzie wieczne życie zbawionych, to, czego oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, i co w serce człowiecze nie wstąpiło (Por. l Kor 2, 9).

    W tęsknocie otwarliśmy nasze serca dla niebiańskiego strumienia płynącego z Twojego zdroju, zdroju życia, który u Ciebie jest, abyśmy na tyle zroszeni jego wodą, na ile to było dla nas możliwe, zdołali w jakiś sposób dosięgnąć myślą owej wielkiej tajemnicy”.

    W kolejnym fragmencie św. Monika mówi, że spełniło się jej największe pragnienie – nawrócenie syna:

    “Ty wiesz, Panie, że kiedyśmy w owym dniu to mówili, pośród tych słów rozsypywał się nam w marność świat doczesny ze wszystkimi swoimi rozkoszami. Wreszcie rzekła ona: “Synu, mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego już się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu robię jeszcze?”

    Św. Augustyn wspomina ostatnie chwile życia św. Moniki:

    “Już niezbyt dokładnie pamiętam, co jej na to odpowiedziałem. A zaledwie w pięć dni po tej rozmowie albo niewiele później, mając gorączkę, musiała położyć się do łóżka. Podczas choroby pewnego dnia omdlała i na krótki czas straciła przytomność. Zbiegliśmy się do niej, lecz niebawem odzyskała przytomność, popatrzyła na stojących nad nią — mnie i mego brata — jakby ze zdziwieniem i zapytała: ,,Gdzie byłam?”. A gdy spostrzegła, że stoimy niemi z przerażenia i smutku, powiedziała: “Tu pochowacie waszą matkę”. Ja nadal milczałem i dusiłem w sobie płacz. Brat zaś powiedział coś w tym sensie, że byłoby dla niej lepiej, gdyby umarła we własnym kraju, a nie na obczyźnie.

    Spojrzała na niego z niepokojem i same jej oczy wyrażały naganę za takie poglądy. A zwróciwszy wzrok ku mnie, rzekła: “Słyszysz, co on mówi?”. I znowu przemówiła do nas obu: “To nieważne, gdzie złożycie moje ciało. Zupełnie się o to nie martwcie! Tylko o jedno was proszę, żebyście — gdziekolwiek będziecie — wspominali mnie przed ołtarzem Pańskim”.

    Św. Augustyn przekazuje doświadczenie wielkiego smutku: “Gdy zamykałem jej oczy, spłynął do mego serca niezmierny smutek, który przelałby się obfitymi łzami, gdybym nie powstrzymywał tego płaczu rozpaczliwym wysiłkiem woli, dopóki oczy nie oschły. Ciężkie to było zmaganie. Adeodat, ledwie skonała, wybuchnął głośnym płaczem. Wszyscy razem musieliśmy go uciszać. Także we mnie wszystko, co było dziecinne, wzbierało płaczem, ale bardziej dojrzały głos serca upomniał mnie i zmusił do spokoju. Nie wydało się nam godziwe, żeby śmierć takiej matki oblewać łzami, osnuwać skargą i lamentem. Tak się zazwyczaj opłakuje śmierć uważaną za nieszczęście albo za całkowite unicestwienie. Ona zaś ani nie umierała nieszczęśliwie, ani nie osuwała się w nicość. Byliśmy tego pewni, bo wiedzieliśmy, jak cnotliwie żyła, a przy tym wiara nasza była prawdziwa, nie udawana, oparta na niezachwianych argumentach.

    Cóż to więc w głębi tak bardzo mnie bolało, jeśli nie owa rana tak świeża, powstała po nagłym rozerwaniu najsłodszej, najdroższej wspólnoty życia z moją matką? Znajdowałem ulgę w pamięci o tym, że kiedy w ostatniej chorobie czule się nią opiekowałem, nazywała mnie dobrym synem i z wielkim wzruszeniem mówiła, iż nie przypomina sobie, by kiedykolwiek usłyszała ode mnie jakieś twarde albo wyzbyte szacunku słowo. Ale, o Panie, któryś nas oboje stworzył, czyż mogło być jakiekolwiek porównanie między czcią, jaką jej świadczyłem, a jej oddaniem dla mnie? Gdy traciłem tak wielką pociechę, jakiej mi ona zawsze udzielała, dusza moja była rozdarta, a życie wydawało się zburzone. Bo było to przedtem wspólne życie jej i moje”.

    Na koniec św. Augustyn prosi o modlitwę w intencji zmarłej, ukochanej matki:

    “Teraz, kiedy moje serce już się wyleczyło z owej rany, która mogła świadczyć o nadmiarze ziemskiego przywiązania, wylewam przed Tobą, Boże nasz — w intencji owej służebnicy Twojej — łzy zupełnie inne, wypływające z duszy wstrząśniętej świadomością niebezpieczeństw, jakie zagrażają wszystkim, którzy w Adamie umierają (Por. l Kor 15, 22). Wprawdzie moja matka ożyła w Chrystusie, jeszcze zanim rozstała się z ciałem, i tak przeszła przez życie, że ze względu na jej wiarę i obyczaje sławiono Twoje imię, ale się nie ośmielę twierdzić, że od czasu, gdy Ty ją odrodziłeś przez chrzest, żadne nie padło z ust jej słowo sprzeczne z Twoim przykazaniem”.

    Myślę, że powinniśmy prosić Pana Boga o dar odbycia podobnej rozmowy z bliskimi i ciężko chorymi osobami. A jeśli tej rozmowy nie udało nam się w pełni przeprowadzić, to możemy ją dokończyć, gdy w uroczystość Wszystkich Świętych pójdziemy na groby, by zapalić znicze i położyć kwiaty na grobach tych, których tak bardzo kochaliśmy.  Znam osoby, które lubią nawiedzać groby swoich bliskich również w każdą niedzielę.  I czasem szeptem lub głęboko w sercu z nimi rozmawiają. Nasi bliscy zmarli, których w dniach listopadowych z wdzięcznością wspominamy słyszą nas,  bo są w ręku Boga Żywego!

    Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    ŚWIĘTA MONIKA

    Święta Monika

    Prolog

    Święta Monika — obok św. Anny patronka wdów, obok zaś św. Ludmiły (także św. Zdzisławy) czeskiej patronka matek — według tradycyjnej pobożności uważana była za szczególną orędowniczkę w przypadku tych rodzicielek, które modliły się o nawrócenie swych dzieci, o ich zejście z niewłaściwej drogi, na którą jakże łatwo niebacznie wkroczyć, a jak trudno później z niej zawrócić. „Człowiek jest wtedy doskonałym, gdy trzyma się prostej drogi i odważnie po niej kroczy” — napisał ów, za którego ta właśnie święta, jako rodzona matka, modliła się długo i żarliwie, widząc, jak — po dojściu do lat sprawnych — na własną rękę, niejako po omacku, próbuje wytyczyć sobie ścieżki życia, biegnące nieraz skrajem przepaści. Święty Augustyn, biskup Hippony, ojciec i doktor Kościoła, bo o nim mowa, mógł też po latach stwierdzić w oparciu o swe osobiste doświadczenia, że „słaba wola ludzka nie jest w stanie iść po wąskiej i stromej drodze Bożych przykazań, o ile nie jest wspomagana i podtrzymywana przez miłosierdzie Boże”. O to właśnie miłosierdzie dla syna św. Monika wytrwale się modliła przez długie lata, nie tracąc wiary i nadziei nawet wówczas, gdy zdawać się mogło, że jej prośby pozostają niewysłuchane. „Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez” — miała usłyszeć kiedyś od jednego z pasterzy Kościoła, u którego szukała porady i otuchy, na przekór wszelkim przeciwnościom nie ustając w dążeniu do tego, ku czemu wiodła ją miłość — miłość matki i chrześcijanki, bolejącej nad błądzeniem i upadkami własnego potomka, a zarazem też jej brata w wierze. „Kochajcie ludzi, a walczcie z błędem. Dla prawdy staczajcie walki bez pychy i gwałtowności. Módlcie się za tych, których chcecie zdobyć i przekonać” — pisał sam św. Augustyn, dodając w innym miejscu: „Ten człowiek, który nas oszczędza, nie zawsze jest naszym przyjacielem, podobnie jak ten, co nas karci, nie jest dlatego naszym wrogiem. Rany zadane przez przyjaciela lepsze są bowiem niż pocałunki wroga, a surowa miłość więcej jest warta od oszukańczej pobłażliwości”. Tak też i św. Monika była nieustępliwa wobec błędów i słabości, w jakie popadł jej syn („kochajmy człowieka, a nienawidźmy grzechów”), stąd nie ustawała aż do momentu, gdy ostatecznie ziściło się to, co stanowiło przez lata jej najgorętsze pragnienie. Niedługo po nawróceniu się św. Augustyna dobiegła też kresu doczesna wędrówka jego matki, mogącej odejść w poczuciu wypełnienia powierzonej sobie roli — jako tej, która nie tylko zrodziła potomstwo z ciała, ale też ukształtowała je duchowo, ukazała i zainspirowała do kroczenia przez obfitujący w złudne cele oraz pozorne wartości świat wokół nas po tej drodze, u końca której nie ma rozpaczy w poczuciu zmarnowanego życia.

    Święty Augustyn odwdzięczył się rodzicielce w sposób jedyny w swoim rodzaju, gdyby bowiem nie on i jego świadectwo o matce, zapewne nikt by dzisiaj nie wiedział o istnieniu św. Moniki albo też znana by była tylko z samego imienia, jak to często się zdarza w przypadku rodziców znamienitych postaci z zamierzchłych epok. Potrafimy przywołać wyłącznie ich imiona (a i to nie zawsze), lecz o życiu i dokonaniach nic nie jesteśmy w stanie powiedzieć. Tymczasem późniejszy biskup Hippony „unieśmiertelnił” osobę tej, która go zrodziła cieleśnie i duchowo („człowiek umiera dopiero wtedy, kiedy się o nim zapomni”), choć po prawdzie o samym biegu jej życia niewiele zanotował dla potomnych w swych pismach. Naukowa biografia św. Moniki nigdy tedy nie powstanie, o niewieście tej bowiem wiemy zbyt mało, by z tego rodzaju wyzwaniem można było się zmierzyć. Św. Augustyn świadomie wszakże wyeksponował tylko pewne, ale za to w sposób w pełni przemyślany, wybrane momenty z życiorysu swej matki, sam bowiem pisał przy innej okazji, że „człowieka oceniać należy nie według tego, co wie, lecz według tego, co kocha”.

    Święta Monika kochała Boga i bliźnich, rodzinę i swego „syna marnotrawnego”, o którym nieustannie pamiętała, także wówczas, gdy ścieżki jego życia bardzo oddaliły się od jej dróg. Tak też tylko i wyłącznie dzięki świadectwu biskupa Hippony osoba jego matki obecna jest w naszej zbiorowej pamięci (jak zaś trafnie zauważył jeden z autorów, „jeśli stworzenie ludzkie miało szczęście napotkać biografa o kwalifikacjach św. Augustyna, historycy nie potrzebują już szukać innego”) i zapewne na trwałe w niej pozostanie.

    Krzysztof Rafał Prokop/opoka.pl/fragment z książki “ŚWIĘTA MONIKA” -WAM 2008

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Częstochowska

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna Elżbieta Bichier des Ages, dziewica
      •  Święta Teresa od Jezusa Jornet e Ibars, dziewica
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów Ginard Marti, zakonnica i męczennica
    ***
    Klasztor na Jasnej Górze

    Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.
    Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
    Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu.
    Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie.
    Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu.
    Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej).
    Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji.
    Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie.

    Cudowny Obraz Maryi z Jasnej Góry

    Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony.
    Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski.

    Św. Jan Paweł II przed Cudownym Obrazem w 1999 r.

    Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
    Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego.

    Św. Jan Paweł II przed Cudownym Obrazem

    Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Dziś uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej

    fot. screenshot YouTube

    ***

    26 sierpnia – uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej

    Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.

    Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:

    Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.

    Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
    Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu.
    Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.

    Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie.
    Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła.

    Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli.

    Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu.
    Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej).
    Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji.
    Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).

    W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie.

    Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony.
    Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski.

    Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.

    W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
    Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego.

    Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.

    Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 sierpnia

    Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego
    (Mała Arabka), dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Kalasanty, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria del Transito od Jezusa Sakramentalnego, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Troncatti, zakonnica
    ***
    Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego

    Miriam Baourdy, zwana także Małą Arabką, urodziła się 5 stycznia 1846 r. w Abellin, pod starożytną Ptolemaidą, w Galilei. Jej ojciec pochodził z Damaszku, a matka – z Libanu. Gdy Maria miała trzy lata, straciła rodziców. Na wychowanie zabrał ją wtedy wuj. W dwunastym roku życia przynaglano ją już do małżeństwa, ale wybroniła się przed nim i złożyła ślub czystości. Poszukując pracy, dotarła do Marsylii, gdzie została służącą.
    W 1865 r. wstąpiła do józefitek, ale te – widząc, że Maria doznaje ekstaz i jest stygmatyczką – skierowały ją do karmelu w Pau. Tam to dziewczyna przyjęła imię Marii od Jezusa Ukrzyżowanego. W 1870 r. razem z innymi wyjechała do Indii, aby w Mangalore założyć nowy klasztor. Do Francji wróciła z tych samych powodów, dla których józefitki oddały ją karmelitankom.
    W Pau spotkała ks. Piotra Estrate, przełożonego sercanów w Betherram, który podjął się kierownictwa duchowego, a po latach został jej biografem. W roku 1875 Maria zaczęła realizować dzieło swych dawnych marzeń: założenie karmelu w Betlejem. Zainicjowała ponadto nowy klasztor w Nazarecie.
    22 sierpnia 1878 r. przeżyła upadek ze schodów, w trakcie którego złamała lewą rękę. Błyskawicznie rozwinęła się gangrena i Miriam zmarła 26 sierpnia 1878 r. w Betlejem. Nie pozostawiła żadnych pism, była zresztą prawie analfabetką. Zachowały się jednak relacje osób, które się z nią stykały. Dowiadujemy się z nich o jej wizjach, ekstazach, spełnionych proroctwach, także o improwizowanych poematach. Wszystko to przeżywała w sposób zupełnie zwyczajny, jak gdyby chodziło o rzeczy najnormalniejsze w świecie, nieświadoma swojej niezwykłości. Wywierała ogromny wpływ na otoczenie. Szerzyła przede wszystkim nabożeństwo do Ducha Świętego.
    Św. Jan Paweł II dokonał jej beatyfikacji 13 listopada 1983 r. w Rzymie. Papież Franciszek włączył ją do grona świętych 17 maja 2015 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Maleńka Nic – bł. Miriam Baouardy

    Styczniowej kartce kalendarza Przewodnika na Rok Pański 2012 patronuje młoda Arabka. Mistyczka i stygmatyczka dożyła kresu swych dni w Karmelu jako siostra Maria od Jezusa Ukrzyżowanego.

    Pontyfikat bł. Jana Pawła II przyniósł autentyczną eksplozję beatyfikacji i kanonizacji. Wybór z tej rzeszy błogosławionych i kanonizowanych dwunastu postaci do kalendarza „Przewodnika” nie był łatwy. Chociaż jednak każdy wybór jest subiektywny, to wydaje się, że reprezentują oni paletę różnorodności, którą stanowią…

    święci bł. Jana Pawła II

    Znaleźli się w tym gronie współcześni święci z Polski i z innych krajów. Są wśród nich kaplani (Ojciec Pio, bp Kozal), zakonnicy i zakonnicy (Matka Teresa, s. Faustyna, br. Albert, Matka Urszula Ledóchowska, s. Miriam Baouardy, s. Sancja), świeccy (Piotr Jerzy Frasatti, Karolina Kózkówna, Joanna Beretta Molla, małżeństwo Quattrocchi). Są ci, którzy mogą być wzorem dla młodzieży, małżonków, są ludzie wielkich dzieł kościelnych, męczennicy i mistycy. Siostra Miriam Baouardy jest w tym gronie jedyną reprezentantką innych kręgów kulturowych jako…

    córka ziemi palestyńskiej

    Pochodziła z rodziny arabskich katolików obrządku grecko-melchickiego. Urodziła się 5 stycznia 1846 r. w wiosce Abellin (Galilea), położonej pomiędzy Hajfą a Nazaretem. Była dzieckiem wymodlonym przez rodziców w Betlejem. Wcześniej przeżyli oni tragedię, ponieważ pochowali dwunastu swoich synków, którzy umierali jako niemowlęta. Pobożni małżonkowie wyruszyli więc pieszo jako pielgrzymi do oddalonego o 170 km Betlejem. Kiedy tam dotarli, błagali Matkę Bożą o córkę. I właśnie z tej przyczyny na chrzcie nadano jej imię Miriam, czyli Maria.

    Niestety, dziewczynka wcześnie została osierocona, a rodzice zmarli w odstępie zaledwie kilku dni. Ocaliła jednak w pamięci chwilę, gdy przed śmiercią ojciec trzymał ją na rękach przed obrazem św. Józefa. Została wtedy zawierzona Maryi, która miała zostać jej Matką oraz św. Józefowi, który miał zastąpić ojca. Wkrótce Miriam znalazła się w Aleksandrii (Egipt) pod opieką zamożnego stryja, który obiecał jej rękę – a miała dopiero 13 lat – bratu matki, który mieszkał w Kairze. Dowiedziała się o tym dopiero wtedy, gdy nadszedł czas przygotowań do ślubu. Oświadczyła wówczas, że zamierza…

    poświęcić życie Jezusowi

    I obcięła warkocze. Rozczarowani krewni zaczęli traktować ją jak niewolnicę, ona tymczasem dojrzewała do decyzji o przywdzianiu habitu. W 1863 r. została służącą u marsylskiej rodziny i każdego dnia rano uczestniczyła w Mszy św. Próbowała odnaleźć swoje miejsce u szarytek, potem u klarysek, aż wreszcie trafiła do sióstr św. Józefa od Objawienia w Capelette, nieopodal Marsylii, gdzie nazwano ją „Małą Arabką”. A to dlatego, bo słabo mówiła po francusku. Komicznie brzmiały dla otoczenia jej deklaracje, wyrażające gotowość podjęcia każdej pracy: „ja to zrobić, bo mieć czas”. Cóż, nie chodziła wcześniej do szkoły, więc nie nauczyła się ani pisać, ani czytać.

    Niebawem zaczęły się ujawniać liczne charyzmaty, którymi została obdarowana. Przeżywała mistyczne uniesienia, czyli ekstazy, podczas których wyśpiewywała strofy wielbiące Boga, dowodzące uzdolnień poetyckich. Wielokrotnie przyszło jej toczyć walki z szatanem, przewidywała przyszłość, lewitowała i miał dar bilokacji. O jej szczególnej więzi z Jezusem najbardziej wymownie świadczyły stygmaty, które pojawiły się na jej ciele. Wszystkie te nadprzyrodzone dary sprawiły, że w klasztorze wzbudzała nieufność i ostatecznie nie została przyjęta do wspólnoty, co było dla niej ciosem. Na szczęście znalazła oparcie w siostrze Weronice, która przechodząc do Karmelu pociągnęła ją za sobą. Przez Jerozolimę i Bejrut dotarły do Marsylii i w 1867 r. zgłosiły się do Karmelu w Pau. Od tej chwili Miraim nosiła imię zakonne…

    Maria od Jezusa Ukrzyżowanego

    Wkrótce mistrzyni nowicjatu zanotowała: „Trzeba by bardziej doświadczonego pióra niż moje, by przedstawić tę piękną duszę, jej szlachetność, prostotę, pokorę, miłość Boga i ludzi, jej siłę ducha w przeciwnościach, zaufanie Bogu, jej zdecydowanie w walce z szatanem, który ciągle ją napastował, jej umiłowanie życia ukrytego, zwyczajnego”. Poleciła jednak Miriam, by uprosiła Boga o cofnięcie wszelakich znaków zewnętrznych, rany stygmatów zagoiły się. Ale wewnętrzne, ukryte przed ludzkim wzrokiem, pozostały. Kiedy bowiem po śmierci wydobyto z jej ciała serce, które miało spocząć w Pau, okazało się, że było ono zranione.

    W 1870 r. udała się z kilkoma siostrami do Indii, aby założyć klasztor w Mangalore. W Indiach zaczęła przygotowywać się do profesji wieczystej; odbyła 21-dniowe rekolekcje, które prowadził bp Maria-Efrem. Śluby złożyła 21 listopada 1871 r. Wkrótce jednak została odesłana do klasztoru w Pau, ponieważ przełożeni podejrzewali, że jej wizje nadprzyrodzone mogą być iluzją. Po powrocie do Francji marzyła o założeniu klasztoru w Betlejem, gdzie – wedłeg jej zapowiedzi – miała zakończyć życie. Niebawem wyruszyła z małą karawaną do miejsca narodzin Zbawiciela, a po dotarciu na miejsce udała się do groty Narodzenia Pańskiego. W Betlejem dokonały się jej mistyczne zaślubiny z Jezusem. Wyróżniała się umiłowaniem ubóstwa i pokorą, mówiąc sama o sobie…

    Maleńka Nic

    W 1875 r. zrealizowała swoje marzenie, zakładając w Betlejem klasztor Karmelitanek. Osobiście zaangażowała się w jego budowę, od wyboru miejsca, przez nadzór nad robotnikami, aż po „papranie się w wapnie i piasku”, jak odnotowała w swoich zapiskach. Wiosną 1878 r. wyjechała do Nazaretu, gdzie miał powstać kolejny klasztor.

    Wkrótce zaczęła tracić siły i zdrowie, nękały ją napady duszności. A na dodatek – po upadku na placu budowy i złamaniu w kilku miejscach lewej ręki – zaatakowała ją gangrena. Zmarła w nocy 26 sierpnia 1878 r. w Betlejem. Beatyfikował ją 13 listopada 1983 r. bł. Jan Paweł II, który w homilii powiedział m.in.: „Mała Maria nie miała możliwości ukończenia wyższych studiów, jednakże to, dzięki niezwykłej cnocie, nie przeszkodziło jej w osiągnięciu tej pełni, będącej najwyższą wartością, którą Chrystus obdarował nas, umierając na krzyżu: poznania Tajemnicy Trynitarnej, perspektywy jakże istotnej dla chrześcijańskiej duchowości Wschodu, w której została wychowana młoda Arabka”.


    Grecki Melchicki Kościół Katolicki

     To jeden z Kościołów wschodnich, który początkowo działał na terenie trzech starożytnych patriarchatów: Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii. Po podbojach arabskich zostały one poddane patriarsze Konstantynopola, a ich językiem liturgicznym stał się grecki i arabski. Zwolennicy herezji chrystologicznych – monofizyci i nestorianie – po Soborze Chalcedońskim (451 r.) nazwali wyznawców tego Kościoła szyderczo melchitami, tzn. „poddanymi króla”, ponieważ przyjęli prawowierną doktrynę chrystologiczną soboru, którą popierał Kościół bizantyjski i cesarz. Katolicy obrządku melchickiego, zamieszkujący głównie w krajach arabskich, od połowy XV w. pozostają w unii z Rzymem, a w 1724 r. ustanowiony został pierwszy katolicki patriarcha tego Kościoła.

    Kościół melchicki istnieje aktualnie także w Europie oraz obu Amerykach i w sumie obejmuje: siedem diecezji w Libanie, cztery w Syrii i po jednej w Izraelu, Jordanii, Kanadzie, Meksyku, Australii, Brazylii i USA, a także pojedyncze parafie w Europie Zachodniej i w Ameryce Południowej. Od 2000 r. patriarchą melchickim jest Grzegorz III Laham, który – w ramach dążeń ekumenicznych – promuje ideę wspólnego obchodzenia Wielkanocy przez wszystkich chrześcijan.

    Modlitwa Miriam

    Panie Jezu Chryste w ciszy zaczynającego się poranka przychodzę do Ciebie. Prosząc o pokorę, zaufanie – Twój pokój, Twoją mądrość, Twoją siłę. Pozwól oglądać mi dziś świat oczami pełnymi miłości. Pozwól mi pojąć, że dzisiejsza moc Kościoła ma źródło w Twoim krzyżu. Pozwól mi moich bliźnich przyjmować jako braci, których chcesz kochać przeze mnie. Daj mi gotowość służenia moim bliźnim, aby całe dobro w nich zawarte mogło się ujawnić. Daj mi myśli niosące błogosławieństwo – zamknij moje uszy na każde nie- przemyślane słowo, każdą złośliwą krytykę. Pomóż mi, aby mój język służył tylko dobru. Proszę o Panie Jezu Chryste, abym dziś była radosną i szczęśliwą, aby wszyscy, których spotkam w mojej obecności, odczuwali Twoją Miłość Miłosierną.

    Michał Gryczyński/Przewodnik Katolicki

    __________________________________________________________________________________

    Patron Dnia: św. Ludwik, ostatni król wyniesiony na ołtarze

    św. Ludwik, fragment obrazu El Greco, fot. domena publiczna, Wikimedia Commons, flickr

    ***

    Patron Dnia: św. Ludwik, ostatni król wyniesiony na ołtarze

    Ostatni król wyniesiony na ołtarze, patron królów, żołnierzy, więźniów – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. Król Francji Ludwik (1214-1270) został kanonizowany przez papieża Bonifacego VIII w 1297 r. Relikwie św. Ludwika znajdują się w katedrach w Kartaginie (Tunezja) i Monreale (Sycylia) oraz w bazylice Saint-Denis w Paryżu.

    Św. Ludwik był najstarszym synem Ludwika VIII i Blanki Kastylijskiej. Gdy miał 12 lat zmarł jego ojciec i Ludwik został koronowany na króla jako Ludwik IX. Z powodu młodego wieku Francją rządziła jednak jego matka – Blanka. Po osiągnięciu pełnoletności młody król poślubił Małgorzatę z Prowansji (1234 r.), w której, zdaniem historyków, był autentycznie zakochany, rzecz w owym czasie rzadka między koronowanymi głowami, których małżeństwa miały służyć głównie celom politycznym.

    Jako władca Ludwik odnosił sukcesy na polu militarnym, ale przede wszystkim dał się poznać jako sprawiedliwy i dobry król dla swoich poddanych. W czasie jego rządów udało się zaprowadzić we Francji pokój i ład. Zreformował administrację i sądownictwo, zakazał pojedynków, wydał rozporządzenia przeciw lichwie i prostytucji. Ufundował wiele dzieł charytatywnych, w które osobiście się włączał. W hospicjach opatrywał chorych, ubogim rozdawał żywność, petentów miał zwyczaj wysłuchiwać osobiście. Przy tym wszystkim był wielkim mecenasem sztuki. To z jego inicjatywy wzniesiono słynną paryską kaplicę Sainte-Chapelle, uznaną za arcydzieło sztuki gotyckiej.

    W życiu osobistym był wzorowym mężem i ojcem rodziny. Miał jedenaścioro dzieci, które z Małgorzatą udało się im dobrze wychować.

    Z „Testamentu duchowego” św. Ludwika do syna: „Synu drogi, nade wszystko polecam ci miłować Pana Boga twego, z całego serca […]. Poza tym, jeśli Pan zesłałby na ciebie jakiekolwiek utrapienie, znoś je spokojnie i z dziękczynieniem […]. Jeśli natomiast ześle ci pomyślność, powinieneś dziękować z pokorą, czuwając, aby poprzez chełpliwość nie stać się z tego powodu gorszym […]. Miej współczujące serce względem ubogich, nieszczęśliwych i strapionych, a w miarę swych możliwości pomagaj im i pocieszaj. Dziękuj Bogu za wszystkie Jego dobrodziejstwa, abyś stał się godnym większych darów. Względem swych poddanych bądź sprawiedliwy, nie zbaczając ani na prawo, ani na lewo […]. Z twego państwa staraj się usunąć wszelkie zło, w szczególności bluźnierstwa i herezje. Na koniec, udzielam ci wszelkich błogosławieństw, jakich pobożny ojciec może udzielić synowi. Niech Pan da ci łaskę spełniania Jego woli tak, aby doznawał od ciebie czci i uwielbienia. W ten sposób, po tym życiu, będziemy mogli spotkać się razem, aby na Niego patrzeć, miłować i chwalić na wieki”.

    Ludwik IX był postacią wybitną: szlachetny, rycerski i autentycznie pobożny. Codziennie uczestniczył we mszy świętej, często i żarliwie się modlił. W każdą sobotę na cześć Matki Bożej mył stopy trzem biedakom. Żył bardzo skromnie, narażając się z tego powodu na drwiny: mówiono o nim „król mnichów”. Niektórych z jego otoczenia drażniło także, że zbyt wiele czasu spędza na modlitwie, „a przecież można by ten czas wykorzystać dla dobra państwa” – „martwił się” jeden z jego ministrów. „Jestem pewien – odparł spokojnie Ludwik – że gdybym tyle samo czasu, co na modlitwie, spędzał na polowaniach, nikt nie miałby nic przeciwko temu”!

    Ludwik IX był człowiekiem honoru. Złożony ciężką chorobą ślubował Bogu, że jeśli tylko odzyska zdrowie, uczyni wszystko, aby uwolnić Ziemię Świętą z rąk niewiernych. W roku 1248 stanął więc na czele wyprawy krzyżowej. Zakończyła się ona klęską, a król dostał się do niewoli. Po zapłaceniu okupu i odzyskaniu wolności, pomny na swoje ślubowanie, zorganizował jednak kolejną krucjatę, w czasie której zmarł na tyfus, w wieku 56 lat (1270 r.).

    Swoim życiem wpisał się jednak godnie w poczet wielkich, pobożnych i sprawiedliwych władców: św. Wacława (zm. 929 r.), św. Edwarda (zm. 1066 r.), św. Stefana (zm. 1038 r.) i innych, którym na sercu leżało nie tylko dobro doczesne, ale i wieczne swoich poddanych. Kanonizowany 27 lat po swojej śmierci, był ostatnim królem, który został wyniesiony na ołtarze.

    ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________

    Król Ludwik IX – władca święty i waleczny

    Ostatnia Komunia św. Ludwika, Króla Francji. Autor obrazu: Gabriel François Doyen.

    ***

    25 sierpnia 1270 roku w Tunisie zmarł Ludwik IX, król Francji, władca waleczny, odważny, ale też niesłychanie pobożny i moralny. Dzięki swojemu życiu zasłużył na wyniesienie go do chwały Ołtarzy pokazując jednocześnie, że polityk skuteczny może być także świętym.

    Ktoś powie, że katedry i rycerze to dwa różne światy: jeden grzeszny, pyszny i świecki, drugi nabożny, zamknięty w ascezie, łacinie i gregoriańskim chorale. Światy nie do pogodzenia. „Wybieraj, tamten albo ten!”. Otóż dzięki świętemu Ludwikowi nie muszę wybierać. Święty Ludwik to katedry i trubadurzy w jednym, a nawet: to święty Franciszek, święty Jerzy i święty Tomasz z Akwinu w jednej osobie. Odtrutka na zwiędły stan dzisiejszej wiary, męstwa, rozumu.

    Ludwik IX Święty – monarcha z Bożej łaski

    Francja za panowania Ludwika IX przechodziła okres rozkwitu wewnętrznego, ugruntowując równocześnie pokój między władcami katolickimi i podnosząc miecz ku ziemiom okupowanym przez islam.

    Święty dżentelmen: św. Ludwik IX, Król Francji

    Król Francji Ludwik IX zapisał się w historycznych książkach jako szlachetny i sprawiedliwy władca, mecenas sztuki, zacięty wojownik, ale przede wszystkim jako święty. Jest archetypem katolickich monarchów średniowiecznej epoki.

    Święci królowie, czyli o sojuszu tronu ze świętością

    W sierpniu przypada liturgiczne wspomnienie dwóch świętych królów: św. Stefana I Wielkiego, króla Węgier (16 sierpnia) oraz św. Ludwika IX, króla Francji (25 sierpnia). Dwaj wielcy władcy, których panowanie – odpowiednio na Węgrzech i we Francji – oznaczało okres wielkiej pomyślności tych państw.

    Dlaczego królestwa potrzebują świętych relikwii?

    Apogeum tak pojmowana teologia polityczna królestwa Kapetyngów osiągnie w okresie panowania św. Ludwika IX, autora najsłynniejszej translacji relikwii Męki Pańskiej do Francji. Chodzi o sprowadzenie do Francji przez króla św. Ludwika IX w 1239 roku Korony Cierniowej. Przy tej okazji kronikarze królestwa Kapetyngów nie tylko określają władcę Francji „drugim Dawidem”, a samo wydarzenie porównują do sprowadzenia Arki Przymierza do Jerozolimy, ale wręcz wykazują podobieństwa między władzą królewską Chrystusa a władzą królewską Kapetyngów. Święty Ludwik to – rex imago Christi.

    Zamordowane królestwo świętego Ludwika

    W świetle tej teologii – a przede wszystkim dogmatu Wcielenia oraz dogmatu osobowej Trójjedyności Boga, wyrażonej także symbolicznie w znaku heraldycznym Kapetyngów: trzech złotych liliach na błękitnym polu – „Królestwo Lilii” Ludwika Świętego stawało się mistycznym ciałem trójstanowego narodu chrześcijańskiego, którego ziemskim Ojcem jest król, a wszyscy poddani z każdego stanu i z każdej prowincji stanowią Rodzinę Św. Ludwika.

    Ludwik Święty i współcześni barbarzyńcy

    Ruch Black Lives Matter to współcześni ikonoklaści. Dążąc do wyrugowania z przestrzeni publicznej niepodobających się im symboli, wylewają jednak dziecko z kąpielą. Doprowadzają bowiem do zniszczenia nie tylko symboli przedstawiających rasistów, lecz również monumentów wybitnych, a nawet świętych ludzi – jak choćby średniowiecznego króla Ludwika IX.

    Raport PCh24

    ____________________________________________________________________________________________

    O świętym Ludwiku dzisiaj i jeszcze trochę

    fot. TopFoto/Forum

    ***

    Lubię Francję, choć nie cierpię jej współczesnej „laickości”. Lubię francuską monarchię, choć nie lubię jej pudru, peruk i absolutystycznych koturnów. Lubię francuskie chrześcijaństwo…, ale ulubienie Taizé raczej mi przeszło. Sercem ciągnę albo ku sarmackim kołtunom, albo ku francuskim katedrom i mężnemu Ludwikowi z żonglerskiej pieśni. 

    I. Co lubimy

    …Król nasz prawy jest i święty,

    A szlachectwo jego schludne.

    Póki to królestwo ludne

    Trwa, król będzie czcią objęty:

    Życie wiedzie nieobłudne,

    Omija czyny paskudne,

    W pogardzie ma grzech przeklęty

    I wszelakie sprawki brudne…

    Ktoś powie, że katedry i rycerze to dwa różne światy: jeden grzeszny, pyszny i świecki, drugi nabożny, zamknięty w ascezie, łacinie i gregoriańskim chorale. Światy nie do pogodzenia. „Wybieraj, tamten albo ten!”

    Otóż dzięki świętemu Ludwikowi nie muszę wybierać. Święty Ludwik to katedry i trubadurzy w jednym, a nawet: to święty Franciszek, święty Jerzy i święty Tomasz z Akwinu w jednej osobie. Odtrutka na zwiędły stan dzisiejszej wiary, męstwa, rozumu.

    II. Państwo chrześcijańskie

    Był królem cywilizacji chrześcijańskiej. Cywilizacji pełni. Jest dowodem na to, że państwo chrześcijańskie jest możliwe i że może być święte. I że warto o nim marzyć.

    Bo to fakt przecież, że w trzynastym stuleciu przypadło Francji w udziale zarazem: być w centrum świata, tworzyć klasyczne katedry gotyckie, wznosić Sainte-Chapelle, widzieć, jak powstaje summa teologiczna, usłyszeć pierwsze polifoniczne śpiewy, rzezać genialne rzeźby i malować olśniewające miniatury, a wszystko to chrześcijańskie! Na koniec zaś: mieć króla, który rządził nie tylko z łaski Boga, ale i po Bożemu.  

    Dla mnie zaś rzeczą szczególnie miłą jest, że pośrednio dzięki Ludwikowi w Poznaniu i Wrocławiu wyrosły pierwsze polskie, gotyckie katedry. Gdyby nie ogłosił wyprawy krzyżowej i nie zamienił funduszy budowlanych na fundusze krucjatowe, francuscy kamieniarze pozostaliby pewnie w swoim kraju. A tak – wyruszyli w wędrówkę za chlebem (dostatnim!) na kresy ówczesnej Europy.

    III. Męstwo szalone

    Ludwik „przydarzył się” Francji, ale nic nie „przydarzyło się” Ludwikowi. Nie ma przypadków: świadomie zapragnął zostać świętym i świętość swoją zaplanował. I mu się udało (nauczka, że planować warto).

    Wszakże nie zamierzał być ascetą. Król chrześcijański to był dlań rycerz z krwi i kości. Posłuchajcie seneszala Joinville’a, Ludwikowego towarzysza broni, cóż opowiada o bitwie pod murami nadmorskiej Damietty, za pierwszej królewskiej krucjaty:

    Cała jego [królewska] rada była zdania – jak o tym słyszałem – żeby pozostał na swoim okręcie, aż do chwili, kiedy zobaczy, czego dokonali jego rycerze, którzy zeszli na ląd. […] [Bo] gdyby razem z nimi został zabity, sprawa byłaby stracona, tymczasem, jeśli pozostanie na statku, osobiście będzie mógł rozpocząć odzyskiwanie ziemi Egiptu. A on nie chciał nikogo usłuchać, ale skoczył w pełnej zbroi do morza, z tarczą zawieszoną na szyi, z kopią w ręku, i był pierwszy na lądzie.*

    Oto rycerski rys charakteru. Seneszal Joinville podziwia go zań, ale i gani. To była wszak nieroztropność. Ale poza tym Ludwik chciał sprawować władzę świętą i sprawiedliwą. Za jego czasów mit świętej sprawiedliwości przerodził się w rzeczywistość:

    Wiele razy zdarzało się, że po wysłuchaniu mszy zasiadał w lesie Vincennes oparty o pień dębu, nam kazawszy siąść dookoła. I każdy, kto miał doń jakąś sprawę, mógł podejść do niego bez przeszkód ze strony strażnika ani kogokolwiek innego.

    Ale hola, hola! Wy, którzy to czytacie, czy poznajecie, że ideał narnijskich monarchów był właśnie – taki?… I że waleczny król Piotr to właśnie Ludwik Święty? Nie na darmo Clive Staples Lewis wykładał i badał literaturę starofrancuską.

    IV. Człowiek szlachetny

    Czcił Boga, korzył się przez Najświętszym Sakramentem, obmywał nogi żebrakom, biedaków sadzał do swego stołu, a franciszkanów, dominikanów i uczonych teologów miał wciąż przy sobie; pośród nich sławnego Roberta de Sorbon, od którego imienia wzięła nazwę paryska Sorbona. Wbrew pozorem nie chciał jednak być „dewotem”, tylko – właśnie – świętym; czyli człowiekiem szlachetnym:

    Raz, kiedy król był wesół, rzekł do mnie: „Seneszalu, podajcie mi przyczynę, dla której człowiek szlachetny [preudomme] więcej jest wart niźli dewot [beguin]”. I tak rozpoczęła się dysputa pomiędzy mną a mistrzem Robertem [de Sorbon]. Skorośmy już kęs przedysputowali, król sam wyrzekł swój osąd, powiadając: „Mistrzu Robercie, pragnąłbym posiąść miano człowieka szlachetnego; niechajbym nim został, a cała reszta niechajby tobie przypadła; bo człowiek szlachetny jest rzeczą tak wielką i tak dobrą, że kiedy się wypowiada jego miano, wypełnia ono całkiem usta”.

    Ta rozmowa obrosła legendą. Oj, trzeba czytać „Pamiętniki” („Histoire de Saint Louis”) Joinville’a. Są dla pamięci o świętym Ludwiku tym, czym „Kwiatki” dla pamięci o świętym Franciszku: księgą serdeczną, a prawdziwą; lustrem prawdy, nie zaś lukrowaną laurką.

    V. Suum quique

    Oddawał więc każdemu, co mu się należało, doceniał racje każdego stanu i narodu, nawet Saracenów. Ja sam, jako wędrowny żongler, wzruszam się jego ukłonem w stronę ludzi pokrewnej mi profesji. Bo przecież świeckich pieśni raczej nie lubił, bo przecież pozycja śpiewaków była podówczas niska, a jednak…

    […] kiedy po posiłku minstrele możnych panów wchodzili ze swymi skrzypkami, czekał […] tak długo, aż minstrel skończył śpiewać swoją piosnkę; natenczas dopiero wstawał od stołu […].

    Docenić trzeba to jego poczucie równowagi, miejsca, czasu i tematu:

    Gdy byliśmy z nim osobno [w jego komnacie], zasiadał w nogach swego łoża; i gdy natenczas dominikanie i franciszkanie, którzy tam byli, powiadali mu o jakiej książce, aby jej ochotnie posłuchał, on mawiał im: „nie będziecie mi teraz czytać nic; po jedzeniu nie ma lepszej księgi niż quodlibet, to znaczy, że każdy mówi, co chce”.

    Z tego opisu zdawałoby się, że był wręcz „dzisiejszy”, wyluzowany i tolerancyjny. A jednak bluźnierstw serdecznie nie znosił:

    Tak kochał Boga i Jego słodką Matkę, że kazał surowo karać tych wszystkich, których mógł osądzić, a którzy mówili o Bogu lub Jego Matce rzeczy nieprzyzwoite lub szpetne bluźnierstwa. […] I król mawiał: „chciałbym być naznaczony rozpalonym żelazem pod warunkiem, że wszystkie obrzydliwe przekleństwa zostaną wygnane z mojego królestwa”. *

    VII. Cóż to jest Bóg?

    Wbrew pozorom jednak w jego działaniach publicznych prym wiodły sprawiedliwość i ekonomia. Tym bardziej zadziwiają „kwodlibetyczne” pogawędki, jakie odbywał był po obiedzie. O jednej już słyszeliśmy, inne są niemniej ciekawe. Wpierw teoretyczna:

    Zawołał mnie raz król i rzekł: […] „Seneszalu, cóż to jest Bóg?”. Ja zaś rzekłem mu: „Panie, jest to rzecz tak dobra, iż lepsza być nie może”. „Prawdziwie tak jest – odrzekł – dobrze powiedziane; oto bowiem odpowiedź, którą podaliście, znajduje się zapisana w księdze, którą trzymam w dłoni”.

    A druga praktyczna:

    [rzekł do mnie raz] „[…] …zapytuję was, panie, co byście woleli: być trędowatym czy popełnić grzech śmiertelny?” Ja zaś, który nigdy mu nie skłamałem, odrzekłem, iż wolałbym popełnić trzydzieści grzechów śmiertelnych, niż być trędowatym. […] On zaś rzekł mi na to: „Odpowiedzieliście jak popędliwy głupiec, gdyż najstraszliwszym trądem jest żyć w stanie grzechu śmiertelnego”.

    Czyż te rozmowy nie brzmią nad wyraz aktualnie?

    VIII. Proroctwo na dziś

    Podobnie z pieśniami truwerów, które Mu poświęcono. Kiedy słyszymy dziś o konfliktach w Syrii, o planowanej wojnie z Iranem – o kryzysie cywilizacji chrześcijańskiej – poczytajmy te rymowane, trzynastowieczne proroctwa pod adresem świętego Ludwika. Przeszłość to dziś tylko cokolwiek dalej; podobnie wszak prorokowano później Sobieskiemu. Niestety, ani jeden, ani drugi nie odnieśli ostatecznego zwycięstwa. Sobieski zresztą nie był świętym, więc pozostaje modlić się do Ludwika, który u Saracenów wzbudzał podziw i bojaźń, a był o krok od sukcesu. Może teraz… może teraz, za jego wstawiennictwem? ziści się? iż ktoś

    […] Ochrzci Sułtana i we swoje dłonie

    Poweźmie świata całego władanie […]

    I z wielkim wojskiem przejdzie morskie tonie;

    Jego potęgi nie zdzierżą poganie,

    Turcja i Persja upadną w pokłonie;

    Na koniec będzie królem w Babilonie. […]

    Jacek Kowalski/PCh24.pl

    – – – – – – – – – – – – – – – – –

    Powyżej cytowałem fragmenty dwu pieśni anonimowych truwerów we własnym przekładzie, fragmenty „Histoire de Saint Louis” Jeana de Joinville, także we własnym przekładzie oraz – oznaczone gwiazdką – wyjątki tegoż dzieła według: Jean de Joinville, Czyny Ludwika Świętego króla Francji, przeł. Marzena Głodek, Warszawa 2002

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 sierpnia

    Święty Bartłomiej, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święta Emilia de Vialar, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiona Maria od Wcielenia (Vincenta Rosal), dziewica
      •  Błogosławiony Mirosław Bulesić, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Poznańska Piątka, męczennicy
    ***
    Święty Bartłomiej

    Święty Bartłomiej jest jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał sobie Jezus spośród kilkudziesięciu uczniów.
    W Ewangeliach spotykamy dwa imiona: Bartłomiej i Natanael. Synoptycy (Mateusz, Łukasz i Marek) używają nazwy pierwszej, natomiast Jan posługuje się imieniem drugim. Jednak według krytyki biblijnej i tradycji chodzi w tym wypadku o jedną i tę samą osobę. Jan pisze o Natanaelu jako o Apostole (J 1, 35-51; 21, 2). Ponadto akcentuje wyraźnie, że Natanaela łączyła przyjaźń z Filipem Apostołem, a synoptycy umieszczają Bartłomieja zawsze właśnie przy Filipie w katalogach Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14). Co więcej, są oni nawet wymienieni ze spójnikiem “i”: “Filip i Bartłomiej”.
    Aramejskie słowo Bartolmaj znaczy tyle, co “syn Tolmaja”. Z tym imieniem spotykamy się w Biblii kilka razy (Joz 15, 14; 2 Sm 3, 3). Wyraz Natanael jest imieniem hebrajskim i znaczy tyle, co “Bóg dał” – byłby więc odpowiednikiem greckiego imienia Teodoros czy łacińskiego Deusdedit oraz polskiego Bogdan. Z imieniem Natanael spotykamy się w Piśmie świętym znacznie częściej (Lb 1, 8; 2, 5; 7, 18; 10, 15; 1 Krn 2, 14; 15, 24; 24, 6 i in.). Jeśli Bartłomiej jest tożsamy z Natanaelem, to jego imię brzmiałoby poprawnie: Natanael, bar Tholmai (Natanael, syn Tolmaja).

    Święty Bartłomiej

    Synoptycy wymieniają imię św. Bartłomieja jedynie w katalogach Apostołów. Św. Jan podaje, że pochodził z Kany Galilejskiej. Szczegółowo zaś opisuje pierwsze spotkanie Natanaela z Chrystusem (J 1, 35-51), którego był naocznym świadkiem. To Filip, uczeń Pana Jezusa, późniejszy Apostoł, przyprowadził Natanaela do Chrystusa i dlatego zawsze w wykazie Apostołów Natanael znajduje się tuż za Filipem. Niektórzy uważają, że to właśnie na weselu Natanaela w Kanie był Chrystus z uczniami i Matką, gdzie na Jej prośbę dokonał pierwszego cudu.
    Z opisu pierwszego spotkania wynika, że Natanael nie był zbyt pozytywnie nastawiony do mieszkańców Nazaretu. Kiedy jednak usłyszał słowa Chrystusa i poznał, że Chrystus przeniknął głębię jego wnętrza, serce i duszę, od razu zdecydowanie w Niego i Jemu uwierzył. Świadczy to o wielkiej prawości jego serca i otwarciu na działanie łaski Bożej. Odtąd już na zawsze pozostał przy Chrystusie. O Natanaelu św. Jan Ewangelista wspomina jeszcze raz – brał on udział w cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret po zmartwychwstaniu Chrystusa (J 21, 2-6).Tradycja chrześcijańska ma niewiele do powiedzenia o św. Bartłomieju. Zainteresowanie innymi Apostołami jest znacznie większe, postać św. Bartłomieja jest raczej w cieniu. Pierwszy historyk Kościoła, św. Euzebiusz, pisze, że ok. roku 200 Pantenus znalazł w Indiach Ewangelię św. Mateusza. Wyraża przy tym przekonanie, że zaniósł ją tam właśnie św. Bartłomiej. Podobną wersję podaje św. Hieronim. Natomiast św. Rufin i Mojżesz z Horezmu są zdania, że św. Bartłomiej głosił naukę Chrystusa w Etiopii. Pseudo-Hieronim zaś twierdzi, że św. Bartłomiej apostołował w Arabii Saudyjskiej. Jeszcze inni są zdania, że św. Bartłomiej pracował wśród Partów i w Mezopotamii. Ta rozbieżność pokazuje, jak mało wiemy o losach Apostoła po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa.Wniebowstąpieniu Pana Jezusa.

    Święty Bartłomiej odzierany ze skóry

    Z apokryfów o św. Bartłomieju zachowały się Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja. Znamy je jednak w dość drobnych fragmentach. Zachował się również obszerniejszy apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Według niego Bartłomiej miał głosić Ewangelię w Armenii. Tam miał nawet nawrócić brata królewskiego – Polimniusza. Na rozkaz króla Armenii, Astiagesa, został pojmany w mieście Albanopolis, ukrzyżowany, a w końcu ścięty. Od św. Izydora (+ 636), biskupa Sewilli, rozpowszechniła się pogłoska, że św. Bartłomiej został odarty ze skóry. Stąd też został uznany za patrona rzeźników, garbarzy i introligatorów. Jako przypuszczalną datę śmierci Apostoła podaje się rok 70.

    Święty Bartłomiej

    Zaraz po śmierci Bartłomiej odbierał cześć jako męczennik za wiarę Chrystusową. Dlatego i jego relikwie chroniono przed zniszczeniem. Około roku 410 biskup Maruta miał je przenieść z Albanopolis do Majafarquin, skąd przeniesiono je niedługo do Dare w Mezopotamii. Stamtąd zaś relikwie umieszczono w Anastazjopolis we Frygii w Azji Mniejszej ok. roku 507. Kiedy jednak najazdy barbarzyńców groziły zniszczeniem i profanacją, w roku 580 przewieziono je na Wyspy Liparyjskie, a w roku 838 do Benewentu. Obecnie znajdują się pod mensą głównego ołtarza tamtejszej katedry. Część tych relikwii została przeniesiona za panowania cesarza Ottona III do Rzymu. Władca ten wystawił bazylikę na Wyspie Tyberyjskiej (dla przechowania relikwii św. Wojciecha), do której to bazyliki sprowadzono potem relikwie Apostoła, zmieniając jej tytuł.

    Święty Bartłomiej

    Kult św. Bartłomieja datuje się od V w. Grecy obchodzą jego uroczystość 11 czerwca, Ormianie 8 grudnia i 25 lutego, Etiopczycy 18 lipca i 20 listopada. Kościół łaciński święto Apostoła od wieku VIII obchodzi 24 sierpnia. W VI w. spotykamy już pierwszy kościół wzniesiony ku jego czci na wyspie Eolia. Piza, Wenecja, Pistoia i Foligno wystawiły mu okazałe świątynie. W Polsce kult św. Bartłomieja był niegdyś bardzo żywy – wystawiono ku jego czci na naszych ziemiach ponad 150 kościołów. Miał on nawet w Polsce swoje sanktuaria, np. w Polskich Łąkach koło Świecia, gdzie na odpust ściągały tłumy z daleka.
    W ikonografii św. Bartłomiej jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, czasami z anatomiczną precyzją jako muskularny mężczyzna. Bywa ukazywany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybutami są: księga, nóż, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Bartłomiej Apostoł

    Audiencja generalna papieża Benedykta XVI, 4 października 2006

    Odrestaurowany ołtarz z obrazem św. Barłomieja

    Odrestaurowany ołtarz z obrazem św. Barłomieja w kościele w Chotlu Czerwonym

    fot. Tygodnik Niedziela 

    ***

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W serii poświęconej Apostołom powołanym przez Jezusa podczas Jego ziemskiego życia dziś naszą uwagę poświęcimy apostołowi Bartłomiejowi. W starożytnych spisach Dwunastu jest on wymieniany zawsze przed Mateuszem, jednak w Ewangeliach różne są imiona tych, którzy są przed nim – raz jest to Filip (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), innym razem Tomasz (por. Dz 1, 13). Jego imię jest odojcowskie, gdyż ma wyraźne odniesienie do ojca. Chodzi prawdopodobnie o imię pochodzenia aramejskiego – bar Talmaj, co oznacza właśnie „syn Talmaja”.
    O Bartłomieju nie mamy wielu wiadomości. Choć jego imię pojawia się zawsze na liście Dwunastu, nie jest w centrum żadnego opowiadania. Tradycyjnie jednak jest identyfikowany z Natanaelem, z imieniem, które oznacza „Bóg dał”. Ten Natanael pochodził z Kany (por. J 21, 2) i jest możliwe, że był świadkiem wielkiego znaku, jakiego Jezus dokonał w tym miejscu (por. J 2, 1-11). Utożsamianie tych dwóch osób jest prawdopodobnie uzasadnione faktem, że Natanael w scenie powołania, przekazanej przez Ewangelię św. Jana, umieszczony jest obok Filipa, to znaczy w miejscu, jakie Bartłomiej ma na liście Apostołów, przytoczonej przez inne Ewangelie. To temu Natanaelowi Filip zakomunikował, że znalazł „Tego, o którym pisał Mojżesz w prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu” (J 1, 45). Jak wiemy, Natanael odpowiedział, przedstawiając mu dość poważne uprzedzenie: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?” (J 1, 46). Tego rodzaju wątpliwość jest dla nas bardzo ważna. Pozwala zobaczyć, że – według oczekiwań żydowskich – Mesjasz nie mógł pochodzić z miasteczka tak zacofanego, jakim był Nazaret (zob. także J 7, 42). Równocześnie pokazuje to wolność Boga, który przewyższa nasze oczekiwania, sprawiając, że znajdujemy Go właśnie tam, gdzie się nie spodziewamy. Z drugiej strony wiemy, że Jezus w rzeczywistości nie był wyłącznie „z Nazaretu”, ale urodził się w Betlejem (por. Mt 2, 1; Łk 2, 4), zaś ostatecznie przyszedł od Ojca, który jest w niebie.
    Wydarzenie z Natanaelem sugeruje nam refleksję, że w naszej relacji z Jezusem nie powinniśmy zadowalać się tylko słowami. Filip w swojej odpowiedzi kieruje do Natanaela bardzo znaczące zaproszenie: „Chodź i zobacz” (J 1, 46). Nasze poznanie Jezusa potrzebuje przede wszystkim żywego doświadczenia: świadectwo innych jest bardzo ważne, gdyż z reguły całe nasze życie chrześcijańskie rozpoczyna się od zwiastowania, które dociera do nas za pośrednictwem jednego lub większej liczby świadków. Jednakże musimy przekonać się osobiście, w ostatecznym i głębokim spotkaniu z Jezusem, w sposób analogiczny do Samarytan, którzy po usłyszeniu świadectwa ich współmieszkanki, którą Jezus spotkał przy studni Jakuba, chcieli bezpośrednio z Nim rozmawiać. Po tej rozmowie powiedzieli do kobiety: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, usłyszeliśmy bowiem na własne uszy i wiemy, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata” (J 4, 42).
    Powracając do sceny powołania, Ewangelista przekazuje nam, iż Jezus, gdy zobaczył Natanaela zbliżającego się do Niego, zawołał: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu” (J 1, 47). Chodzi tutaj o pochwałę, która przywołuje tekst Psalmu: „Szczęśliwy człowiek (…), w którego duszy nie kryje się podstęp” (Ps 32 [31], 2), a która jednak wywołuje ciekawość u Natanaela, bo odpowie on ze zdziwieniem: „Skąd mnie znasz?” (J 1, 48a). Odpowiedź Jezusa jest w pierwszej chwili niezrozumiała. Mówi On: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym” (J 1, 48b). Nie wiemy, co wydarzyło się pod tą figą. Jest oczywiste, że chodzi o decydujący moment w życiu Natanaela. Poczuł się dotknięty w głębi serca przez te słowa Jezusa i zrozumiał: ten Człowiek wie o mnie wszystko. On wie i zna drogi mojego życia, temu Człowiekowi mogę rzeczywiście zaufać. I odpowiada jasnym i pięknym wyznaniem wiary, mówiąc: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!” (J 1, 49). W tym wyznaniu znajdujemy pierwszy, bardzo ważny krok drogi przylgnięcia do Jezusa. Słowa Natanaela pokazują podwójny aspekt tożsamości Jezusa: jest On rozpoznawany zarówno w swojej specjalnej relacji z Bogiem Ojcem, którego jest jedynym Synem, jak i w relacji z ludem Izraela, którego jest Królem, co jest przymiotem oczekiwanego Mesjasza. Nie możemy nigdy tracić z oczu ani jednej, ani drugiej rzeczywistości, gdyż uznając w Jezusie tylko wymiar niebiański, ryzykujemy, iż widzimy w Nim tylko byt odwieczny, albo uznajemy w Nim tylko konkretne umiejscowienie w historii i pomijamy Jego Boski wymiar, który Go określa.
    Nie mamy precyzyjnych informacji na temat działalności apostolskiej Bartłomieja – Natanaela. Według informacji przekazanej przez historyka Euzebiusza w IV wieku, niejaki Panten miał znaleźć w Indiach znaki obecności Bartłomieja (por. Hist. Kośc. V, 10, 3). W późniejszej tradycji, począwszy od średniowiecza, przekazana została opowieść o jego śmierci przez obdarcie ze skóry, która stała się potem popularna. Myślimy o bardzo znanej scenie Sądu Ostatecznego w Kaplicy Sykstyńskiej, w której Michał Anioł namalował św. Bartłomieja trzymającego w lewej ręce własną skórę, na której artysta pozostawił swój portret. Relikwie św. Bartłomieja czczone są tutaj, w Rzymie, w kościele jemu poświęconym, na Wyspie Tybertyńskiej, gdzie zostały przywiezione przez cesarza niemieckiego Ottona III w 983 r.
    Kończąc, możemy powiedzieć, że postać św. Bartłomieja, pomimo nielicznych informacji, jest dla nas wzorem ukazującym, iż przylgnięcie do Jezusa może być przeżywane i świadczone również bez dokonania rzeczy nadzwyczajnych. Nadzwyczajny jest i pozostaje sam Jezus, dla którego każdy z nas jest powołany, aby poświęcić Mu własne życie oraz własną śmierć.

    z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 sierpnia

    Błogosławiony Władysław Findysz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Róża z Limy, dziewica
      •  Błogosławiony Bernard z Offidy, zakonnik
      •  Święty Filip Benicjusz, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Władysław Findysz

    Władysław Findysz urodził się 13 grudnia 1907 roku w Krościenku Niżnym koło Krosna, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej, jako trzecie dziecko. Następnego dnia przyjął chrzest. Jego rodzinny dom był miejscem głębokiego przeżywania wiary, a przy tym szacunku dla tradycji i historii Polski. Dzieciństwo przygotowało go do prób, które Pan Bóg zaplanował dla niego w przyszłości. Gdy miał zaledwie pięć lat, śmierć zabrała mu ukochaną matkę, a w niedługim czasie także troje spośród rodzeństwa. W 1913 roku rozpoczął naukę w szkole ludowej w rodzinnej miejscowości, a następnie w szkołach krośnieńskich. Tam poznał Sodalicję Mariańską i zaangażował się w jej działania. Z daleka doświadczał skutków tragicznej wojny. Już w odrodzonej Polsce w 1927 roku, po maturze, zdecydował się na wstąpienie do seminarium duchownego w Przemyślu. 19 czerwca 1932 roku przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni wysłali ks. Władysława w charakterze wikariusza do parafii kolejno w Borysławiu, Drohobyczu, Strzyżowie i Jaśle. Dwie pierwsze obejmowały tereny przemysłowe, zamieszkane przez ludność zróżnicowaną narodowościowo, religijnie i materialnie. Strzyżów i Jasło, duże parafie miejskie, choć mniej zróżnicowane narodowościowo, stanowiły wielkie wyzwanie dla młodego kapłana – czas posługi w nich zbiegł się z okresem II wojny światowej i okupacji hitlerowskiej. W Strzyżowie przez pierwszy rok wojny (1939-1940) ks. Władysław był administratorem parafii, gdyż zmarł tamtejszy proboszcz. W Jaśle związał się z ruchem oporu, przyjmując na siebie obowiązki kapelana. Już w 1941 r. pełnił urząd administratora, a od 1942 roku proboszcza parafii pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła w Nowym Żmigrodzie.
    Władysław przywiązywał dużą wagę do formacji wewnętrznej i zachowywania praktyk ascetycznych. Był przy tym skromny i pełen szacunku dla ludzi. Praca w Nowym Żmigrodzie przypadła na burzliwy okres najnowszych dziejów Polski. W czasie okupacji hitlerowsko-sowieckiej ks. Władysław niósł pomoc potrzebującym, zrozpaczonych podnosił na duchu, a błądzących upominał. Był świadkiem prześladowania Polaków, Żydów i przedstawicieli innych narodów. Najtrudniejszy był ostatni okres okupacji, kiedy został wysiedlony. Parafia została bez pasterza. Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, wrócił do Nowego Żmigrodu, by zająć się pracą nad odnową moralną mieszkańców i odbudową materialną parafii. Wierni zagrożeni propagandą ateistyczną znajdowali w jego posłudze pomoc i oparcie.

    Błogosławiony Władysław Findysz

    Organizował katolickie pogrzeby ofiar wojny i pomoc materialną dla poszkodowanych, bez względu na narodowość i wyznanie. Dzięki temu wiele rodzin łemkowskich uniknęło wysiedlenia w ramach Akcji “Wisła”. Brał udział w odbudowie miasteczka. Katechizował dzieci i młodzież, najpierw w szkole, dopóki władze komunistyczne pozwalały, a potem poza nią. Wiernie i z oddaniem realizował swe obowiązki. Jego gorliwa działalność duszpasterska naraziła go szybko na prześladowania ze strony władz komunistycznych. Śledzono go, nagrywano kazania. Wielokrotnie odmawiano mu wydania przepustki na pobyt w strefie nadgranicznej, uniemożliwiając tym samym posługę kapłańską wśród mieszkających tam parafian. Był też nieustannie inwigilowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.
    W 1963 roku apelował do parafian o włączenie się do prowadzonej przez Kościół w Polsce akcji tzw. “soborowych czynów dobroci”. Zadenuncjowali go ludzie, którzy poczuli się urażeni listami, w których zachęcał ich do pojednania się z Bogiem i Kościołem. Tym, którzy żyli w związkach niesakramentalnych, oferował pomoc w doprowadzeniu ich do ołtarza.
    Oskarżony o złamanie dekretu o ochronie wolności sumienia i wyznania, w 1963 roku został aresztowany. Przewieziono go na komendę w Rzeszowie, gdzie był przesłuchiwany, a w jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję. Był już wtedy ciężko chory – rozpoznano raka przełyku. Postawiono mu zarzut zmuszania do praktyk religijnych. Wkrótce odbył się pokazowy proces. Skazano go na karę dwóch i pół roku więzienia. Mimo złego stanu zdrowia przez kilka miesięcy był więziony. Przez kilka miesięcy odbywał karę na Zamku w Rzeszowie, a na wiosnę 1964 r. został przeniesiony do krakowskiego więzienia dla więźniów politycznych na Montelupich. Komuniści sprawę ks. Findysza wykorzystali dla zastraszenia innych niepokornych księży. W obronie uwięzionego kapłana, wymagającego natychmiastowego leczenia, interweniowały władze diecezji przemyskiej. Prokuratura odrzucała kolejne prośby i apele.
    Do gwałtownego pogorszenia zdrowia ks. Władysława przyczyniły się fizyczne i psychiczne tortury. Miesiące spędzone w uwłaczających ludzkiej godności warunkach i brak opieki lekarskiej wpłynęły na radykalne pogorszenie stanu jego zdrowia. Kiedy 29 lutego 1964 roku, po uchyleniu aresztu przez Sąd Najwyższy, opuszczał więzienie, był skrajnie wyczerpany. Nie rokowano mu powrotu do zdrowia.
    Zmarł 21 sierpnia tego roku w Nowym Żmigrodzie. Jego pogrzeb stał się okazją do manifestacji przywiązania do wiary katolickiej. Uczestniczyło w nim 130 kapłanów oraz tysiące wiernych. Ksiądz Findysz został pochowany na cmentarzu parafialnym w Nowym Żmigrodzie.
    Komuniści nawet po jego śmierci nie dali mu spokoju. Przez wiele lat nie można było wszcząć procesu beatyfikacyjnego. Wśród parafian pozostała jednak żywa pamięć o jego posłudze. Wyróżniał się w ich przekonaniu jako wzór wypełniania obowiązków pasterskich, a zwłaszcza jako obrońca wiary i moralności chrześcijańskiej. Dopiero zmiana sytuacji politycznej po 1989 roku pozwoliła podjąć starania o beatyfikację ks. Władysława, które rozpoczęto w 2000 roku.
    Już 20 grudnia 2004 roku Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych wydała dekret o męczeństwie ks. Findysza, ponieważ zmarł on w wyniku cierpień zadanych mu w więzieniu z powodu nienawiści do wiary (in odium fidei).
    19 czerwca 2005 r., w imieniu papieża Benedykta XVI, prymas Polski kardynał Józef Glemp, podczas Eucharystii sprawowanej w Warszawie, włączył ks. Władysława w poczet błogosławionych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Królowa

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Agatonik i Towarzysze
      •  Błogosławiony Franciszek Dachtera, prezbiter i męczennik
    ***
    Guido Reni: Dziewica na tronie z Dzieciątkiem

    Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Krajowy Kongres Maryjny w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca.W Piśmie świętym nie mamy tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. Są jednak teksty pośrednie, które tę prawdę zawierają. W raju pojawia się zapowiedź Niewiasty, która skruszy głowę węża (Rdz 3, 15). Archanioł Gabriel i Elżbieta wołają do Maryi: “Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28. 43) – a więc spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi Ty jesteś pierwsza. Sama też Maryja w proroczym natchnieniu wypowiada o sobie słowa: “Oto błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Apokalipsa zawiera taką relację: “Potem ukazał się znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1) – tą Niewiastą, według Tradycji Kościoła, jest właśnie Maryja.
    Drugim źródłem naszej wiary w królowanie Maryi jest podanie ustne, które objawia się w zwyczajnym nauczaniu Kościoła i w pismach jego Ojców. Tu mamy już świadectwa wprost, a jest ich bardzo wiele. Św. Efrem (+ 373) już 1600 lat temu tak pisze o Maryi: “Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, “po Trójcy jest Panią wszystkich”, “jest Panią wszystkich śmiertelnych”. Samego siebie nazywa “sługą Maryi”. Św. Piotr Chryzolog (+ 451), również doktor Kościoła, nazywa Matkę Bożą “Panią” (Domina). W dawnej terminologii oznaczało to słowo godność władcy i króla. Św. Ildefons, biskup Toledo (+ 669), nazywa Maryję nie tylko Panią, ale “panującą nad wszystkimi ludźmi”. Przy tej okazji wypowiada przepiękne słowa: “Stałem się sługą Twoim, boś Ty się stała Matką mojego Stworzyciela”. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), nazywa Maryję “Królową wszystkich mieszkańców ziemi”, a św. Jan Damasceński (+ 749) “Królową rodzaju ludzkiego” i “Królową wszystkich ludzi”, “Panią wszechstworzenia”.

    Maryja - Królowa nieba i ziemi

    Potwierdzenie powszechnej wiary w to, że Maryja jest Królową nieba i ziemi, wyraża również ikonografia chrześcijańska, która od lat najdawniejszych przedstawia Maryję na tronie, z nimbem, w którym przedstawiano tylko cesarzy. Spotykamy taki sposób przedstawiania Najświętszej Maryi Panny już od III w. w katakumbach. Na ikonach bizantyjskich od wieku VI Matka Boża jest zawsze na tronie. Tego rodzaju obrazy, a potem figury nosiły nazwę Basilissa, czyli Królowa, lub Theantrōpos, czyli Pani siedząca na tronie, mająca na kolanach Dziecię Boże. Często dla podkreślenia, że Maryja jest także Królową aniołów, przedstawiano Jej postać w ich otoczeniu. W obrazach wczesnośredniowiecznych aniołowie podtrzymują koronę nad Jej głową. Ten typ obrazów nosił grecką nazwę Panagia angeloktistos. Od X w. powszechnym zwyczajem staje się przedstawianie Maryi na tronie i z koroną, w szatach królewskich, a nawet siedzącej po prawicy Chrystusa. Od XIV w. ulubionym tematem artystów staje się scena “koronacji” Maryi przez Pana Jezusa i Boga Ojca.W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631). W Polsce tego zaszczytu dostąpił jako pierwszy obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (1651), a następnie obraz Matki Bożej Częstochowskiej w roku 1717.
    Do najdawniejszych i najbardziej popularnych modlitw Kościoła należą “Pod Twoją obronę” (Sub Tuum præsidium) i “Witaj, Królowo” (Salve Regina) oraz Litania Loretańska, gdzie ostatnie wezwania wychwalają Matkę Bożą jako Królową.
    Tytuł Maryi Królowej podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium:

    Koronacja Maryi na Królową nieba i ziemi

    Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59).Tytuł “Królowa” podkreśla stan Maryi w czasach ostatecznych jako Tej, która zasiada obok swego Syna, Króla chwały. W ten sposób wypełniły się słowa Magnificat: “Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Maryja ma uczestnictwo w chwale zmartwychwstałego Chrystusa, gdyż miała udział w Jego dziele zbawczym. Jest Jego Matką, nosiła Go w swoim łonie, urodziła Go, zadbała o Jego wychowanie, towarzyszyła Mu nieustannie podczas Jego nauczania – aż do krzyża, a potem Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy.
    Maryja nie jest Królową absolutną, najwyższą i jedyną. Jest nad Nią Bóg i tylko On ma najpełniejsze prawo do tego tytułu. Jeśli więc Maryję nazywamy Królową, to jedynie ze względu na Jej Syna. Godność Jej Boskiego Macierzyństwa wynosi Ją ponad wszystkie stworzenia, czyni Ją Królową aniołów i wszystkich Świętych, Królową nieba i ziemi. Królewskość Maryi jest więc pośrednia. Tylko Pan Bóg jest władcą najwyższym i jedynym. Maryja ma władzę jedynie honorową i zleconą, pełni na ziemi rolę “Regentki”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Papież: Maryja to królowa, która służy

    Papież: Maryja to królowa, która służy

    Benedykt XVI /BROC / CC-SA 3.0

    ***

    Królowaniu Maryi poświęcił papież swoją katechezę podczas audiencji ogólnej w Castel Gandolfo. Ojciec Święty zaznaczył, że temat ten obrał w związku z przypadającym dziś w kalendarzu liturgicznym wspomnieniem Najświętszej Maryi Panny, Królowej.

    Tekst papieskiej katechezy:

    Drodzy bracia i siostry,

    Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny przyzywanej jako „Królowa”. Święto to wprowadzono niedawno, chociaż jego pochodzenie i kult są bardzo dawne. Ustanowił je Czcigodny Sługa Boży Pius XII w 1954 roku, na zakończenie Roku Maryjnego, wyznaczając jego datę na 31 maja (por. Encyklika Ad Caeli Reginam, 11 octobris 1954: AAS 46 [1954], 625-640). Przy tej okazji papież powiedział, że Maryja jest Królową, bardziej niż wszelka inna istota stworzona ze względu na wyniesienie Jej duszy i doskonałość otrzymanych darów. Nieustannie obsypuje Ona ludzkość wszystkimi skarbami swej miłości i troski (por. Discorso in onore di Maria Regina, 1° novembre 1954). Obecnie, po posoborowej reformie kalendarza liturgicznego zostało ono umieszczone osiem dni po uroczystości Wniebowzięcia NMP, aby podkreślić ścisły związek między królowaniem Maryi a Jej uwielbieniem w duszy i ciele, u boku swego Syna. W konstytucji dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen gentium czytamy: „Maryja z ciałem i duszą została wzięta do niebieskiej chwały i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobnić się do swego Syna” (n. 59).

    Tutaj jest źródło dzisiejszego święta: Maryja jest Królową, ponieważ jest związana w sposób wyjątkowy ze swym Synem, zarówno w życiu doczesnym, jak i w chwale nieba. Jak stwierdza Efrem Syryjczyk, królewskość Maryi pochodzi z Jej Boskiego macierzyństwa: jest Matką Pana, Króla królów (por. Iz 9, 1-6), a ukazuje nam Jezusa jako nasze życie, zbawienie i nadzieję. Jak już przypominał Sługa Boży Paweł VI w adhortacji apostolskiej Marialis Cultus: „W Maryi Pannie wszystko odnosi się do Chrystusa i od Niego zależy: mianowicie ze względu na Niego Bóg Ojciec od wieków wybrał Ją na Matkę pod każdym względem świętą, a Duch Święty przyozdobił darami, jakich nikomu innemu nie udzielił”(n. 25),

    Pytamy się teraz, co oznacza, „ Maryja-Królowa”? Czy to jeden z tytułów między innymi, czy korona jest jedną z ozdób? Jak już wskazałem jest to konsekwencja Jej zjednoczenia z Synem, przebywania w niebie, czyli w jedności z Bogiem. Ma Ona udział w odpowiedzialności Boga za świat i miłości Boga wobec świata. Istnieje popularne pojęcie króla czy królowej, zgodnie z którym miała by to być osoba obdarzona władzą i bogactwem. Nie jest to jednak ten rodzaj królowania, właściwy Jezusowi i Maryi. Pomyślmy o Panu Jezusie. Królowanie Chrystusa jest utkane z pokory, służby i miłości. Jest to przede wszystkim służenie, pomaganie, miłowanie. Pamiętajmy, że Jezus został ogłoszony królem na krzyżu, gdy Piłat napisał „Król żydowski”. Na krzyżu ukazał On, że jest królem i w jaki sposób jest królem – cierpiąc za nas, z nami, miłując aż do końca i w ten sposób rządzi, tworzy prawdę, miłość, sprawiedliwość. Czy też podczas Ostatniej Wieczerzy, pochylając się i obmywając stopy swoim uczniom. Tak więc królowanie Jezusa nie ma nic wspólnego z panowaniem władców tego świata, jest Królem, który służy swoim sługom. Ukazał to na przestrzeni całego swego życia ziemskiego.

    Tak samo jest z Maryją: jest Ona Królową w służbie Bogu i ludzkości; jest Królową miłości, przeżywającą dar z siebie dla Boga, aby wejść w plan zbawienia człowieka. Odpowiada aniołowi: „Oto ja, Służebnica Pańska”, a w Magnificat wyśpiewuje: „Bóg wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy”. Pomaga nam i jest Królową właśnie miłując nas, kochając nas. W każdej naszej potrzebie jest naszą siostrą, pokorną służebnicą.

    Jak Maryja sprawuje tę królewskość służby i miłości? Czuwając nad nami, Jej dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej podziękować lub wypraszać Jej macierzyńską opieką i Jej niebiańską pomoc, być może zagubiwszy drogę, uciskani bólem lub udręką z powodu smutnych i trudnych perypetii życiowych. W pomyślności czy też mrokach życia zwracamy się do Maryi, powierzając się jej nieustannemu wstawiennictwu, aby wyjednywała nam u Syna wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne na nasze pielgrzymowanie po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata zwracamy się ufni, za pośrednictwem Maryi Panny. Jest Ona od wieków przyzywana, jako Królowa Nieba. Po modlitwie Różańca Świętego osiem razy jest Ona w Litanii Loretańskiej przyzywana jako Królowa aniołów, patriarchów, proroków, apostołów, męczenników, wyznawców, dziewic, Wszystkich Świętych i rodzin. Rytm tych starożytnych wezwań i codziennych modlitw, jak na przykład Salve Regina, pomaga nam w zrozumieniu, że Najświętsza Dziewica jako nasza Matka u boku Syna swego Jezusa w chwale niebios jest z nami zawsze, w dniu powszednim naszego życia. Tak więc tytuł „Królowej” jest więc tytułem zaufania, radości, miłości. Wiemy, że Ta, która ma po części w ręku losy świata jest dobra, kocha nas i pomaga w naszych trudnościach.

    Drodzy przyjaciele, nabożeństwo do Matki Bożej jest ważnym elementem życia duchowego. W naszej modlitwie zwracamy się do Niej ufni. Maryja nie omieszka wstawiać się za nami u swego Syna. Spoglądając na Nią, naśladujmy Jej wiarę, pełną gotowość wypełniania Bożego planu miłości, hojne przyjęcie Jezusa, uczymy się od Maryi życia. Maryja jest Królową Nieba, bliska Bogu, ale jest również matką bliską każdego z nas, miłującą nas i wysłuchującą nasz głos. Dziękuję za uwagę.

    Kai/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________

    Maryja Królowa Niebios i Ziemi

    (Łukasz Signorelli, Koronacja NMP)

    ***

    W święto Najświętszej Maryi Panny 11 października 1954 r. Ojciec Święty Pius XII podpisał encyklikę Ad Caeli Reginam (Do Niebios Królowej), którą ustanowił nowe święto – Maryi Królowej. Zgodnie z decyzją Papieża, wielkiego czciciela Bogarodzicy (to on cztery lata wcześniej ogłosił dogmat o Wniebowzięciu NMP), przez następne lata 31 maja każdego roku cały Kościół czcił Maryję jako swoją Panią i Władczynię. W dniu tym we wszystkich świątyniach ponawiano akt poświęcenia się ludzkości Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. W wyniku zmian dokonanych po Vaticanum II święto zostało przeniesione na 22 sierpnia.

    Ustanawiając święto Matki Bożej Królowej papież Pius XII podsumował wyznawaną przez wieki wiarę Kościoła, że Najświętszej Maryi Pannie przysługuje tytuł Królowej jako matce Jezusa Chrystusa – Króla Wszechświata. Jednak prawo Maryi do monarszej godności nie wynika wyłącznie z Jej boskiego macierzyństwa. W swej encyklice Ojciec Święty podkreślił, że królewski tytuł nosi Ona także ze względu na współudział w triumfie Syna nad złem.

    Piękną wizję roli Maryi w tym zwycięstwie znajdujemy w znanym fragmencie Apokalipsy św. Jana, który opisuje walkę Niebios ze smokiem-szatanem. „Niewiasta obleczona w słońce a księżyc pod jej stopami i na głowie jej korona z gwiazd dwunastu”, to według teologów właśnie Bogarodzica. Diadem – okrąg złożony z dwunastu gwiazd, stał się zresztą w ikonografii katolickiej symbolem Maryi. Co więcej otrzymał on niejako Jej osobistą akceptację, skoro znalazł się na rewersie Cudownego Medalika, sakramentalium danego ludzkości przez Maryję podczas objawienia św. Katarzynie Laboure w 1830 r.

    Drugim biblijnym argumentem potwierdzającym królewską godność Maryi są słowa psalmisty, który w kontekście Mesjasza głosił: „Stanęła Królowa po prawicy Twojej w ubiorze złotym obleczona rozmaitością”.

    Należy podkreślić, że naukę o monarszej godności Najświętszej Maryi Panny Kościół głosił już w starożytności. Pius XII w swej encyklice z 1954 r. cytował św. Efrema, który w III w. „w zapale poetyckim” włożył w usta Maryi wypowiedź: „Niechaj mnie Niebo powstrzyma w objęciach, bom nad nie uczczona, bo nie Niebiosa były Ci Matką; aleś zrobił je swym tronem. O ileż szczytniejsza i czcigodniejsza Matka Króla od tronu jego”. Później prawdę tę potwierdzali wybitni teologowie, pisząc o Bogarodzicy jako Królowej i Pani. Zresztą samo imię Maryja, według Orygenesa, w języku syryjskim oznacza „pani”.

    Solidną podstawę nauce o królewskim majestacie Maryi dał sobór w Efezie (431 r.) definiując prawdy wiary o Jej boskim Synu – Jezusie Chrystusie. Jego orzeczenia potwierdzały prawowierność twierdzenia, iż Najświętsza Maryja Panna jest matką Boga.

    Pius XII wymienił całą rzeszę teologów, świętych i papieży, którzy nazywali Bogarodzicę Panią i Królową. Przywołał także podsumowujący ich wypowiedzi głos św. Alfonsa de Liguori. Założyciel redemptorystów stwierdził: „Skoro więc Maryja Panna podniesiona została do tak wysokiej godności, że jest Matką Króla Królów, dlatego całkiem słusznie zaszczyca ją Kościół tytułem Królowej”.

    Ta prawda znalazła odbicie także w tekstach modlitw używanych od wieków przez wiernych. Zwracali i zwracają się oni nadal do Pani Nieba wezwaniem antyfon: Salve ReginaAve Regina Coelorum czy Regina coeli. Także popularna Litania Loretańska w znacznej części składa się z wezwań do Królowej Maryi. Nie można także zapominać, że wierni modlący się na Różańcu Świętym, najskuteczniejszym orężu do walki z szatanem i grzechem, w jednej cząstce rozważają ukoronowanie Matki Najświętszej na Królową Nieba i Ziemi.

    Należy wspomnieć, że niektóre narody na długo przed decyzją Piusa XII zawartą w Ad Caeli Reginam czciły Maryję jako swoją władczynię. Bożą Rodzicielkę za królową uznał w czasach nowożytnych także naród Polski. Symbolem tego są śluby lwowskie króla Jana Kazimierza Wazy. Monarcha ów, 1 kwietnia 1656 r., zwrócił się uroczyście do Najświętszej Panienki słowami: „Ciebie za patronkę moją i za królowę państw moich dzisiaj obieram”. Odtąd Polacy czcili Ją jako swoją monarchinię, choć na oficjalne wprowadzenie święta Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski trzeba było czekać do 1924 r. Maryję tytułowano też Królową w Hiszpanii, Kolumbii i na Węgrzech

    Innym świadectwem uznawania przez Kościół Maryi Panny za Królową był zwyczaj koronowania Jej słynących łaskami wizerunków. Już w 732 roku papież, św. Grzegorz III ofiarował złoty diadem dla jednego z rzymskich obrazów Matki Bożej. Jednak dopiero od XVI można mówić o oficjalnych koronacjach wizerunków Najświętszej Maryi Panny przez papieży. Jedną z pierwszych było zwieńczenie koronami Matki Bożej Śnieżnej („Salus Populi Romani”) – obrazu znajdującego się w bazylice Santa Maria Maggiore w Rzymie przez papieża Klemensa VII (1527 r.). Oprócz papieskich istniała również praktyka koronacji biskupich, a nawet prywatnych.

    W Polsce uroczyste koronacje wizerunków maryjnych rozpoczęły się w XVIII, choć niektóre źródła podają, iż jako pierwszy koronowany został w 1651 roku obraz Matki Bożej Łaskawej z Warszawy. W 1717 r. oznakę władzy królewskiej otrzymał wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 sierpnia

    Święty Pius X, papież

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Brunon Zembol, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo
    ***
    Święty Pius X

    Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat.
    Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r.
    Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882).

    Święty Pius X w ówczesnym uroczystym stroju papieskim

    W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui.
    W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    Święty Pius X

    W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę E supremi apostolatus, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (instaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1917). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą.
    Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909).
    Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem.
    Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych.

    Święty Pius X - papież Eucharystii

    25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów.
    W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Odrodził życie eucharystyczne – św. Pius X

    Odrodził życie eucharystyczne - św. Pius X

    “Muzyka kościelna powinna w najwyższym stopniu posiadać cechy właściwe liturgii, a mianowicie: świętość i piękność formy, z których wynika koniecznie inna jej cecha, powszechność. Powinna być święta, a więc wykluczać wszelką świeckość, nie tylko w samej sobie, ale też i w sposobie, w jaki zostaje przez wykonawców oddana”.

    Tak mądrze i pięknie wypowiedział się o muzyce kościelnej papież Pius X, człowiek który zdziałał w Kościele wiele dobra, choć dziś często jego przesłanie bywa nadużywane i przekręcane.

    Nazywał się Giuseppe Sarto. Urodził się w roku 1835 w rodzinie wiejskiego listonosza w Riese koło Wenecji. Po studiach teologicznych pracował początkowo jako wikariusz i proboszcz, później został kanclerzem kurii. Następnie w seminarium duchownym pełnił obowiązki prefekta i ojca duchownego. W roku 1884 został biskupem Mantui. Od 1893 roku był patriarchą Wenecji i kardynałem. Na Następcę św. Piotra został wybrany w roku 1903.

    Odrodził życie eucharystyczne w Kościele. Na jego polecenie wydane zostały dwa bardzo ważne dekrety: o codziennej Komunii Świętej oraz “O wcześniejszym dopuszczeniu dzieci do pierwszej Komunii Świętej”. Nazywany był “papieżem dzieci”. Przeprowadził reformę Kurii Rzymskiej, kalendarza kościelnego, liturgii i muzyki sakralnej. Zajmował się sprawami społecznymi, prowadził mediacje w sporach między państwami Ameryki Południowej. Zdecydowanie występował przeciwko błędom modernistycznym. Jego najbardziej znana encyklika “Pascendi Dominici Gregis” ostrzega przed niebezpieczeństwami modernizmu. Był człowiekiem wielkiej pokory i modlitwy.

    Pius X zmarł w roku 1914, kanonizowany został w roku 1954.

    W wydanym na jego polecenie w roku 1905 dekrecie o codziennej Komunii Świętej czytamy m. in. “Starać się trzeba, by Komunię Świętą wyprzedzało pilne przygotowanie, a po niej nastąpiło stosowne do godności tego Sakramentu dziękczynienie, w miarę sił, stanu i warunków przyjmującej osoby”.

    “Muzyka kościelna powinna w najwyższym stopniu posiadać cechy właściwe liturgii, a mianowicie: świętość i piękność formy, z których wynika koniecznie inna jej cecha, powszechność. Powinna być święta, a więc wykluczać wszelką świeckość, nie tylko w samej sobie, ale też i w sposobie, w jaki zostaje przez wykonawców oddana”.

    Św. Pius X – Papież Eucharystii

    Odnowić wszystko w Chrystusie – tak brzmiało hasło pontyfikatu świętego papieża Piusa X. Wybrany został na biskupa Rzymu w roku 1903. Zasłynął jako orędownik tzw. wczesnej Komunii św. Uzasadniając obniżenie wieku, w którym można przystąpić do I Komunii świętej, mówił: „Będziemy mieli świętych pośród dzieci”. Kładł także nacisk na częste przyjmowanie Eucharystii. Papieża inspirował ruch liturgiczny, który domagał się bardziej aktywnego uczestnictwa wiernych w liturgii. Do historii przeszedł jako papież Eucharystii i gorliwy duszpasterz.

    Urodził się 2 czerwca 1835 r. jako Józef Sarto, w Riese koło Wenecji. Niektórzy biografowie twierdzą, że jego ojciec był polskim emigrantem, ale ta informacja nie została nigdy oficjalnie potwierdzona. Przyszły papież studiował w seminarium w Padwie. Święcenia kapłańskie otrzymał 18 września 1858 r. Był wikarym, proboszczem, potem kanonikiem w Treviso. Głosił dobre kazania, katechizował, dbał o biednych, zleżało mu na pięknie liturgii. W 1884 r. ks. Sarto został biskupem Mantui, a sakry biskupiej udzielił mu sam papież Leon XIII. W Mantui zwołał synod diecezjalny, którego nie było tam od 250 lat. W 1892 r. został zamianowany patriarchą Wenecji i kardynałem. Do swoich kapłanów mówił: „Głosicie wiele i dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    Jako papież pozostał przede wszystkim duszpasterzem. Koncentrował się bardziej na wewnętrznej odnowie Kościoła niż na wielkiej polityce. Zainspirował prace nad Kodeksem Prawa Kanonicznego, zreformował brewiarz, wprowadził reformę muzyki kościelnej, wydał nowy katechizm. Utworzył Instytut Biblijny w Rzymie, który dziś jest jedną z najlepszych biblijnych uczelni na świecie. Jego pontyfikat to także czas zmagań z tzw. modernizmem – nurtem, który szukając odnowy teologii, prowadził do rozmywania nauki Kościoła. W 1914 roku w obliczu nadchodzącej wojny, Pius X wezwał narody do pokoju i modlitwy o pokój. „Chętnie oddałbym swe życie, gdybym przez to mógł okupić pokój Europy” – pisał. Umarł tuż po wybuchu wojny 20 sierpnia 1914 roku. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał papież Pius XII.

    tekst: “Św. Pius X – Papież Eucharystii” pochodzi z Gościa Niedzielnego

    _______________________________________________________________________________

    Święty Pius X, papież Eucharystii

    św. Pius X, fot. Albert Ferland, domena publiczna, flickr

    ***

    Święty Pius X, papież Eucharystii

    Papież Eucharystii, papież dzieci, pionier odnowy liturgicznej – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. Pius X (1835-1914) wprowadził uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej (26 sierpnia), ofiarował złote korony dla Obrazu Jasnogórskiego. Jest patronem dzieci przystępujących do pierwszej komunii świętej i kilku diecezji w Ameryce. Jego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 21 sierpnia.

    Przyszły papież Pius X był drugim z dziesięciorga dzieci Jana i Małgorzaty Sarto. Na chrzcie otrzymał imię Józef Melchior. Rodzice nie należeli do zamożnych (ojciec był listonoszem, a matka krawcową), mogli więc zapewnić Józefowi jedynie podstawowe wykształcenie. Z pomocą przyszedł mu jednak pochodzący z tej samej miejscowości patriarcha Wenecji (kard. Jacopo Monico), który ufundował Józefowi stypendium pozwalające kontynuować naukę i przygotować się do kapłaństwa.

    18 września 1858 roku Józef przyjął święcenia. Jako kapłan wyróżniał się pobożnością i troską o biednych. Był też znakomitym kaznodzieją. W roku 1884 papież Leon XIII mianował go biskupem Mantui i osobiście udzielił mu sakry. Kilka lat później ten sam papież wyniósł go do godności patriarchy Wenecji. W obydwu diecezjach Józef Sarto sprawdził się doskonale jako pasterz: wizytował parafie, troszczył się o katechizację, dbał o liturgię i odpowiedni poziom homiletyki. Słynne są jego słowa z konferencji dla kapłanów: „Głosicie wiele i dobrych kazań – mówił im. – Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych, huraganowych salw, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, mówcie prosto i zwyczajnie, aby zrozumiał was najprostszy człowiek. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, a wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    W roku 1903, po długim, 25-letnim pontyfikacie, zmarł papież Leon XIII. Na jego następcę kardynałowie wybrali patriarchę Wenecji – Józefa Sarto, który przyjął imię Piusa X. Jego papieskim zawołaniem były słowa z Listu św. Pawła do Efezjan (1,10): „Instaurare omnia in Christo” („Odnowić wszystko w Chrystusie”). Kilka miesięcy po swoim wyborze wydał pierwszą encyklikę, w której nakreślił program swojego pontyfikatu.

    Z encykliki „E Supremi Apostolatus”(„O odnowieniu wszystkich rzeczy w Chrystusie”) Papieża Piusa X: „Skoro spodobało się Bogu wynieść moją małość do tak wielkiej władzy, otuchę czerpię w Tym, który Mnie umacnia, i przykładając rękę do dzieła, oświadczam, że w sprawowaniu pontyfikatu jedynym moim celem jest ‘odnowić wszystko w Chrystusie’”.

    Znajdą się oczywiście ludzie, którzy mierząc rzeczy Boskie ludzką miarą, będą starali się dociekać, jakie są najskrytsze myśli mojej duszy, aby wykorzystać je dla ziemskich celów. Aby pozbawić ich w tym względzie wszelkiej nadziei, oświadczam z całą stanowczością, że nie pragnę być niczym innym, i przy Bożej pomocy niczym innym nie będę, tylko sługą Boga, którego władzę reprezentuję. Sprawa Boża jest moją sprawą: dla niej postanowiłem poświęcić wszystkie moje siły, a nawet moje życie” (n. 4)

    Wierny tym słowom, zaangażował się całkowicie w proces odnowy Kościoła. Z jednej strony starał się go uchronić od zagrożeń, zwłaszcza modernizmu, z drugiej, zabiegał o prawidłową formację chrześcijan. W tym celu wydał nowy Katechizm, założył Papieski Instytut Biblijny, rozpoczął reformę prawa kanonicznego, troszczył się o życie liturgiczne, zasługując na miano „pioniera odnowy liturgicznej”. Dodatkowo, nieustannie zachęcał wiernych do częstego i pełnego uczestnictwa w Eucharystii. To właśnie on, nazwany „papieżem Eucharystii”, zezwolił katolikom na codzienne przystępowanie do komunii świętej i wprowadził ułatwienia dotyczące przyjmowania tego sakramentu przez chorych. Przy całym swoim rozmachu organizacyjnym i wielorakiej działalności pasterskiej Pius X pozostał osobą niezwykle skromną i wielkoduszną, o czym świadczy chociażby tylko ten jeden przykład.

    Otóż, zdarzyło się kiedyś, że Alojzy Orione (przyszły święty, a wtedy jeszcze kleryk) dowiedział się, iż patriarcha Wenecji Józef Sarto, grał z jego przyjacielem (również klerykiem) w karty i poczęstował go cygarem. Zgorszony tym faktem kleryk Orione, w przypływie młodzieńczej gorliwości, napisał do patriarchy list, w którym zganił mocno jego postępowanie. Minęły lata. Patriarcha został papieżem, a don Orione założycielem zgromadzenia, którego zatwierdzenie zależało od papieża. Pełen obaw don Orione udał się w tej sprawie do Piusa X, a ten nie tylko spełnił jego prośbę, ale udzielił mu znacznej pomocy finansowej na założenie nowych domów. Gdy don Orione uradowany zbierał się już do wyjścia, papież zatrzymał go jeszcze i otwierając swój brewiarz pokazał mu pożółkłą kartkę – list kleryka Orione. – „Widzisz – rzekł do niego z uśmiechem – papieżowi też trzeba przypominać o pokorze, dlatego noszę ten list zawsze przy sobie”.

    Do „odnowienia wszystkiego w Chrystusie” Pius X dobrał sobie pomocników niezwykłych – pierwszokomunijne dzieci (!), którym pozwolił przystąpić do Stołu Pańskiego już w wieku 7 lat (wcześniej było to 12 lub 14 lat). Zyskał sobie tym tytuł „papieża dzieci”. Po ukazaniu się papieskiego dekretu do Watykanu zaczęły napływać ich szczęśliwe listy. W jednym z nich mała dziewczynka pisała: „Chwilami, po komunii świętej, czuję się tak, jak gdyby mój tatuś tulił mnie w ramionach. Jestem taka szczęśliwa, że nie potrafię wtedy mówić, ale Pan Jezus wie, jak bardzo Go kocham!”. Opowiadają, że czytając te słowa Pius X miał łzy w oczach, a kiedy skończył, zwrócił się do stojącego obok księdza: „Któryż biskup na świecie mógłby powiedzieć coś piękniejszego o spotkaniu z Jezusem w Eucharystii”? Na corocznych audiencjach dla pierwszokomunijnych dzieci, wołał więc do nich rozradowany: „Będziecie mi pomagać waszymi modlitwami, prawda? Papież ma wiele trosk, ale jeśli Zbawiciel będzie mieszkał w waszych sercach, to bardzo mi pomożecie waszą modlitwą”.

    U schyłku życia Pius X przeżył swój wielki dramat. Cel jego pontyfikatu „odnowić wszystko w Chrystusie”, wydawał się lec w gruzach. Na świecie wybuchła Pierwsza Wojna, która pogrążyła ludzkość w morzu krwi i cierpienia. Po latach Kościół docenił jednak wysiłki papieża i jego osobistą świętość: w roku 1954 Pius X został kanonizowany. Od czasów papieża Piusa V, zmarłego w roku 1572, był to pierwszy papież ogłoszony świętym.

    ks. Arkadiusz Nocoń/www.vaticannews.va/pl

    _____________________________________________________________________________________

    Benedykt XVI o Piusie X

    Postać św. Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższą sobotę – 21 sierpnia, była przedmiotem katechezy Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 18 bm. w Castel Gandolfo. Na zakończenie spotkania z wiernymi z Włoch i całego świata papież zaapelował o pilną pomoc „dla drogiej ludności Pakistanu”, nawiedzonego katastrofalnymi powodziami.

    Oto polski tekst nauczania Ojca Świętego:

    Dzisiaj chciałbym się zatrzymać przy postaci mojego poprzednika Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższa sobotę, podkreślając niektóre jego cechy, które mogą być użyteczne także dla duszpasterzy i wiernych naszych czasów.

    Giuseppe Sarto – tak się nazywał – urodzony w Riese (prowincja Treviso) w roku 1835 w wiejskiej rodzinie, po studiach w seminarium w Padwie został wyświęcony na kapłana w wieku 23 lat. Początkowo był wikarym w Tombolo, następnie proboszczem w Salvano, później został kanonikiem katedry w Treviso z obowiązkami kanclerza biskupiego i ojca duchownego seminarium diecezjalnego. W tych latach bogatych i wielkodusznych doświadczeń duszpasterskich przyszły papież ukazał ową głęboką miłość do Chrystusa i do Kościoła, ową pokorę i prostotę i wielką miłość do najbardziej potrzebujących, które charakteryzowały całe jego życie. W roku 1884 został mianowany biskupem Mantui, a w 1893 patriarchą Wenecji. 4 sierpnia 1903 roku wybrano go na papieża. Posługę tę przyjął z zawahaniem, gdyż nie uważał, że sprosta tak wysokiemu zadaniu.

    Pontyfikat św. Piusa X pozostawił niezatarty znak w historii Kościoła i odznaczał się wielkim wysiłkiem reformy, streszczającej się w jego haśle biskupim: Instaurare omnia in Christo – „Odnowić wszystko w Chrystusie”. Jego posunięcia obejmowały bowiem różne środowiska kościelne. Od początku zaangażował się w reorganizację Kurii Rzymskiej, później zapoczątkował prace nad ułożeniem Kodeksu Prawa Kanonicznego, zatwierdzonego przez jego następcę Benedykta XV. Wpierał następnie reformę studiów i formacji przyszłych kapłanów, zakładając również wiele seminariów lokalnych, wyposażonych w dobre biblioteki i mających odpowiednio przygotowanych wykładowców. Inną ważną dziedziną była formacja doktrynalna ludu Bożego. Gdy jeszcze był proboszczem, ułożył katechizm, a jako biskup Mantui pracował nad powstaniem jednolitego katechizmu, jeśli nie powszechnego, to przynajmniej w języku włoskim. Jako prawdziwy pasterz rozumiał, iż w sytuacji tamtych czasów, choćby ze względu na zjawisko emigracji, koniecznością był katechizm, do którego każdy wierny mógłby sięgnąć, niezależnie od miejsca i okoliczności jego życia. Jako papież przygotował tekst nauki chrześcijańskiej dla diecezji rzymskiej, który później rozszerzył się na całą Italię i na cały świat. Katechizm ten, noszący jego imię, stał się dla wielu niezawodnym przewodnikiem w poznaniu prawd wiary, dzięki prostemu, jasnemu i ścisłemu językowi oraz ze względu na skuteczność w wyjaśnianiu.

    Wiele uwagi poświęcał Pius X reformie liturgii, zwłaszcza muzyki sakralnej, aby prowadzić wiernych do głębszego życia modlitwą i do pełniejszego udziału w sakramentach. W motu proprio „Tra le Sollecitudini” (1903 – pierwszy rok jego pontyfikatu) stwierdza, że prawdziwy duch chrześcijański ma swoje pierwsze i niepodważalne źródło w czynnym uczestnictwie w świętych tajemnicach oraz w uroczystej i publicznej modlitwie Kościoła (por. ASS 36 [1903], 531). Dlatego zalecał częste korzystanie z sakramentów, popierając codzienne przyjmowanie Komunii św. przy dobrym przygotowaniu i odpowiednio wprowadzając Pierwszą Komunię dla dzieci w wieku 7 lat, „kiedy dziecko zaczyna rozumować” (por. Św. Kongregacja ds. Sakramentów, Decretum „Quam singulari”: AAS 2 [1910]).

    Wierny zadaniu umacniania braci w wierze św. Pius X wobec pewnych tendencji, które pojawiły się w środowisku teologicznym na przełomie XIX wieku i XX wieku, zareagował zdecydowanie, potępiając „Modernizm”, by bronić wiernych przed błędnymi ideami i wspierać naukowe zgłębianie Objawienia zgodnie z tradycją Kościoła. 7 maja 1909 roku listem apostolskim „Vinea electa” ustanowił Papieski Instytuty Biblijny.

    Ostatnie miesiące jego życia spowijały łuny wojny. Apel do katolików świata, wystosowany 2 sierpnia 1914 r., aby wyrazić „gorzki ból” obecnego czasu, był pełnym cierpienia krzykiem ojca, który widzi synów stojących naprzeciw siebie. Zmarł wkrótce potem 20 sierpnia, a jego sława świętości zaczęła się natychmiast szerzyć wśród ludu chrześcijańskiego.

    Drodzy bracia i siostry, św. Pius X uczy nas wszystkich, że u podstaw naszych działań apostolskich podejmowanych na wielu polach musi być zawsze głęboka osobista więź z Chrystusem, którą należy pielęgnować i rozwijać dzień po dniu. Dopiero wtedy, gdy jesteśmy rozmiłowani w Panu, będziemy w stanie poprowadzić ludzi do Boga i otworzyć ich na Jego miłosierną miłość i w ten sposób otworzyć świat na miłosierdzie Boże.

    ____________________________________________________________________________________

    Przysięga, którą Pius X uratował Kościół przed modernizmem

    Przysięga, którą Pius X uratował Kościół przed modernizmem

    Święty papież Pius X nakazał wszystkim katolickim księżom, biskupom, nauczycielom religii oraz profesorom w seminariach składanie przysięgi antymodernistycznej. W ten sposób wielki Ojciec Święty chciał zwalczyć diabelskie liberalne prądy teologiczne, zwane modernizmem, chcące wywrócić do góry nogami ład w Kościele katolickim i doprowadzić do odrzucenia prawdy na rzecz kłamstw ducha czasu. Przysięga antymodernistyczna wzbudziła w kręgach liberalnych ogromny sprzeciw – było to wymiernym wskaźnikiem tego, jak bardzo była potrzebna. We wspomnienie św. Piusa X przypominamy jej tekst, zachęcając do uważnej jego lektury tak, by zobaczyć, jak bardzo aktualna jest także dzisiaj.

    Tak o przysiędze pisał św. Maksymilan Kolbe:

    W liście do matki z Rzymu, 1 VII 1914: „W końcu tego roku szkolnego Ojciec święty wyraził listownie swoje zadowolenie z alumnów uniwersytetu “Gregorianum” i na dowód tego dał trzy medale złote dla tych doktorów, którzy najlepiej złożą doktorat. List ten przeczytał nam O. Rektor uniwersytetu na podwórcu uniwersyteckim. Na dowód wdzięczności zaś grzmot oklasków rozległ się po przeczytaniu listu, a po południu nie było wykładów. A co ważniejsza: Ojciec święty nakazał teraz wszystkim, którzy otrzymują jakikolwiek stopień akademicki, złożyć przysięgę przeciw modernizmowi toteż i ja w tym samym dniu, w którym składałem egzamin, złożyłem także wraz z innymi tę przysięgę w kościele św. Ignacego. Przedtem przysięga ta tyczyła tylko tych, co otrzymywali doktorat; teraz zaś została rozszerzona na wszystkie stopnie akademickie.” (Pisma św Maksymiliana tom I; 13)

    PRZYSIĘGA ANTYMODERNISTYCZNA

    Ja N. przyjmuję niezachwianie, tak w ogólności, jak w każdym szczególe, to wszystko, co określił, orzekł i oświadczył nieomylny Urząd Nauczycielski Kościoła.

    Najpierw wyznaję, że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, można poznać w sposób pewny, a zatem i dowieść Jego istnienia, naturalnym światłem rozumu w oparciu o świat stworzony, to jest z widzialnych dzieł stworzenia, jako przyczynę przez skutki.

    Po drugie: zewnętrzne dowody Objawienia, to jest fakty Boże, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa, przyjmuję i uznaję za całkiem pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej i uważam je za najzupełniej odpowiednie dla umysłowości wszystkich czasów i ludzi, nie wyłączając ludzi współczesnych.

    Po trzecie: mocno też wierzę że Kościół, stróż i nauczyciel słowa objawionego, został wprost i bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego Chrystusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbudowany jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego następcach po wszystkie czasy.

    Po czwarte: szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio. Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia… twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.

    Po piąte: z wszelką pewnością utrzymuję i szczerze wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy przyjętej z zewnątrz ze słuchania, mocą którego wszystko to, co powiedział, zaświadczył i objawił Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz, uznajemy za prawdę dla powagi Boga najbardziej prawdomównego.

    Poddaję się też z należytym uszanowaniem i całym sercem wyrokom potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom zawartym w encyklice Pascendi i dekrecie Lamentabili, zwłaszcza co się tyczy tzw. historii dogmatów.

    Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara podana przez Kościół katolicki może się sprzeciwiać historii i że katolickich dogmatów, tak jak je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z dokładniejszą znajomością początków religii chrześcijańskiej.

    Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin występuje w podwójnej roli: jednej człowieka wierzącego, a drugiej historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, albo stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe – byleby tylko wprost im się nie przeczyło.

    Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma św., który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę.

    Odrzucam również zdanie tych, którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym przedmiocie pisze, powinien najpierw odłożyć na bok wszelkie uprzednie opinie, tak co do nadprzyrodzonego początku katolickiej Tradycji jak co do obiecanej przez Boga pomocy w dziele wiecznego przechowywania wszelkiej objawionej prawdy; nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać według samych tylko zasad naukowych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką swobodą sądu, z jaką zwykło się badać jakiekolwiek dokumenty świeckie.

    W końcu wreszcie ogólnie oświadczam, że jestem najzupełniej przeciwny błędowi modernistów twierdzących, że w świętej Tradycji nie ma nic Bożego, albo – co daleko gorsze – pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie pozostaje z Tradycji katolickiej poza tym suchym i prostym faktem, podległym na równi z innymi dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy szkołę założoną przez Chrystusa i Jego Apostołów rozwijali w następnych wiekach swą gorliwą działalnością, zręcznością i zdolnościami.

    Przeto usilnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w „sukcesji biskupstwa od Apostołów” [Św. Ireneusz, Adv. haer. IV, 26 – PG 7, 1053 C]; a to nie w tym celu, by trzymać się tego, co może się wydawać lepsze i bardziej odpowiednie dla stopy kultury danego wieku, lecz aby nigdy inaczej nie rozumieć absolutnej i niezmiennej prawdy głoszonej od początku przez Apostołów.

    Ślubuję, iż to wszystko wiernie, nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę i że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu. czy w jakikolwiek inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak niech mi dopomoże Bóg i ta święta Boża Ewangelia.

    Fronda.pl

    ________________________________________________________________________________

    Polska zagadka Piusa X

    Gdy w pamiętnym październiku 1978 roku krakowski kardynał Karol Wojtyła został ukazany światu jako nowy papież podawano, że to pierwszy od ponad 400 lat papież, który nie jest Włochem, i z jeszcze większą fascynacją stwierdzano, że to pierwszy Polak na Piotrowym tronie. Nie wszyscy jednak podzielali tę opinię!

    Nie chodziło tu o to, by kwestionować oczywiste fakty dotyczące Papieża Jana Pawła II, jak jego narodowość, ale o samo stwierdzenie, że był „pierwszym papieżem Polakiem”. Byli bowiem tacy, którzy twierdzili, że już wcześniej w historii jeden z papieży był Polakiem, przynajmniej z pochodzenia. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że rzecznikiem tych poglądów był kapłan – irlandzki ksiądz Malachi Brendan Martin. Wydał on w 1990 roku książkę zatytułowaną „The Keys of This Blood”, w której zawarł rewelacje dotyczące papieża Piusa X, który przewodził Kościołowi w latach 1903-1914.

    Papież synem Jana Krawca?

    Według ks. Martina, Pius X miał ojca, który był Polakiem, nazywał się Krawiec i pochodził z Wielkopolski (lub Śląska Cieszyńskiego), skąd na początku XIX wieku miał przybyć do Włoch. Osiedliwszy się w podweneckim Riese Jan Krawiec miał zmienić nazwisko na Sarto, co po włosku znaczy właśnie „krawiec”. Jan Krawiec vel Giovanni Sarto miał następnie ożenić się Margheritą Sanson, a jednym z ich dzieci miał być Giuseppe Melchiore Sarto, przyszły papież Pius X. Próżno szukać potwierdzenia tych rewelacji w oficjalnych, kościelnych biogramach papieża Piusa X. Wszystkie biografie podają, że rodzice Piusa X byli rodowitymi Włochami, a genealogię rodziny Sarto wywodzą aż z XIV-wiecznych Włoch. Ks. Malachi Martin tłumaczy jednak, że oficjalne biografie powielają urzędowy życiorys, jaki został sporządzony dla osoby papieża Piusa X, krótko po jego wyborze. Wtedy właśnie miało dojść do ukrycia polskiego pochodzenia Ojca Świętego. Dlaczego? Czyżby polskość miała być przed ponad stu laty czymś wstydliwym albo kompromitującym? Tego typu supozycje są nie tylko naiwne, ale wręcz obraźliwe dla Polaków. Kwestie rzekomego ukrycia pochodzenia Piusa X ks. Martin tłumaczy więc inaczej, przypominając zgoła sensacyjne okoliczności pamiętnego konklawe z 1903 r.

    Ukryta polskość?

    Było ono historycznym wydarzeniem o ponadprzeciętnym znaczeniu. Wszelako kardynałowie zebrali się w Kaplicy Sykstyńskiej po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, po rekordowo długim pontyfikacie papieża Leona XIII, który rządził Kościołem prawie tak długo, jak sto lat później przypadnie to Janowi Pawłowi II. Martin przypomniał, zgodnie z prawdą, że podczas konklawe, w ramach którego najbardziej prawdopodobnym kandydatem na nowego papieża był sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Mariano Rampolla del Tindaro, doszło do nieoczekiwanego ruchu. Gdy kardynał Rampolla cieszył się już większością głosów pozwalających mu niebawem przyodziać szaty Pontifexa i papieską tiarę, krakowski kardynał Jan Puzyna zgłosił w imieniu cesarza austrowęgierskiego Franciszka Józefa ekskluzywę, czyli weto blokujące wybór Rampolli. W tej sytuacji kardynałowie wybrali ostatecznie kardynała Sarto, który inaugurując swój pontyfikat, przyjął imię Piusa X. Do tych faktów ks. Martin dodał swoje dane, według których po wyborze kard. Sarto w Wiedniu zapanowała panika na wieść o polskich korzeniach nowego papieża. Przystąpiono więc podobno do niszczenia wszystkich dokumentów, które mogłyby potwierdzić te fakty, z obawy, że wywołałyby one narodowy entuzjazm spętanych pod zaborami Polaków. Dodatkowe argumenty, „potwierdzające” według księdza Malachita Martina polskie pochodzenie Piusa X, to na przykład rzekoma rozbieżność co do zawodu ojca papieża Giovanniego Sarto – według jednych biogramów miał być ubogim doręczycielem pocztowym, według innych – zamożnym ziemianinem. Dodatkową wątpliwość zasiewa brak grobu ojca papieża w rodzinnej miejscowości Riese oraz – co wymowniejsze – brak metryki chrztu domniemanego Jana Krawca w parafii Riese.

    Od świadectw ustnych do fizjonomii

    Druga grupa dowodów na polskość Piusa X to według irlandzkiego autora „liczne świadectwa ustne”. Podobno były one rozpowszechniane szczególnie na Śląsku, skąd wedle jednej z hipotez miała pochodzić rodzina Krawców. „Z jednej z tych wsi, z Boguszyc (pow. gliwicki), wywodzi się rodzina Krawców, której XX-wieczny potomek – Alojzy – miał po śmierci Piusa X w 1914 r. otrzymać z Watykanu specjalne zawiadomienie, dotyczące spraw majątkowych. Starannie przechowywany dokument zaginął w czasie II wojny światowej, ale żyją jeszcze ludzie, którzy widzieli go na własne oczy” – oto jeden z wątków specyficznego dochodzenia genealogicznego, jakie prowadził ks. Martin. Większość pozostałych „argumentów” przemawiających za rzekomą polskością ojca Piusa X utrzymana jest na podobnym poziomie – przekazy ustne, dowody, które zaginęły, pogłoski, które krążyły w śląskich wsiach. Jednym z bardziej wiarygodnych dowodów na to, że jest w tej sprawie coś na rzeczy mógłby być tajemniczy list, jaki biskup Józef Gawlina miał skierować 25 kwietnia 1937 roku do Prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda. Z listu miało podobno wynikać, że bp polowy Gawlina jest świadom pogłosek o domniemanej polskiej narodowości papieża Piusa X i interesuje się tą sprawą. W tym czasie na Śląsku krążyły opinie, że mieszkająca tam Ewa Krawiec miała być ciotką papieża Piusa. Jej z kolei syn – ks. Leopold Bonawentura Moczygęba, kapłan zasłużony dla duszpasterstwa polskich osadników w USA w XIX wieku, miał na początku swego kapłaństwa mieszkać we Włoszech, u swego stryja Krawca – Sarto, rzekomego ojca Piusa X. Także pod koniec swego życia ks. Moczygęba miał jeździć do Włoch, gdzie przebywał „u swego wuja kanonika, czy biskupa Mantui”, którym był wówczas późniejszy papież Pius X. Wszystkie te informacje, cytowane przez bp. Gawlinę w liście do Prymasa Hlonda, miały podobno być przytaczane przez wiarygodnych śląskich kapłanów. Irlandzki ksiądz, autor wspomnianej książki, twierdził też, że o polskim pochodzeniu Piusa X miał na wykładach w poznańskim seminarium opowiadać ks. profesor Edmund Dalbor, późniejszy prymas Polski. Nie są to jednak potwierdzone rewelacje. Podobnie nieomal infantylnie brzmi argument, że o polskim pochodzeniu Piusa X „najlepiej świadczyła jego fizjonomia, niespotykana we Włoszech”. A już co najmniej naiwne jest stwierdzenie, że o polskości papieża może świadczyć jego sympatia dla Polski i Polaków, okazywana podczas pontyfikatu. Rzeczywiście papież ten darzył szacunkiem i uczuciem naród polski, czemu dawał wyraz przy różnych okazjach, czy jednak z tego samego powodu należy przypisać polskie pochodzenie Pawłowi VI i Janowi XXIII, a także wielu innym papieżom, którym nasza ojczyzna była bliska?

    Legenda o polskim ojcu Giovanniego Melchiore Sarto – papieża Piusa X powielana jest od czasu do czasu. Nie ma żadnych dowodów potwierdzających zawartą w niej rewelację, a i same poszlaki, jakie się przywołuje, są zbyt słabe, by snuć dalsze dywagacje na ten temat. Nic nie wskazuje na to, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić. No, chyba że za sto albo dwieście lat znajdzie się gdzieś w przepastnych archiwach watykańskich, albo przeciwnie – na strychu jakiejś starej śląskiej parafii, list albo dokument, który wyjaśni tę zagadkę. Ale wtedy raczej się już tego nie zdążymy dowiedzieć.

    Adam Suwart/Przewodnik Katolicki

     Papież Pius X Giuseppe Melchiore Sarto, urodził się w Riese, w prow. Treviso w 1835 roku. Zmarł w Watykanie w 1914 roku. Po święceniach kapłańskich (1859) był kolejno: biskupem Mantui (1884), patriarchą Wenecji i kardynałem (1892), w 1903 roku wybrany na papieża po śmierci Leona XIII. Za hasło pontyfikatu przyjął dewizę: „Wszystko odnowić w Chrystusie”. Bronił wiary w obliczu współczesnych zagrożeń rozwijającego się żywiołowo świata. Potępił modernizm, ateizm, agnostycyzm. Nazywany „papieżem dzieci” obniżył wiek przystąpienia dzieci do I Komunii św. W 1905r. uczynił szambelanem papieskim ks. Adama Sapiehę. Beatyfikował śląskiego jezuitę Melchiora Grodzieckiego. W 1906 r. wyniósł do godności bazyliki świątynię jasnogórską, ustanawiając dzień 26 sierpnia uroczystością Matki Boskiej Częstochowskiej. W 1910 r. przesłał do Częstochowy drogocenną koronę, którą 22 maja zawieszono na cudownym Obrazie Matki Boskiej. Beatyfikowany i kanonizowany przez Piusa XII, przez wielu uznawany jest za jednego z największych w dziejach papieży.  

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 sierpnia

    Święty Bernard z Clairvaux,
    opat i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Władysław Mączkowski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Alojzy od Świętego Sakramentu (Jerzy Häfner), prezbiter i męczennik
      •  Samuel, prorok
    ***
    Święty Bernard z Clairvaux

    Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki.
    Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu.
    Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich.

    Francisco Goya: Święty Bernard przyjęty do cystersów

    Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie.

    Święty Bernard z Clairvaux - gorliwy czciciel Maryi

    Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem.
    Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego.
    Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”.

    Święty Bernard z Clairvaux - czciciel Męki Pańskiej

    Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci.
    W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Clairvaux

    Św. Bernard z Clairvaux

    Św. Bernard z Clairvaux

    Fra Bartolomeo: “WIZJA ŚW. BERNARDA ZE ŚW. BENEDYKTYNEM I ŚW. JANEM EWANGELISTĄ”

    ***

    Opat z Clairvaux zachęca do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu.

    Drodzy bracia i siostry,

    dziś chciałbym mówić o świętym Bernardzie z Clairvaux, nazywanym „ostatnim z Ojców” Kościoła, ponieważ w XII wieku raz jeszcze odnowił i uobecnił wielką teologię Ojców. Nie znamy szczegółów jego dzieciństwa; wiemy jednak, że urodził się w 1090 roku w Fontaines we Francji, w dość zamożnej rodzinie wielodzietnej. Jako młodzieniec wyróżnił się w nauce tak zwanych sztuk wyzwolonych – zwłaszcza gramatyki, retoryki i dialektyki – w szkole kanoników kościoła w Saint-Vorles, w Châtillon-sur-Seine i dojrzewał w nim powoli zamiar podjęcia życia zakonnego. W wieku około dwudziestu lat wstąpił do Cîteaux – nowej fundacji monastycznej, lżejszej od starych i czcigodnych ówczesnych klasztorów, jednocześnie jednak bardziej wymagającej, gdy chodzi o praktykowanie rad ewangelicznych. Kilka lat później, w 1115, św. Stefan Harding, trzeci opat Cîteaux wysłał Bernarda do założenia klasztoru w Clairvaux. Tu młody opat, który miał zaledwie 25 lat, mógł wydoskonalić swoje pojęcie życia monastycznego i zaangażować się we wcielanie go w życie. Widząc dyscyplinę panującą w innych klasztorach, Bernard zdecydowanie podkreślał konieczność życia wstrzemięźliwego i umiarkowanego tak przy stole, jak i w stroju i w zabudowaniach klasztornych, zalecając utrzymanie i troskę o ubogich. Tymczasem wspólnota w Clairvaux rosła wciąż liczebnie i mnożyła swoje fundacje.

    W owych latach, przed rokiem 1130, Bernard prowadził bogatą korespondencję z wieloma osobami, zarówno ważnymi, jak i skromnej kondycji społecznej. Do licznych Lisów z tego okresu należy dodać równie liczne Kazania, a także Sentencje i Traktaty. Na ten okres przypada też wielka przyjaźń Bernarda z Wilhelmem – opatem Saint-Thierry i Wilhelmem z Champeaux, należącymi do najważniejszych postaci XII stulecia. Od roku 1130 zajmował się wieloma poważnymi sprawami Stolicy Apostolskiej i Kościoła, dlatego coraz częściej musiał opuszczać swój klasztor, a czasami i Francję. Założył też kilka klasztorów żeńskich i był uczestnikiem ożywionej wymiany korespondencji z Piotrem Czcigodnym, opatem Cluny, o którym mówiłem w ubiegłą środę.

    Swoje pisma polemiczne skierował przede wszystkim przeciwko Abelardowi, wielkiemu myślicielowi, który zapoczątkował nowy sposób uprawiania teologii, wprowadzając przede wszystkim dialektyczno-filozoficzną metodę konstruowania myśli teologicznej. Innym frontem, na którym walczył Bernard, była herezja katarów, którzy gardzili materią i ludzkim ciałem, pogardzając tym samym Stwórcą. On natomiast czuł się w obowiązku występować w obronie Żydów, potępiając oraz bardziej szerzące się nawroty antysemityzmu. Ze względu na ten ostatni aspekt jego działalności apostolskiej, kilkadziesiąt lat później Efraim, rabin Bonn, oddał Bernardowi przejmujący hołd. W tym samym okresie święty Opat napisał swoje najsławniejszego dzieła, jak głośne Kazania o Pieśni nad pieśniami.

    W ostatnich latach swego życia – zmarł w 1153 roku – Bernard musiał ograniczyć podróże, nie rezygnując z nich jednak zupełnie. Wykorzystał to do ostatecznego przejrzenia zbioru Listów, Kazań i Traktatów. Na wspomnienie zasługuje książka dość wyjątkowa, którą ukończył właśnie w tym okresie, w 1145, kiedy jeden z jego uczniów, Bernardo Pignatelli, został papieżem, przyjmując imię Eugeniusz III. Z tej okazji Bernard, jako ojciec duchowy, skierował do tego swego syna duchowego tekst zatytułowany „De Consideratione”, zawierający wskazania, jak być dobrym papieżem. W księdze tej, która pozostaje lekturą odpowiednią dla papieży wszystkich czasów, Bernard nie mówi jedynie, jak być dobrym papieżem, ale ukazuje też głęboką wizję tajemnicy Kościoła i tajemnicy Chrystusa, która prowadzi ostatecznie do rozważania tajemnicy Boga Trójjedynego: „Należałoby nadal szukać tego Boga, którego jeszcze nie dość szukany”, pisze święty Opat, „być może jednak uda się szukać lepiej i łatwiej w modlitwie niż w dyskusji. Zakończmy więc na tym księgę, ale nie poszukiwania” (XIV, 32: PL 182, 808), nie drogę ku Bogu.

    Chciałbym się teraz zatrzymać na dwóch głównych aspektach bogatej nauki Bernarda: dotyczą one Jezusa Chrystusa i Najświętszej Maryi, Jego Matki. Jego troska o głęboki i żywotny udział chrześcijanina w miłości Boga w Jezusie Chrystusie nie wnosi nowych wskazań do naukowego statusu teologii. Jednakże w sposób bardziej niż zdecydowany opat z Clairvaux zachęca teologa do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus – podkreśla Bernard w obliczu złożonego dialektycznego rozumowania swoich czasów – tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu (mel in ore, in aure melos, in corde iubilum)”. Stąd właśnie wziął się tytuł, jaki przyznała mu tradycja – Doctor mellifluus: jego wysławianie Jezusa Chrystusa „płynie niczym miód”. W wycieńczających bitwach między nominalistami a realistami – dwoma nurtami filozofii tamtej epoki – opat z Clairvaux niezmordowanie powtarza, że jedno tylko jest imię, które się liczy, imię Jezusa z Nazaretu. „Jałowy jest wszelki pokarm duszy – wyznaje – jeśli nie jest podlany tą oliwą; mdły, jeśli nie jest okraszony tą solą. To, co piszesz, nie ma dla mnie smaku, jeśli nie odczytam w tym Jezusa”. I kończy: „Gdy dyskutujesz bądź mówisz, nic nie ma dla mnie smaku, jeśli nie usłyszę brzmienia imienia Jezusa” (Sermones in Cantica Canticorum XV, 6: PL 183,847). Dla Bernarda bowiem prawdziwe poznanie Boga polega na osobistym, głębokim doświadczeniu Jezusa Chrystusa i Jego miłości. I to, drodzy bracia i siostry, dotyczy każdego chrześcijanina: wiara to przede wszystkim osobiste, intymne spotkanie z Jezusem, to doświadczenie Jego bliskości, Jego przyjaźni, Jego miłości, tylko tak nauczyć się można coraz lepiej poznawać Go, miłować i iść coraz bardziej za Nim. Oby tak było w przypadku każdego z nas!

    W innym znanym Kazaniu na niedzielę oktawy Wniebowzięcia święty Opat opisuje w porywających słowach intymny udział Maryi w odkupieńczej ofierze Syna: „Święta Matko – mówi on – prawdziwie miecz przeszył Twą duszę!… Do tego stopnia gwałt bólu przeszył Twoją duszę, że słusznie nazywać Cię możemy bardziej niż męczennikiem, albowiem w Tobie udział w męce Syna przewyższył znacznie jeśli chodzi swą intensywnością cierpienia męczeństwa” (14: PL 183,437-38). Bernard nie ma wątpliwości, że „per Mariam ad Iesum” – przez Maryję prowadzeni jesteśmy do Jezusa. Zaświadcza on wyraźnie podporządkowanie Maryi Jezusowi, zgodnie z podstawami tradycyjnej mariologii. Jednakże korpus Kazania dowodzi też uprzywilejowanego miejsca Dziewicy w ekonomii zbawienia, w następstwie zupełnie wyjątkowego udziału Matki (compassio) w ofierze Syna. Nieprzypadkowo półtora wieku po śmierci Bernarda Dante Alighieri, w ostatniej pieśni „Boskiej Komedii” włoży w usta Doktora Miodopłynnego wspaniałą modlitwę do Maryi: „Dziewico! Matko! Córko Twego Syna, / Pokorna, ale nad wszystkie wyniosła,/ zamierzeń boskich skarbnico jedyna!” (Raj, Pieśń 33, w. 1 i n.).

    Refleksje te, charakterystyczne dla kogoś, kto rozmiłowany jest w Jezusie i Maryi, jak św. Bernard, mają także dziś ozdrowieńczy wpływ nie tylko na teologów, ale na wszystkich wiernych. Czasem chce się rozwiązać podstawowe kwestie na temat Boga, człowieka i świata przy użyciu samej tylko siły rozumu. Św. Bernard natomiast, mocno opierając się na Biblii i na Ojcach Kościoła, przypomina nam, że bez głębokiej wiary w Boga, podsycanej modlitwą i kontemplacją, intymną relacją z Panem, naszym refleksjom na temat tajemnic Bożych grozi, że staną się czczym ćwiczeniem intelektualnym i stracą swą wiarygodność. Teologia odsyła do „nauki świętych”, do ich wyczucia tajemnic Boga żywego, do ich mądrości, daru Ducha Świętego, które stają się punktem odniesienia myśli teologicznej. Razem z Bernardem z Clairvaux my także musimy przyznać, że człowiek lepiej szuka i łatwiej znajduje Boga „w modlitwie aniżeli w dyskusji”. W ostateczności najprawdziwszą postacią teologa i każdego ewangelizatora pozostaje apostoł Jan, który oparł swoją głowę na sercu Nauczyciela.

    Chciałbym zakończyć te refleksje o św. Bernardzie wezwaniami do Maryi, które czytamy w jednym z jego pięknych kazań: „W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach – mówi on – myśl o Maryi, wzywaj Maryję. Niech Ona nie schodzi z twoich warg, nie opuszcza nigdy twego serca; i aby otrzymać pomoc Jej modlitwy, nie zapominaj nigdy o przykładzie Jej życia. Jeśli idziesz za Nią, nie zboczysz; jeśli modlisz się do Niej, nie możesz rozpaczać; jeśli myślisz o Niej, nie pomylisz się. Jeśli Ona cię wspiera, nie upadniesz; jeśli Ona się tobą opiekuje, nie masz się czego obawiać; jeśli Ona cię prowadzi, nie zmęczysz się; jeśli Ona ci sprzyja, dojdziesz do celu” (Hom. II super «Missus est», 17: PL 183, 70-71).

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 PAŹDZIERNIKA 2009 R./wiara.pl


     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 sierpnia

    Święty Jan Eudes, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Tolomei, opat
      •  Błogosławiony Gweryk, opat
      •  Święty Ludwik, biskup
      •  Święty Sykstus III, papież
    ***
    Święty Jan Eudes

    Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625).
    W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretonię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe.
    Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi.
    W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku.
    Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci.

    Święty Jan Eudes

    Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej.
    Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy.Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Św. Jan Eudes

    Niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serc Pana Jezusa i Jego Matki

    Św. Jan Eudes: Niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serc Pana Jezusa i Jego Matki

    fot. via korczyna.przemyska.pl

    ***

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 19.08.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie św. Jana Eudesa, niezmordowanego apostoła nabożeństwa do Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, który żył we Francji w XVII w., naznaczonym sporami religijnymi oraz poważnymi problemami politycznymi. Był to okres wojny trzydziestoletniej, która wyniszczyła nie tylko znaczną część środkowej Europy, ale wyniszczyła również dusze. Podczas gdy niektóre ówczesne prądy myślowe szerzyły pogardę dla wiary chrześcijańskiej, Duch Święty wzbudzał pełną żarliwości odnowę duchową, posługując się wybitnymi postaciami, takimi jak de Bérulle, św. Wincenty a Paulo, św. Ludwik Maria Grignion de Montfort oraz św. Jan Eudes. Jednym z owoców tej wielkiej «francuskiej szkoły» świętości był także św. Jan Maria Vianney. Przedziwnym zrządzeniem Opatrzności, mój czcigodny poprzednik Pius xi kanonizował jednocześnie, 31 maja 1925 r., Jana Eudesa i Proboszcza z Ars, ofiarowując Kościołowi i całemu światu dwa nadzwyczajne przykłady świętości kapłańskiej.

    W kontekście Roku Kapłańskiego pragnę uwydatnić gorliwość apostolską św. Jana Eudesa, któremu bardzo leżała na sercu formacja duchowieństwa diecezjalnego. Święci są żywą interpretacją Pisma Świętego. W swym życiu święci przekonali się o prawdzie Ewangelii. Dzięki temu uczą nas poznawać i rozumieć Ewangelię. Sobór Trydencki wydał w 1563 r. normy dotyczące erygowania seminariów diecezjalnych oraz formacji kapłanów, bowiem dobrze zdawał sobie sprawę, że cały kryzys związany z reformacją był spowodowany także przez niedostateczną formację kapłanów, którzy nie byli przygotowani do kapłaństwa w odpowiedni sposób, intelektualnie i duchowo, w sercu i duszy. Działo się to w 1563 r.; a ponieważ wprowadzanie w życie i stosowanie norm następowało opieszale — zarówno w Niemczech, jak i we Francji — św. Jan Eudes dostrzegał konsekwencje tych zaniedbań. Z jasną świadomością jak wielkiej pomocy duchowej potrzebują dusze, m.in. właśnie ze względu na niedostateczne przygotowanie znacznej części duchowieństwa, święty, który był proboszczem, założył zgromadzenie zajmujące się właśnie formacją kapłanów. W uniwersyteckim mieście Caen założył pierwsze seminarium. Inicjatywa ta spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem i wkrótce objęła inne diecezje. Droga świętości, którą on sam podążał i ukazywał swoim uczniom, była oparta na niezachwianej ufności w miłość, objawioną przez Boga ludzkości w kapłańskim Sercu Chrystusa i w macierzyńskim Sercu Maryi. W owych czasach okrucieństwa, zaniku życia duchowego, zwracał się do serc, by przemówić do serc słowami Psalmów, trafnie zinterpretowanymi przez św. Augustyna. Na serce chciał zwrócić uwagę poszczególnych osób, zwykłych ludzi, a zwłaszcza przyszłych kapłanów, ukazując kapłańskie serce Chrystusa i macierzyńskie serce Maryi. Każdy kapłan powinien być świadkiem i apostołem tej miłości serca Chrystusa i Maryi.

    Również dzisiaj odczuwa się potrzebę, by kapłani dawali świadectwo o nieskończonym Bożym miłosierdziu swoim życiem całkowicie «zdobytym» przez Chrystusa i uczyli się tego już w latach formacji w seminariach. Po Synodzie w 1990 r. Papież Jan Paweł ii ogłosił Adhortację apostolską Pastores dabo vobis, w której przypomniał normy Soboru Trydenckiego i dostosował je do czasów współczesnych, a zwłaszcza ukazał potrzebę ciągłości między formacją początkową i formacją stałą. Dla niego i dla nas to jest rzeczywistym punktem wyjścia prawdziwej reformy życia i apostolstwa kapłanów; jest również istotne, aby «nowa ewangelizacja» nie była po prostu jedynie atrakcyjnym sloganem, ale stała się rzeczywistością. Podstawy zdobyte podczas formacji seminaryjnej stanowią niezastąpiony humus spirituale do tego, żeby «uczyć się Chrystusa», pozwalając, by On upodabniał nas stopniowo do siebie, jedynego Najwyższego Kapłana i Dobrego Pasterza. Dlatego okres seminaryjny należy traktować jako odwzorowanie chwili, w której Pan Jezus po powołaniu apostołów i przed ich wysłaniem «na głoszenie nauki» prosi ich, by «Mu towarzyszyli» (por. Mk 3, 14). Kiedy św. Marek opowiada o powołaniu dwunastu apostołów, mówi nam, że Jezus miał dwojaki cel: po pierwsze, aby Mu towarzyszyli, a po drugie, by posłać ich na głoszenie nauki. A chodząc zawsze z Nim, rzeczywiście głoszą Chrystusa i niosą światu prawdę Ewangelii.

    W obecnym Roku Kapłańskim, drodzy bracia i siostry, zachęcam was do modlitwy za kapłanów oraz za tych, którzy przygotowują się do przyjęcia nadzwyczajnego daru kapłaństwa służebnego. Kieruję do wszystkich, i na tym kończę, słowa św. Jana Eudesa, który wzywa kapłanów: «Oddajcie się Jezusowi, by wejść w niezmierzone przestrzenie Jego wielkiego Serca, obejmującego Serce Jego Świętej Matki i wszystkich świętych, i by zatracić się w tej otchłani miłości, miłosierdzia, pokory, czystości, cierpliwości, poddania się i świętości» (Coeur admirable, III, 2).

    W tej intencji zaśpiewajmy teraz razem Ojcze nasz po łacinie.

    Do Polaków:

    Witam pielgrzymów polskich. Sierpień to czas żniw. Dziękujmy Bogu za dar chleba: za Eucharystię, pokarm dla duszy, i za chleb powszedni, pokarm dla ciała. Niech Bóg błogosławi tegoroczne plony ziemi i ludzi, którzy je w trudzie zbierają. Otwórzmy nasze serca, by dzielić się chlebem z potrzebującymi braćmi. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 sierpnia

    Święta Helena, cesarzowa

    Zobacz także:
      •  Święty Albert Hurtado, prezbiter
      •  Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy z Rochefort
    ***
    Święta Helena

    Flawia Julia Helena Augusta urodziła się ok. 255 r. w Depanum w Bitynii (późniejsze Helenopolis). Była córką karczmarza. Została żoną (lub konkubiną – na co zezwalało ówczesne prawo rzymskie) Konstancjusza Chlorusa, zarządcy prowincji. 27 lutego pomiędzy rokiem 271 a 284 Helena urodziła mu syna Konstantyna.
    W 285 r. mąż Heleny udał się do Galii. Podążyła za nim Helena. Konstancjusz Chlorus musiał wykazać się niezwykłymi zaletami wodza, skoro 1 marca 293 r. został wyniesiony do godności cesarskiej przez Dioklecjana. Stary cesarz dla zapewnienia bezpieczeństwa w imperium rzymskim wobec naciskających coraz groźniej barbarzyńców germańskich podzielił imperium rzymskie pomiędzy współcesarzy: Maksymiana Herkulesa, któremu oddał w zarząd Italię; Konstancjusza Chlorusa, który otrzymał odcinek najbardziej zagrożony – Galię, Brytanię i część Germanii; Galeriusza, który otrzymał Wschód. Dla siebie cesarz zatrzymał Bliski Wschód ze stolicą w Nikomedii. Wiosną 289 r. Konstancjusz poślubił pasierbicę cesarza Maksymiana, Teodorę. Wtedy też odsunął od siebie Helenę, wstydząc się jej niskiego pochodzenia. Wyrachowanie polityczne i nacisk ze strony prawej żony wzięły górę nad uczuciem. Dla Heleny i jej syna nastały bolesne dni. Na dworze cesarskim w Trewirze byli w cieniu, ledwie tolerowani jako niepożądani intruzi.
    W 306 r. Konstancjusz umarł, a w jego miejsce legiony obwołały cesarzem Konstantyna. Cesarz natychmiast po swoim wyniesieniu wezwał do siebie matkę. Odtąd dzielił z nią rządy przez 20 lat. Dla wynagrodzenia Helenie krzywd, uczynił ją pierwszą po sobie osobą. Z biegiem lat pokonał swoich rywali i został jedynowładcą całego imperium rzymskiego. Najpierw doszło do wojny z Maksencjuszem, synem Maksymiana Herkulesa. Chrześcijanie opowiedzieli się za Konstantynem, gdyż Maksencjusz, podobnie jak jego ojciec, okazywał im jawną nienawiść. 28 października 312 r. doszło do bitwy o Rzym na moście Milwińskim, gdzie zginął Maksencjusz, a jego wojsko poniosło zupełną klęskę. Jako akt wdzięczności dla chrześcijan, którzy poparli go w tej wojnie, Konstantyn ogłosił w roku 313 w Mediolanie edykt tolerancyjny, deklarujący chrześcijanom całkowitą swobodę kultu, anulujący wszystkie dotychczasowe dekrety prześladowcze, wymierzone przeciwko Kościołowi. Po tym zwycięstwie Konstantyn przeniósł się do Rzymu. W 323 r. odniósł decydujące zwycięstwo nad władcą całej wschodniej części imperium, Licyniuszem. Stał się w ten sposób panem całego imperium rzymskiego.

    Święta Helena

    Tymczasem Helena – prawdopodobnie około roku 315 – przyjęła chrzest. W roku 324 Helena otrzymała od syna najwyższy tytuł “najszlachetniejszej niewiasty” i “augusty”, czyli cesarzowej, jak też związane z tym tytułem honory. W znalezionych monetach z owych czasów widnieje popiersie cesarza z popiersiem Heleny, jego matki. Jej głowę zdobi korona-diadem, który nałożył na głowę matki sam kochający ją syn. Dokoła widnieje napis: “Flavia Helena Augusta”. Na innej monecie, znalezionej pod Salerno, można przeczytać inny, zaszczytny napis: “Babka cesarzy”. Byli nimi Konstans I i Konstancjusz II.
    Pod wpływem matki Konstantyn otaczał się na swoim dworze tylko chrześcijanami. Spośród nich mianował oddanych sobie urzędników, a w czasie orężnej rozprawy z Maksencjuszem pozwolił na sztandarach umieścić krzyże. Zakazał kary śmierci na krzyżu, kapłanów katolickich zwolnił od podatków i od służby wojskowej, wprowadził dekret o święceniu niedzieli jako dnia wolnego od pracy dla chrześcijan (321). W duchu kościelnym unormował prawo małżeńskie i zakazał trzymania konkubin (326), ograniczył też rozwody (331). Biskupom przyznał prawo sądzenia chrześcijan, nawet w sprawach cywilnych.
    W 326 roku Helena udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Korzystając ze skarbca cesarskiego, wystawiła wspaniałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża oraz Zmartwychwstania na Golgocie w Jerozolimie, Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej. Wstrząśnięta profanacją, jakiej na Kalwarii dokonał cesarz Hadrian, umieszczając na miejscu odkupienia rodzaju ludzkiego ołtarz i posąg Jowisza, nakazała oczyścić to miejsce i wystawiła wspaniałą bazylikę. Pilnym poszukiwaniom Heleny chrześcijaństwo zawdzięcza odnalezienie relikwii Krzyża Chrystusowego. Piszą o tym szczegółowo św. Ambroży (+ 397), św. Paulin z Noli (+ 431), Rufin (+ 410), św. Jan Chryzostom (+ 407), Sokrates (+ 450), Teodoret (+ 458) i inni. Ku czci św. Lucjana, męczennika, Helena wystawiła bazylikę w Helenopolis, a także w Trewirze i w Rzymie ku czci św. Piotra i św. Marcelina.
    Helena zasłynęła także z hojności dla ubogich. Szczodrze rozdzielała jałmużny dla głodnych, uwalniała więźniów, troszczyła się o powrót skazanych na banicję. Wpłynęła na syna, aby wydał osobne ustawy, gwarantujące ze strony państwa opiekę nad wdowami, sierotami, porzuconymi dziećmi, jeńcami i niewolnikami.
    Cesarzowa Helena zmarła między 328 a 330 rokiem w Nikomedii, gdzie chwilowo się zatrzymała. Jej ciało przewieziono do Rzymu, gdzie w pobliżu bazyliki św. Piotra i św. Marcelego, męczenników, cesarz wystawił jej mauzoleum. Od samego początku w całym Kościele doznawała czci liturgicznej. Euzebiusz, który jako kanclerz cesarski znał ją osobiście, nazywa ją “godną wiecznej pamięci”. Św. Ambroży nazywa ją “wielką panią”. Św. Paulin z Noli wychwala jej wielką wiarę. Jest patronką m.in. diecezji w Trewirze, Ascoli, Bambergu, Pesaro, Frankfurcie, miasta Bazylei; farbiarzy, wytwórców igieł i gwoździ.

    Święta Helena i jej syn, cesarz Konstantyn

    W ikonografii święta Helena przedstawiana jest w stroju cesarskim z koroną na głowie lub w bogatym wschodnim stroju, czasami w habicie mniszki. Jej atrybutami są: duży krzyż stojący przy niej, krzyż, który otacza ramieniem, mały krzyż w dłoni, trzy krzyże, krzyż i trzy gwoździe, model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________

    Święta o duszy Indiany Jones – św. Helena

    Święta o duszy Indiany Jones - św. Helena

    św. Helena, cesarzowa/obraz Paolo Veronrse “Sen świętej Heleny” (PD)

    ***

    Pewnej staruszce przyśnił się proroczy sen. Dodać należy, że ta starsza pani to najpotężniejsza kobieta ówczesnego świata.

    Była to bowiem cesarzowa Imperium Rzymskiego. O czym mógł śnić ktoś, kto współwładał supermocarstwem? O tym, że traci władzę? O tym, że wrogowie czyhają na jego życie? O bitwach, które zamierza stoczyć, czy może o intrygach, które myśli uknuć?

    Być może. Jednak cesarzowa tamtej nocy śniła o czymś, co nie istnieje w podświadomości typowych władców. Śni najważniejszy sen życia. Sen-znak, dzięki któremu miliony chrześcijan z całego świata przez tysiąclecia będą mogli oglądać grób Chrystusa, drzazgi z Jego krzyża, domek Świętej Rodziny z Nazaretu czy kość, którą żołnierze na Kalwarii grali o Jezusową szatę. Sen, który da początek narodzinom archeologii biblijnej na kilkanaście wieków przed zaistnieniem tej dziedziny jako dyscypliny naukowej.

    Sen św. Heleny
    Jedno z głośnych płócien weneckiego mistrza Veronese’a przedstawia piękną monarchinię w kwiecie wieku, która drzemie, wspierając głowę na kształtnej dłoni. U jej stóp pulchny aniołek podtrzymuje drewniany krzyż. Obraz nosi tytuł Sen św. Heleny i choć jest niewątpliwie dziełem sztuki, przekazuje bardzo zniekształcony komunikat.

    Po pierwsze, cesarzowa Helena, czyli matka Konstantyna Wielkiego, nie była już młoda, gdy miała ów proroczy sen. Według zachowanych źródeł, śniąc o aniołach niosących w jej kierunku krzyż, mogła mieć ponad 75 lat. Po drugie, w owym śnie pojawiło się co najmniej dwóch aniołów będących istotami dorosłymi, krzyż zaś był świetlisty. Po trzecie, choć o urodzie Heleny krążyły po Imperium Rzymskim prawdziwe legendy, nie była kobietą tak przerysowanie łagodną i miałką, jak w malarskiej wizji Veronese’a. Cesarzowa, jak wiele niewiast ogłoszonych przez Kościół świętymi, była kobietą z krwi i kości, a przy tym z niezwykle ciekawą, chociaż czasem bardzo trudną historią życia.

    Świat chrześcijański – choć wyraźnie tego nie docenia – zawdzięcza tej Helenie bardzo wiele. To pod jej wpływem Konstantyn Wielki wydał słynny Edykt Mediolański ogłaszający wolność wyznania w Imperium, a co za tym szło – koniec okrutnych prześladowań wspólnot chrześcijańskich i możliwość swobodnej ewangelizacji. Helenie zawdzięczamy również precyzyjne zlokalizowanie miejsc związanych z życiem Chrystusa, z których pierwszym było wzgórze Golgoty. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że matka Konstantyna stała się także matką archeologii biblijnej, a może nawet archeologii w ogóle. Choć nie jest patronką archeologów, a zaledwie kustoszy Ziemi Świętej, to właśnie ona pierwsza zorganizowała poszukiwania –zwane dziś archeologicznymi – na tak poważną skalę. W dodatku zrobiła to na kilkanaście stuleci przed narodzinami archeologii jako dyscypliny naukowej.

    Święta o duszy Indiany Jones - św. Helena

    św. Helena z synem, św. Konstantynem I Wielkim /obraz Vasiliy Sazonov (PD)

    ***

    Pochodnia archeologów

    Być może nie przypadkowo rodzice – dziś powiedzielibyśmy restauratorzy – nazwali ją Heleną. To stworzone przez starożytnych Greków imię oznacza pochodnię. A cesarzowa, niczym prawdziwa pochodnia, rozproszyła mrok otaczający martwą materię będącą świadkiem największych wydarzeń historii zbawienia.

    Przez całe stulecia opisywano świętych w taki sposób, jakby chciano czytelników zniechęcić do świętości. Osoby wyniesione na ołtarze wydawały się na stronicach swych biografii całkowicie odarte z osobowości. Trudno polubić bohatera książki, który jest słodki jak tani cukierek, a jeszcze trudniej się z nim utożsamiać. Tymczasem każdy ze świętych Kościoła był wyjątkową postacią. Niepowtarzalne kompilacje cech charakteru (zarówno zalet, jak i wad) oraz faktów z życia zawsze czyniły z osób kanonizowanych pasjonujące osobowości.

    Tak było również z cesarzową Heleną – świętą o duszy Indiany Jonesa. Nim Veronese namalował Sen św. Heleny, wielu innych – w tym także anonimowych artystów – uczyniło z niej bohaterkę swych dzieł. Z tą różnicą, że o ile u Veronese’a Helenie brakuje wyraźnie charakteru, o tyle u mistrzów z Konstantynopola cesarzowa wygląda niczym terminator. Nigdy nie dowiemy się, jaka była naprawdę, ale zachowane teksty źródłowe pozwalają dokonać pewnej rekonstrukcji jej cech.

    Ekscentryczna staruszka?


    Gdy Helenie przyśniły się anioły, które niosły w jej stronę świetlisty krucyfiks, od wielu lat była już chrześcijanką. Od bardzo dawna wciąż nurtowało ją pytanie, co zrobiono z krzyżem, na którym umarł Jezus. Cesarzowa uznała więc ten sen za znak od Boga, że powinna wyruszyć na poszukiwania go. Być może czuła się jak mędrcy ze Wschodu, którzy zobaczyli na niebie długo wyczekiwaną gwiazdę?

    Wyobraźmy sobie, że Helena wstała rano i przy śniadaniu opowiedziała ów sen Konstantynowi, oznajmiając, iż potrzebuje statku, by dopłynąć nim do Palestyny, ludzi, którzy jej pomogą w poszukiwaniach, i pieniędzy na całą ekspedycję. Jak mógł na to zareagować jej syn?
    Konstantyn nie był wówczas chrześcijaninem. Ochrzcił się dopiero na łożu śmierci. Choć cenił uczciwość chrześcijan tak bardzo, że obsadził nimi najwyższe stanowiska w państwie, najprawdopodobniej nie wierzył w zmartwychwstanie syna cieśli z Nazaretu. Wiedział doskonale, jak ważny dla jego matki był ten człowiek, a także krzyż, na którym umarł. Miała sen, który według niego mógł nic nie znaczyć. Taki sen mógł przyśnić się każdemu. Przecież jeśli intensywnie myśli się o czymś, jeśli coś głęboko się przeżywa, bardzo często także się o tym śni.

    Najprawdopodobniej Konstantyn nie dopatrywał się we śnie o świetlistym krzyżu żadnego znaku. Niewątpliwie widział w nim jedynie prostą konsekwencję kultu, którym matka na co dzień go otaczała. Tymczasem ta zbliżająca się do osiemdziesiątki kobieta chciała wyruszyć w bardzo niebezpieczną dla jej zdrowia i życia podróż. Chciała odnaleźć przedmiot, który prawdopodobnie od dawna już nie istniał, co więcej, nie było wiadomo, co się z nim stało i gdzie go szukać. W dodatku on, cesarz, miał dać na tę szaleńczą eskapadę pieniądze z cesarskiej kasy. A jeśli matka oszalała?

    Gdzie kończy się szaleństwo, a zaczyna głupota?


    Helena nie była kobietą, której woda sodowa uderzyła do głowy, gdy nałożono jej na głowę cesarski diadem. Nie miała też nic z dewotki. Wiedziała, że dla chrześcijanki najważniejsze jest to, by być dla świata widzialnym znakiem zmartwychwstania. Zdawała sobie sprawę, że relikwie są kwestią drugorzędną. Nie mogła jednak przestać myśleć o zaginionym przed blisko trzema wiekami niezwykłym drzewie. Nie trudno sobie wyobrazić, że prosiła Boga, by zrobił coś z tym jej pragnieniem. „Jeśli jesteś autorem tego pragnienia, pomóż mi je zrealizować, a jeśli nie, uwolnij mnie od niego” – tak właśnie mogła się modlić.

    Mijały lata. Helena starzała się, traciła siły, być może chorowała, a Bóg zdawał się nie słyszeć jej prośby. Aż do tamtej nocy. Możliwe, że cesarzowa miała chwile zwątpienia co do pochodzenia snu. Czy był on odpowiedzią Boga na jej długoletnie modlitwy?

    Jako prawdziwa chrześcijanka zapewne pamiętała, że gdy Abraham wyruszał w nieznane z Ur, był mniej więcej w jej wieku. Być może jego historia dodawała odwagi cesarzowej Helenie. Być może tak jak on zastanawiała się, gdzie w jej przypadku kończy się szaleństwo wiary, a zaczyna głupota. Helena w momencie wyprawy miała jednak coś więcej niż Abraham. On szedł w nieznane, natomiast cesarzowa w trakcie swego niezwykłego życia widziała już spektakularne cuda.

    Kopciuszek z Drepanum


    Helena przyszła na świat około 250 roku (według niektórych historyków około 248 roku) w miejscowości Drepanum w Bitynii (dzisiejsza Turcja). Wywodziła się z najniższych warstw rzymskiego społeczeństwa, a jej ojciec był właścicielem gospody dla podróżnych, choć zachowały się też źródła mówiące, iż był po prostu szynkarzem. Gdy rodzice nadawali córce imiona Julia Flavia Helena, nie mogli nawet podejrzewać, że dzięki niej zostaną dziadkami wielkiego, rzymskiego cesarza, a on na cześć matki zmieni nazwę ich prowincjonalnego Drepanum na Helenopolis.

    Mijały lata. Pewnego dnia do oberży zawitał młody oficer imieniem Konstancjusz, który pochodził z terenów dzisiejszej Serbii. Piękna Helena zauroczyła go do tego stopnia, że postanowił ją poślubić. Tyle, że ze względu na różnice w pochodzeniu społecznym mogli zawrzeć tylko częściowe małżeństwo. Wyjechali razem do Naissus, rodzinnej miejscowość Konstancjusza. Tam 27 lutego 273 roku przyszedł na świat Konstantyn.

    W tym czasie wydarzenia polityczne w Cesarstwie Rzymskim następowały po sobie jak w kalejdoskopie. Po cesarzu Aurelianie objął tron Tacyt, po nim Probus, a po śmiertelnym zamachu na niego – Marek Aureliusz Karus. Ten ostatni około 281 roku postanowił mianować męża Heleny namiestnikiem nadadriatyckiej Dalmacji. To był pierwszy cud: kelnerka (a może kucharka?) z biednej gospody została żoną namiestnika. Cała rodzina zamieszkała w stolicy prowincji – Salonie, gdzie Helena przeżyła okres prawdziwej sielanki.

    Dioklecjan żąda rozwodu


    W 285 roku władzę przejął Dioklecjan i wprowadził nowy system rządów. Uznał, że jedna osoba nie jest w stanie sprawnie władać tak potężnym cesarstwem. Mianował więc cezarem Waleriusza Maksymiana, sam natomiast ogłosił się augustem, przybierając tytuł „Jovius” od potężniejszego boga Jowisza. Krótko potem także Maksymian uzyskał tytuł augusta i Imperium Rzymskim władało już dwóch współcesarzy. Jednak to rozwiązało problem tylko połowicznie. Dioklecjan zdecydował się więc powołać do współwładzy dwóch młodych dowódców. Jednym z nich został Konstancjusz, namiestnik Dalmacji. Ten bieg wydarzeń wprawił zapewne Helenę w jeszcze większe zdumienie.

    Propozycja cesarza Dioklecjana stała się wkrótce przyczyną dramatycznych wyborów, które na zawsze zaciążyły nie tylko na szczęściu rodziny Heleny, ale również na jej przyszłości, jak i dorastającego Konstantyna. Dioklecjan zażądał, by Konstancjusz rozstał się z Heleną i poślubił Teodorę – pasierbicę współcesarza Maksymiana. Decyzja ta była niezwykle trudna dla namiestnika Dalmacji, jednak ze względu na rację stanu i dobro cesarstwa porzucił żonę. Była to dla niej wielka tragedia. Jednak na tym się nie skończyło. Dioklecjan rozkazał też, by młodziutki Konstantyn przybył na jego dwór i stał się zakładnikiem lojalności i wierności swego ojca. Helena, choć miała zapewniony byt, została zupełnie sama.

    Do dziś nie wiadomo, czy to kronikarzom umknął moment chrztu wielkiej świętej, czy też mówiące o tym źródła zaginęły w mroku dziejów. Pojawiają się głosy, wedle których nasza bohaterka została włączona do wspólnoty Kościoła między 311 a 315 rokiem. Nawet jeśli to prawda, nadal nie wiemy, kiedy po raz pierwszy spotkała chrześcijan.

    Można chyba domniemywać, że to właśnie w najczarniejszym dla siebie okresie Helena zetknęła się po raz pierwszy z wyznawcami Chrystusa.

    Być może, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wielka niesprawiedliwość spotkała właśnie ją, przyszła cesarzowa trafiła do jednej z chrześcijańskich wspólnot. Dla chrześcijan historia życia człowieka była zawsze święta i nieprzypadkowa, niezależnie od tego, ile cierpienia w sobie zawierała. Być może to właśnie bracia z chrześcijańskich kręgów byli jej jedyną rodziną w latach opuszczenia i poniżenia. Niewykluczone, że to właśnie oni pomogli jej uwierzyć, iż po cierpieniu –często nazywanym przez nich krzyżem – zawsze przychodzi zmartwychwstanie.

    Zmartwychwstanie


    Zmartwychwstanie przyszło, choć pewnie Helena dawno już przestała na nie czekać. I to był drugi cud. Około 305 roku Konstancjusz zmarł, a armia okrzyknęła augustem jego pierworodnego syna Konstantyna. Ten zaś postanowił wynagrodzić ukochanej matce niemal 20 lat rozłąki. Zabrał ją do siebie, obsypał honorami, a na koniec ogłosił cesarzową. W 325 roku, krótko po tym, jak Konstantyn został oficjalnym jedynowładcą Imperium Rzymskiego, rola polityczna Heleny została jeszcze bardziej podkreślona, ponieważ nadał jej tytuł augusty, czyli najwyższy z możliwych w cesarstwie.

    Konstantyn zawsze bardzo liczył się ze zdaniem matki, więc siłą rzeczy miała ona spory wpływ na rządzenie państwem. Syn oddał jej do dyspozycji skarbiec cesarski, więc dzięki temu wspomagała biednych, uwalniała więźniów, pomagała wygnańcom w powrocie do ojczyzny i opiekowała się sierotami.

    W kronikach zapisano, że podróż do Ziemi Świętej Helena odbywała częściowo drogą lądową, a częściowo morską. Wyruszyła z Nikodemii położonej w dzisiejszej północno-zachodniej Turcji. Wszędzie, gdzie tylko się zatrzymywała, hojnie obsypywała podarunkami tubylców, uwalniała jeńców, nadawała wolność niewolnikom, wygnańcom pozwalała na powrót do ojczystego kraju.
    Wielu historyków traktuje ten fakt jako rozmyślną manifestację dobroczynności mającą na celu zjednanie Konstantynowi sympatii poddanych, a co za tym szło, integrację społeczności różnych prowincji Imperium.

    Należy jednak pamiętać, że Helena jako chrześcijanka musiała być świadoma, iż – jak mawiali wielcy święci – jałmużna i post to skrzydła, które modlitwę unoszą do nieba. A cesarzowa miała się o co modlić. Z pewnością powierzała Bogu swą podróż do Palestyny. Leżała jej na sercu także inna sprawa. Jakiś czas wcześniej Konstantyn na skutek dramatycznych nieporozumień i intryg wydał wyrok śmierci na swoją żonę i syna. Gdy po ich śmierci cesarz poznał prawdę, do końca życia nie mógł wybaczyć sobie nieodwracalnych skutków swej porywczości.

    Śmierć ukrzyżowaniom


    Cesarstwem władał wprawdzie Konstantyn, ale ducha jego matki Heleny dawało się odczuć w najrozmaitszych jego zarządzeniach. Jednak w tym wypadku nie możemy mówić, że matka trzymała go pod cesarskim pantoflem. O dziwo, ten osobliwy tandem współwładców owocował rewolucyjnymi – w jak najlepszym tego słowa znaczeniu – aktami prawnymi. Wszystkie miały swoje źródła w Ewangelii.

    Warto wymienić niektóre z nich: zakaz wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, opieka nad sierotami i wdowami, ustanowienie dla chrześcijan niedzieli jako dnia wolnego od pracy, zwolnienie kapłanów chrześcijańskich od podatków i służby wojskowej, zakaz znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów.

    Najważniejszy jednak akt, którego współtwórczynią z pewnością była Helena, to wspomniany już Edykt Mediolański mówiący o wolności religijnej. Dokument ten zmienił na dwa tysiąclecia oblicze Europy, a po dobie wielkich odkryć geograficznych również kolonizowanego przez Europejczyków świata.

    Trzeci cud


    W ten sposób wróciliśmy do wielkiego marzenia cesarzowej o odnalezieniu krzyża świętego. Możliwe, iż doświadczenie tego, że cierpienie rzeczywiście może okazać się w życiu człowieka krzyżem chwalebnym, inspirowało cesarzową do poszukiwań. Być może chciała odnaleźć drzewo zbawienia po to, by przypominało innym zgnębionym na duchu, że wszystko, co ich zabija, zostało na nim zniszczone, i jest dla nich umocnieniem?
    Święty Ambroży zanotował, że Helena nie mogła znieść faktu, iż ona zasiada na tronie otoczona przepychem, a krzyż Pana leży gdzieś zagrzebany w prochu. Być może zdawała sobie sprawę z tego, że nie została władczynią przez przypadek? Może czuła, że ma do spełnienia jakąś misję? Tego dziś nie dojdziemy.

    Wiemy natomiast, że cesarzowa wyruszyła do Palestyny w 326 roku (choć pewne źródła mówią, że rok wcześniej). Wiemy, że miała wówczas blisko 80 lat i była całkowicie świadoma szaleństwa, którego się podejmuje. Wiemy, że wszystko wskazywało na to, iż jej ekspedycja zakończy się porażką. Wiemy jednak także, że w Jerozolimie uczestniczyła w kolejnym cudzie i że dzięki niej – podróżując dziś po Izraelu – możemy oglądać miejsca związane z życiem Chrystusa. To ona je odnalazła, zabezpieczyła, a z pomocą Konstantyna ufundowała wiele bazylik w miejscach będących scenerią najważniejszych wydarzeń historii zbawienia.

    Ząb św. Piotra


    Odnalezienie krzyża świętego było najbardziej spektakularnym odkryciem Heleny i najwyraźniej – zresztą z całkiem zrozumiałych powodów – przyćmiło odnalezienie przez nią innych cennych relikwii. Jak podają źródła, cesarzowa przywiozła także z Jerozolimy szczątki trzech królów. Zabrała je ze sobą do Rzymu. Po latach Konstantyn umieścił je w słynnej, wzniesionej przez siebie świątyni Świętej Mądrości w Konstantynopolu. W średniowieczu trafiły one dzięki Fryderykowi Barbarossie do katedry w Kolonii i pozostają tam do dziś. Cesarzowa ocaliła od zniszczenia i zapomnienia również koronę cierniową, którą żołnierze włożyli na głowę Jezusowi, gwoździe, którymi przybito Go do krzyża, i słynną tablicę z napisem „INRI”, zwaną Titulus Crucis.

    Innymi relikwiami przywiezionymi do Europy przez Helenę były sandały św. Andrzeja Apostoła, ząb św. Piotra oraz tunika Chrystusa zwana świętą szatą. To właśnie o nią żołnierze rzymscy rzucali kości na Golgocie (cesarzowa także jedną z nich zabrała z Palestyny). Owa tunika stała się w latach czterdziestych minionego wieku główną bohaterką światowego bestselleru Szata Lloyda C. Douglasa. Helena przywiozła z Jerozolimy również nóż, którym Chrystus miał – rozdzielać chleb w czasie ostatniej wieczerzy. Te wszystkie relikwie przechowywane są do dziś w katedrze św. Piotra w Trewirze, która niegdyś była jednym z pałaców świętej cesarzowej.
    W trewirskiej świątyni znajdują się także szczątki św. Macieja, które znalazły się tam również dzięki matce Konstantyna. Natomiast do rzymskiej bazyliki na Lateranie za jej sprawą trafiły schody, po których miał stąpać Jezus prowadzony do Piłata na przesłuchanie. Istnieją źródła, które wspominają także o tym, iż cesarzowej udało się odnaleźć niewielki zbiór ikon malowanych przez św. Łukasza Ewangelistę, ale do tego wątku wrócimy w jednym z kolejnych rozdziałów.

    Nikodemia – początek i koniec


    Kroniki donoszą, że święta cesarzowa zmarła 18 sierpnia 328 roku w Nikodemii. Warto zauważyć, że dwa lata wcześniej rozpoczęła się w tym miejscu jej podróż do Ziemi Świętej. Cesarzowa Helena opuściła Rzym tylko dwa razy. Po raz pierwszy, gdy jechała do Palestyny. Drugi raz wyjechała z Wiecznego Miasta, by wziąć udział w ceremoniach z okazji założenia Konstantynopola, mającego stać się wkrótce nową stolicą Imperium Rzymskiego. Nie dożyła jednak tej uroczystości. Cesarzową, która jeszcze dwa lata wcześniej pokonywała tysiące kilometrów w poszukiwaniu śladów Chrystusa, zabiły trudy podróży.

    Relikwie Heleny spoczywały do 840 roku w mauzoleum w Rzymie. Później część z nich – przeniesiono do rzymskiego kościoła Santa Maria in Ara Coeli, a część przewieziono do Szampanii, do opactwa de Hautvillers. Po rewolucji francuskiej trafiły do paryskiego kościoła St. Leu.

    Aleksandra Polewska/wiara.pl

    ***
    (powyższy tekst to fragment książki “Na tropach biblijnych tajemnic” Aleksandry Polewskiej, która ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rafael)

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Helena cesarzowa

    Flavia Iulia Helena, urodzona w Drepanum w Bitynii (na terenie dzisiejszej Turcji) żyła w czasach, kiedy postać Odkupiciela świata nie była powszechnie znana. Jego wyznawcy od trzystu lat ukrywali się przed mieczem i toporem rzymskiej władzy, a urzędnicy państwowi i wojskowi niejednokrotnie cierpieli tak samo, jak najmniej znaczący spośród gminy chrześcijan. Jeżeli ktoś chciał poznać Jezusa Chrystusa, musiał odwrócić swój wzrok od wielowiekowych bogactw kultury rzymskiej i własnej rodziny, zejść po kamiennych schodach z wysokości pogańskich pałaców i świątyń, w których czczono wielkość człowieka i wielość niemych bóstw – zstąpić do niskości, w której Bóg wybrał dla siebie miejsce, przekroczyć próg ubogiej i odstręczającej na pierwszy rzut oka stajenki betlejemskiej – i tam dopiero jego dusza mogła poczuć serdeczne ciepło skromnego ognia ogrzewającego postaci Świętej Rodziny i ujrzeć światło padające na twarz Boga, który zamieszkał w ciele małego dziecka.

    Jej droga do poznania Ewangelii nie wiodła wprawdzie z pałacowych przepychów, ponieważ przyszła cesarzowa pochodziła z niższych warstw społecznych, ale pełna była niespodziewanych zwrotów i wypełniona cierpieniem przeplatanym ze szczęściem. Na doświadczenie bogatego życiorysu Świętej składa się również bolesne odrzucenie nagrodzone potem wyniesieniem do niesłychanej chwały już za życia. Historia życia świętej Heleny to historia pięknej córki oberżysty, która zaczęła się od usługiwania gościom zajazdu dla podróżnych, a skończyła na tronie rzymskiego imperium, gdzie oddawali jej hołd zarówno arystokraci, jak i prości poddani.

    Żywot Heleny upływał jednostajnie i nie zapowiadał większych rewelacji – aż do momentu, gdy do zajazdu jej ojca przybył oficer o imieniu Konstancjusz. Zachwycony urodą dziewczyny rozpoczął rozmowę i tak od słowa do słowa połączyło ich płomienne uczucie, które trwało szczęśliwie przez wiele lat. Młody dowódca zabrał ze sobą piękną dziewczynę, zapewniając jej szczere oddanie i lepszy byt materialny, lecz niestety ich związek nie mógł być zalegalizowany, ponieważ prawo rzymskie nie pozwalało na małżeństwo oficera niezwyciężonej armii stanowiącej chlubę imperium z kobietą z nizin społecznych.

    Po latach służby wojennej, która stanowiła jedyne zakłócenie ich miłości, z powodu ciągłych wyjazdów Konstancjusza, jego zasługi dla ojczyzny zostały uznane i kochanek urodziwej Heleny wkroczył z łaski cesarza Marka Aureliusza Karusa na drogę awansu społecznego, zostając najprzód namiestnikiem Dalmacji około roku 281, potem zaś z nominacji Dioklecjana stał się cezarem (w roku 293) panującym nad częścią zachodnich ziem cesarstwa – w ramach tetrarchii, czyli podziału władzy na dwóch augustów i dwóch cezarów ustanowionej przez tegoż cesarza. Awans ten okazał się tragiczny dla związku z Heleną, którego owocem był syn o imieniu Konstantyn. Dioklecjan nakazał bowiem nowemu cezarowi oddalenie dotychczasowej konkubiny i pojęcie za żonę córki augusta Maksymiana – Teodory.

    Zaczął się okres trudnej próby dla Heleny, która wprawdzie miała zapewniony byt i wiedziała, że serce jej ukochanego na zawsze pozostanie jej oddane, nie mogła już jednak widywać się z nim i musiała zapomnieć o wspólnym szczęściu. Na dodatek został jej odebrany jedyny syn, który zamieszkał na dworze podejrzliwego Dioklecjana, chcącego mieć w jego osobie zakładnika jako argument w razie nieposłuszeństwa Konstancjusza. Ofiara, jaką była zmuszona ponieść opuszczona niewiasta, okazała się opatrznościowa, Konstantyn bowiem dzięki protekcji, jaką otrzymał na cesarskim dworze, przeszedłszy ścieżkę wojenną podobnie jak jego ojciec, został wkrótce trybunem, a po śmierci Konstancjusza, który dzierżył już wtedy władzę augusta, żołnierze wybrali go na jego następcę. Elekcja ta otworzyła drogę do wynagrodzenia wszystkich cierpień ukochanej matce.

    Konstantyn sprowadził Helenę na dwór konstantynopolitański i nadał jej tytuł cesarzowej. Czas nagrody poniesionych ofiar zbiegł się z chwilą, gdy przyszła święta poznała naukę Zbawiciela, przyjęła ją i wraz ze swym synem rozpoczęła wielki i wiekopomny proces wdrażania zasad Ewangelii w życiu publicznym, tworząc tym samym zaczątki oficjalnej cywilizacji chrześcijańskiej. Zapewne nie bez wpływu imperatorowej pozostawały kolejne dekrety Wiecznego Augusta Konstantyna Wielkiego zakazujące pewnych form bałwochwalstwa, wspierające działalność Kościoła przez donacje pieniężne i akty prawne (takie jak choćby wyjęcie duchowieństwa spod jurysdykcji świeckiej i obowiązku odbywania służby wojskowej). Helena otrzymała dostęp do skarbca cesarskiego i jako szczerze nawrócona miłośniczka Ukrzyżowanego umiała uczynić zeń pożytek dla chwały Bożej i pożytku zbawiennego swych poddanych.

    Jej życie stało się odtąd ciągłym postępowaniem śladami Zbawiciela, co przejawiało się w budowaniu własnych cnót, szczególnie cnoty miłosierdzia, która zjednała jej serca poddanych, a także w fundacjach kościelnych, w których zauważyć można prawdziwą fascynację życiem i męką Pana Jezusa. Owocem owej fascynacji stały się między innymi trzy bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Grobu Pańskiego w Jerozolimie czy Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej.

    Z bazyliką Krzyża Świętego wzniesioną na Golgocie łączy się historia odnalezienia krzyża, na którym zawisło przed trzystu laty najświętsze ciało Chrystusa Pana. Helena nakazała zburzyć pogańskie posągi postawione tam przez cesarza Hadriana dla zatarcia śladów chwalebnej Męki i poszukiwać Drzewa Życia. Po jakimś czasie odnaleziono rzeczywiście trzy krzyże, ale nikt nie był w stanie zidentyfikować, który z nich jest tym, na którym widniała niegdyś tabliczka z inskrypcją INRI. Znaleziono na to sposób – zaniesiono mianowicie owe trzy krzyże do pewnej chorej niewiasty, ufając, że Bóg da znak uzdrawiając cudownie kobietę przez dotknięcie Krzyżem Pańskim. Tak też się stało i odtąd świat chrześcijański wzbogacił się o najcenniejszą relikwię – o drzewo, na którym dokonało się odkupienie ludzkości. Fragment owego drewna wysłała Helena do Konstantyna, który jedną cząstkę umieścił w skarbcu konstantynopolitańskim, drugą zaś posłał do Rzymu nakazując postawić bazylikę Krzyża Jerozolimskiego.

    Opatrzność Boża sprzyjając pobożnym inicjatywom „wielkiej pani” – jak określił ją wsławiony biskup Mediolanu święty Ambroży – nie oszczędziła jej wszakże cierpienia, jakie spadło na nią choćby przy okazji tragedii, która miała miejsce w domu cesarskim, gdy z polecenia Konstantyna został zgładzony jego syn i małżonka. Przyczyny tego strasznego zdarzenia pozostają niewyjaśnione (istnieje między innymi przypuszczenie, iż powodem stał się kazirodczy związek syna Konstantyna Kryspusa i jego macochy Fausty).

    Pod koniec życia Święta zamieszkała w Nikomedii i tam nadeszła dla osiemdziesięcioletniej monarchini ostatnia godzina, która stała się jednocześnie godziną przejścia do Królestwa Niebieskiego. Od razu została otoczona kultem wiernych chrześcijan, a jej zwłoki zostały wystawione w pięknym sarkofagu przy Via Lavicana w Rzymie, gdzie Konstantyn wzniósł świątynię, zaś miastu, z którego pochodziła, nadał nazwę Helenopolis. W IX wieku przeniesiono część relikwii do kościoła Santa Maria in Ara Coeli w Rzymie. Stamtąd trafiły do opactwa de Hautvillers w Szampanii, gdzie wytworzył się ważny ośrodek kultu świętej cesarzowej, który ustał wraz z wybuchem wielkiej rewolucji we Francji, kiedy to trzeba było ukryć relikwie, a po okrzepnięciu lawy rewolucyjnej złożono je w kościele St-Leu w Paryżu.

    Kościół wspomina św. Helenę cesarzową 18 sierpnia.

    FO/PCh24pl

    _________________________________________________________________________

    18 sierpnia

    Błogosławiona Sancja Szymkowiak, zakonnica

    Bł. Sancja Szymkowiak. Pielgrzymka do Lourdes odmieniła jej życie

    fot. screenshot YouTube (Radio Maryja)

    ***

    Bł. Sancja Szymkowiak. Pielgrzymka do Lourdes odmieniła jej życie

    Janina Szymkowiak urodziła się 10 lipca 1910 r. w Możdżanowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, zasady moralne i gorącą miłość ojczyzny. W 1929 roku, po ukończeniu gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim, podjęła studia romanistyki na Uniwersytecie Poznańskim.

    Od wczesnej młodości prowadziła głębokie życie religijne. Codziennie uczestniczyła we Mszy św. i przyjmowała Komunię św. Cechowała ją prawość w postępowaniu, wierność przyjętym zobowiązaniom i miłość bliźniego. W 1934 r. uzyskała absolutorium i wyjechała do Francji. Zamieszkała u sióstr oblatek. Chodziło jej o doskonalenie języka przed złożeniem magisterium.
    Udział w pielgrzymce do Lourdes zadecydował o dalszym jej życiu. Pozostała u oblatek i rozpoczęła postulat. Jednak na usilne prośby rodziców, po kilku miesiącach wróciła do Polski. Matka i ojciec doradzali jej wybór zakonu w kraju. Wkrótce zetknęła się z siostrami serafitkami i w 1936 r. wstąpiła do nich w Poznaniu. Otrzymała wówczas zakonne imię Sancja. Pracowała jako wychowawczyni, nauczycielka, furtianka i refektarka. W czasie wojny pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej możliwość czasowego powrotu do domu rodzinnego. Niemcy zamienili dom sióstr w Poznaniu na hotel. Sancja pomagała jako tłumaczka angielskim i francuskim jeńcom, którzy nazywali ją “aniołem dobroci”.

    Wycieńczona ciężką pracą i skromnymi, klasztornymi warunkami, zachorowała na gruźlicę gardła. Cierpienia związane z chorobą ofiarowała Bogu za grzeszników. Przed śmiercią powiedziała: “Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora złożyła śluby wieczyste. Umarła 29 sierpnia 1942 r. z nadzieją, a nawet pewnością, że nadal będzie pomagać innym. Jej grób znajduje się w kościele św. Rocha w Poznaniu.

    W 1996 r. za wstawiennictwem s. Sancji została cudownie uzdrowiona nowo narodzona dziewczynka z Poznania, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. Po zbadaniu tego wydarzenia przez odpowiednich ekspertów Stolica Apostolska ogłosiła dekret o cudownym charakterze tego uzdrowienia. To otworzyło drogę do beatyfikacji s. Sancji. Dokonał jej podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach mówił on o bł. Sancji Szymkowiak:
    „Drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki, wyznaczało dzieło miłosierdzia. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia”.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 sierpnia

    Święty Jacek, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Alipiusz i Posydiusz, biskupi
      •  Święta Klara z Montefalco, dziewica
      •  Święta Joanna Delanoue, zakonnica
      •  Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter
    ***
    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Jacek urodził się w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej, na krótko przed 1200 rokiem. Był synem szlacheckiego, możnego rodu Odrowążów, krewnym biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża i jego następcy, Jana Prandoty, również Odrowąża. Pierwsze nauki pobierał zapewne w Krakowie w szkole katedralnej. Być może jego nauczycielem był bł. Wincenty Kadłubek, który w kapitule krakowskiej mógł wówczas sprawować godność kanonika scholastyka (1183-1206). Jacek zamieszkał wtedy u stryja Iwona. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. W 1219 r. był już kanonikiem krakowskim – został mianowany nim przez Iwona. Jest rzeczą prawdopodobną, że Iwo wysłał przedtem Jacka na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Sam wykształcony w Paryżu i w Vicenza, chciał, by i jego bratanek zdobył wiedzę i nabrał europejskiej ogłady. Jednak o tym źródła milczą.
    W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216 stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX. Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika.

    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika.
    Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji.
    W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier.
    Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa.
    Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu.

    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa.
    W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku założył tam klasztor, a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu.
    W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50.

    Święty Jacek wskrzesza Napoleona

    W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu.
    Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235).
    Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach.

    Święty Jacek z monstrancją i figurą Matki Bożej

    Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa.
    Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311.

    Święty Jacek z monstrancją i figurą Matki Bożej

    Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem walki o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji.
    Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”.W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Potrafi wskrzeszać zmarłych – św. Jacek

    Potrafi wskrzeszać zmarłych - św. Jacek

    św. Jacek/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała wielu mu współczesnych. Jego przykład porywa i dziś.

    Świetnie się zapowiadał. Pochodził ze znakomitej rodziny. Nic dziwnego, że wysłano go na zagraniczne studia. Wylądował w Rzymie. Przechodząc przez jeden z gwarnych, kolorowych placów, ujrzał wielki tłum. Gapie cisnęli się i… rozdziawiali usta ze zdumienia. Na placu stał szczupły mnich. Obok niego na bruku leżał martwy człowiek. Mnich – jak donoszą stare kroniki – „wyciągnął ręce w górę, uniósł się w powietrze i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł sięi otworzył oczy. Tłum zamarł… Taką scenę ujrzał Jacek Odrowąż – pierwszy polski dominikanin. Miał 37 lat, był dojrzałym mężczyzną. Wydarzenie było dla jego wiary trzęsieniem ziemi. Zmieniło go całkowicie. Mnichem, którego spotkał, był św. Dominik. Połączyło ich ogromne pragnienie zaniesienia Ewangelii na krańce świata.

    Dominik znał swych braci króciutko, ale już po kilku miesiącach wysyłał ich z misją zakładania (w jego imieniu!) klasztorów. Miał do nich ogromne zaufanie. Jacek dopiero co spotkał założyciela zakonu, a już został wysłany nad Wisłę. Dominikanie zaczęli modlić się w Krakowie. Do dziś przywdziewają białe habity już w pierwszych dniach nowicjatu. Nikt nie zna jeszcze tych chłopców, nie wie, co naprawdę siedzi w ich gorących głowach, ale przechodnie już pozdrawiają ich na ulicy: „Szczęść Boże, Ojcze”. Widziałem, jak chłopcy rumienią się. Boją się tych słów na wyrost. „Ojcami” zostaną dopiero za siedem lat.

    Dominik zaufał Jackowi. Wysłał go na wschód. Jacek szedł pieszo przez Alpy, do grodu Kraka dotarł na Wszystkich Świętych 1222 roku. Podobnie jak dziś wróżono Kościołowi rychły upadek, nieustannie mnożyły się oskarżenia o brak ubóstwa i sprzeniewierzenie się duchowi Ewangelii. Skromne życie Odrowąża i jego pasjonująca opowieść o Bogu porwała ogromną część krakowskiej inteligencji. Pojawili się pierwsi polscy dominikanie. Jacek zostawił ich i wyruszył na wiele podróży misyjnych. Dotarł do Kijowa, gdzie pracował nieprzerwanie przez cztery lata, oraz do Gdańska i Prus.

    O pobycie w Kijowie opowiadano legendy. Gdy w 1240 roku na miasto napadli Tatarzy, niszcząc i paląc wszystko, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i zamierzał uciec. I wówczas usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Odwrócił się. Ujrzał figurkę Maryi. Przytulił ją i schował pod pachę. Podobno przeszedł suchą nogą przez rwące fale Dniepru. Dziś mnisi dopatrują się w tej legendzie opowieści o niebywałej sile wiary Świętego.
    Wrócił do Krakowa. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Po jego śmierci przy grobowcu miało miejsce wiele cudownych uzdrowień, a nawet… wskrzeszeń. Obok sarkofagu przeczytasz napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”.

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ___________________________________________________________________

    Św. Jacek w metrze

    Przemysław Kucharczak: Dlaczego aż w Rzymie organizujecie obchody 750-lecia śmierci św. Jacka?

    Ks. Arkadiusz Nocoń: – Benedykt XVI powiedział: „Jeśli jesteśmy katolikami, to jesteśmy wszyscy rzymianami”. Więc kiedy katolicy coś robią w Rzymie, to robią to u siebie, w domu. W Rzymie jest też mnóstwo śladów św. Jacka. Choćby kościół Sykstusa, gdzie Jacek był świadkiem cudu.

    A ten cud zdarzył się naprawdę? Niektórzy sądzą, że wskrzeszenie człowieka przez św. Dominika obrosło legendą.
    – Kiedyś też patrzałem na to sceptycznie. Ale później znalazłem opisy w innych źródłach. Tego dnia siostry miały zacząć tam życie klauzurowe. Przyszli św. Dominik i kardynałowie. Była Środa Popielcowa. Ale doszło do cudu i zrobiło się takie poruszenie, że wielką uroczystość zamknięcia klauzury trzeba było przenieść na 1. niedzielę Wielkiego Postu. Musiało więc wydarzyć się coś wielkiego. Jacek to widział.

    A później sam wypraszał wskrzeszenia, rozmawiał z Maryją. Znani z nazwisk świadkowie widzieli, jak chodził po powierzchni Wisły pod Wyszogrodem. Co nowego zaczęło się dla Jacka w Rzymie?
    – Tamten cud był dla niego tak wielkim przeżyciem, że wstąpił do dominikanów. Przyjął habit z rąk św. Dominika w kościele św. Sabiny na Awentynie. Stamtąd został posłany z misją na północ. I my też zaczniemy 15 października nasze rzymskie świętowanie jubileuszu Jacka właśnie od Mszy w kościele św. Sabiny. Ciekawe, że misje dla Polski zawsze wychodziły z Rzymu: najpierw też z Awentynu św. Wojciech, potem Jacek, i w naszych czasach nowa ewangelizacja Jana Pawła II. Rzym promieniuje. To nie przypadek, że polski Kościół jest tak silnie związany z Rzymem.

    Jacek był kiedyś najbardziej znanym polskim świętym.
    – Tak! Na kanonizacji w 1594 r. ludzie zajmowali przestrzeń od Placu św. Piotra do Zamku Anioła! Mieszkam w Rzymie, a tylko dwa razy w życiu widziałem tak ogromny tłum: w dniu kanonizacji o. Pio i ks. de Balaguera. A wtedy Rzym był mniej ludny i bez dzisiejszych środków komunikacji. Jacek jest jedynym polskim świętym na kolumnadzie Berniniego na Placu św. Piotra, obok wielkich misjonarzy: Franciszka Ksawerego i Ludwika Bertranda z Ameryki Południowej. Jacek to Apostoł Północy, w rzymskich kościołach wisi wiele jego obrazów. Kiedy o nim myślę, przypominają mi się rysunki na płaskowyżu Nazca w Peru: trzeba unieść się nad ziemię, żeby je zobaczyć. Tak samo ze św. Jackiem: dopiero z perspektywy Rzymu widać, czego dokonał w ciągu 30 lat działalności misyjnej, gdzie dotarł.

    Ale chyba trochę o nim zapomnieliśmy?
    – Bo przestaliśmy dbać o jego kult. Po soborze jego wspomnienie zostało wykreślone z mszału dla całego Kościoła – i teraz Jacek jest wspominany tylko w Kościele lokalnym. W 1957 roku prowincjał dominikanów zauważył, że ilekroć kult św. Jacka był silny, prowincja dominikańska działała prężnie. A kiedy ten kult słabł, słabła też siła oddziaływania dominikanów. To samo dotyczy również całej Polski.

    Jaka na to rada?
    – Przed kanonizacją wysłannik polskiego króla Zygmunta Wazy prosił papieża, aby uroczystość była skromna. Papież, znając zasługi św. Jacka, nie zgodził się: „Nie może być skromna, bo to uwłaczałoby majestatowi Rzeczpospolitej”. I to jest prawda. Dlatego staramy się nadać obchodom w Rzymie odpowiedni rozgłos. Przyjedzie 2 tys. pielgrzymów z Polski i prelegenci z krajów, gdzie działał św. Jacek. Na koncert – podczas którego będzie mowa o Jacku i wystąpi zespół „Śląsk” – bilety rozeszły się w kilka dni. To pierwszy w historii samodzielny polski koncert w Auli Pawła VI. Spoty reklamowe mówiące o świętym Jacku można usłyszeć w rzymskich radiach, a nawet w metrze. W Rzymie jest Radio Watykańskie i „L’Osservatore Romano”. Trzeba przypomnieć św. Jacka w sercu chrześcijaństwa. Już Juliusz Cezar mówił: „Kto opuszcza Rzym, zawsze przegrywa”. Jeśli nie chcemy „przegrać sprawy” naszego Świętego, musimy być obecni w Rzymie.

    Ks. Arkadiusz Nocoń – pomysłodawca rzymskich obchodów 750-lecia śmierci św. Jacka. Organizują je Kuria Metropolitalna w Katowicach i Księgarnia św. Jacka

    _______________________________________________________________________

    Pies na cuda



    Święty Jacek jest bardzo popularny. Wszyscy o nim wiedzą. Że był. A zasługuje na dużo więcej.
    Jesień 1228 roku była deszczowa. Na brzegu Wisły koło Wyszogrodu stało czterech mężczyzn w czarnych kapach narzuconych na białe habity. Wpatrywali się bezradnie w toczące się przed nimi wezbrane wody rzeki. Nie było mowy o przeprawie brodem. Nigdzie też nie było ani łodzi, ani przewodnika.

    A bardzo chcieli przejść. Dopiero co wyruszyli na Ruś, gdzie mieli nadzieję przekonać prawosławnych książąt do unii z Rzymem albo przynajmniej zająć się tamtejszymi wiernymi Kościoła łacińskiego. A potem – kto wie? – może pójdą dalej? Mieli zachętę papieża, który błogosławił Braci Kaznodziejów w ich drodze „na ziemie Rusinów i pogan”. Nic dziwnego, bo też niedawno założony zakon dominikanów był znakomitym narzędziem w głoszeniu Ewangelii. Zakonnicy jak prawdziwe „psy pańskie” (od łacińskiego Domini canes) rozbiegli się po Europie, zapalając chrześcijan nową gorliwością.

    Błyskawicznie powstała sieć klasztorów, a te równie szybko wypełniły się zapaleńcami w habitach. W Polsce pierwszym z nich był Jacek Odrowąż. To jego właśnie, z trzema współbraćmi, zatrzymała Wisła. – Prośmy Boga Wszechmogącego, któremu niebo i ziemia, morze i rzeki są posłuszne, żeby nam pomógł przeprawić się przez tę rzekę – miał wówczas powiedzieć Jacek. Nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i… poszedł. Stąpał po powierzchni rzeki, niczym Jezus po jeziorze Genezaret. Po chwili odwrócił się i zachęcił współbraci do pójścia w jego ślady. Ale tamci nie mieli odwagi tego zrobić. Jacek wrócił, rozpostarł na wodzie swoją czarną kapę i zaproponował wystraszonym zakonnikom, żeby skorzystali z niej, jakby była łodzią. „Płynęli więc na kapie pod kierownictwem świętego Jacka” – zapisał niespełna sto lat później dominikanin Stanisław, lektor krakowskiego klasztoru. Opisując to wydarzenie, opierał się, jak sam informuje, na wspomnieniach towarzyszy Jacka.

    Maryję można unieść
    Wieść o tym wydarzeniu musiała się mocno roznieść, bo jego ślady (w różnych wersjach) znaleźć można w wielu żywotach świętego Jacka. W jednej z legend widzimy Świętego uciekającego z płonącego Kijowa po falach Dniepru. Musiałoby to nastąpić 6 grudnia 1240 roku, gdy miasto zdobyli Tatarzy. Tyle że wtedy Jacka już prawdopodobnie tam nie było. Założył w Kijowie klasztor, ale – jak stwierdził Jan Długosz – kilka lat przed najazdem Tatarów dominikanie musieli opuścić miasto. Tak życzył sobie prawosławny książę kijowski. Wiadomo jednak, że dominikanie byli na Rusi, gdy spadła na nią tatarska nawałnica. I to właśnie z Kijowem wiąże się najpopularniejsza Jackowa legenda. Jacek, uchodząc z kościoła, miał zabrać Najświętszy Sakrament. Gdy przechodził obok figury Matki Boskiej, ta odezwała się do niego: „Jacku, zabierasz mojego Syna, a mnie tu zostawiasz?”.

    – Jestem za słaby, żeby udźwignąć tak wielką figurę – miał powiedzieć Święty. Na to Maryja obiecała, że figura będzie lekka, co też istotnie się stało. Nie wiadomo, jak było rzeczywiście. Legenda ta jednak opisuje prawdziwego Jacka, bo właśnie taki wyłania się ze źródeł historycznych – z Najświętszym Sakramentem i z Maryją. Wygląda na to, że on rzeczywiście się z Nimi nie rozstawał. Lektor Stanisław napisał, że Jacek „miał zwyczaj bardzo częstego przepędzania nocy w kościele – bardzo rzadko miał stałe miejsce na spoczynek, lecz złożywszy przed ołtarzem znużone członki i głowę oparłszy o kamień lub położywszy na gołą ziemię, trochę odpoczywał”. Krótko po przybyciu do Krakowa Jacek „pobożnie i ze łzami” modlił się w kościele. Miał wtedy doznać widzenia. Ujrzał wielką światłość spływającą na ołtarz, a w niej Matkę Boską. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – powiedziała do niego Maryja. Podobno od tamtej chwili Święty „o cokolwiek tylko prosił, zawsze bywał wysłuchany”.

    Grad przegrał

    A prosił często. Kiedyś, w dniu św. Stanisława biskupa, opodal Skałki, spotkał żałobników i kobietę, niejaką Falisławę, płaczącą nad swoim jedynym synem Piotrem, który utonął w Wiśle poprzedniego dnia. Ulitował się nad nią. Pomodlił się i… zmarły wstał. Podobna historia zdarzyła się z synem Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Również jego Bóg wskrzesił na prośbę Jacka. Innym razem, pod Wawelem, do nóg Świętemu przypadła mieszczka krakowska, matka niewidomych bliźniaków. Modlitwa Jacka wyjednała im wzrok. Niejakiej Felicji z Gruszowa, kobiecie która przez dwadzieścia lat małżeńskiego życia nie mogła doczekać się dziecka, Jacek wymodlił syna.

    W 1238 roku Klemencja z Kościelca, która często spowiadała się u Jacka, zaprosiła Świętego do swojej miejscowości na 18 lipca z okazji uroczystości św. Małgorzaty. Miało być wielkie święto, ale przyjście zakonnika poprzedziła gwałtowna burza z gradobiciem. Zboże i wszelkie inne zasiewy leżały na polach całkowicie zniszczone. Gdy więc Jacek przybył na miejsce, Klemencja powitała go łzami. Płakali też wszyscy mieszkańcy Kościelca, którym w oczy zajrzało widmo śmierci głodowej. Jacek uspokoił zrozpaczonych. – Idźcie do domów i przez całą noc czuwajcie na modlitwie – powiedział. On sam też modlił się do rana. O świcie wszyscy wyszli z domów – i ujrzeli kołyszące się na wietrze dorodne łany zbóż z kłosami pełnymi ziarna. Tak jakby nic się nie stało.

    Opisy tych cudów znalazły się w najstarszym zachowanym żywocie św. Jacka, spisanym przez lektora Stanisława. Tradycja przechowała też opowieści o wielu innych – w części zapewne legendarnych – nadzwyczajnych zdarzeniach z udziałem Świętego. Święty zawsze zaradza w nich ludzkim biedom i nieszczęściom, na przykład przez wymodlenie uzdrowienia krowy – żywicielki. Jakkolwiek nie sposób dziś dojść do tego, jak było rzeczywiście, jedno jest pewne – modlitwy Jacka były miłe Bogu. Ludzie musieli to widzieć, i oczywiste dla nich było, że Jacek to mąż Boży. Nikogo więc nie zaskoczyła data jego śmierci – w dzień wniebowzięcia jego ukochanej Matki Boskiej. Było to w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku – dokładnie 750 lat temu. Zanim Jacek odszedł, zwołał starszych braci. – Pragnę wam pozostawić to, co usłyszałem z ust ojca naszego, Dominika, żebyście byli pokorni, mieli wzajemną miłość i zachowali dobrowolne ubóstwo. Bo to jest testament wiecznego dziedzictwa – powiedział.

    Aktywność pośmiertna

    Zmarłego pochowano w dominikańskim kościele Świętej Trójcy. Cały Kraków wyległ, żeby pożegnać Świętego. Ceremoniom przewodniczył biskup Jan Prandota. Gdy wrócił z pogrzebu, wszedł do katedry, żeby się pomodlić. Tam nagle zapadł w sen. Miał wówczas ujrzeć św. Stanisława biskupa z Jackiem, obu idących w anielskim orszaku. Św. Stanisław wyjaśnił śpiącemu biskupowi, że właśnie wprowadza Jacka do chwały nieba. W dniu śmierci Jacka podobne widzenie miała jego krewna, błogosławiona Bronisława, norbertanka z klasztoru na pobliskim Zwierzyńcu. Ujrzała Najświętszą Maryję Pannę, trzymającą za rękę dominikanina o jaśniejącej postaci. Matka Boska oznajmiła jej, że prowadzi do nieba brata Jacka z Zakonu Kaznodziejskiego.

    W dniu pogrzebu Kraków obiegła wieść o kolejnym cudzie. Oto młodzieniec Żegota skręcił kark przy upadku z konia. Zrozpaczeni rodzice przynieśli ciało martwego syna do kościoła dominikanów i położyli je przed grobem świętego Jacka. Po godzinie modlitw młodzieniec wstał zdrowy, bez śladów wypadku.

    Te wydarzenia skłoniły dominikanów z Krakowa do notowania cudów dokonanych za pośrednictwem brata Jacka. To z tych protokołów czerpał lektor Stanisław, niestety później zaginęły. Mimo to kult trwał, wzmagany kolejnymi świadectwami cudów. Znamienne zdarzenie miało miejsce w 1519 roku, gdy pewna kobieta poroniła. Pełna smutku rodzina przygotowywała się do złożenia zmarłego bez chrztu dziecka do grobu. Ojciec o imieniu Jan, pełen bólu, zwrócił się do św. Jacka. W czasie jego modlitwy niemowlę, na oczach osłupiałych świadków, wróciło do życia. Komentując tę opowieść, dominikanin o. Jacek Salij zauważa: „Kiedy czytamy o planowanym pogrzebie nieszczęśliwie poronionego dziecka, czyż nie przychodzi nam na myśl, że dzisiaj wiele dzieci – niechcianych przez rodziców – nie ma nawet własnych grobów?”.

    Zachowało się też podanie o kobiecie, którą mąż źle traktował. Gdy urodziła dziecko, zagłodziła je. Miał to być rodzaj zemsty na okrutnym mężu. Dopiero gdy morderczyni ujrzała martwe ciało, pojęła, jak strasznej zbrodni się dopuściła. Zaczęła błagać wszystkich świętych, zwłaszcza Andrzeja Apostoła o wstawiennictwo, żeby Bóg wybaczył jej dzieciobójstwo. We śnie miała ujrzeć świętego Andrzeja, który poradził jej, żeby zwróciła się do św. Jacka z Krakowa. Kobieta upadła na kolana i złożyła ślub świętemu Jackowi, że uda się do jego grobu. Wtem dziecko zaczęło się ruszać i wkrótce wróciło do zdrowia. Po kilku latach kobieta zjawiła się z dzieckiem u grobu Świętego i zaświadczyła o cudzie. Dziś istnieje tendencja do spłaszczania rzeczywistości nadprzyrodzonych, do tłumaczenia cudów przypadkiem, zbiegiem okoliczności lub nieznanym fenomenem natury. Kiedy jednak czyta się o nadprzyrodzonych interwencjach dokonanych za pośrednictwem Jacka, nasuwa się myśl, że to przecież bardzo podobne do tego, co robił Pan Jezus.

    Podniesienie powalonych nawałnicą zasiewów było nawet dla ludzkiego życia rzeczą ważniejszą niż zmiana wody w wino na weselu. Pewnie Jezus zrobiłby to samo, co Jacek. I – po prawdzie – właśnie to zrobił, bo Jacek stał się w ręku Boga znakomitym narzędziem. Mówi się, że nie cuda są najważniejsze w życiu świętego Jacka. Zapewne. Ale one były potrzebne ludziom. Zaświadczały, że to, co mówi ten człowiek, jest prawdziwe. Mówiły, że to, o czym mówi, działa i że za tym stoi siła. W dużej mierze dlatego Jacek był taki skuteczny. Dlatego szlak jego wędrówek znaczą klasztory, a zakon dominikański w Polsce szybko zdobył sobie silną pozycję. Świat potrzebuje dowodów Bożej mocy, a tylko niedostatek świętych Jacków – czyli ludzi oddanych Bogu bez żadnego „ale” – skłania chrześcijańskich teoretyków do tłumaczenia, że cuda są mało ważne.

    Franciszek Kucharczak/wiara.pl

    __________________________________________________________________________

    Modlitwa wysłuchana

    Modlitwa wysłuchana

    Ludovico Carracci, „Madonna ukazująca się św. Jackowi”, olej na płótnie, 1594, Luwr, Paryż

    ***

    Jest jedynym Polakiem uwiecznionym wśród rzeźb przedstawiających świętych, stojących na kolumnadzie wokół Placu św. Piotra w Watykanie. Święty Jacek Odrowąż, dominikanin, żył na przełomie XII i XIII wieku, ale w czasach, gdy kolumnada powstawała, czyli w XVII wieku, jego kult był szczególnie żywy. Wiąże się to zapewne z kanonizacją Jacka, która nastąpiła w roku 1594.

    Właśnie w roku kanonizacji malarz z Bolonii Ludovico Carracci otrzymał zamówienie na obraz przed-stawiający św. Jacka. Giacomo Filippo i Antonio Maria Turrini zapragnęli udekorować tym dziełem ufundowaną przez siebie kaplicę w kościele San Domenico w Bolonii.

    Obraz przedstawia wydarzenie, do jakiego doszło w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w krakowskim kościele dominikanów. Widzimy św. Jacka klęczącego w swym dominikańskim habicie i modlącego się żarliwie. Podczas tej modlitwy ukazała mu się Maryja z Dzieciątkiem i przemówiła do niego.

    Carracci słowa Maryi zapisał po łacinie na tablicy podtrzymywanej przez aniołka. „Raduj się synu Jacku, bo twoje modlitwy ucieszyły mojego Syna. O cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, u Niego uzyskasz” – czytamy na tablicy. Namalowana powyżej Matka Boża jedną rękę trzyma na sercu, a drugą wskazuje tablicę. Mały Jezus dobrotliwie się uśmiecha i pokazuje palcem świętego, potwierdzając słowa swej Matki.

    Jacek opowiedział o tym widzeniu swym współbraciom Florianowi i Godynowi, zachęcając ich do większego oddania się Najświętszej Dziewicy. Zapewne dlatego w czasach kontrreformacji, gdy rozszerzył się kult maryjny, artyści w krajach katolickich chętnie przypominali postać polskiego dominikanina.

    Leszek Śliwa/wiara.pl

    _____________________________

    Święty Jacek Święty ze Śląska

    Święty Jacek Święty ze Śląska

    Fresk Ventury Salimbeniego – rok 1600 – przedstawiający ŚW. JACKA/Wikimedia Commons(PD)

    ***

    Jacek Odrowąż; ur. przed 1200 r. (najczęściej przyjmuje się r. 1183) w Kamieniu Śląskim (Opolszczyzna), zm. 15 VII 1257 r. w Krakowie; syn Eustachego i Beatrix Odrowążów; dominikanin, kaznodzieja, misjonarz.

    Był krewnym biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Studiował w Pradze, Bolonii i Paryżu. W latach 1220-1222 przebywał w Rzymie, gdzie wraz z krewnym, błogosławionym Czesławem, wstąpił do zakonu założonego przez św. Dominika (wg legendy miał przejąć bezpośrednio z rąk świętego habit w środę popielcową 1220 r.). W 1222 r. założył wraz z Iwonem Odrowążem klasztor w Krakowie, współtworząc w ten sposób polską prowincję zakonu. Był prawdopodobnie inicjatorem powstania wspólnot dominikańskich w wielu miastach Europy Środkowej, w tym w Pradze, Ołomuńcu (1222), Wrocławiu (1226), Poznaniu, Gdańsku (1227) i Kijowie (przed 1233). W sumie założył 27 klasztorów.

    W 1228 r. w Paryżu obradowała kapituła generalna zakonu, na którą św. Jacek był delegatem. Odbywał wiele podróży misyjnych, w tym na Ruś (1228-1232), do Prusów (1236-1238) oraz na pogranicze Litwy. Wg legendy miał dotrzeć nawet do Szwecji i na Krym, a także na sąsiedni kontynent, do Indii. W latach 40. i 50. XIII w. prawdopodobnie przebywał w Krakowie, prowadził tam działalność duszpasterską. Znany jest z cudów i z tego, że objawiła mu się Najświętsza Maria Panna. Zmarł w święto Wniebowzięcia Matki Bożej (15 sierpnia). Pochowano go w dominikańskim kościele Świętej Trójcy.

    Przy jego grobie miały miejsce cudowne uzdrowienia i wskrzeszenia. Obok sarkofagu widnieje napis: „Tu leży św. Jacek mocen wskrzeszać zmarłych”. Po śmierci zaczął być czczony jako święty, a jego grób uznawany był za miejsce cudowne.

    W 1266 r. ustanowiono specjalną komisję kościelną, która spisywała nadzwyczajne łaski otrzymywane za jego wstawiennictwem. Św. Jacek był pierwszym polskim świętym, którego kult rozpowszechnił się szeroko na całym świecie, m.in. w Azji i Ameryce Południowej. W Ameryce Łacińskiej jest jednym z najbardziej czczonych świętych. Został beatyfikowany w 1527 r., a kanonizowany w 1594 r. Był drugim świętym w Kościele katolickim, który został kanonizowany po pełnym procesie kanonizacyjnym. Jego wspomnienie liturgiczne przypada na 17 sierpnia, jest patronem dominikanów; Polski, Litwy, Rosji, Śląska, archidiecezji katowickiej, Prus, Pomorza, Krakowa, Kijowa, Wrocławia.

    Najstarszy zachowany żywot św. Jacka został spisany w drugiej połowie XIII wieku przez Stanisława, lektora klasztoru dominikanów w Krakowie.

    W ikonografii przedstawiany jest jako dominikanin w habicie, z monstrancją, cyborium, kielichem, figurą Najświętszej Marii Panny, księgą i lilią; jako przechodzący przez rzekę po swoim rozścielonym płaszczu lub chodzący po wodzie; ratujący chłopca przed utonięciem. Przedstawienia postaci św. Jacka najpopularniejsze są w sztuce włoskiej. Wśród przedstawień pojedynczych, często występowała Wizja Najświętszej Marii Panny. W sztuce polskiej najwięcej wizerunków Świętego znajduje się w klasztorze i kościele Dominikanów w Krakowie, a do najbardziej wartościowych należą obrazy Tomasza Dolabelli z lat 1619-1625, które oglądać można w kaplicy Św. Jacka. Jego figura widnieje na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Również wzdłuż drogi procesyjnej w Lourdes stoi św. Jacek wśród figur świętych biblijnych i francuskich.

    Cuda:
    W 1238 roku mieszkanka Kościelca, Klemencja, której Jacek był spowiednikiem, zaprosiła Świętego do swojej miejscowości z okazji uroczystości św. Małgorzaty (18 lipca). W tym okresie nad Kościelcem przeszło gwałtowne gradobicie, które całkiem zniszczyło zboże. Kiedy Jacek przybył na miejsce, Klemencja i inni mieszkańcy, którzy zaczęli obawiać się głodowania, przywitali go łzami. Jacek uspokoił zrozpaczonych i nakazał im spędzenie nocy na modlitwie. Sam też modlił się do rana. Gdy po nocy mieszkańcy Kościelca wyszli z domów, ich oczom ukazały się pola pełne zbóż.

    Po pogrzebie św. Jacka w Krakowie, biskup Jan Prandota, który przewodniczył ceremonii, wszedł do katedry, by oddać się modlitwie. Tam nagle zapadł w sen. Ujrzał wówczas św. Stanisława biskupa z Jackiem. Św. Stanisław wyjaśnił śpiącemu, że prowadzi Jacka ku bramom niebieskim. W dniu śmierci Świętego podobne widzenie miała jego krewna, błogosławiona Bronisława, norbertanka z klasztoru na Zwierzyńcu. Ujrzała Matkę Bożą, trzymającą za rękę dominikanina, która powiedziała jej, że prowadzi do nieba brata Jacka z Zakonu Kaznodziejskiego.

    W dniu pogrzebu zdarzył się kolejny cud. Młodzieniec Żegota podczas jazdy konnej upadł i skręcił kark. Zrozpaczeni rodzice przynieśli ciało zmarłego do kościoła dominikanów i położyli je przed grobem świętego Jacka. Po godzinie modlitw młodzieniec wstał zdrowy.

    W 1519 r. pewna kobieta poroniła. Rodzina pełna bólu przygotowywała się do złożenia dziecka w grobie. Ojciec zmarłego niemowlęcia, skierował swoje modlitwy ku św. Jackowi. W tym momencie dziecko wróciło do życia. Innym razem św. Jacek wymodlił syna, dla kobiety, która wcześniej, przez dwadzieścia lat życia w małżeństwie, nie mogła doczekać się potomstwa.

    Pewna kobieta, w odwecie za okrucieństwa męża kierowane ku niej, zagłodziła ich nowonarodzone dziecko. Dopiero widząc martwe ciało, pojęła, jak straszną zbrodnię popełniła. Zaczęła błagać wszystkich świętych, głównie św. Andrzeja o wstawiennictwo, by Bóg wybaczył jej dzieciobójstwo. Św. Andrzej we śnie poradził kobiecie, by z modlitwą zwróciła się do św. Jacka. Kobieta złożyła św. Jackowi obietnicę, że uda się do jego grobu. Wtedy dziecko zaczęło się poruszać i wkrótce wróciło do zdrowia.

    Legendy:
    Gdy w 1240 r. na Kijów napadli okrutni Tatarzy, niszcząc miasto, Jacek chwycił monstrancję z Najświętszym Sakramentem i chciał uciec. W tym momencie usłyszał głos: „Jacku, mego Syna zabierasz, a mnie zostawiasz? Weź mnie ze sobą!”. Gdy się odwrócił, ujrzał figurę Maryi. Obawiał się, że nie da rady jej udźwignąć, jednak Maryja miała mu obiecać, że figura stanie się lekka. I faktycznie, św. Jacek uniósł ją bez problemu. Podobno podczas ucieczki przeszedł suchą stopą przez rzekę Dniepr.

    Kiedy indziej, pod Wawelem, matka niewidomych bliźniąt padła do stóp św. Jacka prosząc o wybłaganie wzroku dla jej dzieci. Dzięki modlitwie Jacka, bliźnięta odzyskały wzrok. Święty wskrzesił również dwóch chłopców, którzy zmarli przez utonięcie. Jednym z nich był Piotr, który utonął w Wiśle, drugim syn niejakiej Przybysławy ze wsi Serniki, który utonął w Rabie. Po modlitwach Jacka obaj młodzi mężczyźni wstali zdrowi.

    Gdy św. Jacek podróżował na Ruś wraz z trzema współbraćmi, Wisła przeszkodziła im w dalszej drodze. Jacek pomodlił się, nakreślił znak krzyża nad wzburzoną wodą i zaczął iść po powierzchni rzeki, jak Jezus po jeziorze Genezaret. Pozostali dominikanie jednak nie mieli odwagi, by pójść w ślady Świętego. Jacek wrócił więc na brzeg, rozpostarł na wodzie swoją czarną zakonną kapę i zaproponował współbraciom, by skorzystali z niej jak z łodzi. Zakonnicy przepłynęli bezpiecznie przez rzekę.

    Po przybyciu do Krakowa Jacek żarliwie modlił się w kościele. Podczas modlitwy ujrzał wielką światłość padającą na ołtarz, a w niej Matkę Bożą. „Synu, Jacku, ciesz się, bo modlitwy twoje są miłe przed obliczem mego Syna, Zbawiciela, i o cokolwiek prosić będziesz za moim pośrednictwem, otrzymasz od Niego” – miała powiedzieć mu Najświętsza Maria Panna. Podobno od tamtej chwili modlitwy Świętego zawsze były wysłuchiwane.

    Natalia Wizental/wiara.pl

    ______________________________________________________

    Jedyne takie chorągwie

    Jedyne takie chorągwie

    konserwator Marcin Ciba odkrył, uważane za zaginione, CHORĄGWIE KANONIZACYJNE ŚW. JACKA/ fot. ks. Arkadiusz Nocoń

    ***

    Dwie chorągwie kanonizacyjne św. Jacka Odrowąża odkryto 10 grudnia w krakowskim klasztorze Dominikanów. To najstarsze zachowane tego typu płótna w naszej części Europy.

    Odkrycia dokonał młody krakowski konserwator Marcin Ciba. Odnalezienie dwóch bliźniaczych chorągwi o wymiarach 3,2 m x 2,8 m to sensacja nie tylko dla historyków. Zacznijmy od tego, kto jest na tych dwóch płótnach utkanych z adamaszku i jedwabiu:

    Matka Boża przemawiająca do św. Jacka Odrowąża, wielkiego Jej czciciela, ale i „największej polskiej postaci historycznej XIII wieku i jednego z najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy” (prof. Feliks Koneczny); „Apostoła Północy, który porwany duchem misyjnym głosił gorliwie Ewangelię od Gdańska po Kijów” (Benedykt XVI); głównego, od 1686 roku, patrona Polski i Litwy; jedynego polskiego świętego na kolumnadzie Berniniego przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie. Dzisiaj, niestety, postać św. Jacka jest jakby trochę zapomniana. Do rodaków zresztą jakoś nigdy nie miał on szczęścia: na kanonizację musiał czekać aż 337 lat, bo do roku 1594. I tego właśnie wydarzenia dotyczą odnalezione chorągwie. Powiedzmy od razu, że na taką kanonizację warto było czekać! Był jednym z pierwszych, którymi zajmowała się nowo powstała Kongregacja Obrzędów (1588 r.) i pierwszym świętym Kościoła katolickiego, który został ogłoszony po przeprowadzeniu pełnego (w dzisiejszym rozumieniu) procesu kanonizacyjnego. A sama uroczystość? Brało w niej udział tak wielu ludzi, że wypełniali przestrzeń od Bazyliki św. Piotra do Zamku św. Anioła. Tylko dwa razy w czasie pontyfikatu Jana Pawła II zdarzyły się takie kanonizacje – ojca Pio i ks. Josemaría Escrivá de Balaguera, ale jakie dzisiaj są możliwości komunikacyjne!

    Wspaniała kanonizacja
    Oprawa zewnętrzna była równie okazała. W starej Bazylice św. Piotra (nowa nie była jeszcze ukończona) wybudowano specjalne podium, bogato zdobione, a zaprojektowane prawdopodobnie przez budowniczego bazyliki Giacoma della Porta. Ściany bazyliki pokryto obiciami ze szkarłatnego płótna i kosztownymi arrasami ze skarbca papieskiego. Śpiewały chóry, grały cztery orkiestry, na zewnątrz oddawano salwy armatnie. Do elementów tego theatrum canonizationis, jak zwykło się nazywać zewnętrzną oprawę uroczystości, należały odnalezione w Krakowie chorągwie. Jedną z nich, gdy papieski orszak wyruszał z Kaplicy Paulińskiej na Watykanie w kierunku bazyliki, niósł wikariusz generalny dominikanów w towarzystwie sześciu braci. Tę samą chorągiew, po skończonych uroczystościach, odniesiono w procesji przez pół Rzymu do dominikańskiego klasztoru przy kościele Santa Maria sopra Minerva. Tydzień później odbyła się tam pierwsza uroczysta Msza św. ku czci nowego świętego, w której znowu uczestniczyły rzesze wiernych. Było też 24 kardynałów, poseł króla Zygmunta III Wazy – wojewoda łęczycki Stanisław Miński i prawie wszyscy przebywający w Wiecznym Mieście Polacy.

    To ta sama chorągiew!
    Kilka tygodni później wojewoda Miński wyruszył w drogę powrotną do Polski, zabierając ze sobą przyniesioną do kościoła dominikanów chorągiew. Do Krakowa dotarł 7 lipca. Na jego powitanie wyszło całe krakowskie duchowieństwo, szlachta i niezliczone rzesze mieszkańców. I znowu, jak notuje kronikarz: „hajducy strzelali na wiwat z rusznic, a przy kościele św. Trójcy grzmiały hakownice”. Dotarłszy do klasztoru bernardynów wojewoda Miński wyszedł z karety, a po powitaniu go przez kapitułę katedralną wręczył chorągiew kanonizacyjną krakowskiemu biskupowi pomocniczemu Pawłowi Dębskiemu. Ten polecił ją rozwinąć i nieść trzem dominikanom w pochodzie do kościoła Świętej Trójcy, gdzie, zdaniem odkrywcy chorągwi Marcina Ciby, można ją było podziwiać aż do połowy XIX wieku, kiedy to po pożarze, który strawił pół Krakowa, nie była już więcej wystawiana na widok publiczny.

    Zwinięta w rulon, zapomniana i zakurzona, stała przez dziesięciolecia w kącie. Mało kto wierzył jeszcze w jej istnienie. Dlatego gdy poinformowano o jej odkryciu, po początkowej euforii pojawiła się powątpiewanie: czy to na pewno ta? Skąd mamy pewność, że to o niej piszą dokumenty z epoki, tym bardziej że wspominają o jednej, a nie o dwóch? Zacząłem porównywać odnalezione chorągwie z pierwszymi obrazami św. Jacka, namalowanymi tuż po kanonizacji: były zasadniczo różne. Spojrzałem jeszcze na freski Federica Zuccariego w kaplicy ku czci polskiego dominikanina w bazylice św. Sabiny na Awentynie. Na jednym z nich, ukazującym scenę kanonizacji… olśnienie! Nad głową jednej z postaci, przemawiającej w kierunku papieża, widzimy chorągiew, dokładnie taką jak te odnalezione w Krakowie!
    Podróż przez wieki

    Od 22 grudnia do 2 stycznia jedną z odnalezionych chorągwi (tę mniej uszkodzoną) można było podziwiać w kościele Dominikanów. Każdy mógł tam „spotkać” Klemensa VIII, papieża, który dokonał kanonizacji i kazał sobie ten fakt upamiętnić na swoim grobie; króla Zygmunta III Wazę, bez którego starań nie byłoby w roku 1594 kanonizacji ani tego sztandaru; wojewodę Stanisława Mińskiego, który reprezentował w Rzymie króla; arcybiskupa krakowskiego kard. Jerzego Radziwiłła i tłumy tych, którzy uczestniczyli w kanonizacji w Rzymie, a później witali chorągiew na ulicach Krakowa, obrywając jak relikwie jej kawałki. Nade wszystko zwiedzający mogli spotkać i pokłonić się temu, za przyczyną którego Pan Bóg „rozpędził na polskiej ziemi ciemności grzechów i oświecił światłem wiary serca Polaków” (Lektor Stanisław z Krakowa, „Życie i cuda św. Jacka”).

    ks. Arkadiusz Nocoń/wiara.pl

    ______________________________________________________

    Jacek schodzi z kolumnady



    – Prawie zdobyliśmy Rzym – mówi jeden z pielgrzymów. Mieszkańcy stolicy chrześcijaństwa tańczyli w rytmie ludowych „pieśniczek”.
    Przez trzy dni w Rzymie było głośno o Śląsku. Z okazji 750. rocznicy śmierci św. Jacka w auli Pawła VI odbył się wyjątkowy koncert zespołu „Śląsk”. Miała tam także miejsce prapremiera filmu Adama Kraśnickiego pt. „Lux ex Silesia”.

    W stronę słońca
    Kościół św. Sabiny na Awentynie nosi zaszczytny tytuł bazyliki. Jak to było w zwyczaju wczesnochrześcijańskim, absyda skierowana jest ku wschodowi. Kiedy wczesnym rankiem w witrażach pojawiało się słońce, chrześcijanie wychwalali Chrystusa. Dla Polaków pielgrzymujących do stolicy chrześcijaństwa ten wschodni kierunek nabierał wyjątkowego znaczenia: stąd na słowiańskie ziemie wyruszył św. Jacek. Tutaj też rozpoczęła się dziękczynna pielgrzymka metropolii górnośląskiej za 750. rocznicę jego narodzin dla nieba. – Długo czekaliśmy, by jako metropolia po raz pierwszy zgromadzić się w Rzymie – mówił na rozpoczęcie obchodów abp Damian Zimoń. – Choć dzisiaj za sprawą Jacka Odrowąża odsłania się przed naszymi oczyma płaszczyzna historyczna, czujemy także jego oddziaływanie na współczesność. Nawet przyszłość staje się dla nas jaśniejsza, bo ten wielki Ślązak wytyczył nam drogę – pokreślił metropolita katowicki. – W jaki sposób św. Jacek staje się patronem współczesności? – pytał abp Nossol. – Odpowiedź jest prosta: nie znał granic, podobnie jak my, którzy się integrujemy z Europą. Ale jednocześnie rozumiał, że całemu naszemu kontynentowi potrzebna jest nowa ewangelizacja.

    Jackowy sposób na mroki
    Przenieśmy się w czasy średniowiecza. Według niektórych historyków tamten okres zasługuje na miano mrocznego. Inni, szukając przyczyn upadku ówczesnego świata, wskazują na kryzys duchowy. Mówił o tym abp Szczepan Wesoły, dla którego czytelne są analogie pomiędzy współczesnością a wiekiem XIII. – W roku jackowych obchodów przy różnych okazjach staramy się przybliżyć postać św. Jacka jako postaci historycznej – mówił. – Ale ta wielka osobowość silnie promieniuje także na dzisiejsze czasy. Gdyby wiek XIII porównać z teraźniejszością, wspólną cechą byłby upadek wiary. Od strony cywilizacyjnej te dwa okresy są oczywiście niemożliwe do zestawienia, ale duchowo różnimy się w niewielkim stopniu, wtedy także mówiliśmy o upadku wiary.

    Św. Jacek dostrzegł także intelektualny upadek ówczesnego społeczeństwa. Dlatego zakładał kolejne klasztory Zakonu Kaznodziejskiego, które inspirowały do działania licznych uczniów i następców. – Dziś także stoimy wobec wyzwań neopogaństwa i relatywizmu – podsumował abp Wesoły. – Lekarstwem może być radykalizm chrześcijański. Ten sam, który św. Jacka zmuszał do ciągłego posuwania się naprzód.

    Kij w mrowisko
    Na dominikańskim uniwersytecie Angelicum miała miejsce ciekawa sesja na temat misyjnego zapału dominikanów. Referenci z kilku krajów ukazali postać św. Jacka, który, jak chciała reguła, ustawicznie posuwał się naprzód. Zaraz po otrzymaniu powołania od św. Dominika przemierzał ogromne przestrzenie Europy, by w nowej rzeczywistości zadbać o nowoczesne centra krzewienia wiary.

    – Dzisiaj nie jesteśmy pewni, czy św. Jacek rzeczywiście w swojej wędrówce doszedł do miejsc, które podaje się w jego hagiografiach – mówił dominikański diakon Adam Dobrzyński. – Jedno jest pewne: potrafił włożyć kij w mrowisko. To znaczy miał zdolność inspirowania braci.

    Referenci byli zgodni co do jednego. Ogromne zdolności organizacyjne muszą cechować człowieka, który w cywilizacyjnie trudnych czasach potrafił przyczynić się do wybudowania wielkiej liczby klasztorów. Musiał też cieszyć się wielkim autorytetem, skoro zaufali mu tak liczni współbracia.

    Nikogo więc nie może dziwić widok figury św. Jacka na kolumnadzie Berniniego wokół Placu św. Piotra. Wśród 118 świętych można na niej dostrzec tylko jednego, który pochodził z Polski.

    Od 15 do 17 października w Rzymie przebywali wierni metropolii górnośląskiej z księżmi biskupami i prezbiterami. Obecni byli także kardynał Stanisław Nagy oraz biskup Wiktor Skworc z Tarnowa. Podczas pielgrzymki Bóg powołał do wieczności biskupa seniora Ignacego Jeża z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

    ks. Marek Łuczak/wiara.pl

    ___________________________________________________________

    Od wieków patrzy papieżom w okna

    Była to jedna z największych kanonizacji w historii Kościoła. Ludzie wypełniali całą przestrzeń od Placu św. Piotra do Zamku Anioła! Św. Jacek jest pierwszym polskim świętym, którego kult rozprzestrzenił się tak szeroko nie tylko w krajach europejskich, ale i na innych kontynentach.

    Tak można powiedzieć o kamiennym posągu św. Jacka, który Giovanni Lorenzo Bernini postawił na szczycie kolumnady otaczającej Plac św. Piotra w Watykanie. Mało tego, umieścił go dokładnie na wprost okien apartamentów papieskich.

    Każdego roku Rzym odwiedza kilka tysięcy Polaków, a w obliczu trwającego właśnie sezonu turystycznego warto przypomnieć postać tego, który jako jedyny Polak znalazł poczesne miejsce wśród 140 postaci w attyce kolumnady, otaczającej ten największy bodaj plac Europy, mogący pomieścić nawet 400 tys. ludzi.

    Na ścieżkach Pana

    Św. Jacek zaliczany jest do największych osobowości XIII wieku i najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy. Warto więc o nim pamiętać, gdy stojąc w długiej kolejce chętnych do nawiedzenia krypt papieskich i grobu Jana Pawła II, bezwiednie wodzimy wzrokiem po kamiennych sylwetkach na szczycie monumentalnej kolumnady. Warto wtedy choć na moment zatrzymać wzrok na postaci z umieszczoną w prawej dłoni monstrancją. Albo gdy uczestniczymy w transmitowanej przez telewizję niedzielnej modlitwie „Anioł Pański”, dostrzec tę kamienną postać jedynego Polaka, stojącego w tym miejscu od ponad 340 lat. Kim był więc św. Jacek, że znalazł się w tak szczególnym przecież miejscu i w tak honorowym towarzystwie? Z pewnością musiał być wielką osobowością swoich czasów.

    Jerzy Wacławski/wiara.pl/2010

    ____________________________________________________________

    Wielki zdobywca dusz, siewca klasztorów.

    Czy pamiętasz o świętym Jacku?

    Był spadkobiercą słynnego rodu rycerskiego Odrowążów. Żarliwy kapłan i misjonarz, jeden z najpiękniejszych kwiatów zakonu kaznodziejskiego św. Dominika. Współcześni nazwali go płomiennym kaznodzieją, wielkim zdobywcą dusz, siewcą klasztorów, Apostołem Północy. Wszystkie te określenia odnoszą się do św. Jacka, jednego z najsłynniejszych w świecie polskich świętych, którego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 17 sierpnia.

    Dokładna data jego urodzin nie jest znana, ale najprawdopodobniej przyszedł na świat w 1183 roku w Kamieniu Śląskim na Opolszczyźnie. Do stanu kapłańskiego przygotowywał się pod troskliwą opieką swego stryja, kanonika kapituły krakowskiej i kanclerza księcia Leszka Białego, a późniejszego biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża. Jako kanonik kapituły krakowskiej studiował filozofię i teologię na najznakomitszych uniwersytetach średniowiecznej Europy – w Paryżu i Bolonii. Podczas studiów zetknął się po raz pierwszy z wędrownymi kaznodziejami, związanymi z żebraczym zakonem św. Dominika…

    Uczeń św. Dominika
    Wydarzeniem, które wpłynęło na całe jego życie, było spotkanie ze świętym Dominikiem. Pod wrażeniem jego świętości i cudownych działań, postanowił wstąpić do zakonu kaznodziejskiego. Święty Jacek osobiście przyjął z rąk św. Dominika habit zakonny. W 1221 roku Jacek Odrowąż złożył na jego ręce wieczyste śluby zakonne. Na wieść o tym papież Honoriusz III miał powiedzieć: Będzie z niego wielkie w północnych krajach wiary prawdziwej objawienie. Po opuszczeniu Rzymu, w drodze do Polski prowadził misje w Karyntii, Styrii, Czechach i na Morawach. Po dotarciu do Krakowa wraz z towarzyszami, którzy także w tym samym czasie przyjęli habit z rąk św. Dominika, zamieszkał na Wawelu, na dworze biskupim, by po kilku miesiącach przenieść się w okolice kościółka Świętej Trójcy, gdzie wkrótce rozpoczęto budowę nowego kościoła i klasztoru dominikańskiego. Ich konsekracja nastąpiła zimą 1222 r. Św. Jacek przywiózł od św. Dominika przesłanie, aby pracę ewangelizacyjną łączyć z modlitwą różańcową i zawierzeniem Matce Najświętszej. Dawało mu to niezwykłą moc apostolską.

    Gorliwy misjonarz
    Święty dominikanin chciał nieść Ewangelię dalej, na wschód i północ. Około roku 1228 udał się na Ruś Kijowską. W Kijowie założył klasztor dominikański i kościół Najświętszej Maryi Panny. Dwanaście lat później znad Dniepru przeniósł się na ziemie Prusów i Pomorzan, gdzie prowadził wytężoną pracę misyjną. Ponoć przebywał też w Szwecji i na Łotwie. Następnie wrócił do Krakowa, by udać się w dalszą drogę – ponownie na Ruś Kijowską. Uczestniczył w zakładaniu klasztorów w Sandomierzu, Płocku i Poznaniu. Liczne podania mówiły, że Kijów był bazą dla jego misji prowadzonych na Wołoszczyźnie, Mołdawii, a nawet w Grecji. Po napadzie Tatarów na Kijów Apostoł Północy musiał opuścić to miasto i po długiej podróży przez Ruś Północną, Łotwę, Żmudź, Litwę, Gdańsk przez Mazowsze wrócił do Krakowa. Przebył ogromne odległości, by głosić Ewangelię. Miłość bliźniego nakazywała mu nawracanie niewiernych. Założył wiele domów zakonnych, wychował wielu wspaniałych zakonników, wysyłał na misje młodych podopiecznych.

    Święty za życia i po śmierci…
    Średniowieczny lektor dominikański o. Stanisław podaje, że św. Jacek zmarł w Krakowie 15 sierpnia 1257 roku, wyniszczony wieloma podróżami i bardzo aktywnym trybem życia. Warte podkreślenia jest, iż zaraz po śmierci zażywał czci jako święty. Grób jego otoczony był kultem, a lud otrzymywał za jego wstawiennictwem liczne łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego znajduje się tekst z roku 1277: W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać umarłych. A Jan Długosz pisał o nim, że tak wielkimi tyloma cudami raczył go wyróżnić i wsławić Najwyższy zarówno za życia, jak i po śmierci, że wydawał się nie tylko godnym, ale jak najbardziej godnym kanonizacji. Rzeczywiście, w powszechnej opinii Jacek Odrowąż był uważany za męża świątobliwego, pełnego pokory, łagodności, miłości i pobożności. Bardzo aktywny w działalności duszpasterskiej i misyjnej, gorliwy w umartwieniach i wyrzeczeniach. Był człowiekiem wytrwałej modlitwy, co podkreślał ksiądz Piotr Skarga: Modlitwy swoje hojnemi łzami polewając na nich często w kościele noc trawił. Jako gorliwy wyznawca i naśladowca Chrystusa, miał szczególne nabożeństwo do Jego Matki, propagując wszędzie modlitwę różańcową. Ufny w Bożą pomoc, czynił rozliczne cuda. Znane były przypadki uzdrowień, wskrzeszania umarłych, nawróceń i wielu innych niezwykłych wydarzeń, które za wstawiennictwem tego świętego czynił Bóg. Tuż przed śmiercią św. Jacek żegnał się ze swoimi współbraćmi słowami św. Dominika: Pokorę zachowujcie, miłość wzajemną miejcie, dobrowolne ubóstwo dziedziczcie, czystość duszy i ciała z wielką pilnością strzeżcie, o zbawienie dusz ludzkich, rozszerzanie zakonu, rozmnożenie wiary świętej między niewiernymi narodami z poświęceniem życia waszego starajcie się. Relikwie św. Jacka spoczywają w dominikańskim kościele Trójcy Świętej w Krakowie w górnej kaplicy, położonej w lewej nawie w okazałym ołtarzu-mauzoleum. Papież Klemens VII beatyfikował Jacka w 1527 r., a intensywne starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III Wazę sprawiły, że Klemens VIII kanonizował go w 1594 r. Święty Jacek należał do najwybitniejszych mężów ówczesnej Europy. Początkowo święto patronalne obchodzone było 16 sierpnia, ale papież św. Pius X przeniósł je na 17 sierpnia. Warto też zaznaczyć, że Apostoł Północy jest jedynym przedstawicielem Polski spośród 139 świętych na kolumnadzie Berniniego w Rzymie na placu Świętego Piotra. Św. Jacek jest patronem archidiecezji katowickiej i diecezji opolskiej, czego wyrazem jest jego kult w sanktuarium Ziemi Opolskiej na Górze św. Anny.

    * * *

    Ikonografia najczęściej przedstawia św. Jacka z monstrancją lub kustodią w jednej ręce i z figurą Matki Bożej w drugiej. Tradycja bowiem głosi, że kiedy św. Jacek musiał uciekać przed Tatarami z Kijowa, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, by nie narazić go na zniewagi. Wychodząc z kościoła usłyszał głos Maryi: Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę. Kiedy święty dał do zrozumienia, że kamiennej figury przedstawiającej Matkę Bożą nie udźwignie, Niepokalana zapewniła go, że Jej Syn uczyni figurę lekką. Tak też się stało. Dominik uciekł wraz ze współbraćmi z kijowskiego klasztoru. Następnie nad Dnieprem rozłożył braciom płaszcz i suchą nogą przeprowadził ich na drugi brzeg rzeki. W ten sposób zarówno siebie, jak i swoich braci uwolnił od niebezpieczeństwa. Figura zaś odbiera cześć w katedrze przemyskiej. W Krakowie otoczona jest czcią wzorowana na niej Matka Boża Jackowa.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________

    Rozczarowany Krzyżakami – św. Jacek Odrowąż OP

    Rozczarowany Krzyżakami – św. Jacek Odrowąż OP

    św. Jacek Odrowąż OP – Giovanni Battista Piazzetta, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Jacek pochodził z rodu Odrowążów. Był w grupie pierwszych polskich dominikanów. Działał apostolsko w Polsce, w Czechach, na Morawach, na Rusi i w Prusach. Potomni nadali mu przydomek Apostoła Słowian. Założył wiele klasztorów. Wśród wyniesionych na ołtarze dominikanów był siódmy. Był piątym kanonizowanym Polakiem. 17 sierpnia Kościół wspomina św. Jacka Odrowąża OP.

    Urodził się krótko przed rokiem 1200 w Kamieniu Śląskim, na Opolszczyźnie, w możnym rodzie Odrowążów. Jego wuj Iwon, późniejszy biskup krakowski i jeden z jego następców, Jan Prandota, także należeli do Odrowążów.

    Jacek początkowe nauki pobierał w szkole katedralnej w Krakowie. Po jej ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie. Wuj, biskup krakowski wysłał go na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Nie mamy o tym pewnych informacji. W roku 1219 Jacek został mianowany kanonikiem krakowskim. Niedługo potem, biskup Iwo udając się do Rzymu, do papieża Grzegorza IX, zabrał ze sobą w delegacji między innymi Jacka, jego krewnego Czesława, Hermana Niemca i Gerarda z Wrocławia.

    Wszyscy czterej byli świadkami dwóch cudów, a mianowicie lewitacji św. Dominika podczas odprawiania Mszy św. oraz wskrzeszenia chłopca, który zmarł po upadku z konia. Jacek, Czesław, Herman i Gerard zgłosili się do św. Dominika Guzmana. On przez krótki czas ich formował po czym złożyli śluby i stali się pierwszymi polskimi dominikanami. Następnie zostali wysłani z misją do Polski i na tereny misyjne środkowej Europy.

    Wracając do Polski zatrzymali się w Bolonii. Wzięli tam udział w kapitule generalnej zakonu, która została zwołana po śmierci św. Dominika. Podążając do Polski, założyli klasztor we Friesach, w austriackiej Karyntii. Pierwsi dominikanie pod wodzą Jacka przybyli do Krakowa jesienią 1221 roku. Byli radośnie witani przez lud i samego biskupa. Początkowo zatrzymali się u biskupa, ale po kilku miesiącach przenieśli się do skromnych zabudowań przy kościele św. Trójcy.

    Św. Jacek - El Greco, Public domain, via Wikimedia Commonsśw. Jacek – wizja Madonny z Dzieciątkiem – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Jacek udał się na Mazowsze, a potem na Pomorze. W 1225 roku otworzył w Gdańsku klasztor dominikański. W maju 1228 roku wziął udział w kapitule generalnej zakonu w Paryżu, na której to ustanowiono polską prowincję zakonu. Pracowało w niej już wtedy około 50 współbraci dominikanów. Po powrocie z kapituły w Paryżu św. Jacek udał się na Ruś, aby tam prowadzić pracę misyjną. Przebywał tam kilka lat, założył klasztor w Kijowie.

    W roku 1226 książę Konrad Mazowiecki sprowadził do Polski Krzyżaków. Miał nadzieję, że pomogą oni w ewangelizacji Prus. Po kilku latach św. Jacek Odrowąż został przeznaczony do współpracy w misji ewangelizowania i do opieki duszpasterskiej nad Zakonem Rycerskim. Od 1233 roku zabrał się z zapałem za nowe obowiązki. Perspektywy były obiecujące, ale zaborcza polityka Krzyżaków szybko zniechęciła Jacka do wielkiego zaangażowania się w misję.

    Ostatnie kilkanaście lat życia Jacek spędził w klasztorze krakowskim. Zmarł 15 sierpnia 1257 roku. Szybko został otoczony kultem wiernych. W perspektywie przyszłej kanonizacji zaczęto prowadzić księgę cudów. W poczet świętych w roku 1594, zaliczył go Klemens VIII.

    W ikonografii jest przedstawiany w habicie zakonnym z monstrancją i figurą Maryi w dłoniach. Legenda głosi, że gdy Tatarzy najechali na Kijów, Jacek postanowił wynieść z kościoła i uratować Najświętszy Sakrament. W świątyni stała też ciężka figura Matki Bożej. Święty, wychodząc z kościoła, usłyszał głos: „Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” I mimo znacznej wagi figury, św. Jacek uratował przed zniszczeniem to, co było w kościele najcenniejsze.

    o. Paweł Kosiński SJ/DEON.Pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 sierpnia

    Święty Stefan Węgierski, król

    Zobacz także:
      •  Święty Roch
      •  Błogosławiona Maria Sagrario od św. Alojzego Gonzagi, dziewica i męczennica
    ***
    Stefan według legendy przyjmuje chrzest z rąk św. Wojciecha

    Stefan był synem księcia węgierskiego Gejzy i Adelajdy – córki księcia polskiego Mieszka I. Urodził się w ówczesnej stolicy Węgier, Ostrzychomiu (Esztergom) ok. 969 r. Według legendy chrztu udzielił mu św. Wojciech, biskup czeskiej Pragi, czczony jako patron Polski. Biskup Wojciech udzielił natomiast na pewno młodemu księciu sakramentu bierzmowania. W 995 roku Stefan poślubił bł. Gizelę, siostrę św. Henryka II, cesarza Niemiec. Po śmierci ojca w 997 r. i pokonaniu wielmożów objął rządy.
    Jego największą zasługą jest zjednoczenie i umocnienie państwa po okresie rozbicia dzielnicowego. Rządził państwem węgierskim przez 41 lat. Stworzył organizację kościelną i gorliwie szerzył chrześcijaństwo. W nagrodę otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską jako pierwszy król Węgier i zaszczytny tytuł “króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000. Nadto papież przysłał Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju. Król założył słynne opactwo benedyktyńskie w Pannohalma oraz cztery inne klasztory. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i dziewięć zależnych od niej stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Sprowadził na Węgry kapłanów i zakonników, zakładał ośrodki duszpasterskie.
    Zostawił po sobie pamięć doskonałego, mądrego prawodawcy. Dzięki pomocy duchowieństwa wyszły dekrety królewskie, które państwu węgierskiemu zapewniły ład i dobrobyt. Dla ułatwienia administracji król podzielił państwo na komitaty (okręgi).
    W 1030 r. Stefan musiał stoczyć wojnę z cesarzem niemieckim, Konradem II, który chciał politycznie uzależnić Węgry od siebie. Wielkim ciosem dla Stefana była śmierć jego jedynego syna, św. Emeryka (Imredy), w 1031 r. W planach Stefana miał on być następcą tronu. Wychowawcą królewicza był św. Gerard (Gellerd), późniejszy biskup Csanad. Po śmierci Emeryka król stał się świadkiem dworskich intryg.

    Relikwie św. Stefana

    Stefan zmarł w Ostrzychomiu 15 sierpnia 1038 roku. Wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej, którą zwykł nazywać “Wielką Panią Węgrów”. Relikwie św. Stefana spoczęły w katedrze w Szekesfehervar, którą wystawił. Papież św. Grzegorz VII w 1083 r. zezwolił na uroczyste “podniesienie” relikwii św. Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. Tenże papież na prośbę św. Władysława, króla, zezwolił równocześnie na kult św. Emeryka, który doznaje czci jako patron katolickiej młodzieży węgierskiej. Św. Stefan jest patronem Serbii i Węgier oraz tkaczy.W ikonografii św. Stefan przedstawiany jest w stroju królewskim, w koronie. Jego atrybutami są: chorągiew z Matką Bożą, glob, a na nim krzyż – symbol misyjnej działalności, korona, makieta kościoła w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 sierpnia

    Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna z Rokitna
      •  Matka Boża Zwycięska
      •  Najświętsza Maryja Panna z Kalwarii Pacławskiej
      •  Święty Tarsycjusz, męczennik
    ***
    Prawda o Wniebowzięciu Matki Bożej stanowi dogmat naszej wiary, choć formalnie ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus:“…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105)

    Wniebowzięcie Maryi

    Orzeczenie to papież wypowiedział uroczyście w bazylice św. Piotra w obecności prawie 1600 biskupów i niezliczonych tłumów wiernych. Oparł je nie tylko na innym dogmacie, że kiedy przemawia uroczyście jako wikariusz Jezusa Chrystusa na ziemi w sprawach prawd wiary i obyczajów, jest nieomylny; mógł je wygłosić także dlatego, że prawda ta była od dawna w Kościele uznawana. Papież ją tylko przypomniał, swoim najwyższym autorytetem potwierdził i usankcjonował.Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę.
    Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to “jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: “Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”.
    U Ormian uroczystość Wniebowzięcia Maryi rozpoczyna nowy okres roku kościelnego. Liturgia ormiańska na ten dzień mówi m.in.: “Dziś duchy niebieskie przeniosły do nieba mieszkanie Ducha Świętego. (…) Przeżywszy w swym ciele życie niepokalane, zostałaś dzisiaj owinięta przez Apostołów, a przez wolę Bożą uniesiona do królestwa swojego Syna”.
    W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: “W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”.
    15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. Kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba.

    Wniebowzięcie Maryi

    Różne bywają nazwy tej uroczystości: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie, Odpocznienie Maryi. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Matki Najświętszej. Dlatego także Pius XII w swojej konstytucji apostolskiej nie mówi nic o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz “zasypiając”.Warto przytoczyć dość jasne wypowiedzi Ojców Kościoła na temat wniebowzięcia Maryi. Na Zachodzie pierwszą wzmiankę o tym niezwykłym przywileju Maryi podaje św. Grzegorz z Tours: (+ 594):I znowu przy Niej stanął Pan, i kazał Jej przyjąć święte ciało i zanieść w chmurze do nieba, gdzie teraz połączywszy się z duszą zażywa wraz z wybranymi dóbr wiecznych, które się nigdy nie skończą.Św. Ildefons (+ 667):Wielu przyjmuje jak najchętniej, że Maryja dzisiaj przez Syna Swego (…) do pałaców niebieskich z ciałem została wyniesiona.Św. Fulbert z Chartres (+ 1029) pisze podobnie:Chrześcijańska pobożność wierzy, że Bóg Chrystus, Syn Boży, Matkę swoją wskrzesił i przeniósł Ją do nieba.Św. Piotr Damiani (+ 1072) tak opiewa wielkość tajemnicy dnia Wniebowzięcia:Wielki to dzień i nad inne jakby jaśniejszy, w którym Dziewica królewska została wyniesiona do tronu Boga Ojca i posadzona na tronie. (…) Budzi ciekawość aniołów, którzy Ją pragną zobaczyć. Zbiera się cały zastęp aniołów, aby ujrzeć Królową, siedzącą po prawicy Pana Mocy w szacie złocistej w ciele zawsze niepokalanym.Z innych świętych można by wymienić: św. Anzelma (+ 1109), św. Piotra z Poitiers (+ 1112), św. Bernarda (+ 1153) i św. Bernardyna (+ 1444).

    Wniebowzięcie Maryi

    Najpiękniej jednak o tej tajemnicy piszą Ojcowie Wschodu. Św. Jan Damasceński (+ ok. 749) podaje, jak cesarzowa Pulcheria (ok. roku 450) wystawiła kościół ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu i prosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o relikwie Matki Bożej. Juwenalis odpisuje jej na to, że relikwii takich nie ma, gdyż ciało Jej zostało wzięte do nieba “jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania”.Z kolei św. Jan Damasceński opisuje śmierć Maryi Panny w otoczeniu Apostołów:Kiedy zaś dnia trzeciego przybyli do grobu, aby opłakiwać Jej zgon, ciała już Maryi nie znaleźli.Kazanie swoje kończy refleksją:To jedynie mogli pomyśleć, że Ten, któremu podobało się wziąć ciało z Dziewicy Maryi i stać się człowiekiem; Ten, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem. (…) W czasie tego wniebowzięcia, o Matko Boża, wojska anielskie przejęte radością i czcią okryły swoimi skrzydłami Twoje ciało, wielki namiot Boży.Św. Modest, biskup Jerozolimy (+ 634), niemniej pewnie opowiada się za tajemnicą Wniebowzięcia Maryi:Jako najchwalebniejszą Matkę Chrystusa, Zbawcy naszego, który jest dawcą życia i nieśmiertelności, wskrzesił Ją z grobu i wziął do siebie w sposób sobie wiadomy.Św. Andrzej z Krety (+ 740):Był to zaiste nowy widok, przechodzący siły rozumu, gdy niewiasta, która swoją czystością przewyższała niebian, w ciele (swoim) weszła do niebieskich przybytków. Jak przy narodzeniu Chrystusa nienaruszonym był Jej żywot, tak samo po Jej śmierci nie rozsypało się Jej ciało. O dziwo! Przy porodzeniu pozostała nieskażoną i w grobie również nie uległa zepsuciu.Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), w kilku kazaniach sławi tę tajemnicę, a nawet opisuje przymioty ciała Maryi po Jej wzięciu do nieba:Najświętsze ciało Maryi już powstaje z martwych, jest lekkie i duchowe, gdyż zostało już przemienione na zupełnie nieskazitelne i nieśmiertelne. (…) Tak jak napisano, jesteś piękna i Twoje dziewicze ciało jest święte, jest przybytkiem Boga i dlatego zostało zachowane od obrócenia się w proch. (…) Niemożliwym było, aby Twoje ciało, to naczynie godne Boga, w proch się rozsypało po śmierci. (…) Ciało Twoje dziewicze jest całkiem święte, choć jest ciałem ludzkim. Ponieważ dostąpiło najdoskonalszego żywota nieśmiertelnego (…), nie może ulec śmierci.Św. Kosma, biskup z Maiouma (+ 743), mówi:Rodząc Boga, Niepokalana, zdobyłaś palmę zwycięstwa nad naturą, (…) zmartwychwstałaś dla wieczności. Grób i śmierć nie mogą zatrzymać pod swoją władzą Bogurodzicy.

    Wniebowzięcie Maryi

    Teolodzy Kościoła usiłują nie tylko stwierdzić fakt istnienia tej tajemnicy, ale także go uzasadnić. O tej tajemnicy pisali św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Jan Gerson (+ 1429), Suarez (+ 1617) i inni. Kiedy w XV w. Jan Marcelle w kazaniu na Wniebowzięcie Maryi wypowiedział zdanie, że “nie jesteśmy wcale zobowiązani pod grzechem śmiertelnym wierzyć, że Maryja została z ciałem do nieba wziętą”, gdyż nie jest to dogmat, cały fakultet uniwersytetu paryskiego wystąpił z całą stanowczością przeciwko niemu i zażądał, by te słowa odwołał, gdyż tego rodzaju wypowiedź pobrzmiewa herezją i jest sprzeczna z ogólnie wyznawaną prawdą.
    Pisarze kościelni podkreślają, że skoro Matka Chrystusowa była poczęta bez grzechu, skoro Bóg obdarzył Ją przywilejem Niepokalanego Poczęcia, to konsekwencją tego jest, że nie podlegała prawu śmierci. Śmierć bowiem jest skutkiem grzechu pierworodnego. Ponadto nie wypadało, aby ciało, z którego Chrystus wziął swoją ludzką naturę, miało podlegać rozkładowi. Chrystus, którego ciało Bóg zachował od zepsucia, mógł zachować od skażenia także ciało swojej Matki. Wreszcie tajemnica zmartwychwstania i wniebowzięcia jest przewidziana dla wszystkich ludzi, dlatego nie sprzeciwia się rozumowi, aby Chrystus dla swojej Rodzicielki przyspieszył ten dzień.
    Dlaczego jednak dopiero od VI w. ta prawda przenika tak mocno świadomość wierzących? W Kościele jest więcej takich prawd, które rozwijały się i zostały wyjaśnione definitywnie później. Tak było np. odnośnie do osoby Jezusa Chrystusa, gdy występowano przeciwko Jego naturze Boskiej, przeciwko prawdzie o Jego dwóch naturach, dwóch wolach (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm), a nawet przeciwko Jego naturze ludzkiej. Ogłoszenie prawdy o wniebowzięciu Maryi jako dogmatu wiary było przypieczętowaniem i ukoronowaniem starożytnej tradycji Kościoła.

    Wniebowzięcie Maryi

    Według Tradycji Matka Boża ostatnie lata swego życia spędziła w Jerozolimie w pobliżu Wieczernika albo w Efezie. Większość badaczy przychyla się do pierwszej możliwości. Istnieje przekaz, że św. Jan Apostoł opuścił Ziemię Świętą w czasie pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła w roku 34 i udał się z Maryją do Efezu. Chciał Ją w ten sposób uchronić przed niebezpieczeństwami prześladowań. Jednakże w pierwotnej literaturze chrześcijańskiej nie ma żadnej wzmianki o takiej podróży. Ponadto ustalono, że św. Jan udał się do Efezu dopiero ok. 68 roku, Maryja miałaby więc wtedy około 85-90 lat. Św. Paweł Apostoł, który wkrótce po śmierci Chrystusa przybył do Efezu, nic nie wspomina, aby przed nim w tym mieście był św. Jan z Maryją. Nie napotkał tam też żadnych śladów chrześcijaństwa.
    Apokryficzne Acta Johannis z drugiej połowy II w. wspominają, że Jan, gdy przybył do Efezu, sam był już stary, nie ma też żadnej wzmianki, by Maryja była tam z nim. Aeteria, pątniczka nawiedzająca miejsca święte w latach 385-386, wspomina, że Jan był pogrzebany w Efezie, natomiast nie wie nic, aby tam był grób Maryi. Pseudo-Dionizy Areopagita pisze, że w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w roku 363-364 dowiedział się od św. Cyryla Jerozolimskiego, patriarchy Jerozolimy, że grób Maryi był w Jerozolimie w Dolinie Jozafata. Podobny opis zawiera apokryf Księga Jana z IV w. W apokryfie tym jest mowa o tym, że Maryja umarła śmiercią naturalną w Jerozolimie, została pogrzebana u stóp Góry Oliwnej w Dolinie Jozafata i że została wzięta do nieba. Wszystkie znane starożytne apokryfy wskazują, że grób Maryi jest w Getsemani w Dolinie Jozafata. Obecnie znajduje się tam kościół, którym opiekują się prawosławni Grecy.

    Wniebowzięcie Maryi

    Kult Maryi Wniebowziętej był w Kościele bardzo żywy i zdecydowanie wyróżniał się wśród wielu innych. Wystawiono tysiące świątyń pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej. W ciągu wieków powstało 8 zakonów pod tym wezwaniem: 1 męski (asumpcjoniści – Augustianie od Wniebowzięcia) i 7 żeńskich. W ikonografii scena Wniebowzięcia Maryi należy do bardzo często przedstawianych (dla przykładu: Fra Angelico – w kilku obrazach, Taddeo di Bartolo, Ottaviano Nelli, Giotto, Pinturicchio, C. Bellini, Raffael, Tycjan, Tintoretto, Tiepolo, Perugino, Procaccini, Filippino Lippi, Veronese, Murillo, Velasquez, Konrad von Goest; rzeźbiarze: Liberale da Verona, L. della Robbia, Michał Pacher, Wit Stwosz). Pod opiekę Maryi Wniebowziętej oddał Węgry król św. Stefan, a Francję – król Ludwik XIII (powtórzył to także Ludwik XV).W polskiej (i nie tylko) tradycji dzisiejsze święto zwane jest również świętem Matki Bożej Zielnej. Na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty, poświęca się kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 rzeczy, które katolik musi wiedzieć o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny

    Marcellus Coffermans, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Ustanowienie dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny dopiero w XX wieku rodzi wiele nieporozumień – warto znać odpowiedzi na najczęściej zdawane w tej sprawie pytania. Warto dowiedzieć się także, co na temat Wniebowzięcia mogą powiedzieć nam współczesne nauki, jak chociażby mikrobiologia!

    1. Dlaczego Matka Boża została zabrana z duszą i ciałem do nieba?

    Z kilku powodów – jako pozbawiona zmazy pierworodnej Maryja nie podlegała władzy śmierci. Poza tym była najściślej z ludzi zjednoczona z Synem, niepodobna więc, aby została od Niego oddzielona ciałem po zakończeniu ziemskiego życia. Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny to w pewien sposób także uczestnictwo w Zmartwychwstaniu Chrystusa i antycypacja naszego zmartwychwstania.

     
    2. Czy musimy wierzyć w Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny?

    Tak, fakt ten stanowi dogmat Świętej Wiary katolickiej, nie jest zatem podany wiernym jako dobrowolny (jak choćby wiara w objawienia prywatne). Formalnie dogmat został ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus: „…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej”.

    3. Czy katolicy wierzyli w Wniebowzięcie przed rokiem 1950, skoro dogmat został ogłoszony niedawno?

    Oczywiście, to jedno z najstarszych świąt maryjnych w Kościele! Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto musiało więc istnieć lokalnie już wcześniej, przynajmniej w V wieku. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież Sergiusz I (687-701) ustanowił na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV zaś dodał do tego święta wigilię i oktawę.

    4. Czy Wniebowzięcie świętują wyłącznie rzymscy katolicy?

    Nie – świętują również Ormianie, którzy od uroczystości Wniebowzięcia rozpoczynają nowy okres roku liturgicznego. W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: „W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”.

    15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. A kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba.

    5. Czy Matka Boża przed Wniebowzięciem umarła?

    Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Maryi. Papież Pius XII ustanawiając dogmat nie wspomina o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego Wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz „zasypiając”. Stąd zresztą w różnych tradycjach i okresach różne nazwy tego wydarzenia, jak na przykład: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie czy Odpocznienie Maryi.

    6. Co nauka mówi o Wniebowzięciu?

    Nauka oczywiście nie potwierdza Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, gdyż nigdy nie stanowiło ono przedmiotu badań naukowców. Ale nie tak dawno odkryte zostały przesłanki sugerujące, że wiara w Wniebowzięcie ma też sens logiczno-biologiczny! Biolodzy ujawnili bowiem istnienie procesu mikrochimeryzmu – powoduje on, że odrobina komórek żyje w ciele żywiciela, ale są one zupełnie odrębne od niego. Mówiąc prościej: według naukowców każde dziecko zostawia w ciele matki na zawsze „mikroskopijną cząstkę samego siebie”!

    Co to oznacza? Skoro ciało Chrystusa nie doznało zepsucia w grobie, a „z tego wynika, że ciało Jego Matki, zawierając ślady komórkowe Boga (a cząstka Boga jest Bogiem całkowicie)” również nie mogło ulec rozkładowi. I tutaj nauka idzie ręka w rękę z teologią, gdyż wynika z tego logicznie, że „ciało Najświętszej Panny, zawierając wewnątrz Chrystusa, nie mogło pozostać na ziemi; oczywiście musiało przyłączyć się do Chrystusa w wymiarze niebiańskim”.

    7. Skąd w Polsce wzięła się określenie 15 sierpnia mianem święta Matki Bożej Zielnej?

    Stało się tak na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty. Poświęca się więc tego dnia kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól, sierpień jest przecież miesiącem żniw!

    źródło: brewiarz.pl, pch24.pl, Church Militant
    malk

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 sierpnia

    Święty Maksymilian Maria Kolbe,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Meinard, biskup
      •  Święci Antoni Primaldo i Towarzysze, męczennicy z Otranto
    ***
    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.
    Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii. Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.
    Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: “Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać. “Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona – że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła”. Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach.
    W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o. Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców, by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w matematyce i fizyce.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe i jego współbracia

    Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać. Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał zakonne imię Maksymilian.
    W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów. Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę. Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię (1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię (1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji.
    1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję.
    Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a Miechowem (1914).
    W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem).

    Święty Maksymilian Maria Kolbe i Rycerz Niepokalanej

    Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo.
    8 października 1917 r. otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian Kolbe ukończył wydział teologiczny – również ze stopniem naukowym doktora.
    W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o. Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2 stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000 egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił.
    Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o. Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r. – w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
    Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26 lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi) ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy, miał już nakład 20.000, a grudniowy – 25.000. W 1931 r. Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono – Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół.
    W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939 Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik – nakład codzienny 137 tys., a niedzielny – 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej, Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa. Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów. Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa. W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.
    O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2 tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp.
    17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź “wierzę”, wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z 303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału “Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie, ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.
    Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o. Maksymiliana zostało spalone w krematorium.
    Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971 r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o. Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się historyczne uroczystości pokanonizacyjne.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz – jak powiedział św. Jan Paweł II – “naszych trudnych czasów”.
    W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała.

     fot. Wydawnictwo Ojców Franciszkanów/mat.prasowy
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    O. Maksymilian Maria Kolbe – święty numer 16670

    O. Maksymilian Maria Kolbe – święty numer 16670

    Pomnik św. Maksymiliana Kolbego, Niepokalanów/ fot. Henryk Przondziono/ Gość Niedzielny

    ***

    Choć powiedział tysiące porywających kazań, do historii przeszło jedno zdanie wypowiedziane po niemiecku: „Ich bin ein polnischer katholischer Priester, ich bin alt und will für ihn sterben, denn er hat Frau und Kinder”. Dzięki niemu Franciszek Gajowniczek zyskał życie.

    Gdy Maksymilian Maria Kolbe wypowiedział słowa „Jestem księdzem katolickim, jestem stary, chcę umrzeć za niego, on ma żonę i dzieci” – zapadła cisza jak makiem zasiał. Skazany na śmierć Franciszek Gajowniczek zadrżał i na chwileczkę odzyskał nadzieję, że może zobaczy jeszcze kiedyś najbliższych. Przed oczami stanęło mu całe życie. Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie. Do Auschwitz-Birkenau trafił 8 września 1940 roku. „W okresie żniw, w ostatnich dniach lipca 1941 roku, przy nadarzającej się sposobności jeden z więźniów oświęcimskich z mojego bloku zbiegł. Jako represja za to na wieczornym apelu nastąpiło dziesiątkowanie więźniów mojego bloku” – wspominał po latach. „Dziesięciu więźniów z mojego bloku wyznaczono na śmierć. Dowódca obozu Fritzsch w towarzystwie Rapportführera Palitzscha dokonał wyboru. Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: »Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam« udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej”. W głowie więźnia dzwoniły słowa: „Chcę umrzeć za niego, on ma żonę i dzieci”. Ciszę przerwał głos dowódcy obozu Lagerführera Fritzscha: „Was wünscht dieses polnische Schwein?” (Czego chce ta polska świnia?). Ku zdumieniu Gajowniczka hitlerowcy zgodzili się na wymianę więźniów. Przerażony sierżant Wojska Polskiego usłyszał: „Heraus” (Wyjść) i opuścił szereg. Zamiast numeru 5659 w celi śmierci zginął numer 16670. Franciszkanin z Niepokalanowa. Już jako dziesięciolatek miał wybrać koronę męczeństwa. Rajmund (takie imię otrzymał na chrzcie w Zduńskiej Woli) miał w kościele w Pabianicach wizję Maryi, która wyjaśniła mu, jakie będzie jego powołanie. „Prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mną będzie…” − wspominał w swym pamiętniku. „Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Spytała, czy chcę tych koron; biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę dwie”. Został franciszkaninem. Pracował w Japonii i polskim Niepokalanowie, który za jego kadencji stał się największym klasztorem na świecie. „Tylko miłość jest twórcza” – mawiał. „Dobrze spełniać to, co ode mnie zależy, a dobrze znosić to, co ode mnie nie zależy, oto cała doskonałość i źródło prawdziwego szczęścia”. Zmarł 14 sierpnia 1941 roku w bunkrze głodowym Auschwitz, mając 47 lat. Wielki orędownik Niepokalanej zginął w wigilię święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Czy jego zabójcy wrzucili go do celi śmierci, powodowani nienawiścią do Kościoła? Tak – orzekła watykańska komisja. Co ciekawe, o. Maksymilian Maria Kolbe został beatyfikowany jako wyznawca, ale Jan Paweł II 10 października 1982 roku kanonizował go jako męczennika.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________

    Nieznane historie o o. Maksymilianie Kolbe.

    Początki Niepokalanowa i moczenie nóg w miednicy

    Nieznane historie o o. Maksymilianie Kolbe. Początki Niepokalanowa i moczenie nóg w miednicy

    św. o. Maksymilian Maria Kolbe (fot. domena publiczna / commons.wikimedia.org)

    ***

    Podczas mojego pobytu w naszym seminarium we Lwowie poznałem internistę Rajmunda Kolbego. Jeden z profesorów, który uczył nas i internistów, tak się o nim wyraził: „Szkoda tego bardzo zdolnego internisty, Kolbego Rajmunda. Ten niezwykły chłopak ma być zakonnikiem. On mógłby przecie wiele zrobić dla społeczeństwa i dla nauki swoją zdolnością i bystrością!” – tak o o. Maksymilianie Kolbe pisał o. Florian Maria Michał Koziura.

    Gdy byłem już w Krakowie na studiach, br. Maksymilian po złożeniu ślubów symplicznych był wyznaczony do Rzymu na wyższe studia. Po wyjeździe ze Lwowa przebywał jakiś czas z nami na profesacie w Krakowie. Pewnego dnia pukam i wchodzę do celi, gdzie mieszkał br. Maksymilian. Zastaję go, jak siedzi na krześle i moczy w miednicy nogi. Ten się tłumaczy, że robi to z potrzeby, bo mu krew bije bardzo do głowy. Rzeczywiście, był cały na okrągłej twarzyczce czerwony, wyglądał jak młodziutki, niewinny chłopczyna, o oczach czystych, myślących, z wyrazem skromnego zakłopotania. Ten widok zrobił na mnie budujące wrażenie.

    Niezwykła pokora o. Kolbe

    Raz otrzymałem od o. Maksymiliana pocztówkę, a było to w Warszawie około roku 1925, gdzie na czele widniał pierwszy wyraz: „ślę”. Zdawało mi się, że to jest błąd, że powinno być „szlę”. Przy najbliższej okazji, gdy zjawił się o. Maksymilian w Warszawie, rzekłem do niego z pewnym wyrzutem: „Ojcze, proszę takich błędów nie robić na otwartej kartce”. Ten, nie broniąc się wcale, odpowiada: „Bardzo przepraszam ojca za to”. Jednak ja błądziłem, a ten, choć mógł łatwo albo mnie wyśmiać, że ja nie znam się na pisowni polskiej, albo delikatnie udowodnić swoją słuszność, wolał spokojnie winę przyjąć na siebie.

    Przypominam sobie, gdy byłem de familia (Przypisany na stałe do klasztoru w Warszawie – przyp. red.) w Warszawie , jak to co jakiś czas, w latach 1923-1927, przyjeżdżał do nas z Grodna o. Maksymilian. Przeważnie przyjeżdżał wczesnym rankiem, gdyśmy odprawiali medytację i odmawiali brewiarz. O. Maksymilian mimo zmęczenia nocną jazdą stawiał swoją wytłuszczoną i wytartą, podobną do ogromnego pugilaresa (dawniej portfel – przyp. red.) torbę w kącie i z nami po skończonej medytacji odmawiał małe hory z bardzo lichego brewiarza, po czym odprawiał Mszę świętą i po śniadaniu natychmiast biegł do miasta.

    Pewnego dnia zabrał i mnie ze sobą, bym mu pomógł załatwić jakieś interesy. Poszliśmy do drukarni Koziańskich. Właściciel firmy przygotował dość sporą ilość przyborów zecerskich i innych przyrządów graficznych. O. Maksymilian zapytuje nieśmiało, ile ma za to wszystko zapłacić. Koziański, patrząc na jego postawę pokorną i minę zakłopotaną, odrzekł głosem jakby załamanym z powodu jakiegoś rozczulenia: „Niech się ojciec za mnie pomodli. To mi wystarczy”. O. Maksymilian serdecznie podziękował, a  wszystko spakowawszy do swojej pugilaresowej torby, odszedł. Było to, zdaje się, w roku 1925. Innym znowu razem, a było to w roku 1924, prosi mnie o. Maksymilian, bym poszedł z nim do miasta na zakup papieru i innych drobnostek drukarskich. W jakimś sklepie kupił dość tęgi zwój papieru niebieskiego na okładkę swego pisemka i włożył na moje barki.

    “Niepokalana niech to ojcu stokrotnie wynagrodzi”

    Musiałem to dźwigać po zatłoczonych Żydami ulicach, choć nieznośna chlapa dawała się we znaki. Jak prawdziwy tragarz spieszyłem za szybko idącym o. Maksymilianem. Gdym zziajany złożył w klasztorze nieznośny ciężar, coś w zdenerwowaniu odburknąłem. O. Maksymilian jakby nie widział mego zmęczenia i zdenerwowania i nie uważał za stosowne, by się zabawić w ceregiele grzecznościowe z podziwu dla mojego poświęcenia, ale wyrzekł w prostych słowach: „Niepokalana niech to ojcu stokrotnie wynagrodzi”. I nadto nie wyrzekł ani słowa więcej. Taka prostota w pierwszej chwili jeszcze bardziej mnie podenerwowała. Po chwili jednak, gdym się uspokoił, zawstydziłem się ogromnie moją płytkością i  śmiesznym pragnieniem pustego uznania za moje poświęcenie.

    Gdy teren pod budowę Niepokalanowa był nam ofiarowany (1927), o. Maksymilian prosił mnie, bym się z nim udał na miejsce i zrobił zdjęcie. Po przybyciu na pola teresińskie pokazał mi ten kawałek gruntu. Ustawiłem na trójnogu aparat fotograficzny obok toru kolejowego, przygotowałem kliszę, ale nie było komu nacisnąć wężyka, bo i ja pragnąłem stanąć razem z o. Maksymilianem przed obiektywem. Nawinął się jakiś młody Żyd i ten na moją prośbę dokonał pierwszego zdjęcia nowej Centrali Milicji Niepokalanej – Niepokalanowa. Następne zdjęcia zostały zrobione niebawem po kilku tygodniach na innym miejscu pól teresińskich, bliżej szosy szymanowskiej, albowiem pierwotny punkt upatrzony nie nadawał się. Toteż o. Maksymilian natychmiast kupił figurę Niepokalanej, kazał wybudować tuż przy szosie szymanowskiej postument i tam ustawił figurę. Aby zaś w nocy była oświetlona, na polecenie o. Maksymiliana została wmontowana u stóp figury lampka elektryczna z ukrytą w postumencie baterią.

    Gdy wszystko było gotowe, zaprosił księdza dziekana z Sochaczewa i okolicznych proboszczów z Pawłowic, Szymanowa, Kampinosu i innych na uroczystość poświęcenia figury. Również i mnie zaprosił, abym całą uroczystość utrwalił na kliszy fotograficznej. Przy ustawieniu figury i umajeniu krzątali się br. Salezy i br. Zeno, a ja czyhałem zza szosy z aparatem fotograficznym na odpowiednie szczegóły uroczystości, by je złapać na kliszę. I złapałem, jak o. Maksymilian usuwał dzieci sprzed figury, aby się ustawiły bokiem, i drugie przedstawiające całą grupę stojącą naokoło figury. Te więc dwa zdjęcia są to najpierwsze obrazki, ilustrujące początki powstawania Niepokalanowa.

    fragment pochodzi z książki “Ojciec Kolbe nie wszystkim znany”

    Wydawnictwo Ojców Franciszkanów Niepokalanów

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Kalwaryjska

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Poncjan, papież, i Hipolit, prezbiter
      •  Święty Maksym Wyznawca
      •  Błogosławieni męczennicy Filip Munarriz, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej
    W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego.

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej (bez sukienek)

    Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół.

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej

    Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej.
    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________


    13 sierpnia

    Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter

    Błogosławiony Marek z Aviano

    Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców.
    Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675).
    Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziedziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!”
    Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 sierpnia

    Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Innocenty XI, papież
      •  Błogosławiony Izydor Bakanja, męczennik
      •  Błogosławiony Karol Leisner, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Florian Stępniak, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Straszewski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Joanna Franciszka de Chantal

    Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie.
    W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę.
    Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej.
    W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi.

    Święta Joanna Franciszka de Chantal

    W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego.
    28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638).
    Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza.
    Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________


    Św. Joanna Franciszka Frémyot de Chantal

    W Dijon, mieście urodzenia świętego Bernarda z Clairvaux, przyszła na świat arystokratka Joanna Franciszka Frémyot, córka przewodniczącego parlamentu Burgundii. Została wcześnie osierocona przez matkę, która zmarła przy porodzie kolejnego dziecka, gdy Joanna miała dwa i pół roku. Wychowała się pod okiem ojca i opiekunki, którzy zapewnili jej staranne wykształcenie i maniery godne jej pochodzenia. W wieku dwudziestu lat wyszła za Krzysztofa II barona de Chantal. Stworzyli razem zgodne stadło, które Pan Bóg pobłogosławił szóstką potomstwa.

    Baronowa de Chantal wniosła w dom swego męża atmosferę prawdziwie katolicką, wpajając dzieciom chrześcijańskie ideały i przyciągając dobrocią serca różnych ludzi w rozmaitych potrzebach. Podobno już wtedy miało miejsce cudowne zdarzenie, kiedy zabrakło ziarna, a w okolicy panował głód, Pan Bóg nagrodził poświęcenia wzorowej pani domu i ziarno cudownie rozmnożyło się, by zaspokoić potrzeby ubogich. W dwudziestym dziewiątym roku życia czekał jednak Świętą bolesny cios – tragiczna śmierć męża, który zginął w czasie polowania.

    Udała się wówczas wraz z dziećmi do domu swego ojca, potem do teścia, którego trudny charakter dał jej się we znaki. Rodzina namawiała ją, aby ponownie wyszła za mąż, jej jedynym pragnieniem było jednak wychowanie dzieci i oddanie się służbie Bożej. Jej potrzebie stało się zadość, ponieważ nie zaniedbując obowiązków matki, otrzymała łaskę pogłębionego życia modlitwy i umartwienia. Nastąpił też w tym czasie moment przełomowy, kiedy to poznała świętego Franciszka Salezego, który stał się jej duchowym przewodnikiem.

    Święty kierownik dusz odnalazł w baronowej osobę całkowicie oddaną Bogu, ale nieznającą odpowiedniej miary w stosowaniu umartwień zewnętrznych, cechującą się surowością, miłą zapewne Bogu, bo szczerą, ale mogącą zrażać innych do wstępowania w ślady Ukrzyżowanego. Ukształtował on w Joannie duchowość pełną promieniejącej miłości bliźniego, umiarkowania i kładącą nacisk raczej na umartwienia wewnętrzne, samemu Bogu wiadome, a przede wszystkim pełną nieustannej pamięci o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Jego chwały.

    Po paru latach takiej osobistej formacji, na którą składało się również odwiedzanie chorych i potrzebujących, Franciszek zaproponował założenie żeńskiego zgromadzenia, które stanowiłoby przedłużenie tej duchowej pracy, którą razem wykonali. Joanna Franciszka przystała na to z radością i gdy tylko jej ostatnie dziecko usamodzielniło się w pełni, oddała się w całości uskutecznieniu powziętego zamiaru. Wraz z kilkoma przyjaciółkami została pierwszą siostrą nowego Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, zwanych popularnie wizytkami.

    Pierwotnie miało to być zgromadzenie kontemplacyjne z dodatkowym charyzmatem apostolatu wśród potrzebujących, Stolica Święta obawiała się wszakże takiego eksperymentu i zakon pozostał kontemplacyjny. Bóg pobłogosławił wysiłki Joanny i Franciszka, tak że do roku 1641 powstało już siedemdziesiąt jeden domów rodziny zakonnej. Po śmierci Franciszka Salezego Joanna poruczyła opiekę nad siostrami świętemu Wincentemu à Paolo.

    Odeszła do Pana w opinii świętości podczas podróży, w Moulins. Tam pozostało jej serce, ciało natomiast zostało przeniesione do kościoła Sióstr Wizytek w Annecy i złożone obok relikwii świętego Franciszka, w miejscu, gdzie wspólnie założyli pierwszy konwent. Beatyfikację ogłosił w roku 1751 papież Benedykt XIV, kanonizował zaś Joannę de Chantal w 1767 roku Klemens XIII.

    Kościół wspomina św Joannę de Chantal 12 sierpnia.

    FO/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 sierpnia

    Święta Klara, dziewica

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Świętolipska, Matka jedności chrześcijan
      •  Święta Zuzanna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Alojzy Biraghi, prezbiter
    ***
    Święta Klara

    Klara urodziła się w Asyżu w 1193 lub 1194 r. Była najstarszą z trzech córek pana Favarone z rycerskiego rodu Offreduccio i jego żony Ortolany. Jej matka, podczas ciąży, w trakcie modlitwy usłyszała słowa: “Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” Pod wpływem tych słów nadała dziewczynce imię Klara (z języka łacińskiego clara – jasna, czysta, sławna).

    Święta Klara

    Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.

    Święta Klara

    Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.

    Święta Klara

    Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.
    Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.Ikonografia najczęściej przedstawia św. Klarę z monstrancją w ręku. Podanie bowiem głosi, że w czasie najazdu Saracenów na Asyż Klara miała ich odstraszyć Najświętszym Sakramentem, który wyniosła z kościoła. Blask płynący z Hostii miał jakoby porazić wroga i zmusić go do ucieczki. Legenda powstała zapewne na tle szczególnego nabożeństwa, jakie miała św. Klara do Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Klara z Asyżu

    The following is taken from the address given by Pope Benedict XVI on Saint Clare of Assisi on Wednesday, 15 September 2010 at a general audience.

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej

    Drodzy bracia i siostry!

    Jedną z najbardziej kochanych świętych jest z pewnością św. Klara z Asyżu; żyła ona w XIII w., w czasach św. Franciszka. Jej świadectwo pokazuje nam, jak wiele cały Kościół zawdzięcza takim jak ona kobietom odważnym i bogatym w wiarę, które potrafią dać decydujący impuls do odnowy Kościoła.

    Kim była Klara z Asyżu? Rzetelne źródła, którymi dysponujemy, pozwalają nam na to pytanie odpowiedzieć. Należą do nich nie tylko dawne biografie, na przykład pióra Tomasza z Celano, ale także Akta procesu kanonizacyjnego, rozpoczętego przez papieża zaledwie kilka miesięcy po śmierci Klary, zawierające świadectwa osób, które żyły z nią przez wiele lat.

    Klara urodziła się w 1193 r. w arystokratycznej i zamożnej rodzinie. Wyrzekła się szlachectwa i bogactw, by żyć pokornie i ubogo, wybierając styl życia propagowany przez Franciszka z Asyżu. Chociaż krewni, jak było wówczas w zwyczaju, planowali wydać ją za mąż za kogoś ważnego, Klara w wieku 18 lat — kierując się głębokim pragnieniem naśladowania Chrystusa i podziwem dla Franciszka — uczyniła śmiały krok: opuściła dom rodzinny i w towarzystwie swojej przyjaciółki Bony z Guelfuccio dołączyła potajemnie do braci mniejszych w małym kościółku Porcjunkuli. Było to wieczorem w Niedzielę Palmową 1211 r. W atmosferze ogólnego wzruszenia dokonał się wielce symboliczny akt: przy świetle pochodni, które trzymali w rękach bracia, Franciszek obciął włosy Klarze, a ona przywdziała zgrzebny habit pokutny. Od tej chwili stała się dziewiczą oblubienicą Chrystusa, pokornego i ubogiego, i całkowicie Mu się poświęciła. Podobnie jak Klara i jej towarzyszki, liczne kobiety na przestrzeni wieków urzekała miłość do Chrystusa, a On pięknem swej Boskiej Osoby wypełniał ich serca. A za sprawą mistycznego powołania oblubieńczego konsekrowanych dziewic cały Kościół jest tym, czym zawsze będzie: piękną i czystą Oblubienicą Chrystusa.

    W jednym z czterech listów, jakie Klara wysłała do św. Agnieszki z Pragi, córki króla Czech, która zapragnęła wstąpić w jej ślady, mówi o Chrystusie, swoim umiłowanym Oblubieńcu, używając oblubieńczych słów, które mogą zdumiewać, ale i wzruszają: «Miłując Go, jesteście czysta, dotykając Go, będziecie bardziej czysta, oddając się Mu, jesteście dziewicą. Jego moc jest silniejsza, Jego wspaniałomyślność większa, Jego wygląd piękniejszy, miłość słodsza, a wszelka łaska bardziej subtelna. Już jesteście w ramionach Tego, który ozdobił waszą pierś klejnotami (…) i ukoronował was złotą koroną z wyrytym znakiem świętości» (List pierwszy: FF, 2862).

    Zwłaszcza na początkach swego doświadczenia religijnego Klara znajdowała we Franciszku z Asyżu nie tylko nauczyciela, którego nauką się kierowała, ale także brata i przyjaciela. Przyjaźń między tymi dwiema świętymi osobami jest czymś bardzo pięknym i ważnym. Kiedy spotykają się bowiem dwie czyste i rozpalone tą samą miłością do Boga dusze, czerpią z wzajemnej przyjaźni niezwykle silną motywację do podążania drogą doskonałości. Przyjaźń to jedno z najszlachetniejszych i najwznioślejszych ludzkich uczuć, które łaska Boża oczyszcza i przemienia. Podobnie jak św. Franciszek i św. Klara, również inni święci szli drogą wiodącą do doskonałości chrześcijańskiej kultywując głęboką przyjaźń, na przykład św. Franciszek Salezy i św. Joanna Franciszka de Chantal. To właśnie św. Franciszek Salezy napisał: «Piękną rzeczą jest móc kochać na ziemi, tak jak się kocha w niebie, i nauczyć się kochać na tym świecie, jak będzie na wieki na drugim świecie. Nie mówię tu o zwykłej miłości, bo powinniśmy darzyć nią wszystkich ludzi; mówię o duchowej przyjaźni, w której dwie, trzy osoby lub więcej łączy przywiązanie, duchowe uczucia, i stają się rzeczywiście jednym duchem» (Filotea albo droga do życia pobożnego, III, 19).

    Po spędzeniu kilku miesięcy w różnych wspólnotach monastycznych, opierając się naciskom rodziny, która początkowo nie aprobowała jej wyboru, Klara zamieszkała z pierwszymi towarzyszkami w kościele św. Damiana, gdzie bracia mniejsi wygospodarowali dla nich mały klasztor. W tym klasztorze mieszkała ponad czterdzieści lat, aż do śmierci w 1253 r. Zachował się opis z pierwszej ręki życia owych kobiet w początkowych latach ruchu franciszkańskiego. Jest to pełna podziwu relacja flamandzkiego biskupa Jakuba z Vitry, który podróżował po Włoszech. Twierdził on, że spotkał wielką liczbę mężczyzn i kobiet ze wszystkich warstw społecznych, którzy «zostawiając wszystko ze względu na Chrystusa, porzucili świat. Nazywając siebie braćmi mniejszymi i siostrami mniejszymi i byli w wielkim poważaniu u papieża i kardynałów (…). Kobiety (…) mieszkają razem w różnych domach niedaleko miast. Niczego nie otrzymują, lecz żyją z pracy własnych rąk. I są bardzo zasmucone i zaniepokojone tym, że spotykają się z większym poważaniem ze strony duchownych i świeckich, niżby tego chciały» (List z października 1216: FF, 2205. 2207).

    Jakub z Vitry dostrzegł z przenikliwością charakterystyczną cechę duchowości franciszkańskiej, na którą Klara była bardzo wrażliwa: radykalne ubóstwo połączone z całkowitą ufnością w Bożą opatrzność. Dlatego też działała ona z wielką determinacją i uzyskała od papieża Grzegorza IX, a prawdopodobnie już od papieża Innocentego III, tak zwane Privilegium Paupertatis (por. FF, 3279). Na jego podstawie Klara i jej towarzyszki z klasztoru św. Damiana nie mogły niczego posiadać na własność. Był to rzeczywiście nadzwyczajny wyjątek w stosunku do obowiązującego prawa kanonicznego, a ówczesne władze kościelne udzieliły zgody na to, w uznaniu owoców ewangelicznej świętości, które dostrzegały w sposobie życia Klary i jej sióstr. Pokazuje to, że również w Średniowieczu rola kobiet nie była drugorzędna, ale znacząca. W związku z tym warto przypomnieć, że Klara była pierwszą w historii Kościoła kobietą, która ułożyła i spisała Regułę, przedłożoną do zatwierdzenia papieżowi, aby charyzmat Franciszka z Asyżu zachował się we wszystkich żeńskich wspólnotach, które licznie powstawały już w jej czasach i pragnęły brać przykład z Franciszka i Klary.

    W klasztorze św. Damiana Klara praktykowała w sposób heroiczny cnoty, które powinny cechować każdego chrześcijanina: pokorę, ducha pobożności i pokuty, miłość. Chociaż była przełożoną, sama usługiwała chorym siostrom, wykonując również najniższe prace: miłość przezwycięża bowiem wszelki opór, a ten kto kocha, zdobywa się z radością na wszelkie ofiary. Jej wiara w rzeczywistą obecność Eucharystii była tak wielka, że dwa razy powtórzyło się cudowne wydarzenie. Samo wystawienie Najświętszego Sakramentu oddaliło zaciężnych żołnierzy saraceńskich, którzy szykowali się do zaatakowania klasztoru św. Damiana i zniszczenia Asyżu.

    Te epizody, jak i inne cuda, o których zachowała się pamięć, przyczyniły się do tego, że papież Aleksander IV kanonizował ją zaledwie dwa lata po śmierci, w 1255 r.; jej pochwałę zawarł w bulli kanonizacyjnej, w której czytamy: «Jakże żywa jest moc tego światła i jak silny jest blask tego promiennego źródła. Doprawdy, światło to było zamknięte w ukryciu życia klasztornego, a na zewnątrz promieniowało jasnością; skupione było w ciasnym klasztorze, a poza nim szerzyło się na cały rozległy świat. Było strzeżone wewnątrz i rozchodziło się na zewnątrz. Klara bowiem się ukrywała, lecz jej życie zostało ukazane wszystkim. Klara milczała, lecz głośna była jej sława» (FF, 3284). I właśnie tak jest, drodzy przyjaciele: to święci zmieniają świat na lepszy, przemieniają go w sposób trwały, wnosząc energie, które może wzbudzić jedynie miłość inspirowana Ewangelią. Święci są wielkimi dobroczyńcami ludzkości!

    Duchowość św. Klary, synteza jej propozycji świętości zawarta jest w czwartym liście do św. Agnieszki z Pragi. Św. Klara posługuje się bardzo rozpowszechnionym w Średniowieczu obrazem, pochodzącym z tradycji patrystycznej, czyli zwierciadłem. Zachęca swoją przyjaciółkę z Pragi do przeglądania się w tym zwierciadle doskonałości wszelkich cnót, którym jest sam Pan. Pisze ona: «Z pewnością szczęśliwa jest ta, której dane jest dostąpić tych świętych zaślubin, by w głębi serca przylgnąć (do Chrystusa) do Tego, którego piękno podziwiają nieustannie wszystkie błogosławione zastępy niebios, którego miłość budzi pasję, którego kontemplacja przywraca siły, którego łaskawość syci, którego słodycz napełnia, którego wspomnienie łagodnie jaśnieje, którego woń przywróci umarłych do życia i którego chwalebny widok uszczęśliwi wszystkich mieszkańców niebieskiego Jeruzalem. A ponieważ On jest blaskiem chwały, jasnością wiecznego światła i zwierciadłem bez skazy, wpatruj się codziennie w to zwierciadło, o królowo oblubienico Jezusa Chrystusa, i w nim przyglądaj się nieustannie swojej twarzy, byś mogła cała się przystroić wewnątrz i na zewnątrz. (…) W tym zwierciadle jaśnieją błogosławione ubóstwo, święta pokora i niewypowiedziana miłość» (List czwarty: FF, 2901-2903).

    Dziękuję Bogu, bo daje nam świętych, którzy przemawiają do naszego serca i dają nam do naśladowania przykład życia chrześcijańskiego, i pragnę zakończyć słowami błogosławieństwa, ułożonego przez Klarę dla swoich współsióstr i zachowywanego z wielką pieczołowitością jeszcze dzisiaj przez klaryski, których modlitwa i dzieło odgrywają w Kościele cenną rolę. Z tych słów przebija cała jej miłość i duchowe macierzyństwo: «Błogosławię wam w moim życiu i po mojej śmierci, tak jak mogę i bardziej niż mogę, wszelkim błogosławieństwem, jakim Ojciec miłosierdzia pobłogosławił i pobłogosławi w niebie i na ziemi synów i córki, i jakim ojciec duchowy i matka duchowa błogosławili i błogosławią swoich synów duchowych i swoje córki duchowe. Amen» (FF, 2856).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11/2010

    _____________________________________________________________________________

    Św. Klara – patronka dziennikarzy i pracowników TV

     “Głos Ojca Pio

    ***

    Św. Klarę z Asyżu, mistyczkę i założycielkę kontemplacyjnego zakonu klarysek, Kościół katolicki wspomina 11 sierpnia. Wraz ze św. Franciszkiem dała ona początek wielkiej rodzinie zakonu franciszkańskiego. Oboje byli niezrównanym przykładem duchowej przyjaźni i radykalnie ewangelicznego życia. Święta jest patronką dziennikarzy i pracowników telewizji.

    Św. Klara urodziła się w 1194 r. w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Rodzice kilkakrotnie próbowali wydać ją za mąż, ale Klara zafascynowana przykładem św. Franciszka, chciała prowadzić życie podobne jak on. Mając 17 lat uciekła z domu i z rąk św. Franciszka przyjęła zgrzebny habit zakonny. Wkrótce dołączyło do niej kilka innych kobiet. Razem utworzyły przy kościele św. Damiana pierwszy klasztor, którego przełożoną została Klara.

    Święta dbała szczególnie o to, by zakon zachował swoją specyfikę, to znaczy skrajne ubóstwo i prostotę życia. Miała ogromne nabożeństwo do Męki Pańskiej i Eucharystii. Przez swoją modlitwę i osobiste zabiegi sprawiła – jak przekazują podania – że w 1240 i 1241 r. Saraceni odstąpili od oblegania Asyżu.

    Klara zmarła w 1253 r. i w dwa lata później została ogłoszona świętą przez papieża Aleksandra IV.

    Relikwie Świętej spoczywają w Asyżu, w bazylice pod jej wezwaniem. Z kilkunastu pism jakie pozostawiła po sobie wynika, że doświadczała stanów mistycznych, choć przeżywała je w sposób niezwykle dyskretny.

    Dziełem św. Klary jest kontemplacyjny zakon klarysek, które tworzą modlitewne i pokutne “zaplecze” dla apostolskiej działalności franciszkanów. Obecnie na świecie jest ponad 10 tysięcy żyjących w klauzurze sióstr. W Polsce w 5 klasztorach żyje ich ok. 120. Papież Jan Paweł II kanonizował 16 czerwca 1999 r. w Starym Sączu bł. Kingę, księżną, która ufundowała klasztor klarysek w Starym Sączu, a po śmierci męża sama do niego wstąpiła. Ponadto Kościół czci dwie inne polskie klaryski: bł. Jolantę, rodzoną siostrę św. Kingi i bł. Salomeę, która w 1245 r. sprowadziła zakon do Polski.

    W 1958 r. papież Pius XII ogłosił św. Klarę patronką telewizji. Dlaczego wybór padł na świętą z Asyżu, wyjaśnia jej żywot, napisany przez Tomasza z Celano. W dzień Bożego Narodzenia, matka Klara została sama w celi, gdyż zachorowała i ubolewała, że nie może brać udziału w śpiewaniu oficjum na cześć Pana Jezusa. Wówczas usłyszała melodie rozbrzmiewające w kościele św. Franciszka – psalmodię braci, ich śpiew, dźwięk organów w oddalonej świątyni. Zobaczyła nawet sam żłóbek Pana. Gdy nazajutrz rano przyszły jej współsiostry, powiedziała im, że dzięki łasce Jezusa słyszała i widziała wszystkie obrzędy, jakie dokonywały się tej nocy w kościele św. Franciszka.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Klara mówiła o sobie:

    roślinka świętego ojca naszego Franciszka

    Święta Klara mówiła o sobie: roślinka świętego ojca naszego Franciszka

     Asyż/fot.Roman Koszowski/ Gość Niedzielny

    ***

    „Odkąd poznałam łaskę Jezusa Chrystusa, żaden trud nie był twardy, żadna pokuta ciężka, żadna choroba przykra” – opowiadała „jaśniejsza od słońca”.

    Gdy pod wzgórza Asyżu podchodziły wojska Saracenów, a ludzie w popłochu uciekali w pobliskie lasy, Ubogie Panie nie zwiały z klasztoru. „W milczeniu czekały ratunku od Pana”. Klara wyszła na balkonik z Najświętszym Sakramentem. Blask bijący od Hostii miał zrobić na muzułmanach tak piorunujące wrażenie, że cofnęli się w popłochu. Taką scenę ujrzy każdy, kto przekroczy furtę klasztoru Klarysek od Wieczystej Adoracji w Kętach. Namalowany przez jedną z mniszek obraz wisi w korytarzu. Obok, za kratą, siostry ­adorują Najświętszy Sakrament. Poprosiłem je, by opowiedziały o cytatach świętej, które są im najbliższe. „Na syk piekła zatkaj uszy. Jego ataki dzielnie odpieraj” – usłyszałem. „Wpatruj się umysłem w zwierciadło wieczności, wnieś duszę do blasku chwały, przyłóż serce do obrazu Boskiej Istoty i przez kontemplację cała się przemieniaj w obraz samego bóstwa”. „Ja, Klara, służebnica Chrystusa, roślinka świętego ojca naszego Franciszka, błogosławię was za mego życia i po mojej śmierci, jak mogę i więcej jak mogę”. Gdy Ortolana Offreduccio pobiegła do przyklejonej do domu katedry św. Rufina w Asyżu, błagając: „Panie, pobłogosław tę ciążę”, miała usłyszeć: „Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!”. I zabłysło. Matka pod wpływem proroctwa nazwała córeczkę Chiara – jasna, czysta. Cała Umbria huczała od plotek. Osiemnastoletnia Klara i jej młodsza o 2 lata siostra Agnieszka, córki szlacheckie, wybrały pokorne życie w skrajnym ubóstwie. Pod kapliczką czekał na nią Franciszek. Podniósł nożyce, a piękne długie włosy Klary opadły na ziemię. To był symboliczny początek nowego życia. Na początku 1206 r. syn bogatego kupca Piotra Bernardone porzucił bogaty dom, by żyć jak żebrak. Chodził od wsi do wsi, pielęgnował trędowatych. Trzynastoletnia Klara uważnie śledziła jego poczynania, tym bardziej że za Biedaczyną zaczął chodzić jej kuzyn, brat Rufin. Coraz częściej wymykała się z domu, a rozmowy z Franciszkiem doprowadziły ją do kościółka Matki Bożej Anielskiej. Wieczorem w Wielki Poniedziałek 1212 r. uciekła z domu. Ukryła się w klasztorze benedyktynek. A choć zdesperowana rodzina wysyłała do klasztoru krewnych, którym towarzyszył zbrojny orszak, Klara nie dawała za wygraną. Gdy w Wielki Piątek próbowali siłą zabrać dziewczynę do domu, ta, chwyciwszy się ołtarza, pokazała im ostrzyżoną głowę. Nie potrafili oderwać jej od ołtarza. Wyglądało to tak, jakby mniszka przyrosła do niego. Odeszli z kwitkiem. Przeżyła 42 lata w klasztorze San Damiano w rodzinnym Asyżu. Pociągnęła za sobą wiele kobiet, wśród nich swą matkę Ortolanę oraz siostry Agnieszkę i Beatrycze. Jak żyła? Najlepiej świadczy o tym zanotowana w kronikach opowieść: „Myjąc nogi jednej z sióstr, schyliła się, by pocałować jej nogi, a ta cofnęła nogę ku sobie, ale mało ostrożnie i uderzyła nogą świętą Matkę w usta. Pomimo to ona ze względu na swą pokorę nie ustąpiła, ale ucałowała stopę nogi wspomnianej siostry”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________

    Św. Klara. Już za życia dokonywała cudów

    fot. CC BY-SA 4.0, Link

    ***

    Św. Klara. Już za życia dokonywała cudów

    „Napominam i zachęcam w Panu Jezusie Chrystusie wszystkie moje siostry, obecne i przyszłe, aby zawsze starały się iść drogą świętej prostoty, pokory i ubóstwa i prowadzić życie święte” – pisała do współsióstr z założonego przez siebie zakonu klarysek w swym testamencie św. Klara z Asyżu.

    Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych.

    W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.

    Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.

    Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.

    Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.

    brewiarz.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 sierpnia

    Święty Wawrzyniec, diakon i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz Portugalski, zakonnik
      •  Błogosławiony Edward Detkens, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Edward Grzymała, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Wawrzyniec

    Wawrzyniec był jednym z siedmiu diakonów Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Mimo że wiele osób sławiło jego bohaterską śmierć – m.in. św. Ambroży (+ 397), św. Augustyn (+ 430), św. Maksym z Turynu (+ ok. 467), św. Piotr Chryzolog (+ 450) i św. Leon Wielki (+ 461) – wiadomości historyczne o nim posiadamy bardzo skromne. Właściwie jedynym źródłem jest Liber Pontificalis (Księga Papieży), który śmierć Wawrzyńca wiąże bezpośrednio z męczeństwem papieża św. Sykstusa II, który zginął dnia 6 sierpnia 258 r. wraz ze swoimi czterema diakonami. Niektórzy pisarze współcześni w tym samym dniu i w tych samych okolicznościach sytuują męczeństwo Wawrzyńca. Temu jednak stanowczo sprzeciwia się powszechna i najdawniejsza tradycja rzymska. Jej wyrazem jest Passio, czyli opis męki wielkiego diakona.
    Według niej Wawrzyniec miał być wyłączony z grupy skazanej na śmierć, która stanowiła orszak papieża. Wawrzyniec był bowiem administratorem majątku Kościoła w Rzymie. Miał równocześnie zleconą opiekę nad ubogimi. Namiestnik rzymski liczył, że namową i kuszącymi obietnicami, a w razie potrzeby katuszami, wymusi na nim oddanie całego majątku kościelnego w jego ręce. Wawrzyniec miał wówczas poprosić o kilka dni, aby mógł zebrać “skarby Kościoła” i pokazać je namiestnikowi. Kiedy nadszedł oznaczony dzień, diakon zgromadził wszystką biedotę Rzymu, którą wspierała gmina chrześcijańska. Miał przy tym wypowiedzieć słowa: “Oto są skarby Kościoła!” Zawiedziony tyran poddał go wyjątkowym katuszom. Walerian nakazał rozciągnąć go na żelaznych rusztach i wolno podgrzewać i piec żywcem w ogniu. Wawrzyniec miał się zdobyć jeszcze na słowa: “Widzisz, że ciało moje jest już dosyć przypieczone. Obróć je teraz na drugą stronę!” Św. Leon Wielki daje do tych słów piękny komentarz: “Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”.
    Według wspomnianego opisu męki Wawrzyniec miał być przedtem biczowany knutami z drutu, potem wieszano go wyrywając członki ze stawów. W żywocie jest podany jeszcze jeden szczegół. Kiedy prowadzono papieża św. Sykstusa na śmierć z jego diakonami, chciał iść z nim także Wawrzyniec. Wymawiał mu nawet słodko: “Gdzie idziesz, Ojcze, bez syna? Jakże obejdziesz się bez swojego diakona? Nigdy nie odprawiałeś Eucharystii bez niego, czymże więc mogłem ściągnąć na siebie twoją niełaskę?” Na to św. Sykstus miał odpowiedzieć: “Dla mnie, steranego wiekiem, jest przygotowana mniejsza próba. Ciebie czekają wiele większe cierpienia, ale też i piękniejsza czeka cię korona”. Niektórzy z krytyków są skłonni uznać ten dialog za późniejszy, dodany do opisu męczeństwa ku zbudowaniu wiernych.

    Święty Wawrzyniec

    Niezwykłe okoliczności męczeńskiej śmierci, poniesionej 10 sierpnia 258 r., rozbudziły w Kościele rzymskim niezwykły kult Wawrzyńca. Św. Augustyn pisze, że jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym jest dumny ze św. Wawrzyńca. Największy zaś poeta starożytnego chrześcijaństwa, Prudencjusz (+ 440), w natchnionych strofach podaje, że bohaterska śmierć Wawrzyńca zadała cios bałwochwalstwu, które od tego czasu zaczęło chylić się ku upadkowi aż do ostatecznego zwycięstwa Chrystusowego Kościoła.
    Ciało Męczennika pogrzebał św. Justyn, kapłan, w posesji św. Cyriaki. Co roku wierni tłumnie gromadzili się wokół jego grobu. Jego imię włączono do kanonu Mszy świętej i do Litanii do Wszystkich Świętych. Cesarz Konstantyn Wielki nad jego grobem w roku 330 wystawił bazylikę. Jeden z najdawniejszych zbiorów tekstów liturgicznych, zwany Sakramentarzem Leoniańskim, posiada kilkanaście różnych tekstów na uroczystość św. Wawrzyńca. Z Rzymu kult Męczennika rozszerzył się na cały Kościół. Niemcy przypisywali mu swoje zwycięstwo nad Madziarami w X w. Król hiszpański Filip II (+ 1598) ku czci św. Wawrzyńca wystawił w Escorial w pobliżu Madrytu na stokach gór Sierra de Guadarrama monumentalny zespół architektoniczny, obejmujący pałac królewski, klasztor augustianów i kościół – jako wotum za zwycięstwo odniesione nad Francuzami w bitwie pod Saint-Quentin 10 sierpnia 1557 r.
    Wawrzyniec był w starożytności i średniowieczu jednym z najbardziej popularnych świętych. Już w pierwszej połowie IV stulecia na cmentarzu przy Via Tiburtina obchodzono święto męczennika Wawrzyńca. Doznawał on czci jako szczególny patron ubogich, piekarzy, kucharzy i bibliotekarzy. Wzywano go na pomoc w czasie pożarów i przeciw chorobom reumatycznym. Postać jego otoczono wieloma legendami. Jemu także przypisywano, że co piątek schodzi do czyśćca, aby wybawić stamtąd choć jedną duszę.

    Święty Wawrzyniec

    Kult Wawrzyńca wcześnie rozprzestrzenił się także na ziemie polskie. Jest patronem Hiszpanii i Norymbergi, diecezji pelplińskiej i Wodzisławia Śląskiego.
    W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest jako diakon w dalmatyce, czasami jako diakon ze stułą. Jego atrybutami są: księga, krata, palma, otwarta szafka, a w niej księgi Ewangelii, sakiewka, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Wawrzyniec, diakon i męczennik

    Krótka biografia św. Wawrzyńca

    AUTOR/ŹRÓDŁO: PHOTOGENICA.PL, OSCAR KNOTT, LICENCJA: 0

    ***

    Diakon Wawrzyniec należał niegdyś do najbardziej popularnych świętych. Jednakże historia nie przekazała nam szczegółowych informacji o jego życiu i działalności duszpasterskiej, dlatego też jego osobę możemy poznać tylko z tradycji. Według zachowanych Akt Męczeństwa św. Wawrzyniec miał pochodzić z Hiszpanii, a jego rodzicami byli: Orencjusz i Pacjencja, czczeni jako święci przez mieszkańców miasta Huesca. Nie wiemy, kiedy św. Wawrzyniec pojawił się w Rzymie. Należał jednak do duchowieństwa tego miasta i cieszył się zaufaniem papieża św. Sykstusa II. Właśnie jemu św. Sykstus II powierzył administrację dóbr kościelnych oraz opiekę nad ubogimi Rzymu.

    Za panowania cesarza Waleriana (253 – 260) wybuchło nowe prześladowanie chrześcijan. Cesarz wydał edykt, na podstawie którego wszyscy sprawujący w gminach chrześcijańskich jakieś urzędy, mieli być skazywani na śmierć bez postępowania sądowego. Stąd też policja cesarska w dniu 6 VIII 258 r. aresztowała papieża św. Sykstusa II podczas sprawowania Eucharystii w katakumbach. Tego samego dnia ścięto papieża i asystujących mu czterech diakonów. Edykt cesarski nakazywał nie tylko likwidować chrześcijan, ale także mienie kościelne. Nie aresztowano początkowo św. Wawrzyńca, aby wydobyć od niego wiadomości o stanie majątku kościelnego. Czyniono wysiłki ze strony policji, aby zmusić św. Wawrzyńca do przekazania majątku na rzecz władz cesarstwa. Diakon spodziewając się aresztowania i tortur, rozdał wszystkie pieniądze kościelne ubogim. Kiedy sędzia nakazał św. Wawrzyńcowi wydać skarby kościelne, ten zebrawszy obdarowanych ubogich powiedział, że właśnie ci ludzie są tymi poszukiwanymi skarbami. Sędzia nakazał diakona siec biczami, a następnie rozłożyć go na kracie i tak przypalać ciało, aż męczony odpowie na zadawane pytanie. Święty nie załamał się podczas męczeństwa, nie wyparł się wiary i odniósł wspaniałe zwycięstwo, oddając życie za Chrystusa 10 VIII 258 r.

    Ciało męczennika pochował kapłan św. Justyn. Na jego grobie cesarz Konstantyn Wielki wystawił bazylikę. Imię św. Wawrzyńca weszło do Kanonu rzymskiego (dzisiaj I modlitwa eucharystyczna). Powstało wiele świątyń poświęconych św. Wawrzyńcowi, w samym Rzymie było ich kilkanaście.

    Św. Wawrzyniec jest patronem diecezji pelplińskiej, miasta Norymbergi, bibliotekarzy, kucharzy, piekarzy, uczniów, studentów, ubogich, bibliotek, administratorów, straży pożarnych, wszystkich zwodów, które są bezpośrednio związane z ogniem, winnic; wzywano go jako orędownika w chorobach reumatycznych, przy bólu pleców, podczas pożarów. W ikonografii przedstawia się go jako diakona w stroju diakońskim z kratą, na której był męczony; z Ewangelią i Krzyżem; jako rozdającego jałmużnę ubogim (torebka na pieniądze), z palmą męczeństwa.

    Liturgiczny obchód ku czci św. Wawrzyńca, diakona i męczennika, przypada na dzień 10 sierpnia i ma rangę święta. W Archidiecezji Białostockiej tylko w parafii Dolistowo obchodzi się uroczystość, ponieważ parafia i kościół noszą imię naszego Patrona. Liturgia mszalna, jak i Liturgia Godzin (t. IV, s. 1035 – 1042) przybliżają nam osobę świętego i poprzez swoje teksty umożliwiają zanoszenie modlitw do Boga za wstawiennictwem św. Wawrzyńca. W kolekcie mszalnej prosimy miłosiernego Boga, abyśmy miłowali to, co miłował św. Wawrzyniec i tak samo czynili, skoro on z gorącej miłości do Niego wiernie służył ubogim i odważnie poniósł męczeństwo. W modlitwie nad darami oddając cześć św. Wawrzyńcowi prosimy, aby składane podczas Eucharystii dary przyniosły nam zbawienie. Modlitwa po Komunii zawiera prośbę, abyśmy posileni Eucharystią w dzień św. Wawrzyńca, otrzymali bardziej obfite owoce odkupienia. W Liturgii Godzin zamieszczono fragment kazania św. Augustyna wygłoszonego w dzień męczeństwa. Kaznodzieja podkreśla, że św. Wawrzyniec poprzez swoje męczeństwo „zdeptał rozszalały świat, wzgardził jego pochlebstwami, a w ten sposób podwójnie zwyciężył szatana”. Św. Augustyn przypomina też, że św. Wawrzyniec jako diakon w Kościele rzymskim był podczas Eucharystii szafarzem Najdroższej Krwi Chrystusa (Komunii św. pod drugą postacią – wina), w tymże Kościele przelał swoją własną krew dla imienia Zbawiciela. Na innym miejscu św. Augustyn mówi, że tak jak Jerozolima cieszy się diakonem św. Szczepanem, tak Rzym (Kościół zachodni) raduje się swoim patronem św. Wawrzyńcem. Zakończmy nasze rozważania fragmentem hymnu z Nieszporów:„Ogniem palony, lecz mężnego ducha, Zwalczył odważnie lęk przed płomieniami, Pragnął on bowiem z całej głębi serca Wiecznego życia. Wszedł więc do nieba uwieńczony chwałą Świętych aniołów otoczony chórem, Aby do Boga wznosić swe modlitwy Za grzesznikami. Z wielką pokorą prośmy męczennika, Aby nam wszystkim przyniósł wyzwolenie Z żaru pokusy i brzemienia winy, A wiarę wzmocnił”.

    ks. Stanisław Hołodok/opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Św. Wawrzyniec – dzielny wyznawca Chrystusa

    (fot. Frank Vincentz / commons.wikimedia.org, licencja cc)

    ***

    10 sierpnia Kościół Katolicki czci św. Wawrzyńca z Huesca w Hiszpanii. Niestrudzony diakon i męczennik jest wzorem dla każdego z nas. Jego miłość do Chrystusa rozpalała również serca pogan.

    Św. Wawrzyniec przybył do Rzymu w bardzo młodym wieku. Tam uzyskał odpowiednie wykształcenie i decyzją papieża Sykstusa II, został mianowany diakonem Kościoła. Młody kapłan musiał zrobić na papieżu ogromne wrażenie, gdyż w bardzo krótkim czasie został również opiekunem dóbr pieniężnych Kościoła, a także sprawował pieczę nad ubogimi i samotnymi.

    Głównym źródłem historycznym, z którego czerpiemy informacje na temat życia i śmierci św. Wawrzyńca, jest Księga Papieży (Liber Pontificalis), według której diakon został stracony wraz z papieżem Sykstusem. Zaprzecza temu inne źródło historyczne, jakim jest Passio, tzn. opis męki młodego współpracownika Papieża.

    Aby zrozumieć postawę św. Wawrzyńca, musimy cofnąć się do czasów panowania Cesarza Waleriana, który w szczególny sposób znienawidził chrześcijan a pokochał bogactwo. W 257 r. rozpoczęła się seria dramatycznych prześladowań, na skutek których zamordowano wielu wiernych oraz kapłanów, a także zrabowano część majątku Kościoła. Jak wiemy, w chwilach prześladowań Bóg obdarza wiernych ogromem łask. Potwierdził to św. Wawrzyniec.

    Męka duchowa św. Wawrzyńca rozpoczęła się z chwilą pojmania Ojca Świętego. Wówczas miał powiedzieć do Papieża: „Dokąd idziesz ojcze bez syna? Kapłanie święty, dokąd spieszysz bez swego diakona? Wszakżeś nigdy ofiary nie sprawował bez swego sługi? Czemu, ojcze, straciłem Twoje upodobanie? […] Jeśliśmy wspólnie Sakramenta święte rozdzielali, dlaczegoż także krwi wspólnie dla imienia Chrystusowego rozlać nie mamy?”.

    Św. Wawrzyniec miał nadzieję na szybką śmierć męczeńską. Jednakże Bóg miał dla niego inne zadanie. Pocieszenie i radość przyszły wraz ze słowami Jego mentora – Papieża Sykstusa II: „Nie opuszczam cię, ani odstępuję, synu mój, ale na większe męki ciebie zostawiam; ja jako starzec mniejszą wygram bitwę, lecz ty młody chwalebniejsze musisz odnieść zwycięstwo. Nie płacz, pójdziesz lewito, dnia trzeciego za kapłanem”. Słowa Papieża uradowały św. Wawrzyńca, który poznawszy swoje przeznaczenie pospieszył przekazać ludowi informacje o straceniu Namiestnika św. Piotra i przekazać majątek Kościoła wiernym. Wówczas żołnierze cesarscy donieśli Walerianowi o bogactwach, którymi zarządza Wawrzyniec. Natychmiast w duszy Cesarza rozniecił się ogień pożądania skarbów, i aby je zdobyć, nakazał aresztowanie diakona, a następnie tortury, na skutek których Wawrzyniec miał wydać wszelkie bogactwa.

    Ten moment w życiu świętego diakona jest szczególny, gdyż za jego wstawiennictwem i udziałem zaczęły dziać się cuda. Jednym z nich było odzyskanie wzroku przez współwięźnia imieniem Lucylus. Za namową Wawrzyńca, nawrócił się, przyjął chrzest i odzyskał wzrok. Lucylus, szczęśliwy i rozpalony ogniem wiary w Chrystusa, rozpoczął wygłaszać swoje świadectwo. Pewnego razu usłyszał je również Hipolit – zarządca więzienia. Świadectwo nowonawróconego wywarło na nim tak ogromne wrażenie, że postanowił natychmiast, wraz ze swoją całą rodziną, przyjąć chrzest. Cuda za przyczyną św. Wawrzyńca rozwścieczyły Cesarza, który zaczął nalegać na wydanie mu wszystkich skarbów Kościoła. Wawrzyniec w końcu przystał na żądania Waleriana i poprosił o kilka dni, aby mógł wszystkie dobra i skarby zebrać w jedno miejsce. Cesarz zadowolony z obrotu sprawy, zgodził się, ale przydzielając mu obstawę, tak aby nie uciekł.

    Po trzech dniach spotkał się z Prefektem, który miał zagrabić skarby obiecane Walerianowi. Przyszły męczennik przedstawił urzędnikowi grupę biednych, chorych, niewidomych oraz głuchych i kalekich nazywając ich „największymi Skarbami Kościoła”. „W tych klejnotach kryje się żywa wiara w Chrystusa i sam Chrystus”. Postępowanie Wawrzyńca rozsierdziło Cesarza, który skazał go na nieludzkie tortury. Katusze, które przechodził młody kapłan koiły jego duszę, gdyż wiedział, że wszystko to dzieję się dla większej chwały Bożej. Początkowo bito Wawrzyńca rózgami i ołowianymi kulami, aż całe ciało zalało się krwią. Następnie, gdy święty odmówił złożenia hołdu pogańskim bogom, żołnierze położyli go na żelaznej kracie, pod którą rozpalono ogień. Więzień, na którego twarzy cały czas widoczny był spokój, opanowanie i uśmiech, spowodował nawrócenie jednego z prześladowców. Następnie powiedział do Prefekta: „Patrz, przypaliłeś już jedną stronę ciała mego, obróć mnie teraz i nasycaj się męką moją”.

    Wyzionął ducha 10 sierpnia 258r. Papież Leon Wielki skomentował później jego męczeńską śmierć w taki oto sposób: „Jak silny musiał być ogień miłości do Chrystusa, skoro gasił on żar ognia naturalnego”. Piękne słowa o młodym męczenniku wypowiedział również św. Augustyn z Hippony: „Św. Wawrzyniec poprzez swoje męczeństwo zdeptał rozszalały świat, wzgardził jego pochlebstwami, a w ten sposób podwójnie zwyciężył szatana”.

    Według teologów ogień, który przypalał ciało męczennika, można odczytywać w dwójnasób. Przede wszystkim jako święty żar miłości do Boga i tęsknoty do wiecznego szczęścia. Ten ogień powinien nosić w swoim sercu każdy z nas, gdyż pomaga nam w codziennej walce duchowej oraz poznaniu dobra i zła.

    Inna wykładnia interpretuje ogień jako namiętność, chęć grzeszenia i czynienia zła. Jest to ogień, którym włada szatan, a któremu musimy dawać odpór i natychmiast gasić go modlitwą i sakramentami.

    Gorący kult św. Wawrzyńca występował również w Polsce. Najstarsze kościoły zbudowane pod wezwaniem świętego z Rzymu pochodzą z przełomu XI i XII wieku. Natomiast najstarszym obrazem przedstawiającym św. Wawrzyńca jest malowidło w kościele w Czerwińsku, pochodzące z XIII wieku.

    POZ/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________________

    10 sierpnia

    Święta Filomena, męczennica

    Święta Filomena

    Filomena przez ponad 150 lat należała do najbardziej czczonych świętych. Jej kult został zapoczątkowany w oparciu o znalezisko. W czasie wykopalisk prowadzonych w Katakumbach Pryscyli w Rzymie 25 maja 1802 r. odnaleziono grób z ceramiczną tabliczką, na której znajdowały się symbole strzały, palmy, lilii, bicza oraz napis Pax tecum, Filemena. Wyciągnięto wniosek, że w miejscu tym pochowana została męczennica nosząca imię Filomena. Proboszcz parafii w Mugnano w diecezji Nola w Kampanii przeniósł 10 sierpnia 1805 r. odnalezione szczątki do Mugnano, miasta położonego na wzgórzu niedaleko Neapolu. Temu wydarzeniu towarzyszyły liczne cuda. Od tego dnia zaczął rozwijać się silny kult Filomeny, który wkrótce rozprzestrzenił się po świecie i został powiązany z legendą o rzymskiej męczennicy. W latach 1824-1836 wstawiennictwu św. Filomeny przypisywano wiele nagłych uzdrowień. Papież Grzegorz XVI zaaprobował Mszę i oficjum ku czci Świętej. Również kolejni papieże pozytywnie odnosili się do kultu św. Filomeny. Dopiero w roku 1961 Kościół katolicki zniósł święto Filomeny, chociaż do dziś jej kult jest dość żywy, szczególnie w Mugnano.
    Sama zaś legenda mówi, że ojciec Filomeny był greckim królem, który nawrócił się na chrześcijaństwo. Gdy w III wieku wybuchły prześladowania za Dioklecjana, król ze swoją córką udali się do Rzymu, by pertraktować z cesarzem. Władca, oczarowany pięknością dziewczyny, chciał pojąć ją za żonę. Filomena wyjaśniła mu jednak, że jest już poślubiona Chrystusowi. Rozzłoszczony odmową Dioklecjan rozkazał uwięzić młodą chrześcijankę i torturować ją, a na koniec z kotwicą przywiązaną do szyi wrzucić do Tybru, gdzie strzelano do niej z łuku. Ponieważ Filomena przeżyła, a co więcej nie odniosła żadnych ran, cesarz zarządził jej ścięcie, co miało nastąpić około 303 roku.
    Została formalnie kanonizowana po długim i dojrzałym rozważeniu oraz po zbadanym i potwierdzonym uzdrowieniu Służebnicy Bożej Pauliny Jaricot (założycielki Krzewienia Wiary i Żywego Różańca) przez papieża Grzegorza XVI.
    Do najbardziej oddanych czcicieli św. Filomeny należał św. Jan Maria Vianney, który wraz z Pauliną Jaricot przyczynił się do powstania tego szeroko rozpowszechnionego nabożeństwa do Filomeny, z którego słynęła Francja. Medaliki błogosławione przez Vianney’a wysyłane były do wszystkich regionów Francji i stawały się kanałami niezliczonych błogosławieństw nimi obdarowanych, a uzdrowienia wszelkiego rodzaju miały miejsce dzięki użyciu oleju, który płonął dniem i nocą przed figurą Filomeny w kościółku w Ars, gdzie teraz znajduje się kaplica Cudotwórczyni.
    Do czcicieli św. Filomeny należeli też św. Magdalena Zofia Barat, założycielka zakonu Najświętszego Serca, św. Piotr Chanel, pierwszy męczennik Oceanii i św. Piotr Eymard, założyciel Ojców od Najświętszego Sakramentu (tzw. eucharystów).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Filomena – patronka na nasze czasy

    (By Ralph Hammann (Own work) [CC0], via Wikimedia Commons)

    ***

    11 sierpnia przypada główne święto św. Filomeny. Ta święta, choć mało jeszcze znana w Polsce, jest patronką m.in.  szczęśliwych narodzin, matek i dzieci. Sakramentalium z nią związane – Sznur św. Filomeny – jest najbardziej pomocne w czasie pokus przeciwko cnocie czystości.

    O tym, jak wielką świętą jest Filomena, może świadczyć zdanie św. Jana Maria Vianney’a. Proboszcz z Ars powierzał jej wszystkie wielkie sprawy Kościoła. Kiedyś powiedział: to nie ja cuda czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany. Czcicielami św. Filomeny był także papież Leon XII, który mówił: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Czcią otaczał ją także bł. Pius IX, Grzegorz XVI oraz Paweł VI.

    Filomena była prostą dziewczyną i to w dodatku żyjącą wiele wieków temu. To chrześcijanie wyprosili jej narodziny i wówczas jej rodzice, którzy byli poganami, nawrócili się i przyjęli chrzest. Filomena, jako dziecko, złożyła Chrystusowi ślub wierności i dziewictwa. Zniewolona przez cesarza Dioklecjana, tyrana i prześladowcę chrześcijan, powiedziała: „Lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę. Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.

    Aż 40-dni przebywała w więzieniu, następnie skazaną ją na śmierć. Była wielokrotnie męczona. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302. Jej szczątki zostały odkryte po 1500 latach w katakumbach św. Pryscyll 24 maja 1802 roku. Na grobowcu wyryte były: napis LUMENIA PAX TIBI (Pokój Tobie, Filomeno), kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii – symbole nawiązujące do jej męczeństwa.

    Po latach, kiedy za jej wstawiennictwem została z choroby serca uzdrowiona Paulina Jaricot, Założycielka Stowarzyszenia Żywego Różańca, opowiedziała o swoim uzdrowieniu Grzegorzowi XVI. Papież wysłuchał jej i zatwierdził oficjalny kult św. Filomeny. 30 września 1837 roku Filomena została wyniesiona na ołtarze.

    Dziś św. Filomena jest patronką nie tylko Żywego Różańca, ale także m.in. patronką szczęśliwych narodzin, matek i dzieci i ludzi interesu. W Gniechowice na Dolnym Śląsku, gdzie znajduje się jedyna w Polsce parafia jej poświęcona, przy jej relikwiach każdego 11 dnia miesiąca odbywa się modlitwa połączona z prośbami i podziękowaniami. Jej czciciele proszą ją o szczęśliwe rozwiązanie, o rozeznanie powołania, nawrócenie, w różnych sprawach związanych z nauką, o pracę, o dar potomstwa, w różnych sprawach finansowych, o dobrą żonę czy męża.

    Choć św. Filomena jest jeszcze mało znana, jej kult rozwija się. Wielu jej czcicieli nosi sznur św. Filomeny w kolorach biało-czerwonym. Biała barwa symbolizuje dziewictwo a czerwona męczeństwo. Na obu końcach znajdują się węzły, które symbolizują jej podwójny tytuł: Dziewicy i Męczennicy. Noszący sznur św. Filomeny powinni każdego dnia odmawiać modlitwę: „Święta Filomeno, dziewico i męczennico, módl się za nami, abyśmy za twym cudownym i możnym wstawiennictwem zachowali czystość ducha i serca, która zaprowadzi nas do całkowitej miłości Boga. Amen”.

    pam/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Filomena w Gniechowicach – parafia ze świętą od zadań specjalnych

     

    To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!

     fot. Anna Majowicz

    ***

    To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!

    Filomena była ulubioną świętą św. Jana Marii Vianneya. Mówił, że „Ilekroć prosił o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze był wysłuchany”. To przy jej grobie w Mugnano cudu uzdrowienia z choroby doświadczyła Paulina Jaricot założycielka Żywego Różańca. Wielu, obok św. Rity, uznaje ją za świętą od zadań specjalnych.

    Czekała 1,5 tys. lat…

    Wiemy o niej niezbyt wiele a to, co wiemy, pochodzi nie z zapisów świadków jej życia, ale z objawień, które otrzymała zakonnica, matka Maria Luiza od Jezusa w pierwszej połowie XIX w. To właśnie jej Filomena wyznała, że była grecką księżniczką, która w wieku trzynastu lat towarzyszyła swoim rodzicom w czasie audiencji u cesarza rzymskiego Dioklecjana. Ten, zachwycony jej urodą, zaproponował małżeństwo, jednak ona, po ofiarowaniu wcześniej swego serca Jezusowi, odmówiła. Nic nie zdołało jej skłonić do zmiany decyzji i właśnie za to została najpierw uwięziona (na 40 dni, jak Jezus), a potem biczowana, topiona w Tybrze i ostrzelana z łuku. Po każdej serii tortur gniew cesarza wzrastał, bo dziewczyna była cudownie ocalana od śmierci. Wreszcie skazał ją na śmierć przez ścięcie mieczem. Nie zachowały się żadne przekazy o tym wydarzeniu. Dziewczyna została pochowana w rzymskich katakumbach a jej grób odnaleziono dopiero 1500 lat później, w czasie renowacji katakumb w 1802 r. Po przewiezieniu relikwii Filomeny do kościoła w Mugnano del Cardinale zaczęły dziać się cuda i tak jest do dziś…

    Gniechowice są blisko…

    24 czerwca 2019 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Jana Chrzciciela, abp Józef Kupny metropolita wrocławski wydał dekret ustanawiający Sanktuarium św. Filomeny w kościele parafialnym pw. św. Filomeny w Gniechowicach, która istnieje już 720 lat. Jest to jedyne sanktuarium Świętej Filomeny w Polsce… i rownież wyjątkowe miejsce dla wszystkich czcicieli Różańca i dla tych, którzy powierzają swe sprawy św. Filomenie. Przy grobie Świętej pod Neapolem nie każdemu dane będzie przyklęknąć, ale Gniechowice są blisko.

    Agnieszka Bugała, Anna Majowicz/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________

    Odzyskana święta

     

    Kaplica św. Filomeny w Ars

    Kaplica św. Filomeny w Ars /fot.ks. Zbigniew Chromy

    ***

    Wśród grup modlitewnych w parafiach naszej diecezji najliczniejsza jest z pewnością Wspólnota Żywego Różańca, ruch modlitewny założony przez służebnicę Bożą Paulinę Jaricot (+1862)

    Ta córka bogatego przemysłowca przeżyła swoje głębokie nawrócenie w wieku 18 lat, czyli w czasie, w którym młodzi ludzie niekoniecznie myślą o Bogu. Wydarzenie to zaowocowało założeniem przez nią Związku Lyońskiego (podstawy dzisiejszych Papieskich Dzieł Misyjnych) oraz wspomnianych już wyżej Wspólnot Żywego Różańca. Paulina za patronkę wspólnot Żywego Różańca wybrała nieznaną przed 1805 rokiem świętą o imieniu Filomena, gdyż dzięki jej wstawiennictwu odzyskała zdrowie. O św. Filomenie Matka Żywego Różańca dała następujące świadectwo: „Słyszałam, jak demony mówiły podczas egzorcyzmu: «Dziewica i męczennica, św. Filomena, jest naszym przeklętym wrogiem. Nabożeństwo do niej jest nową straszną bronią przeciw piekłu»”. Kim jest tajemnicza święta, która tak poruszyła serca wierzących żyjących w XIX wieku, że modlili się do niej papieże, m.in. bł. Pius IX oraz święci tego wieku jak bł. Bartolo Longo czy też patron wszystkich księży, a szczególnie proboszczów św. Jan Maria Vianney. Proboszcz z Ars ułożył Litanię ku czci św. Filomeny, w centrum Ars postawił jej pomnik, a w kościele parafialnym dedykował jej jeden z bocznych ołtarzy. Wszystkich zachęcał, by modlili się do niej, mówiąc: „Ja cudów nie czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… Zwróćcie się do św. Filomeny. Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”.

    Odkrycie grobu św. Filomeny wiąże się z pracami archeologicznymi w katakumbach Pryscylli przy Via Salaria. Sama Pryscylla była żoną konsula Maniusza Acyliusza Glabriona, która została stracona po nawróceniu na chrześcijaństwo za panowania cesarza Domicjana pod koniec I wieku. Pod jej willą powstała sieć katakumb, gdzie chowano zmarłych. To w tych katakumbach znajduje się najstarszy naścienny wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Otóż 24 maja 1802 r. znaleziono w katakumbach grobowiec, na którym był napis umieszczony na trzech ceramicznych płytkach LUMENA, PAX TE, CUM FI. Na płytkach były także namalowane: kotwica, palma, lanca i dwie strzały, które okazały się być znakami męki, zaś sam napis po odpowiednim przestawieniu płytek brzmiał: „Pokój z Tobą, Filomeno”. Komisja, która otworzyła grobowiec, znalazła w nim szczątki młodej, mniej więcej trzynastoletniej dziewczyny. Znaleziono także zniszczony flakonik z krwią, zachowany prawdopodobnie jako upamiętnienie męczeństwa, co było wpisane w tradycję chrześcijańską tamtych czasów.

    Krew została bezpiecznie umiejscowiona w kryształowej urnie. Kiedy promienie słoneczne dosięgały urny, każdy z obecnych mógł dostrzec zmieniającą się krew. Przypominała migoczące, świecące złoto i srebro, niczym diamenty, drogocenna biżuteria. Kard. Luigi Ruffo Scilla (+ 1832) tak opisuje znalezisko: „Widzieliśmy jej krew zmieniającą się w kilka olśniewających, małych, drogocennych kamieni różnych kolorów, w tym złota i srebra”. W roku 1805 starający się w Rzymie o jakieś relikwie do swojej prywatnej kaplicy ks. Francesco di Lucia z Mugnano otrzymał właśnie znalezione trzy lata wcześniej relikwie świętej, o której wiedziano na podstawie odnalezionych napisów na grobowcu, że należą do jakieś męczennicy o imieniu Filumena. Już w drodze z Rzymu do Mugnano, miejscowości leżącej koło Neapolu, zaczęły dziać się cuda uzdrowienia i nawróceń. Wydarzeń cudownych było tak wiele, że papież Leon XII nazwał św. Filomenę wielką taumaturgą (czyli cudotwórczynią) i zezwolił w roku 1826 na odprawianie Mszy św. Filomeny w jej święto, czyli 11 sierpnia. Mówił o niej: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Choć znane było jej imię, cuda dowodziły, że chodzi o wielką świętą męczennicę, nic nie wiedziano o jej życiorysie. Zatroskany tym Don Francesco di Lucia żarliwie prosił Boga o jakiś znak, który pomógłby ustalić jakieś dane życiorysu świętej oraz okoliczności jej męczeństwa. Filomena wysłuchała modlitw ks. Francesco i objawiła się siostrze zakonnej Marii Luizie od Jezusa, opisując swoje krótkie życie i przebieg męczeństwa. Ostatecznie relacja ta została zbadana i zaaprobowana przez Kościół.

    Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya

    Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya /fot. ks. Zbigniew Chromy

    ***

    Postać św. Filomeny, mało dziś znanej patronki Żywego Różańca, która w XIX wieku, odkąd odkryto jej grób w Katakumbach Pryscylli przy Via Salaria, stała się bardzo popularna, tak że modlili się do niej papieże i święci.

    Wśród wielkich czcicieli Filomeny wyróżniał się Jan Maria Vianney – patron wszystkich proboszczów, który z nabożeństwa do tej świętej męczennicy uczynił oręż w duchowej walce o zbawienie swych owiec. Dlatego w Ars do dziś w centrum stoi brązowa statua świętej, w kościele znajduje się boczna kaplica jej poświęcona. Proboszcz z Ars ułożył też Litanię do św. Filomeny.

    Przypomnijmy, że gdy dziękowano mu za łaski, które otrzymywali proszący go o wstawiennictwo, mawiał: „Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”. Kim była święta, do której tak żarliwie modlił się patron wszystkich księży? Wobec znikomych wiadomości historycznych na jej temat, sama Filomena opowiedziała swój życiorys świątobliwej zakonnicy Marii Luizie od Jezusa. Z jej opowiadania dowiadujemy się, że zginęła ona śmiercią męczeńską 10 sierpnia 302 r. za panowania cesarza Dioklecjana, wielkiego prześladowcy chrześcijan. To za jego panowania zginęli m.in. św. Jerzy, św. Agnieszka, św. Barbara, św. Zofia, św. Kosma i Damian czy też św. January, patron Neapolu, niedaleko którego w Mugnano spoczywają dziś relikwie św. Filomeny.

    Nasza święta pochodziła z arystokratycznej rodziny greckiego pochodzenia. Jej rodzicami byli Kalistos i Eutropia. Ojciec był namiestnikiem prowincji. Małżonkowie przez wiele lat nie mogli mieć dzieci, dlatego zanosili modły do bogów pogańskich, których czcili. Niestety, modlitwy ich były nieskuteczne. Wtedy ich lekarz Publiusz, który był chrześcijaninem, odważył się przedstawić im swoją wiarę, z przekonaniem, że jeśli się ochrzczą i pomodlą do chrześcijańskiego Boga, ich prośba zostanie wysłuchana. Ponieważ pragnienie posiadania potomstwa było wielkie, przyjęli radę lekarza Publiusza i krótkim czasie ich modlitwy zostały wysłuchane. Na świat przyszła córka, której nadano imię Filumena, czyli „córka światła”. Filomena jako dziecko w wieku 11 lat złożyła Jezusowi ślub dziewictwa i wierności. Gdy rodzice udali się na audiencję do cesarza Dioklecjana, 13-letnia wówczas Filomena spodobała się władcy i zaproponował jej rodzicom zawrotną karierę w zamian za rękę córki. Po odmowie Filomeny cesarz postanowił zniewolić 13-letnią męczennicę, lecz ani propozycja bogactwa, ani namowa rodziców, ani groźba męczeńskiej śmierci nie zmieniła decyzji Filomeny, która powiedziała: lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę: „Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.

    Męczono ją okrutnie, ale niebo trzy razy ją „ułaskawiało”. Była biczowana, topiona z kotwicą u szyi w wodach Tybru, przeszyta gradem strzał przez oddział łuczników i uzdrawiana za każdym razem. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302 w piątek o godz. 15, czyli w godzinie śmierci Chrystusa dla miłości Którego, wzgardziła cesarzem.

    Jej życiorys podyktowany przez nią wspomnianej siostrze zakonnej został zatwierdzony przez Kościół. Święta tak opisuje ostatnie chwile swego życia: „Cesarz, osobiście obecny, wychodził z siebie z wściekłości i nazwał mnie czarownicą. Sądząc, że niszczycielska siła ognia oprze się mojej czarodziejskiej mocy, nakazał rozżarzyć strzały w piecu i wtedy ponownie je do mnie wystrzelić. Tak też uczyniono. Ale strzały, gdy przeleciały pewną odległość, obrały nagle odwrotny kierunek i poleciały na tych, którzy je wystrzelili. Sześciu z tych łuczników zginęło na miejscu, wielu innych z nich odwróciło się od pogaństwa. Lud publicznie uznał wszechmoc Boga, który mnie ochronił. Tyran, przerażony szemraniem i okrzykami ludu, pospieszył się z położeniem kresu memu życiu, każąc ściąć mi głowę. Moja dusza wzbiła się do nieba do mego Boskiego Oblubieńca, aby otrzymać od Niego koronę dziewictwa i palmę męczeństwa i cieszyć się szczególnym pierwszeństwem przed wieloma wybranymi w Jego obecności”.

    W Polsce znajduje się jedna parafia pod jej wezwaniem w Gniechowicach koło Kątów Wrocławskich, która od 11 sierpnia 2019 roku jest jedynym w Polsce sanktuarium św. Filomeny.

    ks. Zbigniew Chromy/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 sierpnia

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein),
    dziewica i męczennica, patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Irena, cesarzowa
      •  Święta Marianna Cope z Molokai, zakonnica
      •  Błogosławiony Jan Guarna z Salerno, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan z Alwerni, prezbiter
      •  Błogosławiony Franciszek Jägerstätter, męczennik
    ***
    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę.
    W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej.

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie.
    W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania.
    Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio.

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste.
    W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone.
    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein. Błogosławiona przez Krzyż

    Europa chce zapomnieć o swoich chrześcijańskich korzeniach. W powstałą pustkę wpełzły zdegenerowane wytwory ukąszonego grzechem umysłu ludzkiego. To nieuchronny efekt życia tak, „jakby Boga nie było”. Aby jednoznacznie sprzeciwiać się tym tendencjom trzeba odwagi, nierzadko takiej jaką odznaczała się św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), której wspomnienie przypada 9 sierpnia.

    Czym kończy się sytuacja, w której bałwochwalczy kult klasy lub rasy stawia się ponad uwielbienie Boga i Jego Prawa wiemy z historii aż za dobrze. W takim świecie, w którym nienawiść i pogarda zdawały się triumfować przyszło żyć Edycie Stein. Ta wybitna naukowiec i filozof wybrała jednak inną drogę…

    Zanim jednakże do tego doszło Edyta Stein przeszła szlak wiodący od domu, w którym gorliwie przestrzegano przepisów wyznania mojżeszowego, poprzez ateizm, aż po nawrócenie i przywdzianie karmelitańskiego habitu. W międzyczasie były jeszcze studia filozoficzne zakończone uzyskanie stopnia doktora.

    Do Jezusa Chrystusa w ostateczny sposób przyprowadziło ją zetknięcie się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Edyta wstąpiła do Karmelu w 1933 roku. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża.

    Narodowo-socjalistyczni siepacze z Gestapo dopadli ją w holenderskim Echt 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów i katolików pochodzenia żydowskiego.

    Droga kaźni siostry Benedykty wiodła przez internowanie w obozie w Westerbork, po Auschwitz-Birkenau – niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady, gdzie 9 sierpnia 1942 roku została zagazowana wraz z inną konwertytką z judaizmu, tercjarką dominikańską Lisamarią Meirowsky oraz bratem Wolfgangiem Rosenbaum OFM.

    Jej zwłoki zostały spalone w obozowym krematorium.

    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.

    W otaczającej ją ogromie wzgardy dla ludzkiego życia Edyta poszła za Tym, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Ta decyzja z pewnością wymagała od niej wielkiej odwagi. Nie byłaby jednak ona możliwa, jeśli nie płynęłaby z bezgranicznego zaufania do naszego Pana Jezusa Chrystusa, który zapewniał iż „kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Dlatego też Edyta Stein nie mogła przegrać. Na nic zdały się zatem „dumne myśli głów pychą nadętych”…

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) jawi się dzisiaj jako jednoznaczny znak sprzeciwu. Nauczenia się takiej postawy wobec – głoszącego prawo do eutanazji czy też prawo kobiet do zabijania własnych nienarodzonych jeszcze dzieci, promującego ideologię gender i ulegającego antyrodzinnemu homolobby – świata, współcześni katolicy bardzo potrzebują. Wchodzenie w dialog ze światem, odrzucanie „radykalizmu” i późniejsza zaciekła obrona rzekomo kompromisowych rozwiązań z pewnością wywołują w czeluściach piekielnych salwy triumfalistycznego skowytu. 

    Aby nie pójść drogą świata, należy pójść tą Drogą, którą wybrała święta Teresa Benedykta od Krzyża, Edyta Stein. 

    Zachęcamy do medytacji nad kilkoma myślami św. Teresy Benedykta od Krzyża:

    Ukrzyżowany spogląda na nas i pyta, czy wciąż jeszcze chcemy dotrzymać tego co przyrzekliśmy Mu w godzinę łaski. Z pewnością ma powód, żeby tak pytać. Krzyż jest dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, znakiem, któremu się sprzeciwia.

     Oczywiście – religia nie ogranicza się do jakiegoś cichego kącika czy kilku świątecznych godzin, ona musi się stać korzeniem i fundamentem całego życia.

     Zmagania o dusze ludzkie i miłość ku nim w Panu jest prostym obowiązkiem chrześcijanina.

     … cierpienie jest najpewniejszą drogą do zjednoczenia z Panem. Jakże potrzebna jest, zwłaszcza w naszych czasach, zbawcza moc płynąca z ochotnie niesionego krzyża.

    Krzyż nie jest tylko znakiem: jest także mocnym orężem Chrystusa. Jest laską pasterską, którą on pewnie wyważa drogę do nieba.

    Ciągle na nowo czerpię odwagę z tabernakulum, gdy mi ją odbiera uczoność innych.

    luk/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża – karmelitańska patronka Europy

    fot. screenshot YouTube (Archidiecezja Krakowska)

    ***

    Św. Teresa Benedykta od Krzyża – karmelitańska patronka Europy

    Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę.

    W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej.

    Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie.

    W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania.

    Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio.

    W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste.

    W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone.

    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.

    Brewiarz.pl

    _________________________________________________________________________________

    9 sierpnia Kościół wspomina św. Teresę Benedyktę od Krzyża – Edytę Stein

     

    ŚW. Edyta Stein

     św. Edyta Stein/wikipedia.org

    ***

    Ten, kto poszukuje prawdy, poszukuje Boga, bez względu na to, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie. Była o tym przekonana Edith Stein – św. Teresa Benedykta od Krzyża. Żydówkę, filozofa, karmelitankę i męczennicę, jedną ze współpatronek Europy, Kościół katolicki wspomina w liturgii 9 sierpnia. Przed 79 laty, 9 sierpnia 1942 roku, Edyta Stein i jej siostra Rosa zostały zamordowane w komorze gazowej niemieckiego obozu zagłady Auschwitz.

    “Była wielką córką narodu żydowskiego i wierzącą chrześcijanką pośród milionów niewinnie zamęczonych ludzi” – mówił podczas jej beatyfikacji w 1987 roku Jan Paweł II. Papież podkreślił, że „jako Benedicta a Cruce (Benedykta od Krzyża) pragnęła wraz z Chrystusem nieść krzyż za zbawienie swego narodu, swego Kościoła, całego świata”.

    Przez lata, również jako filozof i naukowiec, poszukiwała tylko poznania rozumowego. Kończąc szkołę podstawową w wieku 14 lat określiła się jako ateistka. Do nawrócenia doprowadziło ją bezkompromisowe poszukiwanie prawdy, spotkanie z gorliwie wierzącymi chrześcijanami oraz lektura dzieł św. Teresy z Avili.

    Edith Stein urodziła się w październiku 1891 roku we Wrocławiu jako najmłodsze dziecko w wielodzietnej rodzinie żydowskiego kupca. We Wrocławiu, Getyndze i Fryburgu Bryzgowijskim studiowała filozofię, germanistykę, historię i psychologię. Doktoryzowała się w 1916 roku we Fryburgu u Edmunda Husserla, później była jego asystentką. Jej wnioski o habilitację nigdy nie zostały spełnione. Przyjaźniła się m.in. z Martinem Heideggerem oraz Romanem Ingardenem, wierzyła tylko rozumowi i uważała się za ateistkę.

    Jej droga życiowa zmieniła się radykalnie latem 1921 roku, kiedy odwiedzała swoich przyjaciół. Gdy pewnego wieczoru pozostała w ich domu sama, w regale z książkami natknęła się przypadkiem na książkę św. Teresy z Avili. W swojej autobiografii wspominała później, że ta książka ją porwała, czytała ją przez całą noc. „Gdy zamknęłam tę książkę, powiedziałam sobie: to jest prawda!” – wyznała.

    Po tej lekturze zdecydowała się przejść na katolicyzm i postanowiła się ochrzcić, a potem zostać karmelitanką, podobnie jak święta z Avili. Być może Edyta Stein odkryła podobieństwa między sobą i św. Teresą, gdyż także ta hiszpańska święta była rozdarta między światem świeckim i duchowym, a jako jedyne wyjście z kryzysu uznała nawrócenie i późniejsze wstąpienie do klasztoru.

    Już następnego dnia Edith Stein kupiła katechizm. O swoim nawróceniu nie rozmawiała z nikim. Pewnego razu uczestniczyła po raz pierwszy w Mszy św. Po jej zakończeniu poszła do księdza i poprosiła, by ją ochrzcił. Ten jednak odmówił tłumacząc, że ludzie dorośli muszą się przez pewien czas przygotowywać do tego sakramentu. Ostatecznie Edith Stein przyjęła chrzest 1 stycznia 1922 roku i przyjęła imiona Teresa Jadwiga na pamiątkę św. Teresy z Avili oraz swojej matki chrzestnej Jadwigi. Tego samego dnia przyjęła pierwszą Komunię św. Miała wówczas 31 lat.

    Dzięki swemu duchowemu przewodnikowi podjęła pracę w szkole prowadzonej przez siostry dominikanki w Spirze. W klasztorze pogłębiała swoje życie duchowe. Wiosną 1932 roku została docentem w Niemieckim Instytucie Pedagogicznym w Münster. Mieszkała w domu zakonnym, obiady jadała wspólnie ze studentami, co w owych czasach nie było czymś oczywistym.

    Jednak historia świata dramatycznie się zmieniła w 1933 roku, gdy do władzy w Niemczech doszli narodowi nacjonaliści. Nowa ustawa nie pozwalała na to, aby nauczycielami oraz urzędnikami w urzędach publicznych były osoby pochodzenia niearyjskiego, zwłaszcza Żydzi. Edith Stein wcześnie zrozumiała, że prześladowania Żydów będą się nasilały i że będzie ograniczana wolność, a co za tym idzie – również jej praca w Münster. Pragnąc przyczynić się do ochrony ludności żydowskiej przed hitlerowskim terrorem w 1933 roku, chciała jechać do Rzymu, aby osobiście prosić papieża Piusa XI o ogłoszenie encykliki przeciwko prześladowaniu Żydów. Wprawdzie do podróży nie doszło, ale napisała do papieża list w tej sprawie.

    Jesienią 1933 roku, w wieku 42 lat, wstąpiła do Karmelu w Kolonii, 15 kwietnia 1934 otrzymała szaty zakonne i przybrała imię zakonne Teresia Benedicta a Cruce – siostry Teresy Benedykty od Krzyża. W 1938 roku złożyła śluby wieczyste.

    Kiedy 10 listopada 1938 roku, podczas tzw. „nocy kryształowej” Niemcy palili synagogi, domy i sklepy żydowskie, Edith Stein jako katoliczka i zakonnica była świadoma swego żydowskiego pochodzenia, o którym także było powszechnie wiadomo. Dlatego obawiała się, że może to przynieść kłopoty również dla Karmelu w Kolonii. Zamierzała przenieść się do Karmelu w Betlejem, jednak jej wyjazd okazał się niemożliwy. W noc sylwestrową 1938 roku wyjechała do Karmelu w Echt w Holandii, gdzie spędziła ponad trzy kolejne lata.

    Jednak i tam nie mogła się czuć bezpieczna, gdyż hitlerowcy zajęli region i rozpoczęli prześladowania Żydów. Mimo protestów biskupów, 2 sierpnia 1942 roku hitlerowcy aresztowali wszystkie zakonnice i zakonników pochodzenia żydowskiego, również Edytę Stein i jej siostrę Różę, która kilka lat wcześniej również przeszła na katolicyzm i żyła w Karmelu w Echt.

    Po krótkim pobycie w obozie przejściowym, transport został wysłany do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Wkrótce potem, 9 sierpnia 1942 roku, Edith Stein i jej siostra Róża zostały zamordowane w komorze gazowej.

    Papież Jan Paweł II podczas wizyty w 1987 roku w Kolonii ogłosił Edith Stein błogosławioną, a kanonizował ją 11 października 1998 roku w Rzymie. W rok później, obok św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny ze Sieny, została jedną ze współpatronek Europy. Ogłaszając to papież powiedział, że św. Teresa Benedykta od Krzyża jest “symbolem dramatów Europy bieżącego stulecia”.

    Edyta Stein zostawiła po sobie wiele pism filozoficznych i duchowych. Najważniejsze z nich to “O zagadnieniu wczucia”, “Byt skończony i wieczny” oraz niedokończone dzieło “Wiedza krzyża”. Dziś jest czczona jako wielka męczennica w wielu krajach świata, również w Niemczech. Jej imię noszą ulice, szkoły, fundacje mając w pamięci jej słowa, że „ten, kto się w pełni odda w ręce Pana, może mieć ufność, że kierował się słusznym wyborem”.

    Od 1999 roku w centrum Kolonii, przed archidiecezjalnym seminarium duchownym, stoi wyjątkowy pomnik z brązu ukazujący trzy kobiety. Autorem tego „grupowego portretu Świętej” jest rzeźbiarz z Düsseldorfu, Bert Gerresheim. Przedstawił on Edytę Stein w jej ważnych etapach życia: jako Żydówkę, filozofkę i karmelitankę.

    Teresa Sotowska / Kolonia (KAI)/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Oto cud, który spowodował, że Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża) stała się ŚWIĘTĄ!

    fot. via: Wikipedia (domena publiczna)

    ***

    Oto cud, który spowodował, że Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża) stała się ŚWIĘTĄ!

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein), karmelitanka bosa i męczennica Oświęcimia potrzebowała do swej gloryfikacji kanonicznego stwierdzenia tylko jednego cudu. Była bowiem beatyfikowana na mocy dekretu o heroicznym męczeństwie, a męczenników Stolica Apostolska dyspensuje od potrzeby cudu do beatyfikacji. Jego zatwierdzenie wymagane jest jednak do ich kanonizacji, co też miało miejsce w przypadku naszej Świętej. Cud przedłożony do jej kanonizacji dokonał się on w życiu dziewczynki Teresy Benedykty McCarthy z Brockton w stanie Massachussets (USA) (1).

    Małżonkowie McCarthy, tj. ks. Emmanuel Ch. McCarthy, kapłan katolicki obrządku melchickiego i Mary M. Buman, rodzice dwanaściorga dzieci, po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat opuścili swój dom w Brockton (przedmieście Bostonu), aby udać się z tygodniową pielgrzymką do Rzymu. Po ich wyjeździe, do domu wdarła się epidemia grypy i dzieci, pod opieką najstarszej, 25-letniej córki, leczyły się lekarstwem tylenol. W dniu 19 marca 1987 r., w którym rodzice przygotowywali się do podróży powrotnej z Wiecznego Miasta, najmłodsza ich córka Teresa Benedykta, licząca zaledwie dwa i pół roku, zatruła się tymże lekarstwem, spożywając nieokreśloną ilość tabletek. W stanie nieprzytomności została nazajutrz przewieziona przez swe starsze siostry – Michele i Kristin – do pobliskiego szpitala “Cardinal Cushing Hospital” w Brockton, gdzie pozostawała przez 6 godzin. Analizy medyczne wykazały ponad szesnaściokrotnie wyższą od dopuszczalnej obecność acetaminophenu we krwi dziecka, spowodowaną przedawkowaniem tylenolu, które nastąpiło około dwudziestu godzin wcześniej. Wątroba dziewczynki była pięciokrotnie powiększona. Zagrożenie dla życia było tak wielkie, że niezwłocznie przewieziono dziecko w karetce pogotowia do “Massachusetts General Hospital” w Bostonie, gdzie poddano je intensywnej terapii pod kierownictwem dr. Ronalda E. Kleinmana, ordynatora szpitala, specjalisty z gastroenterologii dziecięcej. Zatrucie organizmu było bardzo wysokie, i – co więcej – trwało już od ponad 24 godzin.

    Przy leczeniu dziewczynki, umieszczonej na oddziale intensywnej terapii, zmierzano początkowo ku przeszczepowi wątroby, i imię Teresy Benedykty figurowało na pierwszym miejscu na liście chorych oczekujących na ten zabieg, do którego potem nie doszło, bo od 24 marca stan jej zdrowia zaczął się niespodziewanie poprawiać. Po dwóch dniach przeniesiono dziecko na oddział terapii przejściowej, a od 28 marca leczono je na oddziale terapii zwyczajnej, by 5 kwietnia, całkowicie zdrowe, mogło wrócić do domu.

    W 1992 r., tj. pięć lat później, dziewczynkę poddano szczegółowym badaniom lekarskim ab inspectione, które nie wykazały żadnych pozostałości przeżytego zatrucia.

    Najmłodsza córka małżonków McCarthy była oddana pod opiekę Sł. B. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) od dnia swego urodzenia. Przyszła bowiem na świat 8 sierpnia 1984 r., o godz. 20.45 w Brockton, kiedy w Europie, ze względu na różnicę czasu, był już 9 sierpnia – rocznica męczeńskiej śmierci Edyty Stein w komorze gazowej w Oświęcimiu. Dlatego też z woli swego ojca, katolickiego kapłana wschodniego obrządku melchickiego, została ochrzczona imieniem Teresy Benedykty.

    Kiedy po powrocie z Rzymu w dniu 20 marca 1987 r., rodzice dziewczynki dowiedzieli się od swych starszych dzieci, że najmłodsza córka przebywa w szpitalu w Brockton, udali się tam w pośpiechu, gdzie zostali poinformowani o krytycznym stanie dziecka i o konieczności przewiezienia go do szpitala w Bostonie. Ponieważ nie zabrano ich wespół z córeczką do karetki pogotowia, pojechali tam własnymi środkami transportu, zachęcając swe dzieci do wspólnego odmawiania różańca o zdrowie Teresy Benedykty. Jakkolwiek w szpitalu w Bostonie przydzielono stroskanym rodzicom pokój, ojciec chorej wyznaje, że – mimo zmęczenia po długiej podróży lotniczej z Rzymu – spał tej nocy najwyżej 15 minut, towarzysząc cały czas w modlitwie swej cierpiącej córce.

    Gdy nazajutrz, 21 marca, siostra matki dziecka, Teresa Bauman Smit, zachęciła rodzinę “do modlitwy o zdrowie chorej za przyczyną Siostry Teresy Benedykty – Edyty Stein, której imieniem została ona przecież ochrzczona, a którą Papież miał niebawem wynieść na ołtarze”, wszyscy krewni i przyjaciele, włącznie z siostrami karmelitankami bosymi z Bostonu, zaczęli uciekać się do wstawiennictwa Służebnicy Bożej. Wzruszająca jest modlitwa, którą matka dziewczynki odmówiła nad nią 22 marca około godz. 17.00: “Ojcze niebieski, w imię Twojego Syna Jezusa Chrystusa, przez wstawiennictwo Edyty Stein, jeżeli taka jest Twoja wola i na większą Twoją chwałę, niechaj wątroba [Teresy] Benedykty powróci do normalnych rozmiarów i ponownie funkcjonuje. Amen”. Oto tekst w oryginale: “Dear Heavenly Father, in the name of your Son, Jesus Christ, trough the intercession of Edith Stein if it be according to Your Will for Your greater glory, may Benedicta’s liver return to normal size and normal functioning. Amen” (2).

    W tym samym dniu, ks. Emmanuel Ch. McCarthy – ojciec dziewczynki, przebywał w North Dakota, aby wygłosić wcześniej przyjętą konferencję nt. chrześcijańskiej “non-violance”. Jak sam wyznaje, ze względu na chorobę córki długo się wahał, czy nie zrezygnować z wyjazdu, ale natchnięty słowami Jezusa skierowanymi do św. Teresy z Avila: “zajmij się moimi sprawami, a ja zajmę się twoimi”, zawierzył Opatrzności. Podczas gdy uczestnicy sympozjum oglądali film o holokauście pt. Night and Fogg, zawierający także niektóre sceny z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, on modlił się w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem, prosząc Edytę Stein o pomoc w uzdrowieniu Teresy Benedykty. Tę intencję modlitewną poddał też uczestnikom sympozjum na jego zakończenie i o zdrowie córki modlił się nieustannie w czasie całej podróży powrotnej do Brockton, gdzie przybył przed samą północą 24 marca. Gdy nazajutrz, w święto Zwiastowania Pańskiego, udał się z rana do szpitala, uderzyły go “dziwne informacje lekarzy i personelu szpitalnego, które brzmiały: może się wydawać, że stan zdrowia nieco się poprawił, ale nie trzeba zbytnio ufać”. Potem dowiedział się, że w przeddzień, dokładnie w tym samym czasie, w którym prosił uczestników sympozjum o modlitwę w intencji córki, ekipa lekarzy zajmująca się sprawą przeszczepu jej wątroby, poddała dziewczynkę rutynowym badaniom kontrolnym, znajdując nieoczekiwanie jej wątrobę “normalną w wymiarach i funkcjonowaniu” – jak czytamy w rejestrze lekarskim, w którym referujący lekarz dodaje: “dziecko to zrobiło nadzwyczajne postępy”.

    Pozostałe dni pobytu Teresy Benedykty w szpitalu znaczyły całkowity jej powrót do zdrowia. Ks. Emmanuel Ch. McCarthy wspomina, że “pielęgniarki i inne osoby przychodziły do jej łóżka, aby zobaczyć dziecko cudownie uzdrowione”. Sprawą zajęły się środki masowego przekazu i w prasie amerykańskiej zaczęły ukazywać się artykuły o tym nadzwyczajnym wydarzeniu, często jednak w kluczu sensacji. Głębiej sprawą uzdrowienia zainteresowały się siostry karmelitanki bose z Bostonu i ojcowie karmelici bosi z Prowincji Kalifornijskiej, tj. współsiostry i współbracia zakonni Edyty Stein, której wstawiennictwu przypisywano uzdrowienie. Poinformowali oni Postulację Generalną Zakonu w Rzymie, która po zapoznaniu się z faktami i po zebraniu dokumentacji, zwróciła się 12 sierpnia 1991 r. do arcybiskupa Bostonu, kard. Bernarda Law, z oficjalną prośbą o ustanowienie w Kurii Archidiecezjalnej trybunału celem przeprowadzenia procesu kanonicznego w sprawie domniemanego cudu. Świadomy faktu, że uzdrowienie nastąpiło jeszcze przed beatyfikacją Edyty Stein (która – jak wiemy – odbyła się w Kolonii 1 maja 1987), ale już po ogłoszeniu Dekretu o heroiczności cnót i o męczeństwie Służebnicy Bożej (26 stycznia 1987), postulator generalny zwrócił się do Stolicy Apostolskiej z prośbą, aby domniemany cud, jakkolwiek sprzed beatyfikacji Edyty Stein, mógł być rozpatrywany do jej kanonizacji. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych pozytywnie ustosunkowała się do tej prośby. Pozytywnie wniosek postulatora generalnego przyjął także arcybiskup Bostonu, który otworzył proces kanoniczny trwający od 1 czerwca 1992 do 26 kwietnia roku następnego. Przesłuchano w nim dwunastu świadków, wśród których byli rodzice Teresy Benedykty, jedna jej siostra i dwaj bracia, ciotka, dwaj lekarze i inni.

    Zeznania jednogłośnie potwierdzały nadzwyczajność przypadku. Uderza świadectwo wspomnianego wyżej dr. Ronalda E. Kleinmana, ordynatora szpitala, który będąc Żydem, wypowiedział się, że uzdrowienie dziecka było nadzwyczajne i stwierdził, że nie słyszał nigdy o Edycie Stein.

    Akta przewodu procesowego z Bostonu z załączoną dokumentacją kliniczną zostały doręczone do Rzymu i przedstawione Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Dekretem z 3 grudnia 1993 r. Kongregacja uznała przewód diecezjalny za ważny i poddała jego wyniki badaniu Konsulty Medycznej, składającej się z pięciu lekarzy specjalistów. Rezultaty tych badań wyrażają oficjalne orzeczenia dwóch lekarzy sądowych, wyznaczonych przez Kongregację. Pierwszy z nich, prof. Franco de Rosa, konkluduje w dniu 10 sierpnia 1994 r.: “nie wydaje się, aby istniały racje niewytłumaczalności w przebiegu analizowanego przypadku klinicznego”. Do podobnych konkluzji dochodzi w dniu 12 października tego samego roku prof. Lorenzo Bonomo: “wyleczenie da się wytłumaczyć kryteriami lekarskimi, ponieważ tylko 5% przypadków takiego zatrucia osiąga niewydolność organizmu tak wysoką, że prowadzi ona do śmiertelnej niewydolności epatycznej”.

    Orzeczenia te nie usatysfakcjonowały postulacji generalnej, która poprosiła Kongregację o możliwość przedstawienia dokumentacji uzupełniającej w sprawie uzdrowienia i otrzymała na to przychylną odpowiedź. W dniu 11 lutego 1996 r. postulator generalny przedłożył arcybiskupowi Albertowi Bovone, pro-prefektowi Kongregacji wyjaśnienia dr. Ronalda E. Kleinmana oraz opinię dr. James F. McDonough – biegłego w procesie prowadzonym w Kurii Arcybiskupiej w Bostonie, prosząc go równocześnie o ustanowienie nowej Konsulty Medycznej w sprawie zbadania domniemanego cudu.

    W odpowiedzi na przedłożone dokumenty (3), Kongregacja postanowiła zorganizować spotkanie lekarzy, członków Konsulty Medycznej analizującej zagadnienie, z dr. Ronaldem E. Kleinmanem, aby mógł odpowiedzieć on na ich pytania. Spotkanie to nastąpiło w siedzibie Kongregacji 6 czerwca 1996 r., i przewodniczył mu pro-prefekt dykasterii. W wyniku dyskusji prof. Franco de Rosa, po zapoznaniu się z nowymi dokumentami, zmienił swoje poprzednie orzeczenie i wypowiedział się za niewytłumaczalnością uzdrowienia w świetle wiedzy medycznej. Pozostali lekarze nie zmienili swego punktu widzenia. Na wniosek postulacji generalnej, Kongregacja wydała w dniu 22 listopada 1996 r. reskrtypt zwołujący nową konsultę lekarską w tej sprawie, mianując jej ponensem prof. F. de Rosa, pozbawionego równocześnie prawa głosowania.

    Dyskusja nowej konsulty nastąpiła 16 stycznia 1997 r. Tym razem, po dogłębnym zapoznaniu się z materiałem procesowym i klinicznym, oraz po wysłuchaniu dodatkowych wyjaśnień prof. F. de Rosa, lekarze wypowiedzieli się jednogłośnie za nadzwyczajnością trwałego i nie pozostawiającego żadnych skutków choroby wyzdrowienia.

    W dniu 25 lutego 1997 r., podczas dyskusji teologów konsultorów Kongregacji, przy sześciu głosach pozytywnych i jednym zawieszającym, wykazano ścisły związek przyczynowy między wezwaniem pośrednictwa Służebnicy Bożej Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) a uzdrowieniem, i przyznano, że rzeczywiście jej wstawiennictwu należy przypisać cud.

    Wyniki dyskusji zostały następnie przedłożone osądowi kardynałów i biskupów, członków Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, którzy na zebraniu plenarnym w dniu 18 marca 1997 r. jednogłośnie potwierdzili wyniki obydwu poprzednich dyskusji, pozwalając równocześnie na ogłoszenie dekretu o cudzie za przyczyną bł. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein), co potwierdził dekret papieski Jana Pawła II (4).

    * * *

    (1) Colonien. Canonizationis Beatae Teresiae Benedictae a Cruce (in saec. Edith Stein). Positio super miraculo. Roma 1997.
    (2) Tamże, s. 735.
    (3) Zob. Documentazione esibita dalla Postulazione dopo le perizie ex officio.
    (4) Acta Apostolicae Sedis, 89 (1997) 809-819.

    Fronda.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Stein znaczy kamień

    Stein znaczy kamień

    PIXABAY

    ***

    Nie stała się chrześcijanką z dnia na dzień. Jej wewnętrzne zmagania trwały. Oblubieniec był cierpliwy. Z miłością i delikatnością drążył skałę serca swojej wybranki.

    Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: Wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło.

    Głos czytającego Torę we wrocławskiej synagodze milknie. Czarnowłosa dziewczynka, siedząca pomiędzy matką a starszą siostrą, podnosi głowę. Czuje, że to słowo ją porusza, choć nie rozumie dlaczego. To było jak błysk, jakby na chwilę odchyliła się niewidzialna zasłona. Serce nastoletniej Edyty wypełnia bolesna tęsknota za Czymś jeszcze dla niej nieodkrytym…

    Stworzona do rzeczy wielkich

    “Całe życie szukałam prawdy” – notowała w swoich dziennikach Edyta Stain. Zamknięta w ciasnych pokojach wrocławskiej kamienicy, balansując pomiędzy twardą żydowską wiarą matki a obojętnością religijną starszego rodzeństwa, Edyta uciekała w świat książek. W nich szukała prawdy. Była mądra, wyjątkowo zdolna. Wiedza przychodziła jej z niebywałą lekkością. Czuła, że jest stworzona do rzeczy wielkich. “Marzyłam o szczęściu i sławie – pisała. – Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam”.

    Była konsekwentna. Ponieważ nie odkryła prawdy w judaizmie, już jako 15-letnia uczennica gimnazjum przestała się modlić. Kiedy zdała na wrocławski uniwersytet, uważała się za ateistkę i feministkę. Studiowała filozofię, germanistykę, historię i psychologię. Pragnienie dojścia do prawdy przekuła na zdobywanie wiedzy i kolejnych stopni naukowych. Była typem upartego naukowca. Nie chciała przyjmować niczego za prawdę, czego wcześniej sama by nie zbadała. W jej życiu nie było miejsca na Boga i praktyki religijne.

    Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą – notowała wiele lat później.

    Jednak studia, choć dające satysfakcję, nie uchroniły jej przed głęboką depresją, w jaką wpadła na pewnym etapie życia. “Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu – wspominała. – Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem, nie umiałam niczym się cieszyć”.

    W tym czasie poznała dzieła Edmunda Husserla. Jaka była jej radość, gdy udało się jej dostać na studia do tego ojca fenomenologii. Rok po obronieniu dyplomu była już jego asystentką, a po kolejnym roku doktoryzowała się u Husserla z filozofii.

    Wybuchła I wojna światowa. Edyta zaciągnęła się jako wolontariuszka do szpitala zakaźnego w morawskich Hranicach. Z całym oddaniem pielęgnowała rannych. Stanęła oko w oko z dramatem wojny i piętnem, jakie zostawia ona w sercach młodych mężczyzn wracających z frontu. Całą swoją wrażliwą naturą poczuła też kruchość ludzkiego życia. Jeszcze bardziej jej serce zaczęła wypełniać tęsknota za poznaniem sensu i głębi życia.

    To jest prawda

    We Fryburgu zaprzyjaźniła się z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Filozofia coraz bardziej ją fascynowała. W niej szukała odpowiedzi na swoje pytania. W Getyndze poznała Maxa Schelera i po raz pierwszy zetknęła się z ideami katolickimi.

    Bariery uprzedzeń racjonalistycznych, wśród których wyrosłam nie wiedząc o tym, upadły – świat wiary stanął nagle przede mną – napisała później o swoim doświadczeniu.

    W Getyndze poznała także młodego docenta Adolfa Reinacha. Polubili się. Edytę zachwyciła jego dobroć i delikatność. Młode życie Adolfa przerwała brutalnie śmierć na froncie. Edyta pojechała odwiedzić żonę tragicznie zmarłego przyjaciela. W jego domu, choć pogrążonym w smutku, panowała atmosfera pokoju i ufności. Jakim szokiem było to odkrycie dla racjonalnej pani filozof! “Nasze życie zanurzone jest w Chrystusie – wyjaśniła wdowa. – Nawróciliśmy się i przyjęliśmy chrzest w Kościele protestanckim”.

    Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela On tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża.

    Nie stała się chrześcijanką z dnia na dzień. Jej wewnętrzne zmagania wciąż trwały. Chrystus Oblubieniec był cierpliwy. Z miłością i delikatnością drążył kamień w sercu swojej wybranki (Stein po niemiecku znaczy kamień). Będąc u znajomych w odwiedzinach, Edyta natknęła się na autobiograficzne dzieło “Życia świętej Teresy z Avila”. Przeczytała je w ciągu jednej nocy. Kiedy o świcie zamykała książkę, szeptała: “To jest prawda”.

    Poprosiła o Chrzest, na którym otrzymała imiona Teresa Jadwiga. Paradoksalnie poznanie Chrystusa, odnowiło w Edycie poczucie wspólnoty z narodem żydowskim. Z zachwytem odkryła, że jest związana z Chrystusem także więzami krwi. Matka nie zaakceptowała wyboru córki. Jednak gorąca wiara Edyty, odtąd Teresy Jadwigi, pociągnęła do Kościoła katolickiego również jej siostrę – Różę.

    Idziemy cierpieć za nasz naród

    Przez 10 kolejnych lat, aż do dojścia do władzy Hitlera w 1933 roku, Edyta Stein wykładała w liceum, seminarium nauczycielskim i w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze. Uczyła z ogromną pasją. W tym czasie złożyła śluby prywatne i żyła w zasadzie jak zakonnica – skromnie, oddając się pracy i modlitwie. Prowadziła wnikliwe studia nad działami Newmana i świętego Tomasza z Akwinu, wyjaśniając jego mistykę przy pomocy narzędzi, jakie dały jej studia fenomenologiczne. Dojście do władzy nazistów przerwały jej pracę dydaktyczną i położył kres staraniu się o habilitację. Była Żydówką.

    14 października 1933 roku, w wieku 42 lat, przestąpiła bramę Karmelu w Kolonii. Przyjęła imię Teresa Benedykta od Krzyża. To była droga, którą wyznaczył dla niej Bóg – mieć szczególny udział w cierpieniu Chrystusa. Edyta wyczuwała to swoją genialną intuicją duchową. Podczas profesji prosiła, by “otrzymać imię zakonne od Krzyża”. W zakonie zaczęła pracę nad ostatnim swoim dziełem teologicznym, które nigdy nie zostało ukończone – “Wiedza Krzyża”.

    A sytuacja w Niemczech była coraz bardziej napięta. Los Żydów, nawet zamkniętej w klauzurowym klasztorze zakonnicy, był zagrożony. Teresa Benedykta czuła, że jej życie zakończy się śmiercią męczeńską dla Chrystusa. Już kilka lat wcześniej napisała w testamencie:

    Już teraz przyjmuję z radością śmierć, którą Bóg dla mnie przeznaczył. Proszę Pana, aby zechciał przyjąć moje cierpienia i umieranie ku swojej chwale i uwielbieniu, za wszystkie intencje świętego Kościoła.

    Z obawy o nią przełożeni wysłali ją do holenderskiego Karmelu w Echt. Jednak i tam dotarło gestapo. 2 sierpnia 1942 roku siostra Teresa Benedykta została wyprowadzona z klasztoru i wywieziona do obozu zbiorczego w Weterbork. Razem z nią aresztowano jej rodzoną siostrę Różę, która także po chrzcie trafiła do Karmelu. Teresa wzięła ją za rękę i powiedziała: “Nie bój się. Chodź, idziemy cierpieć za nasz naród”. W swojej celi zostawiła karteczkę: “Wiedzę Krzyża można posiąść jedynie wtedy, gdy czuje się ciężar krzyża w całym jego ogromie”.

    7 sierpnia Teresa Benedykta została wywieziona, razem z innymi żydowskimi więźniami do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie 9 sierpnia zatrzasnęły się za nią drzwi komory gazowej.

    W czasie Mszy kanonizacyjnej św. Teresy Benedykty od Krzyża, 11 października 1998 roku, Jan Paweł II powiedział:

    Teresa Benedykta od Krzyża mówi nam wszystkim: Nie uznawajcie za prawdę niczego, co jest wyzute z miłości. I nie uznawajcie za miłość niczego, co jest wyzute z prawdy! Jedno bez drugiego staje się niszczycielskim kłamstwem.

    Aleksandra Pietryga/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________________

    Święta Edyta Stein — rozum zdobyty przez Krzyż

    fot. Pixabay, CC 0 / Wikipedia, CC 0

    ***

    Święta Edyta Stein — rozum zdobyty przez Krzyż

    Święci, to jakby świetlane słupy wieczności wbite z mocą w grunt przemijalnej teraźniejszości. To także często płonące pochodnie w ogrodach nowych Neronów świecące intensywniej w okresach dziejowych ciemności. To wreszcie widoczne z daleka strumienie światła prawdy, które rozjaśniają ostateczne przeznaczenie człowieka.

    Wraz z pontyfikatem Karola Wojtyły przyzwyczailiśmy się chyba zbytnio do licznych beatyfikacji i kanonizacji. I choć cel papieskiego działnia w tym względzie jest jasny, to jednak odnosi się wrażenie, jakby świętość nam trochę spowszedniała. Papież niewątpliwie „upowszechnił” świętość, przybliżył ją do człowieka. Pokazuje ciągle, że święci to „giganci wiary i ducha” godni nie tylko podziwu, ale i naśladowania. Pokazuje również, że naśladowanie ich jest możliwe także dla zwykłych „śmiertelników”. Jednak w zwróceniu naszej głębszej uwagi na tych „gigantów wiary” nie pomaga struktura współczesnych mediów. Telewizja bądź artykuły prasowe koncentrują się na nowo kanonizowanych przez chwilę, dzień lub tydzień. Potem życie nieubłagalnie toczy się dalej i potrzeba miejsca na nową sensacyjną informację. Zbyt szybko święci przechodzą do historii. Czasem tylko powracają do naszej świadomości, gdy prosimy ich o wstawiennictwo przed Panem, bądź doświadczamy ich pomocnej obecności w trudnych chwilach naszego życia.

    Wśród kanonizowanych w ostatnich latach największym echem odbiło się ogłoszenie świętą błogosławionej siostry Teresy Benedykty od Krzyża, Edyty Stein. Wszyscy święci są ludźmi wyjątkowymi, ale Edyta to z pewnością wśród kobiet „największa święta naszych czasów”.

    Żydowska intelektualistka urodzona we Wrocławiu 12.10.1891 r., filozof–fenomenolog, niewierzącą lecz poszukującą prawdy, nawrócona na katolicyzm, wreszcie karmelitanka, zagazowana w Oświęcimiu prawdopodobnie 9.08.1942 r. Nieczęsto, nawet wśród świętych, bywają ludzie łączący w sobie tak różne elementy tradycji religijnej czy intelektualnej.

    Przy okazji uroczystości kanonizacyjnych pojawiło się także w polskiej prasie kilka głosów przybliżających nam tę wielką postać, jej próbę syntezy filozoficznej fenomenologii i tomizmu czy jej myśl na temat powołania i godności kobiety. 1 Kanonizacja Edyty Stein stała się także dla wielu z nas okazją do głębszego zapoznania się przynajmniej z kilkoma jej tekstami i opracowaniami na jej temat. 2 Wspaniałe syntezy Edyty pomiędzy fides et ratio pozostają nadal aktualne i nie pozwolą zniknąć jej myśli w historycznym niebycie. Kilka uwag, przedstawionych poniżej, nie rości sobie absolutnie żadnego prawa do systematycznego czy wyczerpującego przedstawienia myśli i życia Edyty Stein. Są i pozostaną przysłowiową garścią refleksji.

    Postawę życiową Edyty określa się często jako absolutną konsekwencję wobec Boga i rzeczywistości stworzonej. Ojciec Przywara określił tę konsekwencję metaforą „czystej przejrzystości” będącej — jego zdaniem — zasadniczym rysem wszystkich duchowych źródeł Edyty: surowego judaizmu matki, Husserlowskiego „powrotu do rzeczy”, Tomaszowej doskonałości wszechświata, Karmelu i męczeńskiej śmierci. Poniższe rozważania ograniczą się zatem tylko do trzech, kluczowych moim zdaniem, obszarów duchowych doświadczeń Edyty: „Fenomenologia wiary”, „Metafizyka krwi” i „Szlachectwo Krzyża”.

    1. Fenomenologia wiary

    swojej autobiografii Edyta przedstawia siebie jako dziecko wrażliwe, żywe, pełne zabawnych pomysłów, ale także zuchwałe, wścibskie, uparte, skryte, marzące o szczęściu i wielkiej sławie. Tak sama komentuje konieczność chodzenia do przedszkola: „uważałam, że to strasznie poniżyło moją godność. Każdego ranka toczyłam zaciętą walkę, aby tam nie iść”. 3 Jako prezent urodzinowy z okazji ukończenia szóstego roku życia, „żąda”, aby ją bezwarunkowo zapisano do „drugiej szkoły”. Dzięki wrodzonym zdolnościom, pracowitości, uporowi i silnej woli, szybko nadrabia zaległości i staje się jedną z najlepszych uczennic w klasie. Nie dziwi więc, że ta dziewczyna o silnej woli, mocnym charakterze i nieprzeciętnej inteligencji, w wieku 14 lat decyduje się przerwać naukę w szkole. Podstawową przyczyną — jak sama napisała — był fakt, iż szkoła nie udzielała odpowiedzi na nurtujące ją wtedy pytania światopoglądowe. Tak opisuje Edyta tamten okres swoich poszukiwań: „czułam wstręt do marzeń właściwych podlotkom: nigdy ich nie uprawiałam a u innych wyśmiewałam”. Edyta przerastała niewątpliwe w tym czasie swoich rówieśników nie tylko siłą woli i zdolnościami, ale także dojrzałością ludzką i „potrzebami ducha”. I choć z jednej strony zadziwia wielka dojrzałość Edyty w tak młodym wieku, to jednak z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że zbyt wcześnie stała się dorosła.

    Po przerwaniu szkoły wyjeżdża do Hamburga do siostry Elzy, która wraz z mężem Maxem już od dłuższego czasu była zdecydowaną ateistką a w ich domu nie było śladów jakiejkolwiek religijności. Tam dojrzewa także w Edycie decyzja odejścia od wiary: „tutaj też całkiem świadomie i z własnej woli przestałam się modlić”. Zadziwia radykalizm i stanowczość tak ważnej decyzji w tak młodym wieku. Wiara i religia przestają być dla niej pomocne w opisie i zrozumieniu otaczającej ją rzeczywistości. Nie przestaje jednak szukać prawdy o świecie i sensie swojego istnienia. Intensywnie wykorzystuje inne dostępne jej „narzędzia”, pozwalające „dotknąć” sfery ducha. Po powrocie do Wrocławia po dziesięciomiesięcznych rekonwalescencjach hamburskich, Edyta „rzuca się” na klasyków literatury pięknej i dzieła dramatyczne Hobbela, Ibsena i Szekspira. Gdy jednak pewnego dnia przynosi do domu dwa tomy Shopenhauera Die Welt als Wille und Vorstellung, starsze rodzeństwo zaczyna się niepokoić o jej równowagę psychiczną i każe odnieść dzieło do biblioteki. Edyta czyni to z ciężkim sercem. Z radością uczęszcza do teatru, opery oraz słucha muzyki Wagnera, a przede wszystkim ulubionego Bacha. Literatura i muzyka dostarczają jej głębokich przeżyć estetycznych i duchowych, zastępując niejako przeżycia doświadczane przez innych na drodze wiary czy podczas modlitwy. Na tym etapie wystarcza jej literatura i muzyka do zaspokojenia wszelkich potrzeb duchowych. Edyta łączy w jakiś przedziwny sposób wielką wrażliwość na wszystko, co dobre i piękne z silną wolą i uporem, elementy osobowości pozornie wykluczające się. Nie łatwo bowiem — jak uczy doświadczenie — silnym osobowościom nie zagubić gdzieś po drodze szeroko rozumianej wrażliwości, zaś „nadwrażliwcom” nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Edycie chyba udało się połączyć w jakimś sensie świat idei ze światem twardej rzeczywistości, choć trzeba przyznać, że pragmatyczką nigdy nie była. Nauczyciele gimnazjum, po maturze tak schrakteryzowali zdolności i pracowitość Edyty: „uderz w kamień a wytrysną skarby” (Schlag auf den Stein und Schätze springen hervor), inny zaś profesor sentencją z Ibsena „uderzenia młota za uderzeniem młota aż po ostatni dzień” (Hammerschlag auf Hammerschalg bis zum letzten Erdentag).

    Po maturze Edyta rozpoczyna studia z germanistyki, historii i psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Pomimo silnego wrażenia, jakie na niej ciągle wywierała głęboka religijność matki, Edyta wciąż uważa się za ateistkę, która nie potrafi wierzyć w istnienie Boga. Właśnie w czasie studiów wrocławskich sympatyzuje z lewicującymi liberałami i z radykalnym ruchem emancypacji kobiet (Pruski Związek dla Prawa Głosu Kobiet). Edyta smakuje wolności. Nigdy jednak idee socjalistycznego internacjonalizmu nie wywierają na nią większego wpływu. Z czasem sama dochodzi do zrozumienia pozytywnej roli państwa i narodu, unikając jednak zarówno surowego konserwatyzmu pruskiego, jak i nacjonalizmu opartego na darwinizmie. Przygotowując podczas studiów wrocławskich referaty na seminarium z psychologii myślenia, Edyta studiuje Logische Untersuchungen Husserla i zostaje zafascynowana jego fenomenologią. Po dwóch latach spędzonych na Uniwersytecie Wrocławskim wyjeżdża do Getyngi, aby tam kontynuować studia z zakresu fenomenologii właśnie u Husserla. Nowi adepci tego kierunku filozoficznego widzieli w Logische Untersuchungen Husserla: „radykalny odwrót od krytycznego idealizmu Kanta i neokantowskich wpływów. Widziano w nich „nową scholastykę”, gdyż odwracały uwagę od podmiotu, a kierowały ją na przedmiot: poznanie zdawało się znowu być odbieraniem, czerpiącym swe prawa z rzeczy, a nie jak w krytycyzmie — określaniem, które rzeczom swe prawa narzuca. Wszyscy młodzi fenomenolodzy byli zdecydowanymi realistami”. 4 Wpływ Husserla i jego fenomenologii na postawę intelektualną Edyty jest niepodważalny. Jak napisze po wielu latach: „nie szczędził on trudu, by nas wychować do bezwzględnej rzeczowości i rzetelności, do radykalnej intelektualnej uczciwości”. Edyta ciągle, nawet w Karmelu, będzie nazywać go swoim „Mistrzem”. Narzędzie, jakie zdobyła u Husserla w postaci metody fenomenologicznej, daje nowy impuls i nowy kierunek jej dawnym puszukiwaniom prawdy. Z „bezwzględną rzeczowością i rzetelnością” oraz „radykalną intelektualną uczciwością” chce dogłębnie poznać, zbadać i zrozumieć rzeczywistość, a zwłaszcza strukturę osoby ludzkiej. Szuka „czystej prawdy”. W swoich badań fenomenologicznych koncentruje się właśnie na strukturze osoby ludzkiej i jej wewnętrznych przeżyciach. Problem ten fascynował ją bowiem od dawna. U Husserla pisze i broni doktorat na temat: „Problem wczucia” (Zum Problem der Einfühlung) gdzie analizuje wczucie jako jeden ze sposobów poznania drugiego człowieka.

    To właśnie w Getyndze poznaje Maxa Schelera, a wrażenie jakie pozostawił on na młodej studentce pozostało niezatarte. Będąc już w Karmelu napisze o nim tak: „sposób postępowania Schelera, polegający na rzucaniu genialnych myśli bez ich systematycznego dochodzenia miał w sobie coś oślepiającego i uwodzicielskiego. W dodatku Scheler mówił o ważnych dla każdego kwestiach związanych z życiem, czym entuzjazmowali się szczególnie ludzie młodzi”. 5 Wpływ Schelera wykraczał oczywiście daleko poza ramy filozofii. Sam przeszedł wcześniej na katolicyzm i potrafił zjednywać innych dla swoich przekonań „blaskiem swego ducha i potęgą swojej wymowy”. Edyta tak komentuje skutki tego spotkania z Schelerem: „Było to moje pierwsze zetknięcie się z nieznanym mi dotąd światem. Nie doprowadziło mnie jeszcze do wiary, ale otwarło pewien zakres fenomenu obok którego nie mogłam przejść jak ślepiec. Nie darmo wpajano nam stale zasadę, abyśmy do każdej rzeczy podchodzili bez uprzedzeń, odrzucając wszelkie obawy. Jedne po drugich opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów, w jakich wzrastałam nie wiedząc o tym, i nagle stanął przede mną świat wiary”. 6 Zainteresowanie się „fenomenem wiary” czy „fenomenem chrześcijaństwa”, to nic innego, jak konsekwentna aplikacja metody feonomenologicznej. Konsekwentny fenomenolog nie wyklucza bowiem sensowności żadnego fenomenu a priori, lecz bez uprzedzeń stara się go analizować. Musi także zdobyć się na odrzucenie racjonalistycznych przesądów i historycznych uprzedzeń, gdy staje przed „fenomenem wiary” i chce go analizować zgodnie z ideałem metody fenomenologicznej, tzn. „z bezwzględną rzeczowością i rzetelnością, z radykalną intelektualną uczciwością”. W tym sensie fenomenologia, choć nie doprowadziła jej bezpośrednio do wiary, to jednak bardzo podprowadziła w obszar jej odziaływania, otwierając najpierw na „fenomen wiary” innych. Edyta codziennie widziała i spotykała w gronie studentów i wykładowców w Getyndze ludzi starających się żyć wiarą i jako fenomenolog nie mogła przejść wobec tego faktu obojętnie. „Konsekwentna fenomenologia” doprowadziła ją do „fenomenu wiary” innych ludzi, fenomenu godnego przynajmniej przemyślenia. Szczególne wrażenie wywarło na niej przeżywanie „fenomenu” śmierci kogoś bliskiego przez wierzących. Gdy po śmierci swego przyjaciela i profesora A. Reinacha na froncie podczas I wojny światowej spotkała wdowę Annę, została wstrząśnięta jej pogodnym spokojem, wynikającym z wiary w zmartwychwstanie. Edyta bez uprzedzeń oceniła szybko rolę wiary w postawie Anny, przekonanej, że jej ukochany mąż nie odszedł w nicość. To wydarzenie uruchomiło w niej pewien proces myślenia, a przede wszystkim otworzyło na łaski Bożą: „Po raz pierwszy widziałam naocznie zrodzony ze zbawczego cierpienia Chrystusa Kościół i jego zwycięstwo nad ościeniem śmierci. Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, judaizm zbladł, a Chrystusa zajaśniał: Chrystus w tajemnicy Krzyża”. Choć fenomenologia doprowadziła ją na obrzeża wiary, to jednak decydujący głos, jak zwykle w sytuacjach wielkich nawróceń, należał do łaski Bożej. Po swojej konwersji Edyta zajmie się także niewątpliwie pionierskim porównaniem fenomenologii Husserla z filozofią św. Tomasza. 7 Podobno Husserl pod koniec swojego życia miał nadzieję, iż w przyszłości Kościół Katolicki przejmie dziedzictwo jego filozofii, gdyż — jak żartował — jego fenomenologii zawdzięcza tylu konwertytów. Wcześniej Scheler a teraz Edyta uczyniła pierwszy krok ku fenomenologicznej interpretacji wiary.

    Na zakończenie warto postawić sobie jeszcze jedno pytanie: dlaczego Edyta przechodzi na katolicyzm skoro, z wyjątkiem Schelera, grono jej ówczesnych żydowskich przyjaciół z Getyngi przyjmowało raczej wyznanie ewangelickie? Wydaje się, że zadecydowały o tym dwa ważne wydarzenia. Pierwsze, rzadko przytaczane w opracowaniach o Edycie, to epizod, który miał miejsce podczas jej pobytu w Heidelbergu w drodze na egzamin doktorski do Fryburga. Spotkała tam Paulinę Reinach i razem „włócząc się” po mieście: „Wstąpiłyśmy na kilka minut do katedry i gdyśmy tam pozostawały w nabożnym milczeniu, weszła jakaś kobieta obarczona koszykiem i uklękła w jednej z ławek na krótką modlitwę. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Do synagogi i zborów protestanckich, do których chodziłam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu ktoś oderwał się od wiru zajęć, aby wstąpić do pustego kościoła, jakby na poufną rozmowę. Nigdy tego nie zapomnę”. 8 Edyta intuicyjnie wyczuwa różnicę zasadniczą między katolicyzmem a protestantyzmem czy judaizmem. W przypadku tych ostatnich wyznań poza cotygodniową liturgią wspólnotową nie przychodzi się na modlitwę prywatną w inne dni tygodnia. Tylko w katolicyzmie, ze względu na eucharystyczną obecność Boga w pustym kościele, indywidualna „poufna rozmowa” ma sens. Edyta zapewne ciągle myślała o tym tajemniczym darze „obecności” w katolicyzmie. Drugie wydarzenie to znany epizod odwiedzin swojej przyjaciółki. Gdy latem 1921 r. przebywała u Jadwigi Conrad–Martius, ta zaproponowała jej, by wybrała sobie coś do poczytania. Wtedy napisze Edyta: „Sięgnęłam na chybił trafił i wyciągnełam grubą książkę. Nosiła ona tytuł: Życie św. Teresy z Avila napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać, zostałam zaraz pochłonięta lekturą i nie przerwałam, dopóki nie doszłam do końca. gdy zamykałam książkę, powiedziałam sobie: To jest prawda”. Zaraz następnego dnia, przestudiowawszy gruntownie katechizm katolicki i mszał, udaje się na pierwszą w jej życiu Mszę Świętą: „Nic nie było mi obce. Dzięki poprzedniemu studium zrozumiałam nawet najdrobniejsze ceremonie … Potem poszłam na probostwo i poprosiłam po prostu o chrzest. (Ksiądz) Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i odparł, że przyjęcie do Kościoła św. musi być poprzedzone pewnym przygotowaniem: Jak długo pobiera pani naukę i kto jej pani udziela? Na to mogłam tylko odpowiedzieć: Proszę, niech mnie ksiądz egzaminuje”. Także i tutaj zadziwia znowu radykalność i stanowczość jej decyzji. Edyta w pewnym okresie swojego życia była radykalnie przeciwko Bogu, albo ściślej, obok Boga. Po nawróceniu opowiada się nie mniej radykalnie po stronie Boga, radykalizmem do jakiego są zdolni chyba tylko członkowie Narodu Wybranego. Edyta odpowiedziała pozytywnie na wszystkie pytania owego księdza a ten pełen podziwu nie mógł odmówić jej chrztu, który ustalono na 01.01.1922 r.

    2. Metafizyka krwi

    Drugi element charakteryzujący duchowe dojrzewanie Edyty, to jej pochodzenie żydowskie. Edyta nie wstydziła się tego faktu ani nigdy go nie ukrywała. W życiorysie dołączonym do wydanego drukiem doktoratu napisała: „Jestem obywatelką pruską i Żydówką”( Ich bin preussische Staatsangehörige und Jüdin). Za swoją żydowskość zapłaciła najwyższą cenę, cenę życia. Spróbujemy spojrzeć na ten fakt z podwójnej perspektywy. Pierwsza, to pewna naturalna — jeśli tak można powiedzieć — predyspozycja ducha żydowskiego do fenomenologii oraz bardzo silne poczucie wspólnoty ducha żydowskiego. Druga zaś, to bardzo ścisłe związki z rodziną, zwłaszcza matką, także po nawróceniu.

    Istotą tego, co wspólne wszystkim fenomenologom, poczynając od samego Husserla, było pragnienie powrotu do tego, co obiektywne, do samych rzczy. I choć Husserlowi nie udało się w pełni przezwyciężyć nowożytnego subiektywizmu, zapoczątkowany przez niego zwrot ku przedmiotowi zaowocował w jego uczniach „wiecznym przymierzaniem się poznającego umysłu do miarę stanowiących rzeczy”. Był to dla wielu adeptów nowego kierunku filozoficznego przewrót duchowy, pozwalający odtąd inaczej spojrzeć na świat i człowieka. Fenomenologia podprowadziła Edytę bardzo blisko świata wiary. Lecz nie tylko ją. Nowy kierunek filozoficzny otworzył także wielu innych ówczesnych Żydów na transcendencję, objawienie i Boga osobowego. Większość z nich dzięki fenomenologii doświadczyła w jakimś stopniu istnienia świata nadprzyrodzonego i zdobyła podstawę do religijnych nawróceń. Niektórzy przeszli na katolicyzm, inni dołączyli do wspólnot ewangelickich, inni jeszcze powrócili do głębszego praktykowania judaizmu, ale byli także i tacy, którzy pozostali bezwyznaniowi. Sam Husserl, choć w młodości ochrzczony w Kościele ewangelickim, był Żydem. Także jego żona Żydówka zostaje najpierw ewangeliczką, by ostatecznie przejść na katolicyzm. Max Scheler, który przyjeżdżał z Bonn, aby całe tygodnie filozofować ze studentami w Getyndze, był Żydem — katolikiem. A. Reinach, jeden z pierwszych uczniów Husserla, został natomiast ewangelikiem. Wielu ówczesnych uczniów Husserla było Żydami. Dlaczego znaleźli się oni w pierwszych szeregach tego nowego nurtu filozoficznego? Niewątpliwe jednym z powodów było spustoszenie duchowe jakie pozostawił po sobie racjonalizm i historyczne uprzedzenia wobec religii w jakich wielu wielu z nich wzrastało. I oto teraz pojawił się nowy kierunek filozoficzny zakazujący wręcz wykluczać a priori sensowność jakiegoś fenomenu. To jednak nie wszystko. Według Jadwigi Conrad–Martius istnieje coś, co można by określić jako: „naturalną skłonność ducha żydowskiego do fenomenologii”. Według niej „duch żydowski charkateryzuje się pewnym absolutnym radykalizmem, który stale wyrażał się w dobrym lub złym, a nawet najgorszym, ale także w najlepszym i najważniejszym”. 9 Można powiedzieć, że ten absolutny radykalizm ducha żydowskiego jest w jakiejś mierze skutkiem wybraństwa Bożego i — jeśli tak można powiedzieć — odbiciem absolutnego radykalizmu samego Boga. Jeżeli fenomenologia oznacza zasadniczo radykalną gotowość umysłu do zajmowania się przedmiotami i poświęcenia się im całkowicie, to w tym sensie duch żydowski jest w punkcie wyjścia predysponowany bardziej niż inni do mentalności prafenomenologicznej. O. Daniel Feuling opisał rozmowę między Koyrém, znanym paryskim fenomenologiem, a Edytą podczas Kongresu fenomenologów w Paryżu w 1932 r. Mówili oni wtedy o żydowskich filozofach: „Również ten jest jednym z naszych — słyszało się raz po raz. Trochę mnie bawił sposób wyrażania się Koyrégo i Edyty Stein, którzy mówiąc o Żydach i sprawach żydowskich, mówili po prostu — my. Silnie przeżywałem wspólnotę krwi, która była tak silna również w Edycie…”. Owo „my” oparte na więzach krwi było także „my”, jako pewien wspólny horyzont ducha. Dzięki tej wspólnej „metafizyce krwi” Edyta i Koyré rozumieli się doskonale i czuli się duchowo sobie bardzo bliscy, chociaż Edyta od dawna była już katoliczką a Koyré nie. Być Żydem, to należeć według krwi do narodu, który jest nosicielem wyjątkowego wybraństwa Bożego tak w wymiarze społecznym, jak i indywidualnym. To znaczy należeć do narodu, na którym Bóg odcisnął w sposób wyjątkowy swoje piętno. Rzeczywistość wybrania przekłada się oczywiście dalej na cały szereg szczególnych cech, z których jedną jest właśnie ów absolutny radykalizm czy owa naturalna i chyba głębsza niż u innych predyspozycja do całkowietgo poświęcenia się jakiejś sprawie. Cecha ta w życiu Edyty wyraziła się początkowo w absolutnym radykalizmie bycia obok Boga, a potem w absolutnym radykalizmie opowiedzenia się za Bogiem. Jako Żydówka nie była chyba zdolna do połowiczności.

    Drugi aspekt owej „metafizyki krwi” w życiu Edyty, to bardzo silne związki z matką i rodzeństwem. Edyta wiedziała doskonale, jak mocno jej rodzona matka była przywiązna do wiary i praktyk judaizmu. Wiedziała także, jak bardzo zaboli matkę fakt, że jej ukochana córka „zdradziła” wiarę przodków. Mimo to, nie używa żadnego wybiegu ani żadnej okrężnej drogi by matce o wszystkim powiedzieć. Czeka z całą sprawą do swojego powrotu do Wrocławia, w domu klęka przed matką i mówi: „Mamo, jestem katoliczką”. Edyta, jak przystało na rasowego fenomenologa, rozwiązuje cały problem z „czystą przejrzystością”. Matka, gdy usłyszała te słowa, zaczęła płakać. „Tego Edyta się nie spodziewała. Nigdy nie widziała swojej matki we łzach. Nastawiła się na wyrzuty i łajania. Liczyła się nawet z możliwością wydziedziczenia … Tymczasem ta twarda kobieta płakała! Edycie też popłynęły łzy. Te dwie wielkie dusze, które wiedziały, że są ze sobą najgłębiej związane, uświadomiły sobie w tym momencie, że ich drogi rozeszły się nieubłagalnie i nieodwołalnie; jedynie moc ich wiary dopomogła im, by każda na swój sposób złożyła Bogu na ołatarzu swego serca ofiarę, jakiej domagały się od nich nieodmienne wyroki Najwyższego”. 10 Rodzeństwo i krewni Edyty zupełnie nie rozumieją jej decyzji. Dla nich katolicyzm to „padanie na kolana i całowanie księżom butów”, nie mogli więc pojąć „w jaki sposób duch naszej siostry, mającej tak wysokie aspiracje, był w stanie zniżyć się do tej przesądnej sekty”. Całą dramatyczność relacji z rodziną i narodem Żyda uznającego Jezusa za Mesjasza, rozumieją chyba tylko ci, którzy sami doświadczyli tego osobiście. Wszyscy inni będą posiadać o tym wielkim rozdarciu tylko mniej lub bardziej mgliste wyobrażenie. W judaizmie bowiem więzy krwi łączą się bardzo ściśle z więzami wiary a ich rozerwanie bywa bardzo bolesne. Wymownym przykładem takiej wewnętrznej duchowej walki jest tu postać Pawła z Tarsu.

    Edyta zatrzymuje się na kilka miesięcy we Wrocławiu. Jak przedtem towarzyszy matce do synagogi a także zachowuje wraz z nią surowy post, nie jedząc i nie pijąc podczas Yom Kippur (Dzień Pojednania). Katolicyzm jest dla Edyty „zrealizowanym judaizmem”, dlatego też nie ma żadnych oporów w uczęszczaniu nadal do synagogi. Matka, choć widziała bezcelowość swoich wysiłków w odzyskaniu Edyty dla judaizmu, nie dawała jednak za wygraną. Powróciwszy pewnego dnia do domu, próbowała wzbudzić w Edycie poczucie winy: „Tak, teraz znalazłam swój grób”. Ona trwała jednak nieugięta. Od czasu, gdy wpadł jej w ręce „Żywot” świętej Teresy i położył kres długiemu szukaniu prawdziwej wiary, Edyta ciągle myślała o wstąpieniu do Karmelu. Także przyjęcie chrztu widziała tylko jako przygotowanie do realizacji tego zamiaru. Jednak ostateczną decyzję odłożyła właśnie ze względu na matkę: „gdy w kilka mięsięcy po nim stanęłam przed moją ukochaną matką, zrozumiałam, że chwilowo nie jest ona zdolna do przyjęcia drugiego ciosu. Nie zabiłby jej wprawdzie, lecz napełniłby ją taką goryczą, że nie chciałam jej brać na swoją odpowiedzialność”. 11 Gdy wreszcie powiedziała o tym zamiarze najbliższym, matka znowu czyniła wszystko, by ją od tego odwieść. We wrześniu, podczas pewnego niedzielnego popołudnia, gdy Edyta była sama z matką w domu: „Nagle padło długo oczekiwane pytanie: »Co będziesz robić u sióstr w Kolonii?” — „Żyć z Nim”. Nastąpiła rozpaczliwa obrona … Odtąd nie było już mowy o spokoju. W domu panowała ciężka atmosfera. Od czasu do czasu matka próbowała przypuszczać nowy atak. Potem znowu następowała cicha rezygnacja … W owych tygodniach myślałam często: Która z nas się załamie: matka czy ja? Ale wytrwałyśmy przy swoim do ostatniego dnia”. 12 Pasjonujące, a jednocześnie pełne dramaturgii, są opisy tych duchowych zmagań matki z ukochaną córką. W swojej autobiografii Edyta opisuje ostatni dzień swojego pobytu w domu rodzinnym przed wyjazdem do Karmelu, gdy wracała z matką z synagogi po celebracji Święta Kuczek. Doszło wtedy do wzruszającej swoim dramatyzmem ostatniej rozmowy matki z córką: „By ją trochę pocieszyć, powiedziałam, że pierwszy okres w klasztorze jest okresem próby. Ale to nic nie pomogło. „Jeśli godzisz się na próbę, to wiem, że przetrwasz”. Matka postanowiła wrócić do domu pieszo. Mniej więcej trzy kwadranse drogi mając osiemdziesiąt cztery lata! Ale musiałam się zgodzić, bo wiedziałam dobrze, że chętnie porozmawiałaby jeszcze ze mną bez świadków. „Czy kazanie nie było piękne?” — „Tak”. „Można więc być pobożnym także w judaiźmie?” — „Naturalnie, jeśli nie poznało się czegoś innego”. Powróciło do mnie rykoszetem rozpaczliwe: „Dlaczego ty Go poznałaś? Nie chcę mówić nic złego przeciwko Niemu. Mógł być nawet dobrym człowiekiem. Ale dlaczego czynił się Bogiem?”” 13 Nie udało się matce odwieść Edyty od jej zamiaru wstąpienia do Karmelu, choć ta nie przestała nigdy kochać i szanować swojej matki. Już w Karmelu w Kolonii autentycznie cieszyła się każdą oznaką życzliwości ze strony matki: „Gdybyż moja matka mogła zrozumieć nasze życie! Lecz już i za to jestem wdzięczna, że zdobywa się na własnoręczny dopisek w listach sióstr i przesyła: „pozdrowienia dla wszystkich”. Dopiero w 3 lata po wstąpieniu do klasztoru (14.10.1933 r.) otrzymała od matki pierwszy list (w czerwcu 1936 r.). Do końca życia matki Edyta pisała do niej listy i polecała ją Bogu na modlitwie.

    3. Szlachectwo Krzyża

    Edyta cały czas była przekonana, że Bóg przygotował dla niej w Karmelu jeszcze coś, co tylko tam mogła znaleźć. Już jako nauczycielka Instytutu Pedagogiki w Monasterze na wieści o represjach stosowanych wobec Żydów, zrozumiała, że: „Bóg znowu kładzie ciężką rękę na swoim narodzie i że los tego narodu jest także moim losem”. 14 Osobiste posłannictwo staje się dla niej jasne trochę później dzięki duchowemu „olśnieniu”: „Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż to Jego krzyż zostaje teraz włożony na naród żydowski. Ogół tego nie rozumie, ale ci, co rozumieją, ci muszą w imieniu wszystkich z gotowością wziąć go na siebie. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże jak …, na czym ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam”. 15 Wcześniej już doświadczyła na własnej skórze owego „ciężaru pochodzenia”, gdy dowiedziała się, iż jako Żydówka nie ma w Niemczech szans na habilitację. Gdy później, ze względu na pochodzenie, musi zrezygnować z pracy dydaktycznej w Instytucie doznaje niemal ulgi, że oto powszechny los Żydów stał się i jej udziałem. W Karmelu dojrzewa w niej myśl, aby włączyć się w dzieło zbawcze Chrystusa nie tylko poprzez modlitwę lecz także ekspiację. Stąd imię zakonne „od Krzyża”: „Przez krzyż rozumiałam cierpienia ludu Bożego, które się właśnie wówczas zaczęły. Uważałam, że ci, którzy rozumieją, iż to jest krzyż Chrystusowy, w imię reszty powinni wziąć go na siebie”. 16 Zrozumieć, że to krzyż Chrystusowy, oznaczało umieć patrzeć głębiej niż sugerował ówczesny historyczny kontekst nazizmu. Dlatego też nie akceptowała współczujących życzeń: „jak życzyć uwolnienia od Krzyża komuś, kto ma szlachecki tytuł: „od Krzyża”. Testament swój sporządza w 1939 r. i kończy go wspaniałymi słowami gotowości przyjęcia wszystkiego dla większej chwały Bożej i w duchu ekspiacji: „Już teraz przyjmuję śmierć taką, jaką mi Bóg przeznaczył, z doskonałym poddaniem się Jego woli i z radością. Proszę Pana, by zechciał przyjąć moje życie i śmierć na swoją cześć i chwałę, za wszystkie sprawy Najświętszego Serca Jezusa i Maryi, za św. Kościół, szczególnie za zachowanie, uświęcenie i doskonałość naszego świętego Zakonu, za Karmel w Kolonii i Echt, w duchu ekspiacji za niewiarę ludu żydowskiego, aby Pan został przez swoich przyjęty, aby nadeszło Jego królestwo w chwale, na uproszenie ratunku dla Niemiec, za pokój świata, wreszcie za moich bliskich żywych i umarłych”. Edyta, podała także najbardziej, moim zdaniem, przekonującą definicję tego, czym jest krzyż w życiu ludzkim: „Krzyż jest pojęciem wspólnym dla tego wszystkiego co nieproszone zjawia się w naszym życiu, co pozostaje, gdy uczyniliśmy wszystko, by oddalić nędzę, chorobę, cierpienia i udręki wszelkiego rodzaju. To, co mimo to zostaje, to Krzyż”. Jak łatwo zauważyć, unika tutaj zbyt łatwego cierpiętnictwa, podkreśla, że nie powinniśmy szukać cierpienia, choroby, nędzy itp., a jeśli już są, starać się je za wszelką cenę wyeliminować z naszego życia. Jednak, jeśli mimo naszych wysiłków, wszystko to pozostaje, to jest to właśnie krzyż i wtedy trzeba umieć go przyjąć. Według Edyty ważny jest więc odpowiedni moment akceptacji „krzyża”, nie trzeba tego czynić zbyt wcześnie, by nie wpaść w pułapkę przedwczesnego i niekoniecznego cierpienia, ale także nie za późno, przeciwstawiając się w ten sposób woli Bożej.

    Przez całe życie Bóg niejako przygotowywał Edytę do ofiary męczeństwa. Upokorzenia, jakie znosiła w życiu codziennym także ze względu na pochodzenie, były dla niej dobrą szkołą. Wystarczy wspomnieć choćby niedopuszczenie jej do habilitacji, najpierw dlatego, że była kobietą, potem, że Żydówką. Sama Edyta, dopiero z perspektywy czasu dostrzegła ukryty sens swojego życia: „co nie leżało w moich planach, leżało w planach Bożych. Jakże jest żywa we mnie pewność płynąca z wiary, że gdy się patrzy przez pryzmat Boży, nie widzi się przypadków. Całe moje życie, aż do najdrobniejszych szczegółów, zostało nakreślone przez Boską Opatrzność i w obliczu Boga ma doskonały sens i powiązanie. I raduję się na światło chwały, w którym będzie mi kiedyś odsłonięta tajemnica tego doskonałego sensu i związku.” Trudno chyba o wspanialsze świadectwo wiary i głębszą nadzieję.

    ks. Leszek Misiarczyk

    _______

    1 Zob. np. J. A. Kłoczowski, Świętość i filozofia, „Tygodnik Powszechny” z 18 października 1998, s. 1.9; J. Tischner, Rozum i Krzyż, „Gazeta Wyborcza” z 10/11 października 1998, s.31.
    2 Dostępny jest w j. polskim doktorat Edyty, O zagadnieniu wczucia, Kraków 1988, jej artykuł Fenomenologia Husserla a filozofia św. Tomasza z Akwinu, „Znak — Idee” 1 (1989) s. 80–100; Spór o prawdę istnienia. Listy Edith Stein do Romana Ingardena, Warszawa 1994 oraz w przekładzie siostry Adamskiej między innymi autobiografia Edyty, Światłość w ciemności, Kraków 1977; Wiedza Krzyża. Studium o św. Janie od Krzyża, Kraków 19942 Byt skończony i Byt Wieczny, Kraków 1995. Z opracowań natomiast warto wspomnieć np. s. Teresa Renata od Ducha Świętego, Edyta Stein. Filozof i karmelitanka, Paris 1973; J. I. Adamska, Błogosławiona Edyta Stein, Kraków 1988 oraz seria artykułów napisanych przez przyjaciółkę Edyty H. Conrad–Martius, ojca E. Przywarę i innych wydanych w numerze 1 serii „ Znak–Idee” z 1989 r.
    3 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 52
    4 Tak sama Edyta w swojej autobiografii (s. 115–116) opisuje intelektualny klimat Getyngi w tym okresie.
    5 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 125.
    6 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 126.
    7 E. Stein, Fenomenologia Husserla a filozofia św. Tomasza. Próba konfrontacji, „Znak–Idee” 1 (1989) s. 80–100.
    8 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 176.
    9 H. Conrad–Martius, Moja przyjaciółka Edyta Stein, „Znak–Idee” 1 (1989) s. 3–12, tutaj s. 6.
    10 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka, Paris 1973, s. 62.
    11 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 222.
    12 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 229.
    13 E. Stein, Światłość w ciemności…, s. 231.
    14 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka…, s. 105.
    15 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka…, s. 106.
    16 Teresa Renata od Ducha Św., Edyta Stein. Filozof i karmelitanka…, s. 110.

    mateusz.pl/Frondapl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Cudownie uzdrowiona za wstawiennictwem Edyty Stein. Świadectwo Teresy Benedykty McCarthy

     

    Teresa Benedykta McCarthy

     Teresa Benedykta McCarthy/fot.Marzena Cyfert

    ***

    W Domu Edyty Stein we Wrocławiu odbyło się spotkanie z pochodzącą ze Stanów Zjednoczonych Teresą Benedyktą McCarthy, cudownie uzdrowioną za wstawiennictwem Edyty Stein. Cud ten przyczynił się do kanonizacji św. Teresy Benedykty od Krzyża.

    – Dziś obchodzimy 81. rocznicę wydarzenia, kiedy to pociąg, którym jechała Edyta Stein w kierunku Auschiwtz, zatrzymał się na bocznym torze Dworca Głównego we Wrocławiu. Po otwarciu drzwi urzędnik wojskowy zobaczył widok, który go sparaliżował: stłoczeni ludzie, spośród których jedna osoba ubrana na ciemno. Jak się później okazało – Edyta Stein, św. Teresa Benedykta od Krzyża. Zapytała: „Czy to Wrocław? To moje ukochane miasto i widzę je po raz ostatni. Jedziemy na śmierć”. A 39 lat temu państwo Mary i Emmanuel McCarthy zostali obdarowani przez Pana Boga córeczką, której dali imię Teresa Benedykta. Otrzymała to imię, ponieważ wiara jej rodziców była tak duża, że zapragnęli, aby ich dziecko nosiło imię jeszcze ani nie beatyfikowanej ani nie kanonizowanej kobiety, którą uznali za przykład do naśladowania – mówiła w słowie powitania Maria Kromp-Zaleska, dyrektor Domu Edyty Stein.

    Anna Siemieniec podkreśliła, że to co łączy zebranych tego dnia w Domu Edyty Stein to wiara w świętych obcowanie i wiara w cuda. O tym cudzie opowiedziała już sama Teresa Benedykta McCarthy.

    Amerykanka pochodzi z rodziny wielodzietnej, jest najmłodsza spośród dwanaściorga dzieci (trzynaste dziecko zmarło po narodzeniu). Urodziła się 8 sierpnia 1984 r. (w Polsce był to 9 sierpnia). Jej ojciec ks. Emanuel Charles McCarthy jest księdzem melchickim. Kościół melchicki to katolicki kościół wschodni, pozostający w unii z biskupem Rzymu. Ks. Emanuel został wyświęcony 9 sierpnia 1981 r. w Damaszku w Syrii. Święcenia początkowo miały być w innym terminie, ale ostatecznie zostały przełożone na 9 sierpnia. Od 40 lat od początku lipca podejmuje 40-dniowy post w intencji przebłagania za zrzucenie bomby na Nagasaki (9 sierpnia 1945 r.). Przyjmuje tylko płynne pokarmy. Później połączył fakt śmierci Edyty Stein 9 sierpnia i dołączył również tę intencję przebłagania do swojego postu. Jego post trwa do 9 sierpnia.

    Teresa Benedykta McCarthy podkreśla, że niewiele pamięta z czasu, kiedy walczyła o życie, ponieważ był to rok 1987 a ona miała wówczas 2,5 roku. Zgodziła się opowiedzieć o tej historii, by dać świadectwo silnej wiary swoich bliskich, zwłaszcza mamy.

    – Z tego co mi opowiadano, rodzice byli na wycieczce poza domem. Ja byłam w domu ze starszym rodzeństwem a był to czas, kiedy panował sezon grypowy. Wiele osób chorowało. W tym czasie takim lekiem, który przyjmowaliśmy, był tylenol. Zupełnie nieświadomie przyjęłam dużą dawkę leku, myśląc że to cukierki. Po chwili rodzeństwo zauważyło, że jestem nieswoja, że nie zachowuję się naturalnie. I zabrano mnie do szpitala. Kiedy rodzice wrócili, byłam już przetransportowana do kliniki. Byłam zdiagnozowana, dawka leku została przekroczona 14 razy. Znajdowałam się w śpiączce, moja wątroba przestała funkcjonować. Moje nazwisko zostało umieszczone na liście do przeszczepu wątroby na pierwszym miejscu. Ale nawet gdyby do niego doszło, szanse na moje przeżycie były niewielkie. Moja ciocia zaproponowała, by zebrać szerokie grono znajomych i modlić się za wstawiennictwem Edyty Stein. Rodzice prosili wszystkich o modlitwę za wstawiennictwem Edyty Stein. Natomiast był to też czas, kiedy mój ojciec miał wygłosić rekolekcje. Stanął przed dylematem, czy jechać na te rekolekcje, czy nie. A miały się one odbyć w północnej Dakocie – to 1500 mil od szpitala, w którym miał umierającą córkę. Wówczas natknął się na książkę św. Teresy z Avila i na słowa, które zrobiły na nim duże wrażenie: „Jeśli ty się zajmiesz moimi sprawami, to ja zajmę się twoimi”. Tak Bóg mówił do św. Teresy. Zapadła decyzja, by pojechać na te rekolekcje. Kiedy tato wrócił z rekolekcji do szpitala, dowiedział się, że moje zdrowie jest w jak najlepszym porządku. A w takim medycznym sprawozdaniu przeczytał, że zdrowie dziecka bardzo się poprawiło. Zostałam wypuszczona ze szpitala bez żadnych leków – opowiadała Teresa Benedykta McCarthy.

    Podczas tych dramatycznych dni walki o życie Teresy jej najstarszy brat modlił się różańcem w kaplicy domowej. Kiedy wyszedł z tej kaplicy, powiedział do matki: „Wiesz, Benedykta będzie zdrowa”. Wszyscy chwycili się tej ufnej modlitwy i rozpoczął się modlitewny łańcuszek.

    Jedna z pielęgniarek przyszła po 24 godzinach do szpitala na kolejny dyżur i była pewna, że już nie zobaczy Teresy Benedykty, że to dziecko umrze. I była zdziwiona, że widzi ją w tak dobrym stanie a dolegliwości stopniowo ustępują. Cała historia wydarzyła się w tydzień. Kiedy Teresa Benedykta po wyjściu ze szpitala znalazła się między ludźmi, powtarzano: „Idzie Chwała Boża”. Ale jej życie po tym cudzie toczyło się zwyczajnie.

    – Nie jestem cudownym dzieckiem. Jestem zwykłą kobietą. Mieszkam na co dzień w Bostonie w Stanach Zjednoczonych. Pracuję jako dyrektor zajmujący się projektami w katolickiej firmie – mówiła Teresa Benedykta.

    Cud uzdrowienia zgłoszono do diecezji, a potem do Watykanu. Rozpoczęto proces kanonizacyjny. Był to przyczynek do ogłoszenia Edyty Stein świętą.

    – Oczywiście nie byłam świadoma tego, co się działo, że toczy się jakiekolwiek dochodzenie. Byłam zajęta rzeczami, nad którymi skupiają się dzieci: zabawą, szkołą, psotami i radosnym spędzaniem czasu – mówiła Amerykanka.

    11 lat później odbyła się kanonizacja. Cud został zatwierdzony a ordynatorem prowadzącym historię zdrowia i choroby Teresy Benedykty był dr Ronald Kleinman, lekarz pochodzenia żydowskiego. Nie miał więc żadnego interesu w tym, by koloryzować historię tego cudu. Potwierdził, że było to coś wymykającego się logice medycznej, coś, co nie powinno się zdarzyć. 11 października 1998 r. ogłoszono Edytę Stein świętą.

    – To wydarzenie było dla mnie trudne i przytłaczające. Byłam nastolatką, która nie lubiła zwracania na siebie uwagi. Miałam 14 lat i nie wiedziałam, jak radzić sobie z rozmowami, do których mnie zapraszano. Obecność na kanonizacji napełniła mnie wieloma wspaniałymi wrażeniami, ale nie byłam w stanie tego przetworzyć, w pełni uświadomić sobie, co się stało. To nastąpiło później – wspominała Teresa Benedykta McCarthy i dodała: – Edyta Stein jest obecna w moim życiu, ale szczególnie wtedy, gdy modlę się w takich sytuacjach bardzo trudnych, wręcz rozpaczliwych. Nie zwracam się do niej codziennie, ale proszę o wstawiennictwo szczególnie wtedy, kiedy jest sytuacja, która po ludzku wydaje się beznadziejna. Nie wiem, jaki rezultat mają moje modlitwy, ale kiedy się modlę, czuję ogarniający mnie pokój i pogłębioną wiarę.

    Marzena Cyfert/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 sierpnia

    Święty Dominik Guzman, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Bonifacja Rodríguez Castro, zakonnica
      •  Święta Maria od Krzyża Helena MacKillop, zakonnica
      •  Błogosławiony Zefiryn Gimenez Malla, męczennik
      •  Błogosławiony Włodzimierz Laskowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Dominik

    Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.

    Święty Dominik

    Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.

    Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.

    Święty Dominik

    W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
    Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
    Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
    Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
    Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.

    Święty Dominik

    Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
    W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
    Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.

    Święty Dominik

    Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
    Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus
    , co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
    Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.

    Herb Zakonu Kaznodziejskiego

    W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes
     – “Pańskie psy”), różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Dominik – apostoł modlitwy różańcowej

     pl.wikipedia.org

    ***

    Głęboka cisza obejmuje każdego, kto opuszczając tętniące miejskim życiem ulice Bolonii, przekroczy progi kościoła św. Dominika. Położona przy placu o tej samej nazwie bazylika San Domenico jest jednym z najważniejszych miejsc kultu w stolicy regionu Emilia-Romania. To tu przechowywane są doczesne szczątki św. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego Ojców Dominikanów i apostoła Różańca

    W styczniu 1218 r. św. Dominik przybył do Bolonii i zamieszkał wraz z braćmi w klasztorze przy kościele pw. Oczyszczenia Najświętszej Panny Maryi, wówczas znajdującym się poza murami miasta. Wobec potrzeby większej siedziby, w 1219 r. św. Dominik osiadł na stałe w klasztorze San Nicolò delle Vigne, na którego miejscu stoi obecna bazylika Dominikanów. Tutaj św. Dominik osobiście przewodniczył dwóm pierwszym zgromadzeniom ogólnym, mającym na celu zdefiniowanie podstawowych praw Reguły. Tutaj też 6 sierpnia 1221 r. Święty zmarł i został pochowany. Kanonizował go 13 lipca 1234 r. papież Grzegorz IX.

    Działalność misyjna

    Św. Dominik urodził się pomiędzy rokiem 1171 a 1173 w Caleruega, w ówczesnym królestwie Kastylii (dzisiejsza Hiszpania). Wywodził się z bogatej rodziny Gusmano (Guzmán). Odebrawszy staranne i wszechstronne wykształcenie, Dominik podjął studia przy katedrze w Palencji, zgłębiając filozofię i teologię. Dziesięć lat później przyjął święcenia kapłańskie. Około roku 1206, kiedy to Kościołowi katolickiemu na terenach południowej Francji zagrażała herezja albigensów i waldensów, Dominik, widząc to zagrożenie, podjął działalność misjonarską. Niestety, mimo wysiłków, zupełnie bezskuteczną. Wędrówki od miasta do miasta, od wioski do wioski, płomienne kazania, w których głosił prawdziwą Dobrą Nowinę, nie przynosiły rezultatu. Heretycy wprawdzie podziwiali ascetyzm i gorliwość Dominika, ale obstawali przy swoim.

    Oddanie Maryi

    Swoją działalność misyjną Dominik uzupełniał nieustanną modlitwą do Matki Bożej. Szerzenie Jej kultu uczynił centrum swojej kaznodziejskiej działalności. Gdy zatem podejmowany przez niego trud apostolski wydawał mu się bezcelowy, w sposób zupełnie naturalny począł szukać pomocy u Matki Bożej – postanowił zwrócić się całym sobą ku Najświętszej Maryi Pannie. Udał się w miejsce odosobnione, by tam trwać na modlitwie. Według tradycji Kościoła, wówczas to, był rok 1214, Matka Boża objawiła św. Dominikowi nabożeństwo Różańca Świętego jako środek wybawienia Europy od herezji. O tym wydarzeniu tak pisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort: „Św. Dominik, widząc, że ciężar grzechów uniemożliwia albigensom nawrócenie, odszedł w lasy w pobliżu Tuluzy, gdzie modlił się bez przerwy przez trzy dni i noce (…). Wówczas ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna i powiedziała: «Drogi Dominiku, czy wiesz, jakiej broni chce użyć Błogosławiona Trójca, aby zmienić ten świat? (…). Chcę, abyś wiedział, że w tego rodzaju walce taranem pozostaje zawsze Psałterz anielski, który jest kamieniem węgielnym Nowego Testamentu. Jeśli więc chcesz zdobyć te zatwardziałe dusze i pozyskać je dla Boga, głoś mój Psałterz»”.

    Cud Różańca

    Po objawieniu Dominik udał się prosto w kierunku katedry w Tuluzie. Tam, według św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, „tak gorąco i przekonująco wyjaśniał znaczenie i wartość świętego Różańca, że niemal wszyscy mieszkańcy Tuluzy go przyjęli i odrzucili fałszywe wierzenia”. Od tego czasu Dominik swoje kazania całkowicie poświęcił wyjaśnianiu poszczególnych prawd wiary ujętych w formę tajemnic różańcowych oraz nauczaniu modlitwy różańcowej. W ten sposób w krótkim czasie nawrócił całą południową Francję, po czym swoje kroki skierował do Hiszpanii i Italii, gdzie nawracał, wyrzucał demony z opętanych, czynił cuda i uzdrawiał. Tylko w samej Lombardii nawrócił ponad 100 tys. albigensów. Apostolskie sukcesy Dominika uważa się za pierwszy cud różańcowy.

    San Domenico

    W tylnej części placu przed bolońską bazyliką San Domenico znajduje się kolumna Matki Bożej Różańcowej. Wykonana w 1632 r. przez Guida Reniego, upamiętnia koniec epidemii dżumy, która dotknęła miasto, i przypomina o sile modlitwy różańcowej. Z przodu placu kolumna z figurą św. Dominika zdaje się zapraszać do bazyliki.

    Po prawej stronie nawy głównej znajduje się kaplica San Domenico, zawierająca cenną Arkę św. Dominika ze szczątkami Świętego. Pierwotnie grobowiec został zbudowany w 1267 r. przez Nicolę Pisano i jego uczniów, który wyposażył sarkofag z marmuru w 6 paneli przedstawiających najważniejsze wydarzenia z życia Świętego. Za Arką znajduje się relikwiarz z umieszczoną w nim głową św. Dominika, który obnoszony jest podczas procesji ulicami miasta w dzień wspomnienia Świętego – 8 sierpnia. Cztery płótna zdobiące boczne ściany kaplicy przedstawiają cuda dokonane przez św. Dominika, a fresk w absydzie „Chwałę św. Dominika”.

    Naprzeciw kaplicy San Domenico znajduje się Kaplica Różańcowa. Wybudowana jako kaplica rodziny Guidottich, w drugiej połowie XVI wieku została przyznana Bractwu Różańca Świętego, które zostało ustanowione dla Zakonu Dominikanów w wieku poprzednim. Z tej okazji kaplica zmieniła nazwę na Kaplicę Różańcową. Na jej sklepieniu i w absydzie znajdują się freski przedstawiające Niebo i Ziemię, oddające chwałę Matce Bożej Różańcowej. W bocznych panelach ołtarza znajdują się malowidła przedstawiające piętnaście tajemnic Różańca, ale wzrok przybywających zatrzymuje znajdujący się w centrum ołtarza otaczany szczególną czcią wizerunek Matki Bożej Różańcowej, przed którym niemal zawsze można spotkać osoby zatopione w modlitwie.

    Margita Kotas/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 sierpnia

    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Zobacz także:
      •  Święty Sykstus II, papież i męczennik
      •  Święty Kajetan, prezbiter
      •  Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy Agatanioł i Kasjan
      •  Święty Albert z Trapani, prezbiter
      •  Błogosławiony Tadeusz Dulny, męczennik
    ***
    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 r. w Grabonogu. W dzieciństwie został cudownie uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Bolesnej, czczonej na Świętej Górze w Gostyniu.
    Otrzymał staranne wychowanie w katolickiej rodzinie. Poważna choroba uniemożliwiła mu ukończenie studiów filozoficznych, które podjął na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Po intensywnej kuracji zamieszkał w rodzinnej miejscowości. Chociaż wykazywał zainteresowania literackie, jego głównym charyzmatem okazała się praca społeczna i charytatywna. Zakładał czytelnie dla ludu, rozpowszechniając dobre czasopisma, by w ten sposób pomagać ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. Dał się poznać jako człowiek wielkiej wytrwałości i dobroci serca. Wielokrotnie był zapraszany do uczestnictwa w stowarzyszeniach niosących pomoc ubogim. Podczas epidemii cholery w 1849 r. poświęcił się służbie zarażonym.

    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Będąc człowiekiem głęboko religijnym i praktykującym, na każdego człowieka, a zwłaszcza na biedne dziecko, patrzył przez pryzmat miłości do Boga. Mimo słabego zdrowia robił wszystko, by nieść pomoc zaniedbanemu ludowi wiejskiemu przez organizowanie ochronek dla dzieci i opieki nad chorymi, troszcząc się jednocześnie o podniesienie moralności dorosłych. Chociaż był człowiekiem świeckim, 3 maja 1850 r. założył zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej.
    Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu realizację marzeń o kapłaństwie, chociaż podejmował próby studiów seminaryjnych.
    Dla otoczenia był zawsze przykładem heroicznej wiary, prostoty, miłości i ufności w Bożą Opatrzność. Już za życia przez wielu ludzi uznawany był za człowieka świątobliwego. Doczesne życie zakończył 7 sierpnia 1871 r. na plebanii w Górce Duchownej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Dziś wspominamy bł. Edmunda Bojanowskiego

    Dziś wspominamy bł. Edmunda Bojanowskiego

    Wydawnictwo WAM Wielcy Ludzie Kościoła: Błogosławiony Edmund Bojanowski

    ***

    Dziś Kościół katolicki w Polsce obchodzi wspomnienie liturgiczne bł. Edmunda Bojanowskiego. Apostoła laikatu beatyfikował papież Jan Paweł II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie podczas swej pielgrzymki do Ojczyzny.

    Bł. Edmund Bojanowski jest pionierem apostolatu świeckich ściśle współpracujących z hierarchią kościelną. “Szlachcic, patriota, głęboko religijny – wybrał życie w celibacie, aby być bardziej wolnym i dyspozycyjnym dla Królestwa Bożego” – czytamy w Liturgii Godzin o Błogosławionym.

    W 1850 r. założył Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny, które podjęły jego dzieło. Na skutek polityki zaborców zgromadzenie podzieliło się na cztery gałęzie służebniczek: (dębickich, starowiejskich, śląskich i wielkopolskich). Obecnie liczy ono łącznie ok. 3,5 tys. zakonnic.

    Edmund Bojanowski zmarł 7 sierpnia 1871 roku w Górce Duchownej koło Leszna. 13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym. Jego relikwie znajdują się w Domu Głównym Służebniczek Wielkopolskich w podpoznańskim Luboniu.

    W 2009 r. w sanktuarium maryjnym księży filipinów na Świętej Górze w Gostyniu poświęcono pomnik bł. Edmunda Bojanowskiego. Z miejscem tym związany był ten żyjący w XIX wieku świecki filantrop i społecznik. Inny pomnik wniesiono w 1999 r. w Skrzyszowie k. Wodzisławia Śląskiego przed tamtejszym klasztorem służebniczek śląskich. Natomiast 130. rocznicę jego śmierci (w 2001 r.) upamiętniono pomnikiem, który stanął w ogrodach Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Przed laty były to ogrody należące do kamienicy przy ul. Katedralnej 9, w której mieszkał bł. Edmund Bojanowski, gdy w latach 1832-36 studiował na Uniwersytecie Wrocławskim.

    W związku z 10. rocznicą beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego ukazało się kompletne wydanie rękopisu jego „Dziennika”. Prezentacja czterotomowego dzieła odbyła się w marcu br. w Warszawie. „Dziennik” wielkiego społecznika pozwala bliżej poznać jego bogaty świat ducha wypełniony modlitwą i pracą a także jego wielkie umiłowanie polskości oraz żywej tradycji patriotycznej.

    Z kart „Dziennika” wyłania się również obraz życia różnych warstw społecznych: prostego ludu, ziemiaństwa, duchowieństwa, jak również wydarzenia polityczne, społeczne i sytuację Kościoła w Wielkopolsce w połowie XIX w.

    KAI / apio/Deon.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Bł. Edmund Bojanowski – apostoł ludu wiejskiego

    Bł. Edmund Bojanowski – apostoł ludu wiejskiego

    Bł. Edmund Bojanowski (1814- 1871) (fot. www.ochronka. padre.com.pl)

    ***

    Edmund urodził się w małej wiosce w Grabonogu (Wielkopolska) w rodzinie szlacheckiej, 14 listopada 1814 roku. Był wątłym i chorowitym dzieckiem. W wieku czterech lat bardzo poważnie zachorował i bliski był śmierci. Jego matka wyprosiła dla niego łaskę uzdrowienia przed cudownym obrazem Matki Bożej Bolesnej na Świętej Górze w Gostyniu. Nauki pobierał prywatnie w domu.

    Jego rodzina była bardzo religijna i patriotyczna. Gdy w 1830 roku wybuchło powstanie, ojciec i dziadek Edmunda zgłosili się do powstańczego wojska. Duże znaczenie na ukształtowanie się jego osobowości odegrał ks. Jan Siwicki, wikariusz w Dubinie, dokąd przenieśli się rodzice Edmunda. Był uzdolniony humanistycznie, rozczytywał się w utworach A. Mickiewicza i w innych twórcach epoki romantyzmu. Interesował się filozofią i podejmował studia z tej dziedziny na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie, ale musiał je przerwać z powodu pogarszającego się zdrowia. Nie mogąc uczestniczyć orężnie w walkach o odzyskanie niepodległości Polski, pragnął służyć zniewolonej przez zaborców Ojczyźnie swymi zdolnościami i majątkiem.

    Edmund miał serce niezwykle wrażliwe i szybko zorientował się, jak bardzo zaniedbane są wiejskie dzieci. Ich trudną sytuację materialną i duchową pogarszała narastająca germanizacja tych ziem przez władze pruskie. Dlatego całym sercem zaangażował się w pracę społeczną i charytatywną. Zakładał biblioteki i czytelnie dla prostego ludu. Starał się rozpowszechniać wartościowe czasopisma i pomagał ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. W czasie epidemii cholery w 1849 roku włączył się w bezpośrednią opiekę nad chorymi.

    Żeby zapewnić stałą opiekę nad zaniedbanymi dziećmi, zaczął zakładać tzw. ochronki współpracując z miejscową ludnością, która darzyła go wielkim zaufaniem. Opiekował się chorymi i troszczył się o moralny poziom społeczeństwa. Mimo, iż Edmund był człowiekiem świeckim, nie dziwi fakt, że idąc za natchnieniem pochodzącym od Boga, 3 maja 1850 roku założył Zgromadzenie Zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej, które jest najliczniejszym i najpopularniejszym zakonem żeńskim w Polsce. Dzisiaj kilkutysięczna wspólnota sióstr kontynuuje pracę swojego charyzmatycznego założyciela w naszej Ojczyźnie i na misjach w różnych częściach świata.

    Choć Edmund marzył o kapłaństwie, to jednak problemy zdrowotne nie pozwoliły mu na podjęcie studiów teologicznych. Dla swego otoczenia był zawsze wzorem głębokiej wiary, dziecięcej ufności względem Bożej Opatrzności oraz wielkiej prostoty w relacjach z innymi ludźmi. Zmarł 7 sierpnia 1871 roku na plebanii w Górce Duchownej.

    Papież Jan Paweł II w dniu beatyfikacji Edmunda Bojanowskiego w Warszawie, 13 czerwca 1999 roku, powiedział podczas Mszy św. w homilii: 

    Apostolstwo miłosierdzia wypełniło również życie błogosławionego Edmunda Bojanowskiego. Ten wielkopolski ziemianin, obdarowany przez Boga licznymi talentami i szczególną głębią życia religijnego, mimo wątłego zdrowia, z wytrwałością, roztropnością i hojnością serca prowadził i inspirował szeroką działalność na rzecz ludu wiejskiego. Wiedziony pełnym wrażliwości rozeznaniem potrzeb, dał początek licznym dziełom wychowawczym, charytatywnym, kulturalnym i religijnym, które wspierały materialnie i moralnie rodzinę wiejską. Pozostając świeckim człowiekiem, założył dobrze w Polsce znane Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej. We wszelkich działaniach kierował się pragnieniem, by wszyscy ludzie stali się uczestnikami odkupienia. Zapisał się w pamięci ludzkiej jako «serdecznie dobry człowiek», który z miłości do Boga i do człowieka umiał skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra. W swojej bogatej działalności daleko wyprzedzał to, co na temat apostolstwa świeckich powiedział Sobór Watykański II. Dał wyjątkowy przykład ofiarnej i mądrej pracy dla człowieka, ojczyzny i Kościoła. Dzieło błogosławionego Edmunda Bojanowskiego kontynuują Siostry Służebniczki, które z całego serca pozdrawiam i dziękuję im za cichą i ofiarną służbę dla człowieka i Kościoła.

    o.Marek Wójtowicz.SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 sierpnia

    Przemienienie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Oktawian, biskup
      •  Święty Hormizdas, papież
      •  Błogosławiony Bronisław Kostkowski, męczennik
    ***
    Przemienienie Pańskie

    Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa.
    Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21).
    Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą.
    Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu.
    W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli.

    Girolamo de Sermoneta: Przemienienie Pańskie

    Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrzną (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku.Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała.
    Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem.
    Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Jezus jest Panem!

    Przemienienie

    Przemienienie Pańskie/Malowidło: Kiko Arguello/ fot. Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny
    A gdy jest szczególnie trudno, wtedy warto wrócić na Tabor. Do tych chwil, gdy Bóg wydawał się tak blisko, w których pewnym się było, że działa. Gdy świat zdaje walić się na głowę, pamięć o nich pomaga przetrwać.

    ***

    Refleksje do Czytań święta Przemienienia Pańskiego w roku A.

    Nie będzie stwierdzeniem specjalnie odkrywczym, jeśli napisać, że czytania tego święta koncentrują się wokół przemienienie Jezusa. Na górze (Tabor). Ich wymowa pomaga jednak zrozumieć głębię tego wydarzenia. Co przydać się może każdemu wierzącemu nie tylko w rozważaniu różańcowych tajemnic światła, ale i w życiu. Zwłaszcza wtedy, gdy jest pod górkę.

    Jako że czytania w roku A, B i C różnią się jedynie Ewangelią, a jest ona w każdym roku i tak podobna, bo opowiada o tym samy wydarzeniu, to i nie wyważałem otwartych drzwi :). Rozważania do dwóch pierwszych są w każdym roku identyczne. A do Ewangelii różnią się tylko o tyle, o ile domagała się tego nieco inna u każdego z Ewangelistów narracja o tym wydarzeniu. Umieszczam te teksty w osobnych dokumentach tylko dlatego, by Czytelnik nie musiał się gubić w jakichś zawiłościach potrójnej numeracji 🙂

    1. Kontekst Pierwszego Czytania Dn 7,9-10.13-14

    Księga Daniela to dzieło tajemnicze i dość trudne w zrozumieniu. Akurat jednak siódmy rozdział tej księgi – relację z jednego z sennych widzeń proroka – zrozumieć nie tak trudno, gdyż znaczenie owej wizji jest tam wytłumaczone. Jasne, niektórzy chcieliby zrozumieć każdy jej szczegół i móc odnieść go do konkretnych wydarzeń z historii. Ale główne jej przesłanie jest jasne.

    To wizja czterech bestii i rogów czwartej z nich :). Wszystkie owe cztery bestie, „to czterech królów, którzy powstaną z ziemi”. Podobnie zresztą owe rogi. To mniejsze królestwa. Wszystkie te bestie „wychodzą z morza” czyli są wrogie Bogu. Ale nie trzeba się wcale ich mocą i czynionym przez nie złem przejmować. Bo – jak też widzi to w owej wizji Daniel – „Królestwo (…) otrzymają święci Najwyższego, i będą posiadać królestwo na zawsze i na wieki wieków”.

    Czytany w święto Przemienienia Pańskiego fragment snu Daniela, to właśnie wizja Boga, który daje władzę (tajemniczemu) Synowi Człowieczemu. Przytoczmy ten fragment w całości, wraz z pominiętymi w czytaniu wierszami 11 i 12. Tekst czytania – pogrubioną czcionką. 

    Patrzałem, aż postawiono trony,
    a Przedwieczny zajął miejsce.
    Szata Jego była biała jak śnieg,
    a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny.
    Tron Jego był z ognistych płomieni,
    jego koła – płonący ogień.
    Strumień ognia się rozlewał
    i wypływał od Niego.
    Tysiąc tysięcy służyło Mu,
    a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy
    stało przed Nim.
    Sąd zasiadł  i otwarto księgi.


    Z powodu gwaru wielkich słów, jakie wypowiadał róg, patrzałem, aż zabito bestię; ciało jej uległo zniszczeniu i wydano je na spalenie. Także innym bestiom odebrano władzę, ale ustalono okres trwania ich życia co do czasu i godziny. 

    Patrzałem w nocnych widzeniach:
    a oto na obłokach nieba przybywa
    jakby Syn Człowieczy.
    Podchodzi do Przedwiecznego
    i wprowadzają Go przed Niego.
    Powierzono Mu panowanie,
    chwałę i władzę królewską,
    a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki.
    Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem,
    które nie przeminie,
    a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie.

    Zainteresowanych bardziej szczegółowymi wyjaśnieniami odsyłam do komentarza biblijnego do czytań. Dla porządku wyjaśnijmy tylko, że to scena sądu nad złem (bestiami i rogami). Ten który sądzi – zasiadający na tronie Przedwieczny – to oczywiście Bóg. A Syn Człowieczy to postać, której Bóg przekazuje władzę.

    Kim jest Syn Człowieczy? W podstawowym znaczeniu zwrot ten oznacza po prostu człowieka. To jakiemuś „człowiekowi” Bóg przekazuje władzę. Jak wyjaśniają jednak bibliści, w słownictwie apokaliptycznym zwrot ten oznacza bądź Izraela, cały naród, bądź też przyszłego króla tego narodu – Mesjasza. Czyli – biorąc za podstawę nie hebrajski a grekę – Chrystusa.

    W Nowym Testamencie Jezus sam siebie tak właśnie zazwyczaj nazywa; mówi o sobie, że jest Synem Człowieczym. Czyli człowiekiem, ale jednocześnie zapowiadanym Bożym Pomazańcem, Mesjaszem, Chrystusem. Czyli Królem.  Znamienne, że w wizji Daniela bestie wychodzą z morza. W Biblii często symbolizuje ono zresztą zło. Syn Człowieczy natomiast przybywa na obłokach nieba. Nie jest z ziemi – czyli nie jest tylko człowiekiem. Tym bardziej nie jest z morza – jak bestie. Ten Syn Człowieczy jest z nieba. 

    Piękna zapowiedź Bożego Syna, który będzie jednocześnie Synem Człowieczym, prawda? Jezusa z Nazaretu, który, choć „Bogiem z Boga prawdziwego”, choć „zrodzony, a nie stworzony” i „współistotny Ojcu” „zstąpił z nieba i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy z stał się człowiekiem”.

    W scenie tej nie chodzi jednak przede wszystkim o tożsamość Syna Człowieczego. Raczej o ów fakt przekazanie Mu przez Boga władzy. „Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie”.

    Chrześcijanie wierzą, że moment ten nastąpił, gdy Jezus Chrystus, po swoim zmartwychwstaniu, wstąpił do nieba i „zasiadł po prawicy Ojca”. Ten, który był (i ciągle jest) człowiekiem, który zna radości ludzkiego życia i jego troski, ten który tak zwyczajnie rozmawiał z ludźmi, a potem wypędzał z wielu złe duchy, leczył, karmił cudownie rozmnożonym chlebem, jest jednocześnie Panem wszystkiego! Człowiek, ludzkość, ma w niebie niesamowite znajomości! I żadne siły piekielne, nawet jeśli działają przez różnorakie ziemskie bestie i ich rogi (czyli różne ziemskie potęgi) nie są w stanie ufających Synowi Człowieczemu pokonać.

    Wizja Daniela jest zapowiedzią przyszłości, ale dla nas przyszłości, która już się zrealizowała. Przynajmniej częściowo. Nasz Pan jest już w niebie i ma wszelką władzę nad całym światem. Służąc Mu nikogo i niczego nie musimy się bać.

    2. Kontekst drugiego czytania  2 P 1,16-19

    Drugi list świętego Piotra… To nie za długie pismo, którego wiodącym tematem jest nadzieja, jaką daje prawda o paruzji (powtórnym przyjściu Jezusa). Nadzieja ta pozwala wiernie trwać przy Ewangelii mimo różnorakich zawirowań i mało sympatycznych okoliczności, w których przychodzi uczniom Chrystusa żyć. W czytanym tej niedzieli fragmencie Piotr wskazuje na podstawy tej nadziei.

    Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości.

    Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej.

    Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach.


    Ogólna wymowa wypowiedzi Piotra jest zrozumiała. To co on i inni Apostołowie głosili – chodzi ogólnie o całą Ewangelię –  nie jest baśnią. To nie jak opowiadania różnych pseudonauczycieli, którzy powoływali się na różne rzekome objawienia. Oni, Apostołowie,  naprawdę widzieli wielkość Jezusa. Na górze, gdy się przemienił. No i w sumie też potem, gdy widzieli Go zmartwychwstałego. Wiara chrześcijan nie opiera się na legendach i baśniach, ale na wydarzeniu Jezusa, którego Apostołowie są świadkami…

    To bardzo aktualne także dziś. Niektóre, także współczesne, religie odwołują się do baśniowych opowieści i do rzekomych objawień, w których Bóg powiedział co i jak. Są i tacy, którzy do tego samego worka wrzucają chrześcijan. Tymczasem to niesprawiedliwe. Bo wiara chrześcijan nie opiera się na legendach, ale na na osobie Jezusa Chrystusa; dokładniej, na świadectwie ludzi, którzy naprawdę widzieli niezwykłości związane z Jezusem, a za przekonanie o ich prawdziwości oddali swoje życie. Oczywiście dziś, po dwóch tysiącach lat, Ewangelie bardzo łatwo zaliczyć do baśni. Tyle że kiedy się je czyta widać, że są opowieścią o faktach. Dla świadków nie zawsze zresztą wygodnych. Ot, choćby scena zaparcia się Piotra; scena z niewiernym Tomaszem. Albo też scena z Jakubem i Janem, którzy chcieli przez matkę załatwić sobie w królestwie Jezusa dobre stanowiska. No i przede wszystkim ta zdrada Judasza…

    To świadectwo – mówi dalej Piotr – jest bardzo ważne. Ale prawdziwość tego co głoszą potwierdza także „prorocka mowa”. O co chodzi? Zapewne o zapowiedzi proroków Starego Testamentu, które w Jezusie już się spełniły. Ot, choćby zapowiedzi Izajasza o cierpiącym Słudze Jahwe… I całkiem sporo innych.

    To wszystko – ciągnie dalej Piotr – powinno pomóc czytającym ten list trwać przy Jezusie aż do czasu paruzji, Jego powtórnego przyjścia.

    Przemienienie Jezusa jest więc tu przez Piotra wskazane jako jeden z tych elementów opowieści o Jezusie, który pozwala trwać przy nim nawet wtedy, gdy wszystko wokół wydaje się walić, a nadzieje zdają się płonne. Bardzo ważne i w dzisiejszym kontekście chrześcijańskiego życia.

    3. Kontekst Ewangelii Mt 17,1-9

    Św. Mateusz, autor czytanej w to święto Ewangelii, w swoim dziele chciał przedstawić Jezusa jako Nowego Mojżesza, a Kościół – jako pierwociny nowego królestwa Bożego.  Tak to w uproszczeniu wygląda. Czy scena z przemienieniem Jezusa ma w tym kontekście jakieś większe znaczenie? Tak, jeśli pójść tropem myśli św. Piotra z drugiego czytania. Podobnie kiedy spojrzeć na samą Ewangelię…

    Zaraz po scenie przemienienia Jezusa następuje inna, scena rozmowy Jezusa z uczniami na temat tego, że przed przyjściem Mesjasza powinien przyjść jeszcze Eliasz. Jezus wyjaśnia im wtedy, że Eliasz już przyszedł. Był nim Jan Chrzciciel. Patrząc tak na sprawę scena z przemienieniem Jezusa ma więc z tematem nadchodzącego Nowego Mojżesza i Bożego królestwa całkiem sporo wspólnego. To niejako potwierdzenie tej prawdy. Zapowiadany Mesjasz już przyszedł! Szerszy kontekst sceny przemienienia Jezusa tej Ewangelii wskazuje jednak na pewien paradoks tego nowego Bożego królestwa. Jezus nie kroczy drogą zwyciężania, ale odrzucenia. Zapowiada swoim uczniom mękę. I wzywa ich do pójścia drogą zaparcia się samych siebie. Po przemienieniu powie im, że jeśli chcą być wielcy, muszą stać się dziećmi, ostrzeże przed zgorszeniem…. W tej części Ewangelii Mateusza przemienienie Jezusa jest dla Jego uczniów jedyną jasną chwilą w morzu stawianych im wymagań i zapowiadanych trudności. Tabor ma być dla nich taką chwila, do której w tym wszystkim będą się mogli odwołać. Będą dzięki niej pamiętali, że warto. Bo wiedzą Komu zaufali i jakiej sprawie służą….

    Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego, Jana, zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło.

    A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”

    Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli. A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: „Wstańcie, nie lękajcie się”. Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: „Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie”.


    4. Warto zauważyć

    Może, dla jasności, podzielmy ten punkt na dwie część. I najpierw odpowiedzmy na pytanie:

    A. Kim w świetle tej sceny jest Jezus?

    Góra na której przemienia się Jezus nie jest wymieniona z nazwy. Tradycja widzi w niej górą Tabor. Scena, choć pewnie właśnie na owej górze się rozegrała, przywodzi jednak na myśl inna górę. Synaj, w tradycji Starego Testamentu zwany częściej Horebem. Dlaczego?

    Mamy tu i Mojżesza, który chodził na tę górę, gdy Izrael zawierał z Bogiem przymierze i Eliasza, który także na tej górze spotkał Boga w cichym zefirku. Mamy obłok – podobnie jak obłok, który spowijał Synaj w dnia zawierania przymierza. Obłok, który symbolizuje Boga,  z którym to na Synaju i Mojżesz i Eliasz rozmawiali. No i mamy przemienionego Jezusa, którego twarz jaśnieje jak słońce, a szaty jaśnieją jak białe światło. Co przywodzi z kolei na myśl oblicze Mojżesza, na którego Izraelici nie mogli patrzeć po jego rozmowie z Bogiem, bo też był tym spotykaniem się z Bogiem przemieniony.

    Słuszną wydaje się więc ta intuicja, która każe widzieć w tej scenie przedstawienie Jezusa jako…. No, Ewangelista Mateusz wedle biblistów chce przedstawiać Jezusa jako nowego Mojżesza, jako nowego prawodawcę. W „Kazaniu na górze” Jezus zresztą autorytatywnie tłumaczył stare prawo i podał jego interpretację. Ta scena jest więc niejako potwierdzeniem, że w pełni miał do tego prawo. Niepokoi tylko ta obecność Eliasza, bo przez to obraz Nowego Mojżesza nie do końca się składa. Tak się przynajmniej wydaje.

    Ale to nie tak. Ta analogia jest bardziej finezyjna. A staje się to jasne, gdy wsłuchać się w to, co mówi głos z nieba, czyli sam Bóg. „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”.

    Pierwsza część tego zdania, to parafraza z Izajasza. Z pierwszego zdania pierwszej Pieśni o Słudze Pańskim (Iz 42,1nn). 

    Oto mój Sługa, którego podtrzymuję.
    Wybrany mój, w którym mam upodobanie.
    Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął;
    On przyniesie narodom Prawo.
    Nie będzie wołał ni podnosił głosu,
    nie da słyszeć krzyku swego na dworze.
    Nie złamie trzciny nadłamanej,
    nie zagasi knotka o nikłym płomyku.
    On niezachwianie przyniesie Prawo.
    Nie zniechęci się ani nie załamie,
    aż utrwali Prawo na ziemi,
    a Jego pouczenia wyczekują wyspy.


    I tak dalej. Zwraca uwagę, że w scenie przemienienia „sługa podtrzymywany” staje się „synem umiłowanym”. Czyli jest kimś więcej niż ów sługa z tekstu Izajasza. Ale charakter Jego misji pozostaje ten sam: z łagodnością przynieść narodom prawo i je na ziemi umocnić (tak w skrócie;)). Jednocześnie jednak druga część kwestii, którą wypowiada Bóg, nawiązuje do innego tekstu Starego Testamentu, do księgi Powtórzonego Prawa (18). Tam Mojżesz mówi:

    Pan, Bóg twój, wzbudzi ci proroka spośród braci twoich, podobnego do mnie. Jego będziesz słuchał. Właśnie o to prosiłeś Pana, Boga swego, na Horebie, w dniu zgromadzenia: «Niech więcej nie słucham głosu Pana, Boga mojego, i niech już nie widzę tego wielkiego ognia, abym nie umarł». I odrzekł mi Pan: «Dobrze powiedzieli. Wzbudzę im proroka spośród ich braci, takiego jak ty, i włożę w jego usta moje słowa, będzie im mówił wszystko, co rozkażę (Pwt 18, 15-18).

    Ciekawy cytat, prawda? „Proroka jak ty”. Czyli Mojżesz też jest prorokiem 🙂 Nie tylko – jak my to dziś chcielibyśmy upraszczać  – prawodawcą. Ale wróćmy do tematu. Ów Boży głos z obłoku każe nam widzieć w Jezusie nie tyle Nowego Mojżesza w sensie zastąpienia jednego drugim, ale raczej Nowego Mojżesza i Proroka, który kontynuuje to, co Bóg obiecał. Który kontynuuje Boże dzieło wobec Izraela. A że Bóg przemawiał do Izraela najpierw przez Mojżesza – prawodawcę i proroka (!), a potem przez innych proroków, stąd jasnym się staje, czemu w scenie występuje też Eliasz. Największy z proroków Starego Testamentu. Tak, Jezus jest tym, który po nich przejmuje pałeczkę kontynuowania Bożego dzieła.

    W tym miejscu wypada wrócić do dwóch szczegółów, o których już wspominałem, ale chciałbym zwrócić na nie uwagę. Po pierwsze, głos z obłoku przedstawia Jezusa nie jako „sługę podtrzmywanego”, ale „Syna umiłowanego” (chcących zgłębić ten temat zachęcam do lektury Listu do Hebrajczyków). A po drugie…. Przemieniony Jezus, którego twarz i szaty w tej scenie jaśnieją różni się jednak od Mojżesza, który też jaśniał po spotkaniu z Bogiem. Mojżesz jaśnieje PO spotkaniu z Bogiem, a Jezus jaśnieje ZANIM pojawia się symbolizujący Boga obłok i zanim rozlega się głos. Znacząca różnica prawda? Nic więc dziwnego, że kiedy scena się kończy Jezus prosi tych swoich trzech wybranych uczniów, którym dał oglądać swoją chwałę, żeby póki co nikomu o tym nie mówili.

    Scena ta pokazuje więc Jezusa jako tego, który prowadzi dalej rozpoczęte przez Boga dzieło. Bóg niegdyś posłużył się swoimi sługami, Mojżeszem, potem prorokami, a teraz posługuje się swoim Umiłowanym Synem. Synem, który znacznie przewyższa ich godnością. Bo sam jest Bogiem.

    B. Co ta scena mówi jego uczniom? Przemienienie Jezusa na górze (Tabor) to przerywnik w narracji, w której pojawiają się ciągle nowe wymagania i trudności. To wskazanie Apostołom, że choćby nie wiadomo co, warto trzymać się Jezusa. Bo On jest zapowiadanym Pomazańcem, Mesjaszem, Chrystusem, Królem. I prawdziwym, bo dosłownie, Synem Bożym. 

    5. W praktyce

    Chrześcijanin służy temu, któremu została przekazania wszelka władza i wszelkie panowanie. Nie musi się martwić, że coś przegrywa, ze świat idzie nie tą drogą, jaką powinien. Stoi po stronie Pana. Zwycięzcy. Nic tego nie zmieni.

    A gdy jest szczególnie trudno, wtedy warto wrócić na Tabor. Do tych chwil, gdy Bóg wydawał się tak blisko, w których pewnym się było, że działa. Gdy świat zdaje walić się na głowę, pamięć o nich pomaga przetrwać.

    I nie chodzi tu tylko o zawirowania w życiu osobistym czy zawodowym. Nie udaje się nam nie raz także, gdy chodzi o życie społeczne czy polityczne. Ale to nie ma większego znaczenia. Pan historii wie co robić. I choć czasem prowadzi świat krętymi drogami, to jednak zawsze ku odnowieniu wszystkiego w Dniu Ostatecznym.

    Andrzej Macura/wiara.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Śnieżna

    Zobacz także:
      •  Święty Oswald, król i męczennik
    ***
    Bazylika Sancta Maria Maior

    Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.
    W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła.
    W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII.
    Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami.

    Salus Populi Romani

    Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    Niezwykły znak od Maryi - śnieg w czasie upałów. Dziś wspomnienie Matki Bożej Śnieżnej

    fot. screenshot YouTube (Maria Joanna od Aniołów)

    ***

    Niezwykły znak od Maryi – śnieg w czasie upałów. Dziś wspomnienie Matki Bożej Śnieżnej

    Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej.

    Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.

    W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła.

    W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII.

    Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami.

    Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu.

    Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi.

    brewiarz.pl

    __________________________________________________________________________________

    Pogromczyni nieprzyjaciół Krzyża – Matka Boża Śnieżna

    (oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Historia Kościoła obfituje w niezwykłe zdarzenia, będące owocem ingerencji Nieba w porządek ziemski. Wierzących budują moralnie, z kolei dla odrzucających wiarę stanowią przyczynę zgorszenia lub, w najlepszym wypadku, budzą ich sceptycyzm. Do takich faktów należą m.in. dzieje bazyliki i obrazu Matki Bożej Śnieżnej.

    Śnieg w letni poranek

    Rzymianie, którzy 5 sierpnia 352 roku przechodzili przez wzgórze eskwilińskie, z wielkim zdziwieniem obserwowali niezwykłe zjawisko. Mimo letniej pory jego zbocze pokrywała warstwa śniegu. Co było przyczyną niezwykłego wydarzenia, wiedział papież Liberiusz oraz rzymski patrycjusz Jan. W nocy ukazała im się bowiem Matka Boża i wyraziła wolę, by w tym miejscu stanęła świątynia ku Jej czci. Jak mówi stara tradycja, wspomniany patrycjusz oraz jego żona nie doczekawszy się potomstwa, zastanawiali się, jak spożytkować ku chwale Bożej swój majątek. Jakże zadziwić, a zarazem uradować musiała ich taka odpowiedź…

    W miejscu cudu stanęła pierwsza świątynia poświęcona Bogarodzicy. Nie była jeszcze tak wielka i wspaniała jak dziś. Tę wzniesiono dopiero za pontyfikatu Ojca Świętego Sykstusa III (432-440), który chciał uczcić sukces soboru w Efezie, a przede wszystkim ogłoszenie dogmatu, że Najświętszej Maryi Pannie przysługuje tytuł Bożej Rodzicielki (Theotokos). Świątynia zyskała nazwę bazyliki Matki Bożej Większej.

    Pamięć cudu leżącego u genezy fundacji świątyni przetrwała w nazwie wizerunku Maryi czczonego w jej wnętrzu oraz święcie ustanowionym w rocznicę niezwykłego zjawiska (5 sierpnia) – Matki Bożej Śnieżnej. Piękna legenda przenosi moment powstania ikony daleko wstecz, przypisując jej namalowanie św. Łukaszowi Ewangeliście. Według historyków sztuki, znany nam obecnie obraz powstał najprawdopodobniej w XII wieku. Do Rzymu trafił zapewne w XIII stuleciu, wraz z krzyżowcami powracającymi do Europy.

    Wybawicielka rzymian

    Obraz cieszy się sławą cudownego, a przedstawia Maryję trzymającą na lewej ręce małego Pana Jezusa, który z kolei lewą rączką podtrzymuje Księgę, a prawą wyciąga przed siebie w geście błogosławieństwa. Znany jest także pod nazwą Salus Populi Romani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego. Wielokroć bowiem, w chwilach poważnych zagrożeń, Matka Boża Śnieżna przychodziła z pomocą rzymianom.

    To właśnie Jej ingerencji lud rzymski przypisuje ocalenie miasta przed dżumą za pontyfikatu św. Grzegorza Wielkiego. Później, podczas wielkiego pożaru, który wybuchł w 847 roku, gdy papieżem był Leon IV, wizerunek Matki Bożej Śnieżnej niesiono ulicami Wiecznego Miasta, wypraszając wygaśnięcie ognia. Podobna procesja z obrazem Maryi Salus Populi Romani przeszła przez Rzym w trakcie starcia z flotą muzułmańską pod Lepanto w 1571 roku. Wtedy to losy bitwy rozstrzygnęły się na korzyść połączonej floty katolickiej.

    Należy dodać, że wizerunek Matki Bożej Śnieżnej stał się bardzo popularny w całym świecie chrześcijańskim. Do jego rozpropagowania przyczynił się generał jezuitów św. Franciszek Borgiasz, zamawiając liczne kopie cudownego wizerunku, by potem wysłać je do różnych zakątków świata. Jedna z nich trafiła do Jarosławia w Polsce. W oparciu o ten obraz powstały kolejne repliki.

    Rada na wagę zwycięstwa

    Należy podkreślić, że także w Polsce Matka Boża Śnieżna uczyniła cud porównywalny do rzymskich, przyczyniając się do zwycięstwa w bitwie chocimskiej. 

    Stało się to w 1621 roku, gdy rok po zwycięstwie nad armią polską na polach Cecory, w której zginął hetman Stanisław Żółkiewski, Turcy szykowali nową wyprawę na Rzeczpospolitą. Całej potędze Turcji drogę zastąpiły szczupłe siły pod dowództwem hetmana Jana Karola Chodkiewicza. Niestety, utalentowany militarnie hetman zmarł w oblężonym obozie. Gdy wieść o tym doszła do kraju, biskup Marcin Szyszkowski zarządził w Krakowie uroczystą procesję błagalną, podczas której niesiono ulicami miasta przechowywaną w kościele oo. Dominikanów kopię wizerunku Matki Bożej Śnieżnej. Gdy wszystko zapowiadało klęskę, bo otoczone przez pogan wojska polskie dysponowały zaledwie jedną beczką prochu, dowodzącemu nimi regimentarzowi Stanisławowi Lubomirskiemu ukazała się Matka Boża. Madonna wypowiedziała tylko jedno słowo: Wytrwałość. Wódz zastosował się do rady, dzięki czemu Polska strona wynegocjowała pokój na korzystnych warunkach. Sukces uznano za dzieło Niepokalanej. 

    Jako wotum dziękczynne dla Bogarodzicy żona Stanisława Lubomirskiego, Anna, ufundowała w Krakowie kościół i klasztor ss. Dominikanek, naturalnie pod wezwaniem Matki Bożej Śnieżnej. Do dziś zakonnice oraz wierni czczą w nim Maryję, modląc się przed jedną z kopii eskwilińskiego obrazu.

    Modlitwa do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej

    O Maryjo, Matko moja Niebieska,
    najczulsza, najlepsza z matek,
    do stóp i do Serca Twego Macierzyńskiego
    tulę się z miłością i ufnością dziecięcą.
    Patrz, oto Twe dziecię przychodzi do Ciebie
    i wzywa Twej pomocy!
    Czy potrzeba o Matko, by wiele Ci mówiło,
    Twe Serce wszystko już odczuło…
    Ty wiesz, że cierpi, że płacze, że zgrzeszyło…
    O Matko łaski Bożej, źródło życia i radości,
    o Ty wsławiona w tym cudownym Obrazie łaskami bez miary,
    spraw Twoim wstawiennictwem u Boga,
    by i na moje serce dotknięte cierpieniem i winami,
    spadły białe, śnieżne płatki Twej pociechy,
    zmiłowania i wysłuchania.
    Bóg Ci niczego odmówić nie może,
    jeśli tylko prośby nasze nie sprzeciwiają się
    zamiarom Jego Ojcowskiego Serca, tak bardzo nas miłującego.
    O Matko Najświętsza, wierzę, iż wszystko możesz u Boga!
    O Matko Miłosierdzia, ufam Twemu Macierzyńskiemu Sercu,
    O Matko Najczulsza, Tobie powierzam wszystko,
    co dotyczy mojej duszy, mego ciała i moich najdroższych!
    O Matko Ukochana, miłuję Cię i wiem,
    że miłujesz mnie jak dziecię swoje.
    W Twoje ręce najświętsze składam życie,
    śmierć i wieczność moją,
    wierząc, że nie zginę na wieki. Amen.

    Litania do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej

    Kyrie, eleison. Chryste, eleison. Kyrie, eleison.
    Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z Nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu, Odkupicielu świata Boże,
    Duchu Święty Boże,
    Święta Trójco, Jedyny Boże,

    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święta Maryjo Panno Śnieżna,
    Święta Maryjo Dziewico Niepokalana,
    Święta Maryjo Pokorna Służebnico Pańska,
    Święta Maryjo Żywy Przybytku Słowa Wcielonego,
    Święta Maryjo Nowa Ewo, obiecana w raju,
    Święta Maryjo Pociecho, radości i błogosławieństwo Ludu Wybranego,
    Święta Maryjo Idąca za Chrystusem aż do stóp Krzyża,
    Święta Maryjo Świeczniku ozdobiony w siedmiorakie dary Ducha Świętego,
    Święta Maryjo Najwyższa chlubo świata chrześcijańskiego,
    Święta Maryjo Królowo Nieba i ziemi,
    Święta Maryjo Wzorze modlitwy i wyrzeczenia,
    Święta Maryjo Wspomożenie małżeństw i rodzin,
    Święta Maryjo Opiekunko pielgrzymów i podróżujących,
    Matko nasza najłaskawsza,
    Matko Miłosierdzia,
    Matko ofiarności i dobroci,
    Matko poświęcenia i służby,
    Matko zsyłająca swe łaski wraz z płatkami śniegu,
    Matko prowadząca zagubionych w chaosie świata,
    Matko darząca uśmiechem swoich gości,
    Matko o każdej porze roku zapraszająca do siebie czcicieli,
    Matko udzielająca wszelkiej pomocy potrzebującym,
    Matko wypraszająca łask wszelkich,
    Matko której bezgranicznie zaufaliśmy,
    Matko pouczająca o Miłowaniu Boga i bliźnich,
    Matko wypraszająca pokój i Boże przebaczenie,
    Matko nawołująca do gorliwego odmawiania Różańca,
    Matko wzywająca do czynienia pokuty,
    Matko umacniająca chorych i cierpiących,
    Matko wychowawczyni powołań kapłańskich, zakonnych i misyjnych,
    Matko otaczająca opieką wszystkich parafian,
    Matko roztaczająca Macierzyńską opiekę nad młodzieżą i dziećmi,
    Matko chroniąca nas od niewiary,
    Matko ucząca nas prostoty i życia w prawdzie,
    Matko pomagająca naszej Ojczyźnie i światu całemu,
    Matko towarzysząca nam w pielgrzymce wiary,
    Matko pocieszająca strapionych i nadziejo umierających,
    Matko prosząca swego Syna o świętość dla nas,

    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami.

    K. Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko.

    W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

    Módlmy się
    : Boże Wszechmogący, Ojcze i Przyjacielu ludzi, Ty prowadzisz Swój lud pośród zmieniających się kolei życia. Dzięki Ci składamy za to, że łaskawie wejrzałeś na naszą ziemię, gdzie czcimy Najświętszą Maryję Pannę Śnieżną. Udziel nam i tym wszystkim, którzy powierzają się Jej Matczynej Opiece, łaski coraz większego umiłowania Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Który żyjesz i królujesz przez wszystkie wieki wieków. Amen

    PCh24.pl/źródło: dladuszy.piotrskarga.pl

    _________________________________________________________________________________


    Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna

    Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna

    Bazylika Santa Maria Maggiore w Rzymie – Jensens, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W Rzymie 5 sierpnia białe płatki zawirują nad głowami wiernych… Śnieg w Wiecznym Mieście w środku gorącego lata? Tak, podobno kiedyś pojawił się na Eskwilinie, jednym z siedmiu wzgórz, na i wokół których rozrosło się miasto.  Kiedy biały puch przykrył zbocze uznano to za znak od Maryi. Wskazała miejsce, gdzie powinien powstać kościół ku Jej czci. 5 sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie poświęcenia Bazyliki Najświętszej Maryi Panny Większej (Santa Maria Maggiore).

    To w Santa Maria Maggiore jest otaczany kultem wizerunek Matki Bożej zwany Salus Populi Romani (Ocalenia Ludu Rzymskiego), towarzyszący mieszkańcom miasta w szczególnie trudnych chwilach. A białe płatki?  Płatki róż posypią się z kopuły kaplicy Matki Bożej, by przypominać o niezliczonych łaskach jakich za Jej – Matki Bożej Śnieżnej – wstawiennictwem spływają na świat.

    To właśnie śnieg, który spadł z 4 na 5 sierpnia 352 roku był znakiem, który dała Maryja. Wskazała miejsce, gdzie ma powstać świątynia ku jej czci. Najpierw we śnie a później na jawie to zaskakujące, jak na porę roku, zjawisko atmosferyczne dane było zobaczyć ówczesnemu papieżowi Liberiuszowi oraz rzymskiemu patrycjuszowi Janowi. Jan z małżonką gorliwie modlił się o potomstwo, a prośby kierowali właśnie do Matki Bożej.

    Dziś kościoła, którego kształt podobno wyznaczył Liberiusz nie zobaczymy. Świątynia nazywana też Liberiana, za czasów papieża Sykstusa III (432 – 440) została przebudowana, a właściwie zbudowana na nowo. Nowa budowla miała upamiętnić ogłoszenie dogmatu o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos). Bazylika wówczas zyskała miano Matki Bożej Większej, a kolejni papieże powiększali ją i upiększali. To też pokazuje, jak szczególne jest to miejsce dla chrześcijan.

    Jest to nie tylko jeden z najstarszych i największych kościołów rzymskich, poświęconych Maryi, jest też jednym z najstarszych na świecie. To jedna z czterech rzymskich bazylik patriarchalnych (tzw. bazylik papieskich), którą nawiedza się w roku świętym. Santa Maria Maggiore czy też Santa Maria della Neve (Matki Bożej Śnieżnej), gdzie kultem szczególnym otaczana jest ikona Maryi (Salus Populi Romani), jest również miejscem pochówku kilku papieży. Ponadto, od żłobka, który jest przechowywany w specjalnym relikwiarzu pod ołtarzem głównym nazywa się ją także Santa Maria ad Presepe – Matki Bożej przy Żłóbku.
    Od 2017 roku Polak, kardynał Stanisław Ryłko, jest archiprezbiterem i administratorem świątyni.

    Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego (Wybawicielka Ludu Rzymskiego)
    Wielki Tydzień w 2020 roku, to czas, kiedy pandemia zatrzymała świat. Media pokazywały opustoszały pusty plac Świętego Piotra. Papież Franciszek, ołtarz, krucyfiks i wizerunek Maryi – tylko to mogliśmy zobaczyć. Wizerunek Maryi właśnie ten, który na co dzień króluje w kaplicy Bazyliki Santa Maria Maggiore. Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego jak przed wiekami przyszło do potrzebujących, ponieważ to właśnie tę ikonę noszono ulicami miasta, kiedy atakowały plagi. To przed tym wizerunkiem Maryi modlono się, gdy muzułmanie zagrażali Europie (przed bitwą pod Lepanto w 1571 roku). W 1953 roku niesiono ją w procesji rozpoczynającej pierwszy rok maryjny w historii Kościoła.

    Obraz Matki Bożej znajdujący się w Bazylice Santa Maria Maggiore ma wyraźnie bizantyjskie cechy. Jest to forma ikony określana mianem Hodegetrii (czyli z gr. przewodniczki; Tej, która prowadzi). To wizerunek Maryi z Jezusem na ręku, ale też i wskazującej na Niego. Ikona została namalowana na cedrowej desce (117 x 79 cm). Kiedy dokładnie? Trudno określić, ponieważ była wielokrotnie przemalowywana. Być może powstała między XI a XIII wiekiem, ale – co ciekawe – i święty Łukasz jest wskazywany jako autor.  Ostatnia renowacja z 2017 roku sprawiła, że wrócił jej dawny blask.

    Salus Populi Romani jest Mamusią, która uzdrawia nas w naszym wzroście, uzdrawia nas w naszym podejmowaniu i rozwiązywaniu problemów, uzdrawia nas, byśmy stali się wolni w podejmowaniu ostatecznych wyborów… (Papież Franciszek)

    Podobno ta ikona jest najbardziej znanym i najczęściej kopiowanym wizerunkiem Matki Bożej na świecie. Skąd ta popularność?  Szczególne zasługi mają w tym jezuici. Na prośbę trzeciego generała zakonu, św. Franciszka Borgiasza, a za zgodą papieża Piusa V w 1569 roku obraz został skopiowany i wieszano go w domach jezuickich w różnych państwach, na różnych kontynentach. Tak poznawał go świat.

    Podobno ten, który znajduje się w kościele OO. Dominikanów w Krakowie należał do św. Stanisława Kostki SJ, a pewien związek z pojawieniem się Maryi Śnieżnej w Jarosławiu miał Piotr Skarga SJ. Obecnie – oprócz niezliczonych ilości obrazów w domach – to w różnych miejscach kultu towarzyszy nam w ponad 350 kopiach. Aż 37 z nich zostało ukoronowanych koronami papieskimi, a Santa Maria Maggiore dla 30 sanktuariów w Polsce jest sanktuarium macierzystym. Jan Paweł II wybrał ikonę Salus Populi Romani, aby towarzyszyła młodym ludziom, którzy biorą udział w Światowych Dniach Młodzieży.

    Dziś też ten maryjny wizerunek ma szczególnego orędownika. Kiedyś kardynał Bergoglio, gdy przebywał w Rzymie regularnie odwiedzał Bazylikę Matki Bożej Większej. Dziś jako papież Franciszek wielokrotnie pojawia się przed obliczem Salus Populi Romani. Otacza go szczególnym kultem. Już na drugi dzień po wyborze na Stolicę Piotrową był u Matki Bożej Śnieżnej z prośbą, by strzegła całego Rzymu. Wraca do Niej przed i po każdej pielgrzymce zagranicznej, przynosi białe róże.

    Joanna Pawełczak/Deon.pl

    _________________________________________________________________________________________

    SALUS POPULI ROMANI

    Ikona Salus Populi Romani - Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    Ikona Salus Populi Romani – Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons/Deon.pl

    ***

    Jest to być może najbardziej czczony wizerunek Madonny w Rzymie. Obecnie znajduje się w kaplicy Pawłowej (wł. Cappella Paolina) – nazwa pochodzi od papieża Pawła V (1552, Rzym – 1621, Rzym), który podjął decyzję o jej wybudowaniu – w bazylice pw. Matki Bożej Większej (wł. Basilica di Santa Maria Maggiore).

    Bazylika Matki Bożej Większej jest trzecią bazyliką patriarchalną Rzymu – po bazylice pw. św. Piotra (wł. Papale Basilica Maggiore di San Pietro in Vaticano) i bazylice pw. św. Jana na Lateranie (wł. Basilica di San Giovanni in Laterano) – i znajduje się pod specjalnym patronatem Ojca św.

    Pochodzenie Salus Populi Romani od wielu już lat jest obiektem zainteresowania historyków, i nie tylko. Pewne informacje pochodzą z wieku XV. Wiadomo, że wtedy, w Rzymie, Matka Boża — Ocalenie Ludu Rzymskiego (niekiedy Wspomożenie Ludu Rzymskiego) – cieszyła się czcią mieszkańców Wiecznego Miasta i uznawana była za wizerunek cudowny.

    Wiek XV to czas upadku cesarstwa bizantyjskiego i Konstantynopola (1453 r.), gdy chrześcijanie uciekali ze Wschodu przed wydawałoby się niezwyciężonymi wojskami Proroka. To czas bezpowrotnego zniszczenia wielu wspaniałych ikon, obrazów, dzieł sztuki chrześcijańskiej, kościołów i klasztorów, przez nie uznających sztuki figuratywnej mahometan. Nic dziwnego więc, że chrześcijańscy uciekinierzy ze Wschodu unosili często ze sobą najcenniejsze relikwie i najwspanialsze zabytki, ponad tysiącletniej kultury chrześcijańskiej na tamtych terenach. Podobnie jak my sami, wyrzucani z naszych Kresów Wschodnich po II wojnie światowej, zabieraliśmy ze sobą najcenniejsze, najbardziej czczone obiekty sakralne…

    Dwie historyczne części chrześcijaństwa rozdzielone zostały bezpowrotnie. A za zniszczeniem najważniejszych ikon i świętych wizerunków szło też niszczenie wszelkich o nich pamiątek. Czy chodzi to o zapiski, książki, czy kościoły, świątynie, dzieła sztuki — wszystko bezpowrotnie zostało stracone. Niszczycielski walec islamu bezpowrotnie wymazał ślady chrześcijańskiej przeszłości ziem byłego cesarstwa bizantyjskiego z powierzchni ziemi…

    Dlatego tak trudno odtworzyć historię tylu cennych wizerunków przywiezionych przez uciekinierów ze Wschodu. Niejednokrotnie pozostają nam tylko przypuszczenia, popierane tradycją ustną, legendami. Nie należy ich lekceważyć, choć są czasem tak splątane, iż do jednego cudownego wizerunku czczonego niegdyś w Bizancjum nawiązują historie wielu czczonych dzisiaj w świecie chrześcijańskim. Który z nich jest tym właściwym, nie bardzo wiadomo…

    Podobnie jest i z Salus Populi Romani. Niektórzy historycy argumentują, że najwcześniejszą datą, o której można w Jego przypadku mówić, to wiek XIII, gdy w latach 1204-1261 Konstantynopolem rządzili łacińscy krzyżowcy. I to oni mieliby przywieźć ten Wizerunek do Rzymu.

    Inni twierdzą, że Wizerunek został namalowany w VIII w., tuż po zakończeniu paro-wiekowych kontrowersji okresu ikonoklazmu (gr. eikōn — obrazklao — łamać), czyli obrazoburstwa, gdy przeciwnicy oddawania czci świętym wizerunkom ustąpili na soborze niecejskim II (787 r.)…

    Ruch obrazoburstwa na dobre rozprzestrzenił się w 726 r., gdy cesarz bizantyjski Leon III Izauryjczyk (gr. Λέων Γ’ ο Ίσαυρος) (ok. 680 – 741, Bizancjum) zakazał kultu świętych obrazów. 4 lata później nastąpiło zerwanie z Rzymem (cesarz został przez papieża św. Grzegorza II ekskomunikowany). W odwecie władca bizantyjski usunął ze stanowiska i wydalił z Konstantynopola przeciwnika polityki cesarskiej, patriarchę św. Germana I (gr. Γερμανός) (ok. 634 – 733, Planion). Przed opuszczeniem miasta German miał wszelako napisać list do Grzegorza II, w którym informował go o „powierzeniu Świętego Wizerunku Maryi falom morskim”…

    Legenda mówi dalej, że parę dni później Grzegorz II otrzymał we śnie polecenie, by udać się nad brzeg Tybru. W otoczeniu wielu kapłanów, procesyjnie poszedł tam i rozpoczął modlitwy. I wtedy, nagle, z wody unieść się miała Święta Ikona i osiąść na rękach papieskich…

    Po szczęśliwym zakończeniu okresu ikonoklazmu za pontyfikatu papieża Sergiusza II (zm. 847, Rzym) owa Święta Ikona zacząć się miała niespodziewanie przemieszczać. Przerażeni wierni zaczęli się modlić i Ikona uspokoiła się. Na krótko: ku zdumieniu obecnych miała się nagle unieść, opuścić świątynię, gdzie była przechowywana, i przenieść się, w obecności papieża, który zdążył przybyć, i wiernych, nad Tyber.

    Tam, tak jak przybyła tak i miała opuścić wówczas Wieczne Miasto…

    Następnego dnia w Konstantynopolu odebrać Ją miał patriarcha św. Metody I Wyznawca (gr. Μεθόδιος) (788-800, Syrakuzy – 847, Konstantynopol). Wizerunek przenieść miano do bazyliki Chalkoprateia (dziś w ruinie), gdzie miała być czczona przez następne wieki jako „La Romana”.

    Przechowywanie Wizerunku w bazylice Chalkoprateia wiąże Salus Populi Romani z innym świętym wizerunkiem, Madonną o Złotych Dłoniach, który swe pochodzenie również łączy z ową „La Romana”…

    Wizerunek Matki Bożej Ocalenie Ludu Rzymskiego uznawany jest przez specjalistów za rodzaj ikonograficznego typu hodogetrii (gr. Οδηγήτρια), czyli „Tej, która zna drogę”. Samo słowo hodogetria swój źródłosłów bierze od klasztoru zwanego Hodegon (zwanym także Panagia Hodegetria) w Konstantynopolu, gdzie przez wieki miał znajdować się cudowny Wizerunek Madonny. Legenda głosi, że nazwę zyskać miał dzięki samej Madonnie, która objawić się miała dwóm niewidomym i zaprowadzić ich przed swój Wizerunek, gdzie odzyskali wzrok (stąd „Ta, która zna drogę”).

    Matka Boża Salus Populi Romani jest wszelako tylko wersją hodogetrii. Na wizerunkach w tym typie Matka Boża wskazuje bowiem na Swego Syna jako Zbawiciela, natomiast w przypadku Salus Populi Romani Jej prawa ręka obejmuje nogi Syna w macierzyńskim geście opieki…

    Ale początki Ocalenia Ludu Rzymskiego (117×79) cm, malowanego na grubej desce drzewa cedrowego, mogą być znacznie wcześniejsze. Popatrzmy na zapis z brewiarza rzymskiego: „Po soborze efeskim (431 r.), na którym Matka Jezusa została ogłoszona Matką Bożą, papież Sykstus III wybudował na wzgórzu Eskwilin w Rzymie bazylikę poświęconą czci Matce Bożej. Poźniej nazwano ją bazyliką Matki Bożej Większej i jest ona najstarszym kościołem na zachodzie poświęconym Dziewicy Maryi”. Pontyfikał Rzymski (łac. Pontificale Romanum), zawierający modlitwy, przepisy czynności ceremonii i obrzędów odprawianych przez papieży, biskupów i opatów, usciśla: „Bazylika zwana dziś Matki Bożej Większej, założona przez papieża Liberiusza (lata 352-366), została odbudowana i powiększona przez Sykstusa III. Liberiusz wybrał od dawna czczony wizerunek, którzy wisiał w papieskim oratorium. Ponoć został on przywieziony do Rzymu przez św. Helenę”…

    A jeśli do Rzymu przywiozła go cesarzowa św. Helena (łac. Flavia Iulia Helena) (255, Drepanum/Nisz – 328, Nikomedia) to możliwe jest również, że ów Cudowny Obraz wyszedł spod pędzla św. Łukasza Ewangelisty, któremu przypisuje się autorstwo co najmniej kilku pierwowzorów niezwykłych wizerunków Matki Bożej (m.in. Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie).

    W średniowieczu popularna była legenda – opowiadająca o losach Maryi po Ukrzyżowaniu Chrystusa. Ile w niej jest prawdy, ile przez wieki dodano, ubogacono — nie wiadomo, ale jak to z legendami bywa zawsze coś w nich znajduje się opartego o rzeczywistość. Wiadomo, że Matka Boża zamieszkała wtedy u św. Jana, zgodnie z życzeniem naszego Pana („Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”J 19, 26-27). Wśród kilku rzeczy, które wzięła ze sobą miał być i stół wykonany rękami Jezusa, w warsztacie św. Józefa. Gdy więc w pierwszych latach po Zmartwychwstaniu kobiety zaczęły prosić Łukasza, znanego nie tylko z Ewangelii i Dziejów Apostolskich, ale również ze zdolności artystycznych, o namalowanie obrazu Dziewicy Maryi, ten miał wykorzystać blat owego stołu. I to wówczas, podczas malowania, przysłuchiwać się miał Maryi opowiadającej o pierwszych latach życia Jezusa (większość informacji o tych dniach pochodzi właśnie z Ewangelii św. Łukasza).

    Legenda głosi też, że obraz Madonny przywieziony przez św. Helenę, ajpierw trafił do Konstantynopola, miasta założonego przez jej syna, cesarza Konstantyna I Wielkiego (łac. Gaius Flavius Valerius Constantinus) (272, Nisz – 337, Ancyron), który miał tam wybudować specjalny kościół ku czci owego Wizerunku.

    Istnieje też inna tradycja, wiążąca Salus Populi Romani z najwcześniejszymi latami chrześcijaństwa. Związana jest z wizytą św. Piotra w palestyńskim miasteczku LiddaDz 9, 32-41, uzdrowieniem niejakiego Eneasza i przywróceniem życia Tabicie, oraz nawróceniem mieszkańców tego miasta. Nowi chrześcijanie mieli, według tradycji, natychmiast wybudować kościół. Poprosili następnie apostołów Piotra i Jana, by na poświęcenie przybyła Maryja, ale Ta odpowiedzieć miała: „Idźcie z radością, jestem z wami”.

    Gdy więc Piotr i Jan przybyli do Liddy, bez Maryi, na jednej z kolumn nowego kościoła zobaczyć mieli Wizerunek Dziewicy, „nie ludzką ręką namalowany” (czyli acheiropoietos (gr. Αχειροποίητος)).

    W późniejszym czasie Matka Boża miała odwiedzić Liddę i pobłogosławić Wizerunek.

    Legenda głosi dalej, że w IV w., gdy do władzy w cesarstwie rzymskim doszedł Julian Apostata (łac. Flavius Claudius Iulianus) (332, Konstantynopol – 363, Maranga), cesarz wysłał do Liddy rzemieślników z rozkazem usunięcia Wizerunku. Ale okazało się to niemożliwe — dłuta miały się łamać i giąć, gdy próbowano odbić Obraz… To wydarzenie nadało Wizerunkowi olbrzymiego rozgłosu na wschodzie cesarstwa rzymskiego…

    Z Wizerunkiem — zakładając Jego starożytne pochodzenie – tradycja wiąże wiele innych. niezwykłych wydarzeń. Między innymi podczas pontyfikatu papieża św. Grzegorza I Wielkiego (ok. 540, Rzym – 604, Rzym) Rzym zaatakowała plaga. Umierało wielu, nieraz całe rodziny. Wtedy papież, podczas uroczystości Wielkanocnych wyniósł Wizerunek Madonny — zapewne ten, o którym mówi Pontyfikał Rzymski, przywieziony przez św. Helenę – i w procesji przeszedł z Nim przez miasto. W pobliżu mauzoleum cesarza Hadriana – dziś stoi tam Zamek Świętego Anioła (wł. Castel Sant’Angelo) — usłyszeć miano anielski chór śpiewający maryjny hymn resurekcyjny:

    Regina coeli, laetare, alleluia
    Quia quem meruisti portare, alleluia.
    Resurrexit sicut dixit, alleluia.

    Królowo nieba, wesel się, alleluja,
    Albowiem Ten, któregoś nosić zasłużyła, alleluja,
    Zmartwychwstał, jak powiedział, alleluja,

    Papież odpowiedział:

    Ora pro nobis Deum, alleluia.

    Módl się za nami do Boga, alleluja.

    Legenda głosi, że po wypowiedzeniu tych słów nad grobowcem Hadriana pojawił się anioł — widziano w nim św. Michała — i włożył miecz zemsty, który trzymał nad miastem, do pochwy.

    Który z owych Wizerunków, wspominanych w starych źródłach, jest właściwym pierwowzorem Ocalenia Ludu Rzymskiego, a może był Nim właśnie, nie wiadomo…

    Wiadomo, że Pius V (1504, Bosco Marengo – 1572, Rzym) modlił się o Bożą opiekę przed Salus Populi Romani w 1571 r., przed decydującą bitwą z muzułmańskimi najeźdźcami pod Lepanto.

    W 1837 r. Grzegorz XVI (1765, Belluno – 1846, Rzym) modlił się do Niej z prośbą o zakończenie epidemii cholery w mieście.

    Nie dziwi więc, że Matka Boża Salus Populi Romani była co najmniej trzykrotnie koronowana: przez Klemensa VIII (1536, Fano – 1605, Rzym), 15.viii.1838 r. przez Grzegorza XVI i 1.xi.1954 r. przez Piusa XII (1876, Rzym – 1958, Castel Gandolfo). Korony z tej ostatniej koronacji znajdują się dziś w muzuem bazyliki św. Piotra…

    Św. Franciszek Borgia (hiszp. Francisco de Borja y Aragón) (1510, Gandia – 1572, Ferrara), trzeci przełożony generalny zakonu jezuickiego, był pierwszym, który wystąpił do papieża z prośbą o zgodę na umieszczanie kopii Wizerunku w pokojach domów jezuickich… Dzięki tym zakonnikom kult Matki Bożej Salus Populi Romani rozszerzył się na cały świat. Także do Polski, gdzie znajduje się wiele wizerunków mających swój pierwowzór w rzymskim Obrazie (kilkanaście z nich zostało koronowanych, wśród nich święte wizerunki w PoznaniuGolinaKawnicachLewiczynieJodłówcePrzasnyszuStoczku KlasztornymZielenicachKrypnieJanowie LubelskimOstrowąsieCzernejOrchówku), Mrzygłodzie), nie mówiąc już o dziesiątkach obrazów w typie hodogetria…

    W ciągu wieków Salus Populi Romani zaczęła być również zwaną Matką Bożą Śnieżną. To określenie jest związane z tradycyjną historią powstania bazyliki pw. Matki Bożej Większej (wł. Basilica di Santa Maria Maggiore), gdzie dziś przechowywane jest Ocalenie Ludu Rzymskiego. A mianowicie w 352 r. rzymski patrycjusz Jan miał mieć widzenia Maryi, która m.in. zapowiedzieć mu miała, iż urodzi mu się długo oczekiwany potomek. W podziękowaniu miał wybudować świątynię ku czci Maryi w miejscu, które wskazać miało jakieś zjawisko atmosferyczne, związane z opadem śniegu. Jan udał się do papieża św. Liberiusza (papież 352 -366, Rzym) i uzyskał od niego zgodę na postawienie nowej świątyni.

    Oczekiwano tylko na owo zjawisko. I rzeczywiście, 5.viii.352 r., w środku lata, w Rzymie niespodziewanie na wzgórzu Eskwilin miał spaść śnieg. I tam, gdzie to miało miejsce, Jan z żoną wybudował świątynię…

    Około sto lat później papież św. Sykstus III (papież 432 – 440, Rzym) ją – zwaną wówczas bazyliką Liberiusza (łac. basilica Liberii) lub po prostu Liberiana – rozbudował i zmienił jej nazwę na Santa Maria Maggiore.

    Z wiekiem wizerunek Salus Populi Romani, w ludowych podaniach, zaczęto utożsamiać z wydarzeniami z roku 352 r., i określać Go jako Matkę Bożą Śnieżną (łac. Sanctæ Mariæ ad Nives)…

    ze strony: Rzymskokatolicka Parafia pod wezwaniem św. Zygmunta w Słomczynie

    _________________________________________________________________________________

    5 sierpnia

    Przywrócił zwyczaj odprawiania Drogi Krzyżowej – bł. Fryderyk Janssoone

    Przywrócił zwyczaj odprawiania Drogi Krzyżowej – bł. Fryderyk Janssoone

    bł. Fryderyk Janssoone OFM – Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Prowadził surowe życie, długo pracował. Był charyzmatycznym kaznodzieją. Miał bardzo szerokie zainteresowania, od filozofii i teologii przez archeologię aż po botanikę. 5 sierpnia Kościół wspomina błogosławionego Fryderyka Janssoone’a.

    Potrafił pracować po 14 – 15 godzin dziennie. Prowadził surowe życie – pościł, spał na ziemi. Był charyzmatycznym mówcą. Kazania, które głosił nawet jeśli trwały 4 godziny, to słuchającym czas się nie dłużył. Miał szerokie zainteresowania od teologii przez filozofię, literaturę, historię, archeologię, a nawet paleografię… aż po biologię czy botanikę. Wielu dziwiło się jak ktoś o tak wątłej posturze, bo rzeczywiście był bardzo szczupły, może być tak aktywny. Często przekraczał granice tego, co nazwalibyśmy przysłowiową „ludzką wytrzymałością”.

    Fryderyk urodził się we flandryjskiej części Francji. Przyszedł na świat w listopadzie 1838 roku, w wielodzietnej, bardzo pobożnej rodzinie o flamandzkich korzeniach. I to właśnie dom kształtował jego charakter i głęboką wiarę. Kiedy miał 9 lat zmarł mu ojciec, a z czasem okazało się, że Fryderyk doskonale radzący sobie z nauką, musi przerwać studia, by wspomagać chorującą matkę. Jak się w przyszłości okaże, praca, którą podjął w handlu ujawniła talent bardzo przydatny – miał ów zmysł, instynkt, był przedsiębiorczy.

    Po śmierci matki Fryderyk wrócił na studia, a następnie w 1864 roku wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych – Franciszkanów w Amiens. Po 6 latach otrzymał święcenia kapłańskie, a że był to czas wojny prusko – francuskiej został kapelanem wojskowym w szpitalu. Następnie w Bordeaux zarządzał klasztorem, który z kilkoma współbraćmi założył. Z funkcji ustąpił, a tym co go zajmowało do 1876 roku, kiedy rozpoczął się kolejny etap życia, było doskonalenie się w głoszeniu Słowa Bożego.

    Via Dolorosa - Droga Krzyżowa w Jerozolimie - brionv from San Francisco, United States, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia CommonsDroga Krzyżowa w Jerozolimie – brionv from San Francisco, United States, CC BY-SA 2.0 www.creativecommons.org, via Wiki. Comm.

    ***

    A co było dalej? Otóż, franciszkanie posiadają zamorską, międzynarodową prowincję o bardzo szczególnym znaczeniu dla chrześcijaństwa. To miejsce to Kustodia Ziemi Świętej. Tam właśnie trafił o. Fryderyk. Został wikarym Kustodii i przez lata oprócz wypełniania obowiązków był gorliwym przewodnikiem pielgrzymów. To z jego inicjatywy wrócił zwyczaj odprawiania Drogi Krzyżowej, powstawały miejsca noclegowe dla przybywających, a nade wszystko zostały uregulowane zasady opieki nad miejscami świętymi.

    Troska o to, co dzieje się w Ziemi Świętej, między innymi zbieranie funduszy na budowę kościoła św. Katarzyny w Betlejem, zaprowadziły Fryderyka do Kanady. Pojawił się tam po raz pierwszy w roku 1881, a po zakończeniu misji w Jerozolimie wrócił. Kanada stała się jego nowym domem – na 28 lat, do końca życia.

    Krótko po jego przyjeździe w Trois – Rivierès powstał Komisariat Ziemi Świętej, czyli oficjalne jej przedstawicielstwo, z którego prowadzono intensywną pracę misyjną. Dla Fryderyka natomiast przez wiele lat miejscem o szczególnym znaczeniu było znajdujące się niedaleko sanktuarium maryjne. Jak głosi jedna z legend związanych z jego życiem to właśnie tam figura Maryi na kilka minut otworzyła oczy, a jej spojrzenia Fryderyk nie zapomniał nigdy. To właśnie do tego sanktuarium, określanego obecnie mianem Notre – Dame – du-Cap i uznawanego za sanktuarium narodowe, prowadził pielgrzymów. Ponadto przez lata, z czasem określany jako „the Holly Father”, Fryderyk głosił kazania w parafiach, dbał o powstawanie stacji Drogi Krzyżowej, zakładał czasopisma, pisał artykuły, a jego publikacje sprzedawano w tysiącach… przecież miał do tego Boży dar.

    Nowotwór żołądka, a wcześniej wypełnione pracą i pełne wyrzeczeń życie sprawiły, że po wielu dniach cierpienia Fryderyk Janssoone zmarł w Montrealu, w sierpniu 1916 roku. Beatyfikował go Jan Paweł II w roku 1988.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 sierpnia

    Święty Jan Maria Vianney, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Rajner, biskup
      •  Błogosławiony Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Maria Vianney

    Jan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Do I Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero w wieku 17 lat.
    Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat.
    Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859).
    Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów.

    Święty Jan Maria Vianney

    Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to.
    Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią.
    Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi.
    Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał.

    Święty Jan Maria Vianney

    Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Krzyżem na posadzce. Święty Jan Maria Vianney

    Krzyżem na posadzce. Święty Jan Maria Vianney

    Ars sur Formans, Francja. Pomnik Jana Marii Vianneya/ fot. Jakub Szmczuk – Gość Niedzielny

    ***

    O jego parafianach pogardliwie mówiło się, że „jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Wielu załamałoby ręce. Vianney złożył je do modlitwy.

    Kiedy spotyka nas pogarda, wpatrujmy się w Niego, jak idzie przed nami z koroną cierniową na głowie, jak Go ubierają w czerwony płaszcz i traktują jak głupca. O, jak dobrze Jan Maria Vianney poznał smak tych słów. Wielu traktowało go jak głupca. Urodził się 8 maja 1786 r. w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly nieopodal Lyonu. Gdy dorastał, Francja wrzała, a rewolucjoniści zaczęli prześladować kapłanów. Jean przyjął Pierwszą Komunię w… szopie, do której wejście dla bezpieczeństwa zasłonięto sianem. Ponieważ szkoły parafialne zamknięto, chłopak nauczył się czytać i pisać dopiero jako 17-latek. To była przyczyna jego późniejszych kłopotów. Gdy rozeznał powołanie i wstąpił do seminarium duchownego w Lyonie, był z niego dwukrotnie usuwany. Powód? Ogromne problemy w nauce. Gdy „zesłano” go do małej wiejskiej parafii w Ars, z 230 mieszkańców na niedzielne Msze przychodziło jedynie kilka osób. Co więcej, o parafianach pogardliwie mówiło się, że „jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt”. Wielu załamałoby ręce, Vianney złożył je do modlitwy. By zmienić innych, zaczął od pracy nad sobą. Spał na kilku deskach, niewiele jadł, godzinami przesiadywał na adoracji Najświętszego Sakramentu, pościł, a zaglądający przez okna świątyni widzieli, jak wieczorami leżał krzyżem pod tabernakulum. – Co takie chuchro może nam powiedzieć o Bogu? – kpili francuscy racjonaliści. Vianney wychodził na ambonę i mówił prosto, jakby głosił kazania samemu sobie, obawiając się o swe zbawienie. „Grzech sądów pochopnych przypomina robaka, co w dzień i w nocy gryzie biedne ludzkie serce. To rodzaj febry czy gorączki, która powoli zżera swoją ofiarę. Dlatego ludzie, którzy ulegają temu złu, są ciągle smutni, milczący i nie chcą przyznać, co im dolega, bo nie pozwala im na to pycha. Boże, jak smutne jest życie takiego człowieka!” – nauczał. Nie czuł się ani krztynę lepszy od swych penitentów. Może dlatego przed jego konfesjonałem zaczęły ustawiać się kolejki? Parafia zaczęła się nawracać. Ludzie opowiadali sobie o niezwykłym proboszczu, który przyjmuje dziennie nawet 300 osób. Mała wioska stała się jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych we Francji. Spowiadali się i prości wieśniacy, i elita Paryża. W ostatnim roku życia miał przy konfesjonale ok. 80 000 penitentów. Dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze, ale słuchał swego biskupa i… wracał do Ars. „To, że tak często wpadamy w pułapki diabła, bierze się stąd, że jesteśmy za bardzo pewni swoich postanowień i przyrzeczeń” – nauczał. „Pierwszym sidłem, które diabeł zastawia na osobę, która zaczyna służyć Panu Bogu, jest obawa przed ludzką opinią. Pokora to brama, przez którą przychodzą do nas Boże łaski. Stwórca niczego nie odmawia pokornym”. Zmarł 4 sierpnia 1859 roku o drugiej w nocy. Kilka dni wcześniej upadł podczas wstawania z łóżka.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________

    Apostoł konfesjonału

     

    Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. Jana Vianneya w Czeladzi

    Wizerunek św. Jana Vianneya autorstwa Marka Gajewskiego w sanktuarium św. Jana Vianneya w Czeladzi/fot. ks.Tomasz Zmarzły

    ***

    Święty Jan Maria Vianney był wzorem ewangelicznego ubóstwa i czystości oraz gorliwym apostołem konfesjonału. Jako prosty i pokorny kapłan dokonał duchowej rewolucji we Francji.

    Najpiękniejsze radości, które obficie towarzyszyły początkom naszego kapłaństwa, są na zawsze związane w naszych wspomnieniach z głębokim przeżyciem, jakiego doświadczyliśmy 8 stycznia 1905 r. w Bazylice Watykańskiej, z okazji pełnej chwały beatyfikacji tego pokornego kapłana Francji, którym był Jan Maria Chrzciciel Vianney” – napisał św. Jan XXIII w encyklice Sacerdotii nostri primordia. Postać św. Jana Marii Vianneya stała się przykładem do naśladowania dla wielu kapłanów.

    Jan Maria Vianney urodził się 8 maja 1786 r. w biednej rodzinie chłopskiej w miasteczku Dardilly. Do I Komunii św. przystąpił potajemnie w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej – w 1799 r. W dzieciństwie i młodości poświęcał swój czas na pracę w polu i wypas zwierząt, do tego stopnia, że jeszcze w wieku 17 lat był analfabetą. Znał jednak na pamięć modlitwy, których nauczyła go pobożna matka, i karmił się religijnością rodzinnego domu. Na kapłana został wyświęcony 13 sierpnia 1815 r. Przez pierwsze trzy lata był wikariuszem w Écully. Najważniejszą misję spełnił jednak, gdy był proboszczem w Ars. Centrum jego życia stanowiła Eucharystia. W Ars wyróżniał się jako doskonały i niestrudzony spowiednik oraz kierownik duchowy.

    Zmarł 4 sierpnia 1859 r. Święty Jan Paweł II napisał o nim w Darze i Tajemnicy: „Od czasów kleryckich żyłem pod wrażeniem postaci Proboszcza z Ars, zwłaszcza po lekturze książki ks. Trochu. Święty Jan Maria Vianney zdumiewa przede wszystkim tym, że odsłania potęgę łaski działającej przez ubóstwo ludzkich środków. Byłem szczególnie wstrząśnięty jego heroiczną posługą konfesjonału. Ten pokorny kapłan, który spowiadał po kilkanaście godzin na dobę, odżywiając się niezwykle skromnie, przeznaczając na spoczynek kilka zaledwie godzin, potrafił w tym trudnym okresie dokonać duchowej rewolucji we Francji, i nie tylko we Francji. Tysiące ludzi przechodziło przez Ars i klękało przy jego konfesjonale. Na tle dziewiętnastowiecznego zeświecczenia i antyklerykalizmu, jego świadectwo było wydarzeniem dosłownie rewolucyjnym”.

    Św. Jan Maria Vianney
    ur. 8 maja 1786 r. zm. 4 sierpnia 1859 r.

    ks. Mariusz Frukacz/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    św. Jan Maria Vianney – Proboszcz z Ars

    fot.Krzysztof Golik, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons

    ***

    Święty Jan Maria Vianney zwykł mówić: Gdy w parafii jest święty proboszcz, to jest to dobra parafia, jeśli mamy do czynienia z dobrym proboszczem, to mamy średnią parafię. A gdzie jest zły proboszcz, tam jest żadna parafia. Sam był proboszczem świętym, potrafiącym z maleńkiej zapuszczonej – tak moralnie jak i materialnie – wioski, uczynić miejsce słynne na cały świat. Był kapłanem par excellence, oddanym bez reszty sprawie zbawiania dusz. Jego wspomnienie liturgiczne obchodzimy 4 sierpnia.

    Droga do kapłaństwa

    Św. Jan Maria Vianney przyszedł na świat 8 maja 1786 roku w rodzinie małorolnego chłopa we francuskiej wiosce Dardilly koło Lyonu. Miał 3 lata kiedy antykatolicka rewolucja wstrząsnęła Francją. W imię wyimaginowanych „swobód”, w tym oczywiście „wolności wyznania”, szalał terror, którego jedno z ostrzy obróciło się przeciwko Kościołowi katolickiemu. Zabijano i prześladowano księży, dopuszczano się bluźnierstw, wyśmiewając liturgię i znieważając sakramenty. Mimo tych okropieństw, prosty lud wiarę zachował. W jednej z takich prostych rodzin wzrastał przyszły święty. Swą ugruntowaną wiarę Jan Maria zawdzięczał przede wszystkim swej matce. Recytowanie przez chłopca z wielką żarliwością litanii wzbudzało podziw sąsiadów. Uważano, że mały Janek ma szczere powołanie i powinien zasilić stan duchowny. Pod wpływem świątobliwego proboszcza z Ecully zaczęło kształtować się powołanie kapłańskie Vianneya. Ksiądz ten uczył go łaciny, ale po 10 latach nauki nie osiągnął w tej dziedzinie pożądanych wyników. Jan Maria został przyjęty do seminarium, ale nauka szła mu bardzo ciężko. Wielki brak kapłanów w archidiecezji lyońskiej sprawił, że wikariusz generalny pozwolił mu składać egzaminy nie po łacinie, ale w języku francuskim. Pomyślnie zdane egzaminy pozwoliły Janowi na przyjęcie święceń kapłańskich w roku 1815 w Grenoble.

    Proboszcz z Ars

    W roku 1818 został przeniesiony z wikariatu w Ecully do wioski Ars w okręgu Dombes, liczącej 230 mieszkańców. Tu zamieszkał, mianowany później proboszczem, aż do śmierci, w sierpniu 1839 roku. Stan moralny mieszkańców wioski zatrwożył go. Zastał obojętność religijną, skłonność do rozpusty i pijaństwo. Na niedzielną Mszę Świętą przychodziło zaledwie kilka osób. O tych ludziach pogardliwie mówiono, że jedynie chrzest odróżnia ich od zwierząt. I to do nich spodobało się Bogu posłać księdza licho wyglądającego i – wydawałoby się – mało zdolnego… Na początku nie pozyskał sympatii tubylców. Proboszcza policzono między obłudników, przypisując jego wygląd uprawianej po kryjomu rozpuście. Sypnęły się anonimy, pełne szyderstw, śpiewano złośliwe i oszczercze piosenki, przytwierdzano nawet do drzwi plebani wymowne plakaty. Jedyną podporą stały się dla proboszcza post i modlitwa. Przez kilka godzin dziennie adorował Najświętszy Sakrament, sypiał zaledwie kilka godzin na gołych deskach, bardzo skromnie jadł. Z czasem zyskał sławę jako święty kapłan i znakomity spowiednik. W konfesjonale spędzał kilkanaście godzin dziennie. Do Ars zaczęli ściągać grzesznicy z całej Francji. Penitenci ustawiali się do konfesjonału jeszcze przed wschodem słońca i otwarciem bram kościoła. Jan Maria żyjąc w wielkim ubóstwie, oddając się surowym postom, niezwykłym wyrzeczeniom oraz wytrwałej modlitwie, zaczął z wolna odradzać duchowo parafian. Posiadał dar czytania w ludzkich sumieniach. Głosił bardzo proste kazania, a ich tematyka skupiała się wokół grzechu, pokuty, łaski uświęcającej, Eucharystii i modlitwie. Życie św. Jana Marii Vianneya wypełnione było cierpieniem. Nie wszystkim podobała się jego praca duszpasterska, nadchodziły więc listy z pogróżkami, umieszczano oszczercze napisy, wiele wycierpiał też od swojego wikariusza. Jednakże bardziej bolesnymi były doznania wewnętrzne proboszcza: oschłość, poczucie ogołocenia, napaści diabelskie. Przeplatały się one ze skrajnym wyczerpaniem fizycznym, wywołanym nadmiarem pracy i ciągłymi umartwieniami. Święty proboszcz lękał się o własne zbawienie, a także o zbawienie własnych parafian i tak licznych penitentów. Dlatego dwukrotnie próbował opuścić parafię i skryć się w klasztorze, jednakże na polecenie biskupa tam powracał.

    Diabelskie ataki

    Święty Jan Maria był wiele razy budzony w nocy przez diabły i ich straszliwe hałasy. Jednak nie zadawalały się one przeszkadzaniem w trakcie tych zaledwie kilku godzin snu, na które pozwalał sobie w ciągu każdej nocy. Kładły ręce na ciało kapłana, przez co demonstrowały swoją frustrację wywołaną licznymi nawróceniami dokonanymi dla Kościoła i wieloma duszami, które pojednały się z Bogiem. Nie jeden raz święty wyczuwał rękę muskającą jego twarz lub miał wrażenie, że szczury przebiegały po jego ciele. Czasami diabeł próbował zrzucić świętego z łóżka. Często słyszano jak święty proboszcz mówił, że kiedy ataki na niego nasilały się, był to znak, że „jutro będzie dobry połów”. Innymi razy mówił: Diabeł nieźle mnie wytrząsł ubiegłej nocy, jutro będziemy mieli ogromną liczbę ludzi. Święty powiedział o szatanie: Dręczy mnie w rozmaity sposób. Czasami łapie mnie za stopę i ciągnie po pokoju. Robi tak, bo nawracam dusze dla dobrego Boga. Potwierdziła to pewna opętana kobieta, która – w obecności świadków – wykrzyczała do proboszcza z Ars: Ile ty mi cierpień każesz znosić!… Gdyby takich trzech było na ziemi, moje królestwo byłoby zniszczone. Ty zabrałeś mi więcej niż 80 tysięcy dusz.

    Wierny Syn Maryi

    Cześć dla Matki Najświętszej była zarówno w jego życiu jak również w duszpasterskiej służbie czymś oczywistym. Od pierwszych lat kapłaństwa dbał, by w każdej rodzinie znajdowała się figurka i wizerunek Maryi. W roku 1836 powierzył Niepokalanej całą parafię. W tym samym czasie na obrazie Matki Bożej umieścił duże serce z pozłacanego srebra, w którym po dzień dzisiejszy zachowana jest jedwabna wstęga z nazwiskami wszystkich ówczesnych parafian z Ars. Jak bardzo kochał Maryję, świadczy fakt, iż – jak sam mówił – najszczęśliwszym dniem w jego życiu był 8 grudnia 1854 roku, kiedy to bł. Pius IX ogłosił dogmat O Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Mówił wtedy: Jakież to szczęście! Zawsze uważałem, że w świetlistej aureoli otaczającej Pannę Maryję brakuje jeszcze tego jednego promyka, potwierdzającego prawdę o Jej Niepokalanym Poczęciu. Ten brak należało uzupełnić! I zrobił to oficjalnie papież. Św. Jan Maria Vianney sprawiał wtedy wrażenie dziecka, które z niekłamaną radością cieszy się z triumfu własnej matki. Zanim proboszcz wraz z wiernymi udał się w obchód wioski, udał się jeszcze do kościelnej wieży i rozkołysał kościelne dzwony. Ich donośny dźwięk rozbrzmiewał długo i daleko… Już wcześniej, kiedy proboszcz Jan Maria znał zapowiedź rychłego ogłoszenia papieskiego dogmatu, parafianie mogli usłyszeć szczere wyznanie proboszcza: Móc Matce Bożej coś ofiarować, byłbym zdolny samego siebie sprzedać. Tak… wystawiłbym siebie na sprzedaż!

    Pięć lat później, 4 sierpnia 1859 roku, wyczerpany nadludzką pracą i licznymi umartwieniami proboszcz z Ars odszedł do Domu Ojca po zasłużoną nagrodę. Papież św. Pius X beatyfikował go w roku 1905, a dwadzieścia lat później Pius XI zaliczył go do grona świętych. Ogłoszony został też patronem wszystkich proboszczów. Jego imię zamieszczono w Litanii do Wszystkich Świętych.

    Kościół wspomina św. Jana Marię Vianneya 4 sierpnia.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    _________________________________________________________________________________

    Walczący z szatanem proboszcz z Ars – św. Jan Maria Vianney

    Walczący z szatanem proboszcz z Ars – św. Jan Maria Vianney

    Kuchnia św. Jana Marii Vianneya – Benoît Prieur, CC0, via Wikimedia Commons

    ***

    Św. Jan Maria Vianney jest patronem proboszczówBenedykt XVI uczynił go szczególnym patronem Roku Kapłańskiego, który ogłosił w latach 2009/10. Wtedy przypadała 150. rocznica śmierci wieloletniego proboszcza z Ars. Jan Maria Vianney, według zamysłu papieża, miał być szczególnym, ponadczasowym wzorem obecności i posługi kapłana we wspólnocie wierzących. Wspomnienie świętego z Ars obchodzimy w Kościele 4 sierpnia.

    Jan urodził się 8 maja 1786 roku w Dardilly, niedaleko Lyonu. To południowa Francja. Przyszedł na świat w ubogiej, wiejskiej rodzinie. Były to lata po Rewolucji Francuskiej, kiedy Kościół nie mógł swobodnie działać. Pozamykano wszystkie szkoły parafialne. Jan przystąpił więc do Pierwszej Komunii św. potajemnie, w szopie, która została zamieniona na prowizoryczną kaplicę. Stało się to w 1799 roku.

    Czytać i pisać zaczął się uczyć, gdy miał 17 lat. Wtedy dopiero otwarto wiejską szkołę. Nie został wzięty do wojska, gdyż był poważnie chory. W roku 1812 wstąpił do niższego seminarium duchownego, a w następnym rozpoczął formację w wyższym seminarium duchownym w Lyonie.

    Miał ogromne trudności w nauce. Późno zaczął, ale też nie był szczególnie uzdolniony. Byli tacy, którzy sugerowali mu, by opuścił seminarium. On jednak chciał zostać. W diecezji bardzo brakowało księży. Dlatego też przyjął święcenia w sierpniu 1815 roku. Przez pierwsze trzy lata posługi kapłańskiej był wikarym zaprzyjaźnionego proboszcza, ks. Balley’a w Ecully. To on w młodości uczył Jana łaciny i wspierał go w trakcie formacji seminaryjnej.

    Po jego śmierci, Jan został wysłany jako kapelan do Ars. Był tam niewielki, zaniedbany i zwykle pusty kościółek. Nie było ustanowionej parafii, bo miejscowość była zbyt mała (zaledwie ponad dwieście osób), by utrzymać księdza. Ludzie byli obojętni religijnie. Garstka przychodziła do kościoła na Msze niedzielne. Niemal zamarło przystępowanie do sakramentów.

    Ludzie garnący się do spowiedzi u św. Jana Marii Vianneya - Benoît Prieur, CC0, via Wikimedia Commons

    Ludzie garnący się do spowiedzi u św. Jana Marii Vianneya – Benoît Prieur, CC0, via Wikimedia Commons

    ***

    Pomimo tych niesprzyjających okoliczności, Jan Vianney z zapałem przystąpił do pracy. Zaczął od adoracji najświętszego Sakramentu. Poświęcał na to wiele godzin dziennie. Żył w bardzo surowych warunkach. Nie miał łóżka, sypiał na gołych deskach. Często chodził głodny. Ale mimo to był uprzejmy dla ludzi. Odwiedzał swoich parafian. Rozmawiał z nimi przyjaźnie. Nie miał daru wymowy. Jąkał się, często gubił wątki. Zjednywał sobie jednak ludzi życzliwością i zaangażowaniem. Powoli więc zaczęli wracać do kościoła.

    Biskup widząc, że ks. Jan jakoś sobie daje radę, w 1823 roku erygował parafię. W następnym roku otwarto w wiosce szkółkę, gdzie ks. Jan mógł uczyć katechizmu.

    Jan Vianney nie błyszczał mądrością, nie ‘czarował słowem’. Wielu uważało go nawet za dziwaka. Większość widziała w nim jednak zaangażowanego, świętego człowieka. Otwierali przed nim serce z przekonaniem, że ma dar poznania ludzkich sumień i dar proroctwa. Garnęli się do niego tłumnie ze wszystkich stron, żeby się u niego wyspowiadać. Prości mieszkańcy okolicznych wiosek i ‘elita’ z Paryża. Na początku były to dziesiątki, potem liczne dziesiątki tysięcy. W trakcie 41 lat posługi w Ars Jan Maria Vianney wyspowiadał ponoć około miliona osób. Czasami spowiadał po kilkanaście godzin dziennie.

    Przez 35 lat Jan Vianney doświadczał szatańskich pokus, widział niszczycielską siłę zła w bardzo realny sposób. Schorowany i wyczerpany zmarł 4 sierpnia 1859 roku, mając 73 lata. Beatyfikował go Pius X, a kanonizował w roku 1925 Pius XI. W ikonografii ukazywany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi.

    o.Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    __________________________________________________________________________________

    św. Jan Vianney o zbawieniu

    Św. Jan Vianney o zbawieniu

     

    Wielu chrześcijan żyje, jakby nie wiedzieli, po co znaleźli się na tym świecie.

    – Boże, dlaczego kazałeś mi tu żyć? – pytają. – Ponieważ chcę cię zbawić – odpowiada Pan. – A dlaczego chcesz mnie zbawić? – nie dowierzają. – Bo cię kocham. Bóg nas stworzył i umieścił na tym świecie, ponieważ nas kocha. Chce nas zbawić, ponieważ nas kocha. Aby zostać zbawionym, trzeba poznawać Boga, kochać Go i Mu służyć. Jakże wielką jest rzeczą poznawać Boga, kochać Go i służyć Mu! Na tym świecie nie mamy nic ważniejszego do zrobienia. Wszystko inne jest stratą czasu. Działać mamy jedynie dla Boga, składając nasze dzieła w Jego ręce. Budząc się rano, trzeba mówić: „Dla Ciebie, Boże, chcę dziś pracować! Poddam się wszystkiemu, co na mnie ześlesz, i oddam Ci to w ofierze. Bez Ciebie nic nie mogę uczynić, pomóż mi!”. W godzinie śmierci żałować będziemy każdej chwili przeznaczonej na przyjemności, na niepotrzebne rozmowy, na odpoczynek, a nie wykorzystanej na umartwienie, modlitwę, dobre uczynki, na rozważanie własnej nędzy i opłakiwanie swoich żałosnych grzechów! Przekonamy się bowiem w tej godzinie, że nic nie zrobiliśmy dla nieba.

    Dzieci moje, jakież to smutne. Trzy czwarte chrześcijan zabiega jedynie o zaspokojenie potrzeb ciała, które i tak wkrótce zgnije w ziemi, a wcale nie myślą o potrzebach duszy, która będzie szczęśliwa lub nieszczęśliwa przez całą wieczność. Brak im rozumu i zdrowego rozsądku, aż ciarki przechodzą. Oto człowiek, który zabiega o sprawy doczesne, ugania się za nimi, robiąc przy tym wiele hałasu, który nad wszystkim chce panować i uważa, że jest kimś. Gdyby mógł, rzekłby słońcu: „Usuń się i pozwól mi oświecać świat zamiast ciebie”. Przyjdzie czas, że z tego pyszałkowatego człowieka zostanie niewiele więcej niż szczypta prochu, który spłynie rzekami do morza. (…) Ludzie bezbożni mówią, że zbyt trudno jest się zbawić. A przecież nie ma nic łatwiejszego: zachowywać Boże i kościelne przykazania, unikać siedmiu grzechów głównych, czynić dobro, a zła nie czynić – to wszystko! Dobrzy chrześcijanie, którzy pracują nad zbawieniem i dbają o zaspokojenie potrzeb swojej duszy, zawsze są szczęśliwi i zadowoleni. Cieszą się już w tym życiu zadatkiem przyszłego szczęścia. Ludzie ci będą szczęśliwi przez całą wieczność. Źli chrześcijanie zaś, którzy idą na potępienie, są godni pożałowania: stale narzekają, są smutni i robią z siebie strasznie nieszczęśliwych. Tacy też będą przez całą wieczność. Widzicie różnicę! Dobrym sposobem postępowania jest robić tylko to, co można ofiarować Bogu. A przecież nie można Mu ofiarować oszczerstw, obmawiania innych, niesprawiedliwości, złości, bluźnierstw, nieskromności, zabaw i tańców. A czyż istnieją częstsze zajęcia na tym świecie? (…)

    Widzicie więc, dzieci, że trzeba myśleć przede wszystkim o swojej duszy, która ma być zbawiona, i o wieczności, która nas wszystkich czeka. Ten świat, z jego bogactwami, przyjemnościami i zaszczytami, przeminie, lecz niebo i piekło nigdy nie przeminą. Pamiętajmy o tym! Nie wszyscy święci dobrze zaczynali, ale każdy z nich dobrze skończył. My też nie zaczęliśmy dobrze naszego życia, więc przynajmniej starajmy się dobrze je zakończyć i dołączyć do świętych w niebie.



    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    _________________________________________________________________________________

    św. Jan Maria Vianney o modlitwie

     

    Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii.

    Skarb chrześcijanina znajduje się w niebie, a nie na ziemi. Myśli nasze powinny podążać tam, gdzie jest nasz skarb. Człowiek został powołany do dwóch wspaniałych rzeczy: do miłości i do modlitwy. Modlić się i miłować – w tym zawiera się szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Człowiek czuje wtedy jakby łagodny balsam koił jego serce, do którego przenika wielkie światło. W osobistym zjednoczeniu Bóg i dusza są jak dwa kawałki stopionego wosku, których nie sposób rozdzielić. Piękną jest rzeczą zjednoczenie Boga ze swoim maleńkim stworzeniem – to szczęście nie do pojęcia. (…) Moje dzieci, macie takie małe serca, lecz modlitwa je poszerza i uzdalnia do tego, byście kochali Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, wylaniem na nas rajskich darów. (…) Ciężary życia topnieją w jej promieniach jak śnieg w wiosennym słońcu. (…)

    Brzmią w człowieku dwa głosy – wołanie anioła i krzyk bestii. Modlitwa jest wołaniem anioła, a grzech jest krzykiem bestii. Człowiek, który się nie modli, coraz bardziej zniża się do ziemi i staje się podobny do kreta, który kopie sobie norę w ziemi, żeby się w niej schować. Człowiek, który się nie modli, zajmuje się wyłącznie sprawami tego świata, cały jest nimi pochłonięty i myśli tylko o tym, co przemijające, zupełnie jak ów skąpiec, któremu udzielałem ostatnich sakramentów. Kiedy podałem mu do ucałowania srebrny krucyfiks, powiedział: „Ten krzyż musi ważyć dobre dziesięć uncji”. Gdyby mieszkańcy nieba któregoś dnia przestali adorować Boga, niebo nie byłoby już niebem. A gdyby nieszczęśni potępieńcy w piekle mogli, mimo swoich cierpień, choć przez chwilę adorować Pana, piekło przestałoby być piekłem. Mieli serce stworzone do kochania Boga i język, aby Go nim chwalić, do tego bowiem zostali powołani. Jednak sami skazali się na to, że teraz przez całą wieczność będą Boga już tylko przeklinali. Gdyby mogli mieć nadzieję, że kiedyś dane im jeszcze będzie modlić się, chociaż przez krótką chwilę, czekaliby na tę godzinę z taką niecierpliwością, że samo to oczekiwanie przyniosłoby im ulgę w cierpieniach.

    Ojcze nasz, któryś jest w niebie – czyż to nie wspaniałe, że mamy w niebie Ojca! Przyjdź królestwo Twoje – jeśli pozwolę Bogu królować w moim sercu, kiedyś On pozwoli mi królować w chwale wespół z Nim. Bądź wola Twoja – nie ma nic słodszego i nic doskonalszego nad pełnienie woli Bożej. Aby dobrze wykonać to, co do nas należy, trzeba czynić to tak, jak chce Bóg, w całkowitej zgodności z Jego zamysłami. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj – składamy się z ciała i duszy. Prosimy Boga, aby karmił nasze ciało, a On w odpowiedzi na tę modlitwę sprawia, że ziemia stale rodzi dla nas pokarm. Prosimy Go także, aby karmił naszą duszę, tę najpiękniejszą cząstkę naszej osoby, lecz ziemia z całym swoim bogactwem jest zbyt uboga, aby móc ją nasycić. Dusza bowiem jest głodna Boga i jedynie Bóg sam potrafi ją napełnić. Dlatego Bóg nie widział nic przesadnego w tym, że sam przyszedł na ziemię, przyjął ludzkie ciało po to, aby mogło ono stać się pokarmem dla naszych dusz. Chleb dla naszych dusz znajduje się w tabernakulum. Gdy kapłan pokazuje wam Hostię, wasza dusza może mówić: oto mój pokarm! O dzieci moje, toż to nadmiar szczęścia, który pojmiemy dopiero w niebie.

    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    _______________________________________________________________________________________

    św. Jan Maria Vianney o Komunii Świętej

     

    Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić.

    Pan Jezus powiedział: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię Moje (J 16,23b). Czy kiedykolwiek przyszłoby nam do głowy prosić Boga, aby dał nam swojego własnego Syna? Bóg uczynił jednak to, co człowiekowi nawet się nie śniło. To, czego człowiek nie byłby w stanie sam wymyślić ani nie ośmieliłby się wypowiedzieć, Bóg w swojej miłości wymyślił, wypowiedział i zrealizował. Czy odważylibyśmy się prosić Boga, aby wydał za nas na śmierć swojego Syna i aby dał nam Jego Ciało do spożywania i Krew do picia? Gdyby to wszystko nie było prawdą, czy człowiek mógłby wymyślić coś, czego Bóg nie byłby w stanie uczynić? Czyż potrafiłby posunąć się w miłości dalej niż sam Bóg? To wykluczone. Bez Eucharystii nie istniałoby szczęście na ziemi, życie nasze byłoby czymś nieznośnym. Kiedy przyjmujemy Komunię, otrzymujemy radość i szczęście.

    Dobry Bóg, pragnąc oddać się nam w sakramencie miłości, obdarzył nas tak wielkimi pragnieniami, które tylko ON SAM potrafi zaspokoić. Wobec tak wspaniałego sakramentu jesteśmy jak człowiek umierający z pragnienia na brzegu strumienia (a wystarczyłoby tylko nachylić głowę), jak żebrak siedzący u wrót otwartego skarbca (a wystarczyłoby tylko sięgnąć ręką). Człowiek przyjmujący Komunię Świętą zanurza się w Bogu jak kropla wody wpadająca do oceanu. Nie sposób ich już potem rozdzielić. Gdybyśmy się nad tym zaczęli zastanawiać, całą wieczność moglibyśmy rozważać przepaść tej miłości. W dniu Sądu ujrzymy blask uwielbionego Ciała Pana Jezusa w uwielbionych ciałach tych, którzy za życia na ziemi godnie przyjmowali je w Komunii, podobnie jak widać bryłki złota w grudce miedzi albo srebro w bryle ołowiu.

    Gdyby po Komunii ktoś zapytał cię: „Co zabierasz ze sobą do domu?”: możesz [bez wahania] odpowiedzieć: „Zabieram niebo”. Pewien święty powiedział kiedyś, że jesteśmy żywym tabernakulum. To prawda, lecz brakuje nam wiary. Nie pojmujemy własnej godności. Odchodząc nakarmieni od Stołu Pańskiego, moglibyśmy czuć się tak szczęśliwi jak trzej królowie, gdyby dane im było zabrać ze sobą Dzieciątko Jezus, któremu [oni] przyszli oddać pokłon.

    Weźcie butelkę szlachetnego trunku i dobrze ją zakorkujcie, a uda się wam zachować trunek na długo. Podobnie, jeśli po Komunii będziecie umieli trwać w skupieniu, jeszcze długo potem będziecie czuć w sercu ów trawiący ogień, który będzie skłaniał was ku czynieniu dobra i budził wstręt do złego.
    Kiedy przyjmujemy Boga do serca, powinno ono zapłonąć [miłością]. Czyż serca uczniów w drodze do Emaus nie pałały na sam głos Jego nauk?

    Nie podoba mi się, gdy ktoś zaraz po Komunii zabiera się do czytania swojego modlitewnika. Na co zdadzą się słowa ludzkie, kiedy w tej chwili przemawia do nas sam Pan Bóg? Trzeba w tej chwili uważnie się w Niego wsłuchiwać, gdyż Bóg stoi na progu naszego serca i chce do nas mówić. Po Komunii Świętej czujecie, że wasze dusze są oczyszczone, że zanurzają się w miłości Bożej. Czujecie coś niezwykłego, spokój rozchodzi się po całym ciele i dociera do samych jego krańców.

    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    ________________________________________________________________________________

    św. Jan Maria Vianney o nadziei

     

    To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje.

    Nadzieja jest największym szczęściem człowieka na ziemi. Jedni ludzie mają jej nadmiar, innym jej brakuje. Niektórzy mówią sobie: „Zgrzeszę jeszcze raz. Co za różnica, czy powiem na spowiedzi, że popełniłem ten grzech trzy, czy cztery razy?”. To tak, jakby dziecko powiedziało do ojca: „Jeszcze raz uderzę cię w twarz. Co za różnica, czy spoliczkuję cię trzy, czy cztery razy, i tak wiem, że mi wybaczysz”.
    Oto jak postępujemy wobec Boga. Mówimy sobie: „W tym roku jeszcze się pobawię, a nawrócę się w przyszłym roku. Jak tylko zechcę wrócić do Boga, na pewno przyjmie mnie z powrotem”. To prawda, że względem nas Bóg nie jest złośliwy. Jest jednak sprawiedliwy! Czyż sądzicie, że będzie liczył się z waszą wolą, że po tym, jak przez całe życie Nim gardziliście, naraz „rzuci się” wam na szyję? Istnieje miara łaski i miara grzechu, po przebraniu której Bóg się wycofuje. Co powiedzielibyście o ojcu, który w taki sam sposób traktuje dziecko grzeczne i psotnika? Powiedzielibyście: „Ojciec jest niesprawiedliwy, nie czyniąc różnicy między tymi, którzy mu wiernie służą, a tymi, którzy Go obrażają”.

    W obecnych czasach tak mało jest w ludziach wiary, że albo grzeszą zuchwałą nadzieją, albo zwątpieniem. Czasem ktoś mówi: „Za wiele złego w życiu zrobiłem; Bóg nie może mi przebaczyć”. To jest ciężkie bluźnierstwo, gdyż zakłada, że miłosierdzie Boże jest ograniczone, podczas gdy ono nie ma żadnych granic, jest nieskończone. Gdybyście popełnili tyle grzechów, że wystarczyłoby ich, aby zgubić całą parafię, to jeśli się wyspowiadacie, żałujecie za grzechy i macie szczerą wolę już nigdy więcej ich nie popełnić, Bóg wam wybaczy. Był kiedyś kapłan, który w swoich kazaniach często mówił o nadziei i Bożym miłosierdziu. Innych podnosił na duchu, lecz sam wątpił. Gdy skończył kazanie, podszedł do niego młody człowiek i poprosił o spowiedź. Kapłan zgodził się i młodzieniec wyznał mu swoje grzechy, a potem dodał: „Ojcze, wyrządziłem tyle zła, na pewno będę potępiony”. „Przyjacielu, co ty mówisz? Nigdy nie wolno tracić nadziei”. Młody człowiek wstał od kratek konfesjonału i odparł: „Ojcze, mnie przestrzegasz przed zwątpieniem, a sam w nim trwasz”. Do serca spowiednika wpadł promień światła i kapłan natychmiast wyrzucił stamtąd zwątpienie, wstąpił do klasztoru i został wielkim świętym. Bóg zesłał mu anioła pod postacią młodzieńca, aby pouczyć go, że nigdy nie należy poddawać się zwątpieniu.

    Bóg jest równie skory do tego, aby nam przebaczyć, gdy Go o to prosimy, jak matka, która biegnie ratować swoje dziecko, które wpadło w ogień. Pan jest dla nas jak matka, która nosi swoje dziecko na rękach. Malec jest nieznośny, kopie ją, gryzie i drapie, lecz ona nie przejmuje się tym. Wie bowiem, że gdyby je postawiła na ziemi, upadłoby, gdyż jeszcze nie umie samo chodzić. Tak też postępuje z nami Bóg. Znosi nasze złe traktowanie, naszą arogancję i przebacza nam wszystkie wybryki, lituje się nad nami, pomimo że Mu się sprzeciwiamy.

    z książki Alfreda Monnina SJ „Zapiski z Ars”. Promic – Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2009

    _________________________________________________________________________________

    Apostoł konfesjonału

    Apostoł konfesjonału

    fot. Jakub Szymczuk/Gość Niedzielny

    ***

    Przez niestrudzone oddanie posłudze sakramentu pokuty Święty Proboszcz stał się męczennikiem cierpiącym za grzeszników i ofiarą konfesjonału.

    Nawrócenie, pokuta i pragnienie rozgrzeszenia, do których kapłani Kościoła powinni niestrudzenie zachęcać, stanowi istotę wewnętrznej odnowy człowieka. Bóg łaskawy i cierpliwy wzywa człowieka do powrotu, gdy ten zejdzie z drogi zbawienia. Boże miłosierdzie, jako dzieło Trójcy Świętej, objawia się przede wszystkim w konfesjonale. Tę prawdę rozumiał doskonale św. Jan Vianney, który swoim życiem i nauczaniem „podkreślał piękno Bożego przebaczenia”, sam będąc „płomieniem łagodności i miłosierdzia”. Przez swój pełen skromności i wyrzeczeń styl życia upodabniał się on do Chrystusa – dobrego Pasterza i w duchu solidarności podejmował pokutę za grzechy swoich parafian oraz penitentów. Św. Jan Maria uświęcał najpierw siebie, by jeszcze bardziej mógł uświęcać innych.

    Święty był skutecznym narzędziem Bożego miłosierdzia. Spowiadał dziesięć godzin dziennie, niekiedy piętnaście i więcej. Przez tę bramę miłosierdzia przeprowadzał św. Jan różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Nieraz zmordowany jęczał w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika!”. W 1828 roku przybyło do Ars ok. 20 tys. ludzi. W ostatnim roku swojego życia Vianney miał ich przy konfesjonale ok. 80 tys. Łącznie przez 41 lat pobytu tego Bożego atlety w Ars przewinęło się przez nie około miliona ludzi. Przez niestrudzone oddanie posłudze sakramentu pokuty święty Proboszcz stał się więc męczennikiem cierpiącym za grzeszników i ofiarą konfesjonału. To, co zasługuje na szczególne uznanie w jego pokucie, to jej motywy: miłość Boga i nawrócenie grzeszników. Jednemu zniechęconemu współbratu tak to wyjaśnia: „Modliłeś się […] jęczałeś w bólu […] ale czy pościłeś, czy trwałeś na czuwaniu?”

    Św. Jan Vianney przekonywał, że „trzeba więcej czasu poświęcić na prośbę o żal za grzechy niż na sam rachunek sumienia”. Starał się więc w wiernych kształtować pragnienie skruchy. Jak zauważył św. Jan Paweł II, Bóg pozwolił Proboszczowi z Ars „pojednać wielkich pokutujących grzeszników, a także prowadzić ich ku duchowej doskonałości, której szczerze zapragnęli”. Dodatkowe cierpienie przeżywał przez grzech i zło, które wylewało się na niego jak morze błota: „To wszystko, co wiem na temat grzechu – mówił – nauczyłem się od nich”. Słuchał penitentów, czytał w ich sercach, jak w otwartej księdze, ale przede wszystkim prowadził do nawrócenia. Poruszał do głębi serca, nie tylko w sposób powierzchowny i pozorny, choć wystarczało mu do tego niewiele słów.

    Proboszcz z Ars poświęcił całe swoje życie kapłańskie i wszystkie siły sprawie nawrócenia grzeszników. Był przekonany, że to dzięki łasce Bożego miłosierdzia, a nie własnym zasługom, grzesznik wraca do Ojca, który „biegnie za grzesznikiem i przyciąga go do siebie”, Wraz pokornym Janem chcemy wyśpiewywać uwielbienie i wdzięczność, za okazane miłosierdzie w sakramencie pokuty i otwierać się na łaski, które staną się naszym udziałem w czasie tegorocznej adwentowej drogi do spotkania z wcielonym Miłosierdziem. I prosić za tych, którzy dawno nie korzystali ze spowiedzi, by Boże miłosierdzie pobudziło ich serca do wewnętrznej skruchy i przemiany życia.

    ks. Leszek Smoliński/Wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

     

    3 sierpnia

    Święta Lidia

    pierwsza nawrócona poganka w Europie

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Augustyn Kazotić, biskup
    ***
    Święta Lidia

    Lidia to postać znana z kart Nowego Testamentu. Mieszkała w Filippi, w Macedonii. Była zapewne osobą zamożną, bowiem purpura – tkanina, którą sprzedawała – stanowiła towar luksusowy. Kiedy św. Paweł przybył do miasta, w którym mieszkała, Lidia była poganką skłaniającą się ku monoteizmowi. Spotkawszy Apostoła, przyjęła chrzest. Tekst Łukasza odnotowuje, że udzieliła mu gościny:Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też nam pewna bojąca się Boga kobieta z Tiatyry, imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swoim domem, poprosiła nas: “Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu – powiedziała – przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas (Dz 16, 14-15).Paweł pozyskał ją dla Chrystusa jako pierwszą pogankę w Europie w czasie swojej drugiej podróży, która obejmowała Małą Azję, Macedonię oraz Grecję. Miała ona miejsce w latach 50-52. Łukasz podaje, że spotkanie Apostoła Narodów z Lidią odbyło się nad rzeką. Taki był bowiem u Żydów zwyczaj, że jeśli nie mieli jeszcze własnego domu modlitwy (synagogi), zbierali się w pobliżu rzeki dla obmyć rytualnych. Te miejsca nazywano proseuche, czyli miejscem modlitwy.
    Z mieszkańcami Filippi św. Paweł zawarł wielką przyjaźń, którą przypieczętował osobnym Listem; wchodzi on w skład ksiąg Nowego Testamentu. Apostoł chwali w nim nie tylko gorliwość tamtejszych chrześcijan, ale także ich niezwykłą ofiarność, jakiej nigdzie nie napotkał (Flp 4, 15). W tych słowach kryje się chyba również wyraźna pochwała dla św. Lidii, która pierwsza udzieliła Apostołowi gościny i zapewne nadal hojnie go wspierała w jego potrzebach.
    O dalszych losach św. Lidii nie wiemy nic więcej. Baroniusz wprowadził jej imię do Martyrologium Rzymskiego w wieku XVI (1584). Jest patronką farbiarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Lidio! Czy rzeczywiście wiemy o Tobie niewiele?

     pl.wikipedia.org

    ***

    To prawda, że nie za dużo o mnie wiadomo. Nawet mi to odpowiada. Moje imię też za wiele o mnie nie mówi, bo oznacza przecież „kobieta z Lidii”. A zatem wskazuje tylko na moją rodzinną krainę. Właściwie tylko dwa wersety Nowego Testamentu dotyczą mojej osoby (zob. Dz 16, 14-15). Wydaje mi się, że czasem dobrze jest nie wiedzieć o kimś za dużo. Zbytnia wiedza bowiem prowadzi niejednokrotnie do niepotrzebnych plotek, domysłów, a w konsekwencji do przekłamań na temat danego człowieka.
    Powiem jednak parę słów o sobie. Pochodzę z Tiatyry. To miasto było usytuowane ponad 100 km na północ od Efezu w Azji Mniejszej. Jako osoba uzdolniona artystycznie, posiadałam m.in. dar komponowania muzyki. Byłam bardzo pracowita. Ciągle zajęta tworzeniem czegoś, co nadawałoby sens nie tylko mojemu życiu. Odznaczałam się wrażliwością na piękno, szczególnie na kolory. Chętnie udzielałam pomocy potrzebującym. Może to wynikało z tego, że byłam kobietą zamożną. Zajmowałam się przecież handlem, sprzedając purpurę. Generalnie wiodłam dostatnie życie. Niemniej zawsze czegoś mi brakowało w pogańskim świecie, który mnie otaczał. W politeistycznym galimatiasie różnorakich wierzeń brakowało mi sensu i ładu. Potrzebowałam tych wartości, aby móc w pełni się rozwijać i dalej tworzyć swoją egzystencję.
    Dlatego też szybko i na zawsze zakochałam się w Proroku z Nazaretu, o którym tak pięknie opowiadał Paweł z Tarsu, kiedy przybył do Filippi. Przyjęłam chrzest w imię Jezusa Chrystusa wraz z całym moim domostwem. Można powiedzieć, że w ten sposób jestem pierwszą poganką – Europejką, która stała się chrześcijanką. Bardzo się cieszę, że Pan wybrał mnie na swoją uczennicę. Ochoczo udzielałam gościny nie tylko Apostołowi Narodów, lecz także innym braciom i siostrom w wierze. Dzięki swojemu majątkowi wspomagałam też finansowo pierwszą wspólnotę chrześcijańską w Filippi. Dokończyłam żywota, będąc kobietą spełnioną i szczęśliwą, że mogłam służyć żywemu Bogu obecnemu w drugim człowieku.
    Na koniec życzę wszystkim, aby niczego w życiu nie robili ze względu na ludzki podziw, popisując się przed innymi i zyskując popularność. Tego typu postawa prowadzi do zguby, bo człowiek zatraca zdrowy dystans do samego siebie. Niech inni wiedzą o nas tyle, ile potrzeba. Bóg zaś niech błogosławi ludziom stającym przed Nim w prawdzie i pracującym zawsze nie dla swojej chwały, lecz dla chwały „Tego, Który jest i Który był, i Który przychodzi” (Ap 1,4).

    Z wyrazami szacunku –
    św. Lidia

    ks. Antoni Tatara/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Aniołów
    Odpust Porcjunkuli

    Zobacz także:
      •  Święty Euzebiusz z Vercelli, biskup
      •  Święty Piotr Julian Eymard, prezbiter
      •  Błogosławiona Joanna z Azy
      •  Błogosławiony August Czartoryski, prezbiter
      •  Święty Piotr Faber, prezbiter
      •  Błogosławiony Justyn Maria Russolillo od Trójcy Przenajświętszej, prezbiter
      •  Święty Stefan I, papież
    ***
    Porcjunkula we wnętrzu Bazyliki MB Anielskiej

    U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii:“Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10).Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.
    W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku.
    11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej.

    Ikona Matki Bożej - Królowej Aniołów

    Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego.

    Święty Franciszek przed obliczem Chrystusa i Jego Matki

    W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej.
    Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Odpust Porcjunkuli

    2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.

     

    Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula

    Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula/fot. Grażyna Kołek/Niedziela

    ***

    Trochę historii

    Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli?

    Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.

    W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.

    Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.

    Skąd odpust Porcjunkuli?

    Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.

    Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.

    By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:


    – pobożnie nawiedzić kościół,

    – odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,

    – przystąpić do spowiedzi świętej,

    – przyjąć Komunię świętą,

    – pomodlić się według intencji Ojca Świętego,

    – wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.

    Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.

    ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________________

    Matki Bożej Anielskiej – 2 sierpnia

    Matki Bożej Anielskiej - 2 sierpnia

    Drugiego sierpnia obchodzimy wspomnienie Matki Bożej Anielskiej z Porcjunkuli. Czy wiemy, że w tym dniu w każdym kościele parafialnym możemy zyskać odpust zupełny, zwany „odpustem Porcjunkuli”?

    Musimy cofnąć się myślą do XIII wieku, stanąć w dolinie spoletańskiej we Włoszech przed maleńką, ówcześnie zupełnie zapomnianą kaplicą, oddaloną o 5 km od Asyżu. Zobaczylibyśmy wówczas Franciszka, który w 1206 roku własnymi rękami ją odbudowuje. Trzy lata później zobaczylibyśmy go, jak 24 lutego słucha Ewangelii o rozesłaniu Dwunastu (Mt. 10,7-10), która staje się jego regułą; ujrzelibyśmy pierwotną wspólnotę franciszkańską, która tam się gromadzi i stamtąd wyrusza głosić słowo Boże; zobaczylibyśmy Klarę, która nocą w niedzielę Palmową 1212 roku przyjmuje z rąk Franciszka habit; bylibyśmy świadkami rozwoju wspólnoty braci, którzy co roku w Zesłanie Ducha Świętego z różnych stron przybywają tam na kapitułę; w końcu zobaczylibyśmy Franciszka, który wieczorem w sobotę 3 października 1226 roku umiera w ukochanej przez siebie kapliczce.

    Swój szczególny stosunek do Porcjunkuli Franciszek wyraził sześć miesięcy przed śmiercią, gdy poczuł się bardzo słabo. Tomasz z Celano, autor pierwszej biografii Świętego, podaje: „Chociaż bowiem wiedział, że po wszystkiej ziemi założone zostało Królestwo Niebieskie, i wierzył, że w każdym miejscu Bóg udziela łaski swoim wybranym, to jednak doświadczył, że miejsce kościoła Świętej Maryi w Porcjunkuli napełnione jest łaską bardziej obfitą i nawiedzane przez duchy z wysoka. Przeto często mówił: „Baczcie, synowie, byście kiedyś nie opuścili tego miejsca. Jeśliby was wyrzucono na zewnątrz z jednej strony, wchodźcie z powrotem z drugiej, bo miejsce to jest naprawdę święte i mieszkaniem Boga. Tutaj, gdy byliśmy nieliczni, Najwyższy pomnożył nas w liczbę; tutaj zapalił naszą wolę ogniem swej miłości; tutaj każdy, kto będzie się modlił pobożnym sercem, otrzyma to, o co będzie prosił, a ten, kto zgrzeszy, srożej będzie karany. Dlatego, wszyscy synowie, uważajcie to miejsce mieszkania Boga za godne czci i tutaj z całego serca uwielbiajcie Pana i dziękujcie Mu”.

    Odpust Porcjunkuli wczoraj
    Franciszek otrzymał w Porcjunkuli Boże błogosławieństwo. Świadomość tego doświadczenia i poczucie szczególnej miłości do grzeszników popchnęły go do tego, by w lipcu 1216 roku prosić papieża Honoriusza III o odpust zupełny dla wszystkich nawiedzających ten kościółek. Niestety brakuje potwierdzenia tego faktu przez Kurię Rzymską (istniejące dokumenty, które odnoszą się do tego zdarzenia, pochodzą z wieku XIV i czasów późniejszych). Dzisiaj ten fakt opatruje się różnymi komentarzami. Być może Kuria Rzymska nie wydała wówczas takiego dokumentu z obawy, że odpust Porcjunkuli zmniejszyłby liczbę chętnych do udziału w wyprawach krzyżowych, z którymi wyłącznie wiązał się odpust zupełny. Nie znaczy to jednak, że papież nie mógł ustnie przystać na prośbę Franciszka.

    W 1310 roku biskup Asyżu, Teobaldo, odnotował, że św. Franciszek podczas pobytu w Porcjunkuli otrzymał objawienie, według którego miał udać się do papieża Honoriusza III, przebywającego wówczas w pobliskiej Perugii, z prośbą o odpust zupełny dla kościółka Matki Bożej Anielskiej. Święty miał tam przybyć następnego dnia wraz z bratem Masseo z Marignano. Papież po usłyszeniu prośby zapytał: „O ile lat tego odpustu prosisz?”. Na co Franciszek odpowiedział: „Ojcze Święty, niech się spodoba Waszej Świątobliwości nie dawać mi lat, ale dusze. Ja pragnę, jeśli się Wam podoba, aby ktokolwiek wejdzie do tego kościółka wyspowiadany i skruszony, był rozgrzeszony z wszystkich swoich grzechów, by mu była darowana wina i kara w niebie i na ziemi, od dnia chrztu aż do dnia i godziny, w której wejdzie do tego kościółka”. Ta śmiała prośba Franciszka miała się spotkać ze sprzeciwem papieża. Nie było bowiem w zwyczaju ówczesnego Kościoła udzielanie odpustu zupełnego w takim przypadku ani, co więcej, by był on możliwy do uzyskania każdego dnia w roku (na dodatek bez składania żadnej ofiary). Wówczas Franciszek odrzekł: „To, o co proszę, nie proszę ze swej strony, lecz w imieniu Tego, który mnie posłał, to znaczy Pana naszego Jezusa Chrystusa”. Po usłyszeniu tych słów, papież miał powiedzieć: „Podoba się nam, byś otrzymał to, o co prosisz”.

    Liczba osób, które w Porcjunkuli doświadczały nawrócenia serca, była dla autorów franciszkańskich najlepszym „dowodem” przemawiającym za autentycznością odpustu związanego z tym miejscem. Odpowiadało to zresztą proroczej wizji jednego z pierwszych współbraci Franciszka: „Widział [on] niezliczoną ilość ludzi dotkniętych bolesną ślepotą, jak trwali wokół tego kościoła z oczyma skierowanymi ku niebu, na klęczkach. Wszyscy łzawym głosem, z rękami wyciągniętymi w górę, wołali do Boga, prosząc o miłosierdzie i światło. I oto przyszedł na nich z nieba olbrzymi blask, rozpostarł się na wszystkich i każdemu udzielił światła i dał upragnione zdrowie”.

    Odpust Porcjunkuli dzisiaj
    16 kwietnia 1921 roku papież Benedykt XV w dokumencie Constat apprime oficjalnie potwierdził wielowiekową tradycję „odpustu Porcjunkuli”. Zatem każdy, kto nawiedza ten mały kościółek pod Asyżem w jakimkolwiek dniu roku, może pod zwykłymi warunkami uzyskać odpust zupełny.

    Nie trzeba jednak jechać do Włoch, by otrzymać „odpust Porcjunkuli” – wystarczy 2 sierpnia nawiedzić którykolwiek kościół franciszkański albo własny kościół parafialny. W 1967 roku papież Paweł VI, ogłaszając swoją naukę na temat odpustów (Indulgentiarum doctrina), ustanowił bowiem dwa dni w roku, kiedy pod zwykłymi warunkami w kościele parafialnym można uzyskać odpust zupełny: pierwszy z nich to dzień święta tytularnego danego kościoła, natomiast drugi to właśnie dzień Matki Bożej Anielskiej z Porcjunkuli.

    W tym dniu świątynię parafialną należy nawiedzać z sercem pojednanym z Bogiem w sakramencie pokuty; z pragnieniem doświadczenia łaski odpustu zupełnego, o który prosił Franciszek; ze szczerym postanowieniem przemiany ducha, tzn. wyzbycia się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego oraz chęcią trwania przy Bogu w łasce uświęcającej. To podstawowe warunki uzyskania odpustu zupełnego. Nie można go bowiem otrzymać niejako „automatycznie”, przez samo zewnętrzne wykonanie jakiegoś uczynku, ale musi on być aktem obejmującym całego człowieka i całe jego życie. Następnie należy uczestniczyć w Eucharystii i przyjąć Ciało Pańskie, potem odmówić „Wierzę w Boga” oraz pomodlić się w intencjach określonych przez Ojca Świętego, odmawiając np.: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”.

    Dobrze też uświadomić sobie przy tej okazji, jak wiele dobra i Bożego błogosławieństwa, które przenika codzienność i obejmuje całe życie, otrzymaliśmy w naszym kościele parafialnym: chrzest, Pierwsza Komunia Święta, bierzmowanie, małżeństwo, pokrzepienie w chwilach radości i trudach naszego życia. Okaże się wówczas, że także nasza świątynia, choć skromna i nieznana, jest miejscem szczególnej obecności Boga, w którym udziela On swego błogosławieństwa. Jest „bramą do życia wiecznego”, za którą Franciszek uważał Porcjunkulę, jak głosi napis umieszczony nad wejściem do niej: „Haec est porta vitae aeternae”.

    o. Augustyn Chwałek OFMCap

    „Głos Ojca Pio” [28/4/2004]

    __________________________________________________________________________________

    Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)

    Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)

    Witraż w Bazylice MB Anielskiej/fot.Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Święto jest obchodzone bardzo uroczyście jako święto patronalne jedynie w kościołach i klasztorach franciszkańskich. Podajemy wszakże historię tegoż święta ze względu na jego bogatą historię i rozpowszechnienie.

    Pierwotny tytuł kościoła Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem brzmiał – Najśw. Maryja Panna z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej w VI wieku. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie.

    Matka Boska Anielska. Taką nazwę miała kapliczka za czasów św. Franciszka. Nie jest wykluczone, że on sam jej dał taką nazwę. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę.

    Porcjunkula. Nazwa również znana za czasów św. Franciszka i być może przez niego wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, a również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Nazwa dzisiaj równie powszechna jak poprzednia (Matka Boska Anielska) w odniesieniu do jednego z najmniejszych dzisiaj sanktuariów świata.

    Historia sanktuarium

    Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkula) leży około 2 kilometrów na południe od Asyżu. Położony jest w dolinie tuż przy dworcu kolejowym. Kiedyś stał tu las, a właścicielami kapliczki byli benedyktyni, którzy mieli swój klasztor na wzgórzu Subasio. Kapliczka była w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek w zimie 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (24 lutego) wysłuchał Franciszek Mszy świętej i usłyszał słowa Ewangelii w czasie tej Mszy: “Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10,6-10).

    Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Dlatego zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem i udał się do kościoła parafialnego Św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. W tym samym jeszcze roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: bogaty kupiec Bernard z Quinvalle i kapłan uczony, doktor prawa, Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się Pokutnikami z Asyżu oraz Braćmi Mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.

    W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i posesję przy niej, na której ci wybudowali sobie ubogie szałasy – domy. Tak więc Porcjunkula stała się domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się także św. Klara z Offreduccio. W samą Niedzielę Palmową dnia 28 marca 1212 roku odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod nazwą pierwotną “Ubogich Pań”. Niebawem w ślad za św. Klarą wstąpiła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana.

    W roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych, obserwantów. Wystawili oni tu spory klasztor, a także okazały kościół. W latach 1569-1678 wystawiono świątynię, którą dzisiaj oglądamy. Wieża – dzwonnica pochodzi z roku 1684. Franciszek Overbeck wykonał malowidła i mozaiki wewnątrz (1829-1830). W roku 1832 trzęsienie ziemi zniszczyło znacznie kościół. Odbudowany został rychło w latach 1836-1840. Świątynia posiada okazałą fasadę z figurą Matki Bożej na szczycie, wykonaną z brązu pozłacanego, liczącą 7 metrów wysokości. W środku kościoła znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek – kaplica. Przy końcu bocznej nawy jest cela, ozdobiona freskami Tyberiusza z Asyżu (1516), w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. W maleńkim ogrodzie rosną dzikie, czerwone róże bez kolców. Legenda głosi, że w ten właśnie krzak rzucił się dnia pewnego św. Franciszek dla umartwienia ciała. Ponieważ bardzo go wówczas kolce poraniły, za karę z woli Bożej przestały rodzić kolce i tak jest po dzień dzisiejszy. Listki tych róż rozdaje się na pamiątkę. Legenda głosi również, że raz po raz pojawiają się na różach krople krwi Świętego.

    11 kwietnia 1909 roku, papież św. Pius X, podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej. W latach 1925-1928 kaplica Porcjunkuli została obudowana artystycznie. Obecnie dookoła bazyliki jest znaczna osada, która nosi nazwę Matki Boskiej Anielskiej.

    Matka Boska Anielska

    Tytuł ten przypomina, że Maryja jako Matka Boża jest Królową również aniołów, a więc istot najwyższych wśród stworzeń. Już Ewangelie zdają się wskazywać na rolę służebną aniołów wobec Najśw. Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Członkowie tegoż bractwa odmawiają codziennie trzy Zdrowaś z wezwaniem:

    “Królowo Aniołów, módl się za nami”. To wezwanie zostało także włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. Niektóre z nich są nawet sanktuariami, posiadającymi wizerunki Matki Bożej, słynące łaskami. W Italii jest 9 podobnych sanktuariów. M. B. Anielska jest Patronką Kostaryki. W pobliżu miasta San José istnieje sanktuarium z figurką cudowną, koronowaną w 1927 roku. Według podania miejscowego mieli ją w roku 1635 przynieść aniołowie.

    Odpust Porcjunkuli

    Właśnie ze względu na ten odpust bazylika i sanktuarium nabrały tak wielkiej sławy w świecie chrześcijańskim. Legenda głosi, że pewnej nocy w lecie w roku 1216 Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najśw. Pannę Maryję w otoczeniu aniołów; tak się odtąd najczęściej przedstawia M. B. Anielską św. Franciszka z Asyżu.

    Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła”. Franciszek upadł na twarz w adoracji Chrystusa, Maryi i aniołów, i rzekł: “Trzykroć święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”.

    Z kolei zwrócił się Franciszek do Najśw. Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”.

    Podanie głosi, że zaraz nazajutrz udał się Franciszek z bratem Masseuszem do Perugii, gdzie właśnie przebywał papież Honoriusz III:
    “Ojcze święty – powiedział – odbudowałem przed kilku laty mały kościółek w twoich posiadłościach, poświęcony Matce Bożej i błagam Waszej Świątobliwości, aby go raczył wzbogacić wielkim odpustem, nie zobowiązującym do dawania jałmużny”.

    “Zgadzam się – miał odpowiedzieć papież – ale na ile lat go żądasz?”

    Na to Franciszek: “Ojcze święty, proszę cię, byś odpustu tego nie liczył na lata, ale na dusze, aby wszyscy, którzy rozgrzeszeni i przejęci skruchą serdeczną wejdą do kościoła Matki Boskiej Anielskiej, otrzymali zupełne odpuszczenie grzechów i na tym, i na tamtym świecie”.

    “To, o co prosisz, jest wielkie i dotychczas niepraktykowane w Kościele”.

    Na to Franciszek: “Dlatego przychodzę tu i proszę nie w moim imieniu, ale w imieniu Jezusa Chrystusa, który mię tu posłał”.

    Tyle legenda. Faktem jest natomiast, że papież udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kaplicy, które odbyło się dnia 2 sierpnia 1216 roku. Od wieku XIV papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Papież Sykstus IV w roku 1480 udzielił tego przywileju wszystkim kościołom I zakonu. W dwa lata potem tenże papież udzielił tegoż odpustu zupełnego dla wszystkich kościołów franciszkańskich, także dla III zakonu. Papież Leon X przywilej ten potwierdził (1 IX 1518). Papież Grzegorz XV przywilej ten rozszerzył nie tylko na wszystkich duchowych synów i córki św. Franciszka, ale również na wszystkich wiernych, ilekroć dnia 2 sierpnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich (1622). Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i dnia 22 lutego 1847 roku przywilej odpustu toties quoties rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III zakon. Papież św. Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli to biskupi uznają za stosowne (1910). W rok potem przywilej ten św. Pius X rozszerzył na wszystkie kościoły (1911). Dnia 3 marca 1952 roku wyszedł dekret Kongregacji Odpustów rozszerzający przywilej odpustu zupełnego toties quoties na dzień 2 sierpnia lub w najbliższą niedzielę dla wszystkich kościołów i kaplic nawet półpublicznych.

    Warunki uzyskania odpustu

    Jak wspomnieliśmy, początkowo odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu, i to jedynie dnia 2 sierpnia. Potem papieże rozszerzyli ten przywilej na wszystkie dni w roku odnośnie Porcjunkuli. Wreszcie Porcjunkula otrzymała na dzień 2 sierpnia odpust toties quoties, czyli za każde nawiedzenie kościoła i wypełnienie warunków. Odpust ten rozszerzyli papieże na kościoły franciszkańskie, potem także na wszystkie kościoły. Pierwszy miał udzielić tego odpustu papież bł. Innocenty XI w roku 1687. Potem rozszerzył go papież Pius IX w roku 1847 na podstawie tradycji, która istniała już odnośnie Porcjunkuli w wieku XIV. Warunki dostąpienia odpustu Porcjunkuli były następujące: nawiedzenie kościoła, przystąpienie do Spowiedzi i do Komunii świętej, odmówienie 6 Ojcze nasz, 6 Zdrowaś i 6 Chwała Ojcu w intencjach, jakie ma papież. Odpust ten można było uzyskać od południa 1 sierpnia do północy 2 sierpnia. Nadto można było w ostatnich latach przenieść ten odpust na najbliższą niedzielę.

    Dzisiaj odpust ten uzyskuje się w kościołach parafialnych spełniając zwyczajne warunki: pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i Wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencji Ojca świętego; wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu. Papież Grzegorz XIII (1585) obdarował sanktuarium M. B. Anielskiej przywilejem, że można było odprawiać w nim Msze święte przez całą dobę. Sanktuarium wydaje pięknie redagowany miesięcznik “La Porziuncola”.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 sierpnia

    Święty Alfons Maria Liguori,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Etelwold, biskup
      •  Błogosławiony Aleksy Sobaszek, prezbiter i męczennik
      •  Eleazar, uczony w Piśmie
    ***
    Święty Alfons Maria Liguori

    Alfons Maria urodził się 27 września 1696 r. w Marinelli pod Neapolem, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W dwa dni potem otrzymał chrzest. Jego ojciec marzył dla niego o karierze urzędniczej. W rodzinnym pałacu Alfons miał doskonałych nauczycieli. Wykazywał także od dziecka niezwykłą pilność do nauki i duże zdolności. Gdy ukończył szkołę podstawową, został wysłany na studia prawnicze na uniwersytet w Neapolu. Miał wtedy zaledwie 12 lat (1708). Kiedy miał zaledwie 17 lat, był już doktorem obojga praw. Ojciec planował Alfonsowi odpowiednie małżeństwo. Wybrał mu nawet córkę księcia, Teresinę. Ta jednak wstąpiła do zakonu i niebawem zmarła. Alfons po kilku latach praktyki adwokackiej, zniechęcony przekupstwem w sądownictwie, ku niezadowoleniu ojca postanowił spełnić swoje marzenia. Przed obrazem Matki Bożej w Porta Alba złożył swoją szpadę i rozpoczął studia teologiczne (1723).
    Po 4 latach studiów Alfons przyjął święcenia kapłańskie (1727). Miał wówczas 31 lat. Pragnąc życia doskonalszego, marzył o zakonie. Zamierzał najpierw wstąpić do teatynów, potem do filipinów albo do jakiejś kongregacji misyjnej. Nie mógł się jednak zdecydować. Z zapałem oddał się więc pracy apostolskiej wśród młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. Gromadził ją w dni wolne od pracy, grał z nimi na gitarze i śpiewał ułożone przez siebie pieśni, uczył prawd wiary. Zasłynął też jako doskonały kaznodzieja. Po trzech latach nadludzkiej pracy musiał udać się na wypoczynek do Amalfi. Nie przestał tam jednak pracować. Zetknął się z rodziną Sióstr Nawiedzenia. Zajął się nimi i przekształcił je na Kongregację Zbawiciela. Był to młody zakon kontemplacyjny. W przyszłości będzie on stanowił żeńską gałąź redemptorystów.
    Alfons zauważył, że tamtejsi górale nie mają dostatecznej opieki duszpasterskiej. Dojrzała więc w nim myśl utworzenia zgromadzenia męskiego, które oddałoby się pracy wśród najbardziej opuszczonych oraz zaniedbanych. Tak powstało dzieło “Najświętszego Odkupiciela” (redemptorystów). Był to rok 1732. Na zatwierdzenie reguł nowej rodziny zakonnej Alfons nie czekał długo. Zatwierdził ją niebawem papież Benedykt XIV (1749).
    W 1762 r. papież Klemens XIII mianował Alfonsa biskupem-ordynariuszem w miasteczku S. Agata dei Goti. Alfons miał wtedy już 66 lat. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Kościele, udał się do Rzymu, by przedstawić się papieżowi. Z Rzymu podążył do Loreto, by w tym sanktuarium uprosić sobie błogosławieństwo u Matki Bożej. Pomimo wieku, z młodzieńczym zapałem zabrał się do pracy: wizytował, przemawiał, spowiadał, odwiedzał kapłanów i zagrzewał ich do gorliwości, reformował klasztory, budził nowe powołania kapłańskie i zakonne. Wszystkie dochody, jakie mu pozostawały dzięki nader skromnemu życiu, oddawał ubogim i fundacjom nowych placówek swojej kongregacji. Kiedy nastał głód, sprzedał sprzęty i naczynia domu biskupiego, aby za to kupić chleb dla głodujących. Jako biskup nie tylko nie zmienił surowego trybu życia, ale go nawet obostrzył, twierdząc, że teraz musi pokutować za swoich wiernych. Sypiał mało, jadł tylko zupę, chleb i jarzyny, nosił włosiennicę i kolczasty łańcuch, biczował się często do krwi.
    Nadmierne trudy, wiek i surowy tryb życia wyniszczyły jego organizm tak, że poczuł się zmuszony prosić papieża o zwolnienie z obowiązków pasterza diecezji. Paraliż kręgosłupa był dla niego bolesnym krzyżem. Po 13 latach pasterzowania powrócił więc do swoich duchowych synów (1775). Wskutek zatargu politycznego rozdzielono redemptorystów na dwie odrębne grupy. Papież ustanowił nad redemptorystami, zamieszkałymi na terenie Państwa Kościelnego, osobnego przełożonego, a redemptorystów neapolitańskich pozbawił wszelkich przywilejów. Założyciel bolał nad tym, ale znosił to cicho, z poddaniem się woli Bożej. Do tych cierpień przyczyniły się cierpienia fizyczne: reumatyzm, skrzywienie kręgosłupa i inne. Pochylony do ziemi, nie mógł już chodzić i został przykuty do fotela. Bóg doświadczył go także falą udręk moralnych: pokus, oschłości i skrupułów.

    Święty Alfons Maria Liguori

    Alfons Liguori zmarł 1 sierpnia 1787 r. w wieku 91 lat. Sława jego świętości była tak wielka, że Pius VI już w 1796 roku nakazał rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 11 lat potem (1807) został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Alfonsa. Pius VII dokonał jego uroczystej beatyfikacji w 1816 roku, a Grzegorz XVI kanonizował go w 1839 roku. W 10 lat potem Pius IX osobiście nawiedził grób św. Alfonsa (1849) i przy jego relikwiach odprawił Mszę świętą. Z tej okazji jako wotum ofiarował swój pierścień. Podobny pierścień ofiarował Jan XXIII w 1960 roku na wieść o kradzieży, jakiej dokonano w kaplicy św. Alfonsa. Pius IX ogłosił św. Alfonsa doktorem Kościoła (1871), a papieże Benedykt XV, Pius XI i Pius XII w publicznych wypowiedziach oddali mu najwyższe pochwały.Św. Alfons Liguori był ekspertem w tym, co dzisiaj nazywane jest teologią pastoralną. W swojej kapłańskiej pracy wygłosił ponad 500 misji i rekolekcji. Najwięcej jednak zasłużył się Kościołowi Chrystusa jako pisarz, jeden z najpłodniejszych, jakich znają dzieje chrześcijaństwa. Do dzieł, które mu zjednały największą sławę, należą: Teologia moralna, Uwielbienia Maryi, które zdobyły aż 324 wydania w różnych językach; rekordową popularność osiągnęła mała książeczka Nawiedzenie Najśw. Sakramentu i Najśw. Maryi Panny, która doczekała się ponad 2000 wydań w różnych językach. Łącznie wymienia się 160 tytułów prac, napisanych przez św. Alfonsa, których liczba wydań sięgnęła 17 125 w 61 językach! Św. Alfons pisał dla wszystkich: dla kapłanów, kleryków, zakonników, spowiedników, wiernych. Dzieła jego obejmują teologię dogmatyczną, moralną i ascetyczną. 26 kwietnia 1950 roku papież Pius XII ogłosił św. Alfonsa patronem spowiedników i profesorów teologii moralnej. Nauczanie duchowe św. Alfonsa zdominowało życie chrześcijańskie Italii XVIII w. Jest patronem zakonu redemptorystów; adwokatów, osób świeckich, spowiedników, teologów, zwłaszcza moralistów.

    Święty Alfons Maria Liguori
    W ikonografii św. Alfons przedstawiany jest w czarnej, zakonnej sutannie lub w szatach biskupich. Czasami trzyma krzyż lub ma różaniec na szyi. Bywa, że stoi przy nim anioł z pastorałem i mitrą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    PIĘKNA modlitwa do Pana Jezusa św. Alfonsa Marii Liguori

    fot. Giuseppe Antonio Lomuscio via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Modlitwa do Pana Jezusa św. Alfonsa Marii Liguori

    Jezu mój, przez upokorzenie, jakie okazałeś, myjąc nogi swym uczniom, proszę Cię o łaskę prawdziwej pokory, abym się upokarzał względem wszystkich, szczególniej zaś względem tych, co mną gardzą.

    Jezu mój, przez smutek, jakiego doznałeś w Ogrójcu, a który wystarczał do zadania Ci śmierci, proszę, byś mnie uchronił od smutku w piekle, gdzie bym musiał żyć zawsze oddalony od Ciebie, nie mogąc już Cię miłować.

    Jezu mój, przez odrazę, jaką widok mych grzechów już wówczas Ci sprawiał, udziel mi prawdziwego żalu za wszystkie zniewagi, jakie Ci wyrządziłem.

    Jezu mój, przez boleść, jakiej doznałeś, gdy Judasz zdradził Cię pocałunkiem, użycz mi łaski, bym zawsze był Ci wierny i nie zdradzał Cię już więcej, jak to czyniłem w przeszłości.

    Jezu mój, przez ból, jaki odczuwałeś, gdy wiązano Cię jako zbójcę, aby do sędziów Cię zaprowadzić, proszę, byś związał mnie z sobą słodkimi łańcuchami swej miłości, abym się już nigdy nie odłączył od Ciebie, me dobro jedyne.

    Jezu mój, przez te wszystkie zniewagi, policzki, plwociny, jakich doznałeś owej nocy w domu Kajfasza, użycz mi siły, bym z miłości ku Tobie znosił z spokojem wszystkie zniewagi, jakich doznam od ludzi.

    Jezu mój, przez owe szyderstwa, jakich Herod Ci nie szczędził, postępując z Tobą jak z szaleńcem, udziel mi łaski, bym znosił cierpliwie, cokolwiek ludzie o mnie powiedzą, obchodząc się ze mną, jako z nędznym, głupim lub niegodziwcem.

    Jezu mój, przez zniewagę, jaką Żydzi Ci wyrządzili, przenosząc nad Ciebie Barabasza, daj mi łaskę, abym z cierpliwością to przyjmował, gdy innych nade mnie będą przenosić.

    Jezu mój, przez boleść, jakiej doznałeś w najświętszym swym ciele, gdy tak okrutnie Cię ubiczowano, użycz mi łaski, bym znosił z poddaniem wszystkie cierpienia, spowodowane przez choroby, szczególniej zaś te, jakich doznam w godzinę śmierci.

    Jezu mój, przez boleść, jakiej doznawała najświętsza Twa głowa cierniami przebita, daj, bym nigdy nie przyzwolił na myśli, które by Cię mogły obrazić.

    Jezu mój, przez owo Twe poddanie się śmierci na krzyżu, na jaką Piłat Cię skazał, udziel mi łaski, bym przyjął z poddaniem śmierć moją wraz z wszystkimi cierpieniami, jakie jej będą towarzyszyć.

    Jezu mój, przez mękę, jakiej doznałeś, niosąc krzyż na Kalwarię, spraw, bym cierpliwie znosił wszystkie krzyże swego życia.

    Jezu mój, przez owe cierpienia, jakie odczuwałeś, gdy przebijano Ci ręce i nogi, proszę Cię, byś przybił do nóg swoich mą wolę, abym tego tylko pragnął, czego Ty sobie życzysz.

    Jezu mój, przez gorycz, jakiej doznałeś, gdy napojono Cię żółcią, użycz mi łaski, bym nie obrażał Cię nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu.

    Jezu mój, przez boleść, jaką odczułeś, żegnając się na krzyżu z swą świętą Matką, uwolnij mnie od nieporządnego przywiązania do mych krewnych i w ogóle do jakiegokolwiek stworzenia, aby me serce całkowicie do Ciebie należało.

    Jezu mój, przez smutek, jakiego doznałeś przy śmierci, widząc się być opuszczonym nawet przez swego Ojca Przedwiecznego, daj mi łaskę, abym znosił spokojnie wszystkie utrapienia, nie tracąc ufności w Twej dobroci.

    Jezu mój, przez wzgląd na te trzy godziny cierpień, jakie konając na krzyżu poniosłeś, spraw, bym z poddaniem z miłości ku Tobie znosił cierpienia mego konania w godzinę śmierci.

    Jezu mój, przez tę wielką boleść, jakiej doznałeś, gdy Twa najświętsza dusza w chwili śmierci odłączyła się od Twego najświętszego ciała, udziel mi łaski, bym w chwili śmierci ofiarował Ci swe cierpienia wraz z aktem doskonałej miłości, aby następnie kochać Cię w niebie twarzą w twarz ze wszystkich sił przez całą wieczność.

    I Ty, Najświętsza Panno i Matko moja Maryjo, przez ten miecz, jaki przeszył Twe serce, gdyś ujrzała, iż ukochany Twój Syn skłania głowę i umiera, proszę Cię, abyś mi towarzyszyła w chwili śmierci, bym mógł Cię w niebie chwalić i składać Ci tam dzięki za wszystkie łaski, jakieś u Boga mi wyjednała.

    Św. Alfons Maria Liguori, Uwagi o Męce Pana Jezusa dla dusz pobożnych. Przełożył z włoskiego O. Władysław Szołdrski C. SS. R., Toruń 1931, ss. 282-285.

    ________________________________________________________________________________

    Benedykt XVI:

    Wobec tego świętego mam wielki dług wdzięczności

    Benedykt XVI: Wobec tego świętego mam wielki dług wdzięczności

    fot. Peter Nguyen via Flickr, CC BY 2.0

    ***

    Audiencja generalna 30 marca 2011

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym przedstawić postać świętego doktora Kościoła, wobec którego mamy wielki dług wdzięczności, był bowiem wybitnym teologiem moralnym i mistrzem życia duchowego dla wszystkich, zwłaszcza dla osób prostych. Jest autorem słów i melodii jednej z najpopularniejszych we Włoszech, i nie tylko, kolęd: Tu scendi dalle stelle (Zstąpiłeś z gwiazd dalekich).

    Alfons Maria Liguori urodził się w 1696 r. w zamożnej szlacheckiej rodzinie neapolitańskiej. Obdarzony wybitnymi przymiotami umysłu, w wieku 16 lat ukończył studia w zakresie prawa cywilnego i kanonicznego. Był najzdolniejszym adwokatem neapolitańskiej palestry: w ciągu 8 lat wygrywał wszystkie sprawy, których bronił. Jednakże Pan prowadził jego duszę, która była spragniona Boga i pragnęła doskonałości, do zrozumienia, że co innego było jego powołaniem. I tak w 1723 r., oburzony przekupstwem i niesprawiedliwością, szerzącymi się w środowisku prawniczym, porzucił swój zawód — rezygnując tym samym z bogactwa i sukcesów — i, mimo sprzeciwu ojca, postanowił zostać kapłanem. Miał znakomitych nauczycieli, pod których kierunkiem studiował Pismo Święte, historię Kościoła i teologię mistyczną. Zdobył rozległą wiedzę teologiczną, którą wykorzystał kilka lat później w działalności pisarskiej. Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1726 r. związał swoją posługę z diecezjalną kongregacją misji apostolskich. Alfons rozpoczął działalność ewangelizacyjną i katechetyczną wśród najuboższych warstw społeczeństwa neapolitańskiego, którym chętnie głosił kazania i wpajał podstawowe prawdy wiary. Bardzo często wiele z tych osób, ubogich i skromnych, do których się zwracał, oddawało się nałogom i dopuszczało przestępstw. Cierpliwie uczył je modlitwy, zachęcając do poprawy swojego życia. Uzyskiwał znakomite rezultaty: w najnędzniejszych dzielnicach miasta powstawało coraz więcej grup osób, które wieczorem zbierały się w prywatnych domach i warsztatach, by modlić się i rozważać Słowo Boże pod kierunkiem katechetów, przygotowanych przez Alfonsa, i innych kapłanów, którzy regularnie odwiedzali te grupy wiernych. Kiedy na życzenie arcybiskupa Neapolu spotkania te zaczęto organizować w kaplicach miejskich, nadano im nazwę «wieczornych kaplic». Były one autentycznym źródłem wychowania moralnego, uzdrowienia życia społecznego, wzajemnej pomocy ubogich: kradzieże, pojedynki, prostytucja stawały się coraz rzadsze.

    Choć sytuacja społeczna i religijna w epoce św.Alfonsa była zupełnie inna niż w naszych czasach, «wieczorne kaplice» mogą być wzorem działalności misjonarskiej, z którego również dzisiaj możemy czerpać inspirację do «nowej ewangelizacji», zwłaszcza najuboższych, i w budowaniu bardziej sprawiedliwego, braterskiego i solidarnego współżycia między ludźmi. Zadaniem kapłanów jest posługa duchowa, natomiast dobrze uformowani wierni świeccy mogą być skutecznymi animatorami życia chrześcijańskiego, autentycznym zaczynem ewangelicznym w społeczeństwie.

    Alfons zamierzał początkowo udać się do ludów pogańskich, aby im głosić Ewangelię, ale gdy w wieku 35 lat zetknął się z wieśniakami i pasterzami z odległych regionów Królestwa Neapolu, zobaczywszy ich ignorancję religijną i zaniedbanie, postanowił opuścić stolicę i oddać się pracy z tymi osobami, ubogimi pod względem duchowym i materialnym. W 1732 r. założył zgromadzenie zakonne Najświętszego Odkupiciela, nad którym opiekę roztoczył bp Tommaso Falcoia, a którego następnie sam został przełożonym. Zakonnicy ci, pod kierunkiem Alfonsa, byli autentycznymi wędrownymi misjonarzami, którzy docierali nawet do najdalszych osad, nawoływali ludzi do nawrócenia i do wytrwałości w życiu chrześcijańskim z pomocą przede wszystkim modlitwy. Do dziś redemptoryści, działający w wielu krajach świata, dalej prowadzą tę misję ewangelizacyjną poprzez nowe formy apostolatu. Myślę o nich z wdzięcznością, wzywając ich, by zawsze wiernie naśladowali swojego świętego założyciela.

    Alfons, ceniony za dobroć i gorliwość duszpasterską, w 1762 r. został mianowany biskupem Sant’Agata dei Goti, ale z powodu nękających go chorób zrezygnował z tego urzędu w 1775 r., za zgodą papieża Piusa VI. Tenże papież, gdy dowiedział się o jego śmierci, która nastąpiła w 1787 r. po długich cierpieniach, zawołał: «To był święty!» I nie mylił się: w 1839 r. odbyła się kanonizacja Alfonsa, a w 1871 r. został on ogłoszony doktorem Kościoła. Tytuł ten należy mu się z różnych względów. Przede wszystkim ze względu na jego bogate nauczanie z zakresu teologii moralnej, w którym nauka katolicka przedstawiona jest tak trafnie, że papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich spowiedników i moralistów. W jego epoce, również pod wpływem mentalności jansenistycznej, rozpowszechniona była bardzo rygorystyczna interpretacja moralności, która zamiast umacniać nadzieję i ufność w miłosierdzie Boże, zasiewała lęk, przedstawiając obraz Boga srogiego i surowego, daleki od wizerunku objawionego przez Jezusa. Św. Alfons, zwłaszcza w swoim głównym dziele, zatytułowanym Teologia moralna, przedstawia zrównoważoną i przekonującą syntezę wymogów prawa Bożego — wypisanego w naszych sercach, objawionego w pełni przez Chrystusa i w autorytatywny sposób głoszonego przez Kościół — i wzajemnego oddziaływania sumienia i wolności człowieka, które właśnie dzięki przylgnięciu do prawdy i do dobra umożliwiają dojrzewanie i samorealizację osoby. Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Św. Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie. W naszych czasach, w których wyraźnie widoczne są znaki utraty świadomości moralnej i — trzeba przyznać — pewnego braku szacunku dla sakramentu spowiedzi, nauczanie św. Alfonsa jest wciąż bardzo aktualne.

    Oprócz dzieł teologicznych św. Alfons napisał bardzo wiele innych, z myślą o formacji religijnej ludu. Ich styl jest prosty i potoczysty. Dzieła św.Alfonsa, czytane i tłumaczone na wiele języków, przyczyniły się do ukształtowania duchowości ludowej ostatnich dwóch wieków. Lektura niektórych z nich może przynieść pożytek także i dzisiaj; należą do nich Prawdy wieczne, Wysławianie Maryi i Umiłowanie Jezusa Chrystusa w życiu codziennym — ważne dzieło, zawierające syntezę jego myśli. Wielki nacisk kładzie on na potrzebę modlitwy, która pozwala otworzyć się na łaskę Bożą, by na co dzień wypełniać wolę Boga i dążyć do świętości. W odniesieniu do modlitwy pisze: «Bóg nikomu nie odmawia łaski modlitwy, która pomaga przezwyciężyć wszelką pożądliwość i pokusę. Mówię, powtarzam i póki będę żył, zawsze będę powtarzał, że całe nasze zbawienie jest w modlitwie». Stąd wzięło się jego słynne twierdzenie: «Zbawia się ten, kto się modli» (Del gran mezzo della preghiera e opuscoli affini. Opere ascetiche [O wielkim środku modlitwy i inne pisma na ten temat. Dzieła ascetyczne], II, Roma 1962, s. 171). Nasuwają mi się w związku z tym słowa mojego poprzednika, czcigodnego sługi Bożego Jana Pawła II: «Nasze chrześcijańskie wspólnoty winny (…) stawać się prawdziwymi ‘szkołami’ modlitwy (…) Trzeba zatem, aby wychowanie do modlitwy stało się (…) kluczowym elementem wszelkich programów duszpasterskich» (list apost. Novo millennio ineunte, 33,34).

    Pośród form modlitwy gorąco zalecanych przez św. Alfonsa na pierwszym miejscu jest nawiedzanie Najświętszego Sakramentu bądź, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, adoracja, krótka lub dłuższa, indywidualna lub wspólnotowa, Jezusa Eucharystycznego. «Spośród wszystkich praktyk pobożnych — pisze św. Alfons — adoracja Jezusa w Najświętszym Sakramencie z pewnością jest najmilsza Bogu i najpożyteczniejsza dla nas zaraz po sakramentach (…) Jak cudownie jest trwać z wiarą przed ołtarzem (…) i przedstawiać Mu własne potrzeby, jak przyjaciel przyjacielowi, z którym jest w zażyłości» (Nawiedzenia Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny na każdy dzień miesiąca, Wstęp). Duchowość św. Alfonsa jest bowiem wybitnie chrystologiczna, skupiona na Chrystusie i Jego Ewangelii. Przedmiotem jego kazań często było rozważanie tajemnicy wcielenia i męki Pana. W tych bowiem wydarzeniach odkupienie zostaje ofiarowane wszystkim ludziom «w obfitości». Właśnie dlatego, że pobożność św. Alfonsa jest chrystologiczna, jest ona także głęboko maryjna. Był wielkim czcicielem Maryi i ukazał Jej rolę w dziejach zbawienia — jako współpracownicy w odkupieniu i Pośredniczki łaski, Matki, Orędowniczki i Królowej. Poza tym św. Alfons twierdzi, że nabożeństwo do Maryi będzie dla nas wielką pociechą w chwili śmierci. Był przekonany, że medytowanie nad naszym przeznaczeniem do wieczności, nad naszym powołaniem do uczestniczenia na zawsze w błogosławionej szczęśliwości Boga, jak również nad tragiczną możliwością potępienia pomaga żyć pogodnie i z zaangażowaniem i stawiać czoło śmierci, pokładając zawsze pełną ufność w dobroci Boga.

    Św. Alfons Maria Liguori jest przykładem gorliwego pasterza, który zdobywał dusze, głosząc Ewangelię i udzielając sakramentów, a jego postępowanie cechowała delikatność, łagodność i dobroć, których źródłem była ścisła więź z Bogiem — nieskończoną Dobrocią. Z realizmem i optymizmem patrzył na zasoby dobra, którymi Pan obdarza każdego człowieka, uważał też, że aby kochać Boga i bliźniego, oprócz umysłu potrzebne są także uczucia i poruszenia serca.

    Na zakończenie chciałbym przypomnieć, że omawiany przez nas święty, podobnie jak św. Franciszek Salezy — o którym mówiłem kilka tygodni temu — kładzie nacisk na to, że każdy chrześcijanin może osiągnąć świętość: «Zakonnik jako zakonnik, wierny świecki jako świecki, kapłan jako kapłan, żonaty jako żonaty, kupiec jako kupiec, żołnierz jako żołnierz, i podobnie jest z każdym stanem» (Pratica di amare Gesu Cristo. Opere ascetiche [Umiłowanie Jezusa Chrystusa. Dzieła ascetyczne] I, Roma 1933, s. 79).

    Dziękujmy Panu, który w swej opatrzności daje światu w różnych miejscach i czasach świętych i doktorów, mówiących tym samym językiem, aby nas zachęcić do wzrastania w wierze i przeżywania z miłością i radością naszego chrześcijaństwa w prostych codziennych uczynkach, abyśmy szli drogą świętości, drogą wiodącą do Boga i do prawdziwej radości. Dziękuję.

    Apel o położenie kresu przemocy i wznowienie dialogu w Wybrzeżu Kości Słoniowej

    Od dłuższego czasu często myślę o ludności Wybrzeża Kości Słoniowej, cierpiącej z powodu walk wewnętrznych i poważnych napięć społecznych i politycznych.

    Zapewniam wszystkich, którzy stracili kogoś bliskiego i doświadczają przemocy, że jestem z nimi. Apeluję też gorąco, aby tak szybko, jak to możliwe, został zainicjowany proces konstruktywnego dialogu dla wspólnego dobra. W obliczu dramatycznego konfliktu tym pilniejsza staje się potrzeba przywrócenia poszanowania i pokojowego współistnienia. Nie należy zatem szczędzić wysiłków, aby to osiągnąć.

    W związku z tym postanowiłem wysłać do tego szlachetnego kraju kard. Petera Kodwa Turksona, przewodniczącego Papieskiej Rady «Iustitia et Pax», aby w moim imieniu i w imieniu Kościoła powszechnego wyraził solidarność ofiarom konfliktu i wezwał wszystkich do pojednania i pokoju.

    po polsku:

    Serdecznie pozdrawiam polskich pielgrzymów, a szczególnie członków Polskiego Związku Niewidomych, który obchodzi 60-lecie swego powstania, jak również dziennikarzy, którzy przygotowują się do relacjonowania wydarzeń związanych z beatyfikacją Jana Pawła II. Wszystkim tu obecnym życzę owocnego przeżywania Wielkiego Postu. Niech Bóg wam błogosławi.

    Benedykt XVI

    opoka.org.pl

    Na chwałę odkupiciela – św. Alfons Maria Liguori

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Doktor Kościoła, patron spowiedników i moralistów, założyciel zgromadzenia redemptorystów, Alfons Maria Liguori, (1696–1787) był niezwykle zdolnym i utalentowanym człowiekiem. „Oto geniusz pod względem ludzkim i duchowym!”1 – pisał o nim, nie bez racji, Jean Huscenot. Uważany za największego świętego wieku oświecenia Alfons Liguori nie był wprawdzie największym cudotwórcą wśród redemptorystów, ale już za życia uważano go za świętego, przypisując mu wiele – zdziałanych mocą Bożą – niezwykłych czynów.

    Przyszedł na świat w rodzinie zamożnej neapolitańskiej szlachty i otrzymał wszechstronne wykształcenie. Już jako 16-latek miał dwa doktoraty z prawa. Z dobrym skutkiem próbował swych sił w literaturze, malarstwie i twórczości muzycznej. Został cenionym adwokatem. Do zmiany profesji skłonił go ważny proces, który przegrał, a w którym władza i pieniądze zatriumfowały nad sprawiedliwością. Rozczarowany i zawiedziony postanowił poświęcić się Bogu i bliźnim. Rozpoczął studia teologiczne, w wieku 30 lat przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce poświęcił się ewangelizacji ubogich – pracy misjonarza wśród biednego, zaniedbanego ludu wiejskiego całego Królestwa Neapolitańskiego. Jego głównymi zajęciami stało się głoszenie kazań i spowiadanie. W 1732 roku założył Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela, zwane popularnie redemptorystami. Wszystkie swe siły angażując w misję ewangelizacji, został autorem – poczytnych do dziś – 111 dzieł i wielu pomniejszych prac z dziedziny duchowości i teologii (właśnie z uwagi na ten wielki teologiczny i duszpasterski dorobek w 1871 roku papież Pius IX ogłosił go Doktorem Kościoła). Redemptorysta przyczynił się głównie do rozwoju teologii moralnej i pastoralnej, walcząc z „bezdusznym legalizmem” i „skrajnym rygoryzmem”. ”Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Święty Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie”2 – mówił Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 30 marca 2011 roku. Był człowiekiem żarliwej modlitwy, wielkim czcicielem Najświętszej Maryi Panny i wielkim propagatorem adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. „Kto się modli, będzie zbawiony, kto się nie modli, potępia samego siebie” – mawiał.

    W 1762 roku 66-letni Alfons – mimo że bardzo się przed tym wzbraniał – został biskupem Sant’Agata dei Goti. Jako biskup pełnił swoją posługę przez 13 lat, ale pełen poświęcenia niezwykle surowy tryb życia tak go wyniszczył, że w końcu poprosił o zwolnienie z tych obowiązków, powracając do klasztoru redemptorystów w Pagani. Właśnie tam – cierpiąc fizycznie na skutek wielu chorób – spędził ostatnie lata swego niezwykle owocnego życia.

    „Cuda” za życia

    Już za życia uważano go za świętego, przypisywano mu także wiele – zdziałanych mocą Bożą – niezwykłych czynów. W procesie beatyfikacyjnym takich „cudów” opisano ponad sto. W 1778 roku, czyniąc znak krzyża, sprawił, że zniknęły płomienie i potoki ognia podczas wybuchu Wezuwiusza. Z guza w ustach wyleczył pewną kobietę z Raito koło Salerno, polecając jej napić się podanej przez siebie wody. Wielu świadków potwierdziło, że pewnego razu – podczas misji w mieście Modugno – Alfons, popadłszy w ekstazę przed krucyfiksem i wizerunkiem Matki Bożej, uniósł się kilka stóp nad ziemię. Opowiadano też o tym, że dzięki darowi proroctwa znał przyszłość innych ludzi – niektórym przepowiadając rychłą śmierć. Wiele osób za wszelką cenę pragnęło zdobyć – jako przyszłą „relikwię” – choć strzęp należącej do niego odzieży, włos lub rzecz, której dotknął.

    Z obrazkiem na piersi

    Fala łask i uzdrowień nie ustała także po śmierci pierwszego redemptorysty. Cztery najważniejsze cuda – potrzebne do pozytywnego zakończenia jego procesów beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego – wydarzyły się we Włoszech.

    W 1790 roku, niedługo po porodzie, Magdalena de Nunzio z diecezji Benevento zaczęła cierpieć z powodu ropnia na lewej piersi. Ropień wkrótce sczerniał, a chirurg, który zajął się kobietą, chcąc zapobiec gangrenie, zrobił w nim otwór za pomocą żelaza. Z powstałego otworu przez wiele dni wysączyło się dużo ropy, ale niestety rozprzestrzenianiu się infekcji nie udało się zapobiec. Chirurg jeszcze dwa razy usuwał objęte zgorzelą coraz większe fragmenty piersi, ale nie na wiele się to zdało. Problemu nie rozwiązał, a jedynie powiększył, pogłębił i zaognił dotychczasową ranę. Uznając się za pokonanego, lekarz stracił nadzieję na wygranie walki z gangreną. Polecił, by udzielono pacjentce namaszczenia chorych, przygotowując ją na niechybną śmierć. Nie wszyscy pogodzili się jednak z tak okrutnym wyrokiem. Jeszcze tego samego dnia chorą odwiedziła jej przyjaciółka i sąsiadka. Przyniosła umierającej papierowy obrazek przedstawiający Alfonsa Liguoriego oraz kawałek należącej do niego szaty. Poprosiła, aby wezwała go na pomoc, prosząc o zagojenie rany. Wieczorem Magdalena uczyniła, co jej zalecono – pomodliła się, umieściła obrazek na ranie, a – co więcej – wraz z wodą połknęła kilka nitek z ubrania redemptorysty. Następnie spokojnie zasnęła. Obudziła się w środku nocy, czując, że nic jej już nie dolega. Kiedy rano wstała i spojrzała na swoją pierś, zobaczyła, że rana była już całkowicie zagojona. Mało tego, pierś „odnowiła się” do tego stopnia, że znów było w niej mleko i mogła nią karmić swoje nowo narodzone maleństwo. Oczywiście uzdrowienie okazało się trwałe, bowiem nigdy więcej nie cierpiała już z powodu podobnej dolegliwości.

    Nie chcę umierać taką śmiercią

    Bóle połączone z gorączką reumatyczną, do których dołączyły ostry kaszel oraz krwawa plwocina, to objawy chorobowe, które od kilku miesięcy dręczyły reformatę ojca Franciszka de Ottajano. Wszystko wskazywało na suchoty, czyli gruźlicę. Lekarstwa nie pomagały i zdrowotne problemy zakonnika z dnia na dzień narastały. Kiedy miejscowi medycy uznali chorobę za nieuleczalną, w maju 1787 roku ojciec Franciszek udał się do Neapolu, aby skonsultować się z ordynującymi w tym mieście najsłynniejszymi profesorami medycyny. Ale i ci nie mieli dla niego dobrych wieści – jednomyślnie stwierdzili, że jego wycieńczony organizm osiągnie wkrótce ostatnie stadium zwane przez nich „marasmo” (marazm), jeśli wcześniej nie udusi się na skutek kaszlu i wymiotów. Zdając sobie sprawę, że choroba jest nieuleczalna i że wszyscy – z obawy przed zarażeniem – odsuwają się od niego, ojciec Franciszek postanowił, nie zwlekając, wyjechać do Palmy, miasta w prowincji Terra di Lavoro, i umrzeć tam w domu swojej 80-letniej ciotki.

    Przewidywania lekarzy zdawały się sprawdzać. Objawy wciąż narastały, a ojciec Franciszek wychudł tak bardzo, że przypominał szkielet. Krańcowo wycieńczony zakonnik, spodziewając się, że w każdej chwili może dopaść go śmierć, 29 sierpnia 1787 roku z ufnością i gorliwością zwrócił się o pomoc do Sługi Bożego Alfonsa Liguoriego. „Jeśli naprawdę radujesz się już z Bogiem w niebie, pomóż mi, bo nie chcę umierać śmiercią tak odstręczającą i znienawidzoną przez wszystkich”3 – powiedział, umieszczając na swoim ciele skrawek koszuli Sługi Bożego. Po tych słowach – choć do tej pory miał trudności z zaśnięciem – zapadł w spokojny sen. Kiedy się obudził, stwierdził, że jest wolny od jakiejkolwiek choroby. I tak było naprawdę, ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy i tych wszystkich, którzy uważali go już za zmarłego.

    Cuda do kanonizacji

    Działo się to w kalabryjskim mieście Catanzaro. Maria Tarsia „z rozkazu męża wynosiła zboże na strych domu, na który wchodziło się po kilku drewnianych stopniach”. Kiedy dotarła z workiem na ostatni schodek, ten załamał się pod nią i spadła z wysokości. Na skutek upadku zwichnęła kość udową i doznała innych poważnych obrażeń wewnętrznych. Stan poszkodowanej wydawał się być tak zły, że lekarz, który ją zbadał, nie pozwolił chirurgowi zoperować uszkodzenia. Bał się, że kobieta nie przeżyje tej operacji. Nie oceniając, czy ta decyzja była właściwa, faktem jest jednak, że po trzech dniach wdała się gangrena. Medyk orzekł wtedy, że… wyleczenie jest już niemożliwe, i zalecił pacjentce przyjęcie „ostatnich sakramentów Kościoła”.

    Wezwano księdza, który przybył z wiatykiem. W tym czasie kobieta zwróciła się po pomoc do bł. Alfonsa Liguoriego. Obiecała mu, że – jeśli zostanie uzdrowiona przez Boga – zamówi Mszę Świętą, ofiaruje błogosławionemu świecę i tomolo (czyli około 50 kilogramów) pszenicy.

    Kapłan odmawiał właśnie stosowne modlitwy, kiedy umierającej kobiecie nagle ukazał się… otoczony światłością sam Alfons Liguori. Był ubrany w rokietę i mucet, na głowie miał biskupią mitrę, a w ręku pastorał. Towarzyszył mu anioł dzierżący otwartą księgę, w której widniały jakieś czerwone litery. „Oto błogosławiony Alfons, który przychodzi, aby mnie uleczyć. Prędko, podaj mi świecę, którą mu obiecałem, bo chcę mu ją ofiarować” – krzyknęła chora z wielką radością w głosie.

    Ksiądz nic nie widział i sądząc, że kobieta majaczy, „początkowo jej nie posłuchał”, w końcu jednak – nie mogąc już zdzierżyć jej lamentów i próśb – wręczył jej… kawałek drewna. Nie o to jej chodziło. Odrzuciwszy polano, pani Maria zażądała świecy! Otrzymawszy ją, natychmiast przekazała ją zjawie, a ta pobłogosławiła ją wtedy trzema biskupimi błogosławieństwami. Po błogosławieństwach umierająca kobieta poprosiła, by podano jej ubranie. „Chcę wstać. Jestem wolna. Bł. Alfons całkowicie mnie uzdrowił” – wykrzykiwała z radością.

    Nie uwierzono jej. Widząc to, pani Maria odrzuciła kołdrę i prześcieradło i… wstała z łóżka cała i zdrowa, jakby nigdy nic jej nie dolegało.

    Wieść o cudzie rozeszła się po mieście, wzbudzając powszechny podziw. Ludzie przybywali, żeby zobaczyć kobietę, na której postawiono już krzyżyk. Uzdrowiona znów mogła jeść (choć po wypadku zwracała wszystko, co zjadała), wybrała się po mleko dla dziecka, a następnego dnia poszła do kościoła, aby podziękować bł. Alfonsowi za otrzymaną łaskę i wypełnić złożony ślub.

    Drugiego cudu – zaledwie kilka dni po beatyfikacji czcigodnego redemptorysty – doznał kamedulski brat Pietro Canale. Pewnego dnia, upadając, uderzył się klatką piersiową w kolumnę. Zignorował jednak ten uraz, który przekształcił się z czasem w bardzo głęboką ranę. Lekarze i chirurdzy nie mogli sobie z nią poradzić i wkrótce dali za wygraną. Spodziewano się, że niebawem w ranę wda się gangrena, która doprowadzi do śmierci zakonnika. „Zrządzeniem Boskim – czytamy w XIX-wiecznym włoskim żywocie świętego – ojciec Carmassi, opat z klasztoru Świętego Krzyża w Fonte Avellana, w którym mieszkali chorzy zakonnicy, miał kilka wizerunków bł. Alfonsa. Natchniony przez Boga udał się z jednym z nich do brata Pietro i pełen wiary powiedział do niego: «Przynoszę ci wizerunek błogosławionego Alfonsa, który kilka dni temu w Rzymie został beatyfikowany w Bazylice Świętego Piotra. Ten Błogosławiony czyni wszędzie wielkie cuda: miej wiarę i ufność i nie wątp, że wyzdrowiejesz, bo ten cud może przysłużyć się wyniesieniu go do świętości»”.

    Posłuszny woli przełożonego brat Pietro z wielką ufnością przyłożył obrazek bł. Alfonsa na ranę. Obiecał, że jeśli w ciągu ośmiu dni zostanie uzdrowiony, prześle do Rzymu, do ołtarza błogosławionego, srebrne dziękczynne wotum. Od razu też zaczął modlić się gorąco za wstawiennictwem błogosławionego, codziennie odmawiał Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Początkowo nie było żadnej poprawy. Mało tego – w ciągu pierwszych sześciu dni rana jeszcze bardziej się zaogniła. Ośmego dnia zakonnik przebywał właśnie w kaplicy, w której odprawiano Mszę Świętą. W chwili konsekracji poczuł mocne uderzenie w ranę i jak przyłożona do niej – nasączona chłodzącą maścią – chusteczka osuwa się do jego tuniki. Po Mszy Świętej brat Pietro od razu wszedł do swojej celi, spojrzał na odsłoniętą ranę i oniemiał. Była doskonale zagojona.

    Ponieważ był piątek, zakonnicy, dowiedziawszy się o tym, od razu poszli do kuchni, aby powiadomić kucharza, że brat Pietro nie potrzebuje już jedzenia mięsnego, ale tak jak inni – może powrócić do postu. Wieść o cudzie dotarła w końcu do biskupa Cagli, a dwaj wezwani przezeń chirurdzy potwierdzili ów nagły i niespodziewany powrót do zdrowia.

    Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

    Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

    1  Jean Huscenot, Doktorzy Kościoła, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2002, s. 419.

    2  Benedykt XVI, Święty Alfons Maria Liguori, audiencja generalna 30 marca 2011 roku w: https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_30032011.html.

    3  Ten i kolejne cytaty dot. cudów: Vita di s. Alfonso Maria de Liguori fondatore della Congregazione del SS.mo Redentore e vescovo di S. Agata de’ Goti Tipografia di Crispino Puccinelli, Roma 1839, s. 218-219 oraz s. 227-228 (tłum. H.B.).

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • MATKA BOŻA I ŚWIĘCI PAŃSCY – lipiec 2023

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Święci mówią, że przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą, należałoby klęknąć

    Dążenie do świętości na ziemi to jakby udostępnianie naszego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Świętym oddajemy cześć ze względu na obecność w nich Chrystusa. Na pierwszym miejscu w gronie świętych jest Maryja – całe Jej życie jest w pełni oddane Bogu – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Marek Tatar, prodziekan Wydziału Teologicznego UKSW i kierownik Katedry Mistyki Chrześcijańskiej UKSW.

    Marta Dybińska: Księże Profesorze, mamy Matkę Bożą, która prowadzi nas do Chrystusa. Po co nam jeszcze święci? Czy święci mają jakąś inną misję?

    Ks. prof. Marek Tatar, Wydział Teologiczny UKSW: – Maryja jest na pierwszym miejscu w gronie świętych. Nie możemy zapominać o tym, że Maryja była człowiekiem. Oczywiście, specjalny przywilej w postaci Niepokalanego Poczęcia, przygotowania Jej roli w całej historii zbawienia, jest doskonale znany. Dzięki przekazowi biblijnemu możemy wprost określić Jej sposób życia w pełni oddanego Bogu. W Maryi widzimy to, co w teologii określa się „pośrednictwem w Pośredniku”. Maryja nie wykonuje niczego za Jezusa Chrystusa, ani tym bardziej wbrew Jemu. Maryja podczas wesela w Kanie Galilejskiej mówi: „Uczyńcie wszystko co Syn wam powie”, a nie: „co ja wam mówię”. Zawsze jest przekierowanie na Chrystusa. Dlatego tak ważna dla mariologii jest dewiza per Christum ad Mariam. Święci są dowodem tego, co w teologii nazywamy „zjednoczeniem z Chrystusem”, czyli jest to stan nieba, dążenie do pełni świętości.

    – Dążymy do spotkania Boga twarzą w twarz. Powszechnie używamy określania, że dążymy do nieba, czyli stanu zbawionych. Ta świętość realizuje się już w pewnym wymiarze w życiu ziemskim, chociaż dzielimy czas na ten ziemski i eschatologiczny – po naszej śmieci. W liturgii mamy stwierdzenie „Życie Twoich wiernych o Panie zmienia się, ale się nie kończy” – jest to zmiana jakości życia. Zachwyca mnie powiedzenie, które mają alpiniści, sam też przez kilkanaście lat się wspinałem… Kiedy mówi się o kimś, że zginął w górach, oni odpowiadają: „Nie zginął, ale przeszedł na drugą stronę grani”. My go nie widzimy, ale w tym stwierdzeniu jest nieprawdopodobny ładunek wiary w życie człowieka, który zakończył życie ziemskie. Wspólnota Kościoła jest wspólnotą Chrystusa, Maryi, świętych i tych, którzy oczyszczając się dążą świętości.

    Właśnie tak chyba powinniśmy rozumieć Kościół. Jako wspólnotę tych, którzy żyją i tych, którzy z tego świata już odeszli?

    – Kiedy gromadzimy się na liturgii to gromadzimy się z całym Kościołem, a nie tylko z Kościołem żyjących. Jest to piękne świadectwo, które dziś jest nam bardzo potrzebne – rozumienia Kościoła, ponieważ Kościół niekiedy sprowadza się do formy czy do postaci instytucji. Święci są dowodem tego, że życie człowieka jest ukierunkowane na spotkanie z Bogiem twarzą w twarz. Za św. Pawłem możemy powtórzyć, że od Boga wyszliśmy i naszym powołaniem jest powrót do Boga. Święci stają się dla nas wzorem. Mamy świętych Kościoła od ponad dwudziestu wieków. Bez względu na czas, okoliczności, kulturę, poglądy, wojny – mamy świętych. Oni są dowodem, ale też wzorem. Potwierdzają, że każdy czas jest dobry na świętość. Oni nie mieli wyjątkowego czasu, wyjątkowych wydarzeń, wyjątkowych sytuacji, które pozwoliły im się uświęcać. Oni odczytywali rzeczywistość w kluczu ewangelicznym, i tak ją przeżywali. Są dla nas dowodem, że również nasz czas, który jest czasem ogromnej próby dla ludzi wierzących jest czasem znakomitym dla uświęcenia się.

    Niebo kojarzy nam się raczej z miejscem, ale nie jest ono stanem naszej duszy?

    – To bardzo dobre określenie teologiczne: niebo jest stanem ostatecznego zjednoczenia z Bogiem, ale niebo zaczyna się już tutaj, na ziemi. Nie jest tak, że jest jakaś sztuczna granica. Granicą jest biologiczne zakończenie naszego życia.

    Jak powinniśmy rozumieć sformułowanie „dążenie do świętości na ziemi”?

    – Jest to jakby udostępnianie mojego życia Chrystusowi i życie zgodnie z Jego wolą. Jan Paweł II w encyklice o Eucharystii porównuje „fiat” Maryi, które wypowiedziała podczas Zwiastowania i „tak”, które wypowiadamy, kiedy przyjmujemy Komunię świętą. Kiedyś ten fragment wziąłem na moje kapłańskie rozmyślanie. I zacząłem się zastanawiać jaka jest różnica pomiędzy mną, kiedy przyjmuję Komunię świętą i mam w sobie – jak wierzymy – realną obecność Chrystusa i tabernakulum. Jak mówią święci, przed człowiekiem, który przyjął Komunię świętą należałoby klęknąć. Idąc troszkę za św. Janem od Krzyża można powiedzieć, że to uświęcające życie na ziemi jest jednoczeniem się w wypełnianiu woli Bożej. Jan mówi wprost, żeby nic nie było przeciwnego woli Bożej, ale żeby nasza wola była całkowicie zgodna z wolą Bożą i całkowicie była jej posłuszna. Jan mówi, że potrzebne jest życie oczyszczające, czyli odrzucenie tego, co się sprzeciwia temu, żeby Bóg mnie wypełnił – jeśli tak mogę powiedzieć.

    Czego potwierdzeniem jest beatyfikacja i kanonizacja?

    – Oznacza to, że dany człowiek jest w gronie zbawionych. Jest w niebie. Kościół musi mieć na to dowody, a skoro chce mieć dowody, to nie tylko przeprowadza proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny, ale wręcz od Boga żąda potwierdzenia w postaci cudu. Beatyfikacja czy kanonizacja nie jest naszą opinią. Pytamy Pana Boga o jego wolę wobec tego człowieka, zanim ogłosimy go świętym – przykładem dla ludzi, którzy żyją w tej chwili.

    W jaki sposób święci mogą nam pomóc abyśmy weszli do Królestwa Niebieskiego?

    – Są oni „pośrednikiem w Pośredniku”. Oddajemy cześć i kult świętym nie ze względu na ich doskonałość ludzką, tylko na obecność Chrystusa w nich. Ich prosimy o wstawiennictwo, pomoc, asystencję. Świętym nie przypisujemy atrybutów boskich. Prosimy ich i opiekę, stąd mamy patronów. Przykre jest to, że dziś sekularyzujący się świat– wybiera sekularystyczne imiona, bo jakie ma wybrać, jeśli odrzuca obecność i działanie Pana Boga. Zeszliśmy do poziomu nadawania imienia dla określenia kogoś, a nie patronatu.

    Sam Chrystus nam nie wystarczy, że potrzebujemy świętych?

    – Oczywiście, że wystarczy. Jest „Głównym uświęcającym” jeśli można tak powiedzieć, ale natura człowieka potrzebuje tego drugiego aspektu – wzorców.

    Nie wystarczy to, że mamy w mieszkaniu obrazki z wizerunkami świętych? Po co jeszcze dodatkowo mamy się do nich modlić?

    – Nie modlimy się do świętych. Kierujemy się do Boga, przez wstawiennictwo świętych. Oni nie są głównym obiektem kultu, tylko tymi, którzy są nam pomocni w naszej modlitwie i dążeniu do Boga.

    Można zaprzyjaźnić się ze świętym?

    – Dokładnie. Wierzymy w obcowanie świętych, wyznajemy wiarę w obcowanie świętych. Co to znaczy? Że mamy z nimi kontakt. Nie kierujemy naszej modlitwy do przedmiotu, ale do osoby w pełni żyjącej w Bogu. W pewien sposób ten kontakt przekłada się też i na nasze życie. Duch Święty może się posługiwać takim przykładem świętego, aby człowieka pokierować w jego życiu. Można powiedzieć, że to nie my się posługujemy świętymi, ale Bóg się posługuje świętym, żeby inspirować człowieka.

    Podczas jednej z homilii na Jasnej Górze, o. Ciechanowski mówił o czterech kątach w naszych mieszkaniach. Dlaczego jednego nie „oddać” Panu Bogu? Jednych to zainspiruje, innych – nie przekona… Ktoś powie, że Boga powinno mieć się w sercu, nie w figurkach, obrazach…

    – Prawosławie mówi o tzw. „pięknym kącie”. Nie da się rozdzielić dwóch rzeczywistości – naszego życia codziennego i życia duchowego, bo to by była pewna życiowa schizofrenia. Jeśli więc w moim domu wisi obraz, krzyż, wizerunek – jest to po to, aby żyć w świadomości obecności Bożej. Oczywiście, świętość nie zależy od ilości obrazków w moim domu. Z pewnością pewne otoczenie, które tworzymy, jest wyrazem mojej wiary choćby dla tych, którzy przychodzą do mojego domu, ale jest to też pewnego rodzaju wyznanie wiary.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 lipca

    Święty Ignacy z Loyoli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica
      •  Święty Justyn de Jacobis, biskup
      •  Błogosławiony Michał Oziębłowski, prezbiter i męczennik
    ***

    Założyciel zakonu jezuitów

    Inigo Lopez urodził się w roku 1491 na zamku w Loyola w kraju Basków (Hiszpania), jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Otrzymał staranne wychowanie. Był paziem ministra skarbu króla hiszpańskiego, następnie służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata, że z próżnej żądzy sławy jego największą rozkoszą były ćwiczenia rycerskie. W czasie walk hiszpańsko-francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie w 1521 r. przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku.
    Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji.
    Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym.
    Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii.
    Św. Ignacy Loyola o tym, jak odnaleźć Boga w każdej dziedzinie życia

    Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił ze św. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym.
    Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku.



    Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie św. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz.
    Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r.
    Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem.





    Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu.Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze).
    W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nawrócenie św. Ignacego z Loyoli – wielki cud Boga

    Nawrócenie św. Ignacego z Loyoli – wielki cud Boga

    foto. unslash.com

    ***

    20 maja 1521 roku za sprawą Boga dokonał się cud. Oto próżny, oddany przyjemnościom i osobistym zachciankom Inigo z Loyoli doświadczył przemiany ducha, serca i umysłu. Niebawem, na skutek nawrócenia, ufunduje zakon jezuitów (Towarzystwo Jezusowe), który na trwałe zmieni oblicze świata.

    „ Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata” — wyznaje (w trzeciej osobie) św. Ignacy Loyola (1491-1556) w autobiograficznej „Opowieści Pielgrzyma”.

    Wszystko jednak w życiu rycerza z Loyoli odmieniło się totalnie, gdy, broniąc przed Francuzami twierdzy w Pampelunie, został ranny. Kula armatnia zmiażdżyła mu prawą nogę, a lewą raniła. Miało to miejsce 20 maja 1521 roku, w poniedziałek Zielonych Świąt. Ignacy leczył się przez wiele miesięcy w rodzinnym zamku.

    I tu Bóg wyszedł mu naprzeciw. Ignacy dzielnie znosił cierpienie. Czuł się jednak samotny i znudzony.

    Gdy poprosił o rycerskie romanse, podano mu dwie pobożne książki, ponieważ na zamku w Loyoli innych po prostu nie było.

    Zaczął więc czytać Vita Christi Kartuza Ludolfa z Saksonii oraz Flos Sanctorum , czyli „Kwiat świętych” dominikanina Jakuba de Voragine, dzieło opowiadające o życiu świętych.

    „A ponieważ bardzo rozsmakował się w czytaniu tych książek, przyszło mu na myśl, żeby zapisywać sobie pokrótce pewne ważniejsze rzeczy z życia Chrystusa i świętych. I tak z wielką pilnością zaczął pisać książkę — a już wtedy zaczynał wstawać z łóżka i chodzić po domu”.

    Słowa Jezusa notował atramentem czerwonym, a słowa Maryi niebieskim. Czas spędzał na pisaniu i na modlitwie.

    Doświadczenie rozeznawania

    Nawrócenie Ignacego z Loyoli zaczęło się więc od przepisywania i medytowania słów Jezusa i świętych oraz od rozeznawania stanów wewnętrznych, jakie go w tym czasie nawiedzały.

    Życie duchowe kojarzył wówczas wyłącznie z surową ascezą i pokutą.

    Szukał takiej formy życia, w której mógłby — jak wyznał po latach — „swobodnie zaspokajać tę nienawiść do samego siebie, którą w sobie odczuwał”.

    W taki sposób chciał uspokoić w sobie ciężkie poczucie winy, które zrodziło się, gdy nagle uświadomił sobie grzechy swojej przeszłości.

    Użyte przez św. Ignacego i przytoczone na początku wyrażenie — „oddany marnościom tego świata” — w stosunku do jego wcześniejszego życia nie było pustym frazesem.

    Źródła jezuickie mówią, że św. Ignacy przed swoim nawróceniem był człowiekiem „zuchwałym i próżnym, kuszonym i pokonanym przez pokusy nieczyste, oddanym hazardowym grom, miłostkom i pojedynkom”.

    W tym czasie nawiedzały go też skrajne myśli, odczucia i pragnienia.

     Raz chciał zamknąć się w klasztorze kartuzów w Sewilli, by oddać się surowemu życiu mniszemu, innym razem znowu przeciwnie — miał ochotę wędrować po świecie, oddając się pokucie i umartwieniu.

    Bóg przychodzi Ignacemu z pomocą

    Niedługo jednak miało dokonać się jego duchowe oczyszczenie.

    Nastąpiło ono w grocie w Manresie niedaleko Montserratu.

    Przybył tam w marcu 1522 roku i zamierzał zatrzymać się jedynie na kilka dni. Chciał bowiem zanotować parę rzeczy w swej książeczce, której — jak wspomina — „strzegł bardzo troskliwie i nosił z sobą, czerpiąc z niej wielką pociechę”.

    „Kilka dni” przedłużyło się do jedenastu miesięcy.

     W manreskiej samotni św. Ignacy prowadził życie surowe na wzór starożytnych Ojców Pustyni. Modlił się siedem godzin dzienne, oddawał się umartwieniom, postom i duchowej lekturze. Tu odkrył też nową fascynującą lekturę — „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis. Książeczkę tę przez całe późniejsze życie, po Piśmie Świętym, cenił najbardziej .Polecał ją w Ćwiczeniach duchownych jako stałą lekturę dla odprawiających medytacje i kontemplacje.

    W manreskiej grocie św. Ignacy doświadczył wielkich udręk duchowych i skrupułów z powodu swego przeszłego grzesznego życia.

     Powtarzane wielokrotnie spowiedzi, otrzymywane rady spowiedników, surowe umartwienia (poprzez które nadszarpnął swe zdrowie) i wielogodzinne modlitwy nie przynosiły mu żadnej ulgi.

     „Udręczony — jak wyznaje — zaczął […] głośno wołać do Boga, mówiąc: «Pomóż mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi. […] Ukaż mi, Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo!»”. Dumny niegdyś rycerz, upokorzony przez cierpienie, modlił się: „Choćbym miał biegnąć za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to”.

    Mimo żarliwych próśb często nawiedzały go gwałtowne pokusy, aby „zabić samego siebie”. Bardzo surowymi umartwieniami św. Ignacy chciał zmusić Boga, by przyszedł mu z pomocą.

    Łaska uzdrowienia, wewnętrznego oczyszczenia i uspokojenia przyszła niespodziewanie.

    Pewnego dnia „spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu”.

    W tym okresie „Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak zapewne z powodu tego, że umysł jego był jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony”.

    Teraz nadszedł czas wielkich mistycznych łask. Bóg sprawił, że „niewyrobiony umysł”, na który skarżył się św. Ignacy, został jakby odrzucony precz, tak że w zdumieniu serca Ignacego zrodziło się lękliwe pytanie: «A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy?»”

    Mistyczne łaski doznane w tym okresie zwieńczyło wielkie wewnętrzne oświecenie — magna illustratio — nad rzeką Cardoner, niedaleko kaplicy św. Pawła Pustelnika

    . „Zaczęły się otwierać oczy jego umysłu — wyznaje św. Ignacy. — Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchowych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe”.

    Wizja ta przypieczętowała przełom w życiu św. Ignacego Loyoli.

    „W czasie tej wizji — pisze Hugo Rahner SJ — wybiła właściwa godzina narodzin dla Ćwiczeń duchownych. W niej nabierają ładu i gromadzą się w jedną organiczną całość okruchy czy opiłki wszystkich dotychczasowych oświeceń i łask, […] tu dopiero zaczynają się naprawdę tworzyć Ćwiczenia duchowne, ich teologia i psychologia. Odtąd wszystko zajmuje już swoje, sobie właściwe miejsce wyznaczone przez działanie Boże”.

    Trzystustronicowy notes z osobistymi wypisami z Vita Christi i Flos Sanctorum stopniowo przeradza się w książeczkę Ćwiczeń duchownych, sam zaś Pielgrzym staje się mistykiem, „pokutnik i samotnik — mężem apostolskim, pielgrzym — zakonodawcą”.

    Ku pokrzepieniu serc, czyli czego możemy się dziś nauczyć od św. Ignacego z Loyoli?

    Nawrócenie zawsze wiąże się z czymś, co zmienia całe nasze myślenie i kierunek naszego życia. U jego początków zawsze stoi osobiste spotkanie z Bogiem, które może przejawiać się na różne sposoby. Zwykle tak, że człowiek sam by tego nigdy nie wymyślił.

    To nie my sami dokonujemy nawrócenia, ale musimy pozwolić dokonać go w nas samemu Bogu.

    Nie miejsce tutaj, ażeby opowiadać całe życie św. Ignacego.

    Warto jednak zwrócić uwagę na kilka jego praktycznych rad dotyczących tego, co pochłania dzisiejszy świat, a mianowicie posiadania.

    Po pierwsze zasada “tyle o ile”: „Człowiek ma korzystać z rzeczy stworzonych w całej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej mierze powinien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu”

    Po drugie, zasada “obojętności”: „Trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi, nie robiącymi różnicy w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest zakazane lub nakazane, tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa niż ubóstwa, zaszczytów więcej niż wzgardy (…) i podobnie we wszystkich innych rzeczach”

    Wreszcie, po trzecie, zasada “maksymalizmu”: „Trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni.”

    Zastanówmy się dziś, tak najszczerzej jak tylko potrafimy, czy i na ile potrafimy używać rzeczy? Czy nie jest może tak, że zbyt często pragniemy czegoś, za czym nie idzie głębszy sens i celowość posiadania? Czy rzeczywiście to,  o co walczymy, co próbujemy osiągnąć, jest dla nas tak ważne? Popatrzmy i wsłuchajmy się w Ignacego i zapytajmy samych siebie a przede wszystkim Boga.

    o.Mateusz Pawłowski SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Ludzie wracają z tych rekolekcji odmienieni. Sposób św. Ignacego na życiową zmianę

    Ludzie wracają z tych rekolekcji odmienieni. Sposób św. Ignacego na życiową zmianę

    Ćwiczenia Duchowne św. Ignacego Loyoli / Fot. Family News Service

    ***

    – Doświadczając pogubienia i różnych trudności, czasem przychodzi taki moment gotowości na zmianę, na otwarcie się na coś więcej, na spojrzenie w nowy sposób na swoje życie. Myślę, że to jest też dobry moment, w którym można pomyśleć o rekolekcjach. Pan Bóg jest Bogiem niespodzianek i cudów i te cuda zdarzają się praktycznie na naszych oczach – mówi Family News Service dyrektor Centrum Duchowości im. św. Ignacego Loyoli w Częstochowie o. Artur Wenner SJ. Autorem rekolekcji, a właściwie Ćwiczeń Duchowych, jest założyciel Jezuitów św. Ignacy Loyola, wspominany 31 lipca.

    Rekolekcje ignacjańskie odbywają się w Częstochowie i w innych ośrodkach rekolekcyjnych prowadzonych przez Jezuitów, ale nie tylko. – Choć w Kościele mają one długą, pięciowiekową tradycję, w naszych polskich warunkach nie są jeszcze dobrze znane i niektórzy rzeczywiście się z nimi nie zetknęli – zauważa o. Wenner.

    W rekolekcjach ignacjańskich może wziąć udział każdy. – Można powiedzieć, że każdy chrześcijanin, a nawet każdy człowiek poszukujący, który chciałby odkryć obecność Boga w swoim życiu, może przyjechać i spróbować – podkreśla o. Artur Wenner.

    O tym, czy rekolekcje ignacjańskie będą owocne, decydują przede wszystkim pragnienia

    Zdaniem dyrektora częstochowskiego Centrum Duchowości o tym, czy rekolekcje będą owocne, decydują przede wszystkim pragnienia. – Można dobrze odprawić te rekolekcje, jeśli mam w sobie pragnienie czegoś więcej w swoim życiu, jeśli jest we mnie pewien głód duchowy – mówi jezuita. – To pragnienie wejścia w bardziej osobistą relację z Bogiem pozwala przeżyć te rekolekcje dobrze – dodaje.

    Czasem czynnikiem mogącym pomóc w podjęciu decyzji o wzięciu udziału w rekolekcjach ignacjańskich może być doświadczenie życiowego pogubienia. – Gdy jestem człowiekiem wierzącym i chciałbym żyć zgodnie ze swoją wiarą, ale nie bardzo mi to wszystko wychodzi, przychodzi moment gotowości na zmianę, na otwarcie się na coś więcej, na spojrzenie w nowy sposób na swoje życie. Myślę, że to jest też dobry moment, w którym można pomyśleć o rekolekcjach – ocenia dyrektor Centrum Duchowości.

    – Ktoś, kto idzie utartymi szlakami i w ogóle nie myśli, żeby cokolwiek zmieniać, czyli nie ma tych pragnień wewnętrznych, nie ma też wolności do tego, żeby przyjąć coś nowego. Jest mała szansa, że taka osoba skorzysta z tych rekolekcji – zaznacza o. Artur Wenner.

    Spotkanie z Bogiem i z samym sobą

    – Te rekolekcje dają możliwość, aby w zupełnie innych warunkach niż te, do których przywykliśmy przy okazji rekolekcji parafialnych, w ciszy indywidualnie doświadczyć spotkania z Bogiem, ale także spotkania z sobą samym, co dla wielu jest pewną nowością, czasem zaskoczeniem – podkreśla jezuita, dodając, że ciężar rekolekcji ignacjańskich nie spoczywa na głoszonych naukach, ale bardziej na osobistej modlitwie.

    Spotkanie z Bogiem nie sprowadza się jedynie do kwestii pewnych praktyk religijnych ani wiedzy religijnej – jest spotkaniem z drugą osobą. – Możemy o kimś słyszeć, możemy o kimś czytać, możemy dowiedzieć się od innych, którzy znają tę osobę, kto to jest, ale to wszystko jest czymś innym niż osobiste spotkanie z osobą, która jest naprzeciwko mnie, którą widzę, postrzegam swoimi zmysłami i z którą mogę rozmawiać – podkreśla o. Wenner.

    Jak dodaje jezuita, “choć Boga trudno jest poznać »po ludzku« – bezpośrednio, to nasze władze wewnętrzne mogą być jak najbardziej zaangażowane w to, co nazywamy spotkaniem z Bogiem czy doświadczeniem spotkania z Bogiem. To doświadczenie, które można przeżyć na rekolekcjach”.

    Znane są z historii przykłady osób takich jak św. Augustyn, Pascal czy współcześnie André Frossard, które w szczególny sposób doświadczyły Bożej obecności. Podobne przeżycia mogą stać się udziałem tego, kto decyduje się odprawić rekolekcje. – Ktoś, kto przeżyje dobrze czas rekolekcji, wychodzi z niego zupełnie przemieniony. Może nie w każdym wypadku jest on tak samo intensywny, natomiast bardzo często osoby kończące rekolekcje mówią, że mają zupełnie nowe spojrzenie na swoje życie, nowy obraz Pana Boga – podkreśla o. Artur Wenner.

    – Zawsze warto próbować, bo Pan Bóg jest Bogiem niespodzianek i cudów. Te cuda dzieją się na naszych oczach. Widzimy, jak osoby czasami “wracające z dalekiej podróży” odkrywają zupełnie nowy świat – podsumowuje dyrektor częstochowskiego ośrodka.

    Ćwiczenia Duchowe czyli rekolekcje ignacjańskie

    Autorem Ćwiczeń Duchowych (oryginalna nazwa rekolekcji ignacjańskich) jest św. Ignacy Loyola (1491-1556), założyciel zakonu Jezuitów. Są one formą rekolekcji w całkowitym milczeniu z modlitwą medytacyjną i kontemplacyjną w oparciu o teksty biblijne. Zostały oficjalnie zatwierdzone przez papieża Pawła III w 1548 r. Pierwszym etapem rekolekcji ignacjańskich jest pięciodniowy fundament, w którym główny akcent spoczywa na odkryciu relacji z Bogiem, zobaczenia kim Pan Bóg jest, i wejścia w relację z Nim. Kolejne cztery części rekolekcji to ośmiodniowe sesje, podczas których m.in. rozważa się poszczególne etapy życia Chrystusa.

    Family News Service

    Więcej o rekolekcjach ignacjańskich:

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Od grzesznika do mistrza duchowego. 10 rzeczy, które musisz wiedzieć o św. Ignacym Loyoli

    (Palace of Versailles, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Św. Ignacy Loyola, dzięki temu że zaufał Bogu, przeszedł długą drogę – od hulaki do jednego największych świętych Kościoła. Założone przez niego Towarzystwo Jezusowe odegrało kluczową rolę w rozwoju cywilizacji łacińskiej i dziele walki z błędami rewolucji protestanckiej. Pisma nauczyciela, takie jak „ćwiczenia duchowe”, do dziś pozostają cennym narzędziem formacji dla wielu katolików. Oto lista dziesięciu rzeczy, które powinieneś o twórcy zakonu jezuitów.

    1. Z rycerskiego rodu

    Inigo Lopez, jak brzmi chrzcielne imię i nazwisko św. Ignacego, urodził się w roku 1491 na zamku Loyola w kraju Basków (Hiszpania). Był trzynastym dzieckiem w zamożnej  rycerskiej rodzinie rodu Loyola. O jego wczesnej młodości wiadomo jedynie tyle, że otrzymał staranne wychowanie. Rodzice chcieli, żeby został księdzem. Jednak on, kiedy osiągnął wiek młodzieńczy, postanowił zostać wojakiem. Kariera młodzieńcza rozwijała się szybko. Zaczął ją jako paź ministra skarbu króla hiszpańskiego –  Jana Velasqueza de Cuellar. Później służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Publicznie najchętniej pojawiał się wówczas w pancerzu, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Marzył o ziemskiej sławie bohaterskiego rycerza. Chciał ożenić się z kobietą należącą do książęcego, lub nawet królewskiego, rodu. 

    1. Szumne lata

    Jak opowiadał już w starszym wieku swoim współbraciom i uczniom święty, aż do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata. Miał wówczas kłopoty z prawem, kilka razy stawał przed różnymi sądami. Wszystko dlatego, że lubował się w pojedynkach, awanturach i hazardzie. Nie stronił też od towarzystwa pięknych kobiet. Wszystko miało jednak ulec diametralnej przemianie.

    1. Moment zwrotny

    W czasie walk hiszpańsko-francuskich (rok 1521) oficer Inigo znalazł się w oblężonej Pampelunie. Podczas bitwy kula armatnia strzaskała mu prawą goleń (kulał do końca życia). W celu rekonwalescencji rycerz został przewieziony do rodzinnego zamku. Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany.

    Dla skrócenia czasu zalegania w łożu, prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę pt. „Złota legenda” autorstwa bł. Jakuba de Voragine (XIII wiek), która wówczas była bardzo popularną lekturą. Księga ta stanowiła zbiór żywotów świętych. Widząc, że to religijne dzieło żywo zainteresowało Inigo, bratowa „podsunęła” mu jeszcze  „Życie Jezusa” Ludolfa de Saksa. Kiedy Loyola „przetrawił” te księgi, postanowił radykalnie zmienić swoje życie.

    1. Rozeznawanie duchowe

    Jeszcze podczas rekonwalescencji w rodzinnym zamku 30 – letni wówczas Inigo dokonał pewnego ważnego dla niego, i wielu innych, odkrycia, które miało zostać rozwinięte przez niego w przyszłości. Zauważył, że kiedy myślami wracał do zabaw z okresu poprzedzającego spotkanie z kulą armatnią, wspomnienia przynosiły mu wielką radość, ale kiedy kończył rozmyślać, pojawiała się pustka, niezadowolenie i smutek. Kiedy zaś zainspirowany lekturą „Złotej legendy” rozmyślał o świętych, radość i spokój trwały dłużej.

    Tak rozpoczął „rozeznawanie duchów”, odkrywał, czym są duchowe strapienia i pocieszenia. Z czasem stworzył cały zbiór reguł, które pomagały mu w rozpoznawaniu łaski Boga i życia według niej. To odkrycie stało się jednym z kluczowych elementów późniejszej jezuickiej duchowości.

    1. Pierwsze trudne kroki w wierze

    Inigo po wyzdrowieniu opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Otrzymał wtedy dozgonną łaskę całkowitej wolności od pokus cielesnych. Stamtąd poszedł do miasta Manresa, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. Żył tam jak żebrak. Tu również przeżył swoją „noc ciemną”.

    Święty zmagał się wtedy z licznymi pokusami, nachodziło go również zwątpienie. Z powodu tych utrapień Ignacego ogarnęło głębokie przygnębienie. Cierpienia duchowe i psychiczne były tak dotkliwe, że miał nawet myśli samobójcze, o czym sam wspominał w swojej autobiografii („Opowiadanie pielgrzyma”). W czasie takich zmagań duchowych powstało jednak coś wspaniałego – szkic najważniejszego dzieła św. Ignacego Loyoli, jakim są „Ćwiczenia duchowne”. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji. Papież zatwierdził „Ćwiczenia duchowe” dość szybko po ich powstaniu, bo już w roku w roku 1548.

    1. Po nocy przychodzi dzień

    Trudne doświadczenia, jakie spadły na św. Ignacego, nie poszły jednak na marne. Gdy za ich pomocą Bóg „wypróbował” swojego sługę, zesłał mu pocieszenie. Pewnego dnia nad rzeką Cardonera, nieopodal miasta Manresa, Inigo doświadczył przeżycia mistycznego. Nagle wszystko zobaczył na nowo, wszystko stało się świeże, spójne. Wróciła radość serca. Odkrył w sobie również głęboką znajomość życia duchowego, wiary i teologii. Czuł się nowym, zupełnie innym człowiekiem. Pierwsze co po tej przemianie zrobił, była pielgrzymka pokutna za dawne grzechy, odbyta do Ziemi Świętej.

    1. Pod czujnym okiem inkwizycji

    Po powrocie do ojczyzny Ignacy, wraz z kilkoma przyjaciółmi, przywdział szary workowaty habit i zaczął pomagać miejscowej biedocie, a także głosić jej katechezy.  Były to pierwociny zakonu, który powstał później i miał wielki wpływ na rozwój łacińskiej cywilizacji.

    Nauki, które wówczas głosił Ignacy, zaniepokoiły jednak Inkwizycję, która wychodziła z założenia, że bez gruntownych studiów teologicznych nie da się prawidłowo głosić Ewangelii i przekazywać katolickiej doktryny. Ignacego i jego towarzyszy aresztowano w Salamance na 22 dwa dni, po czym wypuszczono ich przestrzegając, że jeżeli chcą nauczać publicznie, muszą skończyć studia teologiczne. Oni się temu z pokorą poddali. Ignacy ukończył takowe studia w Paryżu.

    1. Narodziny Jezuitów 

    Trzy lata później Ignacy otrzymał święcenia kapłańskie. Nie myślał jednak o założeniu zakonu. Zmienił zdanie po mistycznej wizji, w której zobaczył Chrystusa stojącego obok Boga Ojca. Jezus powiedział mu w widzeniu: „Chcę, abyś nam służył”. Wtedy zrodził się pomysł powołania Towarzystwa Jezusowego.

    Do Ignacego jako pierwsi dołączyli – Piotr Faber i Franciszek Ksawery, ogłoszeni później świętymi Kościoła. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. Tak narodzili się Jezuici. 27 września roku 1540 papież Paweł III zatwierdził przedłożoną mu przez Ignacego regułę zakonną.

    1. Patron kuszonych i skrupulantów

    30 lipca 1556 roku Ignacy zapowiedział swoją śmierć na kolejny dzień i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Rzeczywiście zmarł 31 lipca 1556 roku (zakon Jezuitów liczył już wtedy około 1000 osób). Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele il Gesu.

    1. Jezuici pchnęli cywilizację do przodu

    Zasługi, jakie jezuici oddali w procesie rozwoju cywilizacji łacińskiej, są nie do przecenienia. Głównym celem działalności zakonu w pierwszych latach jego działalności była walka z reformacją, tj. obrona katolicyzmu i przeciwstawianie się błędnym doktrynom teologicznym. Po tym okresie jezuici skupili się na posłudze kaznodziejskiej, misyjnej, pedagogicznej oraz naukowej.

    Zakon odegrał szczególną rolę także w Polsce, do której ojcowie przybyli w roku 1564. Na ziemiach polskich wydał on wielu wielkich duchownych: jak: św. Stanisława Kostkę, św. Andrzeja Bobolę, św. Melchiora Grodzieckiego, czy Jakuba Wujka. Pośród polskich jezuitów wybitna sławę zdobył również kaznodzieja królewski i pisarz ks. Piotr Skarga.

    źródła – jezuici.pl, brewiarz.pl, stacja7.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 lipca

    Błogosławieni męczennicy
    Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, prezbiterzy,
    i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chryzolog, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławieni męczennicy z zakonu bonifratrów

    W czasie hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. zginęło 98 bonifratrów. Opiekowali się oni chorymi i opuszczonymi. Dla milicji wystarczyło, że byli zakonnikami i że nie chcieli wyrzec się swojej wiary, aby móc ich wymordować. Siedemdziesięciu jeden z nich beatyfikował św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r. (wraz z 51 innymi męczennikami z Barbastro).Rankiem 25 lipca 1936 r. milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina (w prowincji Toledo). Po południu rozstrzelali czterech zakonników, m.in. ojca Fryderyka (Karola) Rubio Alvareza, kapelana domu. Kilka dni później, 29 lipca, w Esplugentes pod Barceloną zginął kolejny zakonnik.
    W Calafell (nieopodal Tarragony) bonifratrzy prowadzili szpital, mieli tam też swój nowicjat. 23 lipca 1936 r. wtargnęli tam milicjanci, którzy zmusili zakonników do zdjęcia habitów i zabronili im spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych. Zapowiedzieli równocześnie, że 30 lipca darują im wolność. Zakonnicy od razu wyczuli, że w tym dniu czeka ich śmierć. I rzeczywiście tak się stało. Rankiem kapelan wspólnoty odprawił jeszcze potajemnie Mszę św. dla zakonników i nowicjuszy jako pokrzepienie na męczeństwo. Po południu wywieziono piętnastu z nich na peryferie i rozstrzelano. Zginął wtedy m.in. ojciec Brauliusz Maria (Paweł) Corres Diaz de Cerio, który od pięciu lat był w Calafell mistrzem nowicjuszy i kapelanem. 4 sierpnia 1936 r. zamordowany został brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie.
    W klasztorze w Ciempozuelos (prowincja madrycka) odbywało formację zakonną i zawodową także siedmiu bonifratrów z Kolumbii. Gdy rozgorzała wojna domowa, mieli z polecenia przełożonych wrócić do swego kraju. Z koniecznymi dokumentami wyruszyli z Madrytu do Barcelony, aby tam wsiąść na statek. Zostali jednak aresztowani i 9 sierpnia rozstrzelani w Barcelonie; są pierwszymi beatyfikowanymi Kolumbijczykami. W sierpniu zginęli jeszcze dwaj bonifratrzy w podmadryckiej miejscowości Valdemoro.
    1 września rewolucyjni milicjanci aresztowali wszystkich dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Po kilku godzinach zamordowano ich pod Madrytem. Ginęli z okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król!
    W lipcu aresztowano zakonników posługujących w hospicjum psychiatrycznym w Ciempozuelos (Madryt). Osadzono ich w więzieniu San Anton i na różne sposoby dręczono. Gdy szli na rozstrzelanie, pozdrawiali się słowami: “Do zobaczenia w niebie”. Piętnastu z nich zginęło 28 listopada w podmadryckiej miejscowości Paracuellos del Jarama. Dwa dni później w tej samej miejscowości zginęło kolejnych sześciu bonifratrów. Ostatni z beatyfikowanych w 1992 r. zakonników z tego zakonu zginął w Barcelonie w dniu 14 grudnia 1936 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 lipca

    Święci Marta, Maria i Łazarz

    Zobacz także:
      •  Święty Olaf II, król
      •  Błogosławiony Urban II, papież
    ***
    Diego Velazquez: Chrystus w domu Marty i Marii

    Marta pochodziła z Betanii, miasteczka położonego na wschodnim zboczu Góry Oliwnej, w pobliżu wioski Betfage, odległego od Jerozolimy o ok. 3 km drogi (dzisiaj Al Azarija). Była siostrą Marii i Łazarza, których Chrystus darzył swą przyjaźnią. Wiele razy gościła Go w swoim domu. Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10, 38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11, 1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12, 1-11). Właśnie z Betanii Jezus wyruszył triumfalnie na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową (Mk 11, 1). Wreszcie w pobliżu Betanii Pan Jezus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba (Łk 24, 50).

    Święta Marta - patronka zbłąkanych

    Na Wschodzie cześć św. Marty datuje się od wieku V, na Zachodzie – od wieku VIII. Już w wieku VI istniała w Betanii bazylika na miejscu, gdzie miał stać dom Łazarza i jego sióstr. Św. Marta jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek i właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po wniebowstąpieniu Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie u wybrzeży Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni.

    Jan Vermeer: Chrystus w domu Marii i Marty

    W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem, czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Często pojawia się na obrazach również z siostrą, św. Marią. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec.

    Święte rodzeństwo z Betanii: Marta, Łazarz i Maria

    Maria była siostrą Marty i Łazarza. Uwierzyła w Chrystusa jeszcze przed wskrzeszeniem brata (J 11, 1-44). Była tą kobietą, która według słów Jezusa “wybrała dobrą cząstkę” (Łk 10, 42), słuchając słów Zbawiciela. To ona namaściła Jego nogi drogocenną maścią nardową (J 12, 3). Według Tradycji Maria i Marta były w gronie niewiast, które pospieszyły do grobu Jezusa z wonnościami.

    Po męczeńskiej śmierci archidiakona Stefana i rozpoczęciu w Jerozolimie prześladowania wyznawców Chrystusa, Żydzi wygnali sprawiedliwego Łazarza. Siostry opuściły Palestynę wraz z bratem i pomagały mu głosić Ewangelię w różnych krainach.

    Święty Łazarz

    Łazarza znamy go z Ewangelii św. Jana (J 11, 1-44; 12, 1-11) jako brata Marii i Marty. Gdy z obawy przed Żydami Jezus przebywał w Zajordanii, dotarła do niego wiadomość o śmierci Łazarza. Powrócił wtedy – po odczekaniu – do Judei i udał się do Betanii. Św. Jan Ewangelista szczegółowo opisuje scenę Jego spotkania z siostrami i dialog z Martą, a następnie głębokie wzruszenie Jezusa i wskrzeszenie Łazarza. Dowiadujemy się także o reakcji Żydów, którzy nie mogli zaprzeczyć faktom, ale jeszcze bardziej znienawidzili Jezusa. Ta niechęć dotknęła także Łazarza. Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Milczenie ewangelii o dalszych losach Łazarza uzupełnili anonimowi pisarze chrześcijańscy.
    Na Wschodzie najbardziej znana była legenda, która uczyniła Łazarza biskupem Cypru i tam umieściła jego – drugi – grób. Pewną rolę w rozwoju kultu odegrała też tzw. niedziela Łazarza, jedna z ostatnich niedziel Wielkiego Postu, w którą odczytywano ewangelię o jego wskrzeszeniu i dokonywano skrutynium przed dopuszczeniem do chrztu. Na Zachodzie w cyklu legend prowansalskich i burgundzkich pojawiła się w dość późnym średniowieczu opowieść o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. Inne opowiadania wskazują na Autun i Avallon jako miejsca złożenia jego relikwii.
    Równie rozbieżne były daty wspomnień liturgicznych Łazarza. W kalendarzach spotykano je m.in. pod dniem 17 grudnia, 4 maja, 17 czerwca, 16 lub 17 października.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Watykan: 29 lipca będzie obchodzone wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza

    Wskrzeszenie Łazarza

     Wskrzeszenie Łazarza – fresk autorstwa Giotto di Bondone

    ***

    Wskrzeszenie Łazarza

    Papież Franciszek postanowił, że dzień 29 lipca będzie figurował w Ogólnym Kalendarzu Rzymskim jako wspomnienie świętych Marty, Marii i Łazarza – poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

    W dekrecie Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów podkreślono gościnność domu i przyjaźń okazywaną Panu Jezusowi przez świętych Martę, Marię i Łazarza. Zaznaczono, że udało się rozwiązać tradycyjną niepewność Kościoła łacińskiego co do tożsamości Marii Magdaleny. Dlatego dzisiejsze Martyrologium rzymski w tym samym dniu wspomina również Marię i Łazarza. Co więcej, w niektórych kalendarzach wspomnienie liturgiczne trojga rodzeństwa jest obchodzone razem w tym samym dniu.

    Pod takim tytułem wspomnienie to powinno zatem występować we wszystkich kalendarzach i księgach liturgicznych do sprawowania Mszy świętej i Liturgii godzin. Polecono, aby zmiany i uzupełnienia, które należy przyjąć w tekstach liturgicznych, dołączone do dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, powinny być przetłumaczone, zatwierdzone i po potwierdzeniu przez tę dykasterię opublikowane przez Konferencje Episkopatów.

    Stolica Apostolska/Kai

    ______________________________________________________________________________

    Przyjaciele Pana

    Jan Vermeer, Chrystus w domu Marty i Marii

     Chrystus w domu Marty i Marii/Jan Vermeer/pl.wikipedia.org

    ***

    29 lipca obchodzimy liturgiczne wspomnienie Świętych Marty, Marii i Łazarza. Było to rodzeństwo, które Jezus z Nazaretu często odwiedzał.

    O Marcie, Marii i Łazarzu mieszkających w Betanii nieopodal Jerozolimy traktuje wiele nowotestamentowych tradycji obecnych przede wszystkim w Ewangeliach według św. Łukasza i według św. Jana. Dają nam one jednoznacznie do zrozumienia, że Pan Jezus był z owym rodzeństwem wyjątkowo zaprzyjaźniony, że przyjmowali Go w swoim domu.

    Marta (dosł. z języka aramejskiego to pani domu) ukazana jest jako ta, która stara się jak najlepiej ugościć Pana. Dlatego też patronuje m.in.: gospodyniom domowym, właścicielom hoteli czy osobom zajmującym się sprzątaniem. Sztuka często prezentuje ją np. z kluczami od domostwa.

    Maria (to imię może oznaczać piękną osobę) zaprezentowana jest w Nowym Testamencie jako ktoś, kto „wybrał najlepszą cząstkę”, kto wsłuchuje się w słowa Chrystusowe, chłonie je. Ikonografia ukazuje ją zazwyczaj razem z siostrą.

    Łazarz (ten, któremu Bóg pomaga) wydaje się najbardziej znaną postacią spośród tego grona. To właśnie jemu Jezus przywraca życie. Sztuka przedstawia go m.in. jako wychodzącego z grobu. Jest patronem m.in. żebraków, grabarzy czy rzeźników. Od jego imienia wywodzi się słowo „lazaret”, którego dziś mało się używa, a odnosi się ono do wojskowego szpitala na froncie.

    Wokół tych postaci wyrosło wiele legend, podań i tradycji. Jedna z nich głosi, że Marta i Maria znalazły się w gronie kobiet, które niosły wonności do grobu Pańskiego. Wraz z bratem mieli zostać wygnani z Ziemi Świętej, a potem razem głosili Dobrą Nowinę w wielu miejscach poza jej granicami. Wedle innego przekazu Łazarz miał być biskupem na Cyprze. Istnieje również podanie, że rodzeństwo to umieszczono na statku bez steru. Przemierzając wody Morza Śródziemnego, miał on zacumować dopiero w Marsylii, gdzie Łazarz został później biskupem.

    Jeśli chodzi o to liturgiczne wspomnienie – podkreśla ono „przyjaźń łączącą rodzeństwo z Betanii z Jezusem. Ewangelia mówi, że Jezus bardzo kochał Martę, Marię i Łazarza. Od Łukasza i Jana dowiadujemy się, że mają oni różne charaktery i temperamenty, ale wszyscy są zdolni do przyjęcia Jezusa w swym domu. Oddali do Jego dyspozycji fizyczną przestrzeń, kiedy pragnął spędzić chwile z przyjaciółmi. Wspomnienie to podkreśla przyjęcie przez rodzeństwo Jezusa i Jego słowa oraz miłość, jaką żywi do nich Jezus. Jest to więc okazja do docenienia przyjaźni, gościnności, serdeczności, ale także relacji rodzinnych, które pomagają w przylgnięciu do Jezusa. Może się zdarzyć, że rodzina jest przeszkodą w przyjęciu Ewangelii, w dokonywaniu radykalnych wyborów, aby pójść za Jezusem. Dom w Betanii pokazuje nam, że właśnie relacje rodzinne, bracia, siostry, krewni, swoim przykładem pomagają nam otworzyć nasze serca na przyjęcie Jezusa” (ks. Corrado Maggioni, Radio Watykańskie, luty tego roku).

    ks. J.M./Tygodnik Niedziela

    _________________________________________________________________________________

    Przepis na bycie udanym rodzeństwem?

    Marta, Maria i Łazarz go znali!

     S. Amata CSFN

    ***

    Nieporozumienia są w każdej rodzinie. Mimo problemów nigdy nie możemy zapominać, że jesteśmy uczniami Chrystusa, który bardzo nas kocha. Doświadczenie miłości Jezusa pozwala nam sobie przebaczać i pomaga troszczyć się o siebie nawzajem – powiedział Family News Service biblista Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, ks. dr Marcin Zieliński. 29 lipca obchodzimy wspomnienie świętego rodzeństwa – Marty, Marii i Łazarza z Betanii.

    Marta, Maria i Łazarz to rodzina, która należała do grona przyjaciół Jezusa. Mieszkali w Betanii, która dziś jest identyfikowana z arabską miejscowością Al-Azarija, położoną kilka kilometrów od Jerozolimy. Jezus często ich odwiedzał i bardzo dobrze czuł się w ich domu.

    Biblista przypomniał, że Jezus często pielgrzymował na święta do Jerozolimy, dokąd przybywało nieraz nawet 100 tys. pielgrzymów. Nie wszyscy mogli znaleźć miejsce, gdzie mogliby przenocować, dlatego często zabierali ze sobą namioty. „Jezus w Betanii znajduje taki dom, który go przyjmuje, gdzie wypoczywa i cieszy się przyjaźnią rodziny” – zaznaczył biblista KUL.

    Jak zauważył ks. Zieliński w Ewangelii św. Łukasza nie pojawia się Łazarz, a Chrystus udaje się do domu, gdzie w roli gospodarza występują kobiety. Takie zachowanie byłoby dla rabinów nie do przyjęcia. Ponadto warto przyjrzeć się uważniej postawie Marii. Siedzi ona u stóp Jezusa, co jest zachowaniem typowanym dla ucznia. W starożytności natomiast uczniami rabinów mogli być tylko mężczyźni.

    W Biblii stosunkowo często pojawiają się opisy wzajemnych relacji rodzeństwa, również tych trudnych. Nie inaczej było w przypadku Marty, oburzonej postawą Marii. „Maria ukazana jest jako ideał, bo rozpoczyna od słuchania Jezusa. Jezus zdaje się mówić Marcie, że najpierw warto posłuchać głosu Boga, a potem przystąpić do działania. Warto porządkować pewne rzeczy, ale najważniejsze, żeby wszystko rozpoczynało się od słuchania Boga” – zaznaczył biblista.

    Ks. Zieliński podkreślił, że we wspólnocie, do której św. Łukasz pierwotnie kierował Dobrą Nowinę, troska o innych mogła wziąć górę nad modlitwą i medytacją, dlatego ważne było przypomnienie właściwej hierarchii wartości. „Ewangelia przestrzega przed aktywizmem, który jest oddalony od Pana Boga. Najpierw uważnie słucham, a dopiero potem robię to, co konieczne i zgodne z wolą Boga. Najważniejsza jest logika i pewien porządek. Maria zaczęła od najlepszej cząstki, czyli od słuchania. Wola Boga jest zawsze na pierwszym miejscu. Oczywiście Jezus nigdy nie odrzucał pracy i służby, ale wskazywał na właściwą kolejność czynności”.

    Właściwa relacja z Jezusem nie tylko pozwala na budowanie dobrych relacji z rodzeństwem, ale także uczy budować relacje z innymi ludźmi. „Więź duchowa z Jezusem powoduje, że stajemy się braćmi i siostrami w szerszym wymiarze, nie tylko biologicznym. W kontekście Biblii braćmi i siostrami stają się ci, którzy wierzą w Jezusa i oczekują Królestwa Niebieskiego” – zaznaczył ks. dr Zieliński.

    Jak podkreślił biblista KUL, Ewangelia nie daje prostych odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące rozwiązywania problemów w rodzinie. „Jeżeli ktoś naprawdę wierzy w Boga, zna nauczanie Kościoła i ma zdroworozsądkowe podejście do życia, będzie potrafił mądrze stawić czoła różnym wyzwaniom. Będzie tak budował życie w rodzinie, aby było po prostu dobre i harmonijne. Nawet jeśli pojawią się problemy (a te pojawiają się zawsze!), będą one mądrze rozwiązywane” – zaznaczył ks. dr Marcin Zieliński.

    Choć w ewangelicznej perykopie z Ewangelii św. Łukasza nie pojawia się postać Łazarza, jest on przywołany w Ewangelii św. Jana, w kontekście niezwykłego cudu, jakim było wskrzeszenie. Cud ten jest opisany tylko u Czwartego Ewangelisty. Dawniej podważano historyczność przekazu św. Jana, jednakże badania potwierdzają wiarygodność historyczną Ewangelii Janowej. Należy jednak pamiętać, że Ewangelia nie jest tylko historią albo tylko teologią. To jest opis, który bazuje na historii i chce nam przekazać ważne prawdy teologiczne, dobrze zinterpretowane. Ks. dr Marcin Zieliński podkreślił też znaczenie historii Łazarza jako siódmego znaku w Ewangelii Janowej, będącego zapowiedzią śmierci i zmartwychwstania Jezusa.

    Od 2021 r., na mocy decyzji papieża Franciszka, 29 lipca obchodzone jest wspomnienie nie tylko św. Marty, ale także jej rodzeństwa – Marii i Łazarza.

    Family News Service/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 lipca

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktor I, papież
      •  Błogosławiony Jan Soreth, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa Kowalska, dziewica i męczennica
      •  Święta Alfonsa Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnica
    ***
    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Szarbela (Sarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat.
    W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu.

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Szarbela beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Szarbela 9 października 1977 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Charbel – Eremita z Libanu

    Józef Charbel Makhluf stał się w Kościele świadkiem wieczności przez swoje zwyczajne życie całkowicie poświęcone Bogu.

    Józef Makhluf urodził się 8 V 1828 r. w Libanie, w miejscowości Beqaakafra, w maronickiej rodzinie ubogich rolników. Panowała w niej religijna atmosfera modlitwy i miłości bliźniego. Gdy miał zaledwie 3 lata, zmarł mu ojciec. W wieku 14 lat odkrył swoje powołanie, ale dopiero w 1851 r. rozpoczął swoją przygodę życia zakonnego w klasztorze w Maifug. Po dwu latach nowicjatu złożył śluby zakonne czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, przyjąwszy imię Sarbeliusz na pamiątkę męczennika ze 107 r. Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie w 1859 r. Przez 17 lat modlił się i pracował w klasztorze w Annaya. Prowadził tam coraz surowszy tryb życia i wciąż szukał pustelni oddalonej od ludzkich siedzib, w której panowałaby całkowita cisza. W końcu, w 1875 r., znalazł taki erem świętych Piotra i Pawła położony na górze, na wysokości 1350 m n.p.m.

    Zanurzony w Bogu

    Duchowość tego pustelnika była bardzo prosta: żył i działał w duchu Ewangelii. Pocieszał ludzi, którzy garnęli się do niego, dzieląc się swymi krzyżami i troskami, ale nade wszystko miał czas dla Boga samego, On był na pierwszym miejscu w jego życiu. Każdego dnia długo medytował nad słowem Bożym oraz spędzał wiele godzin, adorując Najświętszy Sakrament.

    Promieniując radością, Charbel przypominał każdemu człowiekowi o najważniejszym powołaniu: by żyć w przyjaźni z Bogiem podczas ziemskiej pielgrzymki, tak by po śmierci cieszyć się Jego obecnością w niebie. Ten ubogi eremita przede wszystkim swoim życiem uczył maronickich katolików, jak oceniać różne wydarzenia ludzkiej egzystencji z punktu widzenia wieczności. Kiedy w 1860 r. w krótkim czasie fanatyczne bojówki muzułmanów wymordowały ponad 20 tysięcy chrześcijan, libański mnich pomagał uciekinierom i nawoływał ich do jeszcze większej modlitwy i pokuty w intencji nawrócenia nieprzyjaciół. Jedynie w powrocie do Boga widział możliwość pojednania i uzdrowienia bolesnych ran zadanych z nienawiści do uczniów Chrystusa.

    Już za ziemskiego życia Charbela wielu ludzi dostrzegało skuteczność jego modlitwy oraz licznych umartwień. Kiedy w 1885 r. uprawy rolników niszczyła szarańcza, modlitwa świętego mnicha i pokropienie wodą święconą sprawiły, że owady odleciały, a plony zostały ocalone. Dzięki temu ludność mieszkająca blisko klasztoru uniknęła klęski głodu.

    „Skuteczny” święty

    Cudowne znaki nastąpiły zaraz po jego śmierci 24 XII 1898 r. Dzień po pogrzebie jego grób przez 45 kolejnych nocy otoczony był tajemniczym światłem widocznym w najbliższej okolicy. Kiedy po kilku miesiącach dokonano ekshumacji, stwierdzono, że ciało zakonnika nie uległo nawet najmniejszemu rozkładowi, zachowując plastyczność żywego człowieka. Zauważono przy nim obfitą ilość zmieszanego z krwią płynu, z którego unosił się bardzo miły zapach. W 1927 r. ciało Charbela złożono do sarkofagu, z którego w 1950 r. zaczął się wydobywać tajemniczy pachnący olejek mający cudowne działanie. Uznano szereg cudów potwierdzających uzdrowienia osób, które zetknęły się z tymi relikwiami w różnych częściach świata.

    W opracowaniach o tym maronickim świętym znajduje się opis uzdrowienia tętnicy szyjnej pewnej kobiety. Lekarze nie podejmowali ryzyka przeprowadzenia niezwykle skomplikowanej operacji, chora zaś sama cały czas modliła się do św. Charbela, by wyprosił jej łaskę uzdrowienia. Pewnej nocy, jakby we śnie, widziała świętego eremitę z zakonnikiem, jak rozcinają jej szyję, docierając do chorej tętnicy. Jakież było zdumienie jej męża, który o świcie zobaczył żonę pokrytą krwią, z dwiema zaszytymi ranami. Lekarze uznali, że nigdy nie widzieli tak doskonale założonych szwów. Miejscowy kapłan radził uzdrowionej kobiecie zmianę miejsca zamieszkania, by nie wzbudzała wśród ludzi sensacji. Wtedy ponownie ukazał się jej we śnie św. Charbel, zachęcając, by pozostała, dając świadectwo innym o wielkich dziełach Boga.

    Papież Paweł VI w 1965 r. dokonał beatyfikacji świątobliwego mnicha, która sprawiła, że stał się on bardziej znany także poza Libanem. Akt kanonizacji w roku 1977 uczynił go współczesnym wzorem dla całego Kościoła. Do klasztoru, w którym złożono jego ciało – do dziś w całości zachowane – przybywają każdego roku tysiące pielgrzymów, by prosić Boga o cud uzdrowienia za jego wstawiennictwem.

    Niezwykła jest historia związana z fotografią świętego. Kiedy kilku misjonarzy maronitów w 1950 r. udało się, by pomodlić się przy jego grobie, poprosili, by ktoś zrobił im pamiątkowe zdjęcie. Jakież było ich zdziwienie, kiedy po jego wywołaniu na zdjęciu zobaczyli mnicha z białą brodą, w którym najstarsi zakonnicy rozpoznali św. Charbela. To powiększone zdjęcie umieszczono w Bazylice św. Piotra podczas uroczystej beatyfikacji i kanonizacji. Z oblicza eremity emanuje niezwykły pokój człowieka całkowicie przemienionego miłością Boga.

    ks. Marek Wójtowicz SJ/Apostolstwo Modlitwy w Polsce

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Charbel

    Pan Bóg wybiera niektórych ludzi, aby w nadzwyczajny sposób przypominali światu o Jego istnieniu, Jego wszechmocnej miłości oraz nieskończonym miłosierdziu. Święty Charbel Makhlouf jest jednym z najbardziej znanych świętych na Bliskim Wschodzie. Budzi zachwyt i powszechne zdziwienie z powodu nadzwyczajnych cudów i znaków, które się dokonały za pośrednictwem jego osoby.

    Zjawisko, które przyciągnęło ludzi do św. Charbela. To był jego pierwszy cud po śmierci

    fot. deposit photos/Deon.pl

    ***

    Święty Charbel Makhlouf urodził się 8.05.1828 r. jako piąte dziecko ubogich rolników Antuna i Brygidy Makhloufów, zamieszkałych w małej, górskiej miejscowości Beąaakafra, 140 km na północ od Bejrutu. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Rodzice jego byli katolikami obrządku maronickiego. Dzieci Makhloufów wzrastały w radosnej atmosferze wzajemnej miłości, która wynikała z codziennej modlitwy oraz ciężkiej pracy na roli. W tych czasach Liban był pod panowaniem otomańskim.

    Kiedy Józef miał 3 lata, umarł mu ojciec. Aby zapewnić dzieciom utrzymanie i wykształcenie, matka decyduje się powtórnie wyjść za mąż – za uczciwego i pobożnego Ibrahima, który był stałym diakonem. W wieku 14 lat Józef po raz pierwszy odczuł powołanie do życia zakonnego. Dopiero jednak w 1851 r. decyduje się na wstąpienie do klasztoru w Maifug. Odbywa tam postulat i pierwszy rok nowicjatu. Na początku drugiego roku nowicjatu przenosi się do klasztoru w miejscowości Annaya, gdzie 1 listopada 1853 r. składa pierwsze śluby zakonne. Przybiera imię zakonne Charbel – jest to imię antiocheńskiego męczennika z 107 roku. Kończy studia teologiczne i 23 lipca 1859 r. otrzymuje święcenia kapłańskie.

    Jako młody ksiądz w 1860 r. jest świadkiem strasznej masakry przeszło 20 000 chrześcijan, dokonanej przez muzułmanów i druzów. Bojówki muzułmańskie bez żadnej litości mordowały całe rodziny chrześcijan, plądrowały, grabiły i paliły kościoły, konwenty, gospodarstwa i domy. Setki uciekinierów – głodnych, poranionych, przerażonych tym, co się stało i co mogło ich jeszcze spotkać – szukało schronienia w klasztorze w Annai. Ojciec Charbel całym sercem pomagał uciekinierom oraz modlił się, pościł i stosował surowe praktyki pokutne, ofiarując siebie Bogu w duchu ekspiacji za popełnione zbrodnie i błagając o Boże miłosierdzie dla prześladowców i prześladowanych.

    Kiedy człowiek całkowicie oddany Chrystusowi się modli, uobecnia w świecie wszechmocną miłość Boga. Wtedy sam Chrystus działa przez niego, zwyciężając zło dobrem, kłamstwo prawdą, nienawiść miłością. Jest to jedyny w pełni skuteczny sposób walki ze złem obecnym w świecie. W taki właśnie sposób przeciwstawiał się złu o. Charbel. Wiedział on, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie poprzez zjednoczenie się z Bogiem. To był główny cel jego zakonnego życia. Tylko ludzie, którzy szczerze dążą do świętości, czynią świat lepszym.

    15 lutego 1875 r., po 17 latach pobytu we wspólnocie zakonnej w Annai, o. Charbel otrzymuje pozwolenie na przeniesienie się do eremu św. św. Piotra i Pawła, aby tam – w całkowitym milczeniu, przez modlitwę, pracę i jeszcze surowsze umartwienia – całkowicie zjednoczyć się z Chrystusem. Erem ten był pustelnią położoną na wysokości 1350 m n.p.m. i mieszkało w nim trzech zakonników.

    Cela o. Charbela miała tylko 6 metrów kwadratowych; pod habitem libański eremita nosił zawsze włosiennicę, spał tylko kilka godzin na dobę, jadł bardzo skromne potrawy bez mięsa, i to tylko jeden raz na dzień. Centrum jego życia była Eucharystia. Codziennie odprawiał Mszę św. w kaplicy eremu; długo się do niej przygotowywał, a po jej skończeniu przez 2 godziny trwał w dziękczynieniu. Najbardziej ulubioną jego modlitwą była adoracja Najświętszego Sakramentu; medytował także teksty Pisma św., nieustannie modlił się i pracował. W ten sposób o. Charbel całkowicie oddawał się do dyspozycji Boga, aby Stwórca oczyszczał jego serce, by uwalniał go od wszelkich złych skłonności i egoizmu – czyli czynił go świętym, to znaczy takim, jakim Jezus pragnął, aby się stał. Jego zakonni współbracia już za życia uważali go za świętego, gdyż widzieli, że w heroiczny sposób naśladował Chrystusa. Tylko niektórych ludzi Chrystus powołuje na taką drogę życia, jaką przeszedł św. Charbel, ale wszystkich powołuje do świętości. Po to żyjemy na ziemi, aby dojrzewać do miłości, do nieba – czyli uczyć się kochać tak, jak kocha nas Chrystus, i wcielać w swoim codziennym życiu Jego największe przykazanie: “abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34).

    Ojciec Charbel był tak ściśle zjednoczony z Chrystusem, że w spotkaniu z każdym człowiekiem promieniował radością czystej miłości, a Jezus przez jego pośrednictwo mógł dokonywać różnych znaków i cudów. Spośród wielu cudów libańskiego zakonnika warto przypomnieć zdarzenie, kiedy to w 1885 r. na polach rolników mieszkających w wioskach w pobliżu klasztoru w Annai osiadła potężna chmura szarańczy, która niszczyła uprawy rolne. Dla miejscowych ludzi była to straszna plaga, prowadząca do wielkiego głodu. Przełożony polecił o. Charbelowi, aby natychmiast udał się na pola zajęte przez szarańczę i by się tam modlił, błogosławił i kropił wodą święconą. Ze wszystkich pól, które udało się zakonnikowi pobłogosławić, szarańcza zniknęła, a zbiory zostały uratowane.

    W 1873 r. o. Charbel z polecenia swojego przełożonego został zawieziony do pałacu księcia Rachida Beika Al-Khoury, aby się pomodlić nad jego synem Nagibem, który umierał zarażony tyfusem. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Ojciec Charbel udzielił choremu sakramentu chorych, a następnie pokropił go święconą wodą -wtedy w jednym momencie, ku wielkiej radości wszystkich obecnych, Nagib całkowicie odzyskał zdrowie. Po skończeniu studiów medycznych rozpoczął praktykę lekarską i stał się jednym z najsławniejszych lekarzy w Libanie. W małym miasteczku Ehmej żył człowiek psychicznie chory, bardzo niebezpieczny dla siebie i innych. Kilku mężczyzn z wielkim trudem przywiozło go do klasztoru w Annai, lecz nie było w stanie wprowadzić go do kościoła, ponieważ opierał im się z nadludzką siłą. Wtedy zbliżył się •do niego o. Charbel i rozkazał mu pójść za sobą oraz klęknąć przed tabernakulum. Człowiek ów uspokoił się i pokornie wykonał polecenie mnicha. Po modlitwie, zgodnie ze wschodnim zwyczajem, o. Charbel odczytał nad głową chorego fragment Ewangelii. Wtedy stał się cud: psychicznie chory mężczyzna odzyskał zdrowie. Później ożenił się, a kiedy miał już liczną rodzinę, przeniósł się do USA. (Jest jeszcze wiele innych relacji o cudownych zdarzeniach w życiu św. Charbela, ale najwięcej dokonało się już po jego śmierci).

    Ojciec Charbel zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia 1898 r., podczas nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Współbracia zakonni znaleźli go rano leżącego na posadzce kaplicy; widzieli, jak z tabernakulum promieniowało przedziwne światło, które otaczało ciało zmarłego. Był to dla nich oczywisty znak z nieba. Na dworze padał wówczas obfity śnieg i wiał mroźny wiatr. Wszystkie drogi do eremu zostały całkowicie zasypane, zatem nikt z klasztoru nie mógł zawiadomić mieszkańców okolicznych wiosek o śmierci świętego pustelnika. Stała się jednak rzecz niezwykła: otóż wszyscy okoliczni mieszkańcy otrzymali tego dnia wewnętrzne przekonanie o narodzeniu się o. Charbela dla nieba. Młodzi mężczyźni wyruszyli z łopatami, aby odgarnąć śnieg, by można było dotrzeć do eremu i przenieść ciało do klasztoru w Annai. “Straciliśmy błyszczącą gwiazdę, która swoją świętością ochraniała Zakon, Kościół i cały Liban” – napisał o. przeor. “Módlmy się, aby Bóg uczynił go naszym patronem, który będzie nas strzegł i prowadził przez ciemności ziemskiego życia”.

    25 grudnia, w dzień Bożego Narodzenia, o. Charbel został pochowany we wspólnym zakonnym grobie. W pierwszą noc po pogrzebie zauważono nad miejscem pochówku zakonnika oślepiające, tajemnicze światło, widoczne w całej dolinie, które świeciło nieustannie przez 45 nocy od dnia pogrzebu. Fakt ten wywołał wielkie poruszenie w całej okolicy. Tysiące chrześcijan i muzułmanów przybywało do grobu, aby zobaczyć to osobliwe zjawisko. Niektórym z przybyłych udało się otworzyć grób i zabrać ze sobą jako relikwię kawałek ubrania czy kilka włosów z brody eremity. Patriarcha maronitów, poinformowany o tym, co się działo przy grobie pustelnika, ze względów bezpieczeństwa nakazał przeniesienie ciała do klasztoru. Grób o. Charbela został otwarty w obecności lekarza i innych urzędowych świadków. Była w nim woda z mułem, ale zwłoki świętego pustelnika pozostały nienaruszone. Po wyjęciu z grobu ciało poddano badaniom; stwierdzono, że nie miało ono najmniejszych śladów pośmiertnego rozkładu i wydzielało wspaniały zapach oraz płyn nieznanego pochodzenia (pewien rodzaj surowicy z krwią). Do dnia dzisiejszego płyn ten wypływa z ciała Świętego i jest znakiem Chrystusowej mocy uzdrawiania. Ciało o. Charbela zostało obmyte, ubrane w nowe szaty i włożone do otwartej trumny, która została złożona w klasztornym schowku, niedostępnym dla wiernych. Co dwa tygodnie zakonnicy musieli zmieniać szaty na ciele o. Charbela z powodu nieustannie wydzielającego się płynu.

    Dopiero 24 lipca 1927 r. ciało eremity zostało włożone do metalowej trumny i przeniesione do marmurowego grobowca w kościele klasztornym. Ponieważ w 1950 r. z tego grobowca zaczął obficie wyciekać tajemniczy płyn, patriarcha Kościoła maronickiego wydał polecenie otwarcia grobu i ekshumacji zwłok. Dokonano tego w obecności komisji lekarskiej, przedstawicieli Kościoła oraz władz cywilnych. Oczom zebranych ukazał się niesamowity widok: ciało świętego pustelnika wyglądało tak, jak w chwili śmierci – było zachowane w idealnym stanie. Tajemniczy płyn nieustannie wydzielający się z ciała całkowicie skorodował metalową trumnę i przedziurawił marmur grobowca. Po obmyciu i ubraniu w nowe szaty zwłoki św. Charbela zostały przez kilka dni wystawione na widok publiczny, a później w nowej trumnie złożone do grobowca i zacementowane. Tego roku zanotowano w Annai rekordową liczbę cudownych uzdrowień i nawróceń. Klasztor w Annai stał się celem pielgrzymek nie tylko dla chrześcijan, ale także dla muzułmanów oraz przedstawicieli innych wyznań.

    7 sierpnia 1952 r. nastąpiła ponowna ekshumacja zwłok o. Charbela w obecności patriarchy syryjskokatolickiego, biskupów, pięciu profesorów medycyny, ministra zdrowia i innych obserwatorów. Ciało świętego eremity było nienaruszone, ale zanurzone w tajemniczym płynie, który się nieustannie z niego wydobywał. Ponownie wystawiono je na widok publiczny od 7 do 25 sierpnia tego roku. Różnymi sposobami próbowano powstrzymać wydzielanie się płynu ze zwłok, między, innymi usunięto z nich żołądek i jelita, ale wszystkie te zabiegi okazały się nieskuteczne. Ludzkie działania nie były w stanie powstrzymać Bożej mocy działającej w ciele świętego eremity.

    Znany libański prof. medycyny Georgio Sciukrallah w ciągu 17 lat 34 razy szczegółowo badał ciało św. Charbela. Naukowiec tak podsumował swoje kilkunastoletnie analizy: “Ile razy badałem ciało Świętego, zawsze ze zdumieniem stwierdzałem, że było ono nienaruszone, giętkie, jakby było zaraz po śmierci. To, co szczególnie mnie zastanawiało, to płyn nieustannie wydzielający się z ciała. Podczas moich wielu wyjazdów konsultowałem się z profesorami medycyny w Bejrucie i w różnych miastach Europy, ale nikt z nich nie potrafił mi tego wyjaśnić. Jest to rzeczywiście zjawisko jedyne w całej historii. Gdyby ciało wydzielało tylko 3 gramy płynu dziennie – a w rzeczywistości wydzielało kilka razy więcej – to wtedy w ciągu 66 lat łączna jego waga wynosiłaby 72 kilo, czyli o wiele więcej aniżeli waga całego ciała. Z naukowego punktu widzenia jest to zjawisko niewytłumaczalne, gdyż w ciele człowieka znajduje się około 5 litrów krwi i innych płynów. Opierając się na dotychczasowych badaniach, doszedłem do przekonania, że ciało św. Charbela zachowuje się w stanie nienaruszonym, wydzielając tajemniczy płyn, dzięki interwencji samego Boga”.

    W 1965 r. o. Charbel został beatyfikowany, a 9 października 1977 r. kanonizowany na placu św. Piotra w Rzymie przez Ojca św. Pawła VI. Nikt nie sfotografował św. Charbela ani nikt nie namalował za życia jego portretu. 8 maja 1950 r. wydarzyła się rzecz niezwykła: otóż kilku misjonarzy maronitów zrobiło sobie grupowe zdjęcie przed grobem świętego pustelnika. Po wywołaniu fotografii okazało się, że znalazła się na niej dodatkowa, tajemnicza postać mnicha. Dopiero starsi zakonnicy rozpoznali w niej o. Charbela. Od tej pory na podstawie tego właśnie zdjęcia maluje się portrety świętego pustelnika.

    Święty Charbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: “Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Charbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem – Źródłem Miłości – przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.


    Ks. Mieczysław Piotrowski TChr/”Miłujcie się!”

    _____________________________________________________________________________

    Św. Charbel nie zna limitu cudów!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Charbel nie zna limitu cudów!

    Spośród tysięcy cudownych uzdrowień przypisywanych wstawiennictwu św. Charbela trzy zostały wybrane do zakończenia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego.

         W 1936 r. trzydziestoletnia siostra zakonna Maria Abel Kamari ciężko zachorowała – doznała rozległego owrzodzenia żołądka. Po dwóch operacjach nie było żadnej poprawy – kobieta dalej nie mogła jeść, ponadto nastąpiło u niej odwapnienie kości, straciła zęby, a jej prawa ręka została sparaliżowana. W 1942 r. problemy żołądkowe siostry Marii nasiliły się do tego stopnia, że już nawet nie wstawała z łóżka, gdyż istniało stałe niebezpieczeństwo śmierci.

    Po przyjęciu sakramentu chorych zakonnica zaczęła gorąco się modlić o powrót do zdrowia za wstawiennictwem św. Charbela. Na jej usilną prośbę 11 lipca 1950 r. zawieziono ją do grobu Świętego Pustelnika. Kiedy s. Maria dotknęła grobu, poczuła w całym swoim ciele jakby elektryczny wstrząs. Otarła wtedy chusteczką tajemniczy płyn, który wypływał z ciała św. Charbela i przenikał przez marmurowy sarkofag. I kiedy potarła mokrą tkaniną chore części ciała, natychmiast wstała o własnych siłach z noszy i zaczęła normalnie chodzić. Widząc to, zgromadzeni ludzie z wielką radością zaczęli krzyczeć, że stał się cud. Od tego momentu kobieta została całkowicie uzdrowiona, co potwierdziły późniejsze szczegółowe badania lekarskie.

         Iskander Obeid był kowalem. W 1925 r. podczas pracy w kuźni odłamek metalu poważnie uszkodził jego prawe oko. Dziwnym zbiegiem okoliczności w roku 1937, również w czasie pracy, to samo oko zostało tak mocno zranione, że mężczyzna przestał nim w ogóle widzieć. Lekarze zdecydowali się wówczas na jego usuniecie. Pomimo tego. że Iskander odczuwał nieustanny ból uszkodzonego oka. nie zgodził się. aby je usunięto. W 1950 r. zaczął żarliwie się modlić o uzdrowienie za wstawiennictwem św. Charbela. Pewnej nocy w czasie snu zobaczył Świętego Pustelnika, który prosił go, aby udał się z pielgrzymką do jego grobu w klasztorze Annaya. Iskander zdecydował się tam pojechać 18 października 1950 r. Gdy dotarł na miejsce, ból oka tak bardzo się nasilił. że z tylko z wielkim trudem mógł go znosić. Po spowiedzi i przyjęciu Jezusa w Komunii św. Iskander długo się modlił przy grobie św. Charbela. W nocy przyśnił mu się Święty Pustelnik, który go pobłogosławił. Kiedy rano się obudził, stwierdził ku swojej wielkiej radości, że doskonale widzi na prawe oko, a ból całkowicie ustał. Komisja lekarska potwierdziła fakt całkowitej, cudownej regeneracji uszkodzonego oka Iskandra Obeida.

        Mariam Assai Awad, Syryjka mieszkająca w Libanie, dowiedziała się, że jest chora na raka żołądka, gdy nastąpiły już przerzuty na jelita i gardło. Operacje w 1963 i 1965 r. nic nie pomogły. Z medycznego punktu widzenia Mariam nie miała żadnych szans na wyleczenie, została więc wypisana ze szpitala, aby mogła umierać w swoim domu. Chora zaczęła wtedy wzywać pomocy św. Charbela. Pewnej nocy w 1967 r. przed zaśnięciem gorąco pomodliła się za wstawiennictwem św. Charbela o swoje całkowite uzdrowienie. I kiedy obudziła się rano. stwierdziła, że wszystkie symptomy jej choroby zniknęły. Lekarze z miejscowego szpitala przeżyli prawdziwy szok. kiedy zobaczyli Mariam poruszającą się o własnych siłach. Szczegółowe badania potwierdziły, że kobieta została w niewyjaśniony sposób całkowicie uzdrowiona.

    Cudowne znaki w Rosji

         Anatolij Bajukanski, naczelny redaktor rosyjskiego miesięcznika Lekar, po raz pierwszy dowiedział się o św. Charbelu po przeczytaniu artykułu w białoruskim czasopiśmie Odkrywca. Autor pisał, że Święty z Libanu uzdrawia z różnych chorób oraz pomaga ludziom odkryć i przyjąć skarb chrześcijańskiej wiary. W 1997 r. Anatolij zdecydował się opublikować w swoim piśmie artykuł o św. Charbelu, wraz z jego fotografią. Odzew czytelników Lekara był zadziwiający: z Rosji i z Białorusi napłynęło do redakcji przeszło 5000 listów ze świadectwami cudownych uzdrowień i różnych łask przypisywanych wstawiennictwu św. Charbe-la. Dla Bojukanskiego był tym bardziej zadziwiający fakt, że Rosjanie po okresie komunistycznej ateizacji nie są skłonni wierzyć w cudowne uzdrowienia, zwłaszcza przypisywane katolickiemu Świętemu. W pięciu kolejnych wydaniach swego miesięcznika Anatolij opublikował zdjęcia św. Charbela oraz świadectwa uzdrowień dzięki jego wstawiennictwu. Czytelnicy pisali o uzdrowieniach z najróżniejszych nieuleczalnych chorób: zaawansowanych nowotworów, paraliżu, gangren, stanów całkowitej nieświadomości, śpiączki, oraz z innych, mniejszych dolegliwości. Artykuły i książki Bajukanskiego o św. Charbelu nie zostały dobrze przyjęte przez wielu duchownych prawosławnych oraz rosyjskich dziennikarzy. Autora poddano ostrej krytyce za to, że propaguje kult katolickiego świętego, a niektórzy prawosławni księża nawoływali nawet wiernych do palenia obrazów św. Charbela.

         Anatolij Bajukanski udał się wówczas z pielgrzymką do grobu św. Charbela. Zabrał ze sobą listy, które przesłali mu czytelnicy, aby położyć je na grobie Świętego Pustelnika. Pielgrzymka ta bardzo umocniła go w wierze. Niemalże namacalnie doświadczył wówczas bliskości św. Charbela i jego cudownego wstawiennictwa u Boga, ponieważ wielu nieuleczalnie chorych czytelników Lekara zostało całkowicie uzdrowionych. Anatolij przekonał się wtedy, że wszystko staje się możliwe dla człowieka, który szczerze ufa i wierzy Bogu oraz modli się za wstawiennictwem Świętych.

    ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Fronda.pl

     

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Charbel. Potężny Znak od Boga dla Niewierzących

    fot.LLEW via Wikipedia, CC BY-SA 4.0

    ***

    Św. Charbel. Potężny Znak od Boga dla Niewierzących

    “Kto stanie przed Bogiem bez miłości , będzie musiał ponieść wszystkie konsekwencje swoich grzesznych wyborów i egoistycznego postępowania”

     „ W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość.

    W chwili śmierci grzesznik najbardziej będzie się obawiał swego braku odpowiedzi na nieskończoną miłość Boga i będzie to opłakiwał.

    Wszystkie bogactwa materialne , sława , władza , pozycja społeczna i najróżniejsze sukcesy wraz ze śmiercią pozostaną na tej ziemi.

    W chwili śmierci będzie się liczyła tylko miłość.

    Kto stanie przed Bogiem bez miłości , będzie musiał ponieść wszystkie konsekwencje swoich grzesznych wyborów i egoistycznego postępowania.

    Arogancja zawsze prowadzi do grzechu , a brak przebaczenia i nienawiść prowadzi do potępienia wiecznego.

     Módlmy się więc i nawracajmy.

    Otwórzmy dla Chrystusa bramy naszych serc , aby mógł On tam zamieszkać .

    Święci są czytelnymi znakami obecności i działania niewidzialnego Boga.

    Za ich  pośrednictwem Jezus Chrystus nieustannie dokonuje różnych cudów i znaków , poprzez które wzywa nas do nawrócenia.”  – Orędzie św Charbela.


    Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie (J 4, 48)



    Pan Jezus za pośrednictwem tego świętego dokonał tysięcy cudów, jak podaje portal Adonai — W sanktuarium św. Charbela w miejscowości Annaya znajduje się obfita dokumentacja o przeszło sześciu tysiącach cudownych uzdrowień. Z pewnością jest to tylko mała część tych cudownych znaków, które się dokonały za wstawiennictwem świętego pustelnika z Libanu. Dziesięć procent z nich dotyczy osób nieochrzczonych, muzułmanów, druzów i wyznawców innych wyznań.| To dane z 2006 roku.

    Jak podaje ks Jarosław Cielecki, dyrektor Watykańskiego Serwisu Informacyjnego — Film „Liban. Ziemia Świętych” przedstawia m.in. postać św. Charbela i św. Rafki – opowiada o nich kardynał Bechara Rai, patriarcha maronicki…
    Św. Charbel był pustelnikiem, urodził się w 1828 roku i żył 70 lat. Po śmierci, jego ciało nie uległo rozkładowi i z niego wydobyło się ponad 100 litrów oleju. W 1993 roku Święty przyszedł do sparaliżowanej kobiety Nochad al Hami, którą we śnie zoperował. Na szyi uzdrowionej Libanki pozostały rany po zabiegu, a krwawe blizny są widoczne do dziś. O swoim uzdrowieniu Nochad opowiada w filmie. Obecnie zarejestrowano już ponad 23 tysiące cudów za wstawiennictwem św. Charbela. Co roku do jego grobu w Annaya przybywa ponad 4 milionów pielgrzymów, prosząc i dziękując za otrzymane łaski.|

    5 grudnia 1965 r. papież Paweł VI beatyfikował, a 9 października 1977 r. kanonizował o. Charbela Makhloufa. Spośród tysięcy cudownych uzdrowień przypisywanych wstawiennictwu św. Charbela trzy zostały wybrane do zakończenia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego.

    W 1936 r. trzydziestoletnia siostra zakonna Maria Abel Kamari ciężko zachorowała – doznała rozległego owrzodzenia żołądka. Po dwóch operacjach nie było żadnej poprawy – kobieta dalej nie mogła jeść, ponadto nastąpiło u niej odwapnienie kości, straciła zęby, a jej prawa ręka została sparaliżowana. W 1942 r. problemy żołądkowe siostry Marii nasiliły się do tego stopnia, że już nawet nie wstawała z łóżka, gdyż istniało stałe niebezpieczeństwo śmierci. Po przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych zakonnica zaczęła gorąco się modlić o powrót do zdrowia za wstawiennictwem św. Charbela. Na jej usilną prośbę 11 lipca 1950 r. zawieziono ją do grobu Świętego Pustelnika. Kiedy s. Maria dotknęła grobu, poczuła w całym swoim ciele jakby elektryczny wstrząs. Otarła wtedy chusteczką tajemniczy płyn, który wypływał z ciała św. Charbela i przenikał przez marmurowy sarkofag. I kiedy potarła mokrą tkaniną chore części ciała, natychmiast wstała o własnych siłach z noszy i zaczęła normalnie chodzić. Widząc to, zgromadzeni ludzie z wielką radością zaczęli krzyczeć, że stał się cud. Od tego momentu kobieta została całkowicie uzdrowiona, co potwierdziły późniejsze szczegółowe badania lekarskie.

    Iskander Obeid był kowalem. W 1925 r. podczas pracy w kuźni odłamek metalu poważnie uszkodził jego prawe oko. Dziwnym zbiegiem okoliczności w roku 1937, również w czasie pracy, to samo oko zostało tak mocno zranione, że mężczyzna przestał nim w ogóle widzieć. Lekarze zdecydowali się wówczas na jego usunięcie. Pomimo tego, że Iskander odczuwał nieustanny ból uszkodzonego oka, nie zgodził się, aby je usunięto. W 1950 r. zaczął żarliwie się modlić o uzdrowienie za wstawiennictwem św. Charbela. Pewnej nocy w czasie snu zobaczył Świętego Pustelnika, który prosił go, aby udał się z pielgrzymką do jego grobu w klasztorze Annaya. Iskander zdecydował się tam pojechać 18 października 1950 r. Gdy dotarł na miejsce, ból oka tak bardzo się nasilił, że z tylko z wielkim trudem mógł go znosić. Po spowiedzi i przyjęciu Jezusa w Komunii św. Iskander długo się modlił przy grobie św. Charbela. W nocy przyśnił mu się Święty Pustelnik, który go pobłogosławił. Kiedy rano się obudził, stwierdził ku swojej wielkiej radości, że doskonale widzi na prawe oko, a ból całkowicie ustał. Komisja lekarska potwierdziła fakt całkowitej, cudownej regeneracji uszkodzonego oka Iskandra Obeida.

    Mariam Assai Awad, Syryjka mieszkająca w Libanie, dowiedziała się, że jest chora na raka żołądka, gdy nastąpiły już przerzuty na jelita i gardło. Operacje w 1963 i 1965 r. nic nie pomogły. Z medycznego punktu widzenia Mariam nie miała żadnych szans na wyleczenie, została więc wypisana ze szpitala, aby mogła umierać w swoim domu. Chora zaczęła wtedy wzywać pomocy św. Charbela. Pewnej nocy w 1967 r. przed zaśnięciem gorąco pomodliła się za wstawiennictwem św. Charbela o swoje całkowite uzdrowienie. I kiedy obudziła się rano, stwierdziła, że wszystkie symptomy jej choroby zniknęły. Lekarze z miejscowego szpitala przeżyli prawdziwy szok, kiedy zobaczyli Mariam poruszającą się o własnych siłach. Szczegółowe badania potwierdziły, że kobieta została w niewyjaśniony sposób całkowicie uzdrowiona.

    Podobnych cudów dokonanych za pośrednictwem św Charbela jest od groma. W internecie znajdziemy ich całą masę, również z opiniami lekarzy, takich jak np sławny libański chirurg – dr Nabił Hokayem.

    AdrianJ/Fronda

    ______________________________________________________________________________________________________________

    27 lipca

    Błogosławiona
    Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego
    (Helena Staszewska), zakonnica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Innocenty I, papież
      •  Błogosławiona Maria Magdalena Martinengo, dziewica
      •  Święty Tytus Brandsma, prezbiter i męczennik
      •  Święty Celestyn I, papież
      •  Błogosławiona Maria od Męki Pańskiej (Tarallo), dziewica
    ***
    Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego

    Helena Staszewska urodziła się w 1890 r. w Złoczewie koło Kalisza. Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie – miała 12 rodzeństwa. Naukę rozpoczęła w Wieluniu, następnie uczyła się w Kaliszu i Piotrkowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła pracę w Sulejówku. W czasie I wojny światowej zmarł jej ojciec, a niedługo potem także i matka. Po ich śmierci musiała zająć się wychowaniem młodszego rodzeństwa. Pracowała jako nauczycielka.
    W wieku 31 lat wstąpiła do Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej w Krakowie. Wraz z nią do urszulanek wstąpiły też jej dwie siostry. Sześć miesięcy później otrzymała imię Marii Klemensy od Jezusa Ukrzyżowanego i przyjęła habit zakonny. Po złożeniu ślubów pracowała m.in. w szkole powszechnej urszulanek w Krakowie. Prowadziła także Krucjatę i założyła Sodalicję Mariańską w Sierczy koło Krakowa. Organizowała comiesięczne spotkania, na których czytano prasę katolickę, uczyła dziewczęta sztuki wypowiadania się. Doprowadziła też do uruchomienia ochronki, do której zapisało się ok. 50 dzieci. W czasie swego 22-letniego pobytu w zakonie pełniła wiele funkcji i spełniała różne obowiązki. Była między innymi zastępczynią przełożonej w klasztorach: w Sierczy, Zakopanem i Stanisławowie. Była także przełożoną w Częstochowie, Gdyni i Rokicinach Podhalańskich. W tej ostatniej miejscowości znalazła się 15 sierpnia 1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej. Już 1 września została zmuszona, by wraz ze swoimi siostrami opuścić klasztor. Następnego dnia udały się do Krakowa, skąd do Rokicin powróciły w połowie września, już po nadejściu wojsk niemieckich. Siostry zaangażowały się w pomoc potrzebującym, których było coraz więcej. W lipcu 1940 r. w klasztorze po raz pierwszy pojawiło się gestapo, aby zastraszyć i zniechęcić siostry.
    Od 1941 r. siostry zaczęły przyjmować w klasztorze zagrożone gruźlicą dzieci warszawskie. Były wśród nich również dzieci żydowskie, ukrywane przez urszulanki. Przez dom zakonny przewijało się też wielu uciekinierów i tułaczy, Polaków i Żydów. Nikomu nie odmawiano pomocy.
    26 stycznia 1943 r. Niemcy weszli do klasztoru i aresztowali przełożoną, matkę Marię Klemensę. Pozwolono jej tylko uklęknąć w kaplicy i zmówić “Pod Twoją obronę”. Przez miesiąc przetrzymywano ją w miejscowym areszcie, po czym 26 lutego 1943 r. przewieziono ją do osławionego więzienia na Montelupich w Krakowie. Po kilku dniach znalazła się w transporcie do Auschwitz; tam otrzymała numer 38102.
    Od początku pobytu w obozie chorowała i cierpiała. Z trudem trzymała się na nogach. Niebawem słaby organizm zaatakował panoszący się w tym obozie koncentracyjnym tyfus. Zmarła z tego powodu 27 lipca 1943 r.
    13 czerwca 1999 r. w Warszawie papież św. Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników Kościoła z okresu II wojny światowej. W ich gronie znalazła się też Maria Klemensa Staszewska od Jezusa Ukrzyżowanego, urszulanka Unii Rzymskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 lipca

    Święci Anna i Joachim,
    rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Pierina De Micheli, dziewica
    ***
    Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję.

    Święta Anna z Maryją

    Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy.
    Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy.

    Święty Joachim z Maryją

    Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom.
    Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż.Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505).
    Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

    Święta Anna Samotrzecia

    Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia.
    Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Święci Joachim i Anna –

    Rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Święci Joachim i Anna - Rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Święta Anna i Joachim przyprowadzają Maryję do Świątyni. Fresk w Bazylice na Górze św. Anny/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy.

    „Przygotowanie Panu” i „Łaska”

    Piotr Skarga tymi słowami rozpoczyna żywot św. Anny: „Św. Anna męża miała Joachima z narodu Dawidowego. Jakoż i sama szła z tego pokolenia królewskiego i kapłańskiego. Oboje byli sprawiedliwymi przed Bogiem, zachowując rozkazanie Boże i chodząc w drodze pobożności. Na trzy części rozdzielili majętność swoją: jedną Kościołowi Bożemu i kapłanom dawali, drugą ubogim, a trzecią sami potrzeby swe opatrywali. Długo żyli bez potomstwa, żadnego owocem małżeństwa i dziatkami cieszyć się nie mogąc, przez co byli strapieni i smutni” (Żywoty Świętych).

    Ewangelie i księgi Pisma świętego milczą zupełnie o rodzicach Najświętszej Maryi. Ich imiona są znane jedynie z apokryfu „Ewangelia Jakuba”, w którym jest bardzo wiele fantazji i baśni, ale znaleźć można także jądro prawdy, która mogła zachować się drogą tradycji. Apokryf ten bowiem powstał zaledwie w sto lat po ewangeliach, sięga więc początków chrześcijaństwa. Na jego podstawie dowiadujemy się, że Joachim pochodził z zamożnej i znakomitej rodziny. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż Joachim po hebrajsku może oznaczać tyle co „przygotowanie Panu”. Pochodzić miał z Galilei. Jego małżonka Anna, której imię hebrajskie znaczy tyle co „łaska” miała rodzinny dom w Betlejem. Daremnie jednak święci małżonkowie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Wreszcie Joachim udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się, aby uprosić sobie u Pana Boga miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że modły jego zostały wysłuchane, gdyż małżonka jego Anna da mu dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej córki, której według zwyczaju dnia piętnastego dano na imię Maria, co wśród wielu znaczeń tłumaczy się także, jako „pani”, była najbliższa rodzina. W rocznicę zaś urządzono wielką radosną uroczystość. Kiedy córka miała 3 lata oddano ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim, po nim zaś Anna („Protoewangelia Jakuba”, rozdział I-VII).

    Kult św. Joachima i św. Anny w Kościele

    Kult św. Joachima i św. Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. Jest rzeczą zupełnie naturalną, że w miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa zwyżkowała także cześć publiczna jej wybranych i szczęśliwych rodziców. Już w wieku IV-V istniał kościółek w Jerozolimie przy dawnej sadzawce Betsaida w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Istnieje on do dzisiaj. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German I patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy nasz błogosławiony Władysław z Gielniowa (+ 1505).

    Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor Św. Anny stanął w r. 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest, że jej imię było i bywa dotąd tak często nadawane niewiastom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Obecnie do najgłośniejszych sanktuariów należą Dureń w Niemczech z roku 1498, Annaberg w Westfalii i Annaberg w Saksonii, Auray w Bretanii (Francja), Annaberg koło Mariazell w Styrii oraz w Beaupre w Kanadzie założone w 1661 r. przez emigrantów francuskich, Bretończyków oraz w Scranton i w Nowym Orleanie w USA a także na dalekim Ceylonie.

    Ku czci św. Anny wystawiono wiele kościołów. Św. Anna jest patronką wielu miejscowości. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

    Najdawniejszy wizerunek św. Anny pochodzi z wieku VIII. Jest nim fresk w kościele S.M. Antiąua. Nasz znany archeolog Kazimierz Michałowski odkrył w Faras (Numidia) freski z VIII w., wśród nich przepiękny wizerunek św. Anny, który poczta polska uwieczniła w specjalnym znaczku pocztowym.

    Papież Leon XIII zezwolił na koronację obrazu św. Anny w Beaupre (Kanada).

    Wiele miast chlubi się z posiadania relikwii św. Anny. Wymienimy niektóre (w nawiasach daty otrzymania tychże relikwii). O ich autentyczności nie wypowiadamy się. Są one dla nas tylko dowodem wielkiej popularności świętej Anny w świecie chrześcijańskim. A oto wykaz tych miejscowości: Weingasten (1182), Brema (1192), Chartres (1204), Liitzel (1205), Maius (1212), Beaupre, Montreal, Dureń, Padeborn, Genua, Wiedeń, Salamanka.

    Kult św. Joachima i św. Anny w Polsce

    Szczególnie żywy w Polsce był kult św. Anny. Powstałe w wiekach średnich w Niemczech bractwo Św. Anny rychło rozpowszechniło się w Polsce w XV wieku. Jego najgorliwszymi propagatorami byli bernardyni. Bł. Władysław z Gielniowa miał ułożyć ku czci św. Anny piękne godzinki.
    Ku czci św. Anny wystawiono w Polsce ponad 215 kościołów, z tych tak piękne, jak: kościół św. Anny w Krakowie czy w Warszawie, perły baroku. O gotyckim kościele Św. Anny w Wilnie miał wyrazić się w podziwie Napoleon, że byłby on perłą Paryża.

    Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance (parafia Rzekuń koło Ostrołęki). Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyborowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola.

    Zwłaszcza sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie tak dalece, że figura św. Anny doczekała się chwały uroczystej koronacji koronami papieskimi 14 września 1910 roku. Nawiedził je także papież Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej II Pielgrzymki do Polski. Sanktuarium Św. Anny znajduje się na wzgórzu (406 m npm). Kiedyś wzgórze to miało nazwę Góry Chełmskiej, później Góry Św. Jerzego i Świętej Góry. Nazwa Góra Św. Anny przyjęła się od wieku XVI. Kościół wystawiono w latach 1480-1516. Cudowna figura św. Anny jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie Św. Anny. Napływ pielgrzymów datuje się od roku 1516. Dla zapewnienia pątnikom pełnej obsługi właściciel Góry Św. Anny hrabia Melchior Ferdynand Gaszyn sprowadził ze Lwowa reformatów (1656). Obecny kościół pochodzi z roku 1673. Z tego czasu także jest klasztor. W XVIII w. wystawiono Kalwarię (33 kaplice Męki Pańskiej) oraz Dróżki Maryi (10 kaplic). Odtąd nieprzeliczone tłumy szły do sanktuarium z Polski, Czech i Niemiec. Żadna siła, żadne zakazy nie zdołały fali pątniczej zatrzymać. W roku 1810 rząd pruski zlikwidował klasztor, ale franciszkanie wrócili w 1859 roku. W czasie „kulturkampfu” musieli ponownie klasztor opuścić, ale powrócili rychło, bo już w roku 1887. W latach 1921-1938 stanął na Górze św. Anny Dom Młodzieżowy, Dom Pielgrzyma i Dom Rekolekcyjny. W roku 1941 rząd hitlerowski zmusił zakonników do opuszczenia klasztoru. Powrócili w 1945 roku. Góra Św. Anny była przez wiele lat ośrodkiem polskości na Śląsku i ostoją katolicyzmu. Tu właśnie rozegrała się największa bitwa III Powstania Śląskiego (1921). Pamiątką jest pomnik „Czynu Powstańczego” Ksawerego Dunikowskiego.

    Powiedzieli o św. Annie

    Św. Jan Damasceński:
    „O zaiste błogosławioną jest i po trzykroć błogosławioną! Ubłogosławiona od Boga niemowlęciem to jest Maryją, którą ze wszech miar czci godną zrodziłaś. Z niej to Chrystus wyrósł, kwiat życia… A my, o przebłogosławiona Niewiasto, winszujemy Ci. Zrodziłaś bowiem naszą i wszystkich nadzieję daną od Boga… O zaprawdę błogosławioną jest i błogosławiony owoc żywota Twojego. Język pobożnych zaś niech wysławia także dziecię Twe, a radosny głos niech wychwala owoc Twój. Godna jest czci, godna najwyższej czci jest ta, na której spełniła się obietnica Boża, która wydała taki owoc, z którego wyszedł słodki Jezus… Raduj się i Ty, Joachimie, że z Córki twojej Syn się narodził, którego imię Wielkiej Rady Anioł czyli Zbawiciel całego świata. Chrystus na pewnym miejscu powiedział: «Po owocach ich, poznacie ich». Podobało się Bogu i uznał to za stosowne, aby Was wybrać dla dania jej życia. Pełniąc bowiem święcie i bogobojnie wasz obowiązek, wydaliście skarb dziewiczy.

    Skąd się wzięło to święto?

    Obchodzono to święto najpierw na Wschodzie. Wprowadził je w 710 roku cesarz Justynian II pod tytułem „Poczęcie św. Anny”. Obchodzono je w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą „Splendor aeternae gloriae” z 21 czerwca 1378 roku zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 roku rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Papież Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 roku, opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że ci rodzice istnieli, a przeto należy im się cześć szczególna, chociaż bliższych danych o nich nie wiemy. Dlatego papież Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto 26 lipca. Nowa reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca, obniżając równocześnie rangę ze święta do wspomnienia obowiązkowego.

    Relikwie św. Joachima i św. Anny

    O relikwiach św. Anny była już mowa. Wypada wszakże dorzucić kilka szczegółów. Przełożony klasztoru na Rusi, Daniel, który przybył do Ziemi Świętej z pielgrzymką w 1110 roku, pisze, że pokazano mu grób św. Joachima i św. Anny w kościółku przy sadzawce Betsaidzie. Od wieku XV pokazywano grób tych świętych małżonków w Getsemani obok grobu Maryi w kościółku Jej grobu.

    W Kolonii pokazują relikwię głowy św. Joachima, a w Genui relikwię ręki św. Anny. Ich autentyczność jest równie problematyczna, jak wspomnianych relikwii św. Anny. Są jednak one również jednym z dowodów czci, jakiej doznawali rodzice Najśw. Maryi Panny.

    Warto wiedzieć

    W wielu krajach św. Anna doznawała szczególnej czci od niewiast-matek jako ich główna patronka. W niektórych parafiach w Polsce dzień świętej Anny bywa już tradycyjnie uważany za święto niewiast katolickich. Udziela się błogosławieństwa matkom.

    Św. Anna jest również uważana za patronkę szkół chrześcijańskich. Dlatego ku jej czci wzniesiono kościoły akademickie np. w Krakowie lub kościoły pod jej wezwaniem przeznaczono na kościoły akademickie np. w Warszawie i w Wilnie. Dość często spotyka się obrazy, przedstawiające św. Annę nauczającą prawd bożych Maryję Pannę.

    Babcia, starka, oma, grandma

    Andrzej Kerner

    Pisać reportaż o Górze Świętej Anny to jak pisać o swojej ulicy, znajomych i sąsiadach, o rodzinie. Wszystko wydaje się takie codzienne, zwykłe, bliskie, normalne. A jednak, słowo daję, jakie to cudowne miejsce.

    Traumatyczne początki bliższych związków

    Wychowałem się na podwórku, na którym chłopcy mieli swoisty rodzaj kary dla mniejszych od siebie. Dłońmi obejmowało się głowę delikwenta na wysokości uszu, a następnie podnosiło tak, aby tylko oderwać od ziemi. Wtedy padało to nielubiane pytanie: „Widzisz Górę Świętej Anny?!”. Nie wiem, kto wymyślił ten dość bolesny – i mam nadzieję, że już niepraktykowany – obyczaj. Musiał to jednak być ktoś, kto chyba nie lubił zbyt tej Góry i wszystkich Boskich tajemnic, które ona w sobie ma. Dość powiedzieć, że na pytanie „Chcesz zobaczyć Górę Świętej Anny?” mały człowiek albo szybko włączał piąty bieg, albo gwałtownie zaprzeczał.

    Cóż, moje dziecinne skojarzenia z Górą Świętej Anny trudno uznać za szczególnie budujące. Powiem więcej, pierwsze wspomnienia z rodzinnych wizyt w kościele na Górze Świętej Anny również były lekko traumatyczne. Kiedy w niewielkim kościele zabrzmiały organy, a jeszcze bardziej – kiedy zagrzmiały trąby i tuby orkiestry dętej, byłem po prostu wystraszony. Nie dodawało mi otuchy spoglądanie na rzucający się w oczy fresk z sufitu bazyliki z obrazem wygnania z raju, gdzie zielony wąż (i to ze skrzydłami!), wijący się między nagimi i przerażonymi Adamem i Ewą, wypuszczał swój rozdwojony język na niebezpieczną dla malca odległość. Nie uspokajały mnie nawet putta przy ambonie, bo one dęły w trąbki, a dźwięk trąb – jak już wspomniałem – przerażał mnie wtedy. Było tylko jedno miejsce, które nie wydawało mi się groźne, które było jak szalupa, której można by się było uchwycić w oszalałym morzu wrogich żywiołów dźwięku i obrazu. Oświetlona, zamknięta za szybką, w półeczce na szczycie ołtarza, mała figurka św. Anny była jak jasna miniaturka, którą aż chce się przytulić. Ale ona była tak daleko.

    Figurka św. Anny z Góry Świętej Anny rzeczywiście nie jest wielka. Nie licząc podstawy, ma około 54 centymetrów wysokości. Święta Anna, której wprawdzie nie wspominają Ewangelie, ale o której dużo opowiada jeden z najważniejszych apokryfów Nowego Testamentu – Protoewangelia Jakuba – właśnie tam jest określona jako matka Maryi. Tę teologiczno-genealogiczną myśl autora apokryfu oddają rzeźbiarskie przedstawienia św. Anny Samotrzeciej. Do tej grupy rzeźb należy najsłynniejsza w Polsce figura z Góry Świętej Anny. Samotrzeć znaczy „we troje razem”.

     Można też powiedzieć o św. Annie, że sama jest trzecia, gdyż na pierwszym planie jest Jezus i Maryja – mówi o. Jozafat Gohly, gwardian franciszkańskiego klasztoru na śląskiej „górze ufnej modlitwy”. Babcia z Córką i Wnukiem: św. Anna, Najświętsza Maryja Panna, Pan Jezus. Maryja na ręce lewej, Jezus na prawej. Obecnie – po kilkukrotnych przemalowaniach – rzeźba św. Anny ma zieloną suknię i czerwony płaszcz, w sukienkę ubrana jest też Maryja, bez okrycia jest Jezus.

    Rzeźba annogórska wykonana została z jednego kawałka drewna lipowego pod koniec XV wieku. – Nie wiadomo, w jaki sposób figurka św. Anny znalazła się w annogórskim sanktuarium – mówi o. Jozafat Gohly. Istnieje legenda o hiszpańskim księciu wracającym z wyprawy wojennej. Kiedy woły ciągnące wozy zatrzymały się na szczycie Góry i nie chciały pójść dalej, książę odczytał to jako znak Boży. Wybudował w tym miejscu kościół, umieszczając w nim figurę św. Anny, którą rzekomo wiózł wśród łupów wojennych. Nie wiadomo również, kto jest autorem rzeźby. Historyk sztuki i dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Opolu, ks. dr Piotr Paweł Maniurka, autor książki „Mater Matris Domini – św. Anna Samotrzeć w gotyckiej rzeźbie śląskiej” przypisuje ją tzw. Pracowni Śląskiej. Wysoko ocenia on wartość artystyczną i precyzję wykonania rzeźby z Góry Świętej Anny: „Jednym z dowodów jest widoczny w odprysku późniejszych warstw fragment brwi pierwotnej lewego oka św. Anny, zawierający precyzyjny rysunek z zaznaczeniem drobnych włosków w górnej linii” – pisze. Wśród 78 gotyckich śląskich rzeźb św. Anny Samotrzeć rzeźba annogórska wyróżnia się tym, że Chrystus jest większy niż Maryja Panna. – To wszystko jednak jest niewidoczne dla pielgrzyma przybywającego do sanktuarium. Wszystkie trzy postacie okrywa bowiem jedna suknia. Widać tylko główki świętych postaci i fragment złotego jabłka życia – mówi o. Jozafat Gohly. Wierzchnia ozdobna sukienka zmieniana jest w ciągu roku, w zależności od kolorów okresu liturgicznego. Na najcenniejszych sukniach umieszczono wota pielgrzymów wdzięcznych za wysłuchanie próśb.

    Kiedy Ślązacy poddają się emocjom

    A przecież to oczywiste, że nawet największe walory artystyczne rzeźby nie potrafiłyby sprawić tego małego cudu, jakim była chwila uspokojenia, ukojenia czy pociechy dla płaczliwego bajtla wystraszonego dostojeństwem muzyki i przerażającym w swej wymowie freskiem grzeszącej ludzkości. Nie wiem czy nie zabrzmi to z lekka obrazoburczo, ale nawet najgłębsza teologiczna treść zawarta w rzeźbiarskim przedstawieniu św. Anny Samotrzeciej również nie tłumaczy tego ciepła, nadziei i ufności, jaka płynie znad ołtarza dla wstępującego w progi tej „najmniejszej z bazylik mniejszych”. Właśnie tak bazylikę na Górze Świętej Anny przedstawił goszczącemu w niej w 1983 roku Ojcu Świętemu ówczesny prowincjał franciszkanów o. Dominik Kiesch. Jakby w szczycie bazyliki, na tronie w głównym ołtarzu umiejscowiona jest łaskami słynąca figurka św. Anny. Opuszcza swój tron tylko raz w roku – na odpust św. Anny, kiedy główne uroczystości odbywają się w grocie lurdzkiej, urządzonej w dawnym wyrobisku kamieniołomu poniżej klasztoru. Wtedy mogą się dziać rzeczy dziwne. Dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, że mamy do czynienia ze statecznymi, zrównoważonymi aż do przesady (oj, dostanie mi się) i zorganizowanymi do najdrobniejszego szczegółu Ślązakami (którzy na pielgrzymkę na „Annaberg” zabierają ze sobą rozkładane krzesełka, termosy z kawą, kanapki i jajka – nawet jeśli do domu nie mają specjalnie daleko).

    Kiedy figura świętej Anny wnoszona jest na plac przed grotą, przez to śląskie zgromadzenie przechodzi jakaś tajemnicza fala. Chłopaki wspinają się na ogrodzenie placu, mniejsi szybko śmigają na ramiona tatusiów, jedni wyciągają szyje, drudzy stają na palcach, inni na kamieniach, murkach, na czym tylko się da. Niezapomianym animatorem tych powitań Patronki był długoletni duszpasterz pielgrzymów, zmarły przed trzema laty, o. Teofil Wyleżoł.

    Pamiętam dobrze jak wołał entuzjastycznie, a jednocześnie władczo: – Witamy! Witamy Świętą Annę! i dyrygował pielgrzymami powiewającymi chusteczkami na przywitanie i pożegnanie św. Anny. Niepowtarzalna chwila. Ślązacy poddają się emocjom. Ale to nie tylko emocje, bo równocześnie unosi się potężny śpiew dobrze wyrażający stan ducha: „Niech się co chce ze mną dzieje, w Tobie Święta Anno mam nadzieję!”. To jest chwila niezapomniana. Szklą się oczy spracowanych mężczyzn. – Kto raz uroczystość religijną na tej górze przeżyje, ten doznaje tęsknoty, aby tam wrócić. Każdy, kto naprawdę pielgrzymuje i prosi o wsparcie Babkę naszego Pana ten odchodzi pocieszony i napełniony radością – tłumaczy ten fenomen Jan Cebulla z Żywocic, dokumentalista tamtejszej ślubowanej parafialnej pielgrzymki na Górę Świętej Anny.

    Był tylko jeden wyjątek od żelaznej reguły mówiącej, że figura tylko raz w roku opuszcza bazylikę. Wyjątek oczywisty – figura św. Anny Samotrzeciej stała na ołtarzu papieskim, kiedy Jan Paweł II spotkał się z milionem wiernych na stoku Góry Świętej Anny podczas nieszporów 21 czerwca 20 lat temu.

    Góra pojednania pokoleń, kultur i języków

    Góra Świętej Anny – sanktuarium Górnego Śląska. Czy może – prowokacyjnie – sanktuarium dla Ślązaków? Nie, z pewnością żadne miejsce święte nie zniosłoby na dłuższą metę zacieśnienia narodowego czy etnicznego, a przecież historia sanktuarium Góry Świętej Anny liczy już ponad 500 lat. Choć trzeba przyznać, że dla Ślązaków to miejsce jest miejscem wyjątkowym, a dla mieszkańców diecezji opolskiej przybyłych tu po wojnie z Kresów czy z centralnej Polski już nie tak bardzo. Mimo to, a może właśnie dlatego, trzeba podkreślić wysiłek i starania ordynariusza opolskiego abpa Alfonsa Nossola i annogórskich franciszkanów, by Góra Świętej Anny była „sakralną przestrzenią pojednania”.
    – To miejsce szczególnego pojednania pokoleń, kultur i języków. Jesteśmy w miejscu, które gromadzi nas, ludzi tej ziemi, tu urodzonych od pradziadów, ale też i tych, którzy się tutaj urodzili, a byli wypędzeni z Kresów Wschodnich, ze swojej małej ojczyzny czy też przyszli z centralnych stron Ojczyzny. Wszyscy tutaj zawsze czuli się wolnymi! Naprawdę Dziećmi Bożymi. Tutaj czuli się u siebie w domu, tutaj mogli być w całej pełni sobą, nie musieli się wysilać, nie musieli udawać, ale być sobą. U siebie, w domu – mówił trzy tygodnie temu podczas tradycyjnej dorocznej pielgrzymki mężczyzn i młodzieńców abp A. Nossol. I kiedykowiek przemawia na Górze Świętej Anny – zawsze czyni to w tym tonie.
    Trzeba pamiętać, że klasztor Franciszkanów i kult św. Anny przez wieki kilka razy cierpiał z powodu polityczno-nacjonalistycznych zarządzeń władz. Pierwszy raz, kiedy Prusy przeprowadzały sekularyzację zakonów. Potem za Bismarcka, kiedy wypędzono franciszkanów po raz drugi. Wreszcie w czasach hitlerowskich, kiedy zakonnicy znowu musieli opuścić klasztor, a o. Feliks Koss zakradł się do kościoła i wyniósł figurę św. Anny. Warto pamiętać i to, że nabożeństwa na Górze Świętej Anny odprawiano w języku polskim i niemieckim. W przeddzień II wojny światowej władze nazistowskie zakazały głoszenia kazań w języku polskim. Po wojnie, w Polsce rządzonej przez komunistów, niemożliwe było z kolei odprawianie nabożeństw w języku niemieckim. Dopiero dokładnie od 4 czerwca 1989 roku wprowadzona została na stałe jedna, dodatkowa, niedzielna Msza św. w języku niemieckim.

    Mie se tu tak cienszko podobo!

    Góra Świętej Anny stanie się przyjaznym domem dla każdego, kto tu przybędzie ze szczerym sercem. Szczególnych okazji w ciągu roku jest wiele. Pielgrzymki stanowe są tradycją, choć coraz częściej przybywają nie tylko ci, którzy są szczególnie zaproszeni. Mężczyźni, kobiety, głuchoniemi, niewidomi, dzieci, strażacy, chóry kościelne, grupy „Caritas”, orkiestry kalwaryjskie, mniejszości narodowe, hodowcy gołębi pocztowych, myśliwi, ministranci. Niezwykłą popularnością cieszą się obchody kalwaryjskie (4 razy w roku), bo Góra Świętej Anny to nie tylko bazylika, ale i XVIII-wieczna kalwaria, odrestaurowywana od 6 lat wysiłkiem „Fundacji Góra Świętej Anny”.

    – Każdego roku księgi klasztorne notują około 950 grup i wycieczek oraz 200 zorganizowanych grup pielgrzymkowych na obchody kalwaryjskie. Liczbę pielgrzymów szacujemy obecnie na ok. 400 tysięcy – informuje o. Jozafat Gohly. Przyjeżdżają z Niemiec dawni mieszkańcy Śląska, by modlić się w sanktuarium, którego religijny klimat wciąż bliski jest ich sercu. I przylatują pielgrzymi ze Stanów Zjednoczonych, żeby być w miejscu, którego nie znają, ale którego pamięć przechowywana była przez pokolenia za oceanem.

    – Mie se tu tak cienszko podobo! Joł nie wia jako ten moj starystaryujek namówił tych ludzi się tu cofnyć stond, a do tego suchego Teksasu ich tam prziwiód! – mówił Lucjan Moczygemba, praprawnuk pierwszych polskich osadników w Stanach Zjednoczonych. Jego starystaryujek (czyli brat prapradziadka)

    o. Leopold Bonawentura Moczygemba, franciszkanin, urodzony w Płużnicy Wielkiej, niedaleko Góry Świętej Anny, to patriarcha i pierwszy prezes Polonii amerykańskiej. To on namówił swoich braci i znajomych z Płużnicy i okolic, by w 1854 r. pojechali za chlebem za ocean. Tam założyli pierwszą polską osadę i parafię w Stanach Zjednoczonych, w stanie Teksas. Nazwali ją Panna Maria. Teraz ich potomkowie, rok po roku, pod wodzą swojego duszpasterza ks. Franka Kurzaja przyjeżdżają m.in. na Górę Świętej Anny. Trzymają w rękach tabliczki ze swoimi nazwiskami z nadzieją, że w wielotysięcznym tłumie pątników odnajdą kogoś z rodziny. I odnajdują się Moczygembowie, Niestrojowie, Dziokowie, Piegzowie, Kowolikowie i inni. Bo Góra Świętej Anny jest naprawdę miejscem spotkania narodów. Braci, którzy odnajdują wspólne dziedzictwo płynące pod prąd historii, w stronę źródła. A jest nim syn Józefa z rodu Dawida, Jezus, wnuk Anny.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lipca

    Święty Jakub Starszy, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Krzysztof, męczennik
      •  Święta Olimpia
      •  Święta Maria del Carmen Sallés y Barangueras, dziewica
    ***
    Święty Jakub Większy

    Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “aqeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26).
    Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56).Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb.
    Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.

    Święty Jakub Większy

    Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39).
    W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii.


    Święty Jakub Większy

    Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Rzymie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji.
    Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    Św. Jakub Większy – Apostoł/Albrecht Durer(PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 CZERWCA 2006

    (…) Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuujemy cykl portretów Apostołów, wybranych przez samego Jezusa w czasie Jego życia ziemskiego. Mówiliśmy o świętym Piotrze i o jego bracie Andrzeju. Dzisiaj spotykamy postać Jakuba. Biblijna lista Dwunastu wymienia dwie osoby o tym imieniu: Jakuba, syna Zebedeusza i Jakuba, syna Alfeusza (por. Mk 3, 17.18; Mt 10, 2-3), których rozróżnia się powszechnie przydomkami: Jakub Starszy i Jakub Młodszy. Określenia te nie są oczywiście miarą ich świętości, odzwierciedlają jedynie różne znaczenie, jakie przypisują im teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza jakie mieli w ramach ziemskiego życia Jezusa. Dzisiaj skupimy naszą uwagę na pierwszym z tych imienników.

    Imię Jakub jest tłumaczeniem formy Iákobos – greckiego brzmienia imienia sławnego patriarchy Jakuba. Nazwany tak apostoł jest bratem Jana i we wspomnianych spisach zajmuje drugie miejsce, zaraz po Piotrze, u Marka (3, 17) lub trzecie, po Piotrze i Andrzeju w Ewangeliach Mateusza (10, 2) i Łukasza (6, 14), podczas gdy w Dziejach Apostolskich wymieniony jest po Piotrze i Janie (1, 13). Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Ponieważ jest bardzo gorąco, chciałbym skrócić [swe rozważania] i wspomnieć tu jedynie o dwóch z tych zdarzeń. Mógł on uczestniczyć razem z Piotrem i Janem w chwili konania Jezusa w ogrodzie Getsemani i w wydarzeniu Przemienienia Jezusa. Chodzi więc o sytuacje bardzo różne i różniące się między sobą: w jednym przypadku Jakub wraz z pozostałymi dwoma Apostołami doświadcza chwały Pana, widzi Go rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem, widzi w Jezusie boski blask; w drugim wydarzeniu staje w obliczu cierpienia i upokorzenia, widzi na własne oczy, jak Syn Boży poniża się, okazując posłuszeństwo aż do śmierci. Bezsprzecznie to drugie przeżycie było dla niego okazją do osiągnięcia dojrzałości w wierze, do skorygowania jednostronnej, triumfalistycznej interpretacji tego pierwszego doświadczenia: musiał on zobaczyć, że Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski jako triumfator, w rzeczywistości okryty był nie tylko czcią i chwałą, ale również cierpieniem i słabością. Chwała Chrystusa urzeczywistnia się właśnie w Krzyżu, w udziale w naszych cierpieniach.

    To dojrzewanie wiary dopełnione zostało przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, tak iż Jakub, gdy nadeszła chwila najwyższego świadectwa, nie cofnął się. Na początku lat czterdziestych I wieku król Herod Agrypa, wnuk Heroda Wielkiego, jak opisuje to Łukasz, “zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12, 1-2). Lakoniczność tej wiadomości, pozbawionej jakichkolwiek szczegółów narracyjnych, pokazuje z jednej strony, jak bardzo czymś normalnym dla chrześcijan było dawanie świadectwa Panu własnym życiem, z drugiej zaś, że Jakub był wybijającą się postacią w Kościele jerozolimskim, również ze względu na rolę odegraną podczas ziemskiego życia Jezusa.

    Późniejsza tradycja, datująca się co najmniej od Izydora z Sewilli, mówi o pobycie Apostoła w Hiszpanii w celu ewangelizowania tego ważnego regionu cesarstwa rzymskiego. Według innej tradycji, to jego ciało miało zostać przywiezione do Hiszpanii, do miasta Santiago de Compostela. Jak wszyscy wiemy, miejsce to stało się przedmiotem wielkiej czci i jest do dzisiaj celem licznych pielgrzymek, i to nie tylko z Europy, ale z całego świata. I tym tłumaczy się ikonografię przedstawiającą Jakuba z pielgrzymim kijem w ręku i ze zwojem Ewangelii, typowymi dla wędrownego apostoła, oddanego głoszeniu “dobrej nowiny” i charakterystycznymi dla pielgrzymowania przez życie chrześcijańskie.

    Od św. Jakuba możemy się więc wiele nauczyć: gotowości do przyjęcia Pańskiego wezwania nawet wtedy, gdy każe nam pozostawić “łódź” naszej ludzkiej pewności, entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On wskazuje, z pominięciem wszelkiej naszej złudnej zarozumiałości, gotowości do dawania o Nim świadectwa z odwagą, gdy to konieczne, aż po najwyższą ofiarę życia. Tak więc św. Jakub staje przed nami jako wymowny przykład wielkodusznego przylgnięcia do Chrystusa. On, który początkowo, ustami swej matki, prosił o to, by zasiąść wraz z bratem u boku Mistrza w Jego Królestwie, właśnie jako pierwszy wychylił kielich męki i dzielił męczeństwo z Apostołami.

    Na koniec zaś, podsumowując to wszystko, możemy powiedzieć, że droga nie tylko zewnętrzna, lecz przede wszystkim wewnętrzna – od Góry Przemienienia do góry konania, symbolizuje całe pielgrzymowanie życia chrześcijańskiego, pośród prześladowań świata i pocieszenia ze strony Boga, jak powiada Sobór Watykański II. Postępując za Jezusem jak św. Jakub wiemy, że nawet w chwilach trudnych idziemy właściwą drogą.

    wiara.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Jeden z najbliższych uczniów Chrystusa. 5 rzeczy, które musisz wiedzieć o św. Jakubie Większym

    Święty Jakub Większy był wśród Apostołów jednym z najbliższych współpracowników Pana Jezusa. Mesjasz, z tego powodu, że Jakub był raptusem, nazwał go „synem gromu”. Sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela od stuleci jest jednym z najczęściej odwiedzanych przez pielgrzymów miejsc modlitwy.

    Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów.  Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci rybacy Piotr, Andrzej i Filip, gdyż opisani są w Ewangelii, kiedy  razem z nimi łowią. Św. Łukasz pisze nawet, że Jan i Jakub „byli wspólnikami Szymona Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana.

    1. Jak Mesjasz dwukrotnie powołał Jakuba

    Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan, kiedy wraz ze swoim bratem Janem szli za Jezusem.  Wówczas Pan zapytał ich „Czego szukacie”. Na to ci, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, wybrnęli zadając pytanie Mistrzowi „Gdzie mieszkasz?”. Na to Jezus poradził im, żeby poszli za Nim, to się sami przekonają. Później, Chrystus powołał jeszcze raz Jakuba, było to podczas cudownego połowu ryb. Wówczas to „zostawili wszystko i poszli za Nim” również Jan i Piotr.

    2. Jakub w apostolskiej awangardzie

    Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami tak kluczowych wydarzeń jak – wskrzeszenie córki Jaira, przemienienie na górze Tabor oraz modlitwy w Ogrójcu. Porywcze usposobienie Jakuba i jego brata Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich „synami gromu”. Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami. Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.

    3. Oddał życie głosząc Ewangelię

    O męczeńskiej śmierci św. Jakuba Większego dowiadujemy się z Dziejów Apostolskich. Ewangelista św. Łukasz pisze tak: „W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…”. Jakuba stracono w roku 44 bez procesu, po cichu w więzieniu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła ( IV wiek), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat natychmiast się nawrócił i za to sam poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła.

    4. Compostela centralnym miejscem kultu św. Jakuba

    Legenda związana z odnalezieniem ciała męczennika Jakuba w Hiszpanii (cudowne przypłynięcie morzem, zwłok Apostoła złożonych w łodzi, do brzegów Hiszpanii) przyczyniła się do powstania sanktuarium św. Jakuba w Santiago de Compostela. Nad grobem Jakuba, w latach 1075-1128, wybudowano bazylikę. Santiago de Compostela w średniowieczu należało, obok Jerozolimy i Rzymu, do najważniejszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijaństwa. Choć kult św. Jakuba poświadczony został w Composteli już w pismach z VIII-IX wieku, to Papież Leon XIII uznał autentyczność znajdujących się tu relikwii św. Jakuba dopiero w roku 1884. Stało się to po tym jak w roku 1879 odkryto tu trzy ludzkie szkielety, które łączono z tradycją mówiącą o Jakubie i jego dwóch uczniach. Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii.

    5. U Jakuba solidnie kadzą

    Pewną ciekawostką jest, że w bazylice św. Jakuba zawieszono kadzielnicę mającą wysokość 1,60 metra i wagę 60 kg. Na zakończenie Mszy św. wsypuje się do niej kadzidło i ośmiu mężczyzn za pomocą odpowiednich urządzeń wprawia ją w ruch. Unoszący się wonny dym symbolizuje zanoszone do Boga modlitwy za przyczyną św. Jakuba. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX wieku miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku „święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Święty Jakub Większy jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów i sierot.

    źródła: brewiarz.pl / niezbędnik.niedziela.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    Święty Jakub – (NIE)zapomniany rycerz Chrystusa

    #camino #Hiszpania #santiago di compostella #Św. Jakub Apostoł #Święci

    Św. Jakub Apostoł był właśnie takim rycerzem i tak powinien funkcjonować w naszej świadomości – jako rycerz porywający się na rzeczy wielkie; pokazujący, że można, że poradzimy sobie z pomocą łaski i dodający odwagi wszystkim tym, którzy chcieliby poczekać na lepsze czasy, załamujących ręce, bo znowu coś się nie udało. Św. Jakub mówi: NIE! To jest ten moment, kiedy trzeba się bić za Chrystusa i kiedy trzeba iść z ufnością w Bożą moc, bo ona sprawi, że zwyciężymy. Św. Jakub wzywa nas do walki duchowej i do stawania w obronie wyznawców Chrystusa kiedy są atakowani i zalewani różnymi niebezpieczeństwami. Św. Jakub mówi nam to, co powiedział Panu Jezusowi: „MOŻEMY”, nie ma się czego wstydzić ani obawiać – mówi Ks. prof. Piotr Roszak, w rozmowie z Tomaszem Kolankiem.

    Kiedy mówi się Apostołowie, to jakoś odruchowo myśli się o św. Piotrze, św. Janie, św. Mateuszu. Dlaczego w gronie Apostołów, których wymienia się w pierwszej kolejności bardzo często zapomina się o św. Jakubie Większym? Przyznam się, że sam należę do tego grona. Dopiero przygotowując się do rozmowy z Księdzem profesorem zdałem sobie sprawę jak fenomenalną, wspaniałą i oddaną Chrystusowi postacią był św. Jakub Większy.

    W średniowiecznej Europie kult św. Jakuba był jednym z najbardziej rozpowszechnionych, o czym świadczą pielgrzymki, kościoły pod jego wezwaniem czy ikonografia. W jakimś sensie jest to wyrzut dla nas i wezwanie, abyśmy wrócili do korzeni apostolskich.

    Św. Jakub Większy to Apostoł, który zostawił nam klarowny przekaz na kartach Ewangelii. Niewiele się wprawdzie wypowiada, ale za to dużo czyni i jest tym, który razem ze swoim bratem – św. Janem, obaj są synami Zebedeusza i Salome – na pytanie Pana Jezusa: „Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10, 32-45) odpowiada: „Możemy”. Jest więc gotowy, chętny, w jakimś sensie również porywczy, by pójść z Chrystusem. Z tego powodu właśnie św. Jakub jest nazywany „Synem Gromu” w Nowym Testamencie.

    Św. Jakub inspirował pierwsze pokolenia chrześcijan, ponieważ był tym, który szedł na krańce ówcześnie znanego świata, tam gdzie było najbardziej niebezpiecznie, gdzie wymagane było męstwo i odwaga, a on się nie bał podjąć tego typu wyzwań. Nie okopuje się, zamyka, wycofuje, ale szuka przyczółków dla sprawy Ewangelii.

    Właśnie dzisiaj – w naszych czasach – warto wrócić do pamięci o tym Apostole, ponieważ bez wątpienia ma on wiele do zaproponowania wszystkim chrześcijanom i nie tylko w XXI wieku.

    Św. Jakub jest we wszystkich najważniejszych momentach Ewangelii razem z Panem Jezusem. To właśnie on razem ze św. Piotrem i św. Janem był świadkiem Przemienienia Zbawiciela na górze Tabor. Podejrzewam, że w tym przypadku również zdecydowana większość katolików nie pamięta, że to właśnie św. Jakubowi było dane doświadczyć tego zaszczytu…

    No właśnie… Bardzo często zapominamy również o tym i pamiętamy jedynie, że na górze Tabor był razem z Chrystusem św. Piotr, pierwszy z wymienianych wśród apostołów.

    Ale proszę zauważyć, że praktycznie zawsze, kiedy na kartach Ewangelii dzieje się coś wielkiego Pan Jezus wybiera św. Jakuba. Był on m.in. właśnie na górze Tabor, przy uzdrowieniu córki  przełożonego synagogi Jaira, która była bliska śmierci czy w ogrodzie Getsemani tuż przed męką Chrystusa. Jest świadkiem mocy Chrystusa.

    Św. Jakub pozostaje jednak w cieniu, zwłaszcza św. Piotra, a przecież razem ze swoim bratem św. Janem odegrał bardzo ważną rolę w Nowym Testamencie. Syn Boży powołał ich jako jednych z pierwszych i w kluczowych momentach byli zawsze blisko Zbawiciela.

    Św. Jan jest z Chrystusem aż do samego końca, czyli śmierci na krzyżu. Później, kiedy Najświętsza Maryja Panna zostaje powierzona św. Janowi opiekuje się nią również św. Jakub, który, co wiemy z kart Ewangelii i szeregu podań tradycji apostolskiej mieszkał przecież razem ze swoim bratem i Maryją. Jest on więc blisko Matki Zbawiciela, opiekuje się nią i broni przed złem tego świata. To wyjaśnia późniejsze objawienie Maryi św. Jakubowi w Saragossie i ścisły związek z kultem maryjnym.

    Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię. Św. Jakub i św. Jan pochodzą z rodziny przedsiębiorczej. Ich ojciec Zebedeusz posiadał, dzisiaj byśmy to nazwali firmę rybacką nad Jeziorem Galilejskim. To właśnie tam św. Piotr i św. Andrzej współpracowali w „biznesie rybackim” jako mniejsi udziałowcy z Zebedeuszem i jego synami. O tym, że byli bardziej majętni świadczy wzmianka w Nowym Testamencie, że Zebedeusz miał więcej łodzi, w których pracowali inni rybacy. Myślę, że właśnie podczas wymagającej i trudnej pracy z ojcem i bratem św. Jakub ukształtował swój charakter. Dzięki tej swojej aktywności byli bardziej znani niż Piotr i Andrzej w lokalnej społeczności, więc nie ma się co dziwić, że w Wielki Piątek to św. Jan wprowadza św. Piotra na dziedziniec pałacu arcykapłana (J 18,16), a gdy próbuje się zadać cios pierwszemu Kościołowi to z rozmysłem wybiera się św. Jakuba, który ginie z rąk króla Heroda (Dz 12,1-2).

    Jak ocenia Ksiądz profesor temperament czy może raczej porywczość, bądź poczucie sprawiedliwości, z jakich był znany św. Jakub? Czytamy o tych cechach jego charakteru chociażby we fragmencie Ewangelii, kiedy św. Jakub wzywa Pana Jezusa, aby piorunem spalił Samarię – niegościnne miasto (Łk 9, 54).

    Powiedziałbym raczej, że mamy tutaj do czynienia z gorliwością św. Jakuba, która była bardzo miła Panu Jezusowi, ale wymagała jednak ukształtowania. Pamiętajmy, że Apostołowie przychodząc do Zbawiciela nie byli ludźmi idealnymi, ale tymi, którzy chcieli pod okiem swojego Mistrza osiągnąć doskonałość i zbawienie.

    Dlatego na przykładzie św. Jakuba widać pewną drogę wiary: od powołania nad brzegiem jeziora Genezaret, kiedy św. Jakub zostawia dotychczasowe życie i rusza za Chrystusem, przez towarzyszenie Chrystusowi w Jego ziemskiej działalności po świadectwo męczeństwa jako pierwszy z Apostołów. W tym towarzyszeniu widzimy właśnie tę gorliwość, o której mówię. Gorliwość, żeby w pewnym sensie wyprzedzić Pana Jezusa w niektórych działaniach bądź ponaglić Go do czynu.

    Chrystus nie gasi ducha św. Jakuba, kiedy ten chce działać, głosić Ewangelię i wymierzać Bożą sprawiedliwość. NIE! Pan Jezus chłodzi jego rozpalony umysł i gorące serce, i jednocześnie mówi, że droga do osiągnięcia zbawienia nie wiedzie przez porywczość, ale przez cierpliwą pracę, a na tej drodze trzeba ufać Bożej Opatrzności i kierować się pewnymi kluczowymi postawami i cnotami, których można nauczyć się od Pana Jezusa i z Jego nauczania.

    No właśnie! Pan Jezus przecież wygonił kupców ze świątyni nie czyniąc przy tym cielesnej krzywdy żadnemu z nich…

    Powiem więcej: w tym przypadku mamy wręcz do czynienia ze świętym oburzeniem, które jest nam – katolikom niezwykle potrzebne.

    Święte oburzenie to przejaw wyrazistego charakteru, co nie zmienia jednak faktu, że czasami trzeba schłodzić pewną gorliwość w takim samy stopniu jak pobudzać ospałych, którym się nic nie chce, albo mówią, że nie warto. Tego u Apostołów, a zwłaszcza u św. Jakuba nie spotkamy, ponieważ jest on człowiekiem wiernym Chrystusowi; zdecydowanym w działaniu; przekonanym, że trzeba głosić Królestwo Boże i potrafiącym zarażać swoją postawą innych.

    Święte oburzenie jest nam potrzebne, bo ono pokazuje czego się powinniśmy trzymać i o co się toczy tak naprawdę walka. Można oczywiście dać się ponieść emocjom, jak to momentami robił św. Jakub, ale ostatecznie w jego przypadku najważniejsza była świadomość misji Syna Bożego; zbawienia, które nam przyniósł i fakt, że on sam doświadczył zaszczytu służby w tej wielkiej sprawie.

    Św. Jakub nie chce się dyspensować, stać z boku czy chować za innymi Apostołami. Nie! Św. Jakub jest gotowy realizować powierzoną mu misję i stąd jego ostre reakcje w wielu ważnych momentach, kiedy inni stoją trochę w ciszy i sprawiają wrażenie lekko zrezygnowanych, że coś się nie udało albo może nie warto. Św. Jakub nie stoi cicho, lecz wie, że trzeba inicjować długofalowe procesy i wzywa do działania, którego celem nie jest zdobyć coś jutro, ale kształtować całe pokolenia i epoki.

    Dlaczego po Zesłaniu Ducha Świętego św. Jakub Większy udał się właśnie do Hiszpanii głosić Słowo Boże? Przecież miał do pokonania jakieś 5000 km!

    W ówczesnej mentalności i wyobraźni Hiszpania była lokalizowana „na końcu świata”. Jeśli słyszymy w Dziejach Apostolskich wezwanie, żeby iść aż po „krańce ziemi” i tam głosić Ewangelię, to pojawia się pytanie: kto pójdzie do takiego miejsca, o którym nie za wiele wiadomo.

    Św. Jakub – „Syn Gromu” był na to gotowy. Nie chciał on iść do Rzymu, na Cypr, do Egiptu czy Grecji, o których wówczas wiele wiedziano, ale wolał udać się do miejsca mało nieznanego, do tej części Hiszpanii, która jest określana jako Galicja, a więc na północno-zachodnie krańce Półwyspu Iberyjskiego, już u wybrzeży Atlantyku.

    Św. Jakub tam właśnie poszedł i głosił Dobrą Nowinę, która była jak to ziarno, które  przynosi owoc obfity nie zawsze w pierwszym pokoleniu, ale być może dopiero w kolejnych. Siać z myślą, że nie zawsze będzie się zbierało owoce, ale z ufnością, że to Bóg daje wzrost – czy jest coś bardziej charakterystycznego dla mentalności apostolskiej?

    Według Tradycji jego wyprawa, na pierwszy rzut oka nie zakończyła się jakimś wielkim sukcesem patrząc na nią w kategoriach czysto ludzki. Udało mu się nawrócić kilka osób. Pytanie: tylko kilka czy aż kilka?

    Dokładnie dziewięć osób, które ustanowił później przełożonymi wspólnot, a więc pierwszymi biskupami w Galicji.

    Wiemy jednak, że stworzona przez św. Jakuba wspólnota była niezwykle dynamiczna i kształtowała się w czasach największych prześladowań. Właśnie dlatego powinniśmy patrzeć na misję św. Jakuba z szerszej perspektywy, pod kątem owoców zasiewu apostolskiego. Wtedy to było być może kilka osób, ale dziś przychodzi do jego grobu, przeżywa nawrócenie kilkaset tysięcy rocznie.

    Wiemy, że św. Jakub zginął śmiercią męczeńską i był pierwszym męczennikiem wśród Apostołów. Za co konkretnie został zamordowany?

    Pierwszym i podstawowym motywem była jego przynależność do grona apostolskiego i wyznawania wiary w Chrystusa.

    Kiedy król Herod Agryppa próbował uderzyć w Kościół, to starał się przede wszystkim uderzyć w pasterzy, których uważał za najważniejszych. W jego odczuciu i jego społeczno-politycznej perspektywy liderem Apostołów nie był św. Piotr tylko właśnie św. Jakub i dlatego zdecydował się na pozbawienie go życia poprzez ścięcie mieczem w więzieniu, bez żadnego procesu. To miało odstraszyć innych i zakończyć sprawę, ale jednocześnie pokazywało jak ważną postacią był św. Jakub w odbiorze zewnętrznym. Wszystko wskazuje na to, że usunięcie go traktowano jako potężne osłabienie pierwszej wspólnoty chrześcijan.

    Wiemy, że dwaj uczniowie św. Jakuba – Atanazy i Teodor przenieśli drogą morską ciało Apostoła, aby złożyć je w miejscu, w którym głosił Ewangelię. Tak bowiem postanowili Apostołowie. Jak przekazuje jeden z późniejszych dokumentów: nie chcieli oni być pochowani w jednym miejscu, lecz by ich ciała spoczęły w tych miejscach, gdzie każdy z nich głosił Chrystusa, aby w ten sposób stać się ziarnem, które obumierając przynosi plon obfity.

    Św. Jakub miał nawrócić czarnoksiężnika króla Heroda Agryppy. Co to w ogóle ma być? Czarnoksiężnik u ulubieńca faryzeuszy?

    Z jednej strony może to zaskakiwać, ale proszę pamiętać, że św. Paweł (Dz 19, 13-19) bardzo mocno wycierpiał od ludzi, którzy trudnili się magią (zwłaszcza w Efezie), a i św. Piotr (Dz 8,9-24) przeciwstawiał się Szymonowi Magowi, który chciał kupić dar Ducha Świętego. Z drugiej jednak czy jest w tym coś zaskakującego? Przecież widzimy jak rzekoma nowoczesność miesza się z mentalnością magiczną u ludzi, którzy hołdują różnym gusłom. W tamtych czasach również to było obecne.

    Najciekawszy w tym wszystkim jest fakt, że św. Jakub potrafił dotrzeć do czarnoksiężnika, a także dwóch jego uczniów (Jozjasza i Fileta) i otworzyć ich na Ewangelię. Jak przekazuje literatura pierwszych wieków (Passio Iacobi), jego zapał ewangelizacyjny nie osłabł nawet w drodze na miejsce śmierci. Z kolei sama liturgia w licznych tekstach euchologicznych, za Euzebiuszem z Cezarei, wspomina, że tym którego nawrócił św. Jakub był również jego kat, który również zginął następnie śmiercią męczeńską.

    Św. Jakub można powiedzieć, nie zmarnował ani jednej chwili na głoszenie Ewangelii. Nawet w drodze na miejsce swojej kaźni nie bał się i głosił Chrystusa również swoim oprawcom dokonując przemiany ich serca. Myślę, że jest to najlepszy przykład gorliwości apostolskiej, która nie marnuje czasu. Nie ma dla niego złych okoliczności! Św. Jakub wie co jest jego misją, co jest jego zadaniem, z czego będzie rozliczony i chce pozostać wierny do końca. 

    Dlaczego w związku z tym św. Jakub jest tak często przedstawiany w sztuce, w kulturze jako wojownik, rycerz w zbroi, a nie gorliwy duszpasterz?

    Wzięło się to z poczucia odwagi i gotowości pójścia na krańce świata, ale także z późniejszą historią świata związaną z rekonkwistą w Hiszpanii.

    Kiedy na Półwyspie Iberyjskim pojawili się Arabowie (zwani Maurami), św. Jakub stał się patronem odzyskiwania dla Chrystusa cywilizacji chrześcijańskiej i utraconych ziem. W czasie jednej z bitew – pod Clavijo – rycerze mieli wizję św. Jakuba, który przewodził ich zastępom i prowadził ich do zwycięstwa. To nie była jakaś wielka bitwa, ale mentalnie oznaczała ona, że w tej walce rycerzom Chrystusa towarzyszył św. Jakub.

    Chciałbym zwrócić jednak uwagę, że św. Jakub w ikonografii jest przedstawiany różnie. Najczęściej w średniowieczu przedstawiano go jako pielgrzyma. Później, zwłaszcza w czasach bitwy pod Lepanto w 1571 roku i w następnych wiekach przedstawiano go jako rycerza na biały koniu, który gromi Maurów. Był to nie jakikolwiek rycerz, ale „adalid”, co w jęz. hiszpańskim oznaczał tego, który jako pierwszy szedł na wroga, a jego zadaniem było rozbicie szyków przeciwnika. To właśnie dzięki zaangażowaniu i często poświęceniu takich rycerzy niejednokrotnie udawało się pokonać przeciwnika przewyższającego liczebnie wojska chrześcijańskie.

    Św. Jakub Apostoł był właśnie takim rycerzem i tak powinien funkcjonować w naszej świadomości – jako rycerz porywający się na rzeczy wielkie; pokazujący, że można, że poradzimy sobie z pomocą łaski i dodający odwagi wszystkim tym, którzy chcieliby poczekać na lepsze czasy, załamujących ręce, bo znowu coś się nie udało. Św. Jakub mówi: NIE! To jest ten moment, kiedy trzeba się bić za Chrystusa i kiedy trzeba iść z ufnością w Bożą moc, bo ona sprawi, że zwyciężymy. Św. Jakub wzywa nas do walki duchowej i do stawania w obronie wyznawców Chrystusa kiedy są atakowani i zalewani różnymi niebezpieczeństwami. Św. Jakub mówi nam to, co powiedział Panu Jezusowi: „MOŻEMY”, nie ma się czego wstydzić ani obawiać.

    I to jest chyba kwintesencja chrześcijaństwa. Kiedy trzeba nadstawiajmy drugi policzek, ale w momencie zagrożenia stańmy do walki w obronie wiary, w obronie Chrystusa, w obronie Kościoła i nas samych…

    Dokładnie! To jest przesłanie, które zostawił nam św. Jakub i wydaje mi się, że coraz więcej osób dostrzega ten rycerski etos, jaki tu się pojawia. Syn Zebedeusza rozumiał siebie jako rycerza Chrystusa, rycerza dobrej sprawy, który nie szkodzi drugiemu człowiekowi, bo walczy o to, co wielkie i najważniejsze, a to wymaga wysiłku. Św. Jakub był gotowy na ten trud i swoim życiem wzywa nas, żebyśmy my też byli nieustannie gotowi.

    Myślę, że kiedy patrzymy dzisiaj na pielgrzymów, którzy idą do Composteli, to widzimy, że oni naśladują św. Jakuba w swoim wyrzeczeniu i wysiłku, chcą dotrzeć do źródła tożsamości i odkryć kim tak naprawdę są.

    Po spotkaniach z pielgrzymami widzę, że po dotarciu do grobu św. Jakuba wracają z bardziej odważni, umocnieni, mężni i rozumieją, że w życiu sprawy banalne dostaje się za darmo, a to, co naprawdę wartościowe i cenne wymaga wysiłku, i o to właśnie toczy się w naszym życiu bój. Ten, kto bierze swój krzyż i idzie za Chrystusem jest tym, który wygrywa życie. Ten, kto porzuca swój krzyż, znak zaufania Bogu i Jego sposobom rozwiązywania spraw w historii, i robi wszystko, żeby zachować doczesność, ostatecznie jednak przegrywa.

    Czym jest Rok Świętego Jakuba czy też Rok Święty Jakubowy?

    Jest to przywilej udzielony Kościołowi w Santiago de Compostela już w XII wieku. Za każdym razem, kiedy święto św. Jakuba, czyli 25 lipca przypada w niedzielę jest zwoływany rok święty w czasie którego pielgrzymując do Santiago de Compostela można otrzymać łaski odpustu.

    Przypomnę tylko, że były takie 3 wielkie centra pielgrzymkowe chrześcijaństwa: Jerozolima, Rzym i właśnie Santiago de Compostela, ale to właśnie o idących do tego ostatniego z wymienionych przeze mnie miejsc Dante pisał, że to są tak naprawdę prawdziwi pielgrzymi (łac. peregrini), że to właśnie oni idący daleko przez pola, trochę w nieznane, bez zabezpieczenia, ale z ufnością w Bożą Moc reprezentują prawdziwą tożsamość pielgrzyma.

    Ewidentnie rok święty zawsze przyciągał pielgrzymów, którzy różnymi sposobami docierali do Santiago de Compostela. Nie zawsze było im dane spotkać się z relikwiami św. Jakuba. Proszę pamiętać, że miejsce, w którym zostały złożone szczątki św. Jakuba to starożytne rzymskie mauzoleum wkomponowane w katedrę w Composteli, a ono przez wieki było niedostępne dla pielgrzymów. Znajdowała się tam wielka konfesja, która pokazywała miejsce pochówku, ale dopiero od XIX wieku pewną część tego starożytnego grobu udostępniono i dzisiaj wszyscy, którzy pielgrzymujemy do Santiago de Compostela mamy szansę zejść do miejsca, gdzie w srebrnej szkatule są złożone relikwie św. Jakuba i jego dwóch uczniów – Atanazego i Teodora, którzy jak już wspominałem przywieźli ciało św. Jakuba do dzisiejszego Santiago de Compostela, a wówczas małego gościńca przy rzymskiej drodze zwanego Assegonia.

    W trakcie naszej rozmowy zdałem sobie sprawę, że kilka lat temu byłem z żoną w Sandomierzu, gdzie odwiedziliśmy kościół pod wezwaniem właśnie św. Jakuba. Z tego co pamiętam jest to jeden z najstarszych kościołów w Polsce…

    Kościół oo. Dominikanów w Sandomierzu znajduje się na tzw. Małopolskiej Drodze św. Jakuba, która prowadzi właśnie przez to miasto, a nawiązuje do historycznych traktów handlowych.

    Pamiętam, że było coś takiego, a droga ta prowadziła do Santiago de Compostela.

    Dokładnie, Panie redaktorze. Ona później prowadzi do Krakowa, a potem przez Śląsk, Saksonię, Francję dalej do Santiago de Compostela.

    Kościół św. Jakuba w Sandomierzu z 1226 roku jest przykładem kultu wobec św. Jakuba, ale my w Polsce mamy jeszcze inne jego potwierdzenie. Znakiem wielu Polaków, którzy pielgrzymowali do Santiago de Compostela była muszla. Bardzo często chcieli być oni pochowani razem z tą muszlą. Dla nich fakt, że udali się do grobu św. Jakuba, był tak cenny, że chcieli mieć ten atrybut również przy sobie odchodząc do Domu Pana.

    Jeśli dodamy do tego jeszcze to, że  krzyż św. Jakuba jest obecny w bardzo wielu polskich herbach, to widzimy, że Polska od zawsze była obecna w wielkim nurcie pielgrzymkowym i w kulcie św. Jakuba.

    Ile osób co roku pielgrzymuje do grobu św. Jakuba?

    To są miliony. Jeśli chodzi o pielgrzymów, którzy pokonują co najmniej 100 km, aby dotrzeć do grobu św. Jakuba to jest ich co roku co najmniej 300 tysięcy. Otrzymują oni tzw. compostelki, czyli sięgające tradycji średniowiecznej, pisane nadal po łacinie, potwierdzenia przebycia tej drogi i uzyskania łaski odpustu.

    Pamiętajmy również o wielu innych osobach, które na różne inne sposoby docierają do Santiago de Compostela. W skali roku są to, jak powiedziałem miliony. Jako ciekawostkę powiem, że polscy księża są na drugim miejscu po księżach hiszpańskich jeśli chodzi o odprawianie Mszy Świętej w katedrze.

     Jak powinniśmy się modlić o wstawiennictwo św. Jakuba. O co powinniśmy go prosić?

    Przede wszystkim o odwagę i męstwo, abyśmy dzięki nim potrafili troszczyć się o to, co w życiu najważniejsze, czyli o zbawienie.

    Jednocześnie módlmy się za wstawiennictwem św. Jakuba, abyśmy nigdy nie tracili wiary, nadziei i miłości, i byli wierni Chrystusowi aż do końca. By nas nie zniechęcały rzekomo trudne czasy, ale budziły w nas ducha apostolskiego, który kalkuluje inną arytmetyką niż ta ludzka, bo wie, że zawsze jest odpowiedni czas na zasiew Słowa niosącego zbawienie.

    Bóg zapłać za rozmowę.

    Tomasz D. Kolanek/PCh.24.pl

    ______________________________________________________


    Pierwszy Apostoł męczennik – św. Jakub

    Pierwszy Apostoł męczennik – św. Jakub

    Św. Jakub Większy – Artus Wolffort, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Był rybakiem z Betsaidy. Razem ze swoim bratem Janem i Szymonem Piotrem należał do ścisłego grona Apostołów. Jezus wybrał go, aby mu towarzyszył w najważniejszych momentach Jego misji. Był pierwszym z grona Apostołów, który oddał życie za Chrystusa. To św. Jakub, syn Zebedeusza.

    Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego źródłosłowu ‘skeb’, które znaczy ‘chronić’ i może być tłumaczone jako: ‘niech Jahwe chroni’.

    W gronie Apostołów było dwóch o imieniu Jakub. Większy, czy Starszy, był synem Zebedeusza. Mniejszy, czy Młodszy, wspomniany jest jako syn Alfeusza.

    Św. Jakub Większy pochodził z Betsaidy. Był starszym bratem Jana. Obaj byli rybakami i współpracowali z Szymonem Piotrem, zanim Jezus powołał ich na Apostołów.

    Jakub wspominany jest w Ewangeliach w 18 fragmentach, co świadczy o jego znaczącym miejscu w gronie dwunastu Apostołów.

    Św. Jakub Większy - Jusepe de Ribera, Public domain, via Wikimedia Commons

    Św. Jakub Większy – Jusepe de Ribera, Public domain, via Wikimedia CommonsBył człowiekiem odważnym i zdecydowanym. Kiedy Jezus powołał Jakuba i Jana nad jeziorem, oni ‘natychmiast zostawili sieci’ i poszli za Nim. To słowo ‘natychmiast’ pokazuje gotowość do pójścia za Jezusem, pójścia w nieznane. Tego możemy się uczyć od Jakuba. Nie szukać bezpieczeństwa i pewności, ale dać się powołać Jezusowi na Jego drogę i nie zwlekać z odpowiedzią. Jakub był człowiekiem porywczym, prawdziwym ‘synem gromu’. Kiedy Samarytanie nie chcieli przyjąć Jezusa, bo zmierzał do Jerozolimy, Jakub razem z bratem chcieli sprowadzić na nich ogień z nieba i zniszczyć ich.

    Jakub towarzyszył Jezusowi w uprzywilejowanych momentach Jego misji. Był przy wskrzeszeniu córki Jaira, w czasie przemienienia na Górze Tabor i w modlitwie w Ogrójcu. W domu Jaira mógł doświadczyć, że Jezus jest prawdziwie Panem życia i śmierci, nawet wbrew powątpiewaniu i wyśmiewaniu przez innych. Razem z Piotrem i Janem dane mu było doświadczyć przedsmaku chwały nieba, Boga w swoim majestacie, który działa w historii. Mojżesz i Eliasz są tego wyraźnym znakiem. W Ogrójcu musiał się skonfrontować z cierpieniem i upokorzeniem Jezusa, Jego całkowitym wyniszczeniem. To przeżycie z pewnością skorygowało jego wizje z Góry Przemienienia i pomogło mu dojrzeć w wierze.

    Słowo ‘natychmiast’ pokazuje gotowość do pójścia za Jezusem, pójścia w nieznane. Tego możemy się uczyć od Jakuba. Nie szukać bezpieczeństwa i pewności, ale dać się powołać Jezusowi na Jego drogę i nie zwlekać z odpowiedzią.

    Tę dojrzałość w wierze okazał przede wszystkim przez męczeństwo. W ten sposób wypełniło się słowo wypowiedziane o nim przez Pana. Kiedy matka Jakuba i Jana, wraz z synami w czasie publicznej działalności Jezusa, prosiła Go, aby w Królestwie Niebieskim zasiadali oni po Jego prawej i lewej stronie, wywołało to oburzenie pozostałych. Jezus powiedział im wtedy: „nie wiecie, o co prosicie”, a potem dodał: „kielich mój pić będziecie”. I tak właśnie się stało.

    Jakub był pierwszym z grona Apostołów, który przelał krew za Jezusa. Wspomina o tym lakonicznie św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. Pisze, że Herod zaczął prześladować Kościół, ściął mieczem Jakuba. Apostoł został stracony w roku 44, bez procesu, w więzieniu, w pośpiechu, bez udziału ludu, aby nie przypominać ludziom procesu Chrystusa.

    Jedna z tradycji mówi o tym, że Jakub po Zesłaniu Ducha Świętego udał się do Hiszpanii, aby tam głosić Ewangelię. Inna zaś wspomina, że do Santiago de Compostela sprowadzono w IX wieku ciało, relikwie Świętego. Sanktuarium w Santiago stało się jednym z najbardziej popularnych w Europie i na świecie. Stało się także celem licznych pielgrzymek.

    Św. Jakub jest patronem zakonów rycerskich walczących z Islamem, hospicjów i szpitali, pielgrzymów i sierot.

    W ikonografii przedstawiany jest jako mężczyzna o silnej budowie ciała lub jako pielgrzym. Jego atrybuty to: bukłak, kij pielgrzyma, zwój i miecz.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 lipca

    Święta Kinga, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Krystyna z Bolseny, dziewica i męczennica
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles
      •  Błogosławiona Maria Mercedes Prat, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiona Joanna z Orvieto, dziewica
    ***
    Święta Kinga

    Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką.
    O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie.
    W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin.
    Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk.
    Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek “Wstydliwy”. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma.
    Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.
    7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263.

    Święta Kinga - obraz kanonizacyjny

    Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej.
    Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: “Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego”.W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Homilia podczas Mszy Św. i kanonizacji bł. Kingi (Stary Sącz, 16 czerwca 1999)

    Homilia podczas Mszy Św. i kanonizacji bł. Kingi (Stary Sącz)

    1. „Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości”.

    Umiłowani Bracia i Siostry!

    Prawie dokładnie trzydzieści trzy lata temu wypowiedziałem te słowa w Starym Sączu, podczas uroczystości milenijnych. Wypowiedziałem je nawiązując do szczególnej okoliczności. Oto, mimo niepogody, przybyli do tego miasta mieszkańcy ziemi sądeckiej i okolic i całe to wielkie zgromadzenie Ludu Bożego pod przewodnictwem Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego i biskupa tarnowskiego Jerzego Ablewicza prosiło Boga o kanonizację bł. Kingi. Jakże więc nie powtórzyć tych słów w dniu, w którym z Bożej Opatrzności dane mi jest dopełnić tej kanonizacji, tak jak dane mi było przed dwoma laty ogłosić świętą Jadwigę Królową, Panią Wawelską. Jedna i druga przybyły do nas z Węgier, weszły w nasze dzieje i pozostały w pamięci narodu. Tak jak Jadwiga, tak i Kinga oparła się przemijaniu. Minęły stulecia, a blask jej świętości nie tylko nie przygasa, ale wciąż rozpala kolejne pokolenia. Nie uszła z ich pamięci ta królewna węgierska, księżna małopolska, fundatorka i mniszka sądeckiego klasztoru. A dzisiejszy dzień jej kanonizacji jest tego najwspanialszym dowodem. Niech będzie Bóg uwielbiony w swoich świętych!

    2. Zanim wejdziemy w duchu na drogi świętości księżnej Kingi, aby dziękować Bogu za to dzieło Jego łaski, pragnę pozdrowić wszystkich tu zgromadzonych i cały Kościół na pięknej ziemi tarnowskiej wraz z biskupem Wiktorem i biskupami pomocniczymi Józefem, Władysławem i Janem oraz drogim biskupem seniorem Piotrem. Witam biskupów węgierskich z Prymasem, kard. László Paskaiem, jak również prezydenta Węgier pana Arpada Göncza i towarzyszące mu osoby. Pozdrawiam pana premiera Słowacji Mikulaša Dziurindę. Słowa pozdrowienia kieruję również do premiera Jerzego Buzka. Pozdrawiam wszystkich kapłanów, zakonników i siostry zakonne, a w szczególny sposób siostry klaryski. Słowo serdecznego pozdrowienia kieruję do naszych gospodarzy – mieszkańców Starego Sącza. Wiem, że Stary Sącz słynie ze swego przywiązania do św. Kingi. Całe wasze miasto zdaje się być jej sanktuarium. Pozdrawiam również Nowy Sącz – miasto, które zawsze urzekało mnie swoim pięknem i gospodarnością. Sercem obejmuję całą diecezjalną wspólnotę, każdą rodzinę i osoby samotne, wszystkich chorych, jak również tych, którzy uczestniczą w tej liturgii za pośrednictwem radia i telewizji. Wszelka łaska od Tego, który jest źródłem i celem naszej świętości, niech będzie z wami!

    3. „Święci żyją świętymi”. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy proroczą zapowiedź: „Wspaniałe światło promieniować będzie na wszystkie krańce ziemi. Liczne narody przyjdą do ciebie z daleka i mieszkańcy wszystkich krańców ziemi do świętego twego imienia” (Tb 13,13). Te słowa proroka odnoszą się w pierwszym rzędzie do Jerozolimy – miasta naznaczonego szczególną obecnością Boga w Jego świątyni. Wiemy jednak, że od kiedy przez śmierć i zmartwychwstanie „Chrystus (…) wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej [świątyni], ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9,24), to proroctwo spełnia się na wszystkich tych, którzy postępują za Chrystusem tą samą drogą do Ojca. Odtąd już nie światło jerozolimskiej świątyni, ale blask Chrystusa, który opromienia świadków Jego zmartwychwstania, przyciąga liczne narody i mieszkańców wszystkich krańców ziemi do świętego imienia Bożego.

    W przedziwny sposób tego zbawiennego promieniowania świętości zaznała w swoim życiu św. Kinga począwszy od dnia narodzin. Przyszła bowiem na świat w węgierskiej, królewskiej rodzinie Beli IV z dynastii Arpadów. Królewski ten ród z wielką troską pielęgnował życie wiary i wydał wielkich świętych. Z niego pochodził św. Stefan, główny patron Węgier, i jego syn, św. Emeryk. Szczególne zaś miejsce pośród świętych z rodziny Arpadów zajmują kobiety: św. Władysława, św. Elżbieta Turyńska, św. Jadwiga Śląska, św. Agnieszka z Pragi i wreszcie siostry Kingi – św. Małgorzata i bł. Jolanta. Czyż nie jest oczywiste, że światło świętości tej rodziny prowadziło Kingę do świętego imienia Bożego? Czy przykład świętych rodziców, rodzeństwa i krewnych mógł pozostać bez śladu w jej duszy?

    Ziarno świętości posiane w sercu Kingi w rodzinnym domu, znalazło w Polsce dobrą glebę do rozwoju. Gdy w 1239 r. przybyła wpierw do Wojnicza, a potem do Sandomierza, nawiązała serdeczną więź z matką swego przyszłego męża Grzymisławą i jej córką Salomeą. Obydwie odznaczały się głęboką religijnością, ascetycznym życiem oraz zamiłowaniem do modlitwy, lektury Pisma Świętego i żywotów świętych. Ich serdeczne towarzyszenie, zwłaszcza w trudnych, pierwszych latach pobytu w Polsce, miało wielki wpływ na Kingę. Ideał świętości coraz bardziej dojrzewał w jej sercu. Szukając wzorców do naśladowania, które mogły odpowiadać jej stanowi, za szczególną patronkę obrała sobie swą świętą krewną – księżną Jadwigę Śląską. Chciała również wskazać całej Polsce świętego, który dla wszystkich stanów i wszystkich dzielnic stałby się nauczycielem umiłowania Ojczyzny i Kościoła. Dlatego wespół z biskupem krakowskim Prandotą z Białaczewa podjęła usilne starania o kanonizację krakowskiego męczennika, bpa Stanisława ze Szczepanowa. Z pewnością niemały wpływ na jej duchowość wywarli żyjący wówczas św. Jacek, bł. Sadok, bł. Bronisława, bł. Salomea, bł. Jolanta – siostra Kingi i wszyscy ci, którzy tworzyli w ówczesnym Krakowie szczególne środowisko wiary.

    4. Jeżeli dziś mówimy o świętości, o jej pragnieniu i zdobywaniu, to trzeba pytać, w jaki sposób tworzyć właśnie takie środowiska, które sprzyjałyby dążeniu do niej. Co zrobić, aby dom rodzinny, szkoła, zakład pracy, biuro, wioski i miasta, w końcu cały kraj stawały się mieszkaniem ludzi świętych, którzy oddziaływują dobrocią, wiernością nauce Chrystusa, świadectwem codziennego życia, sprawiając duchowy wzrost każdego człowieka? Św. Kinga i wszyscy święci i błogosławieni XIII w. dają odpowiedź: potrzeba świadectwa. Potrzeba odwagi, aby nie stawiać pod korcem światła swej wiary. Potrzeba wreszcie, aby w sercach ludzi wierzących zagościło to pragnienie świętości, które kształtuje nie tylko prywatne życie, ale wpływa na kształt całych społeczności.

    Napisałem w Liście do Rodzin, że „poprzez rodzinę toczą się dzieje człowieka, dzieje zbawienia ludzkości. Rodzina znajduje się pośrodku tego wielkiego zmagania pomiędzy dobrem a złem, między życiem a śmiercią, między miłością a wszystkim, co jest jej przeciwieństwem. Rodzinom powierzone jest zadanie walki przede wszystkim o to, ażeby wyzwolić siły dobra, których źródło znajduje się w Chrystusie Odkupicielu człowieka, aby te siły uczynić własnością wszystkich rodzin, ażeby – jak to powiedziano w polskim milenium chrześcijaństwa – rodzina była „Bogiem silna”” (n. 23). Dziś, opierając się na ponadczasowym doświadczeniu św. Kingi, powtarzam te słowa tu, pośród mieszkańców sądeckiej ziemi, którzy przez wieki, często za cenę wyrzeczeń i ofiar, dawali dowody troski o rodzinę i wielkiego umiłowania życia rodzinnego. Wraz z patronką tej ziemi proszę wszystkich moich rodaków: niech polska rodzina dochowa wiary Chrystusowi! Trwajcie mocno przy Chrystusie, aby On trwał w was! Nie pozwólcie, aby w waszych sercach, w sercach ojców i matek, synów i córek zagasło światło Jego świętości. Niech blask tego światła kształtuje przyszłe pokolenia świętych, na chwałę imienia Bożego! Tertio millennio adveniente.

    Bracia i siostry, nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie kończący się wiek i nowe tysiąclecie erą ludzi świętych!

    5. „Święci pragną świętości”. Takie pragnienie żywe było w sercu Kingi. Z tym pragnieniem rozważała słowa św. Pawła, które słyszeliśmy dzisiaj: „Nie mam (…) nakazu Pańskiego co do dziewic, lecz daję radę jako ten, który – wskutek doznanego od Pana miłosierdzia – godzien jest, aby mu wierzono. Uważam, iż przy obecnych utrapieniach dobrze jest tak zostać, dobrze to dla człowieka tak żyć” (1 Kor 7,25-26). Zainspirowana tym wskazaniem, pragnęła poświęcić się Bogu całym sercem przez ślub dziewictwa. Toteż, gdy ze względu na historyczne okoliczności miała zostać żoną księcia Bolesława, przekonała go do dziewiczego życia na chwałę Bożą i po dwuletniej próbie małżonkowie złożyli na ręce biskupa Prandoty ślub dozgonnej czystości.

    Ten sposób życia, dziś może trudny do zrozumienia, a głęboko zakorzeniony w tradycji pierwotnego Kościoła, dał św. Kindze tę wewnętrzną wolność, dzięki której z całym oddaniem mogła troszczyć się przede wszystkim o sprawy Pana, prowadząc głębokie życie religijne. Dziś na nowo odczytujemy to wielkie świadectwo. Św. Kinga uczy, że zarówno małżeństwo, jak i dziewictwo przeżywane w jedności z Chrystusem może stać się drogą świętości. Ona staje dziś na straży tych wartości. Przypomina, że w żadnych okolicznościach wartość małżeństwa, tego nierozerwalnego związku miłości dwojga osób, nie może być podawana w wątpliwość. Jakiekolwiek rodziłyby się trudności, nie można rezygnować z obrony tej pierwotnej miłości, która zjednoczyła dwoje ludzi i której Bóg nieustannie błogosławi. Małżeństwo jest drogą świętości, nawet wtedy, gdy staje się drogą krzyżową.

    Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego.

    Jest jeszcze jeden rys ducha św. Kingi, który wiąże się z jej pragnieniem świętości. Jako księżna umiała troszczyć się o sprawy Pana także na tym świecie. Przy boku męża współuczestniczyła w rządzeniu, wykazując stanowczość i odwagę, wielkoduszność i troskę o dobro kraju i poddanych. W czasie niepokojów wewnątrz państwa, walki o władzę w podzielonym na dzielnice królestwie, siejących spustoszenie najazdów tatarskich, św. Kinga potrafiła sprostać wyzwaniom chwili. Gorliwie zabiegała o jedność piastowskiego dziedzictwa, a dla podniesienia kraju z ruiny nie wahała się oddać tego wszystkiego, co otrzymała w posagu od swego ojca. Z jej imieniem związane są żupy solne w podkrakowskiej Wieliczce i w Bochni. Nade wszystko jednak miała na względzie potrzeby swych poddanych. Potwierdzają to jej dawne żywoty zaświadczając, że lud nazywał ją „pocieszycielką”, „lekarką”, „żywicielką”, „świętą matką”. Zrezygnowawszy z naturalnego macierzyństwa, stała się prawdziwą matką dla wielu.

    Troszczyła się również o rozwój kulturalny narodu. Z jej osobą i tutejszym klasztorem wiąże się powstanie takich pomników literatury, jak pierwsza napisana po polsku książka: Żołtarz Dawidów – Psałterz Dawidowy.

    Wszystko to wpisuje się w jej świętość. A gdy dziś pytamy, jak uczyć się świętości i jak ją realizować, św. Kinga zdaje się odpowiadać: trzeba troszczyć się o sprawy Pana na tym świecie. Ona daje świadectwo, że wypełnianie tego zadania polega na nieustannym staraniu o zachowanie harmonii pomiędzy wyznawaną wiarą a własnym życiem. Dzisiejszy świat potrzebuje świętości chrześcijan, którzy w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i zawodowego podejmują swoje codzienne obowiązki; którzy pragnąc spełniać wolę Stwórcy i na co dzień służyć ludziom, dają odpowiedź na Jego przedwieczną miłość. Dotyczy to również takich dziedzin życia, jak polityka, działalność gospodarcza, społeczna i prawodawcza (por. Christifideles laici, 42). Niech i tu nie braknie ducha służby, uczciwości, prawdy, troski o dobro wspólne nawet za cenę wielkodusznej rezygnacji ze swego, na wzór świętej księżnej tych ziem! Niech i w tych dziedzinach nie zabraknie pragnienia świętości, którą zdobywa się przez kompetentne, służebne działanie w duchu miłości Boga i bliźniego.

    6. „Święci nie przemijają”. Kiedy wpatrujemy się w postać Kingi, budzi się to zasadnicze pytanie: Co uczyniło ją taką postacią poniekąd nieprzemijającą? Co pozwoliło jej przetrwać w pamięci Polaków, a w szczególności w pamięci Kościoła? Jakie jest imię tej siły, która opiera się przemijaniu? Imię tej siły jest miłość. Na to wskazuje dzisiejsza Ewangelia o dziesięciu pannach mądrych. Kinga z pewnością była jedną z nich. Tak jak one wyszła na spotkanie Boskiego Oblubieńca. Tak jak one czuwała z zapaloną lampą miłości, ażeby nie przeoczyć momentu, kiedy Oblubieniec przyjdzie. Tak jak one spotkała Go nadchodzącego i została zaproszona, aby uczestniczyć w uczcie weselnej. Miłość Boskiego Oblubieńca, która w życiu księżnej Kingi wyraziła się tylu czynami miłości bliźniego – ta właśnie miłość sprawiła, że przemijanie, któremu poddany jest każdy człowiek na ziemi, nie zatarło jej pamięci. Po tylu wiekach Kościół na ziemi polskiej dzisiaj daje temu wyraz.

    „Święci żyją świętymi i pragną świętości”. Raz jeszcze powtarzam te słowa tu, na ziemi sądeckiej. Tę ziemię otrzymała Kinga w darze w zamian za posag, który przekazała na ratowanie kraju i ta ziemia nigdy nie przestała być jej szczególną własnością. Ona wciąż troszczy się o ten lud wierny, który tu żyje. Jakże jej nie dziękować za opiekę nad rodzinami, zwłaszcza nad tak licznymi tu rodzinami wielodzietnymi, na które patrzymy z podziwem i szacunkiem. Jakże nie dziękować jej za to, że wyprasza dla tutejszej wspólnoty Kościoła łaskę tak wielu powołań kapłańskich i zakonnych. Jak nie dziękować jej za to, że dziś zgromadziła nas, jednocząc we wspólnej modlitwie braci i siostry z Węgier, Czech, Słowacji, Ukrainy, na nowo budząc tę tradycję duchowej jedności, którą sama tworzyła z takim oddaniem.

    Pełni wdzięczności wielbimy Boga za dar świętości pani tej ziemi i prosimy, by blask tej świętości trwał w nas wszystkich; by w nowym tysiącleciu to wspaniałe światło promieniowało na wszystkie krańce ziemi i by ich mieszkańcy przyszli z daleka do świętego imienia Bożego (por. Tb 13,13) i ujrzeli Jego chwałę.

    „Święci nie przemijają”.
    Święci wołają o świętość.
    Św. Kingo, pani tej ziemi,
    uproś nam łaskę świętości!

    [Tekst odczytany przez kard. Franciszka Macharskiego.] [Pozdrowienie końcowe po Mszy św.]

    Wdzięczny jestem Bożej Opatrzności za to, że dane mi było dokonać kanonizacji bł. Kingi tu, na ziemi sądeckiej, z którą tak bardzo była związana i która przechowała jej pamięć przez siedem wieków. Dziękuję wam, bracia i siostry, mieszkańcy tej ziemi, że zachowaliście ją w swoich sercach, że modliliście się przez jej przyczynę i wyprosiliście u Boga ten dzień.

    Jest jeszcze jeden motyw do dziękczynienia Bogu: oto pośród 108. męczenników, którzy zostali wyniesieni do chwały ołtarzy, znajduje się również zamęczony w oświęcimskim obozie śmierci rektor seminarium duchownego w Tarnowie ks. Roman Sitko. Wiem, jak wielką czcią pośród was, a szczególnie pośród tutejszego duchowieństwa, cieszy się ten bohaterski kapłan, wychowawca duszpasterzy i wierny świadek Chrystusa. Jego beatyfikacja jest również owocem waszej modlitwy. Proszę was, trwajcie nadal w modlitwie za przyczyną św. Kingi i bł. ks. Romana i otoczcie nią także moją papieską posługę na Stolicy św. Piotra.

    Trudno nie wspomnieć również sługi Bożego o. Stanisława Papczyńskiego, który urodził się w niedalekim Podegrodziu, a tu zasłynął świętością, którą potwierdza toczący się proces beatyfikacyjny.

    Cieszę się, że duch apostolski świętych i błogosławionych żywy jest stale w Kościele tarnowskim. Już od 25. lat wasza diecezja prowadzi swe dzieło misyjne w Kongo-Brazzaville. Wielu pochodzących z tej diecezji duchownych i świeckich uczestniczy w działalności misyjnej Kościoła w różnych częściach świata. Spośród nich trzy osoby przypieczętowały misyjne powołanie ofiarą życia. O. Zbigniew Strzałkowski, franciszkanin konwentualny, ks. Jan Czuba, kapłan diecezjalny, i kleryk Robert Gucwa. Proszę Boga, aby ta misyjna służba i posiew krwi wydały obfite owoce.

    Kończąc tę liturgię, pragnę serdecznie podziękować całej diecezji tarnowskiej za dzisiejszą gościnę. Dziękuję zwłaszcza mieszkańcom ziemi sądeckiej. Pozdrawiam władze samorządowe, zwłaszcza ziemi sądeckiej, które tak serdecznie i jednogłośnie mnie zapraszały. To podziękowanie składam na ręce burmistrza miasta Nowy Sącz.

    Ze szczególną wdzięcznością zwracam się do sióstr klarysek, dziękuję im za modlitwy i za wierne pielęgnowanie charyzmatu świętej matki Kingi. Pozdrawiam wszystkie tu obecne osoby życia konsekrowanego. Serdecznie witam i pozdrawiam pielgrzymów z kraju pochodzenia św. Kingi – z Węgier, wraz z panem prezydentem Arpadem Gönczem i towarzyszącymi mu osobami, przedstawicielami władz tego kraju. Dla upamiętnienia, że św. Kinga wyszła spośród narodu węgierskiego, nasi bracia Węgrzy wznieśli przy murze klasztornym sióstr klarysek symboliczną „bramę szeklerską”. Przez podobną bramę przechodziła zapewne kiedyś Kunegunda.

    Dziękujemy za ten znak wspólnej czci dla świętej księżnej Małopolski. Pozdrawiam również Pana Premiera rządu Słowacji i Pana Premiera rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Jest tu wielu kardynałów z USA, Francji, Italii, Węgier, z Polski. Dziękujemy im za obecność.

    Cieszę się, że są pośród nas biskupi, duchowieństwo i wierni z Białorusi, Czech, Litwy, Mołdawii, Rosji, Słowacji, Ukrainy oraz innych krajów. Dziękujemy im za obecność i wspólną modlitwę.

    Pozdrawiam tych, którym w szczególny sposób patronuje św. Kinga: górników z kopalni soli w Bochni i Wieliczce. Św. Kinga zgromadziła tu dziś wielu ludzi młodych. Kochani chłopcy i dziewczęta, sercem ogarniam każdego i każdą z was. Wiem, że od kilku miesięcy pielgrzymowaliście w „pielgrzymce zaczynu nowego świata” na spotkanie z Papieżem. Modlę się, abyście pozostali na tym duchowym szlaku ewangelicznej wędrówki i byście byli zaczynem cywilizacji miłości i świętości. Miejcie odwagę, wzorem św. Kingi, iść za głosem Chrystusowego wezwania, aby służyć Bogu i człowiekowi. Tu, w Starym Sączu, pragnę powtórzyć to, co powiedziałem do młodzieży na Filipinach, przekazując apel Chrystusa: „Pójdźcie za Mną w trzecie tysiąclecie, aby zbawiać świat. Pójdź ze Mną zbawiać świat, dwudziesty pierwszy już wiek”. Z wdzięcznością myślę też o waszych rodzicach, dziękuję im za wszelkie trudy związane z macierzyństwem i ojcostwem, szczególnie za trud waszego wychowania w wierze, nadziei i miłości.

    Zachowujemy serdeczną więź z tymi, którzy w sposób wyjątkowy uczestniczą w krzyżu Pana naszego Jezusa Chrystusa, a mianowicie z chorymi, niepełnosprawnymi oraz z ich opiekunami. Dostrzegam waszą obecność i polecam sprawy Kościoła modlitwie każdego z was.

    Pragnę jeszcze pozdrowić licznie tu zgromadzonych funkcjonariuszy Straży Granicznej z rodzinami.

    Są pośród was również uchodźcy z Kosowa, którzy otrzymali schronienie w niedalekich Gołkowicach i innych miejscowościach w Polsce. Cieszę się, że w naszym kraju znalazło się dla nich miejsce i życzliwe przyjęcie. Proszę Pana Boga, aby jak najszybciej mogli wrócić do swojej ojczyzny i by mogli tam żyć w pokoju. Ufam też, że szybko zostanie położony kres tragedii wojny. Wszystkich odpowiedzialnych za losy mieszkańców Bałkanów wzywam do zaprzestania działań, które niosą zniszczenia i cierpienie ludzi.

    Na koniec pragnę powtórzyć to, co powiedziałem przed dwunastu laty w Tarnowie: „Ta ziemia od lat była mi bardzo bliska” (10 czerwca 1987 r.). Jeszcze pragnę pozdrowić naszych sąsiadów – Węgrów, Słowaków i Czechów. Będzie to egzamin z języka.

    [po węgiersku:]

    Bardzo serdecznie pozdrawiam pielgrzymów węgierskich, którzy przybyli osobiście na tę uroczystą kanonizację bł. Kingi. Niech przykład i wstawiennictwo nowej świętej, siostry św. Małgorzaty i bł. Jolanty, umocni w was wszystkich miłość do Chrystusa i do Jego Kościoła. Kiedy powrócicie do waszych rodzin i wspólnot parafialnych, zabierając z sobą piękne wspomnienie tego dnia, niech wam towarzyszy moja wdzięczność i błogosławieństwo. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    [po czesku:]

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do was, drodzy pielgrzymi z Republiki Czeskiej. Dziękuję za wasz udział w tej uroczystej kanonizacji. Trwajcie w wielkodusznej służbie na rzecz wspólnoty kościelnej i rozwoju całego społeczeństwa. Niech wam w tym pomaga Boża miłość, wstawiennictwo Maryi Panny, opieka świętych patronów i moje błogosławieństwo. [po słowacku:]

    Pozdrawiam was, drodzy wierni ze Słowacji, i życzę wam, aby ta pielgrzymka stała się dla was okazją do przygotowania do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, który jest blisko. Zawierzam Kościół na Słowacji i wasz umiłowany naród macierzyńskiemu wstawiennictwu Matki Bożej od Siedmiu Boleści, szczególnej Patronce Słowacji. Wszystkich was z serca błogosławię.

    [dalej po polsku:]

    A teraz jeszcze powtórka z geografii. Jesteśmy tu w Starym Sączu. Stąd wyruszamy ku Dzwonkówce, Wielkiej Radziejowej na Prehybę, dochodzimy do Wielkiej Raczy. Wracamy na Prehybę i schodzimy albo zjeżdżamy na nartach z Prehyby do Szlachtowej i do Krościenka. W Krościenku na Kopiej Górce jest centrum Oazy. W Krościenku przekraczamy Dunajec, który płynie razem z Popradem w kierunku Sącza, Nowego i Starego, i jesteśmy w Sączu z powrotem. A kiedy na Dunajcu jest wysoka woda, to można w pięć-sześć godzin przepłynąć od Nowego Targu do Nowego Sącza. To tyle tej powtórki z geografii.

    Jan Paweł II

    Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 lipca

    Święta Brygida Szwedzka, zakonnica,
    patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Wasyl (Bazyli) Hopko, biskup
      •  Święty Jan Kasjan
      •  Błogosławiony Krystyn Gondek, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Jan Huguet Cardona, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Brygida

    Brygida urodziła się w 1303 r. na zamku w Finstad koło Uppsali. Jej rodzina była spokrewniona z dynastią królewską w Szwecji. Rodzina ta była bardzo religijna. Ojciec co tydzień przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii. Odbył także podróż do Hiszpanii na grób św. Jakuba w Compostelli.
    Według żywotów Brygida miała od dziecka cieszyć się oznakami szczególnej przyjaźni Pana Jezusa. Kiedy miała 7 lat, ukazała się jej Najświętsza Maryja Panna i złożyła na jej głowie tajemniczą koronę. Trzy lata później zjawił się jej Chrystus na krzyżu. Na widok męki Pana Jezusa Brygida miała zawołać: “O, mój kochany Panie! Kto Ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie!” Kiedy Brygida miała 12 lat, zmarła jej matka (1314). Ojciec oddał kapłanom sumę 200 marek w złocie, co było dużym majątkiem, prosząc, by modlili się o spokój duszy dla małżonki. Po śmierci żony wziął rodzeństwo Brygidy – Katarzynę i Izraela – na swój zamek, a Brygidę oddał na wychowanie do wujenki na zamku w Aspanas. Surowy tryb życia, jaki na zamku wprowadziła wujenka, odpowiadał Brygidzie, która chciała cała należeć do Chrystusa.
    Wbrew swojej woli Brygida została wydana w czternastym roku życia za syna gubernatora Wastergotlandu, 19-letniego Ulfa Gotmarssona. Po ślubie przeniosła się na zamek męża (1316). Chociaż utratę dziewictwa opłakiwała rzewnymi łzami, umiała w swoim małżeństwie dostrzec wolę Bożą i starała się być dla męża najlepszą żoną. Trafiła też na dobrego człowieka. Dlatego żyli szczęśliwie razem 28 lat (1316-1344). Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w kraju. Było w nim zawsze rojno od gości. Brygida dbała o to, by wszyscy wchodzący w jej progi czuli się dobrze. Kierowała domem i gospodarstwem wzorowo, dbała o służbę, z którą codziennie odmawiała pacierze. Nie pozwalała wszakże na żadne pohulanki i zbyt swobodne zachowania.
    Szczególnie jednak była oddana mężowi, okazując mu przywiązanie i wprost matczyną opiekę. Dała mu 4 synów i 4 córki: Martę (1319), Karola (1321), Birgera (1323), Benedykta (1326), Gutmara (1327), św. Katarzynę Szwedzką (1330), Ingeborgę (1332) i Cecylię (1334). Na wychowawców dla swoich dzieci dobierała pedagogów o odpowiednim wykształceniu i głębokiej wierze. Każde dziecko miało inny charakter. Trzeba było ze strony matki wiele subtelności, by uszanować ich osobowość, a nie dopuścić do wypaczenia ich charakterów, bowiem mąż był często poza domem, zajęty sprawami publicznymi. Nie zaniedbała wszakże Brygida wśród tak licznych zajęć rodzinnych troski o własną duszę. Jej kierownikiem duchowym był uczony wiceprzeor cystersów, Piotr Olafsson. Na jej prośbę jeden z kanoników katedry, Maciej, przetłumaczył Pismo święte na język szwedzki, by Brygida mogła w nim się rozczytywać. Na jej życzenie kanonik ten ułożył również komentarze do Pisma świętego.
    W 1332 roku Brygida została powołana na dwór króla Magnusa II w charakterze ochmistrzyni. Korzystając z osobistego majątku, jak też z majątku króla, nad którym otrzymała zaszczytny zarząd, hojnie wspierała kościoły, klasztory i ubogich. W 1339 roku utraciła nieletniego syna. Dla uproszenia błogosławieństwa Bożego dla całej rodziny udała się z pielgrzymką na grób św. Olafa (+ 1030). Tradycją w domu były pielgrzymki do Compostelli. I Brygida wraz z mężem udała się na grób św. Jakuba Apostoła (1342). Pielgrzymka trwała rok. Towarzyszył im spowiednik, cysters Svenung, który później opisał całą podróż. Po powrocie z pielgrzymki Ulf wstąpił do cystersów w Alvastra, gdzie zmarł w lutym 1344 r. Brygida była wolna.

    Święta Brygida

    Postanowiła oddać się wyłącznie służbie Bożej i pełnieniu dobrych uczynków. Długie godziny poświęcała modlitwie. Mnożyła akty umartwienia i pokuty. Naglona objawieniami, pisała listy do możnych tego świata, napominając ich w imię Pana Boga. Królowi szwedzkiemu i zakonowi krzyżackiemu przepowiedziała kary Boże, które też niebawem na nich spadły. W 1352 roku wezwała papieża Innocentego VI, aby powrócił do Rzymu. To samo wezwanie skierowała w imieniu Chrystusa do jego następcy, bł. Urbana V, który też w 1367 roku faktycznie do Rzymu powrócił. Kiedy zaś papież, zniechęcony zamieszkami w Rzymie, powrócił do Awinionu, przepowiedziała mu rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło (+ 1370). Niemniej żarliwie zabiegała o powrót do Rzymu papieża Grzegorza XI. Była hojną dla fundacji kościelnych i charytatywnych. Dom jej stał zawsze otworem dla potrzebujących.
    Z poparciem króla, który na ten cel ofiarował posiadłość w Vadstena, i za zezwoleniem Stolicy Świętej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, zwaną często “brygidkami”. Jej córka, św. Katarzyna Szwedzka, w roku 1374 została jego pierwszą opatką. W roku 1349 Brygida udała się przez Pomorze, Niemcy, Austrię i Szwajcarię do Rzymu, by uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego 1350. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguł swojego zakonu. W Rzymie założyła klasztor swojego zakonu.
    Korzystając ze swojej obecności w Italii, Brygida przewędrowała wraz z córką cały kraj, nawiedzając pieszo ważniejsze ówczesne sanktuaria: św. Franciszka w Asyżu, św. Antoniego w Padwie, św. Dominika Guzmana w Bolonii, św. Tomasza z Akwinu w Ortonie, św. Bartłomieja w Benevento, św. Macieja w Salerno, św. Andrzeja Apostoła w Amalfi, św. Mikołaja w Bari oraz św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Do Rzymu powróciła dopiero w 1363 roku. W 1372 roku udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Miała wówczas 70 lat. Po powrocie do Rzymu, zmęczona podróżą, zmarła 23 lipca 1373 r., w dniu, który przepowiedziała. W jej pogrzebie wzięły udział tłumy wiernych. Był to prawdziwy hołd, jaki złożył jej Rzym. Kroniki głoszą, że z okazji pogrzebu św. Brygidy wielu chorych zostało uzdrowionych. Jej ciało poprzez Korsykę, Styrię, Morawy i Polskę sprowadzono do Szwecji, gdzie złożono w klasztorze w Vadstena, który założyła.
    Dzięki staraniom córki, św. Katarzyny, została kanonizowana już w 1391 r. W 1489 roku złożono relikwie matki i córki, to jest św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny Szwedzkiej, w jednej urnie. Kiedy Szwecja przeszła na protestantyzm (1595), relikwie te zaginęły bezpowrotnie.Brygida pozostawiła po sobie księgę Objawień. Wkrótce znała ją cała Europa. Była wielokrotnie przepisywana. W księdze tej św. Brygida spisała przepowiednie dotyczące Kościoła, papieży żyjących w jej czasach, losów państw i ówczesnych panujących oraz odnośnie do przyszłości wielu innych osób. Była przekonana, że pisze to, co jej dyktował Chrystus. Nawoływała do poprawy obyczajów, groziła karami Bożymi. Dzieło to miało wśród teologów sporo przeciwników. Mimo aprobaty papieży Grzegorza XI i Urbana VI, dzieła św. Brygidy były przedmiotem ataków i dyskusji nawet na soborach w Konstancji (1414-1418) i w Bazylei (1431). Brygida, jakby w przeczuciu, ile kłopotu narobi ta księga, dała ją najpierw do przejrzenia teologom. Ostatecznej aprobaty pismom św. Brygidy udzielił Kościół w akcie jej kanonizacji.
    1 października 1999 r. św. Jan Paweł II listem motu proprio ogłosił św. Brygidę współpatronką Europy (razem ze św. Katarzyną ze Sieny i św. Teresą Benedyktą od Krzyża). Św. Brygida jest także patronką Szwecji, pielgrzymów oraz dobrej śmierci.

    Święta Brygida z córką, św. Katarzyną

    W ikonografii św. Brygida przedstawiana jest w ciemnowiśniowym habicie z czerwonym welonem, na nim korona z białego płótna z pięcioma czerwonymi znakami – symbolizującymi pięć ran Jezusa. Czasami siedzi przy pulpicie i spisuje swoje wizje. Jej atrybutami są: heraldyczny lew, korona; księga, którą pisze; ptasie pióro, pielgrzymi kapelusz, serce i krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    List apostolski motu proprio

    List apostolski motu proprio ogłaszający św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża Współpatronkami Europy. 1.10.1999

    JAN PAWEŁ II PAPIEŻ
    NA WIECZNĄ RZECZY PAMIĄTKĘ

    1. Nadzieja zbudowania świata bardziej sprawiedliwego i godnego człowieka, szczególnie żywo odczuwana w obliczu bliskiego już trzeciego tysiąclecia, winna łączyć się ze świadomością, że na nic zdałyby się ludzkie wysiłki, gdyby nie towarzyszyła im łaska Boża: «Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą» (Ps 127 [126], 1). Muszą zdawać sobie z tego sprawę także ci, którzy w ostatnich latach zastanawiają się, jaki nowy kształt należy nadać Europie, aby ten stary kontynent mógł wykorzystać bogactwa przeszłości, uwalniając się zarazem od jej smutnego dziedzictwa, a przez to odpowiedzieć w sposób twórczy, ale zakorzeniony w najlepszych tradycjach, na potrzeby zmieniającego się świata.

    Nie ulega wątpliwości, że w złożonej historii Europy chrześcijaństwo stanowi element kluczowy i decydujący, oparty na solidnym fundamencie tradycji klasycznej i ulegający w kolejnych wiekach wielorakim wpływom różnych nurtów etniczno-kulturowych. Wiara chrześcijańska ukształtowała kulturę kontynentu i splotła się nierozerwalnie z jego dziejami, do tego stopnia że nie sposób ich zrozumieć bez odniesienia do wydarzeń, jakie dokonały się najpierw w wielkiej epoce ewangelizacji, a następnie w kolejnych stuleciach, w których chrześcijaństwo, mimo bolesnego rozdziału między Wschodem a Zachodem, zyskało trwałą pozycję jako religia Europejczyków. Także w okresie nowożytnym i współczesnym, kiedy to jedność religijna stopniowo zanikała, zarówno na skutek kolejnych podziałów między chrześcijanami, jak i procesu oddalania się kultury od wiary, rola tej ostatniej była nadal znacząca.

    Na drodze ku przyszłości nie można lekceważyć tego faktu, chrześcijanie zaś powinni go sobie na nowo uświadomić, aby ukazywać jego trwały potencjał. Mają oni obowiązek wnosić właściwy sobie wkład w budowę Europy, który będzie tym cenniejszy i skuteczniejszy, im bardziej oni sami będą zdolni do odnowy w świetle Ewangelii. Staną się w ten sposób kontynuatorami długiej historii świętości, która objęła różne regiony Europy w ciągu minionych dwóch tysiącleci i której najwybitniejsi tylko przedstawiciele zostali oficjalnie uznani za świętych i postawieni za wzór wszystkim. Nie sposób bowiem zliczyć chrześcijan, którzy wiodąc życie prawe i uczciwe, przeniknięte miłością Boga i bliźniego, osiągnęli na drodze różnych powołań konsekrowanych i świeckich prawdziwą świętość, bardzo rozpowszechnioną, chociaż ukrytą.

    2. Kościół nie wątpi, że właśnie ten skarbiec świętości jest sekretem jego przeszłości i nadzieją na przyszłość. To w nim wyraża się najlepiej dar Odkupienia, dzięki któremu człowiek zostaje uwolniony od grzechu i zyskuje możliwość nowego życia w Chrystusie. To w nim Lud Boży wędrujący przez dzieje znajduje niezawodne oparcie, czuje się bowiem głęboko zjednoczony z Kościołem chwalebnym, który w niebie śpiewa hymn ku czci Baranka (por. Ap 7, 9-10), a zarazem wstawia się za wspólnotą pielgrzymującą na ziemi. Dlatego od najdawniejszych czasów Lud Boży patrzy na świętych jako na swoich opiekunów. Ukształtowała się też — z pewnością nie bez wpływu Ducha Świętego — szczególna praktyka: na prośbę wiernych, przychylnie przyjmowaną przez pasterzy, lub też z inicjatywy samych pasterzy poszczególne Kościoły, regiony i nawet całe kontynenty były oddawane pod specjalny patronat wybranych świętych.

    W tej perspektywie oraz w kontekście II Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Europie i bliskiego już Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, uznałem, że chrześcijanie Europy, przeżywający wraz z wszystkimi innymi mieszkańcami kontynentu tę chwilę epokowego przełomu, budzącego wielkie nadzieje, ale także pewne obawy, mogą czerpać duchowy pożytek z kontemplacji i przyzywania świętych, którzy w jakiś szczególny sposób reprezentują ich historię. Dlatego po stosownej konsultacji i w nawiązaniu do decyzji podjętej 31 grudnia 1980 r., kiedy to ogłosiłem współpatronami Europy — obok św. Benedykta — dwóch świętych pierwszego tysiąclecia, braci Cyryla i Metodego, pionierów ewangelizacji na Wschodzie, postanowiłem włączyć do grona niebieskich patronów kontynentu trzy postaci równie mocno związane z kluczowymi okresami drugiego tysiąclecia, zbliżającego się już do końca: św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża. Trzy wielkie święte, trzy kobiety, które w różnych epokach — dwie w samym sercu średniowiecza, jedna zaś w naszym stuleciu — wyróżniły się czynną miłością do Kościoła Chrystusowego i świadectwem o Jego Krzyżu.

    3. Panorama świętości jest oczywiście tak bogata i różnorodna, że nowych patronów można by szukać także wśród innych wybitnych postaci, jakimi może się poszczycić każda epoka i każda część kontynentu. Uważam jednak, że szczególnie znamienny jest tu fakt, iż wybór padł na kobiece wzorce świętości, zgadza się to bowiem z opatrznościową tendencją, coraz silniejszą w Kościele i społeczeństwie naszych czasów, do pełniejszego uznania godności kobiety i właściwych jej darów.

    W rzeczywistości Kościół od początku swoich dziejów uznawał rolę i misję kobiety, choć czasem ulegał też wpływom kultury, która nie zawsze poświęcała jej należytą uwagę. Jednakże wspólnota chrześcijańska dojrzewała stopniowo także pod tym względem i właśnie świętość odegrała w tym procesie decydującą rolę. Bodźcem była tu zawsze ikona Maryi, «kobiety doskonałej», Matki Chrystusa i Kościoła. Także jednak odwaga męczenniczek, które ze zdumiewającą siłą ducha stawiały czoło najokrutniejszym torturom, świadectwo kobiet praktykujących z przykładną gorliwością życie ascetyczne, codzienna służba żon i matek w «Kościele domowym», którym jest rodzina, charyzmaty licznych mistyczek, które przyczyniły się do pogłębienia wiedzy teologicznej — wszystko to stało się dla Kościoła cennym znakiem, pomagającym mu pojąć w pełni Boży zamysł wobec kobiety. Zamysł ten został już zresztą jednoznacznie wyrażony na kartach Pisma Świętego, zwłaszcza poprzez postawę Chrystusa opisaną w Ewangelii. Zgodna z nim jest także decyzja ogłoszenia św. Brygidy Szwedzkiej, św. Katarzyny ze Sieny i św. Teresy Benedykty od Krzyża Współpatronkami Europy.

    Natomiast konkretny powód, dla którego wybrałem te właśnie postaci, kryje się w samym ich życiu. Ich świętość bowiem urzeczywistniła się w określonych kontekstach historycznych i geograficznych, które sprawiają, że są to postaci szczególnie ważne dla kontynentu europejskiego. Św. Brygida kieruje nasze myśli ku północnym krańcom Europy, gdzie styka się ona niejako z innymi częściami świata i skąd święta wyruszyła w drogę do Rzymu. Katarzyna ze Sieny stała się równie szeroko znana ze względu na rolę, jaką odegrała w okresie, gdy Następca Piotra rezydował w Awinionie: doprowadziła mianowicie do końca duchowe dzieło rozpoczęte przez Brygidę, stając się orędowniczką powrotu papieża do właściwej siedziby przy grobie Księcia Apostołów. Wreszcie Teresa Benedykta od Krzyża, niedawno kanonizowana, nie tylko związana była z różnymi krajami Europy, ale całym swoim życiem — jako myślicielka, mistyczka i męczenniczka — przerzuciła jak gdyby most między swoim żydowskim pochodzeniem a wiarą w Chrystusa, prowadząc z niezawodną intuicją dialog ze współczesną myślą filozoficzną, a na koniec stając się przez męczeństwo — w obliczu straszliwej hańby Shoah — rzeczniczką racji Boga i człowieka. Stała się w ten sposób symbolem przemian dokonujących się w człowieku, kulturze i religii, w których kryje się sam zarodek tragedii i nadziei kontynentu europejskiego.

    4. Pierwsza z tych trzech wielkich postaci, Brygida, urodziła się w rodzinie arystokratycznej w 1303 r. w Finsta, w szwedzkiej prowincji Uppland. Znana jest przede wszystkim jako mistyczka i założycielka Zakonu Najświętszego Zbawiciela. Nie trzeba jednak zapominać, że przez pierwszą część swego życia była osobą świecką, szczęśliwą żoną pobożnego chrześcijanina, z którym miała ośmioro dzieci. Wskazując ją jako współpatronkę Europy, pragnę, aby stała się ona bliska nie tylko tym, którzy otrzymali powołanie do szczególnej konsekracji, ale także tym, którzy zostali powołani do zwykłych powinności życia świeckiego, zwłaszcza zaś do wzniosłej i trudnej misji założenia chrześcijańskiej rodziny. Brygida nie dała się sprowadzić na manowce przez dobrobyt materialny, właściwy dla jej sfery społecznej, ale ze swym mężem Ulfem dzieliła doświadczenie wspólnego życia, w którym miłość małżeńska łączyła się z głęboką modlitwą, studium Pisma Świętego, umartwieniami, dziełami miłosierdzia. Razem założyli mały szpital, w którym często sami opiekowali się chorymi. Brygida zwykła była też osobiście usługiwać ubogim. Zyskała również uznanie dla swych talentów pedagogicznych, które miała okazję wykorzystać w okresie, gdy powołano ją do służby na dworze królewskim w Sztokholmie. Z tego doświadczenia mogła czerpać później, gdy przy różnych okazjach doradzała książętom i władcom, jak winni właściwie wypełniać swoje zadania. Przede wszystkim jednak — co zrozumiałe — skorzystały z tego jej dzieci, nieprzypadkowo zatem jedna z córek, Katarzyna, jest czczona jako święta.

    Jednakże ten okres «rodzinny» był tylko pierwszym etapem jej życia. Brygida zakończyła go symbolicznie w 1341 r., odbywając wraz z mężem Ulfem pielgrzymkę do Santiago de Compostela, która przygotowała ją do nowego życia. Zaczęło się ono kilka lat później, kiedy to po śmierci męża usłyszała głos Chrystusa, który powierzał jej nową misję, prowadząc ją krok po kroku drogą niezwykłych doświadczeń mistycznych.

    5. Opuściwszy Szwecję w 1349 r., Brygida zamieszkała w Rzymie, stolicy Następcy Piotra. Fakt, że osiadła we Włoszech, przyczynił się zdecydowanie do «poszerzenia» jej umysłu i serca nie tylko w sensie geograficznym i kulturowym, ale nade wszystko duchowym. Odbyła pielgrzymki do wielu innych miejsc w Italii, oddając cześć relikwiom świętych. Była w Mediolanie, Pawii, Asyżu, Ortonie, Bari, Benewencie, Pozzuoli, Neapolu, Salerno, Amalfi, w sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Podczas ostatniej pielgrzymki, którą podjęła w latach 1371-1372, udała się przez Morze Śródziemne do Ziemi Świętej, co pozwoliło jej zbliżyć się duchowo najpierw do wielu świętych miejsc katolickiej Europy, a później także do samych źródeł chrześcijaństwa w miejscach uświęconych przez życie i śmierć Odkupiciela.

    W rzeczywistości jednak Brygida przyczyniła się do budowy wspólnoty kościelnej, w szczególnie krytycznym momencie jej dziejów, nie tyle przez ową pobożną pielgrzymkę, co raczej przez swoje głębokie zrozumienie tajemnicy Chrystusa i Kościoła. Wewnętrznemu zjednoczeniu z Chrystusem towarzyszyły bowiem specjalne charyzmaty prorockie, dzięki czemu Brygida stała się punktem odniesienia dla wielu osób w Kościele swojej epoki. W Brygidzie można dostrzec moc proroctwa. Czasem w jej wypowiedziach słychać jakby echo wielkich proroków starożytności. Brygida nie lęka się przemawiać do władców i papieży, ukazując, jak zamysły Boże spełniają się w wydarzeniach historycznych. Nie szczędzi surowych napomnień także wówczas, gdy mówi o odnowie moralnej chrześcijańskiego ludu i samego duchowieństwa (por. Revelationes, IV, 49; por. także IV, 5). Niektóre aspekty tej niezwykłej aktywności mistycznej wzbudziły z biegiem czasu zrozumiałe zastrzeżenia, Kościół zaś odpowiadał na nie odsyłając do jedynego objawienia publicznego, które osiągnęło pełnię w Chrystusie i zostało miarodajnie wyrażone w Piśmie Świętym. Także doświadczenia wielkich świętych nie są bowiem wolne od ograniczeń, które zawsze towarzyszą ludzkiej recepcji głosu Bożego.

    Nie ma jednak wątpliwości, że chociaż Kościół nie wypowiedział się na temat poszczególnych objawień, to uznając świętość Brygidy, uznał autentyczność całości jej wewnętrznego doświadczenia. Jest ono zatem ważnym świadectwem, które ukazuje, jaką rolę może odgrywać w Kościele charyzmat przeżywany w postawie pełnego posłuszeństwa Duchowi Bożemu oraz w sposób całkowicie zgodny z wymogami komunii kościelnej. Od czasu zaś gdy Skandynawia, ojczyzna Brygidy, oderwała się od pełnej jedności ze stolicą rzymską w konsekwencji smutnych wydarzeń XVI w., postać szwedzkiej świętej stanowi ważny «łącznik» ekumeniczny, wzmocniony jeszcze przez posługę, jaką pełni na tym polu jej zgromadzenie zakonne.

    6. Niewiele później żyła inna wybitna kobieta, św. Katarzyna ze Sieny, której rola w dziejach Kościoła oraz w pogłębieniu refleksji doktrynalnej nad Objawieniem oceniana jest tak wysoko, że przyznano jej nawet tytuł Doktora Kościoła.

    Urodzona w Sienie w 1347 r., od wczesnego dzieciństwa była obdarzona niezwykłymi łaskami, które pozwoliły jej rychło wejść na duchową drogę wytyczoną przez św. Dominika wiodącą do doskonałości dzięki modlitwie, ascezie i dziełom miłosierdzia. Miała dwadzieścia lat, gdy Chrystus objawił jej przez mistyczny symbol pierścienia małżeńskiego, że darzy ją szczególną miłością. Było to zwieńczeniem głębokiego osobistego zjednoczenia, które dojrzewało w ukryciu i kontemplacji, co prawda nie w murach klasztoru, ale dzięki nieustannemu przebywaniu w owej duchowej siedzibie, którą święta nazywała często «celą wewnętrzną». Milczenie panujące w tej celi pozwalało jej posłusznie przyjmować Boże natchnienia, ale rychło dało też początek niezwykłej aktywności apostolskiej. Wiele osób, w tym także duchowni, tworzyło krąg jej uczniów, uznając jej dar duchowego macierzyństwa. Listy Katarzyny docierały do różnych części Włoch i do całej Europy. Młoda sienenka potrafiła bowiem z głęboką znajomością rzeczy i bardzo żywym językiem mówić o najistotniejszych problemach kościelnych i społecznych swojej epoki.

    Katarzyna niestrudzenie dążyła do rozwiązania licznych konfliktów, nękających społeczeństwo jej epoki. Z tą pokojową kampanią docierała do władców Europy, takich jak król Francji Karol V, Karol z Durazzo, Elżbieta Węgierska, król Węgier i Polski Ludwik Wielki, Joanna Neapolitańska. Znamienne było jej wystąpienie na rzecz pojednania Florencji z papieżem. Ukazując zwaśnionym stronom «Chrystusa ukrzyżowanego i słodką Maryję», Katarzyna dowodziła, że w społeczeństwie kierującym się wartościami chrześcijańskimi żaden przedmiot sporu nie jest na tyle poważny, aby wolno było stawiać prawo siły ponad racjami rozumu.

    7. Katarzyna jednak zdawała sobie dobrze sprawę, że do takiego wniosku nie mogły dojść umysły, które nie zostały najpierw ukształtowane przez moc Ewangelii. Wynikała stąd pilna potrzeba przemiany obyczajów, którą święta zalecała wszystkim bez wyjątku. Królom przypominała, że nie wolno im rządzić tak, jak gdyby państwo było ich «własnością»: świadomi, że będą musieli zdać sprawę przed Bogiem ze swoich rządów, władcy winni raczej zabiegać o zachowanie «świętej i prawdziwej sprawiedliwości» i stawać się «ojcami ubogich» (por. List n. 235 do króla Francji). Sprawowanie władzy nie może być bowiem oderwane od praktyki miłosierdzia, które stanowi samo sedno życia osobistego i władzy politycznej (por. List n. 357 do króla Węgier).

    Z taką samą mocą Katarzyna zwracała się do duchownych wszystkich stopni, aby domagać się jak najściślejszego przestrzegania zasad w życiu i w posłudze pasterskiej. Niezwykłe wrażenie sprawia jej swobodny, zdecydowany i ostry ton, jakim napomina księży, biskupów i kardynałów. Należy wyrwać — głosiła — gnijące rośliny z ogrodu Kościoła i zastąpić je «młodymi sadzonkami», świeżymi i pachnącymi. Czerpiąc moc ze swej zażyłości z Chrystusem, święta ze Sieny nie wahała się otwarcie ukazywać samemu papieżowi, którego darzyła gorącą miłością jako «słodkiego Chrystusa na ziemi», woli Bożej, nakazującej mu odrzucić wątpliwości podyktowane przez doczesną roztropność i światowe interesy i powrócić z Awinionu do Rzymu, do grobu św. Piotra.

    Równie gorliwie Katarzyna zabiegała o usunięcie podziałów, jakie pojawiły się po wyborze kolejnego papieża, następcy zmarłego Grzegorza XI: także w tym przypadku powoływała się z pasją na bezwarunkową konieczność zachowania komunii. To był najwyższy ideał, którym kierowała się przez całe życie, oddając się bez reszty służbie Kościołowi. Sama da o tym świadectwo na łożu śmierci w obecności swoich duchowych synów: «Zachowajcie przekonanie, że oddałam życie dla świętego Kościoła» (bł. Rajmund z Kapuy, Vita di santa Caterina da Siena [Żywot św. Katarzyny ze Sieny], księga III, rozdz. IV).

    8. Edyta Stein — św. Teresa Benedykta od Krzyża — przenosi nas w zupełnie inny kontekst historyczno-kulturowy, a mianowicie w samo centrum naszego burzliwego stulecia, przypominając nadzieje, jakie z nim wiązano, ale ukazując też jego sprzeczności i klęski. Inaczej niż Brygida i Katarzyna, Edyta nie wywodziła się z rodziny chrześcijańskiej. Wszystko w niej jest wyrazem udręki poszukiwania i trudu egzystencjalnego «pielgrzymowania». Nawet wówczas, gdy odnalazła już prawdę w pokoju życia kontemplacyjnego, musiała przeżyć do końca tajemnicę krzyża.

    Urodziła się w 1891 r. w rodzinie żydowskiej we Wrocławiu, należącym wówczas do Niemiec. Jej zainteresowanie filozofią i odejście od praktyk religijnych, w które wdrożyła ją matka, pozwalało przypuszczać, że pójdzie raczej drogą czystego «racjonalizmu», a nie świętości. Jednakże dar łaski czekał na nią właśnie w zawiłościach filozofii: włączywszy się w nurt myśli fenomenologicznej, Edyta Stein potrafiła dostrzec w niej odpowiedź na wymogi rzeczywistości obiektywnej, która nie zostaje bynajmniej wchłonięta przez podmiot, ale jest uprzednia wobec niego i stanowi miarę jego poznania, należy ją zatem badać w postawie skrupulatnego obiektywizmu. Trzeba się w nią wsłuchiwać, odkrywając ją zwłaszcza w człowieku dzięki zdolności do «wczucia» (słowo szczególnie drogie Edycie), która pozwala w pewnej mierze przyswoić sobie doświadczenia drugiego człowieka (por. E. Stein, O zagadnieniu wczucia, Kraków 1988).

    Właśnie dzięki tej postawie uważnego słuchania Edyta zetknęła się z jednej strony ze świadectwami chrześcijańskiego doświadczenia duchowego, pozostawionymi przez św. Teresę z Avili i innych wielkich mistyków, których stała się uczennicą i naśladowniczką, a z drugiej z odwieczną tradycją myśli chrześcijańskiej, utrwaloną w tomizmie. Ta droga doprowadziła ją najpierw do chrztu, a potem skłoniła do wyboru życia kontemplacyjnego w zakonie karmelitańskim. Edyta prowadziła przy tym życie bardzo aktywne, wypełnione nie tylko poszukiwaniami duchowymi, ale także pracą naukową i dydaktyczną, którą wykonywała z podziwu godnym poświęceniem. Na szczególne uznanie zasługuje — ze względu na epokę — jej działalność na rzecz postępu społecznego kobiety; niezwykle przenikliwe są też teksty, w których zgłębia bogactwa kobiecości i misji kobiety z punktu widzenia ludzkiego i religijnego (por. E. Stein, Kobieta. Jej zadanie według natury i łaski, Pelplin 1999).

    9. Spotkanie z chrześcijaństwem nie skłoniło Edyty do odrzucenia żydowskich korzeni, ale raczej pozwoliło je w pełni odkryć. Mimo to nie zostało jej oszczędzone niezrozumienie ze strony rodziny. Cierpiała niewymownie zwłaszcza z powodu matki, która nie zgadzała się z jej wyborem. W rzeczywistości jednak przeszła całą swą drogę ku chrześcijańskiej doskonałości nie tylko pod znakiem ludzkiej solidarności z macierzystym narodem, ale także prawdziwego duchowego współudziału w przeznaczeniu synów Abrahama, naznaczonych przez tajemnicę powołania i «nieodwołalne dary» Boże (por. Rz 11, 29).

    Utożsamiła się z cierpieniem narodu żydowskiego zwłaszcza wówczas, gdy stało się ono szczególnie dotkliwe w okresie okrutnych prześladowań nazistowskich, które wraz z innymi zbrodniami totalitaryzmu stanowią jedną z najciemniejszych i najbardziej haniebnych plam w dziejach Europy naszego stulecia. Zrozumiała wówczas, że dokonując systematycznej zagłady Żydów, nałożono na barki jej narodu krzyż Chrystusa, przyjęła zatem jako swój osobisty udział w nim deportację i śmierć w otoczonym ponurą sławą obozie w Oświęcimiu-Brzezince. Jej krzyk łączy się z krzykiem wszystkich ofiar tej straszliwej tragedii, ale zarazem jest zjednoczony z krzykiem Chrystusa, który nadał ludzkiemu cierpieniu tajemniczą i trwałą owocność. Wizerunek jej świętości pozostanie na zawsze związany z dramatem jej męczeńskiej śmierci, którą poniosła wraz z wieloma innymi. Trwa też jako zwiastowanie Ewangelii krzyża, z którym Edyta Stein tak bardzo pragnęła się utożsamić, że wpisała go nawet w swoje imię zakonne.

    Patrząc dziś na Teresę Benedyktę od Krzyża dostrzegamy w tym świadectwie niewinnej ofiary z jednej strony naśladowanie Baranka-Żertwy oraz protest przeciw wszelkim przejawom łamania podstawowych praw człowieka, z drugiej zaś — zadatek nowego zbliżenia między żydami a chrześcijanami, które zgodnie z życzeniem wyrażonym przez Sobór Watykański II doprowadziło do wzajemnego otwarcia, budzącego nadzieje na przyszłość. Ogłosić dzisiaj św. Edytę Stein Współpatronką Europy znaczy wznieść nad starym kontynentem sztandar szacunku, tolerancji i otwartości, wzywający wszystkich ludzi, aby się wzajemnie rozumieli i akceptowali, niezależnie od różnic etnicznych, kulturowych i religijnych, oraz by starali się budować społeczeństwo prawdziwie braterskie.

    10. Niechaj zatem wzrasta Europa, niech się rozwija jako Europa ducha, idąc śladem swojej najlepszej tradycji, której najwznioślejszym wyrazem jest właśnie świętość. Jedność kontynentu, dojrzewająca stopniowo w ludzkiej świadomości i nabierająca coraz bardziej wyrazistych kształtów również na płaszczyźnie politycznej, otwiera niewątpliwie rozległe perspektywy nadziei. Europejczycy są powołani, aby raz na zawsze zamknąć rozdział historycznych rywalizacji, które często były przyczyną krwawych wojen na kontynencie. Jednocześnie winni tworzyć warunki dla ściślejszej jedności i współpracy między narodami. Wielkim wyzwaniem dla nich jest kształtowanie kultury i etyki jedności, bez nich bowiem wszelkie działania polityczne na rzecz jedności skazane są prędzej czy później na niepowodzenie.

    Aby zbudować nową Europę na trwałych fundamentach, nie można jedynie odwoływać się do interesów ekonomicznych, które czasem łączą, kiedy indziej jednak dzielą, lecz trzeba się oprzeć na autentycznych wartościach, mających podstawę w powszechnym prawie moralnym, wszczepionym w serce każdego człowieka. Gdyby Europa mylnie utożsamiła zasadę tolerancji i szacunku dla wszystkich z obojętnością etyczną i sceptycyzmem wobec nieodzownych wartości, weszłaby na niezwykle niebezpieczną drogę, na której prędzej czy później pojawiłyby się pod nową postacią najbardziej przerażające widma z jej przeszłości.

    Wydaje się, że kluczową rolę w zażegnaniu tej groźby znów odegra chrześcijaństwo, które niestrudzenie wskazuje ludziom horyzont ideałów. Liczne elementy wspólne, łączące chrześcijaństwo z innymi religiami, dostrzeżone już przez Sobór Watykański II (por. dekret Nostra aetate), pozwalają stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że otwarcie się na transcendencję to żywotny wymiar egzystencji. Jest zatem konieczne, aby wszyscy chrześcijanie, żyjący w różnych krajach Europy, podjęli na nowo wysiłek dawania świadectwa. To oni winni ożywiać nadzieję na pełnię zbawienia, głosząc swoje orędzie, to znaczy Ewangelię czyli «dobrą nowinę» o tym, że Bóg przyszedł do nas i w swoim Synu Jezusie Chrystusie ofiarował nam odkupienie i pełnię życia Bożego. Mocą Ducha Świętego, który został nam dany, możemy wznosić oczy ku Bogu i wzywać Go poufałym imieniem «Abba» — Ojcze! (por. Rz 8, 15; Ga 4, 6).

    11. To właśnie głoszenie nadziei pragnąłem wspomóc, proponując odnowienie na skalę «europejską» kultu tych trzech wielkich postaci kobiecych, które w różnych epokach tak bardzo przyczyniły się do wzrostu nie tylko Kościoła, ale całego społeczeństwa.

    W tajemnicy świętych obcowania, jednoczącej Kościół ziemski z niebieskim, te święte nieustannie orędują za nami przed tronem Bożym. Jeśli zaś my będziemy usilniej ich wzywać, uważniej słuchać ich słów i wytrwalej naśladować ich przykład, z pewnością i w nas pogłębi się świadomość powszechnego powołania do świętości, skłaniając nas do większej ofiarności i konsekwencji.

    Dlatego po dojrzałym namyśle i mocą mej władzy apostolskiej ustanawiam i ogłaszam niebieskimi Współpatronkami całej Europy przed Bogiem św. Brygidę Szwedzką, św. Katarzynę ze Sieny i św. Teresę Benedyktę od Krzyża, przyznając im wszelkie zaszczyty i przywileje liturgiczne, jakie zgodnie z prawem przysługują głównym patronom miejsc.

    Chwała Trójcy Przenajświętszej, która jaśnieje szczególnym blaskiem w ich życiu i w życiu wszystkich świętych. Pokój ludziom dobrej woli w Europie i na całym świecie!

    Rzym, u Św. Piotra, 1 października 1999 r., w dwudziestym pierwszym roku Pontyfikatu.

    Joannes Paulus II, pp

    opoka.pl/opr. mg

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 lipca

    Święta Maria Magdalena

    Zobacz także:
      •  Święta Maria z Betanii
      •  Błogosławieni męczennicy Nicefor Díez Tejerina, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święta Maria Magdalena

    Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi.
    Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem.
    Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi.
    Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Czy była jawnogrzesznicą? – św. Maria Magdalena

    Czy była jawnogrzesznicą? - św. Maria Magdalena

    św. Maria Magdalena/Piero Di Cosimo (PD)

    ***

    Popularna tradycja kazała widzieć w Marii Magdalenie jawnogrzesznicę, której Jezus odpuścił grzechy. Żadna z Ewangelii jednak nie potwierdza takiej identyfikacji.

    Mario! Rabbuni!

    ks. Tomasz Jaklewicz

    Myśl: Jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: pod krzyżem i w porannym świetle zmartwychwstania…

    Bibliści podkreślają, że św. Marii Magdaleny nie można utożsamiać z jawnogrzesznicą, która namaszczała Jezusowi stopy w domu faryzeusza Szymona. Ze wzmianek Ewangelistów wiemy tylko tyle, że Maria wymieniona jest na pierwszym miejscu wśród kobiet podążających za Mistrzem z Nazaretu i że została uwolniona od siedmiu złych duchów. Liczba siedem sugeruje, że jej zagubienie (opętanie? choroba?) było bardzo poważne. Tradycja zachodnia widzi w Magdalenie dawną prostytutkę nawróconą dzięki spotkaniu z Jezusem… Nie wiemy, jak to dokładnie było z Marią z Magdali, tym niemniej faktem jest, że Chrystus uzdrawiał kobiety lekkich obyczajów. Może więc ta tradycja nie jest bardzo daleka od prawdy. W każdym razie dobrze oddaje istotę Ewangelii: Boża łaska przemienia nawet największych grzeszników w świętych.

    Magdalena była pierwszą osobą, która spotkała Pana po jego zmartwychwstaniu. Początkowo wzięła Go za ogrodnika. Zapłakana, przybita smutkiem nie rozumie, co się dzieje. Moment przebudzenia następuje dopiero wtedy, gdy słyszy Jezusa mówiącego do niej po imieniu: „Mario!”. „Rabbuni!” – odpowiada. To słowo oznacza „nauczyciela”, ale ma ono silne zabarwienie emocjonalne. Brzmi jak „mój kochany nauczycielu”. Czyż nie o to właśnie chodzi w naszej relacji do Boga – o miłość i o uznanie Go za nauczyciela życia? Łzy Marii znikają, jest eksplozja miłości. Jezus wypowiada tajemnicze słowa: „Nie zatrzymuj mnie”. Tak, niemożliwe jest, by chwile ekstazy trwały w nieskończoność, nie da się żyć na najwyższych emocjach. „Idź do moich braci” – trzeba wrócić do wspólnoty, nawet jeśli ona nie zawsze nas rozumie i nieraz lekceważy nasze łzy. Piotr i Jan zostawili przecież płaczącą Marię samą przy pustym grobie.

    Jean Vanier: „Maria wyobraża każdego z nas. Tak jak ona, biegamy na oślep we wszystkich kierunkach, każdy sam z poczuciem pustki; płacząc i skarżąc się; szukając śmierci Jezusa, który żył dwa tysiące lat temu. Ona szuka Jezusa, ale to On ją znajduje i woła po imieniu. Podobnie każdy z nas pragnie być odnalezionym i wezwanym po imieniu”. Maria jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: u stóp krzyża i w porannym świetle zmartwychwstania. Jej postać przypomina jak wielka jest siła Bożej miłości i jak piękny jest ten, kto tej miłości się poddaje. Mniejsza o biograficzne detale. Liczy się miłość.

    Apostołka apostołów

    ks. Tomasz Jaklewicz

    Tradycja widzi w niej nawróconą jawnogrzesznicę, ale w samej Ewangelii nie znajdziemy potwierdzenia takiej wersji jej życia. Papież Grzegorz Wielki (VI wiek) w swoich homiliach jako pierwszy utożsamił Marię Magdalenę z Marią z Betanii (siostrą Łazarza) oraz z nieznaną z imienia jawnogrzesznicą, która namaściła Jezusowi nogi w domu Szymona. W ikonografii i w powszechnej świadomości wizja Magdaleny jako nierządnicy funkcjonowała przez wieki i pokutuje do dziś powszechnie.

    A co mówi o niej Nowy Testament? Pochodziła z Magdali, miejscowości położonej nad Jeziorem Galilejskim. Ewangeliści piszą, że Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów. Liczba siedem sugeruje pełnię. Na tej podstawie możemy domyślać się, że poziom opanowania przez złego ducha był bardzo duży i musiał powodować wielkie cierpienie. Nie wiemy, jak wyglądało jej uzdrowienie. Pewne jest to, że wyzwolenie od złego rozpoczęło nowy etap jej życia. Magdalena towarzyszy odtąd wiernie Jezusowi w czasie Jego działalności aż po Golgotę. Wśród kobiet podążających za Chrystusem wymieniana jest na pierwszym miejscu.

    Maria z Magdali jest razem z Jezusem, kiedy zabrakło Piotra i innych Apostołów. Jest świadkiem ukrzyżowania i śmierci Mistrza, zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Idzie wraz z dwoma innymi kobietami do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, znajduje pusty grób. Ewangelia św. Jana kreśli piękną scenę ukazania się jej Zmartwychwstałego Pana. Maria rozpoznaje Mistrza dopiero, kiedy słyszy swoje imię. Jako pierwsza głosi zmartwychwstanie. Nie znamy jej dalszych losów. Na Wschodzie nigdy nie utożsamiono ją z nawróconą jawnogrzesznicą. Na Zachodzie rozpowszechniły się legendy mówiące o tym, że dotarła do Francji, gdzie żyła jako pustelnica. Vezelay, które było w średniowieczu ważnym centrum pielgrzymkowym, szczyci się posiadaniem jej relikwii.

    W pierwszych wiekach po Chrystusie dominował pozytywny obraz Magdaleny jako wiernej uczennicy i rozmówczyni Jezusa. Porównywano ją do św. Piotra, ponieważ pełniła rolę liderki kobiecej wspólnoty. Św. Augustyn nazwał ją nawet „apostołką apostołów”. Pora porzucić obraz Marii Magdaleny jako nawróconej nierządnicy. Warto docenić jej wierność w podążaniu za Jezusem aż po krzyż i fakt, że to kobieta jako pierwsza głosiła wieść o zwycięstwie życia nad śmiercią.

    Mario! Rabbuni!

    ks. Tomasz Jaklewicz

    Myśl: Jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: pod krzyżem i w porannym świetle zmartwychwstania…

    Bibliści podkreślają, że św. Marii Magdaleny nie można utożsamiać z jawnogrzesznicą, która namaszczała Jezusowi stopy w domu faryzeusza Szymona. Ze wzmianek Ewangelistów wiemy tylko tyle, że Maria wymieniona jest na pierwszym miejscu wśród kobiet podążających za Mistrzem z Nazaretu i że została uwolniona od siedmiu złych duchów. Liczba siedem sugeruje, że jej zagubienie (opętanie? choroba?) było bardzo poważne. Tradycja zachodnia widzi w Magdalenie dawną prostytutkę nawróconą dzięki spotkaniu z Jezusem… Nie wiemy, jak to dokładnie było z Marią z Magdali, tym niemniej faktem jest, że Chrystus uzdrawiał kobiety lekkich obyczajów. Może więc ta tradycja nie jest bardzo daleka od prawdy. W każdym razie dobrze oddaje istotę Ewangelii: Boża łaska przemienia nawet największych grzeszników w świętych.

    Magdalena była pierwszą osobą, która spotkała Pana po jego zmartwychwstaniu. Początkowo wzięła Go za ogrodnika. Zapłakana, przybita smutkiem nie rozumie, co się dzieje. Moment przebudzenia następuje dopiero wtedy, gdy słyszy Jezusa mówiącego do niej po imieniu: „Mario!”. „Rabbuni!” – odpowiada. To słowo oznacza „nauczyciela”, ale ma ono silne zabarwienie emocjonalne. Brzmi jak „mój kochany nauczycielu”. Czyż nie o to właśnie chodzi w naszej relacji do Boga – o miłość i o uznanie Go za nauczyciela życia? Łzy Marii znikają, jest eksplozja miłości. Jezus wypowiada tajemnicze słowa: „Nie zatrzymuj mnie”. Tak, niemożliwe jest, by chwile ekstazy trwały w nieskończoność, nie da się żyć na najwyższych emocjach. „Idź do moich braci” – trzeba wrócić do wspólnoty, nawet jeśli ona nie zawsze nas rozumie i nieraz lekceważy nasze łzy. Piotr i Jan zostawili przecież płaczącą Marię samą przy pustym grobie.

    Jean Vanier: „Maria wyobraża każdego z nas. Tak jak ona, biegamy na oślep we wszystkich kierunkach, każdy sam z poczuciem pustki; płacząc i skarżąc się; szukając śmierci Jezusa, który żył dwa tysiące lat temu. Ona szuka Jezusa, ale to On ją znajduje i woła po imieniu. Podobnie każdy z nas pragnie być odnalezionym i wezwanym po imieniu”. Maria jest tam, gdzie być powinien każdy uczeń Jezusa: u stóp krzyża i w porannym świetle zmartwychwstania. Jej postać przypomina jak wielka jest siła Bożej miłości i jak piękny jest ten, kto tej miłości się poddaje. Mniejsza o biograficzne detale. Liczy się miłość.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Maria Magdalena, pierwsza zwiastunka Zmartwychwstałego

    Maria Magdalena – obraz: Domenico Tintoretto/Wikipedia

    ***

    Św. Maria Magdalena, pierwsza zwiastunka Zmartwychwstałego

    Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi.

    Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.

    Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem.

    Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi.

    Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.

    W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 lipca

    Święty Wawrzyniec z Brindisi,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Apolinary, biskup i męczennik
      •  Daniel, prorok
    ***
    Święty Wawrzyniec z Brindisi

    Juliusz Cezary Russo urodził się 22 lipca 1559 r. w Brindisi. Po śmierci ojca został przyjęty jako sierota do franciszkanów konwentualnych w Brindisi (1567). Po ukończeniu tamtejszej szkoły i śmierci matki (+ 1574), jako 15-letni młodzieniec opuścił małe seminarium franciszkańskie i udał się do Wenecji, do stryja, który jako kapłan diecezjalny prowadził prywatną szkołę i opiekował się klerykami. W 1575 r. wstąpił do zakonu kapucynów, przyjmując imię zakonne Wawrzyniec. Po rocznym nowicjacie i złożeniu ślubów przełożeni wysłali go na studia logiki i filozofii do Padwy, a potem na studia teologiczne do Wenecji. Wyświęcony w 1582 r. na kapłana, został mianowany profesorem teologii dla kleryków kapucyńskich w Wenecji. Równocześnie pogłębiał studia biblijne. Pragnąc zapoznać się z Pismem świętym w języku oryginalnym, studiował języki: hebrajski, aramejski, chaldejski i grecki.
    Zaledwie w cztery lata po święceniach kapłańskich, w 1586 roku Wawrzyniec został mianowany gwardianem oraz mistrzem nowicjatu, a w trzy lata potem prowincjałem w Toskanii (1589). Klemens VIII w 1592 r. powołał go do Ferrary, aby tam nawracał Żydów. Wawrzyniec był tam niedługo, gdyż próba nawracania Żydów wobec ich uporu na niewiele się zdała. Kapituła prowincjalna wybrała go następnie przełożonym prowincji weneckiej (1594). Kiedy miał zaledwie 37 lat, został wybrany drugim generalnym definitorem (1596). W dwa lata potem został prowincjałem w Szwajcarii. Założył klasztory kapucynów w Pradze, w Wiedniu i w Grazu. Kiedy w 1601 r. wybuchła wojna z Turkami na Węgrzech, pełen niezwykłej odwagi z krzyżem w ręku, podobnie jak kiedyś św. Jan Kapistran (1456), prowadził wojsko do zwycięskiej bitwy pod Szekesferhervar, czyli Białogrodem.
    W 1602 r. na kapitule generalnej został wybrany przełożonym generalnym zakonu. Miał wówczas 43 lata. W ciągu kolejnych trzech lat przeszedł prawie całą Europę pieszo, wizytując klasztory, odbywając wszędzie kapituły, by usuwać nadużycia i zachęcić do obserwancji. W 1606 r., na prośbę cesarza niemieckiego, Rudolfa II, który był równocześnie władcą Austrii, Czech i Węgier, papież Paweł V wysłał Wawrzyńca do Czech dla nawrócenia tamtejszych husytów i protestantów. W kazaniach i w rozmowach prywatnych, jak i w publicznych dysputach bronił dzielnie wiary katolickiej, wykazując fałszywość sądów atakujących prawdy Boże. W kościele kapucyńskim w Pradze gromadziła się cała elita stolicy, by słuchać wytrawnego teologa i doskonałego mówcę. Rosła też liczba nawróceń.

    Święty Wawrzyniec z Brindisi

    Na prośbę króla Hiszpanii, Filipa III, Wawrzyniec zorganizował koalicję państw chrześcijańskich pod dowództwem Hiszpanii – Ligę Świętą – skierowaną przeciwko Unii Protestanckiej. Papież wysłał go następnie jako swojego nieoficjalnego ambasadora do księcia Maksymiliana I (1611-1612). W 1613 r. zakon powierzył mu urząd generalnego definitora i wizytatora prowincji Piemontu i Ligurii (1613). W tym samym też roku został wybrany na prowincjała Ligurii (Genui).
    Zmarł podczas misji dyplomatycznej w Lizbonie 22 lipca 1619 r. Kiedy przy jego grobie zaczęły się dziać cuda, w cztery lata po jego śmierci przełożony generalny zakonu rozpoczął proces kanoniczny, by go wynieść do chwały ołtarzy. Jednak dekrety, które wydał wówczas Urban VIII (1623-1644), skomplikowały sprawę tak dalece, że dopiero Pius VI dokonał jego beatyfikacji w 1783 roku. Kanonizował go zaś papież Leon XIII w 1881 roku.
    Wawrzyniec pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką i teologiczną. Wszystkie jego pisma zebrano aż w 15 tomach. Ze względu na nie Jan XXIII ogłosił w 1959 r. św. Wawrzyńca z Brindisi doktorem Kościoła. Wśród nich wyróżniają się kazania, dzieła egzegetyczne i apologetyczne. Najcenniejszym z nich to Dzieje luteranizmu i jego teologia.
    Zajęty licznymi obowiązkami publicznymi, Wawrzyniec uczynił centrum całego dnia Mszę świętą. Wyrobił sobie u Stolicy Apostolskiej przywilej, że mógł ją odprawiać w dowolnej porze dnia. Odprawiał ją ponad godzinę, często nawet dwie godziny. Zwykł był mawiać: “Msza święta jest moim niebem na ziemi”. Często w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary zalewał się łzami. Kiedy artretyzm i podagra nie pozwalały mu się poruszać, prosił, by go do ołtarza przynoszono. Święty Wawrzyniec jest patronem zakonu kapucynów.W ikonografii przedstawiany jest w brązowym habicie kapucyńskim. Jego atrybutami są: obraz Matki Bożej, krucyfiks, księga, pióro, czaszka, lilia, anioł z koroną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Wawrzyniec z Brindisi

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 23.03.2011

    KAPUCYNI.PL

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    Wciąż z radością wspominam, jak uroczyście byłem witany w 2008 r. w Brindisi, mieście, w którym w 1559 r. urodził się wybitny doktor Kościoła św. Wawrzyniec z Brindisi. Takie imię przyjął Giulio Cesare Rossi, wstępując do zakonu kapucynów. Od dzieciństwa był zafascynowany rodziną św.Franciszka z Asyżu. Gdy został osierocony przez ojca w wieku 7 lat, matka oddała go pod opiekę braci konwentualnych w rodzinnym mieście. Kilka lat później przeniósł się razem z matką do Wenecji i tam właśnie poznał kapucynów, którzy w tamtych czasach wielkodusznie służyli całemu Kościołowi, by wesprzeć wielką duchową reformę, zainicjowaną przez Sobór Trydencki. W 1575 r. Wawrzyniec złożył profesję i został kapucynem, a w 1582 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Już podczas studiów przygotowujących do kapłaństwa wykazał się wybitnymi zdolnościami intelektualnymi. Z łatwością nauczył się języków starożytnych, takich jak greka, hebrajski i syryjski, a także nowożytnych: francuskiego i niemieckiego, a prócz tego znał włoski i łacinę, którą niegdyś mówili płynnie wszyscy duchowni i ludzie wykształceni.

    Dzięki temu, że władał tak wieloma językami, Wawrzyniec mógł prowadzić skuteczny apostolat wśród różnych kategorii osób. Był dobrym kaznodzieją i posiadł tak głęboką znajomość nie tylko Biblii, ale również literatury rabinicznej, że zdumiewał nawet rabinów, którzy darzyli go poważaniem i szacunkiem. Był teologiem świetnie obeznanym z Pismem Świętym i ojcami Kościoła, potrafił w przykładny sposób przedstawiać naukę katolicką również tym chrześcijanom, którzy — zwłaszcza w Niemczech — opowiedzieli się za Reformacją. W jasny i zrównoważony sposób ukazywał biblijne i patrystyczne podstawy wszystkich artykułów wiary zakwestionowanych przez Marcina Lutra, a wśród nich kwestii prymatu św. Piotra i jego następców, boskiego pochodzenia urzędu biskupiego, usprawiedliwienia jako wewnętrznej przemiany człowieka, potrzeby dobrych uczynków, by uzyskać zbawienie. Powodzenie, jakim cieszył się Wawrzyniec, pomaga nam zrozumieć, że również dzisiaj w dialogu ekumenicznym, który prowadzimy z wielką nadzieją, ciągłe odnoszenie się do Pisma Świętego, interpretowanego zgodnie z Tradycją Kościoła, jest rzeczą nieodzowną i ma zasadnicze znaczenie, o czym przypomniałem w adhortacji apostolskiej Verbum Domini (n. 46).

    Św. Wawrzyniec z Brindisi

    Św. Wawrzyniec z Brindisi
    (kościół kapucynów w Eboli, Włochy)

    Wawrzyniec zwracał się także do najprostszych wiernych, nie posiadających wielkiego wykształcenia, w przekonujących słowach przypominając wszystkim, że życie musi być spójne z wyznawaną wiarą. Kapucyni i inne zakony położyli wielkie zasługi w dziele odnowy życia chrześcijańskiego, docierając do najgłębszych warstw społeczeństwa ze świadectwem życia i nauczaniem. Dziś również nowa ewangelizacja potrzebuje dobrze przygotowanych apostołów, gorliwych i odważnych, aby światło i piękno Ewangelii wzięły górę nad tendencjami kulturalnymi opartymi na relatywizmie etycznym i obojętności religijnej i przekształcały różne sposoby myślenia i działania w autentyczny humanizm chrześcijański. Zaskakuje fakt, że św. Wawrzyniec z Brindisi prowadził nieprzerwanie swą działalność jako ceniony i niestrudzony kaznodzieja w wielu miastach Włoch i w różnych krajach, mimo że powierzano mu inne poważne i bardzo odpowiedzialne zadania. W zakonie kapucynów był on bowiem wykładowcą teologii, mistrzem nowicjatu, wielokrotnie przełożonym prowincjalnym i definitorem generalnym, a wreszcie przełożonym generalnym od 1602 do 1605 r.

    Pośród tych licznych zajęć Wawrzyniec pielęgnował swoje niezwykle żarliwe życie duchowe, poświęcając wiele czasu modlitwie, a w sposób szczególny odprawianiu Mszy św., co często trwało godzinami, tak bardzo pogrążał się w rozpamiętywaniu męki, śmierci i zmartwychwstania Pana. Ucząc się od świętych, każdy kapłan — jak to często było podkreślane podczas Roku Kapłańskiego — może uniknąć popadnięcia w aktywizm, czyli działania bez odniesienia do głębokich motywacji swojej posługi, jedynie pod warunkiem, że będzie się troszczył o swoje życie wewnętrzne. Przemawiając do kapłanów i seminarzystów w katedrze w Brindisi, rodzinnym mieście św. Wawrzyńca, przypomniałem, że «modlitwa jest najważniejszym momentem w życiu kapłana, w którym najskuteczniej działa łaska Boża, sprawiając, że jego posługa staje się owocna. Modlitwa jest pierwszą posługą należną wspólnocie. Dlatego chwile modlitwy muszą być w naszym życiu prawdziwym priorytetem (…) Jeśli nie jesteśmy wewnętrznie zjednoczeni z Bogiem, nic nie możemy dać również innym. Dlatego Bóg jest głównym priorytetem. Musimy zawsze przeznaczać odpowiednią ilość czasu na modlitewne zjednoczenie z naszym Panem». Zresztą z właściwą dla jego niepowtarzalnego stylu żarliwością Wawrzyniec zachęcał wszystkich, a nie tylko kapłanów, by pielęgnowali życie modlitwy, bo w niej zwracamy się do Boga, a Bóg mówi do nas: «Ach, gdybyśmy o tym pamiętali! — mówi. — O tym, że Bóg naprawdę jest z nami, kiedy zwracamy się do Niego w modlitwie; że naprawdę słucha naszych próśb, nawet wtedy, gdy modlimy się tylko sercem i myślą. I że nie tylko jest obecny i nas słucha, ale może i wręcz pragnie z największą przyjemnością spełnić nasze prośby».

    Inną cechą wyróżniającą działalność tego syna św. Franciszka jest zaangażowanie w sprawę pokoju. Zarówno papieże, jak i katoliccy książęta wielokrotnie powierzali mu ważne misje dyplomatyczne, których celem było rozstrzyganie sporów i budowanie zgody między państwami europejskimi, które w jego czasach były zagrożone przez imperium osmańskie. Ze względu na autorytet moralny, jakim się cieszył, był poszukiwanym doradcą, którego słuchano. Dziś, podobnie jak w czasach św.Wawrzyńca, świat bardzo potrzebuje pokoju, potrzebuje ludzi, którzy kochają i zaprowadzają pokój. Wszyscy wierzący w Boga muszą być zawsze twórcami pokoju i o niego zabiegać. Wawrzyniec zakończył swoje ziemskie życie podczas jednej z owych misji dyplomatycznych w 1619 r. w Lizbonie, gdzie udał się, by u króla Hiszpanii Filipa III wstawić się w sprawie poddanych z Neapolu, nękanych przez miejscowe władze.

    Został kanonizowany w 1881 r., a z uwagi na swoją dynamiczną i bogatą działalność, rozległą i systematyczną wiedzę zasłużył sobie na tytuł Doctor apostolicus — «doktor apostolski», który nadał mu w 1959 r. bł. papież Jan XXIII z okazji 400.rocznicy jego narodzin. Wyróżnienie to zostało przyznane Wawrzyńcowi z Brindisi także dlatego, że był on autorem licznych dzieł egzegetycznych, teologicznych oraz tekstów pisanych z myślą o kaznodziejstwie. Zawarł w nich organiczny wykład historii zbawienia, którego głównym tematem jest tajemnica Wcielenia, będącego największym przejawem miłości Boga do ludzi. Jako wybitny mariolog jest on też autorem zbioru kazań poświęconych Matce Bożej, zatytułowanego Mariale, w których uwydatnia jedyną w swoim rodzaju rolę Dziewicy Maryi, mówiąc wyraźnie o Jej niepokalanym poczęciu i współpracy w dokonanym przez Chrystusa dziele zbawienia.

    Z wielką teologiczną wrażliwością Wawrzyniec z Brindisi ukazuje także działanie Ducha Świętego w życiu wierzącego. Przypomina nam on, że trzecia Osoba Trójcy Przenajświętszej swoimi darami oświeca i wspomaga nas w naszych wysiłkach, by z radością żyć przesłaniem Ewangelii. «Duch Święty — pisze św. Wawrzyniec — sprawia, że brzemię prawa Bożego staje się miłe i lekkie, abyśmy mogli zachowywać przykazania Boże z wielką łatwością, a nawet z przyjemnością».

    Chciałbym podkreślić na zakończenie tej krótkiej prezentacji życia i nauczania św. Wawrzyńca z Brindisi, że inspiracją do całej jego działalności było wielkie umiłowanie Pisma Świętego, którego obszerne fragmenty znał na pamięć, a także przekonanie, że słuchanie i przyjęcie Słowa Bożego powoduje wewnętrzną przemianę, która prowadzi do świętości. «Słowo Pana — twierdzi — oświeca umysł i rozpala wolę, aby człowiek mógł poznać i kochać Boga. Dla człowieka wewnętrznego, który za sprawą łaski żyje Duchem Bożym, jest chlebem i wodą, a chlebem słodszym od miodu i wodą lepszą od wina i mleka… Jest narzędziem kruszącym serce zatwardziałe w niecnocie. Jest mieczem w walce z ciałem, światem, szatanem, służącym zniszczeniu wszelkiego grzechu». Św. Wawrzyniec z Brindisi uczy nas miłości do Pisma Świętego, coraz doskonalszego obcowania z nim, pielęgnowania na co dzień więzi przyjaźni z Panem w modlitwie, aby każdy nasz uczynek, każda nasza działalność w Nim miały swój początek i swoje spełnienie. Z tego źródła należy czerpać, aby nasze chrześcijańskie świadectwo było pełne światła i mogło prowadzić ludzi naszej epoki do Boga.

    po polsku:

    Witam serdecznie obecnych tu pielgrzymów polskich. Wielki Post wzywa nas do podejmowania umartwień i życia pokutnego, by pełniej uczestniczyć w cierpieniach Chrystusa i Jego męce. Szczególną okazją do refleksji i rachunku sumienia są rekolekcje wielkopostne. Wyrażam radość, że w Polsce tak chętnie w nich uczestniczycie. Niech one pomagają wam przemieniać życie i być bliżej Boga. Wam wszystkim i uczestnikom rekolekcji parafialnych z serca błogosławię.

    opoka.pl/opr. mg

    ______________________________________________________________________________

    6 faktów, których nie wiesz o św. Wawrzyńcu z Brindisi – tytanie modlitwy i pogromcy herezji

    (Św. Wawrzyniec z Brindisi)

    ***

    Zakonnik, poliglota, obrońca wiary, człowiek modlitwy, papieski dyplomata… Co wiemy o świętym przełomu XVII XVII wieku, naśladowanym kilka stuleci później przez współbrata, Ojca Pio?

    1. Wychowała go rodzina kapucyńska

    Kiedy Wawrzyniec z Brindisi, a właściwie Giulio Cezare Rossi (ur. 1559), miał zaledwie 7 lat, zmarł jego ojciec. Matka, załamana psychicznie po nagłej śmierci męża, oddała synka na wychowanie do domu zakonnego ojców kapucynów, czyli franciszkanów konwentualnych. Musiało minąć kilka ładnych lat, kiedy mama Giulia doszła do siebie. Wówczas odebrała syna z opiekuńczych rąk kapucynów i wyjechała z nim do Wenecji. Młody Giulio Rossi, raz zasmakowawszy zakonnego życia, zapragnął do niego powrócić. Mając zaledwie 16 lat złożył pierwsze śluby franciszkańskie i został braciszkiem kapucynem. Po 7 latach zakonnego życia i nauki przyjął święcenia kapłańskie oraz zakonne imię – Wawrzyniec.

    1. Duchem i intelektem zwalczał herezję

    Wawrzyniec z Brindisi już podczas studiów kościelnych wykazał wybitne zdolności intelektualne, którymi był przez Boga obdarzony. Łatwo opanował języki starożytne, jak greka, hebrajski i syriacki oraz współczesne: francuski i niemiecki. Dołożył je do znajomości włoskiego i łaciny, jakimi w owym czasie posługiwali się płynnie ludzie Kościoła i kultury. Dzięki znajomości tak wielu języków, rozwiniętej duchowości i niezwykłym zdolnościom intelektualnym skutecznie zwalczał herezje i odejścia od katolickiej wiary, które w ówczesnych czasach reformacji miały miejsce w całej Europie. Kapucyni w owym czasie włączyli się wielkodusznie w służbę całego Kościoła, aby umacniać wielką reformę duchową, wprowadzaną przez Sobór Trydencki.

    1. Sprowadzał luteran z powrotem do Kościoła

    Wawrzyniec z Brindisi jako teolog, zanurzony w Piśmie Świętym i naukach Ojców Kościoła, potrafił przedstawiać wzorcowo naukę katolicką także tym chrześcijanom, którzy – zwłaszcza w Niemczech – przyłączyli się do reformacji. W jasny i spokojny sposób ukazywał biblijne i patrystyczne podstawy artykułów wiary, podważanych przez Marcina Lutra. Były wśród nich takie zagadnienia jak prymat św. Piotra i jego następców, boskie pochodzenie urzędu biskupiego, usprawiedliwienie jako wewnętrzna przemiana człowieka, konieczność dobrych uczynków do zbawienia. Dzięki naukom i księgom Wawrzyńca wielu odstępców wróciło do Kościoła.

    1. Kościelne godności nie przeszkadzały mu przebywać wśród prostego ludu

    Wawrzyniec jako ceniony teolog i „Boży mąż” zajmował wysokie kościelne urzędy. W zakonie kapucynów był profesorem teologii, mistrzem nowicjatu, wielokrotnie ministrem prowincjalnym (prowincjałem) i definitorem generalnym i wreszcie ministrem (przełożonym) generalnym w latach 1602-1605. To jednak nie stanowiło dla niego przeszkody w jego pracy misyjnej. Był bowiem również niezmordowanym kaznodzieją, który przemierzył wiele miast Italii, głosząc tam na placach Słowo Boże, głównie prostemu ludowi.

    1. Modlitwa na pierwszym miejscu

    Wawrzyniec z Brindisi modlitwę przedkładał nad wszystkie obowiązki, bowiem z niej czerpał siły. Prowadził wyjątkowo intensywne życie duchowe. Mszę świętą, która była sercem jego modlitwy, potrafił celebrować nawet kilka godzin. Przeżywał ją bardzo mocno. Był w tym wzorem dla żyjącego o wiele później, innego świętego kapucyna – Ojca Pio. Wawrzyniec w jednym ze swoich dzieł pisze „Och, gdybyśmy mieli świadomość tej rzeczywistości! Tego, że Bóg jest naprawdę obecny pośród nas, gdy z Nim rozmawiamy, modląc się; tego, że naprawdę słucha naszej modlitwy, nawet jeśli modlimy się tylko sercem i umysłem. I że nie tylko jest obecny i nas wysłuchuje, ale co więcej, że może i pragnie przychylić się chętnie i z największą przyjemnością do naszych próśb”. Wawrzyniec był też gorącym czcicielem Matki Bożej. W swych działach teologicznych często podkreślał jej wielką rolę w zbawczym dziele odkupienia człowieka.

    1. Święty głosiciel pokoju

    Zarówno papieże, jak i książęta katoliccy powierzali Wawrzyńcowi z Brindisi ważne misje dyplomatyczne w celu rozstrzygnięcia kontrowersji, napięć i przyczynienia się do zgody między państwami europejskimi, zagrożonymi w owym czasie przez imperium osmańskie. Autorytet moralny, jakim się cieszył Wawrzyniec, sprawiał że często słano go w misjach pokojowych. Właśnie podczas jednej z takich misji dyplomatycznych Wawrzyniec zakończył swe ziemskie życie – w 1619 roku w Lizbonie. Udał się w tej ostatniej misji na dwór króla Hiszpanii Filipa III, aby wstawić się za poddanymi z Neapolu, gnębionymi przez miejscowe władze. Wawrzyniec z Brindisi został ogłoszony świętym w 1889 roku, a ze względu na swą żywą i intensywną działalność, swą rozległą i harmonijną wiedzę zasłużył na tytuł Doctor apostolicus – Doktor apostolski. Nadał mu go błogosławiony papież Jan XXIII w 1959 roku, z okazji 400. rocznicy urodzin Wawrzyńca.

    źródła: Vatican.va, brewiarz.pl

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 lipca

    Błogosławiony Czesław, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata z Antiochii Pizydyjskiej, dziewica i męczennica
      •  Święty Torlak Thorhallsson, biskup
      •  Eliasz, prorok
      •  Błogosławiony Alojzy Novarese, prezbiter
      •  Święty Józef Barsaba Justus
    ***
    Błogosławiony Czesław

    Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły.
    Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej.
    Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242).
    Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli.

    Błogosławiony Czesław

    Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzach, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia.W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lipca

    Błogosławiony Achilles Puchała,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Makryna Młodsza
      •  Błogosławiona Ludwika z Sabaudii, zakonnica
      •  Święty Symmach, papież
      •  Błogosławiony Herman Stępień, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Achilles Puchała

    Józef Puchała urodził się w 18 marca 1911 r. we wsi Kosina koło Łańcuta. Wychowywał się w średniozamożnej, rolniczej rodzinie Franciszka i Zofii z domu Olbrycht, w której pielęgnowano tradycje patriotyczne i katolickie. Miał siedmioro rodzeństwa. Miejscowy proboszcz wyczuł w nim znaki powołania i namówił rodziców do wysłania Józefa, po ukończeniu piątej klasy, do Lwowa, na naukę gimnazjalną w Małym Seminarium Misyjnym prowadzonym przez franciszkanów.
    W gimnazjum Józef wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej i stał się jego aktywnym członkiem. W 1927 r. został przyjęty we Lwowie do franciszkanów konwentualnych i otrzymał zakonne imię Achilles. Śluby wieczyste złożył w 1932 r., a następnie rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez rok kontynuował studia.
    Pracował najpierw w konwencie franciszkańskim w Grodnie, a potem w Iwieńcu. Pod koniec 1939 r. pojechał do liczącej pięć tysięcy wiernych parafii pw. św. Jerzego we wsi Pierszaje (ok. 20 km od Iwieńca), aby objąć urząd proboszcza – opuszczony w trakcie kampanii wrześniowej przez kapłana diecezjalnego. Po pięciu miesiącach otrzymał do pomocy kapłana, innego franciszkanina, o. Hermana Karola Stępnia z Wilna. Ojciec Achilles pomagał materialnie wielu rodzinom, ubogim rozdawał chleb, dzielił się tym, co miał.
    W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów.
    Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy.
    W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami.
    19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński.
    Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. W jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem.
    Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś.
    O. Achilles Puchała i o. Herman Stępień zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Bł. Herman Stępień - ratował dzieci, które miały trafić do niewolniczej pracy w III Rzeszy

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Bł. Herman Stępień – ratował dzieci, które miały trafić do niewolniczej pracy w III Rzeszy

    Karol Stępień urodził się 21 października 1910 r. w biednej, robotniczej rodzinie w Łodzi. Był błyskotliwym, inteligentnym – choć niesfornym – dzieckiem. Z doskonałymi wynikami ukończył w Łodzi szkołę powszechną. Zgłosił się następnie do niższego seminarium duchownego franciszkanów we Lwowie; tam ukończył gimnazjum. W 1929 r. zapukał do nowicjatu franciszkanów konwentualnych w Łodzi-Łagiewnikach i przyjął zakonne imię Herman.


    Przełożeni nie widzieli przed nim przyszłości zakonnej; sprawiał kłopoty wychowawcze, radzono mu odejście z zakonu. Karol jednak się uparł. Został wysłany na studia do Rzymu. Tam w 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie. Kontynuował studia we Lwowie.

    Po ukończeniu nauki podjął pracę jako wikariusz w Radomsku, a potem w Wilnie. Po wybuchu II wojny światowej, w pierwszej połowie 1940 r., abp Jałbrzykowski (ordynariusz wileński) wysłał o. Hermana do pomocy pełniącemu obowiązki proboszcza parafii św. Jerzego we wsi Pierszaje o. Achillesowi Puchale.

    W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów.

    Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy.

    W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami.
    19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński.

    Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. Według jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem.

    Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś.

    O. Herman Stępień i o. Achilles Puchała zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II. Herman jest jedną z dwóch pierwszych osób (oprócz o. Fidelisa Chojnackiego), i jak do tej pory jedynych, urodzonych w Łodzi i wyniesionych na ołtarze. Jego relikwie, poza Pierszajami, znajdują się także m.in. w łódzkiej parafii pw. Matki Bożej Anielskiej, prowadzonej przez franciszkanów.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 lipca

    Święty Szymon z Lipnicy, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Arnulf, męczennik
      •  Święty Arnulf z Metzu, biskup
      •  Święty Arnold Wyznawca
      •  Święty Fryderyk z Utrechtu, biskup i męczennik
    ***
    Święty Szymon z Lipnicy

    Szymon urodził się około 1438-1440 r. w Lipnicy. Znane są nam imiona jego rodziców: Grzegorz i Anna. Nie znamy natomiast ich nazwisk. Ojciec był piekarzem. Fakt wysłania Szymona na studia uniwersyteckie wskazywałby na pewną zamożność rodziców, gdyż to suponuje także ukończenie szkół niższych. Jednak zamożność ta była względna, skoro w 1454 r. Szymon wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej zaledwie 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą już i tak skromnej rocznej opłaty. Zapisał się na wydział nauk wyzwolonych (artium). Był to wydział wstępny i najliczniej obstawiony, gdyż dawał przygotowanie do trzech wydziałów pozostałych i udzielał najogólniejszych wiadomości z zakresu siedmiu nauk wyzwolonych. Akademię Krakowską Szymon ukończył w roku 1457 tytułem bakałarza.
    W tym samym roku wstąpił wraz z dziesięcioma swoimi kolegami akademickimi do bernardynów, których cztery lata wcześniej sprowadził do Polski i założył ich pierwszy klasztor w Krakowie św. Jan Kapistran. Niewykluczone, że Szymon widział go i słuchał osobiście, kiedy Jan przez osiem miesięcy przebywał w Krakowie na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka. Po roku nowicjatu Szymon złożył śluby zakonne (1458). W Krakowie odbywał swoje studia teologiczne i po roku 1460 otrzymał święcenia kapłańskie.
    Szymon musiał wyróżniać się cnotą, wiedzą i powagą, skoro już w roku 1465 – w kilka lat po święceniach – został wybrany gwardianem konwentu w Tarnowie. Z tego powodu wziął udział w kapitule prowincji w Krakowie. W dwa lata później pełnił w Krakowie urząd kaznodziei. Urząd ten w zakonie franciszkańskim był zawsze w wysokim poważaniu. Wybierano na to stanowisko wyjątkowo zdolnych zakonników. Według relacji, jakie nam pozostawiły źródła, Szymon był nie tylko kaznodzieją z urzędu, ale przede wszystkim z powołania. Obowiązek ten miał sprawować przez kilkanaście lat, bo aż do śmierci (1467-1482). Szymon był nie tylko kaznodzieją zakonnym, ale przede wszystkim katedralnym. Dotąd ten zaszczytny i odpowiedzialny urząd pełnili wyłącznie dominikanie i profesorowie teologii Akademii Krakowskiej. Szymon był pierwszym, który przełamał tę tradycję jako bernardyn. Kazania w katedrze wygłaszano do elity umysłowej Krakowa w języku łacińskim. To dowodzi, że Szymon doskonale opanował ten język.

    Święty Szymon z Lipnicy

    O wielkiej powadze, jaką się cieszył Szymon wśród swoich współbraci, świadczy i to, że został wybrany wraz z kilkunastoma innymi bernardynami delegatem prowincji polskiej, aby uczestniczył w uroczystościach przeniesienia relikwii św. Bernardyna do nowego kościoła wystawionego ku jego czci w Akwilei (1472).
    W roku 1474 został wybrany na kapitule prowincji dyskretem, czyli delegatem na kapitułę generalną do Pawii. Wyruszył na nią wraz z ówczesnym prowincjałem Chryzostomem z Ponieca i gwardianem z Krakowa, Marianem z Jeziorka. Przez pewien czas Szymon pełnił także funkcję komisarza prowincjała i w jego imieniu wizytował niektóre konwenty prowincji. Poważnym wydarzeniem w jego życiu była pielgrzymka do Ziemi Świętej (1478/1479). Odbył ją korzystając z okazji, że był uczestnikiem kapituły generalnej w Pawii. Stamtąd udał się do ziemi Chrystusa Pana.
    W zakonie odznaczał się surowością życia, nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Umarł posługując chorym podczas zarazy w Krakowie 18 lipca 1482 r. Pogrzeb odbył się w tym samym dniu w godzinach wieczornych. Ciało pochowano w kościele klasztornym pod wielkim ołtarzem, umieszczając je wraz ze szczątkami Tymoteusza i Bernardyna, zmarłych w opinii świętości. W 1488 r. bł. Władysław z Gielniowa, sprawujący wówczas funkcję prowincjała, na podstawie specjalnego breve papieża Innocentego VIII dokonał przeniesienia relikwii Szymona do osobnej kaplicy kościoła, co było wówczas uważane za formalną beatyfikację. Odtąd bowiem można było słudze Bożemu oddawać cześć publiczną. Grobowiec Szymona nawiedzali liczni pielgrzymi, a nagromadzone wota były dowodem jego skutecznego orędownictwa. Zaraz po jego śmierci miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień i łask. Długie zabiegi o formalną beatyfikację doszły do skutku. 24 lutego 1685 roku bł. Innocenty XI ogłosił dekret beatyfikacyjny. Dnia 3 czerwca 2007 r. papież Benedykt XVI kanonizował Szymona z Lipnicy.W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako głoszący kazanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 lipca

    Błogosławione dziewice i męczennice
    Teresa od św. Augustyna i Towarzyszki

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksy, wyznawca
      •  Błogosławiony Paweł Piotr Gojdič, biskup
      •  Święty Leon IV, papież
    ***
    Błogosławione męczennice z Compiegne

    Podczas rewolucji francuskiej władze zamknęły w 1792 r. klasztor sióstr karmelitanek w Compiègne. 14 września 1792 r. zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach. Przez kolejne 2 lata żyły w nich, przestrzegając – w miarę możliwości – zasad życia zakonnego.
    W 1794 r. oskarżono je o życie we wspólnocie zakonnej. Zostały aresztowane 22 czerwca i uwięzione w byłym klasztorze wizytek. 12 lipca przewieziono je do więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca 1794 r. na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Idąc na gilotynę, śpiewały Salve Regina. Jako ostatnią stracono matkę przełożoną, która umacniała siostry.
    Ciała zakonnic wrzucono do dołu z piaskiem na paryskim cmentarzu Picpus, w którym w późniejszym czasie doliczono się 1298 ofiar terroru rewolucji. Nie było więc szans na odnalezienie relikwii karmelitanek. Były one pierwszymi ofiarami terroru rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny; jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Piusa X.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Szły na szafot, śpiewając “Salve Regina”

    Szły na szafot, śpiewając "Salve Regina"

    Obraz męczeństwa 16 karmelitanek z Compiègne/PD

    ***

    Kościół wspomina dziś 16 karmelitanek z Compiègne – męczennic ściętych podczas rewolucji francuskiej na gilotynie za to, że nie chciały zaprzestać prowadzenia życia zakonnego.

    To było 17 lipca 1794 r. Letni dzień. Jedna po drugiej szły na szafot. Jak baranki prowadzone na rzeź. Choć mogły ocalić życie, podporządkowując się żądaniom tych, którzy mienili się być światłymi i niosącymi światło. Śpiewały “Salve Regina”. Ich głosy milkły – jeden po drugim. Przynajmniej na tym świecie.

    Znam tyle opisów męczeństwa chrześcijan wszystkich czasów, a jednak ten porusza mnie szczególnie.

    Chciałbym coś powiedzieć, ale głos więźnie mi w gardle. Jedyne, co mi się kojarzy, to wezwanie kaplicy na terenie obozu koncentracyjnego  w Dachau – Todesangst Christi. Śmiertelna trwoga Chrystusa.

    Dlatego jestem wdzięczny Georgesowi Bernanosowi za “Dialogi karmelitanek”. Dramat ten – a właściwie: scenariusz filmowy – nie jest wiernym historycznie opisem męczeństwa sióstr z Compiègne. Mówi jednak o tym, czego ja nie potrafię wyrazić. Mówi o lęku. Lęku w chwili ostatecznej próby. O tym, że może być i tak, że ten/ta, którego/którą uważamy za radosnego, odważnego, wręcz entuzjastycznego chrześcijanina w decydującej chwili może się zawahać (Konstancja), a ten/ta, który wydaje się kruchy, lękliwy (Blanka), może w przypływie łaski przekroczyć samego/samą siebie. Staje się w ten sposób żywym – choć cieleśnie umierającym – dowodem na istnienie Mocy większej niż śmiertelna trwoga człowieka. Ta Moc to Jezus Chrystus.

    Jarosław Dudała/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________


    Francuska Golgota męczenników czasu rewolucji

    (Egzekucja katolickiego księdza w Rennes, 1792 r. Repr. Mary Evans Picture Library/Forum)

    ***

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna.

    Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczer­pnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.

    Uczniowie de Sade’a

    Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia.

    Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru.

    Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach.

    Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża.

    Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.

    Męczennicy czasów rewolucji

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz.

    Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych ­katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając.

    1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne.

    Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne.

    Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni.

    Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).

    Zniszczyć papieski Rzym!

    Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową.

    Ponad ­osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni.

    Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.

    „Nowy człowiek” Rewolucji

    Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii.

    „Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury.

    „Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna.

    Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy.

    Aleksander Smolarski

    Artykuł ukazał się w 12. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 lipca

    Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
    Szkaplerz karmelitański

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Magdalena Postel, dziewica
      •  Święte dziewice i męczennice z Orange
      •  Święty Bartłomiej od Męczenników, biskup
    ***
    Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów.

    Maryja ofiarowuje szkaplerz karmelitański św. Szymonowi Stockowi

    Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa:Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania.Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie.
    Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430.
    Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie.
    Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci.
    Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej.
    Szkaplerz karmelitański

    Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX).
    Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym.
    W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 lipca

    Święty Bonawentura, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Pompiliusz Maria Pirrotti, prezbiter
      •  Święty Włodzimierz I Wielki, książę
      •  Błogosławiony Antoni Beszta-Borowski, prezbiter i męczennik
    ***


    Jan di Fidanza urodził się około 1218 r. w Bagnoregio koło Viterbo. Jego ojciec był lekarzem. Rodzice obawiali się, czy ich dziecko długo pożyje, było bowiem bardzo słabowite. Pobożna matka złożyła więc ślub, że poświęci syna na służbę Bożą, jeśli ten wyzdrowieje. Podanie głosi, że dziecię miało zostać przyniesione do św. Franciszka z Asyżu, który w natchnieniu miał powiedzieć: O, buona ventura! – co znaczy: O, szczęśliwa przyszłość!
    Pierwsze nauki Bonawentura odbył w konwencie minorytów w rodzinnym miasteczku. Po ukończeniu szkoły średniej udał się na na studia filozoficzne na uniwersytecie w Paryżu (1242-1248). Tu, mając 25 lat, wstąpił do franciszkanów. Otrzymał imię zakonne Bonawentura – od słów, jakimi przywitał go wiele lat wcześniej św. Franciszek. Po nowicjacie studiował teologię w Paryżu (1243-1248) pod kierunkiem słynnych franciszkańskich teologów: Aleksandra z Hales, Jana z La Rochelle i Wilhelma z Overnii. Po otrzymaniu stopnia magistra studiował jeszcze dalsze trzy lata (1248-1251), a równocześnie wykładał Pismo święte i Sentencje Piotra Lombarda. W tym też czasie stoczył słowny i pisemny “pojedynek” z Wilhelmem z Saint-Amour i z Tomaszem z Yorku w obronie zakonów żebraczych (franciszkanów i dominikanów). Z tego też czasu pochodzi jego szczytowe dzieło z zakresu teologii dotyczące Trójcy Świętej. Bonawentura zajął się także filozoficznym problemem poznania ludzkiego. W tej kwestii odszedł od Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu, a zbliżył się do Platona i św. Augustyna. Wreszcie w tym samym czasie wydał tom rozpraw, w którym można odnaleźć syntezę jego myśli filozoficznej i teologicznej.
    Następne lata Bonawentura spędził w różnych klasztorach franciszkańskich w charakterze wykładowcy. Musiał imponować niezwykłą wiedzą, świętością i zmysłem organizacyjnym, skoro na kapitule generalnej 2 lutego 1257 r. został wybrany przełożonym generalnym zakonu, kiedy miał zaledwie 39 lat. Wybór ten okazał się dla młodego zakonu opatrznościowym. Zakon przechodził wówczas trudny czas. Powstały bowiem dwie zwalczające się zaciekle frakcje: gorliwych (zelantów), którzy byli za zachowaniem pierwotnej reguły Ojca Franciszka, oraz zwolennicy reguły łagodniejszej, możliwej do zachowania także przez przeciętnych członków. To jednak groziło rozluźnieniem. Bonawentura umiał wybrać “złoty środek”, a przez swoje roztropne zarządzenia nadał zakonowi właściwy kierunek. Zakon miał również licznych zewnętrznych wrogów, patrzących nieprzychylnym okiem na liczne przywileje, dane mu od papieży. Jako przełożony Bonawentura umiał je obronić. Przez 16 lat swoich rządów (1257-1273) doprowadził zakon do niebywałego rozwoju. W roku 1260 ułożył pierwsze konstytucje jako wykładnię reguły św. Franciszka. W ten sposób przeciął wieloraką dotąd jej interpretację. Zakonem rządził z konwentu paryskiego. Rzadko jednak bywał na miejscu, gdyż musiał odbywać stale wizytacje: w Anglii (1258 i 1265), we Flandrii, czyli w dzisiejszej Belgii i Holandii (1253), w Niemczech i w Hiszpanii (1264) oraz we Włoszech (1262-1272). Dla tych zasług niektórzy historycy nazywają go drugim “Ojcem Zakonu”.
    Posiadał umiejętność łączenia życia czynnego i publicznego z bogatym życiem wewnętrznym. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i ku jej czci układał przepiękne poematy. Głośno było o nim także na dworze papieskim. Dlatego to papież Grzegorz X w 1273 r. mianował go kardynałem oraz biskupem Albano pod Rzymem. Delegacja papieża z wiadomością o nominacji zastała go przy myciu naczyń kuchennych w klasztorze. Bonawentura musiał zrzec się urzędu przełożonego generalnego zakonu, aby oddać się wyłącznie sprawom publicznym. Towarzyszył papieżowi w podróży do Mugello koło Florencji, a w listopadzie 1273 r. udał się do Lyonu na sobór powszechny. Otrzymał zaszczytne wyróżnienie wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego. Był szczęśliwy, że doszło do unii między Kościołem rzymskim a greckim, która jednak niebawem została zerwana.

    Święty Bonawentura

    Główny ciężar prac przygotowawczych do soboru spadł na barki Bonawentury. Wyczerpany tymi obowiązkami, zmarł 15 lipca 1274 r. podczas soboru w Lyonie. W pogrzebie wziął udział papież i wszyscy ojcowie soboru w liczbie 500 biskupów i ok. 1000 prałatów i teologów. Pogrzeb miał więc królewski. Papież wygłosił mowę pogrzebową ku jego czci. Jego ciało złożono najpierw w zakrystii kościoła św. Franciszka, a w roku 1450 w nowo wystawionej świątyni. Znaleziono wówczas język św. Bonawentury zupełnie nietknięty rozkładem, a nawet zaczerwieniony. Miał to być znak niezwykłego daru wymowy Bonawentury. Kronikarze notują, że tego dnia wielu chorych odzyskało zdrowie.
    Bonawentura był jednym z najwybitniejszych teologów średniowiecza. Pozostawił po sobie wiele traktatów i dzieł teologicznych. Składają się na nie konstytucje, liczne traktaty i komentarze teologiczne, 440 kazań i wiele innych. Bonawentura stworzył własną szkołę teologiczną. Do najznakomitszych jego dzieł należą: Lignum vitae i Itinerarium mentis in Deum, jak też Illuminationes Ecclesiae. Bullę kanonizacyjną Bonawentury ogłosił Sykstus IV w 1482 roku, a papież Sykstus V ogłosił go doktorem Kościoła (1588). Św. Bonawentura jest patronem franciszkanów, matek oczekujących potomstwa, dzieci, robotników i teologów.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie franciszkańskim z biskupim krzyżem na piersiach; jako kardynał w cappa magna;
     jako teolog nad pulpitem. Jego atrybutami są: anioł przynoszący mitrę, kapelusz kardynalski trzymany przez anioła lub leżący u stóp, księga, krzyż w dłoniach, drzewo Krzyża Świętego (jest to aluzja do traktatu Lignum vitae), zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    ŚWIĘTY BONAWENTURA

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 3 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    chciałbym mówić dziś o św. Bonawenturze z Bagnoregio. Przyznaję, że proponując wam ten temat, odczuwam pewną nostalgię, ponieważ wracam myślami do badań, które jako młody naukowiec prowadziłem właśnie na temat tego autora, który jest mi szczególnie drogi. Wiedza o nim odcisnęła się w niemałym stopniu na mojej formacji. Z wielką radością kilka miesięcy temu udałem się z pielgrzymką do miejsca jego urodzenia – Bagnoregio, włoskiego miasteczka w regionie Lacjum, które z czcią zachowuje pamięć o nim.

    Urodzony prawdopodobnie w roku 1217 i zmarły w 1274, żył on w XIII wieku, w czasach, gdy wiara chrześcijańska, przeniknąwszy głęboko do kultury i społeczeństwa Europy, stała się natchnieniem do powstania nieśmiertelnych dzieł w dziedzinie literatury, sztuk pięknych, filozofii i teologii. Wśród wielkich postaci chrześcijan, którzy przyczynili się do stworzenia tej harmonii między wiarą a kulturą, wyróżnia się właśnie Bonawentura, człowiek czynu i kontemplacji, głębokiej pobożności i roztropności w rządzeniu.

    Nazywał się Jan z Fidanzy. Pewien epizod, który wydarzył się, gdy był jeszcze chłopcem, głęboko naznaczył jego życie, jak sam o tym opowiada. Zapadł na ciężką chorobę i nawet jego ojciec, który był lekarzem, nie miał nadziei na uratowanie go od śmierci. Wówczas jego matka poprosiła o wstawiennictwo niedawno kanonizowanego Franciszka z Asyżu. I Jan wyzdrowiał. Postać Biedaczyny z Asyżu stała mu się jeszcze bliższa kilka lat później, gdy znajdował się w Paryżu, dokąd udał się na studia. Otrzymał dyplom mistrza sztuk [wyzwolonych], który moglibyśmy porównać do dyplomu prestiżowego liceum w naszych czasach. W owym czasie, jak wielu młodych ludzi w przeszłości, a także dziś, Jan zadał sobie zasadnicze pytanie: „Co mam zrobić ze swoim życiem?”

    Zafascynowany świadectwem gorliwości i ewangelicznego radykalizmu Braci Mniejszych, którzy przybyli do Paryża w 1219, Jan zapukał do bramy franciszkańskiego klasztoru w tym mieście i poprosił o przyjęcie do wielkiej rodziny uczniów św. Franciszka. Wiele lat później wytłumaczył powody swego wyboru: w św. Franciszku i zainicjowanym przezeń ruchu dostrzegł działanie Chrystusa. Tak pisał w liście do innego brata: „Wyznaję przed Bogiem, że powodem, dla którego najbardziej umiłowałem życie błogosławionego Franciszka, jest fakt, że podobne jest ono do początków i rozkwitu Kościoła. Kościół zaczął się od prostych rybaków, następnie wzbogacił się o wybitnych i bardzo mądrych uczonych; religię błogosławionego Franciszka ustanowiła nie roztropność ludzi, lecz Chrystus” (Epistula de tribus quaestionibus ad magistrum innominatum, w: „Opere di San Bonaventura. Introduzione generale”, Rzym 1990, str. 29).

    Dlatego około roku 1243 Jan przywdział franciszkański habit i przyjął imię Bonawentura. Został od razu wysłany na studia i uczęszczał na wydział teologii Uniwersytetu Paryskiego, realizując bardzo obszerny program nauczania. Uzyskał liczne tytuły wymagane w karierze akademickiej, jak „bakałarz biblijny” i „bakałarz sentencjalny”. W ten sposób Bonawentura zgłębił Pismo Święte, Sentencje Piotra Lombarda – ówczesny podręcznik teologii oraz najważniejszych autorów z dziedziny teologii, a w zetknięciu z nauczycielami i studentami, którzy ściągali do Paryża z całej Europy, wypracował własną osobistą refleksję i wrażliwość duchową o wielkiej wartości, którą w ciągu następnych lat potrafił przelać do swoich dzieł i kazań, stając się tym samym jednym z najważniejszych teologów w dziejach Kościoła. Wystarczy przypomnieć tytuł pracy, której bronił w celu uzyskania habilitację do nauczania teologii, licentia ubique docendi, jak wówczas mówiono. Jego rozprawa nosiła tytuł „Zagadnienia poznania Chrystusa”. Temat ten pokazuje centralną rolę, jaką Chrystus pełnił zawsze w życiu i nauczaniu Bonawentury. Niewątpliwie możemy stwierdzić, że cała jego myśl była głęboko chrystocentryczna.

    W owych latach w Paryżu – mieście, które udzieliło gościny Bonawenturze, toczyła się gwałtowna polemika przeciw Braciom Mniejszym św. Franciszka z Asyżu i Braciom Kaznodziejom św. Dominika Guzmana. Podważano ich prawo do wykładania na Uniwersytecie i wręcz poddawano w wątpliwość prawdziwość ich życia konsekrowanego. Niewątpliwie zmiany wprowadzone przez te zakony żebracze w sposobie rozumienia życia zakonnego, o których mówiłem w poprzednich katechezach, były tak nowatorskie, że nie wszystkim udawało się je zrozumieć. Dochodziły do tego, jak to czasem bywa nawet wśród osób szczerze pobożnych, względy związane z ludzką słabością, jak zawiść i zazdrość. Bonawentura, nawet jeśli otoczony był niechęcią innych nauczycieli akademickich, zaczął już wykładać w katedrze teologii franciszkanów i w odpowiedzi tym, którzy kontestowali zakony żebracze, napisał dzieło zatytułowane „Doskonałość ewangeliczna”. Udowadnia w nim, że zakony żebracze, a zwłaszcza Bracia Mniejsi, praktykując śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, wcielali w życie rady samej Ewangelii. Pomijając te okoliczności historyczne, nauczanie, jakie Bonawentura zawarł w swoim dziele i w swoim życiu, pozostaje zawsze aktualne: rozjaśnia Kościół i czyni go piękniejszym wierność powołaniu tych jego synów i tych jego córek, którzy nie tylko wcielają w życie przykazania Ewangelii, ale za sprawą łaski Bożej powołani zostali do przestrzegania Jego rad i w ten sposób, swym stylem życia w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie, dają świadectwo, że Ewangelia jest źródłem radości i doskonałości.

    Konflikt został zażegnany, przynajmniej na jakiś czas, i dzięki osobistej interwencji papieża Aleksandra IV, w 1257 roku, Bonawentura uznany został oficjalnie za doktora i wykładowcę paryskiego Uniwersytetu. Musiał jednak zrezygnować z tego prestiżowego stanowiska, ponieważ w tym samym roku kapituła generalna zakonu wybrała go na ministra (przełożonego) generalnego.

    Urząd ten sprawował przez siedemnaście lat z mądrością i oddaniem, odwiedzając prowincje, pisząc do braci, interweniując niekiedy z pewną surowością, by wyplenić nadużycia. Kiedy Bonawentura rozpoczynał tę posługę, zakon Braci Mniejszych rozwinął się w sposób niezwykły: było ponad trzydzieści tysięcy braci rozsianych na całym Zachodzie wraz z misjonarzami w Afryce Północnej, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Pekinie. Należało umocnić tę ekspansję, przede wszystkim zaś nadać jej, dochowując w pełni wierności charyzmatowi Franciszka, jedność działania i ducha. Wśród uczniów świętego z Asyżu występowały bowiem różne sposoby interpretowania jego orędzia i istniało realne niebezpieczeństwo wewnętrznego rozłamu. Aby uniknąć tego zagrożenia, kapituła generalna zakonu w Narbonne w 1260 roku przyjęła i zatwierdziła tekst zaproponowany przez Bonawenturę, w którym zebrano i ujednolicono przepisy regulujące codzienne życie braci mniejszych.

    Bonawentura przeczuwał jednak, że rozporządzenia prawne, choćby najbardziej inspirowane mądrością i umiarem, nie były wystarczające dla zabezpieczenia jedności ducha i serc. Należało dzielić te same ideały i te same motywacje. Dlatego Bonawentura chciał przedstawić prawdziwy charyzmat Franciszka, jego życie i jego nauczanie. Zgromadził więc z wielkim zapałem dokumenty dotyczące Biedaczyny i wysłuchał z uwagą wspomnień tych, którzy znali go osobiście. Powstała z tego historycznie dobrze udokumentowana biografia świętego z Asyżu, zatytułowana „Legenda Maior”, przygotowana także w skróconej formie i dlatego nazwana „Legenda minor”. Łacińskie słowo „legenda”, w przeciwieństwie do znaczenia współczesnego, nie wskazuje na owoc wyobraźni, lecz przeciwnie, oznacza tekst miarodajny, „do czytania” oficjalnego. Mianowicie kapituła generalna Braci Mniejszych, która w 1263 obradowała w Pizie, uznała życiorys napisany przez św. Bonawenturę za najwierniejszy wizerunek Założyciela i tym samym stał się on oficjalną biografią świętego.

    Jaki obraz św. Franciszka nakreśliło serce i pióro jego oddanego syna i następcy, św. Bonawentury? Punkt zasadniczy: Franciszek to alter Christus, jest mężem, który z pasją szukał Chrystusa. W miłości, która popycha do naśladowania, upodobnił się wewnętrznie do Niego. Bonawentura ukazywał ten żywy ideał wszystkim uczniom Franciszka. Ideał ten, aktualny dla każdego chrześcijanina, wczoraj, dziś i zawsze, wskazany został jako program także dla Kościoła trzeciego tysiąclecia przez mego czcigodnego poprzednika Jana Pawła II. Program ten, pisał on w Liście „Novo millennio ineunte” skupia się „wokół samego Chrystusa, którego mamy poznawać, kochać i naśladować, aby żyć w Nim życiem trynitarnym i z Nim przemieniać historię, aż osiągnie swą pełnię w niebiańskim Jeruzalem” (n. 29).

    W 1273 roku w życiu św. Bonawentury nastąpiła kolejna zmiana. Papież Grzegorz X wyświęcił go na biskupa i mianował kardynałem. Poprosił go też, by przygotował niezwykle ważne wydarzenie kościelne: II Sobór Powszechny w Lyonie, którego celem miało być przywrócenie jedności między Kościołami łacińskim i greckim. Sumiennie oddał się temu zadaniu, nie doczekał jednak zakończenia tego zjazdu ekumenicznego, ponieważ zmarł w trakcie jego obrad. Anonimowy notariusz papieski ułożył pochwałę Bonawentury, która przynosi nam ostateczny portret tego wielkiego świętego i wybitnego teologa: „Człowiek dobry, ujmujący, pobożny i miłosierny, pełen cnót, kochany przez Boga i ludzi… Bóg bowiem obdarzył go taką łaską, że wszyscy, którzy go widzieli, przepojeni byli miłością, której serce nie mogło ukrywać” (por. J.G. Bougerol, Bonaventura, w: A. Vauchez (red.), Storia dei santi e della santità cristiana. T. VI. L’epoca del rinnovamento evangelico, Mediolan 1991, str. 91).

    Podejmijmy dziedzictwo tego świętego Doktora Kościoła, który przypomina nam o sensie naszego życia w następujących słowach: „Na ziemi… możemy rozważać ogrom Boga przez rozum i podziw; w niebieskiej ojczyźnie natomiast przez widzenie, gdy staniemy się podobni do Boga i przez ekstazę… wejdziemy do radości Boga” (La conoscenza di Cristo, zesz. 6, Conclusione, w: Opere di San Bonaventura. Opuscoli Teologici /1, Rzym 1993, str. 187).

    tłum ml (KAI Rzym)

    _____________________________________________________________________________

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 10 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    w ubiegłym tygodniu mówiłem o życiu i osobowości św. Bonawentury z Bagnoregio. Dziś chciałbym kontynuować jego prezentację, zatrzymując się na części jego dzieła literackiego i jego nauczania.

    Jak już mówiłem, wśród wielu zasług św. Bonawentury jest i ta, że w sposób autentyczny i wierny interpretował postać św. Franciszka z Asyżu, którego czcił i poznawał z wielką miłością. W sposób szczególny w czasach św. Bonawentury jeden z nurtów Braci mniejszych, zwanych „duchowymi”, utrzymywał, że wraz ze św. Franciszkiem rozpoczął się zupełnie nowy etap historii, pojawiła się „wieczna Ewangelia”, o której mówi Apokalipsa, zastępując Nowy Testament. Grupa ta twierdziła, że Kościół wyczerpał już swoją historyczną rolę, a jego miejsce zajęła charyzmatyczna wspólnota wolnych ludzi, kierowanych wewnętrznie przez Ducha, czyli „franciszkanie duchowi”. U podstaw idei tej grupy leżały pisma opata cysterskiego Joachima z Fiore, zmarłego w roku 1202. W swych dziełach mówił on o trynitarnym rytmie historii. Uważał Stary Testament za czas Ojca, po którym następował czas Syna, czas Kościoła. Należało jeszcze czekać na trzeci okres – Ducha Świętego. Cala historia była odczytywana jako dzieje postępu: od surowości Starego Testamentu do względnej wolności czasu Syna w Kościele, aż po pełną wolność Synów Bożych w okresie Ducha Świętego, który miał być także, nareszcie, czasem pokoju między ludźmi, pojednania narodów i religii. Joachim z Fiore wzbudził nadzieje, że nowa epoka nadejdzie wraz z nowym monastycyzmem. Zrozumiałe więc, że grupa franciszkanów pomyślała o uznaniu w św. Franciszku z Asyżu za inicjatora nowego czasu, a w jego Zakonie widziała wspólnotę nowego okresu – czasu Ducha Świętego, który pozostawiał za sobą Kościół hierarchiczny, aby rozpocząć nowy Kościół Ducha, nie związany już z dawnymi strukturami.

    Istniało więc niezwykle poważne niebezpieczeństwo przeinaczenia orędzia św. Franciszka, jego pokornej wierności Ewangelii i Kościołowi, a takie niezrozumienie pociągało za sobą błędną wizję całego chrześcijaństwa.

    Św. Bonawentura, który w 1257 roku został ministrem (przełożonym) generalnym Zakonu Franciszkanów, stanął w obliczu poważnego napięcia w łonie samego zakonu właśnie z powodu tych, którzy popierali wspomniany nurt „franciszkanów duchowych”, odwołujący się do Joachima z Fiore. I właśnie aby odpowiedzieć tej grupie i przywrócić jedność zakonu, Bonawentura starannie zbadał rzeczywiste pisma Joachima z Fiore i te, które mu przypisywano a zdając sobie sprawę z konieczności poprawnego przedstawienia postaci i orędzia swego ukochanego św. Franciszka, postanowił ukazać właściwą wizję teologii historii. Św. Bonawentura podjął ten problem w swoim ostatnim dziele, będącym zbiorem nauk głoszonych mnichom w paryskim studium, które pozostało niedokończone i dotarło do nas za pośrednictwem zapisów słuchaczy, zatytułowane Hexaëmeron, czyli alegoryczne wyjaśnienie sześciu dni stworzenia. Ojcowie Kościoła uważali sześć lub siedem dni z opowieści o stworzeniu za proroctwo na temat historii świata i ludzkości. Siedem dni stanowiło dla nich siedem okresów dziejów, później interpretowanych również jako siedem tysiącleci. Wraz z Chrystusem mieliśmy wkroczyć w ostatni, to jest szósty okres historii, po którym miała nastąpić wielka sobota Boga. Św. Bonawentura zakłada taką historyczną interpretację związków z dniami stworzenia, ale w sposób bardzo swobodny i innowatorski. Dla niego oba te zjawiska jego czasów rodzą konieczność nowej interpretacji biegu dziejów:

    Po pierwsze: postać św. Franciszka, męża całkowicie zjednoczonego z Chrystusem aż po wspólnotę stygmatów, nieomal alter Christus, i ze św. Franciszkiem nowa wspólnota, którą stworzył, inna od znanego dotychczas monastycyzmu. Zjawisko to wymagało nowej interpretacji, jako nowość Boga, która pojawiła się w tym momencie.

    Po drugie: stanowisko Joachima z Fiore, który głosił nowy monastycyzm i całkowicie nowy okres historii, wychodząc poza objawienie Nowego Testamentu, wymagało odpowiedzi.

    Jako przełożony generalny zakonu franciszkanów św. Bonawentura szybko dostrzegł, że koncepcja spirytualistyczna, inspirowana przez Joachima z Fiore, uniemożliwi kierowanie zakonem, który logicznie zmierzał ku anarchii. Wynikały z tego – jego zdaniem – dwie konsekwencje:

    Pierwsza: praktyczna konieczność struktur i włączenia się w rzeczywistość Kościoła hierarchicznego, Kościoła realnego, wymagała podstawy teologicznej, również dlatego, że inni, ci, którzy podzielali koncepcję spirytualistyczną, wskazywali pozorne podstawy teologiczne.

    Druga: licząc się co prawda z niezbędnym realizmem, nie należało tracić nowości postaci św. Franciszka.

    Jak odpowiedział św. Bonawentura na te praktyczne i teoretyczne wymagania? Jego odpowiedź mogę tu streścić jedynie w sposób bardzo schematyczny i niepełny w kilku punktach:

    1. Św. Bonawentura odrzuca ideę trynitarnego rytmu historii. Bóg jest jeden dla całej historii i nie dzieli się na trzy bóstwa. W efekcie historia jest jedna, nawet jeśli jest drogą i – według św. Bonawentury – jest drogą postępu.

    2. Jezus Chrystus jest ostatecznym słowem Boga, w Nim Bóg powiedział wszystko, dając i mówiąc o samym sobie. Więcej niż samego siebie Bóg nie może powiedzieć ani dać. Duch Święty jest Duchem Ojca i Syna. Sam Chrystus mówi o Duchu Świętym: „Przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14, 26), „z mojego weźmie i wam objawi” (J 16, 15). Nie ma zatem innej Ewangelii, wyższej, nie ma innego Kościoła, na który trzeba czekać. Dlatego również zakon św. Franciszka musi włączyć się do tego Kościoła, do jego wiary i do jego porządku hierarchicznego.

    3. Nie znaczy to, że Kościół jest nieruchomy, skupiony na przeszłości i że nie może w nim być nowości. „Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt”, dzieła Chrystusa nie cofają się, nie ubywa ich, ale postępują naprzód, mówi Święty w liście „De tribus quaestionibus”. W ten sposób św. Bonawentura ujmuje wprost ideę postępu i to jest nowość w stosunku do Ojców Kościoła i do większości mu współczesnych. Dla św. Bonawentury Chrystus nie jest już, jak był dla Ojców Kościoła, końcem, lecz centrum historii; wraz z Chrystusem historia nie kończy się, lecz zaczyna nowy okres. Inny tego skutek jest następujący: do tego momentu przeważał pogląd, że Ojcowie byli absolutnym szczytem teologii: wszystkie późniejsze pokolenia mogły być jedynie ich uczniami. Św. Bonawentura także uważa Ojców za nauczycieli na zawsze, ale zjawisko św. Franciszka daje mu pewność, że bogactwo słowa Chrystusa jest niewyczerpalne i że także w nowych pokoleniach mogą pojawiać się nowe światła. Jedyność Chrystusa gwarantuje również nowość i odnowę we wszystkich okresach historii.

    Oczywiście Zakon Franciszkański – podkreśla święty – należy do Kościoła Jezusa Chrystusa, do Kościoła apostolskiego i nie można go zbudować na utopijnym spirytualizmie. Jednocześnie jednak liczy się nowość tego zakonu w stosunku do klasycznego monastycyzmu i św. Bonawentura – jak powiedziałem w poprzedniej katechezie – bronił tej nowości w Paryżu przed atakami duchowieństwa świeckiego: franciszkanie nie mają stałego klasztoru, mogą być obecni wszędzie, aby głosić Ewangelię. Właśnie typowe dla monastycyzmu zerwanie ze stabilizacją na rzecz nowej elastyczności, przywróciło Kościołowi dynamizm misyjny.

    W tym miejscu warto może powiedzieć, że dziś także istnieją wizje, według których cała historia Kościoła w drugim tysiącleciu byłaby stałym schyłkiem; niektórzy dopatrują się schyłku zaraz po czasach Nowego Testamentu. W rzeczywistości „Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt” – dzieła Chrystusa nie cofają się, lecz postępują naprzód. Czym byłby Kościół bez nowej duchowości cystersów, franciszkanów i dominikanów, bez duchowości św. Teresy z Avili i św. Jana od Krzyża i tak dalej? Dziś także aktualne jest twierdzenie: „Opera Christi non deficiunt, sed proficiunt” – idą naprzód. Św. Bonawentura uczy nas jednocześnie koniecznego rozeznania, nawet surowego, trzeźwego realizmu i otwarcia na nowe charyzmaty, ofiarowane przez Chrystusa, w Duchu Świętym, swemu Kościołowi. A podczas gdy powtarza się ta idea schyłku, jest również inna, ów „utopizm spirytualistyczny”, która się powtarza. Wiemy bowiem, jak po Soborze Watykańskim II niektórzy przekonani byli, że wszystko jest nowe, że jest inny Kościół, że Kościół przedsoborowy skończył się i będziemy mieli inny, całkowicie „odmienny”. Anarchiczny utopizm! I dzięki Bogu mądrzy sternicy Nawy Piotrowej – papież Paweł VI i papież Jan Paweł II – z jednej strony bronili nowości Soboru, z drugiej zaś jednocześnie jedyności i ciągłości Kościoła, który jest zawsze Kościołem grzeszników i zawsze miejscem Łaski.

    4. W tym sensie św. Bonawentura jako minister generalny franciszkanów przyjął linię rządzenia, w której jasne było, że nowy zakon nie mógł, jako wspólnota, żyć na tych samych „eschatologicznych wyżynach” św. Franciszka, w którym widział on zapowiedź przyszłego świata, lecz – kierowany równocześnie przez zdrowy realizm i odwagę duchową – miał zbliżyć się, na ile to możliwe, do maksymalnej realizacji Kazania na Górze, które dla św. Franciszka było regułą, licząc się jednak z ograniczeniami człowieka, naznaczonego grzechem pierworodnym.

    Widzimy zatem, że dla św. Bonawentury rządy nie były po prostu działaniem, ale przede wszystkim myśleniem i modlitwą. U podstaw jego rządzenia znajdujemy zawsze modlitwę i myśl; wszystkie jego decyzje wypływają z refleksji, z myśli oświeconej przez modlitwę. Jego wewnętrzny kontakt z Chrystusem towarzyszył zawsze jego pracy jako przełożonego generalnego i dlatego napisał całą serię pism teologiczno-mistycznych, które wyrażają ducha jego rządów i ukazują zamiar wewnętrznego kierowania zakonem, to znaczy rządzenia nie tylko za pomocą rozkazów i struktur, ale prowadząc i oświecając dusze, ukierunkowując na Chrystusa.

    Z pism tych, które są duszą jego rządów i wskazują drogę, którą powinni iść zarówno jednostki, jak i wspólnota, chciałbym wspomnieć tylko o jednym, o jego arcydziele, „Itinerarium mentis in Deum”, będącym „podręcznikiem” mistycznej kontemplacji. Książka ta narodziła się w miejscu głębokiej duchowości: na górze Verna, gdzie św. Franciszek otrzymał stygmaty. We wstępie autor przedstawia okoliczności, w jakich powstał jego tekst: “Gdy rozmyślałem o możliwościach duszy, dążącej do Boga, ukazało mi się, wśród innych, to cudowne zdarzenie, które w tym miejscu spotkało błogosławionego Franciszka, to znaczy widok Serafina uskrzydlonego na kształt Krucyfiksu. I rozmyślając o tym, zaraz zdałem sobie sprawę, że wizja ta ukazała uniesienie kontemplacyjne samego ojca Franciszka a zarazem drogę, która do tego prowadzi” (Wędrówka umysłu w Bogu; Prolog, 2, w; Opere di San Bonaventura. Opuscoli Teologici /1, Roma 1993, str. 499).

    Sześć skrzydeł Serafina staje się tym samym symbolem sześciu etapów, prowadzących stopniowo człowieka od poznania Boga przez obserwację świata i stworzeń i przez zgłębianie samej duszy z jej zdolnościami, aż po zaspokajający związek z Trójcą za sprawą Chrystusa, do naśladowania św. Franciszka z Asyżu. Ostatnie słowa „Itinerarium” (Wędrówki) św. Bonawentury, które odpowiadają na pytanie, jak można osiągnąć tę mistyczną jedność z Bogiem, powinny zapaść głęboko w serce” “Jeśli teraz gorąco pragniesz wiedzieć, jak to osiągnąć (mistycznej wspólnoty z Bogiem), proś o łaskę, nie o naukę; o pragnienie, nie intelekt; o jęk modlitwy, nie o poznanie litery; o oblubieńca, nie nauczyciela; o Boga, nie człowieka; o zaćmienie, nie o jasność; nie o światło, ale o ogień, który wszystko ogarnia i unosi w Bogu z silnym namaszczeniem i płomiennymi uczuciami… Wejdźmy więc w zamglenia, wstrzymajmy oddechy, namiętności i przywidzenia; przejdźmy z Chrystusem ukrzyżowanym z tego świata do Ojca, aby, zobaczywszy to, powiedzieć wraz z Filipem: to mi wystarczy” (tamże, VII, 6).

    Drodzy przyjaciele, przyjmijmy zaproszenie, skierowane do nas przez św. Bonawenturę, Doktora Serafickiego i pójdźmy do szkoły Boskiego Mistrza: słuchajmy Jego słowa życia i prawdy, które rozlega się w głębi naszej duszy. Oczyśćmy nasze myśli i nasze uczynki, aby mógł On w nas zamieszkać, a my byśmy mogli zrozumieć Jego boski Głos, który pociąga nas ku prawdziwemu szczęściu.

    tłum. ml (KAI Rzym)

    ___________________________________________________________________________

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 17 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuując rozważanie z ubiegłej środy, chciałbym dziś pogłębić wraz z wami inne aspekty nauczania św. Bonawentury z Bagnoregio. Był on wybitnym teologiem, który zasługuje na to, aby postawić go obok innego wielkiego myśliciela, współczesnego mu, św. Tomasza z Akwinu. Obaj zgłębiali tajemnice Objawienia, ceniąc bogactwo ludzkiego rozumu, w owym owocnym dialogu wiary i rozumu, jaki cechował chrześcijańskie Średniowiecze, czyniąc z niego epokę wielkiego ożywienia intelektualnego, a nie tylko wiary i odnowy Kościoła, co nie zawsze się wystarczająco podkreśla. Zbliżają ich też inne podobieństwa: tak Bonawentura, franciszkanin, jak Tomasz, dominikanin, należeli do zakonów żebraczych, które dzięki swej duchowej świeżości, jak przypomniałem w poprzednich katechezach, odnowili w XIII wieku cały Kościół i przyciągnęli wielu uczniów. Obaj służyli Kościołowi w sposób sumienny, z zapałem i miłością, tak, że zaproszono ich do udziału w Soborze Powszechnym w Lyonie w 1274 roku – tym samym, w którym obaj zmarli: Tomasz w drodze do Lyonu, Bonawentura podczas obrad wspomnianego soboru. Także na Placu św. Piotra posągi obu świętych są równoległe, umieszczone właśnie na początku Kolumnady, poczynając od fasady Bazyliki Watykańskiej: jeden na lewym skrzydle, drugi na prawym. Mimo tych wszystkich aspektów, możemy dostrzec w obu wielkich Świętych dwa odmienne podejścia do badań filozoficznych i teologicznych, co dowodzi oryginalności i głębi myśli każdego z nich. Chciałbym wspomnieć o kilku z tych różnic.

    Pierwsza dotyczy pojęcia teologii. Obaj uczeni stawiają sobie pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną, czy teoretyczną, spekulatywną. Św. Tomasz rozważa dwie możliwe, sprzeczne odpowiedzi. Pierwsza mówi: teologia to refleksja nad wiarą a celem wiary jest, by człowiek stał się dobry, żył zgodnie z wolą Boga. A zatem celem teologii powinno być prowadzenie na właściwą drogę, dobrą; w konsekwencji jest ona w gruncie rzeczy nauką praktyczną. Drugie stanowisko głosi: teologia stara się poznać Boga. My jesteśmy dziełem Bożym; Bóg znajduje się ponad naszym działaniem. Bóg pobudza nas do sprawiedliwego działania. Zasadniczo chodzi więc nie o nasze działanie, lecz o poznanie Boga, nie o nasze uczynki. Wniosek św. Tomasza jest następujący: teologia zakłada oba te aspekty: jest teoretyczna – stara się coraz lepiej poznawać Boga i jest praktyczna – stara się ukierunkować nasze życie na dobro. Ale istnieje prymat poznania: przede wszystkim winniśmy poznawać Boga, potem następuje działanie zgodnie z Bogiem (por. Summa Theologiae Ia, q. 1, art. 4). Ten prymat poznania w stosunku do praktyki jest znaczący dla podstawowego ukierunkowania św. Tomasza.

    Odpowiedź św. Bonawentury jest bardzo podobna, akcenty są jednak odmienne. Św. Bonawentura zna te same argumenty w jedną i drugą stronę, jak św. Tomasz, aby jednak odpowiedzieć na pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną, czy teoretyczną, św. Bonawentura dokonuje trojakiego rozróżnienia – rozszerza zatem alternatywę między teorią (prymat poznania) a praktyką (prymat praktyki), dodając trzecie podejście, które nazywa „mądrościowym” i stwierdzając, że mądrość obejmuje oba aspekty. Po czym dodaje: mądrość szuka kontemplacji (jako najwyższej formy poznania), a intencją jej jest „ut boni fiamus” – abyśmy stawali się dobrzy, przede wszystkim to: stawać się dobrym (por. Breviloquium, Prolog, 5). Potem dodaje: „Wiara jest w umyśle, w taki sposób, że wywołuje uczucie. Na przykład: wiedzieć, że Chrystus umarł «za nas» nie pozostaje wiedzą, lecz staje się nieuchronnie uczuciem, miłością” (Proemium in I Sent., q. 3).

    Na tej samej linii przebiega jego obrona teologii, czyli racjonalnej i metodycznej refleksji nad wiarą. Św. Bonawentura wymienia niektóre argumenty przeciwko uprawianiu teologii, rozpowszechnione być może wśród części franciszkanów i obecne również w naszych czasach: rozum miałby pozbawić wiarę znaczenia, byłby postawą przemocy wobec Słowa Bożego, musimy słuchać i nie analizować Słowa Bożego (por. List św. Franciszka z Asyżu do św. Antoniego z Padwy). Na te argumenty przeciwko teologii, ukazujące zagrożenia istniejące w samej teologii, Święty odpowiada: to prawda, że istnieje arogancki sposób uprawiania teologii, pycha rozumu, który stawia się ponad Słowem Bożym. Jednakże prawdziwa teologia, racjonalna praca prawdziwej i dobrej teologii ma inne pochodzenie, nie pychę rozumu. Ten, kto miłuje, chce coraz lepiej i coraz bardziej poznawać umiłowanego; prawdziwa teologia nie angażuje rozumu i jego uzasadnionego poszukiwania pychy, „sed propter amorem eius cui assentit” – jest „uzasadniona przez miłość do Tego, któremu dał swe przyzwolenie” (Proemium in I Sent., q. 2), i chce lepiej poznać ukochanego: oto podstawowa intencja teologii. Dla św. Bonawentury ma więc ostatecznie decydujące znaczenie prymat miłości.

    W konsekwencji św. Tomasz i św. Bonawentura określają odmiennie ostateczne przeznaczenie człowieka, jego pełne szczęście: dla św. Tomasza celem najwyższym, do którego zmierza nasze pragnienie, jest zobaczyć Boga. W tym prostym akcie ujrzenia Boga znajdują rozwiązanie wszystkie problemy: jesteśmy szczęśliwi, nic poza tym nie jest konieczne.

    Dla św. Bonawentury ostatecznym przeznaczeniem człowieka jest natomiast miłowanie Boga, spotkanie i zjednoczenie się Jego i naszej miłości. Jest to, według niego, najodpowiedniejsza definicja naszego szczęścia.

    Idąc tym tropem moglibyśmy również powiedzieć, że najwyższą kategorią dla św. Tomasza jest prawda, podczas gdy dla św. Bonawentury – dobro. Błędem byłoby dopatrywanie się w obu tych odpowiedziach sprzeczności. Dla obu to, co prawdziwe, jest także dobre, a dobro jest również prawdziwe; widzieć Boga to kochać, a kochać to widzieć. Chodzi zatem o odmienne akcenty wspólnej zasadniczo wizji. Oba akcenty ukształtowały odmienne tradycje i odmienne duchowości, i w ten sposób ukazały płodność wiary – jednej w różności swych wyrazów.

    Powróćmy do św. Bonawentury. Jest oczywiste, że specyficzny akcent jego teologii, którego dałem tu tylko jeden przykład, tłumaczy się, wychodząc od charyzmatu franciszkańskiego: Biedaczyna z Asyżu, pomijając debaty intelektualne swoich czasów, całym swym życiem udowodnił prymat miłości; był żywą i rozmiłowaną w Chrystusie ikoną i w ten sposób uobecnił w swoich czasach postać Pana – przekonał współczesnych nie słowami, lecz swoim życiem. We wszystkich dziełach św. Bonawentury, także w dziełach naukowych, szkolnych, widoczna jest i znajduje się ta franciszkańska inspiracja; to znaczy można zauważyć, że myśli on, wychodząc od spotkania z Biedaczyną z Asyżu. Aby jednak zrozumieć konkretne przedstawienie tematu „prymatu miłości”, musimy pamiętać o jeszcze jednym źródle: o pismach tak zwanego Pseudo-Dionizego, syryjskiego teologa z VI wieku, który ukrył się pod pseudonimem Dionizego Areopagity, nawiązując przez to imię do postaci z Dziejów Apostolskich (por. 17, 34).Teolog ten stworzył teologię liturgiczną i teologię mistyczną i obszernie mówił o różnych porządkach chórów anielskich. Jego pisma przełożone zostały na łacinę w IX wieku; w czasach św. Bonawentury – jesteśmy w XIII wieku – pojawił się nowy przekład, który zainteresował Świętego i innych teologów jego stulecia. Szczególnie dwie rzeczy przyciągnęły uwagę św. Bonawentury:

    1. Pseudo-Dionizy mówi o dziewięciu chórach aniołów, których imiona znalazł w Piśmie, a następnie usystematyzował po swojemu, od zwykłych aniołów po serafinów. Św. Bonawentura interpretuje te chóry anielskie jako stopnie zbliżenia stworzenia do Boga. W ten sposób mogą one wyobrażać drogę człowieka, wspinanie się ku jedności z Bogiem. Dla św. Bonawentury nie ulega wątpliwości, iż św. Franciszek należał do serafinów – najwyższego chóru, to znaczy był czystym ogniem miłości. I tacy powinni być też franciszkanie. Św. Bonawentura wiedział jednak doskonale, że ten ostatni stopień zbliżenia do Boga nie może zostać umieszczony w porządku prawnym, lecz jest zawsze szczególnym darem Boga. Dlatego struktura zakonu franciszkańskiego jest skromniejsza, bardziej realistyczna, musi jednak pomagać członkom w zbliżaniu coraz bardziej do serafickiego istnienia czystej miłości. W ubiegłą środę mówiłem o tej syntezie trzeźwego realizmu i ewangelicznego radykalizmu w myśli i działalności św. Bonawentury.

    2. Św. Bonawentura znalazł jednak w pismach Pseudo-Dionizego inny element, według niego jeszcze istotniejszy. Podczas gdy dla św. Augustyna intellectus – widzenie rozumem i sercem – jest ostatnią kategorią poznania, Pseudo-Dionizy czyni jeszcze jeden krok: wspinając się ku Bogu można dojść do punktu, w którym rozum już nic nie widzi. Ale w nocy intelektu miłość widzi jeszcze – widzi to, co jest niedostępne dla rozumu. Miłość wykracza poza rozum, widzi więcej, wchodzi znacznie głębiej w tajemnicę Boga. Św. Bonawentura był zafascynowany tą wizją, która spotykała się z jego franciszkańską duchowością. Właśnie w mrocznej nocy Krzyża jawi się cała wielkość Bożej miłości; tam, gdzie rozum już nic nie widzi, widzi miłość. Końcowe słowa jego „Wędrówki umysłu w Bogu” przy powierzchownej lekturze wydać się mogą przesadnym wyrazem pozbawionej treści pobożności; czytane natomiast w świetle teologii Krzyża św. Bonawentury są jasnym i realistycznym wyrazem duchowości franciszkańskiej: „Jeśli teraz pragniesz wiedzieć, jak się to dzieje (to jest wspinanie się ku Bogu), pytaj łaski, nie nauki; pragnienia, nie intelektu; szeptu modlitwy, nie poznawania litery; (…) nie światła, lecz ognia, który wszystko zapala i niesie do Boga”(VII, 6). Wszystko to nie jest antyintelektualne ani antyracjonalne: zakłada drogę rozumu, lecz przerasta go w miłości ukrzyżowanego Chrystusa. Przez to przekształcenie mistyki Pseudo-Dionizego św. Bonawentura zapoczątkowuje wielki nurt mistyczny, który bardzo podniósł i oczyścił ludzki umysł: jest szczytem w dziejach ludzkiego ducha.

    Ta teologia Krzyża, zrodzona ze spotkania teologii Pseudo-Dionizego z franciszkańską duchowością, nie powinna pozwolić nam zapomnieć, że św. Bonawentura dzieli ze św. Franciszkiem z Asyżu także miłość do stworzenia, radość z piękna stworzenia Bożego. Zacytuję w tym miejscu jedno zdanie z pierwszego rozdziału jego „Wędrówki”: „Ten (…), kto nie widzi niezliczonych wspaniałości stworzeń, jest ślepy; ten, kto nie budzi się, słysząc tyle głosów, jest głuchy; ten, kto za wszystkie te cuda nie sławi Boga, jest niemy; ten, kto z tylu znaków nie podnosi się do pierwszej zasady, jest głupcem” (I, 15). Całe stworzenie mówi głośno o Bogu, o Bogu dobrym i pięknym; o Jego miłości.

    Całe nasze życie jest zatem według św. Bonawentury „itinerarium”, pielgrzymką – wspinaniem się ku Bogu. Lecz o naszych własnych siłach nie możemy wspinać się ku wysokości Boga. Bóg sam musi nam pomóc, musi „wciągnąć” nas do góry. Dlatego niezbędna jest modlitwa. Modlitwa – tak mówi Święty – jest matką i początkiem wyniesienia – „sursum actio”, działaniem, które wnosi nas do góry – powiada Bonawentura. Kończę więc modlitwą, od której zaczyna on swą „Wędrówkę”: „Módlmy się więc i powiedzmy Panu Bogu naszemu: «Prowadź mnie, Panie, Twoją drogą a ja iść będę w Twej prawdzie. Niech się raduje moje serce w bojaźni przed Twoim imieniem»” (I, 1).

    tłum. ml (KAI Rzym)

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 lipca

    Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk II, cesarz
      •  Błogosławiony Jakub de Voragine, biskup
      •  Święty Franciszek Solano, prezbiter
      •  Święci Jan Jones i Jan Wall, prezbiterzy i męczennicy
      •  Błogosławiona Angelina Marsciano, zakonnica
    ***
    Święty Kamil de Lellis

    Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru.
    Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów.

    Święty Kamil de Lellis

    Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę.

    Święty Kamil de Lellis

    18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli.

    Święty Kamil de Lellis

    Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930).
    W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 lipca

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy

    Zobacz także:
      •  Święta Teresa od Jezusa de Los Andes, dziewica
      •  Święta Klelia Barbieri, dziewica
      •  Święty Sylas (Sylwan), biskup
      •  Święty Ewagriusz z Pontu
      •  Błogosławiony Marian od Jezusa Euse Hoyos, prezbiter
      •  Błogosławiona Marianna Biernacka, męczennica
      •  Joel, prorok
      •  Ezdrasz, pisarz
    ***
    Święci Andrzej Świerad i Benedykt wśród uczniów

    Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze.
    Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha.Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym.

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt na tle góry Zabor i katedry w Nitrze

    Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich.
    Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry.
    W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 lipca

    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
    biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy
    ***
    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu

    Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy.
    W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz.
    Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwieży z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął.
    Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona.
    Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej.

    Fragment fresku przedstawia męczeńską śmierć z rąk pogan św. Brunona z Kwerfurtu 
    fragment fresku przedstawia męczeńską śmierć z rąk pogan św. Brunona z Kwerfurtu/pl.wikipedia.org
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    św. Brunon

    (ok. 974 – 1009)

    Wniósł wielki wkład w ewangelizację Europy, stał się także prekursorem polsko-niemieckiego pojednania. Zginął najprawdopodobniej w okolicach Giżycka. Mija właśnie tysiąc lat od męczeńskiej śmierci św. Brunona Bonifacego z Kwerfurtu.

         Był synem narodu niemieckiego. Urodził się ok. 974 r. w arystokratycznej rodzinie w Kwerfurcie. Staranne wykształcenie otrzymał w słynnej szkole w Magdeburgu, gdzie zaprzyjaźnił się z Thietmarem, późniejszym biskupem Marseburga i znanym kronikarzem. W 995 r. został kapelanem na dworze cesarza Ottona III, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i odbywał z nim podróże do Rzymu. Podczas pierwszej z nich spotkał się ze św. Wojciechem. Wkrótce do Ottona i Brunona dotarła informacja o męczeńskiej śmierci praskiego biskupa i misjonarza (997). Z drugiej podróży Brunon nie wrócił już do Niemiec, ale wstąpił do benedyktynów w opactwie na Awentynie. W 999 r. złożył śluby zakonne i otrzymał imię Bonifacy. Na Awentynie spotkał św. Romualda, późniejszego założyciela kamedułów. Brunon Bonifacy poznawał życie pustelnicze w Cuxa w Katalonii, we włoskim Monte Cassino oraz w pobliżu Tivoli. W początkach 1001 r. osiadł wraz z mistrzem Romualdem w Pereum k. Rawenny.

         W tym samym roku na dwór cesarski Ottona III w Rawennie przybyli wysłannicy Bolesława Chrobrego z prośbą o przysłanie zakonników do nowego eremu w Wielkopolsce. Klasztor miał powstać w wyniku ustaleń podjętych podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego (1000). Do wyjazdu wyznaczono Benedykta i Jana, a ich zwierzchnikiem – w randze biskupa – miał być właśnie Brunon. Benedykt i Jan wkrótce wyruszyli do Polski, a Brunon – jeszcze przez rok – pozostał we Włoszech. Dopiero po śmierci cesarza Ottona III (1002), wystąpił do papieża Sylwestra II o licentiam evangelisandi oraz pozwolenie na konsekrację biskupią. I choć wkrótce wszystkie zezwolenia papieskie otrzymał, z powodu wojny z Polską rozpoczętej przez nowego cesarza Henryka II nie pojechał do kraju Bolesława Chrobrego. Zimą 1002 r. udał się do Ratyzbony, gdzie przedstawił cesarzowi swoje plany misyjne. Spotkał się z odrzuceniem i kpiną.

         W tej sytuacji udał się na Węgry, gdzie spędził dwa lata, prowadząc misję w Siedmiogrodzie. Władzę na Węgrzech sprawował przyszły święty, czyli Stefan, szwagier i sojusznik cesarza Henryka II. W 1004 r. Brunon przyjął w Niemczech święcenia biskupie, a cesarz Henryk II nie widział już przeszkód, aby abp Brunon mógł wyjechać do Polski. Miał nadzieję, że hierarcha mający prawo konsekrowania innych biskupów uzależni Kościół w Polsce od Kościoła w Niemczech.

         W 1005 r., po zawarciu pokoju między Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym, abp Brunon udał się do Polski. Tu dowiedział się o męczeńskiej śmierci dwóch swoich przyjaciół eremitów Benedykta i Jana oraz trzech zakonników Polaków – Mateusza, Izaaka i Krystyna, których dziś czcimy jako “pierwszych polskich męczenników”. Arcybiskup Brunon napisał wtedy “Żywot Pięciu Braci Męczenników”.

         Na przełomie 1006 i 1007 r. Brunon znów jest na Węgrzech. Stamtąd na początku 1008 r. udał się na Ruś, gdzie gościł go książę ruski Włodzimierz Wielki. Wtedy też podjął się ewangelizacji zadnieprzańskich Pieczyngów. Ostrzeżony, że to “najokrutniejsi ze wszystkich pogan” spędził wśród nich pięć miesięcy. Pozyskać dla Chrystusa udało mu się zaledwie 30 dusz, ale napadnięty i uprowadzony, o mało co nie stracił życia. Owocne były jednak skutki polityczne tej jego działalności. Udało mu się doprowadzić do zbliżenia między księciem Włodzimierzem Wielkim a królem Bolesławem Chrobrym, czego uwieńczeniem było małżeństwo między synem księcia Świętopełkiem a jedną z córek Bolesława Chrobrego.

         Pod koniec 1008 r. Brunon powrócił do Polski, gdzie Bolesław Chrobry z ogromnym zrozumieniem odnosił się do jego planów misyjnych. Z naszego kraju wysłał misję ewangelizacyjna do Szwecji, czego skutkiem było przyjęcie chrztu przez króla Olafa Skotkonunga.

         Arcybiskup Brunon zdawał sobie sprawę, że wszystkie swoje plany może realizować jedynie w warunkach pokoju. Nic więc dziwnego, że gdy doszło do kolejnego konfliktu miedzy cesarzem Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym, starał się czynić wszystko, aby zapanował pokój. Znany jest jego słynny list do cesarza (patrz ramka). Brunon ubolewał nad sojuszem Henryka II z pogańskimi Lutykami i zwalczaniem przez niego chrześcijańskiego władcy Polski. Świadczy to, jak bardzo Brunonowi zależało na dobrych stosunkach między władcami obu krajami. Niestety, Henryk II nie chciał słuchać swojego rodaka.

        Ostatnim etapem życia Brunona z Kwerfurtu była wyprawa misyjna na pogranicze prusko-jaćwiesko-ruskie. Udało mu się nawrócić księcia Nethimera wraz z jego 300-osobową świtą. Niestety, 9 marca 1009 r. zginął z rąk brata owego księcia wraz z grupą 18 towarzyszących mu osób. Starodawna tradycja sytuuje miejsce śmierci, a później i kultu świętego, na wzgórzu nazwanym jego imieniem w Giżycku. Inna tradycja wskazuje na okolice Kolna lub Drohiczyna.

         Wpisany do Martyrologium Rzymskiego w XVI w. św. Brunon Bonifacy od początku czczony był w zakonie kamedulów, a także w rodzinnym Kwerfurcie. W Polsce długo był zapomniany. Przypomniano sobie o nim dopiero w XVII w., zwłaszcza na Warmii, gdzie odbierał kult i to nawet wśród ludności protestanckiej. Dziś jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji łomżyńskiej i ełckiej. Rozpoczęte już uroczystości jubileuszowe mają charakter ekumeniczny.

    Z LISTU BRUNONA Z KWERFURTU DO CESARZA HENRYKA II     
    “Rzeczywiście kocham go (Bolesława Chrobrego) jak duszę moją i więcej niż życie moje. Lecz mam wiarygodnego świadka, wspólnego Boga naszego, przed którym nic nie jest ukryte, że nie miłuję go wbrew Twej łaskawości, gdyż ile tylko mogę, pragnę życzliwie usposobić go względem Ciebie. Lecz oby bez utraty laski króla wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda z Belialem? Jakie porównanie światła z ciemnością? W jaki sposób mogą zgodzić*się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy? (…) Czy nie uważasz za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów? Czy nie lepiej takiego człowieka mieć wiernym, z którego pomocą i poradą mógłbyś daninę otrzymać i lud pogański uczynić świętym, najbardziej chrześcijańskim? (…) Jeśli chcesz mieć rycerza, trzymaj z Chrobrym. Strzeż się, królu, jeśli wszystko chcesz czynić przemocą, a nigdy z litością, którą lubi Chrobry, żeby przypadkiem Jezus, który teraz wspiera Ciebie, nie rozgniewał się. (…) Czy nie lepiej jest walczyć z poganami dla chrześcijaństwa niż gwałt zadawać chrześcijanom?”.

    Wojciech Świątkiewicz/Tygodnik Idziemy

    _______________________________________________________________________________

    Mnich, co upominał cesarza – św. Brunon Bonifacy

    Mnich, co upominał cesarza - św. Brunon Bonifacy

    Kościół pw. św. Brunona z Kwefurtu w Giżycku/fot. Rimantas Lazdynas(PD)

    ***

    „Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – pisał ostro do cesarza św. Brunona.

    Ten święty pozostaje ciągle mało znany. A szkoda. Św. Brunon z Kwerfurtu zasługuje bez wątpienia na pamięć Polaków. Kapelan mądrego cesarza Ottona III, przyjaciel Bolesława Chrobrego, człowiek szerokich europejskich horyzontów, misjonarz, pierwszy pisarz na polskiej ziemi.

    Urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. Kształcił się w szkole katedralnej w Magdeburgu, tam gdzie parę lat wcześniej uczył się św. Wojciech. Dostał się na dwór cesarza Ottona III i towarzyszył mu w podróży do Rzymu. Tam wstąpił do benedyktynów, przybierając imię Bonifacy. W tym czasie zetknął się ze św. Romualdem, założycielem kamedułów – wspólnoty benedyktyńskiej o bardziej surowej regule. Brunon przyłączył się do tej nowej wspólnoty w eremie Pereum koło Rawenny. Na prośbę Bolesława Chrobrego dwóch mnichów z Pereum wysałano do Polski. Ich misja zakończyła się tragicznie w roku 1003, kiedy to wraz z trzema polskimi nowicjuszami zostali zamordowani przez rabusiów. W tej misji miał też uczestniczyć Brunon.

    Swoim braciom oddał hołd, opisując ich męczeństwo w dziele „Żywot pięciu braci męczenników”. Sam Brunon otrzymał od papieża nominację na biskupa misyjnego, ale sakrę przyjął z kilkuletnim opóźnieniem, w Magdeburgu. Konflikt między cesarzem Henrykiem II a Bolesławem Chrobrym opóźnił jego przyjazd do Polski. Ewangelizował na Węgrzech i na Rusi. Dotarł nawet do plemion Pieczyngów zamieszkujących nad Morzem Czarnym. Z Polski wysłał także ekipę misjonarzy do Szwecji. Napisał „Żywot św. Wojciecha”. W 1009 roku udał się z misją do plemion pruskich i tam zginął z 18 towarzyszami, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad po relikwiach męczennika zaginął. Tradycja głosi, że został pochowany w klasztorze na Świętym Krzyżu.

    Świadectwem klasy Brunona jest słynny „List do cesarza Henryka II” z roku 1008. Święty mnich krytykował cesarza za zawarcie sojuszu z pogańskimi ludami, z pomocą których atakował polskiego, chrześcijańskiego władcę. „Czy godzi się prześladować lud chrześcijański [Polaków], a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? (…) Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – pisał Brunon. Historycy podkreślają, że takie potępienie przez Niemca polityki niemieckiego władcy było czymś niezwykłym. List Brunona, jak i dwa żywoty polskich męczenników, które zostawił po sobie, są nie tylko bezcennym źródłem wiedzy o historii Polski. Są też świadectwem, że Polska Chrobrego weszła na trwałe w orbitę chrześcijańskiej Europy. Co więcej, stawała się krajem odpowiedzialnym za głoszenie Ewangelii u pogańskich sąsiadów. Ciekawostką jest fakt, że cesarz Henryk II został również świętym. Może w dojściu do świętości pomogło mu braterskie upomnienie św. Brunona.

    Misjonarz

    Przemysław Kucharczak

    Nawracał najdziksze plemiona Europy. Długo cudem uchodził z życiem…

    Bruno, jeden z najwybitniejszych umysłów Europy, był krewnym samego niemieckiego cesarza. Przemierzał kontynent w prostym białym habicie. I choć był Niemcem, wbrew więzom krwi solidaryzował się z Polakami. Wygarnął w liście swojemu krewnemu, niemieckiemu królowi (późniejszemu cesarzowi) Henrykowi II, za to, że wspólnie z pogańskim plemieniem Luciców zaatakował Polaków. Odważył się w nim napisać o śmiertelnym wrogu Henryka II, polskim Bolesławie Chrobrym: „do tego księcia odnoszę się z uczuciem wierności i serdecznej przyjaźni (…). Kocham go jak duszę moją i więcej niż życie moje”.

    Do dzikich plemion
    Urodził się około 974 roku na zamku Kwerfurt w Saksonii. Był kapelanem cesarza Ottona III. Wstąpił jednak do pustelni św. Romualda, założyciela kamedułów. – Żył bardzo ubogo, ascetycznie. Myślał, że pustelnia to będzie to. A jednak czegoś mu tam brakowało – mówi prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. – Chciał wyjść do ludzi i ich nawracać. Uznał, że to jest jego najważniejsze powołanie – dodaje. W 997 roku po chrześcijańskiej Europie rozeszła się wieść o męczeńskiej śmierci słowiańskiego biskupa Wojciecha. Zabili go Prusowie, kiedy poszedł ich nawracać. Cesarz Otton, zapewne w porozumieniu z zaprzyjaźnionym polskim księciem Bolesławem Chrobrym, postanowił wysłać kolejnych misjonarzy nad Bałtyk. Mieli założyć klasztor w Polsce, a potem nawracać pogańskich Słowian połabskich. Bruno zapalił się do tego pomysłu. Zwłaszcza że ich włoska pustelnia leżała nad bagnistymi rozlewiskami rzeki Pad, w bardzo malarycznym klimacie, z powodu którego bracia wciąż chorowali. „Już nie zwlekaj, ruszaj w drogę! Lepiej będzie, jeśli głosząc Chrystusa, umrzesz w kraju pogan aniżeli pewnego dnia bezowocnie tutaj, w tym niezdrowym bagnie” – powtarzał Bruno sobie i przyjaciołom. Z dwoma innymi braćmi zaczęli uczyć się „słowiańskiego języka”.

    Wkrótce Benedykt i Jan ruszyli przodem, a Bruno miał do nich dołączyć później, po święceniach biskupich. Niestety, w wieku 21 lat zmarł Otton III, a wtedy sprawy się skomplikowały. Wybuchła wojna Niemców z Polakami. Nowy cesarz Henryk II zabronił Brunonowi wyjazdu. Uratowało to świętemu życie. Benedykt i Jan razem z nowymi polskimi braćmi zostali bowiem zamordowani w swojej polskiej pustelni przez rabusiów. Bruno opisał wkrótce ich historię w „Żywocie Pięciu Braci Męczenników”. Napisał też dwa żywoty świętego Wojciecha. Ponieważ nie mógł jechać do Polski, ewangelizował plemiona nazywane „Czarnymi Węgrami”. Z Węgier ruszył na Ruś, skąd chciał iść ku Morzu Czarnemu, do plemienia Pieczyngów. – Odwagi mu nie brakowało. W Europie wtedy uważano, że Pieczyngowie są najbardziej dzikim plemieniem, jakie istnieje – mówi prof. Białuński.

    Stracisz młode życie
    Książę kijowski Włodzimierz Wielki „usilnie zabiegał o to, abym nie szedł do tak nierozumnego ludu, gdzie dusz wcale nie pozyskam, lecz znajdę jedynie śmierć, i to najhaniebniejszą” – wspominał później Bruno. Książę powoływał się nawet na jakieś senne widzenie, które go przeraziło. W końcu jednak odprowadził misjonarzy aż do granicznych fortyfikacji. „Wyszliśmy za bramę (…). Niosłem krzyż Chrystusa, objąwszy go rękami, i śpiewałem wzniosłą pieśń: Piotrze, miłujesz mnie? Paś owce moje!” – wspominał Bruno. Książę przysłał mu jeszcze posłańca ze słowami: „»Na Boga, proszę cię, abyś na moją hańbę nie tracił młodego życia. Wiem, że jutro przed trzecią godziną [dnia], bezowocnie, bez powodu zakosztujesz gorzkiej śmierci«. Na to odparłem: »Oby Bóg otworzył ci raj, jak ty nam otworzyłeś drogę do pogan«” – zapisał Bruno. Misjonarze ruszyli przed siebie. „Dwa dni szliśmy i nikt nam nie szkodził. Trzeciego dnia, to jest w piątek, trzykrotnie, rano, w południe, podczas nony, wszystkich ze zgiętymi karkami prowadzono na stracenie; nas, którzy cudem tylekroć uszliśmy rąk spotykających nas wrogów – tak rozkazał Bóg” – opisywał Bruno.

    W niedzielę zawleczono ich na wielkie zgromadzenie. „Smagają nas jak konie. Nadbiega niezliczone pospólstwo z oczyma krwi żądnymi i wydaje przeraźliwy krzyk: tysiącem toporów, tysiącem mieczów dobytych z pochwy nad naszymi karkami grożą, że potną nas w kawałki. Dręczono nas aż do nocy, wleczono w różne strony, dopóki możni [tego] kraju, którzy w walce wydarli nas z ich rąk, wysłuchawszy naszego oświadczenia, przekonali się jako ludzie rozsądni, że wkroczyliśmy do ich kraju w dobrym zamiarze. Tak jak rozkazał przedziwny Bóg” – relacjonował misjonarz. Przez następne 5 miesięcy Bruno chodził po kraju i opowiadał Pieczyngom o Ewangelii. „Gdy chrześcijaństwo przyjęło się mniej więcej w trzydziestu duszach, za zrządzeniem Boga zawarliśmy pokój, którego, jak oni mówili, nikt prócz nas nie mógłby zawrzeć. »Ten pokój – powiadają – jest Twoim dziełem. Jeśli on będzie trwały, jak zapewniasz, wszyscy chętnie zostaniemy chrześcijanami«”.

    Zgroza mówić to
    Bruno wyświęcił wtedy biskupa dla Pieczyngów i poszedł dalej. Tym razem zatrzymał się w Polsce. Nie mógł jednak ewangelizować Słowian połabskich, do czego kiedyś się przygotował, bo wciąż trwała wojna polsko-niemiecka. To wtedy napisał swój słynny list do Henryka II. Przedziwny list. Kiedy Bruno wspomina w tym liście o Bogu, to nie są jakieś wyuczone formułki. Bruno pisze o Bogu jako o Kimś, Kogo spotkał. Do Henryka II zwraca się z wielkim szacunkiem, ale też ostro go… beszta za skierowany przeciw Polsce sojusz z poganami. Zresztą trudno, żeby Bruno bał się niemieckiego władcy po tym, co przeżył u Pieczyngów. „Oby bez utraty łaski króla wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem?

    Jakie porównanie światła z ciemnością? W jaki sposób mogą zgodzić się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy? Jakim czołem schodzą się święta włócznia i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką? Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – wygarnął Henrykowi. Podziękował mu jednak, że król troszczył się, żeby Bruno nie zginął. „Podczas mej nieobecności wyśmiałeś wobec otaczających Cię panów mnie i wiele moich wad godnych wyśmiania.

    Tych trzech uczuć, obawy, gniewu i szyderstwa, nigdy nie żywiłbyś względem mnie, gdybyś mnie nie miłował, a gdybyś nie był dobry, z pewnością nigdy nie miałbyś w nienawiści tego, co Ci się we mnie złym wydawało. Na pociechę mówię Ci, że o ile święty Bóg raczy zmiłować się za wstawiennictwem błogosławionego Piotra, nie chcę zginąć, gdyż będąc sam w sobie nieobyczajnym i złym, pragnąłbym z łaski Bożej stać się dobrym. Proszę jak w modlitwie, aby wszechmocny i miłosierny Bóg zarówno mnie, starego grzesznika, poprawił, jak i Ciebie z dnia na dzień coraz lepszym czynił królem” – napisał.

    Ostatni marsz
    Niestety, list misjonarza nic nie zmienił w polityce. Niemcy i Polacy nadal się wyrzynali. Zamiast do Słowian połabskich, Bruno wysłał więc misjonarzy do Szwecji. Ich misja zakończyła się ogromnym sukcesem. A sam w 1009 r. poszedł z Ewangelią do Jaćwingów, czyli do plemion bałtyjskich spokrewnionych z Litwinami i Łotyszami, zamieszkujących teren dzisiejszej północno-wschodniej Polski.

    – Sądzę, że towarzyszyło mu ponad 20 osób. Oprócz misjonarzy byli to tłumacze i służący – mówi prof. Białuński. – Pierwszy etap wyprawy był udany. Bruno ochrzcił lokalnego władcę Nehtimera i jego otoczenie – dodaje. Było to podobno około 300 osób. Bruno i towarzysze ochrzcili ich w jednym z jezior. I ruszyli dalej, na ziemie następnego władcy. Niestety, tam już przyjęto ich wrogo. Mnich Wibert, który podawał się za towarzysza Brunona, wspominał o reakcji „księcia tej krainy”: „rozkazał, by obcięto biskupowi głowę, kapelanów powieszono, a mnie oślepiono”. Prof. Białuński wierzy w relację mnicha Wiberta, bo w wielu szczegółach potwierdza je inne, niezależne źródło.

    Głowę Brunona zabójcy wrzucili do rzeki, której nazwę zapisano po łacinie jako Alstra. Gdzie to było? – Mój doktorant zwrócił uwagę na podobieństwo nazw Ostryn, Ostryna i Ostrynka na dzisiejszej Białorusi, przy granicy z Polską i Litwą. Jeśli wyrzucić z nazwy Alstra literę „l”, brzmi to prawie identycznie – mówi prof. Białuński. – Moim zdaniem, Bruno zginął na pograniczu Rusi i Litwy. A jego zabójcami byli Jaćwingowie albo Litwini – dodaje. Hipotez na temat miejsca tej śmierci jest kilka. – W maju będziemy się o to spierać na sesji naukowej w Olsztynie – zapowiada ks. prof. Andrzej Kopiczko, historyk Kościoła. – Mamy pięć referatów, każdy z hipotezą o miejscu męczeństwa. Może były to okolice Giżycka, może Rajgrodu, a może tereny dzisiejszej Litwy? – mówi. Bruno przez kilka stuleci był zapomnianym świętym. Pamięć o nim odżyła w Polsce dopiero w XVII wieku. – A przecież Bruno jest pierwszym pisarzem, który pisał na ziemiach polskich – przypomina prof. Białuński.

    Bolesław Chrobry wykupił ciało św. Brunona. Pochowano go pod jakimś klasztorem w Polsce. Źródła nie podają konkretnego miejsca. Być może chodzi o Przemyśl, gdzie pod katedrą odkryto szkielety 19 osób, pochowanych w tym okresie. Wiadomo, że Bruno zginął z 18 towarzyszami. Możliwe też, że leży pod klasztorem na Świętym Krzyżu. Zachował się tam średniowieczny fresk, przedstawiający męczeństwo św. Brunona.

    W ramach obchodów tysiąclecia śmierci świętego, 20 czerwca o godz. 19.00 w Giżycku odbędzie się spotkanie ewangelizacyjne dla młodych. Pierwszą część poprowadzi o. Jan Góra.

    Nie umieraj w bagnie

    Przemysław Kucharczak

    Tłum już misjonarza linczował. Pieczyngowie nad Morzem Czarnym smagali go, wlekli po ziemi i ze zgiętym karkiem prowadzili na śmierć. Bruno przeżył i niezrażony poszedł z Ewangelią do kolejnych dzikich plemion, na dzisiejsze Mazury.

    Właśnie trwają główne uroczystości z okazji tysiąclecia śmierci św. Brunona. To szokujące, jak mało wiedzą Polacy o człowieku, który jako pierwszy na ziemiach polskich pisał księgi i elokwentne listy. O Niemcu, który w obronie Polaków karcił samego niemieckiego cesarza. Mało kto słyszał, że w ogóle istniał jakiś święty Bruno z Kwerfurtu. Kiedy „Gość” poprzednio napisał o Brunonie, zdumiona czytelniczka napisała nam w liście: „Gdzie dzisiaj są tacy mężczyźni?”.

    Droga na Mazury
    Bruno był jednym z najwybitniejszych Europejczyków przed tysiącem lat. Ten około 35-letni, wykształcony arystokrata i biskup, zimą na przełomie 1008 i 1009 roku przedzierał się przez zamarznięte mazurskie bagna. Opowiadał o Jezusie napotkanym ludziom, których inni Europejczycy uważali za dzikusów. I w czasie tej misji został zabity. Dzisiaj o św. Brunonie próbują Polakom przypomnieć katolickie diecezje z północno-wschodniej Polski. W Łomży z okazji Roku św. Brunona zaplanowano Konferencję Episkopatu Polski, a w Giżycku spotkanie młodzieży na wzgórzu św. Brunona. O poprowadzenie nabożeństwa poproszono o. Jana Górę. Zaproszono też „Siewów Lednicy” i Violę Brzezińską.

    Bruno urodził się na zamku w Kwerfurcie w Saksonii. Jako młody chłopak był dworzaninem niemieckiego cesarza Ottona III. Później, we Włoszech, wstąpił do klasztoru i przybrał zakonne imię Bonifacy.
    Czegoś mu jednak w klasztorze brakowało. Podziwiał św. Wojciecha, o którym z dalekiej Polski docierały wieści, że poszedł nawracać tajemnicze plemiona Prusów i że zginął podczas tej misji. Bruno-Bonifacy chciał podjąć podobne ryzyko. Zwłaszcza że klasztor kamedułów, w którym wtedy żył, stał w rozlewiskach rzeki Pad. Z powodu malarycznego klimatu bracia ciągle tam chorowali. Bruno miał tego dość.

    Zaczął więc intensywnie uczyć się „słowiańskiego języka”, żeby pójść z Ewangelią do pogańskich Słowian Połabskich. „Już nie zwlekaj, ruszaj w drogę! Lepiej będzie, jeśli głosząc Chrystusa umrzesz w kraju pogan, aniżeli pewnego dnia bezowocnie tutaj, w tym niezdrowym bagnie!” – powiedział przyjaciołom, kamedułom Benedyktowi i Janowi, którzy chcieli iść z nim. Benedykt i Jan poszli przodem, a Bruno miał do nich dołączyć później. To ocaliło mu życie. Benedykta i Jana zabili bowiem w Polsce bandyci, którzy napadli na założony przez nich klasztor. Nie zdążyli dojść do Słowian Połabskich.

    Przeraźliwy krzyk
    Bruno też nie mógł tam pójść, bo na pograniczu polsko-niemieckim wybuchła wojna. Toczył ją Bolesław Chrobry z nowym władcą Niemiec Henrykiem II. Zakonnik poszedł więc nawracać plemiona nazywane Czarnymi Węgrami, a później Pieczyngów znad Morza Czarnego. – Odwagi mu nie brakowało. W Europie wtedy uważano, że Pieczyngowie są najdzikszym plemieniem, jakie istnieje – mówi prof. Grzegorz Białuński z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, badacz losów Brunona.

    Książę kijowski Włodzimierz Wielki ostrzegał Brunona, żeby „nie szedł do tak nierozumnego ludu”. Powoływał się nawet na jakieś senne widzenie dotyczące misjonarza, które podobno Włodzimierza przestraszyło. „Na Boga, proszę cię, abyś na moją hańbę nie tracił młodego życia. Wiem, że jutro przed trzecią godziną bezowocnie, bez powodu zakosztujesz gorzkiej śmierci” – powtarzał jeszcze przy pożegnaniu. „Na to odparłem: oby Bóg otworzył ci raj, jak ty nam otworzyłeś drogę do pogan” – zapisał Bruno. Mała grupka misjonarzy odwróciła się i ruszyła przez step ku siedzibom Pieczyngów. „Widzenie” księcia okazało się bzdurą. Misjonarze przez następne dwa dni bez przeszkód maszerowali ku siedzibom Pieczyngów. Przeszkody pojawiły się… dopiero trzeciego dnia. Zostali uwięzieni.

    Trzy razy prowadzono ich na egzekucję. Ostatecznie jednak „przedłużono [nam] czas życia aż do chwili, gdy zgromadzi się na zebranie cały lud [zwołany] przez gońców” – relacjonował później Bruno. – „Smagają nas jak konie. Nadbiega niezliczone pospólstwo z oczyma krwi żądnymi i wydaje przeraźliwy krzyk: tysiącem toporów, tysiącem mieczów dobytych z pochwy nad naszymi karkami grożą, że potną nas w kawałki. Dręczono nas aż do nocy, wleczono w różne strony, dopóki możni [tego] kraju, którzy w walce wydarli nas z ich rąk, wysłuchawszy naszego oświadczenia, przekonali się jako ludzie rozsądni, że wkroczyliśmy do ich kraju w dobrym zamiarze. Tak jak rozkazał przedziwny Bóg” – zapisał. Przez następne 5 miesięcy Bruno chodził po kraju i opowiadał o Jezusie. Około 30 Pieczyngów zostało chrześcijanami. Bruno wyświęcił dla nich biskupa i poszedł dalej. Przedtem pomógł w zawarciu pokoju między Pieczyngami a księciem kijowskim.

    Przyjaciele Polacy
    Następnym przystankiem była Polska. Bruno nie mógł jednak pójść dalej, do Słowian Połabskich, bo w tym rejonie wciąż trwała krwawa wojna Polaków z Niemcami. Niemcy walczyli w przymierzu właśnie z pogańskimi Słowianami Połabskimi. Bruno napisał więc z Polski list do niemieckiego króla Henryka II. Zwracał się w nim do Henryka z szacunkiem i pokorą. Jednak kiedy doszedł do sprawy Henryka z Polakami, wybuchnął: „Lecz oby bez utraty łaski króla wolno było tak powiedzieć: czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? (…) Jakim czołem schodzą się święta włócznia i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką? Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina – zgroza mówić to – zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?”.

    W liście tym Bruno napisał też o swojej przyjaźni dla polskiego księcia Bolesława Chrobrego. Namawiał Henryka do zgody z nim. Są też w liście poruszające zdania świadczące, że Bruno nie był straceńcem szukającym śmierci, a na misje gnało go coś innego: „o ile święty Bóg raczy zmiłować się za wstawiennictwem błogosławionego Piotra, nie chcę zginąć, gdyż będąc sam w sobie nieobyczajnym i złym, pragnąłbym z łaski Bożej stać się dobrym. Proszę jak w modlitwie, aby wszechmocny i miłosierny Bóg zarówno mnie, starego grzesznika, poprawił, jak i Ciebie z dnia na dzień coraz lepszym czynił królem, a dobre dzieło oby nigdy nie przepadło”. – Kto jest odważny, ten ryzykuje. Odwaga Brunona wynikała z zawierzenia siebie Bogu – mówi biskup ełcki Jerzy Mazur, który chce przypomnieć Polakom postać św. Brunona. – To patron na dzisiejsze czasy, bo nam też trzeba odwagi, żeby dzisiaj przyznawać się do wiary i świadczyć o niej życiem. Aktualne dzisiaj jest też to, że św. Brunon dążył do budowania jedności Europy na wartościach ewangelicznych – mówi z pasją.

    Głowa w rzece
    Bruno bardzo nie chciał umierać w łóżku. I taki los nie był mu przeznaczony. Zimą na przełomie 1008 i 1009 roku przeszedł przez zamarznięte mazurskie bagna, żeby dostać się do kraju pogańskich Jaćwingów. Towarzyszyli mu inni księża, tłumacze, pewnie też służący. W sumie było ich 18. Początek misji był udany: Bruno ochrzcił w którymś z mazurskich jezior lokalnego władcę Nehtimera i jego otoczenie. Podobno było to około 300 osób. Stamtąd misjonarze przeszli na ziemie następnego władcy. Jednak tym razem przyjęto ich wrogo. Tubylcy zabili wszystkich misjonarzy oprócz jednego, którego oślepili i puścili wolno. Odciętą głowę Brunona z Kwerfurtu poganie wrzucili do rzeki. Nie jest pewne, czy chodzi o którąś z mazurskich rzek, czy też stało się to już dalej, na pograniczu dzisiejszej Białorusi i Litwy. Już się tego nie dowiemy. Ciało męczennika wykupił Bolesław Chrobry i pochował pod jednym z klasztorów. Nikt w XI wieku nie zapisał, gdzie konkretnie. Być może kości św. Brunona leżą do dzisiaj w Przemyślu albo w Górach Świętokrzyskich, w klasztorze na Świętym Krzyżu.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    11 lipca

    Święty Benedykt z Nursji, opat, patron Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Olga Mądra, księżna
      •  Święty Pius I, papież i męczennik
    ***
    Św. Benedykt z Nursji
    Wikipedia
    ***

    Benedykt z Nursji należy do najgłośniejszych postaci w Kościele łacińskim. Wsławił się niezwykle mądrą i wyważoną regułą, która stała się podstawą dla bardzo wielu późniejszych rodzin zakonnych na Zachodzie. Przez założony przez siebie zakon Benedykt przyczynił się nie tylko do pogłębienia życia religijnego w Kościele, ale i szeroko rozumianej kultury. Jego synowie duchowi zasłużyli się najwięcej dla pozyskania Chrystusowi ludów germańskich. Te racje skłoniły Pawła VI do tego, by w 1964 r. wyróżnić św. Benedykta zaszczytnym tytułem głównego patrona Europy.
    Chociaż św. Benedykt zajmuje w dziejach Kościoła katolickiego poczesne miejsce, udokumentowane wiadomości o nim są nikłe. Podstawowym źródłem jest dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich św. Benedykta. Niestety, Dialogi św. Grzegorza nie miały na celu podania biografii, ile raczej opis życia Benedykta; stąd mało w nich danych historycznych, a wiele wątków wręcz legendarnych.Ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na dalsze studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tu długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak i to miejsce i przeniósł się do Subiaco. Znalazł tu nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Obrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność.

    Święty Benedykt z Nursji

    Z czasem zaczęli przyłączać się do Benedykta uczniowie. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych klasztorów po 12 uczniów każdy. Na czele każdego z nich Benedykt postawił przełożonych, od siebie bezpośrednio zależnych. Tak więc z pustelnika przeobraził się w cenobitę, czyli w ascetę zamieszkującego pustynię wraz z innymi. Nie znamy przyczyn, dlaczego Benedykt opuścił również i to miejsce. Św. Grzegorz wymienia niechęć miejscowego duchowieństwa. Benedykt zabrał ze sobą najgorliwszych i najbardziej oddanych uczniów i przeniósł się z nimi na Monte Cassino do ruin dawnej fortecy rzymskiej. Benedykt rozpoczął budowę nowego klasztoru od wyburzenia pogańskiej świątyni Jowisza i Apollina. Mieszkańcy miasteczka, leżącego u stóp góry, przychodzili tutaj dla składania ofiar. Był to rok 525 lub 529. W tym czasie na Wschodzie cesarz Justynianin I Wielki zamykał ostatnią pogańską szkołę filozoficzną w Atenach.
    Kiedy stanął już klasztor i kościół, a mury nowej placówki zaczęły się zapełniać adeptami, Benedykt postanowił ułożyć regułę. Miał już sporo doświadczenia. Długie lata rządów na Monte Cassino pozwoliły w praktyce wypróbować przepisy. Roztropny prawodawca zmieniał je i stale doskonalił. Tak więc reguła benedyktyńska przeszła okres długiej próby i doświadczeń. Wprawdzie jej oryginał zaginął, spłonął bowiem w roku 896 w czasie pożaru klasztoru w Teano, jednakże zachowało się wiele jej odpisów.Zasadniczą cechą Reguły św. Benedykta jest umiar. Nie jest ona tak surowa jak reguły św. Kolumbana, Kasjana czy prawodawców rodzin mniszych Wschodu. Nie preferuje studiów jak reguła Kasjodora. We wszystkim: w modlitwie, uczynkach pokutnych, w pracy i w spoczynku, w posiłku i piciu zaleca umiar: “złoty środek”. Celem zasadniczym, jaki Założyciel wytyczył swoim synom duchowym, jest służba Boża. Całe życie mnicha, jego wszystkie chwile i czynności winny zmierzać do tego, by głosiły chwałę Stworzyciela. Dewizą Patriarchy było: Ora et labora – módl się i pracuj. Ze szczególną pieczołowitością strzegł kultu liturgicznego, co pozostało do dni obecnych pięknym dziedzictwem jego zakonu. Poważną część dnia zakonnika przeznaczył na lectio divina – czytanie Pisma Świętego. Wprowadził do zakonu profesję – prawem zagwarantowaną przynależność do zakonu oraz stabilność miejsca, czyli zobowiązanie mnichów do pozostawania w jednym klasztorze aż do śmierci. Reguła św. Benedykta stała się podstawą dla wielu innych.
    Sława Benedykta rozchodziła się szeroko. Powiększać ją miały cuda, o których wspomina św. Grzegorz. Miał m.in. przepowiedzieć najazd Longobardów. Ich wódz po śmierci Benedykta faktycznie najechał Monte Cassino; benedyktyni byli zmuszeni opuścić klasztor i ratować się ucieczką do Rzymu (587). Benedykt miał założyć także opactwo w Terracina, a zdaniem niektórych również w Rzymie (opactwo św. Pankracego przy Lateranie).

    Święty Benedykt z Nursji z rodzoną siostrą, św. Scholastyką

    Benedykt zmarł 21 marca 547 r. w kilka tygodni po śmierci swojej siostry, św. Scholastyki, założycielki żeńskiej gałęzi benedyktynów. Pochowano ich razem we wspólnym grobie na Monte Cassino. Kiedy Longobardowie zniszczyli klasztor (587), mnisi benedyktyńscy z Francji ze czcią przenieśli relikwie św. Scholastyki i św. Benedykta do Francji. Śmiertelne szczątki św. Scholastyki umieścili w klasztorze w Le Mans, a św. Benedykta – we Fleur. Tam są do dnia obecnego. W latach późniejszych część relikwii obu świętych oddano opactwu na Monte Cassino. Na pamiątkę przeniesienia relikwii św. Benedykta w dniu 11 lipca 673 r. do Fleur zakon obchodzi w liturgii pamiątkę “przeniesienia relikwii”. Na ten właśnie dzień Paweł VI ustanowił doroczne święto św. Benedykta.
    Zaraz po śmierci Benedykt odbierał od swoich duchowych synów cześć ołtarzy. Do jego grobu napływali liczni pielgrzymi. Sławę jego rozniosły Dialogi św. Grzegorza, w których jest mowa nawet o cudach, jakie Benedykt za życia działał. Rychło kult św. Benedykta stał się też własnością całego Kościoła. Ku czci Patriarchy ułożono mnóstwo hymnów, sekwencji i modlitw. Benedykt jest w naszych czasach czczony jako patron Opus Dei, jako patron pracujących, a nawet jako orędownik umierających. Pius XII ogłosił go patronem speleologów (1957) i architektów włoskich.
    Reguła św. Benedykta wywarła poważny wpływ na całe życie Europy Zachodniej. Dzieło św. Benedykta jest imponujące i niepowtarzalne. Benedyktyni przez długie wieki (wiek VI-XII) byli najpotężniejszą rodziną zakonną na świecie. Ich klasztory dochodziły do liczby kilku tysięcy, a liczba mnichów dochodziła do wielu dziesiątków tysięcy. Z modelu życia benedyktyńskiego wyrosły inne rodziny zakonne, m.in. benedyktynki (klauzurowe i czynne), cystersi, kameduli, oliwetanie, sylwestryni i trapiści. Zakony te wydały kilka tysięcy świętych i błogosławionych, dały Kościołowi ponad 20 papieży. Wśród świętych benedyktyńskich wypada wymienić: św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604), doktora Kościoła; św. Augustyna z Canterbury, apostoła Anglii (+ 605); św. Bedę Czcigodnego, doktora Kościoła (+ 735); św. Bonifacego, apostoła Niemiec i głównego patrona tego kraju; św. Wojciecha – apostoła Czech, Węgier, Polski i Prus, męczennika (+ 997); św. Piotra Damiani, doktora Kościoła (+ 1072); św. Romualda, założyciela kamedułów (+ 1027); św. Jana Gwalberta (+ 1073), założyciela nowej gałęzi zakonnej; św. Anzelma, doktora Kościoła (+ 1109); św. Matyldę (+ 968); św. Hildegardę z Bingen, doktora Kościoła (+ 1179); św. Gertrudę Wielką (+ 1302).

    Święty Benedykt z Nursji

    W Polsce najbardziej znanym opactwem benedyktyńskim jest Tyniec. Do Polski benedyktyni przybyli wraz ze św. Wojciechem (+ 997). Za czasów Bolesława Chrobrego założyli klasztor po kamedułach w Międzyrzeczu. Zamieszki, jakie po śmierci tego króla powstały, i nawrót pogaństwa, doprowadziły do upadku klasztoru. W XI wieku widzimy benedyktynów w Trzemesznie, w Łęczycy (Tum), w Gnieźnie, w Tyńcu, na Łysej Górze, w Czerwińsku, Płocku, Kruszwicy, w Krakowie, Sieciechowie, we Wrocławiu, Oleśnicy, Lubiniu i w Gdańsku. Obecnie istnieją ich opactwa w Tyńcu, Lubiniu koło Kościana oraz Biskupowie.W ikonografii św. Benedykt przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, z krzyżem w dłoni. Jego atrybutami są: anioł, bicz, hostia, kielich z wężem, księga, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, kubek, pastorał, pies, rozbity puchar, infuła u nóg z napisem “Ausculta fili” – “Synu, bądź posłuszny”, wiązka rózg.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Benedykt z Nursji – patron Europy

    Św. Benedykt z Nursji - patron Europy

    św. Benedykt z Nursji / Fra Amgelico(PO)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 KWIETNIA 2008

    (…) Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania, który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia”. Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” .

    Drodzy bracia i siostry,

    chciałbym dziś mówić o św. Benedykcie – założycielu zachodniego monastycyzmu, a także patronie mego pontyfikatu. Zacznę słowami św. Grzegorza Wielkiego, który pisze o św. Benedykcie: „Mąż Boży, który zabłysnął na tej ziemi wieloma cudami, w nie mniejszym stopniu zajaśniał wymową w wykładaniu swojej nauki” (Dial. II, 36). Słowa te wielki papież napisał w 592 roku; święty mnich zmarł zaledwie 50 lat wcześniej i żył jeszcze w pamięci ludzi, a zwłaszcza w kwitnącym zakonie, który założył. Święty Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej. Najważniejszym źródłem na temat jego życia jest druga księga Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Nie jest to biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z ideami swego czasu chciał on ukazać na przykładzie konkretnego człowieka – właśnie św. Benedykta – szczyty kontemplacji, jakie może osiągnąć ten, kto zdaje się na Boga. Daje nam zatem wzór ludzkiego życia jako wspinania się na szczyty doskonałości. Św. Grzegorz Wielki mówi też w tej księdze Dialogów o licznych cudach, jakich dokonywał Święty i także tutaj pragnie nie tylko opowiedzieć o czymś dziwnym, lecz pokazać, jak Bóg, upominając, pomagając a nawet karząc, interweniuje w konkretnych sytuacjach życia człowieka. Chce ukazać, że Bóg nie jest daleką hipotezą, postawioną na początku świata, lecz jest obecny w życiu człowieka, każdego człowieka.

    Tę perspektywę „biografa” wyjaśnić można także w świetle ogólnego kontekstu owych czasów: na przełomie V i VI wieku świat był wstrząsany strasznym kryzysem wartości i instytucji, wywołanym przez upadek Cesarstwa Rzymskiego, przez najazd nowych ludów i upadek obyczajów. Ukazując św. Benedykta jako „jasną gwiazdę”, Grzegorz chciał wskazać w tej wstrząsającej sytuacji, właśnie tu, w Rzymie, drogę wyjścia z „mrocznej nocy historii” (por. Jan Paweł II, Nauczanie, II/1, 1979, str. 1158).

    Rzeczywiście, dzieło Świętego, a zwłaszcza jego Reguła, miały wnieść prawdziwy zaczyn duchowy, który odmienił w ciągu stuleci, przekraczając granice jego ojczyzny i jego czasów, oblicze Europy, wzbudzając po upadku jedności politycznej, jaką stworzyło Cesarstwo, nową jedność duchową i kulturową, jedność wiary chrześcijańskiej, podzielanej przez narody kontynentu. Tak narodziła się rzeczywistość, którą nazywamy „Europą”.

    Św. Benedykt przyszedł na świat około 480 roku. Pochodził, tak mówi św. Grzegorz, „ex provincia Nursiae” – z regionu Nursji. Jego dobrze sytuowani rodzice wysłali go na studia do Rzymu. Nie zatrzymał się on jednak długo w Wiecznym Mieście. Jako w pełni wiarygodną przyczynę jego wyjazdu Grzegorz wymienia fakt, że młody Benedykt był pełen niesmaku dla stylu życia wielu swoich kolegów ze studiów, którzy żyli w sposób rozwiązły i nie chciał popełnić tych samych błędów, co oni. Chciał przypodobać się tylko Bogu; „soli Deo placere desiderans” (II Dial., Prol 1). I tak, jeszcze przed zakończeniem nauki, Benedykt opuścił Rzym i wybrał samotność w górach na wschód od miasta. Po pierwszym pobycie w wiosce Effide (dziś: Affile), gdzie przez jakiś czas przyłączył się do „zakonnej wspólnoty” mnichów, został pustelnikiem w niedalekim Subiaco. Mieszkał tam trzy lata w całkowitej samotności w grocie, która – począwszy od późnego średniowiecza – stanowi „serce” benedyktyńskiego klasztoru, nazwanego „Sacro Speco” [Święta Jaskinia]. Pobyt w Subiaco, czas samotności z Bogiem, był dla Benedykta okresem dojrzewania. Tu musiał znieść i przezwyciężyć trzy podstawowe pokusy każdej istoty ludzkiej: pokusę samopotwierdzania się i pragnienia umieszczenia siebie w centrum, pokusę zmysłów i w końcu pokusę gniewu i zemsty. Benedykt był bowiem przekonany, że dopiero przezwyciężywszy te pokusy, mógłby powiedzieć innym słowo przydatne w ich potrzebach. W ten sposób, uspokoiwszy swą duszę, gotów był panować w pełni nad popędami własnego ja i być tym samym twórcą panującego wokół siebie pokoju. Dopiero wtedy postanowił założyć swe pierwsze klasztory w dolinie Anio, w pobliżu Subiaco.

    W roku 529 Benedykt opuścił Subiaco, by osiąść na Monte Cassino. Niektórzy wyjaśniali te przenosiny jako ucieczkę przed intrygami miejscowego kościelnego zawistnika. Ta próba wyjaśnienia okazała się jednak mało przekonująca, ponieważ to nie jego nagła śmierć skłoniła Benedykta do powrotu (II Dial. 8). W rzeczywistości podjął tę decyzję dlatego, że osiągnął nowy etap swej wewnętrznej dojrzałości i swego doświadczenia monastycznego. Według Grzegorza Wielkiego opuszczenie odizolowanej doliny Anio dla Monte Cassino – wzgórza, które dominuje nad rozległą okoliczną równiną i jest widoczne z daleka – nabiera symbolicznej wymowy: mnisze życie w ukryciu ma swoją rację bytu, ale klasztor ma także swój cel publiczny w życiu Kościoła i społeczeństwa, musi uczynić widoczną wiarę jako moc życia. Istotnie, gdy 21 marca 547 r. Benedykt zakończył swe ziemskie życie, swą Regułą i założoną przez siebie rodziną benedyktyńską pozostawił dziedzictwo, które przyniosło w minionych stuleciach i nadal przynosi owoce na całym świecie.

    W całej drugiej księdze Dialogów Grzegorz opisuje nam, jak życie św. Benedykta zatopione było w atmosferze modlitwy, nośnym fundamencie jego istnienia. Bez modlitwy nie ma doświadczenia Boga. Jednakże duchowość Benedykta nie była życiem wewnętrznym oderwanym od rzeczywistości. Pośród niepokojów i zamętu swoich czasów żył on pod okiem Boga i właśnie dlatego nie utracił nigdy z pola widzenia obowiązków życia codziennego oraz człowieka z jego konkretnymi potrzebami. Widząc Boga, zrozumiał rzeczywistość człowieka i jego misję. W swej Regule nazywa on życie monastyczne „szkołą służby Pańskiej” (Prolog, 45) i żąda od swoich mnichów, aby „nic nie było ważniejsze od Służby Bożej [to jest od Oficjum Pańskiego czyli Liturgii Godzin] (43,3). Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania (Prolog 9-11), który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia” (Prolog 35). Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (57,9). W przeciwieństwie do łatwej i egocentrycznej samorealizacji, która jest dziś często wysławiana, pierwszorzędnym i niezbywalnym zadaniem ucznia św. Benedykta jest szczere poszukiwanie Boga (58,7) na wytyczonej przez pokornego i posłusznego Chrystusa (5,13) drodze do miłości, nad którą nie może niczego przedkładać (4,21; 72,11) i właśnie tak, służąc drugiemu, staje się mężem służby i pokoju. Ćwicząc się w posłuszeństwie, podejmowanym z wiary ożywionej miłością (5,2), mnich osiąga pokorę (5,1), której Reguła poświęca cały rozdział (7). W ten sposób człowiek staje się coraz bardziej podobny do Chrystusa i osiąga prawdziwą samorealizację jako stworzenie na obraz i podobieństwo Boga.

    Posłuszeństwu ucznia powinna odpowiadać mądrość opata, który w klasztorze jest „zastępcą Chrystusa” (2,2; 63,13). Postać tę, zarysowaną przede wszystkim w drugim rozdziale Reguły, nacechowaną duchową urodą i wymagającym zaangażowaniem, można uważać za autoportret Benedykta, ponieważ – jak pisze Grzegorz Wielki – „święty nie mógł żadną miarą nauczać inaczej, jak żył” (Dialogi II, 36). Opat musi być zarazem czułym ojcem a także surowym nauczycielem (2,24), prawdziwym wychowawcą. Nieustępliwy wobec przywar, ma jednak przede wszystkim naśladować czułość Dobrego Pasterza (27,8), „ma raczej pomagać niż przewodzić” (64,8), „wszystko, co dobre i święte, okazywać raczej swoim postępowaniem niż słowami” i „własnym życiem uczyć Bożych przykazań” (2, 12). Aby być w stanie podejmować odpowiedzialne decyzje, opat musi także być tym, który „słucha rady braci” (3,2), „gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (3,3). Polecenie to czyni zaskakująco nowoczesną Regułę spisaną niemal piętnaście wieków temu! Człowiek, na którym spoczywa odpowiedzialność publiczna, nawet w małym środowisku, musi być również zawsze człowiekiem umiejącym słuchać i wyciągającym naukę z tego, co usłyszy.

    Benedykt określa Regułę jako „maleńką, pisaną dla początkujących” (73,8); w rzeczywistości jednak przynosi ona wskazania przydatne nie tylko mnichom, ale także tym wszystkim, którzy szukają przewodnika w swej drodze do Boga. Ze względu na swój umiar, na swoje człowieczeństwo i swoje trzeźwe rozeznanie między tym, co istotne a tym, co drugorzędne, mogła ona zachować do dzisiaj swoją oświecającą moc. Paweł VI, ogłaszając 24 października 1964 r. św. Benedykta Patronem Europy, uznawał w ten sposób cudowny wkład dzieła tego Świętego przez Regułę w tworzenie cywilizacji i kultury europejskiej. Dziś Europa, która wyszła właśnie ze stulecia głęboko zranionego przez dwie wojny światowe i po upadku wielkich ideologii, które okazały się tragicznymi utopiami, poszukuje własnej tożsamości. Dla stworzenia nowej i trwałej jedności istotne są niewątpliwie narzędzia polityczne, gospodarcze i prawne, ale trzeba również wzbudzić odnowę etyczną i duchową, czerpiącą z chrześcijańskich korzeni kontynentu, w przeciwnym razie nie sposób odbudować Europy. Bez tych życiodajnych soków człowiek pozostanie wystawiony na niebezpieczeństwo, że ulegnie prastarej pokusie zbawienia się samemu – utopii, która na różne sposoby przyniosła Europie XX wieku, jak to podkreślił papież Jan Paweł II, „bezprecedensowy regres w burzliwej historii ludzkości” (Nauczanie, XIII/1, 1990, str. 58). Poszukując prawdziwego postępu wsłuchajmy się także dziś w Regułę św. Benedykta jako światło na naszej drodze. Wielki mnich pozostaje prawdziwym nauczycielem, w którego szkole możemy nauczyć się sztuki życia prawdziwym humanizmem.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Św. Benedykt z Nursji

    Wybrał Boga – całkowicie i wyłącznie

    Św. Benedykt z Nursji. Wybrał Boga - całkowicie i wyłącznie

    św. Benedykt (fot. zatletic/depositphotos.com)

    ***

    “Żył nadal, chociaż słabł coraz bardziej. Braciom, którzy zbierali się przy nim po ostatnie rady, mówił już tylko o chwale Jedynego, a mówił tak jak nigdy przedtem, ponieważ jeden jej promyk już zobaczył. Zgadywali, że dlatego właśnie umiera: ponieważ niemożliwe jest Boga oglądać i żyć. A on nie czuł już nawet, że choruje, zajęty jedynym palącym pragnieniem: uwielbić. Oddać cześć. Jak? Jak złożyć Przedwiecznemu hołd, którego jest On godzien?” – o św. Benedykcie z Nursji pisze s. Małgorzat (Anna) Borkowska OSB.

    Benedykt miał od dziecka serce mnicha, dla którego jest zawsze „wszystko albo nic”

    Około roku 480 urodziła się w Nursji, w środkowych Włoszech, para bliźniąt.

    Oczywiście, informacje o nich, ze względu na późniejsze wypadki, przecedzono przez sitko warsztatowe historyków tak dokładnie, że w końcu nic już nie zostało – nawet pewność, że oboje naprawdę istnieli. Pisząc o nich, trzeba więc albo z góry założyć, że się będzie traktowało zapisy o nich jako źródła historyczne zawierające przynajmniej jakiś ogólny zarys prawdy, albo też po prostu przestać pisać. Wybieram to pierwsze, nie narzucając jednak tego wyboru nikomu.

    Rodzina była zamożna i pobożna. Mogła to być decyzja ojca, że Scholastykę od początku wychowywano na mniszkę; zapis dokładnie brzmi, że była wszechmogącemu Panu poświęcona już od najwcześniejszego dzieciństwa. Może dlatego dano jej imię, które znaczy „uczennica”. Jej brata posłano na inne studia, na tzw. sztuki wyzwolone (obejmujące gramatykę, retorykę i prawo); posłano go na nie do Rzymu, ze służbą, nie szczędząc wydatków. Zapewne rodzice przeznaczali go do kariery świeckiej: to kobiecie wystarczy miłość, ale mężczyzna musi być wodzem, zdobywcą, prawodawcą, ojcem rodziny… Benedykt niewątpliwie oddał się tej nauce i planom przyszłej kariery z całym zapałem; widać to choćby po tym, z jaką mocą i radykalizmem te plany później odrzucił. Będąc już bowiem w Rzymie, jako chłopiec przypuszczalnie kilkunastoletni, przeżył wyjątkowo silnie konieczność wyboru moralnego: kontynuować naukę znaczyłoby pozostać w środowisku, w którym wszystkie siedem grzechów głównych było na porządku dziennym, a więc prawdopodobnie w końcu przejąć jego postawę. Wyzwolenie od tych zagrożeń przedstawiało mu się jako nieuchronnie związane z rezygnacją z dalszej nauki. Nikt go na mnicha nie wychował, ale Benedykt miał chyba od dziecka serce mnicha, dla którego jest zawsze „wszystko albo nic”; toteż postawiony między wyborem „Bóg czy świat”, wybrał Boga, i to całkowicie i wyłącznie. Uciekł więc z Rzymu w niedalekie, ale dzikie góry i tam rozpoczął życie pustelnika. Czy pomyślał przy tej okazji, że droga jego siostry do tego samego celu okazała się prostsza? Scholastyka jako początkująca mniszka prowadziła wtedy życie modlitwy i cichej pracy w domu rodzinnym; on obszedł kawał świata, żeby w końcu dojść do wniosku, że w głębi duszy niczego tak nie pragnie, jak robić to samo, co ona.

    Podkreślmy, że wybrał właśnie pustelnię, nie cenobium, chociaż klasztorów nie brakowało, i to nawet w bezpośredniej bliskości. Trochę mogła na tę decyzję wpłynąć chęć zachowania tajemnicy, gdyż odchodząc z Rzymu, przekroczył wolę swego ojca, który miałby prawo w każdej chwili sprowadzić go siłą z powrotem. Niemniej i w jakimś cenobium można się było całkiem skutecznie schować, widocznie więc wybór podyktowany był przekonaniem, czerpanym z silnej tradycji, że pustelnia jest doskonalsza od cenobium. Przypadkowo spotkany na drodze mnich Roman, należący do jednej z okolicznych wspólnot, dał mu habit i zapewne parę wstępnych pouczeń; ale nie był dla niego mistrzem duchowym, gdyż potem tylko (w wielkiej tajemnicy nawet przed własnym opatem) spuszczał żywność na długiej linie do rozpadliny, w której Benedykt zamieszkał. Trudno byłoby w takich warunkach głosić „uczniowi” konferencje! Benedykt jako mnich był więc samoukiem; w przyszłości uzna tę drogę za niewłaściwą, a życie we wspólnocie za najlepsze…

    Ile lat spędził w jaskini nad Subiaco, nie jest jasne, ale w końcu znaleźli go tam okoliczni pasterze i zaczęli schodzić się po to, co dzisiaj nazwalibyśmy katechezą; w końcu na całą okolicę rozeszła się wiadomość o jakimś młodym jeszcze, ale już doskonałym pustelniku… Doskonały mógł być, ale doświadczony jeszcze być nie mógł, i to się wkrótce okazało w dość dramatycznych okolicznościach. Jedna z pobliskich wspólnot monastycznych poprosiła Benedykta, by został jej opatem, ale wkrótce przeraziła się jego surowej gorliwości. Ludzie byli tam słabi, nieprzywykli do bohaterstwa; im trzeba było stopniowej zachęty, a on od razu wziął ich w garść tak mocno jak siebie samego. Doprowadzeni do ostateczności, spróbowali go otruć. Odszedł zdrowy i wrócił do swojej jaskini, gdzie wkrótce znów zaczęli się zbierać przy nim uczniowie. Ale po tym doświadczeniu zrozumiał zapewne przypowieść o zaginionej owcy; a także, iż prawo Boga jest wprawdzie jedno dla wszystkich, ale Jego miłosierdzie prowadzi każdego człowieka według jego sił. I nie pogania.

    Prawo… Kiedy potem zakładał swe pierwsze, małe wspólnoty i kiedy w końcu odszedł z Subiaco z powodu prześladowań wzniecanych przez tamtejszego kapłana, i z wielką gromadą uczniów osiedlił się na stałe na szczycie Monte Cassino – widział swe główne zadanie w ustanowieniu dla nich trwałego prawa, które by tłumaczyło na język ich codzienności zarówno Bożą świętość, jak i Bożą litość. On sam, Dominus Abbas, pan i opat, starał się pozostawać w cieniu tego prawa, bo bał się, że braciom szukającym Boga jego osoba przysłoni ten jedyny cel. Za jego życia czy po jego śmierci wzorem i nauczycielem ma być dla nich prawo, on zaś, jak ewangeliczny przyjaciel Oblubieńca, cieszył się, że stoi na uboczu. Ale musiało to być prawo trwałe, reguła wypróbowana i pewna. Przez długie lata sprawdzał je więc w życiu, zbierał reguły wcześniejszych mistrzów, zmieniał, uzupełniał, wyjaśniał. Mnóstwo szczegółowych postanowień w końcu wykreślił: były niepotrzebne, zbyt mocno związane z dniem bieżącym i z jego przemijającą postacią. Albo zbyt nastawione na jeden rodzaj człowieka czy jedno tempo rozwoju. A on chciał takiego prawa, które nie stawiałoby tamy dążeniom gorliwych ani nie odstraszało małodusznych i które by jednych i drugich przygarniało do miłości Chrystusa. To ta miłość i służba były od początku celem tych, którzy wybierali życie monastyczne; rzecz była tak oczywista, że nikt jej nigdy nie musiał formułować, jednak Benedykt (chociaż to poczucie oczywistości dziedziczy po Ojcach) uznał za stosowne podeprzeć je jakąś krótką, wpadającą w ucho zasadą. Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony – to jest streszczenie, cel i ideał życia mnicha. (Nigdy natomiast nie sformułował zasady: Ora et labora; potomni przypisali mu ją tylko dlatego, że w jego regule mowa jest o modlitwie i o pracy…)

    Dokonał kilku bardzo wyraźnych wyborów z wcześniejszej tradycji. Postawił na ascezę wewnętrzną, pokorę i posłuszeństwo, wyznaczając ascezie zewnętrznej miejsce podrzędne i służebne. Postawił na rozwój całościowy życia duchowego, nie zaś na jednostronne ćwiczenie się w pojedynczej cnocie. Postawił na życie wspólne, w którym posłuszeństwo i wzajemna miłość mają największe szanse realizacji. Życie pustelnicze (on, były pustelnik) chwali wprawdzie, ale tak, że ma się wrażenie, iż woli je chwalić z daleka. Więcej: wprowadził w życie wspólne stałość, i to ślubowaną, wiążącą mnicha z konkretną wspólnotą. Wśród nauk Ojców są wprawdzie takie, które krytykują monastyczne włóczęgostwo, ale dopiero Benedykt wystąpił przeciw tej praktyce z całą mocą, mimo że sam uznał kiedyś za stosowne zmienić miejsce zamieszkania z powodu lokalnych trudności. Przełożeństwo oraz związaną z nim władzę sądzenia – niezbędne w życiu wspólnym, choć przez tradycję pustyni traktowane bardzo nieufnie – przyjął, ale obwarował mnóstwem warunków i upomnień, podkreślając zwłaszcza odziedziczoną po Ojcach zasadę, iż nauczać należy w pierwszym rzędzie przykładem, a dopiero potem słowami i nakazem. Niewątpliwie nie uważał się za reformatora, tylko za kontynuatora tradycji monastycznej, niemniej dokonane przez niego wybory miały już wkrótce ukształtować cały monastycyzm Zachodu, razem z jego sposobem myślenia, opcjami i zwyczajami, w dalszej zaś przyszłości – całe życie zakonne i prawo kanoniczne Kościoła rzymskiego dotyczące zakonów. Ten, który uciekł niegdyś przed karierą wodza i prawodawcy, stał się więc ostatecznie jednym z najbardziej znaczących prawodawców w dziejach świata.

    Tymczasem Scholastyka i kilka innych dziewic zamieszkały w domku, który bracia zbudowali dla nich u stóp góry, i także przyjęły prawo Benedykta. Kiedy Scholastyka spotykała się z bratem, po wysłuchaniu kilku koniecznych wyjaśnień dotyczących sposobu życia, zmieniała zwykle temat rozmowy na Boga samego i na szczęście widzenia Go w niebie. Kiedyś przy takiej rozmowie zrozumiał, dlaczego przez jego ręce – ku jego wielkiemu utrapieniu – działo się tyle cudów, a przez jej ręce nigdy. On, wódz i ojciec, żeby móc prowadzić innych, potrzebował czasem dla nich (a dawniej i dla siebie) widzialnych znaków. Ona była tylko oblubienicą; tylko kochała, i znaki nie były jej potrzebne.

    A jednak ich ostatniej rozmowie towarzyszył znak przeznaczony wyraźnie dla niego. Przy blasku pogodnego, zimowego zachodu Benedykt żegnał się już z siostrą, chcąc wrócić do klasztoru przed nocą. Bo takie było prawo, prawo wiodące do Boga. I właśnie temu prawu Scholastyka nagle – po raz pierwszy – przeciwstawiła swoją wolę, a Bóg sam stanął po jej stronie, zsyłając nagłą burzę, tak gwałtowną, że uniemożliwiła rozstanie. I Dominus Abbas pokornie usiadł znowu, i mówił jej przez całą noc o Bogu, gdyż tylko tego chciała słuchać i ciągle nie było jej dosyć. I tak prawo wiodące do Boga zostało złamane po to, by ulżyć tęsknocie serca, które kochało tak bardzo, że już nie potrzebowało prawa.

    Rano Dominus Abbas wrócił do klasztoru z poczuciem, że właściwie powinien by zacząć wszystko od nowa. Ofiarował więc Panu raz jeszcze, do rozporządzenia według Jego woli, siebie i całe dzieło swego życia. Przez wąskie okno wpadł promień słońca, a jemu się wydawało, że w tym jednym promieniu widzi cały świat i wszystkich ludzi, i wszystkie ich dobre dzieła – razem wzięte, nie zajmujące więcej miejsca niż jeden jedyny promyk chwały. I widział, że wszystko, co Bóg uczynił, jest bardzo dobre; i wszystko, co ludzie robią z Jego natchnienia i w Jego służbie, jest bardzo dobre, ale razem wzięte – i tak jeszcze jest jak nic wobec chwały Jedynego. Zobaczył także, jak dusza jego siostry wznosi się do tej chwały niby gołąb, którego skrzydła lśnią coraz bliżej słońca; i jak osiąga to, co jedynie warte jest pragnienia. A jego własna dusza wyrywała się za nią, i może byłaby uleciała, gdyby nie był ojcem i wodzem i nie musiał się troszczyć o braci.

    Przywołał więc brata sekretarza i podyktował mu ostatni rozdział swego prawa. Bo było ono bardzo dobre i wiodło do Boga, i słusznie, bardzo słusznie przestrzegał zawsze braci, że odejście od prawa na pewno sprowadziłoby ich na niebezpieczne drogi. Ale teraz trzeba ich było jeszcze przestrzec przed zrobieniem sobie celu z tego, co jest tylko środkiem: przed zgubną myślą, że na wypełnieniu przepisanych zasad świat się kończy i że na tym polega cała świętość. One są tylko początkiem, dopiero świtem; kto bierze świt za samo słońce, łudzi się i schodzi na manowce.

    Kiedy napisał ten rozdział (dając mu tytuł: O tym, że ta reguła nie zawiera pełni doskonałości), dzieło jego życia było skończone, a on sam niepotrzebny na ziemi. Ale żył nadal, chociaż słabł coraz bardziej. Braciom, którzy zbierali się przy nim po ostatnie rady, mówił już tylko o chwale Jedynego, a mówił tak jak nigdy przedtem, ponieważ jeden jej promyk już zobaczył. Zgadywali, że dlatego właśnie umiera: ponieważ niemożliwe jest Boga oglądać i żyć. A on nie czuł już nawet, że choruje, zajęty jedynym palącym pragnieniem: uwielbić. Oddać cześć. Jak? Jak złożyć Przedwiecznemu hołd, którego jest On godzien? Bo choćby nawet martwiejące ciało poszło za pragnieniem duszy i w proch na twarz upadło, wyznałoby przez to tylko, że Go uznaje za wyższego od siebie. A to niewiele. Składa się także cześć Panu przez pełnienie Jego woli, ale umierający opat, chociaż starał się ją pełnić przez całe życie, teraz boleśnie rozumiał niewystarczalność także i takiego hołdu. Bo jest on tylko jakby przyznaniem, że Pan ma prawo nami rządzić; a to znów nic szczególnego. Wszystko to jest konieczne, należne i słuszne, ale jakże jeszcze niepełne! Czym bowiem jest wobec blasku chwały Przedwiecznego ten drobny szczegół, ze jest On władcą swoich stworzeń?

    – Dopiero tam nauczysz mnie, Panie, jak Cię uwielbiać – modlił się umierający. – Oto idę do Ciebie jak ktoś, kto nawet jeszcze nie zaczął Ci służyć…

    I pomyślał o Scholastyce, która go i tam wyprzedziła, a wtedy jakby w testamencie od niej przyszło zrozumienie. Nie na próżno ostatnim jej przesłaniem był znak gołębicy! Chciała mu jeszcze powiedzieć to, co on wprawdzie wiedział już z Pisma od dawna, ale teraz dopiero zrozumiał: że Pan po to zostawił Ducha Świętego w sercach swoich uczniów, żeby ta sama chwała, którą odwiecznie składa Ojcu, płynęła także z ziemi. Złudzeniem największym ze złudzeń jest podświadome przekonanie, że działamy sami. To On, Duch Święty, chwalił w nas Boga od początku, a to, co się nam wydawało naszą nieporadną służbą, było całe prześwietlone Jego działaniem. I uwielbiłem, i jeszcze uwielbię! To ogarnąwszy wiarą, Benedykt zobaczył, że także i w jego życiu Bóg uwielbił Imię swoje od początku.

    Bracia śpiewali właśnie w chórze klasztornym, a ich umierający opat zapragnął nagle przyłączyć się do nich raz jeszcze, by móc wejść prosto z ziemskiej liturgii w niebieską, wejść w niebieską wspólnotę prosto z ziemskiej, jakby na znak, że kiedyś oni wszyscy wejdą tam za nim. Przerwali antyfonę, widząc go w drzwiach; powstało zamieszanie, kilku podjęło śpiew, kilku rzuciło się, by go podtrzymać. Nie zdołał już dojść na swoje miejsce; stojąc na środku, a raczej wisząc na ich ramionach, podniósł jeszcze ręce, jak zwykle je podnosił do modlitwy, i odśpiewał z nimi pochwalny hymn Zachariasza:

    – Błogosławiony Pan…!

    A kiedy na Chwała Ojcu bracia schylili się w głębokim pokłonie, jego ciało osunęło się jeszcze niżej w akcie ostatecznego, najpełniejszego uwielbienia.

    s. Małgorzata Borkowska OSB/Deon.pl

    fragment książki „Twarze Ojców Pustyni”

    Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.

    _____________________________________________________________________________________

    Z medalikiem św. Benedykta w życie

    Awers i rewers medalika św. Benedykta

     Archiwum autorki

    ***

    Awers i rewers medalika św. Benedykta

    W miesiącu lipcu teksty liturgiczne przypominają głównego patrona Europy św. Benedykta. Jego święto obchodzone jest w Kościele katolickim, anglikańskim i ewangelickim w dniu 11 lipca na pamiątkę przeniesienia relikwii świętego z Monte Cassino do opactwa Fleury (11 lipca 673 r.). To doroczne święto ustanowił papież Paweł VI, gdy w 1964 r. w trakcie Soboru Watykańskiego II ogłosił św. Benedykta patronem Europy, podkreślając w ten sposób rolę, jaką zakony oparte na jego regule odegrały w łączeniu tradycji Wschodu i Zachodu oraz w cywilizowaniu Europy.

    Główny patron Europy

    Św. Benedykt urodził się ok. 480 r. w Nursji we Włoszech, jako brat bliźniak św. Scholastyki. Jego życie znamy dzięki II Księdze Dialogów św. Grzegorza Wielkiego, który napisał je w formie opowiadań, pełnych cudownych i budujących wydarzeń. Św. Benedykt podjął w Rzymie studia literackie i prawnicze. Jednak niespokojne i rozwiązłe życie młodzieży skłoniło go do schronienia się na pustkowiu. Mając więc dwadzieścia lat został pustelnikiem w Subiaco, gdzie pozyskał sobie wielu uczniów. Na prośbę pobliskiej wspólnoty mnichów, został przełożonym ich monasteru.

    W roku 529 założył klasztor na Monte Cassino – w miejscu dawnej świątyni pogańskiej, gdzie opracował nową regułę monastyczną. Od jego imienia zakon żyjący według tej reguły nosi nazwę benedyktynów. Reguła została następnie przyjęta przez wiele zachodnich klasztorów (do 1595 r. przyjęło ją ponad 100 zakonów).

    Jako mnich św. Benedykt był człowiekiem praktycznym, szczerym i prostym. Łączył w sobie wymagania dyscypliny z szacunkiem dla osoby ludzkiej. Katolicy wierzą, że miał dar przepowiadania przyszłości, czynienia cudów i uzdrawiania za pomocą modlitwy. Święty zmarł w założonej przez siebie wspólnocie i pochowano go we wspólnym grobie z jego siostrą św. Scholastyką.

    Św. Benedykta uważa się za wielkiego organizatora życia zakonnego, a zakony oparte na regule przez niego ułożonej wyniosły na ołtarze ok. 5500 świętych i błogosławionych. Z nich też wywodzi się 24 papieży i 5000 biskupów. W tradycji zachodniej święty uważany jest nie tylko za patrona wielu zakonów, ale też zawodów, w tym: architektów, górników, inżynierów, nauczycieli, uczniów, wydawców oraz ludzi konających. Czczony jest także jako patron pokoju i pracy, a od 1964 r. jest głównym patronem Europy.

    Dzieje medalika św. Benedykta

    Z osobą św. Benedykta kojarzy się nierozłącznie medalik, zwany medalikiem św. Benedykta, który w obecnych czasach nabywa niejako nowej popularności, zapewne dlatego, że obserwujemy odchodzenie Europy od jej pierwotnych wartości chrześcijańskich. Warto więc przypomnieć sobie dzieje i znaczenie tego medalika, którego symbolika jest obecnie wyjątkowo aktualna i dla wielu stanowi nieocenioną pomoc w praktykowaniu życia pobożnego.

    Medalik stał się ogólnie znany w XI wieku dzięki cudownemu uzdrowieniu młodego człowieka ukąszonego przez węża. Gdy żadne leki nie skutkowały i chory był już w agonii, we śnie ujrzał starca. Rozpoznał w nim św. Benedykta, który dotknął jego rany trzymanym w ręce krzyżem i choroba ustąpiła. Wkrótce człowiek ten został mnichem, a niedługo potem wstąpił na tron papieski jako Leon IX (późniejszy święty) i gorliwie krzewił kult św. Benedykta.

    W XII wieku w Bawarii odbywał się proces kobiet zajmujących się czarami. Oznajmiły one, że nie mogły szkodzić klasztorowi, gdyż na jego murach mnisi umieścili medal św. Benedykta. W wyniku tego procesu wzrósł kult medalika, na którym przedstawiony jest na awersie św. Benedykt z krzyżem w ręce. Wokół postaci świętego widnieje prośba o jego wstawiennictwo przy śmierci: „Niech jego obecność broni nas w chwili śmierci”. Na rewersie widnieje szereg liter, z których każda jest początkiem wyrazu łacińskiego. Medalik łączy więc w sobie kult krzyża Zbawiciela i św. Benedykta. Krzyż, który jest znakiem miłości, zwycięża śmierć i grzech – dokładnie to, co niszczy nas na co dzień. Z prawej strony świętego widzimy pęknięty kielich, z którego wypełza wąż, z lewej stoi kruk. Oba te symbole nawiązują do wydarzeń z życia św. Benedykta.

    Symbolika medalika św. Benedykta

    Na drugiej stronie medalika pośrodku znajduje się znak krzyża. Ponad nim widnieje najważniejszy przekaz i dewiza zakonu św. Benedykta – słowo „pax”, czyli pokój. W czterech częściach wyznaczonych ramionami krzyża mamy litery CSPB, które stanowią skrót: „Krzyż św. Ojca Benedykta”. Na krzyżu, pionowo znajdują się litery CSSML, co oznacza: „Krzyż święty niech będzie mi światłem”. Skrót na poziomej belce NDSMD mówi: „Diabeł niech nie będzie mi przewodnikiem”. Na obrzeżu medalika znajduje się napis: VRSNSMV – SMQLIVB, co znaczy „Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności. Złe jest to, co podsuwasz, sam pij swoją truciznę”. Już z samego opisu łatwo się domyślać, że zawiera on modlitwę o odpędzenie diabła, czyli ma moc egzorcyzmu. To właśnie liczne świadectwa o skuteczności modlitwy przypisanej do tego medalika i autorytet Kościoła sprawiły, że cieszy się on tak dużą popularnością.

    Wszystkie myśli wypisane po obu stronach medalika przypominają, jak żyć, jak patrzeć na krzyż i cierpienie, na trudności i codzienne pokusy. Medalik św. Benedykta to nie tyle wizerunek świętego, ile drogowskaz, który prowadzi drogą pokoju przez codzienne zawirowania życia. Moc znaku Krzyża świętego jest tak wielka i straszna dla szatana, że stanowi on tarczę, poza którą możemy się czuć bezpieczni. Aprobata Kościoła, wydana w Rzymie w roku 1857, jest dowodem na to, że używając tego medalika i modląc się przez wstawiennictwo św. Benedykta, można uprosić u Pana Boga wiele łask.

    Zastosowanie medalika św. Benedykta

    Medalik św. Benedykta jest skuteczny w następujących przypadkach: niweczy zabobony i wpływy złego ducha, broni człowieka przed diabłem, nawraca grzeszników, chroni przed pokusami nieczystymi, niweczy siłę trucizny, oddala zarazę, przywraca zdrowie, a matkom zapewnia szczęśliwy poród, chroni przed piorunami i nawałnicami.

    Używany jest zazwyczaj w formie małego medalika, przeznaczonego głównie do noszenia na szyi, ale czasami też spotyka się większe medale i medaliony, umieszczane na ścianach, bądź w różnych miejscach, jako przedmiot kultu religijnego lub zawieszane na ścianach czy drzwiach w razie epidemii i zaraźliwych chorób. Przy budowie domów, kościołów itp. jest zwyczaj wmurowywania medalika w fundamenty. Dla zabezpieczenia przeciw robactwu na polach, w ogrodach, sadach, medalik zakopuje się w ziemi. W domostwach, gdzie jest studnia, umieszcza się poświęcony medalik w studni. Taka woda używana z wiarą pomaga ludziom i zwierzętom zachować zdrowie.

    Wiernym pragnącym otrzymać szczególną pomoc zaleca się odmawianie modlitwy „Zdrowaś Maryjo” i „Chwała Ojcu” oraz słowa modlitwy umieszczone na medaliku: „Niech święty Krzyż będzie moim światłem, a smok niech nie będzie mym panem. Odejdź szatanie i nie skłaniaj mnie nigdy do marności. Napój, który wlewasz jest zatruty, wypij sam swoją truciznę”. Łaski duchowe i doczesne, otrzymane za pośrednictwem poświęconego medalika św. Benedykta, są niezliczone. Oczywiście nie ma tu mowy o jego roli jako talizmanu i nie można traktować medalika zabobonnie. Jest to zawsze działanie Bożego miłosierdzia, którego wzywamy z ufnością poprzez zasługi św. Benedykta.

    Zachęta do stosowania medalika św. Benedykta

    Używanie medalika św. Benedykta poleca jabłonowska patronka – bł. Matka Maria Karłowska, która darzyła tego świętego wielką czcią za jego stałą i zwycięską walkę z szatanem. Rozumiejąc, że cały jej apostolat polegał na wyrywaniu dusz złemu duchowi, u św. Benedykta szukała skutecznej pomocy dla siebie i dla swego dzieła. Dlatego rozdawała i zachęcała do noszenia medalika św. Benedykta i zwracania się do świętego z modlitwą. Osoby, które to czyniły zaświadczają, że doznawały wyjątkowej opieki i pomocy Bożej. W modlitewniku swego zgromadzenia zakonnego od jego początków bł. Maria umieściła wezwanie do św. Benedykta: „Św. Benedykcie, zwalcz szatana”, ponieważ w charyzmacie Zgromadzenia Sióstr Pasterek leży walka ze złym duchem. Siostry pasterki do chwili obecnej każdego dnia właśnie tak przyzywają pomocy tego świętego patrona. Dla ochrony domów razem z cudownymi medalikami Niepokalanej, bł. Matka Maria do fundamentów wkładała medaliki św. Benedykta.

    Dziś dzięki rozwojowi techniki medalik św. Benedykta stał się jeszcze łatwiej dostępny i przybiera rozmaite formy, stanowiąc także element innych dewocjonaliów, np. krzyżyków, różańców. Siostry pasterki przy dużych różańcach zakonnych noszą krzyżyk św. Benedykta. Niemniej jednak medalik zawsze pozostaje i, co warto podkreślić, wciąż stanowi formę modlitwy ukierunkowaną na Jezusa Chrystusa i Jego Krzyż. Warto więc identyfikować się z takim symbolem i dzięki niemu pokazywać, jakimi kierujemy się ideałami i zasadami. Oby Europa powróciła do swego świętego Patrona i na nowo podjęła kierunek, jaki on jej wskazał.

     s. Gaudiosa Dobrska CSDP/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________

    Ora et labora,

    czyli umiar we wszystkim – św. Benedykt z Nursji

    Ora et labora, czyli umiar we wszystkim – św. Benedykt z Nursji

    Gloria św. Benedykta – Johann Jakob Zeiller, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Jest głównym patronem Europy. Uznawany jest za ojca życia monastycznego w Kościele Zachodnim. Przez swoją regułę zakonną stał się punktem odniesienia dla wielu późniejszych zakonodawców. Do końca XVI wieku ponad 100 zakonów na niej się wzorowało. Przez wieki ponad 20 jego duchowych synów zostało papieżami, ponad 5 tysięcy biskupami. Kościół wyniósł do chwały ołtarzy prawie 6 tysięcy jego braci i sióstr. 11 lipca Kościół wspomina św. Benedykta z Nursji.

    Urodził się około roku 480. Jego ojciec był właścicielem posiadłości ziemskiej. Benedykt miał siostrę bliźniaczkę, św. Scholastykę.
    Naukę rozpoczął w rodzinnej miejscowości. Na dalsze studia literatury i prawa rodzina wysłała go do Rzymu, ale nie zabawił tam długo. Pragnął poświęcić swoje życie Bogu. Opuścił Rzym i osiadł na jakiś czas w okolicach Tivoli, u podnóża wzgórz Prenestini. Niedługo potem udał się do Subiaco, gdzie znalazł odpowiednią grotę i wiódł tam życie pustelnicze.

    Jego obecność została zauważona i szybko zaczęli się pojawiać uczniowie. Dlatego też Benedykt utworzył 12 małych klasztorów, każdy dla 12 uczniów. Mianował przełożonych, którzy mu bezpośrednio podlegali. W ten sposób z pustelnika przerodził się w cenobitę.

    Po jakimś czasie pojawiły się trudności. Św. Grzegorz I Wielki, duchowy syn św. Benedykta, pierwszy papież zakonnik i benedyktyn, od którego czerpiemy informacje o życiu i duchowej sylwetce Świętego, wskazuje, że powodem opuszczenia Subiaco była niechęć miejscowego duchowieństwa. Między innymi z tego powodu Benedykt, zabrał ze sobą najbardziej gorliwych i oddanych uczniów i udał się na Monte Cassino. Tam znajdowały się ruiny starożytnej rzymskiej fortecy, a także pogańska świątynia Jowisza i Apollina.

    Benedykt rozpoczął budowanie klasztoru w roku 529 od wyburzenia pogańskiej świątyni. Szybko powstał klasztor i kościół i zaczęli pojawiać się nowi uczniowie. Benedykt postanowił wtedy spisać regułę, która miała określać ramy życia duchowego i materialnego zakonników.

    Wydarzenia z życia św. Benedykta - Lorenzo Monaco, Public domain, via Wikimedia Commons

    wydarzenia z życia św. Benedykta – Lorenzo Monaco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Naczelną zasadą reguły zakonnej opracowanej prze św. Benedykta jest poszukiwanie ‘złotego środka’. We wszystkim trzeba zachować umiar. On sam uważał, że te zalecenia spisane dla jego uczniów i naśladowców prowadzą do służby Bogu, „w której nie pragniemy narzucać niczego, co byłoby zbyt ostre lub surowe”. Reguła odchodziła od skrajnej ascezy mnichów wschodnich. Nie koncentrowała się także na formacji intelektualnej. Zarówno w modlitwie, w praktykach pokutnych, w pracy i odpoczynku, w codziennym życiu, nawet jedzeniu i piciu, zalecała umiar.

    Celem była służba Bogu. Wszystko było jej podporządkowane. Odzwierciedliła to dewiza św. Benedykta – Ora et labora – módl się i pracuj. Jego reguła zakonna miała wielki wpływ na rozwój życia monastycznego w Europie i na całym świecie.

    Najprawdopodobniej Benedykt nie przyjął święceń kapłańskich. Zmarł 21 marca 547 roku. Został pochowany na Monte Cassino we wspólnym grobie ze swoją siostrą bliźniaczką, św. Scholastyką. Po najeździe i zniszczeniu klasztoru przez Longobardów, ich relikwie przeniesiono 11 lipca 673 roku do Fleur we Francji. Na pamiątkę tego wydarzenia, Paweł VI ustanowił doroczne święto i liturgiczne obchody św. Benedykta, jako głównego patrona Europy.

    W ikonografii św. Benedykt ukazywany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, czyli wierzchnim okryciu z szerokimi rękawami i kapturem, z krzyżem w dłoni. Jego atrybuty to anioł, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, infuła u nóg z napisem ‘Synu, bądź posłuszny’.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 lipca

    Święty Antoni Peczerski, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Gwalbert, opat
    ***
    Święty Antoni Peczerski

    Jego pierwotne imię to Antypas. Pochodził z grodu Lubecz nad Dnieprem, leżącego na północ od Kijowa (obecnie miasto w obwodzie czernihowskim na Ukrainie, przy granicy z Białorusią). Urodził się w roku 963 (lub 983). Jako młody człowiek zapoznał się z życiem zakonnym na górze Athos. Tam złożył śluby zakonne i przyjął imię Antoni. Po powrocie na Ruś zajął pieczarę w pobliżu Kijowa, w której wiódł surowe życie pustelnika. Od tego miejsca otrzymał przydomek “Peczerski” (lub “Kijowsko-Peczerski”).
    Mnich stał się sławny w okolicy. Po pewnym czasie zaczęli gromadzić się wokół niego uczniowie. Z ich pomocą powiększył pieczarę i urządził w niej cerkiew. Wokół wydrążono groty-cele. Dał tym samym początek Ławrze Pieczerskiej (Peczorskiej), najsłynniejszemu klasztorowi na Rusi, zwanemu matką monasterów. Początkowo Antoni sam kierował życiem mnichów, które wypełniała praca, czuwanie i modlitwa; zakonnicy troszczyli się o wstrzemięźliwość, umartwiali swoje ciała. Kiedy życie wspólnoty było w miarę zorganizowane, mianował igumena, a sam usunął się do osobnej groty, której nie opuszczał przez 40 lat. Po radę przychodzili tam nie tylko mnisi, ale przybywała licznie także ludność ziem ruskich, prosząc o modlitwę, dzięki której chorzy odzyskiwali zdrowie. Za wstawiennictwem Antoniego działy się liczne cuda.
    Zmarł 10 lipca (lub 27 maja) 1073, mając prawdopodobnie 90 lat. Ruś widziała w nim ojca życia monastycznego, związanego z tradycją wschodnią. Ławra Peczerska była przez lata rozbudowywana i przez wieki trwało tu życie monastyczne. Obecnie mieści się w niej siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. Obiekt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1990 r., a po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości (1991 r.) gruntownie odnowiony i ponownie konsekrowany w 2000 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 lipca

    Święci męczennicy
    Augustyn Zhao Rong i Leon Mangin, prezbiterzy,
    i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Weronika Giuliani, dziewica
      •  Błogosławiona Joanna Scopelli, zakonnica
      •  Święci męczennicy z Gorkum
      •  Święty Hadrian III, papież
      •  Błogosławiony Adrian Fortescue, męczennik
      •  Błogosławiony Fidelis Chojnacki, zakonnik i męczennik
    ***
    Święci Augustyn Zhao Rong i Towarzysze

    Początki ewangelizacji Chin sięgają V w., ale misje europejskie w tym kraju rozwinęły się szczególnie w czasach nowożytnych, poczynając od XVI w. W ciągu minionych stuleci Kościół katolicki w Chinach wzrastał nieprzerwanie, choć w niektórych okresach i regionach bywał prześladowany. Za pierwszego męczennika uznawany jest o. Franciszek Fernandez de Capillas, hiszpański dominikanin, umęczony w 1648 r., beatyfikowany w 1909 r. Wchodzi on w skład 120-osobowej grupy męczenników kanonizowanych 1 października 2000 r., której przewodzi Augustyn Zhao Rong, pierwszy chiński kapłan umęczony za wiarę. Pozostali męczennicy to w części europejscy zakonnicy – członkowie zgromadzeń, którym Stolica Apostolska powierzyła prowadzenie misji w różnych regionach Chin (jezuici, franciszkanie, dominikanie, salezjanie i członkowie Paryskich Misji Zagranicznych) – a w części rodowici Chińczycy – biskupi, kapłani i świeccy, mężczyźni i kobiety. Najmłodszy z nich miał zaledwie 9 lat.
    Augustyn Zhao Rong pochodził z prowincji Syczuan. W wieku 20 lat zaciągnął się do wojska i wchodził w skład oddziału, który eskortował do Pekinu grupę chrześcijańskich więźniów. Uderzyła go ich cierpliwość i odwaga. Ponownie zetknął się z chrześcijanami w prowincji Wuczuan, gdzie poznał uwięzionego o. Marcina Moye. Przykład wiary i miłości tego kapłana oraz jego katecheza skłoniły Augustyna do przyjęcia chrześcijaństwa. Otrzymał chrzest z rąk o. Moye w wieku 30 lat. Przez następnych pięć lat przygotowywał się do kapłaństwa i przyjął święcenia w 1781 r. Przez wiele lat pełnił posługę kapłańską. W okresie prześladowań wszczętych za panowania cesarza Jiaqinga został aresztowany, gdy udzielał sakramentów choremu. Uwięziony w Chengdu, został skazany na dotkliwą karę cielesną, choć miał już 69 lat. Otrzymał 60 uderzeń bambusowym kijem w kostki i 80 policzków zadanych skórzaną podeszwą. Zmarł w więzieniu kilka dni później, 27 stycznia 1815 r. Jest pierwszym kapłanem-męczennikiem pochodzącym z Chin.Pod koniec XIX w. prześladowania katolików w Chinach nasiliły się. Nieporadna cesarzowa-wdowa Cixi szukała oparcia w stronnictwie staromandżurskim, które dla swych celów zmobilizowało wojowników fanatycznej sekty, nazywanych bokserami. Swoją nienawiść do obcych ześrodkowali oni na chrześcijanach. Zaczęli więc napadać na kościoły, palić je, potem masowo mordować wiernych. W okręgu Xiangchenggen pierwszym znakiem nadciągających pogromów była śmierć dwóch jezuitów francuskich. Ojcowie Remigiusz Isoré i Modest Andlauer zginęli przy ołtarzu skromnej kaplicy w On-Y. Było to wyraźne ostrzeżenie dla licznych chrześcijan z tych okolic. Pod kierownictwem ojca Mangin schronili się oni w Czu-Kia-cho, bo istniała tam szansa obrony i ocalenia. W obwarowanym miasteczku odparli kilka ataków, kiedy jednak bokserów wsparły oddziały regularnej armii, obrona nie miała już żadnych szans. Ostatniego ratunku szukali w kościele. Zginęli wszyscy. Ojcowie Mangin i Den ponieśli śmierć przy ołtarzu, inni znaleźli ją w płomieniach podpalonej świątyni lub w jej pobliżu, jeszcze inni wtedy, gdy próbowali ratować się ucieczką. Śmierć poniosło wówczas około 1800 chrześcijan, ponadto około 1200 zginęło w okolicach miasteczka. Nikt nie zdołał wówczas spisać ich imion i nazwisk. Ustalono je znacznie później, i to jedynie w pięćdziesięciu sześciu wypadkach. Tych też pięćdziesięciu sześciu Pius XII beatyfikował w roku 1955, a kanonizował – wraz z innymi męczennikami chińskimi – papież św. Jan Paweł II w 2000 r. Duchowymi przywódcami męczenników z okresu powstania bokserów byli jezuiccy kapłani: Leon Ignacy Mangin, Paweł Denn, Remigiusz Isoré i Modest Andlauer.

    Święty Leon Mangin

    Leon Ignacy Mangin urodził się 31 lipca 1857 r. w Verny, w Lotaryngii, jako jedenaste z dzieci miejscowego sędziego pokoju. Nauki pobierał w kolegiach w Metzu i Amiens. W roku 1875 wstąpił do jezuitów. Pod koniec studiów filozoficznych, odbywanych w Liége, wezwano go do wyruszenia na misje. W Tien-Tsinie ukończył teologię i w lipcu 1886 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Pracował potem na wielu stacjach misyjnych w prowincji Hopej, poważany przez władze cywilne i ceniony dla swej energii w działaniu i pogodnego usposobienia. Gdy nadeszło prześladowanie, wszystkich podtrzymywał na duchu. Potem zachęcał wiernych, by pozostali w kościele. Gdy padł pierwszy strzał, Maria Czu-Ou-Czen osłoniła go własnym ciałem. Potem zapaliła mu się sutanna. Padł przeszyty drugą serią pocisków.Z nim razem zginął ks. Paweł Denn. Urodził się 1 kwietnia 1847 w Lille. W 1872 wstąpił do jezuitów i tego samego roku wysłany został do Chin. W osiem lat później otrzymał tam święcenia kapłańskie. Pracował w kilku ośrodkach, a w Tcian-Kia-Tcioang był rektorem. Pod koniec dołączył do wspólnoty kierowanej przez o. Mangin. Zginął u jego stóp, gdy ukląkł, by przyjąć absolucję.
    Remigiusz Isoré urodził się 22 kwietnia 1852 r. w Bambecque, na terenie francuskiej Flandrii. Studiował w Cambrai, a przez jakiś czas był prefektem w Roubaix. W roku 1875 wstąpił do zakonu. Studia kończył już w Chinach, gdzie też w roku 1886 otrzymał święcenia kapłańskie. Przez jakiś czas uczył w kolegium w Tcian-Kia-Tcioang, potem obsługiwał stację i szkołę w On-Y. Tam też zginął, stojąc przy ołtarzu.
    Modest Andlauer był Alzatczykiem. Urodził się w Strasburgu. W roku 1877 wstąpił do jezuitów. Nauczał w Amiens, Lille i Brescii, ale marzył o misjach i męczeństwie. Wreszcie w roku 1882 mógł wyjechać do Chin. Zginął tam razem z o. Isoré, miesiąc przed innymi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 lipca

    Święty Jan z Dukli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Edgar Spokojny, król
      •  Święty Eugeniusz III, papież
      •  Święty Kilian, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Piotr Eremita, zakonnik
      •  Święci Akwila i Pryscylla
    ***
    Wspomnienie św. Jana z Dukli zostało przeniesione na dzień 8 lipca po jego kanonizacji – wcześniej obchodzono je 3 października

    .Święty Jan z Dukli

    Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt.
    Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie.
    Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu.
    Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie.
    W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami.
    Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463.
    Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg.
    Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na “podniesienie ciała”, co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz.
    Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli.
    Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca.
    W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie zakonnika, czasami jako niewidomy. Jego atrybutem są promienie światła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święty Jan z Dukli

    Krótka biografia świętego

    autor: Maciej Górnicki, LICENCJA: 0

    ***

    Urodził się w Dukli (archidiecezja przemyska) w rodzinie mieszczańskiej około 1414 r. Uczył się w rodzinnym mieście, jak też później w Krakowie. Jako młodzieniec przez pewien czas przebywał na pustelni w pobliskich Dukli lasach pod górą Cergową. Przez modlitwę i samotność zapewne chciał wyrobić sobie właściwe spojrzenie na sprawy otaczającego go świata oraz być bardziej blisko Boga. Po opuszczeniu pustelni (1433-1440) postanowił zostać kapłanem zakonnym i wstąpił do franciszkanów konwentualnych (noszą czarne habity, jak obecnie w Niepokalanowie). Po odbyciu nowicjatu i złożeniu profesji zakonnej, nasz Patron odbył wymagane prawem studia i otrzymał święcenia kapłańskie. Z pewnością św. Jan należał do zdolnych studentów, skoro od razu po święceniach powierzono mu urząd kaznodziei. Warto wiedzieć, że dawniej, nie tak jak dzisiaj, nie wszyscy nowo wyświęceni mogli głosić kazania. Zdarzało się, że byli księża wyświęcani do sprawowania jedynie Mszy Świętej (ad solam Missam). W klasztorach franciszkańskich, zgodnie z poleceniem założyciela św. Franciszka z Asyżu, kaznodziejami mogli być tylko wybitnie zdolni i urobieni wewnętrznie kapłani. Oprócz głoszenia słowa Bożego św. Jan przez wiele lat pełnił funkcję gwardiana, czyli przełożonego klasztoru w pobliskim Dukli Krośnie oraz we Lwowie. Także powierzono mu urząd kustosza kustodii, tzn. przełożonego franciszkańskiego okręgu lwowskiego. Po zakończeniu tego ostatniego ważnego urzędu, św. Jan znów był kaznodzieją we Lwowie.

    Franciszkanie w wieku XV przeżywali pewien kryzys, gdy chodzi o zachowanie pierwotnej reguły zakonnej. Z tego powodu doszło do reformy części zakonu św. Franciszka z Asyżu. Na czele tego ruchu zmierzającego do obostrzenia reguły zakonnej stał św. Bernardyn ze Sieny (+1444) i jego duchowy uczeń św. Jan Kapistran (+1456). Zreformowani przez św. Bernardyna zakonnicy nazywani byli obserwantami (obostrzona reguła), a w Polsce bernardynami od krakowskiego klasztoru pod wezwaniem św. Bernardyna. Św. Jan Kapistran przebywał na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka przez osiem miesięcy w Polsce, głosząc w Krakowie i we Wrocławiu płomienne kazania, wskutek których wielu świeckich i duchownych nawracało się do bardziej gorliwego sposobu życia. Św. Jan Kapistran założył w Krakowie i w Warszawie (1453-1454) klasztory bernardyńskie. Wkrótce taki klasztor powstał również i we Lwowie. Św. Jan obserwował gorliwe życie bernardynów doszedł do przekonania, że powinien być w ich gronie. Uczynił tak w roku 1463, mając blisko 60 lat. U bernardynów przebywał 21 lat, przez krótki okres w Poznaniu, a następnie aż do śmierci we Lwowie. Przełożeni znów polecili św. Janowi pełnić funkcję kaznodziei i spowiednika. Wówczas zasłynął jako wybitny mówca (głosił także kazania po niemiecku do Niemców, mieszkańców Lwowa) i spowiednik. Nawet po utracie wzroku oraz cierpiąc na niedowład nóg z wielką gorliwością spełniał posługę kapłańską, szczególnie z wielką miłością traktował penitentów w konfesjonale. Św. Jan pragnął być gorliwym zakonnikiem, starał się na pamięć przyswoić regułę swojego zakonu, po utracie wzroku prosił kleryka, aby czytał mu poszczególne jej punkty w celu lepszego ich zapamiętania. Święty długie godziny spędzał na modlitwie. Pełen zasług, w opinii świętości odszedł do Pana we Lwowie 29 IX 1484 r. Przy grobie św. Jana modlili się nie tylko katolicy, ale także prawosławni i Ormianie, otrzymując liczne łaski. Wstawiennictwu św. Jana przypisuje się cudowne ocalenie Lwowa w roku 1648 podczas oblężenia przez wojska Bohdana Chmielnickiego.

    Papież Klemens XII ogłosił Jana z Dukli błogosławionym w roku 1733, a Jan Paweł II kanonizował błogosławionego w Dukli 10 VI 1997 r. Relikwie św. Jana przebywają w Dukli w Kościele Ojców Bernardynów. Wspomniany papież Klemens XII na prośbę króla, biskupów i kapituł katedralnych ogłosił w roku 1739 bł. Jana patronem Korony i Litwy. Św. Jan jest patronem Archidiecezji Przemyskiej, Lwowa, rycerstwa polskiego, jego postać widnieje w herbie Dukli. W ikonografii przedstawia się św. Jana jako niewidomego, w habicie franciszkańskim, padają na niego promienie światła.

    Liturgiczny obchód ku czci św. Jana z Dukli przypada na dzień 8 lipca i ma rangę wspomnienia obowiązkowego. W kolekcie mszalnej wspomina się, że Bóg obdarzył św. Jana cnotami: pokory i cierpliwości, o co też Pana prosimy. Modlitwa nad darami zawiera prośbę, abyśmy nie mieli ducha wyniosłości, ale zostali wywyższeni w wiecznej chwale dzięki wstawiennictwu naszego Patrona, człowieka pokornego i cierpliwego dzięki ofierze mszalnej. Po Komunii zanosimy do Boga błaganie, abyśmy za przykładem św. Jana z Dukli zawsze przede wszystkim szukali Boga i wobec świata nosili w sobie obraz zmartwychwstałego Chrystusa.

    Szczególnie w dzień 8 lipca polecajmy św. Janowi z Dukli sprawy naszej Ojczyzny.

    Stanisław Hołoduk

    Czas Miłosierdzia/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 lipca

    Błogosławiona
    Maria Romero Meneses, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Benedykt XI, papież
      •  Święci męczennicy Grzegorz Grassi, biskup, Herminia, dziewica, i Towarzysze
      •  Błogosławiony Piotr To Rot, męczennik
      •  Święty Firmin z Amiens, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiona Maria Romero Meneses

    Maria urodziła się 13 stycznia 1902 roku w Granadzie w Nikaragui. Była jedenastym z trzynaściorga rodzeństwa. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła w pięknym domu, odizolowanym od ubogich przedmieść. Od ojca, Feliksa Romero Menesesa, który był ministrem rządu, a równocześnie człowiekiem wrażliwym na ludzką nędzę, Maria nauczyła się miłości do potrzebujących. Rodzice starali się zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie i dobre wykształcenie. Liczyli na to, że córka wybierze drogę kariery. Ona jednak odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego i w 1923 r. wstąpiła do zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki, popularnie zwanych salezjankami. Po odbyciu nowicjatu złożyła czasowe śluby zakonne w San Salwador, a profesję wieczystą w Nikaragui.
    Pierwszą placówką, na której przyszło jej pracować, była szkoła żeńska w San Jose, w Kostaryce. Maria łączyła pracę wychowawczą w szkole z działalnością charytatywną. Idąc za przykładem św. Jana Bosko, zajmowała się biednymi i opuszczonymi dziewczętami w mieście i w okolicznych wioskach. Gromadziła je w oratorium, a do pomocy angażowała uczennice. Grupę tych pomocnic nazwała “małymi misjonarkami”. Razem z nimi modliła się i sprawowała opiekę nad ubogimi dziewczętami. Praca przynosiła wspaniałe owoce. Wkrótce Maria zrezygnowała z posady nauczycielki i poświęciła się katechizowaniu dzieci i dorosłych oraz opiece nad potrzebującymi. Założyła specjalną wioskę dla najuboższych rodzin, zapewniając każdej z nich własny dom. Siłę do pracy charytatywnej czerpała z nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, wraz ze swymi siostrami otworzyła “małą misję”. Zachęcała je słowami: “Pójdziemy do domów, pomożemy je wyczyścić, wymyć, uporządkować. Zaniesiemy tam ubrania i coś do zjedzenia. Pamiętajmy jednak, że jeżeli zaniesiemy tym biednym tylko mleko i ubrania, a nie zaniesiemy im Jezusa – staną się jeszcze biedniejsi niż przedtem”.
    Dzięki jej staraniom w centrum San Jose został zbudowany kościół poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Z czasem powstało 36 oratoriów, w których zbierały się dziewczęta, dzieląc się z siostrami troskami i marzeniami. Pod kierunkiem s. Marii uczyły się katechizmu i otrzymywały pomoc materialną. W 1955 roku około sto rodzin otrzymywało regularnie pomoc, a ponad pięć tysięcy dzieci uczęszczało na katechezę. Widząc tłumy chorych i cierpiących, Maria poprosiła Matkę Bożą o łaskę cudownej wody: “Daj mi tę łaskę i uzdrów chorych biedaków także i tą wodą. Jest zbyt daleko, by pielgrzymować do Lourdes. Chorych na to nie stać”. Wtedy zaczęły się dokonywać cudowne uzdrowienia. Woda z kranu w jej domu cudownie leczyła potrzebujących. Biedacy przychodzili do s. Marii po “wodę Madonny”. Jednak za radą przełożonej, kierowana roztropnością, s. Maria zaprzestała jej rozdawania.
    Zmarła na zawał serca 7 lipca 1977 roku w Nikaragui. Rząd Kostaryki ogłosił ją honorową obywatelką swego kraju, a rada miasta San Jose jej imieniem nazwała jedną z ulic. Do grona błogosławionych zaliczył ją papież św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił wówczas: “Córka Maryi Wspomożycielki, potrafiła ukazywać oblicze Chrystusa, który daje się rozpoznać przy łamaniu chleba (…). Kochając Boga żarliwą miłością i bezgranicznie ufając w pomoc Maryi Panny, (…) była wzorową zakonnicą, apostołem i matką ubogich, którym okazywała szczególną troskę, nie wykluczając nikogo”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 lipca

    Błogosławiona
    Maria Teresa Ledóchowska, dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Dominika, dziewica i męczennica
    ***
    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Maria Teresa urodziła się 29 kwietnia 1863 r. (w czasie powstania styczniowego) w Loosdorf w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po powstaniu listopadowym. 21 grudnia 1873 r. została dopuszczona do pierwszej spowiedzi, a 12 maja 1874 r. do pierwszej Komunii świętej. Sakrament bierzmowania przyjęła w pałacu biskupim 15 lipca 1878 roku. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową.
    W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły Pań Angielskich. Z tej okazji Maria Teresa zapoznała się z dziełem Marii Ward, założycielki tej instytucji. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, gdy miała lat 12, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata potem witała go radośnie w Wiedniu (1875), gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. Pierwszą swoją książkę – Mein Polen – jemu właśnie zadedykowała. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem (1879). Miała wtedy zaledwie 16 lat.
    W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie.
    W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia.
    W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: “Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie.
    Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera. 29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie.

    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych.
    9 września 1896 r. Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 r. kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla nowego zgromadzenia zakonnego. Dzieło miało trzy stopnie: 1) członkowie zewnętrzni, wspomagający sodalicję; 2) zelatorzy uiszczający ofiary; 3) same zakonnice jako człon wewnętrzny i zasadniczy – prowadzący całe dzieło. W tym samym roku Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899 Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a następnie przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 r. św. Pius X osobnym breve pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty.
    W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W roku 1901 Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto Maria wyjeżdżała do różnych miast z wykładami i odczytami o misjach w Afryce.
    Maria Teresa zmarła 6 lipca 1922 r. w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Paweł VI w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną 19 października 1975 r., wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało jej od roku 1934 znajduje się w domu generalnym Sodalicji. W czasie Soboru Watykańskiego II biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce.
    W ikonografii bł. Maria Teresa przedstawiana jest w habicie Sodalicji św. Piotra Klawera, czasami z murzyńskimi dziećmi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________

    FOT. WIKIMEDIACOMMONS/ AUTOR NIEZNANY – TWÓJ PATRON. MARIA TERESA LEDÓCHOWSKA, DOMENA PUBLICZNA, HTTPS://COMMONS.WIKIMEDIA.ORG/W/INDEX.PHP?CURID=36254725 / AI

      

    Kim była bł. Maria Teresa Ledóchowska, patronka dnia dzisiejszego? Odpowiadamy

    „Z rzeczy boskich najbardziej boską jest współpraca nad zbawieniem dusz”. To hasło przyświeca Zgromadzeniu Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera, popularnie zwanego klaweriankami. Założyła je urodzona 160 lat temu bł. Maria Teresa Ledóchowska, którą Kościół katolicki wspomina 6 lipca. Należy ona do najwybitniejszych postaci w Kościele w dziedzinie pracy misyjnej. Dziś przypada 101. rocznica jej śmierci.

    Teresa Ledóchowska ożywiła ducha misyjnego, odkryła nowe drogi współpracy misyjnej, zainteresowała swoją ideą rzesze ludzi. Nawiązała też żywy kontakt z misjami katolickimi w Afryce. W swej działalności była prekursorką soborowej odnowy życia apostolskiego głoszącej, że „Kościół pielgrzymujący jest misyjny ze swej natury” (Dekret Soboru Watykańskiego II o misyjnej działalności Kościoła „Ad gentes divinitus”).

    Urodziła się 29 kwietnia 1863 w Loosdorf w Dolnej Austrii. Jej ojcem był hrabia Antoni Ledóchowski, a matką – pochodząca ze Szwajcarii Józefina Salis-Zizers. Rodzina była głęboko religijna i silnie związana z Polską. Młodszą siostrą Marii Teresy była Julia, założycielka Zgromadzenia szarych urszulanek – św. Urszula Ledóchowska, brat Włodzimierz był w późniejszych latach generałem jezuitów, a stryj Mieczysław – arcybiskupem gnieźnieńsko-poznańskim, a następnie kardynałem i prefektem Kongregacji Rozkrzewiania Wiary (obecnie Ewangelizacji Narodów).

    Dzieciństwo

    Maria Teresa była dzieckiem bardzo zdolnym. Swoje wrażenia z podróży z ojcem do Polski i na Litwę opisała w książce „Mein Polen”, dedykowanej ukochanemu stryjowi, kard. Mieczysławowi Ledóchowskiemu. „Dla Boga i mojej ukochanej Ojczyzny!” – oto hasło, które powinno mi towarzyszyć” – napisała 16-letnia wówczas dziewczyna.

    W 1883 r. rodzina przeniosła się na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej. W dwa lata później Maria Teresa zachorowała na ospę i zaraziła ojca, który wkrótce zmarł. To przeżycie oraz wiadomość, że jej siostra zamierza wstąpić do sióstr urszulanek w Krakowie spowodowały, że ona także chciała „uczynić coś wielkiego dla Pana Boga”.

    fot. youtube zrzut ekranu

    ***

    W latach 1885-89 była damą dworu toskańskiego w Salzburgu. Tam zetknęła się z franciszkankami misjonarkami Maryi, od których po raz pierwszy usłyszała o misjach. Bolała nad tym, że wychowana w domu głęboko religijnym, nie słyszała o działalności misyjnej Kościoła. Również w Salzburgu zapoznała się z działalnością kardynała Charlesa Martiala Allemanda Lavigerie (1825-92), założyciela Zgromadzeń: Misjonarzy Afryki, zwanego (od koloru habitu) „ojcami białymi” i Misjonarek Afryki.

    Spotkanie z prymasem Afryki (taki tytuł nosił kardynał od 1884) latem 1889 w Szwajcarii wywarło decydujący wpływ na jej dalszą działalność. Ona również pragnęła poświęcić się całkowicie misjom afrykańskim i walce z niewolnictwem. Zrezygnowała więc ze stanowiska damy dworu i zamieszkała u szarytek w Salzburgu. W 1897 r. hrabina kupiła od misjonarzy z Lieferinga posiadłość w Lengfelden koło Salzburga, gdzie wybudowała Dom Misyjny Maria Sorg (Maryi Wspomożycielki) i założyła Sodalicję św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Ten hiszpański jezuita (1580-1654), zmarły na terenie dzisiejszej Kolumbii, był wielkim misjonarzem, opiekunem i apostołem niewolników i Murzynów amerykańskich.

    Sodalicja św. Piotra Klawera

    Sodalicja św. Piotra Klawera została ostatecznie zatwierdzona w 1910 jako nowe Zgromadzenie Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Jej członkinie były misjonarkami, choć nie udawały się na misje.

    Sodalicja klaweriańska dała impuls do założenia wielu drukarni, muzeów etnograficznych i grup wsparcia religijnego w całej Europie . Zgromadzenie nie podlegało nie Kongregacji dla Spraw Zakonnych, lecz Kongregacji Rozkrzewiania Wiary.

    Założycielka opracowała statuty dla swego stowarzyszenia oparte na konstytucjach św. Ignacego, wedle których m.in. jałmużna miała się łączyć z modlitwą o nawrócenie Afryki oraz wypraszać łaski dla misjonarzy. Nawiązała kontakt z misjonarzami i pod pseudonimem Aleksander Halka zaczęła wydawać czasopismo „Echo z Afryki” z podtytułem: „Pismo miesięczne ilustrowane dla popierania zniesienia niewolnictwa i dla rozszerzenia misji katolickich w Afryce”. Wydawała też „Murzynka” i kilka innych pism w kilkunastu językach. Obecnie w Maria Sorg koło Bergheim mieszka sześć misjonarek klawerianek, które nadal wydają „Echo z Afryki”. Przełożoną domu zakonnego Maria Sorg jest pochodząca z Polski s. Urszula Lorek.

    „Misjonarze i misjonarki mogą być porównywani do pięknej palmy, której owocami są ochrzczone murzyńskie dzieci: korzenie jednak, które tkwią głęboko w ziemi, których nikt nie widzi, a z których drzewo czerpie swe soki – to jest Sodalicja ze swą ukrytą, nieprzerwaną pracą” – napisała Maria Teresa Ledóchowska. I odnosiła sukcesy, tworząc dzięki misji klaweriańskiej nowe dzieła, np. Związek Mszalny, Chleb św. Antoniego dla Afryki, Wykup dziecka murzyńskiego z niewoli, Kształcenie seminarzysty itp. Zbierano też okruchy szlachetnych metali, staniol, zużyte znaczki pocztowe, które potem sprzedawano, a pieniądze wysyłano misjonarzom. Przez wiele lat przetrwały też skarbonki z figurką Murzynka, kłaniającego się po wrzuceniu datku do skarbonki.

    fot. youtube zrzut ekranu

    ***

    Walka z niewolnictwem

    Założycielka organizowała również w Polsce i Austrii kongresy poświęcone walce z niewolnictwem i wydawała książki religijne w różnych językach afrykańskich; w tym celu powołała Dzieło Prasy Afrykańskiej. Grupy skupione wokół Sodalicji były niekiedy bardzo liczne, np. w Wilnie 1300 dzieci należało do 40 grup Ligi Dzieci dla Afryki. Liczne zasługi na polu misji i walki z niewolnictwem zjednały jej miano „Matki Afryki”.

    Po śmierci M.T.Ledóchowskiej jej kongregacja rozprzestrzeniła się na wszystkie kontynenty, w 1928 roku w Ameryce Północnej i Południowej, w 1920 w Australii, w 1955 – w Afryce i 1972 – w Indiach.

    Maria Teresa Ledóchowska zmarła w Rzymie 6 lipca 1922. Paweł VI beatyfikował ją 19 października 1975, w Niedzielę Misyjną a 20 stycznia 1976 – na prośbę biskupów polskich – ogłosił ją patronką Dzieła Współpracy Misyjnej w Polsce. Od 2021 roku św. Jan Paweł II, św. Urszula Ledóchowska oraz bł. MariaTeresa Ledóchowska są patronami Polonii w Austrii. Ich relikwie znajdują się w kościele św. Józefa na wiedeńskim Kahlenbergu.

    W związku z 100. rocznicę śmierci M.T. Ledóchowskiej i przypadającą w 2025 roku 50. rocznicą jej beatyfikacji archidiecezja w Salzburgu przygotowała trzyletni program poświęcony tej niezwykłej postaci. W czerwcu br. archiwum miasta Salzburg we współpracy z archidiecezją salzburską zorganizowało sympozjum poświęcone bł. Marii Teresie Ledóchowskiej. W archiwach zachowały się historyczne diapozytywy z Afryki, na których utrwalono Marię Teresę głoszącą wykłady pozyskując w ten sposób ludzi dla swojej misji wyzwalania z niewolnictwa.

    Talenty artystyczne

    Ledóchowska wykorzystywała także swoje talenty artystyczne, pisała sztuki teatralne, komponowała i rozbudzała swoją twórczością misyjnego ducha. Salzburska dyrygentka Elisabeth Fuchs zaprezentowała w czerwcu spektakl „Słowa, które zrywają okowy” z muzyką i literaturą Błogosławionej. Przygotowano też film dokumentalny, warsztaty o tematyce politycznej i konkursy plastyczne w szkołach mające na celu przypomnienie tej ważnej postaci Kościoła.

    Bł. Maria Teresa Ledóchowska żyła i działała w duchu Ewangelii, wierna swojemu mottu: „Zawsze radośnie, Bóg nadal pomaga!”, uważa arcybiskup Salzburga, Franz Lackner. Podczas Mszy św. w 100. rocznicę jej śmierci zwrócił uwagę, że „mimo trudnych wymagań, jakie stawiał przed nią Bóg, nigdy nie straciła radości wiary, radości z tego, że może pomagać przygnębionym i strapionym”.

    „Aktualność Marii Teresy Ledóchowskiej trwa w sto lat po jej śmierci”, przypomniała Elisabeth Meyer. – Ona jest ‘patronką’ podnoszenia świadomości, korzystania z nowych mediów, budowania sieci współdziałania, a także działań artystycznych, którymi zachęcała do swoich inicjatyw”, podkreśliła przewodnicząca Akcji Katolickiej w Salzburgu i jedna z współorganizatorek jubileuszowych wydarzeń. „Choć oficjalnie niewolnictwo zostało zniesione, żyją nadal na świecie miliony zniewolonych, którzy czekają na „Ewangelię wolności”, a także na ludzi, którzy – podobnie jak Ledóchowska – wykorzystują wszystkie swoje możliwości na rzecz ich uwolnienia”.

    Kai/Misyjne drogi.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Kaprys hrabianki – bł. Maria Teresa Ledóchowska

    Bł. Maria Teresa Ledóchowska

    bł. Maria Teresa Ledóchowska/

    ***

    Nigdy nie była na Czarnym Lądzie, ale wielu czci ją jako Matkę Afrykanów.

    Nikt nie rozumiał, dlaczego młoda, świetnie zapowiadająca się hrabianka opuściła dwór, by zamieszkać w małym pokoiku obok domu starców. Sam cesarz uczynił ją damą dworu, a teraz zbiegła z salonów i poświęciła się ratowaniu czarnych afrykańskich niewolników? Dlaczego zdobyła się na tak szalony krok? To wariactwo? Albo inaczej: świętość.

    Hrabia Antoni Ledóchowski po śmierci żony był kompletnie załamany. Nigdzie nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Pewnego dnia spotkał hrabinę Józefinę Salis Zizers. Stali się sobie bardzo bliscy. Dwoje nieszczęśliwych ludzi zaczęło z dnia na dzień odkrywać szczęście. Pobrali się, a Pan Bóg obdarzył ich aż dziewięciorgiem dzieci. Dwie córki, Maria Teresa i Urszula, zostały ogłoszone błogosławionymi, syn Włodzimierz jest kandydatem na ołtarze.

    Maria Teresa wychowywała się w Austrii, w domu starannie pielęgnowano jednak tradycje narodowe. Gdy jako nastolatka po raz pierwszy odwiedziła Polskę, oczarowana ojczyzną napisała o niej książkę… po niemiecku. Była niesamowicie zdolna. Już jako pięcioletni brzdąc napisała krótki utwór dla najbliższej rodziny, a kilka lat później jej pasją było pisanie wierszy. Była ambitna. Na profesorze botaniki wymogła, by napisał jej 300 łacińskich nazw rozmaitych roślin, a potem wyuczyła się ich na pamięć.

    Gdy rodzina przeniosła się do Polski, jak grom z jasnego nieba spadła na nią ospa. Ojciec zmarł, Maria Teresa cudem wyzdrowiała. Potraktowała to jak dotknięcie Boga. Ciągle szukała swego miejsca w życiu. Nieustannie pisała. Literatura pochłonęła ją na dobre.

    Została damą dworu wielkiej księżnej Toskanii, a jednak, ku zdumieniu znajomych, opuściła salony Salzburga. „Czuję, że Jezus chce mnie coraz więcej dla siebie” – pisała. Otoczenie drwiło: „Hrabina opuściła dwór i poświęciła się całkowicie zwariowanej idei”. Jakiej? Afryce. Pochłonęła ją na dobre. Ogromne cierpienia niewolników Czarnego Lądu spędzały jej sen z powiek. Zaczęła wydawać pismo „Echo z Afryki”. Po kilku latach nakład wynosił już 100 tysięcy egzemplarzy!

    Powstała drukarnia. Maria Teresa napisała setki listów, artykułów, założyła Sodalicję św. Piotra Klawera, niosącą pomoc misjonarzom na Czarnym Lądzie. Rocznie wysyłali do Afryki kilkadziesiąt tysięcy paczek z pomocą. Po śmierci Ledóchowskiej praca trwała nadal. Wydano ponad 40 milionów książek w 189 afrykańskich narzeczach, przesłano niezliczoną liczbę paczek, wykupiono z niewoli ogromną liczbę murzyńskich dzieci. Hmmm, a gdyby hrabianka pozostała na austriackim dworze?

    Marcin Jakimowicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 lipca

    Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Zaccaria, prezbiter i zakonnik
      •  Święty Atanazy z góry Athos, opat
    ***


    Maria urodziła się w Corinaldo koło Ankony 16 października 1890 r. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako sześcioletnie dziecko otrzymała sakrament bierzmowania z rąk kardynała Juliusza Boschi (1896), a 29 maja 1902 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec. Marysia pocieszała mamę: “Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem.
    Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich.
    5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników. Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ją do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran.
    Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać “świętą Agnieszką XX wieku”. Dzięki staraniom pasjonistów w 1935 r. rozpoczął się proces kanoniczny Marii Goretti. 27 kwietnia 1947 roku Pius XII zaliczył ją uroczyście w poczet błogosławionych, a 24 czerwca 1950 r. tenże papież zaliczył ją do chwały świętych. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka.
    W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem “Niebo nad moczarami”.
    Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.). W stulecie śmierci Marii Goretti ten sam papież skierował do biskupa diecezji Albano, Agostino Valliniego, specjalny list.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica

    Dziewczynka, która uczy ekstremalnego przebaczania

    ŚWIĘTA MARIA GORETTI
    Sharon Mollerus/Flickr | CC BY 2.0

    ***

    Przed śmiercią 11-letnia Maria powiedziała o swoim zabójcy, który zadał jej 14 ciosów nożem: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”…

    Śmierć pięknej Marii Goretii

    Środkowa Italia w lipcu to miejsce spalone słońcem. Mieszkańcy Rzymu uciekają do letnich kurortów, żeby złapać oddech. Jeszcze trudniej znieść upadł sześćdziesiąt kilometrów dalej, na bagiennych terenach Pól Pontyjskich.

    Jednak dwie rodziny pracują ciężko w polu. W Ferriere di Conca to czas zbiorów bobu. Marietta spogląda przez okno domu – matka prosiła ją, aby dziś została w cieniu. Lekki podmuch wiatru rozwiewa firanki. Wtedy jej sylwetkę w oknie zauważa Aleksander i prosi o chwilę przerwy, starając się o pretekst do samotnego spotkania z Marią. Falujące loki, wielkie czarne oczy, delikatność i ta nieśmiałość, gdy spuszcza wzrok i odchodzi do matki, gdy tylko spotka ją na korytarzu ich domostwa. 

    Assunta postawiła na kuchennym stole ciężki kosz pełen bobu. Zaraz przygotuje posiłek, tylko odpocznie chwilę po tym upalnym dniu. „Gdzie jest Marietta? Mam nadzieję, że nie wychodziła dziś z domu” – wzrok matki pada na podłogę, gdzie dostrzega krople krwi. Już po chwili trzyma w ramionach swoją 11-letnią córkę, ranioną nożem na całym ciele. 

    Alessandro Serenelli: historia nawrócenia

    Jeszcze przed śmiercią Maria wyznała kapelanowi szpitala: „Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju”.

    20-letni Alessandro Serenelli został skazany na 30 lat więzienia. Po latach opowiada swój sen:

    (…) widziałem przed sobą ogród. W pewnym zakątku pełnym białych kwiatów zobaczyłem Mariettinę przepięknie ubraną w białe, długie szaty. Zrywała lilie, dawała mi je mówiąc: „Weź!”. Uśmiechała się przy tym do mnie jak anioł. A ja na ten uśmiech, na ten gest pełen życzliwości przyklęknąłem i błagałem o przebaczenie za to moje okrutne przestępstwo i przyjmowałem te lilie, jedna po drugiej, aż miałem pełne naręcze. Lecz spostrzegłem zaraz, że te lilie w mych rękach przemieniają się w płomienie. Marietta uśmiechnęła się po raz drugi i zniknęła.

    Maria, anioł i opiekunka, jak określa ją Aleksander, dzięki wstawiennictwu z nieba wyjednała mu dar nawrócenia i pokoju serca. Po wyjściu z więzienia mężczyzna został tercjarzem franciszkańskim i pracował jako ogrodnik w klasztorze kapucynów. W duchowym testamencie odnalezionym w jego celi potwierdza się głęboka przemiana, jaka dokonała się w zabójcy Marietty, kiedy otrzymał przebaczenie. 

    Maria Goretti – święta przebaczenia

    Kim była dziewczyna, która tak szybko sięgnęła po palmę męczeństwa? Urodzona w 1890 r. w ubogiej włoskiej rodzinie, wychowywała się razem z siedmiorgiem rodzeństwa. Po przeprowadzce z powodu poszukiwania zarobku Goretti dzielili dom z rodziną Sernellich. Kiedy Maria miała 10 lat, zmarł jej ojciec. Mieszkając w małej miejscowości, pomagała przy pracach w domu i gospodarstwie. Dwa lata później została zamordowana przez swojego sąsiada, który zadał jej 14 ciosów nożem. 

    Przesłanie życia Marii Goretti podkreślił papież Franciszek w liście do biskupów diecezji, które obrały ją za swoją patronkę, określając ją „świętą przebaczenia”:

    Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca.

    Karolina Berka Aleteia.pl

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Maria Goretti – wzór przebaczenia, które nawraca

     

    Św. Maria Goretti

    Marię Goretti jako świętą przebaczenia przypomniał Papież w liście do biskupów dwóch podrzymskich diecezji, które czczą ją jako swoją patronkę. W miejscowości Le Ferriere w diecezji Latina-Terracina-Sezze-Priverno ta niespełna 12-letnia dziewczynka została 5 lipca 1902 r. ciężko zraniona nożem przez młodego sąsiada, który usiłował ją zgwałcić. Następnego dnia zmarła w Nettuno w sąsiedniej diecezji Albano i tam przechowywane jest jej ciało.

    W obecnym Roku Jubileuszowym Miłosierdzia oba Kościoły lokalne przygotowują się na przypadające 6 lipca wspomnienie liturgiczne św. Marii Goretti diecezjalnymi pielgrzymkami do miejsca jej męczeństwa. W sobotę 25 czerwca nocna pielgrzymka piesza udała się tam z Borgo Piave w diecezji Latina, a w następną sobotę 2 lipca podobna wyruszy z sanktuarium z w Nettuno w diecezji Albano, gdzie spoczywają jej relikwie.

    W liście do biskupów Latiny Mariana Crociaty i Albano Marcella Semeraro Franciszek przypomina, że rodzina św. Marii Goretti z powodu biedy i w poszukiwaniu pracy zmuszona była opuścić rodzinne Corinaldo koło Ancony. Osiedliła się na malarycznych Błotach Pontyjskich na wybrzeżu tyrreńskim pod Rzymem. „Łzy towarzyszyły wczoraj, tak jak dramatycznie również dzisiaj, rodzinom i ludom na ich drogach mających przeróżne przyczyny, w tym też ubóstwo – pisze Ojciec Święty. – To sprawia, że ta dziewczynka jest nam jeszcze bliższa. Jej rodzina przeżywała z godnością tę sytuację. Matka zajmowała się pracą, a ona sama troszczyła się o rodzeństwo i dom”.

    Papież podkreśla, że przyszła święta, śmiertelnie zraniona, nie dbała o siebie samą, ale myślała o zbawieniu swego mordercy, ostrzegając go, że grozi mu piekło. „Znamy też jej słowa przebaczenia dla niego – czytamy w liście. – Na łożu śmierci powiedziała kapelanowi szpitala w Nettuno: «Przebaczam mu i chcę, żeby był ze mną w raju»”. Franciszek przytacza słowa ze swej bulli „Misericordiae Vultus” o Roku Miłosierdzia: „Przebaczenie staje się najbardziej ewidentnym wyrazem miłości miłosiernej, a dla nas chrześcijan jest nakazem, od którego nie możemy się uchylać. Jakże trudne wydaje się nieraz przebaczanie! A przecież przebaczanie jest narzędziem złożonym w nasze słabe ręce, abyśmy mogli osiągnąć spokój serca” (9).

    Ojciec Święty zwraca uwagę, że właśnie wielkoduszne przebaczenie, z którym Maria Goretti zmarła w pokoju ducha, dało początek drodze szczerego nawrócenia jej zabójcy. Zachęca diecezjan Latiny i Albano pielgrzymujących w tych dniach do miejsc, które upamiętniają jej męczeństwo, by stawali się świadkami przebaczenia. Cytuje tu raz jeszcze swą bullę „Misericordiae Vultus”: „Nadszedł znowu dla Kościoła czas, aby z radością głosić przebaczenie. To jest czas powrotu do tego, co istotne, aby poczuć odpowiedzialność za słabości i trudności naszych braci. Przebaczenie to siła, która budzi do nowego życia i dodaje odwagi, aby patrzeć w przyszłość z nadzieją” (10).

    RV / Watykan / KAI

    ___________________________________________________________________________________________

    Męczennica ziemi i anioł w niebie

    Św. Maria Goretti

      Archiwum autora

    ***

    Ze śmiercią kończy się zwykle pamięć o człowieku. U Marii Goretti było odwrotnie – napisał przed wielu laty ks. dr Stanisław Jezierski. – Okrutna jej śmierć rozsławiła jej imię, wywołała podziw, uwielbienie. Wszyscy mówili, pisali o niej jako o bohaterce. Mnożyły się oznaki czci wobec niej. Stała się istotą pociągającą duchowo, przewodniczką wielu chłopców i dziewcząt, rozdawała łaski, pomoce duchowe, rozsiewała radość”.

    Początki opinii świętości

    Męczeństwo tej 12-latki z włoskich Błot Pontyjskich, które nastąpiło w dniach 5-6 lipca 1902 r., szybko stawało się coraz bardziej znane w całej Italii. Sama Maria przez coraz większą liczbę ludzi uważana była za prawdziwie świętą orędowniczkę. Minęły zaledwie 2 lata od dnia narodzin dziewczynki dla nieba, gdy przy ołtarzu w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Nettuno postawiono dużą figurę przedstawiającą jej postać.

    W 1910 r. życiem Marii zainteresował się papież – św. Pius X. Za jego zgodą 26 stycznia 1929 r., w obecności mamy Assunty i zaprzyjaźnionej rodziny Cimarellich, na cmentarzu w Nettuno dokonano ekshumacji ciała małej bohaterki. W lipcu tego samego roku jej doczesne szczątki umieszczono w sanktuarium w Nettuno, powierzonym Ojcom Pasjonistom.

    Gdy mama Assunta wybierała się w podróż do Nettuno na tę okazję, córka ukazała się jej we śnie i powiedziała: „Mamo! Przed wyjazdem każ odprawić Mszę św., abyś była wolna od nieprzyjemności w czasie jazdy”. Rzeczywiście, zaistniały nieprzyjemności: podczas drogi zderzyły się 2 autobusy, a w jednym z nich byli mama Marii i inni pielgrzymi z Corinaldo – im nic się nie stało, podczas gdy liczni z podróżujących drugim pojazdem odnieśli poważne obrażenia.

    Proces beatyfikacyjny

    Ojcowie pasjoniści z Nettuno z wielką energią i gorliwością rozpoczęli starania o beatyfikację Marii Goretti. Proces beatyfikacyjny został oficjalnie zainaugurowany przez Świętą Kongregację 1 czerwca 1938 r. Nie było łatwo do tego doprowadzić… Wielu bowiem miało poważne wątpliwości, czy za świętego męczennika można uznać osobę, która nie poniosła śmierci bezpośrednio w obronie wiary, lecz oddała życie w konfrontacji z zagrożeniem dla osobistej moralności. Tym bardziej że sprawa dotyczyła dziecka nie mającego nawet 12 lat. Liczni teologowie i hierarchowie Kościoła dyskutowali na ten temat, zeznawało wielu świadków. Wśród nich był także Alessandro Serenelli – zabójca Marii, nawrócony w cudowny sposób przez swą ofiarę. Właśnie jego zeznania oraz fakt nadzwyczajnej przemiany jego życia najbardziej przyczyniły się do pomyślnego rozwoju procesu, wbrew początkowym – słusznym ze swej strony – wątpliwościom kardynałów, biskupów i teologów.

    Beatyfikacja i kanonizacja

    Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się 27 kwietnia 1947 r., 2 lata po kanonicznym zatwierdzeniu męczeństwa. W dniu tym na placu przed Bazyliką św. Piotra zgromadziła się ogromna liczba pielgrzymów z całych Włoch i z innych krajów, którzy pragnęli uczcić małą męczenniczkę. Obecna była także jej mama – Assunta wraz z rodzeństwem dziewczynki, która dostępowała chwały ołtarzy. Gdy tylko mama ukazała się obok Ojca Świętego, tłum zaczął wołać: „Viva la Mamma!” – Niech żyje Mama! Tylko sam Pan Bóg wie, jak wielka radość zapanowała w sercu pokornej, ubogiej staruszki, której ogromne matczyne cierpienie ukoronowane zostało wywyższeniem jej córki…

    Pius XII wraz z kardynałami i biskupami wzniósł po raz pierwszy publiczną modlitwę liturgiczną Kościoła powszechnego do nowej błogosławionej: „Beata Maria, ora pro nobis!” – Błogosławiona Mario, módl się za nami!

    Dzień później, 28 kwietnia, Ojciec Święty na audiencji przyjął rodzinę Gorettich wraz z liczną młodzieżą włoską. Wygłosił wówczas piękne, płomienne przemówienie. Powiedział m.in.: „Dzień wczorajszy stał się naprawdę Waszym świętem, Waszym dniem. (…) Stał się świętem młodych, (…) dniem szlachetnych, pobożnych, tych wszystkich, dla których wiara katolicka jest rzeczywistością, bezcennym skarbem, najlepszym dobrem. (…) Dzień ten stał się także świętem rodziny chrześcijańskiej. (…) Maria jest dojrzałym owocem ogniska domowego, gdzie dzieci są wychowywane w bojaźni Bożej, w posłuszeństwie wobec rodziców, w miłości do prawdy, w skromności i nieskazitelności, gdzie dzieci od dzieciństwa przyzwyczajają się (…) być gotowymi do pomocy w domu, w gospodarstwie (…). Agnieszka…, Alojzy Gonzaga…, Maria Goretti… – wobec żądz osób bezwstydnych nie byli nieświadomymi, nieczułymi, lecz byli mocnego ducha. Byli mężni tą siłą nadprzyrodzoną, której nasienie przyjęli wszyscy chrześcijanie w czasie chrztu, a która poprzez stałe i pilne wychowywanie, przy czułej współpracy rodziców i dzieci, przynosi stokrotne owoce cnót i dobra. Taką była Maria Goretti! (…)”.

    24 czerwca 1950 r. ten sam papież Pius XII ogłosił bł. Marię Goretti świętą. W dniu kanonizacji, w której podobnie jak w beatyfikacji wzięła udział matka św. Marii, papież wypowiedział aktualne także dzisiaj słowa: „Życie tego prostego dziewczęcia (…) godne jest nie tylko nieba, ale też godne, aby z podziwem i czcią spojrzeli na nie ludzie nam współcześni. Niech uczą się ojcowie i matki, jak starannie w prawości, świętości i męstwie należy wychowywać powierzone im przez Boga dzieci; jak kształtować je według zasad religii katolickiej, aby gdy staną kiedyś wobec próby, potrafiły z Bożą pomocą wyjść z niej zwycięskie, nietknięte i nieskażone. Niechaj uczą się wesołe dzieci, niech uczy się odważna młodzież, że nie wolno haniebnie ulegać urokom zwodniczych wad, złudnym i krótkotrwałym przyjemnościom, ale raczej, choćby w trudach i wyrzeczeniu, wytrwale zmierzać ku doskonałości chrześcijańskiego życia”.

     Marek Paweł Tomaszewski/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 lipca

    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati, tercjarz

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta Portugalska, królowa
      •  Błogosławiona Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica
    ***
    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie.
    Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą.
    W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością.
    Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże.
    Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu.

    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich.
    Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych.
    Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Co bł. Frassati mówi dziś młodym?

    O. Dariusz Kantypowicz OP podkreślił w rozmowie z KAI, że Pier Giorgio był człowiekiem odważnym i bardzo szczerym. Tego, zdaniem dominikanina, młodzi mogą się od niego uczyć. “My często zastanawiamy się, co inni powiedzą, jak coś zostanie odebrane, a w Pier Giorgiu nie było zupełnie takiego podejścia. On robił rzeczywiście to, co uważał, że jest wolą Bożą i co, według niego, powinien był robić. Nie patrzył na to, że ktoś to może wyśmiać, że ktoś jest temu przeciwny – po prostu to robił” – wskazuje o. Kantypowicz.

    ***

    Frassati był człowiekiem bardzo aktywnym – działał nie tylko w Kościele, ale także w różnych studenckich organizacjach. “Wszystko, co robił, robił z Chrystusem” – mówi tercjarka dominikańska, Marta Bizacka, której przygoda z Frassatim trwa już od 20 lat.

    Przyznaje, że na przestrzeni lat jej spojrzenie na tego błogosławionego zmieniało się. “Na początku byłam zdziwiona, że osoba tak zwyczajna. Mnie świętość zawsze kojarzyła się z zakonnikami, a on pokazuje, że jest dostępna dla każdego. To dla mnie przykład, jak żyć Ewangelią będąc osobą świecką” – mówi Marta Bizacka dodając, że to dla niej najbardziej pociągający przykład świętości, jaki zna.

    Piotr Górski, także świecki dominikanin, podkreśla, że źródłem świętości Frassatiego była jego relacja z Panem Bogiem i to powinno być wskazówką dla młodych.

    “On bardzo ukochał Eucharystię, codziennie starał się przyjmować Komunię św. w kościele, a w tamtych czasach to nie było łatwe, bo post Eucharystyczny trwał od północy. To oznaczało, że np. gdy wybierał się ze znajomymi na wycieczkę górską, prosił kapłanów, by jak najwcześniej odprawili Mszę św., żeby mógł w niej uczestniczyć. To był wręcz warunek uczestnictwa w wycieczce” – mówi Górski.

    Frassatiego często widywano także na nocnych adoracjach Najświętszego Sakramentu. Troszczył się też o swój rozwój duchowy, przystępując regularnie do spowiedzi. “Robił to naturalnie i spontanicznie, potrafił np. poprosić o spowiedź znajomego księdza na schodach kościoła, jeśli widział taką potrzebę. To jest taki element, który może być ważny dla młodych dzisiaj, też w kontekście Światowych Dni Młodzieży” – mówi Piotr Górski.

    Małgorzatę Korzeniewską w Pier Giorgiu fascynuje prostota i podejmowanie dzieł miłosierdzia. “Nie mógł obojętnie przejść obok biedy ludzkiej, czy to była bieda materialna czy duchowa. Nie ograniczał się, miał nieustannie wypchane kieszenie karteczkami, na których zapisywał, kto czego potrzebuje i gdzie trzeba jeszcze pójść. Był z tymi ludźmi, nie tylko im pomagał – to jest coś, czego możemy się od niego uczyć” – mówi tercjarka dominikańska.

    Frassati był świeckim dominikaninem – do III zakonu św. Dominika wstąpił trzy lata przed śmiercią.

    Urodził się w 1901 roku w zamożnej włoskiej rodzinie. Jego ojciec, Alfredo, był założycielem i właścicielem turyńskiej “La Stampy”. Pier Giorgio swoje krótkie, 24-letnie życie poświęcił czynieniu miłosierdzia.

    Opiekował się biedakami, chorymi i opuszczonymi. Był człowiekiem głębokiej modlitwy. Mając 13 lat podjął praktykę codziennej Komunii św., co w tamtym czasie było wciąż jeszcze nowością w Kościele. Miał duże poczucie humoru, dystans do siebie i niezwykłą skromność. Mimo, że fałszował jak mało kto, śpiewał często i głośno.

    Był wysportowany – najbardziej lubił górskie wspinaczki i regularnie organizował z przyjaciółmi wyprawy na alpejskie szczyty. Świadomie wybrał życie osoby świeckiej, bo chciał w ten sposób być bliżej ludzi, którzy nie spotkali jeszcze Chrystusa.

    Zmarł w wieku 24 lat. Zaraził się od jednego ze swoich podopiecznych chorobą Heinego-Medina. Jan Paweł II nazwał Frassatiego “człowiekiem ośmiu błogosławieństw”, stawiając go młodym za wzór. To on beatyfikował go w 1990 roku. Jak stwierdzono podczas procesu beatyfikacyjnego, ciało Per Giorgia mimo upływu lat nie uległo rozkładowi.

    Kai/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lipca

    Święty Tomasz Apostoł

    Dzisiejszego dnia wspominamy również:
      świętego Leona II, papieża,
      świętego Rajmunda Gayrarda, prezbitera
    ***
    Święty Tomasz Apostoł

    Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz.
    Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2).

    Niewierny Tomasz

    Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii.
    O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp.

    Święty Tomasz Apostoł

    Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina.
    Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu.
    Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów.

    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    *******

    Św. Tomasz Apostoł: czy na pewno był „niewierny”?

    ŚWIĘTY TOMASZ APOSTOŁ

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku, zaprowadziła Tomasza aż do Indii. Podobno apostoł zbudował tam piękny, pełen przepychu i… niewidzialny pałac.

    Jego imię brzmi raczej jak przydomek, gdyż po hebrajsku „Thoma” to po prostu „bliźniak”. Takie rozumienie wydaje się potwierdzać podane przez św. Jana greckie imię „Didymos”, znaczące to samo. W Ewangeliach, szczególnie Jana, jego postać pojawia się na tyle często, że z grubsza potrafimy określić, jakie cechy posiadał ten z apostołów.

    Co o św. Tomaszu Apostole mówią Ewangelie?

    Kiedy niewiele przed męką nasila się poczucie zagrożenia, a Jezus mimo to postanawia iść do Jerozolimy, Tomasz mówi: „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11,16). Dobrze rozpoznaje sytuację, ale, podobnie jak większość pozostałych apostołów, przecenia swoje możliwości dania świadectwa w tamtym momencie. Z pewnością jednak chce być gotów na męczeństwo i przynajmniej w tamtej chwili woli je od odejścia od Mistrza.

    Podczas Ostatniej Wieczerzy Pan zapowiada, że odchodzi przygotować miejsce w domu Ojca, a potem powróci, by zabrać ze sobą uczniów. Mówi wtedy też, że znają drogę, którą On idzie. Tomasz wtedy zauważa, że uczniowie nie wiedzą, dokąd idzie Jezus, więc jak mogą znać drogę (zob. J 14,5). Myśli, podobnie zresztą jak pozostali obecni w Wieczerniku w kategoriach tego, co dosłowne i namacalne. Będzie potrzebował dużego szoku, aby zmienić swoje podejście.

    Następuje on po zmartwychwstaniu. Tomasz najpierw nie przyjmuje świadectwa pozostałych apostołów, że widzieli Zmartwychwstałego. Domaga się możliwości dotknięcia Jezusa, nawet więcej – włożenia palców w Jego rany, a dłoni w Jego bok. Prośba dość makabryczna, jednak kiedy Jezus znów się objawia uczniom, wśród których tym razem już jest Tomasz, jest gotów pozwolić apostołowi na tę wiwisekcję. Ten jednak od razu odpowiada, wyznając jednocześnie wiarę: „Pan mój i Bóg mój!” (zob. J 20,24–29).

    Misja Tomasza Apostoła

    Według tradycji moc wiary, która zrodziła się w Wieczerniku i została wzmocniona zesłaniem Ducha Świętego, zaprowadziła Tomasza bardzo daleko, bo najpierw do Mezopotamii, a potem aż do Indii.

    Kiedy w XVI w. dotarli na ten subkontynent portugalscy misjonarze, ze zdziwieniem odkryli, że są tam już chrześcijanie. Rodowici Hindusi, wierzący w Chrystusa, powoływali się na tradycję wywodzącą się właśnie od św. Tomasza Apostoła.

    Z jego misją na tamtym terenie związana jest piękna legenda o budowie pałacu króla Gudnafara. Jako że Tomasz był z zawodu cieślą i budowniczym, król zlecił mu budowę pałacu. Sam odjechał i tylko co jakiś czas przesyłał potrzebne materiały, kruszce i klejnoty. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w wyznaczonym czasie przyjechał i okazało się, że na placu budowy nic nie ma!

    Wtedy apostoł odparł, że zbudował władcy pałac, ale żeby go ujrzeć, król musi przejść do innego świata. Tomasz bowiem wybrał bardzo nowatorski sposób budowy, mianowicie rozdał otrzymywane bogactwa potrzebującym, dodając do tego Boże słowo i często uzdrowienie od siebie.

    Gudnafar oczywiście wpadł we wściekłość i kazał uwięzić Judejczyka. W tym samym czasie zmarł brat królewski, Gad. Kiedy przyszedł do nieba, zobaczył tam cudownej urody pałac, a aniołowie mu powiedzieli, że rzeczywiście należy on do Gudnafara i stanowią go dawane przez niego jałmużny. Gad wrócił więc we śnie do brata i poprosił, czy nie mógłby dostać od niego tej nieziemskiej (dosłownie i w przenośni) posiadłości. Sen ten przekonał króla o prawdomówności Tomasza oraz o prawdzie głoszonej przez niego Ewangelii.

    Męczeństwo

    Zgodnie z legendami apostoł zginął ok. 72 r. w Ramapuram. Najpierw go torturowano, a potem przebito włóczniami. Z jego świadectwa i krwi narodził się Kościół malabarski. Do XVI w. chrześcijanie św. Tomasza mieli kontakt jedynie z Kościołami wschodnimi i nie brali udziału w sporach, jakie dzieliły chrześcijaństwo w basenie Morza Śródziemnego.

    Ich wiara karmiła się otrzymaną Ewangelią, sprawowaniem kultu, podtrzymywali sukcesję apostolską i wypracowali własne tradycje pobożnościowe. Doświadczali prześladowań, stanowiąc w indyjskim społeczeństwie jedynie drobną jego cząstkę o wyraźnie odmiennych normach postępowania. Jak na wspólnotę założoną przez apostoła o przydomku „Niewierny” okazywali i nadal okazują wyjątkową żywotność wiary.

    Elżbieta Wiater  /Aleteia.pl

    *****************

    Jezus miał pięć ran, a jednak wskazał św. Tomaszowi tę pod swoim Sercem

    ŚWIĘTY TOMASZ APOSTOŁ
    fr. Lawrence Lew OP/flickr

    ***

    Życiorys św. Tomasza Apostoła imponuje: trzy lata z Jezusem, osiem wzmianek w czterech Ewangeliach, jedna w Dziejach Apostolskich, liczne apokryfy i zainteresowanie pierwszych historyków Kościoła. Jeszcze przekaz, że dotarł do Indii zanim zrobił to Vasco da Gama. A jednak większość z nas pamięta z jego życiorysu tylko tę scenę, w której wkłada rękę w bok Jezusa. Skąd się wzięło Tomaszowe pragnienie? I czy można pójść w jego ślady?

    Podobno gdy w 1517 r. portugalscy żeglarze zeszli na ląd, dowiedzieli się, że mieszkają tam chrześcijanie, którzy poznanie Chrystusa zawdzięczają apostołowi Tomaszowi. Pokazano im nawet jego grób. Szósty z dwunastu – patrząc na kolejność zapisaną przez św. Mateusza – miał głosić Dobrą Nowinę najpierw Partom, czyli mieszkańcom terenów dzisiejszego Iranu, a potem Hindusom, za co zapłacił życiem. Jego męczeńska śmierć odnotowana jest w Martyrologium Rzymskim, a jako miejsce pochówku wskazano Mailapur, dzisiejsze przedmieścia Madrasu.

    „I nie bądź niedowiarkiem…”

    A jednak apostolskie sukcesy Tomasza mniej się przebiły do powszechnej świadomości, niż pamiętna scena z Wieczernika, gdy Jezus wszedł do środka mimo zamkniętych na wszystkie spusty drzwi. I chociaż kilka dni wcześniej w rozmowie z innymi apostołami nie brał fizycznie udziału, od razu po przywitaniu nawiązał do Tomaszowego pragnienia włożenia ręki w rany po gwoździach.

    Tomasz włożył rękę pod Serce Boga… W to samo miejsce, które dziesięć dni wcześniej rozpruła żołnierska włócznia i z którego wypłynęła krew i woda. Nie wiemy, czy propozycję Jezusa przyjął z wahaniem. Św. Jan zanotował tylko Tomaszową odpowiedź: Pan mój i Bóg mój! I to wszystko.

    Każdego roku, gdy przygotowujemy się do świąt Wielkiej Nocy, jesteśmy w takiej samej sytuacji jak Tomasz. W czasie Triduum – od Wielkiego Czwartku do Soboty – przeżywamy dni wielkiej obecności i… nieobecności Jezusa. Najpierw tajemnicę ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa, potem uwięzienie Pana, które wciąga nas w przepastną noc ciemnicy. Wielki Piątek, po straszliwej Męce, zostawia nas nagle samych, jakby na środku drogi. Zapada cisza, która gęstnieje. Mrok, w którym nie ma Światła. W Wielką Sobotę, gdy już Go nie ma, bo umarł i leży w grobie, serce nabrzmiewa od strachu, oczekiwanie zadaje ból wręcz fizyczny. Wróci? Przyjdzie? Czy dobrze to wszystko zrozumieliśmy?

    Ukryty Bóg

    Te same pytania musiał zadawać sobie Tomasz. Był przecież w grupie apostołów, która uciekła. Wiedział, że Pana torturowano i zabito. Wiedział, że złożono Go w grobie, a przy kamieniu postawiono straże. Ale co się działo za wielkim kamieniem? Tego Tomasz nie rozumiał. „Wielka Sobota jest dniem ukrycia Boga” – mówił papież Benedykt XVI w 2010 r. Tomasz tego ukrycia doświadczył. Po tym, gdy „zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać, groby się otworzyły”, a świat ogarnęła ciemność, chmura zwątpienia zasłoniła i jego serce. Zwątpił, bo nie rozumiał, a wiara wymaga uznania, że nie wszystko zrozumiemy. Jej istnienie zaczyna się tam, gdzie argumenty rozumowe się kończą.

    Ale nie był jedyny. Przez kolejne wieki stają wobec tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Jezusa całe rzesze nowych Tomaszów. Cisza i ciemność „ukrycia Boga” dotykają serc coraz większej rzeszy ludzi i to, czego im brakuje, to bycie Tomaszem do końca, czyli uczciwe postawienie sprawy wobec Jezusa. On jest tym, któremu śmiało możemy powiedzieć: Nie wierzę. Nie wierzę, dopóki mi nie pokażeszNiewiara jest dobrym początkiem naprawy swojego życia, pod warunkiem, że jest uczciwa, nie zamieniona w pogardę i hardy gniew wobec Stwórcy. Tu też działają proste zasady. Nie wiesz? Spytaj. Nie rozumiesz? Spytaj jeszcze raz. Nie wierzysz, że umarł, zmartwychwstał i wciąż troszczy się o ciebie i świat? Powiedz Mu o tym.

    Pójdź na pustą łąkę i wykrzycz: Nie wierzę! Nie rozumiem! Gdzie jesteś?!Przedrzyj się przez nagłówki współczesnych mediów, które wieszczą, że Bóg o nas zapomniał. Żyjemy w świecie, który najpierw wepchnął Boga na krzyż, potem zamknął w grobie, a teraz krzyczy, że to On nas opuścił i przestał się interesować naszym losem. Pomyśl o apostole Tomaszu, który włożył rękę pod samo Serce Boga. To nie było bluźnierstwo, to nie była profanacja. Jezus miał pięć ran, a jednak sam zaproponował mu tę pod Sercem…

    W Jego Sercu jest miejsce dla wszystkich Tomaszów, jacy kiedykolwiek przyszli na świat. Dla ciebie też.

    Agnieszka Bugała/Aleteia24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lipca

    Najświętsza Maryja Panna Kodeńska, Matka jedności

    Dzisiejszego dnia wspominamy również:
      świętego Bernardyna Realino, prezbitera,
      Najświętszą Maryję Pannę Tuchowską,
      Najświętszą Maryję Pannę Licheńską
    ***



     
    W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Kodeńskiej, Matki jedności. Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś.
    Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w.
    Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________

    Obraz Matki Bożej Kodeńskiej: ukradziony papieżowi, a dziś słynący łaskami

    MATKA BOŻA KODEŃSKA
    Wikipedia/Domena publiczna

    ***

    2 lipca liturgia Kościoła wspomina Najświętszą Maryję Pannę Kodeńską. Historia tego wizerunku jest niezwykła. Było w niej i uzdrowienie polskiego magnata, i ekskomunika…

    Historia wizerunku NMP Kodeńskiej

    Historycy nie są pewni, kiedy dokładnie powstał wizerunek maryjny, otaczany dzisiaj w Kodniu czcią nie tylko przez wiernych Kościoła rzymskokatolickiego, ale również przez grekokatolików i prawosławnych. Najprawdopodobniej jego korzenie tkwią jeszcze w I tysiącleciu chrześcijaństwa.

    Według rozpowszechnionej hipotezy ten wizerunek Maryi pochodzi od rzeźby znajdującej się pierwotnie w Konstantynopolu. Przedstawiała ona Bogurodzicę w szatach królewskich, z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce i berłem w prawej dłoni. Ujrzał ją mnich benedyktyński, późniejszy papież Grzegorz Wielki (znany m.in. jako twórca liturgii rzymskiej), pełniący wówczas funkcję posła na dworze cesarskim.

    Gdy został papieżem, postanowił sprowadzić figurę do Rzymu, gdzie zaczęto nazywać ją Matką Bożą Gregoriańską. Niedługo potem papież podarował ją jednemu z biskupów. Figura trafiła do opactwa benedyktyńskiego na Półwyspie Iberyjskim. To właśnie stamtąd wywodzi się jej drugi tytuł – Matka Boża z Guadalupe (nie należy go mylić z wizerunkiem Matki Bożej z Meksyku, pochodzącym z XVI w.).

    Przed wyjazdem figury do Hiszpanii miał na jej podstawie powstać obraz, namalowany przez mnicha Augustyna, późniejszego arcybiskupa Canterbury. Do XVII w. znajdował się w prywatnej kaplicy papieskiej w Watykanie. Jednak nie ma stuprocentowej pewności, czy nie była to wierna kopia wizerunku stworzonego przez Augustyna pod koniec VI w.

    Ale to jeszcze nie koniec naszej historii. Jak bowiem obraz znalazł się w Polsce?

    MATKA BOŻA KODEŃSKA

    Watykański skok księcia Sapiehy

    W 1631 r. Wieczne Miasto odwiedził właściciel podlaskiego miasta Kodeń, książę Mikołaj Sapieha. Intencją pielgrzymki było wyleczenie z ciężkiej choroby – postępującego paraliżu.

    Papież Urban VIII zaprosił magnata na mszę do swojej kaplicy. Już w trakcie Eucharystii Sapieha został uzdrowiony. Tego samego wieczoru zapragnął przywieźć obraz na rodzinne Podlasie, do budowanego w Kodniu kościoła, jednak papież odmówił przekazania wizerunku.

    Książę miał nie dać za wygraną. Dużą sumą pieniędzy przekupił papieskiego zakrystiana i w nocy, wraz ze swoim orszakiem dokonał zwyczajnej kradzieży obrazu. I rzucił się do ucieczki.

    Oburzony papież, który rankiem zobaczył w ołtarzu puste ramy po obrazie, zarządził pościg za złodziejami. Sapieha okazał się szybszy. W Polsce, z powodu wciąż trwającej budowy świątyni w Kodniu, obraz trafił najpierw na zamek magnata.

    Urban VIII ogłosił ekskomunikę polskiego księcia za zuchwałe świętokradztwo. Po kilku latach Sapieha udał się jednak z pielgrzymką pokutną do Rzymu (podobno aby zyskać względy papieża na sejmie sprzeciwił się planowanemu małżeństwu króla Władysława IV Wazy z anglikańską księżną Elżbietą, siostrzenicą Karola I Stuarta).

    Papież zdjął karę kościelną z magnata i co więcej… zgodził się na pozostawienie obrazu w Kodniu. Jako wotum dziękczynne za uzdrowienie i powrót do jedności z Kościołem Sapieha wraz z małżonką Anną ufundował wizerunkowi złotą koronę, berło oraz imitację słońca, księżyca i gwiazd.

    Gdy wreszcie kodeński kościół pod wezwaniem świętej Anny został wybudowany, magnat umieścił w nim również przywiezione z Rzymu już w „normalnym” trybie relikwie – m.in. fragmenty czaszki św. Feliksa, papieża i męczennika z II w. Przez wieki przy obrazie i relikwiach miały miejsce liczne uzdrowienia i nawrócenia.

    Matka, która jednoczy

    Po koronacji obrazu w XVIII w. kult Matki Bożej Kodeńskiej rozwijał się dynamicznie na wschodnich obszarach Rzeczpospolitej, niewolnych od sporów religijnych. Do wizerunku Bogurodzicy, mimo różnic i konfliktów pielgrzymowali wszyscy: Polacy, Litwini oraz Rusini, wierni rzymskokatoliccy, grekokatolicy i prawosławni.

    Tego wspólnego szacunku nie zniszczyły nawet ciężkie okoliczności po powstaniu styczniowym, kiedy władze carskie zadecydowały o przewiezieniu obrazu na Jasną Górę i przejściowym zamienieniu kościoła św. Anny na cerkiew prawosławną.

    Obraz powrócił do Kodnia już w czasach Polski międzywojennej, w 1927 r. W latach 70. XX w. Paweł VI nadał kościołowi tytuł bazyliki mniejszej. Jan Paweł II zatwierdził z kolei tytuł Matki Bożej Kodeńskiej jako Matki Jedności.

    Burzliwe losy obrazu Matki Bożej Kodeńskiej ilustrują, jak kręte i skomplikowane drogi prowadzić mogą do pojednania ludzi z Bogiem i pomiędzy sobą.

    Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________

    Niezwykła historia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej

    Zrządzeniem Bożej Opatrzności w kilku oblackich klasztorach można odczuć szczególną łączność z dziejami dawnej Rzeczypospolitej. Jednym z nich jest Kodeń nad Bugiem.

    W XVI w. siedzibę rodową założyli tam wywodzący się ze Smoleńszczyzny Sapiehowie herbu Lis, a ich potomkowie zyskali miano „linii kodeńskiej”, w odróżnieniu od „linii czerejskiej” (później „różańskiej” – od dawnych miast Czereja oraz Różana na dzisiejszej Białorusi). Wywodząca się z linii kodeńskiej gałąź krasiczyńska (od Krasiczyna na Podkarpaciu) wydała m.in. abp krakowskiego, kard. Adama Stefana Sapiehę.

    Królowa Podlasia

    W pierwszej połowie XVII w. Mikołaj Pius Sapieha sprowadził do Kodnia przepiękny obraz Marki Bożej, czczony do dzisiaj pod zaszczytnym tytułem Królowej Podlasia. Sto lat później Jan Fryderyk Sapieha uzyskał zgodę na koronację tego wizerunku Maryi. Uroczystość odbyła się 15 sierpnia 1723 r., zaledwie sześć lat po pamiętnej koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie spodziewano się wówczas, że obraz kodeński pewnego dnia będzie musiał szukać schronienia w jasnogórskim sanktuarium. Na razie Jan Fryderyk był zatroskany o rozwój czci dla Matki Bożej Kodeńskiej. W opublikowanym w 1721 r. dziele „Monumenta Antiquitatum Marianarium” opisał niezwykłe dzieje swego krewnego z minionego stulecia, Mikołaja Piusa. Wedle owej sensacyjnej relacji, Mikołaj Sapieha miał udać się z pielgrzymką do Rzymu, aby prosić świętych Apostołów Piotra i Pawła o łaskę uzdrowienia z ciężkiej choroby. W czasie Mszy św. sprawowanej w prywatnej kaplicy przez papieża Urbana VIII uzdrowienia rzeczywiście dostąpił. Urzeczony pięknem obrazu Matki Bożej, zdobiącego papieską kaplicę, prosił o możliwość przewiezienia go w rodzinne strony, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi Ojca Św., obraz wykradł i potajemnie przewiózł do Kodnia.

    Początek sanktuarium

    Po tym wydarzeniu nastąpiła jeszcze papieska ekskomunika, a następnie ułaskawienie w uznaniu zasług dla Kościoła katolickiego w czasie burzliwych sporów toczonych w Polsce z protestantami. Trudno się oprzeć wizji tak fantastycznych przygód, którą za Janem Fryderykiem Sapiehą spopularyzowała Zofia Kossak-Szczucka w świetnej skądinąd powieści pt. „Błogosławiona wina”. Chociaż historycy nie znajdują stosownych dokumentów na potwierdzenie tej wersji wydarzeń, jedno nie ulega wątpliwości: Mikołaj Pius Sapieha naprawdę sprowadził do Kodnia piękny obraz Matki Bożej i dał początek sanktuarium, które odtąd zaczęły nawiedzać rzesze wiernych, zdążających do kodeńskiego tronu Maryi z Podlasia, Polesia i całej Rzeczypospolitej.

    Jasna Góra i Kodeń

    Pielgrzymi znajdowali tu pociechę w smutnych czasach niewoli. Nawet tego było za wiele rosyjskiemu zaborcy, więc w 1875 r. carska administracja nakazała usunięcie z Kodnia obrazu Matki Bożej Kodeńskiej i przewiezienie go do Częstochowy. Na Jasnej Górze obraz był przechowywany do 1926 r. Jak wykazał to niedawno o. Leonard Głowacki OMI, m.in. po przebadaniu jasnogórskiego archiwum, ojcowie paulini nie potraktowali kodeńskiego obrazu jako zwykłego depozytu, lecz – świadomi jego znaczenia religijnego – umieścili ze czcią w bocznej kaplicy jasnogórskiej bazyliki i po 1875 r. uczynili wiele dla podtrzymania i rozwoju nabożeństwa do Królowej Podlasia. W czasie nieludzkich prześladowań, jakie spadły ziemie zaboru rosyjskiego w drugiej połowie XIX w., Matka Boża Kodeńska, czczona na Jasnej Górze, nieustannie odradzała w sercach ludzkich ufność do swego Syna oraz nadzieję na odmianę losu. To niezwykłe połączenie dziejów Jasnej Góry i sanktuarium kodeńskiego jest równie, albo nawet bardziej fascynujące niż opowieści Jana Fryderyka Sapiehy o rzekomym wykradzeniu obrazu z rzymskiej kaplicy.

    Represje wobec katolików

    Wywiezienie obrazu Matki Bożej z Kodnia było jedną z wielu form represji zastosowanych przez Rosjan wobec katolików po powstaniu styczniowym. Kodeń, jak wiele innych miasteczek Królestwa Polskiego, stracił prawa miejskie, kościoły zamieniano na cerkwie prawosławne, systematycznie wyniszczano wspólnoty unitów, zlikwidowano diecezję janowską czyli podlaską, wcielając ją bez oglądania się na zgodę papieża do diecezji lubelskiej. Sapiehowie rozstali się z Kodniem znacznie wcześniej. Po śmierci Kazimierza Nestora Sapiehy w 1798 r., sapieżyńskie dobra rodowe w Kodniu i okolicy przeszły w ręce dalszych spadkobierców i utraciły bezpośredni związek z możnym rodem. Dopiero odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. dało nadzieję na uleczenie głębokich ran zadanych mieszkańcom Podlasia i Polesia przez carską administrację oraz podtrzymanie sapieżyńskich tradycji, z których najważniejsza dotyczyła szczególnego umiłowania Matki Bożej Kodeńskiej.

    Powrót obrazu do Kodnia

    Jeszcze w 1918 r. Ojciec Święty Benedykt XV zdecydował o odbudowie struktur diecezji janowskiej czyli podlaskiej, zwanej od 1925 r. diecezją siedlecką. W swym pierwszym liście pasterskim bp Henryk Przeździecki nawiązał do przemocy zaborców, którzy wywieźli z terenu diecezji m.in. obraz Matki Bożej Kodeńskiej. Prosił: „dopomóż, błagam, abym Twe święte wizerunki na dawnych miejscach mógł umieścić, a Ty, Matko, byś dawnemi łaskami wśród nas napowrót zajaśniała”. Pragnienie biskupa spełniło się w latach 1926–1927. Obraz kodeński przewieziono najpierw z Jasnej Góry do Warszawy i poddano gruntownej konserwacji. Przed obrazem tym, umieszczonym na pewien czas w Zamku Królewskim, birety kardynalskie odebrali nuncjusz apostolski w Polsce, Lorenzo Lauri oraz prymas August Hlond. Ostatni etap drogi powrotnej obrazu do Kodnia przybrał charakter pielgrzymki. Biskup Przeździecki towarzyszył wizerunkowi Maryi na całej trasie z Siedlec do Kodnia, idąc pieszo wraz z rzeszami wiernych. U swego boku miał misjonarzy oblatów, których zaprosił do przejęcia troski o sanktuarium i parafię kodeńską. Dokonało się to oficjalnie 4 września 1927 r., w dzień powrotu obrazu Matki Bożej Kodeńskiej na swe dawne miejsce w kościele (dziś bazylice) św. Anny w Kodniu, po 52 latach wygnania.

    Przyjmując zaproszenie biskupa siedleckiego do podjęcia pracy w Kodniu oblaci mieli poczucie, iż zaledwie siedem lat po utworzeniu pierwszej wspólnoty Polskiej Prowincji, kolejny raz dane im będzie w pełni urzeczywistnić oblacki charyzmat. Wzorem św. Eugeniusza de Mazenoda mieli poświęcić swe siły i zdolności dla odbudowy struktur Kościoła, zniszczonych przez okrucieństwo rosyjskiego zaborcy.

    o.Paweł Zając OMI /zdjęcia:Koden.com.pl/MISYJNE DROGI

    _________________________________________________________________

    Ślady Boga nad Bugiem – NMP Kodeńskiej

    Ślady Boga nad Bugiem - NMP Kodeńskiej
    NMP Kodeńska

    ***

    Sanktuarium Matki Bożej Jedności, Królowej Podlasia w Kodniu.

    Po przejechaniu ponad 500 km bez błądzenia, na ostatnim odcinku, szczęśliwym trafem, pomyliliśmy drogę. Szczęśliwym, bo dojeżdżając do Kodnia od strony Tucznej, można zobaczyć bazylikę św. Anny już z daleka. Choć znużeni podróżą, odzyskujemy siły. Przygotowujemy się na spotkanie z Matką Bożą Jedności w cudownym obrazie, ukradzionym kiedyś z Rzymu. Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej prowadzą w Kodniu dom pielgrzyma.

    Godzina nie wystarczy
    — Specyfiką tego miejsca jest moim zdaniem to, iż nikt nie przybywa tu po drodze, przypadkiem — mówi proboszcz parafii św. Anny i kustosz sanktuarium Matki Bożej Jedności w Kodniu o. Stanisław Wódz. — Tu trzeba się wybrać, chcieć zobaczyć sanktuarium, bo przez Kodeń nie prowadzą dziś żadne szlaki. Mimo to, co roku odwiedza nas spora grupa pielgrzymów. Zapewne przyciąga ich tajemnica obrazu i jego nietypowa historia, ale na pewno również nienaruszona dzikość krajobrazu.

    Myli się, kto zamierza zwiedzić to miejsce nie zatrzymując się na dłużej. Proboszcz opowiada o ludziach, którzy podróżowali na Białoruś i zajrzeli do Kodnia wiedzeni ciekawością. Kiedy dowiedział się, że mają tylko godzinę, zapytał po prostu: „Po coście w ogóle skręcali?”.

    To tereny ludzi wschodu
    Dla nich czas płynie wciąż jeszcze inaczej, powoli, bez przymusu. Zapytani o drogę, mogą przez kwadrans opowiadać nie tylko o tym, jak dojechać do celu, ale także o ludziach, którzy wcześniej w tym miejscu pobłądzili, o stanie nawierzchni dróg, o okolicznych odpustach, a nawet o tym, że córka wychodzi jesienią za mąż, a jej narzeczony pochodzi z wioski, przez którą będziemy przejeżdżać.

    Niestety, dokonujące się w Polsce przemiany dotknęły te tereny chyba najboleśniej. Pozamykano PGR-y, a ludzie zostali bez pracy. Dziś w Kodniu, gminie liczącej około 5 tys. mieszkańców, niewiele osób ma pracę. Oblaci stali się więc ważnym pracodawcą — w sezonie zatrudniają około 20 osób — przewodników, recepcjonistów, pracownice kawiarenki, sprzątaczki…

    — Mamy fajną pracę, spotykamy się z ludźmi z całej Polski — mówi pani Teresa. — Oblaci płacą ubezpieczenie i składkę na ZUS. Wszystkie jesteśmy bardzo zadowolone, bo o pracę u nas ciężko.

    — Wciąż nie mogę przekonać parafian do zarabiania na pielgrzymach, nie mogą tego zrozumieć — skarży się ojciec proboszcz. — Proponowałem, by przygotowali bryczki i wozili pielgrzymów do letniej rezydencji Sapiehów, ale mnie wyśmiali. Powoli jednak ich przekonam. Już dwie rodziny zajęły się produkowaniem pamiątek i dewocjonaliów.

    Od 1999 roku w Kodniu istnieje Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. Przewodnik Alina Hordyjewicz, emerytowana nauczycielka, bardzo lubi opowiadać o jego skarbach. Gdy tylko dojrzy swymi piwnymi oczami spod szkieł okularów zainteresowanego słuchacza, przestaje zwracać uwagę na czas. Opowiada o o. Kazimierzu Kozickim, który jeszcze niedawno przemierzał bezkresne pola wokół sanktuarium w śmiesznej czapeczce na głowie i zbierał gniazda i jaja ptaków. Wspomina historie, jakie usłyszała od misjonarzy. Jeden przekazał do muzeum komplet łyżeczek ozdobionych herbami portowych miast. Łyżeczki te zbierał pewien marynarz z zamiarem ofiarowania narzeczonej w dniu ślubu. Niestety, dziewczyna utonęła, a marynarz również chciał popełnić samobójstwo. Spotkał jednak na swej drodze owego misjonarza i po długiej, serdecznej rozmowie odstąpił od tego zamiaru. W dowód wdzięczności przekazał oblatowi pieczołowicie zbierane łyżeczki.

    W muzeum są też skóry pytonów, murzyńskie stroje i maski, naczynia i najprzeróżniejsze pamiątki z całego niemal świata. A pani Alina o każdym przedmiocie może opowiedzieć barwną historię. Na Madagaskarze na przykład, jak opowiadał pewien misjonarz, są dwie tylko pory roku — jedna kiedy pada i druga, kiedy leje…

    Papież rzucił klątwę
    Legendę dotyczącą cudownego obrazu Matki Bożej Jedności opisała Zofia Kossak w powieści „Błogosławiona wina”. Czy ta wersja wydarzeń jest prawdziwa, czy nie — dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć. Jedno jest pewne: obraz przywiózł z Rzymu do Kodnia Mikołaj Sapieha, a ówczesnemu papieżowi Urbanowi VIII nie spodobało się to tak bardzo, że rzucił klątwę na Mikołaja. Dopiero po trzech latach Urban VIII zdjął klątwę i odstąpił od żądania zwrotu obrazu do Rzymu.

    Kolejne wieki historii obrazu również obfitują w wydarzenia niezwykłe i niewytłumaczalne. Ziemia podlaska była wszak sceną niejednej wojny, a najazdy, zniszczenia, rabunki i pożary nie omijały również Kodnia i sanktuarium. Obraz jednak ocalał nienaruszony. Nawet wtedy, kiedy w 1875 roku Rosjanie plądrowali Kodeń, wywozili lub palili obrazy z kościoła, niespodzianie i nie wiadomo dlaczego przyszedł nagle rozkaz od cara, aby obraz Matki Bożej przewieźć na Jasną Górę. Na swoje miejsce powrócił dopiero w 1927 roku wraz z przybyciem oblatów…

    — Cuda? Największe są wtedy, gdy ktoś przeżyje duchowe uzdrowienie, jak spowiada się na przykład z całego życia po dwudziestu, trzydziestu czy czterdziestu latach — o. Stanisław zamyślił się i dodał — zdarzają się i inne cuda, ale nikt tego nie bada, ani nie zapisuje…

    Oblackie uroczysko
    Plany ojców oblatów są imponujące. Zamierzają stworzyć przy sanktuarium ośrodek sportowo-rekreacyjny z polem namiotowym, amfiteatrem, boiskami do piłki nożnej i tenisa. Może uda się również zorganizować spływ łodziami po Bugu. Niedawno odzyskano ziemię, zagarniętą po II wojnie światowej, a o. Wódz już ma pomysł, jak ją zagospodarować.

    — „Uroczysko oblackie” — tak się będzie nazywało to miejsce — wyjaśnia. — To kilka kilometrów stąd. Jest tam las, duża polana i bobrowe żeremie.

    Warunki do modlitwy i wypoczynku są w okolicach Kodnia rzeczywiście wyjątkowe. Rozległe tereny nad Bugiem pozwalają spacerować do woli.

    Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej są w Kodniu od 1927 roku. Dzięki ich staraniom powstała tu kalwaria ze stacjami Drogi Krzyżowej oplatająca zabytkowy kościół Świętego Ducha i ruiny zamku Sapiehów, ale przede wszystkim stworzyli oni zaplecze dla pielgrzymów: dom pielgrzyma, kawiarenkę z kuchnią, wydającą posiłki oraz Muzeum Misyjne i Ornitologiczne. W pobliskich Kostomłotach można obejrzeć jedyny w Polsce kościół parafialny neounitów pw. św. Nikity, w nieodległej Jabłecznej — prawosławny monastyr św. Onufrego Pustelnika z bogatym ikonostasem, w Pratulinie można zadumać się nad historią tych terenów przy grobach męczenników unickich, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi podczas ostatniej pielgrzymki do Polski.

    Mirosław Rzepka/wiara.pl/tekst z 2001 roku

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lipca

    Matka Boża Królowa Tatr. Orędowniczka górali i turystów 

    Przed laty 14-letniej dziewczynce w Tatrach ukazała się Matka Boża. I choć sekret zdradziła tylko jednej osobie, dziś miejsce to jest znane wszystkim turystom i mieszkańcom Podhala. 2 lipca obchodzimy uroczystość Matki Bożej Królowej Tatr.

    Był rok 1860. Albo 1861. Wynajęta przez bogatszego gospodarza do pasania jego owiec na Polanie Rusinowej 14-letnia dziewczynka, Marysia Murzańska jest przerażona – powierzone jej stado zniknęło, a zaczęło się zmierzchać i w górach nagle zapanowała mgła. Gdy tak chodziła, płakała i szukała, ciągle modliła się na Różańcu. W pewnym momencie przy jednym ze smereków widzi wielką światłość a w niej Matkę Bożą, która zapewnia ją, że owieczki się znajdą, ale prosi, by Marysia szybko opuściła to miejsce, bo grozi jej tu duchowe niebezpieczeństwo. Chce również, by dziewczynka przekazała ludziom by lepiej dbali o swoją modlitwę, pokutowali za grzechy i nawracali się.

    Rzeczywiście, po chwili stado się odnajduje, a Marysia posłusznie schodzi z gór.
    O swoim niezwykłym spotkaniu nie rozpowiada wszystkim. Pod obowiązkiem dochowania tajemnicy opowieść przekazuje tylko jednemu pasterzowi, który zresztą później umieszcza w miejscu spotkania Marysi z Matką Bożą – Jej obrazek. Wiadomość o prywatnym objawieniu szerzy się dopiero po śmierci Marysi.
    To są właśnie początki niezwykłej kaplicy, którą mijają wszyscy turyści wspinający się na Rusinową Polanę, aby podziwiać panoramę Tatr Wysokich.

    Na smereku wskazanym jako miejsce objawienia niepozorny obrazek Matki Bożej wisiał dość długo, bowiem początkowo proboszcz, któremu podlegało to miejsce był sceptycznie nastawiony do opowieści małej pasterki. Okoliczna ludność jednak, już po śmierci dziewczynki, regularnie odwiedzała to miejsce, prosząc Matkę Bożą o opiekę, o pomoc. W pewnym momencie proboszcz zmienia zdanie i z przeciwnika staje się gorliwym obrońcą niezwykłego charakteru tego miejsca. Zleca wybudowanie kapliczki i wyrzeźbienie do niej figurki, którą zawieszają na drzewie wskazanym przez pasterza, który rozmawiał z Marysią Murzańską.
    W pierwszych latach znali to miejsce i przychodzili na modlitwę tylko okoliczni pasterze i robotnicy leśni. Kult rozszerza się w pierwszych latach XX w. W latach ’30 wielkim zwolennikiem i promotorem tego miejsca stał się proboszcz z Bukowiny Tatrzańskiej, który początkowo był wrogo nastawiony. Za jego staraniem powstała tam najpierw większa nadrzewna kapliczka, a potem już prowizoryczna kapliczka naziemna. Wprawdzie ta wątła konstrukcja była raz za razem niszczona przez wiatr halny lub pożar, jednak wciąż ją odbudowywano, za każdym razem większą, solidniejszą i piękniejszą. W 1932 r. odprawiono tam po raz pierwszy mszę świętą.

    Wielki rozkwit następuję jednak w latach 50., gdy Wiktorówki rozbudowują się znacznie: najpierw poszerzana jest szopa, potem dobudowane do niej krużganki, następnie zakrystia. Tak powstaje najwyżej położone w Polsce sanktuarium Maryjne – to aż 1150 m. nad poziomem morza.

    Najpierw przez rok duszpasterstwo prowadzą tu ojcowie marianie, ale gdy rezygnują w 1958 r. biskup krakowski Karol Wojtyła powierza opiekę nad tym miejscem krakowskim dominikanom. Tak z Wiktorówkami związuje się historyk Kościoła, o. Paweł Kielar OP, który każdą wolną chwilę poświęca, aby tu przybywać: służyć jako spowiednik, odprawiać Msze św., głosić kazania.

    Wiktorówki początkowo działają sezonowo, głównie w okresie letnim. Chodziło o wsparcie opieką duszpasterską wędrujących po Tatrach turystów, ale również służyć miejscowym góralom, którzy opieki Matki Bożej Jaworzyńskiej, jak nazwali Maryję ukazującą się pasterce, przyzywają we wszystkich swoich potrzebach. W 1971 r., gdy umiera o. Kielar opiekę nad Wiktorówkami przejmuje pochodzący z gór o. Leonard Węgrzyniak OP, który – pomimo trudnych warunków bytowych w 1974 r. osiada tu na stałe. Zamieszkuje w piwnicy pod kaplicą, bez bieżącej wody i prądu.
    To on wymyśla, aby na Wiktorówkach oprócz wsparcia duchowego turyści otrzymywali też wsparcie ciała – uruchamia funkcjonującą do dziś „instytucję” gorącej herbaty dla każdego wędrowca, który dotrze aż tutaj.

    Nieraz korzysta z niej oddany czciciel Królowej Tatr biskup Karol Wojtyła. W 1961 r. oficjalnie wizytuje to miejsce jako biskup, a ostatni raz jest tu prawdopodobnie tuż przed wyborem na Stolicę Piotrową w 1978 r. Podczas pielgrzymki w 1997 r. miał przybyć do sanktuarium z prywatną wizytą, ale kiedy papieski śmigłowiec przyleciał nad Rusinową Polanę, było tam już tyle ludzi, że nie dało się bezpiecznie wylądować. Pobłogosławił zebranych i poleciał dalej. Natomiast o. Leonard wielokrotnie organizował pielgrzymki do Rzymu i za każdym razem były to niesłychanie serdeczne spotkania Papieża z góralami.

    Od 1981 roku o. Węgrzyniak przebywa w sanktuarium cały rok, gdzie oprócz nieustannego rozbudowywania i cywilizowania tego miejsca posługuje także jako ratownik TOPR (wtedy jeszcze GOPR). To z jego inicjatywy przy sanktuarium powstaje dyżurka górskiego Pogotowia.
    On też był głównym promotorem koronacji figurki Matki Bożej, do której doszło w 1992 roku.
    Ojciec Węgrzyniak posługuje tu aż do 2007 r. Wtedy też dominikanie posyłają do posługi u Matki Bożej Jaworzyńskiej więcej braci. W 2012 r. miejsce staje się oficjalnie domem zakonnym dominikanów i przyjmuje za patrona… św. Jana Pawła II.

    Od początku do dnia dzisiejszego Wiktorówki funkcjonują w dwóch wymiarach: jako sanktuarium Maryjne, przyjmujące głównie pielgrzymów-górali oraz jako ośrodek duszpasterstwa tatrzańskiego dla wędrujących po górach turystów. – Nie brakuje świadectw osób, które trafiły tu przypadkowo, przechodząc na Rusinową Polanę, a zatrzymały się na dłużej, poprosiły o rozmowę duchową lub spowiedź – mówi o. Cyprian Klahs, dominikanin, który przez kilka lat pracował na Wiktorówkach. Wspomina świadectwo pewnej kobiety, która znalazła się tu przypadkowo, podczas nabożeństwa usłyszała wezwanie: „Matko szczęśliwych powrotów – módl się za nami”, co odczytała jako boże wezwanie, by powróciła do wiary i do Kościoła.

    Ojcowie z Wiktorówek odprawiają nie tylko tutaj Msze św. (codziennie!), ale również chodzą odprawiać niedzielną Eucharystię w schroniskach górskich: na Włosienicy, w Dolinie Roztoki, Dolinie Pięciu Stawów Polskich oraz nad Morskim Okiem. W większość miejsc dojeżdżają samochodem (ze specjalnym wstępem do TPN), ale do Doliny Pięciu Stawów idą piechotą i tam zwykle zostają na noc.
    Mieszkanie na Wiktorówkach jest dla ojców wyzwaniem nie tylko duszpasterskim, ale również zwykłym, bytowym. Prąd dostarcza tu jedynie agregat. Za mieszkanie służy niewielki stryszek nad kaplicą oraz piwnica pod nią. Ogrzewają się sami za pomocą opalanego drewnem pieca, lecz w mrozy, z uwagi na brak odpowiedniej izolacji termicznej w ich celach nieraz trzeba zadowolić się ledwie 15 stopniami ciepła.
    – Każdy z nas nosi w kieszeni latarkę czołówkę jako jedno z niezbędnych urządzeń – mówi o. Cyprian.
    Jedną ze specyfik tego miejsca jest jego jedynie okresowa popularność. Są godziny, gdy tłoczno tu jak w ulu – wystarczy, że zatrzyma się wycieczka 100 dzieciaków. Innym razem za jedyne towarzystwo służą im zaglądające tu czasem dzikie zwierzęta z gór. Najbardziej ciche miesiące w roku to marzec i listopad, gdy zdarza się, że nawet w ciągu 5 dni nikt do nich nie zajrzy.

    Istnieje jeszcze jeden wymiar tego miejsca – to symboliczny „cmentarz” ludzi, którzy stracili życie w górach, a których ciał nigdy nie odnaleziono. Swoje tabliczki mają tu zmarli tragicznie ratownicy górscy, taternicy czy zwykli turyści, na zawsze pozostający wśród szczytów. – Często sprawowane są Msze w ich intencji, niemal ciągle palą się tu znicze w miejscu, gdzie są tabliczki z ich imionami – mówi o. Cyprian Klahs.

    Anna Drus/stacja7pl.

    ****************

    Wiktorówki
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny
    *** 

    Modlitwa do NMP Królowej Tatr

    Cudowna Jaworzyńska Pani.

    Tyś po Bogu największą pociechą.

    Biegnę do Ciebie, staję przed Tobą i błagam o pomoc Maryjo.

    Tyle cudów uczyniłaś w tym górskim zakątku.

    Tak wielu nieszczęśliwych uleczyłaś z chorób duszy i ciała.

    I niejednemu otarłaś łzy z oczu.

    Matko leśnej ciszy,

    Dostojna Królowo Tatr, hal, baców i potoków huczących srebrzystą wodą.

    Opiekunko zwierząt i górskiej przyrody.

    Matko najmilsza spośród wszystkich matek.

    Ty z różańcem w ręku, wiesz dobrze i znasz troski, każdego kto do Ciebie się ucieka.

    Dziękujemy Ci Panno Święta za szlak wiodący do Ciebie,

    Choć to czasem zasnuty śniegiem, wyścielony błotem… ale idziemy.

    Jakoś lżejsze to powietrze czym bliżej do Ciebie.

    Matko, która wspierasz nie tylko nas górali, ale i turystom dajesz swoje duchowe wzmocnienie.

    Prosimy Cię prowadź nas tą drogą, która zawsze pewna.

    A kiedy Matko zapadnie mrok i ciemność życia naszego, oddal mgłę i burzę

    I zaprowadź nas do domu wiecznego szczęścia. Amen.

    wersja góralska:

    Cudowno Jaworzyńsko Pani.

    Tyś po Bogu najwięksom pociechom.

    Lecem ku Tobie, stajym przed Tobom i błagom o pomoc Maryjo.

    Telo cudów zrobiyałaś w tym górskim zakontku, tylo niescenśliwyk

    Ulycyłaś z chorob dusy i ciała

    I niejednemu otarłaś świyrcki z ocu.

    Matko leśnej cisy.

    Honorno Gaździno Tater, hol, baców, potocków dudnioncyk śrybelnom wodom.

    Opiekunko zwierzont i górskiej przyrody.

    Matuchno Nomilso spośród syćkik Matek.

    Ty z Rozancym w ronckak wiys dobrze i znos zole kazdego, fto ku Tobiy siy garniy.

    Dzienkujemy Ci Panno Świynto za ślak ku Tobiy,

    Choć to casym zaduty śniezycom, wyścielony błotym… ale idziymy.

    Jakosi lzyjse to powietrze cym blizyj ku Tobiy.

    Matuchno ftoro ozywios nie ino nos goroli, ba i turystom dajes swoje duchowe zmocniynie,

    Pytomy Ciy, prowodz nos tom dozkom, ftoro zawse pewno.

    A kiedy Matuś zapadniy mrok i ciymność zycio naskiego

    Łozezyn mgłe i dujawice i zaprowodz do sałasa wiecystego scynscio. Amen.

    Błogosławieństwo

    Bóg Ojciec niech nas błogosławi,

    Niech strzeże nas Bóg Syn,

    Duch Święty niech nas oświeca

    I da nam

    Oczy, abyśmy patrzyli

    Uszy, abyśmy słyszeli

    I ręce dla Bożej pracy,

    Stopy, abyśmy szli

    I usta, abyśmy głosili słowo zbawienia

    I Anioła Pokoju, by czuwał nad nami

    Iż łaski naszego Pana prowadził nas do Królestwa. Amen.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 lipca

    Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa

    Zobacz także:
      •  Święty Otton z Bambergu, biskup
      •  Święty Teobald z Provins, pustelnik
      •  Błogosławiony Jan Nepomucen Chrzan, prezbiter i męczennik
    ***
    Do czasu reformy kalendarza liturgicznego po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Obecnie obchód ten został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem), zachował się jedynie – na zasadzie pewnego przywileju – w zgromadzeniach Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.


    Najdroższa Krew Chrystusa

    Do dziś istnieją kościoły pod wezwaniem Najdroższej Krwi Chrystusa. Jak Boże Ciało jest rozwinięciem treści Wielkiego Czwartku, tak uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa była jakby przedłużeniem Wielkiego Piątku. Ustanowił ją dekretem Redempti sumus w roku 1849 papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały miesiąc był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł święto na dzień 1 lipca. Papież Pius XI podniósł je do rangi świąt pierwszej klasy (1933) na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.
    Szczególnym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Pana Jezusa wyróżniał się św. Kasper de Buffalo, założyciel osobnej rodziny zakonnej pod wezwaniem Najdroższej Krwi Pana Jezusa (+ 1837). Misjonarze Krwi Chrystusa mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce także siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, założone przez św. Marię de Mattias. Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi wyróżniał się także papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście Inde a primis z 1960 r. zachęcał do tego kultu.
    Nabożeństwo ku czci Krwi Pańskiej ma uzasadnienie w Piśmie świętym, gdzie wychwalana jest krew męczenników, a przede wszystkim krew Jezusa Chrystusa. Po raz pierwszy Pan Jezus przelał ją przy obrzezaniu. W niektórych kodeksach w tekście Ewangelii według świętego Łukasza można znaleźć informację, że podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym pot Jezusa był jak krople krwi (zob. Łk 22, 44). Nader obficie płynęła ona przy biczowaniu i koronowaniu cierniem, a także przy ukrzyżowaniu. Kiedy żołnierz przebił Jego bok, “natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 24).
    Serdeczne nabożeństwo do Krwi Pana Jezusa mieli święci średniowiecza. Połączone ono było z nabożeństwem do Ran Pana Jezusa, a zwłaszcza do Rany Jego boku. Wyróżniali się tym nabożeństwem: św. Bernard (+ 1153), św. Anzelm (+ 1109), bł. Gueryk d’Igny (+ 1160) i św. Bonawentura (+ 1270). Dominikanie w piątek po oktawie Bożego Ciała, chociaż nikt nie spodziewał się jeszcze, że na ten dzień zostanie kiedyś ustanowione święto Serca Pana Jezusa, odmawiali oficjum o Ranie boku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________